Anabella – Rozdział CXXXIX
– O, Iza, jesteś wreszcie! – ucieszył się Kacper, kiedy Iza weszła do kuchni po trzygodzinnej drzemce. – Stryj to już się wczoraj martwił o ciebie, bo na noc nie wróciłaś. Co, pewnie znowu leczyłaś z szefem tę swoją inwersję? – mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Nie, Kacperku – odparła smętnie, zerkając na rozłożone na stole kromki chleba grubo posmarowane masłem, na które Kacper właśnie nakładał sobie wielkie kawałki kiełbasy. – Szef niestety nam się rozchorował. To jest dzisiaj twój obiad?
– No – wzruszył ramionami. – A bo co? Ciebie nie było, to sam się zabrałem za robotę i ogarniam sobie taką żarcióweczkę. Głodny jestem jak wilk… To mówisz, że twój szef chory? – zerknął na nią z niepokojem. – A co mu jest?
– Przeziębił się – westchnęła Iza, zaglądając do lodówki. – Hmm… widzę, że już nic tu nie ma, trzeba będzie coś zorganizować.
– Masz, częstuj się – zaoferował jej Kacper, przesuwając ku niej po ceracie gotową kanapkę.
– Nie, dziękuję – uśmiechnęła się. – To miło z twojej strony, ale nie chcę cię objadać. Zjem sobie coś w pracy, zaraz i tak tam idę. A gdzie pan Stasio?
– Stryj poszedł się przespać – poinformował ją, ozdabiając ostatnią pajdę chleba wielką końcówką pęta kiełbasy i ruchem podbródka wskazując w głąb mieszkania. – Mówił, że już coś tam jadł, sam, bo ja dopiero co z miasta wróciłem. Roboty szukałem – wyjaśnił jej, przystawiając sobie krzesło i ze smakiem zabierając się za konsumpcję.
Iza sięgnęła na suszarkę po talerz i przełożywszy nań leżące luzem na blacie kanapki, spokojnym gestem postawiła je przed nim.
– I co? – zapytała. – Znalazłeś coś?
– Nic – mruknął, pakując do ust wielki kawał chleba z kiełbasą. – No co ty, Iza, dopiero drugi dzień szukam, na razie tylko obczajam teren. Ale znajdę, znajdę, spokojnie… Musiałem też trochę odświeżyć stare znajomości, zawsze to się może przydać, co nie? Z Adasiem dzisiaj na miasto idziemy – oznajmił, sięgając po kolejną kanapkę. – Pogadam, może coś mi nagra. Chociaż mówi, że teraz trudniej z robotą, a ja po tym wyroku to… no wiadomo.
Iza pokiwała głową, nastawiając wodę w czajniku i przygotowując na blacie dwa kubki.
– Wiadomo – przyznała. – Ale przecież masz umiejętności i doświadczenie, na pewno coś się dla ciebie znajdzie. Co ci zrobić do popicia? Herbaty? Kawy?
– A piwka już nie masz? – zerknął na nią z nadzieją.
– Niestety nie.
– No to herbaty – machnął ręką. – Piwka w sumie zaraz i tak się napiję, idziemy z Adasiem na ten nasz stary lokal na Kalinie, no wiesz… nie ten, co stłukłem Filipa, tylko ten drugi. Do tamtego to już w życiu nie zajrzę! – wzdrygnął się. – Zresztą Adaś nawet mnie nie namawia, on też uważa, że lepiej, jak nie będę się tam pokazywał.
Iza zerknęła na niego spod oka, wsypując do swojego kubka kawę i zalewając wodą.
– Idziesz z Adasiem na Kalinę? To tam, gdzie spotykałeś się z tymi twoimi dziewczynami?
– Noo… niby tak – zmieszał się nieco Kacper. – Ale ty tu nic nie sugeruj, Iza, co? Idę głównie po to, żeby z Adasiem piwka się napić i pogadać ze starymi znajomymi.
– A Kasia? – zapytała od niechcenia.
– Z Kasią mam się widzieć dopiero w sobotę – oznajmił, przełykając kolejny kawał chleba z kiełbasą. – Trochę długo, ale tak kazała, to tak będzie. Wczoraj, jak ją na chatę odprowadzałem, to żeśmy chyba ze dwie godziny pod jej blokiem gadali, no i w końcu trochę zapomniałem o tym moim haśle… no wiesz, ostrożnie i powoli… ale nie żałuję! A myślę, że ona też nie! – zaśmiał się z satysfakcją. – Ach, Kasieńka! Oczywiście na razie nic konkretnego nie wyhaczyłem – zaznaczył. – No bo jak? Na ulicy? Ale to już tylko kwestia czasu, i to niedługiego. Nie chcę się chwalić, ale moja Kasieńka to po prostu świata za mną nie widzi… moja sarenka kochana… – wywrócił z błogością oczami. – Te jej buziaczki to po prostu… no cud! Raj! Żadna inna się do niej nie umywa, na to się nawet nie nastawiam – podkreślił, sięgając po kubek z herbatą, który przed nim postawiła. – Ale sobota jeszcze daleko, nie? A ja już trzy dni na wolności, a jeszcze nic z życia nie skorzystałem!
Iza przyglądała mu się z zastanowieniem znad swojej kawy.
– Tylko nie zrób jakiejś głupoty, Kacper – powiedziała ostrzegawczym tonem. – Żebyś potem tego nie żałował.
– E… daj spokój, Iza! – wzruszył ramionami. – Już stryj mi dzisiaj rano kazanie prawił, a teraz jeszcze ty? Nie bój się, ja wiem, co robię. Człowiek honoru jestem! – uderzył się butnie pięścią w klatkę piersiową.
– No dobrze – westchnęła z rezygnacją. – Nie będę się wtrącać, niech cię Kasia wychowuje, nic mi do tego. Słuchaj… – dodała z zastanowieniem. – Kiedy będziesz wracał z tej Kaliny?
Kacper spojrzał na nią zdziwiony.
– Dzisiaj? No… myślę, że tak koło północy to już powinniśmy z Adasiem zjechać. Po dwa, trzy piwka i więcej nie będę pił, bo jutro znowu wstaję rano i idę roboty szukać. A co?
– Bo pomyślałam sobie, że mógłbyś wstąpić do mnie do pracy po jedzenie – odpowiedziała, układając sobie ten pomysł w głowie na bieżąco. – W najbliższych dniach nie będę miała za dużo czasu na gotowanie, nawarstwiło mi się różnych spraw, a do tego szef chory i muszę go zastąpić. Więc tak sobie myślę, że wezmę w rozliczeniu trochę jedzenia z Anabelli, żebyście z panem Stasiem nie musieli jechać tylko na kiełbasie z chlebem. Tyle że to będzie trochę ciężkie i niewygodne, więc musiałbyś mi pomóc przenieść to tutaj.
– Nie ma sprawy – zadeklarował się chętnie Kacper. – Wszystko ci przeniosę, co tylko chcesz i ile chcesz!
– Okej, to wpadnij koło północy. Poproszę dziewczyny, żeby zapakowały kilka porcji czegoś dobrego i będziecie mieli z panem Stasiem na jutro do odgrzania.
– O, super! – ucieszył się. – I to w ogóle nie jest głupi pomysł, wiesz, Iza? Może by tak robić też, jak już się od nas wyprowadzisz? Ty byś nam zamawiała u siebie w kuchni żarełko, a ja bym ze stryjem płacił, co? Bo bez rozliczenia to nie ma mowy, pamiętaj! Ja człowiek honoru jestem!
– Pomyślimy o tym, Kacperku – uśmiechnęła się, dopijając pośpiesznie swoją kawę. – Na razie nie zapomnij wpaść po jedzenie na jutro, a potem… kto wie? To rzeczywiście i na dłuższą metę może być niegłupie rozwiązanie.
***
Informacja o chorobie szefa rozniosła się wśród pracowników Anabelli lotem błyskawicy i w spontaniczny sposób zwarła ich szyki. Rozumiejąc potrzebę chwili, zarówno barmanki i kelnerki, jak i ochroniarze zadeklarowali Izie gotowość do stawienia się w pracy w ramach dodatkowych godzin ponadwymiarowych. Szczególnie przejęty był Antek, który po przykrych wydarzeniach z Karoliną w roli głównej od miesiąca stopniowo wracał do równowagi psychicznej, teraz zaś, w sytuacji awaryjnej, gdy napięty harmonogram obowiązków pozwalał mu na długie godziny zapomnieć o prywatnych problemach, zdawał się czuć jak ryba w wodzie.
Ogromną pomocą służył Izie również Chudy, który pierwszego wieczoru, zgodnie z zaleceniem Pabla, dyskretnie przemilczał przed kolegami alkoholowy epizod szefa i w naturalny sposób przejął kontrolę nad męską częścią zespołu oraz ogólnym bezpieczeństwem lokalu. Ponadto zdążył już doprowadzić do użytku zabłoconego po sam dach opla, w którym, ku wielkiej uldze Izy, znalazł się również zaginiony telefon Majka. Niestety, zmoczony i wciśnięty między fotel kierowcy a dźwignię skrzyni biegów aparat uległ tam zniszczeniu, jednak zważywszy na możliwość uzyskania nowego służbowego sprzętu z salonu telekomunikacji, z którym szef miał podpisaną umowę, Iza nie widziała w tym wielkiego problemu, bowiem przede wszystkim liczyło się odzyskanie zapisanych w telefonie danych.
– Dzięki, Łukasz – powiedziała, biorąc z jego rąk kluczyki od opla i telefon z prawie całkowicie potłuczonym, zgniecionym z jednej strony ekranem wyświetlacza. – Spróbuję jeszcze dzisiaj podjechać do salonu i załatwić mu nowy. Mam pełnomocnictwo, więc powinni wydać mi sprzęt, w końcu szef płaci za te telefony niebanalne pieniądze.
– Byle tylko udało się zgrać na nowy wszystko, co miał na tym – zauważył Chudy. – Teraz już trochę wysechł, ale jak go znalazłem, to był mokry, jakby wpadł mu do kałuży.
Jako że uruchomienie telefonu Majka, na który mogli dzwonić ważni kontrahenci, było sprawą kluczową, Iza natychmiast wybrała się na miasto, by ją załatwić, przy okazji dokupując wino i alkohol do drinków, którego, jak zgłosiła Wiktoria, brakowało już w zapasach Anabelli. Kolejnym zadaniem, które ją czekało, był telefon do Rogalskiego z prośbą o odroczenie spotkania w sprawie renegocjacji warunków umowy, a także rozmowa z kandydatką do pracy, która zgłosiła się dzień wcześniej i zostawiła aplikację. Kobieta miała na imię Patrycja i posiadała dwuletnie doświadczenie w pracy kelnerki, co Iza uznała za istne zrządzenie losu i bez wahania zatrudniła ją od ręki na okres próbny, prosząc o stawienie się na popołudniowej zmianie już następnego dnia.
Przed osiemnastą, kiedy zmęczona zamówiła u Kamili kawę i usiadła z nią w gabinecie, by uporządkować zaległe faktury, na jej prywatny numer telefonu zadzwonił wreszcie Pablo. Odbierając, uświadomiła sobie, że przez cały czas, wykonując swoje firmowe obowiązki, czekała tylko na to – na nowe informacje o stanie zdrowia Majka.
– Był u niego Artek, nasz lekarz z rodziny – oznajmił jej bez wstępów Pablo. – Frajer ma ostre zapalenie gardła, a do tego zaczyna mu już schodzić na oskrzela.
Iza znieruchomiała na fotelu.
– Na oskrzela? – powtórzyła z niepokojem. – Tak szybko?
– Mhm. Wyjątkowo ostry przebieg, Artek mówi, że musiał nieźle się wyziębić, pewnie przez to, że przemoczył się na tym cholernym deszczu. Ale bez stresu, nie ma niebezpieczeństwa – dodał uspokająjąco. – Będzie się leczył w domu.
– Bogu dzięki – szepnęła, opadając na oparcie fotela. – Dostał leki?
– Tak, ma silny antybiotyk w końskiej dawce, właśnie jadę do apteki, żeby mu go wykupić. Weźmie na noc pierwszą dawkę, jutro rano drugą i zapalenie powoli powinno się zatrzymać. Niemniej trzeba szybko reagować, zanim zejdzie mu na płuca.
– Jasne – wzdrygnęła się. – Oby tylko ten antybiotyk pomógł. Mówisz, że jedziesz do apteki? A Majk? Zostanie w domu sam?
– Już został – odparł spokojnie Pablo. – Nie bój się, poradzi sobie. Czuje się lepiej, kac już mu trochę przeszedł, gorączka też spadła, chociaż wiadomo, że w nocy może być różnie. Ale i tak nie chce, żeby ktokolwiek przy nim siedział i się zarażał, woli przynajmniej przez kilka dni zostać w izolacji. W sumie ma rację – podsumował lekko. – Jest tylko problem z tym jego telefonem, bo trzeba by z nim mieć stały kontakt, a bez telefonu…
– To już załatwione – przerwała mu żywo. – Tamten się zniszczył, ale ogarnęłam mu nowy, ma zgrane wszystkie dane. Podrzucę mu go zaraz, jeśli mogę przyjechać. Kiedy będziesz u niego z tymi lekami?
– Już dojeżdżam do apteki, więc za pół godziny powinienem być na miejscu. A potem zostawiam go i jadę do domu, tak się umówiliśmy. Serio wpadłabyś z tym telefonem? – upewnił się. – W ogóle super, że to załatwiłaś, frajer trochę się tym podłamał. Chyba już powoli do niego dociera, jaką głupotę odwalił… Słuchaj, a może podjadę na Zamkową i wezmę go od ciebie? – zaproponował. – Dla mnie to nie problem, a ty masz tam na pewno kocioł nie z tej ziemi.
Iza pokręciła głową.
– Nie, Pablo, spokojnie – zapewniła go neutralnym tonem. – Na razie nie ma dymu, a ekipa jest w pełnej gotowości bojowej, szef od lat szkoli nas do elastyczności i są tego efekty. Bez problemu wyrwę się na pół godziny, podjadę i zawiozę mu to sama. Mam zresztą do niego kilka pytań, musi mi powiedzieć, jak załatwić sprawę umowy z dostawcą, bo sam przecież na razie nie może się tym zająć. Poza tym pani Wiesia ugotowała dla niego pyszny rosół, to też bym mu przywiozła… Jadł coś dzisiaj?
– Nie – westchnął Pablo. – Nic nie chciał. Gardło tak mu nawala, że ledwo może pić.
– Tym bardziej przyjadę – oznajmiła stanowczo. – Pod antybiotyk koniecznie musi coś zjeść, nie może brać go na pusty żołądek.
– Dobra, to tak zrób – zgodził się bez protestu. – Może faktycznie tobie uda się namówić go na żarcie? Ja w takim razie wiozę mu leki i nie czekam już na ciebie, wpadnij, kiedy tam zdołasz się wyrwać.
– Tak jest.
– Tylko nie siedź u niego za długo – zaznaczył. – Musisz naprawdę uważać, żeby się nie zarazić, jesteś mu teraz bardzo potrzebna w firmie. Niezbędna – dodał z naciskiem.
– Będę uważać – uśmiechnęła się, na ostatnią jego uwagę czując falę przyjemnego ciepła w sercu. – Dziękuję ci, Pablo.
***
Trzydniowy deszcz chyba już się kończył, bo kropelki osadzające się na przedniej szybie peugeota były coraz drobniejsze i mniej liczne, a wycieraczki radziły sobie z nimi ustawione na najniższe tempo. Jadąca przez miasto Iza miała teraz kilka minut tylko dla siebie i choć racjonalna część jej istoty w pełni skupiała się na prowadzeniu auta, druga część, ta emocjonalna, robiła wszystko, by to skupienie rozproszyć.
Wydarzenia ostatnich kilku dni wciąż jeszcze nie do końca docierały do jej świadomości. Oto jechała do niego – do Majka. Wiozła mu nowy telefon, pyszną zupę w profesjonalnym termosie i serce po brzegi przepełnione miłością, której ogrom oszałamiał ją aż do zawrotu głowy. Jechała do niego, ponieważ był chory, na granicy zapalenia oskrzeli, którego nabawił się, cierpiąc w deszczu i błocie na końcu świata, a potem pijąc brandy. Jechała tam, mając do tego oficjalne prawo jako jego przyjaciółka, terapeutka i plenipotentka w sprawach zawodowych… tylko tyle, ale to przecież wcale nie było mało! Jechała, nie budząc podejrzeń, poniekąd incognito, z promyczkiem księżycowego światła ukrytym szczelnie w zakamarkach serca… Jechała z jednej strony niespokojna o jego zdrowie, z drugiej szczęśliwa, że za chwilę znowu go zobaczy.
„Oby lek zadziałał szybko i skutecznie” – myślała z mieszaniną obawy i nadziei. – „Ten alkohol strasznie cię osłabił, podtruty organizm nie miał siły walczyć i dlatego tak szybko zeszło ci na oskrzela. Ale jutro już musi być lepiej, na pewno będzie! Ech biedaku kochany… I po co ci to było? Przecież i tak dostałeś swoje okruszki. Naprawdę musiałeś płacić za nie post factum, i to w taki sposób?”
Jednak, choć z całego serca współczuła Majkowi i nadal było jej żal, że jego ostatni parosyzm bólu egzystencjalnego zakończył się taką katastrofą, rozumiała go doskonale i nie umiała w pełni potępić tego, co zrobił. Pamiętała wszak swój stan ducha z czasów próby samobójczej, która wprawdzie, widziana z dzisiejszej perspektywy, jawiła jej się jako szczytowy przejaw głupoty i absurdu, jednak wtedy, w czeluści najczarniejszej rozpaczy, wydawała jej się jedynym logicznym rozwiązaniem. Czy i on, dużo starszy od niej i zdawać by się mogło, że w tych sprawach o wiele rozsądniejszy, w ostatnich dniach doszedł do podobnej ściany jak ona wtedy? Tak to wyglądało. Co prawda ona działała wtedy w innych okolicznościach, dla niej wolta Michała była świeżą raną, która dołożyła się do rozpaczy po śmierci matki i ówczesnych kłopotów finansowych, jednak mechanizm musiał być podobny – celem było przerwanie bólu, który w tamtym momencie stał się nie do zniesienia.
„Jak on ją musi ciągle kochać!” – pomyślała smutno, ruszając na zielonym świetle. – „Skoro po tylu latach leczenia ran na duszy nadal nie umie opanować tych demonów…”
Sformułowanie to, zapożyczone od Pabla, przypomniało jej tamtą rozmowę z nim i wyrzuty sumienia ścisnęły jej serce. Czy na pewno dobrze zrobiła, że pozwoliła mu wyciągnąć z siebie potwierdzenie dotyczące „starych demonów” Majka? Niby niczego nie wyraziła explicite, kręciła tylko i kiwała głową, ale i tak de facto zdradziła Pablowi jego tajemnicę. Bo Pablo przecież głupi nie był, przeciwnie, był tak piekielnie inteligentnym facetem, że do złożenia puzzli wystarczały mu półsłówka. Jako brat Ani i najlepszy przyjaciel Majka znał historię jego nieszczęśliwej miłości, wręcz sam do niej nawiązywał, jeszcze wtedy nie mając pojęcia, że i ona, Iza, o tym wie. Już sam sposób, w jaki wyciągnął z niej informacje, świadczył o jego kunszcie negocjatora, a jego reakcja, kiedy zrozumiał sedno sprawy, dopowiedziała resztę, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że zrozumiał wszystko. Co prawda obiecał, że nic nie da po sobie poznać, i na pewno słowa dotrzyma, ale ona jednak nie czuła się z tym komfortowo.
Z drugiej strony Pablo był przecież jej największym sojusznikiem w walce o zdrowie i spokój Majka. To, co zrobił dla niego od wczoraj, było po prostu nieocenione! Do tego, jak sam podkreślił, kochał go jak brata, niewątpliwie z wielką wzajemnością. Nie zdradziła więc tajemnicy byle komu, lecz człowiekowi, który tak naprawdę powinien był ją znać od dawna. Powinien był… gdyby nie okoliczności, które założyły na relację obu przyjaciół okrutną blokadę. Bo kto wie, jak by to wyglądało, gdyby chodziło o kogo innego niż Ania i Majk mógłby otwarcie zwierzać się Pablowi… gdyby nie spotykał jej wciąż regularnie jako członka rodziny najbliższego przyjaciela… Wtedy może już dawno zagoiłyby się jego rany?
„Trudno powiedzieć” – pomyślała, wjeżdżając w oświetlone latarniami osiedle Majka. – „Pewnie nic by to nie zmieniło, zresztą teraz trzeba przede wszystkim myśleć o przyszłości. A Pablo jeszcze nieraz może tutaj pomóc, i to bardziej niż ja, biorąc pod uwagę to, od kiedy się przyjaźnią, nie mówiąc już o tym, że mężczyzna inaczej zrozumie mężczyznę niż kobieta. Zwłaszcza gdy ta kobieta przestaje być neutralna.”
Westchnęła, wjeżdżając na wolne miejsce parkingowe pod blokiem Majka. Deszcz prawie już nie padał, nocne niebo zaczynało się powoli rozpogadzać, wrześniowa aura przypominała o nadchodzącej jesieni. Za dwa tygodnie miał się zacząć nowy rok akademicki, trzeci rok jej studiów w tym mieście, a dla niej dziś wszystko było znów jak nowe… Przypomniała sobie radzyński peron kolejowy, z którego dokładnie dwa lata temu wyjeżdżała do Lublina, i słowa Amelii, które siostra na pożegnanie wyszeptała jej do ucha.
Trzymaj się, Izunia, i niech ci się wiedzie jak najlepiej. Na uczelni i nie tylko, wiesz, o czym myślę. Modlę się, żebyś spotkała tam kogoś dobrego, takiego jak mój Robi. I żebyś mogła być szczęśliwa… po tamtym.
Czy to nie były słowa prorocze? Przecież tamto już dziś dla niej nie istniało, a ona była na swój sposób szczęśliwa. Może nie tak, jak rozumiała to Amelia, ale szczęście ma przecież wiele twarzy… Przyszłość, która ją czekała, nawet jeśli nigdy nie potoczy się typowym szlakiem rodzinnego szczęścia, jawiła jej się dziś jak prosta droga rozświetlona blaskiem głębokiej przyjaźni, codziennych, z radością spełnianych obowiązków i duchowej misji dobrej wróżki, do której, jak czuła, od zawsze była stworzona. Tak, to była dla niej droga prawdziwego szczęścia… wyłoniona wreszcie z gęstej mgły owa dobra droga, o której mówiła pani Ziuta. Ona zaś była gotowa pójść nią z radością, byle tylko móc zachować status quo i pokój w sercu – niczego więcej nie chciała.
***
Drzwi do mieszkania Majka były otwarte, Iza wsunęła się zatem cichutko do ciemnego przedpokoju oświetlonego jedynie łuną słabego światła padającego z sypialni.
– Iza? – usłyszała dobiegający stamtąd cichy głos Majka.
– Tak, to ja – odpowiedziała, odkładając torebkę na szafkę i zsuwając buty.
Ledwie zdążyła uchylić drzwi do sypialni, przywitał ją dźwięk suchego napadowego kaszlu. Ułożony w pozycji półleżącej na wysoko ustawionych poduszkach i okryty kołdrą Majk, wciąż blady jak ściana i nieogolony, dał jej z daleka znak, żeby się zatrzymała.
– Nie wchodź tutaj, elfiku – wykrztusił, opanowawszy nieco atak kaszlu. – Zarazisz się.
– Nie, nie zarażę się – zapewniła go, wchodząc do środka. – Nie bój się, jestem…
– Powiedziałem, nie wchodź! – zatrzymał ją stanowczym tonem, który znała od dawna jako niepozostawiający pola do negocjacji. – Nie żartuję, Iza. No już, uciekaj stąd!
Nie chcąc go denerwować, posłusznie wycofała się za próg.
– Jeśli masz coś dla mnie, zrób jak Pablo – ciągnął spokojnym choć słabym głosem Majk. – Zostaw na szafce w przedpokoju i natychmiast ewakuuj się z tej zarażalni.
– Ale, Majk…
– Bez dyskusji. Już wystarczająco narozrabiałem, nie chcę mieć na sumieniu jeszcze was.
Iza zerknęła na szafkę w przedpokoju, na której obok jej torebki leżał plastikowy woreczek z lekarstwami, najwyraźniej zostawiony tu przez Pabla, a potem na półlitrowy termos z rosołem, który trzymała w ręce.
„Nie ma mowy” – pomyślała, zabierając lekarstwa, torebkę i termos do kuchni, gdzie, umywszy ręce nad zlewem, sięgnęła po głęboką miskę, by przelać do niej zupę. – „Nie wyjdę stąd, dopóki nie dopilnuję, żebyś coś zjadł i wziął leki. Nawet gdybyś miał na mnie krzyczeć… trudno, przeżyję to. Twoje zdrowie jest najważniejsze.”
Przygotowawszy zupę, otworzyła woreczek z lekarstwami i zerknęła na rozpiskę nabazgraną niezbyt wyraźnym, ale względnie czytelnym pismem lekarza. Dziś należało podać tylko antybiotyk i syrop na kaszel, rano, oprócz kolejnej jego dawki, również tabletki wyksztuśne, a w międzyczasie probiotyki i doraźnie lek przeciwgorączkowy. System był prosty, ale wymagał systematyczności, a czy mogła mieć gwarancję, że Majk sam jej dopilnuje? Raczej nie. Przynajmniej dziś i jutro powinna mu pomóc.
Dobiegający z sypialni kolejny napad kaszlu, od którego Majk aż się zanosił, potwierdził słuszność jej decyzji. Nie mogła mieć żadnej pewności, że w takim stanie da radę zwlec się z łóżka i zjeść coś przed pierwszą dawką antybiotyku, a przecież po brandy żołądek i tak musiał mieć w fatalnym stanie. Wygrzebała zatem z torebki jego nowy telefon, zdjęła z szyi bawełnianą apaszkę w kolorze beżowym, którą dziś założyła do sztruksowego żakietu, po czym, schowawszy telefon do kieszeni i zawiesiwszy na nadgarstku woreczek z lekarstwami, przewiązała sobie apaszką nos i usta. Następnie podniosła ostrożnie miskę z dymiącym rosołem, przygotowany plik serwetek oraz łyżkę i udała się do przedpokoju, gdzie odczekała pod drzwiami oświetlonej tylko światłem lampki sypialni, aż Majk znowu zacznie kaszleć. Dopiero wtedy, korzystając z tego, że chwilowo nie mógł mówić, weszła do środka i podeszła do łóżka, ignorując jego na wpół zaskoczone, na wpół niezadowolone spojrzenie.
– Przecież… mówiłem ci, żebyś… tu nie… – prychał z wyrzutem, starając się opanować napad kaszlu.
– Nigdzie nie pójdę, dopóki tego nie zjesz i nie weźmiesz leków – oznajmiła mu stanowczo, odstawiając zupę i lekarstwa na szafkę nocną, na której stał pusty dzbanek po mięcie. – Ja też nie chcę cię mieć na sumieniu. Twoja choroba to częściowo moja wina, a ty jesteś za słaby, żeby dzisiaj biegać po domu i obsługiwać się sam. Jutro może tak, ale jeszcze nie dziś. A o mnie się nie martw. Widzisz? – dodała, wskazując na apaszkę kryjącą do połowy jej twarz. – Zabezpieczyłam się przed zarazkami, przez tych parę minut nic mi nie będzie. Zresztą siedziałam tu całą poprzednią noc i cały ranek, a jakoś nie czuję, żeby coś mnie brało.
Mówiąc to, krzątała się, przestawiając z szafki na stolik między fotelami dzbanek i kilka pustych butelek po wodzie mineralnej, a następnie szykując serwetki. Majk, który przestał już kaszleć, nie protestował, lecz przyglądał się jej poczynaniom i słuchał jej monologu w milczeniu, jakby nie do końca dowierzał, że to się dzieje naprawdę. Bo czy ta drobna istota z twarzą okrytą tkaniną na wzór arabskiej księżniczki nie była tylko halucynacją? Taką samą jak te, z którymi walczył kilka godzin wcześniej, podczas najgorszej fali gorączki?
– Dzisiaj nie powinieneś się przemęczać, tylko wygrzewać się w łóżku i leczyć – ciągnęła pogodnym, neutralnym Iza, siadając przy nim i poprawiając mu kołdrę, gdy znów skręcił się w napadzie kaszlu. – Sam zobacz, jak ty kaszlesz, szefie… Musisz wziąć antybiotyk, ale nie na pusty żołądek. Patrz, pani Wiesia specjalnie dla ciebie ugotowała przepyszny rosół, a ja teraz dopilnuję, żebyś go zjadł. Boli cię głowa?
– Trochę – odparł cicho, opadając bezsilnie na poduszki. – Ale gardło bardziej.
Po jego stanowczości i twardym tonie sprzed kilku minut nie został już żaden ślad, znów wyglądał jak bezbronne dziecko, które potrzebuje pomocy i opieki. Przepełnione po brzegi czułością serce Izy rozpływało się na ten widok, jednak cały czas pamiętała, że jej zachowanie musi być normalne. Normalnie czyli wyważone, takie jak zawsze, ani zbyt oficjalne, ani zbyt poufałe. Takie w sam raz.
– Biedaku – szepnęła, wyciągając rękę, by dotknąć jego czoła. – Pokaż… chyba znowu masz gorączkę.
W istocie czoło miał rozgrzane, a oczy błyszczały mu niezdrowo.
– Mówię ci, Izula, uciekaj stąd – odpowiedział słabo. – Nie chcę, żebyś mi się rozchorowała. Jak się zarazisz, to ja sobie nie daruję…
– Przestań, nie rozchoruję się – zapewniła go uspokajająco. – A nawet gdyby, to co z tego? Nadzór nad firmą jest zapewniony, wszystko pod kontrolą, Łukasz, Wika i Antek pomagają mi we wszystkim, więc nawet gdybym i ja padła… w co wątpię, bo jestem bardzo odporna… to poradzą sobie i tak. Ja w każdym razie nie zostawię cię z tym samego – dodała łagodnie. – Nie ma takiej opcji, Majk. Jak będę mieć pewność, że jesteś na tyle silny, żeby radzić sobie bez pomocy, to okej, ale dzisiaj…
Przerwał jej kolejny atak jego kaszlu, który starał się tłumić, wtulając twarz w kołdrę. Iza pokręciła głową i z zaniepokojeniem słuchała kolejnych salw głuszonych kołdrą kaszlnięć, patrząc na wstrząsane przy tym, mocno potargane kosmyki jego włosów. Całym sercem pragnęła wyciągnąć rękę i pogładzić je na znak wsparcia, jednak skoro on sam o to nie prosił… Najważniejsze teraz było to, by jak najszybciej przyjął antybiotyk. Sięgnęła zatem po miskę z nieco już wystudzonym rosołem i ustawiła ją sobie na kolanach w oczekiwaniu, aż przestanie kaszleć.
Kiedy to nastąpiło, Majk podniósł głowę i spojrzał na nią na wpół z wyrzutem, na wpół prosząco. Jego wyczerpana twarz, wcześniej blada, teraz zaczerwieniła się i pokryła wilgotną warstewką potu, a przekrwione oczy z opadającymi ze zmęczenia powiekami sprawiały tak żałosne wrażenie, że Izie ścisnęło się gardło.
– Usiądź – poprosiła, wolną ręką łagodnie popychając go, by oparł się o poduszkę. – Załatwimy to szybko i wtedy pójdę sobie, obiecuję. Ale musisz zjeść trochę rosołu.
– Iza, proszę cię…
– Nic nie gadaj, bo znowu się rozkaszlesz – przerwała mu stanowczo, sięgając po serwetkę i układając mu ją na piersi. – I nie spieraj się ze mną, bo nie wyjdę stąd, dopóki tego nie zjesz i nie weźmiesz leków. Uprzedzam, że zignoruję każde twoje polecenie służbowe, więc nawet nie traćmy na to czasu, okej? No już… Musimy skorzystać z tej chwili spokoju.
Ująwszy łyżkę, nabrała na nią zupy i nad trzymaną w drugiej dłoni miską przybliżyła mu do ust.
– No, jedz – powiedziała łagodnie.
Majk, choć widać było po nim skrajne osłabienie i nawracający atak gorączki, uśmiechnął się z mimowolnym rozbawieniem do jej oczu widocznych zza apaszki.
– Chcesz mnie karmić jak dzieciaka?
– Tak – odparła tonem oczywistym. – Będę ci podawać, bo jak znowu złapie cię ten kaszel, to porozlewasz i cała pościel będzie do wymiany. No… jedz.
Pokręcił głową, ale tym razem bez protestu pochylił się nad rosołem i przełknął zawartość pierwszej łyżki, krzywiąc się z bólu.
– Wiem, że gardło boli – powiedziała Iza, podsuwając mu drugą łyżkę. – Ale nie ma innego wyjścia, Michasiu… No, jeszcze jedna.
Druga porcja, którą Majk przełknął posłusznie, z bólu zaciskając powieki, przeszła jakby łatwiej, a kolejnych kilka łyżek wywołało wreszcie efekt, którego Iza oczekiwała – odrobinę wzbudziły jego apetyt.
– Pyszne – szepnął, teraz już bez oporu łykając dalsze porcje rosołu.
– Aha – zgodziła się ciepło. – Nawet więcej niż pyszne, wiem, bo kosztowałam. Pani Wiesia postarała się specjalnie dla ciebie, dlatego musisz zjeść jak najwięcej. No, jeszcze.
Apaszka, której wiązanie rozluźniło się w międzyczasie, osunęła się, odsłaniając jej twarz. Jako że obie ręce miała zajęte, poruszyła tylko głową, pozwalając jej upaść na podłogę. Majk popatrzył na to z niepokojem.
– Nieważne – uśmiechnęła się do niego, podając mu kolejną porcję rosołu. – To było tylko tak, dla picu… No, jedz, jedz. Widzę, że ci smakuje.
– Bardzo – przyznał, z trudem przełykając rosół.
– Przecież ty od nie wiem kiedy nie miałeś nic w ustach – dodała współczująco. – Co najmniej od doby, oczywiście nie licząc brandy…
Cofnęła szybko ręce z łyżką i miseczką, gdyż w tym momencie piersią Majka szarpnął kolejny niemożliwy do pohamowania atak kaszlu. Mężczyzna odruchowo chwycił rozłożoną pod brodą serwetkę i przycisnął ją sobie do ust, spazmatycznymi ruchami palców mnąc ją w kulkę. Przejęta współczuciem, ale zadowolona, że zjadł już prawie pół miski zupy, Iza czekała cierpliwie na koniec napadu, który nastąpił dopiero po około dwóch minutach.
– Nie powinnaś tu być, elfiku – wykrztusił Majk, bezsilnie opierając głowę w tym samym miejscu na poduszce. – Załóż sobie chociaż z powrotem tę szmatkę na buzię… przecież…
– Ciii… nie gadaj, tylko jedz dalej – odparła łagodnie, rozkładając mu na piersi kolejną serwetkę i znów przystawiając mu do ust łyżkę z rosołem. – Nie traćmy czasu, Majk, naprawdę, musisz jak najszybciej zażyć leki. Jedz… no, am! – rozkazała mu jak dziecku. – I jeszcze jedną.
Twarz Majka znów rozświetlił słaby uśmiech rozbawienia, jednak posłusznie wrócił do jedzenia rosołu, który, mimo nawracającej gorączki, zdawał się coraz bardziej mu smakować. Iza z radością przyglądała się, jak zupa znika stopniowo, odsłaniając dno miski. Wprawdzie był to tylko niezbyt tłusty wywar z drobnymi, rozgotowanymi kawałkami warzyw, więc dla dorosłego mężczyzny, który nic nie jadł od ponad doby, taka półlitrowa porcja znaczyła tyle co nic, jednak biorąc pod uwagę jego osłabienie wynikające z choroby i zatrucia alkoholem, na ten moment lepiej było nie podawać mu nic ciężkiego.
„Za to jutro na śniadanko dostaniesz coś konkretniejszego” – obiecała mu w myślach, podając ostatnie łyżki zupy. – „A teraz jedz. Zjedz do końca, mój kochany promyczku… Wyleczymy cię bardzo szybko, zobaczysz.”
– I już! – podsumowała wesoło, odstawiając pustą miskę na szafkę i wycierając mu usta serwetką. – Bardzo ładnie zjadłeś, szefie, to mi się podoba. Smakowało, co?
– Rewelacja – szepnął Majk. – Od razu inaczej się czuję… Dziękuję, Izulka.
– Nie mnie dziękuj, tylko pani Wiesi! – zaznaczyła, sięgając po lekarstwa i stojącą przy łóżku butelkę wody. – To ona ugotowała to arcydzieło sztuki kulinarnej. A teraz weźmiesz antybiotyk i syrop od kaszlu. Aj… strasznie to duże – zaniepokoiła się, wyłuskawszy z blistra ogromną tabletkę. – Ciężko ci będzie połknąć w całości, zwłaszcza jak gardło boli. Poczekaj, przełamię na pół…
Ostrożnie acz z niemałym wysiłkiem przełamała tabletkę antybiotyku i podała mu ją w dwóch kawałkach, pilnując by porządnie popił wodą. Majk nie protestował, posłusznie poddając się jej poleceniom, mimo że przełknięcie twardej tabletki było bolesnym wyzwaniem dla piekącego gardła. W porównaniu z nią dwie łyżki syropu nie były już żadnym problemem, wręcz zadziałały kojąco, choć niestety tylko na chwilę, bo kleista maź szybko uruchomiła kolejny atak kaszlu. Iza jednak była już o wiele spokojniejsza.
– Na dzisiaj tylko tyle – oznajmiła, układając mu nieco niżej poduszkę i szczelnie okrywając go kołdrą. – Teraz poleż sobie tak, niech antybiotyk się przyjmie, a ja umyję te naczynia – ruchem głowy wskazała na szafkę i stolik – doparzę ci mięty i przed wyjściem dam ci jeszcze lek na gorączkę. Potrzebujesz iść do łazienki? – zerknęła na niego czujnie.
Majk pokręcił głową przecząco, przyglądając jej się spod półprzymkniętych powiek.
– Na razie nie. Byłem, zanim przyszłaś, ledwo się dowlokłem, ale daję radę sam.
– Okej – uśmiechnęła się, przykładając mu dłoń do czoła. – No, ewidentnie jest trochę gorączki, ale chyba nie jest aż tak źle. Masz tu jakiś termometr?
Znów pokręcił głową przecząco.
– W takim razie kupię w aptece i jutro ci przyniosę – oznajmiła stanowczo, wyłuskując z kolejnego blistra kapsułkę z probiotykiem i kładąc ją na brzegu szafki. – Musimy to monitorować. A w nocy, jak zbudzisz się i będziesz szedł do łazienki, weźmiesz ten probiotyk, dobrze? Pamiętaj o tym, to bardzo ważne.
– Tak jest, kochanie – uśmiechnął się blado.
Ostatnie słowo, choć wypowiedziane niewątpliwie w żartobliwym tonie, spłynęło jak słodki miód na serce Izy. Uśmiechnęła się do niego, zgarniając naczynia z szafki i podnosząc z podłogi walającą się tam apaszkę.
– Ale idź już stąd – dodał słabym głosem Majk. – Bardzo ci dziękuję za pomoc, jesteś aniołem, ale nie powinnaś tak się narażać. Teraz już dam sobie radę. Jutro też. Tylko jeszcze ten telefon…
Iza rzuciła apaszkę na fotel, ustawiła naczynia z szafki na stoliku obok dzbanka, brudnych szklanek i butelek po wodzie, przysiadła z powrotem przy nim i sięgnąwszy do kieszeni żakietu, wyjęła stamtąd telefon.
– Proszę, to twój nowy sprzęt – oznajmiła, podając mu go do ręki. – Pablo mówił ci, co się stało ze starym, prawda?
– Mówił – westchnął. – Szkoda słów… Dzięki, że to załatwiłaś.
– Drobiazg, szefie – uśmiechnęła się. – Wszystkie dane ze starego są zgrane tutaj, tak przynajmniej twierdzi ten spec informatyk, który się tym zajmował. To jest dokładnie ten sam model, więc wszystko powinieneś mieć identycznie jak w poprzednim. Włącz go sobie, ustaw blokadę i co tam chcesz, tylko cały czas bądź pod telefonem, dobrze?
– Jasne. Dzięki, Izula. Ale idź już… błagam, idź z tej zarażalni…
– Umówimy się tak – ciągnęła, posłusznie podnosząc się i zbierając naczynia na jeden stos. – Zostawię cię na noc, ale rano wpadnę pomóc ci z jedzeniem i z lekami, a…
– Nie – zaprotestował natychmiast. – Nie zgadzam się na to.
– Przecież minęła już pełna doba, odkąd mam z tobą bezpośredni kontakt – zauważyła spokojnie, podnosząc naczynia ze stołu i kierując się w stronę drzwi. – Więc jeśli do jutra rano nie będę miała żadnych objawów choroby, to będzie znaczyło, że już się nie zarażę. I zobaczysz, że tak właśnie będzie. Nie boję się żadnych zarazków, a nie mogę cię zostawić, dopóki nie poczujesz się naprawdę lepiej. Teraz idę z tym do…
Urwała, gdyż Majk dostał kolejnego ataku kaszlu, zostawiła go więc i udała się do kuchni, by pozmywać naczynia i zaparzyć mu na noc miętę.
***
– Tak, Lodziu, byłam wczoraj u niego – powiedziała spokojnie Iza, dopijając poranną kawę, którą zabrała do swojego pokoju na stancji. – I zaraz jadę znowu, zamierzam podwieźć mu coś na śniadanie.
– No właśnie w tej sprawie dzwonię, Izunia – odparła ciepło Lodzia. – Nie zawracaj sobie tym głowy, nigdzie nie musisz jechać, Pablo zawiózł mu już jedzenie i prosił, żebym cię uprzedziła.
– Ach… naprawdę? – zdziwiła się, starannie kryjąc rozczarowanie.
– Tak, kochana. Majk na dzisiaj jest już ogarnięty i w stu procentach zaopiekowany. Ma gotowe porcje ciepłych, lekkostrawnych dań na śniadanie, obiad i kolację, nawet nie musi odgrzewać, bo wszystko jest w termosach. Moja mama i ciocia, kiedy dowiedziały się, że jest chory, mało ze skóry nie powyskakiwały, zastanawiając się, co by mu ugotować! – zaśmiała się. – Moja teściowa zresztą to samo. Widzisz, jak te wszystkie starsze panie uwielbiają naszego rozczochrańca? To po prostu ich pupilek!
– To prawda – uśmiechnęła się Iza.
– Więc rano Pablo podjechał do nich, odebrał te wszystkie smakołyki i zawiózł mu to do domu. Miał wyrzuty sumienia, że wczoraj za łatwo dał mu się wygonić, dopiero w nocy wpadł na to, że Majk był tak słaby, że mógł się nie ogarnąć. No wiesz, z jedzeniem, z lekami… Oczywiście zgrywał chojraka jak zwykle, ale przecież różnie mogło być.
– Racja – przyznała Iza. – Wczoraj naprawdę wyglądał nietęgo, no i ten kaszel… Tutaj już za bardzo chojraczyć nie mógł, bo to było poza jego kontrolą. Mnie oczywiście też z początku chciał wygonić – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Rozkazywał, podnosił głos, robił groźne miny, ale i tak się nie dałam.
– Ach! – zaśmiała się Lodzia. – Pewnie że nie! On zresztą wie, że z Izą nie ma żartów!
– Chociaż Pablo akurat dobrze zrobił, że nie zostawał wczoraj u niego – ciągnęła spokojnym tonem Iza. – Ja to ja, nawet gdybym się zaraziła, to nic wielkiego, ale Pablo ma przecież ciebie i Edzia w domu… a właśnie! – przypomniała sobie. – Co z tymi ząbkami Edzia?
– Już dobrze. Przebił się ten największy łobuz, przez którego miał gorączkę, i od razu wszystko się uspokoiło. Nadal smarujemy mu dziąsła, ale już jesteśmy na prostej.
– Bogu dzięki – odetchnęła.
– Ale wracając do Majka, Izunia…
– Nie wiesz, jak on się dzisiaj czuje? – zapytała cicho.
– Podobno trochę lepiej – zapewniła ją Lodzia. – Przynajmniej już się odtruł po tym wyskoku alkoholowym, a z chorobą też powoli sobie poradzi. Nadal mocno kaszle, ale mówił Pablowi, że czuje, że antybiotyk dobrze działa, i zapowiedział, że dalej już będzie sobie radził sam. Zrobiliśmy mu porządne zakupy, zapewniał, że jutro, jak skończą mu się zapasy w termosach, upichci sobie na obiad coś ciepłego. Oczywiście niewykluczone, że dalej chojraczy, trzeba będzie go sprawdzać, więc chyba poprosimy go o dowody zdjęciowe – dodała z przekąsem. – Tak czy inaczej obiecał Pablowi pełny kontakt przez telefon, ale kategorycznie zabronił komukolwiek przyjeżdżać do niego bez wyraźnej prośby czy pozwolenia. Ciągle się boi, że nas pozaraża.
– E, przesadza – skrzywiła się Iza. – Jakby miał nas zarazić, to już i Pablo byłby chory, i ja. To raczej nie jest nic zaraźliwego, po prostu się przeziębił.
– I do tego zatruł się alkoholem, a to osłabia odporność – zgodziła się Lodzia. – Też tak myślę, Izunia. W każdym razie Pablo kazał bardzo ci podziękować i przeprosić cię.
– Przeprosić? – zdziwiła się. – Za co?
– Za to, że wczoraj zbyt pochopnie zostawił Majka na twojej głowie. Skontaktował się z nim dzisiaj rano i dowiedział się, że byłaś tam wczoraj, pomagałaś mu zjeść rosół, przyjąć leki i tak dalej. Głupio mu się zrobiło, bo sam mógł się tym zająć, a ty masz przecież inne obowiązki. Cała knajpa Majka jest teraz na twojej głowie, a do tego masz swoje życie, remont, zaraz przeprowadzkę… no i ważne sprawy osobiste.
Ciepły ton i lekkie zawieszenie jej głosu przy ostatnich słowach wywołały na wargach Izy na wpół pobłażliwy, na wpół smutny uśmiech.
– To nie do końca tak, Lodziu – odpowiedziała spokojnie. – Moje sprawy, jakie by nie były, mogą poczekać, to przecież sytuacja awaryjna. A Pablo niepotrzebnie poczuwa się do winy, przecież rozmawiałam z nim wczoraj i mówiłam, że jadę do Majka między innymi dlatego, że mam do niego kilka pilnych pytań zawodowych. Są w firmie pewne sprawy, które może załatwić tylko szef, ja nie mogę zastąpić go w nich bez porozumienia.
– No tak, oczywiście – zgodziła się Lodzia. – I co, udało wam się to załatwić?
– Aha, tak mniej więcej, bo nie chciałam go męczyć. Potrzebowałam tylko kilku instrukcji i ustnych upoważnień, a to, czego sama nie mogę załatwić, na przykład renegocjację umowy z dostawcą, przełożyłam na przyszły tydzień – opowiadała rzeczowo, starając się sprowadzić rozmowę jak najdalej od tematu Michała. – Jak trochę lepiej się poczuje i gardło mniej go będzie bolało, to pozałatwia to osobiście.
– Rozumiem – odparła Lodzia. – Masz rację, zawodowych spraw Majka nikt lepiej za ciebie nie ogarnie, ale teraz już możesz kontaktować się z nim przez telefon. Tak czy inaczej dzwonię, żeby ci powiedzieć, że dzisiaj nie musisz zawracać sobie nim głowy, zresztą w weekend też się nim zajmiemy, a od poniedziałku powinien już całkowicie dawać sobie radę sam.
Iza znów uśmiechnęła się smutno. Czy miała powiedzieć Lodzi, że wizyty u Majka to dla niej żaden kłopot, bo o niczym innym nie marzyła? To przecież nie wchodziło w grę. Skoro upadał pretekst do odwiedzin, musiała ustąpić pola, twardo trzymać się swej roli i pod żadnym pozorem nie wykraczać poza jej utarte ramy. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do wczorajszego poranka jej wieczorna rozmowa z Majkiem ograniczyła się do spraw czysto praktycznych – jedzenia, lekarstw, telefonu i kilku bieżących spraw firmowych. Zero rozmowy w trybie terapii, ani jednego zająknięcia się na temat tego, co zdarzyło się we wtorek i środę, ani słowa odniesienia do kryzysu z brandy, z której na szczęście już zdążył się odtruć. Tak jakby w ogóle nie chciał o tym rozmawiać. Ona zresztą też wcale się do tego nie kwapiła, w obecnej sytuacji rozmowa o Anabelii sprawiłaby jej pewnie jeszcze większy ból niż zwykle, więc ten neutralny tryb rozmowy był jej nawet na rękę. A jednak ta myśl, że dzisiaj go nie zobaczy… ani dziś, ani jutro, ani zapewne przez cały weekend…
– Dziękuję ci, Lodziu – odparła pogodnie. – To miło, że mnie uprzedzasz, inaczej rozplanuję sobie dzień. Ale gdyby się okazało, że jednak jestem do czegoś potrzebna, to dajcie z Pablem znać, dobrze?
– Oczywiście, kochana – zapewniła ją Lodzia. – Chociaż postaramy się, żeby to nie było konieczne. A jak to szaleństwo już się skończy, to pamiętaj, że musimy się spotkać – dodała znacząco. – Zbiera nam się coraz więcej tematów do rozmowy w cztery oczy, ja sama po tym wyskoku Majka mam już ich co najmniej trzy. Ale to na spokojnie.
– Na spokojnie – zgodziła się Iza, choć na ostatnią uwagę serce zabiło jej mocniej z niepokoju. – Tak jak obiecałam, kiedy tylko uporam się z przeprowadzką, zapraszam cię na kawę na Bernardyńską i wtedy sobie dłużej pogadamy.
– Super, Izunia, chociaż pamiętaj, że to nic pilnego – zastrzegła. – Teraz nawet nie miałabym serca ci dokuczać, najpierw spokojnie ogarnij się ze wszystkim. Niech Majk wyzdrowieje i zdejmie z ciebie nadmiar roboty, poza tym skończysz remont, zacznie się rok akademicki, wejdziemy w rytm zajęć… krótko mówiąc, wszystko w swoim czasie. Co prawda nie powiem, że w wiadomej sprawie nie pali mnie ciekawość! – dodała wesoło. – Ale jakoś postaram się nad nią zapanować. Najważniejsze, żebyś ty nie naginała czasoprzestrzeni do niemożliwości, bo jak się spotkać, to ze spokojną głową, prawda?
– Tak jest – uśmiechnęła się Iza. – Dziękuję ci, Lodziu. Za wyrozumiałość, za wsparcie, no i oczywiście za ten telefon.
– Nie ma za co, kochanie. A teraz już się rozłączam i nie przeszkadzam ci dłużej, na pewno masz napięty harmonogram dnia.
– Ty na pewno też. Ucałuj ode mnie Edzia, pozdrów Pabla i powiedz mu, że nie przyjmuję żadnych przeprosin, bo zwyczajnie mi się nie należą. W sprawie Majka działamy jako zgodny team, więc nikt nikogo nie powinien przepraszać. Ważne, żeby wspólnymi siłami postawić go na nogi.
– Otóż to – zgodziła się ciepło Lodzia. – Tym razem naprawdę przesadził, a my nie daliśmy rady go dopilnować, chociaż, jak wiesz, ja się tego poniekąd spodziewałam. No ale nic, o tym porozmawiamy innym razem, na żywo. Trzymaj się, Izunia! Pa!
„No tak” – pomyślała smutno Iza po zakończeniu połączenia. – „Lodzia faktycznie przeczuwała, że on może zrobić coś takiego, i explicite prosiła mnie o czujność. A ja tak strasznie nawaliłam… Wprawdzie nie będzie mi tego wypominać, ale dla mnie to jest oczywiste. I w dodatku nie zobaczę go ani dzisiaj, ani jutro, ani pewnie w następnych dniach…”
Westchnęła i zerknąwszy na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić godzinę, dopiła ostatni łyk kawy, w zamyśleniu wpatrując się w okno.