Anabella – Rozdział LIII
– Anne, Isabelle, vous descendez? – zawołał z dołu Jean-Pierre. – Victor est déjà là!*
– Tak, tak, już biegniemy, chéri! – odkrzyknęła wesoło Ania, wpinając Izie ostatnią srebrną różyczkę w pięknie wystylizowany kok. – Minutka i jesteśmy gotowe!
Obie, ubrane już w swoje wieczorowe kreacje, stały przed lustrem w łazience na piętrze, gdzie Ania wpinała Izie we włosy sztuczne kwiaty w kolorze srebrnym, uznawszy, że idealnie będą pasowały do jej wieczorowej sukni. Sama przyjęła po południu wizytę znajomego fryzjera, który uczesał ją na bal sylwestrowy, ów zaś zaproponował, że przy okazji może uczesać również Izę. Dziewczyna najpierw stanowczo odmówiła, uważając to za niepotrzebną fanaberię, jednak ostatecznie Ania zdołała namówić ją na tę usługę, argumentując, że profesjonalnie wykonany kok nie rozluźni jej się i nie zniszczy podczas tańca.
– Tak jest super – stwierdziła z satysfakcją Ania, zakończywszy wpinanie ozdoby. – Tego właśnie brakowało, teraz jest równowaga. Prześlicznie wyglądasz w tej srebrzystej sukience, Izka, wiesz? Jak królowa balu! Zobaczysz, Victor zaraz padnie!
Mrugnęła do niej wesoło, na co Iza odpowiedziała tylko lekkim uśmiechem.
– Dziękuję, Aniu – odparła. – I tak nie umywam się do ciebie… i nawet nie śmiałabym z tobą konkurować.
Ania, która miała dziś na sobie złoto-czarną suknię z rozcięciem do połowy uda, w istocie wyglądała przepięknie. Kiedy mocowała Izie ozdobne różyczki we włosach, ta dyskretnie podziwiała w lustrzanym odbiciu jej rasową urodę podkreśloną ciepłą kolorystyką kreacji i wykwintnym makijażem.
„Jesteś piękna… piękna!” – myślała z uznaniem, w którym nie było najmniejszej nutki zazdrości, a jedynie szczery podziw i zachwyt. – „Anabella… Anne la belle…”
– Głupoty opowiadasz! – zaśmiała się Ania, obracając ją wokół własnej osi, by obejrzeć jej fryzurę ze wszystkich stron. – Wyglądasz rewelacyjnie i proszę mi tu nie protestować, żadnej fałszywej skromności! Pokaż… no okej, fryz jest super! A teraz trzymaj swoje skarby – wręczyła jej leżącą pod lustrem niewielką kopertówkę dopasowaną kolorem do jej sukienki – i biegniemy do naszych chłopaków, bo już się niecierpliwią. Jeszcze się na nas wkurzą, a to tuż przed balem byłoby bardzo niewskazane!
Mówiąc to, chwyciła Izę za rękę i pociągnęła ją za sobą na korytarz piętra, a potem na schody, którymi zeszły do holu. Czekali tam nie tylko Jean-Pierre i Victor wystrojeni w wieczorowe garnitury, ale również Tosia i siostra Jean-Pierre’a, Véronique, która tego wieczoru i w nocy miała opiekować się małą. Wszyscy czworo z uznaniem przyglądali się schodzącym w dół kobietom.
– Ah, ces Polonaises!** – szepnęła Véronique, łokciem wymierzając bratu żartobliwego kuksańca i puszczając oko do Victora.
Obaj panowie zaśmiali się i ruszyli na spotkanie swoich dam, rozpromienionym wzrokiem ogarniając ich zgrabne sylwetki ubrane w połyskujące suknie. Mała Tosia, która również obserwowała je schodzące po schodach, podskoczyła teraz i podbiegła do nich z zachwytem na buzi.
– Mamusiu, wyglądasz jak królewna! – zawołała. – I ciocia Isabelle też! Patrz, tatusiu, jakie one są piękne! – zwróciła się po francusku do ojca. – I jakie podobne do siebie!
– Podobne? – zdziwiła się Véronique, podchodząc do małej i łapiąc ją za rękę. – Chodź, kochanie, uważaj, żeby nie pognieść mamusi sukienki… Obie panie wyglądają ślicznie, ale podobne przecież nie są, co ty wygadujesz, Antoinette?
– Są podobne! – uparła się dziewczynka, na co Ania i Iza roześmiały się jak na komendę. – O, widzicie? Nawet śmieją się tak samo!
Jean-Pierre i Victor przyglądali się w milczeniu swoim towarzyszkom, jakby analizując to, co powiedziała Tosia. Nagle w pamięci Izy odezwały się odległym echem dawne słowa Majka. Przypominasz mi kogoś… kogoś bardzo dla mnie ważnego…
„Dzieci i zakochani wyczuwają więcej niż inni” – przebiegło jej przez głowę. – „Tosia powiedziała dokładnie to co on, więc chyba coś w tym jest… chociaż ja, jeśli już doszukiwać się podobieństw, jestem tylko słabym odbiciem Ani, jej mizerną i ubogą kopią…”
– Antoinette ma rację – odezwał się Victor, mierząc Izę pełnym zachwytu wzrokiem. – One rzeczywiście mają w sobie coś podobnego. Sam nie wiem co, ale mają… Zresztą czemu się dziwić. Anne Isabelle… Isabelle Anne! Siostrzane dusze! Les âmes sœurs!
– Les âmes sœurs – pokiwał głową Jean-Pierre, kłaniając się szarmancko Izie i podając żonie płaszcz. – No to już, Victor, do dzieła! Ja zabieram jedną siostrzaną duszę, a ty drugą i lecimy do samochodu, zostało tylko pół godziny do rozpoczęcia balu!
– Bądź grzeczna, Antoinette! – nakazała córeczce Ania, schylając się, by ucałować ją w czółko. – Zjedz ładnie kolację i nie dokuczaj cioci Véronique, pamiętaj, że ona jutro wszystko mi opowie!
– Dobrze, mamusiu – obiecała dziewczynka. – Ale powiesz cioci, że wolno mi spać z moim pieskiem i kotkiem? Powiedz jej to, proszę!
– Dobrze – uśmiechnęła się do szwagierki Ania. – Niech mała śpi sobie z maskotkami, Véronique, jest do nich bardzo przywiązana. Ale to tylko pod warunkiem, że będziesz grzeczna, pamiętaj! – zastrzegła, znów zwracając się do córki, która z powagą pokiwała główką. – No, my już lecimy. Śpijcie dobrze!
Wszyscy czworo ubrali się w okrycia wierzchnie i po krótkiej krzątaninie w holu wyszli na dwór, gdzie przed bramą, obok zaparkowanego przy ogrodzeniu samochodu Victora, stała już gotowa do drogi siedmiomiejscowa taksówka.
– Dzisiaj kurs taksówką, drogie panie – zaanonsował Jean-Pierre, uprzejmie otwierając przed Anią jedne z drzwi samochodu. – Wzięlibyśmy auto Vica, ale na balu sylwestrowym abstynencja jest niewskazana, więc nikt z nas nie może być poszkodowany!
– Tak jest! – zaśmiał się Victor, otwierając inne drzwi i wskazując Izie, by wsiadała.
W świetle ulicznej latarni widać było wirujące w powietrzu drobniutkie płatki śniegu, który zaczął lekko prószyć tuż po zapadnięciu zmroku. Iza zebrała w dłonie lśniące fałdy swojej długiej sukni, które wystawały spod jej wełnianego płaszcza, i zajęła miejsce w taksówce. Czuła się trochę jak Kopciuszek jadący na bal w zbyt wystawnej kreacji, do której nie był przyzwyczajony w swym codziennym, trudnym życiu. W jej sercu zrodziła się wątpliwość, czy aby na pewno Kopciuszek czuł się owego wieczoru swobodnie w swojej roli księżniczki, którą przecież nie był…
„Ja mam przynajmniej pewność, że moja sukienka nie zniknie o północy” – pomyślała z humorem, kiedy taksówka mknęła już w stronę centrum Liège. – „Nie wyczarowała mi jej żadna dobra wróżka, tylko sama kupiłam ją sobie w sklepie za własnoręcznie zarobione pieniądze. W prawdziwym życiu nie ma magii… Co prawda jadę na bal, ale cóż to za bal bez ukochanego księcia? Ba! Żeby było ciekawiej, mój książę właśnie dziś zaręcza się z inną…”
Tak. To miało stać się już dziś. Przed jej oczami roztoczyła się wyimaginowana scena ostatniej krzątaniny przed przyjęciem zaręczynowym, które rozpocznie się w korytkowskim hotelu Krzemińskich mniej więcej o tej samej porze co jej bal sylwestrowy w Liège. Na miejscu są już przyszli narzeczeni. Michał ubrany w elegancki garnitur, z burzą lśniących blond włosów… i piękna Sylwia w kremowej sukni… Dlaczego ona zawsze musi chodzić w tej samej sukience? Ech, nie… to tylko w jej pamięci zapisała się w ten sposób, dziś pewnie będzie ubrana inaczej… o wiele piękniej niż wtedy…
– Skąd taka smutna mina, Isabelle? – zagadnął Victor, który siedział tuż przy niej i od kilku minut obserwował w milczeniu jej twarz oświetlaną migającymi światłami mijanych latarni oraz reflektorów jadących z naprzeciwka samochodów.
Iza ocknęła się z zamyślenia i uśmiechnęła się do niego.
– O, tak jest zdecydowanie lepiej – pokiwał głową, sięgając po jej dłoń. – Prześlicznie wyglądasz, wiesz? – zniżył głos, pochyliwszy się mocniej do niej. – Nie mówiłem ci tego w domu, kiedy zeszłaś po schodach, bo koniecznie chciałem powiedzieć ci to na osobności. Jesteś nieziemsko piękną kobietą, Isabelle. To dla mnie wielki zaszczyt móc towarzyszyć ci na balu dziś wieczorem. Jeszcze raz dziękuję ci, że przyjechałaś. Marzyłem o tym całymi miesiącami i teraz moje marzenia się spełniają… Ty je spełniasz, Isabelle… Isabelle ma douce… ma belle***… Moja piękna – dodał po polsku ze swoim zabawnym, zbyt miękkim akcentem.
Podniósł jej dłoń i na chwilę przycisnął do niej usta. Iza pozwoliła mu na to bezwolnie, jakby zupełnie nie zauważając tego gestu, ani nie słysząc jego ostatnich słów. Zatopiona w smętnych rozmyślaniach o zaręczynowej uroczystości, od której dziś uciekła aż do Belgii, nie cofnęła ręki, którą uszczęśliwiony Victor już do końca podróży taksówką dzierżył w swojej niczym najdroższy skarb.
***
Coraz gęściej padający śnieg spowijał roziskrzoną pierzyną pięknie oświetlone centrum Liège. Huczny bal sylwestrowy w jednej z wykwintnych restauracji trwał w najlepsze, a największym zainteresowaniem gości cieszyła się przyległa do sali restauracyjnej sala taneczna, na której liczne pary wirowały w rytm muzyki w najwymyślniejszych figurach i układach. Nie było w tym nic dziwnego, bowiem prawie połowa uczestników balu była członkami profesjonalnego zespołu tanecznego skupiającego pasjonatów tańca z całego miasta Liège i jego okolic. Ogromny parkiet, nad którym migały różnobarwne światełka podwieszone pod sufitem, był zatem przepełniony tancerzami wykazującymi najwyższe kompetencje i widoczną gołym okiem pasję, choć w przypadku niektórych szczególnie energicznych par manifestowało się już coraz wyraźniejsze zmęczenie.
Od początku balu Iza praktycznie wszystkie utwory przetańczyła z Victorem, który, zachwycony jej wciąż rosnącymi umiejętnościami, nie odstępował jej ani o krok i prawie nie wypuszczał z ramion. Tylko na jeden taniec, po długich i żartobliwych negocjacjach, odstąpił ją Didierowi, koledze z pracy, którego przedstawił jej zaraz na początku balu, podobnie jak koleżankę Yvette i jej narzeczonego Jacquesa. Iza, która znała już te osoby ze słyszenia, teraz osobiście poznała współpracowników Victora z domu kultury w Bressoux, przy czym szczególnie pozytywne wrażenie zrobiła na niej sympatyczna Yvette, krótko uczesana na pazia szatynka o magnetyzująco zielonych oczach w oprawie długich czarnych rzęs.
– Słyszałaś już na pewno o naszym polskim projekcie, Isabelle? – zagadnęła, kiedy po kolejnej serii tańców towarzystwo udało do bufetu, aby wypić coś i przekąsić. – Znając Victora, musiał opowiedzieć ci o nim w szczegółach, to ostatnio jego ulubiony temat.
– O tak! – zaśmiała się Iza. – Ciągle mi o tym opowiada! Z tego, co wiem, projekt macie już na ukończeniu?
– Dopracowujemy ostatnie szczegóły – przyznała Yvette, popijając białe wino z wysokiego kieliszka. – Wygląda to całkiem nieźle, więc myślę, że mamy spore szanse na uzyskanie dofinasowania. A wtedy… jeśli to się uda oczywiście… wszyscy troje będziemy często zaglądać do Polski. Mamy już upatrzony lokal i promesę współpracy z analogiczną placówką w Warszawie. Gdyby projekt przeszedł, moglibyśmy zacząć w drugiej połowie roku.
– Tak, wiem – pokiwała głową Iza. – Sierpień albo wrzesień. Victor opowiada mi wszystko na bieżąco, a ja mocno trzymam kciuki za powodzenie waszej inicjatywy. Włożyliście w to bardzo dużo pracy.
– To Victor zaraził nas energią do działania – zapewniła ją wesoło Yvette. – Pomysł z Polską był jego i tak się przy tym uparł, że nie mieliśmy z Didierem nic do gadania! Ale trudno się dziwić – uśmiechnęła się, zerkając na nią znacząco. – Cieszę się, że przyjechałaś do nas i że wreszcie mogłyśmy się poznać, Isabelle. Z opowiadań Victora od początku wynikało, że jesteś fajną i sympatyczną dziewczyną, a dziś mamy tego naoczne potwierdzenie. Mam nadzieję, że będziemy miały jeszcze niejedną okazję, żeby poznać się bliżej i zaprzyjaźnić.
– Miło mi, Yvette – odwzajemniła jej uśmiech Iza. – Ja też mam taką nadzieję.
Sięgnęła po dzbanek z sokiem brzoskwiniowym i nalała go sobie do szklanki.
– Nie pijesz wina? – zdziwiła się Yvette.
– Wypiję tylko jedną lampkę szampana o północy – odparła Iza, z przyjemnością upijając łyk gęstego, aksamitnego soku. – Nie przepadam za alkoholem, choć smak wina bardzo lubię. Po prostu nie mogę dużo pić, bo mam słabą głowę.
– Ach! – roześmiała się Yvette. – Widocznie nie masz jeszcze odpowiedniej wprawy! Victor mówił nam kiedyś, że pił z tobą wino w Lublinie i sam musiał dokończyć twoją porcję, bo ty tylko umoczyłaś usta. Co zresztą wcale go nie zmartwiło, bo jemu z kolei wprawy w tym nie brakuje!
Iza również roześmiała się, kiwając głową na potwierdzenie tych słów.
– A powiedz mi jeszcze jedną rzecz, Isabelle – podjęła Yvette. – Gdyby wypalił ten nasz projekt wymiany kulturowej i rozkręcilibyśmy współpracę z Warszawą… Victor pewnie wspominał ci, że będziemy potrzebować ludzi.
– Owszem, wspominał – przyznała Iza. – I bez przerwy namawia mnie na współpracę, zaproponował mi już wstępnie ważne stanowisko w Warszawie.
– No właśnie! – podchwyciła żywo Yvette. – Oczywiście na razie to tylko teoria, bo nie mamy jeszcze finansowania, ale ja też byłabym zachwycona, gdybyś zgodziła się na udział w tym przedsięwzięciu. Nie wyobrażam sobie lepszej kandydatury.
– Dziękuję ci, Yvette – uśmiechnęła się Iza. – Ale ja niestety nie będę mogła w to wejść. Mam studia i zobowiązania zawodowe w Lublinie, zwłaszcza pracę, w której jestem potrzebna i którą bardzo lubię. Od samego początku tłumaczę to Victorowi, a on ciągle nie może przyjąć do wiadomości, że ja…
– Ale poczekaj, Isabelle – przerwała jej perswazyjnym tonem Yvette. – Studiujesz francuski, prawda? A pracujesz, z tego, co wiem, w jakiejś restauracji, klubie nocnym czy czymś takim. Wiadomo, że przejściowo, na czas studiów, to jest dobra sprawa, bo dzięki temu masz pieniądze na utrzymanie i jesteś samowystarczalna… ale chyba nie chcesz wiązać całej swojej przyszłości zawodowej z jakąś knajpą?
Iza zmieszała się nieco. Mimo że, będąc dopiero na drugim roku studiów, nie snuła jeszcze skonkretyzowanych planów zawodowych, słowa Yvette uderzyły ją swą oczywistą racjonalnością. To była przecież prawda. Choć bardzo lubiła pracę w Anabelli, czuła się tam ważna i doceniona, a przyjaźń Majka była dla niej bezcenna, faktem było, że studiowała przecież romanistykę, język i kulturę francuską… Czy robiła to po to, by po skończeniu studiów zagrzebać się na wieki w męczącej pracy kelnerki i zastępczyni szefa klubo-restauracji? W pracy nie wymagającej kwalifikacji językowych, zupełnie nieprzystającej do profilu jej wykształcenia, a do tego związanej z nieuregulowanym trybem życia i ciągłym zarywaniem nocy? Yvette miała rację… powinna podejść do tego racjonalnie… pomyśleć o swojej przyszłości pod kątem rozwoju i samorealizacji…
– Chyba nie chcesz się zmarnować, pracując w jakiejś prowincjonalnej gastronomii? – ciągnęła tonem oczywistym Yvette. – Sama zobacz, jakie masz kompetencje, Isabelle. Świetnie mówisz po francusku, a jako Polka wykształcona w tym kierunku znasz na wylot obie kultury, polską i francuskojęzyczną. Victor wspominał, że masz też znakomite kompetencje w sprawach organizacyjnych i w prowadzeniu dokumentacji, zwłaszcza finansowej. Tacy ludzie jak ty są potrzebni do większych wyzwań niż jakaś tam praca w knajpie, którą, za przeproszeniem, może wykonywać każdy głupek. Powinnaś wykorzystać swoje możliwości, rozwinąć skrzydła… Jesteś tego warta, Isabelle.
Iza milczała. Tak, tak właśnie powinno być. Może jeszcze nie teraz, ale za parę lat, po studiach… Dotąd nie traktowała zbyt poważnie propozycji współpracy, którą już dawno złożył jej i ciągle ponawiał Victor, ale kiedy podtrzymała ją również Yvette, ta oczywista prawda, że jej przyszłością i szansą rozwoju były właśnie kontakty zagraniczne, dotarła do niej z wielką mocą. Projekt współpracy z domem kultury w Bressoux mógłby być jej wielką szansą… nie powinna bezmyślnie zamykać sobie tej możliwości, bo kto wie… kto wie…
A jednak jakiś dziwny dyskomfort i smutek, którego sama nie potrafiła zrozumieć, ogarnął na tę myśl jej duszę. Podobny rozdźwięk czuła kilka miesięcy wcześniej, kiedy stanęła przed szansą na lepszą pozycję i znacznie wyższe zarobki u Krawczyka. Wtedy też czuła to samo… ten dziwny żal… Co prawda odrzucenie propozycji Krawczyka, jak pokazał czas, było z jej strony najlepszą możliwą decyzją, podczas gdy propozycja Victora i Yvette miała zupełnie inny wymiar i wymagała poważnego rozpatrzenia, jednak myśl o tym, że miałaby opuścić Anabellę, wprawiła ją w identyczny stan ducha jak wówczas. Yvette miała rację, owszem… ale czy ta świetlista droga rozwoju zawodowego nie kryła w sobie pułapek, które mogłyby sprawić, że kiedyś, w przyszłości, gorzko pożałowałaby takiej decyzji?
„Teraz jest za wcześnie, żeby o tym myśleć” – uznała stanowczo. – „Jestem dopiero w połowie drugiego roku studiów, do dyplomu jeszcze daleko, a do magisterki tym bardziej. Mam jeszcze czas. Zastanowię się nad tym później… kiedyś tam.”
– Tak czy inaczej przemyśl to – podsumowała Yvette, sięgając po talerz z przystawkami i podsuwając go Izie. – O, zobacz, polecam ci te małe kanapeczki z łososiem, są wyśmienite… hmm, dobre, nie?… Potrzeba nam takich ludzi jak ty, Isabelle. Poza tym…
– O czym wy tu tak plotkujecie, dziewczyny? – zagadnął Didier, który wraz ze swoją żoną Alice rozmawiał po drugiej stronie szwedzkiego stołu z Jacquesem, Anią, Jean-Pierrem i Victorem.
– Jak to o czym? O was! – zażartowała Yvette. – Właśnie obgadujemy z Isabelle wszystkich naszych panów i możecie być pewni, że ocena, jaką wam wystawiamy, jest bardzo surowa!
– To w takim razie ja też chcę poplotkować z wami! – zgłosiła się natychmiast Ania, zerkając zaczepnie na Jean-Pierre’a. – Dlaczego wyłączacie mnie z takiej fajnej zabawy? Alice, chodź z nami, poobgadujemy naszych chłopaków razem z Yvette i Isabelle! – dodała, chwytając za rękę żonę Didiera i pociągając ją za sobą.
– Teraz to już sucha nitka na nich nie zostanie! – podchwyciła żartobliwie Iza.
– Mnie też obgadujecie? – zainteresował się żywo Victor, podchodząc do nich i lekko obejmując Izę w talii.
– Oczywiście! – zapewniła go Yvette. – Ciebie najbardziej! Tłumaczyłam właśnie Isabelle, że nie warto się z tobą zadawać, tylko uciekać od ciebie jak najdalej. Poparłam to tak mocnymi argumentami, że chyba powoli zaczyna się przekonywać, że mam rację.
– Zdrajczyni! – oburzył się Victor. – Nie słuchaj jej, Isabelle, wszystko, co opowiada ci o mnie ta kobieta, to manipulacja!
Choć mówił niby żartobliwym tonem, na jego twarzy pojawił się dyskretny wyraz niepewności i niepokoju.
– Ach, manipulacja? – uśmiechnęła się przekornie Iza. – A jak myślisz, komu prędzej uwierzę, jej czy tobie?
– Co jej o mnie nagadałaś, przewrotna kobieto? – zaniepokoił się nie na żarty Victor, zwracając się z wyrzutem do Yvette, która zaśmiewała się z jego miny, puszczając oko do reszty towarzystwa. – Koniec tego dobrego, nie pozwolę wam więcej indoktrynować mojej księżniczki! Chodź, Isabelle, zabieram cię do tańca! – dodał stanowczo. – Jak chcą mnie obgadywać, to bardzo proszę, ale nie przy tobie!
Objął rozbawioną Izę ramieniem i pociągnął ją w stronę parkietu. Poszła z nim bez protestu, uznając, że w istocie czas już na wznowienie tańca i jak najpełniejszego wykorzystania wieczoru z tak znakomitym tancerzem, jakim był Victor, tym bardziej, że grany właśnie utwór był jednym z jej ulubionych.
– Patrzcie, jak się zdenerwował! – zawołała za nimi Yvette przy wtórze śmiechu reszty towarzystwa. – I jak się boi o swój wizerunek w oczach Isabelle!
Iza odwróciła się do nich z uśmiechem, a wtedy wszyscy sześcioro zgodnie pomachali do niej rękami w geście bezwarunkowej sympatii.
– Co ona ci o mnie naopowiadała? – zagadnął z niesmakiem Victor, kiedy stanęli naprzeciw siebie na parkiecie.
– Nic takiego – uśmiechnęła się Iza, poprawiając mu kołnierzyk od koszuli. – No, nie bądź taki sztywny, Vic… przecież to były tylko żarty!
– W tej sprawie nie toleruję żartów – odparł poważnie. – Ale okej… później o tym porozmawiamy. Teraz zatańczmy, Isabelle!
Zawirowali na parkiecie jak na szalonej karuzeli. Victor, który już na początku balu zrzucił z siebie marynarkę i pozostał w białej koszuli, podobnie zresztą jak Jean-Pierre i wielu innych panów, znów prowadził ją na wskroś sali jak natchniony. Jakże cudowny był to taniec! Jakże lekko czuła się w jego ramionach! Po owych smętnych rozmyślaniach, jakie wiodła w drodze na bal, muzyka i ruch pod dyktando wspaniale wyszkolonego tancerza w magiczny sposób rozwiewały jej smutki i poiły ją jak wino, stopniowo odrywając jej myśli od ponurej rzeczywistości i wynosząc jej duszę do gwiazd.
„Nie myśleć o niczym!” – przebiegło jej przez głowę, gdy Victor ze śmiechem oderwał ją od podłogi i okręcił wokół siebie w zwariowanym piruecie. – „Nie myśleć, nie martwić się niczym… tylko tańczyć!”
***
Zbliżała się północ, a wraz z nią rosło napięcie związane z radosnym oczekiwaniem na powitanie Nowego Roku. Na kwadrans przed godziną zero, dla odpoczynku i wprowadzenia nastroju, z głośników puszczono kilka spokojniejszych utworów, których klimat, połączony z atmosferą półmrocznej, oświetlonej tylko przytłumionymi światełkami sali balowej, ogarnął Izę dawno już nieodczuwaną magią. Był to nastrój, jaki pamiętała tylko z jednego kontekstu – z pierwszej wiejskiej dyskoteki w Małowoli spędzonej z Michałem. Tak… To było już prawie pięć lat temu, a jednak nadal tak dokładnie pamiętała owo idealne szczęście, jakie przepełniało ją wówczas po brzegi… Tamta wiejska dyskoteka w ciasnej, nieco obskurnej sali w żaden sposób nie mogła równać się z wystawnym balem noworocznym w wykwintnym lokalu w centrum Liège. A jednak jakąż miała nad nim wyższość! Gdyby pozwolono jej wybierać, po stokroć, po tysiąckroć wolałaby wrócić tam, na prowincję, byle tylko znów być z nim…
Lecz nie, to było już niemożliwe. Koniec złudzeń. Nie była tu z Michałem, lecz z Victorem. Czyż to nie był najlepszy moment, by pogodzić się z tym raz na zawsze? Zapomnieć wreszcie o przeszłości i cieszyć się bez reszty tym, co działo się dziś. Bo dziś była wszak w magicznym miejscu, po raz pierwszy w życiu miała witać Nowy Rok w tak niezwykłych okolicznościach – nie w salonie rodzinnego domu w Korytkowie, ale za granicą, na hucznym balu, wśród eleganckiego towarzystwa z wyższych sfer. Czyż nie było to szczęście, któremu zbyt lekkomyślnie dawała się wymykać? Szczęście może nieco przytłumione i niepełne… ale jednak szczęście?
Uniesiona magią tych cudownych chwil i nastrojowej muzyki, Iza poczuła nagle, jak bardzo i jak rozpaczliwie jednak pragnęłaby być kochana… kochana prawdziwie i bezwarunkowo, w pełni i na wyłączność. Kochana tak, jak kiedyś marzyła, że pokocha ją on… Michał. Cóż… tamto już się nie zdarzy, to był już rozdział zamknięty. A jednak to pragnienie pozostało… pozostało i oto wracało do niej z pełną mocą… Czy miała wyrzec się go na zawsze?
Wyćwiczoną siłą woli, metodycznie odepchnęła od siebie myśli o Michale, a skupiła je teraz na Victorze. Czy Victor mógłby dać jej to, o czym marzyła? Odrzucała wciąż jego względy, ale nie tak radykalnie, jak odrzuciła Daniela, bo Victor to nie był wszak Daniel. Do niego pod pewnymi warunkami może i dałaby radę z czasem się przekonać…
Melodyjne dźwięki powolnego utworu przytępiły jej zmysły i wprawiły ją w rodzaj słodkiego transu. Jej głowa spoczęła na ramieniu Victora, który natychmiast mocniej przytulił ją do siebie, a potem podniósł rękę i czule pogładził ją po włosach misternie upiętych nad karkiem. Było jej teraz tak dobrze… tak przyjemnie… zupełnie jak kilka miesięcy temu w Lublinie, gdy stali w zimnym wietrze na Placu Po Farze, a on tulił ją do siebie i okrywał swoją kurtką, by ją ogrzać. Czy to, co czuła teraz, nie wystarczyłoby jej do szczęścia? Przecież gdyby powiedziała jedno słowo… gdyby zrobiła jeden gest, na który czekał od tak dawna… Czy szczęście połowiczne, przymglone i niepełne, nie jest lepsze od zupełnego braku szczęścia? Czy szklanka napełniona do połowy nie jest więcej warta od pustej?
Muzyka nagle ucichła i sala rozświetliła się jasno, a tańczące pary jak na komendę zatrzymały się na środku parkietu.
– Deux minutes à minuit! – zawołał do mikrofonu wodzirej. – Mesdames et Messieurs, servez-vous du champagne!****
– Zbliża się północ, Isabelle – uśmiechnął się Victor, podając Izie wysoki kieliszek z szampanem, który z uprzejmym ukłonem wziął z tacy podstawionej im przez kelnerkę. – Proszę, twój szampan. To będzie wspaniały rok, skoro zaczyna się tak wyjątkowo… prawda, ma belle?
Iza uśmiechnęła się do niego, chętnie biorąc z jego ręki kieliszek.
– Taką mam nadzieję, Vic.
A potem wielkie chóralne odliczanie… Cinq!… Quatre!… Trois!… Deux!… Un!… Minuit!!!***** Śmiech, owacja, klaskanie… Łyk szampana, który smakuje jak pokarm bogów… Uścisk ramion Victora i miękki, czuły dotyk jego ust na jej policzku i skroni… Bonne Nouvelle Année, mon Isabelle******… Wesoły śmiech Ani, która całuje ją serdecznie w oba policzki… Szczęścia i pomyślności w Nowym Roku, Izunia! Tak się cieszę, że z nami jesteś, kochanie! Uśmiechnięta twarz Jean-Pierre’a, Didiera, Yvette… Uściski i żarty, znaczące spojrzenia… Działaj, Victor, działaj! Im więcej pięknych Polek w Bressoux, tym lepiej dla Bressoux!… A tak się zarzekał, że jedzie do Polski tylko pozwiedzać dziki kraj!… I co się dziwicie? Ten Lublin to sprawdzona pułapka na belgijskie męskie serca!… Szklany szczęk kieliszków z szampanem i czerwonym winem, które leje się strumieniami… Pij, Vic, no dalej… za zdrowie twojej Isabelle!…
Przez to wszystko, jak przez mgłę, przebija inna scena, widziana tylko oczami wyobraźni. Dalekie Korytkowo… jasno oświetlony hotel Krzemińskich zaledwie sto metrów od jej rodzinnego domu… Robert i Amelia mogą to widzieć, jeśli wyjrzą przez okno sypialni. W hotelu taka sama owacja, taka sama radość, lejący się szampan i gorące gratulacje dla świeżo upieczonych narzeczonych, którzy dziś oficjalnie dzielą się ze światem swoim szczęściem… Błękitnooki przystojniak z burzą blond włosów, które nonszalanckim gestem dłoni odgarnia sobie z czoła…
„Nie myśleć o tym, nie myśleć!” – powtarzała sobie, zagryzając wargi. – „To już nie ma znaczenia, to się już skończyło… Zapomnieć!”
– Nalej mi trochę tego wina, Victor. Tak… jeszcze więcej. Merci.
– Nie pij tak szybko, bo zaszumi ci w głowie, Isabelle! – zaśmiał się Jean-Pierre. – Spokojnie, do rana mamy jeszcze mnóstwo czasu!
Jakie pyszne jest to wino! Ale nie powinna tyle pić… Lepiej zatańczyć, taniec też działa jak narkotyk… w tańcu można zapomnieć o wszystkim…
– Zatańczymy jeszcze, Vic?
– Oczywiście, ma petite. Z wielką przyjemnością.
***
Muzyka kołysała Izę niczym łódka niesiona nurtem spokojnej wody, a wypity alkohol przyjemnie przytłumiał jej zmysły. Północ minęła już dawno i teraz wszystko znowu było dobrze… Odfrunął gdzieś jej smutek, przestała myśleć o rozświetlonym hotelu w Korytkowie i całą sobą zatonęła w powolnej muzyce, przy której tańczyła w ramionach Victora. Światła prawie całkowicie wygaszono, na parkiecie było ciemno, przytulone pary poruszały się tylko nieznacznie, leniwie… Śnieg na zewnątrz przestał już padać, powietrze za oknem wydawało się teraz czyste i rześkie, a przez wielkie okno sali balowej wpadało światło księżyca w pełni, który niespodziewanie wychynął zza ciemnych, śniegowych chmur.
Rozkoszując się nastrojowym tańcem, Iza wpatrzyła się sponad ramienia Victora w ów księżyc, zafascynowana jego srebrną poświatą, która w jakiś przedziwny sposób dopełniała harmonię muzyki płynącej z głośników. Lunarne światło ukosem padało na tańczący tłum… miała przy tym wrażenie, że rozjaśniało się ono chwilami, a potem przygasało, jakby chciało jej coś powiedzieć, o czymś przypomnieć… Czy to było tylko złudzenie? Efekt wypitego kieliszka wina? A może coś jeszcze? Czy przypadkiem nie zapomniała o czymś, o czym powinna była pamiętać? Podpowiadał jej to ów blask księżyca… i serce, które nagle ogarnęła dziwna słodycz i spokój…
Promień księżyca znowu błysnął mocniej i oświetlił tarczę wielkiego staromodnego zegara wiszącego nad wejściem do sali. Wskazówki rozświetliły się srebrem… była za dwie minuty pierwsza. I wtedy w pamięci Izy, jak błyskawica, pojawił się kod, który trzy dni wcześniej widziała w smsie wyświetlonym na ekranie telefonu. Trzy jedynki. Odszyfrowała przecież ich umowne znaczenie! Pierwszy stycznia, godzina pierwsza w nocy.
„Majk!” – szepnął jej w głowie tajemniczy głos, a światło księżyca znów rozbłysło mocniej, jakby na potwierdzenie słuszności jej myślenia. – „Ależ tak! Pamiętam… Za minutkę melduję się, szefie!”
Zatrzymała się na środku parkietu i niecierpliwie wyplątała się z ramion Victora. Spojrzał na nią zdziwiony tym gestem.
– Co się dzieje, Isabelle?
– Wybacz – uśmiechnęła się zmieszana. – Muszę wyjść na chwilę do łazienki… ale niedługo wrócę. Poczekasz na mnie przy stole?
– Jasne – odparł, przyglądając jej się nieco podejrzliwie. – Albo może lepiej potowarzyszę ci na korytarzu, żebyś nie zabłądziła, co, kochanie? Tu jest cały labirynt…
– Nie… nie – pokręciła głową, zmierzając szybko do wyjścia i rozglądając się po sali bankietowej. – Dziękuję ci, Victor, ale… muszę sama. Poczekaj na mnie. Miałeś wypić jeszcze to drugie wino z Jean-Pierrem, pamiętasz? Może teraz byłaby okazja? Zobacz, akurat nie tańczą z Anne… Yvette i Jacques też są. Idź do nich, dobrze? Ja zaraz do was dołączę.
– Okej – odpowiedział powoli Victor, nadal zaskoczony tym gwałtownie przerwanym tańcem i całym jej dziwnym zachowaniem.
Nie pytał już jednak o nic, wyczuwając, że z jakiegoś niewiadomego powodu Iza sobie tego nie życzy. Odprowadził zatem tylko wzrokiem do wyjścia jej zwiewną sylwetkę w połyskującej srebrzystej sukni, a kiedy zniknęła za drzwiami, pokręcił lekko głową, uśmiechnął się do siebie i z nadal nieco zdezorientowaną miną posłusznie ruszył w stronę, gdzie stało wskazane przez nią, zajęte rozmową towarzystwo.
Iza wyszła na wielki, wyłożony marmurem korytarz, gdzie mieściły się łazienki, a także ogromny hol przy recepcji, gdyż owa wykwintna restauracja, w której odbywał się bal, była połączona z hotelem. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś zacisznego miejsca, gdzie przez kilka minut mogłaby być zupełnie sama. Nie wiedzieć czemu potrzebowała tej samotności jak powietrza do oddychania, dopiero teraz czując, jak bardzo przytłaczała ją nieustanna obecność Victora, który od początku balu nie odstępował jej praktycznie o krok. Tak, musiała być sama… Inaczej nie będzie mogła skupić się na tym, co obiecała Majkowi, nie zdoła nawiązać z nim telepatycznego kontaktu, przekazać mu płynących z głębi serca przyjacielskich życzeń szczęśliwego Nowego Roku. A wszak była mu to winna, choćby z racji obietnicy, jaka bezterminowo wiązała ich trybie terapii… Jeszcze tylko pół minuty do pierwszej…
Niestety, wszędzie kręcili się ludzie, łazienki również były przepełnione, jaki zresztą nastrój do rozmowy ponad przestrzenią mógł panować w łazience? Nagle na podłogę tuż przed nią padł z góry jasny promień księżyca… Iza podniosła głowę. Światło padało przez wysokie, stylowe okno z półpiętra wielkiej klatki schodowej wyłożonej marmurem. Doskonale widać było przez nie świetlistą tarczę księżyca w pełni, który zdawał się mówić coś do niej i wzywać ją do siebie. Przez krótki moment zdało jej się nawet, że ów księżyc ma oczy… stalowoszare oczy Majka przepełnione lunarnym blaskiem… Ech, złudzenie! Bez wahania skręciła ku schodom i wspięła się po nich na pierwsze piętro.
Na górze było ciemno i pusto. Naprzeciwko schodów rozciągał się podobny jak na parterze ogromny hol podparty monumentalnymi marmurowymi kolumnami, jednak ponieważ światło było wygaszone, sprawiał on dość posępne wrażenie, jakby zimnej, opuszczonej przestrzeni. A może to przez to księżycowe światło? Oświetlało ono podłogę i kolumny, wpadając przez dwa okna, które znajdowały się za jej plecami, u boku schodów. Iza obejrzała się i jak zahipnotyzowana ruszyła w tę stronę, wpatrując się w rozświetloną tarczę księżyca jak w żywą ludzką twarz. Drgnęła, gdy w oddali rozległ się głuchy dźwięk bijącego zegara. Była punktualnie pierwsza w nocy.
Podeszła do okna i stanęła przy parapecie. Przed nią rozciągał się piękny widok jasno oświetlonych uliczek i kamienic centrum Liège, na których panował spory ruch związany ze świętowaniem Nowego Roku. Dziewczyna jednak nie patrzyła w tę stronę, lecz wciąż nie odrywała oczu od fascynująco jasnej dziś tarczy księżyca, to bowiem pozwalało jej się skupić na wspomnieniu Majka, któremu o tej właśnie godzinie obiecała przesłać myślą kilka ciepłych słów.
„Odbiór, szefie” – powiedziała do niego w myślach żartobliwym tonem. – „Stacja elfów melduje, że jest już na linii!”
Czy zdawało jej się tylko, czy też księżyc naprawdę uśmiechnął się do niej?
„Jestem tutaj, w Liège” – ciągnęła, poważniejąc. – „Bardzo blisko niej… twojej Anabelli… I pamiętam o tobie, biedaku. Wiem, co przeżywasz, bo ja przeżywam to samo. Nowy Rok to zawsze ciężka chwila… To będzie nasz kolejny rok samotności wśród ludzi. Dla ciebie kolejny rok bez niej, dla mnie kolejny bez niego…”
Urwała myśl, bowiem zdało jej się, że gdzieś z przestrzeni… a może z samego dna jej duszy… dobiegł do jej uszu niewyraźny głos. Czy był to głos Majka? Może… był nawet podobny, choć słyszała go bardzo słabo… tylko dlaczego zadawałby takie dziwne pytania?
Kim jesteś? – pytał z niepokojem ów głos. – Kim ty jesteś, dziewczyno?…
Iza pokręciła głową, uznając, że nie może dać się rozproszyć złudzeniom, które prawdopodobnie wynikały z nadprogramowo i może niepotrzebnie wypitego kieliszka czerwonego wina. Musiała wrócić do przerwanego wątku rozmyślań.
„Ale nie martwmy się tym” – zwróciła się znów do Majka. – „Mamy przecież nasz tryb terapii i zawsze możemy wspierać się w trudnych chwilach. Obiecuję ci to na kolejny rok, Michasiu. Przysięgam, że zawsze będę pod ręką, kiedy tylko będziesz potrzebował wygadać się czy wypłakać… a nawet wykrzyczeć, jak na końcu świata…”
Księżycowa rusałko – szepnął znowu ten sam dziwny głos, blisko, jakby tuż przy jej uchu. – Powiedz mi, kim jesteś?… Kim jesteś, dzieciaku, że tak za tobą tęsknię?…
„Dzisiaj przed północą przez chwilę myślałam, że mogłabym związać się z Victorem” – ciągnęła w zamyśleniu Iza, ignorując ów niezrozumiały głos. – „Naprawdę był moment, kiedy prawie w to uwierzyłam, wiesz? Ale jednak nie… nie. Miałeś rację, kiedy mówiłeś, że tak się nie da, a ja powinnam była przyjąć to w ślepo, bo przecież jestem taka sama jak ty. To nie miałoby sensu. Tylko bym go skrzywdziła…”
Myślisz o mnie? – dotarł znów do niej odległy głos, w którym teraz rozpoznała wyraźnie głos Majka. – Pamiętasz? Powiedz mi, że tak… powiedz mi to głośno…
– Pamiętam – szepnęła z uśmiechem. – Oczywiście, że pamiętam, szefie.
„Za bardzo lubię Vica, żeby go krzywdzić” – podjęła znów przerwaną myśl. – „A jednocześnie jestem pewna, że gdybym miała wolne serce… gdyby nie było jego… Misia… to mogłabym być z Victorem bardzo szczęśliwa. Wiesz coś o tym, prawda? Ty też przeżywasz dokładnie to samo. Oboje tkwimy w takim strasznym klinczu… w takiej beznadziei… a jednocześnie z pozoru żyjemy normalnie. Śmiejemy się, spotykamy z ludźmi i pracujemy jak wariaci na rzecz firmy. Nikt nie domyśla się, co nosimy w środku…”
Skąd mi się to wzięło, Iza? – pytał tymczasem w tle ów uporczywy głos. – To przecież niemożliwe, żeby… Nie, tak nie może być, to bez sensu… a jednak…
„Ona bardzo cię lubi i traktuje jak drogiego przyjaciela” – myślała dalej smutno Iza. – „Martwi się o ciebie i ma nadzieję, że niebawem ułożysz sobie z kimś życie. Nie będę ci tego powtarzać, żeby cię nie ranić, bo nawet mnie zabolało, kiedy to mówiła…”
Anabella? – szeptał niepewnie rozmyty w oddali głos, od którego nie umiała się uwolnić. – Kim jest moja Anabella? A jeśli to, co powiedział Szczepek… i ta dziwna czarna cyganka… to prawda?…
„Z kolei mój Misio właśnie się zaręczył. Godzinę temu. Dlatego dobrze wiem, co czułeś, kiedy ona wychodziła za mąż za Jean-Pierre’a, a ty musiałeś być przy tym i słuchać, jak składa mu małżeńską przysięgę. Mój dzielny biedaku… Ja bym chyba tego nie uniosła… Nawet nie umiałam być dzisiaj w Korytkowie, musiałam uciec tutaj, żeby nie słyszeć odgłosów zabawy z jego hotelu. Uciekłam na koniec świata, żeby nie zwariować. A i tak nie mogę przestać o tym myśleć…”
Nie mogę przestać o tym myśleć – powtórzył jak echo tajemniczy głos. – Za cholerę nie mogę… Nie chcę tego!… Nie chcę, a z drugiej strony czuję się, jakbym nigdy wcześniej niczego bardziej nie pragnął… Elfiku… mały nocny duszku… Co się ze mną dzieje?
„Ale poradzimy sobie, prawda, szefie? Wiem, że nigdy mi nie odmówisz, kiedy poproszę cię o pomoc w trybie terapii. I z mojej strony możesz zawsze liczyć na to samo. A teraz przyjmij ode mnie życzenia noworoczne. Nie musisz ich słyszeć, wystarczy, że poczujesz ich intencję… że odczytasz je tą częścią duszy, którą oboje mamy taką samą…”
Taka sama… taka sama jak ja, a jednak taka inna… taka czysta i dobra…
„Życzę ci, żebyś w tym Nowym Roku miał więcej spokoju i radości niż smutku” – myślała dalej Iza, a jej twarz rozjaśnił leciutki uśmiech. – „Na pewno będą trudne chwile, ale życzę ci, żeby było ich jak najmniej. O sprawy zawodowe zupełnie się nie martwię, ty zawsze sobie poradzisz. Tak wspaniale sterujesz tą łajbą! A ja będę ci pomagać, dopóki… dopóki nie skończę studiów… Potem pomyślę, co dalej, ale to jeszcze nie w tym roku. Na razie zostaję u ciebie i razem będziemy ogarniać, co trzeba. A kiedy będziesz miał kryzys, spróbujemy rozprawić się z nim jak najszybciej. Ta nasza terapia to niby niewiele, a jednak zawsze coś…”
Terapeutka… moja terapeutka z baśniowej krainy… Księżycowy stworek o najpiękniejszych oczętach na świecie… Ech, nie, nie… kretynie ty, ośle jeden…
„To będzie dobry i szczęśliwy rok, Majk” – dokończyła w myślach Iza, wyprostowując się i odsuwając o krok w tył od parapetu. – „Musi być dobry pomimo tych wszystkich chmur i smutków w sercu… A teraz skup się, bo będzie transfer energii” – dodała żartobliwie. – „Przekażę ci jej tyle, ile tylko da się przesłać na odległość…”
Przymknęła oczy i skupiła wszystkie zmysły. Zdało jej się, że powoli otacza ją gęsta mgła… ogarnia ją rozkoszne ciepło… pod palcami czuje miękką fakturę włosów, które tak bardzo lubi dotykać… i ten zapach… delikatny i subtelny zapach eau de Cologne…
„No już” – uśmiechnęła się, otwierając oczy. – „Jak wrócę, opowiem ci o małej Tosi i o jej maskotkach. A potem może odwiedzimy razem Edziulka, co ty na to? To twój przyszywany synek, a ja też niedługo będę mieć rodzonego siostrzeńca albo siostrzenicę. I wiesz, co jeszcze? Okazało się, że jestem daleką krewną Hani! Wyobrażasz to sobie? Szczepcio padnie z wrażenia, jak się o tym dowie! Już nie mogę się doczekać, kiedy wam to opowiem… Życie jest mimo wszystko piękne… czujesz to, prawda?… No nic, czas już kończyć, szefie” – westchnęła. – „Minęły już nasze trzy jedynki, muszę wracać do Victora. Pogadamy sobie o wszystkim do woli, jak wrócę do Lublina.”
Wróć… wracaj jak najszybciej, Izulka… Wracaj szczęśliwie, mój mały dobry duszku…
Głos oddalił się i rozmył echem, znów było cicho. Iza uśmiechnęła się do świecącego jej w twarz księżyca i nie myśląc już o niczym, z zaciekawieniem obserwowała, jak jego lśniącą tarczę powolutku zasnuwa ciemna chmura. Czy tak samo księżyc wyglądał teraz w Polsce? Czy z tamtego miejsca na ziemi widać było go tak dobrze jak stąd?
– Isabelle?
Drgnęła i odwróciła się na zaniepokojony głos Victora, który właśnie wbiegał po schodach, rozglądając się na wszystkie strony.
– Je suis là*******, Vic.
Victor spojrzał w górę, dostrzegł jej sylwetkę odcinającą się na tle okna i czym prędzej pokonał resztę schodów. Na jego twarzy ulga mieszała się z niepokojem.
– Wszędzie cię szukam, Isabelle – powiedział z łagodnym wyrzutem, podchodząc do niej i ujmując ją obiema dłońmi za nadgarstki. – Co się stało, chérie? Dlaczego ukryłaś się tutaj?
– Ależ nie ukryłam się – uśmiechnęła się Iza. – Weszłam tu tylko na chwilę popatrzeć na księżyc. Zobacz, już chowa się za chmurami… ale wcześniej tak pięknie świecił, że nie mogłam się oprzeć i musiałam na niego popatrzeć chociaż kilka minut.
– Kilka minut? – pokręcił głową. – Odkąd wyszłaś, minęło już ponad pół godziny! Ależ się wystraszyłem! Biegałem jak wariat i szukałem cię na dole, już zastanawiałem się, czy nie zaalarmować Jean-Pierre’a… Co za szczęście, że cię znalazłem! Teraz już nie pozwolę ci nigdzie pójść samej – dodał stanowczo. – Nie spuszczę cię z oka ani na minutę.
– Przecież nigdzie bym się nie zgubiła – westchnęła Iza. – Przepraszam, że sprawiłam ci kłopot, nie chciałam, żebyś niepokoił się o mnie niepotrzebnie. Po prostu nie miałam pojęcia, że minęło aż tyle czasu…
– Już dobrze, najważniejsze, że cię odnalazłem – uśmiechnął się Victor, obejmując ją ramieniem i prowadząc w stronę ciemnego holu. – A skoro już tu jesteśmy, to zostańmy jeszcze na górze. Usiądziemy sobie tam, dobrze? – wskazał jej majaczące w ciemności tapicerowane kanapy wypoczynkowe ustawione między kolumnami. – Chciałbym porozmawiać z tobą chwilę na osobności, Isabelle.
– Na jaki temat? – zaniepokoiła się Iza.
– Chcę ci coś wyjaśnić – odparł stanowczo Victor. – Myślałem nad tym w czasie tańca, ale teraz, kiedy tak zniknęłaś… bardzo się przestraszyłem i wiem już na pewno, że muszę powiedzieć ci o jednej rzeczy.
Iza milczała, bezwolnie pozwalając prowadzić się tam, gdzie chciał. Usiedli na tonącej w ciemnościach kanapie, przed którą umieszczony był niewielki stolik.
– Posłuchaj, Isabelle – podjął Victor, ujmując jej dłoń w obie swoje. – Nie wiem, jak mam to wyrazić, żeby czegoś nie zepsuć… ale chyba po prostu powiem, co mi leży na sercu. Co prawda wolałbym najpierw dowiedzieć się, co dokładnie nagadała ci o mnie Yvette…
– Ech, Victor, przestań – pokręciła głową Iza. – Nic mi nie nagadała. Tak sobie tylko żartowałyśmy, żeby trochę się z tobą podroczyć. Naprawdę wziąłeś to aż tak na poważnie?
– Wziąłem na poważnie, bo rzeczywiście mam nieczyste sumienie – westchnął Victor. – I dopóki tego nie wyjaśnię, ciągle będę stresował się myślą, że to może w jakiś negatywny sposób wpłynąć na… na naszą relację – ściszył głos. – Przez moment bałem się, że to się już stało, kiedy wyszłaś i nie mogłem cię znaleźć. Bałem się, że pogniewałaś się na mnie i nie chcesz mnie już znać.
– Ależ co ty opowiadasz, Vic! – obruszyła się Iza. – Przecież wiesz, jak bardzo cię lubię. Niby dlaczego miałabym się na ciebie gniewać?
– Z powodu Gaëlle – odparł cicho, spuszczając głowę.
– Z powodu… Gaëlle? – powtórzyła zaskoczona. – Kto to jest Gaëlle?
Podniósł głowę i spojrzał na nią badawczo, jakby w ciemnościach próbował odczytać i zinterpretować wyraz jej twarzy.
– Myślałem właśnie, że Yvette opowiedziała ci o niej, zanim ja sam zdążyłem to zrobić – odparł ostrożnie. – Ale teraz widzę, że chyba zbyt wcześnie posądziłem ją o nielojalność. Zresztą mniejsza o to – machnął ręką. – I tak musisz to wiedzieć, ja sam chcę, żebyś wiedziała. Nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic, Isabelle.
Iza patrzyła na niego na wpół podejrzliwie, na wpół z niepokojem. Przez moment pożałowała, że zadała mu to ostatnie pytanie. Bo jeśli z rozmowy o tajemniczej Gaëlle miałby rozwinąć się temat, którego się obawiała…
– Nic mi nie mów, Victor – powiedziała szybko, uznając, że lepiej uciąć niewygodny wątek. – Nie muszę wiedzieć o twoich najprywatniejszych sprawach. Są przecież rzeczy, które każdy powinien zachować dla siebie…
– Nie – przerwał jej stanowczo Victor. – Muszę to z siebie wyrzucić. Nie chcę już nigdy więcej bać się, że to się będzie za mną ciągnęło i psuło coś między nami… nie mogę na to pozwolić. Ale do rzeczy – tu nabrał mocno powietrza w płuca, jakby szykował się do ciężkiej przeprawy. – Jak pewnie już się domyśliłaś, Gaëlle to moja była dziewczyna. Mieszka w Liège, chodziliśmy razem do liceum i właściwie od początku w pewnym sensie byliśmy razem… Mówię „w pewnym sensie”, bo to nie była żadna wielka miłość, raczej wzajemny układ. Chodzi o to, że… nie wiem, jak to powiedzieć, żebyś nie pomyślała sobie o mnie najgorszych rzeczy, jakie mogą być… – urwał zmieszany, kurczowo ściskając jej dłoń. – Mam na myśli to, że ani ona, ani ja nie traktowaliśmy tego jak prawdziwego związku. To było po prostu takie niezobowiązujące… bycie razem.
Pokręcił głową, jakby niezadowolony z własnych wyjaśnień, w istocie dość pokrętnych.
– Rozumiem – odparła spokojnie Iza. – Luźny związek z benefitami… coś w tym stylu?
– Tak – podchwycił skwapliwie i jakby z ulgą. – Właśnie tak, Isabelle. Oczywiście prędzej czy później powiedziałbym ci o tym sam i nie przejmowałbym się tym, że Yvette o tym wspomina… nawet jeśli tym razem nie wspomniała, ale któregoś razu mogłaby… zresztą nie tylko Yvette, ale i ktokolwiek inny. Nie martwiłoby mnie to aż tak bardzo, chociaż znam cię już dość dobrze i wiem, że nie pochwalasz takich rzeczy. Ale niestety jest coś, czego mogłabyś mi nie wybaczyć i za co jest mi bardzo, bardzo wstyd…
Zawiesił głos, jakby czekając na jej ruch. Iza jednak milczała w przeświadczeniu, że bezpieczniej będzie nie zadawać niepotrzebnych pytań, dopóki nie wyjaśni się, do czego zmierzał ten dyskurs.
– Bo widzisz, Isabelle – podjął po chwili Victor, spuszczając głowę i zniżając głos, w którym brzmiał teraz niepokój pomieszany z zawstydzeniem. – To nie jest wcale odległa przeszłość… to się wydarzyło kilka razy jeszcze niedawno… kiedy już znałem ciebie. W tamte wakacje spotykałem się z nią regularnie przez dwa czy trzy tygodnie… potem też po moim powrocie z Lublina z chrztu małego Édouarda i z naszej cudownej włóczęgi… a ostatni raz w listopadzie, niecałe sześć tygodni temu.
Zamilkł znów i jeszcze mocniej spuścił głowę, jakby czekając na zasłużony cios. Iza znieruchomiała w zażenowaniu, nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Przez chwilę trwała ciężka, niewygodna cisza.
– Ale… po co mi o tym mówisz, Vic? – szepnęła w końcu bezradnie.
– Po co? – podniósł głowę i spojrzał na nią z determinacją. – Po to, żeby wyznać ci moją winę i prosić cię o wybaczenie. Pragnę to wyczyścić i obiecać ci, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Chcę, żebyś dobrze mnie zrozumiała. To był zawsze jeden schemat… alkohol, zabawa, stare przyzwyczajenia… i to się działo samo. Oczywiście nie usprawiedliwiam się, bo tego nie da się usprawiedliwić, ale zależy mi, żebyś wiedziała, że to dla mnie nic nie znaczy. Nie czuję do Gaëlle nic… zupełnie nic… Wiesz dobrze, co chcę powiedzieć. Na świecie istnieje tylko jedna kobieta, o której kiedykolwiek pomyślałem poważnie i z którą mógłbym… wszystko. Tylko jedna, jedyna… moja Isabelle…
Schylił się ku jej dłoni, którą wciąż kurczowo gniótł w obu swoich, i przycisnął do niej usta, tak żarliwie, że Iza aż zadrżała.
– Victor, przestań – wyszeptała z niepokojem, próbując delikatnie wycofać dłoń.
– Wybacz – zreflektował się, podnosząc głowę i rozluźniając uścisk, dzięki czemu mogła uwolnić rękę. – Nie gniewaj się na mnie, chérie, proszę… Ja wiem, że za wcześnie jeszcze o tym rozmawiać… że nie jesteś gotowa na takie tematy… Zresztą najpierw muszę odkupić moje winy i na nowo zdobyć twoje zaufanie. Tym razem już bez ukrywania niczego, w pełnej prawdzie. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że to wszystko, co powiedziałem ci dwa dni temu w kawiarni… że ja to mówiłem bardzo poważnie. I chociaż pytasz mnie, po co ci o tym opowiadam… i w ten sposób sugerujesz, że jesteśmy tylko przyjaciółmi… to ja chcę postawić sprawę jasno. Zależy mi na tobie jak na żadnej innej kobiecie, Isabelle. Nie wiem, jak to się stało, że tak mnie urzekłaś, ale to jest coś… coś niezwykłego, czego jeszcze nigdy dotąd nie przeżyłem. Coś, co być może nie zdarzy się już więcej… I dlatego będę na ciebie cierpliwie czekał. Zobaczysz. Będę czekał tak długo, jak długo będzie trzeba. Powiedz mi tylko, że nie gniewasz się na mnie… że mi wybaczasz…
– Nie mam ci nic do wybaczenia – pokręciła głową Iza, która wobec tego otwartego wyznania czuła się tak dyskomfortowo i niezręcznie jak chyba jeszcze nigdy. – Nie gniewam się o nic, bo zwyczajnie nie mam o co. I proszę cię, Vic, nie mów tak do mnie. Nie mów mi takich rzeczy. To bez sensu. Wiesz, że bardzo cię lubię, naprawdę bardzo… ale z tego nic nie będzie. Myślałam już nad tym i jestem pewna, że nigdy…
– Tss! – podniósł rękę i rozkazującym gestem położył jej palec na ustach. – Nie mów tego, Isabelle. Nie mów „jestem pewna”, ani nie mów „nigdy”. Zostawmy to tak, jak jest, dobrze? Dziś możesz tak myśleć, ale za rok, dwa albo trzy wszystko może wyglądać zupełnie inaczej. Dlatego zostawmy to, kochanie… niech wszystko będzie tak jak dotąd i po prostu pozwól mi czekać. Proszę.
Iza milczała, w głowie miała bowiem taką pustkę, że nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Czuła, że oto traci okazję na wyjaśnienie sytuacji, na postawienie sprawy jasno i zakończenie niepotrzebnych niedomówień, a jednocześnie nie chciała ranić Victora ani tracić jego przyjaźni. Zresztą… może w tym, co mówił, było ziarenko prawdy? Może nie powinna do końca zamykać tej furtki? Zawsze przecież będzie jeszcze czas na to, aby ją zatrzasnąć…
– Dziękuję ci, Isabelle – szepnął Victor, najwyraźniej uznając jej brak odpowiedzi za milczącą zgodę. – Jesteś aniołem.
Księżyc zaszedł już całkowicie za chmury, na górnym holu było niemal całkowicie ciemno. Płynąca z parteru muzyka dudniła głucho basami… Gdzieś niedaleko rozległo się przytłumione bicie zegara. Dwa uderzenia. Druga w nocy.
– To co, ma petite? – zagadnął Victor zwyczajnym, wesołym tonem. – Wracamy na dół potańczyć jeszcze trochę?
Iza natychmiast z ulgą zerwała się z miejsca i wygładziła na sobie sukienkę.
– Tak jest. Wracamy, Vic.
________________________________________
* Anne, Isabelle, vous descendez? Victor est déjà là! (fr.) – Anne, Isabelle, schodzicie na dół ? Victor już jest !
** Ah, ces Polonaises! (fr.) – Ach, te Polki!
*** Isabelle ma douce… ma belle… (fr.) – Isabelle, moja słodka… moja piękna…
**** Deux minutes à minuit! Mesdames et messieurs, servez-vous du champagne! (fr.) – Dwie minuty do północy! Panie i Panowie, proszę częstować się szampanem!
***** Cinq!… Quatre!… Trois!… Deux!… Un!… Minuit!!! (fr.) – Pięć!… Cztery!… Trzy!… Dwa!… Jeden!… Północ!!!
****** Bonne Nouvelle Année, mon Isabelle (fr.) – Szczęśliwego Nowego Roku, moja Isabelle.
******* Je suis là (fr.) – Tu jestem.