Anabella – Rozdział CC
– Iza i Klaudia, chodźcie zerknąć, czy wystarczy tych balonów – poprosił Antek, zaglądając do kuchni, gdzie Iza rozmawiała z kucharkami i kelnerkami. – Jacek z Tymem dalej dmuchają, ale paczka już się kończy i pytanie, czy otwierać następną.
– Jasne, Antoś, już idziemy – odpowiedziała żywo Iza. – Klaudziu, czekaj… weźmiemy przy okazji resztę tych obrusów z gabinetu.
Trwało sylwestrowe popołudnie i przygotowania do balu wydawanego dziś w nocy w Anabelli szły pełną parą. Lokal miał zostać otwarty dla gości punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści, a impreza oficjalnie miała zacząć się o dwudziestej. Choć minęła dopiero szesnasta i sala była prawie w pełni udekorowana, a w kuchni również niemal wszystko było już gotowe, Iza czuła narastający stres związany z ciężarem spoczywającej na niej odpowiedzialności. Impreza, która się szykowała, to mimo wszystko nie był standardowy dzień w pracy, ale szeroko zakrojone przedsięwzięcie logistyczne wymagające perfekcyjnej współpracy całego zespołu, zwłaszcza pod nieobecność szefa.
Z Majkiem była w stałym kontakcie telefonicznym i smsowym, jednak ograniczał się on tylko do szybkiej wymiany informacji, bowiem ani on, ani ona od wczoraj nie mieli czasu na dłuższe rozmowy. Problem z jego babcią na szczęście rozwiązał się pozytywnie, gdyż hipoteza, o jakiej wspominał, potwierdziła się – do ataku bólowego przyczyniła się zbyt poluzowana w święta dieta starszej pani, a choć nie zagrażało to jej życiu, dla bezpieczeństwa została przyjęta na oddział w rzeszowskim szpitalu. Dziś czuła się już lepiej, ale musiała pozostać na obserwacji do poniedziałku po Nowym Roku, w związku z czym Majk, który przez cały wczorajszy dzień pozostawał do dyspozycji rodziny, umówił się z nimi, że pojedzie do Lublina tylko na obiecany przyjaciołom bal sylwestrowy, zaś w Nowy Rok wieczorem wróci na Podkarpacie, by pomóc zwieźć panią Irenę ze szpitala do domu.
Jak zwykle wszystko na styk – stwierdził z humorem, kiedy dzwonił rano do Izy, by poinformować ją o tej decyzji. – Ale skoro obiecałem heterom ten bal, to już nie będę się wykręcał. Zresztą mam jeszcze jeden ważny powód, żeby wrócić dzisiaj do Lublina. A jak u was, Izula? Wszystko gra?
Grało, oczywiście, że grało, od tego przecież tu była. I na całe szczęście miała zbyt wiele roboty, by zastanawiać się nad tym, jaki był ów „jeszcze jeden ważny powód, żeby wrócić dzisiaj do Lublina”. Domyślała się zresztą i bez zastanawiania, że chodziło o czyjąś obecność na balu w Nałęczowie… a może właśnie o jej nieobecność? Nie miała bowiem żadnych informacji na temat tego, czy Natalia zdążyła wyzdrowieć i czy będzie dziś na tamtej imprezie, jednak w praktyce różnica była zapewne niewielka, bowiem, jeśli nadal była chora, ów ważny powód mógł równie dobrze oznaczać wizytę u niej przed balem z nową porcją lekarstw. Majk wszak od ponad tygodnia był poza Lublinem, tęsknota była już pewnie zbyt silna, by nie skorzystać z jakiegokolwiek pretekstu… Ech, co tam! Szkoda nerwów. Najważniejsze, że pani Irena była bezpieczna i czuła się już lepiej.
Ona sama była w Lublinie od wczoraj i odkąd wysiadła z pociągu z Radzynia, nie przetrwoniła praktycznie ani minuty. Jako że, ku jej radości, Robert i Amelia zdecydowali się skorzystać z zaproszenia i przyjechać do Lublina na bal sylwestrowy, musiała umiejętnie połączyć przygotowania do balu w Anabelli ze sprawami prywatnymi do załatwienia na mieście, w czym zresztą bardzo pomógł jej służbowy peugeot. Wyrwawszy się zatem na dwie godziny z firmy, w pierwszej kolejności podjechała do sklepu z artykułami turystycznymi, gdzie nabyła wysokiej jakości dmuchany materac z pompką. W noworoczną noc zamierzała bowiem oddać siostrze i szwagrowi swoją wersalkę, sama zaś przespać się na materacu, z którego następnie będzie można spuścić powietrze i zwinąć go tak, by nie zajmował zbyt wiele przestrzeni podczas przechowywania w szafie. Następnie udała się na krótką wizytę u fryzjera, gdzie kazała podciąć sobie włosy o dziesięć centymetrów, a tuż przed powrotem do pracy zajrzała do drogerii, by dokupić kilka kosmetyków i nowe rajstopy pasujące do sylwestrowej kreacji.
Sukienkę planowała założyć tę samą co rok temu na bal w Liège, nie miałaby już zresztą nawet czasu szukać czegokolwiek nowego, a zresztą – po co? Tamta była ładna, elegancka i tylko raz założona, więc nowa byłaby tylko zbędnym wydatkiem. Miała ją przygotowaną w dyżurce kelnerek, koleżanki zdążyły już ją obejrzeć i wyrazić aprobatę, przy czym wszystkie zgodnie uznały, że dziś, jako że Iza miała wraz z Antkiem animować bal i reprezentować Anabellę pod nieobecność szefa, musiała wyglądać perfekcyjnie i stricte sylwestrowo, co wykluczało noszenie kelnerskiego fartuszka.
Daj spokój, to tylko rozwali cały efekt! – ucięła Wiktoria, kiedy Iza próbowała protestować. – Masz wyglądać jak wizytówka firmy! A kiecka jest naprawdę mega, dlatego mowy nie ma, żebyś przykrywała ją jakimiś fartuchami!
Sala, na którą udała się teraz w towarzystwie Antka, była już udekorowana srebrnymi i złotymi balonami, zaś nad barem Chudy i Tym kończyli właśnie montować ogromny panel dekoracyjny wyobrażający dwa kieliszki z szampanem na tle zegara, z napisem Szczęśliwego Nowego Roku! Panel ów, wykonany już wiele lat temu, przez resztę roku leżał pod ścianą w składziku razem z innymi okolicznościowymi akcesoriami i był wyciągany, odświeżany i montowany tylko na tę jedną sylwestrową noc.
– Ja uważam, że już wystarczy – stwierdziła z przekonaniem Klaudia, lustrując krytycznym okiem balony. – Poprzetykajcie to teraz tylko serpentynami i będzie git.
– Antoś, jedna na każdy metr kwadratowy sufitu i niech zwisają na tej wysokości co balony – poinstruowała go rzeczowo Iza. – Niektóre mogą być o parę centymetrów niżej albo wyżej, żeby był fajniejszy efekt, ale tak, żeby nie przeszkadzały nawet najwyższym osobom. Łukasz niech służy za testera, ma przejść bez schylania się pod dekoracją w każdym punkcie sali.
– Okej – skinął głową Antek, dając znak kolegom, by zeszli z drabin. – Chłopaki, teraz serpentyny, zaczynamy od tamtej ściany, zaraz powiem wam, co i jak. A co z resztą balonów? – spojrzał znów na Izę. – Zanieść je gdzieś?
– Nie, my je zabierzemy – zadecydowała, zbierając ze stolika trzy nienapoczęte paczki balonów po sto sztuk i jedną z nich wręczając Klaudii. – Klaudziu, pomóż mi, co? Schowamy u nas w szatni w szufladzie, w miejsce konfetti. A propos, Antoś, daj nam znać, jak Łukasz z Tymkiem zamontują wyrzutnie do konfetti, okej? Trzeba będzie chociaż na jednej zrobić próbę generalną.
– Tak jest, szefowo – odparł z powagą Antek. – Zamelduję, jak będziemy gotowi.
***
– Iza, siadaj pierwsza – powiedziała stanowczo Klaudia, wskazując Izie krzesło przed lustrem w szatni kelnerek. – Zrobię ci szybko makijaż i pójdziesz sobie na to swoje doglądanie, a ja już na spokojnie zajmę się resztą dziewczyn.
– To ja będę druga, okej? – zgłosiła się Wiktoria, która, pochylona nad siedzącą na drugim krześle Lidią, kończyła upinanie jej włosów w wysoki kok. – Lidziu, zobacz, tak może być? Wyżej się nie da, bo masz z tyłu trochę za krótkie, będą wyłazić, nawet jak spryskam lakierem.
– Jest super – stwierdziła z satysfakcją Lidia, przechylając głowę w różne strony, by obejrzeć w niewielkim lustrze swą nową fryzurę. – Kurczę, sama siebie nie poznaję, nigdy nie chodzę w takim koku… Chyba musisz mi strzelić coś takiego na otwarcie Koncertowej.
– Nie ma sprawy – zapewniła ją wesoło Wiktoria. – A kiedy to będzie? Ustaliliście już z szefem datę?
– Aha. Sobota szesnastego stycznia.
– Dopiero szesnastego? – zdziwiła się Gosia, która w przeciwległym kącie przebierała się w sukienkę wraz z Alicją, Martyną, Patrycją i Olą. – A nie zaraz w pierwszym tygodniu?
– Nie – wtrąciła się Iza, która zasiadła już na krześle obok Lidii i poddała się zabiegom Klaudii. – Lokal rusza od razu, czyli w poniedziałek czwartego, ale oficjalne otwarcie robimy szesnastego, żeby był czas na rozreklamowanie wydarzenia.
– Ach, okej! I kto będzie przecinał symboliczną wstęgę?
– Oczywiście szef – odparła stanowczo Lidia. – Ja co najwyżej mogę podawać mu nożyczki.
Wszystkie obecne w pomieszczeniu dziewczyny roześmiały się jak na komendę.
– Dobra, Iza, nie ruszaj się teraz – poprosiła Klaudia, otwierając pudełeczko z brokatowymi cieniami do powiek. – I zamknij oczy, nałożę trochę tego srebrnego, będzie ci perfecto pasował do sukienki.
Do otwarcia lokalu została zaledwie godzina i właściwie wszystko było już dopięte na ostatni guzik, w związku z czym ekipa, która miała pracować z gośćmi na sali, rozeszła się do pomieszczeń socjalnych, by przebrać się i przygotować na imprezę od strony wizualnej. Zasadą, jaka od lat panowała na balach sylwestrowych w Anabelli, było to, że również obsługa ubierała się w eleganckie stroje karnawałowe, a jej damska część robiła sobie mocny makijaż z dodatkiem świecącego brokatu, by podkreślić nastrój wieczoru. Roli wizażystki dla całego grona koleżanek podjęła się dziś Klaudia, która po przerwie świątecznej, podczas której wyjechała do rodziny poza Lublin, była już dużo spokojniejsza i w lepszym humorze, mimo że sprawa zaginięcia Mileny i jej córki nadal pozostawała niewyjaśniona.
Nadal się boję, oczywiście, że się boję – odpowiedziała ponuro na pytania koleżanek. – Ale co mogę poradzić? Szef miał rację, jakoś trzeba żyć… Na szczęście Bartosz ani razu się do mnie nie odezwał, więc może faktycznie przesadzam, a póki Tymek będzie odprowadzał mnie po pracy do domu pod same drzwi, będę się czuła w miarę bezpiecznie.
Niebawem w szatni pojawiły się Kinga, Zuzia i Kamila oraz nowo zatrudnione Dagmara i Emilia, aby przebrać się i ustawić w kolejce do makijażu, przez co w pomieszczeniu zrobiło się dość tłoczno.
– Dobra, skończyłam! – oznajmiła uroczyście Klaudia, dając Izie znak, że może otworzyć oczy. – Jak oceniacie, dziewczyny?
– Łaaaaał! – zakrzyknęły zgodnie koleżanki. – Super! Ale wyglądasz, Iza! Rewelacja!
Iza patrzyła na swoje odbicie w lustrze z mieszanymi uczuciami. Jasny puder i błyszczący srebrny cień do powiek, jakiego użyła Klaudia, rozświetlały jej twarz w sposób, który co prawda naturalnie pasował do jej bladej cery, jednak ekspansja migotliwego srebra aż na policzki oraz mocne czarne kreski podkreślające oczy wydawały się kreacją nieco zbyt odważną, wręcz wyzywającą.
– Nie za mocno, Klaudziu? – zapytała niepewnie. – Jeszcze nigdy w życiu nie strzelałam sobie tak ostrego makijażu…
– Gdzie tam mocno! – zaprotestowały natychmiast dziewczyny. – No co ty, Iza! Ostry? Właśnie jest super! A jak ci pasuje do sukienki! Przecież to makijaż sylwestrowy! Musi być mocniejszy niż zwykle!
Iza pokręciła głową bez przekonania, ale zaakceptowała stan rzeczy i podziękowała Klaudii, żartując, że dziś całkowicie zdaje się na jej artystyczną wizję, jednak tylko pod warunkiem, że równie mocny makijaż zrobi też pozostałym. Uzyskawszy entuzjastycznie twierdzącą odpowiedź koleżanek, ustąpiła miejsca przed lustrem Wiktorii i pobiegła do kuchni sprawdzić, czy wszystko gotowe, tam zaś spotkała się z równie żywiołową i pełną zachwytu reakcją koleżanek. Mimo to wciąż czuła się nieco niezręcznie w swej srebrzystej sylwestrowej kreacji i choć nie miała wątpliwości, że dla dobra firmy Majka powinna dziś poświęcić własną wygodę i poddać się tej szalonej wizerunkowej metamorfozie, wyrazy uznania koleżanek, a potem również spotkanych na sali kolegów bardziej ją żenowały, niż cieszyły.
„W sumie może to i dobrze, że nie ma dzisiaj Majka?” – myślała, zmierzając ku wyjściu z sali, by sprawdzić stan dekoracji na klatce schodowej. – „Przynajmniej nie będzie mnie widział na żywo w tej koszmarnej srebrnej tapecie, wyglądam w niej jak jakiś Duch Bieluch albo Wielki Elektronik… A niech to! Nie lepiej było wziąć tę złotą sukienkę z wesela Kini? Ona przynajmniej ocieplała mi twarz.”
Wciąż niespokojna o to, czy makijaż na pewno nie jest zbyt mocny, skręciła do damskiej łazienki pod pretekstem sprawdzenia, czy i tam wszystko jest przygotowane pod przyjęcie gości, i stanąwszy przed lustrem, jeszcze raz krytycznym okiem zmierzyła swą kreację. Światło było tu inne niż w szatni kelnerek, silniejsze i bardziej zimne, przez co srebrzyste, połyskujące refleksy na jej twarzy i sukience tym bardziej się uwydatniały. Jednak teraz, kiedy wielkie lustro pokazywało jej postać niemal w całości, musiała przyznać, że kolorystycznie i stylistycznie rzeczywiście wszystkie elementy znakomicie do siebie pasowały.
„No dobra” – machnęła ręką, wygaszając światło i wychodząc z łazienki. – „Może być. Zresztą i tak jak zacznie się robota, szybko zapomnę o takich drobiazgach jak wygląd.”
Wróciła zatem na salę i przeszła na zaplecze, po drodze z zadowoleniem ogarniając wzrokiem nakryte białymi obrusami i udekorowane stoły oraz przygotowany pod tańce parkiet, na którym Antek z Chudym robili właśnie próbę generalną świateł. Zajrzawszy jeszcze raz do kuchni, udała się do gabinetu szefa, gdzie godzinę wcześniej zostawiła w torebce na biurku swój telefon, i sprawdziła, czy nie ma w nim jakichś ważnych wiadomości. Były dwie – obie od zaproszonych przez nią osobistych gości, Marty i Amelii. Marta potwierdzała tylko obecność swoją i Daniela (ten bowiem wczoraj miał słabszy dzień i do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy zdoła się wybrać na imprezę), natomiast Amelia informowała, że są już z Robertem w drodze do Lublina i postarają się stawić pod wskazanym adresem punktualnie, czyli najpóźniej na kilka minut przed dwudziestą.
Odpisała krótko do obu: Super, czekam! i odłożyła telefon z powrotem do torebki, jej suknia bowiem nie miała kieszeni, a fartuszka miała dziś nie nosić. Kiedy wyszła z gabinetu, w oddali w głębi korytarza dostrzegła opuszczające gwarnie szatnię koleżanki, wystrojone już w eleganckie sukienki, na które nałożyły fartuszki, co znaczyło, że są w pełni przygotowane do pracy.
– Hej, Iza, my już! – zawołała z daleka Wiktoria.
– To pokażcie makijaże! – zaśmiała się Iza, przyśpieszając kroku w ich stronę. – Muszę sprawdzić, czy są tak samo mocne jak mój, bo jak nie, to natychmiast wracacie i…
Urwała, gdyż w tym momencie, mijając prawie biegiem otwarte drzwi od kuchni, zderzyła się gwałtownie z osobą stamtąd wychodzącą, którą okazał się… Majk! Mężczyzna, ubrany w rozpiętą skórzaną kurtkę, przytrzymał ją odruchowo, by nie straciła równowagi, po czym oboje odskoczyli od siebie i spojrzeli po sobie zaskoczeni.
Iza, która w lokalu o tej porze prędzej niż Majka spodziewałaby się diabła, poczuła, że z wrażenia uginają się pod nią nogi. Dlaczego i po co tu przyjechał? Przecież było już późno, powinien być teraz w drodze do Nałęczowa! Czyżby coś się stało?
Z kolei Majk, choć szukał właśnie jej, oniemiał na kilka chwil na widok jej srebrzystej kreacji i mocnego, błyszczącego makijażu, w którym wyglądała niczym zjawisko nie z tej ziemi. Jakby żywcem urwała się z księżyca! Mniej więcej tak, choć może w bardziej stonowanych odcieniach, śniła mu się niedawno, gdy szła ku niemu, stopniowo wyłaniając się z ciemności i po drodze gubiąc jedna po drugiej długie, zwiewne szaty… Mniej więcej tak właśnie wyglądała jej skąpana w promieniach księżyca sylwetka i twarz prześwietlona lunarną poświatą… twarz, w której jednak, na jawie czy we śnie, jedno było niezmienne. Oczy. Te wielkie brązowe oczy, w których teraz malowało się zaskoczenie pomieszane z niepokojem.
– Hej, gdzie tak szybko? – rzucił do niej wesoło. – Zamieniłaś się w rakietę?
– O, szef! – zdumiały się dochodzące już do wyjścia na salę koleżanki. – Patrzcie! Szef przyjechał!
Majk pomachał im z uśmiechem ręką, co spotkało się z natychmiastowym aplauzem. Dziewczyny chętnie odmachały i większość poszła na salę, jedynie Klaudia, Wiktoria, Ola, Lidia i Gosia zatrzymały się jeszcze przy wyjściu z zaplecza.
– Tylko na chwilę! – zawołał do nich wyjaśniająco. – Zaraz stąd zjeżdżam, wpadłem tylko na małą kontrolę!
Po czym, ująwszy za ramię wciąż oszołomioną Izę, zawrócił z nią w stronę gabinetu.
– Chodź, Izula, muszę zamienić z tobą kilka słów.
Iza poddała się bezwolnie jego gestom i po chwili oboje zniknęli za drzwiami gabinetu, na co obserwujące ich dziewczyny z uśmiechem wymieniły spojrzenia.
– Widziałyście? – uśmiechnęła się pobłażliwie Klaudia. – Na kontrolę przyjechał!
Roześmiały się wszystkie, przez co ich umalowane brokatowymi kosmetykami twarze jeszcze mocniej zalśniły w świetle korytarzowych lamp.
– W sumie trafia się okazja, żeby sprawdzić, co robią sam na sam – zauważyła wesoło Wiktoria. – Moim zdaniem, jak zwykle nic, ale sprawdzić zawsze można. Ktoś by musiał zajrzeć tam do nich znienacka pod jakimś pretekstem.
– Może Antka napuścimy? – zaśmiała się Ola. – On zawsze trafia na jakieś dwuznaczne sceny, ma do tego naturalne szczęście! Oczywiście z tego i tak nic nigdy nie wynika – dodała z przekąsem – więc to tylko taki sport dla sportu. Ale jak chcecie, to mogę go podpuścić.
– E, nie, zostawcie – machnęła ręką Lidia. – Szef pewnie ma dla Izy jakieś pilne instrukcje, wpadł na moment i ma mało czasu, nie zawracajmy im głowy jakimiś pretekstami.
– Poza tym jakby coś między nimi było, to nie spędzałby bez niej sylwestra poza Anabellą – zauważyła przytomnie Gosia. – Zresztą wiecie, co mi przyszło do głowy?
– No? – zaciekawiły się dziewczyny.
– Że to jest bardzo nietypowe, że szef zostawia organizację balu Izie, a sam jedzie bawić się gdzie indziej. Musi mieć do tego bardzo dobry powód – mrugnęła do nich znacząco. – Może nawet taki, który wreszcie doprowadzi do zdjęcia klątwy Anabelli?
Dziewczyny popatrzyły po sobie z namysłem.
– W sensie, że dzisiaj wybywa, bo chce spędzić sylwka… z kimś? – poddała ostrożnie Ola.
– Aha – pokiwała głową Gosia. – Z kimś, kto nie mógł albo nie chciał przyjść tutaj, więc on idzie tam. Ale gdzie i kto to może być, tego już nie wiem! – zaśmiała się, rozkładając ręce. – To tylko taka moja optymistyczna hipoteza.
– Ej, to ma sens – przyznała Wiktoria. – Masz rację, że to do niego niepodobne, więc impuls musiał być mocny. Kto wie, kto wie? – uśmiechnęła się. – Może niedługo faktycznie szef nas czymś zaskoczy?
– Bzdura – wzruszyła ramionami Klaudia. – Stawiam przysłowiowe dolary przeciwko orzechom, że nie macie racji. Wprawdzie nie wiem, dlaczego dzisiaj wybywa i zostawia taką poważną imprę na głowie Izy, ale pewnie ma swoje powody, a ja co do niego daję wam gwarancję. Rzecz w tym, że nadal nie mam pewności co do niej… a to od niej i tylko od niej, moim zdaniem, zależy szansa na zdjęcie klątwy Anabelli. Ale dobra, zostawmy już to – machnęła lekceważąco ręką, widząc sceptyczne miny pozostałych. – I tak niczego nie rozkminimy i pozostaniemy w niepewności, dopóki samo się nie rozwiąże. Chodźmy lepiej sprawdzić, czy na pewno na wszystkich stołach są serwetki.
***
Tymczasem Iza, nim zdążyła zebrać myśli, znów znalazła się w gabinecie, który dopiero co opuściła i w którym nadal na środku biurka leżała jej torebka. Majk zamknął drzwi i bez wahania poprowadził ją ku kozetce, po czym usadził tam, a sam zajął miejsce obok.
– Widzę, że nieźle cię zaskoczyłem – uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Totalnie – przyznała, kręcąc głową. – Nie rozumiem, co ty tu robisz, powinieneś przecież…
– Tak, wiem, zaraz jadę – przerwał jej spokojnie, ściągając z siebie kurtkę i nonszalanckim ruchem rzucając ją na krzesło przy biurku. – Wpadłem tylko na chwilę.
– Nie musiałeś – zapewniła go Iza, z mimowolnym zaciekawieniem mierząc jego strój, miał bowiem na sobie pełny, elegancki garnitur, białą koszulę i krawat, co w jego przypadku było skrajną rzadkością. – Mówiłam ci przecież, że wszystko jest pod kontrolą, jesteśmy już gotowi na dwieście procent, a ty…
– Nie przyjechałem na żadną kontrolę – przerwał jej znowu tym samym, spokojnym tonem. – Chcę dokończyć naszą niedokończoną rozmowę.
Na nowo zaskoczona Iza zamrugała oczami.
– Rozmowę? – szepnęła, natychmiast jednak domyślając się, o co mu chodziło. – Tę o?…
– Tak, właśnie tę – skinął głową. – O Ziucie. Musimy ją dokończyć jeszcze dzisiaj.
– Ale to przecież nic pilnego…
– Jak dla kogo – odparł stanowczo. – Ja chcę wiedzieć, nawet jakbym miał się przez to spóźnić do Nałęczowa. No, nie patrz tak nam mnie, bo się przestraszę! – dodał wesoło na widok jej wciąż zdezorientowanej miny. – Już i tak przeżyłem szok, jak zobaczyłem cię w tej kosmicznej masce!
– Ach! – prychnęła śmiechem Iza, dopiero teraz przypominając sobie o swoim wyglądzie. – Przepraszam… Fakt, wyglądam jak kosmitka. To Klaudia tak mnie ucharakteryzowała, a wszystkie dziewczyny przyklasnęły, więc nie miałam za wiele do gadania.
– Wyglądasz adekwatnie do okazji – zapewnił ją ciepło. – Ten kok a la Hania też pasuje do całokształtu, po prostu idealna wersja eksportowa mojego elfika. Eksportowo-księżycowa – doprecyzował. – Jak przystało na sylwestrową noc.
Iza uśmiechnęła się, starając się ukryć smutek, który ogarnął ją na ostatnie słowa. Sylwestrowa noc, którą spędzą osobno… A z drugiej strony czy jego niespodziewana, chwilowa obecność tutaj nie była dziś najpiękniejszym prezentem od losu, jaki mogła sobie wymarzyć? Nie widziała go już przecież ponad tydzień, tak bardzo się za nim stęskniła! Choć najbardziej lubiła go w zwykłych dżinsach i codziennej koszuli, nie mogła powiedzieć, że w tym ciemnym garniturze nie wyglądał oszałamiająco przystojnie, a płynąca od niego mgiełka ukochanego zapachu wody kolońskiej dopełniała efektu.
– No, jeśli chodzi o wersję eksportową, to ty też ode mnie nie odstajesz, szefie – zauważyła żartobliwym tonem. – To jakiś nowy garniak?
– To? Skąd! – odparł rozbawiony, obrzucając szybkim spojrzeniem własny strój. – Jeden z dwóch starych, co od lat gniją u mnie w szafie, chociaż tak rzadko w nich chodzę, że niewykluczone, że jeszcze go nie widziałaś. Żeby sprawić sobie nowy, musiałbym mieć absolutnie wyjątkową okazję – uśmiechnął się szelmowsko – a takich na horyzoncie widzę potencjalnie tylko dwie.
– Jakie? – zaciekawiła się.
– Własny ślub albo własny pogrzeb – odparł wesoło i oboje prychnęli śmiechem. – No co? To drugie czeka mnie na pewno, co do pierwszego mam o wiele więcej wątpliwości, ale jeśli nie wypali, to trudno… najwyżej zaoszczędzę na garniaku!
– Nie możesz – zauważyła przekornie Iza. – Musisz przełamać w końcu klątwę Anabelli, wszyscy na ciebie liczą, szefie.
– Ty też? – zapytał z niewinną miną.
– Oczywiście! – odparła swobodnie, choć serce ściskało jej się przy tym w harmonijkę. – Sama przecież też mam w tym interes, klątwa dotyczy i mnie, więc jeśli jej nie zdejmiesz, wszyscy w firmie na tym ucierpimy. No, ale zostawmy już te żarty – dodała, widząc, że jego twarz dziwnie poważnieje. – Powiedz mi lepiej, jak zdrowie pani Irenki.
– Coraz lepiej – odpowiedział rzeczowo. – To był tylko wybryk z niewłaściwą dietą, na szczęście już opanowany. Babcia chciałaby jak najszybciej wracać do domu, ale nie ma opcji, musi zostać w szpitalu aż do poniedziałku.
– No tak, w święta i weekendy raczej nie ma wypisów. Ale najważniejsze, że jest bezpieczna.
– Mhm. Tak czy siak, jak wspominałem, jutro wieczorem muszę tam do nich wrócić. W poniedziałek odbierzemy babcię ze szpitala i dopiero na wieczór zjadę do Lublina, więc muszę cię prosić o dyspozycyjność na ten czas, ale za to potem dam ci w rozliczeniu dwie dodatkowe wolne dniówki, hmm? Weekendu po Nowym Roku, kiedy i tak nie pracujemy, nie liczę, tylko same dni robocze. Dwa za sylwka i dwa za akcję z babcią, czyli od piątego do ósmego włącznie. Zgoda na taki układ, wspólniczko?
– Zgoda – skinęła głową. – Taki układ przyda mi się bardzo, będę mogła usiąść na poważnie do pisania pracy licencjackiej, bo już czas mnie goni. Ale oczywiście wcześniej będę na posterunku i wszystkiego dopilnuję – zastrzegła. – O to możesz być spokojny, szefie.
– Super, bardzo ci dziękuję, kochanie. Kiedy łajba jest w twoich rękach, jestem spokojny jak głaz – uśmiechnął się. – A teraz dokończ mi szybko tamto, okej? To o Ziucie. Co ona znowu zmalowała w tym kościele? I dlaczego to ci się skojarzyło z moją babcią?
– Nie z babcią – sprostowała Iza. – Skojarzyło mi się z numerem alarmowym.
– Ach, racja! – uderzył się lekko dłonią w czoło. – Faktycznie, mówiliśmy o sto dwanaście. I co w związku z tym? Ziuta wspominała coś na ten temat?
– Nie, ale dała mi kartkę, na której… zresztą czekaj! – poderwała się z kozetki i sięgnęła na biurko po torebkę. – Zaraz ci pokażę.
Wyszukawszy w zamykanej przegródce torebki kartkę od tajemniczej kobiety, rozprostowała ją i podała mu, z powrotem zajmując miejsce obok.
– Sto dwanaście – przeczytał zdziwiony Majk, obracając kartkę, by sprawdzić, czy to wszystko. – Tylko tyle? I Ziuta dała ci to w kościele?
– Tak. O ile to oczywiście była ona, ale prawie nie mam co do tego wątpliwości, biorąc pod uwagę, jak zachowywała się potem.
– A jak zachowywała się potem?
Iza opowiedziała mu zatem o swej pogoni za tajemniczą postacią i o bramie kamienicy przy Narutowicza, pod którą ta nie zostawiła żadnych śladów, to zaś stanowiło jasną sugestię co do jej tożsamości. Majk słuchał w milczeniu, wpatrując się we wciąż trzymaną w ręce kartkę, jakby chciał wyczytać z niej więcej, niż było tam napisane.
– Racja, to musiała być Ziuta – podsumował z przekonaniem, kiedy Iza skończyła swą opowieść. – Ale nie wierzę, że ten numer ma jakikolwiek związek z moimi telefonami na pogotowie. To raczej zwykły, chociaż w tej sytuacji dość wymowny zbieg okoliczności.
– Też tak myślę – zgodziła się. – Wątek twojej babci raczej nie ma z tym związku, po prostu tak mi się spontanicznie skojarzyło, kiedy wspomniałeś o tym numerze i że nie lubisz na niego dzwonić. Pewnie dlatego, że odkąd dostałam tę kartkę, ten numer podświadomie siedzi mi w głowie.
– Mnie teraz też w nią wsiądzie – zapewnił ją w zamyśleniu Majk. – Chyba że chodzi o coś zupełnie innego… Masz jakikolwiek pomysł, co to może znaczyć?
Iza już chciała odpowiedzieć, że nie, ale zatrzymała się i skarciła w duchu samą siebie. Jak już mówić, to mówić, a przynajmniej wspomnieć. Zacząć temat, choćby powierzchownie. Ubrać to w końcu w słowa. Przed kim, jeśli nie przed nim, mogła wyznać to, co od kilku miesięcy chodziło jej po głowie i nie dawało sumieniu spokoju?
– Co dokładnie to może znaczyć, to nie wiem – odparła ostrożnie. – Ale obawiam się, że znam kontekst, bo pani Ziuta już od jakiegoś czasu mnie tym dręczy.
– Jak to dręczy? – podniósł czujnie głowę i spojrzał na nią z niepokojem.
– Chodzi o Krawczyka – odparła cicho Iza, wytrzymując jego wzrok. – I o Madi.
– O Madi i o Bastka? – zdumiał się, a po jego minie widać było, że spodziewał się różnych odpowiedzi, ale na pewno nie takiej. – A co oni mogą mieć z tym wspólnego?
– Chodzi o to, że ta msza była za Krawczyka, zamówiłam ją na prośbę Madi. A ona w tym samym czasie zamówiła taką samą u siebie i do niej też przyszła pani Ziuta. Tego samego dnia o tej samej porze.
Widząc rosnące zdziwienie w jego oczach, opowiedziała mu szybko o wydarzeniach sprzed półtora tygodnia, o „wdowim groszu” Magdaleny i jej słowach na temat duchowego wsparcia dla byłego męża.
– Ona jakoś czuje, że to właśnie to jest kluczem – podsumowała. – Nie wie, w jakich metafizycznych rękach jest jej były mąż, a i tak wyczuwa to jak na radarze. Oczywiście nie ma pojęcia, że kobieta, która zaczepiła ją pod kościołem, to była pani Ziuta i że pochodzi z innego wymiaru, a ja jej o tym z oczywistych względów nie informowałam. Natomiast wiem, że tak było, i co gorsza, obawiam się, że wiem, dlaczego ona… w sensie Ziuta… tak mnie bombarduje tymi znakami właśnie w tym kontekście.
– W kontekście Madi i Bastka? – podchwycił. – No? Dlaczego?
Iza spojrzała na niego z wahaniem.
– Myślisz, że dzisiaj mamy na to czas? Już prawie dziewiętnasta…
– Mamy. Mów. W telegraficznym skrócie, ale mów.
– W skrócie wydaje mi się, że ona chce mnie wrobić w misję ponownego połączenia ich ze sobą. Misja karkołomna i absurdalna, po ludzku z góry skazana na porażkę, ale w wymiarze metafizycznym… Boję się, że ona chce to zrobić i że właśnie od tego zależy powrót Krawczyka do zdrowia, a łącznikiem w tej sprawie mam być ja.
Majk przyglądał jej się z uwagą i całkowicie poważną miną.
– Myślisz?
– To oczywiście tylko moje podejrzenia… wrażenia… czy może bardziej przeczucia – sprostowała. – Nie powiedziała mi tego wprost, ale taka myśl ciągle za mną łazi i aktywuje się w różnych sytuacjach. Zwłaszcza kiedy Krawczyk pyta mnie, co, moim zdaniem, jest stawką w jego grze, bo on sam nie może tego zrozumieć i kręci się w kółko. A ja obawiam się, że stawką jest właśnie to, tylko jak mam mu to powiedzieć? Zabiłby mnie chyba, gdyby dowiedział się, że mam kontakt z Madi, a w dodatku że ukrywam to przed nim… On jej nienawidzi.
– Przecież frajer żeni się niedługo – zauważył Majk.
– No właśnie – westchnęła. – Tym bardziej to jest bez sensu, ale ta myśl ciągle mnie prześladuje i mam wrażenie, że to pani Ziuta dba o to, żeby mnie prześladowała.
– Anielska misja? – uśmiechnął się lekko.
– Nie wiem. Nie chcę się w to mieszać. W ogóle staram się oduczać mieszania w cudze sprawy, a w tę szczególnie, zwłaszcza że to prawdopodobnie tylko moja obsesja.
– Ja też uważam, że to absurd – zgodził się. – Dla Madi najlepszym rozwiązaniem życiowym jest trzymać się od Bastka jak najdalej, co zresztą chyba sama rozumie i realizuje modelowo, skoro nawet nie znamy jej nazwiska, nie mówiąc już o obecnym miejscu zamieszkania. W tym przypadku twoja wrażliwość dobrej wróżki chyba idzie za daleko, chociaż po Ziucie, jak wiemy, można spodziewać się wszystkiego… Dobra, pogadamy jeszcze o tym, teraz powiedz mi tylko szybko, jaki związek z tym wątkiem może mieć to – podniósł w górę kartkę z numerem 112, którą przez cały czas dzierżył w dłoni. – Twoim zdaniem, to jest nawiązanie do choroby Bastka i symbol ratowania mu życia?
– Nie wiem – powtórzyła bezradnie. – Tu akurat nie widzę związku, nic tego nie uzasadnia. Krawczyk, jeśli potrzebuje pomocy, nie korzysta z numerów alarmowych, ma pod ręką swój prywatny sztab medyczny. Chyba że, jak mówisz, to jakiś symbol, może zresztą wcale nie związany ani z nim, ani z Madi. Równie dobrze to może być jakiś znak na przyszłość, który zrozumiem dopiero, kiedy przyjdzie odpowiedni czas.
– Odpowiedni czas… – powtórzył w zamyśleniu Majk, wpatrując się w kartkę.
„Inaczej mówiąc, właściwy moment” – sparafrazowała smutno w myśli. – „Tylko rozumiany w innym sensie niż ten, o którym mówiłeś.”
– No dobra, chyba nic nie wymyślimy – stwierdził po chwili milczenia, oddając jej kartkę i sięgając do kieszeni marynarki po telefon. – Już dziesięć po, za dwadzieścia minut otwarcie, musisz się przygotować, a ja muszę migiem pruć do Nałęczowa. Tam też początek o dwudziestej, przez ten śnieg nie da się za szybko jechać, a do tego nie mam pojęcia, jak dzisiaj będzie z parkowaniem. Ale dziękuję ci za tę rozmowę, elfiku – dodał ciepło. – Może z wierzchu była trochę absurdalna, ale dla mnie ważna, bo ta Ziuta jednak nie dawała mi spokoju.
– Teraz możesz jechać bawić się spokojnie – uśmiechnęła się Iza, podnosząc się z kozetki i niedbale odkładając kartkę na biurko. – Pozdrów ode mnie wszystkich. Kto tam w końcu będzie? Wszyscy się zdecydowali, czy były jakieś zmiany w składzie?
Ostatnie pytanie zadała swobodnym tonem, zmierzając ku drzwiom, choć serce biło jej przy tym mocno i nieprzyjemnie. Jednak wolała wiedzieć. Wolała i chciała.
– Lodzia i Pablo, Justyna i Wojtek, Kajtek z Dominiką, Asia i Maciek – wymienił posłusznie Majk, który również podniósł się i sięgnąwszy po kurtkę, zakładał ją na siebie. – Oczywiście Ania i Jean-Pierre oraz ja jako etatowy dżoker! – zaśmiał się. – Nadal uważam, że to średni pomysł, ale skoro taki jest wyrok losu na dzisiejszy wieczór, poddaję mu się bez gadania. Obiecałaś mi zresztą, że nie pożałuję, więc tego się trzymam!
„Nie będzie jej?” – dziwiła się tymczasem Iza, czując w sercu nieśmiałe jaskółki ulgi i nadziei. – „A może będzie, tylko on jeszcze o tym nie wie? Albo udaje przede mną i specjalnie nie wymienia jej imienia, żebym niczego się nie domyśliła?”
– A skoro już tam jadę – ciągnął wesoło Majk, wyszukując w kieszeni kluczyki od opla – to skorzystam z okazji i dam im tak popalić, że na drugi raz mnie nie zaproszą! Dzięki temu za rok będę mógł spokojnie animować własny bal na Zamkowej, a ściślej będziemy go animować we dwoje – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Zgoda, mały elfie? Doświadczenie, którego dzisiaj nabierasz, zaprocentuje za rok, oboje ubierzemy się w takie kosmiczne księżycowe kostiumy – wskazał z rozbawieniem na jej kreację – i damy czadu, to będzie międzyplanetarny bal wszech czasów! Ha! To jest nawet niezły pomysł na zmianę dekoracji!
Iza uśmiechnęła się tylko. Za rok? Za rok przecież wszystko może się tak kompletnie zmienić… Międzyplanetarny bal sylwestrowy zapewne się odbędzie, ale czy to na pewno ona będzie wówczas stać u jego boku? Niby w kontekście służbowym to się będzie narzucało, ale okoliczności będą przecież diametralnie inne. Wybieganie ta daleko w przyszłość nie miało dzisiaj sensu, a do tego bolało, mimo że póki co to była tylko wyobraźnia.
– No, ale już naprawdę nie ma czasu – spoważniał Majk, podchodząc do niej, ujmując ją za oba nadgarstki i spoglądając jej w oczy. – Jeszcze raz dziękuję ci, elfiku. Jesteś moją nieocenioną prawą ręką we wszystkim, najlepszym sternikiem mojej łajby, jakiego można sobie wyobrazić. Czuję się dzisiaj trochę jak szczur zwiewający z okrętu, mimo że okręt na szczęście nie tonie i pod twoją wodzą jest bezpieczny. Ale i tak wolałbym być tutaj.
Iza popatrzyła na niego z przekornym uśmiechem, pod którym ukryła buzujące w sercu emocje.
– Ale nie będziesz – odpowiedziała swobodnie. – Dzisiaj ja tu rządzę i wydaję polecenia służbowe. Dla ciebie też mam jedno.
– Jakie? – parsknął śmiechem Majk.
– Takie, żebyś się dobrze bawił – odpowiedziała ciepło. – Żebyś nie myślał o Zamkowej, nie martwił się o nas, tylko bawił się dobrze w Nałęczowie. Zrozumiano?
– Tak jest – uśmiechnął się. – Wprawdzie tak zupełnie nie myśleć to się nie da, ale obiecuję, że nie będę się martwił. Ani trochę. Masz na to moje słowo.
– A co z błogosławieństwem ojcowskim? – zażartowała.
– Bardzo proszę – zaśmiał się, schylając się, by ucałować ją w czoło. – Udzielam ci błogosławieństwa na całą noc… na kolejne dni, dopóki nie wrócę z Rzeszowa… – ponowił pocałunek. – I na zawsze.
Za trzecim razem przylgnął ustami do jej czoła na dłużej, a owe kilka sekund zdały się Izie trwać o wiele dłużej, niż wskazywałby na to zegar. Zadrżała i odsunęła się od niego.
– Tylko uważaj, bo upartolisz sobie garnitur tym srebrnym brokatem – ostrzegła go żartobliwie. – Klaudia nałożyła mi go tyle, że można kopać szpadlem, więc mam go i na czole, a na takim ciemnym materiale… czekaj! – zaniepokoiła się, przyglądając mu się z uwagą. – Już masz go trochę na ustach. Wytrzyj sobie szybko, żeby się nie rozniosło.
Rozbawiony Majk posłusznie przejechał sobie po ustach wierzchem dłoni, na której rzeczywiście została delikatna srebrzysta smuga.
– Już?
– Jeszcze – pokręciła głową. – Trzeba by to zrobić chusteczką… nie! – zatrzymała go, gdy odruchowo chciał sięgnąć za pazuchę. – Nie dotykaj ubrania, najpierw musisz umyć ręce. Poczekaj! – podskoczyła do biurka i z leżącej na nim torebki wyciągnęła paczkę chusteczek higienicznych, wysupłała z niej jedną i z powrotem odwróciła się do niego. – Pokaż, ja ci to wytrę.
Przejechała mu delikatnie chusteczką po ustach, ścierając ostatnie ślady brokatu, który jednak i tak, jak zauważyła, nie dał zetrzeć się do końca. Majk z rozbawionym uśmiechem poddawał się posłusznie wszystkim jej gestom.
– Niestety, jeszcze trochę się błyszczy – oznajmiła skonfundowana, wręczając mu świeżą chusteczkę. – Masz, wytrzyj sobie tym porządnie ręce i już mnie nie dotykaj. Dopóki nie zmyję tego malowidła z twarzy, jestem trędowata. Przepraszam, szefie… A może skocz jeszcze do łazienki i spróbuj przelecieć to wodą? – dodała z troską. – Bylebyś się nie pochlapał.
– Nie ma takiej potrzeby – zapewnił ją wesoło Majk, wycierając ręce i nonszalanckim gestem posyłając zgniecioną chusteczkę do kosza. – Świeci się, to trudno, zabiorę do Nałęczowa to trędowate, księżycowe piętno. Daj już spokój, Izula, nie przejmuj się pierdołami – dodał łagodnie. – Czas się kurczy, jak zwykle zresztą, ale skoro przez te brokaty i tak nie mam szans na przedwyjazdowe doładowanie elfikową energią, to nawet nie narzekam. No, chodźmy – otworzył drzwi na korytarz i wskazał jej, by wyszła pierwsza. – Za kwadrans przecież otwarcie.
Wyszli z gabinetu w idealnym momencie, bowiem właśnie teraz na zaplecze wpadła Ola i na widok Izy odetchnęła z ulgą.
– O, jesteś, Iza! – zawołała z daleka. – Chodź szybko, zaraz otwieramy!
– Tak, już idę! – odkrzyknęła.
– Powodzenia, dziewczyny! – rzucił wesoło Majk. – Pamiętajcie, wszystkie ręce na pokład i słuchać się tam szefowej!
– Tak jest, szefie! – zaśmiała się Ola. – Nie ma innej opcji! Niech szef też się dobrze bawi!
– Dzięki! – podniósł dłoń w geście pozdrowienia, skręcając do kuchni, przez którą miał zamiar wyjść na parking na tyłach kamienicy. – Trzymajcie się! Bon courage, Isabelle!
– Merci! – odpowiedziała z uśmiechem Iza, zmierzając już szybkim krokiem w stronę Oli. – Dobrej zabawy, szefie!
Ledwie Majk zniknął w kuchni, za Olą na zaplecze wpadła Klaudia, która również ucieszyła się na widok Izy.
– Iza, chodź piorunem! – pociągnęła ją za rękę. – Trzeba podjąć decyzję. Na schodach są już ludzie i Chudy pyta, czy trzymamy ich do dziewiętnastej trzydzieści, czy wpuszczamy od razu.
– A są jakieś przeciwwskazania? – zapytała Iza, idąc za nią szybko przez salę.
– Żadnych, wszystko gotowe na tip-top.
– No to otwieramy! Nie będziemy przecież trzymać gości na schodach!
Decyzja natychmiast została przekazana Chudemu i Tymowi, którzy otworzyli oba skrzydła drzwi i po chwili, przy dźwiękach płynącej z głośników muzyki gwarny tłumek pierwszych gości wlał się na salę, okazując bilety ustawionej przy wejściu Zuzi i podając rękę witającej ich zaraz obok Izie. Przybyli zajęli się zdejmowaniem z siebie okryć wierzchnich i umieszczaniem ich na wieszakach pod ścianą, zaś stojące w zwartym szyku obok Izy pozostałe kelnerki, pozdrawiając ich z uśmiechem, udzielały im instrukcji.
Zamieszanie przy wejściu na salę sprawiło, że na zapleczu zrobiło się całkowicie pusto. W kuchni zostały tylko kucharki, które z lekkim zdziwieniem zanotowały, że szef, który dwie minuty wcześniej wyszedł już na parking, wrócił nagle i dając im po drodze znak, że to tylko na chwilę, przemknął przez kuchnię w stronę gabinetu.
– Pewnie czegoś zapomniał – stwierdziła Dorota. – Agata, gdzie jest reszta tych małych talerzyków na przystawki? Wyjęłaś już wszystko ze zmywarek?
– Jedna jeszcze nie skończyła programu – zameldowała dziewczyna. – Zostało sześć minut.
– Dobra, to jak skończy, wyjmij w pierwszej kolejności talerzyki, okej? Żeby jak najszybciej ostygły. Te głębsze mogą poczekać.
– Dobrze, oczywiście.
Tymczasem Majk wpadł pośpiesznie do gabinetu i nie zapalając światła, sięgnął na biurko, z którego chwycił złożoną na pół kartkę. Obejrzał ją uważnie w strudze słabego światła padającego z korytarza, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno to była ta właściwa, po czym schował ją sobie do wewnętrznej kieszeni kurtki i wycofał się, zamykając za sobą drzwi.
– Trzymajcie się, dziewczyny! – rzucił wesoło do kucharek, przemierzając z powrotem kuchnię w stronę wyjścia na parking. – Teraz już naprawdę znikam. Dobrej nocki i od razu awansem Szczęśliwego Nowego Roku!
– Dziękujemy! – odpowiedziały chórem kucharki. – Szczęśliwego Nowego Roku, szefie!
***
– Usiądziecie sobie tam – oznajmiła Iza, prowadząc Martę i Daniela przez labirynt stolików do jednego z nich, umieszczonego w sektorze A blisko baru i z góry przez nią upatrzonego na ten cel. – To mój prywatny na dzisiaj, dziewczyny wiedzą, że nikogo innego mają tu nie sadzać.
– O, co za priorytety! – zaśmiała się Marta. – Zobacz, Dan, jak jesteśmy wyróżnieni! Dzięki, Iza! Ależ super dekoracja, piękne te balony! Po prostu odlot!
– Stolik jest na cztery osoby – zaznaczyła Iza. – Bo z wami siądą jeszcze inni moi goście, mianowicie moja siostra i mój szwagier. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu.
– Twoja siostra? – Marta aż przystanęła, wytrzeszczając oczy. – Twoja legendarna siostra z Korytkowa? Naprawdę? No to pewnie, że nie mamy nic przeciwko! Co nie, Dan? Ja bardzo chętnie poznam twoją siostrę!
– Ja też – uśmiechnął się Daniel. – Będzie mi bardzo miło.
Młody mężczyzna, ubrany w ten sam garnitur, w którym wystąpił na weselu Kingi, towarzyszył wyjątkowo dziś żywiołowej Marcie w relatywnym milczeniu i jak zauważyła Iza, nie wyglądał jeszcze najlepiej, przebyta choroba odcisnęła na nim wyraźne piętno. Był dużo szczuplejszy niż miesiąc temu, ewidentnie stracił kilka kilogramów, a do tego blady jak widmo, czego nie dało się nie dostrzec nawet w przytłumionym oświetleniu panującym na sali.
Marta za to wyglądała olśniewająco, jednak w zupełnie innym, bardziej stonowanym stylu niż na listopadowym weselu koleżanki. Styl ten, jak stwierdziła z uznaniem Iza, najlepiej do niej pasował – była ubrana w długą suknię w kolorze przygaszonego błękitu, który doskonale podkreślał jej oczy, zaś włosy miała upięte w luźny węzeł na karku z wypuszczonymi tu i ówdzie kosmykami. Jednak najważniejsze było to, że dziewczyna zdawała się szczerze cieszyć z obecności w tym miejscu, a po jej cierpiącej minie z ostatnich tygodni nie było dziś ani śladu.
– Super – odpowiedziała, wskazując im właściwy stolik. – To tutaj. Zostawiam was teraz, okej? Za parę minut rozpoczęcie, muszę się przygotować.
– Oczywiście, Iza! – zawołała żywo Marta. – Leć i działaj, a my będziemy podziwiać cię z daleka. I jeszcze raz dzięki!
Iza wróciła w zatłoczone pobliże drzwi, nieco już zaniepokojona, ciągle bowiem czekała na Amelię i Roberta, którzy, jadąc przecież z daleka, mogli utknąć w sylwestrowych korkach. Ona tymczasem, co chwila zagadywana przez gości lub kogoś z ekipy, musiała już powoli przygotowywać się do oficjalnego otwarcia imprezy, w czym miał jej towarzyszyć Antek. Tymczasem goście w wieczorowych kreacjach wciąż jeszcze spływali, szykowało się więc lekkie opóźnienie, to jednak było jej bardzo na rękę.
Biegając między gośćmi, witając ich i odpowiadając na ich pytania, wśród których szczególnie często pojawiało się to o Majka i jego nieobecność na imprezie, wciąż miała w głowie rozmowę sprzed chwili, mimo że nie miała możliwości w pełni skupić na niej myśli. Były to raczej półświadome impulsy, które nie tylko pozwalały jej napawać się szczęściem płynącym z tej niespodziewanej wizyty, ale również budziły w niej uczucie, którego z jednej strony się bała, ale z drugiej nie umiała w sobie opanować. Czy była to nadzieja? Nie chciała tak tego nazywać, niemniej zdecydowanie było to coś zaskakująco pozytywnego.
„Potem to przemyślę” – powtarzała sobie, podając z uśmiechem rękę kolejnym przybywającym na salę gościom. – „Potem, potem, potem… jak trafi się jakaś wolna chwila.”
Wiedziała wprawdzie, że taka chwila spokoju nie znajdzie się zbyt szybko, zbyt wiele miała dziś na głowie, by móc bezkarnie snuć dywagacje na prywatne tematy, jednak sama świadomość, że ma o czym myśleć, oraz to dziwne uczucie pół-nadziei związanej z potencjalną nieobecnością Natalii w Nałęczowie, wystarczały do tego, by na sam początek imprezy wprawić ją w całkiem dobry humor.
– Bonsoir, Isabelle – przywitał ją nagle ktoś po francusku.
Spojrzała zaskoczona i uśmiechnęła się na widok znajomej postaci Arthura, przedstawiciela belgijskiej ambasady w Polsce, z którym na ostatnim Dniu Francuskim miała okazję dłużej porozmawiać i który zostawił jej swoją wizytówkę. Mężczyzna był w towarzystwie pięknej, ubranej w czerwoną suknię wieczorową blondynki, która z kolei pozdrowiła ją czystą polszczyzną.
„Polka” – mignęło jej w głowie. – „Jak ta Julka od Victora.”
– Dobry wieczór, co za zaszczyt! – powiedziała, podając rękę najpierw jej, a potem jemu. – Jestem mile zaskoczona! Nigdy bym nie pomyślała, że Nowy Rok będzie pan witał w Lublinie!
– To dzięki przypadkowi, ale przede wszystkim dzięki Sophie – odpowiedział Arthur, wskazując z uśmiechem na swą towarzyszkę. – Zapragnęła w tym roku zwiedzić jakieś inne miasto i w nim powitać Nowy Rok, więc bez wahania zaproponowałem jej Lublin. Od razu pomyślałem o państwa restauracji, tyle że niestety bilety na bal były już dawno wyprzedane. I uwierzy pani? Jeden z moich znajomych z Lublina miał wykupione dwa, ale tak się niefortunnie złożyło… niefortunnie dla niego oczywiście… że musiał pilnie wyjechać z żoną za granicę, i nie mógł z nich skorzystać. Zupełnym przypadkiem wspomniał mi o tym przez telefon, a ponieważ ja akurat szukałem lokalu w Lublinie, oczywiście nie mogłem przegapić takiej okazji! – zaśmiał się. – Więc szybko się dogadaliśmy i odkupiłem od niego bilety, dzięki czemu dzisiaj tu jesteśmy. Przypadek, niezwykły przypadek!
– Zrządzenie losu –podkreśliła tym razem już po francusku Sophie. – Pierwszy raz jestem w Lublinie, od wczoraj zwiedzamy miasto i okolice, i jak na razie jestem zachwycona.
– Nawet pomimo tego śniegu – dodał wesoło Arthur. – A może też dzięki niemu? Ależ go w tym roku napadało! Uwielbiam polskie zimy!
Minutę po dwudziestej do Anabelli wpadli wreszcie Amelia i Robert.
– Uff, Izunia, tak się cieszę, że zdążyliśmy! – odetchnęła z ulgą siostra, ściskając ją serdecznie na powitanie. – To dla nas zupełnie obce miasto, na szczęście pod adres trafiliśmy bez pudła, chociaż samochód musieliśmy zaparkować… no, ale o tym potem. Kurczę, super tu macie! – rozejrzała się z ciekawością i uznaniem po lokalu. – Jaka wielka sala! I te dekoracje… A ty to już przeszłaś samą siebie! – zaśmiała się, wskazując na jej kreację. – Nie, Robciu? Takiego szalonego makijażu, jak żyję, u ciebie nie widziałam!
Iza ze śmiechem przyznała jej rację, zapewniając, że to tylko jednorazowy wygłup wizerunkowy, w dodatku samowolka koleżanki-wizażystki. Jednocześnie poprowadziła ich przez zapełnioną już salę do stolika, gdzie siedzieli Marta i Daniel, aby przedstawić im ich jako towarzyszy przy jedzeniu. Ledwo zdążyła to zrobić, pośpiesznym krokiem podszedł do niej Antek z dwoma mikrofonami w dłoni.
– Iza, zaczynamy? – zapytał, wręczając jej jeden z nich.
– Zaczynamy, Antoś – skinęła głową. – Ściągaj wszystkich, nie ma na co czekać. Dziewczyny z winem gotowe?
– Gotowe, już czekają.
– No to jedziemy. Przepraszam was, kochani – zwróciła się do swoich towarzyszy. – Obowiązki mnie wzywają.
– Oczywiście! – zawołali chórem. – Leć, Iza, i trzymamy kciuki!
– Dzięki!
Wszyscy czworo odprowadzili wzrokiem jej srebrzystą sylwetkę podążającą za Antkiem w stronę parkietu, po czym wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się do siebie.
– Wasza siostra to tytanka pracy – powiedziała Marta, zwracając się do Amelii i Roberta. – Nie wiem, kiedy ona sypia, serio.
– Może w tej knajpie nabiera jakichś magicznych mocy i nie potrzebuje snu? – zażartował Robert, wskazując ręką przestrzeń wokół siebie. – Bo to miejsce rzeczywiście wygląda na wyjątkowe, czuje się tę atmosferę, co nie, Mel?
– Dokładnie – przyznała z przekonaniem Amelia, również rozglądając się w oczarowaniu. – Nie wiem, z czego to wynika, jesteśmy tu przecież pierwszy raz w życiu, a ja też od razu to wyczułam. Ta knajpa ma duszę.
W tym momencie przyciszony gwar przerwał wzmocniony mikrofonem głos Antka.
– Szanowni państwo, proszę o uwagę! Zapraszamy wszystkich na parkiet! Na oficjalną lampkę wina na otwarcie balu!
Skwitował to entuzjastyczny okrzyk zebranych. Stojący wciąż przy swym stoliku Amelia, Robert, Marta i Daniel znów spojrzeli po sobie porozumiewawczo i posłusznie, tak jak inni goście, ruszyli we wskazaną stronę. Z głośników dobiegał teraz znajomy głos Izy.
– Zapraszamy bliżej, tu, na parkiet! I prosimy się częstować! Kelnerki podejdą do każdego z państwa z tacą i podadzą wino. Proszę się przygotować! Za chwilę zaczynamy!