Anabella – Rozdział LXIX
„Oby tylko Robik zgodził się przyjąć usługi mecenasa Giziaka” – myślała w zafrasowaniu Iza, wpatrując się w rozległe polne krajobrazy widoczne zza szyby okna pędzącego pociągu.
„Oby tylko Robik zgodził się przyjąć usługi mecenasa Giziaka” – myślała w zafrasowaniu Iza, wpatrując się w rozległe polne krajobrazy widoczne zza szyby okna pędzącego pociągu.
– I co o tym myślisz, stary? – zagadnął ostrożnie Majk po długiej chwili milczenia, jakie nastąpiło w chwili, gdy Iza przestała mówić. – Niezły przyjemniaczek, co?
„I to by było na tyle” – pomyślała z satysfakcją Iza, zawiązując worek na śmieci, do którego właśnie wsypała ostatnią szufelkę pyłu zmiecionego z podłogi w łazience.
– Nie, Vic, skądże, nie przeszkadzasz mi – zapewniła go z uśmiechem Iza, zamykając drzwi i schodząc po schodach z telefonem przy uchu.
„Wezwanie do notariusza i radcy prawnego?” – zdumiała się Iza, wyciągnąwszy ze skrzynki zaadresowane do niej pismo urzędowe.
Kolejne dni minęły Izie jak sen, z którego zapamiętała tylko niektóre obrazy.
Wesołe gaworzenie małego Edzia napełniało kuchnię radosną atmosferą, którą Iza chłonęła jak gąbka, upajając się myślą, że jeszcze w tym roku podobny dziecięcy szczebiot wypełni jej rodzinny dom w Korytkowie.
„Szczepcio wydaje się coraz zdrowszy” – myślała Iza, pośpiesznie zmierzając zaśnieżonym chodnikiem w stronę ulicy Zamkowej.
Tłok pod salą egzaminacyjną powoli się rozrzedzał. Większość grupy, w tym Marta, była już po ustnym egzaminie z literatury, jednak Iza, mając nazwisko na literę W, nadal czekała na swoją kolej.
– To jest bardzo dobre, Michasiu – przyznał pan Szczepan pochylony nad porcją włoskiego spaghetti, które Majk przywiózł dla niego z Anabelli i odgrzał mu w kuchni.