Anabella – Rozdział CCI

Anabella – Rozdział CCI

Bal sylwestrowy w Anabelli trwał już od ponad trzech godzin, wielkimi krokami zbliżała się północ. Iza, która najwięcej pracy reprezentacyjnej wykonała na początku imprezy, miała teraz chwilę oddechu, dzięki czemu mogła porozmawiać przy stoliku ze swoimi gośćmi, a nawet, kiedy Marta i Daniel poszli tańczyć, znalazła czas na to, by oprowadzić Amelię i Roberta po zapleczu. Siostra i szwagier byli zachwyceni zarówno lokalem, jak i organizacją balu, a zwłaszcza tym, w jak skoordynowany sposób działał cały zespół.

– Rewelacja, Izunia – podsumowała Amelia, kiedy Iza zabrała ich do gabinetu szefa, by porozmawiać w spokojniejszych warunkach, z dala od huczącej muzyki. – Świetny lokal, wszystko działa u was jak perfekcyjnie naoliwiona maszyna. Bardzo się cieszę, że tu przyjechaliśmy i możemy zobaczyć to na własne oczy.

– Jedyne, czego żałuję, to że nie mamy okazji poznać twojego szefa – dodał Robert. – Chętnie bym z nim pogadał, to musi być naprawdę mocny zawodnik, skoro postawił takie coś od zera. Ile mu to zabrało, dziesięć lat?

– Tak, dziesięć – potwierdziła Iza, z trudem kryjąc wzruszenie. – Teraz to już nawet dziesięć i pół, bo wystartował tuż po studiach, a przygotowywał się do tego jeszcze wcześniej.

– Dziesięć lat – pokiwał głową Robert. – Z jednej strony dużo, a z drugiej wcale nie aż tak, biorąc pod uwagę rozmiar tej inwestycji. Zwłaszcza że, jak mówisz, w tym roku otwieracie jeszcze drugi lokal w innym punkcie miasta, a to przecież wymaga kolosalnej logistyki. Facet musi być naprawdę świetnym menedżerem, widać to gołym okiem.

– Tak – przyznała z dumą. – A do tego, jak sami widzicie, mamy bardzo zgrany zespół, który potrafi elastycznie dostosować się do każdej sytuacji. Właśnie w elastyczności tkwi nasza największa moc.

– A tak, wspominałaś o tym kiedyś – przypomniała sobie Amelia. – Pamiętam. Naszą główną dewizą jest elastyczność! – wydeklamowała z emfazą, na co wszyscy troje roześmiali się. – No cóż, trzeba przyznać, że to naprawdę działa!

Rozmowa jednak nie potrwała długo, bowiem Iza musiała przygotować się do noworocznego toastu, jaki miał się odbyć punktualnie o północy, poprzedzony wspólnym odliczaniem ostatnich sekund. Jako że w obsłudze imprezy wszystko szło zgodnie z planem, po sprawdzeniu w kuchni stanu przygotowania butelek z szampanem i kieliszków, udała się do konsoli Antka, by naradzić się z nim a propos ostatnich szczegółów toastu. W drodze przez salę pozdrowili ją bawiący się szampańsko Arthur i Sophie, którzy żartobliwym gestem zastawili jej drogę i zapowiedzieli, że nie przepuszczą dalej, jeśli nie obieca, że po północy dosiądzie się na trochę do ich stolika, by porozmawiać o Lublinie. Iza roześmiała się i obiecała im to bardzo chętnie, nie tylko z uprzejmości, ale również szczerze skuszona wizją rozmowy po francusku w miłym towarzystwie.

Idąc dalej, na skraju parkietu zauważyła tańczących Martę i Daniela i po raz kolejny tego wieczoru przyjrzała się uważnie chłopakowi. Niby wszystko było z nim w porządku, jednak coś w jego postaci nie dawało jej spokoju… Może to przez tę jego pochorobową bladość, która mocno kontrastowała ze zdrowo wyglądającymi twarzami innych mężczyzn? A może przez ruchy ciała, w których instynktownie wyczuwało się osłabienie i brak energii?

„Byle ten wypad na bal mu nie zaszkodził” – pomyślała z troską, kierując się ku konsoli Antka. – „Może jeszcze było za wcześnie i powinien był zostać w domu, najpierw przejść poważną rekonwalescencję? Taka impreza tuż po chorobie to jednak duży wysiłek.”

Myśli tej towarzyszyły wyrzuty sumienia, jako że to ona zaproponowała Marcie wejściówki na bal w Anabelli. Owszem, Marta zdawała się bawić doskonale i choćby z tego powodu warto było… tylko czy nie ucierpi na tym Daniel?

– Iza, kiedy wnosimy szampana? – zapytała nadciągająca z przeciwka Lidia, przekrzykując huczącą muzykę. – Może zacząć już roznosić szkło po stolikach?

– Aha, możecie zaczynać – skinęła głową. – Ale tylko szkło, butelki jeszcze nie, niech się chłodzą do ostatniej chwili.

– Oczywiście!

Antek, który z powodu wysokiej temperatury panującej w lokalu siedział przy konsoli w samej białej koszuli, zapewnił, że u niego wszystko jest przygotowane do muzycznego odliczania przed północą, dlatego, zamieniwszy z nim tylko kilka słów wśród dudniącej muzyki, Iza skierowała swe kroki z powrotem na zaplecze. Do północy zostało dwadzieścia pięć minut, miała zatem dla siebie co najwyżej około dziesięciu, jednak uznała, że dobre i to. Bardzo potrzebowała choćby najkrótszej chwili wyciszenia w samotności, a do tego chciała naocznie sprawdzić, czy z jej fryzurą i niecodziennym makijażem na pewno wszystko było w porządku.

Kiedy usiadła przed lustrem w szatni kelnerek, z ulgą rozprostowując zmęczone już nogi, dostrzegła, że srebrzysty makijaż zmazał się nieco, przez co wydawał się o wiele delikatniejszy i bardziej stonowany niż na początku. Naszła ją mimowolna refleksja, że teraz wyglądała o wiele lepiej i przede wszystkim naturalniej niż przed rozpoczęciem balu, tymczasem Majk wpadł do firmy akurat wtedy i oczywiście jak zwykle zobaczył ją w najbardziej niekorzystnej odsłonie.

„Niby to nieważne, on ma to gdzieś, nie patrzy na mnie pod tym kątem” – myślała z zażenowaniem. – „Ale to jednak perfidia losu, że zawsze, kiedy wyglądam w miarę okej, jego nie ma, jak chociażby na weselu Kini… a kiedy wyglądam jak najgorsze straszydło, to właśnie wtedy jest obok i to widzi.”

Szybko jednak wyrzuciła z głowy tę myśl, skupiając się na tej przyjemniejszej – bo przecież najważniejsze, że był! Wprawdzie tylko przelotem, ale jednak pofatygował się do firmy, dzięki czemu mogła go dziś zobaczyć, a nawet poczuć na wymalowanym srebrnym cieniem czole jego „ojcowski” pocałunek. Ojcowski, a jednak było w nim coś takiego… coś, co sprawiło, że dla własnego bezpieczeństwa wolała udawać, że przejmuje się głównie jego ubraniem i tym, by się nie poplamił. Oczywiście nie żeby się nie przejmowała, bo gdyby wysmarował sobie ciemny garnitur tą srebrzystą mazią, miałaby potworne wyrzuty sumienia, jednak nie to było przecież najważniejsze.

Przyjechał. Po co? Żeby posłuchać o kolejnej interwencji pani Ziuty? I żeby, będąc już prawie spóźnionym, gadać z nią o Krawczyku i Madi? To kompletnie nie miało sensu, musiało być w tym jakieś drugie dno. Tylko jakie? Kontrola w firmie? Przecież nawet nie zapytał o stan przygotowań! Nie zajrzał na salę nawet na sekundę, a do Nałęczowa wyjechał w ostatniej możliwej chwili. Tak jakby… Słodki prąd przebiegł jej po plecach, przyjemnie przyśpieszając bicie serca.

„Nie” – ucięła stanowczo rodzącą się cichutko w podświadomości hipotezę. – „Nie bądź idiotką, Iza, i nawet nie próbuj sobie wmawiać, że przyjechał tu dla ciebie, bo stęsknił się i chciał cię zobaczyć. No okej… pośrednio może i tak, ale tylko dlatego że chciał pogadać, może wyrzucić z siebie jakieś emocje? Potrzebował cię jako przyjaciółki, która zagada na różne tematy i dzięki temu odwróci mu myśli od… od czegoś innego…”

Spojrzała sobie w oczy w lustrze, przybierając zniesmaczoną minę.

„Dobra, nie udawaj” – zbeształa się surowo. – „Cieszysz się podle z tego, że nie wymienił jej imienia wśród towarzystwa z Nałęczowa, że może wcale jej tam nie ma i że te wszystkie twoje podejrzenia to być może tylko nadinterpretacja. Tak, tak, oszukuj się dalej. Wmawiaj to sobie, świetnie na tym wyjdziesz. W robieniu sobie złudzeń jesteś przecież mistrzynią nad mistrzyniami!”

Jednak surowy ton, jakim zwracała się do własnej duszy, nie mógł przyćmić tego dziwnego poczucia, że wszystko będzie dobrze… poczucia, które płynęło nie wiadomo skąd, bo przecież obiektywnie nie zdarzyło się dziś nic, co upoważniałoby ją do nadziei. To było raczej doznanie z gatunku metafizycznych, które, jak podpowiadała jej intuicja, było związane z symboliką sylwestrowej nocy, w jakiś sposób naprawdę innej niż wszystkie.

Bo jak wytłumaczyć to wciąż silne wrażenie obecności Majka, choć fizycznie go tu nie było? Jakby jedna połówka jego duszy, bez wątpienia ta księżycowa, była tutaj z nią… Jak dokładnie rok temu w Liège, gdy srebrny promyk odbity na tarczy zegara przyciągnął jej uwagę i nie dał zapomnieć o tym, co najważniejsze. Księżyc z Liège… co miał z tym wspólnego księżyc z Liège?

Nie miała już jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bowiem czas był wracać na salę, gdzie oboje z Antkiem musieli przygotować się do poprowadzenia noworocznego toastu, podczas gdy kelnerki pod wodzą Lidii roznosiły już do stolików szampana. W bawiącym się na parkiecie towarzystwie wzbudziło to entuzjazm, wszyscy czujnie zerkali na zegarki, przygotowując się na godzinę zero. Tuż przed toastem do Izy i Antka podeszła para młodych ludzi, którzy zamienili z nimi kilka słów, prosząc o zgodę na nadzwyczajną dedykację muzyczną. Co prawda modułu z dedykacjami na balu sylwestrowym z założenia miało nie być, jednak argument, jaki przedstawiła para, brzmiał tak przekonująco, że rozbawieni Iza i Antek zgodzili się i obiecali uczynić zadość ich prośbie niedługo po północy.

– Ale chcecie ten sam utwór? – upewnił się Antek. – Mam szukać?

– Jeśli można – uśmiechnął się młody mężczyzna. – Bylibyśmy bardzo wdzięczni.

– Dobra, poszukam – obiecał im spokojnie. – Tyle że to może chwilę potrwać, nie pamiętam już, gdzie zapisałem tę wydłużoną wersję. Umówmy się na czwarty albo piąty utwór po północy, okej? Wywołamy was.

Kiedy para, dziękując mu z radością, wycofała się, oboje z Izą spojrzeli po sobie z rozbawieniem.

– Dobra, dedykację załatwię ja – zadeklarował Antek, wręczając jej mikrofon. – Muszę tylko najpierw poszukać Dassina, gdzieś go zapisałem. Ale to potem. To co? Jest prawie za pięć. Lecimy z Final countdown?

– Tak, przygotuj się do odpalenia – skinęła głową. – Ja zapowiem.

***

Chóralne odliczanie ostatnich sekund do północy, a potem huk korków od szampana i towarzysząca mu owacja dobitnie zaświadczyły o tym, że rozpoczął się Nowy Rok. Prowadząca toast Iza, złożywszy przez mikrofon serdeczne życzenia wszystkim gościom w imieniu ekipy klubo-restauracji Anabella, w tym również w imieniu nieobecnego dziś szefa, mogła wreszcie odetchnąć z ulgą i na wpół bezwładnie utonąć w ramionach przyjaciół i kolegów z zespołu.

– Iza, dawaj pyska! – zawołała Wiktoria, ogarniając ją ramionami, a w ślad za nią poszły również inne koleżanki. – Świetna robota, nasza dzielna wiedźmo! Szef może być z ciebie dumny! Powiemy mu, że byłaś genialna! Hej, dziewczyny! – dodała, dając reszcie znak, żeby stanęły wokół niej i Izy. – Chodźcie tu wszystkie, zrobimy kółeczko! I składamy sobie życzenia. Uwaga… wszystkie razem! Szczęśliwego Nowego Roku!

– Szczęśliwego Nowego Roku!!! – ryknęły chórem kelnerki, co wzbudziło najpierw zaskoczenie, następnie wielki wybuch śmiechu, a na koniec pełen sympatii aplauz dookolnych gości.

Iza, z przyklejonym do twarzy uśmiechem, mechanicznie odwzajemniała uściski i życzenia, bowiem po odłożeniu mikrofonu zapadła w dziwne poczucie odrealnienia, przez co dźwięki i obrazy docierały do jej zmysłów przytłumione, jakby widziane przez mgłę. Czy w ten sposób schodziła z niej adrenalina? Niewątpliwie. Jako że punkt kulminacyjny balu miała za sobą, jej dalsza rola animatorki nie będzie już tak kluczowa, tym bardziej że w prowadzeniu balu znacząco wspomagał ją Antek. Teraz już było z górki. Jeszcze godzina, dwie i będzie mogła zniknąć stąd chociaż na kilkanaście minut, zaszyć się gdzieś i spokojnie pomyśleć o tym, co przepełniało jej duszę. O nim.

– Ach, Iza, dopchać się do ciebie nie można! – usłyszała głos Amelii, która znienacka porwała ją w ramiona i przytuliła z całych sił. – Moja ty dzielna siostrzyczko! Jesteś wspaniała… wspaniała! Szczęśliwego Nowego Roku, kochanie!

– Niech ci się wiedzie w Nowym Roku, siostra! – dodał wesoło Robert, również ściskając ją i całując w oba policzki. – Wiedziałem, że mocna z ciebie figura, ale do dzisiaj nie sądziłem, że aż tak!

Kolejne życzenia. Zachwycona balem Marta… Daniel, którego bladą twarz rozciąga uśmiech… Arthur i Sophie, którzy również nie szczędzą jej gratulacji, zapowiadając, że wybiorą się prywatnie na któryś z kolejnych Dni Francuskich. Koledzy ochroniarze… Chudy, który chwyta ją i wznosi na chwilę wysoko w swych silnych ramionach niczym trofeum, co budzi powszechny śmiech i aplauz… A potem stali bywalcy klubo-restauracji, którzy łapią ją w różnych miejscach sali, gdy rusza na kontrolny obchód, i także składają życzenia.

– I proszę pozdrowić Majka! – powiedział z uśmiechem jeden z nich, Mariusz, często bywający w Anabelli w weekendy w towarzystwie swojej dziewczyny. – Skubaniec urwał się dzisiaj z roboty, ale życzenia noworoczne i tak mu się należą!

– Dziękuję, przekażę – uśmiechnęła się Iza.

– No i co w tym dziwnego, że się urwał? – wzruszyła ramionami jego towarzyszka. – Ma świątek piątek siedzieć w pracy? Chłopak też ma prawo do odrobiny prywatnego życia!

– I ja mu tego prawa nie odmawiam – zapewnił ją wesoło Mariusz. – Wręcz trzymam kciuki, żeby wiodło mu się jak najlepiej! Bo co? – mrugnął porozumiewawczo do Izy. – Pewnie jakiś sylwestrowy wypad z dziewczyną?

– Coś w tym stylu – odpowiedziała pogodnie. – Ale o szczegóły proszę pytać bezpośrednio szefa, ja nie mogę udzielać takich informacji.

– Ach, rozumiem! – roześmiał się mężczyzna. – Pewnie, że go zapytam! I na pewno będzie miał o czym opowiadać! A przy okazji pochwalę jego zastępców! – znów mrugnął do niej znacząco. – Bo organizacja jak zwykle na najwyższym poziomie, z Majkiem czy bez Majka!

– Dokładnie – dodała jego dziewczyna, z uśmiechem kładąc na chwilę dłoń na przedramieniu Izy. – Jesteście profesjonalistami w każdym calu, szef może być z was dumny.

Tego rodzaju pozytywne, wręcz entuzjastyczne oceny dzisiejszej pracy zespołu pod jej kierownictwem wybrzmiewały zresztą wielokrotnie tego wieczoru, co siłą rzeczy wprawiało ją w dobry nastrój i poczucie, że godnie reprezentuje firmę Majka.

„A jednak to ty powinieneś tu dzisiaj być, promyczku” – pomyślała, wyświetlając sobie na chwilę przed oczami jego szeroko uśmiechniętą twarz. – „Nikt nie animuje imprez tak jak ty, jesteś w tym niedościgniony. Ale cóż… tego wymagała sytuacja.”

Co ciekawe, ani przez chwilę nie żałowała, że pomimo namów Lodzi nie pojechała z przyjaciółmi do Nałęczowa, lecz lojalnie została tutaj, by poprowadzić imprezę w zastępstwie Majka. Owszem, istniała szansa, że Natalii tam dzisiaj nie było… ale jeśli jednak była? Majk mógł nie wymienić jej imienia z różnych względów, ona sama na jego miejscu być może też by je przemilczała, choćby z nadmiaru emocji, dlatego tutaj było dla niej bezpieczniej i przede wszystkim spokojniej. Tam byłaby jak w pułapce, tu zaś była właściwą osobą na właściwym miejscu, a do tego, co jeszcze ciekawsze, dziś kompletnie nie czuła tego, o czym ostatnio rozmawiali z Majkiem – jego nieobecności. Jakby tu był! Nie raz i nie dwa, krążąc po sali, miała nieodparte wrażenie, że za chwilę z zaplecza wyłoni się jego charakterystyczna postać, albo że gdzieś w głębi, przy którymś ze stolików, dostrzeże jego rozczochraną czuprynę i usłyszy ów jedyny w swoim rodzaju zaraźliwy śmiech. Jakby szóstym zmysłem wyczuwała jego obecność… obecność wbrew nieobecności. Ha! Ciekawe, co by na to powiedział, jak zinterpretowałby filozoficznie takie zjawisko.

– Iza, już – zameldował Antek, łapiąc ją w okolicach baru. – Znalazłem Dassina, zakochani czekają w gotowości, można działać.

Iza uśmiechnęła się i chętnie podążyła za nim, układając sobie w głowie, co może ewentualnie dopowiedzieć, bowiem główny ciężar tego dodatkowego wystąpienia wziął na siebie Antek, a i on miał zamiar przekazać głos autorowi dedykacji.

– Chudy też gotowy – oznajmił jej, przekrzykując muzykę, gdy zbliżali się do konsoli.

– Chudy? – zdziwiła się. – Po co Chudy?

– Będzie operował światłem. I włączy muzę.

Spojrzała na niego podejrzliwie, ale nic nie powiedziała, uznając, że najwyraźniej ma jakiś powód, by przekazać Chudemu swoje zadanie. Kiedy bieżący utwór skończył się i tańczące pary zatrzymały się, światła przy parkiecie zapaliły się niespodziewanie, budząc zdziwienie i niepokój wśród wyrwanych z rytmu ludzi.

– Szanowni państwo, przerywamy na chwilę, żeby coś ogłosić! – zapowiedział do mikrofonu Antek, na co wszyscy ucichli, patrząc na niego wyczekująco. – Za chwilę tańczymy dalej, ale mamy coś do przekazania! Zapraszam tu Adama i Agnieszkę!

Para, która wcześniej rozmawiała z nimi przy konsoli, wyłoniła się spośród tłumu i podeszła, trzymając się za ręce. Zebrani przycichli jeszcze bardziej.

– Dzisiaj, ponieważ mamy z góry ustaloną karnawałową playlistę na tę noc, nie ma dedykacji z ulubionymi utworami publiczności – mówił dalej Antek. – Ale musimy zrobić jeden wyjątek i zagrać specjalną dedykację od Adama dla Agnieszki. Brawa dla nich! – wskazał na uszczęśliwioną parę, zaś zaciekawiona publiczność chętnie odpowiedziała aplauzem. – A dlaczego robimy ten wyjątek? Już wyjaśniam. Robimy go, ponieważ Adam i Agnieszka poznali się niewiele ponad miesiąc temu nie byle gdzie, bo właśnie u nas, w Anabelli! Na listopadowym Dniu Francuskim! I dzisiaj znowu są tu z nami, po to, żeby… – zawiesił głos, spoglądając znacząco na Izę.

– Zaraz się dowiemy po co! – rzuciła wesoło, przekazując drugi mikrofon młodemu mężczyźnie, który na gest Antka wszedł w krąg reflektorowego światła wraz ze swoją partnerką. – U samego źródła! Bardzo proszę! Oddajemy głos Adamowi!

– Dziękuję – powiedział z uśmiechem chłopak. – To dla mnie zaszczyt, że mogę skorzystać z tak wyjątkowej okazji, jaką jest bal sylwestrowy w Anabelli, i zabrać państwu kilka minut. Jeszcze raz bardzo wam za to dziękuję – skłonił się Izie, a potem Antkowi. – Chciałbym zadedykować mojej dziewczynie Agnieszce utwór, którego tytułu nie pamiętam, ale który jest po francusku, bo spotkaliśmy się właśnie tutaj, jak już zostało powiedziane, na Dniu Francuskim w listopadzie. Niby to było bardzo niedawno, ale dla nas jakby sto lat temu, ponieważ tamtego wieczoru rozpoczęło się nasze nowe, wspólne życie. Krótko mówiąc, to w Anabelli i dzięki Anabelli zostaliśmy parą!

Zebrani na parkiecie goście, z początku zaskoczeni, teraz roześmiali się ze zrozumieniem i z sympatią, kwitując te słowa życzliwym aplauzem.

– A wiecie, jak było? – ciągnął Adam. – Ten utwór, który za chwilę, dzięki uprzejmości Izy i Antka, będziemy mogli wspólnie zatańczyć na cześć Agnieszki, był tamtego wieczoru grany na sam koniec, a szef tego klubu, Majk, zrobił wtedy coś, za co będę mu wdzięczny do końca życia!

Na dźwięk imienia Majka, choć nikt jeszcze nie rozumiał, o co chodzi, podniosła się kolejna spontaniczna owacja.

– Żałuję, że dzisiaj go tu nie ma, ale poproszę Izę – skłonił jej się znowu – o przekazanie mu serdecznych podziękowań za to, że tamtego wieczoru kazał wszystkim facetom, którzy byli bez pary, poszukać sobie na ostatni taniec partnerki wśród dziewczyn, które też wtedy były same. Bo chyba domyślacie się, na kogo trafiłem! – tu wskazał na swoją towarzyszkę, co zebrani skwitowali brawami. – Oczywiście domyślacie się też, że po tym ostatnim tańcu wymieniliśmy się telefonami i od tamtej pory staliśmy się nierozłączni. I za to wielkie dzięki dla Majka! Wielkie dzięki dla całej Anabelli, magicznego miejsca, w którym czas płynie inaczej!

Znów aplauz, wśród którego zaciekawione kelnerki, barmanki i ochroniarze lokalu również podchodzili pod parkiet, wymieniając się porozumiewawczymi uśmiechami. Ostatnie słowa Adama, którego Iza z widzenia znała już od dawna, wywołały w niej falę wzruszenia i rozpierającej piersi dumy. Magiczne miejsce – o tak! Wszyscy to czuli, wszyscy o tym mówili!

Dobrała pani idealne słowa – odezwały się w jej pamięci słowa Krawczyka. – Magia i klątwawłaśnie one i oba jednocześnie

Klątwa! Spojrzała z lekkim niepokojem na uszczęśliwionego Adama, lecz po chwili refleksji odetchnęła z ulgą. Nie, klientów na szczęście klątwa nie dotyczyła. Kto nie ma u Majka umowy na stałe, ten jest od niej bezpieczny, działa na niego tylko magia tego miejsca.

„Klątwa to wyższy stopień wtajemniczenia” – pomyślała z przekąsem. – „Cena magii, z której mogą czerpać wszyscy, ale płacą za nią tylko wybrani…”

– Ale ja dzisiaj pójdę jeszcze dalej – ciągnął wyraźnie poruszony Adam, zwracając się do swojej dziewczyny. – Właśnie dzisiaj, w Nowy Rok, i koniecznie tu, w Anabelli. Dlatego poprosiłem Izę o pozwolenie na tę dedykację, jednak zanim zatańczymy, chcę ci, Agusiu, zadać pytanie. Najważniejsze pytanie w moim życiu.

Zawiesił głos i na sali znów zapadła cisza, wszyscy, łącznie z zaskoczoną Agnieszką, wstrzymali oddech, po cichu chyba domyślając się finału, choć wszystkim trudno było w to uwierzyć. Zza pleców pierwszego rzędu gapiów wysunął się kolejny młody mężczyzna, w którym Iza rozpoznała kolegę Adama, również stałego bywalca Anabelli, i podał mu wielki bukiet czerwonych róż, na co tłum zareagował przeciągłym okrzykiem i wielką owacją. Adam spektakularnie wręczył go oszołomionej Agnieszce, przyklękając przy tym na jedno kolano, i odważnie rzucił do mikrofonu:

– Agnieszko, czy zostaniesz moją żoną?

Tłum znów wstrzymał oddech, zaś kiedy z ust ciężko zaskoczonej ale wyraźnie przeszczęśliwej dziewczyny padło spodziewane tak, owacja gruchnęła aż pod sufit sali – wszyscy bili brawo, sekundując z sympatią parze świeżo upieczonych narzeczonych, których na środku parkietu łączył właśnie płomienny pocałunek. Chwilę potem rozbrzmiał kolejny aplauz, kiedy Adam wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko, a z niego pierścionek i wsunął go na palec swojej wybranki.

Iza i Antek, sami zaskoczeni tą niespodziewaną sceną publicznych oświadczyn, gdyż Adam negocjował z nimi tylko muzyczną dedykację specjalną, wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Iza spontanicznie przejęła z jego ręki mikrofon.

– Gratulacje dla Adama i Agnieszki! – zawołała, wzbudzając tym jeszcze większe brawa. – Od całej ekipy i wszystkich gości Anabelli! I od naszego szefa, który wprawdzie sam jeszcze nie wie, że został tak skuteczną swatką – tu przerwał jej na chwilę gromki wybuch śmiechu i oklaski – ale zostanie o tym poinformowany i na pewno przy następnym spotkaniu z całego serca osobiście złoży wam życzenia wszystkiego najlepszego! Na Nowy Rok i na resztę szczęśliwego życia!

Znów podsumował to ogromny aplauz, oczarowana romantyczną sceną sala klaskała, a z twarzy gości nie schodziły uśmiechy. Antek, gestem zapytał Adama, czy chce jeszcze coś powiedzieć, ów zaś rzucił tylko wzruszonym głosem krótkie dziękujemy! i oddał mu mikrofon.

– Gratulacje! – powtórzył za Izą Antek – Takiej mocnej akcji nikt z nas się nie spodziewał! Bo powiem wam w sekrecie, że Adam nie skonsultował tego nie tylko z Agnieszką, ale nawet z nami! Nabrał nas, że to ma być tylko muzyczna dedykacja!

– Jednak wybaczamy mu to! – zapewniła wesoło Iza.

Znów śmiech i oklaski, gdzieś po lewej mignęły Izie szeroko uśmiechnięte twarze Amelii i Roberta, a tuż za nimi blada twarz Daniela.

– Tak jest! – zgodził się Antek. – Ale dedykacja jest oczywiście aktualna i teraz, na znak solidarności z naszą nową Anabellową parą, zapraszamy wszystkich na parkiet! Tańczymy na cześć Adama i Agnieszki do utworu… – zawiesił głos i spojrzał na Izę.

– Joe Dassin, L’été indien! – zapowiedziała swym czystym francuskim, w lot czytając w jego myślach.

– Dziękuję, szefowo – uśmiechnął się do niej Antek. – To był właśnie ten słynny ostatni utwór listopadowego Dnia Francuskiego, który połączył dwa serca! Zapraszam wszystkich do tańca! I my zresztą też zatańczymy na waszą cześć!

Po czym, odebrawszy od Izy mikrofon, razem ze swoim odłożył go na blat konsoli i dał znak siedzącemu tam w jego zastępstwie Chudego, a następnie, gdy z głośnika popłynęły pierwsze takty muzyki, ukłonił się swej towarzyszce i wyciągnął do niej rękę. Iza roześmiała się, chętnie przyjmując zaproszenie, pozostali obecni na parkiecie również, skwitowawszy te słowa ostatnią gromką owacją, ustawili się w pary i ruszyli po parkiecie.

Światło reflektora przygasło, omiatając jedynie lekką poświatą miejsce, gdzie tańczyli młodzi narzeczeni, dzięki czemu Iza i Antek znaleźli się w ciemnościach pośród innych par.

– Niezły numer, co? – zagadnął z rozbawieniem, nachylając się do jej ucha.

– Genialny! – zgodziła się wesoło. – Główna akcja tegorocznego balu! Trzeba im powiedzieć, że jeśli nie zamówią u nas weseliska, to się obrazimy!

Antek roześmiał się i pociągnął w głąb parkietu, gdzie rozkołysane pary wczuwały się w rytm wolnej, nastrojowej muzyki. Iza, choć dziś nie miała w planach tańca, z przyjemnością dała się prowadzić koledze przy nutach pamiętnego utworu, który w jej wspomnieniach miał tylko jedno imię.

„Mój Michasiu” – myślała z czułością, starając się nie dotknąć policzkiem białej koszuli Antka w obawie, by nie zostawić na niej śladów kosmicznego makijażu. – „Widzisz, jaki z ciebie agent? Na listopadowym Dniu Francuskim zeswatałeś parę niezłych sprinterów! W pięć tygodni od nieznajomych do narzeczonych… absolutny rekord!”

Przymknęła oczy, by wsłuchać się w słowa utworu i przywołać wspomnienia sprzed pięciu tygodni, kiedy tańczyła przy nim z Majkiem. To było dziś takie łatwe! Antek wprawdzie nie był tak dobrym tancerzem jak on, jednak to zupełnie jej nie przeszkadzało. Znów czuła jego metafizyczną obecność i to jej wystarczało, zaś co do Antka, to szczerze cieszyła ją jego powracająca forma psychiczna, bowiem, biorąc pod uwagę jego dzisiejsze zachowanie, nie ulegało wątpliwości, że zaliczył już kolejny etap w powrocie do równowagi po wakacyjnym zerwaniu z Karoliną.

Je pense à toi – mruczał przyjemnie w jej uszach głos wokalisty. – Où est-tu ? que fais-tu ? est-ce que j’existe encore pour toi ?[*]

Jej myśli znów skupiły się na Majku. Co teraz robił? Bawił się w Nałęczowie, to wiedziała, ale co znaczyło „bawił się”? Rozmawiał, żartował przy stole? Tańczył? Ach, tańczył… tak niewątpliwie! Tańczył tak jak ona teraz! Jak ona z Antkiem. A on z kim? Z Justyna, z Dominiką, z Lodzią? Czy z Natalią?

Ostatnia myśl paradoksalnie nie sprawiła jej bólu. Nieważne. Mógł sobie tańczyć, z kim tylko chciał, choćby i z Natalią, tak jak ona mogła tańczyć z Antkiem czy z kimkolwiek innym – bo i tak tańczyła z nim! Czuła to teraz tak wyraźnie! Był tu z nią! Tańczyli złączeni w jedno, zsynchronizowani w czasie lecz ponad przestrzenią – ona tu, on tam, dwadzieścia parę kilometrów stąd, a jakby tuż przy niej! Zabierał ją właśnie w podróż ponad podziałami… ponad przestrzenią… poprzez czas, który dziś miał kształt spirali…

On ira où tu voudras, quand tu voudras[**]

Zapętlony utwór, specjalnie zmiksowany w listopadzie przez Antka, który wydłużył go na potrzeby zakończenia Dnia Francuskiego, trwał i trwał, przywołując na myśl dawne słowa Majka.

W krainie elfów czas płynie, jak chce

Kiedy tak mówił? Nie pamiętała. A zresztą… czy to ważne? Powtarzał to przecież nie raz i nie dwa. Może mówił to do niej nawet teraz?

Zatrzymaj czas, elfikualbo nie… lepiej przyśpiesz go tak, żebyśmy obudzili się już tam… za horyzontem… na mecie

Nie. To tylko wyobraźnia. Niby dziś, w tę magiczną noc, wszystko było możliwe, ale przecież nie tak. Żeby go usłyszeć, musiałaby skorzystać z pośrednictwa księżyca… księżyca z Liège, który miał jego oczy…

Utwór powoli się kończył, muzyka cichła. Iza leniwie uchyliła powieki, by skontrolować sytuację, a wtedy ponad ramieniem Antka, w słabym błysku światła, mignęła jej twarz Marty. Nie uśmiechała się już i miała minę, jakby znowu dopadł ją kryzys psychiczny, przynajmniej takie było jej automatyczne skojarzenie.

„Nic dziwnego, pewnie te oświadczyny Adasia tak ją rozwaliły” – pomyślała smutno, wracając do rzeczywistości. – „Patrzyła na to i wyobrażała sobie, że mogłaby być teraz z Patrykiem i odbierać od niego takie deklaracje. Nawet jeśli wie, że to kłamca i manipulator, niespełnione złudzenia w takich chwilach robią swoje.”

Muzyka skończyła się, Antek puścił ją i odsunęli się od siebie, wymieniając uśmiechy, po czym każde z nich udało się w swoją stronę, wracając do swych standardowych obowiązków. Tymczasem wokół Adama i Agnieszki zgromadził się tłumek znajomych, którzy ściskali ich i składali im gratulacje.

„Powodzenia, sprinterzy!” – pomyślała z sympatią Iza, zerkając na nich w drodze na zaplecze. – „Niech wam się wiedzie na nowej drodze życia!”

Z głośników popłynęły dźwięki kolejnego, tym razem wesołego utworu, który natychmiast poderwał towarzystwo do tańca. Było trzydzieści pięć minut po północy.

***

– Uff, ale mnie nogi bolą! – sapnęła Ola, opadając na krzesło w szatni kelnerek. – To był genialny pomysł z tą przerwą na zmiany, Iza! Musimy częściej to praktykować.

– Tylko przy większych okazjach, jak możemy podzielić się na tury – zastrzegła Iza, która zajęła krzesło obok i również z ulgą wyprostowała nogi. – Siadaj, Wika. Dwadzieścia minut i idziemy zmienić dziewczyny.

Zważywszy że przed pierwszą w nocy sytuacja na sali ustabilizowała się i rozpoczęła się faza regularnej zabawy na parkiecie, przy stolikach nie było za wiele pracy, tym bardziej że dopiero o drugiej planowano podać kolejny ciepły posiłek. Iza zebrała zatem koleżanki i zarządziła zmianowy system odpoczynku dla kelnerek i barmanek, które podzieliły się na trzy grupy mające rotacyjnie udawać się do szatni na krótkie rozprostowanie nóg, przekazując na ten czas swoje obowiązki pozostałym.

W pierwszej sześcioosobowej grupie oprócz Izy, Oli i Wiktorii znalazły się też Gosia, Lidia i Klaudia, czyli cała zgrana brygada z pamiętnych zlotów czarownic, czego nie omieszkały ze śmiechem skomentować zaraz na wstępie. Jednak szybko tematem przewodnim rozmowy stały się wciąż będące na ustach wszystkich gości romantyczne oświadczyny Adama, który dziś wraz ze swoją Agnieszką stał się niekwestionowanym bohaterem wieczoru.

– Słodziaki – podsumowała z rozrzewnieniem Gosia. – Mówcie, co chcecie, ale mnie ta akcja urzekła jak ostatnio żadna inna. Gdybym wpadła na takiego faceta, to chyba bym nie wytrzymała do końca ślubów panieńskich!

Roześmiały się wszystkie.

– Co prawda z gęby to mnie się ten Adaś w ogóle nie podoba – zastrzegła wesoło – ale patrząc na to, jaki z niego romantyk, nawet bym nie wydziwiała.

– I ta Agnieszka, jak widać, nie wydziwia – zauważyła Ola. – Bo sama jest mega ładna, nie dziwię się, że Adaś się w niej zadurzył, aż sięgnął po pierścionek. Ale że ona w nim?

– Pewnie ma ukryte atuty – stwierdziła Wiktoria, schylając się, by rozmasować sobie łydkę.

– Na pewno – zgodziła się Iza. – Mam nadzieję, że będzie im się wiodło.

– O ile nie zadziała klątwa Anabelli – zauważyła z przekąsem Klaudia.

– Ta, jasne! – prychnęła Ola, choć ukradkiem rzuciła okiem na swoją bransoletkę, z którą od czasu, gdy ją odzyskała, nie rozstawała się bez względu na okoliczności.

– A wiecie, że i mnie to przyszło do głowy? – podchwyciła Wiktoria. – Sami deklarują, że są parą z Anabelli, więc od razu pomyślałam o klątwie!

– Ja też – przyznała Iza. – Ale pamiętajcie, że według naszej hipotezy, klątwa dotyczy tylko pracowników na etacie. Dlatego mam gorącą nadzieję, że na Adasia i Agnieszkę to nie zadziała.

– No, może faktycznie – zgodziła się Gosia. – Oby.

– Swoją drogą to będzie dobry test – zauważyła Wiktoria. – Oni będą tu przychodzić regularnie, mają do nas sentyment na całe życie, więc będzie można ich obserwować.

– Powinni u nas wyprawić wesele – zauważyła Ola.

– Też o tym pomyślałam – uśmiechnęła się Iza. – Nawet mówiłam to Antkowi. To się wręcz narzuca.

– Oczywiście! Jak para z Anabelli, to para z Anabelli! – podchwyciła Gosia. – Nawet nie wyobrażam sobie inaczej!

– A jak już dojdzie do ślubu i wesela, to im odpuścicie? – zapytała z pobłażaniem Ola. – Czy dalej będziecie obserwować, czy aby nie dopada ich klątwa?

– Nie, jak wezmą ślub, to już odpuszczamy – odparła stanowczo Wiktoria. – Zakładamy scenariusz „i żyli długo i szczęśliwie”.

– To i Kacpra zwolnijcie z ryzyka. Jak ożeni się z Kasieńką, to klątwa chyba już go nie dopadnie, co?

– Miejmy nadzieję, że nie dopadnie go wcale – odpowiedziała szybko Iza.

– Ale wiecie co? – zastanowiła się Gosia. – Tak sobie pomyślałam… A może te dzisiejsze oświadczyny Adasia to jest jakiś znak przełomu?

– Przełomu? – zdziwiła się Wiktoria. – W jakim sensie?

– W takim, że może to jest pierwsza jaskółka przepowiadająca zniesienie klątwy?

Iza zadrżała i nieco nerwowym gestem poprawiła sobie połę sukienki na kolanie. Na szczęście żadna z dziewczyn na nią nie patrzyła.

– Jak to rozumiesz? – skrzywiła się Ola.

– Tak, że może teraz, w Nowym Roku, coś się wreszcie przełamie – wyjaśniła Gosia tonem osoby, która na bieżąco zastanawia się nad tym, co mówi. – Wiem, że według naszej hipotezy, tylko szef może zdjąć klątwę, ale on przecież też maczał w tym palce. Adaś sam przyznał, że poznanie Agnieszki zawdzięcza jemu, bo zrobił wtedy akcję parowania niedoparków… czaicie, nie? To on jest ich swatką, jak to fajnie nazwała Iza!

Dziewczyny prychnęły śmiechem, po czym popatrzyły po sobie z namysłem.

– W sensie, że szef zaczyna jako swat, a skończy jako pan młody? – zapytała z politowaniem Ola. – Sorry, ale na zdrowy rozum to ja tu związku nie widzę.

– No, ja w sumie też nie bardzo – przyznała sceptycznie Wiktoria.

– No dobra – machnęła ręką Gosia. – Może faktycznie wymyślam. To chyba dlatego że tę dzisiejszą akcję odebrałam niesamowicie pozytywnie, jako dobry znak na przyszłość.

– Na ich przyszłość tak, ale nie na naszą – zaznaczyła Wiktoria.

– No tak, racja. Trochę mnie poniosło.

– Nigdy nie wiadomo – odezwała się ostrożnie Klaudia. – Tak czy inaczej masz rację, Wika, trzeba ich obserwować, to będzie dobry test.

– Już drugi – zauważyła Gosia. – Bo Kacpra przecież też obserwujemy.

– Aha. Im większa próbka socjologiczna, tym lepiej – przyznała Wiktoria. – Ale słuchajcie, wracając do tego, co Gosia powiedziała na początku… że gdyby trafiła na takiego romantyka jak Adaś, to nie wytrzymałaby do końca ślubów panieńskich… serio to mówiłaś, Gosiu?

– Pół serio – uśmiechnęła się. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Ja też uważam, że takie oświadczyny po miesiącu znajomości to o wiele za szybko, ale jednak, jak się patrzy na to z boku, to nie powiesz, że zazdrość nie bierze.

– Ja wierzę, że im się uda – oznajmiła z przekonaniem Iza, wspominając pełne blasku oczy Pabla wpatrzonego w żonę. – Fakt, bardzo szybko dobiegli do mety, ale widocznie czuli od razu, że to właściwa droga.

– Do mety! – prychnęła z rozbawieniem Ola. – Fajnie powiedziane!

– Ja tam bym wolała pobiec dużo dłużej – powiedziała z przekąsem Wiktoria. – Wręcz jakby mi się facet oświadczył po pięciu tygodniach, to uznałabym, że coś z nim jest nie tak.

– Dlaczego? – wzruszyła ramionami Gosia. – Nie wierzysz w wielką miłość od pierwszego wejrzenia?

– Kiedyś wierzyłam – uśmiechnęła się Wiktoria. – Ale teraz już coraz mniej.

– I słusznie – odezwała się Lidia, która dotąd przysłuchiwała się rozmowie w sceptycznym milczeniu. – Takie szybkie akcje nie mają przyszłości. Wiem coś o tym.

Koleżanki natychmiast skupiły na niej wzrok.

– Wiesz? – zdziwiła się Wiktoria. – Skąd?

– A jak myślisz? – wzruszyła ramionami Lidia. – Oczywiście z własnego doświadczenia.

– W sensie, że ty też?… – zaczęła z zaintrygowaniem Gosia.

– Aha. Zgadłaś. Wyszłam za Marka po niecałych pięciu miesiącach znajomości – odparła z ponurym pobłażaniem Lidia. – A oświadczył mi się po sześciu tygodniach, czyli niewiele później niż Adam Agnieszce. I ja, głupia, tak samo jak ona się zgodziłam.

W szatni zapanowała cisza.

– Oczywiście nie mówię, że całkowicie tego żałuję – zaznaczyła Lidia. – Dzięki temu mam moich chłopców, kocham ich do szaleństwa i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Ale to nie zmienia faktu, że obiektywnie rzecz biorąc, to szybkie małżeństwo to był totalny błąd. Fatal error, strzał do własnej bramki.

Dziewczyny popatrzyły po sobie zdezorientowane.

– Wierzę ci – przyznała współczująco Wiktoria. – Ale powiem ci, że zaskoczyłaś mnie teraz, Lidziu. Nigdy nam nie mówiłaś, że to było tak szybko.

– Nie pytałyście – wzruszyła znów ramionami Lidia. – I nie było się czym chwalić, ale skoro teraz mamy taki sam przypadek… Ja też życzę im z całego serca, żeby żyli długo i szczęśliwie, ale jednak trudno mi nie widzieć analogii. Teraz, kiedy jestem mądrzejsza o życiowe doświadczenie, zupełnie inaczej patrzę na takich, jak to nazwałaś, Gosiu, romantyków – skrzywiła się lekko. – Dla mnie to żadni romantycy, tylko nie do końca odpowiedzialni ludzie, a ta ich wielka miłość to tylko zauroczenie, nic więcej.

– Różnie bywa, Lidziu – zauważyła ostrożnie Iza, tym razem wyświetlając sobie w pamięci anielską twarz Lodzi. – Ja mocno wierzę, że ich uczucie przetrwa próbę czasu. Nie można zresztą wrzucać wszystkich do jednego worka.

– No zgoda! – ustąpiła bez wahania Lidia. – Ja oczywiście jestem uprzedzona i patrzę na to bardzo jednostronnie, bo mój adonis, jak już ożenił się ze mną i urodziło się pierwsze dziecko, doszedł do wniosku, że to jednak nie była ta prawdziwa miłość. Tę prawdziwą dopiero wtedy spotkał i zrozumiał… co jednak nie przeszkodziło mu ukrywać tego przede mną i postarać się o drugie dziecko.

– Dupek – szepnęła Ola.

– Krótko mówiąc – zgodziła się Lidia. – W każdym razie, jak powiedziałam, życzę naszej Anabellowej parze szczęścia, ale i tak na miejscu tej Agnieszki bałabym się pakować w takie zawrotne tempo.

– Fakt, zauroczenie robi swoje – przyznała w zamyśleniu Klaudia, zagryzając wargi. – I trudno nad tym zapanować, zwłaszcza na pierwszym etapie. Gdyby Bartek oświadczył mi się po pięciu tygodniach… oczywiście dzisiaj wiem, że w jego przypadku to nie wchodziło w grę, ale gdyby… to na bank poleciałabym w to jak ćma w ogień. I też bym się nieźle nacięła, co najmniej jak Lidia. A ściślej jak Milena, która w ogóle nie wiadomo, czy jeszcze żyje – dodała ponuro.

– Przestań, no co ty! – zdyscyplinowała ją Wiktoria. – Na pewno żyje! Zobaczysz, że niedługo wszystko się wyjaśni. Ale fakt, Lidzia ma sporo racji w tym, co mówi, nawet jeśli faktycznie zdarzają się wyjątki. Oświadczyny po pięciu tygodniach znajomości to nie jest poważne podejście. Romantyczne, owszem, ale niepoważne.

– Niby tak – zgodziła się Iza. – Ale kiedy, waszym zdaniem, jest na to najlepszy czas? Właściwy moment? – dodała ciszej.

– No… tak po co najmniej roku – odparła z zastanowieniem Wiktoria. – A pół to takie absolutne minimum.

– A szesnaście lat to jeszcze dobrze, czy już za późno? – uśmiechnęła się ironicznie Iza.

– Szesnaście lat? – Wiktoria spojrzała na nią jak na wariatkę. – A czekaj, okej… mówisz o sobie? I o tym chłopaku od ciebie ze wsi?

– Mhm – skinęła głową z rozbawieniem. – Oświadczył mi się po szesnastu latach, kiedy ja już nie byłam zainteresowana, chociaż wcześniej marzyłam o tym jak wariatka. I kiedy to się w końcu stało, to mu odmówiłam. Dobrze zrobiłam, Lidziu?

– Mnie się pytasz? – wzruszyła ramionami Lidia.

– Nie pytam, to tylko pytanie retoryczne. Po prostu chcę powiedzieć, że w tych sprawach nie ma żadnych reguł.

– I lepiej, żeby nie było – pokiwała głową Ola. – Bo jakbyś sobie założyła, że musisz czekać następne szesnaście lat, to przy dwóch albo trzech pomyłkach wyszłabyś za mąż dopiero pod siedemdziesiątkę!

Roześmiały się wszystkie.

– Dlatego nie mam takich planów – odparła pogodnie Iza. – Ja jestem jak Lidzia. Raz się sparzyłam i to mi wystarczy.

– Aha, jeszcze się okaże – uśmiechnęła się pobłażliwie Gosia. – Jak tak będziesz gadać, to pierwsza z nas wyjdziesz za mąż. A Lidzia będzie następna.

– Niedoczekanie – mruknęła z niesmakiem Lidia. – Ja już raz wyszłam i więcej nie mam zamiaru.

Koleżanki wymieniły rozbawione spojrzenia.

– Ale tobie, Iza, akurat by się przydało – zauważyła Klaudia, ożywiając się nagle i zerkając porozumiewawczo na pozostałe dziewczyny. – Tylko ja u ciebie widzę inny scenariusz. Żadne szesnaście lat, za to szybki ślub jak najbardziej, może nie po pięciu tygodniach znajomości, ale jednak szybko.

– Bardzo ciekawe – skrzywiła się Iza. – Skąd ci się biorą takie scenariusze?

– Na przykład wyobraź sobie, że kocha się w tobie facet, z którym się dobrze znasz, ale na którego nie zwracasz uwagi – ciągnęła niezrażona Klaudia. – A przynajmniej nie traktujesz go jak faceta, chociaż na to zasługuje. Ustawiony, obrotny, z pieniędzmi, do tego przystojny jak diabli…

Ola i Gosia nie wytrzymały i prychnęły śmiechem, ale zamilkły natychmiast zgromione wzrokiem przez Wiktorię.

– … ogólnie men, że palce lizać – podsumowała z powagą Klaudia. – Nie masz nikogo takiego w swoim otoczeniu?

– Mam – wzruszyła ramionami Iza. – Nawet niejednego. I co z tego?

– Niejednego? – zdziwiła się Klaudia. – Podaj jakiś przykład.

– No… na przykład mój kolega z roku, Zbyszek – odparła po krótkim zastanowieniu Iza. – Spełnia wszystkie twoje warunki, jest przystojny, kasę ma, bo jest z mega dzianej rodziny… i co z tego, pytam? Mnie on zupełnie nie interesuje. Pomijając to, że ja jego też.

– No ale gdyby ktoś taki się tobą zainteresował? – drążyła uparcie Klaudia. – Gdyby okazało się, że po cichu od dawna się w tobie kocha, tylko nie wie, jak ci to powiedzieć?

Iza popukała się wymownie palcem w czoło.

– Wcale nie mówię o Zbyszku – zastrzegła niewinnie Klaudia. – Ale gdyby ktoś inny?…

– Ej, dziewczyny, a my nie musimy już wracać? – zaniepokoiła się nagle Ola, wyciągając z kieszeni fartuszka telefon i aktywując wyświetlacz. – Już jest… dokładnie dziesięć po! Ale miałam nosa.

Wszystkie poderwały się ze swoich miejsc.

– Dziesięć po pierwszej? – zdziwiła się Wiktoria. – Ależ to piorunem zleciało!

– Teraz już jedenaście – powiedziała Ola, pokazując im wyświetlacz. – O, zobaczcie, jak to fajnie wygląda! Trzy jedynki!

„Trzy jedynki! – krzyknęło coś nagle w głowie Izy, a świat zawirował jej przed oczami tak mocno, że musiała oprzeć się o poręcz krzesła. – „Boże! Księżycowy kod!”

– Przepraszam was, muszę pilnie wyjść – powiedziała szybko, rzucając się do drzwi. – Wracajcie na salę i zmieńcie drugą turę! Ja zaraz do was dojdę!

Po czym wypadła z szatni kelnerek i na korytarzu zadudnił tylko oddalający się dźwięk jej obcasów. Pozostałe w środku koleżanki popatrzyły po sobie zdezorientowane.

– Ej, co jej odbiło? – zapytała retorycznie Ola. – Chciałam tylko powiedzieć, że trzy jedynki, a właściwie to nawet pięć, bo dzisiaj przecież jest pierwszy stycznia… Ale to chyba nie przez to tak ją z butów wyrwało?

– Nie, ale pewnie coś sobie przypomniała – stwierdziła Wiktoria. – I poleciała załatwić. No i co, Klaudziu? – dodała z pobłażaniem. – Jak twój sprytny eksperyment? My wiedziałyśmy, kogo masz na myśli, ale ona nawet nie pomyślała o szefie, tylko wyjechała z jakimś Zbyszkiem.

Ola i Gosia parsknęły śmiechem, Klaudia wzruszyła ramionami.

– Nie bójcie się – powiedziała spokojnie. – Przynajmniej dałam jej do myślenia.

– Raczej nie – uśmiechnęła się Wiktoria. – Jak widać, skupiła się na czymś zupełnie innym, wypadła stąd, jakby ją diabli gonili.

– I to nawet bez wspominania o Natalii – zauważyła Gosia. – Kolejny dowód na to, że to fałszywy trop.

– Jeszcze zobaczymy – odparła niewzruszona Klaudia, kierując się w stronę drzwi, które po wyjściu Izy pozostałe niedomknięte. – Ale teraz serio lepiej już chodźmy, trzeba zwolnić dziewczyny na sali, niech też sobie odpoczną.

_____________________________________________________________

[*] Je pense à toi. Où est-tu ? que fais-tu ? est-ce que j’existe encore pour toi ? (fr.) – Myślę o tobie. Gdzie jesteś? Co robisz? Czy jeszcze dla ciebie istnieję? (słowa piosenki L’été indien Joe Dassina).

[**] On ira où tu voudras, quand tu voudras (fr.) – Pójdziemy, dokąd zechcesz, kiedy zechcesz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *