Anabella – Rozdział CCIV
– Dan po prostu wczoraj zaspał – wyjaśniła Izie Marta, kiedy razem popijały w przerwie kawę z automatu. – Mówi, że zbudził się tak późno, że już nie opłacało mu się iść na zajęcia, więc nie poszedł. Wiesz, jak to jest. Jak się przez półtora miesiąca chorowało i spało do późna, to ciężko potem się tak zerwać o szóstej czy siódmej. Ja mu się nie dziwię.
Upiła łyka kawy i zerknęła na Izę, która niby słuchała jej i odpowiadała całkiem przytomnie, ale od rana widać było, że myślami buja gdzieś w obłokach. Wpatrzona przez wysokie okno górnego holu w czyste dziś niebo, na którym ponad dachem budynku uczelni świeciło styczniowe słońce, wyglądała dziś wyjątkowo ładnie, a do tego jakoś tak… krucho i zwiewnie, jakby miała za chwilę rozwinąć skrzydła i odlecieć przez to okno, lekko niczym ptak.
– Wiadomo, że musi wziąć się w garść i przestawić na wcześniejsze godziny – kontynuowała, znów pociągając łyka kawy. – Mam nadzieję, że dzisiaj mu się udało, znowu mieli na ósmą, ale nastawił sobie wczoraj dwa alarmy, więc powinno zadziałać. Nie wiesz, gdzie dzisiaj mają poloniści?
– Nie mam pojęcia – pokręciła głową Iza. – Wiem tylko, że kończą tak jak my, o czternastej pięć, bo umówiłam się z Lodzią tuż po zajęciach. Ale mamy spotkać się przy szatni, nie wiem, skąd przyjdzie.
– No, mniejsza o to – machnęła ręką Marta. – Może na siebie wpadniemy, a jak nie, to sms. A słuchaj, Iza, a propos Liège – zmieniła temat. – Zostały w sumie niecałe dwa miesiące, niedługo wypadałoby już chyba załatwić bilety na samolot, hmm?… Ej, no pij tę kawę! Nic jeszcze nie ruszyłaś, wystygnie ci.
– Tak – zgodziła się Iza, posłusznie podnosząc papierowy kubek do ust. – Musimy tylko zerknąć w kalendarz i ustalić datę wylotu. Pierwszego mamy meldować się na miejscu stażu, to chyba jest poniedziałek, więc przylecieć musimy najpóźniej dwudziestego ósmego lutego w niedzielę. Ania mówiła, że mieszkanie możemy zająć, kiedy tylko chcemy, musimy tylko dać znać parę dni wcześniej, kiedy dokładnie będziemy w Liège.
– To może lepiej dać sobie czas na ogarnięcie sytuacji i polecieć tam już w sobotę? – zastanowiła się Marta. – Miałybyśmy czas, żeby się rozejrzeć, zaaklimatyzować…
– Oczywiście, Martusiu, możemy lecieć i w sobotę. Zerkniesz na bilety w Internecie?
– Jasne! – podchwyciła energicznie. – Dzisiaj do tego siądę i zrobię rozeznanie.
– Jeśli da się zabukować coś w rozsądnej cenie na dwudziestego siódmego lutego, to łap dla nas obu i nawet nie pytaj. A gdybyś musiała od razu zapłacić, to oczywiście płać, oddam ci kasę. Jak się to zrobi dwa miesiące wcześniej…
– Hej, dziewczyny! – przerwała im Kinga, która w tym momencie podeszła do nich od tyłu w towarzystwie jeszcze kilku koleżanek i kolegów, w tym Zbyszka i Kuby. – Możemy wam przeszkodzić?
– Pewnie! – uśmiechnęła się Iza, wskazując im, żeby usiedli na wolnej części parapetu. – Siadajcie, tu jest miejsce. Co to za delegacja?
– Do ciebie – wyjaśniła przymilnym tonem Kinga. – Z petycją zbiorową o sesję tłumaczenia gramatyki opisowej.
– Obiecałaś! – przypomniała jej Weronika, dając pozostałym znak, że trzeba od razu przejść do ataku. – Pamiętasz? Przed świętami mówiłaś, że jeżeli w styczniu ktoś z nas będzie w czarnej de, pomożesz nam ogarnąć to do zaliczenia. No i chyba właśnie przyszedł ten podniosły moment.
– Przynajmniej dla mnie – zauważyła Kinga.
– Dla mnie tym bardziej – zapewnił ją Zbyszek.
– Z ostatniego koła dostałaś cztery plus – dodała Basia, patrząc prosząco na Izę. – Więc rozumiesz to jak nikt z nas.
– A Zbyszek miał ci za to codziennie stawiać pizzę i kawę – Weronika spojrzała znacząco na kolegę. – Do końca roku akademickiego.
– Podtrzymuję! – podchwycił żywo Zbyszek. – Kawa i pizza, a do tego ciacho, lody, i co tylko będziesz chciała!
– Jasne! – zaśmiała się Iza. – Chcecie, żebym pękła z przejedzenia albo przytyła do stu kilo?
– Ty?! – roześmiali się chórem koledzy.
– No a co? Jeśli codziennie będziecie wciskać we mnie pizzę, ciacho i lody, to tak się to skończy – zauważyła wesoło. – A do tego Zbyszek pójdzie z torbami! Kochani, nie ma sprawy – dodała, poważniejąc. – Obiecałam i dotrzymam słowa, wytłumaczę wam to najlepiej, jak potrafię. Stuprocentowej gwarancji moich kompetencji dać nie mogę, bo sama też paru rzeczy nie ogarniam, ale podzielę się z wami wszystkim, co wiem, nie ma sprawy. Natomiast co do pizzy – tu spojrzała na Zbyszka – to proponuję przyjąć salomonowe rozwiązanie. Kolega postawi ją tylko jeden raz, ale za to dla wszystkich uczestników sesji gramatycznej! Każdemu do syta! Zgoda?
Towarzystwo zareagowało na to aplauzem, zaś Zbyszek z entuzjazmem przystał na ten plan, co wywołało jeszcze większą radość.
– Dzięki, Iza! – zawołała Asia. – To co, kiedy? Im szybciej, tym lepiej. Dzisiaj czy jutro?
– Jutro – odparła stanowczo Iza. – Dzisiaj nie mogę, zaraz po wykładzie umówiłam się z kumpelą z polonistyki. Za to jutro po zajęciach jak najbardziej. Mam teraz przez parę dni wolne w pracy, więc akurat dobrze się składa, będę mogła zostać nawet do wieczora.
– Dzięki. Jesteś naszym gramatycznym aniołem – zauważyła żartobliwie Weronika. – A z perspektywą pod tytułem gramera plus pizza to aż chce się żyć!
Roześmiali się wszyscy.
– Dobra, ale chodźmy już – zdyscyplinowała ich Marta, dopijając kawę i zerkając na wyświetlacz telefonu. – Jest za pięć, a musimy przecież jeszcze dojść pod aulę.
Wszyscy zgodnie poderwali się i ruszyli w stronę schodów.
– Ja na serio muszę szybko zdobyć chociaż jedną tróję – mówiła po drodze Kinga. – Inaczej Blacha nie dopuści mnie do ostatniego i zawalę semestr. Poza tym przecież jeszcze trzeba zaliczyć seminarium, a ja póki co nic nie mam, więc i tu mi grozi wtopa. Uuu, to by dopiero mama i teściowa miały używanie! – wzdrygnęła się ze zgrozą. – Od października wieszczą mi, że przez te, jak to nazywają, amory i szybki ślub na wariata na pewno zawalę naukę i nie skończę w tym roku licencjatu. A ja muszę im pokazać, że się mylą! – dodała bojowo. – Właśnie że wszystko zaliczę i obronię się w terminie! Tylko na razie ta gramera – spuściła z tonu, zerkając na Izę. – To jest najgorsze, ale jak przez nią przebrnę, to już nic mnie nie powstrzyma, serio!
Po czym, wśród śmiechu koleżanek i kolegów, weszła razem z resztą towarzystwa do auli, gdzie studenci zajmowali już powoli miejsca, a wykładowca szykował się do rozpoczęcia zajęć.
***
– Za kolejny dobry rok! – zaanonsowała wesoło Lodzia, podnosząc w górę wysoki kamionkowy kubek z herbatą zimową, którą po namowie kelnera zamówiły sobie do kawałka tarty z serem i pieczarkami. – Twoje zdrowie, Izunia!
– I twoje też, Lodziu! – zaznaczyła tym samym tonem Iza. – A przede wszystkim zdrowie Edika, bo to on objawił wtedy swoje istnienie i zapoznał nas ze sobą!
– Prawda! – zaśmiała się. – To była jego zasługa, bez dwóch zdań. Ech… jak sobie przypomnę tamte wydarzenia, to prawie nie mogę uwierzyć, że był czas, kiedy jeszcze nie było go z nami. No to cóż? W takim razie za zdrowie nas wszystkich!
Upiły uroczyście łyka herbaty i ze smakiem zabrały się za tartę.
– Ależ jestem głodna! – powiedziała Lodzia. – Rano zaspałam i zdążyłam wypić tylko kawę, na śniadanie już nie starczyło czasu, a przez to teraz burczy mi w brzuchu jak nie wiem co. Mmm, świetna ta tarta… Herbata zresztą też. Co oni tam powkładali?
– Pomarańcza, goździki i cynamon – wyliczyła Iza, zaglądając do kubka i lustrując składniki herbaty zimowej. – Może coś jeszcze, ale te trzy na pewno. Rzeczywiście fajnie rozgrzewa, chyba zrobię sobie taką i w domu, musiałabym tylko zajrzeć do sklepu po ten wsad.
– Mhm – pokiwała głową z pełnymi ustami Lodzia.
Iza uśmiechnęła się i również odkroiła kawałek tarty. Choć od środka zjadała ją ciekawość, jak było na balu w Nałęczowie, już wczoraj obiecała sobie, że z własnej inicjatywy nie będzie o to pytać. Jeśli bowiem działo się coś istotnego, to Lodzia i tak sama jej o tym powie, natomiast jeśli nic, to chyba tym lepiej? Podpowiadała jej to intuicja, a wraz z nią cichutka, nieśmiała nadzieja, którą od kilku dni starała się racjonalnie zgasić, lecz która wczoraj znów wybuchła w jej sercu jak wulkan i mimo wysiłków nie dawała się utrzymać w ryzach. Nadzieja to jednak piękne słowo… zwłaszcza gdy nie tylko rozumie się jego sens, ale również odczuwa się go całą duszą.
– Ja też muszę spróbować zaparzyć w domu coś takiego – przyznała Lodzia, kiedy przełknęła już kilka porcji tarty i zaspokoiła pierwszy głód. – Ciekawe, czy Pablowi by posmakowała? Przez te goździki ma jednak dosyć specyficzny aromat, a z drugiej strony on jest bardzo otwarty na smaki. A zima nadal nie odpuszcza, co? – ruchem głowy wskazała na okno knajpki, za którym znowu intensywnie sypał śnieg. – Rano było tak fajnie, nawet słońce świeciło, a teraz znowu nazbierało się tych śniegowych chmur. Skąd one się w ogóle wzięły, skoro rano niebo było całkiem czyste?
– Pewnie przyleciały z Podkarpacia – rzuciła od niechcenia Iza. – Słyszałam, że tam bardzo mocno śnieżyło wczoraj w nocy.
– Możliwe – zgodziła się Lodzia, popijając herbatą kolejną porcję tarty. – Mam nadzieję, że mi samochodu nie zakopie… A ty jak? – zerknęła na nią spod oka. – Idziesz jeszcze dzisiaj do pracy?
– Nie, dzisiaj mam wolne – odparła spokojnie. – Jutro zresztą też i pojutrze… aż do piątku.
– To pewnie bonus po balu? – mrugnęła do niej porozumiewawczo Lodzia.
– Aha. Takie różne rozliczenia mi się zebrały i wyszło, że mam do odebrania cztery dni wolnego, a teraz akurat bardzo mi się przyda. Piszę tę nieszczęsną pracę – spojrzała na nią znacząco. – Na zaliczenie muszę wykrzesać z siebie co najmniej pięć stron i to nie może być byle co, jak podkreśla mój profesor. Więc niestety już się nie wywinę i muszę do tego przysiąść.
– Pięć stron? – uśmiechnęła się z przekąsem Lodzia. – To się ciesz, bo nam do końca stycznia kazała przynieść dziesięć, a do tego całą bibliografię! No, ale fakt, że my to piszemy po polsku – zreflektowała się. – Bo ty pewnie po francusku, co?
– Mhm. Chociaż to akurat nie jest mój największy problem… gorzej z merytoryką.
– No tak, wiadomo! – przyznała wesoło. – Przy twojej znajomości języka piszesz pewnie jak z nut, nawet się nie zastanawiasz, a materiały trzeba opracować bez względu na język. Nie martw się, damy radę. Ja też zamierzam usiąść do tego niebawem, muszę tylko opracować jakiś metodyczny system podrzucania Edzia rodzicom, raz moim, raz teściom, bo przy nim to nie ma mowy, żebym napisała choćby jedno zdanie!
Roześmiały się obie, po czym schyliły się nad talerzami, przez dłuższy czas w milczeniu konsumując tartę.
– To mówisz, że Majk po balu dał ci cztery dni wolnego? – zagadnęła od niechcenia Lodzia. – On też podobno ciągle w rozjazdach, babcia znowu mu się pochorowała, a teraz jest w Rzeszowie. Gadałaś z nim od tamtej pory?
– Tylko przez telefon. Na żywo będę się z nim widzieć dopiero w sobotę.
– Aha.
– Rzeczywiście przez parę dni miał kocioł, musiał pomóc rodzicom przy babci, bo niestety wylądowała w szpitalu, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ale dzisiaj już zjechał do Lublina i przejmuje ster, a ja mam wolne.
– Czyli nie opowiadał ci jeszcze, jak było w Nałęczowie? – mrugnęła do niej nad stołem.
W mrugnięciu tym było coś tak znaczącego, że serce Izy zabiło mocno, wręcz zakłuło, przypominając jej czasy, kiedy z podobnym bólem, wówczas zupełnie nie rozumiejąc jego przyczyny, zameldowała się u kardiologa. Dziś nie miała wątpliwości, skąd się brał. Lodzia jeszcze nic nie powiedziała, a ona już szóstym zmysłem wyczuła, że to nie będzie nic przyjemnego – paradoksalnie podpowiadała jej to ta sama intuicja, która od kilku dni, na rożne, mniej lub bardziej przewrotne sposoby podsycała w niej nadzieję. Ale może to i dobrze? W porę ostrzeżonemu łatwiej przygotować się na spodziewany cios.
– Nie – odparła swobodnie. – Nie było czasu, rozmawialiśmy tylko o logistyce w firmie. A jak było? Coś nie tak?
– Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się tajemniczo Lodzia, odcinając nożem kolejny kawałek tarty i podnosząc ją na widelcu do ust. – I właśnie chciałam z tobą o tym porozmawiać. Tak naprawdę to jest jeden z głównych powodów dzisiejszego spotkania, tylko krążyłam wokół tematu jak ćma wokół świeczki, bo nie bardzo wiedziałam, jak go ugryźć. Nadal trochę się stresuję, bo jeśli okaże się, że to strzał kulą w płot… Uff! Zacznę w takim razie od podziękowań, do których zobowiązały mnie dziewczyny.
– Dziewczyny? – powtórzyła jak echo Iza, by powiedzieć cokolwiek.
– Aha. Justyna, Dominika i Asia. Prosiły, żeby w ich imieniu jeszcze raz podziękować ci za pomoc w wydelegowaniu Majka do Nałęczowa. Bez ciebie to by się nie udało.
– Nie ma sprawy, Lodziu – uśmiechnęła się leciutko Iza. – To dla mnie była oczywistość i naprawdę żaden problem.
Mimo że jej głos brzmiał całkowicie neutralnie, serce dalej waliło, a instynkt samozachowawczy wzywał do natychmiastowej ucieczki. Nie słuchać tego! Ratować się! Zmienić temat! A jednak wiedziała, że nie może tego zrobić, przeciwnie, musiała zachować spokojną, kamienną minę i nie pokazać po sobie ani cienia emocji, które w niej kipiały. Wprawdzie wciąż miała cichutką, rozpaczliwą nadzieję, że może jednak nie o to chodzi, że z ust Lodzi nie padnie to imię i za chwilę będzie mogła odetchnąć z ulgą, jednak tym razem intuicja bezlitośnie stała w jednym szeregu z rozumem i jasno mówiła, że lepiej przygotować się na najgorsze.
– Mam nadzieję, że nie miałaś na Zamkowej żadnych komplikacji? – zapytała Lodzia, jakby grała na czas. – Majk nic nie mówił, więc rozumiem, że wszystko poszło dobrze?
– Poszło standardowo – odpowiedziała rzeczowym tonem. – Wiadomo, że taki bal bez Majka to nie to samo co z nim jako szefem, naczelnym animatorem i wodzirejem, zresztą sporo ludzi o niego pytało, nie da się ukryć, że, jak to mówią Francuzi, błyszczał swoją nieobecnością. Ale myślę, że i bez niego jako zespół stanęliśmy na wysokości zadania. Ta firma po tylu latach doświadczenia to już samograj – uśmiechnęła się. – Jak tylko wprawi się w ruch procedury, wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna.
– No tak – pokiwała głową Lodzia, pochylając się nad talerzem, by odkroić kolejny kawałek tarty. – Jednak każda maszyna wymaga profesjonalnego maszynisty, a kiedy nie ma Majka, ty jesteś w tym niezastąpiona. I nie tylko w tym – spojrzała na nią znacząco. – Bal balem, ale twoja rola w tej knajpie ma dużo większe zasięgi, i to nie tylko dla Majka, ale dla nas wszystkich.
Iza spojrzała tylko na nią z lekkim zdziwieniem i przystąpiła do krojenia swojej tarty. Musiała czymś zająć ręce, by zapobiec ich drżeniu.
– To, że jesteś tam codziennie i widujesz Majka o wiele częściej niż ktokolwiek z nas – mówiła dalej Lodzia – sprawia, że jesteś też najlepszym… hmm, nie chciałabym tego nazywać źródłem informacji, raczej gwarantem właściwej interpretacji, że tak to ujmę. Wiesz, co mam na myśli, prawda?
– Chyba tak – odparła spokojnie.
Gwarant właściwej interpretacji! Czy można wyobrazić sobie gorszą rolę? Miała coraz mniej wątpliwości, że jej własna interpretacja słów, których Lodzia wprawdzie jeszcze nie wypowiedziała, lecz przecież zaraz wypowie, była właściwa aż do bólu. Włożyła do ust porcję tarty, która, choć wcześniej miała smak sera i pieczarek, teraz smakowała jak drewno, a dodatkowo miała również fakturę drewnianej kłody stającej w poprzek gardła.
– Jak widzisz, dalej krążę wokół tematu i czaję się jak kot na polowaniu – ciągnęła z lekkim zakłopotaniem Lodzia – ale to dlatego, że znam twoją lojalność względem Majka i nie chciałabym cię stawiać w kłopotliwej sytuacji. Pamiętam, co powiedziałaś mi ostatnim razem, wiem, że chcesz zachować wobec tego dystans, dlatego jest mi podwójnie niezręcznie, ale cóż… Obiecałam dziewczynom, że cię podpytam i poproszę o przystąpienie do naszego tajnego paktu – zniżyła instynktownie głos, spoglądając na nią czujnie.
– Tajnego paktu? – zdziwiła się Iza.
– Tak, już ci to wyjaśniam – podjęła żywo Lodzia. – Chodzi oczywiście o Majka. Jak na pewno się domyślasz, określenie „tajny pakt” to tylko takie żarty, nikt nie ma zamiaru spiskować przeciwko niemu, ani nawet wtrącać się w jego sprawy, przeciwnie, zależy nam na zachowaniu naszych spostrzeżeń w ścisłej tajemnicy. A one dotyczą dokładnie tego, o czym rozmawiałyśmy u mnie kilka tygodni temu, pamiętasz?
Kawał drewna o smaku tarty, który utkwił Izie w gardle, jakoś dał się przełknąć, ale natychmiast wsunęła tam kolejny, dzięki czemu miała pretekst, by nie musieć odpowiadać w zbyt wyszukany sposób.
– Mhm – pokiwała tylko głową, starannie przeżuwając porcję.
– Mówiłyśmy o Majku i twoich przypuszczeniach co do jego perspektyw na przyszłość – znów zniżyła głos Lodzia, odkładając sztućce i pochylając się ku niej nad stołem. – A propos prawdziwej Anabelli.
Ostatnie dwa słowa, wypowiedziane konspiracyjnym półgłosem, wybrzmiały w uszach Izy jak ponury dzwon, którego bicia spodziewała się, lecz do ostatniej chwili miała nadzieję, że ono jednak nie nastąpi. Znów skinęła tylko głową, starając się nadać swej twarzy wyczekującą minę. Sięgnęła po herbatę i popiła nią trociny, które miała w ustach. Herbata zresztą też miała teraz jakiś inny smak, jakby ktoś dolał do niej piołunu, pamiętała jednak, że nie wolno jej się przy niej skrzywić. Nie teraz. Musiała ją pić tak, jakby to była herbata zimowa z pomarańczą, cynamonem i goździkami, nawet jeśli smakowała jak trucizna.
– Powiedziałaś wtedy, że nie chcesz dzielić się swoimi podejrzeniami, bo możesz się mylić – ciągnęła Lodzia. – Że chcesz być lojalna wobec Majka i nie siać plotek na jego temat, a ja obiecałam ci, że to uszanuję. Ale wspominałam ci też, że trochę się domyślałam, o kogo może chodzić, a zwłaszcza że domyślają się tego Justyna, Dominika i Asia. Wiesz, kto był z nami na balu w Nałęczowie i z kim bawił się Majk?
Miecz Damoklesa upadł z hukiem na głowę Izy, jednak musiała zachować kamienną twarz, ba, nawet lekko się uśmiechnąć.
– Domyślam się – odparła, wytrzymując badawcze spojrzenie Lodzi.
– Domyślasz się, ale pierwsza nie powiesz, spryciaro! – zaśmiała się ta, również sięgając po kubek z herbatą i upijając łyka. – No to ja powiem. Natalia Barcińska. Hmm? To o niej myślałaś, prawda?
Świat przed oczami Izy przybrał znajomy odcień ciemnej sepii z domieszką szarości. Bolało. Niby spodziewała się ciosu, ale to przecież nie mogło go zamortyzować, pozwoliło jedynie odrobinę się na niego przygotować.
– Mhm – potwierdziła spokojnie. – Nie wiedziałam, że była tam z wami, Majk mi o tym nie wspominał, ale po tym twoim lawirowaniu – mrugnęła do niej porozumiewawczo – łatwo się było domyślić.
Lodzia parsknęła śmiechem, a na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi.
– No wiem, wiem! – przyznała wesoło. – Lawirowałam strasznie, bo bałam się gafy, gdyby okazało się, że miałaś na myśli kogoś zupełnie innego. Niby nie było opcji pomyłki, ale wiesz, jak to jest z rzucaniem nazwiskami, to mimo wszystko zawsze jest ryzyko. Na szczęście mamy to już za sobą, a ty już wiesz, o jaki tajny pakt mi chodzi… po prostu o pakt wtajemniczonych, w końcu obok Justyny jesteś jedną z osób, które najszybciej to zauważyły. Ona spostrzegła to na samym początku głównie od strony Natalii, bo zna ją lepiej niż my wszyscy, jak by nie było, to ona poleciła ją Majkowi jako księgową. Zresztą teraz bardzo sobie tego gratuluje i uważa za strzał w dziesiątkę wszech czasów – uśmiechnęła się. – A ty zauważyłaś to z drugiej strony, z punktu widzenia Majka, co też jest normalne, bo to ty widujesz go najczęściej.
Iza słuchała, powoli, małymi kęsami jedząc tartę o smaku trocin i zapijając niewielkimi łyczkami herbaty zimowej o smaku piołunu. Miała teraz odrobinę czasu, by przemyśleć strategię reagowania, to było najpilniejsze. Bólem, jaki rozsadzał jej piersi, zajmie się później, jak już zostanie sama, teraz po prostu musiała go wytrzymać jak komandos, a na ten moment, w konfrontacji z Lodzią, która była osobą inteligentną i wrażliwą na sygnały, był tylko jeden priorytet – musiała wypaść jak najbardziej naturalnie. Nie dać po sobie poznać tego bólu, nie wypuścić w eter żadnego podejrzanego sygnału, nie dać Lodzi najmniejszego pretekstu do podejrzeń. Pod każdym względem zachować się jak życzliwa przyjaciółka, ale też nie przesadzić z kamiennym spokojem, wyważyć to co do grama, jak doświadczona czarownica nad kotłem z wiedźmowym eliksirem… Tylko to się teraz liczyło i na tym musiała skupić wszystkie swoje siły i całą uwagę.
– Ja z kolei dostałam od dziewczyn zadanie skonfrontowania naszych obserwacji z twoimi – ciągnęła Lodzia. – Bo nie gniewaj się, Izunia, ale kiedy Justyna powiedziała mi o swoim podejrzeniu… mimo wszystko to nadal tylko podejrzenie, żadna pewność… to nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć im o tobie. W sensie o naszej rozmowie i że ty też coś zauważyłaś, tylko nie chciałaś podać imienia, bo uznałaś, że jeszcze jest za wcześnie. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? – spojrzała na nią z niepokojem.
Iza skrzywiła się lekko.
– Oczywiście nie mówiłam o żadnych szczegółach – zastrzegła żywo Lodzia. – Nie wtajemniczałam ich w takie sprawy jak znaczenie słowa „Anabella”, nie zdradziłam niczego, co powiedziałaś mi w zaufaniu o Majku, o to się nie martw. Po prostu wspomniałam, że i ty czegoś się domyślasz z własnej obserwacji. Nic więcej.
– Aha… jak tak, to okej – Iza przybrała minę ulgi. – Bo nie chciałabym, żeby właśnie takie szczegóły szły dalej…
– Nie, no co ty! – obruszyła się Lodzia. – Nigdy w życiu nie zdradziłabym takiej tajemnicy! To są sekrety najwyższego kalibru, możemy o tym wiedzieć tylko my dwie. Nawet Pablowi nic nie powiem, poczekam, aż sam dowie się od Majka, niech załatwiają to w swoim męskim trybie. Ja wspomniałam tylko Justi, Domi i Asi, że i ty coś zaobserwowałaś, naprawdę tylko tyle, Iza. Ale może faktycznie to nie było za mądre z mojej strony… Jeśli uważasz, że i tak powiedziałam za dużo, to przepraszam – znów zerknęła na nią z niepokojem. – Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz?
– Ależ skąd, Lodziu – uśmiechnęła się lekko Iza. – Jeśli powiedziałaś im tylko tyle, to o co mam się gniewać? To przecież nic takiego. Skoro już i tak wszyscy się domyślają…
– Nie wszyscy – sprostowała Lodzia. – Tylko Justyna, Dominika i Asia. No i ja. I ty. Czyli łącznie pięć osób. Reszta chyba jeszcze nic nie zauważyła.
– A skąd to wiesz?
Przekorny uśmieszek i lekki ton kosztował ją wysiłek godny wejścia na Kilimandżaro, ale tak właśnie było trzeba. Sądząc po reakcji Lodzi, szło jej naprawdę bardzo dobrze, póki co to ona była panią sytuacji.
– No, nie wiem – zastanowiła się Lodzia. – Pewności nie mam, jeśli zauważyli, to naprawdę świetnie to kamuflują, ale nie wydaje mi się. Zwłaszcza że to nie jest wcale takie ewidentne, znaki są bardzo dyskretne, ktoś, kto jest na to uwrażliwiony, łatwo to dostrzega, ale ktoś, kto nie jest, na tym etapie raczej nie zwróci uwagi. Wiesz przecież, jaki jest Majk – uśmiechnęła się do niej znad kubka z herbatą. – Trudno o lepszego aktora, wręcz mam wrażenie, że im bardziej na czymś mu zależy, tym lepiej się z tym kryje.
– To prawda – przyznała Iza.
Świadoma tego, że najlepszym sposobem na złagodzenie bólu jest odwrócenie myśli od jego przyczyny, uznała, że musi skupić się na czymś bardzo konkretnym. Tak konkretnym jak na przykład matematyka i liczenie punktów. Dobry pomysł, gra na punkty – ona kontra Lodzia. Chociaż nie, dlaczego niby Lodzia? Lodzia przecież nie grała przeciwko niej. A zatem ona kontra zazdrość. Tak. To był prawdziwy przeciwnik, to z nim przecież walczyła jak komandos. Przeciwnik, którego na dłuższą metę i tak nie pokona, ale w tej doraźnej grze na punkty podczas rozmowy z Lodzią ma na to spore szanse. Za każdym razem, gdy zdoła ukryć w sobie zazdrość i nie okazać jej na zewnątrz, zdobędzie jeden punkt. Obecnie miała ich już na koncie co najmniej dwa. Wygrywała.
– Dlatego i my nie byłyśmy niczego pewne – mówiła dalej Lodzia. – Znaczy, Justyna jest prawie pewna, że Nata wsiąkła, a przynajmniej jest w trakcie wsiąkania i rzeczywiście, jak się dobrze przyjrzeć, to widać, że Majk bardzo jej się podoba. Chyba coraz bardziej – uśmiechnęła się. – Natomiast nie mamy takiej pewności co do niego i tu kluczowa jest twoja opinia, bo ty widujesz go non stop, w różnych sytuacjach, a przez to masz nieskończenie lepsze pole do obserwacji. Powiedz, Izunia, najpierw tak ogólnie… co o tym myślisz?
– Ogólnie? – powtórzyła niepewnie Iza.
– No ogólnie, co myślisz o tej całej sytuacji – doprecyzowała Lodzia. – O Majku i o Natalii jako perspektywie na przyszłość. A przede wszystkim co myślisz o Natalii. Bo teraz, kiedy już padło jej imię, chyba możemy rozmawiać o tym otwartym tekstem?
Komandosi muszą być odporni na ból, jednak to są tylko ludzie, nie mogą się przed nim obronić całkowicie. Mogą natomiast świetnie udawać, że ich nie boli.
– Oczywiście, Lodziu – odparła swobodnie.
Punkt dla niej. Na razie trzy zero.
– Ja niestety jeszcze bardzo słabo ją znam – ciągnęła Lodzia. – Mogę tylko powiedzieć, że jest bardzo sympatyczna, dystyngowana, no i że ogólnie jest piękną kobietą. I że chyba… o ile się nie mylę, ale tak mi się wydaje… chyba jest idealnie w typie Majka. Biorąc pod uwagę przeszłość – spojrzała na nią znacząco – można wysnuć wniosek, że jemu najbardziej podobają się takie właśnie rasowe brunetki z długimi, prostymi włosami. Bo wiesz? – zniżyła konspiracyjnie głos. – Kiedy patrzyłam na nich, jak tańczyli na parkiecie, a obok Ania z Jean-Pierrem… rozumiesz, co chcę powiedzieć, hmm?
– Tak – skinęła głową Iza. – Ja też już dawno to zauważyłam. One są do siebie bardzo podobne.
Cztery zero. Jak by na to nie spojrzeć, szło jej naprawdę nieźle.
– No, czy aż tak bardzo, to nie wiem – odparła ostrożnie Lodzia. – Ale w niektórych szczegółach podobieństwo jest ewidentne, zwłaszcza w typie urody i fryzurze. Włosy mają mega podobne, Nata ma tylko trochę dłuższe i ciemniejsze niż Ania, ale jak się patrzy od tyłu przy słabszym świetle, to są dosłownie identyczne.
– Aha. To właśnie miałam na myśli – potwierdziła Iza, upijając łyka herbaty. – Takie ogólne podobieństwo, ze szczegółami, które wiele mówią. Zwłaszcza kiedy spojrzy się na to pod odpowiednim kątem.
– Otóż to! – przyznała z satysfakcją Lodzia. – Jesteś świetną obserwatorką, Iza, od razu łapiesz to, co najważniejsze. Czyli jeśli chodzi o wygląd, to się zgadzamy, ale wygląd nie jest przecież najważniejszy. Pytam cię raczej o to, co myślisz o Natalii pod kątem charakterologicznym, osobowościowym… no wiesz. W tym sensie, czy, twoim zdaniem, pasowaliby do siebie z Majkiem.
– Hmm… jeśli chodzi o to, to trudno mi powiedzieć – odparła z namysłem Iza. – Rzecz w tym, że prawie nie mam z nią kontaktu, widujemy się bardzo rzadko. Pracujemy po prostu w innych godzinach i mijamy się, więc te moje obserwacje, o których cały czas mówimy, dotyczą bardziej Majka niż jej… Ale myślę, że tutaj nie ma sensu oceniać, Lodziu – stwierdziła stanowczo. – Jeśli Majk tak wybrał, to chyba nie powinnyśmy z tym dyskutować. To w końcu jego wybór i jego życie.
Głos ani trochę jej nie zadrżał, uff! Pięć zero.
– Ależ oczywiście, Iza! – zawołała żywo Lodzia. – Przecież nie o to mi chodziło! Nie mam najmniejszego zamiaru kontestować wyboru Majka, przeciwnie, popieram go całym sercem, zwłaszcza że Natalia jest przesympatyczna i ogólnie wydaje się wspaniałą dziewczyną. Justyna mówi to samo, wprawdzie ona też zna ją od niedawna i dosyć powierzchownie, ale obie zgadzamy się co do tego, że to wyjątkowa osoba. Myślałam po prostu, że ty wiesz o niej coś więcej i że masz jakieś własne obserwacje, ale skoro nie widujecie się za często, to trudno tego wymagać. Ale czekaj, właśnie… powiedz mi coś – spojrzała na nią z zastanowieniem. – Skoro tak rzadko ją widujesz, więc i Majka w jej towarzystwie też, to skąd te twoje domysły i hipotezy? Jak w takim razie zauważyłaś, że coś jest na rzeczy? Przecież Majk nie powiedział ci tego wprost?
– Nie, ale umiem łączyć ze sobą różne małe kropki – uśmiechnęła się leciutko Iza. – A do tego nie trzeba bezpośredniego kontaktu. Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o kryzysie Majka z brandy? I o tym, że już się wyleczył, w co zresztą ty powątpiewałaś?
– Mhm – pokiwała głową Lodzia. – Oczywiście, że pamiętam. Mówiłaś wtedy, że masz podstawy, żeby wierzyć mu, że to się nie powtórzy, bo wyleczył się z Ani na dobre. I że odzyskał nadzieję na spotkanie prawdziwej Anabelli. A potem przyznałaś, że jest opcja na drugie dno, bo być może on już ją nawet spotkał… No tak, teraz wszystko jasne – uśmiechnęła się. – Byłaś przy tym od początku i bardzo blisko Majka, więc od razu łapałaś pierwsze sygnały, zanim jeszcze Justyna cokolwiek zauważyła. Właśnie! – spojrzała na nią z zaintrygowaniem. – Kiedy ty się zorientowałaś? Mówiąc poetycko, kiedy dostrzegłaś pierwsze jaskółki tej wiosny?
Obie parsknęły śmiechem. Komandos musi potrafić i to. Albo zwłaszcza to.
– Nie pamiętam dokładnie – odparła w zamyśleniu Iza. – Ale dosyć szybko, chyba jakoś w listopadzie. Rzadko bywałam w pracy w czasie, kiedy ona miała swoje sesje z podatkami, ale czasem się zdarzało, zwłaszcza kiedy zamieniałam się z koleżankami na popołudniową zmianę. Wtedy kilka razy na nią wpadłam, ewentualnie słyszałam o tym z drugiej ręki, a to tylko potwierdzało moje obserwacje.
– O tym? Czyli o czym? – zapytała czujnie Lodzia.
– O tym, że kiedy ona miała sesje nad papierami w gabinecie, Majk też zawsze tam był – wyjaśniła spokojnie Iza. – Niby nic dziwnego, ale kiedy to zaczęło się powtarzać regularnie, to można było wysnuć pewne wnioski. Z początku ona sama go o to prosiła, bo musiała wdrożyć się w papiery firmowe, obejrzeć dane historyczne i tak dalej. Ale to wdrażanie się trwało o wiele dłużej, niż było konieczne, podejrzewam wręcz, że trwa do dziś – uśmiechnęła się, nadziewając na widelec ostatni kawałek tarty. – Pewnie są tam nawet teraz, bo ona ma te swoje sesje między innymi we wtorki, kończy mniej więcej o tej porze – ruchem głowy wskazała na wielki zegar na głównej ścianie knajpy. – A Majk przed południem wrócił już z Rzeszowa, więc akurat dobrze się złożyło.
– Rozumiem – odwzajemniła jej porozumiewawczy uśmiech Lodzia. – Nie mógł przecież nie skorzystać z takiej okazji.
– Otóż to.
Włożyła tartę do ust i pogryzła, mimo że miała wrażenie, jakby ta niewielka porcja urosła jej w ustach do rozmiaru uniemożliwiającego połknięcie. Jednak znowu punkt dla niej. Ile to już? Sześć albo siedem do zera.
– Czyli zaczęło się od wspólnej pracy nad dokumentami? – podsumowała z satysfakcją Lodzia. – No… to rzeczywiście ciekawe, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Majk przecież nie cierpi papierów. Pamiętam, jak swego czasu, z rok temu albo z półtora, chwalił się, że scedował to na ciebie i wreszcie oddycha z ulgą, a teraz co? Zatrudnił profesjonalną księgową i nagle znowu sam się tym zajmuje? – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Faktycznie, podejrzana sprawa!
– De facto to ja, a nie on, powinnam była wdrażać Natalię w te podatki – zauważyła neutralnym tonem Iza, przełknąwszy z trudem tartę. – W ostatnim czasie to ja się tym zajmowałam, więc to by było najbardziej naturalne i oczywiste. Tyle że, jak mówię, godziny pracy zupełnie nam się nie pokrywają, bo wtedy mam zajęcia, więc Majk wziął to w całości na siebie.
– I chyba nie zrobił tego tak całkiem z przymusu, co? – uśmiechnęła się Lodzia. – Taka siła wyższa była mu wręcz bardzo na rękę?
– Mhm. Poza tym wpisał jej do umowy obowiązek cotygodniowego raportu, który ma składać albo jemu, albo mnie. Tyle że z przyczyn logistycznych jeszcze ani razu nie rozliczała się przede mną.
– Aha! – podchwyciła wesoło Lodzia. – Czyli co tydzień to on przyjmuje te raporty? No, no!
Iza uśmiechnęła się do niej, odkładając sztućce na talerz i odsuwając go na środek stolika. Osiem zero, znakomita passa. Aby pociągnąć to do końca, powinna teraz ostatecznie się uwiarygodnić, podając jak najwięcej szczegółów, na których skupi się uwaga Lodzi, a co za tym idzie również Justyny, Dominiki i Asi. Ona dzięki temu będzie poza sferą podejrzeń o jakiekolwiek zaangażowanie, a jedynie zyska wygodny i bezpieczny status obiektywnej obserwatorki.
– Tak – skinęła głową, dopijając herbatę. – To są niby tylko poszlaki, bo w sumie w takiej współpracy przy podatkach obiektywnie nie ma nic dziwnego, tak samo jak w tym, że Majk sam przyjmuje od niej obowiązkowe raporty. Natomiast jeśli dodać do tego różne inne okoliczności, nawet pozorne drobiazgi, tworzy się całościowy obraz sytuacji, który już jest bardziej jednoznaczny.
– Jakie inne okoliczności i drobiazgi? – zapytała w napięciu Lodzia.
– Różne. Chociażby to, że poznali się na pierwszym Dniu Francuskim w październiku, i właśnie od tamtej pory Majk odżył, jakby narodził się na nowo. Od tamtej pory zaczął też mówić o nadziei, o końcu kryzysu, o prawdziwej Anabelli… Moim zdaniem, trudno uznać to za przypadek.
– Aha – przyznała Lodzia, kiwając głową z lekkim uśmiechem. – Faktycznie, my z Pablem też zauważyliśmy, że mniej więcej od listopada Majk wygląda, jakby zaczął nowe życie. Oczywiście nie wiązałam tego z Natalią, ani mi to do głowy nie przyszło, ale jak teraz patrzę na to pod tym kątem… Masz rację, Iza. Tych zbiegów okoliczności jest o wiele za dużo, żeby nie skojarzyć wszystkiego ze sobą i nie połączyć kropek. Zwłaszcza kiedy dobrze zna się Majka.
– Mimo że to nadal nie są twarde dowody – zastrzegła Iza. – Dlatego poprzednim razem nie chciałam wymieniać jej imienia, żeby nie siać zamętu, wspomniałam ci o moich domysłach tylko po to, żebyś nie martwiła się o Majka. Tak jak powiedziałaś, on jest świetnym aktorem i bardzo skutecznie umie kryć się z uczuciami, najlepszym dowodem na to jest tamta akcja z brandy we wrześniu, kiedy wszystkich nas wykiwał. Ale tym razem chyba już nie wykiwa – uśmiechnęła się. – Poza tym wiesz, jak to jest… takie rzeczy rozgrywają się w czasie. Oboje znają się przecież dopiero od dwóch i pół miesiąca, to jeszcze nie tak długo, dlatego myślę, że na razie to jest tylko takie wyczuwanie terenu, może nawet nie do końca świadome. Tak czy inaczej widać wyraźnie, że się sobie podobają – uśmiechnęła się. – A to już przecież połowa sukcesu.
Uff. Dziewięć zero. Niełatwo być prawdziwym komandosem, ale kiedy już nabierze się trochę wprawy, idzie coraz lepiej. Pytanie tylko, jak długo ciężko ranny komandos jest w stanie wytrzymać w pionie. Na froncie od żołnierza trafionego kulą w okolice serca nie wymaga się wszak, by dalej szedł i walczył, ma prawo upaść tam, gdzie stał, wolno mu krzyczeć i skręcać się z bólu, ile tylko chce. Ona takiego prawa nie miała, a na pewno nie teraz, nie przy Lodzi. Musiała wytrzymać do końca.
– Prawda – uśmiechnęła się Lodzia. – Po uzgodnieniu wersji przynajmniej co do tego możemy mieć pewność. Chociaż powiem ci, że na tym balu w Nałęczowie sygnały były bardzo dyskretne, właściwie tylko dwa wchodzą w grę jako bardziej ewidentne, a i to tylko dla wtajemniczonych. No bo wiesz – zaznaczyła wyjaśniającym tonem. – To, że Majk tańczył z Natą najczęściej, to w pewnym sensie normalne, bo tylko oni byli tam bez stałej pary. Zresztą Justyna przyznała się, to było z góry zaplanowane, specjalnie zaprosiła tam Natalię bez partnera, chociaż oczywiście nie mówiła jej o swoim planie co do Majka. W ogóle o niczym jej nie mówiła, nikt też nie mówił nic Majkowi. On de facto nawet nie wiedział, że Natalia tam będzie.
– Aha – pokiwała głową Iza.
Nie wiedział! Czyli jednak. To dlatego nie wymienił jej imienia, kiedy pytała go wprost o uczestników balu, nie miał pojęcia, jaką niespodziankę szykuje dla niego Justyna. Pojechał na ten bal z obowiązku, a dostał prezent od losu, który ona, Iza, sama mu przepowiedziała.
Powiedziałaś, że jeśli się zgodzę, to nie pożałuję. I wiesz, że chyba miałaś rację?
No tak… wszystko jasne. To właśnie musiał mieć na myśli. Nie pasowało tylko jedno – tamte dziwne słowa o księżycu. Ale może to była znowu tylko metafora?
– Rzecz w tym, że Majk tańczył nie tylko z nią, ale z nami wszystkimi – ciągnęła Lodzia. – Z nią najwięcej, to wiadomo, jednak z nami też, i to regularnie. To był wręcz jego pomysł, żebyśmy co kilka kawałków zmieniali partnerów i takie swingowanie faktycznie było zabawne – uśmiechnęła się. – Tyle że przez to sytuacja z Natalią nie była wcale taka ewidentna i jakbyśmy z dziewczynami nie były wyczulone na szczegóły, to ciężko by się było zorientować, że coś jest na rzeczy. Tylko dwie sytuacje, jak już wspomniałam, były podejrzane, w sumie to dla dobrych obserwatorów nawet ewidentne. Pierwsza to toast przy szampanie o północy, kiedy dziwnie długo składali sobie życzenia na osobności. Schowali się za takim wielkim filarem, wiesz? – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – I to tak skutecznie, że na dobrych parę minut zupełnie zniknęli nam z oczu, zorientowaliśmy się dopiero, jak stamtąd wyszli.
Iza pokiwała głową z lekkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Strzał był bardzo celny, znów zabolało aż do szpiku kości, a ona nie miała już ani tarty, ani herbaty, żeby zająć czymś ręce i uwagę. Mogła tylko liczyć punkty. Jeśli to wytrzyma bez zarzutu, będzie dziesięć do zera, całkiem przyzwoity wynik.
A nie, zaraz… jednak mogła coś zrobić. Cokolwiek, byle nie siedzieć tak bez ruchu, bo to chyba najbardziej groziło pomieszaniem zmysłów. Od niechcenia sięgnęła po odłożony na pusty talerz widelec i podniosła go, udając, że bawi się nim na wpół bezwiednie, zajęta słuchaniem referatu o noworocznych wydarzeniach w Nałęczowie. Zaaferowana Lodzia chyba nawet nie zwróciła na to uwagi, a jej przynajmniej odrobinę to pomagało.
– A druga taka sytuacja była później, już grubo po północy – mówiła dalej Lodzia. – I też raczej nikt poza nami tego nie zauważył, bo zrobili to bardzo sprytnie. Mianowicie wyszli razem z lokalu na spacer… razem, chociaż niby osobno – uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Najpierw on, potem ona, a kwadrans później Dominika widziała ich przez okno, jak spacerowali na dworze, a przecież mróz był jak nie wiem co. Mimo wszystko nocny spacer na mrozie to nie jest standard i rutyna, hmm? – zauważyła z uśmiechem. – Musieli pójść do szatni po ubrania i dopiero potem wyjść na zewnątrz, dlatego nie wierzę, że oboje znaleźli się tam przypadkowo. Na bank umówili się na to wyjście, pewnie Majk chciał pogadać z nią spokojnie na osobności. A jak wrócili i Justi z głupia frant zapytała Natalię, gdzie była, to wiesz, co jej powiedziała? – prychnęła śmiechem. – Że wyszli z Majkiem na dwór pooglądać księżyc!
Wyszli. Pooglądać. Księżyc.
Paf! Czy tak właśnie czuje się komandos, kiedy dostaje ołowianą kulą prosto w serce? Oślepiający błysk światła, a potem piekielna ciemność i ta dziwna niemoc w palcach… Widelec wymsknął się z nich niepostrzeżenie i z metalicznym hukiem upadł na terakotową podłogę. Iza, w ułamku sekundy otrzeźwiona tym przeszywającym dźwiękiem, dała szybkiego nura pod stół, by go podnieść, a przy tym skomponować twarz. Wystarczyło kilka sekund, ale tę rundę i tak przegrała. Dziesięć do jednego.
– Ups, przepraszam! – rzuciła skonfundowana, odkładając widelec na talerz. – Ale ze mnie łajza… No? I co było dalej?
– Dalej? – zastanowiła się Lodzia. – Właściwie to już nic… tak jak mówiłam, zauważyłyśmy tylko te dwie najbardziej ewidentne sytuacje. Ale to przecież i tak coś, nie? Zwłaszcza w świetle tego, co mi dzisiaj powiedziałaś… o tej ich wspólnej pracy w gabinecie, raportach, kryzysie, gadaniu o nadziei… To się rzeczywiście składa w jeden spójny obraz.
– Mhm – przyznała Iza, w duchu zadowolona, że przyjaciółka nie zwróciła większej uwagi na wpadkę z widelcem.
– A jeśli chodzi o upływ czasu, to tak… masz pełną rację, to musi trochę potrwać i samo się rozwinąć. Zresztą Justyna właśnie tak to widzi i postawiła to nawet jako główną zasadę naszego paktu – spojrzała na nią znacząco. – Ciebie też chcemy o to prosić, Izunia, chociaż chyba niepotrzebnie, bo ty przecież sama z siebie stosujesz tę zasadę i to tak, że można by się od ciebie uczyć.
– Jaką zasadę? – spojrzała na nią podejrzliwie.
– Zasadę pełnej dyskrecji – wyjaśniła Lodzia. – Justynie na tym zależy najbardziej i uważam, że ma rację. To są mimo wszystko delikatne sprawy, a w przypadku Majka wręcz ultra delikatne, dlatego najgorsze, co można by zrobić, to nieopatrznie zepsuć coś ingerencją z zewnątrz.
– To znaczy?
– No wiesz, uwagi, komentarze, sugestie, aluzje… wszystko to, w czym dziewczyny specjalizują się od lat, zwłaszcza w przypadku Majka. Zresztą swego czasu robili to całym towarzystwem również w przypadku Pabla i mnie – skrzywiła się lekko na to wspomnienie. – Niektóre żarciki były naprawdę niewybredne, oczywiście wszystko w dobrej wierze i z sympatią, dlatego teraz już się z tego śmieję, ale w czasie, kiedy jeszcze nic nie było między nami pewne, to było jednak trochę… deprymujące.
– Wyobrażam sobie – uśmiechnęła się Iza.
Sytuacja była już opanowana. Ból wprawdzie nie zmalał, a serce biło z trudem jak pęknięty dzwon, ale tego akurat dobrze wyszkolony komandos potrafi po sobie nie pokazać. Kolejny punkt dla niej. Jedenaście do jednego.
– A sama wiesz, jak one potrafią jechać po bandzie, kiedy nabijają się z Majka. Mam oczywiście na myśli Justynę, Dominikę i Asię, bo zauważ, że Ania tego nie robi, chłopaki też raczej rzadko. Ale one? Te zakłady matrymonialne, podpytywanie, łapanie za słówka… Wiadomo, że to tylko żarty, Majk zresztą sam się przy tym dobrze bawi i nie traktuje tego poważnie, chociaż jestem pewna, że swego czasu, kiedy jeszcze tkwił w nieuporządkowanych sprawach z przeszłości, te mocniejsze teksty musiały go boleć. Nawet jeśli niczego po sobie nie pokazywał, jak to on. Za to teraz, kiedy dzięki waszej terapii złamanych serc wyleczył się z tamtego beznadziejnego uczucia, chyba podchodzi już do tych żartów na kompletnym luzie? – spojrzała na nią pytająco. – Z prawdziwym dystansem i bez drugiego dna?
– Myślę, że tak – odpowiedziała spokojnie Iza.
– No właśnie. To nawet widać, on też ma przecież cięty język i jak zaczynają się przekomarzać z dziewczynami, to boki można zrywać. Nawet ja już się z tego swobodnie śmieję, bo wiem na pewno, że to Majkowi krzywdy nie zrobi. Pablo chyba nie ma jeszcze takiej pewności, dlatego czasem staje w jego obronie, a przynajmniej sam mu nie dowala… no, ale nie o tym miałam mówić.
– Mhm – zgodziła się Iza. – Zdaje mi się, że powoli odjeżdżamy od tematu.
– Tak, tak, już do niego wracam! – zapewniła ją wesoło Lodzia. – W sumie wcale daleko od niego nie odjechałam, bo cały czas chodzi o te żarty, publiczne dokuczanie Majkowi i prześmiewcze zakłady matrymonialne. No więc Justyna w tej kwestii postawiła sprawę jasno. Wszystko ma zostać, jak jest.
– W sensie tych żartów?
– Tak. Mnie to akurat nie dotyczy, ciebie też, ale dla dziewczyn to jest ważna rzecz, bo w świetle nowych wydarzeń i perspektyw muszą przyjąć odpowiednią strategię. Zmienić ten styl byłoby mocno podejrzane, dlatego ustaliły, że dalej będą sobie żartować z Majka po staremu, podpytywać go, kiedy się żeni, i tak dalej, ale jest jedno zastrzeżenie. Te żarty i aluzje nie mogą się odnosić do Natalii. Rozumiesz? – znów rzuciła jej ponad stołem znaczące spojrzenie, które bolało jak sztych nożem pod żebro. – Chodzi o to, żeby, jak to ujęła Justyna, nie przegrzać materiału.
– Aha – pokiwała głowa Iza.
– W takich żartach ogólnych nie ma nic groźnego, Justyna uważa wręcz, a Dominika całkowicie się z tym zgadza, że gdyby ucięły je nagle i nabrały wody w usta, to wyglądałoby nienaturalnie i od razu widać by było, że czegoś się domyślają. Z kolei jeśli zaczną zachowywać się podobnie a propos Natalii, sypać aluzjami i podkręcać atmosferę, to jest ryzyko, że coś się przez to zepsuje, zanim na dobre się zacznie, bo Majk jest przekorny i chadza własnymi ścieżkami. Co prawda wiadomo, że jeśli ma być z tego chleb, to i tak będzie, ale Justi tym razem woli dmuchać na zimne. Czyli nie prowokować, a wręcz przeciwnie, zachować wyjątkową czujność i ostrożność. I przede wszystkim dyskrecję.
Iza kiwała głową ze zrozumieniem, zadowolona, że Lodzia chwilowo nie wymagała od niej odpowiedzi. A więc Majk faktycznie był na dworze w noworoczną noc… był tam i patrzył na księżyc… Z tamtą.
Powiedziałaś, że jeśli się zgodzę, to nie pożałuję. I wiesz, że chyba miałaś rację? Ten księżyc… Teraz już rozumiem, że to było możliwe tylko w taki sposób.
Teraz już wszystko było jasne… tak jasne, że nie mogło być jaśniejsze. Ostatni fragment puzzli wskoczył na właściwe miejsce i dopełnił dotąd dwuznacznego obrazu, nadając mu klarowne i ostateczne kontury. Izę jednak interesowało jeszcze coś innego. Jak nazywa się martwy komandos, który nadal chodzi, mówi i się uśmiecha? Komandos-zombie? Warto by wiedzieć, w szeregach jakiej jednostki będzie się od dziś występować.
– W skrócie chodzi o to, że wszystkie mamy udawać, że nic nie zauważyłyśmy – podsumowała wyjaśniającym tonem Lodzia. – Żadnych podpytywań, aluzji czy sugestii, ani publicznie, ani nawet na osobności. I to ma dotyczyć nie tylko Majka, ale i Natalii – zaznaczyła, podnosząc w górę palec. – Nie mówimy nic ani jemu, ani jej, po prostu zostawiamy ich samych sobie i pod żadnym pozorem się nie wtrącamy. Nie komentujemy nawet w sytuacjach, kiedy zaczną się odkrywać, metodycznie udajemy totalną ignorancję. Taki jest plan Justyny. Możemy na ciebie liczyć pod tym względem, Iza?
– Oczywiście – odparła z powagą.
– Jedyna dopuszczalna interwencja to stwarzanie im korzystnych okoliczności – zaznaczyła Lodzia. – Ale tylko w trybie pozornego przypadku, tak jak zrobiła to Justyna, kiedy bez uprzedzenia Majka przyprowadziła Natalię na bal w Nałęczowie. I trzeba jej przyznać, że to był strzał w dziesiątkę, bo dzięki temu… a właśnie! – przypomniała sobie. – Nie powiedziałam ci jeszcze, jak on zareagował, kiedy ją zobaczył!
– No? – zapytała słuchająca jej z ciężkim sercem Iza. – Jak?
– Paradoksalnie – uśmiechnęła się Lodzia. – Ale to właśnie może być najbardziej znaczące. Ja wprawdzie niezbyt zwróciłam uwagę na ich przywitanie, był wtedy straszny kocioł, ale Justyna obserwowała ich bardzo dokładnie i wszystko nam potem opowiedziała. Mówi, że Majk bardzo zdziwił się na widok Naty i jak mówi Justi, zrobił taką nietypową jak na niego, mega poważną minę. Trochę jakby był w szoku. Ale to trwało tylko chwilę, potem już znowu był sobą, wygłupiał się jak to on i robił wokół siebie wielki szum, a Pablo mu wtórował. Jednak ta reakcja na Natalię była szczególna, Justi uważa, że to jest najlepszy znak, że sprawa może być poważna.
– I na pewno jest – zgodziła się pogodnym tonem Iza. – Tylu niezależnych obserwatorów nie może się przecież mylić.
– Właśnie! – podchwyciła żywo Lodzia. – Przecież i ty, i Justi zauważyłyście to samo niezależnie od siebie! Już samo to jest dowodem, że coś musi być na rzeczy. Ale wiesz co? – dodała stanowczo. – Podoba mi się ten plan Justyny. Mówię to naprawdę szczerze. Ta dyskrecja, ten zupełnie inny sposób podejścia do sprawy, zwłaszcza zasada niewtrącania się… Myślę, że to naprawdę dobra taktyka, zwłaszcza w przypadku Majka. Tak jak wspomniałam, z własnego doświadczenia wiem, jak to jest, kiedy wszyscy dookoła rzucają aluzjami, to jest bardzo niekomfortowe, zwłaszcza na etapie, kiedy jeszcze nic wiadomo. Ty zresztą też coś o tym wiesz niestety – spojrzała na nią wymownie. – Ania do tej pory ma wyrzuty sumienia po Victorze.
– Mhm – skinęła głową Iza. – Przyznaję, to jest bardzo niekomfortowe. Zwłaszcza w przypadku, gdy z góry wiadomo, że z tego nic nie będzie.
– No tak – przyznała Lodzia. – U ciebie to wyglądało jeszcze inaczej, to prawda. Ale możesz mi wierzyć, że to jest niekomfortowe nawet, kiedy sprawy idą w dobrą stronę, jak kiedyś u mnie i u Pabla czy teraz u Majka i Natalii. Ja sama też, kiedy poznałam Pabla, byłam zupełnie nowa w tym towarzystwie, nie znałam ich zwyczajów i niektórych sposobów zachowania i reakcji po prostu nie rozumiałam, dlatego teraz potrafię w pełni zidentyfikować się z Natalią. Ona i tak ma tę przewagę nade mną, że nie jest dużo młodsza od Majka, więc nie ryzykuje takich uwag, jakie ja słyszałam na temat siebie i Pabla… W sumie nic dziwnego – wzruszyła ramionami. – Byłam wtedy nastolatką w klasie maturalnej, trudno się dziwić, że to budziło wątpliwości i było doskonałym motywem do żartów i docinków. Ale tak czy inaczej widzę mnóstwo podobieństw między jej obecną sytuacją i swoją własną z tamtych czasów. Zwłaszcza to, że sprawy, podobnie jak u nas, idą w szybkim tempie – uśmiechnęła się. – To też często budzi wątpliwości, ludzie nie rozumieją, że naprawdę można zakochać się od pierwszego wejrzenia i w błyskawicznym tempie rozpoznać swoje przeznaczenie.
– To prawda – szepnęła Iza.
„Sprinterzy jednak górą” – pomyślała jednocześnie. – „W odpowiednich warunkach nawet maratończyk łatwo zamienia się w sprintera. Wystarczy, że spotka swoje przeznaczenie.”
– My z Pablem zaręczyliśmy po niecałych sześciu miesiącach znajomości – ciągnęła Lodzia – a po dziesięciu byliśmy już małżeństwem. Nawet rok nie upłynął od naszego pierwszego burzliwego spotkania! – zaśmiała się. – I co? I jesteśmy przeszczęśliwi, a do tego mamy naszego Edika! Strasznie się cieszę, że Majk wreszcie ma szanse na to samo, przecież jeszcze niedawno nie było żadnych podstaw, żeby nawet rozważać taką opcję. I nagle bach! Wpadła śliwka w kompot! To dopiero będzie zdziwko w narodzie! A z drugiej strony czemu tu się dziwić? – rozłożyła z uśmiechem ręce. – Po prostu musiał spotkać tę właściwą osobę i wtedy wszystko już samo idzie jak po maśle.
– A nam pozostanie tylko trzymać kciuki – uśmiechnęła się Iza.
– Dokładnie! Będziemy je trzymać bardzo mocno, aż do skutku. Kurczę, tak się cieszę, że udało nam się porozumieć, Izunia! – Lodzia przechyliła się nad stołem i ścisnęła ją serdecznie za rękę. – Jesteś taka kochana… dobra, dyskretna, zawsze pomocna, a do tego lojalna wobec Majka… po prostu anioł, jak to ciągle powtarza mój mąż. Teraz nie musimy już rozmawiać o tej sprawie półsłówkami, możemy razem obserwować sytuację, dzielić się spostrzeżeniami i wspólnie kibicować Majkowi. To dla mnie naprawdę wielka radość, tak się cieszę, że wszystko wreszcie zaczyna się układać! Ania bez przerwy powtarza, że ma przeczucie, że ten rok będzie szczęśliwy dla nas wszystkich, i jestem coraz bardziej przekonana, że ma rację. Przynajmniej jeśli chodzi o Majka… Słuchaj, Iza, a może coś jeszcze domówimy? – zastanowiła się, sięgając po odłożoną na bok stolika kartę z menu. – Ja bym się jeszcze napiła dobrej kawy… A ty? Bo chyba posiedzisz ze mną jeszcze? Mówiłaś, że masz dzisiaj wolne w pracy.
Iza uśmiechnęła się. Cóż. Komandos musi zdać test nie tylko z siły i opanowania, ale i z wytrwałości. Nawet jeśli jest już tylko komandosem-zombie. Zresztą walkę na punkty i tak wygrała już bezsprzecznie, kilkanaście do jednego.
– Aha – skinęła głową. – Mam wolne i dzisiaj planuję tylko siąść do pisania licencjatu, ale wcale mi się do tego nie śpieszy. Jak zacznę za godzinkę, to chyba nic się nie stanie? Chętnie wypiję z tobą kawę, Lodziu.