Anabella – Rozdział CCVI
Jako że w sobotni wieczór miała się odbyć pierwsza standardowa dyskoteka po Nowym Roku oficjalnie inaugurująca sezon karnawałowy w Anabelli, od godziny dwudziestej spodziewano się tam istnych tłumów gości. Zresztą już około szesnastej widać było większą niż normalnie ilość klientów, co stanowiło jasny sygnał dla zespołu – należy się przygotować, by od dwudziestej działać w trybie „wszystkie ręce na pokład”.
Kiedy kilka minut przed siedemnastą na swoją zmianę dotarła Iza, sala była już prawie pełna, wolne pozostawały tylko nieliczne stoliki i długie ławy pod ścianami, gdzie w najbardziej obciążonych godzinach również można było usiąść, coś wypić i odpocząć po tańcu. Wiodąc wzrokiem po sali w instynktownym poszukiwaniu tej jedynej na świecie, najważniejszej dla niej sylwetki, dziewczyna zerknęła w stronę konsoli, gdzie od razu zauważyła Toma, Tyma i Antka, którzy żywo o czymś rozmawiali. Majka nigdzie nie było widać, najwyraźniej był na zapleczu, a może nawet jeszcze poza lokalem. Może to i dobrze? Miała przynajmniej czas, by wejść z marszu w obowiązki i tym solidniej przygotować się na pierwsze, jakże kluczowe spotkanie po balu sylwestrowym.
„Nie ma go” – skonstatowała, jeszcze raz ogarniając panoramicznym spojrzeniem salę. – „Może przyjedzie dopiero na dwudziestą?”
Po chwili wahania skręciła ku konsoli, rozpinając i ściągając po drodze płaszcz, który przewiesiła sobie przez przedramię wraz z czapką i szalikiem.
– O, Iza! – ucieszyli się wszyscy trzej panowie.
– Cześć, chłopaki! – rzuciła wesoło. – Co to za spiskowanie po kątach?
– Widzicie? Przed nią nic się nie ukryje! – zaśmiał się Tym, przyglądając jej się rozpromienionym wzrokiem. – Ledwo stanęliśmy sobie na chwilę, żeby pogadać, a ta, skubana, już tu jest! Jednoosobowe komando w spódnicy!
Roześmiali się wszyscy, łącznie z Izą.
– To przeze mnie, ja ich zagadałem – przyznał się Antek. – Chciałem tylko podpytać o Kacpra i o to, jak mu idzie ten remont na Narutowicza.
– O właśnie, a jak idzie? – zaciekawiła się natychmiast Iza.
– Powoli – odparł oględnie Tom.
– Nie można za szybko kłaść płytek, zwłaszcza na podłodze, bo oni tam mieszkają – wyjaśnił Tym. – Pierwsza partia musi wyschnąć, żeby móc po niej chodzić, a to trochę trwa.
– To nie tak jak u ciebie, Iza, że weszliśmy i kładliśmy do oporu – dodał Antek – a potem zamykałaś chatę i spokojnie sobie schło. Oni tam non stop korzystają i z kuchni, i z łazienki.
– No tak – zgodziła się. – To faktycznie dodatkowe utrudnienie.
– Na razie położyliśmy połowę podłogi w kuchni i połowę w łazience – podjął Tym. – Jak wyschnie na mur, to będzie się chodzić po wyschniętym i wtedy zrobimy drugą połowę.
– Kawałek ściany w kuchni też jest – dodał dla porządku Tom.
– No, w kuchni tak, ale w łazience trzeba będzie poczekać na wymianę przyłącza do prysznica, Kacper ma to robić w tym tygodniu. W sumie do wczoraj zrobiliśmy, ile się dało na ten moment, teraz będziemy czekać na cynk, kiedy można jechać dalej.
– Jak trzeba, to i ja dołączę – zadeklarował Antek. – W tym tygodniu nie mogłem, miałem urwanie łba, ale w przyszłym mogę pomóc.
– Chyba nie będzie trzeba – machnął ręką Tom. – Tam jest mało miejsca, a już teraz razem z Kacprem jest nas czterech, ledwo się mieścimy.
– No to weźcie mnie w razie czego na zmiennika. Jak któryś z was nie będzie mógł, to ja go chętnie zastąpię.
– Dobrze, panowie, czas już wracać do roboty – zdyscyplinowała ich Iza, zerkając na drzwi wejściowe, przez które wlewały się kolejne grupy klientów. – Muszę lecieć pomóc dziewczynom, wy też idźcie już działać na swoich stanowiskach, zobaczcie, jakie tłumy tu walą. Gdzie jest Chudy, nie ma dzisiaj zmiany? Czy ma na Koncertowej?
– Chudy pojechał z szefem po ciastka – odparł Antek. – Do tej nowej cukierni, z którą teraz zaczynamy współpracować, szef ma przy okazji podpisać z nimi umowy na Zamkową i na Koncertową. W sumie już dosyć dawno pojechali, zaraz powinni być z powrotem.
– Okej – skinęła głową Iza. – To do dzieła!
W drodze na zaplecze, gdzie musiała odnieść płaszcz i zmienić buty, zatrzymała się przy barze obsługiwanym przez Kamilę i asystującą jej Iwonę.
– Cześć, Iza, Wika będzie dopiero o dwudziestej, jakby co – oznajmiła barmanka, nie przerywając pracy. – A szef prosił, żeby przekazać ci, jak przyjdziesz, że może być dopiero przed samym otwarciem dyskoteki. Ale że będzie na pewno. Muszą z Chudym podjechać do cukierni, a wcześniej jeszcze na Koncertową, Lidia coś tam od nich chciała.
– Jasne, dzięki, Kama – odparła Iza.
„Z Chudym do cukierni i na Koncertową” – powtórzyła w myśli. – „Albo i gdzieś jeszcze… Ale co cię to obchodzi, Izabello? To nie twoja sprawa.”
Nieobecność Majka z jednej strony była jej na rękę, ponieważ odkładała w czasie rozmowę o Nałęczowie, którą on na pewno dziś zainicjuje, z drugiej zaś uświadamiała jej, jak bardzo już za nim tęskniła i jak szalenie pragnęła go zobaczyć. Cóż, jak zwykle – huśtawka, rollercoaster, nieskończone wahadło między skrajnościami. Tylko jak długo da radę wytrzymać na tej karuzeli?
Na szczęście chwilowo nie miała czasu o tym myśleć, gdyż sytuacja na szybko przepełniającej się sali wymagała jej pełnego zaangażowania. Rzuciła się zatem w wir pracy, wspomagając koleżanki w zbieraniu i realizowaniu zamówień, nadzorując prawidłowe funkcjonowanie wszystkich obszarów firmy zarówno w bezpośrednim kontakcie z klientem, jak i na zapleczu, a także rozwiązując na bieżąco pojawiające się od czasu do czasu drobne problemy. Jako że posiadała duże doświadczenie, w tej nieuniknionej wielozadaniowości czuła się jak ryba w wodzie, wręcz działało to na nią terapeutycznie, mogła bowiem w rutynowy sposób skupić się na swoich zadaniach, odnajdując w nich nie tylko satysfakcję, ale i przyjemność. Praca, którą się lubi – czy można wyobrazić sobie lepszy sposób na skuteczne odganianie trudnych i bolesnych myśli?
Co prawda odganiała je już od kilku dni, nie zawsze skutecznie, ale mimo wszystko udawało jej się na tyle meblować czas, by nie mieć go za wiele na snucie smętnych rozważań, które i tak niczego nie zmienią. Ból złamanego serca wprawdzie nie ustępował, zapewne w takiej czy innej formie, w takim czy innym natężeniu będzie musiała nosić go już zawsze, ale to tym bardziej wymagało, by nauczyć się z nim żyć.
„Zatracanie się w rozpaczy jest dobre dla poetów” – myślała, ze służbowym uśmiechem zestawiając z tacy zamówienia na kolejne stoliki. – „W prawdziwym życiu, gdzie czekają na człowieka codzienne obowiązki, takie kryzysy nie mogą trwać zbyt długo, inaczej z romantycznych zamieniają się w żałosne. Trzeba brać przykład z mistrzów. Mój promyczek nigdy nie był w tym żałosny, nawet kiedy cierpiał, zawsze siłą stawiał się do pionu i działał dalej jak czołg, w dodatku z tym swoim kochanym uśmiechem na twarzy. Teraz czas, by wreszcie zaznał szczęścia, a ja skorzystam z jego doświadczeń z przeszłości i będę go naśladować w technikach radzenia sobie z cierpieniem.”
Ów bądź co bądź optymistyczny przekaz był efektem względnej równowagi psychicznej, do której Izie, świadomej, iż musi nieustannie zaprawiać się w trudnej roli komandosa, udało się przywrócić po koszmarnym wtorku. Wręcz była z tego powodu z siebie dumna, podobnie jak z wykorzystania czterech wolnych dni w pracy na nadrobienie zaległości uczelnianych, bo choć wtorek straciła całkowicie, przeleżawszy go po rozmowie z Lodzią w letargu podobnym do szoku pourazowego, od środowego popołudnia działała już na tyle efektywnie, że wykonała wszystkie zadania przewidziane na ten czas. Najważniejsze z nich – napisanie kilku stron pracy licencjackiej – zrealizowała wręcz z nawiązką, skończyła bowiem najtrudniejszy rozdział teoretyczno-kontekstowo-historyczny i wreszcie mogła zacząć to, co najprzyjemniejsze, czyli analizę zebranych materiałów dotyczących konkretnych grobów na cmentarzu Père Lachaise oraz ich fascynujących historii.
Ponadto wczorajszego popołudnia, zgodnie z umową, wybrała się z Martą w odwiedziny do Daniela, którego stan zdrowia niepokoił obie dziewczyny coraz bardziej, budząc w nich post factum wyrzuty sumienia. Co prawda młody mężczyzna nie wyglądał wcale źle i na pierwszy rzut oka można było uznać, że chyba rzeczywiście wraca do zdrowia, acz w bardzo powolnym tempie, jednak Marta była nieugięta i stanowczo oznajmiła mu, że tym razem nie da się nabrać. Przyparty do muru Daniel przyznał w końcu, że w istocie miewa lepsze i gorsze dni, a najsłabiej czuje się rano, kiedy regularnie już męczą go zawroty głowy i nudności.
Dobra, w poniedziałek pójdę do lekarza po skierowanie na dodatkowe badania – obiecał. – Staruszkowie też mnie o to męczą, więc pójdę. Przepraszam, Martka, nie chodziło o to, żeby cię okłamywać, po prostu nie chciałem, żebyś się o mnie martwiła. Codziennie myślałem, że jeszcze dzień albo dwa i wrócę do formy…
Wizyta u chłopaka, choć zakończona sukcesem, mocno przygnębiła obie dziewczyny, a w szczególności Martę. Zapowiedziała ona stanowczo Izie, że osobiście przypilnuje Daniela, aby poddał się kompleksowej, pogłębionej diagnostyce i nie spocznie w zawracaniu mu głowy, dopóki przyczyna jego niepokojących przypadłości nie zostanie odkryta, a następnie poddana leczeniu.
Natomiast dziś rano uwagę Izy zajął telefon od Amelii, która dzwoniła, by oznajmić, że w najbliższy piątek, piętnastego stycznia, byli umówieni z Robertem u mecenasa Giziaka w Radzyniu na podpisanie umowy z Rolskim.
Pozostali z koalicji też podpisują – zaznaczyła. – Nie ma już co czekać, i tak jesteśmy zdecydowani, a im szybciej dopełnimy formalności, tym szybciej będzie można ruszyć z inwestycjami. Umówiłam się z Robciem, że jak wszystko pójdzie dobrze, w przyszły weekend pojedziemy świętować sukces w SPA! – zaśmiała się. – Skoro mamy te karnety od ciebie, szkoda by było nie skorzystać, a nie wiadomo, kiedy trafi się lepsza okazja!
Iza, choć wzdrygnęła się na wspomnienie podradzyńskiego SPA i spotkania z Szymkiewiczem, podchwyciła jej wesoły ton, wspominając, że sama również była w ostatnich dniach w SPA, tym razem w Lublinie, i bardzo jej się podobało.
No cóż, jak mówi Robcio, Wodnicka to Wodnicka – podsumowała żartobliwie Amelia. – Ale i jego w to wciągniemy, spokojna głowa! A co u ciebie, Izunia? Piszesz sobie tę pracę, czy nie masz do tego melodii? Opowiadaj! Aha, i za pamięci, pozdrów od nas obojga Martę i Daniela. Jak on się czuje? Już dobrze?
Nie chcąc psuć szampańskiego humoru Amelii, Iza uznała, że nie będzie się z nią dzielić obawami na temat zdrowia Daniela, dopóki nie będą znane wyniki diagnostyki. Powiedziała więc tylko, że czuje się już lepiej niż na balu sylwestrowym i zgrabnie zmieniła temat, opowiadając szeroko o pracy licencjackiej, wspólnym uczeniu się z kolegami gramatyki opisowej, a także o gorączce zaliczeń na uczelni z racji kończącego się semestru.
No to powodzenia, kochanie, będziemy trzymać kciuki – zapewniła ją ciepło siostra – A ty trzymaj je za nas, dobrze? Oby to był dla nas wszystkich dobry rok!
Kiedy zmierzała z tacą pełną brudnych naczyń w stronę zaplecza, zaczepiła ją idąca z kuchni Zuzia z przekąskami i sałatkami.
– Proszę pani, pan Kacper o panią pyta – zameldowała. – Wszedł przez kuchnię i mówi, że poczeka tam na panią.
– Kacper? – zdziwiła się Iza. – A to on nie na Koncertowej? No dobrze, dziękuję, Zuzanko, już do niego idę.
Nieco zaniepokojona podążyła do kuchni, gdzie rzeczywiście czekał na nią Kacper. Rozmawiał tam z kucharkami, przed którymi we właściwym sobie hałaśliwym stylu, budząc salwy śmiechu, chwalił się właśnie swą zdobytą w więzieniu wiedzą i doświadczeniem pomocnika kuchennego.
– Ja przy ładowaniu garów do zmywarek miałem inny system – już z korytarza dobiegł do uszu Izy jego tubalny głos. – Tylko że te gary też były inne, nie było aż tyle szkła, tylko kubki i… o, Iza! – ucieszył się na jej widok. – Właśnie cię szukałem, możemy chwilę pogadać?
Pokryte kilkudniowym zarostem policzki miał jeszcze zaczerwienione od mrozu, co wskazywało, że dopiero co przyszedł, podobnie jak to, że nie zdjął kurtki, a tylko ją rozpiął.
– Jasne, coś pilnego? – odparła Iza, z ulgą rozpoznając po jego pogodnej minie, że chyba nie stało się nic złego.
– Aha, mega pilne. Inaczej bym tu nie przyjeżdżał i nie zawracał ci gitary, nie?
– Okej, to chodź na chwilę do gabinetu. I ściągnij tę kurtkę, bo się ugotujesz. Szefa jeszcze nie ma, jakby co.
– Wiem – skinął głową, idąc za nią korytarzem i po drodze posłusznie zdejmując kurtkę. – Widziałem się z nim na Koncertowej, właśnie dlatego tu jestem. To on kazał mi przyjechać i załatwić to z tobą od ręki.
– To? – zdziwiła się Iza, wprowadzając go do gabinetu i zapalając światło. – Czyli co?
– Umowę – wyjaśnił swobodnie. – Szef zmienia mi ją na czas nieokreślony.
Iza zamarła w połowie drogi do biurka i stanęła jak wryta.
– Na czas nieokreślony? – powtórzyła, nie odwracając głowy.
– No. A co? Coś nie tak?
– Nie, nie… tak tylko pytam – odparła, spoglądając na niego z całkowicie już skomponowaną miną. – Tylko trochę się zdziwiłam, bo dopiero co podpisywałeś poprzednią, a miałeś ją na określony.
– No wiem – zmieszał się nieco. – Tak miało na razie być, a ja kombinuję jak głupi i dokładam ci roboty. Sorry, Iza, ale muszę mieć ten papier i to jak najszybciej, najlepiej na jutro rano. Załatwiam kredyt w banku – spojrzał na nią znacząco. – Na remont.
– Ach… no tak! – pokiwała głową. – Rozumiem.
– No. Nie wyrabiam już z kasą, a muszę skończyć to jak najszybciej, farby kupić, lampy… potem zamówić dla Kasi nowe meble do kuchni… Do innych pokoi zresztą też, bo te śmiecie stryja to najlepiej, jak na śmietnik pójdą, może tylko szafę i stół zostawimy, chociaż też bym je najchętniej wywalił i kupił coś nowego. A sama wiesz, jakie to są koszty. Nawet jak się wszystko robi tymi rękami – wyciągnął przed siebie obie dłonie, na których widać było ślady niedomytego cementu – to i tak wychodzi kupa szmalcu, a ja już szmalcu nie mam. Spłukałem się prawie do zera, poza tym przecież jeszcze do lipca trzeba się będzie na ten ślub przygotować, garniaka jakiegoś se sprawić… No to muszę kredyt wziąć, nie? A oni w banku chcą, żebym przedstawił zaświadczenie o stałym źródle dochodów, musi być na czas nieokreślony, inaczej mi nie dadzą.
– Kapuję – szepnęła Iza.
– Obgadałem to już z szefem i on się zgadza – zaznaczył Kacper. – Wiadomo, że jeszcze nie zasłużyłem na taką umowę, za krótko pracuję i w ogóle po tym pudle to jak trędowaty, kurde, jestem. Ale zasłużę, zobaczysz, Iza. Obiecałem szefowi, że nie pożałuje, bo będę takim pracownikiem! – pstryknął palcami. – Ani razu obowiązków nie zawalę, choćby nie wiem co! I jeszcze Jaśka wyszkolę i przypilnuję, a jak zrobi jakiś numer, to tą maczugą – zaprezentował dłoń ściśniętą w pięść – osobiście tak mu w ryj przywalę, że własne gluty ze ściany będzie zlizywał!
Iza, choć z wiadomego względu przygnębiona decyzją Majka, nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.
– Okej, Kacper, wystarczy już tych argumentów, przekonałeś mnie! Zresztą nie musisz, bo ja z decyzjami szefa nie dyskutuję. Rozumiem, że mam ci przygotować tę umowę od ręki?
– No, fajnie by było. Albo na jutro rano, ale jakby się udało dzisiaj, to byłbym podwójnie wdzięczny, specjalnie po to się wyrwałem z Koncertowej i przyjechałem tu. Szef sam mi kazał – zaznaczył. – Prosił, żebyś przygotowała papier, tam podobno tylko w paru miejscach trzeba coś pozmieniać i wydrukować, a on niedługo będzie na Zamkowej, to mi podpisze. Tylko na razie z Chudym po jakieś ciastka pojechali.
– Tak, wiem – skinęła głową, bez zwłoki zasiadając za biurkiem i otwierając komputer. – Już się za to zabieram. A jak remont? Słyszałam od Tyma, że na podłogach już połowę płytek położyliście?
– No – przyznał Kacper. – Ale ciężko jest, wiesz? Wszędzie syf, kurz i miejsca nie ma, wszystko odłączone, u stryja tylko czajnik elektryczny dałem, żeby se herbaty nagotować. A tak to żremy na zimno te obiady z knajpy, teraz z Koncertowej biorę, nie? Czasem też Kasieńka, jak wcześniej skończy pracę, to jakiś obiadek przyniesie, w termosie, jeszcze cieplutki… mmm, pycha! – ożywił się. – I na kolację też zawsze coś nam przynosi, takie pyszniutkie kanapeczki albo jajecznicę…
„Jajecznicę” – pomyślała smutno Iza, przeglądając w laptopie plik z umową Kacpra, by na nowej wersji wprowadzić odpowiednie poprawki. – „Wiem coś o tym. Najbardziej romantyczne danie na świecie…”
– A płytki to tak, połowa podłogi już jest – ciągnął z entuzjazmem Kacper. – W łazience jeszcze tylko rurę do prysznica muszę wymienić, ale to się szybko zrobi. Elektryka i tak idzie górą, zresztą kable już wyprułem i po weekendzie nowe będę podłączał.
– Elektrykę sam wymieniasz? – zdziwiła się Iza.
– A co! – wypiął z dumą pierś. – Pewnie, że sam! Jeszcze bym miał jakimś fachmanom kasę bulić? Wiesz, ile kosztuje robocizna za elektrykę?
– Wiem – skrzywiła się.
– A, no tak, wiesz, bo sama robiłaś – przypomniał sobie. – No to widzisz! Jakbym miał se elektryków załatwiać i im zapłacić za każdy głupi drucik, to już bym całkiem z torbami poszedł!
– Jasne, rozumiem, Kacper. Po prostu podziwiam cię, że umiesz to robić, nie każdy się na tym zna, z prądem przecież nie ma żartów.
– No, trochę umiem – przyznał z satysfakcją, mile połechtany komplementem. – Przyuczyłem się, jak jeszcze mieszkałem u starych i łapałem się z kumplami do różnych robót po wsiach. Wszystko śmy robili! I budowlankę, i hydraulikę, i elektrykę… nawet kominy się, kurde, czyściło z kumplem kominiarzem! Ale tam nie było perspektyw – machnął ręką. – Pod koniec to już ledwo co zarabialiśmy, bo zleceń nie było, zwłaszcza w zimie. No to się zabrałem do Lublina, stryjowi Stachowi na łeb się zwaliłem… i to była najlepsza decyzja w moim życiu! – oczy mu rozbłysły. – Różne się głupoty robiło, błędy popełniało, ale teraz to ja ci mówię, Iza! Jestem innym człowiekiem!
– No, wiem, wiem – uśmiechnęła się, aktualizując datę na końcu umowy i przewijając ją na ekranie do początku. – Zwłaszcza Kasieńka tak cię odmieniła.
– A co! – podchwycił, przysiadając naprzeciw niej na krześle, a twarz i oczy rozpromieniły mu się jeszcze bardziej. – Moja Kasieńka… toż ona normalnie życie mi uratowała! Ja teraz już naprawdę inaczej żyję, Iza, sama chyba widzisz? Uczciwie, bez chlania, bez lasek na prawo i lewo… tfu! Teraz to żadnej bym nawet przez folię aluminiową nie dotknął! Tylko Kasia! A zobacz, nawet ten pierdel… przecież ja tam tylko po to byłem, żeby ją poznać! To było głupie, ale miało sens… we wszystkim jest, kurde, sens! I teraz jestem taki szczęśliwy, że uuuu!… Tylko ten remont do lipca muszę skończyć – zaznaczył, nieco spuszczając z tonu. – A bez kasy to nawet jak się umie elektrykę robić, to się daleko nie zajedzie, dlatego wyżuliłem od szefa tę umowę. I jutro walę do banku po kredyt. Na dziesięć lat biorę, wiesz? Ale może jak się do roboty człowiek przyłoży, to i szybciej się spłaci…
– Jak będziesz się przykładał i Lidia będzie z ciebie zadowolona, to finansowo stratny nie będziesz – zapewniła go Iza, odwracając ekran laptopa w jego stronę. – Proszę, sprawdź, czy wszystko się zgadza. Powinno być okej, bo dane te same, tylko datę zakończenia umowy usunęłam, a rozpoczęcie od pierwszego stycznia. Tak? Czy jakoś inaczej umawialiście się z szefem?
Kacper chętnie pochylił się w stronę laptopa i wziął z jej ręki myszkę, by samemu przewijać sobie tekst na ekranie.
– Mhm, od pierwszego – skinął głową w roztargnieniu, uważnie sczytując dokument. – Czekaj, zaraz wszystko sprawdzę po kolei…
W gabinecie zapadło milczenie. Na czas oczekiwania Iza rozsiadła się głębiej w fotelu i oparła głowę o wygodny zagłówek.
„To się nie zdarzy” – myślała z ciężkim sercem, przyglądając się spod oka skupionej twarzy Kacpra. – „Nie zadziała żadna klątwa, to tylko nasz głupi wymysł. Ola ma rację, to przypadkowy zbieg okoliczności, a Kacper udowodni nam, że się myliłyśmy. Majk podjął dobrą decyzję, w takiej sytuacji nie można blokować człowieka z powodu jakichś absurdalnych teorii z kosmosu.”
A jednak niepokój, jaki czuła w duszy, nie chciał ustąpić. Choć rozum podpowiadał, że decyzja Majka o przyznaniu Kacprowi umowy na stałe była słuszna i uzasadniona, ponieważ ów właśnie teraz, na progu ożenku, potrzebował jej najbardziej, intuicja mówiła coś zupełnie przeciwnego, znów wywołując z podświadomości złowieszcze widmo klątwy Anabelli. A jeśli to się jednak sprawdzi i klątwa zadziała?
„Jasne, niech moja prześwietna intuicja już się lepiej nie odzywa” – pomyślała butnie. – „Wystarczy mi jej podpowiedzi z księżycowym kodem 1-1-2. Genialna interpretacja, doprawdy. Poleciałam jak idiotka oglądać księżyc i wepchnęłam się na trzeciego między metafizyczną wódkę a zakąskę. W sumie może to i lepiej, że Kacper dostanie tę umowę? Jak i tym razem intuicja dostanie po twarzy od rozumu, to przynajmniej nie będę musiała nigdy więcej się nią przejmować. Skompromituje się raz na zawsze, a ja będę działać już tylko na zimno i zgodnie z tym, co będzie mi podpowiadał rozum. Jeszcze trochę i stanę się bardziej zagorzałą racjonalistką niż Krawczyk.”
– Na moje oko wszystko jest git – odezwał się z zadowoleniem Kacper, oddając jej myszkę komputerową i przesuwając laptop po blacie w jej stronę. – Właśnie o to chodziło.
– Dobra – skinęła głową. – W takim razie podłączam drukarkę i drukujemy.
– Super. Dzięki, Iza.
„Metodyczny racjonalizm to jest to” – pomyślała, schylając się po odwieszony z boku biurka kabel od drukarki i podpinając ją pod laptopa. – „Krawczyk latami stosował to jako skuteczną strategię samoobrony przed emocjami i metafizyką, co prawda jechał z tym po bandzie aż do wykolejenia, ale kto mówi, że ja muszę robić tak samo? Wystarczy mi umiarkowany racjonalizm… tylko tyle, żeby rozum brał zawsze górę nad intuicją…”
Nagły gwar na korytarzu zaalarmował ją i przyśpieszył bicie jej serca, zdało jej się bowiem, że rozpoznała głos Chudego. Czyżby wrócili już z tej cukierni? Tak, to głos Chudego, a po chwili charakterystyczny śmiech Majka… Był już! Za chwilę go zobaczy!
– Chyba szef już jest – zauważył Kacper.
– Mhm – skinęła głową, nieco drżącą dłonią klikając w ikonkę Drukuj.
Drukarka rozbłysła kontrolkami, szczęknęła i zachrobotała w odpowiedzi, szykując się do wykonania zadania. To dobrze, że robi taki hałas – na jego tle nikt nie usłyszy walącego jak szalone serca. Najtrudniejszy jest pierwszy moment, potem już jakoś pójdzie.
– Druknę ci dwa dodatkowe egzemplarze, hmm? – zagadnęła do Kacpra. – Będziesz miał od razu z oryginalnym podpisem, nie trzeba będzie kopiować.
Drukarka ruszyła, jednocześnie drzwi otwarły się energicznie i do środka wparował Majk, który właśnie kończył ściągać z siebie kurtkę.
– Czołem, brygada! – powitał ich wesoło, odwieszając ją na wieszak przy drzwiach. – Cześć, Izula! Widzę, że umowa dla frajera już się drukuje, to się nazywa timing! A ty co, Kacper? Nie siedź tak, tylko zbieraj się, podpiszę ci to szybko i spadasz z powrotem na stanowisko. Tymoteusz zawiezie wam ciastka na Koncertową, to cię przy okazji podrzuci.
– Tak jest! – Kacper zerwał się z krzesła i wyprostował się na baczność.
Iza parsknęła śmiechem i sięgnąwszy do drukarki, która właśnie przestała pracować, wyjęła stamtąd dokumenty, spięła po kolei cztery wydrukowane kopie i położyła je na biurku, po czym podniosła się z fotela.
– Siadaj, szefie – powiedziała, wskazując mu zwolnione miejsce. – Przejrzyj to sobie i możesz podpisywać. Zmienione są…
– Siedź! – zatrzymał ją ruchem ręki Majk.
Wziął ze stojącego na biurku przybornika długopis, sięgnął po pierwszą z wierzchu kopię umowy i przełożywszy ją na ostatnią stronę, bez czytania pochylił się nad biurkiem, żeby złożyć tam swój podpis.
– Zmienione są tylko daty – dokończyła Iza, nie siadając już z powrotem, lecz również pochylając się, by na kolejnym egzemplarzu wskazać mu miejsca wprowadzenia korekt. – Wszystko zostało tak samo jak w poprzedniej, łącznie z zakresem obowiązków. Tylko tu nie ma już daty, zgodnie z twoją decyzją, zmieniłam na formułę na czas nieokreślony.
Majk podniósł głowę i spojrzał na nią znacząco, a jego twarz nieco spoważniała. Iza wytrzymała jego wzrok z równie poważną miną, w duchu mimo woli rozkoszując się tą spontaniczną okazją, która pozwalała jej zajrzeć w głębiny jego oczu, nie wzbudzając podejrzeń. Chodziło wszak o Kacpra i o klątwę, czytała to w jego oczach bez słów, jednak ona myślała o tym tylko połową umysłu, ta druga była zupełnie gdzie indziej…
„Tak strasznie tęskniłam za tobą, promyczku…” – pomyślała czule, kiedy Majk, odwróciwszy wzrok, wrócił do podpisywania kolejnych egzemplarzy dokumentu. – „Nieważne, co mi dzisiaj powiesz i jak bardzo będzie bolało, bylebym chociaż na parę sekund mogła dotknąć twoich włosów…”
Teraz, kiedy pochylał się nad biurkiem, miała je w pełnej okazałości tuż przed sobą, bujne, artystycznie rozczochrane i zapewne pachnące wodą kolońską, choć z tej odległości nie dało się tego wyczuć.
– Po co aż cztery? – zagadnął, sięgając po następny egzemplarz.
– Wydrukowałam dwie dodatkowe kopie dla Kacpra, żeby miał do banku – wyjaśniła, zerkając porozumiewawczo na chłopaka, który stał tuż obok i w nabożnym milczeniu śledził ruch długopisu Majka. – Nie będzie musiał robić ksero.
– A, okej – skinął głową Majk. – Widzisz, frajerze, jaką masz obsługę?
– Wiem i dziękuję – odparł uroczystym tonem Kacper. – Nie zawiedzie się szef na mnie. I ty, Iza, też. Człowiek honoru jestem.
– Świetnie, człowieku honoru – Majk zgarnął z biurka trzy podpisane egzemplarze umowy i wręczył mu stanowczym gestem. – No to masz i zmiataj, szukaj Tyma i jedziecie z buta na Koncertową, nie ma czasu, Lidia ma tam urwanie głowy.
– My tutaj też – zauważyła Iza.
– Właśnie – zgodził się Majk, wyciągając rękę do Kacpra, którą ów chętnie uścisnął. – Sztama i zjeżdżaj już, frajerze, powodzenia w banku. I kłaniaj się ode mnie nisko swojej Kasi!
– Dzięki, szefie! – rzucił radośnie, po czym jak wicher wypadł z gabinetu.
Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, a z korytarza dobiegł jeszcze jego tubalny głos wzywający Tyma. Iza i Majk spojrzeli po sobie.
– Dużo tam roboty na sali? – zapytał od niechcenia Majk.
– Od groma – odparła, wychodząc zza biurka i odruchowo wyprostowując na sobie obiema dłońmi kelnerski fartuszek. – A teraz pewnie jeszcze więcej, muszę natychmiast…
– Musisz natychmiast przywitać się ze swoim szefem – wszedł jej surowym tonem w słowo Majk. – Co to za niedopatrzenie obowiązków?
Uśmiechnęła się przekornie, po czym, ująwszy w dwa palce każdej dłoni brzegi swojego fartuszka, dygnęła przed nim, naśladując Zuzię.
– Dobry wieczór, szefie – powiedziała grzecznie. – Miło mi szefa widzieć.
W oczach Majka zabłysły szelmowskie ogniki. W odpowiedzi skłonił jej się teatralnym gestem, uchylając niewidzialnego kapelusza.
– Bonsoir, Mademoiselle.
Iza, uszczęśliwiona faktem, że go widzi, a także zadowolona z dobrze odegranej sceny, która dawała jej pierwszy punkt w ukrytej grze komandosa, odkłoniła mu się uprzejmie i wygładziwszy raz jeszcze fartuszek, ruszyła do drzwi, próbując go ominąć. On jednak najwyraźniej tylko na to czekał, gdyż natychmiast czujnie zastawił jej drogę i nim zdążyła się zorientować, zatonęła w jego ramionach.
– A gdzie to się Mademoiselle wybiera, hmm? – zapytał twardym tonem. – Bez dokończenia procedury powitania? Tamto się nie liczyło, proszę pani, to był dopiero wstęp do wstępnej rozgrzewki!
Roześmiała się i z ulgą, przepełniona szczęściem aż po brzegi serca, odwzajemniła mu uścisk, przytulając policzek do jego piersi. Pachniała cudownym pokarmem elfów, a jej dusza była już taka głodna… W takich chwilach nie liczyły się żadne smutki i skrupuły, trzeba było po prostu sycić się okruszkami szczęścia, chwytać je po epikurejsku, dopóki same spadały z nieba, i nie pytać o nic. Na pytania i kolejne psychiczne tortury jeszcze przyjdzie czas – później.
– Nie zgadzam się na żadne dywersje! – ciągnął żartobliwie surowym tonem Majk, tuląc ją mocno do siebie. – Żadnego wykręcania się, żadnych pretekstów, żadnych niby-wirusów, kosmicznych makijaży, które brudzą garniaki, i innych wymówek! Czy to jest jasne, proszę pani?
– Jasne, szefie – pokiwała głową, przymykając z rozkoszą oczy. – Tylko że na sali tyle pracy, że pomyślałam sobie…
– Nie zezwalam teraz na żadne myślenie – przerwał jej stanowczo. – Proszę nie tracić na to energii, póki nie wyssę jej z pani wystarczająco do ponownego uruchomienia systemu. Bez długotrwałego doładowania już mi się prawie zawiesił, muszę natychmiast podłączyć się pod kabel i zresetować ustawienia.
Iza znów parsknęła śmiechem, pozwalając mu bezwolnie na każdy gest, niemal nieprzytomna ze szczęścia.
– A co do pracy na sali, to zaraz pójdziemy tam razem i nadrobimy w trymiga wszystkie zaległości – mówił dalej Majk. – To nas nie ominie, spokojna głowa. Pogadamy też o Kacprze i jego umowie, wiem, co sobie myślisz, ale to potem, okej? Teraz muszę się odrobinę doładować… tylko dwie minutki.
– Dobrze – szepnęła.
Znieruchomieli w uścisku i na długą chwilę zapadła cisza. Iza wdychała pełną piersią zapach ubrań Majka, czując we włosach jego ciepły oddech.
„Teraz wytrzymam już wszystko” – pomyślała leniwie. – „Po takim znieczuleniu niestraszna mi żadna bitwa…”
– I jeszcze jedno – podjął przyciszonym głosem Majk. – Ponieważ dopiero teraz widzimy się osobiście, skorzystam z okazji i jeszcze raz podziękuję ci za pomoc w tym gorącym czasie sylwestrowo-noworocznym. Jesteś nieoceniona. Dzięki tobie w ogóle nie musiałem martwić się o firmę, zwłaszcza przy tej nieplanowanej akcji z babcią.
– Jak się czuje pani Irenka?
– Już dobrze. Właściwie to wróciła do tej samej formy, którą miała przed szpitalem, oczywiście tym ostatnim, w Rzeszowie, nie tym w Lublinie. Do tamtej poprzedniej formy to obawiam się, że może już nigdy nie wrócić, bo słaba jest jak cholera, a skórę to ma już prawie całkiem przeźroczystą. Ale trzyma się naprawdę nieźle jak na jej stan i widać w niej ogromną wolę życia… przynajmniej teraz, bo wcześniej i z tym różnie było. Masz od niej pozdrowienia.
– Dziękuję – szepnęła.
Na korytarzu rozległy się zbliżające się kroki, które jednak przed samymi drzwiami zwolniły, jakby z wahaniem, po czym ucichły. Majk z westchnieniem rezygnacji zluźnił uścisk ramion.
– Zdaje się, że mamy intruza – mruknął. – Jak zwykle, kiedy chcę się trochę doładować.
Iza łagodnie odsunęła się od niego, przybierając neutralny wyraz twarzy. U drzwi rozległo się ostrożne pukanie.
– Proszę! – zawołał Majk.
Drzwi uchyliły się i do gabinetu swoim zwyczajem wetknął głowę Antek.
– Nie przeszkadzam?
– Przeszkadzasz – zapewnił go z niezadowoleniem. – Ale już za późno na wszelkie akty skruchy. No, melduj, z czym przybywasz. Jakiś problem na pokładzie?
– Obawiam się, że tak. Tom zgłosił, że ktoś się pobił z tyłu sali, nie znam szczegółów, podobno nic wielkiego, ale prosił, żeby jednak wezwać szefa.
– Okej – westchnął. – Już idę, dzięki, Antonio. Widzisz? – spojrzał znacząco na Izę, kiedy głowa Antka zniknęła i zamknęły się za nią drzwi. – Nie pójdziesz z własnej woli do roboty, to robota przyjdzie po ciebie. Biegniemy harować, elfiku, ale to jeszcze nie koniec na dzisiaj, jasne? Po zamknięciu lokalu, zgodnie z umową, poproszę cię o drugą część doładowania i raport z balu, ja zresztą też zaraportuję ci parę rzeczy… a do tego kolejna sesja podsumowania terapii – spojrzał na nią znacząco, otwierając drzwi i przepuszczając ją przy wyjściu. – Bo jak tak dalej pójdzie, to nigdy tego nie skończymy, a czas to jednak cenna waluta.
– Tak jest, szefie – odpowiedziała ciepło, choć na słowa „ja też zaraportuję ci parę rzeczy” serce w okamgnieniu zmroził jej lód. – Nie mam zamiaru wymigiwać się od obowiązków.
***
– Iza, ten pomysł z rotacyjnymi sesjami odpoczynku to był strzał w dziesiątkę – przyznała Ola, z jękiem wyprostowując zmęczone nogi. – Auuuuć…. Ale mnie boli pod kolanami! Co za dniówka, ja cię kręcę!
– Ja mam za sobą tylko pięć godzin, a też czuję, jakbym przerzuciła pół tony węgla – przyznała Wiktoria. – Minuty spokoju na tym barze nie ma, dobrze, że Iwona już całkiem nieźle ogarnia system, bo sama nie dałabym dzisiaj rady.
Cztery dziewczyny z klubu zawiedzionych serc, które zadbały o to, by na dwudziestominutową sesję odpoczynku w szatni udać się razem, dopiero teraz miały czas, by wymienić ze sobą kilka słów. Dochodziła pierwsza w nocy, a w klubie, choć tłum powoli zaczynał się przerzedzać, nadal panowała szampańska zabawa przy muzyce dyskotekowej z dwudziestego wieku i nie ulegało wątpliwości, że potrwa aż do zamknięcia lokalu. Jak żartował między sobą zmęczony zespół, kilka dni planowanego przestoju, jakie lokal zaliczył na polecenie szefa po świętach i po Nowym Roku, nie pozostały bez reakcji klienteli i teraz trzeba było odpracować je z nawiązką. W istocie, choć w przypadku lokalu gastronomiczno-rozrywkowego brzmiało to absurdalnie, patrząc na dzisiejsze obłożenie sali, można było odnieść wrażenie, że Anabella odrabia dziś wielodniowe zaległości.
– Ciekawe, czy Lidka i Gośka też mają dzisiaj taką jazdę, czy raczej luzy jak rajtuzy – ciągnęła Ola. – Bo ja obstawiam to drugie. W nowym lokalu na pewno jeszcze nie ma tylu klientów co tutaj, poza tym tam nie ma dyskoteki, tylko żarcie i muza w tle. Niezła synekurka!
– No, ja bym nie powiedziała, Olciu – odparła sceptycznie Iza. – Lokal jest na rozruchu, trzeba dograć jeszcze milion szczegółów i z tego, co słyszałam, dziewczyny mają pełne ręce roboty. A klienci podobno są – uśmiechnęła się. – I to całkiem sporo, od paru dni wieczorami wszystkie stoliki miały zajęte.
– Ja i tak wolę tutaj – mruknęła Klaudia, powolnym ruchem rozcierając sobie obolałą łydkę. – Czechów to nie moje klimaty, a włóczenie się po obcych dzielnicach w mojej obecnej sytuacji w ogóle nie wchodzi w grę.
Dziewczyny spojrzały na nią współczująco.
– Nadal nic nie wiadomo? – zapytała retorycznie Iza.
– Nic – pokręciła głową. – Z jednej strony to dobrze, bo ciągle jest nadzieja, że Milena z dzieckiem odnajdą się całe i zdrowe, ale z drugiej to jest takie męczące… Przecież ja żyję w takim zawieszeniu już całe trzy tygodnie! I nie zapowiada się, że coś się szybko zmieni, Tymek twierdzi, że nie powinnam robić sobie za dużo nadziei, tylko nastawić się nie na tygodnie, a na miesiące. Chyba że przyjdzie jakiś przełom, ale na razie na to się nie zanosi.
– No, akurat Tymkowi to te miesiące, a nie tygodnie byłyby bardzo na rękę – zauważyła niewinnie Ola.
Klaudia zgromiła ją wzrokiem.
– Bardzo śmieszne.
Iza i Wiktoria spojrzały po sobie z rozbawieniem, jednak nie roześmiały się.
– Nie no, wiadomo, że nie ma się z czego śmiać – przyznała oględnie Wiktoria. – A jeśli chodzi o Tymka, to uważam, że chłopak robi bardzo dobrą robotę, w dodatku bezinteresownie.
– No właśnie – podchwyciła Klaudia. – Muszę mu się za to jakoś odwdzięczyć, kupić mu coś fajnego… Tylko nie mam pomysłu co. Możesz się śmiać, Ola, ale to, że mnie odprowadza, to jest ratowanie mi życia i psychy. Ja już i tak jestem kłębkiem nerwów, przemieszczam się tylko na linii dom-praca, a po zakupy chodzę z duszą na ramieniu.
– To i do sklepów powinnaś chodzić z Tymkiem – odparła Ola, wzruszając ramionami na jej mordercze spojrzenie. – No co? Wcale nie żartuję. Jak już jest tym twoim osobistym gorylem, to niech przynajmniej odwala usługę porządnie i kompleksowo.
– Jasne – popukała się wymownie w czoło Klaudia. – Mam wzywać Tymka za każdym razem, jak będę chciała iść rano po świeże bułki do spożywczaka? Bez przesady, aż taką wariatką nie jestem. Mimo wszystko muszę zachować jakieś pozory normalności, pod tym względem szef miał pełną rację.
– Nieprzyjemna sytuacja – przyznała współczująco Iza. – Ale to prawda, musisz jakoś żyć. Nie zaszyjesz się przecież w mysiej dziurze, a od Tymka też nie można wymagać, żeby towarzyszył ci dzień i noc.
– No… jakby mu to zaproponowała, to kto wie? – zastanowiła się Ola. – Może wcale nie miałby nic przeciwko temu?
Iza i Wiktoria tym razem nie wytrzymały i parsknęły śmiechem. Klaudia wzruszyła tylko ramionami, wracając do masowania łydki.
– Ale wiecie co? – podjęła po chwili ciszy. – Pogadałabym o tym wszystkim przy jakimś winku… Może zrobiłybyśmy sobie zlot czarownic, co?
– O, ja też o tym myślałam! – podchwyciła żywo Wiktoria. – Serio! Już od paru dni to mi chodzi po głowie!
– Dobry pomysł – zgodziła się Ola. – Zwłaszcza że Gośka i Lidka wylądowały teraz na Koncertowej i klub nam się rozwalił. Trzeba będzie podtrzymywać wiedźmowe kontakty poza miejscem pracy.
– Ja jestem całkowicie za – dodała z entuzjazmem Iza. – Dawno już tego nie robiłyśmy, a chyba wszystkim nam brakuje takich babskich pogaduszek. To u kogo tym razem?
– Może być u mnie – zadeklarowała Wiktoria.
– Nie, Wika, koniecznie u mnie – zaprotestowała Klaudia. – Wiem, że u mnie już raz było, ale musicie się zgodzić ze względu na okoliczności. Nie chcę wracać sama od Wiki po nocy, a nie będę przecież wzywać Tymka, żeby odprowadzał mnie po prywatnych imprezach. Po pracy tak, ale poza pracą to już bez przesady.
– Okej, nie ma problemu, niech będzie u ciebie – zgodziła się natychmiast Wiktoria, a Iza i Ola pokiwały aprobująco głowami. – U mnie może być następnym razem.
– Tylko jeszcze trzeba dogadać z Lidzią i Gosią – zaznaczyła Iza. – Zresztą nie sądzę, żeby one dały radę przed następną sobotą, jak już, to dopiero po szesnastym.
– No tak, oficjalne otwarcie Koncertowej – pokiwała głową Wiktoria. – To już dokładnie za tydzień. Wybierasz się tam, Iza?
– Nie wiem jeszcze – rozłożyła ręce. – To decyzja szefa, on na pewno musi tam być i przecinać wstęgę, ale czy ja? Może będzie wolał, żebym została na Zamkowej, bo jak w przyszłą sobotę znowu będzie tutaj taki kocioł… – zawiesiła znacząco głos.
Dziewczyny westchnęły jak na komendę.
– Będzie na pewno – pokiwała głową Wiktoria ze złowieszczą miną. – A wtedy każda para rąk się liczy. Powinniśmy chyba na ten dzień sprowadzić też dorywczych, pogadaj z szefem, co? Bo jak połowa ekipy pojedzie na otwarcie Koncertowej, a tutaj będzie taka jazda jak dzisiaj, to nawet przy najszczerszych chęciach nie damy sobie rady.
– Pogadam – obiecała Iza. – I w ogóle trzeba będzie poprzestawiać parę rzeczy w grafiku.
Wiktoria spojrzała na nią uważnie.
– A propos grafika – rzuciła od niechcenia – to coś mi się przypomniało. Natalia o ciebie pytała.
Iza drgnęła, nim zdążyła nad tym zapanować. Uwaga! Tryb komandosa! Natychmiast!
– Natalia? – zdziwiła się obojętnym tonem. – O mnie?
Czy tylko jej się zdawało, czy wszystkie trzy koleżanki wlepiły w nią przenikliwy wzrok i obserwowały jej reakcje z podwojoną uwagą? E, nie… bo niby z jakiego powodu? Po prostu miała już nerwy na wierzchu i manię prześladowczą. Niemniej musiała teraz zachowywać pełną czujność, bo jeśli one zaczną coś podejrzewać…
– No – skinęła głową Wiktoria. – Prosiła mnie, żebym zerknęła do grafika i sprawdziła, kiedy zaczynasz i kończysz swoje zmiany, mówiła, że chce się z tobą spotkać i pogadać. Więc spodziewaj się, że w przyszłym tygodniu cię zahaczy.
– Okej – odparła spokojnie Iza. – Nie ma sprawy.
Sytuacja była już opanowana, komandos przyjął pozycję gardy i nie da się zaskoczyć.
– Ciekawe, czego chce, co nie? – zastanowiła się z niewinną miną Ola, obserwując ją spod oka. – Pewnie prywatnie, bo jakby w sprawach zawodowych, to gadałaby bezpośrednio z szefem. Widzą się przecież non stop.
Serce Izy biło mocno, boleśnie, jednak na jej twarzy nie widać było żadnych emocji.
– Nie mam pojęcia – pokręciła głową. – Kiedyś wspominała, że chce pogadać ze mną w wolnym czasie, żeby nawiązać bliższy kontakt, bo praktycznie się nie widujemy. A to przecież mnie zastępuje w tej papierologii… Więc może to o to chodzi? Jeśli tak, to jest to bardzo miłe i chętnie się z nią spotkam.
Wrażenie, że dziewczyny świdrowały ją wzrokiem, nasilało się, jednak to musiała być autosugestia, nie powinna ulegać jej zbyt łatwo. Co prawda ataku z tej strony dzisiaj się nie spodziewała, ale cóż, komandos musi być gotowy do akcji świątek piątek, w nocy o północy, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– No, pewnie o to – zgodziła się Wiktoria. – Ja nie wnikam, mówię ci tylko, że o ciebie pytała.
– Mhm. Dzięki, Wika. To jak myślicie, kiedy mogłybyśmy zrobić ten zlot czarownic? – zmieniła beztrosko temat. – Żebym miała czas wprowadzić zmiany w grafiku i uwolnić nam wszystkim to pasmo. Przecież trzeba to jeszcze skonsultować z Gosią i Lidią.
– Aha – podchwyciła Ola. – Jak po szesnastym, to ja proponuję jakiś dzień na tygodniu, bo weekendy w karnawale będą szalone, będziemy potrzebne w pracy. Może środa dwudziestego, co wy na to?
– Dla mnie super – zapewniła ją Klaudia.
– Dla mnie a priori też – pokiwała głową Wiktoria.
– No to wstępne ustalone, bo ja też nie mam nic przeciwko dwudziestemu – podsumowała z satysfakcją Iza. – Skontaktuję się z Lidzią i Gosią i dam wam znać.
Wrażenie bycia uważnie obserwowaną minęło już, choć nadal zdawało jej się, że czuje na sobie przenikliwy wzrok Klaudii. Spojrzała na nią otwarcie i zauważyła, że koleżanka rzeczywiście przyglądała jej się ukradkiem, a teraz spłoszona czym prędzej odwróciła wzrok. Czy to miało jakikolwiek związek z Natalią? Nie, niemożliwe, to tylko jej obsesja. Tak czy inaczej, o cokolwiek chodziło – punkt dla niej.
– To co, dziewczyny? – dodała, podnosząc się z miejsca i krzywiąc się, gdy rwący ból przeszył przy tym jej zmęczone nogi. – Wracamy? Dwadzieścia minut minęło, trzeba zmienić następną brygadę.
Koleżanki niechętnie pokiwały głowami i podniosły się z trudem ze swoich miejsc, wyginając się przy tym na wszystkie strony, by rozruszać obolałe mięśnie.
– Masakra – jęknęła Ola, masując się po kręgosłupie. – Jutro będę martwa, a przecież od szesnastej znowu mam zmianę. Rozleniwił się człowiek przez te święta, to teraz, jak trzeba nawalać na szóstym biegu, normalnie padam na pysk.
– Spoko, jeszcze tylko godzina – pocieszyła ją Wiktoria, jako pierwsza ruszając do drzwi. – A jutro pośpisz sobie do południa i do szesnastej na luziku postawisz się na nogi.
Iza, udając, że poprawia jeszcze na sobie spódnicę, celowo została za wszystkimi, by na chwilę zostać w szatni sama i uspokoić nawałnicę myśli. Czego chciała od niej Natalia? Czy rzeczywiście chodziło tylko o standardowe spotkanie w celu pogłębienia znajomości? A może?… Jedno było pewne – to będzie kolejna ciężka próba dla komandosa, w którego ostatnio wcielała się co chwila. A to przecież dopiero początek…
„Trudno” – pomyślała, wychodząc na korytarz zaplecza i dziarskim krokiem ruszając za dziewczynami, które właśnie znikały w wejściu na salę. – „Terapii uodparniającej nigdy nie za wiele. Habitue-toi, Isabelle[*].”
____________________________________
[*] Habitue-toi, Isabelle (fr.) – przyzwyczajaj się, Izabello.