Anabella – Rozdział CCVII

Anabella – Rozdział CCVII

Kiedy przebrzmiały wreszcie ostatnie takty utworu zamykającego sobotnią dyskotekę w Anabelli i najwytrwalsi goście opuścili lokal, a następnie padający z nóg zespół uporał się z przygotowaniem sali pod poranne sprzątanie, wybiła godzina druga trzydzieści i wszyscy mieli już serdecznie dość zakończonej właśnie dniówki.

– Tymoteusz, weź kluczyki z szuflady i jedźcie peugeotem – polecił Tymkowi Majk, usłyszawszy chwilę wcześniej od Klaudii, że po zmianie rozkładu jazdy autobusów od Nowego Roku najbliższy nocny będzie dopiero za godzinę. – A jak ktoś jeszcze jedzie w tamtą stronę, niech się zabiera z wami. Samochód odstawisz jutro.

Pomysł ów wywołał aplauz i natychmiast znalazły się trzy dodatkowe pasażerki.

– To może ja wezmę vana i rozwiozę resztę dziewczyn? – zaoferował się Chudy. – Co, szefie? Bo będzie niesprawiedliwie. Mała mi pomoże – mrugnął do Zuzi, której zmęczona buzia natychmiast rozpromieniła się jak słońce. – Weźmie od wszystkich adresy i będzie robić za nawigację, a ją odwiozę na końcu.

– O, jaki dżentelmen! – zaśmiała się Ola, wymieniając rozbawione spojrzenia z koleżankami.

– Dobry pomysł – zgodził się Majk. – Bierz vana i działaj, odwieziesz go tak jak Tym w ciągu dnia, jutro i tak nie będzie potrzebny, bo niedziela. Masz rację, po takiej szatańskiej dniówce wszystkim należy się odrobina komfortu. Izę podwiozę ja – zastrzegł, co wywołało kolejną wymianę znaczących spojrzeń między Klaudią, Wiktorią i Olą. – Pozamykamy już wszystko, wy spokojnie jedźcie.

– Tak jest, szefie.

Wkrótce lokal opustoszał i zapanowała w nim cisza zakłócana jedynie odgłosem kroków Majka, który chodził i sprawdzał wszystkie kąty z butelką wody gazowanej w dłoni. Iza, również popijając wodę, czekała na niego przy jednym ze stolików blisko baru z poczuciem, że za chwilę pękną jej łydki, a podeszwy stóp spłoną żywym ogniem.

„Muszę wziąć z torebki tabletkę przeciwbólową” – pomyślała, obserwując niezmordowanego szefa, który właśnie odkładał na miejsca jakieś przedmioty przy konsoli Antka. – „Inaczej nie dam rady skupić się na rozmowie. Ależ to był czad! Mam nadzieję, że jutro będzie chociaż trochę spokojniej…”

– No dobra, Izula, tutaj wszystko okej, teraz zaplecze – rzucił Majk, podchodząc do niej z głębi sali. – Jak tam, żyjesz jeszcze?

– Żyję – uśmiechnęła się. – Tylko nogi strasznie mnie bolą, będę musiała wspomóc się czymś przeciwbólowym. Rzadko to robię, ale dzisiaj nie będzie innego wyjścia.

– Wstawaj – wyciągnął do niej rękę, na której chętnie się wsparła, podnosząc się z krzesła z mimowolnym syknięciem bólu. – Ja wszystko sprawdzę i pozamykam, a ty idź po swoje rzeczy i zmiatamy na chatę.

– Jak to? – zdziwiła się. – Nie zostajemy na raport i rozmowę?

– Tego ani tobie, ani sobie nie daruję – zapewnił ją, wskazując uprzejmym gestem, by poszła przed nim. – Nie odpuszczę mojego należnego doładowania i sesji filozofii, to nie wchodzi w grę, ale byłbym ostatnim terrorystą, gdybym po takiej dniówce kazał ci jeszcze zostać tutaj w spartańskich warunkach. Jedziemy do ciebie – oznajmił stanowczo. – Jeśli pozwolisz, wproszę się na godzinkę i pogadamy, ale musisz wtedy być już w łóżku gotowa do snu. Masz tu tego procha przeciwbólowego? – zapytał rzeczowo. – Czy dopiero w domu?

– Mam w torebce – odparła, w duchu ucieszona tym planem. – Zaraz wezmę i za pół godzinki powinno być lepiej. A ty? – zerknęła na niego z troską. – Też przecież biegałeś dzisiaj z zamówieniami i nie tylko, może nawet więcej niż my. Nie bolą cię nogi?

– Trochę bolą – przyznał, zamaszystym gestem odgarniając sobie włosy z czoła. – Ale nie jest aż tak źle, nie bój się. Stary frajer ze mnie, od lat zaprawiony w boju, nie takie dniówki się w życiu zaliczało. No, idź, elfiku, bierz tego procha i zbieraj się, czekam na ciebie w kuchni za pięć minut.

***

– No, tego to autentycznie żałuję! – zaśmiał się Majk. – Przegapiłem zaręczyny klientów, których niechcący zeswatałem? Klęska! Chociaż z drugiej strony może to i dobrze? Jak za jakiś czas przyjdą do mnie z reklamacją, to będę mógł się wykręcić, że mnie przy tym nie było!

Iza zawtórowała mu i śmiech obojga poniósł się echem po pustej ulicy, szli bowiem chodnikiem w górę Bernardyńskiej. Nie udało się zaparkować w okolicach jej kamienicy, dlatego musieli zjechać niżej i zdołali znaleźć ostatnie wolne miejsce dopiero przy Zamojskiej, skąd trzeba było podejść z powrotem dobrych kilkaset metrów. Na szczęście lek przeciwbólowy zaczął działać i nogi nie bolały jej już tak bardzo, mimo że wciąż czuła w nich znużenie. Jak jednak martwić się takimi drobiazgami, kiedy on był obok?

Po drodze, odkąd wyszli z Anabelli, zdawała mu umówiony raport z balu sylwestrowego, którego centralnym punktem były publiczne zaręczyny Adama i Agnieszki. Informacja o tym, że para skojarzona na listopadowym Dniu Francuskim podjęła tak ważną decyzję właśnie podczas imprezy w jego lokalu, rozbawiła, ale i wyraźnie wzruszyła Majka, który co prawda kompletnie nie kojarzył narzeczonej Adama, ale zapowiedział, że szybko to nadrobi, bo kiedy tylko oboje pojawią się w lokalu, osobiście złoży im gratulacje. Następnie Iza przeszła do przekazania mu licznych pozdrowień od obecnych na balu stałych klientów, wspomniała też o Arthurze z belgijskiej ambasady, a na koniec opowiedziała lojalnie o swoich gościach specjalnych, zaznaczając, że koszty ich przyjęcia zostały wpisane do karty rozliczeń, by mogły być potrącone z jej najbliższej pensji.

– Twoja siostra i szwagier byli na balu? I ja to przegapiłem? – pokręcił z niezadowoleniem głową Majk, kompletnie ignorując jej uwagi finansowe. – No to tego żałuję jeszcze bardziej! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o tym planie? Gdybym wiedział…

Umilkł jednak, gdyż właśnie weszli do klatki jej kamienicy, a od dawna panowała cisza nocna, której nie wypadało zakłócać, zwłaszcza że w środku nocy niosło się tam wyjątkowo silne echo. Po cichu wspięli się na pierwsze piętro i po chwili znaleźli się w jasno oświetlonym przedpokoju mieszkania Izy.

– To był spontaniczny pomysł na ostatnią chwilę – wyjaśniła mu, kiedy ściągali buty. – Dogadaliśmy to dosłownie dzień wcześniej, wpadli tylko na bal, potem przespali u mnie, zjedli coś i musieli wracać, mają przecież małe dziecko. A tobie nie chciałam zawracać tym głowy, miałeś ważniejsze sprawy.

Majk wyprostował się po zdjęciu butów i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, ale nic nie odpowiedział.

– Zaprosiłam też Martę z Danielem – ciągnęła Iza, uznając poprzedni temat za zakończony. – I tu zresztą mieliśmy nieciekawą akcję, która niestety ma dalszy ciąg.

– Co się stało? – zaniepokoił się Majk.

Ruchem ręki zaprosiła go do salonu, gdzie odruchowo usiedli na wersalce, i opowiedziała mu o kryzysie zdrowotnym Daniela, który w środku balu znalazł się na granicy omdlenia, a także o tym, że jego stan od tamtej pory niewiele się poprawił i czeka go niebawem kompleksowa diagnostyka.

– Cholera, niedobrze – pokręcił głową z zafrasowaniem. – Mam nadzieję, że szybko znajdą problem i wyciągną go z tego. Niefajnie w taki sposób wchodzić w nowy rok… Czyli, jak widzę, w sylwka miałaś bardzo pracowitą noc – podsumował, zerkając na nią wymownie. – Wiedziałem już od Wiki i Antka, że wszystko potoczyło się perfekcyjnie, ale o szczegóły nie dopytywałem, czekałem na twój raport. Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję, elfiku.

– Nie ma za co, szefie – odparła z powagą. – To moje obowiązki, a dodatkową pracę z własnymi gośćmi dołożyłam sobie już prywatnie, na własne życzenie, więc tego nawet nie powinno być w raporcie. Mówię ci o tym tylko jako przyjacielowi.

Majk uśmiechnął się nieco krzywo i powoli pokiwał głową, jakby nad czymś się zastanawiał.

– Ty też miałeś mi coś zaraportować – przypomniała mu z ciężkim sercem Iza.

Tak trzeba było. Musiała. Zresztą najlepiej mieć to za sobą jak najszybciej.

– Mhm – odparł w zamyśleniu. – I to też nie są zawodowe sprawy, tylko właśnie takie… przyjacielskie. Chcę ci opowiedzieć o moim dealu z babcią, o tym balu w Nałęczowie… Ale to zaraz – dodał stanowczo, wyprostowując się i podnosząc do pionu. – Teraz pościelimy ci łóżko.

– Okej – zgodziła się, chętnie wstając i schylając się nad wersalką, co pozwoliło jej ukryć twarz za kurtyną włosów.

– Zostaw, elfiku, ja to zrobię – odsunął ją. – Ty idź spokojnie do łazienki i przygotuj się do spania. Już prawie trzecia, musisz być gotowa do tego, żeby zasnąć w każdej chwili.

– A ty? – spojrzała na niego niepewnie.

– Ja sobie poradzę – zapewnił ją, podnosząc wieko wersalki i wyciągając ze środka pościel. – Wiem, gdzie trzymasz zapasowe klucze do mieszkania, o tam, pierwsza szuflada od góry – ruchem głowy wskazał w stronę biurka. – Więc jak zaśniesz, wezmę je, tak jak już kiedyś to robiłem, zamknę za sobą drzwi i pojadę na chatę, a klucze oddam ci przy najbliższej okazji.

Iza, która podeszła już w międzyczasie do szafy, by wyjąć z niej czystą koszulę nocną, pokręciła głową bez przekonania.

– Nie podoba mi się to, Michasiu. Ty też jesteś bardzo zmęczony, a zanim pogadamy i dojedziesz do domu, będzie piąta rano albo i dalej. Ja sobie odeśpię spokojnie, a ty co? Będziesz mógł się położyć do łóżka dopiero w porze śniadaniowej? I to po takiej ciężkiej dniówce w pracy?

– Nie przejmuj się mną, skarbie. Sam tego chciałem, sam wprosiłem się na krzywy ryj, to sam będę ponosił konsekwencje. Wiem, że przeginam jak ostatni frajer – westchnął, układając kołdrę na pościelonym już łóżku. – Przede wszystkim męczę ciebie, kiedy powinnaś położyć się i spokojnie zasnąć, obiektywnie rzecz ujmując, dzisiaj okoliczności aż krzyczą, żeby dać ci święty spokój i odłożyć tę rozmowę na inny termin. Ale ja muszę, Izula – dodał ciszej, odwracając się do niej. – Muszę chociaż pół godzinki. A potem grzecznie się wyniosę i przez cały najbliższy tydzień nie będę ci dokuczał. Obiecuję.

– Przecież nie dokuczasz – pokręciła głową. – Martwię się tylko, że nie odpoczniesz. Tylko to będzie mnie męczyło, nie rozmowa.

– Nie przejmuj się tym ani trochę – odpowiedział ciepło. – Jeszcze zdążę wypocząć, jutro pośpię sobie do oporu i spokojnie nadrobię, a są rzeczy ważne i ważniejsze. Zmęczenie ciała nie ma znaczenia, kiedy trzeba nakarmić duszę… Jedyne, co mnie denerwuje, to te brudne ciuchy – wskazał z niezadowoleniem na swój strój. – Kiedy wykąpiesz się i położysz do łóżka, ja w tych zasyfionych szmatach będę musiał trzymać się z daleka, żeby nie skazić ci czystej pościeli, a wtedy nici z mojego doładowania. No ale trudno, coś za coś. Odbiorę sobie tę należność innym razem. No i co tak stoisz? Zmiataj do łazienki! – rzucił żartobliwie rozkazującym tonem. – Ja już swoje zrobiłem, a ty na co czekasz?

Iza znów pokręciła głową bez przekonania, ale bez protestu udała się do łazienki, uznając, że im szybciej załatwi kąpiel, tym lepiej dla nich obojga. Rozmowa, której się bała, zapowiadała się na niezbyt długą, więc może to i dobrze?

„Nie będzie długa, ale za to treściwa” – pomyślała z przekąsem, spłukując się szybko pod prysznicem. – „Czasem wystarczy jedno zdanie, żeby poszło w pięty… Ale to jednak nie fair, żebym ja kąpała się i kładła do łóżka, a on siedział przy mnie taki wykończony. Kiedy gościł mnie u siebie, nigdy nie pozwalał na to, żebym… ach!”

Znieruchomiała na chwilę, tknięta brawurową myślą, która przyśpieszyła bicie jej serca i o której wiedziała, że raz powzięta, już nie wyjdzie jej z głowy. Okoliczności składały się po prostu idealnie!

„Robciu, jesteś geniuszem!” – myślała, pośpiesznie szczotkując zęby. – „Muszę ci za to przywieźć kolejne ekskluzywne wino albo nawet dwa! W ogóle ten wasz przyjazd na bal to był strzał w dziesiątkę! Nie dość, że zapewnił wam atrakcję na Nowy Rok, to jeszcze ma drugie dno, którego nawet się nie domyślacie.”

Jako że wykonała w ekspresowym tempie tylko najbardziej podstawowe czynności, pobyt w łazience zajął jej niewiele ponad pięć minut, co wywołało zdziwienie i uznanie czekającego na nią w salonie Majka.

– Już? Ale z ciebie błyskawica! – uśmiechnął się, odwracając się od przeszklonej szafki w rogu. – Aż żałuję, że nie włączyłem stopera, bo chyba pobiłaś rekord. Widzę, że tu je trzymasz? – ruchem głowy wskazał na ustawione na honorowym miejscu za szybą kieliszki z napisem Anabella.

– Aha – odwzajemniła mu uśmiech. – Uznałam, że tutaj będą najbezpieczniejsze.

Mówiąc to, podeszła do szafy i wyciągnęła z niej świeży ręcznik oraz złożone równiutko w kostkę ubrania pozostawione w Nowy Rok przez Roberta.

– O nich też mieliśmy pogadać – zauważył Majk. – Ale na to może już nie starczyć dzisiaj czasu… Co to jest? – zdziwił się, gdyż Iza wyciągnęła właśnie ku niemu trzymane w rękach rzeczy. Odruchowo wziął je od niej i obejrzał ze wszystkich stron, po czym podniósł na nią podejrzliwy wzrok. – Męskie ciuchy?

Parsknęła śmiechem na widok jego zdezorientowanej miny.

– Aha – odparła.

– Skąd je masz?

– Jeden z moich kochanków zostawił, kiedy uciekał przez okno – wyjaśniła mu z powagą. – Właściwie to już nawet nie pamiętam który, bo dawno zarzuciłam prowadzenie ewidencji.

– Aha! – stłumił śmiech. – Ładnych rzeczy się tu dowiaduję! Widzę, że panieńskie śluby czystości to tylko spektakl dla frajerów, a w rzeczywistości Pani Zimna Ryba folguje sobie na całego, kiedy nikt nie patrzy. A tak serio? – znów rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.

– A tak serio, to są ciuchy Roberta – wyjaśniła mu rozbawiona. – Zapomniał ich zabrać w Nowy Rok, kiedy spali u mnie razem z Melą. Mam mu je odwieźć dopiero, jak będę do nich jechać na ferie.

– Hmm – Majk znowu przyjrzał się trzymanym w ręku rzeczom. – Ciuchy szwagra… to już przynajmniej brzmi odrobinę bardziej przyzwoicie. Tylko co ja mam z tym zrobić, elfiku?

– Masz iść do łazienki, wziąć prysznic i przebrać się w to – oznajmiła mu rozkazującym tonem. – Zostaniesz u mnie na noc.

Oczy Majka rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia, lecz w tej samej chwili błysnęły w nich iskierki radości.

– Zapraszasz mnie na noc? – uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– W tej sytuacji to chyba oczywiste? Jako gospodyni nie mogę pozwolić wykończonemu pracą człowiekowi wracać do siebie tak późno w nocy… czy raczej tak wcześnie nad ranem, zwłaszcza że samochód zostawił pół kilometra stąd. Oczywiście wszelkie zasady przyzwoitości zostaną zachowane – zastrzegła, podnosząc w górę palec. – Będziesz spał osobno.

– O – zdziwił się wyraźnie rozbawiony Majk. – To masz tu jakieś ukryte miejsce do spania? Czy po prostu pościelisz mi w wannie?

Roześmiała się, zakrywając jednak szybko usta dłonią, by nie robić hałasu, który w głębokiej ciszy nocnej mógł obudzić sąsiadów, zwłaszcza mieszkającą tuż za ścianą panią Jadzię.

– Nie – odparła wesoło. – Idź się kąpać, a ja w tym czasie wszystko przygotuję.

– Absolutnie, nie ma mowy – pokręcił głową zaintrygowany, nie ruszając się z miejsca. – Zaproszenie oczywiście chętnie przyjmuję, ale co do ukrytego miejsca do spania, to chcę zobaczyć na własne oczy, skąd je wytrzaskujesz. Nie daruję sobie, jeśli nie podpatrzę wiedźmy w akcji.

Iza znów parsknęła śmiechem, po czym, wyjąwszy z jego rąk ręcznik i ubrania, odłożyła je na stół i ruchem głowy wskazała na krzesło.

– Skoro tak, to nie ma sprawy, pomożesz mi w tych czarach – oznajmiła rozbawiona jego miną. – Weź to krzesło, przystaw do szafy i ściągnij mi z najwyższej półki o to… to szaro-zielone – pokazała palcem, otworzywszy drzwi od szafy. – I podaj mi jeszcze jakąś świeżą pościel, tam obok leżą dwa komplety, wybierz sobie któryś.

Zaciekawiony Majk posłusznie wykonywał wszystkie jej polecenia.

– Co to jest? – zapytał, podając jej pierwszy żądany przedmiot.

– Materac dmuchany.

– Aaa! – parsknął śmiechem, zeskakując ostrożnie z krzesła z pościelą w ręce. – No tak, frajer ze mnie, mogłem się domyślić. Nie wiedziałem, że jesteś tak strategicznie wyposażona, nigdy się tym nie chwaliłaś!

– Nie miałam kiedy, bo materac kupiłam niecałe półtora tygodnia temu – wyjaśniła mu. – Chodź, pomóż mi to rozwinąć… Musiałam zorganizować się logistycznie na przyjazd Meli i Robcia, nie sądziłam, że znowu się przyda, i to tak szybko. Oni spali na wersalce, tam niestety nie ma tyle miejsca co u ciebie i nie da się położyć miecza obosiecznego, ale ponieważ są małżeństwem, to akurat nie był problem… Dobra, tak może leżeć, teraz napełniamy. Tu jest automatyczna pompka, trzeba tylko ją włączyć i poleci samo.

– No to dmuchamy! – podchwycił wesoło Majk. – Jak dobrze wiesz, miecz obosieczny w naszym przypadku nie jest potrzebny, wystarczy moje słowo szlachetnego rycerza, który nie dotyka damy bez jej jednoznacznej zgody. Poza tym wiążą mnie śluby kawalerskie, których w przeciwieństwie do ciebie skrupulatnie przestrzegam. A przede wszystkim liczy się twoja wygoda. Uuu… trochę szumi ta pompka, co? – zaniepokoił się lekko. – Mam nadzieję, że nie pobudzimy sąsiadów, godzina jest mimo wszystko bestialska.

Materac na szczęście szybko nabrał powietrza i można było wyłączyć pompkę, po czym oboje zajęli się kompletowaniem zapasowej pościeli.

– Poduszki mam dwie, ale za kołdrę musi robić koc w poszewce – oznajmiła Iza. – Ja tak spałam ostatnio i mogę cię zapewnić, że jest całkiem komfortowo.

– Rewelacyjne wyro – przyznał Majk, strzepując świeżo obleczony koc i rzucając go na pokryty prześcieradłem materac. – Lepsze niż królewska alkowa! Moje wyrazy uznania, elfiku, jesteś mistrzynią wśród czarownic, aż się boję spać z tobą w jednym pokoju!

Iza parsknęła śmiechem, po czym, sięgnąwszy po odłożone na stół rzeczy, wręczyła mu je wymownym gestem.

– No to teraz idź się ogarnąć i przebrać. A ja skoczę do kuchni po wodę.

Majk rozłożył ręce w geście bezradności i z rozbawioną miną posłusznie udał się do łazienki, skąd po chwili dobiegł szum wody. Iza przyniosła z kuchni kilka butelek wody i usiadłszy na wersalce, wpatrzyła się w rozłożony na podłodze materac.

„Będziesz dzisiaj moim gościem, promyczku” – pomyślała z radością. – „Kto by pomyślał, że ta koszmarna dniówka skończy się w taki sposób! Nie boję się już tej rozmowy, nawet jak będzie bolało, to zrekompensują mi to moje cudowne okruszki.”

Co prawda przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, że w obecnej sytuacji, gdy prawdziwa Anabella była na poważnie w grze, nie powinna proponować mu spędzenia u niej nocy, nawet jeśli było to w stu procentach niewinne i wynikało jedynie z przyjaźni. Bo czy ona sama, gdyby była Anabellą, chciałaby, żeby przyjaźnił się z kimkolwiek w taki sposób? Jednak szybko przypomniała sobie, że w czasach, gdy to ona poważnie myślała o Michale, miała podobny dylemat i żadne z nich się tym nie przejmowało. To przecież nic złego… po prostu przyjaźń… i to przyjaźń z gatunku tych najgłębszych, pozwalająca na więcej, gdyż zbudowana na bolesnej historii formatowania księżycowych dusz.

Ten księżyc… Teraz już rozumiem, że to było możliwe tylko w taki sposób…

Przez uszczęśliwioną twarz Izy przemknął nagły cień. Nie, o księżycu lepiej za dużo nie myśleć, to już niestety nie był neutralny temat.

***

– Świetnie na ciebie pasują! – oceniła Iza, kiedy Majk wrócił z łazienki przebrany w ubrania Roberta. – Jak szyte na miarę!

– Też to zauważyłem – uśmiechnął się. – Mam tylko nadzieję, że duchowy brat maratończyk nie będzie miał mi za złe, że bez pozwolenia oblekam jego szaty.

– Nawet nie będzie o tym wiedział – zapewniła go. – Tak jak twoja babcia nie wie, że ja oblekam jej koszulę nocną, kiedy śpię u ciebie. To są tajemnice najwyższej wagi, które nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne!

– To prawda – zgodził się ciepło. – Nocne tajemnice, które na zawsze muszą pozostać pod osłoną nocy. Dziękuję ci za możliwość kąpieli i noclegu, Izula, to całkowicie zmienia perspektywę naszej rozmowy, przede wszystkim pozwala częściowo przełożyć ją na jutro rano. Masz jakieś poranne obowiązki?

– Zwykle w niedzielę tylko kościół, ale tam mogę pójść na dwunastą, albo do tego drugiego na trzynastą – odparła rzeczowo. – Więc jutro możemy spać do oporu.

– Tak jest – skinął głową. – I właśnie tak zrobimy, Mademoiselle. Byczymy się na maksa, a potem się zobaczy. No, na co czekasz? – wskazał jej ręką łóżko. – Wskakuj już do wyra. Ja wyłączę światło.

– Okej, tutaj na rogu stołu są butelki z wodą – odparła tonem organizatora Iza, posłusznie wsuwając się pod kołdrę. – Jakby ci się chciało pić w nocy, to bierz, jedną możesz od razu postawić sobie pod ręką przy materacu. Tyle że wszystkie są niegazowane, innych niestety nie posiadam.

– Znakomicie – uśmiechnął się Majk z ręką na włączniku światła. – Niegazowaną podobno też da się pić, ważne, żeby była mokra. Dzięki, mały elfie. Uwaga, gaszę!

W salonie zapanowała ciemność, w której nieprzyzwyczajone oczy Izy jeszcze przez kilka sekund nie widziały zupełnie nic. Ułożyła się wygodnie na poduszce i z ulgą wyprostowała zmęczone nogi i plecy, słuchając szelestu dobiegającego ze strony ułożonego na podłodze materaca. Nagle, u jej zaskoczeniu, dostrzegła tuż przed sobą zbliżający się cień i owinięty w swój koc Majk usiadł koło niej na łóżku. Stało się to tak niespodziewanie, że odruchowo poderwała głowę z poduszki.

– Ciii! – powiedział uspokajającym półgłosem. – Nie bój się, elfiku. Przesuń się trochę i wpuść mnie, okej? Obiecuję, że będę grzeczny.

Z radością i bez wahania przesunęła się bliżej ściany, by zrobić mu miejsce.

– Jasne, wskakuj.

– Dla zachowania zasad przyzwoitości mam ze sobą własną kołderkę – zaznaczył, wyciągając się obok niej, lecz układając się niżej niż ona, w taki sposób, że jego głowa wylądowała na wysokości jej łokcia. – Położę się o tak… zaraz pod twoją ręką – dodał przymilnym tonem. – Wiesz, co chcę przez to osiągnąć, prawda?

Iza znów prychnęła cichym śmiechem, natychmiast wsuwając dłoń w jego włosy.

– Oczywiście, że wiem – odpowiedziała z rozbawieniem. – Znam te twoje machlojki, szefuniu, sam się zresztą zapowiadałeś, więc trudno by mi było się tego nie domyślić.

– Potrzebuję tego, elficzku – wyszeptał, przytulając mocniej policzek do kołdry przy jej boku i swym kocim zwyczajem nadstawiając głowę, by łatwiej jej było go głaskać. – Ciągle mam deficyt kontaktu fizycznego, chyba na starość człowiek potrzebuje tego coraz więcej… a dzisiaj to już dosłownie mnie rozrywa.

– Aż tak? – uśmiechnęła się w ciemnościach.

– Mhm. Na kawałki. Miewasz czasem tak, że koniecznie musisz się do kogoś przytulić? O właśnie tak… tylko przytulić się i dać się pogłaskać po łbie takim małym paluszkom. Nic więcej… Nie no, dobra – w tonie jego leniwego półgłosu zabrzmiała nutka rozbawienia. – Więcej też by się chciało, nie mogę powiedzieć, że nie, aż takim hipokrytą nie jestem. Ale nawet to wystarczy. Niezobowiązująco.

Serce Izy biło mocno i radośnie. A więc nie miał tego od tamtej! Nie dotykała go! Jeszcze nie… bo to na pewno tylko kwestia czasu… ale jednak nie doszli jeszcze do etapu, kiedy mógł poprosić wprost Natalię o pogłaskanie go po włosach. Czy to nie była najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia? Jego włosy nadal należały do niej! Po przyjacielsku, wiadomo, do takiego gestu glejtem mogła być tylko przyjaźń i najgłębsze zaufanie, ale to przecież nie zmieniało faktu, że wciąż jej potrzebował… właśnie w taki sposób, w tej najcudowniejszej roli!

– Niezobowiązująca czułość? – odparła lekko, przesiewając powoli jego włosy przez palce. – Pamiętam, mówiłeś o tym nieraz… Wcale się nie dziwię, każdy tego potrzebuje.

– Jeden pewnie bardziej, drugi mniej – odparł cicho. – Ty sama mówisz, że jesteś zimną rybą, więc może trochę inaczej to postrzegasz, ale uwierz, że taki stary, prawie trzydziestopięcioletni frajer jak ja to nie tylko bomba testosteronu, ale i studnia bez dna, jeśli chodzi o potrzebę dotyku. W pewnym sensie facet jest jak wieczny niemowlak, potrzebuje po prostu, żeby ktoś go przytulił i pogłaskał. A ty to tak potrafisz…

Iza przymknęła oczy, unosząc się na fali szczęścia i rozkoszy płynącej z jego bliskości. Miała do dyspozycji tylko jedną rękę, drugą bowiem, leżąc w tej pozycji, blokował jej razem z ramieniem, dlatego wkładała w jej ruch całą czułość, jaka przepełniała jej serce, a po cichu przemycała też na wpół bezwiednie impulsy zmysłowego pragnienia, które jego słowa natychmiast obudziły w jej ciele.

– Wierzę – odpowiedziała przekornie. – Chociaż jeśli chodzi o bombę testosteronu, to w pewnym sensie sam jesteś sobie winien przez te deale z Panem Bogiem i śluby kawalerskie. Sam związałeś sobie w ten sposób… hmm, ręce.

Majk prychnął śmiechem, przytulając się mocniej.

– Związałem, to prawda – przyznał pogodnie. – I zrobiłem to całkowicie świadomie i metodycznie, o czym zresztą doskonale wiesz, elfiku. To pokuta za moje grzechy z przeszłości oraz dobrowolny kredyt na przyszłość, dlatego będę się tego twardo trzymał. Aż przyjdzie czas… o ile przyjdzie, na co ciągle mam nadzieję. Tak czy inaczej to, co teraz robisz… to odlotowe doładowanie elfikową energią… to jest możliwe tylko z tobą.

Serce Izy znów zabiło mocniej. Dlaczego tak mówił? Z jego perspektywy niezobowiązująca czułość powinna chyba mieć jakieś granice… co prawda i tak miała je przez sam fakt, że była niezobowiązująca, ale…

– Na razie – zaznaczyła, starając się, by jej głos zabrzmiał beztrosko. – Tylko do czasu, jak sam powiedziałeś. Bo we właściwym momencie wszystko zmieni twoja Anabella.

Imię to wybrzmiało w ciemnościach jak magiczne zaklęcie, pozostawiając w jej głowie ciche, ledwo słyszalne echo. Anabellabellabella

– Mhm – pokiwał leniwie głową Majk. – Może nie wszystko, ale zmieni dużo… chociaż akurat w tym punkcie niczego bym nie zmieniał. Już kiedyś ci mówiłem, że jeśli wszystko ułoży się tak, jak tego pragnę, to z Anabellą dogadamy się bez problemu, o to jestem spokojny.

Iza wstrzymała na chwilę oddech.

– W kwestii głaskania po włosach? – zapytała żartobliwie.

– Mhm. I doładowywania elfikową energią.

– Myślisz, że ona się na to zgodzi?

– Myślę, że tak. Nie będzie miała innego wyjścia – w jego głosie zabrzmiało rozbawienie. – Przecież nikt na świecie nie potrafi tego robić tak jak ty.

„Nie baw się tak ze mną” – pomyślała smutno. – „To boli.”

– Chyba że ona też się nauczy – zauważyła ze ściśniętym sercem.

– Chyba że – przyznał spokojnie. – Są nawet na to spore szanse, zwłaszcza jeśli przeszkoli się u ciebie.

„Jeśli przeszkoli się u mnie?” – powtórzyła ze zgrozą w myśli. – „Co przez to rozumiesz?”

– Kiedy ma się ograniczone pole manewru, trzeba kombinować – ciągnął mruczącym tonem Majk. – A ja mojego kombinatorstwa, a zwłaszcza jego efektów, nie oddam za nic w świecie. Tak, aniele. Przeszkolisz moją Anabellę tak, żeby umiała wszystko to co ty. Warunek sine qua non, żebym mógł być w pełni szczęśliwy, bo tylko takie doładowanie jest mnie w stanie uspokoić w ciężkiej chwili i dać mi energetycznego kopa. Gdybym nie odkrył tego sposobu na przywracanie się do życia, to dzisiaj pewnie byłbym już zdechlakiem utopionym w brandy… Hmm, podoba mi się ta wizja, wiesz? – znów w jego głosie zabrzmiało rozbawienie, tym razem podszyte znajomą nutą wzruszenia. – Przeszkolisz ją we wszystkim i przekażesz jej instrukcję obsługi starego frajera Majka, którą wypracowaliśmy podczas naszej księżycowej terapii. Tak, żeby mogła kontynuować swoje dzieło, to, co zaczęła twoimi rękami… twoimi paluszkami…

„Dzieło, które ona zaczęła moimi rękami?” – powtórzyła, zagryzając wargi. – „No tak, zapomniałam. Jestem przecież tylko poligonem doświadczalnym.”

– To nie będzie trudne, obiecuję – mówił dalej Majk. – Przyjdzie ci tak naturalnie jak codzienne otworzenie oczu… jak poranna kawa… Oczywiście pod warunkiem, że Anabella nie da mi kosza, bo nadal nie mam na to żadnych gwarancji – dodał żartobliwym tonem. – Dlatego nie mówmy dzisiaj za dużo o czymś, co będzie kiedyś… albo i nie będzie. Boję się zapeszyć.

– Jasne – szepnęła.

– Staram się ćwiczyć cierpliwość, ale i tak niecierpliwy ze mnie frajer. Chcę teraz. Nie kiedyś, nie „być może”, tylko teraz… w realu… o tak… – poruszył pociągle głową jak łaszący się kot. – Jak najwięcej, Izula… Doładuj mnie, ile tylko się da, i pogadajmy sobie, hmm? Aż zaśniemy.

„Nie bój się, ona nie da ci kosza” – pomyślała smutno Iza, wciąż bawiąc się sprężystymi kłębami jego włosów. – „Gdyby to zrobiła, znaczyłoby, że nie jest prawdziwą Anabellą, więc to się wyklucza samo przez się.”

– O czym chcesz gadać? – zapytała swobodnie.

– O wszystkim. Mamy czas, nie musimy się śpieszyć, więc zróbmy to porządnie. Najpierw tematy bieżące, potem sesja filozofii księżycowej, a na koniec dalszy ciąg podsumowania terapii. Z tym, że to ostatnie może być już jutro – zaznaczył. – Wszystko zależy od tego, jak pójdzie nam punkt drugi, czy będziemy mieli powód, żeby go rozwinąć i na ile… Co powiesz na taki plan, kochanie?

– Brzmi rozsądnie – odparła z ciężkim sercem.

– No to jedziemy. Twój raport z balu już skończony?

– Tak.

– W takim razie przejdę do mojego, ale najpierw wisi nam jeszcze Kacper i jego umowa – przypomniał jej rzeczowym tonem. – Przygotowałaś ją bez słowa krytyki i protestu, ale domyślam się, co o tym sądzisz. Powiedz mi to wprost i bez ogródek. Masz do mnie o to trochę żalu, prawda?

– Żalu? – zdziwiła się. – Absolutnie, Michasiu, ani odrobinę. Fakt, w pierwszej chwili, kiedy Kacper mi to powiedział, zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie, bo… no, po prostu martwię się o niego, nie chciałabym, żeby zepsuło mu się z Kasią. Ale kiedy wyjaśnił mi, o co chodzi, że potrzebuje tej umowy do uzyskania kredytu, a kredytu do pociągnięcia remontu, że to ważne, żeby mieszkanie było gotowe na lipiec… Jak to usłyszałam, zrobiło mi się wręcz głupio, że świruję z jakąś klątwą, blokowanie chłopakowi planów z takiego powodu to by dopiero była niedźwiedzia przysługa. Zwłaszcza że ty już podjąłeś decyzję, a ja prawie od razu uznałam ją za słuszną.

– Nie miałbym sumienia odmówić mu czegoś, co i tak miałem zamiar zrobić – odpowiedział Majk, odwracając się bardziej na wznak, lecz nie odsuwając głowy. – Nie przerywaj, Izula, proszę… chyba że boli cię już łapka?

– Nie boli – uśmiechnęła się, odgarniając mu włosy z czoła. – Podstawiłeś mi tę łepetynę tak wygodnie, że w ogóle mnie to nie męczy, wręcz działa uspokajająco na nerwy. Jak głaskanie kota.

– O, to jest dobre porównanie! – przyznał z zadowoleniem. – Jestem bezczelny i samolubny jak kot i nic na to nie poradzę, elfiku. To jest uzależnienie, z którym już nawet nie próbuję walczyć, zwłaszcza że musiałbym walczyć wbrew sobie. A wracając do Kacpra, to frajer jest świetnym pracownikiem, Lidia jest z niego bardzo zadowolona, więc zależy nam, żeby u nas został. Jest pracowity, punktualny, ostatnio naprawdę wyjątkowo ogarnięty, a do tego ma różne umiejętności techniczne, które na co dzień bardzo się przydają, zwłaszcza w lokalu na rozruchu. Mówiąc krótko, interes jest po obu stronach, tym bardziej że, jak wiesz, ciągle brakuje nam kompetentnych rąk do pracy, dlatego uznałem, że nie będę wydziwiał i zaryzykuję dla niego tę klątwę.

Iza westchnęła.

– Tak… nie było innego wyjścia. Zwłaszcza że to przecież tylko hipoteza.

– Co nie znaczy, że nie traktuję jej poważnie – zastrzegł Majk. – Każde twoje ostrzeżenie i każdą metafizyczną intuicję biorę bardzo na serio.

– A być może niesłusznie – odpowiedziała z nutą goryczy, której nie zdołała do końca usunąć z tonu głosu. – Moja intuicja potrafi się mylić… nawet bardzo.

– Dowód na to?

Uśmiechnęła się smętnie, zadowolona, że przynajmniej z racji ciemności nie musi pilnować wyrazu twarzy.

– Znalazłoby się ich trochę – odparła spokojnie. – I mam cichą nadzieję, że sprawa Kacpra będzie najmocniejszym z nich. Tyle tylko, że musimy na to trochę poczekać.

– Jeśli masz na myśli Miśka – podjął Majk, ignorując jej ostatnie zdanie – to nie jest to dla mnie żaden dowód.

– Nie o nim myślałam – odparła cicho Iza, wspominając ze smutkiem bladą, niepełną tarczę księżyca na tle noworocznych fajerwerków. – Moja intuicja ma na koncie inne, dużo poważniejsze wtopy.

– Coś z Madi i Bastkiem?

– To być może też, ale na to jeszcze nie mam dowodów. Proszę, Michasiu, nie zgaduj – dodała łagodnie. – Tego akurat nie mogę ci powiedzieć, poza tym to przecież tylko dygresja.

Na chwilę w ciemnościach zapadła cisza, przerywana jedynie delikatnym szelestem włosów Majka przesiewanych przez jej palce. Paradoksalnie, kiedy a propos Kacpra wyrzuciła z siebie żal do intuicji, zrobiło jej się nieco lżej na sercu… zresztą od początku nic nie było tutaj czarno-białe. Nocna rozmowa, choć dopiero się zaczęła, z jednej strony zdążyła już kilka razy przygwoździć ją do ziemi, lecz z drugiej też kilka razy wynieść pod obłoki, podobnie jak sama obecność Majka i ciepło jego ciała, które wyczuwała nawet przez grubą warstwę kołdry i koca. Gdyby mogła mu powiedzieć, jak to jest z tą zimną rybą… Ale tak było lepiej. Niech nic nie podejrzewa.

– Dygresja… okej – mruknął Majk. – Niech ci będzie. Jeśli klątwa, o której mi mówiłaś, nie zadziała na Kacpra, to faktycznie będzie to dowód przeciwko tej hipotezie, a może nawet przeciwko twojej intuicji. Z jednej strony wolałbym, żeby tak było, ale z drugiej… no nic, zobaczymy.

– Miejmy nadzieję, że tym razem intuicja również mnie zawiedzie – podsumowała Iza. – Właściwie to w tym przypadku zależy mi na tym najbardziej, ale, jak mówisz, zobaczymy. Póki co realną korzyścią dla Kacpra jest umowa na stałe, a dla nas solidny pracownik, który przyda się na Koncertowej. Obiektywnie same plusy.

– Tak jest. A skoro dostał na stałe, to zabieramy się za niego systemowo. W przyszłym tygodniu zapisuje się na kurs na prawo jazdy, Lidia zresztą też. Stała obsada Koncertowej musi być zmotoryzowana, zresztą jak tylko inwestycja zacznie się zwracać, pomyślimy o służbowym samochodzie dla ich placówki.

– Świetny pomysł, szefie. Przy takim zasięgu flota samochodowa też musi się rozrosnąć, nie ma innej opcji.

– Nie ma – zgodził się. – Ale na tym kończymy już rozdział pod tytułem Sprawy zawodowe, hmm? Czy jeszcze coś nam zostało z tych bieżących?

– Na szczęście chyba już nic.

– Alleluja. To co teraz, elfiku? Możemy przejść do naszej filozofii księżycowej?

– Kiedy tylko chcesz. Ale chyba najpierw miałeś mi zdać relację z Nałęczowa? – przypomniała mu, przyznając sobie w duchu punkt za to, że jej głos zabrzmiał przy tym czysto i spokojnie.

– Tak… to się zresztą ze sobą ściśle wiąże.

– Nałęczów z filozofią? – szepnęła.

– Nie, z księżycem.

Zabolało. Gdyby nie to, że w palcach trzymała kłęby jego włosów, zabolałoby jeszcze bardziej, ale i tak znieczulenie zadziałało tylko częściowo. Jak to dobrze, że tej rozmowy nie musieli odbywać w pełnym świetle! W ciemnościach łatwiej być profesjonalnym komandosem.

– Z księżycem? – zapytała, starając się przybrać ton zdziwienia.

Cisza. Dlaczego milczał tak długo? Przecież właśnie teraz miał otwartą drogę, żeby ze wszystkiego jej się zwierzyć, opowiedzieć o spacerze z Anabellą pod noworocznym księżycowym niebem… A może nie chciał jeszcze tego mówić? Albo po prostu głos ze wzruszenia uwiązł mu w gardle? Odruchowo spowolniła, a następnie zatrzymała ruch palców w jego włosach.

– W Nałęczowie widziałem księżyc – odpowiedział powoli, cichym, jakby napiętym półgłosem. – Prawie w pełni.

Jednak. Zaczynało się. A zatem uwaga – przygotować się na cios!

– Ach… było go widać? – nadal udawała zdziwienie, choć serce ściskało jej się ze stresu przed ostateczną próbą komandosa. – Nie było chmur śniegowych?

Znów cisza. Długa i praktycznie idealna, bo oboje leżeli nieruchomo, jak zaklęci.

– Nie – odparł w końcu Majk. – Był mróz i bardzo czyste niebo.

„Zgadza się” – pomyślała smutno.

– Wyszedłeś na spacer w czasie balu? – szepnęła.

– Mhm.

Zamilkli po raz kolejny, tym razem na jeszcze dłużej. W głębokich ciemnościach płynęły sekundy, zamieniały się w minuty… Dlaczego nie ciągnął tematu? Przecież ostatnie pytanie zadała właśnie po to, żeby mu to umożliwić, a samej zrobić w ten sposób ruch wyprzedzający i wygrać kolejny punkt w grze. Odpowiedź powinna brzmieć: „wyszedłem, ale nie sam”. Ona wtedy zapytałaby w naturalny sposób „a z kim?”, zaś on odpowiedziałby „z moją Anabellą”. I sprawa byłaby załatwiona. Bo przecież, nawet gdyby dziś nie powiedział jej, kim jest Anabella, za jakiś czas dowiedziałaby się na przykład od Lodzi, że Natalia była na balu, i skojarzyłaby fakty. On wiedziałby, że ona wie… miałby na to gwarancję… Czyżby tego nie chciał?

„To możliwe” – myślała, nadal nie ruszając się i starając się oddychać jak najciszej. – „Może nie chce jeszcze przed nikim odkrywać kart?… Ale w takim razie po co sam zaczynał temat? Po co mówił o księżycu? A może po prostu to dla niego tak ważne i kosztuje go tyle emocji, że zastanawia się, jak ubrać to w słowa? To przecież normalne, że kiedy człowiek jest czymś wyjątkowo mocno wzruszony, zapomina języka w gębie…”

Przymknęła powoli powieki, dzięki czemu w jej głowie zrobiło się jeszcze ciemniej – jak w atramentowo czarnym piekle. Choć palce wciąż miała wplecione we włosy Majka, nie głaskała go już, on też się tego nie domagał, w ogóle się nie poruszał, czuła tylko bijące od niego ciepło. Czas znów zatrzymał się, a raczej zamienił w spiralę, to zaś, jak to często bywało w obecności Majka, nie pozwalało postrzegać jego upływu, bowiem każda sekunda miała zupełnie inną długość niż na zegarze.

„Teraz byłaby najlepsza okazja, żeby porozmawiać o niej” – rozmyślała smutno. – „Ciemno, nie widać twarzy… mowa ciała wyłączona, trzeba pilnować tylko głosu. Idealne okoliczności, żeby mieć to już za sobą. Ale jakoś nie umiem… nie mam motywacji… Sama nie dam rady tego zainicjować, to on musiałby to zrobić…”

Majk jednak nadal nie ruszał się, leżał u jej boku jak kłoda. Może zasnął? To przecież możliwe, w takim stanie przemęczenia wystarczy, że człowiek przyłoży głowę do poduszki i sam nie wie, kiedy traci kontakt z rzeczywistością. Jednak gdyby spał, słychać byłoby wyraźniej jego oddech, podczas gdy cisza panująca w pokoju aż dzwoniła w uszach. A więc czuwał? Wciąż przygotowywał się na odpowiedź na jej pytanie? Szukał słów w skołowanej zmęczeniem głowie?

Czekała zatem w napięciu, nie czując senności. Komandos nie może pozwolić sobie na sen na posterunku. Znużone nogi nie bolały już tak bardzo jak wcześniej, widocznie działała tabletka, jednak pod kolanami i tak czuła nieprzyjemne ćmienie. Ramię, przy którym leżała głowa Majka, zaczęło sprawiać jej lekki dyskomfort, chętnie by nim poruszyła, żeby je rozprostować, jednak, jeśli spał, nie chciała go budzić. Leżał tak nieruchomo, tak spokojnie… prawie nie mogła uwierzyć, że naprawdę był przy niej, że to nie sen.

Milczał, a do niej, kiedy widmo trudnej rozmowy oddalało się, a przynajmniej przesuwało w czasie, znów wracały pozytywne myśli. Taki już był ten mechanizm, huśtawka, rollercoaster... Taka była dola księżycowych dusz, może zresztą wcale nie najgorsza, choć to oscylowanie między biegunami szczęścia i rozpaczy było tak męczące…

A więc jego włosy nadal należały do niej? Sam przecież to powiedział. Jak dotąd tylko ona mogła je gładzić i przesiewać przez palce bez żadnych ograniczeń. Nie w żartach, jak czasem robiły to inne koleżanki, w tym nawet Ania, ale w tym jedynym w swoim rodzaju rytuale niezobowiązującej czułości wyrosłym na gruncie terapii złamanych serc. Terapii, która spełniła swoje zadanie i mogła powoli odejść do lamusa… Owszem, odejdzie, taka jest kolej rzeczy. Jednak póki jeszcze nie odeszła, wciąż były możliwe takie chwile jak ta… niezapomniane okruszki szczęścia… i te kłęby miękkich włosów, które tak cudownie ogrzewały dłoń…

Poruszyła leciutko palcami, żeby poczuć je lepiej, udowodnić samej sobie, że to wciąż jawa, nie sen. Majk drgnął.

– Nie śpisz, elfiku? – szepnął.

– Nie – odszepnęła. – A ty?

– Ja też nie. Mogę tak jeszcze chwilę poleżeć?

– Oczywiście. Tylko wiesz co? – poruszyła ostrożnie ramieniem. – Wyprostuję sobie tę rękę, bo zaraz mi zdrętwieje.

Poderwał głowę, uwalniając jej rękę, którą z ulgą wyciągnęła i ułożyła na kołdrze.

– Przepraszam, kochanie – szepnął, podciągając się wyżej, przez co musiała wysunąć palce drugiej ręki z jego włosów. – Straszny ze mnie najeźdźca i naginacz rzeczywistości. Wygoń mnie oficjalnie na materac, bo przeginam, a sam nie mam wystarczającej siły woli, żeby to zrobić. Słyszysz, elficzku? Wykop mnie stąd. Natychmiast.

– Mówiłeś o księżycu – przypomniała mu.

„Ja też nie mam wystarczającej siły woli, żeby cię wygonić” – pomyślała jednocześnie z czułością. – „Proszę, mój promyczku… mów, o czym tylko chcesz, o niej, o swoim szczęściu, o nadziei… tylko nie uciekaj mi jeszcze na materac…”

– Mówiłem – przyznał po chwili ciszy. – Ale to był falstart.

– Falstart? – szepnęła zdziwiona.

– Mhm. Przemyślałem to i na razie nie chcę o tym gadać.

– O księżycu?

– O księżycu w Nałęczowie – doprecyzował. – Kiedyś wszystko ci opowiem, masz na to moje słowo. Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj.

– Oczywiście – odparła skwapliwie. – O nic nie będę cię dopytywać, znam zasady tera… zasady naszego układu. One przecież nadal się nie zmieniły. Ale widzę, że to musiało być dla ciebie coś bardzo ważnego?

– Mhm. Chyba tak.

Znów cisza.

„Czyli jednak” – pomyślała Iza. – „Rozmyśliłeś się i nie chcesz o tym mówić. Pewnie kiedy zacząłeś, doszedłeś do wniosku, że to jednak zbyt intymne. Albo po prostu nie chcesz, żebym domyśliła się, kim jest twoja nowa Anabella. Nie masz pojęcia, że Lodzia już mi wszystko przekablowała i nawet wciągnęła mnie w tajny pakt przyjaciółek-swatek… Nie, nie bój się, kochanie. O nic cię nie zapytam. Nawet nie wiesz, ile cierpienia oszczędzasz mi tym, że nie chcesz się zwierzać wprost…”

– Ja też widziałam księżyc, dosłownie kilka dni temu – powiedziała, żeby coś powiedzieć. – Szłam wieczorem po ulicy z Martą i nagle się pojawił, był już w stuprocentowej pełni. Świecił bardzo jasno, nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam tak jasny i duży księżyc w zimie. Albo może po prostu kiedyś nie zwracałam na to uwagi?

– To możliwe – zgodził się spokojnym tonem Majk. – Ja też kiedyś nie gapiłem się nałogowo na księżyc, dopiero ty mnie tego nauczyłaś.

– Raczej nauczyliśmy się oboje, chociaż nie pamiętam już jak.

– Racja. To w sumie ja zacząłem te filozoficzne dywagacje o księżycu. Ty za to wspomniałaś o księżycoholizmie i księżycowej duszy, a ja dobudowałem do tego teorię. Tak czy inaczej zrobiliśmy sobie z łysego frajera metafizyczny znak, alternatywny sposób komunikacji ponad przestrzenią.

– Tak – szepnęła.

Cisza. Oby tylko w tej ciszy nie usłyszał, jak jej serce wali…

– Myślałem, że… frajer ze mnie jak sto pięćdziesiąt, ale cóż…  – podjął po chwili Majk. – Sądziłem, że za jego pośrednictwem możliwa jest komunikacja podprogowa nie tylko ponad przestrzenią, ale i ponad rozumem. Komunikacja czysto metafizyczna na poziomie dusz. Z nią… z Anabellą.

Ostatnie słowo wymówił tak cicho, że bardziej je odgadła, niż usłyszała.

– Z Anabellą? – powtórzyła.

Jak dobrze, że panowały ciemności, że nie mógł widzieć jej twarzy!

– Mhm – potwierdził w zamyśleniu. – Z Anabellą ukrytą w osobie, która sama jeszcze o tym nie wie. Z tą samą, z którą, jak ufam, kiedyś się dogadasz i przeszkolisz ją we wszystkim, co uwielbiam… pod warunkiem, że odkryje i zaakceptuje swoją tożsamość. Zabawne, co? Ja wiem, kim ona jest, ale ona jeszcze nie.

Uff, jakie to było trudne! Ale cóż, pora na ruch komandosa. Trzeba jak najprędzej zdobyć kilka punktów.

– Mówiłeś to kiedyś – szepnęła.

– Co mówiłem?

– Że ty jesteś na nią gotowy, ale ona na ciebie jeszcze nie.

– A tak… mówiłem – przyznał bez wahania. – Dokładnie tak, elfiku. I właśnie po raz kolejny dosadnie się o tym przekonałem.

– Ale to chyba była tylko teoretyczna próba komunikacji? – zapytała niewinnie. – Skoro mówisz, że ponad przestrzenią…

Punkt dla niej. On zaś teraz powinien zaprzeczyć i powiedzieć jasno, że komunikacja nie była wcale ponad przestrzenią, bo Anabella była obok. Pocieszające, że nie zdołał się z nią skomunikować w metafizycznym trybie bez słów, że ona jeszcze tego nie umiała, że jeszcze nie była gotowa. Zresztą cóż w tym dziwnego? Zanim Natalia nauczy się tego kodu… Ups! A jeśli to właśnie w tej sprawie chciała z nią rozmawiać? Wybadać ją, spróbować zrozumieć, o co chodziło z tym księżycem…

Wzdrygnęła się mimo woli i zamarła, mając nadzieję, że Majk tego nie wyczuł.

– Czysto teoretyczna – potwierdził spokojnie. – Tak teoretyczna, że odbyła się tylko w mojej głowie. Widzisz, Izulka… stary dureń ze mnie. Ale trudno. I tak będę dalej walczył.

Nie zaprzeczył? Nie powiedział, że była obok? Cóż… Widocznie to znowu była jakaś skomplikowana metafora, albo ewentualnie chodziło po prostu o to, żeby konsekwentnie nie odkrywać kart. To przecież logiczne. Nie odkrywać za wcześnie kart, gdyż nic nie było jeszcze pewne. Komunikacja księżycowym kanałem nie powiodła się, chociaż on najwyraźniej bardzo na to liczył. Czy właśnie taki był bilans balu w Nałęczowie? Przecież nie księżyc był tam najważniejszy… A może?…

– Czyli w tym Nałęczowie przeżyłeś jakieś… rozczarowanie? – wyszeptała, do ostatniego ułamka sekundy wahając się, czy użyć ostatniego słowa.

Majk również jakby się zawahał.

– Wtedy nie – odpowiedział cicho po kilku sekundach. – Ale z perspektywy… Zresztą miałaś o nic mnie nie pytać – przypomniał jej. – Nie chcę na razie o tym mówić.

– Przepraszam – szepnęła.

Poruszył się w ciemnościach, chyba machnął ręką.

– Nieważne, Izula – odparł ciepło. – Tak jak powiedziałem, stary dureń ze mnie, frajer nad frajerami do potęgi nieskończonej. Ale i tak się nie poddam. Tylko najwięksi frajerzy mają taką wolę walki, oczywiście pod warunkiem, że przed każdą bitwą, w której zazwyczaj obrywają po ryju, dostają energetycznego kopa od jakiejś dobrej wróżki. Bez tego nie dałbym rady, elfiku… Chodź do mnie jeszcze na chwilę, przytul się – dodał, obracając się w jej stronę i ogarniając ramionami w plątaninie pościeli. – Bliżej… o tak. A z raportu z balu w Nałęczowie na razie mnie zwolnij, dobrze? Wrócimy do tego w swoim czasie, jak już wszystko się wyjaśni.

– Dobrze – pokiwała głową, przytulając się przez kołdrę do jego piersi i kryjąc w niej twarz.

– Obiektywnie zresztą nic wielkiego się tam nie działo – zaznaczył. – Zabawa jak zabawa, grono było zacne, więc i bal był fajny, nie mogło być inaczej. Natomiast to, co najważniejsze, rozgrywało się, jak już wspomniałem, na poziomie metafizy… Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że jeśli pojadę z kumplami do Nałęczowa, to nie pożałuję?

– Aha – szepnęła w kołdrę. – I co?

– I nie żałowałem ani przez sekundę – odparł cicho. – Ani przez jedną sekundę, Izuś… Wtedy oczywiście odbierałem to inaczej, dzisiaj widzę, że byłem totalnym frajerem, ale wtedy, tamtej nocy, to było… piękne. Tak cudowne i piękne, że nigdy tego nie zapomnę.

W jego głosie zabrzmiało wzruszenie, które rozbijało jej duszę na kawałki, na szczęście pozycja, w której się znajdowała, ułatwiała komandosowi zadanie. Wbrew pozorom, to było o wiele łatwiejsze niż tamta rozmowa z Lodzią.

– Ale nie mówmy już o tym – podjął łagodnie Majk. – Na dzisiaj pofilozofowaliśmy sobie wystarczająco, obawiam się, że już jest blisko świtu, a żadne z nas jeszcze nie zmrużyło oka. Wybacz staremu frajerowi, kochanie… Musiałem. Po prostu musiałem z tobą o tym porozmawiać, jak najszybciej, właśnie dzisiaj. Za to teraz już wracam na swoje miejsce – dodał żartobliwie, rozluźniając uścisk ramion. – I w przenośni, i fizycznie. Czyli zostawiam cię wreszcie w spokoju i spadam na mój wykwintny materac.

Mówiąc to, puścił ją całkowicie, co przyjęła bez oporu, i wygramolił się do pozycji siedzącej, po czym, korzystając z odrobiny słabego światła, jakie przenikało przez zasłony, wraz ze swoim kocem przeniósł się na materac.

– Ups! – prychnął śmiechem, gdy ów zaskrzypiał pod jego ciężarem. – Zdaje się, że moje ekstra wyrko zapuszcza silnik i zaraz odfrunę na nim jak na czarodziejskiej miotle! Ale cóż, w życiu trzeba czasem zaryzykować… Dziękuję ci za doładowanie, elfiku.

– Nie ma za co, szefie – odparła wesoło, moszcząc się wygodniej na łóżku. – Cała przyjemność po mojej stronie.

– Przyjemność jak przyjemność – mruknął sceptycznie. – Wymęczyłem cię jak ostatni kacior, zdaję sobie z tego sprawę. Ale teraz już zamykam pysk i idziemy spać. Dobranoc, Izulka.

– Dobranoc, Michasiu.

„No i uciekłeś mi” – pomyślała leniwie, wtulając głowę w poduszkę. – „Ale może to i dobrze?… Ty też musisz odpocząć… Oboje musimy chociaż trochę pospać…”

Cisza coraz bardziej dzwoniła jej w uszach. Ostatkiem świadomości uchwyciła jeszcze lekkie skrzypienie materaca, na którym Majk zapewne przyjmował wygodniejszą pozycję, a potem zapadła w absolutną ciemność. Nim zegar wiszący na ścianie wskazał godzinę czwartą trzydzieści, w salonie nie dało się wyczuć już żadnego ruchu, słychać było jedynie cichutką symfonię dwóch równych, spokojnych oddechów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *