Anabella – Rozdział CLXXXIX

Anabella – Rozdział CLXXXIX

Pokój na Bernardyńskiej tonął w mroku, Iza bowiem nie zapaliła światła, lecz, stanąwszy przy oknie za zaciągniętą zasłoną, obserwowała z góry osnute padającym śniegiem podwórze i ledwo widoczne w rogu wejście z ulicy przez bramę. Przed chwilą otrzymała smsa od Majka, który zapewniał ją, że właśnie wyszedł z firmy i jest w drodze, jednak ponieważ szedł na piechotę z Zamkowej, a opady śniegu wzmagały się, na jego dotarcie tutaj trzeba było przewidzieć jeszcze kilka ładnych minut.

Przed nią na parapecie stał kwiat w glinianej doniczce, który wciąż nie kwitł… lecz może zakwitnie na wiosnę? W taką grudniową porę, kiedy na dworze mróz, a światła niewiele, nie można oczekiwać od kwiatów, by kwitły, tak jak od ludzi, którym jest ciężko na sercu, nie można wymagać, by się uśmiechali. A jednak każda zima kiedyś przecież mija i zza chmur kiedyś wyjdzie słońce… tak jak w ostatnich dniach na nowo wyszło dla Moniki. Właśnie godzinę temu przyszła smsowa informacja od Amelii, że Monika wyjechała już z Radzynia, by kontynuować leczenie w Warszawie, w prywatnej klinice zapewnionej jej przez Darka.

„I super” – myślała ciepło, gładząc opuszkiem palca jeden z długich liści kwiatu. – „Jeden koszmar mniej, teraz już na pewno wszystko im się ułoży. W ogóle, jak tak spojrzeć obiektywnie, wszystko idzie ku dobremu. Monia odzyskała Darka, Aga promienieje, Zosia też powoli się podnosi… i Martusia… Nawet Krawczyk zdrowszy, Madi się ucieszy, a ja już prawie całkiem przestałam się go bać. Chwilami zresztą wychodzi z niego całkiem fajny, na swój sposób sympatyczny facet…”

Uśmiechnęła się na wspomnienie dzisiejszej wizyty u milionera – wizyty, która wprawdzie rozpoczęła się w wielkim stresie, lecz zakończyła w atmosferze swobodnej rozmowy i pogłębiającej się komitywy, która w jej przekonaniu była swoistą gwarancją bezpieczeństwa. Nawet jeśli Krawczyk miał coś wspólnego z Rolskim (w co jednak coraz bardziej wątpiła), to obawa, że będzie chciał w ten sposób zaszkodzić interesom jej siostry i szwagra, wydawała jej się dziś wyjątkowo nieuzasadniona. Fakt, że kiedy wychodziła z jego domu, jak na złość na holu wpadła na Sylwię, która pożegnała ją jedynie lodowatym skinięciem głowy, jednak czy musiała się przejmować jej wrogością? Przecież nie miały obowiązku być przyjaciółkami, a za jakiś czas Sylwia i tak zrozumie, że Iza nie jest dla niej żadnym zagrożeniem.

„Sama też jestem w bardzo dobrej sytuacji” – myślała dalej. – „Misiek wreszcie się odczepił, z Victorem sprawa wyczyszczona raz na zawsze, nawet na jutrzejsze seminarium udało mi się całkiem nieźle przygotować… no i zaraz go zobaczę!” – uśmiechnęła się, przechylając głowę, by zerknąć na wejście do bramy. – „Ile to już minęło od środy? Niby tylko cztery dni, a mam wrażenie, jakby minął wiek!”

Odłożony na parapet telefon rozświetlił się od powiadomienia o przychodzącej wiadomości tekstowej, przez chwilę u góry ekranu pojawiło się imię Lodzia, po czym ekran wygasł i pozostała tylko migająca na niebiesko dioda. Iza sięgnęła po aparat, by odebrać sms, jednak dokładnie w tym momencie w obserwowanej wciąż kątem oka bramie zarysowała się ciemna sylwetka idącego szybkim krokiem mężczyzny.

„Jesteś!” – ucieszyła się Iza, rezygnując z aktywowania ekranu i wycofując się nieco bardziej za firankę, zza której ze wzruszonym uśmiechem śledziła znajomą postać kierującą się ku wejściu do kamienicy. – „Jesteś, moje kochanie…”

Majk, zdyszany od ultraszybkiego marszu, a do tego przysypany śniegiem jak bałwan, podniósł głowę ku jej oknom i zatrzymał się zdziwiony brakiem w nich światła. Jak to? Przecież dziesięć minut temu wysłała mu smsa, że czeka na niego na Bernardyńskiej, na chodniku przed bramą widział zresztą zaparkowanego srebrnego peugeota, którym po południu pojechała do Krawczyka. Zdecydowanie, musiała tu być, tylko dlaczego nie zapaliła światła? Wszystkie okna jej mieszkania wychodziły przecież na tę stronę. Może była w łazience? Albo jeszcze nie dotarła do mieszkania, bo na korytarzu zagadała ją sąsiadka?

Przez grube płatki śniegu prawie nie było widać nieoświetlonych okien na pierwszym piętrze, jednak mężczyzna, sam nie wiedząc dlaczego, wciąż tkwił w miejscu na środku chodnika i wpatrywał się jak zaczarowany w jedno z nich. Co było w nim takiego, że spowijająca je ciemność zdawała się świecić niebiańską poświatą, co prawda niewidoczną dla oczu lecz doskonale wyczuwalną intuicją księżycowej duszy?

Stojąca za firanką dziewczyna również jak zaklęta patrzyła prosto w twarz mężczyzny, mimo że jego sylwetka była teraz ledwo widoczna zza gęstej ściany szalejącego białego żywiołu. A jednak, na mocy jakiegoś niewytłumaczalnego fenomenu z pogranicza metafizyki, zdawało jej się, że dokładnie widzi jego oczy – ukochane stalowoszare oczy przepełnione światłem rozpraszającym ciemności… Nie bała się, że ją dostrzeże, z takiej odległości, przez padający śnieg, w półmroku rozproszonym jedynie przez słabą łunę ulicznych latarni to było fizycznie niemożliwe. Dlaczego jednak stał tam już trzecią czy czwartą sekundę i – nie widząc jej – patrzył jej prosto w oczy? Czy szóstym zmysłem wychwytywał telepatyczny przekaz, jaki nadawała do niego wprost ze stacji elfów?

– Kocham cię – wyszeptała do niego z czułością, czując przy tym lekki zawrót głowy. – Mój promyczku… Michasiu… kocham cię!

Jednocześnie z każdym wyrzucanym z siebie słowem słodkiego wyznania czuła, jak jej serce ogarnia ulga, jakby to uzewnętrznienie siłą dławionych uczuć w magiczny sposób dodawało jej sił do dalszej walki. Tak bardzo tego potrzebowała! Po prostu to powiedzieć. Wypowiedzieć na głos, patrząc mu prosto w oczy, choć (na szczęście) nie mógł tego widzieć, ani słyszeć.

– Kocham cię – powtórzyła po raz ostatni, tym razem całkowicie na głos, czysto i wyraźnie, po czym cofnęła się o krok z zamiarem odsunięcia się od okna.

W tym samym momencie, jakby czytając w jej myślach, zaśnieżona sylwetka mężczyzny poruszyła się i skierowała w stronę wejścia do budynku, szybko znikając jej z oczu. Iza nieco jeszcze drżącą dłonią poprawiła firankę i udała się do przedpokoju, po drodze zapalając światło i komponując twarz, by z jak najbardziej naturalnym uśmiechem otworzyć mu drzwi.

***

– A propos Rolskiego nadal nie potrafię nic wywnioskować – zaznaczyła Iza, opierając wygodniej skroń na ramieniu Majka, który słuchał jej raportu z wizyty u Krawczyka. – On tylko raz wspomniał o Korytkowie, wtedy, kiedy dawał mi te vouchery, ale w tym nie było, moim zdaniem, nic podejrzanego. Ogólnie sam na sam, bez tej całej Sylwii, rozmawiało nam się bardzo dobrze… Może to dlatego że tym razem nie nawiązał do żadnych interesów?

– Tylko metafiza? – uśmiechnął się lekko Majk.

– Mhm. Metafiza w specyficznym wydaniu pana Sebastiana. On nadal ciągnie ten swój plan przypodobania się pani Ziucie przez ożenek z Sylwią, chociaż powiem ci, że jak tak na nich patrzę, to coraz mniej rozumiem, na czym niby miałoby to polegać. Z jednej strony gada coś o zaufaniu, obsypuje ją drogimi prezentami, a z drugiej traktuje tak, że przykro na to patrzeć. Na miejscu pani Ziuty nie kupiłabym tego pod żadnym pozorem… No, ale na szczęście to nie moja sprawa – wzruszyła ramionami. – Tym bardziej że to chyba faktycznie jakoś tam działa, bo zdrowie znowu trochę mu się poprawiło.

– Ciekawa gra – przyznał Majk. – Pod tym względem nie ukrywam, że trzymam kciuki za pana Sebastiana, autentycznie życzę mu sukcesu.

– Ja też.

– Natomiast co do Rolskiego, to Pablo już się tym zajmuje. Mówił mi, że przed świętami chce naświetlić sytuację i dać ci komplet informacji do przekazania rodzinie. Ten adwokat z Radzynia też będzie je miał, ale tylko o Rolskim – zaznaczył. – O tym, że Pablo sprawdza też jego ewentualne powiązania z Krawczykiem, wiemy tylko my troje i niech tak zostanie.

– Tak – zgodziła się. – Ja też bym tak wolała. Zwłaszcza gdyby miało się okazać, że to tylko ślepa uliczka i nasza nadinterpretacja.

– Niewykluczone. Pan Sebastian może być zupełnie poza grą, ale jednak sprawdzić trzeba, choćby dla świętego spokoju. Swoją drogą, czego by o nim nie powiedzieć, ma chłopak styl… Mówisz, że obiecał ci czarterować swój wypasiony helikopter? – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Pewnie taki z SPA na pokładzie?

Oboje parsknęli śmiechem.

– Na razie mam karnety na SPA naziemne – odparła wesoło Iza. – Może chcesz jeden na gwiazdkę? Hmm? Mam tego całą kopertę, chętnie się podzielę!

– Nie, dzięki! – zaśmiał się. – To raczej oferta dla kobiet. Jak dla mnie, jeśli seans w jacuzzi, to tylko we dwoje, a twoje karnety są, jak sądzę, jednoosobowe. Odpada. Sam nie będę się kompromitował, przesiadując w jakichś wannach odnowy biologicznej.

Iza roześmiała się z żartu wbrew znajomej igiełce, która natychmiast wbiła jej się w serce na słowa we dwoje.

– Ale dlaczego sam? –  zdziwiła się przekornie. – Przecież mogę dać ci dwa.

Majk spojrzał na nią z zastanowieniem. Jako że pół godziny wcześniej przyszedł z ulicy kompletnie zasypany śniegiem i po zdjęciu czapki miał wilgotne, przemoczone na końcówkach włosy, te dopiero teraz mu schły, kręcąc się w zabawny sposób przy czole i skroniach. To oraz nieogolone od kilku dni policzki sprawiały, że wyglądał w tej odsłonie dość niechlujnie, lecz jednocześnie tak uroczo… i tak męsko…

– Hmm… kusząca propozycja – odwzajemnił jej uśmiech. – Jak dwa, to co innego. No, okej, możesz mi dać – zdecydował. – Skoro są ważne cały rok, to nie muszę się śpieszyć i zachowam je na jakąś dogodną okazję, tak samo jak tego burgunda, którego dałaś mi poprzednim razem z puli prezentów pana Sebastiana. Wychodzi na to, że niepostrzeżenie zaczynam mieć u niego dług – pokiwał pobłażliwie głową. – Nigdy bym nie podejrzewał, że do tego dojdzie, ale cóż… kiedy mój mały elfik zabiera się za ratowanie świata, nawet najbardziej niewyobrażalne rzeczy stają się rzeczywistością.

Mówiąc to, pociągnął ją ku sobie i ogarnął ramieniem, do którego przytuliła mocniej policzek i skroń. Co za chwila! Rozkosz i ból w jednym… jak zwykle. Przymknęła oczy, wchłaniając wszystkimi zmysłami jego ciepło, dotyk i delikatny zapach wody kolońskiej, od którego kręciło jej się w głowie.

– Okej, to Krawczyka chyba mamy z głowy – podsumował neutralnym tonem Majk. – Teraz opowiedz mi, co się działo w tym twoim Korytkowie. Co z tą dziewczyną? Już się jakoś pozbierała?

Opowieść o Monice, smutna lecz z pozytywną konkluzją, dziś wydała się Izie tak odległa, jakby dramatyczne wydarzenia sprzed zaledwie kilku dni rozegrały się już dawno temu. Półmrok salonu, w którym zapaliła tylko lampkę na biurku, ciepło ramienia Majka i padający wciąż za oknami gęsty śnieg tworzyły magiczną atmosferę niezwykłej zwyczajności, tę samą, którą odczuwała już nieraz – zawsze w jego obecności.

– No to całe szczęście, że to się pozytywnie rozwiązało – podsumował. – Kiedy dzwoniłem do ciebie, wtedy, co byłaś w pociągu, miałaś taki głos… Szlag mnie trafiał, że znowu coś zwaliło ci się na głowę, a ja nie mogę ci pomóc, zwłaszcza że, jak zrozumiałem, to był tylko wierzchołek góry lodowej. Mówiłaś potem, że jest coś jeszcze – przypomniał jej. – Coś, o czym chciałaś ze mną gadać już w środę, tylko rozbolała cię głowa i musiałaś pójść do domu, a ja zagadałem się przy tych taksówkach i wróciłem za późno. Co to było, Izula?

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– Teraz już nic ważnego – odparła, wpatrując się w okno. – Od wtorku do wczoraj żyłam w totalnym amoku, ale ten wolny wieczór i praca nad licencjatem dobrze mi zrobiły, a obiad u Krawczyka też wbrew pozorom pozwolił mi nabrać dystansu. Po prostu wiem, że muszę metodycznie przestać się przejmować. Przynajmniej niektórymi rzeczami.

– Od wtorku? – podchwycił czujnie Majk. – A co się stało we wtorek?

– Victor był w Lublinie – odparła ponuro. – Miałam z nim bardzo niefajną rozmowę.

– Victor? – szepnął zaskoczony, podrywając się, by spojrzeć jej w twarz.

– Mhm. Chciałam ci o tym opowiedzieć, ale we wtorek cię nie było, a potem… Sam wiesz, jaki był kocioł.

– Victor przyjechał do Lublina, żeby z tobą porozmawiać? – powtórzył z niedowierzaniem. – Czego chciał?

Widząc na jego twarzy niepokój, Iza opowiedziała mu skrótowo o spotkaniu w pobliskiej knajpce i sprawie, z którą zwrócił się do niej Victor, oraz o danej mu obietnicy milczenia.

– Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, to pokaże dopiero czas, ale skoro mu to obiecałam, to dotrzymam – podsumowała. – A ponieważ tylko ty wiesz o tym ode mnie, to też nikomu nic nie mów, dobrze?

– Oczywiście, Izula – zapewnił ją stanowczo. – Już wtedy obiecałem ci, że będę trzymał język za zębami, więc teraz tym bardziej. Hmm… mówisz, że nasz belgijski mistrz znalazł sobie inną muzę i nie wahał się podmienić obiekt westchnień? – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Nie będę tego oceniał, nie moja sprawa, ale dla ciebie to chyba dobrze?

– Dla mnie rewelacja i wielka ulga – przyznała Iza. – W pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam go przed sobą na chodniku, aż mi w oczach pociemniało, bałam się, że znowu będzie coś świrował, nawiązywał do tamtego… Owszem, nawiązał – wzruszyła ramionami – ale na szczęście tylko po to, żeby powiedzieć mi, że to od początku był błąd i że byłam dla niego co najwyżej poligonem doświadczalnym.

– Serio tak powiedział? – skrzywił się Majk.

– Aha. Dokładnie tak to nazwał. Dzięki temu przy Julie będzie mógł uniknąć niektórych błędów, które popełnił ze mną, więc w sumie jakąś tam korzyść z tego będzie miał. Powiedział mi też, że trochę późno się na mnie poznał, ale teraz w pełni widzi, jaka naprawdę jestem, i tym bardziej cieszy się, że nam nie wyszło.

– No to brawurowo. A jaka, według niego, naprawdę jesteś? – zaciekawił się.

– Zimna, wyrachowana i pozbawiona wyższych uczuć – wyrecytowała z powagą. – Skupiona tylko na przestrzeganiu zasad moralnych, a przez to niezdolna do odczuwania prawdziwej namiętności.

– Kretyn – mruknął z niesmakiem.

– Ale dlaczego? Przecież w tym coś jest – uśmiechnęła się przekornie. – Kacper też to wyczuł, skoro nazwał mnie zimną rybą, a przecież nie można zaprzeczyć, że w jakimś stopniu nią jestem.

– Owszem, jesteś – zgodził się. – Tyle że nie bez powodu i nie dla wszystkich. I to jest jeden z twoich największych atutów, tylko trzeba mieć trochę mózgu, żeby to zrozumieć.

– Hmm… więc ja chyba nie mam tego mózgu, bo nie widzę w tym atutu – zażartowała. – A to już jest kompletna porażka, kobieta nie dość że bez serca, to jeszcze bez mózgu. Po prostu dramat.

Majk parsknął śmiechem.

– Dramat – potwierdził wesoło. – Taka kobieta faktycznie może być tylko poligonem doświadczalnym dla różnych frajerów. A wiesz po co? Żeby jeden po drugim mogli łamać sobie na niej zęby! Victor to osioł, Izulka – dodał, poważniejąc. – Standardowy osioł, jakich wszędzie pełno, chociaż ja nie mam do niego o to pretensji, wręcz przeciwnie. Był nawet moment, kiedy mi zaimponował, chociaż dzisiaj, w świetle tego, co mi opowiadasz, to wygląda już trochę inaczej. No, mniejsza o to – machnął lekko ręką. – Najważniejsze, że mamy go z głowy, prawda, moja wyrachowana zimna rybko?

Iza z uśmiechem podniosła głowę, by na niego zerknąć.

– Tak jest, szefie. Wyrachowana, beznamiętna zimna ryba w pełni zgadza się z tym twierdzeniem. Nie przeczę, we wtorek to była dla mnie trauma, ale dzisiaj już mam do tego dystans i czuję tylko ulgę, że to się definitywnie skończyło.

– I dobrze – skinął głową, dając jej znak, by znów, jak wcześniej, ułożyła głowę na jego ramieniu.

Uczyniła to bez wahania i w salonie zapadła cisza. Oboje zapatrzyli się w przeciwległe okno, wciąż osłonięte tylko firanką, przez którą widać było wirujące w pomarańczowej poświacie latarni ogromne, gęste płatki śniegu. Delikatna mgiełka wody kolońskiej, którą przesączone były ubrania Majka, połączyła się teraz w nozdrzach Izy z zapachem jego podsychających włosów, których kosmyki wiły się tuż przy jej skroni. Nie poruszając głową, przeniosła ostrożnie wzrok z okna na jego dłoń, którą położył sobie nonszalancko na kolanie ubranym w ulubione jasnoniebieskie dżinsy. Błogie ciepło natychmiast rozlało się po całym jej ciele… Ach, gdyby ta chwila, zapętlona w spirali czasu, mogła trwać wieczność! Tyle przecież by jej wystarczyło…

– Ostro sypie, co? – zagadnął Majk po dłuższej chwili milczenia. – Jak tak dalej pójdzie, będę musiał wykopywać peugeota z zaspy, a wiem coś o tym, bo już raz w tamtym tygodniu wykopywałem w ten sposób opla.

– Faktycznie – zaniepokoiła się Iza, znów podrywając głowę. – Postawiłam go na chodniku, przecież jak zasypie ulicę i będzie przejeżdżał pług, to jeszcze bardziej go zawali. Jak myślisz, może jedźmy już do firmy? – zaproponowała, zerkając na niego, potem na okno, i z powrotem. – Za godzinę będą zaspy na pół metra!

Majk nie poruszył się ani o milimetr.

– Nie ma mowy – odparł spokojnie. – Zostajemy tu do dwudziestej pierwszej, tak jak było umówione. Jeśli nas zasypie, to trudno, najwyżej wproszę się awaryjnie na noc i będę z tobą spał – zażartował, na co Iza pokręciła tylko głową z uśmiechem. – Nie, elfiku, nie zgadzam się na skrócenie sesji naszej filozofii, zwłaszcza po to, żeby iść do pracy. Aż tak na łeb jeszcze nie upadłem. Peugeota zresztą można olać, w razie czego pójdziemy na Zamkową na piechotę, a Chudy jutro wróci po samochód za dnia, najlepiej z Jackiem i z jakąś porządną łopatą. Mało ważne – machnął ręką. – Dzisiaj musimy skorzystać z okazji i pogadać do oporu, bo jak potem wpadniemy w ten cholerny przedświąteczny młyn, to znowu nie będzie ani chwili spokoju.

– To prawda – przyznała Iza, tknięta wyrzutem sumienia na wspomnienie jego słów z ostatniej rozmowy telefonicznej. – Właśnie, Majk… przepraszam. Gadam dzisiaj ciągle o swoich sprawach, a zapomniałam, że i ty chciałeś porozmawiać ze mną o swoich. Przez telefon, kiedy dzwoniłam do ciebie ze szpitala na służbowy, mówiłeś, że w środę po imprezie wróciłeś z tych taksówek i coś chciałeś mi powiedzieć… omówić coś na gorąco, jak to ująłeś. O co chodziło?

Choć słowa te wiele ją kosztowały, włożyła świadomy wysiłek woli w to, by ani zachowaniem, ani tembrem głosu ani na chwilę nie wyjść z bezpiecznej roli zatroskanej przyjaciółki.

– Fakt, miało być na gorąco – zgodził się Majk. – Rozmowa okolicznościowa. Chciałem obgadać z tobą krótko różne wrażenia z imprezy, a przy okazji zapytać, dlaczego znowu chodzisz taka przybita i czy to tylko sprawka tego frajera Rolskiego. Chciałem podzielić się z tobą kilkoma impresjami… powiedzieć coś, co tego wieczoru bardzo leżało mi na sercu… Ale to już przeszłość – machnął znowu ręką. – Takie rozmowy są ważne tylko tu i teraz, Izula. Jeśli się z nimi spóźni, nawet o kilka dni, to już nie mają za bardzo sensu.

– Aha – szepnęła, w duchu mimo wszystko czując ulgę, że nie będzie musiała słuchać o „wrażeniach” i „impresjach”, których źródła zbyt dobrze się domyślała. – Wiem. Z takimi rozmowami trzeba trafić we właściwy moment.

– Otóż to. A my niestety tym razem w niego nie trafiliśmy. Ty sama, jak mówiłaś, miałaś potrzebę pogadać ze mną we wtorek po spotkaniu z Victorem, rozładować traumę i tak dalej, a mnie akurat jak na złość wtedy nie było. Ja z kolei miałem to samo w środę… Wyszło na to, że przez dwa dni totalnie się mijaliśmy, nie pierwszy raz zresztą. Nie znoszę się z tobą mijać, elfiku – zaznaczył ciszej, na co serce Izy zabiło dziwnym, nieregularnym rytmem – ale cóż… żyjemy w takim kołowrocie, że czasem tak się po prostu idiotycznie składa. Ja zresztą, jak nieraz podkreślałem, stawiam na maraton, nie na sprint, więc takie niewypały staram się traktować nie jak porażkę, tylko jako długofalowy trening… No, ale okej, zostawmy to już – dodał stanowczo, mocniej ogarniając ją ramieniem. – Wyjaśniłaś mi już, dlaczego na imprezie byłaś taka nie w sosie, a refleksje z tamtego wieczoru, którymi nie zdążyłem się z tobą podzielić, zachowam na jakąś inną, mam nadzieję, dogodniejszą okoliczność. Dzisiaj chcę wrócić do meritum, czyli do podsumowania naszej terapii.

– Okej – skinęła głową ze ściśniętym sercem.

– Właściwie to chciałbym je wreszcie zacząć – sprostował w zamyśleniu, przeciągając sobie wolną ręką po włosach i odchylając głowę na oparcie kanapy, na której siedzieli. – Chronologicznie, tak jak ustaliliśmy, chociaż na sam początek chciałbym zadać ci jedno anty-chronologiczne pytanie przewodnie. Wspominałem zresztą o tym już poprzednim razem. Dlaczego, twoim zdaniem, ta terapia w ogóle zadziałała? Przecież żadne z nas nie wierzyło, że to możliwe, byliśmy przekonani, że z tego, co nas niszczyło, nie da się wyleczyć. A jednak się udało… oboje wyszliśmy z tego nie tylko wyleczeni z beznadziejnych uczuć, ale wręcz silniejsi duchem i bardziej świadomi siebie. Jak myślisz, mały elfie, dlaczego?

Iza uśmiechnęła się smutno z policzkiem przytulonym do jego ramienia i wzrokiem skupionym na jego dłoni, którą znów, jak uprzednio, położył sobie na kolanie. Proporcjonalna męska dłoń z krótko przyciętymi paznokciami, bliżej nasady pokryta lekko skręconym jasnym zarostem, który gęstniał powyżej nadgarstka ukrytego w rękawie szarej sportowej bluzy. Najukochańsza dłoń na świecie, której dotyku pragnęła jak spękana ziemia wody…

Pytał ją dlaczego?

„Dobrze wiem dlaczego” – pomyślała z czułością. – „W moim przypadku diagnoza jest bajecznie prosta, ale przecież nie mogę ci jej przedstawić.”

– Myślę, że po prostu w tamtym momencie oboje bardzo tego potrzebowaliśmy – odparła powoli po chwili namysłu. – Takiego duchowego wsparcia kogoś z zewnątrz. I w jakiś sposób, chyba bardziej podświadomie niż świadomie, byliśmy na to wsparcie otwarci, trzeba było tylko trafić na właściwą osobę. Tak samo jak na właściwy moment.

– Mhm… tu się zgodzę – przyznał Majk. – To był jeden z najważniejszych czynników, podświadome oczekiwanie wsparcia od kogoś, kto byłby w stanie nas zrozumieć, komu można by się wygadać, zwierzyć w zaufaniu… Ja nie miałem w swoim otoczeniu nikogo takiego, Pablo z wiadomych względów był spalony, a z nikim innym nie byłem na takiej stopie jak z nim. Owszem, czasem nie wytrzymywałem i pękałem przed kimś, ale nigdy nie do końca, to były raczej jednorazowe epizody, których potem było mi wstyd i nie chciałem do nich wracać po raz drugi. A z tobą od samego początku było jakoś tak… inaczej.

– Inaczej – powtórzyła szeptem, przymykając oczy.

– Mhm. Nie znałem wtedy jeszcze pojęcia księżycowej duszy, ale intuicyjnie ją w tobie wyczuwałem, chociaż przyznaję, że na początku to mi się niezbyt podobało. Byłem wtedy upartym osłem, zasklepionym w swoim cierpieniu, z doczepioną na wierzchu maską klauna i bez nadziei, że to się kiedykolwiek zmieni. Więc kiedy zaczęły mnie męczyć te różne podobieństwa, sam przed sobą stawałem okoniem… Bo to od podobieństw wszystko się zaczęło – podkreślił. – Pamiętasz?

– Pamiętam – szepnęła.

– Podsumujmy to, elfiku, dobrze? Od samego początku.

– Dobrze.

– De facto ten ciąg skojarzeń zaczął Szczepek, kiedy zobaczył w tobie Hanię. Ale ja też miałem swoje. Już tamtego wieczoru, kiedy zawlekliśmy go razem do domu… tutaj – wskazał gestem ręki przestrzeń dookoła – dostałem pierwszego szota, bo z jakiegoś powodu skojarzyłaś mi się z Anią. To było absurdalne i jednocześnie tak mocne, że na moment mnie wygięło. Ależ byłem o to zły na samego siebie!

– Zły? – zdziwiła się Iza, nie otwierając oczu.

– Mhm. Wręcz wściekły. Oczywiście tylko przez chwilę – zaznaczył – bo sekundę później metodycznie to zbagatelizowałem i zająłem się Szczepanem.

– Ale dlaczego byłeś zły?

– Nie lubiłem takich skojarzeń – wyjaśnił w zamyśleniu. – Kiedy w jakiejś kobiecie uderzało mnie podobieństwo do niej… zwykle to były drobiazgi, ale na mnie działały jak fajerwerki… szarpało mnie to od środka i od razu psuło humor. Pewnie dlatego, że przypominało mi, co straciłem. W dodatku to działało w sposób, nad którym nie da się zapanować. W formie impulsu, wierzgnięcia podświadomości, że tak to ujmę obrazowo… Nie miałaś nigdy nic takiego?

– Oczywiście, że miałam – odpowiedziała Iza, mimo woli rozbawiona tym ostatnim sformułowaniem – Moja podświadomość bardzo często wierzgała przez takie skojarzenia. Zresztą, jeśli chodzi o ciebie, ja też swojego pierwszego szota zaliczyłam właśnie wtedy.

– Pierwsze skojarzenie z Miśkiem? – podchwycił żywo Majk.

– Aha.

– Wtedy, tamtego wieczoru? Na ulicy?

– Nie, nie na ulicy, tylko już tutaj, w domu u Szczepcia – sprostowała. – Na ulicy z nikim mi się nie kojarzyłeś, właściwie niewiele na ciebie patrzyłam, zwłaszcza że było ciemno. Skupiałam się głównie na nim.

– No tak – uśmiechnął się. – To zrozumiałe. Szczepek skradł cały show, a ja musiałem zadowolić się rolą drugoplanową.

– Coś takiego – zgodziła się, w duchu wspominając ze wzruszeniem rozmyte obrazy z zalanej deszczem ulicy i sylwetkę nieznajomego kierowcy vana, który niespełna dwa lata później stał się dla niej całym światem. – Dopiero jak weszliśmy do mieszkania i ściągnąłeś czapkę… – zawiesiła znacząco głos.

– Mhm, kapuję – pokiwał głową. – Skojarzyłaś mnie z nim po włosach, mówiłaś mi to kiedyś. Co prawda sam nie bardzo widzę podobieństwo, on ma przecież zupełnie inną sierść niż ja, ale okej… wiem, że to nie o to chodzi. Takie podobieństwo zwykle czai się w jakimś drobiazgu, który działa jak armata.

– Dokładnie tak. Jak armata. A w twoim przypadku drobiazgiem-armatą był chyba typ fryzury, zwłaszcza długość włosów z przodu – otworzyła oczy, podniosła głowę i odsunąwszy się nieco od niego, sięgnęła ręką do jego włosów nad czołem. – O tu – odgarnęła mu delikatnie jeden z poskręcanych od wilgoci kosmyków. – I do tego jeszcze ruch głowy, bo jak zdjąłeś tę czapkę, to te włosy tak ci się posypały na czoło, że… no, od razu miałam to skojarzenie. Jak z automatu.

Majk słuchał jej w skupieniu, wyraźnie zafascynowany, znieruchomiały pod dotykiem jej dłoni we włosach.

– Wyobraziłaś sobie wtedy jego twarz? – zapytał półgłosem.

– Twarz? – zastanowiła się, wycofując powoli dłoń. – Nie. To był raczej obraz z tamtej symbolicznej łąki, o której ci mówiłam. Z tej, na której siedziałam na trawie wśród kwiatów i owadów, a on leżał z głową na moich kolanach.

– Pamiętam. Rezerwacja sentymentalna.

– Tak – uśmiechnęła się smętnie. – Właśnie tak.

Odwzajemnił jej uśmiech, patrząc na nią w wyczekiwaniu, jakby spodziewał się, że powie coś więcej. Z czym to jej się kojarzyło? Czy nie podobnie wyglądał kiedyś, dawno temu, kiedy pierwszy raz otwarcie rozmawiali o Ani? Wówczas, spijając z jej ust każde pochlebne słowo na jej temat, miał tę samą wyczekującą minę, świadczącą o tym, że chciałby słuchać jej w nieskończoność. Owszem… jednak dziś to była zupełnie inna sytuacja.

– Nie spodziewałaś się, że kiedyś razem ją przełamiemy, hmm? – zapytał po chwili ciszy.

– Nigdy w życiu – przyznała. – Byłam pewna, że widzimy się pierwszy i ostatni raz.

– Ja też. Chociaż ogólnie, jak już abstrahowałem od skojarzenia z Anią, z tego pierwszego kontaktu z nocnym elfem wyniosłem bardzo pozytywne wrażenie. Ono zresztą w następnych dniach kilka razy do mnie wracało.

– Naprawdę? – szepnęła zaintrygowana.

– Mhm. Kiedy przypominałem sobie niektóre momenty z całej akcji… na przykład ten, kiedy wstydziłaś się rozpiąć Szczepkowi gacie – prychnął śmiechem – to z jednej strony chciało mi się śmiać, ale z drugiej doceniałem twoją odwagę i bezinteresowną chęć pomocy. Bawiła mnie też ta Hania, którą Szczepan zrobił z ciebie kompletnie od czapy, a ty nie protestowałaś, żeby nie robić mu przykrości. Dopiero na sam koniec, kiedy już wychodziłem, przedstawiłaś mi się swoim prawdziwym imieniem, puściłem je wtedy mimo uszu, ale pamiętam, że zbiegając po schodach, pomyślałem sobie: kurde, jaka fajna dziewczyna!

– To ciekawe – uśmiechnęła się Iza. – Bo ja, kiedy wracałam do domu, pomyślałam o tobie bardzo podobnie: to jakiś równy facet.

– To był oczywiście tylko taki flesz – zaznaczył, odwzajemniając jej uśmiech. – W następnych dniach, kiedy wracałem myślami do tej sytuacji, skupiałem się głównie na Szczepku. Zanotowałem sobie w telefonie jego nazwisko i adres, bo miałem w planach kupić mu nowe buty, a ciebie nie spodziewałem się już spotkać nigdy więcej. Ale cóż… życie jest nieprzewidywalne, a przeznaczenia nie oszukasz, więc szybko trafiłem na ciebie znowu. Pamiętasz, kiedy to było?

– Wtedy, kiedy prawie wpadłam pod samochód?

– Mhm. Chociaż nie rozpoznałem cię od razu, dopiero w ostatniej chwili, zanim pobiegłaś dalej. I zresztą wcale nie byłem do końca pewien, czy to ty. Byłaś cała zapłakana, poza tym to było niedługo po tym, jak wysłałem Szczepkowi te buty, więc pomyślałem, że może tylko tak mi się skojarzyło. Jednak po tym, jak weszłaś do jednej z kamienic, uznałem, że to mimo wszystko prawdopodobna hipoteza, bo czy dwa podobne elfiki mogłyby mieszkać w jednej okolicy? – uśmiechnął się. – Ale i tak nie miałem pewności, zwłaszcza że ty mnie nie rozpoznałaś.

– Nie – pokręciła głową. – Miałam przez chwilę wrażenie, że skądś znam twój głos, ale nie zastanawiałam się nad tym. Byłam tak rozżalona po akcji z Marciniakową, że szybko o tym zapomniałam.

– I znowu przypadła mi rola drugoplanowa – pokiwał głową Majk, rozkładając ręce w geście bezradności. – Chyba taki już mój los. Ale powiedz mi jeszcze, wracając do tamtego wieczoru, kiedy razem ogarnialiśmy Szczepka… ten moment, kiedy zdjąłem czapkę i skojarzyłaś mnie z Miśkiem na łące, to był jedyny taki strzał? Czy było coś jeszcze?

Iza pokiwała głową, czując nową falę wzruszenia wywołanego wspomnieniem tamtych chwil z samego początku ich znajomości.

– Tak, był jeszcze jeden taki moment… Wtedy, kiedy przy łóżku Szczepcia odgarnąłeś sobie ręką włosy, dokładnie tak samo, jak robił to Misiek. To mnie rozwaliło po raz drugi, chociaż już bez skojarzeń z łąką. Tak po prostu.

– Czyli wtedy patrzyłaś na mnie głównie przez pryzmat skojarzeń z Miśkiem? I zapamiętałaś mnie tylko dzięki temu?

– Nie… nie do końca – pokręciła głową. – Na pewno to było ważne, ale nie najważniejsze, przecież w centrum naszej uwagi był Szczepcio, więc patrzyłam na ciebie głównie przez pryzmat tego, co dla niego robiłeś. Byłam ci bardzo wdzięczna za to, że na ulicy wróciłeś do nas i pomogłeś mi go ogarnąć. Było zimno, lał deszcz, on bez buta, ledwo szedł, a jak jeszcze nagle zaczął słabnąć i skarżyć się na serce, to naprawdę się wystraszyłam i nie wiedziałam, co robić. Gdybyś nie wrócił, oboje bylibyśmy w niezłych opałach.

– Gdybym nie wrócił, zasłużyłbym na miano największego kretyna od czasów paleolitu aż po dzień dzisiejszy – stwierdził z przekąsem. – Nie podejrzewam też, żeby przebiły mnie kolejne pokolenia, te od dziś do końca świata, nawet liczonego w miliardach lat świetlnych.

– Nie no… nie przesadzaj – uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Ale faktem jest, że gdybyś nie wrócił, bez pogotowia pewnie by się nie obyło. Na bank nie dałabym rady dojść ze Szczepciem aż tutaj, a on musiał przecież pilnie przyjąć leki. Dlatego byłam ci mega wdzięczna, że go przytaszczyłeś i zapakowałeś do łóżka, potem za tę kasę na zakupy dla niego też… Ogólnie myślałam o tobie same dobre rzeczy, a to, że dwa razy skojarzyłeś mi się z Miśkiem, tym bardziej działało na plus, bo ja wtedy miałam taką fazę, że tęskniłam za nim jak szalona.

– Ano właśnie. Tęskniłaś, więc byłaś wyczulona na podobieństwa, wiem coś o tym. W tamtym czasie często miewałaś takie przypadki, że ktoś ci się z nim kojarzył?

– Bardzo rzadko – odparła bez wahania. – A właściwie wcale, ten był chyba pierwszy. Zresztą u ciebie to też była tylko kwestia jednej cechy włosów i jednego gestu, reszta zupełnie nie pasowała. Wyglądasz przecież inaczej niż Misiek, jesteś od niego dużo starszy, więc obiektywnie to była zupełnie nie ta bajka. A jednak… Sam wiesz, jak to działa. Po prostu kojarzy się i już.

– Mhm. Wiem. Czyli to się zaczęło już wtedy… i u mnie, i u ciebie… Widzisz? – uśmiechnął się. – Tego do dzisiaj nie wiedziałem, a bardzo podoba mi się ta symetria, elfiku. Symetria podobieństw od pierwszego dnia, a właściwie nawet nie tyle symetria co trójwymiar, jeśli wliczyć w to Szczepka, który jako pierwszy zobaczył w tobie Hanię.

– Trójwymiar! – przyznała w olśnieniu, podrywając głowę, by na niego spojrzeć. – Faktycznie, masz rację! Wszyscy troje przy pierwszym spotkaniu mieliśmy wzajemne skojarzenia z najbliższymi nam osobami… z kimś, kogo w tamtym momencie kochaliśmy jak wariaci. Ja skojarzyłam się Szczepciowi z Hanią, tobie z Anią, a ty z kolei skojarzyłeś mi się z Miśkiem… i to każdy inaczej i całkowicie niezależnie. Niesłychane!

Majk uśmiechnął się, po czym podniósł dłoń i delikatnym gestem odgarnął jej z policzka kosmyk włosów, który zaplątał się tam, gdy gwałtownie zmieniła pozycję głowy.

– Niesłychane – powtórzył cicho, patrząc jej prosto w oczy. – A wiesz, co to było?

– Co? – szepnęła.

– Braterstwo krwi. Cyrograf księżycowych dusz.

Pod jego ciepłym, pełnym światła spojrzeniem serce Izy zabiło słodkim rytmem, jednak już w następnej sekundzie na to miłe wrażenie nałożył się znajomy zgrzyt. To przecież tylko przyjaźń. Cyrograf przyjaźni. Czy zresztą słowo braterstwo nie obrazowało tego najlepiej? Uśmiechnęła się więc tylko do niego i pokiwawszy głową, znów ułożyła ją na jego ramieniu w bezpiecznej pozycji pozwalającej ukrywać przed nim twarz.

– Chociaż faktem jest, że Szczepcio nam się wtedy z nikim nie skojarzył – zauważyła rzeczowo. – A w pełni trójwymiarowa sieć skojarzeń by tego wymagała.

– Szczepek od początku był w naszej trójce outsiderem – odparł spokojnym tonem Majk, na powrót ogarniając ją ramieniem. – Inny wiek, inna sytuacja, inne doświadczenia… Natomiast z tą Hanią, trzeba mu przyznać, trafił w dziesiątkę, bo naprawdę jesteś do niej podobna. Zresztą ufam, że to jeszcze nie koniec tej historii.

– To znaczy? – zdziwiła się. – Nie koniec historii Hani? W jakim sensie?

– Zobaczymy – odparł wymijająco. – Po prostu mam przeczucie… i nadzieję… że ona jeszcze w jakiś sposób do nas wróci.

Znów dłuższa chwila ciszy. W kaloryferze cichutko szumiała woda, z oddali dobiegł hałas silnika przejeżdżającego dużego samochodu, zapewne pługu, gdyż zaalarmowane szalejącą śnieżycą służby brały się już powoli za udrażnianie ulic.

To słowo w jego ustach… Nadzieja. Nie lubiła go, a jednak ją fascynowało. Prędzej czy później trzeba będzie poruszyć ten niewygodny temat i zapytać go o kilka szczegółów, których wciąż nie rozumiała. Podsumowanie terapii mogło być dla niej ostatnią szansą, by ustalić, kiedy tak naprawdę zaczął się ów proces. Może dużo wcześniej, niż myślała? Skoro podobieństwa, które ich połączyły, dały o sobie znać już tamtej pierwszej deszczowej nocy sprzed dwóch lat…

– Potem złożyłaś aplikację do pracy w mojej firmie – podjął Majk. – Nie muszę ci chyba mówić, jak mnie strzeliło, kiedy znowu cię zobaczyłem… Przyznaj się, kiedy przyszłaś do dziewczyn pytać o pracę, wiedziałaś, że to moja buda?

– Nic a nic. Kiedy cię tam zobaczyłam, byłam w totalnym szoku.

– Fakt, wyglądałaś na zszokowaną. Ze mną zresztą wcale nie było lepiej. W trakcie rozmowy starałem się rozluźnić atmosferę i podejść do sprawy w stu procentach obiektywnie, ale w środku byłem rozwalony.

– Serio? – zdziwiła się Iza. – Nie było tego po tobie ani trochę widać. To była bardzo profesjonalnie przeprowadzona rozmowa o pracę.

– No widzisz – uśmiechnął się. – Lata doświadczenia w błazenadzie stosowanej mimo wszystko przynoszą efekty. Niemniej byłem wtedy rozpieprzony w drobny mak. I zły jak jasna cholera.

– Zły? – szepnęła. – Znowu? Na mnie?

– Oczywiście, że nie na ciebie, kochanie – pokręcił głową. – Na siebie samego. Na te skojarzenia, które wróciły natychmiast, jak tylko cię zobaczyłem, i zaczęły walić we mnie jak w bęben. Najpierw sam twój widok, potem twoja aplikacja… zwłaszcza te imiona, Izabella Anna… a na koniec jeszcze informacja, że studiujesz francuski. Tego już było dla mnie za dużo, zwłaszcza jak na jedną dawkę.

– No tak, imiona – zgodziła się w zamyśleniu Iza. – Mnie też wygięło, kiedy przedstawiłeś mi się jako Michał, chociaż ja nie byłam z tego powodu zła. Odebrałam to jako raczej miły zbieg okoliczności.

– Hmm… no właśnie. I tu nasze podejścia mocno się różniły, bo ja te podobieństwa na początku odbierałem bardzo źle. Przyznaję się do tego bez bicia, elfiku… Jednym z wielu powodów, dla których poprosiłem cię o podsumowanie terapii, była potrzeba przyznania się przed tobą do takich właśnie rzeczy i wyczyszczenia tego raz na zawsze. Uważam to za niezbędny element ustalenia pełnego obrazu terapii, a zwłaszcza procesu, który doprowadził nas oboje do skutecznego wyleczenia z sercowej gangreny. Zresztą… po prostu chcę, żebyś o tym wiedziała – dodał ciszej. – To dla mnie ważne.

– Okej – szepnęła.

– W tamtym czasie byłem na etapie, kiedy takie zbiegi okoliczności strasznie mnie drażniły i sprawiały mi przykrość – ciągnął. – Musiałem bardzo się pilnować, żeby z tego powodu nie wyżywać się na niewinnych osobach, takich właśnie jak ty. Bo co ty byłaś winna, że kojarzyłaś mi się z Anią? Albo że nosiłaś te same imiona, tylko w odwrotnej kolejności? I że studiowałaś francuski, którego wtedy nienawidziłem, bo mówił nim Jean-Pierre? Nic. A ja mimo to reagowałem jak kretyn.

– W sensie, że byłeś zły?

– Mhm. W sumie zły to strasznie głupie słowo, a na pewno zbyt ogólne, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. To było niezależne ode mnie, wcale tego nie chciałem, a to tym bardziej nakręcało spiralę. Nie wiem, czy wiesz, o czym mówię, ale to jest ten rodzaj walki ze sobą, którego chyba najbardziej nie lubię.

Iza pokiwała powoli głową, ze smutkiem wspominając twarz Weroniki z Polan.

– Myślę, że wiem. Sama też miałam kiedyś taką sytuację, co prawda okoliczności były inne, ale i tam chodziło o skojarzenie, podobieństwo… Czułam się wtedy trochę tak, jak opisujesz, i co gorsza, z tego powodu chyba na zawsze zepsułam relację z tą osobą.

– O – zaciekawił się Majk. – Opowiesz mi to?

Iza zawahała się. Czy opowiadanie mu o tym, co dotyczyło jego samego, nie będzie zbyt ryzykowną grą? A z drugiej strony czy to nie najlepsza okazja, żeby w niezobowiązujący sposób, pozornie mówiąc o czymś innym, sprawdzić coś, co nękało ją od wielu miesięcy? Wercia… Majk nigdy nie wypowiedział przy niej tego imienia, a zbiegi okoliczności, zwłaszcza popularnych imion, przecież się zdarzają. Nie powinien się domyślić. Nie powinien, o ile maska, którą przy tej operacji trzeba będzie przywdziać na twarz, wytrzyma to emocjonalne napięcie.

– Mogę – odparła bez entuzjazmu. – O ile uważasz, że to jest ważne.

– Tak uważam – odpowiedział natychmiast stanowczo.

– No to okej. Chodzi o dziewczynę z mojej okolicy, nie z Korytkowa, tylko z sąsiedniej wioski, nota bene tej, gdzie Misiek buduje willę pod wierzbami.

– Mhm – mruknął Majk.

– Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, od razu skojarzyła mi się z typu urody z inną dziewczyną, która była dla mnie… o którą byłam zazdrosna – wyjaśniła brawurowo. – Co prawda wtedy tylko połowicznie uświadamiałam sobie tę zazdrość, ale gdzieś w podświadomości doskonale wiedziałam, o co chodzi, i było mi za siebie wstyd.

– Tak, to właśnie tak działa – zgodził się Majk. – U mnie też to było tylko na wpół świadome i dlatego tym bardziej męczyło. Ale dobra, przerwałem ci, mów dalej. Laska nieświadomie wkurzała cię, bo przypominała ci kogoś, z kimś wtedy kręcił Misiek?

Wkurzała to może za dużo powiedziane – odparła Iza, celowo pomijając odpowiedź na niebezpieczne pytanie. – Czułam po prostu taki dyskomfort, trochę też niechęć do niej, a jednocześnie wstyd, bo ta niechęć była obiektywnie nieuzasadniona. Dziewczyna jest naprawdę sympatyczna i trudno mieć do niej jakiekolwiek zastrzeżenia.

– Mhm, kapuję. Podobieństwo w połączeniu z zazdrością to chyba jeszcze gorsze combo niż to, co miałem ja. Bo ja nie czułem do ciebie niechęci – zaznaczył. – Owszem, byłem zły na siebie i na całą sytuację, ale nie na ciebie i od pierwszej sekundy, kiedy zaczęliśmy rozmowę w sprawie pracy, nie dopuszczałem innej opcji niż ta, że cię zatrudnię.

Iza uśmiechnęła się z tkliwą melancholią na wspomnienie tamtego dnia i radości, jaką sprawiła jej jego decyzja oraz warunki pracy, które jej zaproponował.

– Tak. Ja zresztą też ją zatrudniłam.

– Zatrudniłaś?

– Tak, w sklepie u mojej siostry. Bo ona wtedy… zabawne, ale ona też przyszła wtedy aplikować o pracę.

– Okej, rozumiem. Jasne. Zapomniałem, że to musiało być jeszcze w czasach, kiedy pracowałaś w Korytkowie, a Misiek olewał cię i szalał na potęgę z innymi laskami. Wyobrażam sobie, ile musiało cię to kosztować… Dziewczyna nie była winna temu, że wolał ją od ciebie, ale to nie znaczy, że chętnie widziałaś ją pracującą w twoim sklepie. Zatrudnienie jej pomimo tych obiekcji to była bardzo szlachetna i heroiczna decyzja, elfiku.

– Nie przesadzajmy – skrzywiła się Iza, w duchu usatysfakcjonowana tą interpretacją. – Nie było w tym żadnego heroizmu, tym bardziej że dziewczyna miała rekomendację zaprzyjaźnionej sąsiadki, więc tak czy inaczej nie wypadałoby mi odmówić. Ale i tak byłam niezadowolona z własnej reakcji, wstyd mi było za samą siebie, a jednocześnie nie mogłam temu zapobiec. Może to też przez to, że i tutaj, oprócz skojarzeń z wyglądem, w grę wchodziło imię? Bo ona nosi takie samo jak dziewczyna, z którą mi się skojarzyła – wyjaśniła. – Weronika.

Słowo to wypowiedziała obojętnym, beztroskim tonem, wkładając wiele wysiłku w to, by nie zadrżał jej głos. Udało się bez zarzutu, jednak Majk nie zareagował w żaden sposób, który wskazywałby na to, że imię to było dla niego znaczące.

– Mhm – pokiwał głową. – Czyli imię z góry spalone, tak jak potem Sylwia?

– Coś w tym stylu – odparła wymijająco, w duchu zdziwiona tą obojętnością. – W każdym razie, chociaż znam kilka Weronik, skojarzenie miałam tylko przy tej jednej.

– No tak – zgodził się. – Imię plus coś podobnego w wyglądzie i jedzie machina, u mnie to też działało na tej zasadzie. A skoro u ciebie do kompletu doszła zazdrość o faceta, to wiadomo, że podobieństwo miało jeszcze większą moc rażenia. Ja też to znam z autopsji, chociaż w moim przypadku kwestia imienia konkurenta jest, czy też była, o wiele bardziej popieprzona niż u ciebie – w jego głosie zabrzmiała nutka rozbawienia. – Kiedyś, mam nadzieję, jeszcze to sobie rozwiniemy i razem się pośmiejemy, ale teraz trzymajmy się tematu. Powiedziałaś, że zazdrość i reakcja, która z niej wynikała, popsuła ci relacje z tą Weroniką. W jakim sensie?

– W takim, że wtedy, przy pierwszym spotkaniu, chyba niechcący okazałam jej tę niechęć – odparła smutno Iza. – A ona to wyczuła, zapamiętała i do tej pory trzyma względem mnie taki lekki ale wyraźny dystans.

– Rozumiem – skinął głową. – Takie rzeczy wyczuwa się przez skórę. Czyli zazdrość przeminęła razem z Miśkiem, a zadra w relacji z Weroniką została na zawsze. Ona dalej u was pracuje?

– Tak. Nawet przedwczoraj się z nią widziałam i mam wrażenie, że było jeszcze gorzej niż poprzednim razem. A jak teraz o tym rozmawiamy – dodała stropiona – to tym jaskrawiej widzę, jakie to było bez sensu. Bo właściwie to się opierało tylko na moich podejrzeniach, nie miałam twardych dowodów na poparcie tej zazdrości, być może wszystko od początku do końca sobie wymyśliłam… Tym bardziej mi wstyd za siebie.

– Wymyśliłaś sobie? – zdziwił się Majk. – Myślałem, że ta laska, z którą kojarzyła ci się Weronika, to była jakaś jego eks.

Karkołomna dwuznaczność użytego przez niego zaimka jego mimo wszystko była zabawna. Iza uśmiechnęła się smętnie.

– W pewnym sensie tak – zgodziła się. – Na pewno była jedną z dziewczyn, z którymi regularnie się… bawił. W sumie racja, już samo to było powodem do zazdrości, ale ja wtedy myślałam, że tam było coś więcej… o wiele więcej… a teraz już wcale nie jestem tego pewna. W tym sensie, że nie wiem, czy chodziło właśnie o tę osobę, bo to może jednak był ktoś inny.

Majk pokręcił głową, mocniej obejmując ją ramieniem.

– Mój biedny elfiku… Co ty się przez tego frajera wycierpiałaś, to się w głowie nie mieści. Typ latami robił z ciebie psychiczną marmoladę, trzymał cię na ostrzu noża, a ty nawet nie umiałaś się bronić. I tak cud, że w końcu dałaś radę z tego wyjść.

– Cuda też mają swoje koszty – odparła w zamyśleniu Iza. – A natura nie znosi próżni.

– Co masz na myśli? – podchwycił czujnie.

– Nie, nic szczególnego – ocknęła się. – Tak, Michasiu, udało mi się z tego wyjść, dzięki Bogu… i przede wszystkim dzięki tobie – uśmiechnęła się, na chwilę podnosząc na niego oczy. – Bez ciebie i bez tej terapii, którą właśnie podsumowujemy, nadal tkwiłabym w bagnie i jeszcze wmawiałabym sobie, że jestem w nim szczęśliwa. Ale wróćmy do tematu, bo znowu odjeżdżamy – dodała rzeczowym tonem. – Zatrzymaliśmy się na etapie, kiedy przyjmowałeś mnie do pracy i byłeś zły, bo kojarzyłam ci się z Anią. Fakt, pamiętam, że chwilami robiłeś takie groźne miny… no, może nie groźne – poprawiła się – ale na pewno surowe, w każdym razie dla mnie one były wtedy niezrozumiałe. Dopiero później, kiedy poznałam twoją historię, wszystko złożyło mi się w spójną całość.

– Wszystko to na pewno nie – zapewnił ją z uśmiechem Majk. – Właśnie pracujemy nad tym, żeby uzupełnić kilka ostatnich luk i sama widzisz, jakie robimy odkrycia. Niektóre wręcz epokowe.

– To prawda – szepnęła Iza.

– Ja sam długo nie rozumiałem własnych reakcji, to był dla mnie strasznie trudny proces, ale, jak mówi Pablo, niczego, co ma wartość, nie dostaje się za darmo. No dobrze… wróćmy jeszcze do tamtej rozmowy o pracę. Jak już mówiłem, od pierwszej sekundy wiedziałem, że cię zatrudnię, co prawda twoja obecność w mojej firmie w charakterze osoby aplikującej o pracę totalnie mnie zaskoczyła, ale wiedziałem to, zanim jeszcze którekolwiek z nas otworzyło usta.

– Już wtedy? – zdziwiła się.

– Tak, elfiku. Trudno mi to wyjaśnić, bo to nie była nawet świadoma refleksja, tylko taka oczywistość, z którą się nie dyskutuje. Aksjomat. Aha, przyszła tutaj, chce u mnie pracować, no to mogiła, muszę ją zatrudnić.

– Mogiła! – prychnęła śmiechem.

– Mogiła, w sensie braku dyskusji – wyjaśnił wesoło. – Chociaż owszem, w tle był też ten negatywny element fatum, którego wolałoby się uniknąć, ale ja aż tak nie dramatyzowałem. Kiedy prowadziłem cię do gabinetu, pomyślałem nawet, że może to i dobrze, dzięki temu szybciej się z tym oswoję i łatwiej uporam. Przecież obiektywnie ten nocny elf… bo od samego początku tak cię nazywałem w myślach – zaznaczył z uśmiechem – obiektywnie ten nocny elf wcale nie jest jakoś bardzo podobny do Ani, to tylko moje głupie skojarzenia, a skojarzenia najlepiej rozbraja się przez konfrontację.

– Dobra strategia – przyznała Iza, mile zaskoczona odkryciem, że już wówczas miała w jego myślach jakieś skromne ale własne miejsce.

– A z drugiej strony widziałem cię w akcji u Szczepana i od razu miałem myśl, że z takimi ludźmi świetnie się pracuje, więc jak pojawiłaś się w mojej firmie w poszukiwaniu roboty, byłbym ostatnim durniem, gdybym nie skorzystał z okazji. I co? Nie pomyliłem się – uśmiechnął się, mocniej ogarniając ją ramieniem. – Czas pokazał, że zatrudniłem wtedy swoją prawą rękę, moją najlepszą współpracownicę ever, o innych funkcjach małego elfika już nie wspominając.

– No, na początku moja praca nie wyglądała za różowo – przypomniała mu Iza. – Zwłaszcza tego dnia, kiedy oblałam Krawczyka kawą i wywaliłam na niego cias-tecz-ko.

Roześmiali się oboje.

– Tak, do tego jeszcze dojdziemy – powiedział Majk. – Ale to w swoim czasie. Na razie, żeby nie robić bałaganu, trzymajmy się chronologii.

– I podobieństw.

– I podobieństw, otóż to. Wyszliśmy od tego, że podobieństwa były początkiem procesu naszego leczenia, a ja dodam, że były też narzędziem. Takim rodzajem skalpela, który tnie skutecznie tam, gdzie trzeba, chociaż bez znieczulenia taka operacja boli jak diabli. Mnie na początku też bolało, ale tak musiało być, z tamtego punktu nie było dla nas innej drogi. Powiedz, czy w czasie, kiedy już zaczęłaś u mnie pracować, często kojarzyłem ci się z Miśkiem?

– Dość często – uśmiechnęła się Iza. – Za każdym razem, kiedy odgarniałeś włosy jak on. Tyle że raz to mnie uderzało mocniej, a innym razem słabiej, zależy, jakie wtedy miałam nastawienie, humor, na ile skupiałam na tym uwagę… Po jakimś czasie to już się stało oczywiste, chyba działał właśnie ten mechanizm konfrontacji i oswajania, o którym mówiłeś, aż wreszcie zupełnie przestałam cię z nim kojarzyć. Myślę, że kluczowe było to, że w ogóle myślałam o nim coraz mniej, ale wtedy, na samym początku, kiedy nosiłam go w głowie i w sercu przez cały czas, te skojarzenia były najsilniejsze.

– Mhm. U mnie też tak było – odparł cicho Majk. – Dokładnie tak, jak opisałaś. Na początku ciągle przypominałaś mi Anię, nieraz to było jak ciachanie żyletką przez sam środek serca, ale potem, stopniowo, kiedy dogadaliśmy się i zaczęliśmy terapię, te skojarzenia stopniowo słabły, aż zupełnie zanikły. Dzisiaj ty to jesteś dla mnie ty, a nie odbicie Ani czy kogokolwiek innego, jest wręcz dokładnie na odwrót. O tym zresztą mówiła cyganka… ale to też jest wątek do osobnego rozwinięcia w swoim czasie.

– Na odwrót? – szepnęła zdziwiona Iza. – Nie rozumiem.

– Zrozumiesz, elfiku – zapewnił ją ciepło. – Kiedy wszystko sobie dokładnie omówimy, naświetlimy nasze punkty widzenia z przeszłości, zobaczysz pełny obraz, a jeśli nadal coś będzie dla ciebie niejasne, na koniec dopowiem ci to expressis verbis. Obiecuję.

– Dobrze – pokiwała głową, wtulając mocniej głowę w jego ramię.

Tak było dobrze. Zawsze kiedy Majk był obok, było jej dobrze, złe myśli uderzały tylko przez chwilę i odbijały się jak od pancerza, którym była radość z jego obecności. Wracały dopiero później, gdy zostawała sama, wtedy pancerz przestawał działać, wręcz odwracał się na lewą stronę, wystawiając jej serce na wszelkie ciosy, ukłucia i krople trucizny. Ale teraz trwał jeden z tych momentów, kiedy było dobrze, i musiała z tego korzystać w myśl dewizy carpe diem. Cieszyć się jego bliskością i skupić myśli wyłącznie na tym, co mówił. Co miał na myśli, mówiąc na odwrót?

– Tak zresztą było zawsze – ciągnął w zamyśleniu – tylko ja na początku byłem za głupi, żeby to zrozumieć. Owszem, przeczuwałem to intuicyjnie, ale broniłem się przed tym rękami i nogami, bo to mi się nie mieściło w głowie. Mówiłem ci już kiedyś, że czas to łajdak?

– Milion razy – uśmiechnęła się.

– No właśnie. I podtrzymuję to. Uwikłanie człowieka w czas zaburza percepcję, więc kretyn Majk chodził zaburzony i wściekał się na los, czy też na Boga, który właśnie w ten sposób wyciągał do niego rękę… a raczej pokazywał mu palcem i mówił: tu popatrz, debilu. Nie tam, tylko tutaj. A debil co robił? Dalej swoje. Pierwszy Szczepek podpowiedział mi, żeby inaczej spojrzeć na czas, przekierować go tak, żeby płynął wstecz. Oczywiście nie fizycznie, bo tego nikt nie jest w stanie zrobić, ale percepcyjnie, mentalnie… czy ja wiem? Filozoficznie, emocjonalnie, duchowo… Oczywiście on to ujął o wiele prościej i konkretniej, więc kiedy mi to walnął, wściekłem się na niego podwójnie. Widocznie dlatego, że czułem, że ma rację.

– Co ci powiedział? – zaciekawiła się Iza.

Majk milczał przez chwilę, jakby się wahał.

– Powiedział mi mniej więcej coś takiego, że przeszłość i przyszłość to dla Boga jedno – podjął wreszcie z namysłem. – Miał na myśli to, że kolejność wydarzeń w czasie jest mniej istotna, bo to, co ważne, i tak postrzega się ponad nim. I jeśli w ten sposób spojrzy się na kwestię podobieństw, to one mogą nabrać innego sensu, wręcz perspektywa ich postrzegania może totalnie się odwrócić.

– Odwrócić w czasie? – usiłowała zrozumieć Iza.

– Raczej w głowie. I w sercu. Szczepan myślał prostymi kategoriami, ale tu akurat trafił centralnie w jeden z najbardziej skomplikowanych problemów filozoficznych. Wkurzyło mnie to wtedy strasznie, plus ta wstawka o Bogu, do którego miałem same pretensje, niemniej ziarno raz zasiane zaczęło kiełkować. Tyle że to znowu było trochę później – zaznaczył. – A ja chciałem dzisiaj mówić o samych początkach.

– Tak, ale nie da się do końca abstrahować od szerszej perspektywy – zauważyła przytomnie Iza. – Naszym wątkiem przewodnim są dzisiaj podobieństwa, a to jest coś, co się postrzega i liniowo, i całościowo, a przynajmniej transwersalnie.

– No… w sumie prawda – zgodził się.

– Pytałeś mnie o Miśka – ciągnęła, chcąc uchwycić i jak najszybciej ująć w słowa nasuwającą się myśl. – Jeśli chodzi o niego, to ja widzę całą sieć podobieństw, z tobą to było w sumie najmniej istotne, bo przypominałeś mi go tylko z jednego fizycznego gestu. Natomiast jeśli chodzi o charakter, zachowanie, podejście do życia i tak dalej, Misiek często kojarzył mi się z Victorem… czy raczej Vic z nim… ale też z innymi osobami tego pokroju. Ty, pomimo tego fizycznego skojarzenia, które zresztą było całkiem przyjemne, w moim odczuciu zawsze byłeś jego całkowitym przeciwieństwem.

– Heh! – prychnął śmiechem Majk. – Dziękuję, elfiku. Dawno nikt mi nie powiedział lepszego komplementu!

– Bo to jest komplement – zapewniła go Iza. – Mówiłam ci już kiedyś, że od tej ważniejszej strony kojarzysz mi się czasem z kimś innym. I to skojarzenie wcale nie mija.

Majk natychmiast spoważniał.

– Mówiłaś kiedyś – przyznał. – Jeśli to jest to, o czym myślę… Mówiłaś kiedyś, że czasami kojarzę ci się z twoim tatą – dokończył ciszej. – Chodziło o zapach wody kolońskiej.

– Właśnie tak – uśmiechnęła się ze wzruszeniem, również zniżając głos. – Tata używał dokładnie tej samej co ty, dlatego mam wielką słabość do tego zapachu, kojarzy mi się najlepiej na świecie. Mam zwłaszcza takie wspomnienie, bardzo wyraźne i bardzo dla mnie cenne, z łazienki w Korytkowie, gdzie jako mała dziewczynka rozbiłam buteleczkę z tą właśnie wodą. Bałam się, że tata na mnie nakrzyczy, a on ani trochę się nie gniewał, tylko mocno mnie przytulił i sprawdził, czy się nie pokaleczyłam. Pamiętam to w szczegółach, czułam wtedy, jak bardzo mnie kocha… Czasem, kiedy o tym myślę, brakuje mi go – dokończyła niemal szeptem. – Ale i tak wiem, że nadal nade mną czuwa.

– Na pewno – przyznał Majk. – Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Podejrzewam zresztą, że to od niego masz te nadprzyrodzone moce i umiejętność kontaktowania się z tamtą stroną. Piękne wspomnienie, elfiku… i dużo wyjaśnia, jeśli chodzi o genezę pokarmu elfów. A ja czuję się zaszczycony takim skojarzeniem, to jest dla mnie autentycznie nobilitujące.

Wzruszona Iza w odpowiedzi przylgnęła tylko mocniej do jego ramienia.

– Osobiście też lubię wodę kolońską – ciągnął, przechylając się ostrożnie i wtulając na chwilę twarz w jej włosy. – Kiedy miałem kilkanaście lat, z jakiejś okazji dostałem buteleczkę od babci i żeby nie sprawiać jej przykrości, zacząłem jej używać. Potem przyzwyczaiłem się do tego zapachu i nie miałem potrzeby nic zmieniać, traktuję ją od lat jak codzienne mydło i szampon. Nie sądziłem, że kiedykolwiek wyjdzie z tego drugie dno, i to takie… Widzisz? – uśmiechnął się. – Tak właśnie działa spirala czasu, o której dopiero co mówiłem. Zdarzenia z przyszłości, które naświetlają przyszłość… Żałuję, że nigdy nie będę miał okazji poznać twojego taty, to musiał być super gość i jestem przekonany, że świetnie byśmy się dogadali. Tym bardziej dziękuję, że mi o tym powiedziałaś, Izulka.

Znów na długą chwilę zapadła cisza, zza okna po raz kolejny dobiegł hałas przejeżdżającego ulicą pługu śnieżnego. Iza przymknęła oczy, rozkoszując się zapachem jego ubrań i nawracającą w takich razach myślą, że nieważne, jak potoczy się jej dalsze życie, i tak tych chwil jego obecności i przyjacielskiej pogawędki w trybie filozofii księżycowej nikt jej nigdy nie odbierze. Od początku przecież właśnie tak rozmawiali – otwarcie lub prawie otwarcie, w duchu porozumienia dusz i pełnym zaufaniu. Jedyną różnicą względem rozmów sprzed roku czy półtora było to, że ona wtedy jeszcze nie rozumiała, co szeptał jej głos własnego serca, a on przecież już wtedy wiedział… Czy i to nie było dowodem na moc spirali czasu, w której przeszłość tak ściśle miesza się z przyszłością, że finalnie ich kolejność przestaje mieć znaczenie?

– Czyli wychodzi na to, że podobieństw w naszej historii było dużo więcej – podjął Majk. – A to jeszcze jeden argument na to, jak są ważne. W takich razach nic nie dzieje się przypadkowo, elficzku… Wręcz, patrząc wstecz, jestem przekonany, że wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie dwa lata, włączając w to nawet różne nasze błędy, miało swoje miejsce w ekonomii procesu, o którym mówimy. Ale to podsumujemy w swoim czasie. Na razie chciałbym jeszcze na moment wrócić do wątku głównego, czyli moich skojarzeń twojej osoby z Anią, bo muszę ci powiedzieć jedną rzecz.

– Jaką?

– Chodzi o moją reakcję na te podobieństwa. Mówiłem już, że byłem zły, że to mnie drażniło i sprawiało mi przykrość, ale to jeszcze nie wszystko. Zawsze kiedy coś takiego działo się w kontekście Ani, moją automatyczną reakcją był skok na główkę w bagno. Rozmawialiśmy już o tym nieraz, więc wiesz, jak to działało, na przemian albo brandy, albo telefon do dziewczyny ze specjalnej listy kontaktów, czasem nawet codziennie, oczywiście zgodnie z zasadami, za każdym razem do innej. I wtedy też tak było.

– Wtedy?

– Mhm. Na samym początku, kiedy tylko przyjąłem cię do pracy. Byłem w tym czasie tak podminowany, że podwoiłem albo nawet potroiłem te akcje, wolałem to niż brandy, bo jednak codziennie musiałem być na baczność w pracy i nie mogłem za często pozwalać sobie na kaca giganta. Co prawda po tamtym też miałem kaca, ale takiego, o którym wiedziałem tylko ja, więc to było w jakimś sensie bezpieczniejsze rozwiązanie. Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, widzę, jakim byłem bucem i żałosnym idiotą, ale chyba i to było etapem, przez który musiałem przejść, żeby zrozumieć, ile było warte… W każdym razie szmaciłem się wtedy na potęgę.

– Z powodu tych skojarzeń? – szepnęła ze ściśniętym sercem Iza, wspominając piękne twarze jego towarzyszek zabaw z tamtych czasów.

– Tak. To było głupie, ale tak działało, katalizowałem w ten sposób emocje, które truły mnie od środka. Ty pewnie nie zwróciłaś na to uwagi, ale…

– Zwróciłam – przerwała mu cicho.

– Serio? – zdziwił się. – Wtedy, na samym początku?

– Aha. Nie kryłeś się z tym przecież. Co prawda nie znałam wtedy twojej standardowej częstotliwości i rozmachu – zażartowała – ale zwróciłam na to uwagę bardzo szybko. Za pierwszym razem, kiedy widziałam, jak przyszła jedna z tych dziewczyn i czekała na ciebie na sali, a potem pocałowaliście się na powitanie, byłam pewna, że to twoja stała partnerka. To było niedługo po tym, jak mnie zatrudniłeś, więc jeszcze nie miałam rozeznania, przyjęłam to jako oczywistość. Dopiero Wika wyprowadziła mnie z błędu.

– Rozmawiałaś o tym z Wiką?

– Tak, powiedziała mi, że ta dziewczyna to tylko jedna z wielu, z którymi się spotykasz, potem oczywiście widziałam to już na własne oczy, ale za tym pierwszym razem to mnie bardzo zdziwiło… i rozczarowało – dokończyła ciszej.

– Rozczarowało? – powtórzył szeptem Majk.

– Tak bym to ujęła. Oczywiście nie myślałam o tym za dużo, ale pamiętam, że poczułam rozczarowanie, bo zdążyłam już wyrobić sobie jak najlepsze zdanie na twój temat. Po prostu wyczuwałam w tobie dobrego człowieka z zasadami, więc ten element nie pasował mi do układanki.

– Dobrego człowieka z zasadami! – prychnął z rozbawieniem. – Mhm, zwłaszcza z zasadami. Idealny opis frajera Majka z tamtych czasów.

– Oczywiście że tak – odparła z powagą. – Taki jesteś i taki zawsze byłeś, a ja to wiedziałam od razu. Dlatego intuicyjnie wyczuwałam w twoim zachowaniu zgrzyt, którego nie rozumiałam, dopiero potem, kiedy poznałam kontekst, ten dysonans poznawczy zniknął i wszystko stało się jasne. Od tamtej pory, chociaż nadal tego nie pochwalałam, przynajmniej rozumiałam, dlaczego to robisz.

– Będę się tego wstydził do końca życia – podsumował Majk, również poważniejąc. – Nawet jak sobie to zracjonalizuję i umiejętnie wpiszę w ekonomię terapii, na ten wstyd nie ma rady, a cezurą jest właśnie moment, kiedy dopadły mnie te podobieństwa. Pal licho, co było wcześniej, ale wtedy to już nie były żarty… szkoda tylko, że takie rzeczy rozumie się za późno. Co gorsza, ja to w jakiś sposób czułem, podpowiadał mi to głos księżycowej duszy, tylko co z tego? To mnie jeszcze bardziej wkurzało, więc tym bardziej uciszałem go i zagłuszałem moimi genialnymi sposobami. Robiłem to w pełni świadomie, metodycznie i celowo, a jednocześnie jakby wbrew sobie. Jakbym przeczuwał, że dokonuję profanacji.

– Profanacji?

– Tak, Izulka. Nazwałem to ogólnie zdradą ideałów, ale profanacja to chyba jeszcze lepsze słowo. Dzisiaj skręca mnie, jak sobie o tym pomyślę, niby wiem, że wtedy nie było dla mnie innej drogi, ale gdybym mógł cofnąć czas, akurat to jedno bym zmienił. Zwłaszcza po tym, co mi przed chwilą powiedziałaś.

– Czyli? – szepnęła.

– O tym rozczarowaniu. Bo ja samego siebie też rozczarowałem. Wyszedłem na idealistę, który źle rozpoznał moment, i bezmyślnie sprofanował swój ideał, zamiast posłuchać intuicji i poczekać, aż przybędzie mu oleju w głowie. Ale cóż, jak to mówią, mądry Polak po szkodzie, jakoś będę musiał to odpokutować. Jedynym, z czego się cieszę w tym kontekście, jest to, że prawie natychmiast ci o tym powiedziałem i mogliśmy porozmawiać na ten temat otwarcie. I że nadal rozmawiamy, bo ten temat pewnie jeszcze nieraz wróci, elfiku.

– Domyślam się – pokiwała głową ze ściśniętym sercem. – Kiedyś będziesz musiał omówić go też z Anabellą.

– Zgadza się – przyznał spokojnie. – Przed Anabellą nie wolno mi mieć takich sekretów, ona musi wiedzieć o mnie wszystko. Dlatego cieszę się, że od początku nie kryłem przed tobą moich nieprawości.

– A co ja mam do tego? – zapytała smutno.

– Jak to co? – uśmiechnął się. – Zapomniałaś już, co powiedział Victor? Jesteś najlepszym na świecie poligonem doświadczalnym!

– Ach… rozumiem – wyszeptała, mimowolnie sztywniejąc na te słowa.

Majk wyczuł to i zerknął na nią czujnie, jednak nie mógł dostrzec jej twarz ukrytej na jego ramieniu i przysłoniętej lśniącą kurtyną włosów.

– No, nie gniewaj się, elfiku – objął ją mocniej i na chwilę przycisnął usta do jej skroni. – Może to nie do końca fachowe, że używam w tym kontekście jego słów, ale spodobał mi się ten koncept, a ty zawsze w takich razach pamiętaj, że nie jestem Victorem. Od początku byłaś moim poligonem… poligonem doświadczalnym, polem walki i bazą zarządzania kryzysowego w jednym. Jesteśmy przecież sojusznikami, prawda? Codziennie ramię w ramię walczymy o różne dobre rzeczy. O wyjście z kryzysu, o rozwój, o nadzieję, o szczęście… na wszystkich możliwych planach i przy użyciu wszelkich dostępnych rodzajów broni. Nawet z wykorzystaniem łóżkowych mieczy obosiecznych – dodał żartobliwie. – Dlatego powtarzam: cieszę się, że wiesz o mnie to, czego najbardziej się wstydzę. Bo jeśli chodzi o Anabellę, to wszystko, o czym mówimy, w taki czy inny sposób odnosi się do niej.

– Tak, rozumiem – powtórzyła, nadając swojemu głosowi ciepłą barwę, w duchu zła na siebie, że nie do końca udało jej się zapanować nad niebezpiecznymi emocjami.

– Kiedyś chciałbym pogadać o tym też z Pablem – mówił dalej Majk. – Omówić to po męsku, zwłaszcza że on w tym względzie okazał się mądrzejszy ode mnie. Co prawda startował z innej pozycji, miał czystą kartę, nie musiał tak jak ja wyciągać się z piekielnych czeluści, ale jednak fakty są faktami. Ciągle na sumieniu leży mi myśl, że to mój najbliższy kumpel… przyjaciel, prawdziwy przyjaciel… obu nam już od lat brakuje takiej stuprocentowo szczerej rozmowy, a ja szczególnie, po tylu latach uników i wykręcania kota ogonem, jestem mu to winien. Problem w tym, że taka szczera rozmowa wymagałaby wtajemniczenia go we wszystkie moje sekrety, a na to niestety ciągle jest odrobinę za wcześnie. Ale powoli do tego dojrzewam…

„Vic trafnie to ujął” – myślała tymczasem z bólem serca Iza. – „Zawsze będę tylko poligonem doświadczalnym… bazą zarządzania kryzysowego… zapleczem…”

– No, ale stop, chyba znowu odpływamy od tematu – zauważył przytomnie Majk. – Mówiłem o moich frajerskich reakcjach na skojarzenia i tego się trzymajmy. Rzecz w tym, że to w ogóle mi nie pomagało, a tylko dochodziły kolejne strzały. Na przykład wtedy, kiedy pierwszy raz powiedziałaś mi, że z kimś ci się kojarzę… Pamiętasz?

– Tak – pokiwała głową, zadowolona, że porzucili temat poligonu. – To było tego dnia, co Kacper zrobił u nas w knajpie burdę. Byłeś o to na mnie wściekły, a potem na dobitkę jeszcze wyszedł temat tego skojarzenia z Miśkiem… Potem długo żałowałam, że w ogóle o tym wspomniałam, nie rozumiałam, co mnie podkusiło.

– Byłem wściekły, to prawda – przyznał Majk. – Ale nie na ciebie ani nawet nie na Kacpra, raczej na to, że znowu zdarzyło się coś, co wybiło mnie z równowagi. A jak dowaliłaś mi jeszcze tym tekstem o skojarzeniu… to było tak, jakbyś czytała mi w myślach… to już nie dałem rady. Bez trzech szklaneczek brandy tamtego wieczoru bym nie przetrzymał.

– Aha, pamiętam – pokiwała głową. – Niewiele z tego nie rozumiałam, ale czułam to napięcie i miałam straszne wyrzuty sumienia.

– Potem była ta akcja z Krawczykiem i tiramisu… ech! – parsknął śmiechem. – Ubawiłem się wtedy do uszy, do tej pory pękam, jak przypomnę sobie minę frajera. Chociaż tobie nie było do śmiechu, co?

– Ani trochę. To było niedługo po tej akcji z Kacprem, więc tym razem byłam już na sto procent pewna, że wywalisz mnie z pracy na zbity pysk.

– Mhm, twoja mina mówiła sama za siebie. Tymczasem ani mi to było w głowie, elfiku. Moim głównym zmartwieniem było to, żeby nie ryknąć śmiechem przy Krawczyku, a potem też przy reszcie zespołu, sytuacja wymagała bezwzględnego zachowania powagi, a ja naprawdę ledwo się trzymałem. Dopiero przy tobie pozwoliłem sobie na śmiech i pamiętam, jak to mi świetnie zadziałało na psychę. W ogóle cała ta akcja z tiramisu rozluźniła nam atmosferę i dała mi okazję, żeby zagadnąć cię o te skojarzenia. Co prawda nic mi wtedy nie powiedziałaś, aż przez moment żałowałem, że w ogóle dotknąłem tego tematu, ale czas pokazał, że to był jednak dobry ruch. Miałaś mi wtedy za złe to pytanie?

– To o skojarzenie? – zastanowiła się. – Nie… chyba nie. Sama przecież wywołałam wilka z lasu. Po prostu na tamtym etapie to pytanie było dla mnie bardzo niewygodne, bo nie byłam przyzwyczajona, żeby z kimkolwiek rozmawiać o Miśku. Nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć, a tu nagle ktoś, kogo ledwo znam, pyta mnie o takie rzeczy… i to w dodatku mężczyzna. To był dla mnie jakiś kosmos.

– No tak – pokiwał głową. – Skoro nawet do tej pory czasem ci to przeszkadza, to co dopiero wtedy.

– Co mi przeszkadza? – zdziwiła się, nieco zbita tropu.

– To, że jestem mężczyzną – wyjaśnił beztrosko. – Gdybym był kobietą, pewne problemy natury moralno-wizerunkowej od razu by odpadły.

– No cóż… to prawda – uśmiechnęła się ze smutnym przekąsem. – Wtedy byłoby zdecydowanie łatwiej, chociaż na pewno o wiele mniej ciekawie.

– Pełna zgoda – przyznał z powagą. – Cały dowcip polegał na tym, że byliśmy osobnikami przeciwnej płci, którzy jakoś musieli się dogadać ponad podziałami.

– Dobrze powiedziane! – parsknęła śmiechem Iza. – Ponad podziałami.

– Do tego też wrócimy – zapewnił ją ciepło. – I to jeszcze nieraz, mój elfiku. W każdym razie po tym wiekopomnym numerze z tiramisu dużo się w moim nastawieniu zmieniło, zrozumiałem, że nie mogę dłużej tego ignorować i chować głowy w piasek, tyle że nie bardzo wiedziałem, co mam z tym zrobić. A potem doszło jeszcze to niespodziewane spotkanie na imprezie u Lodzi i Pabla.

– Tak. Dla mnie to też był szok.

– I to zadziałało na mnie jak ta przysłowiowa ostatnia kropla, która przepełnia kielich. Zwłaszcza że to już nie dotyczyło tylko mnie, ale rozszerzało się nawet na moich przyjaciół. Fakt, że to akurat ty znalazłaś się w łazience, gdzie Lodzia zemdlała, i że udzieliłaś jej pomocy, a przez to zakumplowałyście się zupełnie niezależnie od kontekstu twojej pracy w mojej firmie, był dla mnie jak walnięcie maczugą po łbie. Jak pewnie pamiętasz, Lodzia wymogła wtedy na nas bruderszaft i oficjalne przejście na ty, ale ja i tak bym to zrobił. Kiedy zobaczyłem cię u nich w salonie pomiędzy tymi studentami, w jednej sekundzie dotarło do mnie, że od tego nie ucieknę. Oczywiście nie od przejścia na ty – zaznaczył – bo to akurat było bezsprzeczne, ale od całej reszty. Od tych podobieństw, skojarzeń i narzucającej się logiki losu… czyli w pewnym sensie od samego siebie.

– Obiektywnie rzecz biorąc, to był niesamowity zbieg okoliczności – przyznała Iza. – A z drugiej strony takie rzeczy czasem przydarzają się każdemu.

– Przydarzają się – zgodził się Majk. – Ale jednak nie w takiej ciągłej sekwencji jak w tym przypadku.

– Też prawda – szepnęła.

– Tamtego wieczoru, kiedy wyszedłem od Pabla i jechałem do Krawczyka, postanowiłem, że muszę w końcu zacząć coś z tym robić. Uznałem, że to spotkanie u nich w domu to dla mnie ewidentny znak, że muszę się z tobą porozumieć. Akurat świetnie się składało, bo niedługo potem byliśmy umówieni na wspólną wizytę u Szczepka, więc pomyślałem sobie, że…

Przerwało mu głośne pukanie do drzwi, na które oboje podskoczyli jak oparzeni, odruchowo odsuwając się od siebie.

– Nie wiem, kto to może być – powiedziała zdziwiona Iza, podnosząc się z kanapy. – Może pani Jadzia? Otworzę.

Rzeczywiście, zgodnie z jej przewidywaniem, po otwarciu drzwi na progu ukazała się przygarbiona postać sąsiadki zza ściany.

– Dobry wieczór, dziecino, przepraszam, że przeszkadzam, chciałam tylko… o, to i pan tu jest! – uśmiechnęła się na widok Majka, który na wszelki wypadek podążył za Izą do przedpokoju.

– Dobry wieczór – ukłonił się uprzejmie, odwzajemniając jej uśmiech.

– Witam, witam – odpowiedziała mu życzliwie. – Jak ja dawno już tu pana nie widziałam!

– Czasami bywam, ale fakt, że dość rzadko – przyznał.

– Mimo że ma stałe zaproszenie – dodała wesoło Iza. – W czym mogę pomóc, pani Jadziu?

– Jakby panienka Iza miała melisę… – odpowiedziała przymilnie sąsiadka. – Codziennie na noc na dobre spanie piję, przed chwilą patrzę do pudełka… skończyła się! A tu przecie niedziela, sklepy zamknięte, no i jeszcze ten śnieg…

– Oczywiście, że mam melisę! – odpowiedziała żywo Iza. – Nie ma problemu, chętnie się podzielę. Ile pani potrzeba?

– A tak ze dwie torebeczki. Jutro będę w sklepie, to kupię i oddam.

– Nic nie musi pani oddawać – zapewniła ją ciepło, kierując się w stronę kuchni. – Zaraz pani zapakuję. A może chce pani i innych ziółek? Mam rumianek, miętę…

– O, to mięty też mi panieneczka da – podchwyciła pani Jadzia. – Bardzo chętnie, też ze dwie torebeczki. Mięta na żołądek dobra – wyjaśniła Majkowi, gdyż Iza, skinąwszy głową, zniknęła już w kuchni. – Na trawienie znaczy.

– Tak, wiem – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Sam też często piję i bardzo lubię.

– Wspaniała dziewuszka, co? – zniżyła konspiracyjnie głos pani Jadzia, ignorując jego uwagę i ruchem głowy wskazując za Izą.

– Wspaniała – przyznał Majk.

– No i? – spojrzała na niego wyczekująco, zadzierając głowę. – Będzie coś z tego czy nie?

Zaskoczony mężczyzna podniósł w górę brwi.

– Nie żebym się mieszała, broń mnie, Panie Boże! – zastrzegła szybko sąsiadka, przysuwając się do niego bliżej i jeszcze bardziej ściszając głos. – Tak tylko pytam. Nawet nie wiem, kto pan dla niej, ale jak sobie przypominam, jak się pięknie razem starym Matuszczykiem opiekowaliście… bardzo was oboje za to polubiłam. Oboje – podkreśliła. – I co patrzę na tę dziecinkę – znów wskazała na drzwi kuchni, zza których dobiegał szelest folii – to zaraz i pan mi się przypomina. Ale pan tu naprawdę rzadko u niej bywa – dodała z nutą wyrzutu. – Za rzadko.

– Tak pani myśli? – uśmiechnął się.

– Kiedyś mi powiedziała, że pan dla niej jest jak brat i ojciec – ciągnęła poufnym tonem pani Jadzia. – A ja ciągle nie mogę z głowy wygonić, że to powinno być jakoś inaczej… rozumie pan? – mrugnęła do niego porozumiewawczo spod krzaczastej siwej brwi. – Nie wtrącam się oczywiście, ani mi to w głowie! – dodała pośpiesznie, widząc jego nagle spoważniałą minę. – Nic nie mówiłam! Ale jakby co, to zna pan moje zdanie i…

Urwała, gdyż do przedpokoju wróciła Iza z foliowym woreczkiem, w którym znajdowały się owinięte w kolejne warstwy folii małe pakuneczki.

– Proszę, dałam każdego po trzy – oznajmiła, wręczając pakunek nieco skonfundowanej sąsiadce. – Życzę smacznego, dobrego snu i nawet niech pani nie próbuje niczego mi oddawać! – zastrzegła wesoło. – W zamian wpadnę kiedyś do pani na herbatkę, hmm?

– A pewnie, pewnie, dziecino kochana! – ucieszyła się pani Jadzia. – Wpadnij, kiedy tylko chcesz, u mnie zawsze jesteś mile widziana! Bardzo ci dziękuję – potrząsnęła woreczkiem z ziołami. – Bez tego to bym dzisiaj miała wielki kłopot zasnąć. No, ale idę już, idę, nie przeszkadzam wam – dodała, zerkając znacząco na Majka i odwracając się do drzwi. – Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedzieli jednocześnie.

Kiedy za panią Jadzią zamknęły się drzwi, spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się.

– Z sąsiadami trzeba dobrze żyć – powiedziała Iza, kierując się z powrotem do salonu. – A u mnie akurat ziółek na stanie nie brakuje. To co robimy, szefie? – dodała, zerkając na zegar na ścianie, który wskazywał godzinę dwudziestą dwadzieścia. – Chyba niedługo trzeba się będzie zbierać?

– Tak – przyznał w zamyśleniu Majk, przeciągając sobie powoli dłonią po włosach. – Trzeba będzie wracać do cholernej roboty, a najpierw jeszcze musimy jakoś przebrnąć przez ten śnieg. Ale to nie zmienia faktu, że mamy jeszcze całe pół godziny – zaznaczył – a ja nie podaruję sobie z tego ani jednej minuty. Tyle że zostawmy już na ten czas naszą księżycową filozofię, dobrze? Chciałbym wykorzystać to pasmo inaczej.

– Jak? – zapytała cicho.

– Tak jak najbardziej lubię – uśmiechnął się znacząco. – A chcę zauważyć, że dzisiaj nie dostałem jeszcze ani jednej porcji.

– Rozumiem – odwzajemniła mu uśmiech, pociągając go za ramię w stronę kanapy, siadając w jednym z jej rogów i wskazując mu swoje kolana. – Zapraszam pana pacjenta.

Roześmiał się, po czym z chęcią wyciągnął się na kanapie i ułożył głowę we wskazanym miejscu. Iza z radością zatopiła obie dłonie w jego włosy, rozczesując palcami nieco posklejane kosmyki.

„Jeśli na tym ma polegać rola poligonu doświadczalnego, to bardzo proszę” – pomyślała wzruszona. – „Obyś potrzebował go jak najdłużej…”

Majk przymknął z błogością oczy pod dotykiem jej palców.

– A niech to, jak ja to uwielbiam – wyszeptał. – Miałem dzisiaj ambicję wytrzymać i nie zawracać ci tym głowy, wiesz? Być jak twardziel i skupić się tylko na rozmowie. Ale jednak bez tego nie dam rady. Nie dam rady, elficzku… muszę… chociaż parę minut…

– Oczywiście, Michasiu – odszepnęła, z trudem dusząc w sobie pragnienie pochylenia się nad nim jeszcze mocniej i ucałowania go w czoło, z którego właśnie delikatnym ruchem dłoni odgarnęła włosy. – Ile tylko chcesz.

W salonie zapadła cisza, znów słychać było tylko szum ciepłej wody w kaloryferach i odległe odgłosy przejeżdżających ulicą samochodów, a do tego cichutki szmer, jaki wywoływały jej palce błądzące w miękkiej materii najukochańszych ciemnoblond włosów. Szmer niewinnej pieszczoty, której zmysłowa moc potrafiła przewyższać żar najbardziej namiętnych uniesień, jakie tylko można sobie wyobrazić…

A za oknem wciąż padał śnieg…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *