Anabella – Rozdział CXC

Anabella – Rozdział CXC

Samochód Lodzi, w którym kilka minut wcześniej został umieszczony marudzący ze zmęczenia Edzio, zatrzymał się na zatłoczonym skrzyżowaniu. Choć było dopiero kilka minut po piętnastej, na dworze już zmierzchało i powoli zapalały się uliczne latarnie.

– Zaczynają się korki – zauważyła Lodzia. – Na szczęście jesteśmy poza centrum, mam nadzieję, że jak przebijemy się przez to, to dalej już będzie luźniej.

– Mama, jedź! – zaprotestował Edzio z fotelika przypiętego na tylnym siedzeniu. – Ja kce do domu!

Lodzia i siedząca obok niej na miejscu pasażera Iza zerknęły po sobie z rozbawieniem.

– Przecież jedziemy do domu, Edi – zapewniła synka Lodzia. – Musimy tylko chwilę poczekać na skrzyżowaniu, jest czerwone światło. Pamiętasz, co ci tłumaczył tata? Jak jest czerwone, nie można jechać.

– Nie moźna jechać – powtórzył zmęczonym głosikiem chłopiec. – Cielwone, nie moźna.

Po czym skwitował to twierdzenie rozdzierającym ziewnięciem, na co obie dziewczyny parsknęły śmiechem, znów wymieniając wesołe spojrzenia.

– To mówisz, że z Martą trochę lepiej? – podjęła przerwany wątek Lodzia, kiedy minęli wreszcie skrzyżowanie. – I zrezygnowała ze sprzedaży motocykla?

– Mhm, przekonaliśmy ją, żeby jeszcze to przemyślała, i zgodziła się. Bo nie tylko ja ją o to prosiłam, Daniel też – zaznaczyła. – A ponieważ on nadal jest chory i Marta bardzo się o niego martwi, nie ma sumienia odmówić żadnej jego prośbie.

– No tak – spoważniała natychmiast Lodzia. – Z Danielem rzeczywiście ostatnio niewesoło, wszyscy się o niego martwimy. Już drugi antybiotyk mu nie pomaga, lekarz powiedział, że jak to dalej tak będzie wyglądało, będzie musiał wysłać go do szpitala na leczenie i dalszą diagnostykę. Bo jest ryzyko, że ta mega słaba odporność nie bierze się znikąd – zaznaczyła ponuro. – A jeśli za tym kryje się jakaś gorsza choroba, to lepiej jak najszybciej ją zdiagnozować i zacząć leczyć.

– Kurczę – zaniepokoiła się Iza. – Oby to nie było nic poważnego.

– Ja kce do domu! – marudził z tyłu coraz bardziej śpiącym, cichnącym głosikiem Edzio. – Do domu… paaać…

– Miejmy nadzieję, że to tylko taka hipoteza do sprawdzenia – odpowiedziała Lodzia. – Ale i tak niefajnie by było, gdyby na święta wylądował w szpitalu, to przecież już za półtora tygodnia… A jak tam wasi nowożeńcy? – przypomniała sobie. – Wrócili już z Grecji?

– Wrócili. Kinga zakręcona na maksa, wygląda prześlicznie i widać, że szczęśliwa, ale do studiów to w tych okolicznościach kompletnie nie ma głowy. Od razu na wjazd zebrała od profesora ochrzan, że nie przygotowała się na seminarium, ale to i tak spłynęło po niej jak woda po kaczce. Wyglądała, jakby nie rozumiała, co ten facet w ogóle od niej chce!

– No tak! – zaśmiała się Lodzia. – Wcale jej się nie dziwię!

Zgodnie z przewidywaniem, kolejne skrzyżowania były już przejezdne, szybko więc wydostały się z miasta i dojechały do zasypanego śniegiem, bajecznie oświetlonego eleganckimi lampkami domu na Lipniaku. Automatyczna brama otworzyła się i błękitny volkswagen wjechał do przestronnego garażu, gdzie czujniki ruchu natychmiast uruchomiły oświetlenie.

– No i oczywiście zasnął jak zabity – stwierdziła pobłażliwie Lodzia, otwierając tylne drzwi i wskazując na synka, który w istocie spał sobie smacznie w foteliku. – Wiedziałam, że tak będzie. Pomóż mi, Izunia, dobrze?

– Jasne, co mam robić?

– Otworzysz te drzwi, a ja wezmę mojego łapserdaka… o tak… i zaniesiemy go na górę do łóżeczka. Obstawiam, że teraz nie obudzi się co najmniej przez godzinę, będziemy mogły spokojnie porozmawiać. Ech, jakiż ty jesteś ciężki, szubrawcu… Dobra… Iza, mogłabyś zatrzasnąć drzwi? O, dzięki. Kluczyki niech zostaną w środku.

Po wniesieniu śpiącego jak kamień Edzia na poddasze i ułożeniu go w łóżeczku w ubraniach, w których przyjechał, Lodzia odetchnęła, ocierając pot z czoła, chłopiec bowiem ważył już naprawdę sporo. Iza zdążyła przekonać się o tym na własnej skórze, przytrzymując go na chwilę na rękach na prośbę przyjaciółki, gdy ta szykowała mu łóżeczko.

– Oj tak, swoje waży – pokiwała głową Lodzia, kiedy obie, przymknąwszy cicho drzwi od jego pokoju, ruszyły na dół po schodach. – Będzie z niego kawał faceta, w dodatku z charakterkiem po ojcu… aż się boję! – parsknęła śmiechem. – A i tak dzisiaj jeszcze nie pokazał swojej mocy. Strasznie marudził, bo był zmęczony, pół dnia bawił się z moim tatą i w końcu wymiękł, ale jak się wyśpi, to dopiero zobaczysz, jaki to jest agent!

– Już zdążyłam go poobserwować, jest niesamowity – oceniła z podziwem Iza. – Fakt, marudził, ale i tak słyszałam, jak świetnie mówi. Jak na moje oko, robi niesamowite postępy, ma dopiero szesnaście miesięcy, a już składa całe zdania!

– Tak – przyznała z matczyną dumą Lodzia. – Jest bardzo wygadany i codziennie uczy się czegoś nowego. Wszystko, co się do niego mówi, łapie w lot.

– Inteligentny łobuz – uśmiechnęła się Iza. – To było widać od razu, nawet jako niemowlę miał takie mądre spojrzenie i błysk w oku.

– No cóż, i oczy, i inteligencję wziął po tatusiu – podsumowała rozpromieniona Lodzia – więc z góry można było przewidzieć, jaki bandzior z niego wyrośnie. I to się teraz na każdym kroku sprawdza… Siadaj, Iza – dodała, gdyż dotarły właśnie do nowocześnie urządzonej kuchni. – Czego byś się napiła?

– Na razie tylko trochę wody. Miałam ci pomagać robić obiad…

– Tak, tak, już się za to zabieramy – zapewniła ją wesoło Lodzia, stawiając przed nią czystą szklankę i sięgając do jednej z szafek, gdzie stały równo ustawione butelki wody. – Odetchniemy tylko chwilę, wstawię ryż i pomożesz mi z surówką. Jaką wodę chcesz? Chyba niegazowaną, dobrze pamiętam?

– Tak jest. Daj, sama sobie naleję.

– Słyszałam od teściowej, że byłaś u niej wczoraj na herbatce? – mrugnęła do niej porozumiewawczo, podając jej butelkę i sięgając do lodówki po sok pomarańczowy, którego nalała sobie do drugiej szklanki. – W mojej rodzinie nic się nie ukryje!

– Rzeczywiście! – zaśmiała się Iza. – Tak, byłam wczoraj u pani Emilii, bardzo przyjemnie sobie porozmawiałyśmy, aż żałuję, że tak długo nie mogłam się zebrać, żeby ją odwiedzić. Ona teraz żyje przyjazdem Ani, Jean-Pierre’a i Tosi, szykuje dla nich pokoje, piecze, gotuje… pokazywała mi też prezenty gwiazdkowe, jakie dla nich przygotowała.

– Tak, mama zawsze cieszy się ich wizytami jak dziecko – przyznała z uśmiechem Lodzia. – Aż płacze ze wzruszenia, kiedy o tym mówi, a że będą w Lublinie już w ten piątek, to akurat trafiłaś na moment, kiedy mówi tylko o tym.

– Nie tylko, porozmawiałyśmy sobie na różne tematy, chociaż wiadomo, że ten był przewodni. Dużo mówiłyśmy o Bressoux, zwłaszcza że ja niedługo znowu tam jadę, opowiedziałam jej o moim poprzednim pobycie, podzieliłyśmy się różnymi wrażeniami… Masz cudowną teściową, Lodziu, tylko pozazdrościć.

– Wiem i bardzo to doceniam. Ale nie zazdrość, Iza, jestem pewna, że tobie trafi się kiedyś równie miła, a przynajmniej lepsza niż tamta niedoszła, hmm? – spojrzała na nią znacząco. – Biorąc pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa, masz na to wszelkie szanse.

– Niby tak – skrzywiła się lekko Iza, upijając łyka wody. – Tyle że ja nie będę mieć teściowej.

– O masz! – prychnęła śmiechem Lodzia. – Jakbym słyszała Majka! Nie rozśmieszaj mnie tak, mało co się sokiem nie oblałam!

– Mówię serio – wzruszyła ramionami. – Odechciało mi się na całe życie.

– No tak – spoważniała natychmiast Lodzia. – Wcale ci się nie dziwię, po tych przebojach z Michałem musisz sobie trochę odpocząć, odtruć się i w ogóle… Ale to przecież nie zamyka okna na przyszłość, zobaczysz, jeszcze spotkasz normalnego faceta i poczujesz różnicę. Czego jak czego, ale tego jestem w stu procentach pewna.

– No dobrze, nie będę się zarzekać – odparła pojednawczo Iza. – Może za jakieś dwadzieścia albo trzydzieści lat, jak już posypie mi się zdrowie i będę potrzebowała wsparcia w codziennych czynnościach, rozejrzę się za jakimś macho, który będzie mi dźwigał siatki z zakupami, i wyjdę za niego z rozsądku. Ale na razie i tak nie ma o czym mówić.

– Ech! – parsknęła znowu śmiechem Lodzia. – Jakie ty masz pragmatyczne podejście, Iza! A ja jestem pewna, że po pierwsze to tak długo nie potrwa, a po drugie wcale nie będzie „z rozsądku”. Zobaczysz, pojedziesz zaraz do Liège, trafisz tam na jakiegoś przystojniaka w stylu Jean-Pierre’a i nici będą z twoich postanowień!

– Mhm, jasne – uśmiechnęła się z przekąsem Iza. – Majk też przepowiada mi wystrzałowego Belga, w którym zakocham się na zabój, jak tylko wyląduję w Liège. Ale nie ma takiej opcji. Lodziu. Jadę tam na staż i nie mam najmniejszego zamiaru rozglądać się za facetami.

– Aaa… Majk też ci to przepowiedział? – podchwyciła wesoło Lodzia. – No to sama widzisz! Twój los jest już przypieczętowany, nie wymigasz się!

– To gdzie te warzywa na surówkę? – zapytała Iza, udając, że nie słyszy, co wywołało jeszcze większe rozbawienie przyjaciółki. – Miałyśmy je kroić, czy tak mi się tylko zdawało?

– Kroimy! – zawołała Lodzia, podrywając się z krzesła i sięgając po odstawiony na parapet kosz z warzywami. – Bardzo proszę, tu jest nóż. Co bierzesz? Paprykę czy ogórka?

– Mogę oba – odparła, chętnie biorąc do ręki wskazane narzędzie.

– Okej, to pokrój jedno i drugie, a ja w tym czasie wstawię ryż, opłuczę sałatę i wezmę się za pomidory. Pomidory to zwykle zadanie dla Pabla – zaznaczyła – ale on dzisiaj wróci późno, więc nie będzie miał okazji popisać się swoim kunsztem sałatkowego mistrza. A szkoda!

Roześmiały się obie, po czym zamilkły i na kilkadziesiąt sekund skupiły się na swoich zadaniach.

– A jeszcze a propos przyjazdu Ani i Jean-Pierre’a – podjęła Lodzia, otrzepując nad zlewem listki świeżo opłukanej sałaty – dostałaś od mamy zaproszenie na piątek?

– Dostałam – odparła niepewnie Iza. – Ale nie wiem, czy będę na tym powitaniu, Lodziu. Majk na pewno będzie, już obiecał to pani Emilii, więc ja mogę być potrzebna w firmie, zwłaszcza że w sobotę mamy kolejny Dzień Francuski i trzeba wszystko przygotować. Powinnam osobiście dopilnować obiadu dla gości z ambasady, nie mówiąc już o tych ślimakach dla Wojtka – uśmiechnęła się. – To sprawa honorowa, musimy stanąć na wysokości zadania!

– Ech… Justi ma rację, oboje z Majkiem jesteście niemożliwi – pokręciła z dezaprobatą głową Lodzia. – Tylko praca i praca. Oczywiście ja to rozumiem, mój bandziorek też jest niepoprawnym pracoholikiem i ma milion spraw na głowie, ale przecież tu chodziłoby tylko o dwie godzinki… Zresztą Ania i tak na to nie pozwoli! – dodała stanowczo. – Jak powie, że macie być oboje, to będziesz musiała i koniec!

– Zobaczymy – odparła pojednawczo Iza, kładąc świeżo obrane ogórki na desce do krojenia. – Dogadamy to z Majkiem i może się uda, chociaż z góry obiecać nie mogę. Jak mam to kroić, Lodziu? W kostki czy na plasterki?

– W kostki. Wrzucimy wszystko w jedną michę i zalejemy jakimś sosem, zaraz się za to zabiorę. A powiedz mi, Iza… co z Sylwestrem? Ustaliliście już coś?

– Jeszcze nie. Na razie skupiamy się na sprawach bieżących, Dzień Francuski, Koncertowa, rekrutacja nowej kadry…

– Rekrutujecie kadrę do nowego lokalu?

– Tak, w poniedziałek już mieliśmy jedną rozmowę, a po weekendzie będzie jeszcze kilka. Musimy zrobić roszadę w zespole, bo tam koniecznie musi pójść kilka doświadczonych osób, a na Zamkową musimy przyjąć nowych. Standardowy kocioł – uśmiechnęła się. – Ale za to szef już zapowiedział, że po świętach zamykamy się na kilka dni dla odpoczynku i wznawiamy dopiero dzień przed Sylwestrem, więc będzie jeszcze czas, żeby się zorganizować.

– Justynie bardzo zależy na tym, żeby na Sylwestra Majk był w Nałęczowie – zaznaczyła Lodzia. – Liczy na to, że jeśli ty zdejmiesz z niego obowiązki na ten wieczór, to nie będzie mógł odmówić. Ale ja bym strasznie chciała, żebyś i ty z nami pojechała…

– Dziękuję, Lodziu – odparła ciepło Iza, która spodziewała się tego pytania i z góry miała przygotowaną na nie odpowiedź. – Ale tutaj mogę obiecać tylko to, że jeśli Majk zgodzi się pojechać do Nałęczowa, ja go na ten wieczór zastąpię. Bal sylwestrowy to duża impreza, chyba jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby go na niej zabrakło, zresztą goście tego oczekują, więc rozumiesz… ta decyzja i tak będzie dla niego bardzo trudna. Tak jak obiecałam Justynie, pomogę wam go namówić, ale musimy mieć do tego argumenty, dlatego moją obecność w Nałęczowie raczej bym wykluczała. Ona ma rację, że Majk będzie bardziej skłonny pojechać z wami, jeśli będzie miał pewność, że na balu ja osobiście wszystkiego dopilnuję. Nie mówiąc już o tym, że to mój obowiązek – zaznaczyła. – Jestem jego oficjalną zastępczynią i za to mi płaci, więc de facto nawet nie widzę innej opcji.

Lodzia westchnęła z rezygnacją i pokręciła głową, wsypując zioła do sosu do sałatki, jednak po jej minie widać było, że argumentacja Izy do niej przemówiła.

– No dobrze, pogadamy jeszcze i zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja – odparła ostrożnie. – Z dwojga złego rzeczywiście lepiej, żeby chociaż on pojechał, niż jakby miało nie być ani ciebie, ani jego. A słuchaj, Iza, jeszcze a propos Majka… Jak oceniasz jego obecny stan psychiczny?

Iza, która spodziewała się również tego pytania, spokojnym gestem wrzuciła pokrojone ogórki do szklanej miski i zabrała się za paprykę.

– Bardzo dobrze – odparła swobodnym tonem. – Wręcz znakomicie.

– Myślisz, że ten kryzys już mu definitywnie minął?

– Myślę, że tak. A nawet wiem to na pewno.

– Mówił ci? – podchwyciła czujnie Lodzia.

– Mhm. Oczywiście mówić to sobie można – uśmiechnęła się z pobłażaniem – zwłaszcza że obie wiemy, jakim świetnym aktorem jest Majk, ale tym razem sama jestem tego pewna. Po prostu widzę to po nim i czuję. I już się o niego nie boję.

– Naprawdę? – Lodzia odłożyła łyżkę i spojrzała na nią niedowierzająco. – Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że tamto już mu… przeszło? Bo nie ukrywam, że pytam o to głównie dlatego, że w piątek przyjeżdża Ania, a ty poprzednim razem mówiłaś, że on… Mówiłaś, że u niego te kryzysy psychiczne działają z kilkudniowym opóźnieniem.

– Mówiłam – przyznała spokojnie Iza – bo tak faktycznie było. Ale to już minęło i mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.

– Skąd ta pewność?

Lodzia przyglądała jej się podejrzliwym wzrokiem, co nakazywało pełną czujność i bezwzględne zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. Plan, jaki przygotowała wczoraj na okoliczność rozmowy z nią na ten niewygodny acz nieunikniony temat, zakładał tę samą strategię, jaką kiedyś przyjęła do rozmowy z Majkiem o Michale – mówić otwarcie o wszystkim, co względnie neutralne, by tym skuteczniej ukryć to, o czym nikt nie mógł się dowiedzieć.

– Rozmawiałam z nim otwarcie i powiedział mi to wprost – wyjaśniła. – Było dokładnie tak, jak przewidywałaś, kiedy gadałyśmy o tym ostatnim razem, pamiętasz? Miałaś wtedy nadzieję, że ten wrześniowy kryzys z brandy to był u niego tylko taki ostatni mocny akcent potrzebny do wyleczenia i że teraz już wyciągnie się z tego definitywnie. Rozmawiałyśmy o tym u mnie na Bernardyńskiej zaraz po pierwszym Dniu Francuskim – doprecyzowała z ciężkim sercem i beztroską miną. – Pamiętasz?

– Tak, tak, oczywiście, że pamiętam. I co?

– Mówiłyśmy wtedy o tej jego opóźnionej reakcji kryzysowej, dzieliłam się z tobą moimi obserwacjami i obawami, bo na Dniu Francuskim robiliście telekonferencję z Anią i potem Majk gadał z nią też długo sam na sam. Więc spodziewałam się, że za kilka dni to się może na nim odbić negatywnie, bałam się, że znowu coś przeoczę… że, mówiąc dosadnie, znowu go nie upilnuję.

– Ale nic takiego się nie stało? – domyśliła się Lodzia.

– Na szczęście nic. Wręcz od tamtej pory jest dużo lepiej, jakby coś się w nim przestawiło. Chodzi wesoły, zadowolony z życia i przy każdej okazji mówi o nadziei.

– Tak, też to zauważyłam – przyznała Lodzia. – I Pablo. Ale pomyślałam, że to pewnie znowu jakaś teatralna ściema, i tym bardziej się o niego niepokoiłam.

– No właśnie. Ja też na początku nie bardzo wierzyłam, że to trwały stan, myślałam, że tylko taka przedłużająca się zwyżka dobrego humoru, po której znowu przyjdzie krach, ale okazało się, że jednak nie. Aż w końcu sam powiedział mi wprost, żebym się więcej o niego nie martwiła, bo już wszystko jest okej. Obiecał też, że nigdy więcej nie zrobi takiego numeru jak ten z brandy. Przyznał, że we wrześniu i w październiku miał mega doła, ale już się z niego wyciągnął, widocznie to mu było potrzebne, żeby ostatecznie się wyleczyć. Czyli tak jak mówiłaś – spojrzała na nią znacząco. – Stoczył się na dno po to, żeby się od niego odbić.

Lodzia patrzyła na nią bez przekonania.

– Miejmy nadzieję – odparła sceptycznie, sięgając po miskę z pokrojonymi warzywami i zalewając je przygotowanym sosem. – Chociaż ja wcale nie jestem tego taka pewna, Iza. A jeśli znowu tylko się zgrywa?

– Nie zgrywa się – zapewniła ją spokojnie Iza. – Tym razem nie mam co do tego wątpliwości, nie wiem tylko, czy powinnam mówić o tym tak szczegółowo, bo skoro on nie zwierza się z tego nawet Pablowi… A właśnie, Pablo! – przypomniała sobie. – Mówiłaś, że pogadasz z nim, żeby w razie jakiegoś nowego kryzysu Majka on też mógł zareagować na czas. I co? Gadałaś z nim?

– Aha, gadałam – odparła w roztargnieniu Lodzia. – Tyle że w tej rozmowie nie doszliśmy do sedna sprawy, oboje ślizgaliśmy się tylko po powierzchni. On wszystko wie, jestem tego pewna, chociaż żadne z nas ani razu nie wymieniło imienia Ani. Po prostu to nam nie przechodzi przez gardło – westchnęła. – Pablo myśli, że ja nic nie wiem, więc tym bardziej nie porusza tematu, a ja nie mam odwagi, poza tym obiecałam kiedyś Majkowi, że zachowam to dla siebie. Rozmawiam o tym tylko z tobą, a ty mi teraz mówisz, że to już nieaktualne… Nie wiem, Iza, niezbyt chce mi się w to wierzyć – pokręciła głową zafrasowana. – Boję się, że może być wręcz przeciwnie. W każdym razie Pablo obiecał mi, że będzie trzymał rękę na pulsie, ale nie mam pojęcia, czy próbował gadać o tym z Majkiem. Nie chciałam być wścibska, więc nie dopytywałam, to już jest sprawa między nimi.

– Oczywiście.

– Iza, ale powiedz – Lodzia spojrzała na nią prosząco swymi ślicznymi błękitnymi oczami – skąd masz pewność, że on już jest bezpieczny? Przecież nie można mieć na to gwarancji, wiesz, jak to czasem jest. Im bardziej się coś ukrywa, tym większa bomba zbiera się w środku i jak nagle wybuchnie, to już może nie być czego zbierać. Myślisz, że mamy prawo pozwolić sobie na komfort psychiczny i utratę czujności?

„Komfort psychiczny” – powtórzyła z przekąsem w myśli Iza. – „Mhm, zwłaszcza ja.”

– Myślę, że tak – odparła ciepło. – Majk to przecież dorosły facet i ma własny rozum, nie możemy pilnować go na każdym kroku. Owszem, ten ostatni kryzys mocno go poturbował, a numer z brandy faktycznie był niebezpieczny, ale to widocznie było mu potrzebne do skatalizowania emocji. Tak jak wspomniałam, obiecał mi, że niczego takiego więcej nie odwali, i ja mu wierzę. Jestem przekonana, że odzyskał kontrolę nad swoim życiem i teraz będzie już tylko lepiej.

Lodzia przyglądała jej się z niedowierzaniem.

– Ale skąd ta pewność, Iza? – powtórzyła. – Proszę, powiedz mi. Ja się o Majka naprawdę martwię, wiesz, jaki jest dla nas ważny… Proszę, Izunia. Przysięgam, że nikomu nie pisnę o tym ani słówka. Nawet Pablowi.

Iza zawahała się, ale tylko przez chwilę, uznając, że Lodzia jest na tyle wtajemniczona w sprawę, iż kolejna cegiełka i tak nic nie zmieni. Może zresztą nawet lepiej, żeby wiedziała?

– Okej – westchnęła. – Tylko naprawdę, Lodziu, niech to zostanie między nami. Majk powiedział mi otwartym tekstem, że nie muszę się już o niego martwić, ponieważ definitywnie wyleczył się z Ani. I że teraz, kiedy wreszcie się od tego uwolnił, będzie czekał na swoją, jak to nazwał… prawdziwą Anabellę – dwa ostatnie słowa wymówiła ciszej, pracując usilnie nad tym, by nie zadrżał jej głos.

– Ach – szepnęła Lodzia. – Tak to ujął?

– Tak. Oczywiście to leczenie to był proces, który trwał już od jakiegoś czasu i po prostu teraz się zakończył. W sensie, że to się nie stało z dnia na dzień, tylko przygotowywało się od dawna.

– Mhm, rozumiem – pokiwała głową zafascynowana Lodzia. – Chyba zresztą w takim ciężkim przypadku inaczej by się nie dało… Czyli ostatecznie ta wasza terapia złamanych serc jednak mu pomogła?

Iza pokiwała smętnie głową, zbierając obierki po warzywach, by wyrzucić je do śmieci.

– Pomogła – zgodziła się. – Chociaż myślę, że wyleczył się też częściowo dzięki zwykłemu upływowi czasu.

– No, nie wiem – pokręciła z namysłem głową Lodzia. – Ale niewykluczone. Fakt, że już od jakiegoś czasu były sygnały, że coś się zmienia, chociażby ten taniec, z którym wreszcie po tylu latach się przełamał… Masz też rację, że ostatnio nawet gada inaczej, ja sama to zauważyłam, a Justyna z Dominiką i z Asią nakręciły się na maksa po tym, co mówił na moich imieninach a propos tak zwanego zakładu. W sensie, że używał słów chwilowo, na razie i tak dalej – wyjaśniła – a to u niego niebywałe, on zawsze mówił o tych sprawach w sposób wykluczający. To, co ci powiedział… to o prawdziwej Anabelli – instynktownie zniżyła głos, jakby czując wagę wypowiadanych słów – dużo by wyjaśniało… Tylko pytanie, skąd u niego taka wolta, Iza. Myślisz, że to tylko efekt silnego kryzysu, który ostatecznie wszystko zakończył? Czy jest w tym jakieś drugie dno?

Iza znów zawahała się. Na to pytanie też była z góry przygotowana, mimo że w środku wciąż miała wątpliwości. Wczoraj długo zastanawiała się, na ile mogła i powinna odkryć przed Lodzią to, czego sama była już prawie pewna – o ile oczywiście trafiłaby się do tego okazja. A ona właśnie się trafiała… Czy nie powinna z niej skorzystać? Rzecz przecież i tak niedługo się wyda, to nieuniknione, zresztą Justyna z Dominiką już teraz coś podejrzewały, widziała przecież ich miny, gdy obserwowały Majka rozmawiającego przy stole z Natalią. Więc jeśli one coś zauważyły, czy nie byłoby dziwne udawać, że ona, widując Majka codziennie i pracując w jednym zespole z Natalią, nie zauważyła nic? Za jakiś czas to by się mogło obrócić przeciwko niej, wywołać u przyjaciół podejrzenia, których tak bardzo chciała uniknąć… Poza tym podzielenie się domysłem, nawet ogólnie i bez wymieniania imienia nowej Anabelli, to był obiektywnie najlepszy sposób, żeby skutecznie ukryć przed światem własne uczucia. Skierować uwagę wszystkich tam, gdzie powinna być skierowana, a samej pozostać w tle jako obserwatorka rodzącego się szczęścia Majka, wraz z innymi życzliwie trzymająca za niego kciuki… Czy zresztą nie taka właśnie byłaby jej rola, gdyby był dla niej tylko przyjacielem?

– Drugie dno też wchodzi w grę – odparła ostrożnie, z niezadowoleniem czując w piersi przyśpieszone bicie serca. – Chociaż na razie nie chciałabym się wypowiadać o tym otwarcie, bo to są tylko moje mętne przypuszczenia.

– Ach! – szepnęła zaintrygowana Lodzia, porzucając mieszanie sałatki i z wrażenia przysiadając na krześle. – Mówisz serio?

– Mhm, mam pewne obserwacje. Tyle że to są tylko takie zalążki, więc wolałabym na razie z nikim się tym nie dzielić, zwłaszcza gdyby okazało się, że jednak się mylę.

– Jasne, oczywiście! – podchwyciła Lodzia. – Powiedz mi tylko jedno, muszę się upewnić, czy dobrze się rozumiemy. Chodzi o jakąś dziewczynę? W tym sensie, że, twoim zdaniem, Majk ma kogoś na oku?

– Tak – odparła spokojnie, wycierając ręce w ściereczkę i odwieszając ją równo na miejsce. – Tak mi się przynajmniej wydaje. Sałatka gotowa, coś jeszcze trzeba zrobić?

Lodzia patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, w których narastał wyraz zaintrygowania.

– Nie, teraz tylko czekamy na ryż, mięso mam w lodówce już upieczone – odparła mechanicznie. – Jak ryż się ugotuje, podgrzejemy szybko pieczeń i będzie gotowe. Ja cię kręcę, ale mnie zażyłaś, Iza… A z drugiej strony to mi się wydaje mega prawdopodobne i już rozumiem, skąd ta twoja pewność. Bo wiesz co? Ja sama od dawna tak sobie myślałam, że Majk jest pod tym względem na tyle zatwardziały i uparty, że gdyby miał się wyleczyć, to tylko dzięki komuś, kto zastąpiłby w jego sercu Anię. Tylko tak, w dodatku to musiałoby się stać trochę wbrew jego woli. W tym sensie, że musiałby stanąć przed tym jako przed faktem dokonanym, sam na pewno by o to nie zabiegał, przecież od lat wręcz uciekał przed każdą taką opcją. Ale może właśnie dzieje się coś takiego?

– Myślę, że tak – potwierdziła Iza, siadając naprzeciwko niej przy stole i sięgając po swoją szklankę z wodą.

– Wasza terapia pomogła, upływ czasu pomógł i powoli skruszył się ten mur, który zbudował wokół siebie – ciągnęła z zapałem Lodzia. – Dzięki temu, że pokonał swoje idées fixes, wszedł w taki…. jak by to powiedzieć… stan dyspozycji, otwartości serca, a wtedy wystarczy trafić na właściwą osobę, żeby poszła lawina. Więc mówisz, że on?… Ale numer! Ty, wiesz co? Teraz, jak tak sobie przypominam, to i Justyna mówiła coś o tropie, który trzeba sprawdzić… tak! – zawołała w olśnieniu. – Ona i Dominika też coś podejrzewają, ale nie chciały powiedzieć co, myślałam, że mówią o tych ślubach kawalerskich i wyjaśnieniu terminu do końca kwietnia, a to może być to, o czym mówisz! A jeśli one coś zauważyły, to by znaczyło, że to jest ktoś, kogo znają, a przynajmniej kojarzą… Izunia? – spojrzała na nią przymilnie. – Naprawdę nie możesz mi powiedzieć, kto to jest?

– Nie chciałabym – pokręciła głową Iza, mając wrażenie, że jeśli ta rozmowa potrwa dłużej, serce w piersi eksploduje jej i zatrzyma się na zawsze. – Przepraszam, Lodziu, ale to nie jest ten moment. Zresztą pamiętaj, że mówię to tylko tobie, zapytałaś o drugie dno, więc sygnalizuję ci, że owszem, jest taka opcja, ale nic więcej. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, to wszyscy i tak szybko się o tym dowiecie, ale na tym etapie, ze względu na szacunek dla Majka i lojalność wobec niego, wolałabym nic więcej nie mówić.

– Okej – odpowiedziała Lodzia, nie spuszczając z niej zaintrygowanego wzroku. – Jasne, rozumiem to, Iza, i możesz być pewna, że to uszanuję. Nie gniewaj się, że tak drążę, po prostu zjada mnie ciekawość, a do tego i radość… na razie jeszcze taka nieśmiała, ale jednak. Bo gdyby okazało się, że Majk znalazł sobie inną Anabellę… prawdziwą, jak mówi… ech, to zbyt piękne! Ale wierzę w to, co mówisz – zaznaczyła z powagą. – Twoje słowo przekonuje mnie o wiele bardziej niż w jakiekolwiek dywagacje Justi i spółki. Jesteś na pierwszej linii frontu, więc wiadomo, że wszystko widzisz najwcześniej, a do tego świetnie znasz Majka i najlepiej wiesz, jak interpretować jego zachowanie.

– No, co do tego to w przeszłości różnie bywało – odparła oględnie Iza. – Dlatego tym razem wolę być ostrożna, zwłaszcza że on sam nic mi o tym nie wspomina, więc nie chciałabym bez sensu wyskakiwać przed orkiestrę. Mam już wystarczająco problemów na ten rok – zaznaczyła w nadziei, że będzie to dla Lodzi impulsem do zmiany tematu. – W sumie dałoby się nimi obdzielić i kolejny, a on przecież jeszcze nawet się nie zaczął…

– Ach, no właśnie! – połknęła natychmiast haczyk Lodzia. – Przepraszam, Izunia, tak się zafrapowałam sprawą Majka, że nie zdążyłam zapytać o ciebie, a to przecież głównie o tym chciałam dzisiaj gadać! Masz rację, Majka na razie zostawmy, dajmy mu działać i nie zapeszajmy, a ty mów dalej, zwłaszcza o tym, co działo się u Kingi na weselu. O Martusi i tym głupku Patryku już mi opowiedziałaś, paskudna akcja, chociaż ufam, że to jej wyjdzie na dobre. Ale wspominałaś, że na weselu był też ten twój Michał i że znowu miałaś przez niego jakieś nieprzyjemności, hmm? Opowiesz mi to?

– Oczywiście – uśmiechnęła się Iza, starając się nie dać poznać po sobie ulgi, jaka ogarnęła ją na tę zmianę wątku. – Opowiem ci tym chętniej, że kiedy już nabrałam do tej sprawy dystansu, nieprzyjemności, o których mówisz, traktuję z przymrużeniem oka, a coraz bardziej zaczynam doceniać towarzyszący im wątek humorystyczny.

– O! – zaciekawiła się Lodzia.

– Ale żeby ten wątek był dla ciebie zrozumiały, muszę cofnąć się trochę w przeszłość – ciągnęła teraz już swobodnie, uspokojona świadomością, że najgorszą część rozmowy ma za sobą. – Dlatego zacznę nie od wesela Kini, tylko od chrztu naszej Klarci, który był pod koniec sierpnia.

– Tak, pamiętam! – podchwyciła Lodzia. – Wspominałaś o sierpniu, mówiłaś, że Michał zepsuł coś już wtedy, tylko ty jeszcze o tym nie wiedziałaś.

– Dokładnie tak. Nie uwierzysz, jaka byłam głupia i naiwna, dzisiaj już się z tego śmieję, ale jednak niesmak pozostał i pewnie zostanie na zawsze. No to słuchaj… Ale zaraz, poczekaj, Lodziu – przerwała sobie i spojrzała na nią z namysłem. – Nie powinnyśmy najpierw zajrzeć na górę do Edzia? Śpi tam już ze czterdzieści minut, może sprawdźmy, czy wszystko w porządku?

– Aha, tak, masz rację – zgodziła się Lodzia, podrywając się z miejsca. – Co prawda jestem pewna, że dalej śpi jak głaz, po wizytach u dziadków zawsze pada na co najmniej dwie godziny, ale faktycznie, zajrzyjmy do niego dla pewności. No, mów dalej – zażądała, kiedy zmierzały przez hol w stronę schodów. – Jaki to ma związek z chrztem twojej siostrzenicy? Mówiłaś kiedyś, zdaje się, że Michał był tam zaproszony, ale nie przyjechał.

– Otóż to. Nie przyjechał, bo nałożył mu się wyjazd na spotkanie biznesowe w Poznaniu. I od tego właśnie wszystko się zaczęło…

***

„To było ciężkie, ale dało się przeżyć” – myślała Iza, jadąc autobusem po wizycie u Lodzi, która, ze względu na Edzia i mającego wkrótce wrócić na obiadokolację Pabla, nie mogła podwieźć jej autem do centrum. – „Dla mnie kluczowe jest to, żeby Lodzia niczego się nie domyśliła, a ten manewr z informacją o prawdziwej Anabelli nie ma sobie równych. Nie zdradziłam, o kogo chodzi, więc to nic takiego, podejrzenia każdemu wolno mieć, poza tym Lodzia obiecała, że zachowa to dla siebie… Wybacz, kochanie” – zwróciła się do Majka, wyświetlając sobie w pamięci jego twarz. – „Dla ciebie to i tak nie ma znaczenia, wszyscy wkrótce i tak dowiedzą się o nowej Anabelli, a ja muszę się jakoś bronić…”

Oparła głowę o ramę autobusowego okna, przy którym siedziała, i z melancholią obserwowała zimowe obrazki z mijanych po drodze zaśnieżonych, oświetlonych sodowymi latarniami dzielnic miasta.

„Lodzia zareagowała tak, jak powinna zareagować prawdziwa przyjaciółka, ucieszyła się i z całego serca trzyma za ciebie kciuki. A ja? Niby z wierzchu to wygląda tak samo, ale gdybyś wiedział, ile kosztują mnie te uśmiechy i normalny ton głosu… Gdybyś wiedział, co czuję, kiedy mówisz o niej… o nadziei… Ech! Nieważne. Zaraz dojadę do pracy i znowu trzeba będzie cały wieczór nosić maskę, więc póki co na odtrutkę lepiej pomyśleć o czymś innym.”

Przed oczy wróciły jej kadry z wczorajszych spotkań umówionych w ramach odrabiania zaległości towarzyskich – najpierw ciastko z kawą z panią Rozalią w pobliskiej cukierni, a potem herbatka u pani Lewickiej, z którą przegadała na różne tematy dobre trzy godziny. A jednak to rozmowa z panią Rozalią, choć niezbyt długa, utkwiła jej w pamięci jako bardziej wzruszająca, zważywszy że jej tematem przewodnim stały się wspólne wspomnienia drogich zmarłych.

Tak… lecz nawet to nie było neutralne! Opowiadając o swoim zmarłym mężu, pani Rozalia podkreśliła, że był od niej dużo starszy, aż o siedemnaście lat, i kiedy pod koniec życia bardzo chorował, ona, wciąż jeszcze relatywnie młoda, musiała z bólem serca patrzeć, jak gaśnie.

I potem jeszcze tyle lat sama, Izabelko… tyle lat! – wzdychała. – Bo to się przecie tęskni za tym człowiekiem, co to się z nim pół życia przeżyło, jak inaczej? Twój tata to w ogóle młodziutko zmarł, ale jak wypadek, to wiadomo, że nie ma na to rady, a mój Zygmuś to tak normalnie, ze starości… I jakbym ci coś miała poradzić, dziecino, to ci powiem: nie wychodź za dużo starszego. Ja mojego Zygmusia uwielbiałam, dobry człowiek był, ale pod koniec życia to aż żal było patrzeć, jak się wszystko w nim powoli kończyA potem tyle lat tęsknoty… tyle lat!

Słowa te pobrzmiewały w uszach Izy przez cały wczorajszy wieczór, zwłaszcza gdy myślała o Lodzi i Pablu, a choć zupełnie się z panią Rozalią nie zgadzała, mimo woli odnosiła to do własnej sytuacji. Co prawda tylko w teorii, ale czy to nie był kolejny pośredni dowód na to, że Natalia była idealną nową Anabellą? Z dokumentów, na bazie których pomagała sporządzać dla niej umowę, wiedziała, że była tylko o rok młodsza od Ani Magnon, a zatem od Majka o cztery lata. Idealny układ, pod każdym względem, nawet pod tym, podczas gdy ją, Izę, dyskwalifikowało wszystko, nawet wiek…

„Nie wiek, idiotko, tylko cała reszta” – skarciła samą siebie za tę nawracającą myśl. – „Pablowi jakoś to nie przeszkadzało, nie? Majka też by nie obchodziło, gdyby brał mnie pod uwagę pod tym kątem, ale problem w tym, że ja nie jestem Lodzią. Ani Natalią. Ech, pani Rozalio… nawet pani nie wie, jak bardzo chciałabym mieć dylemat, o którym pani mówiła… Dla mnie to by wcale nie było dylematem, zresztą założę się, że kiedy poznała pani swojego Zygmusia, pani też w ogóle o tym nie myślała!”

***

Dzień później, wróciwszy z uczelni, Iza rozłożyła książki i usiadła przed laptopem, by skorzystać z wolnego pasma przed wieczorną zmianą w pracy i napisać choć pół strony pracy licencjackiej. Musiała się za to zabrać, bowiem profesor zażyczył sobie na zaliczenie semestru co najmniej pięć stron tekstu, a ponieważ semestr kończył się w styczniu, był już najwyższy czas, żeby przynajmniej zacząć pisać. Jednak jak na złość, ledwie udało jej się sformułować pierwsze zdanie, telefon rozbrzmiał dźwiękiem przychodzącego połączenia. Dzwoniła Amelia.

– Izunia, ja tylko na chwilę – zapowiedziała pośpiesznie. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam?

– Odrobinę – odparła ciepło Iza. – Właśnie siadłam do pisania pracy licencjackiej, bo już mnie terminy gonią. Ale to nic, Melciu, spokojnie mogę pogadać parę minut. Coś się stało?

– Nic dramatycznego – zapewniła ją siostra. – Po prostu obiecałam, że zadzwonię, jak coś się ruszy z Rolskim, więc dzwonię. Ale obiecuję, że będę się streszczać. Zwłaszcza że to nic wielkiego, po prostu doszliśmy do porozumienia, że wszystkie umowy z Rolskim będziemy podpisywać dopiero po Nowym Roku.

– O, to dobrze – ucieszyła się Iza. – Będzie więcej czasu, żeby wszystko sprawdzić i się przygotować. Mecenas Lewicki już się tym zajmuje, wiesz?

– Tak, słyszałam, Giziak nam mówił. Dzięki, Iza, obgadamy sobie jeszcze wszystko, jak przyjedziesz na święta. Kiedy byś była?

– Dopiero w środę dwudziestego trzeciego wieczorem. Wiem, że to późno, ale niestety do wtorku mam jeszcze zajęcia, no i nie dam rady wyrwać się z roboty, musimy zrobić z szefem rekrutację pracowników. Jak wspominałam, po Nowym Roku otwieramy drugi lokal i wszystko musi być gotowe na koniec grudnia. Kadra też.

– No tak – przyznała Amelia. – Nas też to będzie czekać w przyszłym roku… Ale okej, na razie ustalmy twój przyjazd na święta. Mówisz, że dopiero środa wieczorem?

– Tak, ale za to po świętach zostanę aż do trzydziestego – zaznaczyła Iza. – Nawet nie muszę brać urlopu, bo będziemy wtedy zamknięci, szef zdecydował, że robimy sobie zbiorowo kilka dni wolnego, żeby nabrać sił przed karnawałem.

– O, to super! – ucieszyła się siostra. – Czyli będziesz u nas cały tydzień? Rewelacja! Pogadamy sobie dłużej, jest kilka nowinek z Korytkowa, a ty opowiesz nam w końcu o tej swojej pracy licencjackiej. Przecież my z Robciem nawet nie wiemy, o czym piszesz! Ale słuchaj, Iza, nie, jednak nie podaruję sobie – dodała energicznie. – Wiem, że masz mało czasu, ale muszę ci o tym powiedzieć.

– O czym? – zaniepokoiła się Iza.

– O Michale Krzemińskim! – wypaliła z entuzjazmem. – Jednak żeni się z tą dziewczyną, wiesz? Z tą Alą od hoteli. Ona ma na imię Alina, nie Alicja – zaznaczyła – ale w zdrobnieniu i tak Ala, więc na jedno wychodzi. Krzemińska bała się, że ta afera z Moniką Klimek wszystko zepsuje, że Ala się na niego obrazi i rzuci go jak tamta Sylwia rok temu, ale jednak nie. Podobno Michał pojechał do niej… znaczy do Ali… powiedział jej o tym i wszystko jej wyjaśnił, a ona mu wybaczyła. Zwłaszcza że ta akcja z Moniką była w wakacje, czyli jeszcze zanim się poznali, a wtedy łatwiej się wybacza, nie?

– Zdecydowanie – skrzywiła się Iza.

– No więc dogadali się i plany fuzji firm przez małżeństwo nadal są aktualne, jak mówi Krzemińska. Wręcz chcą to przyśpieszyć i zorganizować ślub już na wiosnę. Kwiecień albo maj, zaraz po Wielkim Poście, może nawet na Wielkanoc.

– O – podniosła brwi w górę Iza. – Tak szybko?

– Aha! Michał podobno jest bardzo zdecydowany i nie chce długo czekać. Zaręczyny robią zgodnie z planem w Wigilię, u Ali rodziców w Warszawie, a potem już tylko formalności i przygotowania do wesela. Krzemińska zaciera ręce, bo dziewczyna bardzo jej się podoba, ojciec mega nadziany, więc to chyba jest najważniejszym argumentem! – zaśmiała się. – W każdym razie ona też chce, żeby klamka jak najszybciej zapadła, pewnie boi się, że znowu coś nie wyjdzie. Wiadomo, jak to jest z Michałem, nagle coś mu odwali i plany biorą w łeb, już nieraz tak było. Chociaż wydaje się, że tym razem będzie inaczej, bo na tej Ali chyba naprawdę mu zależy.

Iza uśmiechnęła się smutno, wspominając śliczną twarz Aliny.

– Oby – odparła z przekąsem. – Chciałabym w to wierzyć, Melu.

– I tak najważniejsze jest, że ty masz go z głowy – zaznaczyła oględnie Amelia. – Chyba nawet w Korytkowie nikt już nie kojarzy Michała z tobą, prędzej z Moniką Klimek, ale i o tym z czasem zapomną… Ja sama trzymam za niego kciuki, żeby ożenił się szczęśliwie i wreszcie ustatkował, przynajmniej dzięki temu dla ciebie ten temat raz na zawsze będzie zamknięty.

– Prawda – zgodziła się Iza. – Tematu i tak już nie ma, ale to nie zmienia faktu, że ja też trzymam kciuki za Michała i za jego przyszłą żonę. Zwłaszcza za nią. A nie wiesz, co z Moniką? – zmieniła zgrabnie temat. – Są o niej jakieś nowe wieści?

– Nie, nic nie słyszałam. Tak jak ci pisałam, pojechała z Darkiem prosto z Radzynia do Warszawy i od tamtej pory nic nie wiadomo, przynajmniej Klimkowa nic nie mówiła. Ale mam nadzieję, że wszystko jest okej… No dobrze, Izunia, nie zawracam ci już głowy – zreflektowała się. – Chciałam ci tylko powiedzieć wstępnie Rolskim i o Michale, o szczegółach pogadamy sobie, jak przyjedziesz, a teraz wracaj do pisania pracy, nie chcę ci przeszkadzać. Do zobaczenia w środę, Robert wyjedzie po ciebie na dworzec, daj tylko znać, o której dokładnie będziesz.

– Dobrze, Melu, dziękuję, dam znać, oczywiście. Pozdrów ode mnie Robcia i ucałuj Klarcię.

– Jasne. Trzymaj się, kochana!

Połączenie zakończyło się. Iza powoli odłożyła telefon na biurko i aktywowała wygaszony ekran laptopa, by kontynuować pracę nad licencjatem, jednak trudno jej było na powrót zebrać myśli. Podniosła się zatem i podeszła do okna, za którym powoli zaczynało szarzeć, zbliżała się bowiem godzina piętnasta.

Informacje o Michale i Alinie, choć nie chciała dać tego po sobie poznać przed Amelią, mimo wszystko zrobiły na niej wrażenie. A więc Alina, dowiedziawszy się o wakacyjnej akcji z Moniką, nie tylko wybaczyła mu tę przygodę, ale nawet zgodziła się związać z nim na całe życie? Biorąc pod uwagę jej reakcję z wesela, kiedy przeżyła szok na relatywnie neutralną wieść o tym, że Iza kiedyś, wiele lat temu, była przez krótki czas w związku z Michałem, jakże bardzo musiała się przełamać, by przyjąć do wiadomości kolejną taką informację, obiektywnie o wiele trudniejszą do przyjęcia! Tym bardziej że nie mogła przecież mieć pewności, czy takich kwiatków nie było w przeszłości dużo więcej…

„To można wyjaśnić tylko w jeden sposób” – pomyślała, swoim zwyczajem gładząc opuszkiem palca długi liść stojącego przed nią na parapecie kwiatu od Majka. – „Jest tak ślepo zakochana w Miśku, że patrzy na niego przez różowe okulary, wybacza mu wszystko po kolei i bezkrytycznie łyka każdy kit, który jej wciska. I w sumie czemu się dziwić? Przećwiczyłam to przecież na własnej skórze, przez kilkanaście lat zachowywałam się dokładnie tak samo. Pewnie złapał ją na ten sam chwyt, który próbował zastosować na mnie, czyli zamknął jej usta oświadczynami, a ona naiwnie się na to złapała. Ech, Ali… szkoda mi cię strasznie, tak samo jak szkoda mi tej Julki od Victora, ale co mogę zrobić? Nie pomogę wam niestety, a zresztą… może nawet nie ma powodu? Może i jeden, i drugi naprawdę się w was zakochał?”

Skrzywiła się z przekąsem na tę hipotezę, jednak, obiektywnie rzecz ujmując, dlaczego miałaby ją wykluczać? Alina była przecież prześliczną, bardzo atrakcyjną dziewczyną, w dodatku pochodziła z branży, w której Michał rozwijał biznes, więc w przyszłości będzie mogła być dla niego wsparciem i wspaniałą partnerką w interesach.

„Mela mówi, że Misiek jest bardzo zdecydowany i nie chce czekać” – pomyślała. – „Oczywiście to może być tylko powtarzanie pobożnych życzeń Krzemińskiej, ale kto wie, może naprawdę tak jest? Może docenił Ali tak, jak na to zasługuje? Jak po tych listach Moni stanął wobec zagrożenia, że ją straci, to może wreszcie do niego dotarło, jaka to jest wartościowa dziewczyna, i postawił wszystko na jedną kartę? Ech… chciałabym bardzo, żeby tak było… Tyle że niestety jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Metamorfoza Miśka to brzmi jak oksymoron, już prędzej uwierzę w to, że żeni się z Ali dla pieniędzy jej ojca, ale w takim razie może to wcale nie będzie zły układ? Jeśli będzie się zachowywał w tym małżeństwie przyzwoicie, chociażby tak jak jego ojciec, to Ali może być z nim nawet szczęśliwa… oczywiście toutes proportions gardées[*], ale przecież dobre i to.”

Myśl ta pocieszyła ją i nakazała spojrzeć na sytuację Aliny bardziej optymistycznie. Skoro niedaleko pada jabłko od jabłoni, a Michał przejął po swym ojcu wszystkie najgorsze wady, to dlaczego nie miałby przejąć również jego nielicznych zalet? Co prawda Roman Krzemiński nigdy nie manifestował jakichś szczególnych uczuć wobec swojej żony, przynajmniej Iza nie pamiętała nic takiego, ale podejrzewała, że mimo wszystko mężem był dobrym. Całe życie ciężko pracował, zapewnił rodzinie godne warunki życia, nigdy też nie słyszano, żeby zdradził żonę, a w Korytkowie takie tajemnice raczej by się nie ukryły. Ogólnie Krzemińscy wyglądali na zgodne małżeństwo, więc kto wie, może i Michał pójdzie w ślady ojca? Może kiedy ożeni się z Aliną i poczuje na sobie brzemię odpowiedzialności za rodzinę, opamięta się i wreszcie zacznie zachowywać się jak człowiek?

„Może” – stwierdziła bez przekonania. – „Ale gwarancji na to nie ma żadnej, poza tym w zaciszu domu, za zamkniętymi drzwiami, może pokazywać żonie zupełnie inną twarz niż ta na zewnątrz. Wiem coś o tym, w hotelu Europa przekonałam się na własnej skórze, co potrafi nasz Ogóreczek, mimo że niczego mu nie przysięgałam i nie mógł mieć poczucia, że ma mnie w garści. Więc skoro już wtedy tak jechał po bandzie, to po ślubie zrobiłby ze mnie kotlety mielone… Owszem, Ali z racji majątku rodzinnego będzie mieć o wiele mocniejszą pozycję niż ja, ale na ile jej to pomoże? To jest taka super dziewczyna, zasługiwałaby na kogoś o wiele lepszego… mimo wszystko martwię się o nią, szkoda by było, gdyby tak głupio zmarnowała sobie życie…”

Owszem, szkoda. Lecz z drugiej strony – czy to była jej sprawa? Alina świadomie wybrała taką a nie inną drogę, prawdopodobnie była szczęśliwa, a z nią nie chciała już mieć nic wspólnego. Więc po co zawracać sobie głowę problemami kogoś, kto nie życzył sobie ani jej pomocy, ani rady, ani nawet współczucia?

„Fakt, to mój odwieczny problem” – pomyślała z dezaprobatą, cofając się od okna. – „Tendencja do wpieprzania się w nieswoje sprawy i uszczęśliwiania ludzi na siłę, a przynajmniej chronienia ich przed wyimaginowanym nieszczęściem. Daj sobie spokój, Izabello, olej to i wracaj do roboty. Dzisiaj miało być pół strony, to ma być pół strony, jasne? Jak będziesz się bez przerwy tak rozpraszać, to nigdy nie napiszesz tej pracy, trzeba korzystać z każdej wolnej minuty!”

Z westchnieniem podeszła do biurka, usiadła na krześle i sięgnęła po komputerową myszkę, próbując zebrać w głowie myśli, aby poprawnie sformułować drugie zdanie pierwszego akapitu.

__________________________________

[*] toutes proportions gardées (fr.) – z zachowaniem wszelkich proporcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *