Anabella – Rozdział CXCVIII
– Możesz już ucierać – zarządziła Amelia, podając siostrze miskę ze składnikami na krem do ciasta. – Biszkopt już prawie wystygł, można by go od razu przełożyć i wstawić na noc do lodówki. Masło akurat jest w sam raz do ucierania.
– Oczywiście, Melciu – odparła chętnie Iza. – Już się za to zabieram.
– No więc, tak jak mówię, z Zosią już jest dużo lepiej – kontynuowała przerwany temat Amelia. – Zrobiła się bardziej towarzyska, nawet przed wakacjami taka nie była… i przede wszystkim nie unika chłopaków. Wczoraj sama słyszałam, jak dała się namówić temu Grzesiowi od Wilków na to, żeby po pracy odprowadził ją do domu. Ale to chyba nic poważnego – zastrzegła, zerkając z rozbawieniem na siostrę zajętą podłączaniem miksera do prądu. – On jest sporo od niej młodszy, dopiero co osiemnaście skończył.
– A skąd wiesz? Nigdy nie wiadomo – uśmiechnęła się Iza. – Nie takie rzeczy się zdarzają.
– Nie takie – zgodziła się Amelia. – Chociaż ten Grzesio to jeszcze straszny dzieciak, zdziwiłabym się, jakby Zośka wzięła go na serio. Kilka razy widziałam, jak pokazywał jej na telefonie jakieś filmy i razem się z tego śmiali, ale co z tego? Może po prostu mają wspólne zainteresowania?
– I bardzo dobrze. Masz rację, Melu, nie wnikajmy w to, jak raz chłopak odprowadził ją do domu, to nie znaczy przecież, że coś się tam dzieje. Najważniejsze, że Zosia zbiera się po tamtej wtopie, mam nadzieję, że do następnych wakacji już śladu po tym nie będzie.
– I że na drugi raz będzie mądrzejsza – dokończyła uroczyście Amelia. – A zwłaszcza że oduczy się zadawać z jakimikolwiek bucami od Krzemińskich.
– Amen.
– A właśnie, co do Krzemińskich, to już wczoraj wszyscy troje wyjechali z Korytkowa, wiesz? – przypomniała sobie siostra. – Na te zaręczyny u przyszłego teścia hotelarza. Zielińska mówiła Dorotce, że Krzemińska zachwycona, bo sprawa wygląda poważnie i ślub może być nawet już na wiosnę. Michał podobno nie tylko tego nie wyklucza, ale wręcz sam naciska, żeby to było jak najszybciej. Aż do niego niepodobne, co? – skrzywiła się z przekąsem.
– Czy ja wiem? – wzruszyła ramionami Iza, dodając do miski z cukrem i masłem przygotowane w osobnym naczyniu żółtka. – Może w końcu naprawdę się zakochał? Ważne, że wie, czego chce, a skoro rodzice też zadowoleni, to czego żądać więcej? Ja im z całego serca życzę szczęścia, pomyślności i spełnienia marzeń.
– Ja też – przyznała skwapliwie Amelia. – Zwłaszcza że to już nie nasza sprawa. Chociaż z drugiej strony powiem ci, że i tak mi szkoda tej Alicji… znaczy Aliny – poprawiła się. – Nie wiem, może się mylę, ale jeśli to jest normalna i uczciwa dziewczyna, to Michał Michałem, ale przyszłej teściowej jej naprawdę nie zazdroszczę. Powiem ci coś – dodała, a w jej głosie zabrzmiała nuta poirytowania. – W poniedziałek wpadłam na nią na poczcie, powiedziałam jej normalnie dzień dobry, a ona ani be, ani me, za to spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym jej pół rodziny wybiła. Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obeszło, ale zobacz, jaka to jest fałszywa baba… Jak coś chce, to przymila się, aż się mdło robi, a jak już nie ma interesu, to takie zachowanie.
Iza pokiwała głową, nie zaprzątając jej sobie jednak Krzemińską, lecz myślami pozostając przy Alinie. To, że dziewczyna była nieprzytomnie zakochana w swoim Ogóreczku, nie było niczym dziwnym, jednak idące do przodu w tempie błyskawicy plany matrymonialne Michała, który w tej materii nigdy nie był skory do tak szybkich kroków, mimo wszystko ją zaskakiwały. Pamiętała wszak, jak traktował Alinę niespełna miesiąc temu na weselu Kingi, w uszach brzmiał jej nadal jego lekceważący ton, kiedy o niej mówił, a teraz nagle taka determinacja?
– Wiadomo, że w przypadku Ali to wygląda inaczej – ciągnęła swój monolog Amelia. – Z tak dzianym ojcem to ona, a nie Krzemińska, będzie rozdawać karty, ale życie jest przewrotne i lepiej nie wyobrażać sobie, co by było, gdyby coś poszło nie tak. W zmianę Michała zresztą też nie wierzę, Dorotka mówi to samo…
– Poczekaj, Melu – zatrzymała ją Iza. – Zaraz mi dokończysz, ale teraz muszę włączyć na pięć minut mikser, żeby ubić ten krem, i boję się, że nie będę nic słyszeć.
– Jasne – zgodziła się natychmiast Amelia, wycierając mokre ręce w ściereczkę. – Akurat dobrze się składa, ty miksuj sobie spokojnie, a ja w tym czasie skoczę do łazienki wyjąć i rozwiesić pranie.
Po wyjściu Amelii Iza uruchomiła mikser i sterując ręcznie mieszadłem w wielkiej kamionkowej misie, w zamyśleniu wpatrywała się w ubijające się składniki. Znów na pamięć wróciła jej scena z ostatniej rozmowy na weselu Kingi i posmutniała twarz Aliny ze szklącymi się w oczach łzami.
„Obyś była z nim szczęśliwa” – pomyślała z ciężkim sercem. – „Nie mam zamiaru się w to mieszać, ani mi to w głowie, tylko dlaczego, kiedy myślę o tobie, ciągle wraca do mnie to straszne słowo, które w lecie tak bardzo mnie prześladowało… pułapka? Ja sama jej uniknęłam, więc mnie to już nie dotyczy, ale za każdym razem, kiedy Mela wspomina o tobie, czuję się tak samo źle jak wtedy. Bo ja ci naprawdę dobrze życzę, Ali…”
Nim się obejrzała, krem został utarty, odstawiła więc naczynie na parapet i zabrała się za rozmontowywanie miksera, by włożyć brudne mieszadła do zmywarki. Był już późny wieczór, a choć ona miała za sobą podróż i już kilka godzin pomagania Amelii w kuchni, nie czuła jeszcze zmęczenia. Rano wyspała się do oporu, a do tego miała doświadczenie z nocnych zmian w pracy, dlatego, w przeciwieństwie do przemęczonej na koniec dnia Amelii, wciąż była rześka i pełna energii. Dlatego, kiedy siostra wróciła do kuchni po rozwieszeniu prania, zaproponowała jej, żeby położyła się już, ona zaś sama przełoży ciasto kremem, zabezpieczy i schowa do lodówki.
– Nie, Izunia, zróbmy to razem – zaprotestowała Amelia. – Tak rzadko się widzimy, że muszę korzystać z każdej okazji, żeby pogadać sobie we dwie, a mam ci jeszcze coś do powiedzenia. Pokaż mi ten krem… no i super. Zrób więcej miejsca na stole dobrze? Położymy tu ten biszkopt.
– Jasne, Melu – odparła skwapliwie Iza.
Rzuciła się do wykonania polecenia, nie próbując już protestować, z jednej strony zaciekawiona tym, co miała jej do powiedzenia siostra, a z drugiej szarpnięta wyrzutem sumienia, że chciała urwać w połowie rozmowę na temat nowinek z Korytkowa, poniekąd sugerując w ten sposób, że jej nie interesują. A przecież interesowały bardzo! Zresztą Amelia być może tylko na to czekała, tym bardziej że pierwsza część rozmowy była w całości poświęcona sprawom Izy w Lublinie. Siostra zdążyła już wypytać ją szczegółowo o postępy na uczelni i pracę licencjacką, a także o ostatni Dzień Francuski w Anabelli i bal sylwestrowy, co do którego miała mieszane uczucia, liczyła bowiem, że na ten czas Iza zostanie jeszcze w Korytkowie. Jednak kiedy ta podkreśliła wagę zdobywania w ten sposób doświadczenia zawodowego, z satysfakcją przyznała jej rację, po czym rozmowa zeszła na wątek nowego biznesu Roberta w Korytkowie, a następnie przeniosła się na temat sklepu, powoli przechodząc na wątki obyczajowe dotyczące Zosi i Krzemińskich. Rzeczywiście, przerywanie jej w takim momencie byłoby nietaktem, a choć Iza chciała to zrobić jedynie z troski o zmęczoną ciężką dniówką siostrę, mimo wszystko poczuła się z tym głupio.
– Mówiłaś o Krzemińskich – poddała, podtrzymując siostrze wysoki, pięknie wypieczony biszkopt, kiedy ta ostrożnie cięła go w poprzek na warstwy do przełożenia kremem.
– Tak, ale to już nieważne – odparła lekceważąco Amelia. – W sumie nie o nich miałam mówić, tak mi się jakoś zjechało z tematu, bo przypomniała mi się ta akcja z Krzemińską na poczcie, ale oj tam… szkoda na nią czasu. O tym, że Michał zaręcza się w Wigilię, mówiłam ci już przecież przez telefon, wczoraj wyjechali z Korytkowa i na razie tyle nowego, nie zawracajmy sobie tym głowy. Zwłaszcza że ty nie lubisz o tym gadać.
– No, fakt, nie lubię – przyznała pogodnie. – Ale też nie mam z tym problemu, teraz to już dla mnie taki sam temat jak każdy inny.
– Mówiłyśmy o sklepie i o Zosi Kowalik – przypomniała Amelia, w skupieniu zdejmując i odkładając na bok kolejną odkrojoną warstwę biszkoptu. – I niepotrzebnie zjechałam na Krzemińskich, bo miałam zamiar mówić o dziewczynach. O Werce i o Adze.
– Co u nich?
– Z Werą nadal niedobrze – odparła smętnie. – I to tak na serio. Skoro upierasz się, że jutro chcesz koniecznie pomóc w sklepie, to sama zobaczysz, jak ona wygląda, z góry cię uprzedzam, żebyś się nie zdziwiła.
– Nadal płacze?
– Na bank dniami i nocami, i to już kilka tygodni non stop. W sklepie jakoś się trzyma i obowiązków nie zaniedbuje, więc nie ma się o co czepiać, ale gołym okiem widać, że jest w rozsypce. Oczy czerwone, buzia wymęczona, no i znowu schudła. A my nadal nie wiemy, co się dzieje – westchnęła. – Tyle razy próbowałam ją podchodzić, podpytywałam, zapewniałam, że zawsze może liczyć na naszą pomoc… i nic. Choćby się na głowie stawało, za nic nie chce powiedzieć, co ją gnębi. Dorotka nawet podpuściła Andrzejczakową, żeby czegoś się dowiedziała od rodziców Wery, bo to przecież jej dalsza rodzina, ale oni podobno też nie wiedzą, skąd ta jej rozpacz, i sami się tym martwią. Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie dotrzeć do niej na tyle, żeby powiedziała, o co chodzi… Ja na pewno nie.
– Ani ja – dodała smutno Iza, wspominając zachowanie Weroniki sprzed dwóch tygodni, kiedy widziały się w sklepie. – I myślę, że skoro nawet rodzice nie dają rady, to łatwo nie będzie.
– Bo wiesz, w czym rzecz, nie? Boimy się, żeby to się za jakiś czas nie skończyło tak jak z Moniką Klimek – Amelia podniosła głowę znad biszkoptu i spojrzała na nią znacząco. – To mnie naprawdę stresuje, Iza, Robcia też. Bo jak coś takiego się zdarzy, to potem wszyscy plują sobie w brodę, że nic nie zrobili, a przecież było widać, że dziewczyna tygodniami rozpaczała, więc można było się bardziej zainteresować i jej pomóc. Aha… łatwo powiedzieć, a weź to zrób. U Moniki od początku było wiadomo, o co chodziło, że to przez zerwanie z chłopakiem, a nikt i tak nie potrafił jej pomóc, bo wszyscy myśleli, że popłacze sobie trochę i jej przejdzie. A co my mamy zrobić z taką Werą, jak ona nawet nie powie, dlaczego płacze? Nie chciałabym czegoś zaniedbać, jestem gotowa jej pomóc w każdej sytuacji, ale serio nie wiem, jak się za to zabrać.
– Kurczę, faktycznie – przyznała z niepokojem Iza. – Żeby ona nie popadła w coś takiego jak Monia… A jak coś się stanie, to i na was pójdzie hejt, że nic z tym nie zrobiliście, tu masz pełną rację. Naprawdę nikt nie wie, z jakiego powodu tak rozpacza? Przecież jeśli nic nie stało się w rodzinie, to prawie na bank chodzi o jakiegoś chłopaka. Nikt by nic nie zauważył? A może poznała kogoś w Internecie? – dodała z zastanowieniem.
Amelia odłożyła na bok ostatnią warstwę biszkoptu i spojrzała na nią uważnie.
– Może – przyznała. – O tym z Dorotką nawet nie pomyślałyśmy, ale kto wie? Tylko myślisz, że tak by płakała z powodu jakiejś wirtualnej znajomości? Bo nic nam nie wiadomo, żeby ktoś obcy tu przyjeżdżał i się z nią spotykał, a ona też na sto procent stąd nie wyjeżdżała, codziennie przecież pracuje, od wakacji nawet urlopu nie brała. Nie wiem, Izunia, może jej przejdzie, ale ja się jednak boję, że z tego będą jakieś problemy… Oby nie.
– Oby nie – powtórzyła jak echo Iza.
– Tak czy inaczej na ten moment i tak nic nie poradzimy – skonkludowała smutno Amelia. – Można się tylko modlić, żeby szybko jej przeszło, bo skoro ona sama nie chce dać sobie pomóc, to i my na siłę jej nie pomożemy.
– A co u Moni? – zagadnęła z ciężkim sercem Iza. – Wiadomo coś?
– Nic nowego – pokręciła głową siostra. – Klimkowa mówiła ostatnio Marczukowej, że nadal jest na leczeniu w tej klinice, co jej Darek załatwił, i że pewnie jeszcze trochę tam pobędzie. Ale chyba jest coraz lepiej, widać po Klimkach, że już spokojniejsi… Dobra, Iza, daj tu ten twój krem, przekładamy. Ja będę nasączać biszkopt, a ty smaruj masą, okej?
Obie zamilkły i w skupieniu zabrały się za przekładanie ciasta, co wymagało ostrożnego operowania warstwami biszkoptu, aby nie dopuścić do ich połamania.
– A co u Agi? – zagadnęła Iza, kiedy pierwsza warstwa została ułożona, nasączona lekko alkoholizowanym ponczem i posmarowana kremem, a na niej spoczęła kolejna.
– Właśnie, Aga – pokiwała głową Amelia. – O niej też miałam mówić. Znowu pokłócili się z Piotrkiem, wiesz? I tym razem chyba na poważnie.
– Pokłócili się? – Iza spojrzała na nią znad tortu. – Ale dlaczego?
– A żeby ktoś to wiedział! – machnęła ręką, w której trzymała łyżeczkę od ponczu. – Pytaj ją, może ci powie. Ja się nie chcę wtrącać, zresztą to nie jest tak, że pożarli się na śmierć, bo Piotrek dalej pomaga jej przy Pepciu i przy kończeniu mieszkania, ale miny oboje mają takie, że szkoda gadać. Zwykle to Agnieszka fukała się na Piotrka, a po nim to spływało jak woda po kaczce, ale tym razem on też wygląda na wkurzonego. Robert mówi, że chodzi wściekły, na pytania tylko odburkuje, a w pracy dostał takiego spida, że w jednej dniówce robotę odwala za dwóch. I to na pewno jest przez Agę – zaznaczyła. – Widać po nich obojgu, jak na siebie reagują.
– Ale co się mogło stać? – zastanawiała się głośno Iza, niemile zdziwiona tą informacją.
Co prawda pamiętała słowa Agnieszki o tym, że Piotrek denerwuje ją bez powodu samą swoją obecnością, ale w świetle tego, jak bardzo we wszystkim jej pomagał, taka radykalizacja jej zachowania była mimo wszystko niezrozumiała. Naprawdę aż tak działał jej na nerwy? W ułamku sekundy postanowiła, że musi z nią o tym porozmawiać.
– Nie wiem – wzruszyła ramionami Amelia. – Pewnie coś mu nagadała, a on jej się w końcu odwinął, oboje mają przecież silne charaktery. Niech radzą sobie sami, mnie bardziej martwi Werka, ale powiem ci, że przez to atmosfera w sklepie ostatnio nie jest za ciekawa. W sumie to Zośka zachowuje się najnormalniej… i kto by pomyślał!
– A jak z mieszkaniem Agi? Wprowadza się tam na Boże Narodzenie?
– Nie, nie zdąży. Łazienka jeszcze niewykończona i nie chce jej używać, żeby nie zawilgacać, zanim płytki nie będą do końca położone i wszystko uszczelnione. A z małym dzieckiem bez łazienki to tak nie bardzo… więc na razie jeszcze zostaje u rodziców. Zresztą podobno Kmiecik wreszcie się ogarnął i zaczynają się normalnie dogadywać, wiesz?
– O – zdziwiła się umiarkowanie Iza.
– No. Jak Aga ma się wyprowadzać na swoje, to on nagle już nie ma do niej pretensji i nawet z Pepciem zaczął się bawić, książeczki z nim oglądać i tak dalej… Wyobrażasz to sobie? Kmiecik!
– No, ale to chyba dobrze?
– Oczywiście, że dobrze, wreszcie stary wariat poszedł po rozum do głowy. Dla niego to też korzyść, przecież jest chory na serce, to po co mu jeszcze skłócona rodzina, jak można z nimi normalnie żyć? A teraz chyba wreszcie wszystko zaczyna się układać, akurat jak ona ma się wynieść z Pepciem z domu. No ale w końcu nie mieszkają daleko… Aga obiecała, że święta spędzi z nimi, a za przeprowadzkę zabierze się po Nowym Roku, jak już wszystko będzie wykończone. Zresztą myślę, że teraz nie ma nawet do tego humoru, widać, że to spięcie z Piotrkiem mocno jej dopiekło.
– Miejmy nadzieję, że i to się ułoży – powiedziała Iza, nakładając krem na ostatnią już partię biszkoptu. – Może to tylko chwilowa burza w szklance wody? Oni przecież zawsze się kłócili, a i tak od półtora roku cały czas współpracują na rzecz Pepcia i w tym względzie Aga może na Piotrka liczyć. Co teraz, Melu? Smarować tym kremem dookoła i po całości? Czy ma zostać z boku tak, jak jest?
– Smaruj – zdecydowała stanowczo Amelia. – Będzie ładniej wyglądało, a ja mam tutaj takie fajne marcepanowe ozdoby… o, widzisz? Poprzyklejamy je do kremu, zamkniemy ciasto w tym szklanym pojemniku i wrzucimy całość do lodówki, niech się chłodzi. Zrobisz to, Izunia? Ja bym w tym czasie wstawiła naczynia do zmywarki i trochę tu posprzątała, a potem idziemy spać, bo przecież jutro od rana znowu trzeba brać się za robotę!
***
Cisza i ciemność panujące w rodzinnym domu wprawiały powoli w przedsenny letarg leżącą w łóżku Izę, mimo że minęła dopiero północ, a ona nie była przyzwyczajona do zasypiania o tak wczesnej dla niej porze. Kiedy tylko została sama i zgasiwszy światło, wsunęła się pod kołdrę, jej myśli natychmiast uwolniły się i jak stado białych gołębi pofrunęły w stronę, w którą gnało je serce – do Majka. Choć nie miała dziś czasu skupiać na nim uwagi, zajęta bieżącymi sprawami z życia Korytkowa, jej podświadomość wciąż była przepełniona wczorajszą rozmową, a pod palcami, które w kuchni wraz z Amelią myły, siekały, obierały, ucierały, smarowały i gotowały świąteczne przysmaki, wciąż czuła miękką masę jego bujnych włosów.
O tej porze był już zapewne w domu rodziców pod Rzeszowem, co podwajało dzielącą ich odległość, jako że ona wyjechała sto kilometrów na północ od Lublina, a on na południe. Lecz czym jest fizyczna odległość dla księżycowych dusz? Dlaczego miała wrażenie, że teraz, właśnie teraz, kiedy dochodziła godzina wpół do pierwszej w nocy, on myślał o niej tak samo mocno jak ona o nim? I skąd brało się to uczucie bliskości, które niewiele różniło się od tego wczorajszego, gdy czuła ciężar jego głowy na swoich kolanach?
W pokoju było ciemno, tylko przez szparę w zasłonie wpadała leciutka poświata leżącego na dworze śniegu. Gdyby wyszedł księżyc, byłoby jeszcze jaśniej, ale tego trudno było się spodziewać w pochmurnym grudniu, podczas jednej z najdłuższych nocy w roku. W kolejną świat będzie obchodził święto narodzin Chrystusa, a on znów będzie tak daleko… i nawet nie połączy ich żaden księżycowy kod…
Pod przymkniętymi powiekami wyświetliła jej się treść smsa, jakiego dostała od Majka prawie dokładnie rok temu, przed balem sylwestrowym w Liège. 1-1-1. Księżycowy kod, o którym wówczas jeszcze nie wiedziała, że był księżycowy, ale który dość szybko udało jej się rozszyfrować, mimo że on sam niczego jej nie podpowiedział. Czy wówczas zadziałała intuicja? A tamten drugi kod? Ten odczytany zarazem wspólnie i niezależnie w ciepłą sierpniową noc, gdy nad Polską świecił dziwny czerwonawy księżyc… 9-8-3. I znowu ten pierwszy: 1-1-1… Co jej to przypominało? Dlaczego w ogóle myślała o tym teraz? Jakby ktoś szeptał jej to do ucha, próbował coś podpowiedzieć…
Cisza uśpionej wioski była tak głęboka, że aż dzwoniła w uszach. Na pograniczu jawy i snu, tracąc już powoli wątek myśli, Iza znów poczuła pod palcami wyraźny dotyk włosów Majka… tak wyraźny, jakby tu przy niej był… jakby to działo się naprawdę… I działo się! Oto płynnie, nie wyplatając palców z jego włosów, przeniosła się w przestrzeni i znalazła się w znajomym miejscu – w jego sypialni w Lublinie. Czy to nie dziwne? Ależ skąd! Przecież cały czas tu była! Byli tu razem… nierozłączni, szczęśliwi do nieprzytomności, uniesieni niemożliwą do wyrażenia radością i czułością, od której chciało jej się płakać…
Jeszcze przez moment miała niejasne podejrzenie, że to chyba jej się tylko śni, ale wkrótce ta podświadoma próba określenia własnego stanu przestała mieć znaczenie, a Iza, wciąż nie wypuszczając z palców jego włosów, zapadła się cała w cudownie wirującą przepaść. Oto znów czuła w całym ciele owo szalone, rosnące w tempie rakiety, obezwładniająco rozpierające zmysłowe pragnienie, które ogarniało ją tylko i wyłącznie w jego obecności. A zatem naprawdę musiał tu być! Był bez wątpienia… i tym razem nie było już granic! Nie musiała już uważać na to, co robi i mówi, przywdziewać na twarz żadnych masek, pilnować tembru głosu… Mogła poddać mu się w całości i bez żadnych obaw… Wiedziała to bez cienia wątpliwości, gdyż właśnie w tym momencie podniósł głowę i w jego oczach po raz nie wiedzieć już który zobaczyła… tamto!
Skąd wzięła się ta nadprzyrodzona świadomość, to wrażenie, że choć nie mówił nic, ona tym razem sama z siebie rozumiała znaczenie zaklęte w źrenicach jego oczu. Zadawał jej przecież tylko jedno proste pytanie – chcesz? Chciała, o tak!… bardzo chciała!… Patrzył wyczekująco, pytał… chyba tylko dla formalności, bo przecież z góry znał odpowiedź. Mimo to musiała udzielić mu jej explicite.
Chcę – wyszeptała, zatracając się w głębinach jego oczu. – Bardzo chcę, Michasiu…
I wtedy poczuła na sobie dotyk jego dłoni, odważny jak nigdy… wszelkie granice się zatarły, mury upadły z hukiem i ogarnęło ją oślepiające światło, a świat przed oczami zawirował jak na karuzeli… Burza zmysłów wybuchła i rozpętała się w jej ciele bez żadnej kontroli, wydzierając z jej ust ociekający namiętnością krzyk…
Chcę! Chcę! Chcę…
Dlaczego akurat to słowo? Tak jakby ktoś je jej podpowiedział… jakby nie było innego! Chcę… Hasło do złamania wszelkich blokad… hasło szczęścia, rozkoszy, wolności… Hasło nadziei i życia!…
Chcę!
Przecknęła się nagle, obudzona własnym przyśpieszonym oddechem i silnym biciem serca. Poderwała się z poduszki i usiadła na łóżku, z niedowierzaniem konstatując, że to był tylko sen. Owszem sen – ale za to jaki! Sen, po którym całe jej ciało wciąż drżało jak wstrząsane prądem… Czy kiedykolwiek dotąd dane jej było zaznać tak silnego i sugestywnego połączenia doświadczeń duchowych i czysto fizycznych? To było takie realne… takie niesamowite…
„O szlag! – pomyślała, próbując uspokoić oddech. – „Ale jazda… Mam nadzieję, że nie krzyczałam na całe gardło…”
W domu na szczęście nadal panowała głucha nocna cisza, zatem nikt z domowników raczej się nie obudził. Sięgnęła na biurko po leżący tam telefon, aktywowała ekran, który rozbłysnął w ciemnościach mocnym światłem i spojrzała zdziwiona – była prawie czwarta nad ranem. Znaczyło to, że, wbrew pozorom, ów krótki sen przyśnił jej się nie od razu, a na przestrzeni dobrych kilku godzin od czasu zaśnięcia. Wciąż oszołomiona odłożyła telefon i bezwładnie opadła na poduszkę.
„No to nieźle mnie poniosło” – pomyślała z mieszaniną zażenowania i rozbawienia. – „Pierwszy raz w życiu miałam taki sen… taki mocny… ech! Widzisz, co ze mną robisz, promyczku? Nawet na odległość…”
Oddech powoli się uspokoił, zmysłowe drżenie mięśni ustąpiło i rozmyło się w poczuciu słodkiego znużenia. Teraz Iza, już spokojna i z chłodną głową, znalazła się w zupełnie innej scenerii, na zaśnieżonej ulicy miasta, gdzie właśnie zapadał zmrok. Choć nieco zdziwiona tą zmianą, przyjęła ją jednak jako rzecz naturalną, po czym, w dziwnym poczuciu, że wie, dokąd i po co idzie (mimo że de facto wcale tego nie wiedziała), ruszyła przed siebie. Wkrótce zresztą rozpoznała to miejsce – była to droga prowadząca z okolic jednego z przystanków w centrum Lublina do znajomej galerii handlowej, której wielki gmach pojawił się przed nią, oświetlony kolorowymi świątecznymi iluminacjami.
Sceneria ta wyglądała niezwykle realistycznie, a jednak przez głowę Izy, jakby na przekór, przebiegła myśl, że to jej się znowu tylko śni… Szła mimo to dalej, a choć widziała przed sobą bryłę budynku galerii, ulica, którą zmierzała w jej kierunku, zdawała się wydłużać w nieskończoność i rozciągać, jakby była z gumy. Zmęczona tym i zniecierpliwiona przyśpieszyła kroku, jednak im szybciej szła, tym szybciej gmach galerii oddalał się od niej, a dodatkowo zaczęły go przysłaniać gęste tabuny śniegu, który akurat teraz zaczął mocno padać. Biegła tak długo, ścigając się z uciekającym w tył budynkiem jak z fatamorganą, coraz bardziej wyczerpana brnięciem w zalegającym na chodniku śniegu, aż wreszcie, kiedy już miała się zatrzymać i odpuścić, nagle, jakby ktoś wcisnął magiczny guzik, galeria zatrzymała się i otworzyła przed nią podwoje automatycznych szklanych drzwi.
Zdyszana, oblepiona śniegiem Iza weszła do środka, gdzie buchnęła na nią fala ciepłego, wręcz gorącego powietrza. Nie zastanawiając się, zdjęła czapkę i rękawiczki, po czym, trzymając je w dłoni, ruszyła szeroką aleją, na której, jak ostatnio w okresie przedświątecznej gorączki zakupowej, było pełno ludzi. Dziś jednak tłum szedł jakoś inaczej, jakby w zwolnionym tempie, falując jej przed oczami i zastawiając drogę, aleje rozciągały się w różnych kierunkach, a podłoga przechylała się raz w jedną, raz w drugą stronę, utrudniając jej poruszanie się. I znowu – kiedy, wyczerpana i poirytowana, już miała odpuścić, nagle ten męczący ruch uspokoił się, teren się wyrównał, a ludzka masa zaczęła się przed nią rozsuwać niczym biblijne Morze Czerwone.
Teraz już bez problemu rozpoznała aleje galerii, po których chodziła jeszcze dwa dni wcześniej. Oto sklep z zabawnymi gadżetami, gdzie kupiła grzebień dla Majka, a obok apteka, w której ów kupował lekarstwa dla… ech! Ta apteka w rzeczywistości wcale się tam nie znajdowała, była w innej części alei, ale jakie to miało znaczenie? Jej widok wystarczył, by ścisnąć serce Izy żelazną obręczą, dlatego czym prędzej przemknęła koło niej i pobiegła dalej, teraz już domyślając się, dokąd dąży. W istocie, już w następnej chwili w głębi galeriowej alei pojawiło się znajome wejście do sklepu z zabawkami, który tym razem usytuowany był centralnie na końcu traktu i oświetlony tak, że bijący od niego blask przyćmiewał pozostałe butiki, przyciągając ją ku sobie jak magnes. Wiedziała, po co tam idzie – musiała jeszcze raz sprawdzić, co kilka dni wcześniej przyciągnęło tam uwagę Majka. Co prawda już to sprawdzała, ale musiała jeszcze raz, bowiem dopiero dziś miała pewność, że dostrzeże tam to, co wówczas przeoczyła, i wreszcie rozwiąże tę męczącą tajemnicę.
Nagle zatrzymała się jak wryta, gdyż tuż przy swoim uchu usłyszała głos Majka.
Jak to możliwe, elfiku?
To był jego głos, ewidentnie jego, co znaczyło, że był przy niej, tuż obok, chociaż ona, pomimo podjętego wysiłku, nie mogła się odwrócić, by na niego spojrzeć.
Jak to możliwe, że jej nie zauważyłaś? Przecież znasz ją tak samo jak ja…
Ją? Jaką ją? Czy to znaczy, że tam jednak ktoś był? Niemożliwe… A może to było coś metafizycznego, może ukazała mu się pani Ziuta? Tylko jemu, tak, żeby ona tego nie widziała? Z panią Ziutą przecież wszystko jest możliwe.
Idź i zobacz – mówił dalej głos Majka. – Powiedz, że kojarzysz… że pamiętasz… To dla mnie takie ważne, Izuś…
Że kojarzy i że pamięta? Czyli to nie pani Ziuta? Kto w takim razie? Zaintrygowana Iza posłusznie ruszyła w stronę jasno oświetlonego wejścia do sklepu z zabawkami, a po chwili minęła je i znalazła się w środku, kierując się jak namagnesowana w stronę zakątka z ubrankami dla maluchów. Tak, to tam. To samo miejsce i nawet ten sam czas, który specjalnie cofnął się jak zapętlony po to, by ukazać jej to, czego wcześniej nie dostrzegła. Zbliża się już tam… Za chwilę dowie się, o co chodziło… Za chwilę zobaczy…
Piskliwy, dobiegający z oddali jak z tunelu płacz niemowlęcia rozbrzmiał w jej uszach, przerywając wizję. Gwałtownie wybudzona ze snu, na wpół przytomna Iza, mrugając zbyt szybko rozklejonymi oczami, odruchowo usiadła na łóżku i stwierdziła, że chyba już było rano, bo choć na dworze nadal panowała ciemność, przez zaciągniętą zasłonę zdawały się wlewać pierwsze nieśmiałe promyczki świtu. W głębi domu płakała Klara – to ten dźwięk obudził ją dokładnie w momencie, kiedy we śnie miała poznać tajemnicę ze sklepu z zabawkami.
„To tylko sen” – pomyślała drętwo, sięgając po telefon, by sprawdzić godzinę. – „Ale jakież to było męczące!… Szósta dwanaście. Uff, spoko, jeszcze nie trzeba wstawać. Chociaż tyle…”
***
Droga wiodąca na korytkowski cmentarz była względnie odśnieżona, lecz i tak szło się nią ciężko, gdyż przy każdym kroku buty zapadały się na kilka centymetrów w białe podłoże, znacząc wyraźne ślady. Zresztą, jak się okazało, to było nic w porównaniu z tym, co czekało Izę na samym cmentarzu, gdzie odkopana nieco ze śniegu była tylko główna aleja, natomiast boczne przejścia między grobami tonęły w białym puchu. Sprawiło to, że nim dotarła do grobu rodziców niemal całkowicie zasypanego śniegową pierzyną, była już równie zmęczona jak w porannym śnie, w którym również z trudem przedzierała się przez zaspy i który pod tym względem można było uznać za proroczy.
Tablica nagrobna była tak zawiana śniegiem, że tylko częściowo widać było napisy, za to zdjęcia obojga rodziców były doskonale widoczne, to zresztą dzięki nim od razu z daleka rozpoznała ich grób w jednolitej białej przestrzeni. Trwał wigilijny poranek, na dworze było ciemnawo i pochmurnie, jak to w grudniu, ona zaś od rana działała aktywnie na rozmaitych frontach, chcąc załatwić jak najwięcej spraw przewidzianych na ten dzień. Pierwszą z nich była przedświąteczna spowiedź, która, jak wczoraj dowiedziała się od Amelii, odbywała się rano w kościele i z której, po niespełna dwudziestominutowym oczekiwaniu w kolejce penitentów, udało jej się skorzystać. Następnym przystankiem był właśnie cmentarz, zależało jej bowiem na tym, by właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia odwiedzić grób rodziców i zapalić na nim przyniesiony w plecaku znicz.
„Potrzebuję waszej duchowej pomocy” – powiedziała do nich w myślach, kiedy po odmówieniu modlitwy za zmarłych wpatrywała się w ustawione na zaśnieżonej płycie światełko. – „Siły do tego, żeby jakoś wytrzymać ten czas… i rady, co robić dalej…”
Właśnie! Co dalej? Rok, który powoli się kończył, był tak męczący i pełen życiowych zwrotów, że z niepokojem myślała o kolejnym. O tym, który miał się zacząć już za tydzień i o którym Ania Lewicka-Magnon mówiła, że będzie bardzo szczęśliwy… O tak, na pewno. Tylko zależy dla kogo.
„Potrzebuję jakiegoś znaku od was, jakiejś podpowiedzi” – myślała dalej, podnosząc wzrok na zdjęcie ojca. – „Tato? Kiedy Mela opowiadała mi w sierpniu o tym, jak we śnie dałeś znak Robertowi, żeby się nią opiekował, byłam bardzo wzruszona, ale też zazdrościłam im tego, pamiętasz? To była taka oczywista metafizyczna wskazówka, nawet jeśli z początku znał ją tylko Robi… A co ze mną? W przypadku Miśka milczałeś, bolało mnie to, ale teraz już wszystko jasne, sama zrozumiałam, że to nie on był moim przeznaczeniem. I Bogu dzięki. Tylko kto nim jest? Czy ktoś w ogóle? Może po prostu mam zostać sama? Z tym, co noszę w sercu, chyba nie ma innej drogi… Nie umiałabym już pokochać nikogo innego niż Majk, mam serce, które nie przestawia się tak łatwo, to było możliwe tylko raz. A on widzi we mnie tylko przyjaciółkę…”
Drgnęła, gdyż na twarz, nie wiadomo skąd, upadł jej właśnie wielki, zimny płatek śniegu i rozpuścił jej się na policzku. Podniosła głowę – kolejne wielkie płaty spadały z pochmurnego nieba, najpierw pojedynczo, a potem coraz gęściej i gęściej. Wyglądało to na poważny opad, który szybko się nie skończy, a jeśli przez pół godziny popada tak intensywnie jak teraz, droga z cmentarza stanie się trudna do przebrnięcia. Lepiej więc nie ryzykować i wracać jak najszybciej.
Zerknęła na świeżo zapalony znicz. Na szczęście miał szklaną osłonkę chroniącą płomień przed wiatrem, jednak cóż to pomoże, jeśli za chwilę śnieg zupełnie go zasypie? Schyliła się, by zestawić go na ziemię, dzięki czemu od góry osłoniła go nagrobna płyta. Co prawda śnieg napada i tutaj, ale może dzięki temu światełko, które pozostawiła rodzicom, poświeci chociaż odrobinę dłużej?
„Liczę na was” – rzuciła jeszcze raz, zwracając się do ich zdjęć, przy których tańczyły płatki śniegu. – „I będę czekać na jakiś znak. Pa!”
Po czym, widząc, że nie powinna tracić czasu, jeśli nie chce zakopać się w śniegu, szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną do Korytowa, gdzie za pół godziny miała zameldować się w sklepie i pomóc dziewczynom, by Amelia mogła zostać w domu i spokojnie zająć się przygotowywaniem wieczerzy wigilijnej.
***
– Dalej sypie, wiecie? – powiedział Robert, wyglądając przez okno salonu, który tonął w przytłumionym, kolorowym świetle choinkowych lampek. – Całe podwórko zawalone, samochodu już prawie nie widać. Jak tak dalej pójdzie, to ciężko ci będzie, Iza, nie tylko dojść do kościoła, ale nawet przebrnąć do furtki.
– E tam, jakoś dam radę – zapewniła go pogodnie Iza, która siedziała w fotelu z małą Klarą na kolanach, bawiąc się z nią nową grzechotką. – Wezmę moje wysokie kozaki i wyjdę wcześniej, zresztą przecież wszyscy, co idą na pasterkę, są w tej samej sytuacji. A może ktoś pomyśli o tym zaraz i przejedzie traktorem z pługiem?
Wieczerza wigilijna dawno już była skończona, stół uprzątnięty, prezenty rozdane, a rodzina gawędziła sobie w salonie na różne tematy, ciesząc się swoją obecnością i leniwą, świąteczną atmosferą. Jako że śnieg padał dziś przez cały dzień i kompletnie zasypał Korytkowo, a do tego na dworze nasilał się mróz, zabranie nazajutrz do kościoła Klary w niemowlęcym wózku stanęło pod wielkim znakiem zapytania, dlatego rodzina ustaliła, że Iza, zaprawiona w pracy w godzinach nocnych, pójdzie sama na pasterkę, zaś państwo Staweccy uczczą Boże Narodzenie na porannej mszy, zostawiając córkę pod jej opieką.
– Ciekawe, czy wszędzie tak sypie, czy tylko u nas – zastanowiła się Amelia. – Bo to przecież wygląda jak urwanie śniegowej chmury.
Pięcioipółmiesięczna Klara umiała już siedzieć i chętnie bawiła się trzymaną w rączce kolorową grzechotką, którą dostała w prezencie od rodziców, a uroczy, bezzębny uśmiech nie schodził jej z buzi. Z początku nieufna względem Izy, teraz już przyzwyczaiła się do niej i chętnie siedziała u niej na kolanach, zaś ów długi kontakt z jej cieplutkim, dziecięcym ciałkiem budził w sercu dziewczyny głębokie wzruszenie i pomimo zmęczenia napełniał dobrym humorem.
Zresztą, pomimo męczącego porannego snu i ciężkiej przeprawy przez śnieg w drodze powrotnej z cmentarza, bilans całej reszty dzisiejszego dnia był bardzo pozytywny. W sklepie, gdzie pomagała aż do zamknięcia wczesnym popołudniem, panowała radosna, świąteczna atmosfera, a zaopatrujący się tam sąsiedzi z Korytkowa witali się z nią serdecznie i składali życzenia, dzieląc się różnymi ploteczkami. Jak się okazało, w centrum zainteresowania nadal znajdowała się sprawa Moniki Klimek, co do której powszechnie wiedziano, że w radzyńskim szpitalu miała kontakt z Izą, podpytywano ją zatem o nowinki, których co prawda nie miała, jednak z satysfakcją odnotowała, że ogólne nastawienie do Moniki było raczej przychylne, przynajmniej wśród klientów sklepu Amelii. Drugą powszechnie omawianą sprawą były zaręczyny Michała Krzemińskiego z bogatą córką właściciela ogólnopolskiej sieci hotelowej, o czym z kolei mówiono raczej z przekąsem i nutą ironii.
Ja tam, wie pani, nie wierzę, że to długo potrwa – machnęła ręką Kunowa, zbierając do siatki zakupione rzeczy. – Już w tamtym roku miał się zaręczać i go dziewczyna, jak to się mówi, kopnęła w dupsko. A za co? Ha! Już ona tam wiedziała za co! No chyba że ta teraźniejsza to taka sama jak on…
Iza grzecznie wysłuchiwała tych uwag, szczęśliwa, że pomimo wakacyjnych kontaktów jej rodziny z Krzemińskimi, w tym ich obecności na chrzcinach Klary, chyba nikt już nie kojarzył jej z Michałem, a nawet jeśli, to przynajmniej nikt nie robił do tego aluzji. Przeciwnie, nawet zawsze jej życzliwa i wtajemniczona w sprawę Marczukowa nie napomknęła dziś o Michale ani słowem, za to, ku rozbawieniu Izy, starała się wybadać, czy przypadkiem na jej horyzoncie nie pojawił się ktoś nowy, a jeśli nie, to właśnie tego w pierwszej kolejności życzyła jej na Nowy Rok.
Jednak tym, co najbardziej ją ucieszyło, była świetna psychiczna forma Zosi. W prywatnej rozmowie, na którą znalazły czas podczas kilkunastominutowej przerwy w obsłudze klientów, dziewczyna zapewniła ją, że jest już dobrze, w jej życie i myślenie coraz bardziej wraca dawny spokój, a widmo Zbyszka coraz bardziej rozmywa się w jej pamięci. Stwierdziła nawet, że gdyby ów stanął dziś przed nią i powiedział, że chce do niej wrócić, bez wahania odmówiłaby mu i odesłała, skąd przyszedł.
Tak przynajmniej myślę – zastrzegła. – Bo co bym naprawdę zrobiła, to chyba sama nie wiem… Ale to się i tak nie wydarzy, więc nie ma o czym mówić. Dziękuję ci, Iza. Bez ciebie o wiele trudniej byłoby mi się pozbierać.
Uwadze Izy nie umknęło, że tym razem w ogóle nie zapytała o nowinki dotyczące Zbyszka, a to był o wiele wymowniejszy niż słowa znak, że chyba rzeczywiście leczenie jej złamanego serca idzie w dobrą stronę i zmierza do pożądanego finału. A może miał w tym swój udział i ów młody Grzesio Wilk? O to co prawda Iza już nie pytała, zwłaszcza że Zosia nie napomknęła o nim wcale, ale kto wie? Taki zwrot akcji byłby ze wszech miar korzystny, pozwoliłby bowiem zamknąć tę sprawę w relatywnie bezbolesny sposób.
Również odwiedzona na swym stanowisku na pierwszym piętrze Agnieszka, wbrew temu, co mówiła Amelia, miała znakomity humor i bardzo ucieszyła się na widok przyjaciółki, a towarzyszący jej na zapleczu dziesięciomiesięczny Pepcio od progu rozbroił ją swym radosnym uśmiechem. Chłopiec, który już od kilku tygodni mówił mama, ćwiczył teraz też inne dźwięki, choć na razie chyba tylko nieintencjonalnie, powtarzając radośnie długie ciągi sylab typu babababa czy dadadada. Widząc zachwyt Izy nad jego rozwojem, Agnieszka promieniała i pękała z dumy, podkreślając, że synek obecnie niemal każdego dnia zaskakuje ją czymś nowym.
Jako że Weronika była dziś nieobecna (rano zadzwoniła do Amelii, prosząc o wolne na ten dzień), a Iza w jej zastępstwie musiała tym intensywniej pomagać Zosi na dole, nie mogły porozmawiać zbyt długo, jednak zdążyły wymienić życzenia świąteczne i umówiły się na spokojną rozmowę w mieszkaniu Agnieszki, na którego obejrzenie Iza została zaproszona w pierwszy dzień po świętach. O Piotrku profilaktycznie nie wspominała, wiedząc, że to może zepsuć Agnieszce humor, i być może właśnie dlatego rozmowa z nią przebiegła w niezakłócenie radosnym nastroju, który udzielał się dziś chyba wszystkim, którzy zaglądali do sklepu Amelii.
Iza zresztą nie ukrywała przed samą sobą, że również nieobecność Weroniki tego dnia była dla niej okolicznością sprzyjającą, przynoszącą mimowolną psychiczną ulgę. Po rozmowie z Majkiem, w której celowo użyła imienia Werci, i jego całkowicie obojętnej reakcji na to imię, jej wyrzuty sumienia wobec Weroniki z Polan jeszcze bardziej się wzmogły, mimo że obiektywnie przecież nigdy nic złego jej nie zrobiła. Było to raczej wrażenie z gatunku metafizycznych, z którym ciężko dyskutować na poziomie faktów – dystans, jaki od wakacji wyczuwała ze strony dziewczyny, można było wytłumaczyć tylko w jeden sposób, mianowicie w taki, że ta w chwili pierwszego kontaktu szóstym zmysłem odczytała w niej ukryte negatywne nastawienie. A wszystko przez tę absurdalną i być może zupełnie nieuzasadnioną zazdrość, jaką w chwili zatrudniania Weroniki Iza odczuła nie względem niej samej, ale względem tamtej Werci, do której dziewczyna była po prostu podobna… Absurd, kompletny absurd i głupota! Kolejny idiotyczny popis w jej wykonaniu, wynikający nie z rozsądku ale z bzdurnych domysłów i kompleksów. Tak jak odmowa wizyty u rodziny Majka na Podkarpaciu, co również od kilku tygodni piłowało jej sumienie.
Co prawda, z trudem sięgając pamięcią do traumatycznego czasu wakacji, Iza miała wrażenie, że Weronika zaczęła dystansować się względem niej nie od pierwszej chwili, a nieco później, ale taka hipoteza nie miała przecież żadnych obiektywnych podstaw. Tak czy inaczej fakt, że nie było jej dziś w sklepie, niewątpliwie oszczędził jej nerwów, a niewykluczone, że i Weronika, zapewne wiedząc, że Iza wróciła wczoraj do Korytkowa, właśnie z tego powodu zdecydowała się wziąć wolne.
Całą resztę dnia po zamknięciu sklepu i powrocie do domu Iza spędziła z rodziną, wspólnie z Amelią przygotowując wieczerzę, a potem biorąc udział we wspólnym świętowaniu. W prezencie choinkowym od siostry i szwagra dostała piękną skórzaną torebkę w kolorze brązowym, idealnie dopasowaną odcieniem do jej wełnianego płaszcza, a do tego o wiele zgrabniejszą i jednocześnie bardziej pakowną niż ta, której używała dotychczas. Jej prezenty również spotkały się z uznaniem, Robert docenił zwłaszcza butelkę wyśmienitego wina, które Iza sprezentowała mu z zasobów otrzymanych od Krawczyka, zaś dwuosobowe karnety do SPA pod Radzyniem, które wraz ze swetrem podarowała Amelii, wywołały mnóstwo śmiechu oraz obietnicę, że po świętach siostry pojadą tam we dwie, by sprawdzić ofertę.
Jeśli uznacie, że warto, to może i ja się kiedyś skuszę – zapewnił wesoło żonę Robert. – Ale jak dla mnie to są babskie rozrywki, sam wolałbym w tym czasie zaprosić Szymka na wieczór przy moim ekskluzywnym winie. Hmm, co wy na to, dziewczyny? Wy do SPA, Klara na parę godzin do Agnieszki, a my z Szymkiem przejmujemy dom. I wilk będzie syty, i owca cała!
Iza i Amelia z chęcią przystały na taki plan, obiecując sobie przy tym świetną zabawę. Tym bardziej, że Iza miała zostać w Korytkowie po świętach nie na cały tydzień, tylko na trzy dni, co dla rodziny, choć rozumiała sytuację, mimo wszystko było rozczarowujące. Świadczyło o tym choćby to, że nawet teraz, na wieść o wciąż padającym śniegu, Amelia nie umiała się powstrzymać od uwagi na ten temat.
– Jak tak dalej pójdzie, to zakopie nas tu na amen i nie pojedziesz do Lublina na sylwestra – zauważyła żartobliwie. – Będziesz musiała zostać i razem z nami znosić trudy zimy na prowincji, a szefowi powiesz, że to siła wyższa. I co? Będzie musiał poradzić sobie bez ciebie!
– Myślę, że nie ma takiego ryzyka – odparła spokojnie Iza, po raz kolejny schylając się, podnosząc z podłogi i cierpliwie podając Klarze grzechotkę, którą dziewczynka dla zabawy co jakiś czas zrzucała na dywan. – Proszę, Klarciu. Fakt, że w święta może być ciężko, ale potem już, jak mocno by nie padało, służby będą na bieżąco odśnieżać drogi. Nie mieszkamy przecież na końcu świata.
Uśmiechnęła się mimo woli na to sformułowanie, a przed jej oczami przepłynął obraz łąki porośniętej wysokimi trawami i zalanej światłem księżyca. Przez głowę przebiegła jej myśl, że chciałaby odwiedzić to miejsce, że to mogłoby przynieść jej ulgę… Wszak był to zakątek, w którym Majk latami wykrzykiwał swój ból w chwilach największej rozpaczy, a skoro jej dusza była tak mocno złączona z jego duszą, to może pomogłoby i jej?
– Niby nie – zgodziła się Amelia. – I w takich właśnie sytuacjach nawet trochę tego żałuję. Na pewno musisz wracać do Lublina już trzydziestego? Nie wystarczyłoby, gdybyś pojechała dopiero w sylwestra?
– Nie, Melu – pokręciła głową. – Muszę być od samego otwarcia w czwartek i dopilnować przygotowań do balu, to jest jednak ogromna logistyka.
– A twój szef nie może dopilnować? – wtrącił Robert. – Skoro jedzie sobie gdzieś na sylwestra i zostawia cały interes na twojej głowie, to dzień wcześniej chyba może zająć się przygotowaniem imprezy?
– Oczywiście, że będzie się zajmował – zapewniła go Iza. – Ale ja też jestem potrzebna, jest tyle spraw, które trzeba ogarnąć po przerwie świątecznej, że wszyscy musimy być na posterunku. Nawet ci, którzy są oddelegowani do nowego lokalu, będą z nami zasuwać na Zamkowej. Przy takiej imprezie nie ma żartów, wszystkie ręce na pokład.
– No tak – pokiwała z rezygnacją głową Amelia. – Wyobrażam sobie, jaki to musi być kocioł. Ale skoro ludzie płacą za bilety, to wiadomo, że wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, obsługa na poziomie i tak dalej.
– Tak się zarabia pieniądze – skonkludował Robert, zasuwając zasłonę i rozsiadając się wygodnie w fotelu przy choince. – Nas też to niedługo czeka, Mel.
– Fakt – przyznała Amelia. – Chociaż my planujemy raczej imprezy na zamówienie, nie bale sylwestrowe.
– A czemu nie? – zdziwiła się Iza. – Jakbyście wprowadzili bal sylwestrowy do oferty i dobrze to rozreklamowali, a do tego zrobili profesjonalną imprezę, za parę lat zjeżdżałoby się tutaj pół okolicy. Wiem, że co roku jest taki bal u Mańczaka, ale na pewno chętnych jest dużo więcej, niż tam się mieści, poza tym zawsze można spersonalizować ofertę i zrobić coś, czego nie robi nikt inny.
Robert i Amelia spojrzeli po sobie z zastanowieniem.
– Serio mówię – ciągnęła z przekonaniem Iza, poprawiając sobie na kolanach Klarę, która znudziła się już chyba zabawą grzechotką i zaczynała lekko kwękać. – Nie mówię, że od razu, ale za jakiś czas, jak już wyrobicie sobie markę? Takie okazjonalne bale, andrzejki, sylwester, karnawał i tak dalej przyciągają dużo ludzi, u nas na przykład bilety na sylwestra wyprzedały się w ciągu tygodnia. Wiadomo, że za tym stoją lata doświadczenia, wręcz tradycji, ale na przykład Dni Francuskie, które są nową imprezą… No dobrze, Klarciu, już – odłożyła grzechotkę i podniosła się wraz z marudzącym dzieckiem z kanapy. – Już, kochanie… Może pooglądamy sobie teraz lampki na choince, co?
Na widok migoczących lampek dziewczynka rzeczywiście uspokoiła się i sięgnęła do nich rączką, jednak nie potrwało to długo, gdyż już w następnej chwili zniechęciła się i znów zaczęła kwękać, kopiąc nóżkami, jakby chciała się wyrwać.
– Daj mi ją, Izunia – poderwała się Amelia, wyciągając ręce po płaczącą już na dobre córkę. – Nic z tego nie będzie, jest zmęczona i śpiąca, czas na kąpiel i do łóżeczka, a ty sobie odpocznij. I spokojnie przygotuj się na pasterkę.
– No co ty, pomogę ci ją wykąpać! – zaprotestowała Iza. – Mam jeszcze całe mnóstwo czasu!
Kiedy po około godzinie krzątaniny państwo Staweccy z Klarą udali się na zasłużony odpoczynek, a ona wróciła do swojego pokoju, by wybrać się na nocną mszę do kościoła, na ekranie telefonu znalazła całą serię powiadomień o smsach. Były to wiadomości od przyjaciół, którzy raz jeszcze, w wigilijny wieczór, składali jej życzenia świąteczne. Marta, Daniel, Zbyszek, Madi, Lodzia, Ania… i Majk. Sms od niego odczytała w pierwszej kolejności. Zawierał zdjęcie pięknie nakrytego stołu wigilijnego oświetlonego kolorowymi światełkami ze stojącej w tle choinki, z wyeksponowanym na pierwszym planie talerzykiem z opłatkiem.
Wesołych Świąt, elfiku! Pozdrowienia od mojej rodziny! Nakrycie – moja robota. Jak Ci się podoba? Ściskam świątecznie i wirtualnie łamię się z Tobą opłatkiem. Majk.
Uśmiechnęła się ze wzruszeniem, przysiadając na brzegu łóżka i wklepując odpowiedź.
Wzajemnie, Michasiu. Piękne nakrycie! Od razu przypomina mi się, jak rok temu łamaliśmy się opłatkiem u Szczepcia. Pozdrów ode mnie swoją rodzinę, szczególnie panią Irenkę. Dziękuję Ci za życzenia w ten magiczny wieczór. Iza.
Następnie odczytała kolejne smsy, z uśmiechem odpisując na życzenia, które w większości brzmiały standardowo, ale to nie miało znaczenia, były bowiem ważnym wyrazem pamięci. Kiedy kończyła pisać do Magdaleny, przyszedł zwrotny sms od Majka.
Dziękuję, Izulka. Wigilii u Szczepka nigdy nie zapomnę, z wielu względów. Kiedyś pokażę Ci pamiątkę z tego wieczoru.
A potem jeszcze jeden. Jak tam, już w łóżku?
Jeszcze nie – odpisała, szczęśliwa, że wciąż sam z siebie podtrzymywał kontakt. – Za godzinę wybieram się do kościoła na pasterkę. U Was też tak szaleje śnieg?
W oczekiwaniu na odpowiedź, otworzyła szafę, zastanawiając się, w co przebrać się do kościoła, żeby z jednej strony wyglądać odświętnie, a z drugiej by było jej ciepło. Na cichy sygnał przychodzącego smsa uśmiechnęła się i wróciła do telefonu.
Też, pada jak wariat od samego rana, zasypało mi opla prawie po sam dach. Nie przekopiemy się na pasterkę, pójdziemy dopiero jutro, ale równo o północy będę się z Tobą łączył duchowo – za dobry i szczęśliwy Nowy Rok!
Przy ostatnich słowach zagryzła wargi, natychmiast smutniejąc. Dobry i szczęśliwy. Jasne. Znów przed oczami roztoczyły jej się sceny z łąki na końcu świata, a potem z tej na Lipniaku i jej serce przepełniło nagłe pragnienie, żeby się tam znaleźć. W obu miejscach. Najlepiej w obu naraz. Po raz kolejny odniosła nieprzeparte wrażenie, że to by jej przyniosło ulgę. Tylko jak tam pojechać w taki śnieg? Zwłaszcza na koniec świata… Tam, choćby chciała, i tak by się teraz nie dostała, musiałaby poczekać do wiosny, zresztą jaką mogła mieć pewność, że w ogóle tam trafi?
Rozmyślania przerwał jej dźwięk zwiastujący kolejny sms i przypominający jej, że nie zdążyła odpowiedzieć na poprzedni. Jeszcze raz Majk.
Tylko jak to zapisać? 24-12-24? 25-12-00?
Potrząsnęła głową, w pierwszej chwili zupełnie nie łapiąc, o co mu chodziło, i dla naświetlenia kontekstu cofnęła się do poprzedniej wiadomości.
„Ach, data i godzina!” – zrozumiała, skupiając wzrok na słowach równo o północy, i uśmiechnęła się z ulgą. – „Oczywiście! Księżycowy kod!”
Wolę kod 24-12-24 – odpisała z przekonaniem. – Jest ładniejszy, taki symetryczny. W takim razie do północy, szefie. Do usłyszenia w księżycowej stacji elfów!
Odpowiedź przyszła w formie emotki z uśmiechniętą buzią, co, jak zrozumiała, wyrażało potwierdzenie odbioru i kończyło rozmowę. Odłożyła zatem telefon i wróciwszy do otwartej szafy, wyjęła stamtąd gruby wełniany sweter i eleganckie czarne spodnie.
„Równo o północy, kiedy będzie się zaczynać pasterka, księżycowym kanałem powiem ci coś ważnego” – pomyślała, zamykając szafę. – „To chwila, kiedy podobno nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc może poczujesz to bez słów, chociaż i tak nie uwierzysz i uznasz za głupie przywidzenie. Tym lepiej. Ja i tak ci to powiem. Za pośrednictwem księżycowej stacji elfów powiem ci, że cię kocham.”