Anabella – Rozdział CLXXXVIII

Anabella – Rozdział CLXXXVIII

Krawczyk, ubrany w elegancki garnitur i usadzony na luksusowym wózku inwalidzkim, powitał Izę u progu jadalni, gdzie czekał już wykwintnie nakryty stół. Od razu zauważyła, że mężczyzna wyglądał dziś o niebo lepiej niż ostatnim razem i niewątpliwie musiał się również o wiele lepiej czuć, miał bowiem dużo zdrowszą cerę, jego ruchy zdradzały dawną werwę, a do tego tryskał znakomitym humorem.

Towarzyszyły mu dwie kobiety – narzeczona Sylwia oraz Ewelina, której widok sprawił Izie zrozumiały dyskomfort, choć zadbała o to, by nie dać tego po sobie poznać. Obie, ubrane z wyszukaną elegancją w długie wieczorowe suknie, po kolei ukłoniły jej się grzecznie acz chłodno, nie wykazując najmniejszej inicjatywy w celu przełamania dystansu chociażby poprzez podanie jej dłoni.

– Bardzo, naprawdę bardzo się cieszę, że znowu panią widzę, pani Izabello – zapewnił ją żywym głosem milioner, wskazując ręką w stronę stołu. – Proszę, zechce pani zająć miejsce. Kochanie – zwrócił się autorytarnym tonem do stojącej za jego wózkiem narzeczonej. – Bądź tak miła i wskaż pani Izabelli, gdzie ma usiąść. Rozumiem, że zarezerwowałaś dla naszego gościa honorowe miejsce?

Sylwia zacięła wargi, mierząc Izę niechętnym wzrokiem, jednak w chwili, gdy Krawczyk odwrócił się nieco wraz z wózkiem, by na nią spojrzeć, rozpromieniła się i obdarzyła go słodkim uśmiechem.

– Oczywiście – odpowiedziała, wskazując Izie krzesło w środkowej części stołu. – Zapraszam panią tutaj.

– A ty, Ewelino – zwrócił się do drugiej z pań gospodarz – zechciej dać znać pani Danucie, że można już podawać przystawki. Pani Izo, a może mały aperitif? – zagadnął uprzejmie, podjeżdżając wózkiem do stołu i zajmując miejsce obok niej. – Oczywiście coś bardzo lekkiego, co nie wpłynie na pani dyspozycję do prowadzenia samochodu. Hmm?

Zdenerwowana obecnością Eweliny, lecz z drugiej strony ujęta uprzejmością gospodarza Iza zawahała się. Niby nie powinna pić u niego ani kropelki alkoholu, jednak lekki aperitif, nie tyle na pobudzenie apetytu, co dla dodania sobie kurażu w tej bądź co bądź niekomfortowej sytuacji, wydał jej się kuszącą propozycją.

– Chętnie – odpowiedziała grzecznie, odwieszając torebkę na oparcie krzesła. – Ale poprosiłabym o coś naprawdę lekkiego i w bardzo niewielkiej ilości.

– Oczywiście – skinął z satysfakcją głową milioner. – Zaraz zamówimy dla pani coś odpowiedniego. Ewelino, zajmij się tym, proszę.

Jako że Ewelina została za ich plecami, Iza nie widziała jej reakcji, jednak po cichym szmerze sukni domyśliła się, że poszła w milczeniu wykonać polecenie. Tymczasem Sylwia, która zdążyła już zająć miejsce naprzeciwko narzeczonego, skinęła na jednego z mężczyzn z jego osobistej obsługi, który posłusznie obszedł stół i pochylił się nad nią.

– Proszę wziąć od pani torebkę – wyartykułowała dyskretnym acz doskonale słyszalnym szeptem – i odłożyć tam, na komodę – ruchem samych gałek ocznych wskazała na prawo.

Zmieszana Iza, domyślając się, że popełniła jakieś wykroczenie przeciwko etykiecie, poderwała się na krześle, by zgarnąć torebkę i położyć ją sobie na kolanach, jednak siedzący obok niej Krawczyk powstrzymał ją stanowczym ruchem ręki.

– Proszę siedzieć, pani Izo – zarządził autorytarnie, jednocześnie dając znać mężczyźnie z obsługi, żeby wrócił na swoje miejsce. – Nie zawracajmy sobie głowy takimi drobiazgami, to w niczym nie przeszkadza. Rozumiem, kochanie, że w ten sposób chciałaś zadbać o komfort naszego gościa? – zwrócił się przez stół do Sylwii. – Bo chyba nie zamierzałaś zasugerować, że pani Iza zrobiła coś nie tak?

– A… ależ nie – zająknęła się Sylwia. – Oczywiście, że nie, Sebciu.

– To dobrze – skinął głową z satysfakcją. – Siadaj, Ewelino – zwrócił się do asystentki, która właśnie wróciła do jadalni i podeszła do stołu. – Jak tam? Dyspozycje wydane?

– Tak jest – odparła grzecznie kobieta, zajmując ostatnie nakryte miejsce obok Sylwii a naprzeciwko Izy. – Za chwilę podadzą przystawki.

– Znakomicie – uśmiechnął się Krawczyk, sięgając po serwetkę, którą zadziwiająco pewnym ruchem ułożył sobie na kolanach. – Dziękuję ci, moja droga.

Przy stole zapadła niezręczna cisza. Iza, zdestabilizowana nerwowo sceną z torebką, siedziała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w pusty śnieżnobiały talerz, który leżał przed nią wraz z całym zestawem sztućców i szklaneczek. Znała już co nieco zwyczaje Krawczyka i wiedziała, że nie zacznie on rozmowy, zanim zamówienie nie zostanie zaserwowane, a obsługa odesłana poza jadalnię. Wkrótce rzeczywiście na stole pojawiła się ogromna ilość eleganckich półmisków i miseczek, w których podano najrozmaitsze przystawki, a do gospodarza zbliżyły się dwie pokojówki, prezentując mu zamknięte butelki z trunkami wybranymi jako propozycja aperitif.

– Czego się panie napiją? – zapytał swobodnie Krawczyk. – Pani Izabello? Może lampkę wyśmienitego francuskiego szampana? Oryginalny – zaznaczył. – Jest też wermut, Prosecco, Calvados…

– Jeśli można, poproszę odrobinę szampana – zdecydowała się bez wahania Iza. – Jeszcze nigdy nie miałam okazji skosztować oryginalnego – uśmiechnęła się – więc pozwolę sobie skorzystać z okazji.

Sylwia i Ewelina wymieniły spojrzenia, w których błysnęła iskierka politowania.

– Ależ oczywiście! – ucieszył się Krawczyk. – Pani Alino, proszę nalać naszemu gościowi szampana. Ja również poproszę odrobinę. A ty, kochanie? – zwrócił się do Sylwii.

– Ja też szampana, dziękuję – uśmiechnęła się czarująco. – Bardzo dobry wybór.

– To prawda. A ty, Ewelino?

– Ja również.

– Wspaniale – podsumował milioner, przyglądając się z zadowoleniem, jak pani Alina serwuje wszystkim po kolei przejrzysty trunek. – Ta zgodność co do gustów cieszy mnie podwójnie, uważam to za świetny prognostyk na dalszą część naszej rozmowy. A to dlatego że wybór aperitif nie jest jedyną kwestią, w której chciałbym odwołać się do gustu pani Izabelli… Ale to za chwilę – zastrzegł, widząc zdziwione i zaniepokojone spojrzenie Izy. – Na razie proszę się częstować, ufam, że w tej różnorodności przystawek każdy z nas znajdzie dla siebie coś odpowiedniego. Dziękuję – zwrócił się do pokojówki, która właśnie skończyła nalewanie szampana. – Proszę teraz nałożyć mi trochę tego… i tego – wskazał wybrane miseczki palcem, który, jak zanotowała Iza, prawie wcale nie drżał. – I jeden nieduży brokuł w galarecie. O tak, może być ten… dziękuję. Pani Izabello?

– Dziękuję, ja sama sobie nałożę – odpowiedziała grzecznie Iza, sięgając po najbliżej stojącą sałatkę.

– Jak pani sobie życzy – uśmiechnął się. – Kochanie?

– Poproszę odrobinę tej sałaty z tuńczykiem – wskazała wypielęgnowaną dłonią Sylwia, na co druga z kelnerek natychmiast pośpieszyła do obsługi. – I łyżkę tego sosu.

– Dla mnie to samo – dodała siedząca sztywno na swoim miejscu Ewelina.

– Doskonale – stwierdził z satysfakcją Krawczyk, gdy rzeczone dania znalazły się na talerzach. – Dziękuję, mogą panie odejść. I wy też – machnął ręką do mężczyzn z obsługi. – Oczywiście proszę czuwać w gotowości za drzwiami, jeśli będę was potrzebował, to… – wskazał znacząco na leżący obok jego nakrycia pager.

– Tak jest! – odpowiedziała chórem obsługa płci obojga i wszyscy zgodnie, niczym wojskowy mikro-oddział, opuścili jadalnię, zamykając za sobą drzwi.

– Cóż, moje drogie panie – podjął ciepło milioner, podnosząc ze stołu wąski kieliszek z szampanem. – Wprawdzie nie powinienem tego pić, lekarze zabraniają mi dotykać nawet kropelki alkoholu, ale mniemam, że łyczek tego jakościowego szampana krzywdy mi nie zrobi, a okazja jest zbyt doniosła, by obejść się dziś bez toastu. Jak wspomniałem na samym początku, przeogromnie się cieszę, że mogę dzisiaj gościć panią w moim domu – zwrócił się do Izy. – I niniejszy toast pragnę wypić za pani zdrowie. Wybaczy pani, że wzniosę go na siedząco, ponieważ nadal nie mogę stawać na nogach, jednak nie wykluczam, że nadejdzie jeszcze chwila, kiedy będę mógł powtórzyć go tak, jak należy.

W istocie poprawa jego stanu zdrowia musiała być znacząca, gdyż, jak zauważyła Iza, pozycja siedząca, w której pozostawał już zdecydowanie dłużej niż kwadrans, dziś ewidentnie nie sprawiała mu kłopotu.

– A zatem za zdrowie pani Izabelli! – oznajmił uroczyście, na chwilę podnosząc kieliszek jeszcze wyżej, po czym, upiwszy z niego niewielkiego łyka, popatrzył nakazująco na siedzące naprzeciwko kobiety.

Obie jak na komendę powtórzyły w milczeniu jego gest, podobnie jak Iza, która z wielką przyjemnością zanurzyła usta w wykwintnym trunku.

– Dziękuję – odpowiedziała zmieszana tą atencją, kiedy wszyscy odstawili kieliszki. – I jeśli mogę coś dodać ze swojej strony, to chciałabym powiedzieć, że bardzo się cieszę z tego, że jest pan w coraz lepszej formie.

– Ja również dziękuję – uśmiechnął się lekko Krawczyk. – Moje leczenie rzeczywiście przynosi efekty, a dziś od rana notuję tak skokową poprawę samopoczucia, że sam jestem tym mile zaskoczony. Nadal jednak muszę zachowywać ostrożność. Jedzcie, proszę – polecił, zabierając się za krojenie swojego brokułu w galarecie. – Co prawda to są przystawki na zimno, więc nam nie wystygną, ale warto jak najszybciej zaspokoić pierwszy głód, czyż nie?

– O tak – przyznała Sylwia, również dystyngowanym gestem podnosząc ze stołu sztućce. – Ja na przykład jestem już bardzo głodna.

Krawczyk skinął głową z aprobatą i przez dłuższą chwilę wszyscy czworo jedli w milczeniu. Wpatrzona w talerz Iza tylko kątem oka obserwowała wypielęgnowane dłonie Eweliny, w których migały nas talerzem srebrny nóż i widelec. Jej uwadze nie umknęły zwłaszcza paznokcie pokryte lśniącym, opalizującym lakierem w kolorze ciemnobordowym. Lakierem, który do złudzenia przypominał tamten…

Dziobnięta nerwowym ruchem marynowana pieczarka z sałatki wyślizgnęła jej się w niekontrolowany sposób spod widelca i pacnęła na sam środek białego obrusu, znacząc na nim tłustą plamę.

– Przepraszam – szepnęła spłoszona, sięgając po serwetkę i łapiąc w nią pieczarkę.

Sylwia i Ewelina wymieniły podobne jak wcześniej wymowne spojrzenia, jednak w tym samym momencie spod widelca Krawczyka wyskoczył kawałek brokułu w galarecie i w podobny sposób upadł na obrus obok talerza.

– No cóż, pani Izabello – zauważył z humorem, naciskając guzik leżącego obok pagera. – Zdaje się, że dzisiaj oboje wydaliśmy jednoznaczny wyrok na ten obrus. Wybacz, kochanie – zwrócił się przez stół do Sylwii. – Niezdara ze mnie.

– Nie… to przecież nic takiego – zapewniła go skwapliwie Sylwia.

– Nie mam jeszcze pełnej koordynacji ruchów i czasami zdarza mi się zachować w sposób nie-do-pusz-czal-ny – wyskandował z ironicznym naciskiem. – Ale w końcu jestem u siebie w domu i mogę zachowywać się, jak chcę. Moi goście również. Czyż nie?

– Oczywiście – szepnęła pokornie Sylwia.

– No dobrze – skinął z zadowoleniem głową, zwracając się w stronę drzwi, przez które weszła właśnie pokojówka z jednym z ochroniarzy. – Pani Alino, przed podaniem pierwszego dania będę prosił o wymianę obrusa. Proszę się do tego przygotować.

– Tak jest.

– Dziękuję – machnął ręką na znak, że mają wyjść, i odwrócił się z powrotem do stołu. – Jedzcie, drogie panie. Pani Izabello? Bardzo proszę. Może mała dokładka?

– Nie, dziękuję – pokręciła głową zestresowana już do reszty Iza.

„Zrobił to specjalnie” – pomyślała, ostrożnie operując widelcem, aby nie powtórzyła się już gafa z pieczarką. – „Tylko po co? Sylwia i tak mnie nie cierpi, chociaż nie wiem za co, a przez to tylko znienawidzi mnie jeszcze bardziej… Uff! Nie wiedziałam, że dzisiaj to będzie takie trudne!”

Zdystansowany sposób, w jaki milioner traktował swoją narzeczoną, dziwił ją i peszył, podobnie jak wciąż niezrozumiała obecność Eweliny, z którą nigdy, a zwłaszcza ostatnio, nie miała przyjaznych relacji. Intuicyjnie wyczuwała w tym jakąś kolejną perfidną grę Krawczyka, jednak przeciwko komu była skierowana i co miała na celu? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć.

Konsumpcja przystawek minęła w niemal całkowitym milczeniu, podobnie jak zupy, która wjechała na stół nakryty świeżym obrusem. Zarówno Iza, jak i obie pozostałe panie nie kwapiły się do zabierania głosu, ograniczając się jedynie do zdawkowych odpowiedzi na pytania i zaczepki gospodarza, który tryskał dziś wyjątkową energią i dobrym humorem. Aby się odstresować, Iza starała się skupić na czymś innym, a mając w pamięci fakt, że pod koniec przyszłego tygodnia do Lublina przyjedzie Magdalena, uśmiechała się w duchu na myśl o dobrych wieściach, jakie będzie mogła przekazać jej na temat zdrowia byłego męża. Spektakularna poprawa jego stanu, zwłaszcza w kontekście diagnozy maksymalnie dwóch lat życia, jaką usłyszał zaledwie kilka miesięcy temu, była zaiste zdumiewająca, co z jednej strony po ludzku ją cieszyło, z drugiej jednak nakazywało wzmożoną ostrożność.

„Im jest zdrowszy, tym bardziej niebezpieczny” – myślała, zerkając kątem oka na jego wychudzoną dłoń, która całkiem pewnymi ruchami nadziewała na widelec niewielkie kęsy jedzenia. – „Muszę o tym pamiętać.”

Kiedy uprzątnięto stół po daniu głównym, podanym jak zwykle w niewielkich ilościach, za to z szerokim wachlarzem opcji do wyboru, Krawczyk zarządził pół godziny przerwy przed deserem i oznajmiwszy, że chce pokazać coś swym towarzyszkom, zaprosił je do zajęcia miejsc w innej, nienakrytej części stołu, a następnie nakazał pokojówce przyniesienie wielkiej, oprawionej w skórę teczki na dokumenty. Przedmiot ów natychmiast przyciągnął uwagę Sylwii.

– Co to jest, Sebciu? – zapytała z mieszaniną niepokoju i zaintrygowania.

Krawczyk uśmiechnął się, spokojnym gestem wskazując pokojówce, aby otworzyła teczkę i wyłożyła jej zawartość na stół. Były to dwa duże plany architektoniczne, do których dołączone były zdjęcia pomalowanych na biało, pustych pomieszczeń z dużymi oknami, a także jakieś mapki i panorama dwóch ulic – jednej w sielskim zakątku na łonie natury, zaś drugiej, wąskiej i zabudowanej kamienicami, zapewne gdzieś w centrum miasta.

– Opisz to, Ewelino – polecił Krawczyk swojej asystentce.

Ewelina z miną znawczyni pochyliła się nad dokumentacją.

– Mieszkanie – stwierdziła po dłuższej chwili analizy, przebiegłszy uważnie wzrokiem plany i zdjęcia. – Albo nawet dwa… Aha, tak, dwa. Jedno duże, sto pięćdziesiąt sześć metrów, a drugie dwa razy mniejsze. Osiemdziesiąt cztery.

– Zgadza się – skinął z zadowoleniem głową milioner.

– Mieszkanie? – zdziwiła się Sylwia.

– Aha, no popatrz, o tutaj – Ewelina pokazała jej paznokciem jeden z planów. – Widzisz? Wszystko podpisane. To jest to mniejsze, ale i tak jest duże, bo dwupoziomowe. Na parterze kuchnia, sypialnia, salon… a ten drugi schemat to piętro. Trzy pokoje z łazienką… ach, i taras! – odkryła z satysfakcją. – I to jaki! Wielki taras na dachu budynku.

Iza, przed którą leżał plan drugiego, większego mieszkania, mimowolnie skojarzyła go z rozłożonym na lakierowanym biurku Michała planem willi pod wierzbami w Polanach i skrzywiła się z niechęcią na to wspomnienie.

– Jak widzisz, kochanie, Ewelina zna się na takich planach doskonale – podjął Krawczyk, zwracając się do Sylwii – i gdyby w kwestiach technicznych cokolwiek było niejasne, będzie mogła posłużyć nam za ekspertkę. Ja ograniczę się tylko do ogólnego opisu obydwu lokali, między którymi muszę dokonać wyboru, gdyż, jak może już się domyśliłyście, jeden z nich mam zamiar wkrótce nabyć. I to w bardzo konkretnym celu.

– W jakim? – zaciekawiła się Sylwia.

– Zaraz powiem – odparł spokojnie. – Najpierw chcę wam przedstawić ofertę i zapytać o zdanie panią Izabellę.

– Mnie? – szepnęła z niepokojem Iza.

– Tak jest – skinął głową. – Korzystając z tej niecodziennej okazji, kiedy mam zaszczyt gościć panią w moim domu, chciałbym poprosić panią jako osobę neutralną, a przez to, mam nadzieję, obiektywną, o opinię w kwestii wyboru jednego z tych mieszkań.

Sylwia i Ewelina wymieniły zaskoczone spojrzenia, jednak nie odważyły się odezwać i znów przeniosły wzrok na rozłożone na stole plany.

– Pierwsze z nich, to mniejsze, znajduje się w samym centrum Lublina – ciągnął Krawczyk, nonszalanckim gestem wskazując zdjęcia wąskiej uliczki o starej zabudowie. – Jak widać, dominują tu stare budynki, ale akurat ten apartamentowiec został wybudowany jako tak zwana plomba i oddany do użytku niedawno. Mieszkanie, o którym mowa, jest w istocie dwupoziomowe, znajduje się na dwóch najwyższych piętrach budynku, i jak słusznie zauważyłaś, Ewelino, obejmuje również taras dachowy jako integralną część lokalu. Z całkiem przyjemnym widokiem na miasto – zaznaczył. – Lokal wychodzi na stronę południową i wschodnią, posiada pięć pokoi, kuchnię, dwie łazienki i dwa przestronne przedpokoje. Oczywiście wszystko na razie w stanie deweloperskim, do wykończenia według własnego gustu.

– Piękne – zauważyła Sylwia, sięgając po zdjęcia i przeglądając je powoli jedno po drugim. – Rzeczywiście, widok z tarasu wspaniały.

– Pani Izabello, pani również zechce rzucić okiem na ten materiał fotograficzny, dobrze? – poprosił Krawczyk, na co Sylwia nie bez lekkiego oporu przekazała Izie do ręki obejrzane już zdjęcia. – A potem też na drugi. Bo jeśli chodzi o drugie mieszkanie, jak wspomniała Ewelina, jest ono prawie dwa razy większe. Również jest dwupoziomowe, mieści się na parterze i pierwszym piętrze nowego apartamentowca, który właśnie oddano do użytku na południowych peryferiach Lublina, bardzo niedaleko granicy miasta. O nazwę ulicy na razie mniejsza, i tak wam nic nie powie. W każdym razie lokal posiada dziewięć pokoi z tarasem i wyjściem do prywatnego ogrodu, ma osobne wejście i wyodrębniony, ogrodzony parking na dwa samochody.

„Luksus” – pomyślała mimo woli Iza, przeglądając zdjęcia. – „I jedno, i drugie z najwyższej półki, pewnie kosztują niewyobrażalny majątek. Mnie to aż wstyd byłoby mieszkać w czymś takim…”

– To też jest genialne, Sebciu – oceniła z uznaniem Sylwia. – Ale powiedz, na co ci to? Potrzebujesz lokalu pod nowe biuro w terenie? Czy na noclegi dla kontrahentów spoza Lublina?

– Nic z tych rzeczy – pokręcił lekko głową Krawczyk. – Pani Izabello, obejrzała już pani zdjęcia? W takim razie proszę opinię. Nie musi być przemyślana – zaznaczył. – Wręcz chodzi mi o ocenę całkowicie spontaniczną, taką, powiedziałbym, na gorąco, według kryteriów czysto subiektywnych. Hmm? Gdyby miała wybrać pani jeden z tych dwóch lokali i w nim zamieszkać, który by pani wskazała?

– Żaden – odparła bez wahania Iza. – Gdybym miała wybierać dla siebie, ani jeden, ani drugi by mnie nie interesował. Oba oczywiście są wspaniałe, przestronne, pięknie położone i tak dalej – dodała, widząc zdziwione spojrzenia obu kobiet. – Ale ja w żadnym z nich nie czułabym się dobrze. Jak na mój gust, są za duże i za luksusowe, z zupełnie innego świata niż ten, w którym żyję na co dzień. Dlatego wybaczy pan, ale zasięganie mojej opinii w tej materii chyba nie jest najlepszym pomysłem.

Krawczyk uśmiechnął się.

– Jestem całkowicie odmiennego zdania – zapewnił ją spokojnie. – Pani opinia jest dla mnie tak ważna, że bez niej nie podejmę decyzji. Oczywiście rozumiem pani punkt widzenia, ale jednak będę nalegał. A zatem, gdyby pani musiała wybrać – słowo „musiała” wymówił z naciskiem – to który to byłby lokal? Tak w czystej teorii.

– Zdecydowanie ten mniejszy – odpowiedziała, ruchem ręki wskazując na plan mieszkania w centrum. – Wybrałabym go ze względu na metraż, ale też na lokalizację… no i ze względu ten wspaniały widok z lotu ptaka na miasto ponad dachami kamienic.

– Mhm – pokiwał z uśmiechem głową. – Przekonujące. A ty, kochanie? – zwrócił się do Sylwii. – Które mieszkanko bardziej ci się podoba?

– Mnie się podobają oba – odparła zachowawczo. – Wybór jest naprawdę bardzo trudny, wszystko zależy od tego, na co go potrzebujesz.

– Potrzebuję go na prezent – oznajmił swobodnie.

Sylwia wyprostowała się czujnie.

– Na prezent? – powtórzyła w napięciu. – Dla kogo?

– Dla ciebie oczywiście – uśmiechnął się.

– Dla mnie?! – powtórzyła zaskoczona.

– Tak jest.

– Ach! – oczy rozbłysły jej tym samym blaskiem, który Iza widziała już u niej, gdy narzeczony przekazywał jej kartę bankową. – Sebciu! Naprawdę? Dla mnie? Nie żartujesz?

– Dlaczego miałbym żartować? – wzruszył ramionami Krawczyk. – Chcę ci je podarować w gwiazdkowym prezencie przedślubnym jako wyraz mojego zaangażowania. Oczywiście kiedy już dopełnimy formalności, zamieszkasz ze mną tutaj, ale to mieszkanie będziesz miała ekstra, na własność i do dowolnej dyspozycji.

– Ojej! – Sylwia poderwała się z krzesła, nie mogąc ukryć radości. – Dziękuję!

Po czym, pochyliwszy się nad wózkiem narzeczonego, objęła go obydwoma ramionami i przytuliła usta do jego ust w gorącym pocałunku, który mężczyzna bez oporu jej odwzajemnił. Iza przyglądała się scenie z uśmiechem, zaś Ewelina z poważną, nieprzeniknioną twarzą, na której nie odbijały się żadne emocje.

– No już, wystarczy – milioner lekkim gestem odsunął od siebie Sylwię, dając jej znak, by wróciła na swoje miejsce. – To tylko drobiazg, z którego, mam nadzieję, będziesz zadowolona. Dostaniesz oczywiście to mniejsze mieszkanie w centrum – zaznaczył. – Tak jak zadecydowała pani Izabella.

Na rozpromienionej twarzy Sylwii natychmiast pojawił się cień.

– Ja? – zdumiała się Iza. – Ależ ja o niczym nie decydowałam! Wyraziłam tylko swoje zdanie… subiektywną opinię…

– Otóż to – potwierdził ciepło Krawczyk. – Wyraziła pani subiektywną opinię, która dla mnie stała się decyzją.

– Ale dlaczego ja sama nie mogę wybrać? – zapytała z dyskretną urazą Sylwia, rzucając Izie spod oka niechętne spojrzenie. – Może wolałabym to drugie? Dlaczego ktoś zupełnie z zewnątrz ma decydować o moim prezencie?

– Ponieważ ja tak sobie życzę – odpowiedział jej najspokojniej w świecie Krawczyk, wygładzając na sobie połę garnituru, która nieco zmięła się przy dokonanej przed chwilą wymianie czułości. – Czy to nie jest wystarczający argument?

W jego głosie pojawiła się autorytarna nutka, którą Sylwia musiała doskonale znać, gdyż natychmiast spuściła z tonu.

– Tak… oczywiście – szepnęła zgaszona. – Przepraszam.

– Dostaniesz mieszkanie w centrum, a Ewelina pomoże ci je urządzić. Jutro na karcie, którą dysponujesz, pojawią się na to środki, na razie pierwsza transza, w następnym miesiącu druga, a jeśli będziesz potrzebowała więcej, wystarczy, że powiesz o tym Tomaszowi. Wydałem mu już odpowiednie dyspozycje. Chcę, żebyś urządziła sobie to mieszkanie według własnego gustu i bez żadnych finansowych ograniczeń, a Ewelina udzieli ci w tym profesjonalnego wsparcia od strony logistycznej.

– Tak jest – pokiwała głową Ewelina.

– Dziękuję – dodała skwapliwie Sylwia. – To przecudowny prezent, Sebciu.

– Cieszę się, że ci się podoba – odpowiedział łaskawym tonem Krawczyk, sięgając po pager i wciskając jeden z przycisków, na co w drzwiach natychmiast pojawiła się pokojówka. – Ale wystarczy już tej przerwy, drogie panie. Nie ukrywam, że jestem zmęczony i będę musiał niebawem się położyć, a chciałbym jeszcze porozmawiać chwilę na osobności z panią Izabellą. Proszę to zebrać i odnieść na miejsce – polecił pokojówce, wskazując na rozłożone na blacie dokumenty. – A potem dać pani Danucie znać, że można już podawać deser.

***

Sypialnia Krawczyka tonęła w półmroku, bowiem mężczyzna, ułożywszy się przy pomocy obsługi w łóżku, nakazał przysłonięcie roletami okien więcej niż do połowy, mimo na dworze słońca i tak było jak na lekarstwo. Po intensywnym wysiłku, jaki wdał w spotkanie przy obiedzie, nie tylko poczuł duży spadek sił, ale nawet zaczęło przeszkadzać mu światło. Stacjonująca w jego domu pielęgniarka, która przyszła podać mu leki i zmierzyć ciśnienie, poradziła mu bezwzględny odpoczynek aż do kolacji i zgłosiła telefonicznie sprawę lekarzowi, który na wieczór zapowiedział domową wizytę, by obejrzeć pacjenta osobiście.

– Pani wybaczy – zwrócił się Krawczyk do Izy, która po wyjściu pielęgniarki jak zwykle zajęła miejsce na krześle obok jego łóżka. – Jednak przeholowałem z tym obiadem, powinienem był bardziej się oszczędzać. Rano poczułem się tak dobrze i rześko, że na kilka godzin prawie zapomniałem o mojej chorobie, tymczasem ona niestety nie zapomniała o mnie… No cóż. Można powiedzieć, że dostałem nauczkę, z której na drugi raz wyciągnę wnioski.

Iza przyjrzała mu się ze współczuciem. Twarz miał teraz woskowo bladą, ręce znów mocniej mu drżały, a po autorytarno-energicznej postawie, jaką prezentował podczas obiadu, nie pozostało już ani śladu. Pozbawiony garnituru, przebrany w bawełnianą piżamę, z głową ułożoną na poduszkach i nogami przykrytymi ulubionym włochatym kocem, wyglądał niewiele lepiej niż przy poprzednich spotkaniach, przynajmniej w tym momencie.

– Ja też nie powinnam już dzisiaj pana męczyć – zauważyła ostrożnie. – Musi pan odpocząć, najlepiej przespać się, wieczorem przecież ma pan jeszcze wizytę lekarską. Może przesuniemy tę rozmowę na inny termin?

– Nie ma mowy, pani Izo – zaprotestował stanowczo. – Muszę koniecznie porozmawiać z panią dzisiaj, nie wiadomo, kiedy trafi nam się następna okazja. Podejrzewam, że dopiero po Nowym Roku.

– No tak – zgodziła się lojalnie. – Na pewno nie wcześniej.

– Otóż to. Zbyt długo na to czekałem, żebym teraz miał zrezygnować, bo chwilowo poczułem się gorzej. To zresztą zaraz minie – machnął lekko drżącą dłonią. – Muszę tylko radykalnie zwolnić tempo i odetchnąć, dzisiaj po prostu trochę się przeliczyłem.

– Ale i tak z pana zdrowiem jest dużo lepiej – zauważyła oględnie Iza. – Widać to gołym okiem, nawet pomimo tego kryzysu.

– Zgadza się – skinął lekko głową. – Leczenie nowymi lekami przynosi efekty, które na razie są trwałe, chociaż, tak między nami, lekarze nadal są sceptyczni, bo w badaniach obrazowych póki co niewiele się zmieniło. Owszem, poprawiły mi się wyniki badań krwi i ogólnie czuję się dużo lepiej, zwłaszcza dzisiaj od rana miałem niezwykłą zwyżkę formy, ale sama pani widzi, jak to wygląda – przymknął na chwilę oczy. – Profesor, z którym ostatnio rozmawiałem, nie ukrywał, że chociaż poprawa mojego stanu jest zaskakująca, ze względu na ogólną degradację wszystkich układów w organizmie gwarancji na pełne wyleczenie nadal nie daje mi żadnych.

– Ale poprawa jest faktem – podkreśliła Iza. – A skoro lekarze się jej nie spodziewali, to i teraz mogą się mylić.

Krawczyk uśmiechnął się blado, nie otwierając oczu.

– To jest właśnie ten idealizm, którego na co dzień mi brakuje. Lubię, kiedy pani tak mówi, pani Izo. Bardzo to lubię, zwłaszcza w takich chwilach jak teraz. Bardzo czekałem na rozmowę z panią, a dziś rano, kiedy wstałem z łóżka w tak świetnej formie, że przez kilka godzin czułem się niemal jak zdrowy człowiek, obiecywałem sobie, że to będzie pasmo samych przyjemności. Miałem zamiar po obiedzie usiąść z panią wygodnie w moim gabinecie, zapalić papierosa i oddać się filozofii w wydaniu idealistycznym… no ale cóż. Jest, jak jest. A ponieważ nie wiem, na ile wystarczy mi sił – otworzył oczy i spojrzał na nią znacząco – pozwoli pani, że przejdę od razu do rzeczy.

– Oczywiście – pokiwała głową.

– Zacznę od najważniejszego, a mianowicie od sprawy Józefiny – podjął, nie spuszczając z niej uważnego wzroku. – Trzy tygodnie temu znowu mi się śniła.

– O – szepnęła mimowolnie zaintrygowana Iza.

– Mhm. Jak pani wie, rozmowa na takie tematy jest dla mnie wysiłkiem, i to natury nie tylko intelektualnej, ale dzisiaj pominę te wszystkie zastrzeżenia i impresje, szkoda na to czasu. Chcę panią prosić o pomoc w interpretacji tego snu.

– Dobrze – odpowiedziała po prostu.

– Od razu zaznaczę, że to był dziwny sen, inny niż te wcześniejsze – podjął, odwracając wzrok od jej twarzy i przenosząc go gdzieś w dal, na przysłonięte roletami okno. – Jego dziwność polegała głównie na tym, że nie rozmawiałem z Józefiną słowami, a mimo to doskonale rozumiałem, co chce mi przekazać. A ona tak samo rozumiała mnie. To był podobny rodzaj niewytłumaczalnej wiedzy czy też umiejętności, jakiej doświadczyłem w moim pierwszym śnie o ojcu… – Iza odniosła wrażenie, że wzdrygnął się lekko. – Tyle że wtedy to była umiejętność bierna, a teraz posłużyła nam za sposób komunikacji bez słów. Zdaje się, że właśnie to rozumie się potocznie pod pojęciem telepatia. Doświadczenie racjonalnie niemożliwe, a jednak tak realne, że dla mnie nie podlega dyskusji.

– Wierzę panu – pokiwała głową. – W takich snach wszystko jest możliwe.

– Mówiąc krótko – ciągnął Krawczyk, jakby nie usłyszał jej uwagi – na mocy jakiegoś dziwnego zaburzenia zmysłów nie słyszałem słów, tylko… jak by to powiedzieć… widziałem je. I to nie był zapis graficzny, ale jakby obraz… taki błyskawiczny obraz, mignięcie idei… Teraz niestety już go nie pamiętam, bo uchwycenie go było możliwe tylko wtedy, w tym dziwnym stanie deregulacji zmysłów, ale został mi w głowie jego sens. Tak czy inaczej to działało bardzo skutecznie.

– Niezwykłe – przyznała Iza.

– Prawda? – zerknął na nią czujnie. – Jak pani myśli, czy mogłem ulec autosugestii?

– Nie wiem – pokręciła głową. – Pytanie o autosugestię jest w takich okolicznościach całkowicie naturalne, ja też nieraz je sobie zadaję, ale niestety nie znam satysfakcjonującej odpowiedzi. Zwłaszcza że nie jestem psychologiem ani nikim, kto w profesjonalny sposób umiałby zgłębiać tajniki ludzkiego umysłu. W tym punkcie mogę się zdać tylko na swoją intuicję.

– Czyli pani również miewała tego rodzaju doświadczenia? – upewnił się.

– Miewałam. Może nie do końca takie, ale w jakimś sensie podobne, zwłaszcza w przypadku pani Ziuty… pani Józefiny.

– I co podpowiada pani intuicja?

– To samo co panu. Że to nie jest złudzenie ani autosugestia, tylko prawda.

Krawczyk pokiwał powoli głową, zagłębiając ją mocniej w poduszkę, i przymknął oczy. W sypialni na chwilę zapadła cisza.

– Józefina tym razem była dla mnie bardzo miła – podjął po kilkunastu sekundach neutralnym tonem. – Uśmiechała się do mnie i ogólnie czułem z jej strony pozytywne nastawienie, a to, nie ukrywam, bardzo mnie cieszyło. Interpretowałem to jako jej odpowiedź na moje wątpliwości, czy na pewno działam tak, jak tego ode mnie oczekuje. Co prawda nie potwierdziła mi tego explicite – zaznaczył – ale też w żaden sposób nie zaprzeczyła, więc wziąłem to i nadal biorę za dobrą monetę. A z drugiej strony tu również mam obawę, że mogę ulegać błędowi autosugestii… w takim sensie, że być może interpretuję na swoją korzyść coś, co jest wątpliwe, niepewne lub dwuznaczne, ponieważ takiej właśnie interpretacji pragnę. Nadzieja – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Nadzieja to przecież też rodzaj autosugestii, czyż nie, pani Izo?

– W pewnym sensie tak – przyznała po chwili zastanowienia. – Ale to jest akurat dobra autosugestia… przynajmniej w większości przypadków.

– Może być dobra, owszem – zgodził się milioner. – W sensie korzystnego wpływu na zdrowie, co rzeczywiście zostało udowodnione naukowo. Jednak tylko pod warunkiem, że nie jest bezpodstawna – zastrzegł. – Tymczasem w moim przypadku wszystko nadal jest dwuznaczne i nie ukrywam, że to mnie denerwuje. Mimo wszystko, nawet pomimo tej mentalnej słabości, którą przed panią obnażam, pozostaję człowiekiem pragmatycznym, który lubi mieć jasny obraz sytuacji i konkretne dane do poddania racjonalnej analizie. A tu niczego takiego nie ma, nadal muszę opierać swoje działania na niepewnych hipotezach i iść w ciemno w coś, czego nie rozumiem.

– No tak – przyznała Iza. – Na tym właśnie polega wiara. Wierzymy w coś nie dlatego, że jest pewne, ale pomimo tego, że pewne nie jest.

– Wiara – wydął lekko wargi Krawczyk. – Nie lubię tego słowa. No, ale dobrze, zostawmy to, wrócę do mojego snu i Józefiny. Otóż, jak wspomniałem, rozmawialiśmy bez słów, jednak ja, z jednym tylko wyjątkiem, doskonale rozumiałem, co chce mi powiedzieć. Mianowicie przekazała mi, że jestem blisko celu, ale to jest cel, z którym łatwo mogę się minąć, jeśli nie będę w stu procentach wierny sobie. Tak to odebrałem, właśnie w takich słowach. Stuprocentowa wierność sobie. Co ciekawe, za pierwszym razem kazała mi zaufać samemu sobie, a teraz, żebym był sobie wierny. Czy pani uważa, że to jakaś różnica, pani Izo?

– Hmm – zastanowiła się. – Myślę, że nie, a jeśli nawet, to niewielka. Moim zdaniem, w obu przypadkach chodziło jej mniej więcej o to samo.

– Ja też tak sądzę – przyznał z satysfakcją. – W tym śnie powtórzyła, że jeśli chcę wyzdrowieć, muszę spełnić ten warunek, ale znowu nie dała mi żadnej wskazówki, jak konkretnie mam to zrobić. Oczywiście nie omieszkałem zapytać ją o to, czy moje działania związane z Sylwią są, jej zdaniem, właściwą drogą do celu, ale nie odpowiedziała mi na to pytanie wprost. Podkreśliła tylko, że mam być w pełni sobą, a wtedy wszystko będzie dobrze. W pełni sobą, rozumie pani? – spojrzał na nią wymownie. – Nie odwoływała się tu do żadnych kodeksów, dekalogów czy innych zewnętrznych reguł, nie narzucała mi żadnych zasad moralnych, a tylko kazała być sobą. Sobą! Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, jakie to jest trudne słowo?

– Trudne, to prawda – uśmiechnęła się lekko Iza.

– Otóż ja jestem sobą tylko wtedy, gdy stoję na twardym gruncie racjonalizmu i mam sytuację pod kontrolą – oznajmił stanowczo, unosząc się do pozycji półsiedzącej i nieco nerwowym ruchem poprawiając na nogach koc. – Wtedy, kiedy dysponuję pełną i obiektywną oceną ryzyka inwestycji, w którą wchodzę, a nie wtedy, kiedy muszę polegać na jakichś wiarach, nadziejach i innych idealistycznych zapychaczach jaźni. Ale czy właśnie o to chodzi Józefinie? Nadal tego nie wiem – w jego głosie zabrzmiało poirytowanie. – I nie znoszę nie wiedzieć takich podstawowych rzeczy. A najgorsze jest to, że być może ona tylko się mną bawi i stroi sobie żarty, a ja w to wierzę jak głupi… No właśnie – uśmiechnął się ironicznie. – Znowu ta wiara. Ciężko się walczy takim orężem, pani Izo. Bardzo ciężko.

– Wiem – odparła łagodnie. – Ale może na tym ma polegać zadanie, które postawiła przed panem pani Ziuta?

Krawczyk opadł z powrotem na poduszkę niczym balonik, z którego nagle uszło powietrze.

– Pewnie tak – westchnął, wpatrując się w sufit. – Przecież w grze o taką stawkę nie może być łatwo. Zresztą proszę mi wierzyć, że z Sylwią też mi łatwo nie jest, każdego dnia w tym względzie toczę ze sobą walkę. Niemniej to, co powziąłem, wymaga sprawdzenia w praktyce i chyba nawet Józefina rozumie, że nie ma innej drogi.

– Co pan ma na myśli? – zapytała ostrożnie Iza.

– To, że muszę się upewnić – odparł, zagryzając wargi. – Zwłaszcza w jednym, najważniejszym dla mnie punkcie. To tak, jakby sprawdzać fundament, na którym buduje się dom… Widzi pani, życie na tyle mocno mnie sponiewierało, że po części rzeczywiście stałem się robotem, cyborgiem, jak słusznie mnie pani nazwała, a cyborg ma to do siebie, że nikomu nie umie zaufać na kredyt, nawet jeśli bardzo tego chce. Przekonuję się o tym na co dzień… Jednak to nie zmienia faktu, że jestem człowiekiem czynu i jeśli powezmę plan, zazwyczaj doprowadzam go do końca, choćby nie wiem jak był skomplikowany i niebezpieczny. Zdaję sobie sprawę z tego, że igram z ogniem – pokiwał lekko głową – ale są kwestie, z których nie zrezygnuję nawet kosztem życia. Zwłaszcza że to wszystko finalnie może się okazać tylko jednym wielkim złudzeniem. Takim samym, jakim okazała się Leokadia… takim samym jak moje znakomite samopoczucie dzisiejszego poranka… więc jeśli mam być w pełni sobą, walkę o życie też muszę poprowadzić po swojemu.

Iza, niezadowolona ze wzmianki o Lodzi, pokiwała tylko głową, uznając, że nie będzie tego komentować.

„W końcu sam powtarza, że to było złudzenie” – pomyślała. – „Więc niech tak zostanie. On rzeczywiście jest uczuciowym cyborgiem, wiara go zniesmacza, nadzieja denerwuje, a narzeczoną traktuje nie jak partnerkę życiową, tylko jak narzędzie w interesach. Może kiedyś taki nie był, Madi mówi, że nie… ale teraz to już jest chyba nieuleczalne.”

Nota bene, jak pani odebrała dzisiaj kontakt z moją narzeczoną? – zapytał Krawczyk, jakby czytając w jej myślach.

– No… – zmieszała się.

– Wyczuła pani niewątpliwie pewną niechęć z jej strony – uśmiechnął się pobłażliwie, zerkając na nią spod oka. – Ale proszę jej to wybaczyć, zakładam, że jest zwyczajnie zazdrosna o względy, jakie pani okazuję. Ponieważ nie uważałem za stosowne udzielać jej wyjaśnień co do rodzaju relacji, jaka łączy mnie z panią, w naturalny sposób postrzega panią jako swoją konkurentkę.

Iza spojrzała na niego z dezaprobatą, na nowo uderzona nieprzyjemnymi wrażeniami ze spotkania przy obiedzie, w szczególności łatwo wyczuwalną wrogością Sylwii.

– Nie rozumiem – burknęła z urazą. – Dlaczego nie wyjaśnił jej pan tego?

– A powinienem?

– Oczywiście! – prychnęła. – Co za pytanie! Nie zauważył pan, że postawił pan nas obie w bardzo niezręcznej sytuacji? Zwłaszcza wtedy, kiedy kazał mi pan wybierać to mieszkanie. Skoro ono miało być dla niej, to rzeczywiście ona powinna sama je sobie wybrać, nie mówiąc już o tym, że co chwila pan ją karcił, dyscyplinował i zaznaczał swoją wyższość. Uważa pan że takie zachowanie jest w porządku względem własnej narzeczonej?

Krawczyk przyglądał jej się uważnie spod półprzymkniętych powiek.

– Szczerze mówiąc, nie zaprzątam sobie tym głowy – wzruszył lekko ramionami. – Domyślam się oczywiście, że dla takiej idealistki jak pani, sposób, w jaki rozmawiam z narzeczoną, jest rażąco nieodpowiedni, jednak proszę nie zapominać, że ja idealistą nie jestem. Planowane małżeństwo z Sylwią traktuję jako czysty układ i środek do celu, a jedyne, czego od niej wymagam, to pełna lojalność i szacunek do mnie pomimo kiepskiego stanu zdrowia, w jakim się znajduję.

– Ale przecież pan i tak to ma – zauważyła przytomnie. – Jeszcze ani razu nie zauważyłam, żeby pani Sylwia wykazała się wobec pana brakiem szacunku. Nawet wtedy, kiedy pan traktuje ją jak… przedmiot – dodała ciszej i z wahaniem, tknięta nagłą myślą, że może jednak przesadza i niepotrzebnie wtrąca się w coś, w co nie powinna się wtrącać. – Chociaż to jest oczywiście państwa sprawa, mnie nic do tego.

– Jak przedmiot? – powtórzył z zastanowieniem Krawczyk. – Hmm… Myślę, że aż tak to nie, ale nawet gdyby, to i tak liczą się nie słowa, tylko czyny, czyż nie? Zwłaszcza że to ona deklaruje romantyczne uczucia względem mnie, a nie ja względem niej – zaznaczył. – Przy czym, jak pani dzisiaj widziała, stratna na tym nie jest, a ponieważ ze swojej strony finansowo niewiele wniesie w to małżeństwo, staram się sprawdzić, czy chociaż to, co deklaruje w innych obszarach, jest prawdą. Mówiąc krótko, testuję ją – wyjaśnił swobodnie – i przy tej okazji sam ze sobą toczę walkę o to, żeby z pełnym przekonaniem jej zaufać.

Iza pokręciła głową z dezaprobatą, wspominając podobne słowa o nikłym finansowym wkładzie w małżeństwo, jakie sama kilka miesięcy wcześniej usłyszała z ust Romana Krzemińskiego. Bliźniaczo podobne podejście Krawczyka, który w tym względzie był niereformowalny, z jednej strony ją irytowało, lecz z drugiej wolała już się w to wtrącać. Bo co ją obchodził materialistyczny układ, jaki milioner miał ze swoją narzeczoną? Oboje wydawali się siebie godni, a jeśli Sylwia rzeczywiście reagowała na nią niechętnie, ponieważ w jakimś stopniu była zazdrosna o jego względy, to co w tym złego? Byłoby to wręcz dowodem zaangażowania i summa summarum świadczyłoby na jej korzyść.

– Pani, jak widzę, tego nie pochwala – ciągnął lekko kpiącym tonem Krawczyk, którego twarz odzyskała już teraz prawie normalny kolor. – Buntuje się przeciwko temu pani idealistyczna dusza, która wyznaje ideę małżeństwa opartego na wielkiej, romantycznej miłości do grobowej deski. Nawet chętnie, dla czystej przyjemności, posłuchałbym pani wykładu na ten temat, gdyby nie to, że doskonale znam już pani zdanie, więc byłaby to tylko niepotrzebna strata naszego cennego czasu. Dlatego, jeśli pani pozwoli, pominę na razie tę kwestię i wrócę do Józefiny – spoważniał, mierząc ją świdrującym wzrokiem. – Czy z pani doświadczenia w jakikolwiek sposób wynika, że Józefina ma skłonności do strojenia sobie żartów?

Iza spojrzała na niego zdziwiona.

– Pytam całkowicie poważnie, pani Izo – zapewnił ją. – Czy w kontakcie z nią chociaż raz zdarzyło się pani coś takiego?

– Hmm – zastanowiła się. – Zależy, co pan rozumie przez strojenie sobie żartów. Jeśli ma pan na myśli poczucie humoru, to owszem, pani Ziuta nieraz dała dowód, że je posiada, była zwłaszcza jedna taka sytuacja… Natomiast jeśli chodzi panu o żarty w negatywnym sensie, jakieś kpiny czy celowe wprowadzanie kogoś w błąd, to nie, nie przypominam sobie nic takiego. I nigdy nie posądzałabym jej o to – zaznaczyła z przekonaniem – nawet jeśli nadal trudno mi zrozumieć to, co robi.

– Co to była za sytuacja, w której Józefina wykazała się poczuciem humoru? – zaciekawił się.

Uznawszy po chwili namysłu, że nie ma w tym nic niebezpiecznego, Iza opowiedziała mu historię bransoletki Oli i nocnej interwencji pani Ziuty podczas pierwszego zlotu czarownic u Klaudii. Milioner słuchał w skupieniu i z wyraźnym zainteresowaniem, przy czym widać było, że przyjęte leki oraz spokojne leżenie w przyciemnionym pomieszczeniu dobrze mu zrobiły, wyglądał bowiem dużo lepiej niż jeszcze pół godziny wcześniej, nawet dłonie prawie całkiem przestały mu drżeć.

– Z jednej strony to było zabawne, a z drugiej trochę straszne – podsumowała swą opowieść Iza. – Ale z całą pewnością pani Ziucie nie chodziło o puste żarty. Ja to odebrałam jako celową manifestację istnienia rzeczywistości metafizycznej przed niedowiarkiem, który ją negował. Czyli w jakimś sensie działanie wychowawcze.

– Działanie wychowawcze – powtórzył powoli Krawczyk. – Hmm… to niewykluczone. W moim przypadku, jak rozumiem, chodziło o to samo, w dodatku w porównaniu do pani koleżanki metody wychowawcze, jakie na mnie zastosowano, były o wiele bardziej radykalne. Trudno zresztą odmówić im skuteczności – skrzywił się. – Ale wie pani, co najbardziej uderzyło mnie w tej opowieści?

Iza pokręciła głową przecząco.

– To, że Józefina przyniosła tę paczkę i wręczyła ją pani koleżance. Jak by na to nie spojrzeć, jest to rzecz materialna, która posiada parametry fizyczne, więc w przypadku osoby, która przychodzi z innego wymiaru, to nie powinno być możliwe. Oczywiście wierzę w to, co pani mówi, i nie wątpię, że tak było, ba, wręcz się z tego cieszę, ponieważ to uwiarygodnia moje własne doświadczenia. Co nie zmienia faktu, że jeszcze pół roku temu takie słowa w moich ustach byłyby nie do pomyślenia… – pokręcił głową z mieszaniną dezaprobaty i zażenowania. – Ale przed panią przynajmniej mogę być szczery.

Zamilkł na kilka sekund, przymykając oczy.

– Nadal nie mogę zapomnieć chwili, kiedy Józefina położyła mi rękę na brzuchu i natychmiast poczułem się zdrowy – podjął. – To przecież też nie powinno być możliwe, a jednak wydarzyło się, jestem pewien, że to nie było przywidzenie. Czułem jej dotyk, miała bardzo zimną, wręcz lodowatą rękę… I ta ręka mnie uleczyła. Co prawda tylko na kilka minut, ale jednak.

– Tak – pokiwała głową Iza. – Pani Ziuta właśnie tak działa, na pograniczu metafizyki i świata materialnego, parametry fizyczne nie są dla niej przeszkodą. Ja sama też za pierwszym razem wpadłam na nią na ulicy i wytrąciłam jej z rąk jakąś paczkę, dlatego długo nie podejrzewałam, że przychodzi z innego wymiaru. Dopiero kiedy zebrało się więcej danych, odkryłam, z kim mam do czynienia. Tyle że wtedy to mnie nawet tak bardzo nie przeraziło – uśmiechnęła się lekko. – Pewnie dlatego, że byłam już do tych anomalii w jakimś stopniu przyzwyczajona.

– Widzę, że dla pani obcowanie z przybyszami z tamtej strony to bułka z masłem – zauważył z przekąsem milioner. – Ja natomiast, jako zadeklarowany agnostyk i materialista, nadal nie mogę się do tego przyzwyczaić. A jednak przy pani, kiedy gawędzimy sobie o tym w tak naturalny sposób, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, to wszystko nawet dla mnie wydaje się łatwiejsze. Józefina dobrze wiedziała, kogo mi polecić… Jest pani moją nieocenioną przewodniczką po metafizycznych ścieżkach, pani Izo.

Przy ostatnich słowach uchylił powieki i spojrzał na nią znacząco, posyłając jej ów ciepły, zupełnie pozbawiony wszelkiej maniery uśmiech, który widziała u niego już raz czy dwa i który bardzo lubiła. Odwzajemniła mu go spontanicznie z głębi serca, ujęta myślą, że oto znów na sekundę lub dwie uchylił przed nią swą żelazną maskę cynicznego cyborga. Czy to naprawdę był ten niebezpieczny człowiek, którego jeszcze niedawno tak panicznie się bała, który z premedytacją działał na szkodę jej przyjaciół i który teraz, o ile w jakikolwiek sposób maczał palce w działaniach Rolskiego, mógłby chcieć zaszkodzić jej rodzinie? W tym momencie jakoś trudno było jej w to wierzyć.

– Pytał mnie pan o poczucie humoru pani Ziuty – przypomniała mu – i o to, czy ma tendencję do strojenia sobie żartów. Mam nadzieję, że odpowiedziałam na to pytanie satysfakcjonująco?

– Tak – skinął głową z zastanowieniem. – Mniej więcej tak. Historia, którą pani mi opowiedziała, rzuca na jej sylwetkę pewne światło, chociaż nie ukrywam, że nadal mam wątpliwości co do jej intencji… Hmm…

Dźwignął się na łokciu, by podciągnąć się nieco wyżej na poduszce, po czym, poprawiwszy sobie na nogach koc, spojrzał na nią stanowczo.

– No dobrze, pani Izo. Nie będę się czaił jak dziecko i powiem wprost, co mi leży na wątrobie, zwłaszcza że mogę się tym podzielić tylko z panią. Może w swojej idealistycznej otwartości umysłu wpadnie pani na jakąś sensowną interpretację czegoś, co, racjonalnie rzecz ujmując, jest kompletnie bezsensowne, ale czego mimo wszystko jestem pewny. Tak pewny jak tego, że pani tu jest – zaznaczył z powagą – i że z panią rozmawiam. Bo albo to jest jedna wielka autosugestia, którą od początku do końca powinienem odrzucić, albo jest to prawda, którą również muszę przyjąć w całości i bezwarunkowo.

– Tak – zgodziła się.

– Na razie nadal zakładam to drugie – zastrzegł, podnosząc w górę palec. – Bo gdybym miał założyć pierwszą wersję, to sama pani rozumie… wszystkie moje rozmowy z panią, moje wielotygodniowe refleksje, moja walka z samym sobą i cała ta rewolucja, którą przeprowadzam w swoim życiu, wszystko to byłoby bez sensu. Oczywiście byłby to triumf rozumu nad emocjami, co jeszcze pół roku temu sprawiłoby mi wielką satysfakcję, ale dziś, po tym, co przeszedłem i co… można chyba powiedzieć, że osiągnąłem… to byłoby dla mnie zbyt bolesne rozczarowanie. I za duży koszt. To by mnie po prostu zabiło – sprecyzował, zagryzając wargi. – Umarłbym nie tylko od choroby, ale też ze wstydu za samego siebie. Czy pani to rozumie, pani Izabello?

– Tak – szepnęła. – Rozumiem. Tylko że…

– Tak właśnie działa ta wasza nieszczęsna nadzieja – przerwał jej z nagłą goryczą milioner. – Ciągnie w górę, każe ignorować odruchy własnego rozumu, a potem nagle strąca w dół i rozbija o beton. Nieraz już się o tym przekonałem i jeśli tak będzie i w tym przypadku… jeśli okaże się, że Józefina tylko sobie ze mnie zażartowała… to powiem pani, że wolałbym umrzeć od razu na swoich dawnych zasadach. Jako niezłomny racjonalista, który gwiżdże sobie na idealistyczne wizje i ma w poważaniu takie bzdury jak nadzieja.

– Ale… dlaczego pan tak mówi? – zapytała z bezradnym zdziwieniem Iza. – Przecież…

– Problem w tym, że ja już dałem się w to wciągnąć – mówił dalej nerwowym tonem Krawczyk. – I to wciągnąć tak głęboko, że praktycznie nie widzę od tego odwrotu. Pewnie jestem głupi, nadal głupi, a jednak nie potrafię się wycofać, stawka jest na to za duża. Zrezygnować z tego, to jak umrzeć za życia, już teraz. Poddać się bez walki. A ja nie znoszę poddawać się bez walki.

Zamilkł na chwilę i znów przymknął oczy, widać było, że stara się opanować.

– Moje zdrowie, jak pani sama widzi, ostatnio rzeczywiście znów poprawiło się skokowo – podjął wreszcie łagodniej. – A największe skoki wzwyż ewidentnie notuję w okolicach pani wizyt u mnie. Po naszych rozmowach albo tuż przed, jak dziś rano… tak jakby to faktycznie było ze sobą ściśle powiązane. Co więcej, ja w to autentycznie wierzę – zaznaczył. – Nie zmuszam się do tego, nie naginam woli, ale wierzę w to naprawdę. Oczywiście moja racjonalna natura nadal nie wyklucza, że to tylko autosugestia, krótkofalowy efekt nadziei starego głupca, która potem jednym ciosem strąci go na samo dno. Ale fakty są faktami. Odkąd pracuję z panią nad tym tematem i za pani akceptacją podejmuję kolejne kroki, takie jak chociażby ten z Sylwią, moje zdrowie z miesiąca na miesiąc poprawia się. Przynajmniej od strony samopoczucia, bo… no właśnie – spojrzał na nią czujnie. – Tu też mam wątpliwości, czy to nie są tylko żarty Józefiny.

– W jakim sensie? – zdziwiła się Iza.

– W takim, że za poprawą samopoczucia nie idzie poprawa wyników badań – wyjaśnił ponuro. – Wspominałem już pani o tym. Owszem, czuję się o wiele lepiej, mam więcej sił i jakaś drobna poprawa bieżących wyników biochemicznych jest, ale w tych fundamentalnych kwestiach, dotyczących stanu mojego kośćca i organów wewnętrznych, nadal niewiele się zmieniło. Tak jakby to była tylko celowa atrapa… tak właśnie żarcik. Wywoływanie bezpodstawnej nadziei, żeby potem tym skuteczniej dobić naiwniaka. Nie wiem, czy jako kara za grzechy – skrzywił się ironicznie – czy raczej w ramach działań wychowawczych, jak pani to nazwała, ale to jest opcja, której nie mogę wykluczyć.

– Nie wierzę w to – pokręciła głową Iza. – Po prostu nie wierzę.

– No tak, wiara – uśmiechnął się z przekąsem. – Znowu wiara… Ale dobrze, pani Izabello. Powiem pani ostatnią rzecz, która jest związana z moim snem, a która jest tak absurdalna, że mam opory mówić o tym nawet z panią. Ale pani nie będzie się z tego śmiała, prawda? – zerknął na nią czujnie.

– Oczywiście że nie – zapewniła go z powagą. – Czy kiedykolwiek śmiałam się z tego, co pani mówił?

– Nigdy – przyznał ciepło. – I to, nie ukrywam, dodaje mi odwagi, tym bardziej że czuję wewnętrzny przymus podzielenia się tym z panią. Otóż, kiedy wymieniałem z Józefiną myśli w trybie bez słów, na koniec poprosiłem ją o wskazówki co do moich dalszych działań, a przynajmniej o jakieś racjonalne uwiarygodnienie, że to, w co mnie wciągnęła, nie jest tylko złudzeniem. Na początku nie chciała na to odpowiedzieć, milczała i tylko na mnie patrzyła, ale ja byłem nieustępliwy i ponawiałem prośbę o wskazówki aż do skutku. Aż końcu zareagowała – skrzywił się. – I wie pani, co mi odpowiedziała?

– Co? – szepnęła w napięciu.

– Że będę musiał kupić największego dinozaura.

W sypialni zapadła cisza. Iza patrzyła na Krawczyka szeroko otwartymi oczami, on zaś na nią z mieszaniną rozbawienia i ponurej rezygnacji.

– Wyśmienite, czyż nie? – uśmiechnął się pobłażliwie. – Ja też zareagowałem tak jak pani, a sekundę później, nim zdążyłem dopytać, o co chodzi, obudziłem się. Od razu zaznaczę, że nie ma mowy o pomyłce – zastrzegł – chyba że pomyłką są wszystkie moje metafizyczne przygody, których doświadczam od lipca. Jednak tego, jak powiedziałem, na razie nie chcę zakładać, muszę trzymać się jednej opcji, żeby nie zwariować. A zatem, jeśli przyjmuję, że to nie jest autosugestia, tym bardziej że Józefinę zna osobiście również pani, to muszę wykluczyć też to, że się pomyliłem i źle zrozumiałem jej słowa. Nie, nie ma takiej możliwości. W tym trybie przekazu po prostu nie da się pomylić.

Iza słuchała go w milczeniu, ze wszystkich sił starając się wypchnąć ze świadomości mimowolne skojarzenie, jakie mignęło jej w głowie natychmiast, gdy usłyszała słowo dinozaur. Małe pudełeczko klocków lego w dłoni Magdaleny, która zakupiła je spontanicznie w podziemiach warszawskiego dworca kolejowego… Czy to mogło mieć jakiś związek z tym, co powiedziała Krawczykowi pani Ziuta? Ależ nie, to przecież absurd! Głupi zbieg okoliczności. Ale jeśli jednak?

– I to mnie kompletnie zdezorientowało, pani Izabello – ciągnął Krawczyk. – Bo jednak są granice absurdu, których przekroczenie wywołuje dysonans poznawczy i każe zastanowić się po raz tysiąc pierwszy, czy to jednak nie jest ślepa uliczka. A Józefina zdecydowanie te granice przekroczyła.

„Nie, to nie ma sensu” – myślała z niepokojem Iza. – „Przecież pani Ziuta nie mogła sugerować mu kupna klocków lego z serii Jurassic World! Tamto na dworcu to był czysty przypadek, a jej musiało chodzić coś innego. To pewnie po prostu jakaś przenośnia… metafora…”

– Niemniej zakładam, że skoro podszedłem poważnie do wszystkiego, co mówiła mi wcześniej, powinienem się tego trzymać także w tym przypadku. Dlatego od trzech tygodni nie przestaję o tym myśleć, analizować tego ze wszystkich możliwych stron, również dlatego mówię o tym dzisiaj pani. Proszę mi powiedzieć – dodał ciszej, a w jego głosie zabrzmiała prośba – czy ma pani jakikolwiek pomysł na wyjaśnienie tych słów? Co, pani zdaniem, Józefina mogła mieć na myśli, mówiąc mi o kupowaniu dinozaura?

– Nie wiem – odparła z wahaniem Iza, odganiając od siebie niespokojne myśli. – Ale sądzę, że to musi być jakaś metafora. Bo przecież nie mogło jej chodzić o prawdziwego dinozaura…

– Prawdziwe dinozaury, o ile dobrze pamiętam, wyginęły miliony lat temu – zgodził się Krawczyk. – Więc oczywiście tego, co powiedziała Józefina, nie biorę dosłownie, ja również domyślam się, że chodzi tu o metaforę albo o skrót myślowy. Ewentualnie o żart – dodał, zerkając na nią znacząco. – A ponieważ od kilku tygodni pomimo wysiłków nie potrafię rozwikłać tej zagadki, hipoteza żartu, chociaż bardzo dla mnie nieprzyjemna, wydaje mi się zbyt prawdopodobna, żebym mógł ją jednoznacznie odrzucić.

Iza pokręciła głową.

– Nie, akurat żart bym wykluczyła – odpowiedziała z przekonaniem. – Nie wierzę, że pani Ziuta mogłaby sobie z pana żartować, a już zwłaszcza w takim kontekście.

– W takim razie jak to interpretować? – zapytał w napięciu milioner.

– Ja bym to interpretowała raczej jako wskazówkę na przyszłość – odparła powoli, ważąc każde słowo. – Czyli zgodnie z tym, o co sam pan ją prosił. I nie przejmowałabym się jakoś szczególnie tym, że nie rozumie pan, o co dokładnie jej chodziło, bo jeżeli to jest instrukcja na przyszłość, to wszystko dopiero się wyjaśni. W przyszłości. W tak zwanym właściwym momencie – dodała ciszej. – Widocznie on jest jeszcze przed panem, ale skoro ma pan wskazówkę, na co zwracać uwagę, będzie pan mógł zachować czujność i go nie przegapić.

Krawczyk nie spuszczał z niej uważnego wzroku, jednak z każdym jej słowem jego spięta twarz powoli zdawała się rozluźniać i rozjaśniać.

– Hmm – mruknął z uznaniem, kiedy skończyła mówić. – Dobra uwaga, pani Izabello. Nie żart i kpina, tylko proroctwo na przyszłość… Wie pani, że kompletnie o tym nie pomyślałem? Teraz dopiero widzę moje zaślepienie. Nie mogłem dojść do żadnego rozsądnego wyjaśnienia tych słów… czy raczej tego bezsłownego przekazu telepatycznego… więc skupiłem się na hipotezie żartu, a przecież wytłumaczenie prospektywne jest logiczne, w pewnym sensie nawet się narzuca. I jak spojrzeć na to w ten sposób, mam wręcz pewien trop – uśmiechnął się do siebie, a oczy rozbłysły mu nagle żywym blaskiem. – Tak… to bardzo możliwe… muszę koniecznie to sprawdzić, najlepiej zlecę analizę od razu jutro rano.

– Ma pan trop? – podchwyciła nie bez ulgi Iza.

– Tak mi się wydaje – pokiwał głową. – Przynajmniej pomysł na obszar, w którym mógłbym szukać tego dinozaura… I gdybym go tam znalazł, to w istocie byłby świetny sposób uwierzytelnienia, dokładnie to, o co prosiłem Józefinę. A niech to! – jego twarz przybrała nagle wyraz podekscytowania, który Iza pamiętała z rozmowy z asystentem przedkładającym mu papiery giełdowe. – Że też wcześniej sam o tym nie pomyślałem!

Przyglądała mu się w zdezorientowaniu, nie miała jednak najmniejszego zamiaru dopytywać, o co mu chodziło. Skoro znalazł jakiś trop, to tym lepiej, dzięki temu ona sama będzie mogła ze spokojem sumienia oddalić od siebie tamto absurdalne skojarzenie. Zwłaszcza że i tak nie mogłaby z nim nic zrobić.

– No cóż, dziękuję, pani Izo – podjął ciepło Krawczyk, któremu humor poprawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Sama pani widzi, jak bardzo nadal pani potrzebuję. W kilku słowach ucięła pani wszystkie złe myśli, które atakowały mnie od kilku tygodni, zwłaszcza kiedy miałem gorsze chwile. Gdybym był idealistą, powiedziałbym, że przywróciła mi pani nadzieję… zresztą… mogę to powiedzieć nawet jako racjonalista – stwierdził z uśmiechem po chwili zastanowienia. – Pani uwaga o właściwym momencie w przyszłości przypomina mi zresztą tamtą pierwszą o zerojedynkowym wytłumaczeniu doświadczeń niewytłumaczalnych. Jeśli takiego doświadczenia nie można zrozumieć na planie fizycznym, należy z automatu uznać je za metafizyczne… Niby nic szczególnego, a jednak dla mnie to się stało swego rodzaju fundamentem nowego myślenia i wiem, że to, co dzisiaj mi pani powiedziała, też będzie czymś takim. Jestem naprawdę zobowiązany, jednak, jeśli można, chciałbym prosić panią o dyskrecję – zaznaczył. – Niech sprawa mojego snu z Józefiną, a zwłaszcza ten niezręczny wątek dinozaura, pozostanie stricte między nami, dobrze?

– Oczywiście – pokiwała głową Iza. – Nikomu o tym nie powiem, obiecuję.

– Dziękuję. Ufam też, że po Nowym Roku znowu mnie pani odwiedzi i będziemy mogli porozmawiać tak jak dziś – spojrzał na nią wyczekująco. – Hmm? Proszę powiedzieć tak, pani Izabello.

– Tak – odparła nie bez oporu. – Skoro pan tego potrzebuje, to jak najbardziej. Tylko że …

– Tylko że?

– Tylko że, jeśli to dla pana nie kłopot, wolałabym nie brać już udziału w obiedzie – poddała odważnie. – Ani w kolacji, ani w żadnym tego rodzaju spotkaniu w szerszym gronie.

Krawczyk pokiwał powoli głową.

– Rozumiem – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Moja narzeczona i Ewelina, chociaż niewiele się odzywały, dały pani dzisiaj mocno popalić, czyż nie? Proszę się tym nie przejmować – machnął nonszalancko ręką. – Co prawda liczyłem, że znajdziecie panie między sobą jakąś nić porozumienia, ale cóż… nie jest to bynajmniej dla mnie priorytetem. Dzisiaj zależało mi na tym, aby to pani, w obecności Sylwii, wybrała dla niej mieszkanie na prezent, miałem w tym swoje racje, o których pozwoli pani, na razie nie będę mówił, niemniej, skoro nie życzy sobie pani na przyszłość ich towarzystwa, nie będę więcej pani na nie narażał. Daję pani na to moje słowo.

– Dziękuję – szepnęła uspokojona tym zapewnieniem Iza.

– Pozostała mi jeszcze jedna rzecz do negocjacji – uśmiechnął się milioner, sięgając po odłożony obok poduszek pager i naciskając guzik. – Mianowicie skromny prezent, jaki chciałbym pani wręczyć z okazji zbliżającej się gwiazdki.

Iza wyprostowała się na krześle z niepokojem.

– O nie, dziękuję – zaprotestowała szybko. – Prosiłam już kiedyś pana, żeby nie dawał mi pan żadnych prezentów!

– Ale dlaczego? – zdziwił się. – Jest pani dzisiaj moim gościem, a do tego zbliża się gwiazdka, więc wręczenie pani choćby symbolicznego drobiazgu z tej okazji uważam za swój naturalny obowiązek.

– Symbolicznego drobiazgu – powtórzyła z przekąsem Iza. – Już ja znam te pana drobiazgi. Poniżej całej piwnicy najdroższego wina, stumetrowych mieszkań albo helikopterów raczej pan nie schodzi.

Krawczyk roześmiał się serdecznie, odrzucając na bok pager i układając się wygodniej na poduszce. Iza zwróciła uwagę, że w jego śmiechu zabrzmiała rzadko spotykana czysta i beztroska nuta, która sprawiła jej mimowolną radość, podobnie jak ulotna myśl, że jeszcze dwa miesiące temu taki wybuch śmiechu przypłaciłby zapewne ciężkim atakiem duszącego kaszlu. Czy to, że dziś nie słyszała u niego tego kaszlu ani razu, nie było najlepszym dowodem na realną poprawę stanu jego zdrowia?

– Obiecuję, że dzisiaj to naprawdę będzie drobiazg – zapewnił ją z rozbawieniem. – Pamiętam pani zastrzeżenia i nie chcę stawiać pani w niezręcznej sytuacji, o to się proszę nie martwić. Zresztą zaraz sama pani zobaczy – uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, wyciągając rękę do pokojówki, która właśnie wsunęła się cicho przez drzwi, niosąc na niewielkiej tacy białą, wypchaną kopertę formatu A5. – Tak, pani Gabrielo, proszę mi to podać… mhm, dziękuję. Może pani odejść.

Iza zerknęła z niepokojem najpierw na kopertę, a potem na Krawczyka, który odczekał, aż pokojówka opuści sypialnię, i wyciągnął ku niej rękę z podarunkiem.

– Proszę, pani Izo – powiedział życzliwie. – Zechce pani przyjąć ten drobny antycypowany prezent gwiazdkowy. Proszę się nie obawiać, to nie jest umowa na mieszkanie ani na helikopter – zastrzegł z humorem. – Rozbawiła mnie pani tym dziś jak rzadko kiedy, dlatego obiecam pani coś. Jeśli uda mi się wyzdrowieć, naprawdę kupię ten helikopter i w ramach wdzięczności za pomoc, będę go pani czarterował, kiedy tylko pani sobie tego zażyczy. Mówię to całkowicie serio, jeszcze się pani przekona! – zaśmiał się, wychylając się z łózka i stanowczym gestem wciskając jej kopertę w dłoń. – No, proszę. Niech pani nie sprawia mi przykrości odmową. To naprawdę nic kosztownego, poza tym, chociaż Sylwia twierdzi, że kobiety uwielbiają takie rzeczy, wcale nie mam pewności, czy pani się spodoba.

Iza z wahaniem wzięła kopertę z jego ręki. Była otwarta, zatem zajrzała do niej, znajdując w środku gruby plik zadrukowanych, kolorowych kartoników, które wyglądały jak ulotki reklamowe.

– Co to jest? – zapytała zdziwiona.

– Zestaw voucherów do wszystkich najlepszych centrów SPA i odnowy biologicznej w Lublinie oraz do wybranych w województwie – odpowiedział milioner, przyglądając się z usatysfakcjonowanym uśmiechem jej zdezorientowanej minie. – Z ważnością do końca przyszłego roku, więc nie ma obaw, że któryś z nich zbyt szybko się przeterminuje.

Zaskoczona Iza pokręciła głową.

– Ale… ja nie korzystam z takich rzeczy – odpowiedziała niepewnie. – Nigdy w życiu nie byłam w salonie SPA, nawet nie wiem, co tam się robi…

Krawczyk znów roześmiał się owym czystym, przyjemnym dla ucha śmiechem, który w przeciwieństwie do jego standardowo chłodnego, autorytarnego tonu budził w niej mimowolny odruch sympatii.

– A zatem najwyższy czas, żeby się o tym przekonać! – stwierdził wesoło. – Kiedyś przecież musi być ten pierwszy raz, czyż nie, pani Izo? Jak sama pani widzi, mój gwiazdkowy podarunek to naprawdę drobiazg, ufam jednak, że przyniesie pani odrobinę przyjemności. Ja sam korzystam z różnych wodnych zabiegów w domu – zaznaczył, poważniejąc. – Lekarze mi to zalecają, a ponieważ od dawna mam od tego ludzi i odpowiednią infrastrukturę w podziemiu tego budynku, nie muszę zwracać się do firm zewnętrznych. Zapewniam więc panią na bazie własnego doświadczenia, że to znakomita sprawa, autentyczne odprężenie dla napiętych nerwów, zwłaszcza w stanie stresu i przemęczenia, którego w dzisiejszych czasach nikomu nie brakuje.

– No tak… na pewno – zgodziła się Iza, która, spodziewając się jako podarunku różnych rzeczy ale na pewno nie czegoś takiego, nie miała gotowego planu na taką okoliczność i musiała na gorąco zdecydować, co mu odpowiedzieć. – Wyobrażam sobie.

– Specjalnie dla pani kazałem wynaleźć wszystkie najlepsze placówki tego rodzaju w Lublinie i w okolicy – mówił dalej Krawczyk. – Są to głównie sieci, więc obojętnie, do której placówki pani pójdzie, te wejściówki będą honorowane. Co więcej, jak mnie zapewniono, jeden z takich salonów znajduje się tuż pod Radzyniem Podlaskim – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Nie będzie więc pani ograniczona nie tylko czasem, ale również przestrzenią, tym bardziej że, jak mniemam, czas świąteczny będzie pani chciała spędzić ze swoją rodziną w Korytkowie.

Iza wyprostowała się na krześle. Nazwy Radzyń Podlaski i Korytkowo w jego ustach, choć wymienione w zupełnie niewinnym kontekście, natychmiast zapaliły w jej głowie czerwoną lampkę ostrzegawczą. Czy to była jakaś sugestia? Co prawda podarunek w postaci vouchera do salonu SPA pod Radzyniem raczej nie mógł mieć nic wspólnego ze sprawą Rolskiego, jednak tak jawne nawiązanie do jej rodzinnych stron mimo wszystko ją zelektryzowało. Pomna ostrzeżeń Pabla, zostawiła to jednak bez komentarza, a jedynie podwoiła czujność.

– Poza tym, znając pani altruistyczną naturę – ciągnął swobodnie Krawczyk – pomyślałem, że nawet jeśli nie będzie pani chciała wykorzystać tych wszystkich wejściówek osobiście, może pani podarować je w prezencie komuś innemu. Siostrze, szwagrowi, przyjaciołom… komu tam tylko pani będzie chciała. Czy w związku z tym taki skromny prezent jest dla pani akceptowalny, pani Izabello?

Iza obróciła z wahaniem w rękach kopertę, mimo woli urzeczona jego ostatnią uwagą. Oczami wyobraźni ujrzała Amelię, którą w ramach oryginalnego prezentu gwiazdkowego mogłaby wysłać na odprężającą sesję w SPA pod Radzyniem. Może zresztą pojechałyby tam we dwie? Czy to nie byłaby wielka frajda i okazja do wspólnego zregenerowania sił? Co prawda nigdy nie słyszała o takiej placówce w okolicy, ale to zapewne dlatego że kompletnie się tym nie interesowała. A dziewczyny z pracy? Gdyby dostały od niej po takim voucherze, byłyby zachwycone! Jak by na to nie spojrzeć, to naprawdę nie był głupi pomysł, dla Krawczyka koszt takiego zestawu był w istocie niezauważalny, a skoro tak bardzo mu zależało, żeby go przyjęła…

– Tak – odparła z uśmiechem, zamykając kopertę i kładąc ją sobie na kolanach. – Przekonał mnie pan, zwłaszcza tym ostatnim argumentem. Przyjmuję więc prezent i bardzo panu za niego dziękuję, żałuję tylko, że ja sama nie mam nic dla pana w zamian.

– Jak to nie? – uśmiechnął się z satysfakcją milioner. – W prezencie gwiazdkowym przyniosła mi dziś pani swoją obecność i możliwość rozmowy na tematy, które mnie nurtują, a których nie mogę poruszyć z nikim innym. A to nieporównywalnie więcej niż jakieś tam bileciki do SPA czy inne helikoptery – machnął lekceważąco ręką.

Iza spojrzała na niego, on na nią i oboje jak na komendę wybuchli spontanicznym śmiechem, który po raz kolejny w przyjemny sposób rozluźnił atmosferę.

– Dziękuję – powtórzyła, sięgając po torebkę odwieszoną na oparcie krzesła i chowając do niej kopertę. – To naprawdę bardzo miłe. Zaskoczył mnie pan tym pomysłem niesamowicie, ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej go doceniam.

Mówiąc to, położyła sobie torebkę na kolanach, by zasygnalizować tym gotowość do zakończenia wizyty.

– Cieszę się – odparł ciepło Krawczyk, naciągając na siebie koc i wygodniej układając głowę na poduszce. – To mi sprawia naprawdę wielką satysfakcję i przyjemność, pani Izabello. Tylko proszę mnie jeszcze nie opuszczać, dobrze? Wprawdzie do wieczora muszę odpoczywać, ale czuję się już dużo lepiej, więc czy zgodzi się pani zostać jeszcze chwilę i pogawędzić ze mną na jakiś niezobowiązujący temat? Proszę, pani Izo – dodał z powagą, widząc jej niepewną minę. – Pani obecność wpływa na mnie bardziej leczniczo niż wszystkie interwencje medyczne razem wzięte, więc póki jeszcze mogę, chciałbym skorzystać z okazji. Tylko pół godzinki, hmm? Zamówię dla pani jeszcze jedno cappuccino.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *