Anabella – Rozdział CXCI

Anabella – Rozdział CXCI

Czwartkowy wieczór w Anabelli przebiegał standardowo. Tego dnia jedynym nietypowym wydarzeniem było strategiczne przemeblowanie w kuchni, mianowicie zamiana lodówek, z których stara, mniejsza, pojechała do nowego lokalu na Koncertowej, zaś na Zamkową trafiła nowa, o wiele pojemniejsza, osobiście wybrana przez Elizę i zamówiona przez szefa kilka dni wcześniej. Kiedy Iza dotarła do pracy, trwało właśnie wielkie sprzątanie pobojowiska pozostałego po rozpakowywaniu i montażu sprzętu, co było o tyle utrudnione, że w międzyczasie kuchnia musiała działać na pełnych obrotach, by nadążać z obsługą zamówień napływających z sali. Wkrótce potem, około godziny dwudziestej, zadowolony z udanego manewru szef, pochwaliwszy zaangażowanie zespołu, zawezwał do gabinetu Izę, aby omówić z nią plan na kolejne dni, w tym głównie przygotowania do Dnia Francuskiego i obiadu wydawanego na zamówienie francuskich gości.

– No i jeszcze zostało nam to – oznajmił na koniec rozmowy, wyciągając z szafy dwie butelki francuskiego wina i pokazując jej wymownym gestem. – Vous les reconnaissez, Mademoiselle?[*] Symbol zapieprzu w robocie, przez który od miesiąca nie mamy czasu na dokonanie rytualnej degustacji.

C’est vrai, Monsieur[**] – przyznała siedząca na brzegu kozetki Iza. – Mieliśmy sprawdzić, czy warto wciągnąć je do karty, odłożyliśmy na trzeci Dzień Francuski, a tu nagle okazuje się, że on już w tę sobotę… Niesłychane, kiedy to zleciało!

– Dlatego dłużej nie będziemy tego odkładać, dokonamy degustacji teraz – zadecydował stanowczo Majk, stawiając obie butelki na biurku i sięgając do szafki po przechowywane tam szklanki na wodę. – Nie będziemy już lecieć po kieliszki, wypijemy w tym.

– Ale jak to? W pracy? – zaniepokoiła się.

– A czemu nie? – wzruszył ramionami, ustawiając szklanki na blacie i wyciągając z kieszeni klucze, do których podpięty był mini-zestaw narzędzi. – To przecież część naszej roboty, musimy ustalić, czy wino nadaje się do karty, a jeśli nie zrobimy tego dzisiaj, nie będzie już czasu na dokupienie zapasów.

– No tak… racja – zgodziła się.

Majk wysupłał z zestawu narzędzi niewielki składany korkociąg, rozłożył go i zabrał się za otwieranie pierwszej z butelek.

– Jutro rano mógłbym to zamówić, po południu by przyszło i jeszcze zdążylibyśmy zaktualizować ofertę – ciągnął. – Dlatego skosztujemy i podejmiemy decyzję teraz. Ku chwale Ojczyzny.

– Tak jest, szefie – uśmiechnęła się.

– Oczywiście nie będziemy chlali na umór – zastrzegł z pobłażaniem. – Nie bój się, nie każę ci obalać dzisiaj dwóch butelek. Nalejemy sobie tylko po małej lampce każdego i sprawdzimy, ile jest warte, a resztę odniesiemy do Wiki. Wiadomo, że wolałbym degustować to z tobą w innych warunkach i bez pośpiechu – dodał, zerkając na nią wymownie. – Ale i do tego, mam nadzieję, będziemy mieć jeszcze niejedną okazję… na jakąś wyjątkową trzymam w domu tego twojego burgunda od Krawczyka – mrugnął do niej porozumiewawczo, wyciągając korek z butelki i odkładając go wraz z kluczami na blat. – A dzisiaj potraktujmy to jako degustację techniczną w warunkach zawodowych. No dobra, lejemy… – pochylił się nas szklankami, napełniając je w jednej trzeciej rubinowym płynem. – Hmm, kolor elegancki… wygląda nieźle. Powinniśmy je byli tylko najpierw trochę schłodzić, żeby w pełni docenić walory smakowe, ale trudno. Szkoda na to czasu, zresztą…

Przerwał i wyprostował się z butelką w ręce, gdyż na korytarzu rozległy się zbliżające się kroki, a po chwili również pukanie do drzwi.

– Kto znowu? – mruknął z niechęcią. – Proszę! – rzucił głośno.

Iza odruchowo podniosła się z kozetki, wygładzając na sobie fartuszek. Do gabinetu przez uchylone drzwi wetknął głowę Antek.

– Tak, jest szef – zameldował komuś za swoimi plecami. – Iza też. Szefie, przyszedł pan Paweł i pyta, czy…

– Dobra, już mnie nie anonsuj, Antek! – rozległ się niski, wesoły głos Pabla, który stanął za nim w szerzej otwartych drzwiach. – Sam sobie poradzę.

– O, cześć, frajerze! – ucieszył się Majk. – Co za niespodzianka! No właź, właź, zapraszamy! Antek, dzięki – skinął głową chłopakowi, który jednak nie wycofał się, dając znak Izie, że chce z nią rozmawiać. – Co tam jeszcze?

– Tylko info dla Izy, że niedługo przyjdzie tu ktoś od tych Francuzów w sprawie korekty menu – oznajmił Antek, mierząc podejrzliwym wzrokiem rozstawione na blacie szklaneczki z winem i butelkę w ręce szefa. – I najlepiej będzie, Iza, jak ty osobiście z nim pogadasz.

– Oczywiście, Antoś – zgodziła skwapliwie, podając na powitanie rękę Pablowi. – Zajmę się tym. Ale czekaj… to jeszcze dzisiaj ma być ten człowiek? Tak późno?

– Tak, Wika zapomniała przekazać, że już był po południu, ale nie zastał ani ciebie, ani szefa, a chcą coś zmodyfikować na sobotę i koniecznie chcą gadać bezpośrednio z dyrekcją. Więc powiedział, że wróci tu wieczorem. On albo ktoś w zastępstwie.

– Okej – skinął głową Majk, również ściskając dłoń Pabla. – To jak przyjdzie, wołaj go od razu tutaj, pogadamy wszyscy razem.

– Tak jest – odparł Antek, po czym wycofał się i zamknął drzwi.

– A pana co tu do nas sprowadza, panie mecenasie? – zwrócił się wesoło Majk do Pabla, który z rozbawioną miną, podobnie jak wcześniej Antek, przyglądał się na przemian butelce z winem i napełnionym szklankom. – Ma pan autoryzację od gwiazdeczki na włóczenie się po zakazanych knajpach o tej porze?

– Owszem – uśmiechnął się. – Mam nie tylko autoryzację, ale nawet rozkaz. I to podwójny.

– O! Rozkaz? – zdziwił się Majk. – Podwójny?

– Tak jest, szefie. Zaraz wyłożę wam treść mojej misji, najpierw jednak pozwolę sobie zapytać: to z jakiejś okazji? – wskazał na szklanki z winem. – Czy takie panują tu standardy, że szefostwo chleje sobie wieczorami wińsko na zapleczu?

Iza i Majk roześmiali się zgodnie.

– Nie „chleje wińsko”, tylko degustuje towar pod kartę – sprostował z udawaną urazą Majk. – Raczy pan mecenas uważać na słowa. Kontrola jakości to jedno z niewdzięcznych zadań w naszej pracy, właśnie poświęcamy się z moją zastępczynią dla dobra ludzkości, która w sobotę nawiedzi nasz lokal z okazji Dnia Francuskiego i musi dostać niezawodny towar, sprawdzony pod każdym kątem.

– Aha, rozumiem! – zaśmiał się Pablo. – Proszę wybaczyć, szefie, że ważyłem się przeszkodzić państwu w ciężkiej pracy! Swoją drogą fajna praca, już nie pierwszy raz zazdroszczę ci tej fuchy!

– Ale patrz, Iza, jakiego frajer ma nosa – pokiwał z uznaniem głową Majk. – Wyczuł naszą degustację jak na radarze i wiedział, kiedy wbić na kwadrat! Czekaj, mam tu jeszcze jedną szklankę… Skoro już tu jesteś, to chyba jako wybitny koneser francuskiego wina nie odmówisz nam pomocy, co?

– No, nie wiem – zawahał się Pablo. – Prowadzę samochód… chociaż faktem jest, że pewnie jeszcze z godzinkę posiedzimy z Piotrem na górze, musimy dopiąć papiery na jutro. Więc w sumie…

– No właśnie. Posiedzicie, więc jeszcze zdążysz odparować, dużo ci przecież nie naleję – podchwycił Majk, napełniając trzecią szklankę podobną, niewielką ilością wina. – A co trzy podniebienia to nie jedno ani nawet dwa… Trzymaj, Izula – podał jej jedną ze szklanek, drugą wręczając Pablowi. – A to dla pana mecenasa. Tylko nie pochlap sobie tego garniturku, frajerze! – zaśmiał się, wskazując na nienaganny, elegancki strój służbowy przyjaciela. – Bo gwiazdeczka łeb ci za to urwie!

– O to się nie bój – uśmiechnął się Pablo. – W samoobronie nie mam sobie równych, poza tym gwiazdeczka nie ma interesu w urywaniu łba ojcu własnego dziecka, więc jestem wystarczająco zabezpieczony na tę okoliczność. Zresztą, jeśli rozliczę się z wykonania misji, wszelkie inne nadużycia i tak zostaną mi wybaczone.

– O właśnie, mów, co to za misja! – zaciekawił się Majk, podnosząc w górę swoją szklankę. – A w międzyczasie kosztujemy wino, moi drodzy. Wasze zdrowie!

Wszyscy troje zgodnie podnieśli szklanki i zamoczyli usta w winie.

– Mmm, niezłe – ocenił Pablo, upijając kolejnego łyka. – Myślę, że doceniłyby je zwłaszcza panie.

– Iza? – zagadnął Majk.

– Bardzo dobre – przyznała Iza. – Takie trochę słodkawe z owocową nutą, powiedziałabym, że bardziej półwytrawne niż wytrawne. Mnie bardzo smakuje.

– W takim razie moja opinia już nie ma znaczenia – stwierdził z satysfakcją – chociaż zaznaczę, że jak najbardziej przychylam się do wniosków z waszej ekspertyzy. Wciągamy je niniejszym do karty na sobotę, co cieszy mnie tym bardziej, że sam je wybierałem – wypiął na chwilę dumnie pierś. – No dobra, to teraz to drugie. Odkorkuję je, a ty, Pablo, gadaj w tym czasie, o co chodzi. Jaką to bojową misję powierzyła ci małżonka?

– Bojową misję dostałem głównie od siostry – wyjaśnił Pablo, wychylając ostatniego łyka wina i odstawiając szklankę na blat. – Małżonka tylko się pod to podpięła, żeby zwiększyć siłę perswazji. A dotyczy to głównie Izabelli – zaznaczył wymownie, zerkając na Izę, która również, idąc w jego ślady, stawiała właśnie na blacie pustą szklankę.

– Mnie? – spojrzała na niego z niepokojem.

– Tak, ciebie, droga pani – odparł z powagą Pablo. – Doszły nas słuchy, a wiem to zarówno od mojej mamy, jak i od żony, że nie potwierdziłaś udziału w jutrzejszym spotkaniu powitalnym u moich rodziców, mimo że dostałaś na nie zaproszenie.

– No… tak – przyznała skonfundowana, spoglądając na Majka, który właśnie odkorkował butelkę i przysłuchiwał się, trzymając ją w dłoni. – Pomyślałam, że skoro Majk tam będzie, to ja mogę być potrzebna tutaj.

– Otóż moja siostra, moja matka, moja żona, a także ja sam uważamy taki stan rzeczy za niedopuszczalny – oznajmił stanowczo Pablo. – Ania bezwzględnie życzy sobie, abyśmy jutro byli na obiedzie u mojej mamy w komplecie, a dla niej słowo komplet oznacza, że nie może tam zabraknąć i ciebie. W związku z powyższym zwracam się do obecnego tu frajera twojego szefa – tu skłonił się teatralnie Majkowi – z apelem o natychmiastowe zdyscyplinowanie swojego pracownika, nie mówiąc już o oficjalnym zwolnieniu go z obowiązków w dniu jutrzejszym między godziną szesnastą a dziewiętnastą lub dwudziestą. Żadnej cholernej roboty, kiedy przyjeżdża delegacja z Belgii. Czy wyrażam się jasno, szefie?

– Tak jasno, że jaśniej już nie można – zapewnił go Majk. – A co więcej, masz w tym moje stuprocentowe poparcie, bo ani przez moment nie zamierzałem nakładać na Izę obowiązków w paśmie przeznaczonym na obiad u twojej mamy. Iza, co to znowu za dywersja? – zwrócił się z łagodnym wyrzutem do dziewczyny. – Sądziłem, że to oczywiste, że jutro jedziemy tam razem?

– Przepraszam – westchnęła jeszcze bardziej zmieszana Iza. – Nie było o tym mowy explicite, a teraz jest tak dużo pracy, że chciałam w ten sposób pomóc… W sobotę mamy Dzień Francuski, jest dużo przygotowań, a Ania z Jean-Pierrem też na nim będą, więc pomyślałam, że jutro nie muszę robić tłumu, bo dzień później i tak się zobaczymy.

Majk i Pablo wymienili spojrzenia i obaj naraz pokręcili z dezaprobatą głowami.

– Dobra, Pablo, załatwione – machnął ręką Majk. – Możesz śmiało zameldować swoim damom, że misja zakończyła się sukcesem. W ogóle nie ma i ani przez moment nie było dyskusji, oboje z Izą meldujemy się jutro bez pudła na powitaniu belgijskiej ekipy i koniec kropka. Zgadza się, elfiku?

– Tak jest, szefie – uśmiechnęła się.

– I to mi się podoba! – podsumował z satysfakcją Pablo. – A na przyszłość, żeby mi już więcej nie było takich numerów, rozumiemy się? No, lej to wino, frajerze, na co czekasz? – dodał, wskazując na szklanki. – Muszę zaraz wracać na górę do poważnej roboty, zszedłem tylko na chwilę wykonać misję i co? Ledwo człowiek nieopatrznie zajrzy do tej mordowni, od razu wciągają go w jakieś podejrzane ekspertyzy, spijają alkoholem…

– Dobra, stul pysk i kosztuj to – rozkazał mu Majk, wręczając szklankę z winem. – Ja ci zaraz dam mordownię, buraku… Iza, proszę, twoja szklanka. Zapraszam do degustacji!

Wszyscy troje skosztowali wina i popatrzyli po sobie z zastanowieniem.

– To już słabsze – stwierdził Pablo, krzywiąc się lekko. – Nawet dużo słabsze niż tamto.

– Aha, mnie też o wiele mniej smakuje – zgodziła się Iza. – Jakieś takie kwaskowate… Wiadomo, kwestia gustu, ale ja bym wzięła do karty więcej tego pierwszego, a to bym sobie darowała.

– Hmm – mruknął Majk, biorąc kolejnego łyka. – Nie jest złe, ale macie rację, nie umywa się jakością i smakiem do tamtego. Dobra, wszystko jasne. Zrobimy tak, jak mówisz, Iza, jutro pojadę do…

Przerwało mu pukanie do drzwi, w których po chwili znów pojawiła się głowa Antka.

– Szefie, przepraszam, ale ktoś do Izy.

– Wołaj – nakazał mu bez wahania Majk, na co Antek skinął głową i zniknął. – To pewnie od tych żabojadów.

– Tak, na pewno – zgodziła się Iza. – Mam tylko nadzieję, że ta korekta menu nie będzie za bardzo rewolucyjna, mamy już strasznie mało czasu.

Pablo spokojnym gestem dopił wino ze szklanki i odstawił ją na biurko.

– No to ja się w takim razie zmywam, nic tu po mnie – oznajmił, kierując się do drzwi. – Wystarczająco już się dzisiaj z wami napracowałem. Dzięki za degustację, Majk, widzimy się jutro i…

Urwał i zatrzymał się, gdyż w tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i tuż przed nim, twarzą w twarz, stanęła ubrana w rozpięty zimowy płaszcz kobieta. Iza rozpoznała ją w mgnieniu oka – była to Magdalena.

– Dobry wieczór – powiedziała cicho.

Zaskoczona jej niespodziewanym widokiem Iza poczuła, że z wrażenia uginają się pod nią nogi. Madi, tutaj? Tak bez zapowiedzi? Owszem, w zeszłym tygodniu uprzedzała wstępnie, że wybiera się do Lublina, ale miała doprecyzować smsem dokładną datę i godzinę przyjazdu, a od tamtej pory się nie odezwała.

Magdalena, która przed chwilą zapytała o Izę przy barze i natychmiast została zaprowadzona do niej na zaplecze, wydawała się równie zaskoczona – najwidoczniej nie spodziewała się, że będą jej towarzyszyć dwaj mężczyźni, z których jednym, jak natychmiast rozpoznała po fryzurze, był szef Anabelli we własnej osobie.

Ów z kolei, widząc skrajne zaskoczenie na obliczach Izy i przybyłej kobiety, zdziwił się i nawet poczuł pewne zaintrygowanie, jednak w następnej chwili całą jego uwagę zajęła reakcja Pabla, który prezentował pełny zestaw objawów wskazujących na przebyte właśnie porażenie gromem z jasnego nieba. Okoliczności te sprawiły, że cała czwórka na kilka sekund zastygła w bezruchu, mierząc się pytającym wzrokiem w idealnej ciszy.

Pierwsza ocknęła się Iza.

– Madi? – odezwała się niepewnie, podchodząc ku przybyłej.

Majk drgnął na wypowiedziane imię i z jeszcze większą ciekawością przyjrzał się kobiecie, po czym znów zerknął spod oka na stojącego jak słup soli Pabla.

– Cześć, Izunia – odparła równie blado Magdalena. – Przepraszam, że nie uprzedziłam wcześniej, ale byłam w Warszawie i do Lublina miałam jechać dopiero jutro rano. Wysłałam ci smsa z pociągu, jakąś godzinę temu… dostałaś?

Nerwowy ton jej głosu i wyraźne drżenie dłoni, którą zamknęła za sobą drzwi, wskazywały, że ta niezręczna sytuacja mocno ją zestresowała.

– Nie – pokręciła głową Iza, czując na sobie ciężar obowiązku rozładowania atmosfery. – Przepraszam, zostawiłam telefon w szatni, nie spodziewałam się… Zaraz to wyjaśnimy, ale najpierw pozwólcie, że was przedstawię – dodała, wskazując na Majka. – To jest mój szef, którego na pewno jeszcze pamiętasz z dawnych czasów.

– Michał Błaszczak – skłonił się Majk, nie odrywając od Madi zaintrygowanego wzroku.

– A to jest znany ci ze słyszenia pan mecenas Paweł Lewicki – dodała znacząco, na co Madi podskoczyła jak ukłuta szpilką i spojrzała na Pabla szeroko otwartymi oczami. – Natomiast to jest Magdalena – wskazała na przybyłą. – Moja znajoma… właściwie przyjaciółka z…

Urwała zmieszana, uświadamiając sobie, że przecież nie zna ani miejsca zamieszkania Magdaleny, ani jej prawdziwego nazwiska.

– Tak – wybawiła ją z kłopotu Madi, która w międzyczasie, choć nadal zdenerwowana, zdążyła już nieco dojść do siebie. – Mam na imię Magdalena. Miło mi panów poznać.

– Nam również – odpowiedział Majk w imieniu swoim i Pabla, który przyglądał jej się teraz z bardzo poważną, wręcz surową miną.

„Domyślił się” – mignęło w głowie Izy. – „Majk też. Obaj już wiedzą, kto to jest, imię wystarczyło, zwłaszcza to zdrobnienie…”

– Przepraszam za to wtargnięcie, byłam przekonana, że Iza jest tu sama – ciągnęła drżącym głosem Magdalena, znów zerkając z niepokojem i respektem na Pabla. – Ale skoro tak się złożyło, że spotkałam tu panów… zwłaszcza pana mecenasa, ale pana Błaszczaka też… to chyba jestem panom winna wyjaśnienia. Zwłaszcza że swego czasu dopytywałam tu o obu panów… w kancelarii na górze i tutaj… I dzięki temu poznałam Izę – odetchnęła, jakby zabrakło jej powietrza. – Więc ja… bardzo niezręcznie mi o tym mówić, zwłaszcza o powodach, dla których w lecie szukałam pana mecenasa… ale…

– Madi, nie tłumacz – przerwała jej łagodnie Iza. – Oni wiedzą, kim jesteś.

Magdalena spojrzała na nią zdezorientowana.

– Wiedzą? – szepnęła.

– Mhm, tak mniej więcej.

– Mniej więcej – potwierdził spokojnie Majk. – Z różnych względów obaj musieliśmy zostać wtajemniczeni w tę historię, Iza naszkicowała nam ją co prawda bez szczegółów, ale wystarczająco, żeby kojarzyć, o co chodzi i z kim mamy do czynienia. Przynajmniej ja kojarzę, ale pan mecenas, jak sądzę, też – spojrzał badawczo na Pabla, który ocknął się wreszcie na te słowa.

– Tak, rzeczywiście – potwierdził zdawkowo.

– Aha – szepnęła Magdalena.

– A co do powodów, dla których pani nas szukała – ciągnął przytomnie Majk – to chyba nie ma sensu owijać w bawełnę i unikać wypowiadania na głos nazwiska osoby, o którą wówczas chodziło. Zdaje się, że o pani byłego męża, hmm? O pana Sebastiana.

Iza spojrzała na niego z wdzięcznością za to odważne wyłożenie kawy na ławę.

– Tak – potwierdziła zmieszana Magdalena. – Dowiedziałam się wtedy o ciężkiej chorobie Sebastiana i szukałam jakichkolwiek informacji o nim. Skierowano mnie w tej sprawie do pana mecenasa – spojrzała znów na Pabla. – Podano mi pana nazwisko. Dopiero później dowiedziałam się, że jak to było niefortunne, ale proszę mi wierzyć, że wtedy nie miałam o tym pojęcia.

Pablo przejechał sobie dłonią po czole.

– Pójdę już – zwrócił się rzeczowym tonem do Majka. – Muszę wracać na górę, Piotr czeka na mnie z papierami. Proszę wybaczyć – ukłonił się uprzejmie Magdalenie. – Do widzenia.

Po czym, nie patrząc na nikogo, wyszedł z gabinetu i ruszył przed siebie korytarzem.

– Odprowadzę go – oznajmił stanowczo Majk, rzucając się pośpiesznie za nim. – Iza, zostawiam was na moment, ale zaraz wrócę!

– Okej – odparła cicho Iza.

Po jego wyjściu w gabinecie zapadła cisza, obie z Magdaleną stały naprzeciw siebie i przez kilka sekund patrzyły na siebie z mieszaniną niewysłowionych wrażeń i emocji. Wreszcie Iza, widząc, że kobieta jest na granicy łez, podeszła do niej i w milczeniu objęła ją obydwoma ramionami, ona zaś chętnie odwzajemniła jej uścisk.

– Dziękuję – szepnęła. – To było takie ciężkie, Iza…

– Wiem – zapewniła ją ciepło. – Dla mnie też, ale nie martw się, wszystko się ułoży. Siadaj tu sobie – dodała, odsuwając się od niej i wskazując jej kozetkę – i pogadamy chwilę, zanim wróci mój szef. Trafiłaś trochę niefortunnie, że akurat był tu Pablo… pas mecenas – poprawiła się – ale to nic. Oni obaj to dobre chłopaki, poza tym wiedzą, jaka jest relacja między nami… w sensie, że się zaprzyjaźniłyśmy… bo musiałam im powiedzieć o tobie, przynajmniej tak w zarysie.

– Tak, rozumiem to – odparła cicho Magdalena, zajmując wskazane miejsce.

Iza usiadła obok.

– Bez nich nie dałabym rady psychicznie – ciągnęła. – Bardzo mi pomagali w czasie, kiedy twój mąż jechał po bandzie i szantażował mnie, żeby… no, nie będę tego powtarzać – machnęła ręką. – Pamiętasz, co ci opowiadałam.

– Pamiętam – westchnęła Madi. – Cały czas mam to z tyłu głowy, Iza, i źle mi z tym. Niby z Bastkiem nic mnie już nie łączy, ale i tak wstyd mi za te jego wyskoki… zwłaszcza wstyd przed panem mecenasem, bo to ja szukałam go w tej sprawie i rozgrzebywałam temat, który jest dla niego trudny. Nawet dzisiaj. Widziałam przecież, jak zareagował. Głupio mi strasznie, naprawdę.

– Wyobrażam sobie – pokiwała głową Iza. – Dla niego to na pewno nie było przyjemne, ale cóż… nic na to nie poradzimy. Trudno się dziwić jego reakcji, dużo wtedy przeżył, a żonę kocha do szaleństwa, więc wszystko, co przypomina mu tamte ciemne czasy, automatycznie działa mu na nerwy. Ale przejdzie mu – zapewniła ją łagodnie. – To twardy facet, nie martw się o to, Madi. Powiedz mi lepiej szybko, co to za akcja z tym twoim nagłym przyjazdem. Nic nie pisałaś, nie spodziewałam się, że będziesz dzisiaj w Lublinie. Coś się stało?

– I tak, i nie – odparła Magdalena, sięgając do torebki i otwierając ją drżącymi wciąż ze zdenerwowania palcami. – Po prostu dostałam pilny telefon z pracy i musiałam od ręki zmienić plany. Do Lublina miałam jechać jutro rano, ale niestety muszę wracać do siebie, więc wpadłam tu dzisiaj, tylko na kilkanaście godzin, w dodatku akurat na noc. Wahałam się, czy to w ogóle ma sens, ale jednak zależało mi, żeby zobaczyć się z tobą i z dawnymi koleżankami pielęgniarkami, poza tym obiecałam Asi i Tomkowi, że i w Lublinie zrobię, co się da.

– W sprawie Karolinki? – domyśliła się natychmiast Iza.

– Tak – pokiwała głową, wyciągając z torebki plik jakichś kolorowych kartek, jakby ulotek, które wręczyła jej nerwowym gestem. – Proszę, Izunia, zerknij. Chodzi oczywiście o pieniądze.

Iza wzięła z jej ręki ulotkę, która, jak szybko się zorientowała, była typowym apelem o pomoc finansową, jakich tysiące krąży zwłaszcza w przestrzeni internetowej. Na środku znajdowało się zdjęcie ślicznej, jasnowłosej dziewczynki o bladej buzi, ubranej w różową piżamkę i półleżącej na szpitalnym łóżku, a pod spodem jej nazwisko, opis choroby i treść apelu oraz numer konta bankowego.

W szpitalu w Warszawie? – odczytała jedną z pierwszych informacji, podnosząc na Madi zdziwiony wzrok. – Dlaczego w Warszawie? Wy przecież mieszkacie gdzie indziej.

– Tak, mieszkamy bardzo daleko, ale przyjęli ją na najlepszy oddział w Warszawie – wyjaśniła Magdalena. – Udało się załatwić przez mojego profesora. Problem w tym, że nawet tam nie za bardzo mogą jej pomóc, bo w pogłębionej diagnostyce oprócz białaczki wyszła ukryta, bardzo skomplikowana wada serca i jeszcze coś w mózgu… Czytaj zresztą, tam jest wszystko napisane. Masakra, mówię ci. Nie chcę załamywać Asi, ale widziałam minę profesora i po cichu boję się, że to się nie uda… Obym się myliła!

Iza odczytała ze ściśniętym sercem opis chorób, jakie przydarzyły się dziewczynce, a także informację o celu zbiórki zawrotnej sumy trzystu tysięcy złotych – pieniądze były potrzebne na przeprowadzenie zaawansowanej diagnostyki i zakwalifikowanie Karolinki do serii operacji w Stanach Zjednoczonych.

– Ze względu na tę zmianę w mózgu tylko w Stanach zgodzili się tego podjąć – mówiła dalej Madi – a i tak ostatecznie zdecydują dopiero po diagnostyce, za co oczywiście trzeba zapłacić. To, co zbieramy teraz, to kwota na ten pierwszy wyjazd, Karolka musi tam trafić jak najszybciej, najlepiej tuż po Nowym Roku. Potem, jeśli zakwalifikują ją do operacji, potrzeba będzie jeszcze o wiele więcej… pół miliona, a może nawet milion – szepnęła ze zgrozą. – Ale na razie nie ma co o tym myśleć, liczy się pierwszy etap. Szanse podobno są, wprawdzie niezbyt duże, ale są, a liczy się czas. Dlatego rozsyłamy to, gdzie tylko się da – wskazała na ulotkę – a przede wszystkim uruchamiamy własne kontakty, staramy się dotrzeć do ludzi przez ludzi, bo wiadomo, że apel w Internecie ginie w gąszczu takich potrzeb i trudno uzbierać tak dużą kwotę w takim krótkim czasie.

– Rozumiem – pokiwała głową Iza. – I dlatego jesteś w Lublinie?

– Tak, byłam przez jeden dzień z Asią w szpitalu w Wawie, ona tam siedzi z Karolą już od tygodnia, sama, bo Tomek musi być w pracy. Pomogłam jej trochę, żeby chwilę odpoczęła, przespała się i tak dalej. A potem dostałam ten telefon, że jutro na noc muszę być u siebie w klinice, więc musiałam szybko podjąć decyzję, czy wracam, czy natychmiast wsiadam w pociąg do Lublina i próbuję załatwić jeszcze to. Jak widzisz, wsiadłam… Skoro już byłam tak blisko, to musiałam tu przyjechać.

– Jasne – szepnęła, w duchu pełna podziwu i aprobaty wobec poświęcenia Madi dla bądź co bądź obcej dziewczynki.

„Ja bym zrobiła tak samo” – pomyślała, wyświetlając sobie w pamięci uroczo uśmiechniętą buzię Pepusia. – „Jesteś jak ja… dobra wróżka na etacie amatorskim.”

– Dzisiaj widzę się z tobą, a jutro rano przed wyjazdem z dziewczynami z dawnej pracy – mówiła dalej Madi. – Już jesteśmy umówione na siódmą trzydzieści. Obiecałam prosić o wsparcie kogo tylko się da, każda złotówka się liczy. Do ciebie, Izunia, mam prośbę głównie o pomoc w rozpropagowaniu tej informacji – spojrzała na nią prosząco. – Gdyby twój szef zgodził się, żeby wyłożyć to gdzieś w widocznym miejscu… Do waszej knajpy przychodzi dziennie mnóstwo ludzi, więc jakby nawet jedna osoba na pięćdziesiąt zainteresowała się i wpłaciła kilka złotych, to już by było coś.

– Aha, rozumiem. Zaraz pogadamy o tym z szefem, to jego decyzja, zwykle nie robimy takich rzeczy, ale mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu.

– O ile pan mecenas nie nastawił go przeciwko mnie – zauważyła smutno Magdalena.

Iza już miała zaprzeczyć, ale przypomniała sobie minę Pabla sprzed chwili i ugryzła się w język. Sama też czuła lekki niepokój w związku z przedłużającą się nieobecnością Majka, który najprawdopodobniej omawiał z Pablem sytuację i trudno było przewidzieć, co z tego wyniknie. Chyba że Pablo już dawno sobie poszedł, a Majk po prostu wsiąknął gdzieś na sali… Tak czy inaczej wcale nie czuła się pewnie, nie chciała jednak jeszcze bardziej stresować i tak już skrajnie zestresowanej Magdaleny.

– Spokojnie, zaraz wróci i wszystko sobie obgadamy – odparła uspokajająco. – Ale powiedz mi jeszcze jedną rzecz, Madi. Nie wiem, na ile to jest głupie pytanie, ale narzuca mi się automatycznie. Nie poprosić by o pomoc finansową twojego byłego męża?

Oczy Magdaleny natychmiast zapłonęły dumnym blaskiem.

– Nigdy – odparła stanowczo. – Nie, Iza. Nie ma takiej opcji.

– Okej – wycofała się czym prędzej. – Wybacz, tak mi tylko spontanicznie przyszło do głowy.

– Nie – powtórzyła łagodniej Magdalena. – Do tego się nie zniżę. Zresztą nawet gdybym dla Karolinki przełamała się i zdeptała własny honor, i tak nic bym nie wskórała. Ty też nie próbuj, to nie ma sensu – zaznaczyła. – Bastek nigdy nie dał grosza na cele charytatywne, uważał to za głupotę, a potrzebujących za naciągaczy, więc nie sądzę, żeby od tamtej pory zmienił zdanie. Poza tym teraz musi dbać o własne zdrowie, podejrzewam, że na leczenie wydaje fortunę. Byłaś ostatnio u niego? – zapytała ciszej.

– Tak, byłam.

– I jak on się teraz czuje?

– Całkiem nieźle – odparła z zastanowieniem. – Z wierzchu widać ogromny postęp w leczeniu, ma więcej siły i może dłużej wytrzymać w pozycji siedzącej, ręce też mniej mu drżą i ma apetyt. W porównaniu do września różnica jest kolosalna, normalnie niebo a ziemia.

– Ale? – podsunęła jej wyczekująco Magdalena.

– Ale co?

– Mówisz „z wierzchu”, czyli to są tylko pozory, tak?

– No… właśnie nie wiem – pokręciła głową, uznając, że w sprawie stanu zdrowia Krawczyka musi być z nią w stu procentach szczera. – Ale obawiam się, że trochę tak.

Starając się w miarę możliwości pomijać wątek Sylwii, opowiedziała jej w skrócie o forsownym udziale milionera w niedzielnym obiedzie, po którym mężczyzna przeżył mocny kryzys zdrowotny wynikający z przemęczenia, a także o jego wątpliwościach co do wyniku leczenia.

– Mówił, że niby jest lepiej, był nawet moment, kiedy czuł się prawie całkiem zdrowy, ale z drugiej strony wyniki badań laboratoryjnych i obrazowych jakoś tego nie potwierdzają – wyjaśniła. – W dokumentacji medycznej jego organizm nadal wygląda na skrajnie wyniszczony, lekarz, który go prowadzi, nie widzi poprawy wyników, więc póki co nie zmienił zdania na temat rokowania, nawet jeśli naocznie widzi, że pacjent wygląda i czuje się dużo lepiej.

Magdalena patrzyła na nią z niepokojem.

– Dziwne – stwierdziła. – Jeszcze nigdy nie słyszałam o takim przypadku… Pacjent czuje się lepiej, ma więcej sił, odzyskuje apetyt, a wyniki badań tego nie odzwierciedlają? To prawie niemożliwe.

Nie mogąc wyjawić jej metafizycznego wątku rozmowy z Krawczykiem, który jako jedyny mógł tłumaczyć (choć i tak mętnie) te dziwne rozbieżności, Iza uznała, że najlepszym wyjściem będzie trzymać się sztywno obiektywnych faktów. Czy zresztą Madi sama nie prosiła jej o to od samego początku?

– Dlatego mówię ci, że nie wiem, co o tym myśleć – rozłożyła ręce. – Gdybym nie widziała na własne oczy tego końcowego kryzysu i gdyby nie powiedział mi o tych wynikach badań, zapewniałabym cię dzisiaj, i to z pełnym przekonaniem, że jego zdrowie poprawiło się radykalnie. W pewnym sensie tak jest, on sam to przyznaje, ale wygląda to, jak przed chwilą powiedziałaś, dziwnie… No, chyba że poprawa wyników badań przyjdzie później – dodała z namysłem. – Jak myślisz, może tak być?

– W medycynie wszystko jest możliwe – odparła cicho Madi, zagryzając wargi. – Ale to mi się nie podoba, Iza… Czyli lekarz podtrzymuje opinię na temat rokowania? Maksymalnie dwa lata?

Iza spojrzała na nią z namysłem.

– Nie… chyba nie do końca – odparła niepewnie. – Z tego, co wiem, powiedział mu tylko, że nie daje żadnych gwarancji na wyleczenie. Niby na jedno wychodzi, ale jednak jest różnica… Zresztą ja bym się do tego nie przywiązywała, Madi – machnęła ręką, widząc przestrach w jej oczach. – Lekarze mogą sobie twierdzić swoje, a i tak czasem się mylą.

Powoli zaczynała żałować, że powiedziała jej wszystko tak otwarcie. Może lepiej było opowiedzieć jej tylko o poprawie stanu zdrowia Krawczyka i nie wspominać o wątpliwych wynikach badań? Po co dokładać jej zmartwień? Było już jednak za późno.

– Nie podoba mi się to – powtórzyła drżącym głosem Magdalena. – Mam nadzieję, że to nie jest tylko taka czasowa poprawa tuż przed… przed… Ech! – pokręciła głową, a oczy zaszkliły jej się, choć widać było, że stara się nad sobą panować. – A tak się cieszyłam, że jest już bezpieczny… Myślałam, że chociaż o niego nie będę musiała się martwić… że wyzdrowieje, mimo wszystko, że to już pójdzie w jedną stronę… Boże, co za okropny rok!…

Ukryła na chwilę twarz w dłoniach, ale szybko odjęła je i podniosła wzrok na Izę.

– Izunia?

– Tak?

– Mówiłaś, że modliłaś się za Karolkę… że zamówiłaś za nią mszę i nawet jakiś znajomy ksiądz miał się specjalnie za nią pomodlić?

– Tak – skinęła głową. – Może nie jakiś bardzo znajomy, widziałam go tylko dwa razy, ale po tej mszy pogadaliśmy sobie chwilę na osobiste tematy i obiecał mi modlitwę za nią.

– Oby Bóg go wysłuchał – odparła drżącym półgłosem Madi. – I ciebie. Bo wiesz? Ja też tak zrobiłam, tam u mnie. Tak mnie zainspirowałaś tą opowieścią o księdzu i jego słowach, że i ja zamówiłam mszę za Karolinkę.

– To super – uśmiechnęła się Iza. – W takich sprawach im więcej duchowej siły i wsparcia z góry, tym lepiej.

– Tak – pokiwała głową w roztargnieniu. – To właśnie miałam na myśli. Byliśmy tam wszyscy, z Tomkiem, z Asią, z moim… z naszymi znajomymi – poprawiła się, jakby zmieszana. – Tylko, że wiesz? Przyznam ci się do czegoś. Ja wtedy więcej myślałam o Bastku niż o Karoli… i modliłam się za oboje… jakbym w środku czuła, że on też nadal tego potrzebuje. Myślisz, że to źle? – szepnęła.

– Że na mszy za Karolinkę modliłaś się też za niego? Na pewno nie – zapewniła ją uspokajająco. – Przecież chcesz dobrze dla obojga, a Pan Bóg nie jest małostkowy.

– Tak… na pewno… i w takim razie… Iza?

– Hmm?

– Czy mogłabyś zamówić jeszcze jedną taką mszę? – zapytała, patrząc na nią prosząco. – Najlepiej u tego twojego księdza… żeby to on ją odprawił, ale jak się nie uda, to u kogokolwiek, byle tutaj, w Lublinie. Za zdrowie Bastka – wyjaśniła ciszej, prawie szeptem.

– Ach…

– Ja już dzisiaj ani jutro nie zdążę, a zależy mi na tym, żeby to było w Lublinie. I za twoim pośrednictwem. Żebyś zamówiła tę mszę za niego i żebyś na niej była. Nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że to ważne… Powiedz, zgodzisz się?

– Oczywiście, Madi – odparła szybko Iza, w duchu zdziwiona ale i ucieszona tą nietypową prośbą. – Dla mnie żaden problem. Tylko czy on?…

– On by mnie zabił za takie coś, gdyby się dowiedział – zgodziła się ze smutnym pobłażaniem Madi, prawidłowo odczytując jej wątpliwość. – Ale przecież się nie dowie, prawda? Podaj w intencji tylko imię, bez nazwiska. Za zdrowie Sebastiana i tyle.

– Okej.

– Dziękuję, Izunia. Dam ci na to kasę – sięgnęła do torebki. – Niewiele, bo wiadomo, przed świętami każdy grosz się liczy, ale… Proszę cię – dodała nalegająco, gdyż Iza przytrzymała jej dłoń na znak, że nie chce pieniędzy. – Chcę, żeby to było za moje. Chodzi mi to po głowie od samiutkiego początku, ale dopiero jak opowiedziałaś mi o tym księdzu, poczułam, że muszę to zrobić. Jakby mnie olśniło. I ta myśl, że to koniecznie musi być Lublin…

Wysupłała z portfela pięćdziesięciozłotowy banknot i podała jej znaczącym gestem.

„Wdowi grosz” – mignęło w głowie Izy. – „Pięć dych za zdrowie milionera…”

Nie chcąc stawiać Madi w niezręcznej sytuacji, bez oporu przyjęła pieniądze i jeszcze raz obiecała, że zajmie się tym jak najszybciej.

– I powiadomię cię o terminie – podkreśliła. – Postaram się, żeby to było jeszcze przed świętami.

Madi ujęła jej dłoń i uścisnęła z wdzięcznością.

– Dziękuję. A co do Karolinki – wskazała na stos ulotek odłożonych na kolorową kapę okrywającą kozetkę – to gdyby się udało…

Przerwał jej hałas zbliżających się dziarskich kroków i dźwięk otwieranych drzwi. Obie z Madi poderwały się odruchowo z kozetki.

– Jestem! – rzucił od progu Majk. – Nie, nie, spokojnie, siedźcie – zatrzymał je ruchem ręki. – Jak tam? Zdążyłyście sobie pogadać?

– Tak – odpowiedziała Iza, posłusznie opadając na miejsce i wskazując Madi, żeby zrobiła to samo. – I będziemy mieć do ciebie prośbę, szefie.

– Prośbę? – zdziwił się.

Energicznym ruchem przysunął sobie krzesło i zasiadł naprzeciwko nich, zerkając na jedną i drugą z mieszaniną podejrzliwości i zaintrygowania.

– Hmm? Słucham.

Iza w odpowiedzi podała mu jedną z ulotek z apelem o wsparcie dla Karolinki. Przebiegł ją wzrokiem, mechanicznym gestem odgarniając sobie włosy z czoła.

– To jest ta chora dziewczynka, chrześnica Madi, o której ci wspominałam – wyjaśniła. – Madi przyjechała dzisiaj do Lublina specjalnie po to, żeby prosić nas o pomoc w rozpropagowaniu tej informacji. Jak widzisz, muszą zebrać szybko trzysta tysięcy na wyjazd na diagnostykę do Stanów, a na razie… ile macie na ten moment, Madi?

– Około dwudziestu pięciu tysięcy – odparła Magdalena. – To i tak bardzo dużo, ale… w sumie kropla w morzu. Chodzi o to, żeby ten apel trafił do jak największej ilości osób – wyjaśniła, zwracając się do Majka, który przeniósł teraz na nią spojrzenie i przyglądał jej się z uwagą. – A ponieważ w Anabelli codziennie jest mnóstwo klientów, pomyślałam, że pan… że gdyby pan się zgodził….

Urwała, by nabrać tchu, odciętego niewątpliwie pod wpływem emocji. Majk skorzystał z tej krótkiej chwili, by oddać ulotkę Izie.

– Przede wszystkim nie pan, tylko Majk – zaznaczył spokojnie. – Skoro z Izą jesteście na ty, to proszę i ze mną.

Iza uśmiechnęła się leciutko z wdzięcznością.

– Dobrze – pokiwała głową Magdalena. – Jestem Madi.

– Mhm. Bruderszaft wypijemy przy innej okazji – ciągnął swobodnie. – Wprawdzie mamy pod ręką wino – wskazał na stojące na biurku butelki – ale dzisiaj nie będę cię częstował w warunkach polowych, poza tym jesteśmy z Izą w pracy, więc przełóżmy to na lepszy moment, okej? Bo ufam, że to i tak nie jest nasza ostatnia rozmowa.

– Też mam taką nadzieję – uśmiechnęła się z wyraźną ulgą Magdalena. – Dziękuję, Majk. Wino bardzo lubię i chętnie wypiję bruderszaft, zwłaszcza z osobą, którą pamiętam i cenię od lat, ale też wolałabym nie dziś. Jutro muszę być w formie, mam przed sobą ciężki dzień.

– Pamiętasz mnie? – podchwycił z zaciekawieniem. – Serio?

– Pamiętam doskonale. To było dziesięć lat temu, ale niewiele się zmieniłeś. Zwłaszcza fryzura została ta sama.

Roześmiali się wszyscy troje.

– No tak – zgodził się wesoło Majk, znów przejeżdżając sobie dłonią po włosach. – Ten fryz czyni mnie rozpoznawalnym na pół miasta i przez to niestety muszę żyć uczciwie, bo gdybym cokolwiek przeskrobał, policja miałaby mnie w pięć minut na podstawie zeznań setek świadków. Fakt, Iza wspominała, że bywałaś u mnie z panem Sebastianem – dodał, poważniejąc. – Tyle że już dawno temu, kiedy dopiero rozwijałem interes, więc niestety ja kompletnie cię nie kojarzę.

– Byłam tu tylko raz – sprostowała Magdalena. – Ale do dziś pamiętam i ciebie, i tę atmosferę, i przepyszne macchiato z tiramisu…

Macchiato z tiramisu? – powtórzył Majk.

Oboje z Izą wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Tak, zamówiliśmy wtedy właśnie to i do tej pory czuję w ustach ten smak. Zwłaszcza tiramisu. Bastek był nim zachwycony, bo on…

– Bastek! – prychnął śmiechem Majk.

– Aha, tak na niego mówię – uśmiechnęła się Magdalena, patrząc z sympatią na jego ubawioną minę. – To stare zdrobnienie jeszcze z dziecięcych lat.

– Znakomite – stwierdził z uznaniem. – Pasuje do niego perfecto. Kupuję!

– No więc Bastek zawsze przepadał za kawą z dobrym ciastkiem, a tiramisu to jego ulubione, zjadł tego w życiu chyba ze dwie tony. Więc jako koneser docenił bardzo, a ponieważ i mnie bardzo smakowało, zapamiętałam je razem z innymi szczegółami z tamtego wieczoru – w jej oczach pojawiło się światełko wzruszenia. – Ty też jesteś częścią tego wspomnienia, nota bene bardzo dla mnie miłego. Potem wszystko między mną i Bastkiem już definitywnie się popsuło, ale takie wspomnienia i tak zostają na całe życie.

– Kapuję – skinął głową z uśmiechem. – Miło mi się dowiedzieć, że wystąpiłem gościnnie w czyimś ważnym wspomnieniu. Zresztą role drugoplanowe to mój żywioł, specjalizuję się w tym od lat – zerknął z rozbawieniem na Izę. – No dobra, Madi, czyli jesteśmy umówieni na jakiś bruderszaft w przyzwoitszych warunkach, hmm? Pewnie już po Nowym Roku?

– Bardzo chętnie – odwzajemniła mu uśmiech, zerkając też na rozpromienioną Izę. – Po Nowym roku. Postaram się przyjechać do Lublina w styczniu, najdalej w lutym, jak już będziemy wiedzieć, czy… czy mamy zbierać dalej na leczenie Karolki – posmutniała nagle, wskazując na ulotkę. – Od tego wszystko zależy.

– No właśnie, powiedz mi, o co dokładnie chodzi z tą małą – odparł Majk, również poważniejąc. – Widzę, że jest paskudnie chora i zbieracie kasę na leczenie, ale co ja konkretnie miałbym w tej sprawie zrobić? Sypnąć coś na konto?

Magdalena rzuciła się do wyjaśnień, a ponieważ Iza znała historię Karolinki, mogła pozwolić sobie na luksus wyłączenia uwagi i skupienia się na przyjemnych emocjach, jakie ogarnęły ją od momentu powrotu Majka do gabinetu. Choć jego bezpośredni, budzący sympatię sposób bycia był powszechnie znany, styl, w jakim w kilka minut przełamał lody w kontakcie z Madi, wywołał w jej sercu falę głębokiego podziwu, dumy i czułości, od której niemal chciało jej się płakać. Tak bardzo kochała go za to, jaki był! Właśnie taki – otwarty, życzliwy i bezpretensjonalny, potrafiący rozluźnić atmosferę nawet w tak trudnej i skomplikowanej sytuacji jak obecna, niewygodnej nie tylko ze względu na Krawczyka, ale i na Pabla.

Była mu za to szczególnie wdzięczna. Za tę dzisiejszą postawę, tak skrajnie inną niż zachowanie Pabla, który oczywiście miał swoje zrozumiałe powody, by się tak zachować, ale któremu sama Madi nie zrobiła przecież nic złego. A Majk w tak naturalny sposób potrafił budować mosty ponad przepaściami…

„Mój ty mistrzu” – pomyślała czule, zerkając na jego skupioną twarz.

Nie czuła już niepokoju. Pełna ulgi reakcja Magdaleny i swobodny ton, jakim naświetlała sytuację Karolinki, świadczyła o tym, że i z niej wreszcie zszedł trzymający za gardło stres, a to bez cienia wątpliwości było zasługą Majka. Do tego ta przyjemna myśl, że ów przyjął Madi z tak bezwarunkową życzliwością niewątpliwie nie tyle sam z siebie, co ze względu na zaufanie, jakim darzył ją, Izę… Zaufanie! Zaufanie i szacunek Majka, dwa największe skarby, jakie posiadała i których nie wolno jej było stracić!

– Okej, kapuję – podsumował, wysłuchawszy wywodu Magdaleny. – Szkoda dzieciaka, pech jak diabli, mam nadzieję, że wyciągną ją z bagna w tej Ameryce. A skoro Iza ci w tym pomaga, to i ja chętnie się w to włączę. Jutro przeleję wam coś na to konto jako wsparcie od mojej firmy… – ruchem głowy wskazał na leżące na kozetce ulotki.

– Dziękuję – szepnęła Madi.

– … natomiast jeśli chodzi o to, żeby te kartki poleżały sobie parę dni na stolikach, to też nie ma sprawy. Zwykle nie robimy takich akcji, ale w drodze wyjątku zrobimy. Masz przy sobie więcej tych ulotek?

– Tak, mam całą torebkę – odparła pośpiesznie Madi, otwierając swą przepastną torebkę i wyszarpując z niej kolejne dwa pliki ulotek. – Zostawię wam trzy czwarte tego, co mam, resztę muszę mieć na jutro dla dziewczyn ze szpitala… czyli dla moich dawnych koleżanek pielęgniarek – wyjaśniła mu. – Wiadomo, że one nie będą mieć takiego zasięgu jak wy tutaj, ale im też coś muszę dać.

– Dobra, Iza dopilnuje, żeby od jutra wyłożyć to na stolikach – zarządził Majk, zerkając znacząco na Izę, która natychmiast posłusznie przejęła z rąk Madi ulotki. – Pojutrze mamy Dzień Francuski, zwykle zwala się na to full klientów, więc jest okazja zebrać więcej szmalu. Oby jak najwięcej. Tyle że to dopiero pierwszy etap, hmm? Drugi, jeśli dojdzie do tych operacji, przeszczepów szpiku i tak dalej, pewnie będzie kosztował kilka razy więcej.

– O tym na razie nawet nie chcę myśleć – westchnęła Magdalena.

– Nie obraź się, że to powiem, ale twój Bastek, mówiąc kolokwialnie, rzyga kasą, więc może by go zahaczyć, żeby wrzucił coś do kapelusza?

Madi pokręciła głową z chmurną miną.

– Już o to pytałam – odpowiedziała za nią Iza. – Ale Madi mówi, że nie ma takiej opcji.

– Aż tak źle skończyła się ta sprawa? – zagadnął od niechcenia Majk.

– Źle – odparła smutno Magdalena. – Od rozwodu nie widzieliśmy się już dziesięć lat i niech tak zostanie. Nie chcę tego odgrzewać w żaden sposób, a szczególnie nie chcę już nigdy, przenigdy więcej i pod żadnym pozorem rozmawiać z nim o pieniądzach. O wszystkim, tylko nie o tym… pomijając, że w ogóle nie mam zamiaru z nim rozmawiać – sprostowała. – Interesuje mnie jego zdrowie, martwię się o niego i chciałabym mieć pewność, że jest bezpieczny, bo… wiadomo, pewnych rzeczy się nie zapomina. Bastek był w końcu moim mężem, przyjacielem od dzieciństwa… Nigdy nie przestanie być dla mnie kimś ważnym. Nigdy – dodała ciszej, spuszczając wzrok i wbijając go w podłogę. – Ale nie chcę go widzieć, ani z nim rozmawiać, nie mówiąc już o proszeniu go o pieniądze. Nie chcę mu się w ogóle pokazywać na oczy. Dlatego proszę, gdybyś miał okazję z nim rozmawiać… – podniosła na niego zaniepokojony wzrok.

– Nic mu nie wspomnę, nie bój się – odparł łagodnie Majk. – Nie jestem aż takim osłem, zresztą od pół roku nie mam z nim kontaktu, ostatnio zaszczytu audiencji przed jego obliczem dostępuje tylko Iza. Wszystko, co wiem o tobie, wiem od niej, a ona zobowiązała mnie do bezwzględnego milczenia.

– Tak – szepnęła na potwierdzenie Iza.

– Więc nawet gdybym spotkał gdzieś przypadkiem Bastka, możesz mieć pewność, że będę trzymał jęzor za zębami – ciągnął. – Ale nie spodziewam się, żeby do tego doszło, po nieudanej współpracy biznesowej rozstaliśmy się w raczej chłodnych stosunkach i nie sądzę, żeby on sam miał ochotę na pogawędki ze mną – machnął ręką. – Ze względów strategicznych powiedzieliśmy o tym jeszcze tylko jednej osobie… wiadomo komu – spojrzał znacząco na Magdalenę.

– Panu mecenasowi – wyszeptała bez wahania.

– Tak jest. Pablo chce wiedzieć o wszystkim, co dotyczy twojego męża, i ma do tego prawo. Oczywiście nie opowiadamy mu na ten temat żadnych epopei, jest informowany tylko i wyłącznie o suchych faktach, ale wiedzieć musi. Przy czym on też się nie wygada, o to bądź spokojna.

– Dobrze – pokiwała głową Madi. – Dziękuję.

– Ale rozumiem, że to nie jest sprawa życia i śmierci? – zapytał podejrzliwie Majk. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że się przed nim intencjonalnie ukrywasz?

Madi uśmiechnęła się smutno.

– Trochę tak – odparła wymijająco. – W tym sensie, że nie chcę, żeby wiedział, gdzie mieszkam, gdzie pracuję i… w ogóle. Wprawdzie mam nadzieję, że to go już nie obchodzi, ale wolę dmuchać na zimne.

– Boisz się, że mógłby cię prześladować? Sorry, że tak jadę otwartym tekstem – podkreślił, widząc jej niepewną, jakby spłoszoną minę – ale skoro, jak rozumiem, należysz do grona osób, którym Bastek swego czasu głęboko zalazł za skórę, to akurat trafiłaś pod znakomity adres. Iza pewnie opowiadała ci różne przygody z nim w roli głównej, znamy jego styl działania i kreatywne sposoby stawiania na swoim, sami też zaliczyliśmy parę nieciekawych epizodów tej gry…

– Tak, wiem – przerwała mu Madi. – Ale to nie o to chodzi, Majk. Moja relacja z Bastkiem to nie jest czarno-biały obrazek, gdzie on jest katem, a ja ofiarą. Ja też mam swoje na sumieniu. I również z tego względu wolę, żeby wszystko zostało, jak jest.

– Okej, nie mieszam się – podniósł w górę obie dłonie. – Wyobrażam sobie, że sprawa jest skomplikowana, a skoro moja Izulka ci ufa, to ja też. Wyszliśmy od kasy na leczenie małej – przypomniał. – Wspomniałem o Bastku, bo frajer ma jej tyle, że, jak podejrzewam, takich trzystu kawałków nawet by nie zauważył. Nie jest przecież powiedziane, że to ty musisz się do niego zwracać o pomoc. Można wysłać mu to pocztą albo oddelegować kogoś innego, mogą też zahaczyć go o to bezpośrednio rodzice małej. Myślisz, że skojarzy, że to twoi znajomi?

„Moja Izulka…” – powtarzała tymczasem w myślach Iza, rozkoszując się brzmieniem tych słów. – „O tak, twoja… twoja na zawsze, kochanie…”

Do jej uszu dobiegł dźwięk głosu Madi. Coś odpowiadała, pewnie mówiła mu o Bastku, który przekazywanie pieniędzy na cele charytatywne uważał za głupotę… jednak ona nie skupiała już na tym uwagi.

Moja Izulka… Ileż mocy w tych dwóch prostych słowach! Mocy, o której on sam nie wiedział, której nawet nie mógł się domyślać! Gdyby tak mówił o niej co dzień… o niej i do niej… moja Izulka… albo czasem nawet po francusku, mon Isabelle… W pracy, w domu, w aucie, przy śniadaniu i kolacji… nocą…

Nagle ze słodkiej, różowawej mgły wyłoniła się piękna twarz Natalii. Silny ścisk serca przyniósł natychmiastowe otrzeźwienie.

– Okej, rozumiem – odpowiedział Majk Magdalenie. – Co za frajer… No, ale dobra, zostawmy to. Masz rację, lepiej go w to nie mieszać, niech na razie sam się leczy, a my ze swojej strony zrobimy, co się da. Rozłożymy jutro te ulotki na stolikach i mam nadzieję, że będzie z tego jakiś efekt, przynajmniej…

Przerwało mu wtargnięcie do gabinetu Antka, a raczej jego głowy, która tradycyjnie ukazała się w uchylonych drzwiach.

– Szefie, jest ten facet od Francuzów – zameldował. – Ale ledwo mówi po polsku.

– Dobra, dawaj go tu – odparł Majk, na co Madi natychmiast poderwała się z miejsca, odkładając ulotki na kozetkę i zbierając swoje rzeczy.

– Okej – mruknął Antek i zamknął drzwi.

Iza również podniosła się, Majk zaś poszedł w jej ślady i spokojnym gestem odstawił krzesło pod biurko.

– To ja już zmykam – oznajmiła Madi, podchodząc do Izy, by ją uściskać. – Nie będę wam przeszkadzać, już i tak zabrałam tyle czasu… No, trzymaj się, Izunia, będziemy w kontakcie. Dziękuję – podała rękę Majkowi, który uścisnął ją z uśmiechem. – Za rozmowę, za życzliwość i za te ulotki na stolikach. Bardzo dziękuję.

– Dziękuj nie mnie, tylko tej pani – odparł ciepło, ruchem głowy wskazując na Izę. – To spiritus movens wszystkich takich akcji, ja wypełniam tylko jej rozkazy. Nawet te nieme.

– Aha, akurat! – zaprotestowała wesoło Iza. – Nie wierz mu, Madi, jest dokładnie na odwrót!

Roześmiali się i Magdalena, jeszcze raz uścisnąwszy Izę, wymknęła się na korytarz, znikając im z oczu. Pozostała w gabinecie dwójka wymieniła znaczące spojrzenia.

– Potem pogadamy – oznajmił dla porządku Majk. – Najpierw musimy rozprawić się z tym twoim żabojadem.

– Tak, tylko schowajmy to wino! – ocknęła się Iza, wskazując na pozostawione na biurku szklanki i butelki. – Przecież to nie może tu tak stać!

– Racja! – zaśmiał się i oboje rzucili się zgodnie do błyskawicznego chowania ich do szafy. – Jeszcze frajer pomyśli, że to dla niego! Niedoczekanie!

Ledwo zdążyli uporać się z zadaniem i stanąć w gotowości przy biurku, na korytarzu rozległy się zbliżające się kroki.

– Nadciąga żabojad – mruknął Majk. – Ty z nim gadasz, elfiku.

_________________________________________________

[*] Vous les reconnaissez, Mademoiselle? (fr.) – rozpoznaje je pani?

[**] C’est vrai, Monsieur (fr.) – to prawda, proszę pana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *