Anabella – Rozdział CXCIV
Kiedy minęła dwudziesta pierwsza, a Natalii nadal nie było przy stole w sektorze VIP-ów, Iza definitywnie odetchnęła z ulgą, uznając, że pomimo afery z Klaudią bilans przedświątecznego Dnia Francuskiego, przynajmniej na ten moment, był zdecydowanie pozytywny. Za szczególny sukces należało uznać udany obiad dyplomatyczny Francuzów, którzy po uregulowaniu rachunku zostawili zespołowi obsługujących ich kelnerek wyjątkowo hojny napiwek, cieszył także finał akcji charytatywnej na rzecz Karolinki, bo choć ilość rozprowadzonych ulotek nie musiała przełożyć się na wpływy na konto, były na to przecież wszelkie szanse.
Zresztą również Klaudia, otoczona na zapleczu troską i psychicznie podbudowana wyrazami wsparcia otrzymanymi od koleżanek i kolegów, zdążyła się już nieco uspokoić, na tyle że przynajmniej przestała płakać. Kiedy zaś Tym, umówiwszy się wstępnie ze ślusarzem, wpadł do dyżurki kelnerek, by dopytać o szczegóły dojazdu pod jej blok, po namyśle zdecydowała się pojechać razem z nim.
Jak ty pojedziesz ze mną, to aż tak się nie boję – oznajmiła, zbierając wciąż nieco trzęsącymi się rękami swoje rzeczy. – Tutaj już dzisiaj nic po mnie, Iza i tak nie pozwoli mi iść na salę, a może lepiej, jak będę w domu przy tej wymianie zamków? Mam tylko nadzieję, że nie będzie mega huku i nie pobudzimy tym połowy sąsiadów?
Uspokojona zapewnieniem, że na razie wymianie ulegną jedynie wkłady na klucze do zamków, co nie będzie wymagało hałaśliwej interwencji, udała się z Tymem na parking, przed wyjściem uprzedzając tylko Izę, że nazajutrz będzie prosiła o solidną przebudowę grafika.
– Ale po co? – zdziwiła się Wiktoria, kiedy Iza napomknęła o tym koleżankom.
– Chce, żeby do czasu, aż sprawa Mileny się nie wyjaśni, poprzenosić ją na zmiany popołudniowe – wyjaśniła. – Tak żeby nie musiała wracać do domu ciemną nocą.
Dziewczyny popatrzyły po sobie.
– No tak, to zrozumiałe – przyznała Gosia.
– A ponieważ ona prawie codziennie ma zmianę do północy albo do drugiej, niektóre z nas będą musiały się z nią pozamieniać. W przyszłym tygodniu pracujemy tylko dwa dni, potem święta, ale gdyby sprawa się nie wyjaśniła, to po Nowym Roku też trzeba będzie przewidzieć zmiany. Jutro wszystko ustalimy, przynajmniej tak doraźnie, na ten tydzień, okej? To będzie dotyczyło głównie tych dziewczyn, które mają zmiany popołudniami.
– Ja mam taką we wtorki – zauważyła Ola. – I spoko, mogę się zamienić… Ej, patrzcie! – dodała z rozbawieniem, wskazując dyskretnym gestem głowy w stronę sektora A. – A ten nadal siedzi i jeszcze coś domawia u Lidki!
W istocie, z miejsca przy barze, gdzie przystanęły, z daleka doskonale było widać stolik zajęty od kilku godzin przez Teofila, który, podniósłszy się z krzesła, rozmawiał właśnie ze stojącą obok Lidią, wskazując jej coś w karcie.
– Niezły zawodnik! – prychnęła śmiechem Wiktoria. – Skosztował już chyba po trochu wszystkiego, co mieliśmy dzisiaj w karcie! Jak tak dalej pójdzie, to facet pęknie z przejedzenia, a przynajmniej jutro cały dzień będzie chorował.
– Spoko, strzeli sobie coś na trawienie, są teraz takie środki – machnęła ręką Ola. – A jak nawet odchoruje, to co z tego? Liczy się efekt. Sam widok Lidki jest za to wystarczającą nagrodą!
Roześmiały się wszystkie, po czym, rzuciwszy jeszcze raz okiem w tamtą stronę, rozeszły się do swoich obowiązków. Iza, która ze względu na nieobecność Klaudii musiała intensywnie pomagać na sali, skierowała się w stronę sektora C, pozdrawiana przez siedzących przy przejściu gości, którzy po charakterystycznym stroju rozpoznawali w niej gospodynię francuskiej imprezy. Nim jednak zdążyła tam dojść, poczuła, że ktoś podbiega za nią i łapie ją za ramię. Odwróciła się zdziwiona – była to Justyna.
– Iza, poczekaj! – rzuciła konspiracyjnie. – Mogę zamienić z tobą słówko?
– Tak… oczywiście – odparła grzecznie.
– Wiem, że masz robotę, Majk mówił, że macie dzisiaj niedobory kadrowe, ale to naprawdę będzie tylko parę słów. Możemy wyjść stąd na chwilę?
Iza bez oporu poszła z nią do drzwi, domyślając się, o co jej chodzi. Od dwóch godzin, starając się w maksymalnym stopniu odciążyć z obowiązków Majka, by mógł jak najwięcej porozmawiać z przyjaciółmi, przy stole w sektorze VIP-ów spędziła bardzo niewiele czasu, głównie podając kolejne dania i zdając szefowi na stronie bieżące relacje z tego, co dzieje się w lokalu. Nie miała zatem czasu, by oddać się towarzyskiej rozmowie, która, przynajmniej w momentach, kiedy tam zaglądała, skupiała się dziś głównie wokół dwóch wątków – żartów ze ślimaków Wojtka oraz zakładów dotyczących płci drugiego dziecka Ani i Jean-Pierre’a. Niemniej, biorąc pod uwagę temat, który Justyna poruszała z nią na poprzednim spotkaniu, jej obecna prośba o rozmowę na osobności nie była zaskakująca.
– Chodzi o tego sylwestra w Nałęczowie – potwierdziła jej domysły natychmiast, kiedy wyszły z sali i przystanęły w załomie przy schodach. – Pół godziny temu zapuściliśmy temat Majkowi i powiem ci, że jest ciężko. Bez ciebie chyba sobie nie poradzimy.
– Rozumiem, że szef stawia opór? – domyśliła się Iza.
– Delikatnie mówiąc – skrzywiła się Justyna. – Twój szef to uparty osioł i pracoholik do kwadratu. Twierdzi, że bal sylwestrowy w Anabelli nie może się odbyć bez niego, animuje go od dziesięciu lat i to jest wizytówka jego firmy, bla-bla-bla… takie tam, rozumiesz. Pracujemy nad nim od pół godziny, próbowaliśmy i prośbą, i groźbą, ale nic z tego. Nawet Ania, która zawsze miała na niego największy wpływ, tym razem poległa i właściwie jedyny argument, przy którym trochę spuścił z tonu, to ten, że ty wstępnie zgodziłaś się zastąpić go na tej imprezie.
– Aha – pokiwała głową.
– Powiedz mi, potwierdzasz to?
– Oczywiście. Tak jak obiecałam.
– Jesteś aniołem, Iza – odparła poważnie Justyna. – Serio mówię. Głupio mi trochę, bo de facto powinniśmy cię namawiać, żebyś jechała do Nałęczowa z nami, zwłaszcza Lodzi bardzo na tym zależy, ale obawiam się, że bez twojej obecności tutaj Majk za nic w świecie nie da się przekonać.
– Też tak myślę – zgodziła się pogodnie. – Ten bal na Zamkowej to rzeczywiście ważna rzecz, dziewczyny mówiły mi, że co roku przychodzi tu dużo stałych klientów, więc Majkowi bardzo zależy, żeby wszystko było dopilnowane. Jeśli miałby spędzić ten wieczór gdzieś indziej, musiałby mieć poczucie, że ktoś tutaj nad wszystkim czuwa.
– Ktoś, czyli ty – zaznaczyła Justyna. – Wszyscy wiemy, że jeśli chodzi o sprawy tej knajpy, to Majk ufa tylko tobie. I dlatego tak bardzo na ciebie liczymy. Powiedział nam, że najpierw musi pogadać z tobą i dopiero wtedy nam odpowie – zniżyła głos. – Czyli nie wyklucza tego, ale uzależnia od rozmowy z tobą. Jak wiesz, spodziewaliśmy się tego, ale nikt z nas nie sądził, że on podejdzie do tego aż tak zerojedynkowo… Może trochę przez to, że jeszcze nie wie o jednej rzeczy – dodała z zastanowieniem – ale póki co nie chciałabym tego ruszać, poza tym wcale nie wiadomo, co przeważy, pewnie na pierwszym miejscu i tak jak zwykle wyląduje jego nieuleczalny pracoholizm. Dlatego proszę, Iza, namów go jakoś. Tylko ty możesz nam pomóc.
– Postaram się – zapewniła ją Iza, w duchu wzruszona tym kolejnym dowodem najwyższego zaufania ze strony Majka. – Tak jak mówiłam tamtym razem, za efekt nie mogę ręczyć, ale obiecuję, że zrobię, co tylko będzie w mojej mocy.
– Dziękuję – Justyna sięgnęła po jej dłoń i uścisnęła ją serdecznie. – Super z ciebie dziewczyna, wiesz? Taki dobry duszek tej knajpy, autentyczna prawa ręka Majka. Zawsze żałuję, że tak krótko z nami siadasz, nigdy nie masz czasu porozmawiać dłużej, ale cóż… rozumiem to, jesteś przecież w pracy. A słuchaj… jeszcze jedna rzecz – przypomniała sobie. – Jak ci się pracuje z Natalią?
Pytanie to, choć w ustach Justyny całkowicie naturalne, zaskoczyło Izę na tyle, że potrzebowała nie jednego, a dwóch ułamków sekundy, żeby przybrać neutralną minę. Na szczęście Justyna akurat w tym momencie zerknęła na jakichś schodzących po schodach ludzi, więc kiedy znów przeniosła na nią wzrok, na twarzy dziewczyny nie było widać żadnych śladów wrażenia, jakie zrobił na niej dźwięk tego imienia.
– W teorii bardzo dobrze – odparła swobodnie. – Natomiast w praktyce trudno powiedzieć, bo prawie w ogóle się nie widujemy. De facto ostatnio widziałam ją na imieninach Lodzi i tylko wtedy miałyśmy okazję dłużej porozmawiać, w pracy na co dzień kompletnie się mijamy.
– Aha… rozumiem – Justyna jakby zawahała się. – A powiedz mi, jeśli mogę zapytać oczywiście… do kiedy ona ma u was umowę?
– Na pół roku – odparła rzeczowo. – Od listopada, czyli do końca kwietnia.
Czy to nie dziwne, że czasami najzwyklejsze, obiektywnie neutralne słowa niosą w sobie znaczenie, od którego może pęknąć serce? Koniec kwietnia. Umowny termin zakończenia ślubów czystości, które niby były żartem, ale przecież nie do końca. A potem maj.
Prędzej czy później domyślisz się, o kogo chodzi… ale jeśli do dwudziestego piątego maja to ci się nie uda, obiecuję, że sam ci to powiem…
Przez twarz Justyny przebiegł dyskretny wyraz triumfu wynikający niewątpliwie z tego samego skojarzenia.
– Aha – odparła obojętnie.
– A dlaczego pytasz? – dodała dla fasonu Iza, choć doskonale znała odpowiedź.
– A nie, tak sobie – machnęła ręką. – Z ciekawości. Nie wiesz, czy Majk ma zamiar potem przedłużyć jej umowę?
– Nie wiem – odparła neutralnym tonem. – Na razie zakontraktowaliśmy pół roku, ale Majk mówi, że jeśli się sprawdzi, to zatrzyma ją na stałe.
– W taki czy inny sposób – dokończyła z dyskretnym rozbawieniem Justyna. – Okej, dzięki, Iza. Tak tylko zapytałam, skojarzyło mi się, bo Nata też miała być tu dzisiaj z nami, ale się rozchorowała, wiesz?
– Ach… nie, nie wiedziałam.
– No. Taki pech. Bardzo chciała przyjść na Dzień Francuski, ale po południu napisała mi w smsie, że ma gorączkę i niestety musi zostać w domu. Mam nadzieję, że szybko się pozbiera, a zwłaszcza że nie rozłoży jej na święta… i na sylwestra… No nic – machnęła znowu ręką. – Dzięki za rozmowę i nie zawracam ci już głowy, i tak oderwałam cię od pracy. Tylko pamiętaj o misji! – mrugnęła do niej, jeszcze raz porozumiewawczo ściskając jej dłoń. – Teraz wszystko zależy od ciebie!
***
„W taki czy inny sposób” – powtórzyła w myślach znaczące słowa Justyny Iza, zmierzając z kolejną już tacą brudnych naczyń na zaplecze. – „Dobrze powiedziane. Czyli już się domyśliły, tylko jeszcze nie są pewne i sprawdzają, zanim zaczną rzucać aluzjami. Koniec kwietnia… czy to stąd termin ślubów kawalerskich? Może to przypadek, bo Majk wtedy nawiązywał do naszych ślubów panieńskich i do Wielkanocy, ale jednak ta zbieżność terminów daje do myślenia.”
W kuchni przekazała naczynia do mycia Agacie i wróciła na sale po następne, był to bowiem czas, kiedy trwała wymiana klientów – wielu z nich opuszczało lokal, podczas gdy kolejni przybywali do niego falami. W dodatku, ponieważ dziś Anabellę odwiedzało mniej osób w wieku studenckim, a więcej starszych, w oczywisty sposób była to klientela bardziej wymagająca niż zwykle, częściej dopytująca o szczegóły menu, a przez to absorbująca więcej uwagi obsługujących ją kelnerek.
Kiedy Iza przeniosła się ze zbieraniem naczyń na sektor D, kątem oka zwróciła uwagę na Toma, który już godzinę wcześniej skończył swoją zmianę, a teraz siedział przy stoliku pod ścianą z Darią i jej koleżankami. Chwilę później wpadła na Teofila, który, pożegnawszy się z Lidią, ubrany już w wierzchnie ubrania, czyli w długi płaszcz i staromodny kapelusz, kierował się ku wyjściu. Mężczyzna ukłonił jej się z szacunkiem, uchylając kapelusza, na co Iza odpowiedziała mu uśmiechem i życzliwym do widzenia!
„Jak to kiedyś powiedziała Wika?” – kontynuowała po chwili przerwany wątek, zbierając naczynia z opuszczonych stolików i wycierając blaty. – „Szef ma swoje zasady i nigdy nie wybiera dziewczyn wewnątrz zespołu. Dla niego pracownik to pracownik i bardzo tego przestrzega… Otóż to. Żeby się tego trzymać, musi poczekać do maja, aż skończy jej się umowa. Umowa, która dopiero się zaczęła, ale pół roku to przecież nie tak długo, a w tym kontekście wręcz bardzo krótko. Cóż… właśnie tak wygląda coup de foudre.”
Przechylona zbyt mocno taca spowodowała przechylenie się również jej zawartości i jeden z kufli omal nie spadł na ziemię, zdążyła złapać go dosłownie w ostatniej chwili.
„Z drugiej strony do końca kwietnia jest wystarczająco dużo czasu, żeby dać dojrzeć uczuciom i wszystko przygotować… podsumować stare etapy i zamknąć terapię… zacząć nowe życie na nowych zasadach…”
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i moje nadzieje się spełnią, te zasady zmienią się na pewno…
W sektorze dla VIP-ów, jak skonstatowała, zahaczywszy o niego kątem oka w drodze do kuchni, wciąż trwała ożywiona dyskusja przerywana gromkimi wybuchami śmiechu. Majk też tam był, z daleka widziała białą plamę jego koszuli, właśnie podnosił się z krzesła, pewnie po to, by sięgnąć po butelkę i gospodarskim gestem dolać komuś francuskiego wina.
„Ciekawe, czy powiedzieli mu już, że ona też wybiera się do Nałęczowa” – pomyślała smętnie, wchodząc z przeładowaną tacą w korytarz zaplecza. – „Dzisiaj wzięło ją jakieś choróbsko i Justyna już się boi, czy na pewno wyzdrowieje do sylwestra, a to znaczy, że zamierza jechać z nimi. On z kolei broni się przed tym wyjazdem rękami i nogami, bo pewnie myśli, że skoro ona ostatnio przychodzi na wszystkie większe imprezy w Anabelli, to przyjdzie do nas i na bal sylwestrowy. Dlatego chce być tutaj, a nie tam, ale kiedy dowie się, że ona też będzie w Nałęczowie, to od razu zmieni zdanie… Więc po co ja mam się męczyć, żeby go przekonywać, skoro wystarczyłoby mu to powiedzieć? Nawet nie wprost, bez sugestii, tylko tak ot, rzucić przy nim, niby na marginesie. Może zresztą Justyna zdążyła już to zrobić…”
– Iza? – rozbrzmiał za nią głos Majka.
Drgnęła jak rażona gromem i po raz drugi w ciągu kilku minut ledwo utrzymała tacę z naczyniami, które rozchybotały się na niej w niebezpieczny sposób. Wykonała kilka gwałtownych ruchów, by utrzymać je w równowadze, co prawie jej się udało – tylko jedna szklanka po soku, ustawiona na samym brzegu tacy, przechyliła się mocniej niż inne, po czym wypadła z niej i ze szklanym hukiem rozprysła się na podłodze.
–Szlag! – zawołał z niezadowoleniem Majk, dobiegając do niej i pomagając jej ustabilizować pozostałe naczynia. – Widziałem, jak leciała, i nie zdążyłem złapać… a niech to! Wybacz, elfiku, że tak cię przestraszyłem.
– Co się stało? – z kuchni wyjrzała zaniepokojona Eliza.
– Nic takiego, rozpieprzyliśmy tylko z Izą szklankę – odparł uspokajająco. – A właściwie to ja, ze wsparciem jakichś ciemnych mocy, strąciłem ją wzrokiem na odległość. Spoko, zaraz to posprzątamy.
– Przepraszam, to moja wina, zagapiłam się – pokręciła głową skonfundowana wpadką Iza. – Nie, szefie, zostaw, nie zbieraj tego rękami, jeszcze się pokaleczysz. Zaraz przyniosę szczotkę.
Sprzątanie, do którego włączyła się też przechodząca akurat Zuzia, przebiegło sprawnie i po niespełna minucie na korytarzu nie widać już było nawet śladu po incydencie.
– Dzięki, Zuza – powiedział Majk, wręczając jej szufelkę ze zmiecionymi odłamkami szkła. – Wyrzuć to już, okej? A ty, Iza, chodź ze mną na chwilę – wskazał w stronę gabinetu. – Muszę zamienić z tobą dwa słowa.
Iza, wciąż jeszcze wytrącona z równowagi, w milczeniu dała się poprowadzić do gabinetu, gdzie Majk swoim zwyczajem zapalił tylko lampkę na biurku.
– Dwie sprawy – powiedział rzeczowo, odwracając się do niej i ruchem ręki wskazując jej kozetkę. – Usiądź na chwilę, skarbie, to ważne.
Usiadła posłusznie, on zaś zajął miejsce obok i przyglądał się przez chwilę jej rozkojarzonej, jakby nie do końca przytomnej minie. Czyżby aż tak przejęła się jakąś głupią szklanką? Nie, chyba nie… bez przesady. Po prostu musiała być bardzo zmęczona, znów przeharowała cały dzień, najpierw żabojady, potem zastępstwo za Klaudię, która przez te przeboje z policją akurat dziś wypadła z obiegu, a do tego wizyta przyjaciół, której obsługa też wymagała od obojga niemałego wysiłku. Ten kocioł sprawił, że dziś, choć od wielu godzin pracowali razem, praktycznie się mijali, a ich rozmowy ograniczały się jedynie do niezbędnych technikaliów, przez co miał wrażenie, jakby prawie jej tu nie było. A może to dlatego, że wciąż było mu mało jej obecności i takie namiastki tylko pobudzały wilczy apetyt księżycowej duszy?
Iza, jakby wybudzona z letargu na ostatnie słowa, spojrzała na niego z niepokojem.
– Coś złego?
– Nie – pokręcił głową. – Na szczęście nie, Izula. Ale wolę pogadać teraz na gorąco, niż czekać na koniec dniówki, jeszcze znowu coś nam wypadnie i rozjedziemy się jak dwa pociągi, każdy w swoją stronę.
Iza uśmiechnęła się smutno.
„Na gorąco” – powtórzyła w myśli. – „To już chyba wiem, o co chodzi.”
– Pierwsza rzecz to info od Pabla – oznajmił Majk.
– Ach, od Pabla? – powtórzyła zbita z tropu.
– Aha. Jesteś dzisiaj nieuchwytna, więc pan mecenas jako gołębia pocztowego zaangażował mnie. Prosił, żeby przekazać ci, że na dzisiaj jeszcze nie jest gotowy z tym Rolskim, ale dalej nad tym pracuje i przed środą przedstawi nam komplet informacji. Jak na razie, cytuję, „sensacji nie ma” – zaznaczył. – Ale dla porządku chce jeszcze sprawdzić dwa szczegóły i niestety musi z tym poczekać do poniedziałku.
– Jasne – pokiwała głową Iza. – I niech się nie śpieszy, to nie jest mega pilne, Mela mówiła mi, że umowy z Rolskim będą podpisywać dopiero po Nowym Roku. Podziękuj mu ode mnie… albo w sumie sama zaraz to zrobię – uśmiechnęła się blado. – Przecież są u nas i chyba jeszcze chwilę tu posiedzą?
– Myślę, że tak – zgodził się. – Tyle że na ten moment nie ma mu za co dziękować, ja bym z tym poczekał, aż frajer się wykaże. Mam za to inną, o wiele ważniejszą sprawę, elfiku. I chciałbym to załatwić od ręki.
– Tak? – szepnęła.
Stłuczona w korytarzu szklanka, której huk był symbolicznym podsumowaniem niespokojnych myśli, przestała się już liczyć, tak samo jak nie liczyło się całodzienne zmęczenie – jego obecność tuż przy niej w półmroku gabinetu rekompensowała je z nawiązką, mimo że, jak się spodziewała, czekająca ją rozmowa pewnie nie będzie należała do łatwych.
„Na bank sylwek w Nałęczowie” – pomyślała z rezygnacją.
– Otóż dziewczyny, zwłaszcza Justyna i Dominika, uparły się, że mam z nimi jechać na jakiś bal sylwestrowy do Nałęczowa – oznajmił zgodnie z jej oczekiwaniem Majk. – Z nimi, czyli z całą paczką, która tam siedzi – wyjaśnił, ruchem głowy wskazując na drzwi. – Ania i Jean-Pierre zostają w Lublinie do Nowego Roku, więc też chętnie do nich dołączą, Justyna mówi, że to od początku było w planie. I w planie, jak się właśnie dowiedziałem, od początku byłem też ja. Fajnie tylko, że nie raczono mnie o tym poinformować wcześniej, bo wcale nie mam na to ochoty… Ale weź tu gadaj z heterami. Mówię im, że jak co roku wolałbym zostać tutaj i animować nasz bal na Zamkowej, ale ciężko przebić się z argumentacją, wsiadły na mnie jak sępy i nie dają żyć, a chłopaki jeszcze im wtórują. Nawet ten Brutus Pablo. Znasz sprawę, hmm? – spojrzał na nią uważnie. – Hetery mówiły, że znasz.
Pokiwała głową twierdząco.
– Podobno wręcz zadeklarowałaś, że zastąpisz mnie tutaj, żebym mógł pojechać z nimi tam?
– Tak – odparła cicho. – To prawda. Obiecałam to Justynie i Lodzi, a ciebie mogę tylko zapewnić, że postaram się stanąć na wysokości zadania i dopilnować, żeby bal na Zamkowej odbył się według planu. Wiadomo, że bez ciebie to już nie będzie to samo, jesteś duszą takich imprez w naszej firmie, ale jeśli faktem jest to, co mówi Justyna, czyli że od dziesięciu lat witasz Nowy Rok w pracy, to może właśnie powinieneś skorzystać z okazji i w ramach relaksu pojechać do Nałęczowa.
Majk zerknął na nią spod oka.
– Tak uważasz?
– Oczywiście – podjęła żywiej, podnosząc głowę i uśmiechając się do niego. – Mówię to bardzo serio. Zasługujesz na to, żeby raz na dziesięć lat w Sylwestra nie musieć myśleć o pracy, tylko ze spokojną głową pobawić się z przyjaciółmi. Zwłaszcza że tak im na tym zależy. Masz u nich opinię zatwardziałego pracoholika, który całe życie spędza w firmie, więc może czas to zmienić?
– Akurat ta opinia niezbyt mi przeszkadza – skrzywił się. – Powiedziałbym nawet, że wcale.
– Wiem – skinęła głową. – Ale to nawet nie chodzi o opinię, tylko o ciebie samego i kontynuację pozytywnych zmian, które zacząłeś w tym roku. Mówiłeś o restrukturyzacji kadrowej firmy, o innym rozłożeniu ciężaru zadań, żebyś mógł powoli uwalniać swój czas, a to dotyczy przecież głównie takich okazji. W wakacje po raz pierwszy od dziesięciu lat pojechałeś z Pablem i Lodzią na urlop w góry, więc dlaczego i sylwestra nie miałbyś spędzić poza firmą? To byłby kolejny mały krok w stronę metodycznego uwalniania życia na odpoczynek od pracy i rozrywkę, a przecież taki właśnie miałeś plan.
Majk przyglądał jej się z uwagą, na jego twarzy odmalowało się zastanowienie.
– Hmm – mruknął. – Tak to interpretujesz?
– Aha. Właśnie tak. Jako konsekwentną kontynuację tego, co obiecałeś mi w wakacje, czyli metodyczne zrzucanie z siebie, przynajmniej raz na jakiś czas, obowiązków, które wydają ci się nie do zrzucenia. Po to, żeby odetchnąć, mieć chwilę czasu dla siebie, ale też po to, żeby uwolnić się od ciężaru świadomości, że w tym czy innym zadaniu w firmie jest się niezastąpionym. Mówiłeś, że będziesz o to walczył, pamiętasz?
– Owszem, pamiętam – zgodził się. – Ale chodziło o coroczny urlop, nie o bal sylwestrowy.
– Chodziło o plan ramowy. A w to można wpisać i urlop w wakacje, i bal sylwestrowy, i co tylko się chce, jeśli taka jest potrzeba chwili.
– Bo wyjazd do Nałęczowa na sylwestra to jest, twoim zdaniem, potrzeba chwili?
– Tak – odpowiedziała ze ściśniętym sercem. – Moim zdaniem, powinieneś tam pojechać.
W gabinecie zapadła cisza.
„Tak trzeba” – pomyślała smutno, czując na twarzy jego uważny, przenikliwy wzrok. – „Przecież robię to dla ciebie, mój promyczku. Najwidoczniej jeszcze nie wiesz, że ona też ma być w Nałęczowie, bo zupełnie inaczej byś zareagował. Ale kiedy się dowiesz…”
– A ty? – zapytał cicho Majk.
– Co ja?
– Co z tobą, elfiku?
– Ja zastąpię cię tutaj – odpowiedziała bez wahania. – I obiecuję, że zrobię to w godny i sumienny sposób.
– W to nie wątpię. Ale chcesz przez to powiedzieć, że ciebie odpoczynek i walka o czas wolny nie obowiązuje? Ja mam jechać do Nałęczowa z kumplami, a ty w tym czasie będziesz tu zapieprzać za dwoje?
– Ja to co innego – odparła łagodnie. – Dziękuję ci za troskę, Michasiu, ale jednak to nie jest to samo. Po pierwsze, jestem twoim pracownikiem i zastępczynią, więc jak sama nazwa wskazuje, płacisz mi właśnie za to, żebym cię zastępowała. Oczywiście wiadomo, że nikt nie poprowadzi balu tak jak ty – uśmiechnęła się. – Na pewno część gości będzie rozczarowana twoją nieobecnością, ale trudno, ich też trzeba do tego przyzwyczajać. Na tym etapie rozwoju firmy, na którym jesteśmy, jako szef masz prawo sobie na to pozwolić, a ja z pomocą Wiki, Łukasza i Antka zrobimy wszystko, żeby stanąć na wysokości zadania.
– Po drugie?
– Po drugie, kiedy jechałeś na urlop w Beskidy, powierzyłeś mi na dwa tygodnie dowództwo okrętu jako chrzest bojowy, po to, żebym zbierała doświadczenie. Chcę je zbierać dalej. Nigdy jeszcze nie obsługiwałam balu sylwestrowego, więc w tym roku chcę tu być i jeśli do tego będę odpowiedzialna za dopilnowanie przebiegu imprezy, to będzie dla mnie kolejne bardzo kształcące wyzwanie. Wkład w rozwój firmy – zaznaczyła. – Sam zawsze powtarzasz, że najważniejszy jest czynnik ludzki, a inwestycja w kompetencje i doświadczenie pracowników to podstawa.
Majk uśmiechnął się lekko.
– Bierzesz mnie pod włos, cwaniaro. Doceniam to. Jest jakieś „po trzecie”?
– Jest – odwzajemniła mu uśmiech. – Po trzecie za dwa i pół miesiąca wyjeżdżam na staż do Belgii i nie będzie mnie tu przez cały marzec, więc jeśli jest możliwość wykonać teraz jakieś dodatkowe zadanie, to chętnie je wykonam. Po prostu psychicznie będę się z tym dobrze czuła.
– Jasne – pokiwał głową. – Psychicznie może tak, ale fizycznie? Przypominam, że w tym roku zasuwasz jak czołg bez chwili wytchnienia, przeharowałaś ciężko nawet wakacyjny urlop. I znowu chcesz się poświęcać dla ludzkości?
– Nie przesadzaj, to przecież tylko jedna noc. Jeśli tak bardzo zależy ci na tym, żebym nie była stratna, to najwyżej dasz mi za to jakąś premię albo ze dwa dni wolnego po Nowym Roku i będziemy kwita. Ja i tak uważam, że tego rodzaju zastępstwo wchodzi w zakres moich normalnych obowiązków, ale jeśli to miałoby cię uspokoić, to możemy umówić się na taki deal.
– Bez dealu tak czy siak się nie obejdzie – zaznaczył Majk. – Jeśli miałbym się na to zgodzić, to dostałabyś i premię, i dwa dni wolnego, to jest dla mnie oczywiste. Myślę o czymś innym. Skoro obiecałaś Justynie i Lodzi, że mnie urobisz, a przyznaję, że idzie ci to całkiem nieźle, to może rozważmy taki wariant, że i ty jedziesz z nami do Nałęczowa, a bal zostawimy brawurowo w rękach Wiki, Chudego i Antka? Hmm?
Przed oczami Izy natychmiast stanęła scena z oświetlonej na niebiesko sali na urodzinach Lodzi, a w błękitnym półmroku zarys sylwetki Majka i stojącej tuż obok Natalii z dłonią na jego przedramieniu.
A potem razem szaleli na parkiecie…
– Odpada – pokręciła głową stanowczo.
– Dlaczego? Lodzia mówiła, że bardzo by chciała, żebyś z nami pojechała.
– Wiem. Ale ja wolę zostać tutaj, Majk. Proszę – spojrzała mu w oczy. – Chcę, żebyś tego wieczoru miał pełny komfort psychiczny, a dla mnie samodzielne poprowadzenie balu na Zamkowej będzie naprawdę cennym doświadczeniem. Potraktujmy to oboje jako rodzaj wyzwania albo ćwiczenia woli, dobrze? Ja będę nabierać doświadczenia w obsłudze imprez w firmie i ćwiczyć się w roli twojej zastępczyni, a ty powalczysz ze swoim nałogiem pracoholizmu i sprawisz przyjemność przyjaciołom. Zobaczysz, że nie pożałujesz – dodała ciszej, odwracając oczy. – A ja będę zadowolona z dobrze spełnionego obowiązku.
Znów zapadła cisza. Majk przyglądał się zmieszanej minie dziewczyny i jej długim rzęsom, które przy nieco opuszczonej głowie skrywały jej oczy. W tym kadrze, w półmroku gabinetu, w swoim stroju w barwach francuskiej flagi i wysokim koku a la Hania, wyglądała tak olśniewająco… tak uroczo, że aż zapierało mu dech. Co sobie myślała? Dlaczego tak ofiarnie walczyła o to, żeby pojechał bez niej do Nałęczowa? Czy celowo usiłowała się go pozbyć na tę symboliczną sylwestrową noc? A może faktycznie sądziła, że wyświadcza mu tym przysługę? Chyba że…
Wobec przedłużającej się ciszy Iza kontrolnie podniosła wzrok i natychmiast znów go odwróciła, napotkawszy jego oczy, w których… nie, nie myliła się! Znowu było w nich tamto! Pytanie, którego bała się jak ognia, bo jeśli on domyślał się tego, co tak usilnie pragnęła ukryć… Tylko nie to! Musiała lepiej się pilnować.
Po raz drugi, tym razem odważnie, podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, wytrzymując jego przenikliwe spojrzenie.
– Zgoda? – zapytała spokojnym, opanowanym tonem.
Niebezpieczne pytanie w jego źrenicach rozmyło się i zgasło. Uśmiechnął się lekko.
– Zgoda, elfiku – odparł równie spokojnie. – Zrobimy tak, jak mówisz. Jak kiedyś ci wspomniałem, nie jestem sprinterem, tylko maratończykiem, dlatego, co prawda niechętnie, ale zgadzam się na ten deal. Powiedziałaś, że nie pożałuję, więc zaufam twojej intuicji i przekażę ci ster okrętu na sylwestrową noc. Oczywiście w zamian za premię i dwa dni wolnego po Nowym Roku – zaznaczył. – Ale też pod jednym dodatkowym warunkiem.
– Jakim?
– Właściwie to pod dwoma – poprawił się. – Pierwszy z nich to jeszcze jedna dłuższa rozmowa w spokojnych warunkach, koniecznie przed twoim wyjazdem na święta. Tak przynajmniej na godzinkę, a najlepiej na dwie.
– Okej – pokiwała głową. – Następny etap podsumowania terapii?
– Może też, ale przede wszystkim chciałbym porozmawiać o czymś innym. Narzucił mi się właśnie pewien temat przewodni, który mnie intryguje, i chciałbym poznać twoje zdanie, omówić go razem w trybie filozofii księżycowej.
– Dobrze – szepnęła.
– Kiedy jedziesz do Korytkowa?
– Obiecałam Meli, że w środę.
– Dobra, to umówimy się na poniedziałek albo wtorek – oznajmił stanowczo. – Może zresztą we wtorek zamkniemy budę wcześniej, przed samymi świętami i tak tłumów nie będzie, a skoro, jak to ujęłaś, mam ćwiczyć się w wychodzeniu z nałogu pracoholizmu, trzeba zabrać się za to systemowo.
– Dobry pomysł – uśmiechnęła się.
– A teraz drugi warunek – powiedział, nagle przechylając się na kozetce i moszcząc głowę na jej kolanach. – Proszę o ekspresowe doładowanie baterii. Dwie minuty z zegarkiem w ręku.
Parsknęła śmiechem i bez wahania wsunęła dłonie w jego włosy.
– Będzie ci niewygodnie w takim zgięciu – zauważyła.
– Nieważne – szepnął, przymykając oczy. – Jak to mówi Edek? Ale ja kce!
Roześmiała się.
– Kcesz, to nie ma sprawy – zapewniła go żartobliwie. – Swoją drogą Edzio to jest niezły agent, nie? Nie ma jeszcze półtora roku, a już gada jak najęty!
– Mhm – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Uwielbiam tego gagatka, chociaż wczoraj oboje z Tośką mało nie zajechali bajkowego konia na śmierć. W dodatku, patrząc perspektywicznie, sytuacja konia wygląda beznadziejnie, bo młodzi ciągle rosną i za każdym razem są coraz ciężsi, a koń się starzeje i sił mu nie przybywa. A co dopiero będzie, jak dojdą kolejni pasażerowie?
– No tak! – przyznała ze śmiechem, przesiewając przez palce kłęby jego włosów. – Jeden już jest przecież w drodze!
– Będą i następni – zapewnił ją pobłażliwie. – Pablo już się odgraża na poważnie. Siostra znowu go wyprzedziła, więc czuje się zobowiązany dotrzymać jej kroku, a my wszyscy oczywiście go w tym dopingujemy. Pomijając Nałęczów, to był dzisiaj główny temat przy stole… A właśnie, a propos Edka i Tosi – przypomniał sobie. – Będę musiał kupić im coś pod choinkę.
– Fakt – spoważniała Iza. – Ja dla moich chrześniaków też.
– To może pójdziemy na miasto poszukać czegoś razem, hmm? – odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, uchylając jedną powiekę. – Moglibyśmy wzajemnie sobie podoradzać, tym bardziej że, jak się zdaje, każde z nas ma do obdarowania i chłopca, i dziewczynkę.
– Bardzo chętnie – zgodziła się bez wahania, w duchu uszczęśliwiona tą propozycją. – Tylko ja wolałabym nie zostawiać sobie tego na ostatni moment i załatwić to już w poniedziałek. We wtorek mamy przecież te rozmowy rekrutacyjne…
– Racja – przyznał Majk. – I to może się przeciągnąć nawet do wieczora. Zgadamy się w takim razie w poniedziałek i… A niech to! – dodał z niezadowoleniem, gdyż z korytarza dał się słyszeć odgłos zbliżających się kroków. – Chyba koniec mojego doładowania.
Iza natychmiast cofnęła dłonie, on zaś dźwignął głowę z jej kolan i wrócił do pozycji siedzącej. Drzwi uchyliły się.
– O, dobrze, że szef jest – usłyszeli głos Chudego, po chwili który stanął w wejściu z telefonem przy uchu. – Dzwoni Tym i pyta, kiedy ma oddać samochód. Bo trochę im się przedłuża u Klaudii z tym ślusarzem i nie wiadomo, kiedy skończą.
– Luz – machnął ręką Majk, podnosząc się do pionu i przeciągając ręką po zwichrzonych włosach. – Nie potrzebujemy już dzisiaj peugeota, powiedz, że może go przywieźć jutro, jak będzie jechał na swoją zmianę. Najważniejsze, żeby załatwił, co trzeba, u Klaudii.
– Okej – ucieszył się Chudy, wycofując się na korytarz. – Słyszałeś, Tym? Szef mówi, że możesz dopiero jutro, jak…
Jego głos ucichł w oddali wraz z odgłosem kroków. Iza podniosła się kozetki i wygładziła na sobie fartuszek.
– Chyba i my idziemy, prawda? – zapytała, ruchem głowy wskazując na drzwi. – Trzeba wracać do pracy.
– Tak, elfiku, wracamy. Doładowanie dokończymy na sesji filozofii – mrugnął do niej znacząco – a teraz rzeczywiście czas iść trochę popracować. Dzień Francuski wymaga w końcu obecności swojej gospodyni, n’est-ce pas? Ja też zaraz do was dołączę, tylko najpierw pójdę powiedzieć tym moim krwiopijcom, że jednak pojadę z nimi na sylwka do Nałęczowa. I oczywiście nie omieszkam podkreślić, komu to zawdzięczają!
***
Towarzystwo przy stole w sektorze VIP-ów nadal świetnie się bawiło, kiedy Iza, chóralnie wyniesiona pod niebiosa za przekonanie Majka do wyjazdu na bal w Nałęczowie, odłączyła się już od nich i wróciła do pracy na sali. Ku swemu zdziwieniu na środku głównego przejścia między stolikami wpadła na Beatę, która szybkim krokiem zmierzała w stronę baru.
– Ach, Iza! – ucieszyła się, choć jej mina nie wskazywała zbyt na dobry humor. – Jak dobrze, że jesteś, właśnie chciałam o ciebie zapytać.
– Coś pilnego? – zaniepokoiła się Iza.
– Nie, nic – pokręciła głową. – Tak tylko… chciałam cię zobaczyć. Wpadłam do was na chwilę na Dzień Francuski, tamtym razem bardzo mi się podobało, a skoro dzisiaj akurat jestem w Lublinie, to pomyślałam, że zajrzę na moment i skosztuję jakiegoś francuskiego przysmaku. I że przy okazji złożę ci życzenia na święta. Pewnie będziesz u siostry w Korytkowie, niby to niedaleko od Suchej, ale wątpię, żebyśmy miały okazję się spotkać, więc… – nieco nerwowym gestem odgarnęła za ucho kosmyk włosów. – Tutaj chyba łatwiej się zobaczyć niż tam.
Iza przyglądała jej się podejrzliwie, wyczuwając w jej zachowaniu jakieś napięcie lub zdenerwowanie, jednak jeśli ona sama nie chciała o tym mówić, nie wypadało dopytywać.
– Jasne, Beciu – odparła ciepło. – Zaraz znajdę ci jakiś stolik. Sama jesteś? Czy Emi też zaraz dołączy?
– Sama. Emi jest w Suchej, nie wybiera się na razie do Lublina, dopiero po Nowym Roku. Znajdź mi coś małego, posiedzę chwilę i lecę, a jakby się dało chwilę z tobą pogadać, byłoby super. Wykroisz dla mnie chociaż parę minut?
– Postaram się – zapewniła ją Iza, spoglądając w stronę sektora A, gdzie znajdowało się najwięcej małych stolików dwuosobowych. – O, zobacz! Tam jeden pod ścianą właśnie się zwolnił, chodź, zalogujemy cię tam.
Beata chętnie zajęła wskazany stolik i zajrzawszy do menu dnia, bez większego zastanowienia zamówiła porcję quiche lorraine, na którą, jak stwierdziła, miała ochotę już poprzednim razem, jednak wówczas zdecydowała się na coś innego.
– I do tego gorącą herbatę – dodała. – Taką zwykłą, czarną. Wzięłabym to polecane wino – wskazała palcem na rzeczony punkt na karcie – ale jestem samochodem, więc wolę nie ryzykować ani kropelki.
– Jasne – uśmiechnęła się Iza. – Zaraz wszystko ci przyniosę.
Kiedy zmierzała na zaplecze, by zrealizować zamówienie, po drodze minęła Antka, który właśnie pobrał od Wiktorii dwie butelki wody i wracał z nimi na konsolę. Oboje wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
„Antoś chyba już się trochę pozbierał” – pomyślała z sympatią, odprowadzając wzrokiem jego sylwetkę, która świeciła w półmroku sali bielą eleganckiej koszuli. – „Na pewno nie do końca i jeszcze długo nie będzie gotowy na to, żeby znowu komuś zaufać, ale mam nadzieję, że to mu się w końcu uda. I że następnym razem trafi na kogoś psychicznie stabilnego, kto nie zrobi mu takiego numeru jak Karola…”
Jednak natychmiast przez głowę przebiegła jej myśl, której nie lubiła, lecz która zawsze wracała na wspomnienie sercowych niepowodzeń kolegów. Klątwa Anabelli. Niby absurd, a jednak tyle szczegółów się zgadzało… Choć nie. Musiała być uczciwa. Nie zgadzał się przecież Kacper, co wprawdzie mogła wyjaśniać jego umowa na czas określony, ale ostatnio nie zgadzał się też Tom. Obejrzała się odruchowo i zerknęła z daleka w stronę stolika na sektorze D, gdzie wciąż siedział postawny ochroniarz z Darią i jej koleżankami, a choć akurat w tym momencie nie obsypywali się z dziewczyną czułościami, przez cały wieczór ekipa Anabelli zdążyła już zaobserwować tam niejeden wymieniony pocałunek.
„Ciekawe tylko, jak długo to potrwa?” – pomyślała z przekąsem. – „Bo na dłuższą metę to ja im stabilnego związku nie wróżę, tylko patrzeć, jak Daria znowu strzeli focha i Tomek wpadnie w nową czarną dziurę. A z drugiej strony co mnie to obchodzi?” – skarciła się natychmiast. – „Nie twój interes, Iza. Ważne, że Tomek wygląda na szczęśliwego, a ona… ona może w końcu naprawdę się zorientowała, jaki to super facet, i poszła po rozum do głowy? Oby. Co prawda osobiście wierzę w to tak samo mocno jak w moralne nawrócenie Miśka, ale to na szczęście nie jest moja sprawa.”
Kiedy czekała w kuchni na zamówienie dla Beaty, jej myśli pobiegły spontanicznie w stronę Majka i zakończonej niedawno rozmowy połączonej z krótkim doładowaniem elfowej energii. Znów z głębin podświadomości wychynęła nieśmiała wizja, która uderzyła ją w mieszkaniu rodziców Pabla, gdy Ania układała Majkowi fryzurę po dzikim przejeździe bajkowego konia z dziećmi na grzbiecie. Owa cicha pół-myśl, choć podszyta naturalnym bólem, niosła w sobie niezwykły ładunek nadziei, towaru ostatnio wyjątkowo deficytowego w jej duszy…
– Masz, Iza, twoja kiszka – Dorota podsunęła jej przygotowaną porcję francuskiego dania.
– Aha – ocknęła się. – Dzięki, Dora.
Chwyciwszy talerz, ustawiła go na tacy i udała się do Wiktorii po zamówioną już herbatę, prosząc mijaną po drodze Olę, żeby jeszcze przez kolejny kwadrans wraz z koleżankami radziły sobie na sali bez niej.
„A wracając do klątwy Anabelli” – ciągnęła w myśli, gdy jej wzrok przypadkowo powędrował w stronę konsoli i znów wychwycił w oddali sylwetkę Antka – „to jeśli nasza hipoteza ze zjazdu czarownic jest właściwa, ta klątwa i tak niedługo zostanie złamana. To przecież tylko kwestia czasu…”
Zerknęła ukradkiem w stronę sektora dla VIP-ów, gdzie Majka teraz nie było – zapewne krążył gdzieś po lokalu i zagadał się z kimś albo poszedł do składziku zorganizować przegrupowanie rozpoczynających zmianę ochroniarzy. A może wrócił do gabinetu coś załatwić, na przykład do kogoś zadzwonić?
„Dobra, zostaw to już, Iza” – skrzywiła się z niezadowoleniem, skręcając na sektor A, gdzie przy jednym z dwuosobowych stolików samotnie siedziała Beata. – „Nie wymyślaj głupot, tylko skup się na swoich zadaniach. Teraz czas pogadać chwilę z Beti.”
Jak dostrzegła z daleka, dziewczyna siedziała pochylona nad blatem z nosem w telefonie i nerwowymi ruchami dłoni przeglądała coś na ekranie, od czasu do czasu odgarniając za ucho kosmyk swych długich blond włosów. Na podchodzącą Izę zwróciła uwagę dopiero, gdy ta zestawiła przed nią z tacy talerz z quiche oraz herbatę.
– O, dzięki! – ocknęła się, energicznym gestem odkładając telefon na blat i schylając się nad daniem. – Mmm… ale to super pachnie! Siądziesz ze mną na moment?
– Aha, właśnie załatwiłam to z koleżanką – mrugnęła do niej, zdejmując z tacy półlitrową butelkę z wodą i szklankę, a następnie zasiadając na krześle obok. – Zorganizowałam sobie zastępstwo na całe piętnaście minut i nawet wzięłam dla siebie wodę, żeby wypić z tobą do towarzystwa. Bo wybacz, ale na francuskie przysmaki nie mam już dzisiaj miejsca – dodała żartobliwym tonem. – Od rana tylko kosztuję je i kosztuję, aż niepostrzeżenie zrobił mi się z tego pełny obiad i całkiem solidna kolacja!
– Ach, wyobrażam sobie! – roześmiała się Beata, sięgając po sztućce i zabierając się za odkrajanie pierwszej porcji dania. – I nie powiem, że nie zazdroszczę ci stałego dostępu do takich smakołyków!
Jednak jej wesoły ton nie współgrał z mową ciała, która ewidentnie wskazywała, że coś ją dręczy; nawet sposób, w jaki lekko drżącymi dłońmi kroiła quiche, świadczył o tym, że była zdenerwowana, a przynajmniej poirytowana.
– Jak interesy? – zagadnęła swobodnie Iza, odkręcając butelkę i nalewając sobie wody do szklanki. – Słyszałam od Meli, że umowy z Rolskim podpisujecie dopiero po Nowym Roku?
– Mhm – skinęła głową Beata. – Po Nowym Roku.
Jako że miała pełne usta quiche, jej głos zabrzmiał niewyraźnie – musiała być bardzo głodna, gdyż jadła szybko, niemal łapczywie, bez delektowania się smakiem.
– Jedz spokojnie, tak tylko pytam – Iza dała jej znak, żeby się nie śpieszyła. – I tak wiem wszystko od moich, zresztą uważam, że bardzo dobrze zrobiliście, że przełożyliście to na styczeń. Przynajmniej święta będą w miarę bezstresowe, nie?
Beata przełknęła porcję dania i popiła łykiem herbaty.
– Tak – podjęła, odstawiając filiżankę na spodeczek. – Sorry, że tak się rzuciłam na tę zapiekankę, ale jest naprawdę pyszna, a ja jestem głodna jak wilk, od śniadania nie zdążyłam nic wrzucić na ruszt. Tak, akcję z Rolskim przekładamy na styczeń, Giziak ma go jeszcze ostatecznie sprawdzić, ale my z Emi już właściwie jesteśmy zdecydowane, że podpiszemy umowę. Co jak co, ale jednak ten sprzęt diagnostyczny za bardzo nas kusi…
Znów włożyła do ust porcję quiche i przełknęła ją szybko.
– Dzisiaj rano miałyśmy oficjalny odbiór gabinetu diagnostycznego – ciągnęła. – W sensie gołych ścian i paru mebli, bo tylko tyle tam jest póki co, ale jednak papiery trzeba mieć na wszystko. W tej sytuacji, kiedy z jednej strony tępi nas Krzemiński, a z drugiej wchodzimy w układ z Rolskim, nie możemy sobie pozwolić na żadne luki i niedociągnięcia.
– Krzemiński nadal was tępi? – zaciekawiła się Iza.
– No, teraz ostatnio to może nie – Beata machnęła ręką, w której trzymała nóż. – Podobno był poważnie chory i leżał w szpitalu, nie wiem, czy już wyszedł, nie interesuje mnie to, ale faktem jest, że trochę się od nas odczepił. Tylko jaką możemy mieć pewność, że jak wyzdrowieje, to znowu nie zacznie? Ja tam wolę mieć na sto procent czysto w dokumentach, nawet w tych najmniej ważnych.
– I słusznie – zgodziła się Iza. – To mówisz, że dzisiaj rano… i jeszcze chciało ci się jechać do Lublina w taki śnieg? Pewnie miałaś do załatwienia jakieś sprawy firmowe?
– Niee… firmowe to nie – spochmurniała Beata, rzucając szybkie, ukradkowe spojrzenie w przestrzeń za plecami Izy. – Tak bardziej towarzysko przyjechałam, chciałam zobaczyć się z kilkoma osobami, złożyć im życzenia świąteczne… Chociaż teraz nie wiem, czy to miało sens. Jeśli już, to tylko taki, że zobaczyłam się z tobą i mogę skosztować tej pysznej tarty – zaznaczyła, krojąc quiche z taką energią, że sztućce zgrzytały o talerz – ale tak poza tym, to… nieważne. Głupia jestem i tyle.
Ponownie machnęła ręką z nożem i dziabnąwszy widelcem wielki kawałek zapiekanki, włożyła go sobie do ust, znów dyskretnie zerkając w głąb sali. Iza, której uwadze nie umknęło owo spojrzenie, z trudem powstrzymała się, by się nie odwrócić i nie pobiec za nim wzrokiem.
– Dlaczego głupia? – zapytała zdziwiona.
Beata wzruszyła na to tylko ramionami i choć nie przełknęła jeszcze dobrze poprzedniego kawałka, wpakowała sobie teraz do ust drugi, a na widelec pośpiesznie nadziała kolejny. Iza przyglądała jej się z uwagą, sącząc powoli wodę ze swojej szklanki.
– A jak na studiach? – zmieniła na wszelki wypadek temat. – Macie już wszystko na czysto?
– Aha – skinęła głową Beata, przełykając quiche i sięgając po filiżankę z herbatą. – Praktyki z głowy, zaliczenia w pierwszym semestrze prawie ogarnięte, teraz tylko pozostaje dokończyć prace dyplomowe, a z tym obie z Emi chcemy uporać się jak najszybciej. Ja już mam ponad połowę, ona trochę mniej, ale obiecałyśmy sobie, że przez święta nad tym posiedzimy i nadgonimy, bo potem, jak już otworzymy klinikę, na takie rzeczy będzie strasznie mało czasu.
– No tak, przy własnym biznesie, i to na rozruchu… – przyznała Iza, kiwając ze zrozumieniem głową.
– Zresztą w ogóle muszę się zabrać za to, co naprawdę ważne – ciągnęła twardym, zdecydowanym tonem Beata. – Finisz na studiach i firma, wszechstronna inwestycja w rozwój kliniki, na nic więcej nie ma czasu. I nie może być. Tylko praca. To moje dzisiejsze postanowienie na Nowy Rok.
– Metodyczny pracoholizm? – zapytała z przekąsem Iza.
– Mhm – wzruszyła znów ramionami. – Co chcesz? To najlepsze lekarstwo na złudzenia.
Wbiła widelec w ostatni kawałek quiche i podniosła go do ust, wpatrując się w ustawioną na stoliku lampkę dekoracyjną osłoniętą dziś trójkolorowym abażurem z bibuły, przez co rzucała czerwonawo-niebieską poświatę na blat stolika. Z głośników dochodziły przyciszone dźwięki francuskiej muzyki, która dziś przez cały dzień służyła za tło i która, nie wiedzieć czemu, jakoś dziwnie pasowała do wypowiedzianych przed chwilą słów.
„Lekarstwo na złudzenia” – powtórzyła w myślach Iza, przyglądając się spod oka zamyślonej twarzy koleżanki. – „O tak, ja też je znam. Lekarstwo księżycowych dusz… Tylko skąd u ciebie doświadczenie księżycowej duszy, Beti?”
Było to w istocie intrygujące, Beatę bowiem znała jako osobę niezwykle racjonalną i pragmatyczną, istne uosobienie zdrowego rozsądku. Złudzenia, o których dziewczyna wspomniała właśnie jakże gorzkim tonem, zupełnie nie pasowały do tego wizerunku. Chyba że… Nagle, być może pod wpływem nut francuskiej piosenki leniwie płynącej z głośnika, Izę tknęło wspomnienie sprzed kilku tygodni – wspomnienie tak wyraźne, jakby tamtą scenę, niewątpliwie nieprzypadkowo wygrzebaną z pamięci, oświetliło na chwilę ultra mocne, białe światło. Sala Anabelli, ustrojona na listopadowy Dzień Francuski w te same dekoracje co dziś, hucząca muzyką i rozmigotana światłami, które omiatały parkiet i strzelały fleszami białych, czerwonych i niebieskich błysków. Na parkiecie bawiący się w najlepsze, rozwrzeszczany tłum i sylwetka Beaty rozmawiającej pod ścianą z Tomem, a potem ich wspólny „niedźwiedzi” taniec, z którego koleżanki i koledzy mieli dziki ubaw przez kolejnych kilka dni.
Uśmiechnęła się smutno. No tak. Nie musiała już oglądać się za siebie, by sprawdzić, na co takiego w głębi sali kilka razy zerkała Beata, nie miała też wątpliwości, po co dziś specjalnie przyjechała z Suchej Woli do Lublina, komu najbardziej chciała złożyć życzenia świąteczne i dlaczego była taka poirytowana.
„To się nazywa pech” – pomyślała z nutą autentycznego żalu. – „Że też akurat dzisiaj musiały tu przyleźć i się do niego przyczepić…”
Szybko jednak skarciła się za takie myśli. To w końcu nie była jej sprawa.
– Dzięki, Iza, to było przepyszne – powiedziała z uznaniem Beata, odkładając sztućce na pusty talerz i znów sięgając po filiżankę. – Herbata też super, taka mocna i gorąca, tego mi było trzeba. Na dworze zimno jak diabli, a przede mną jeszcze długa droga.
– Wracasz do domu jeszcze dzisiaj? – zdziwiła się Iza.
– Aha. Wyjeżdżam z powrotem za chwilę. Myślałam, że może zostanę na noc w Lublinie, ale jednak wolę wrócić teraz i jutro od rana pomóc mamie w przygotowywaniu żarcia na święta. Wiesz, jak to jest – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Tradycja. Wieczerza wigilijna na dwanaście dań, w Boże Narodzenie też stół musi się uginać, a ktoś przecież musi to wszystko upiec, usmażyć i ugotować. No to jej pomogę.
– Jasne – odpowiedziała jej uśmiechem Iza. – Ja też jutro jadę do domu i będę pomagać w kuchni siostrze, chociaż my aż tak nie szalejemy. Dwanaście dań! Kto by to przejadł?
Roześmiały się obie, jednak śmiech Beaty szybko ucichł i dziewczyna znów zapatrzyła się w lampkę na stoliku, podnosząc do ust filiżankę z resztką herbaty,
– Mam tylko nadzieję, że wystarczy mi zapału – powiedziała ciszej po chwili milczenia. – Bo dzisiaj jestem taka zmęczona, że jak dojadę na chatę, to chyba padnę na łóżko w ubraniach i będę spać do rana. A potem trzeba będzie wstać i znowu działać… Miewasz czasem takie fazy, że nic ci się nie chce?
– Pewnie – zapewniła ją spokojnie Iza. – To normalne przy skrajnym zmęczeniu.
– No. Chyba tak – zgodziła się Beata, odstawiając filiżankę i stanowczym ruchem ręki odgarniając sobie kosmyk włosów za ucho. – Dobra, Iza, nie chcę cię już trzymać, zapłacę i zaraz spadam. Jeszcze tylko życzenia…
Obie wstały od stolika i wyściskały się, wymieniając konwencjonalne życzenia wszelkiej pomyślności na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Scenkę tę dostrzegł z daleka przemierzający salę Majk, który, rozmówiwszy się z ochroniarzami, wracał właśnie do gości z sektora dla VIP-ów. Mężczyzna zwolnił nieco kroku, jakby próbując rozpoznać towarzyszącą Izie dziewczynę, jednak po chwili, uznawszy, że chyba jej nie kojarzy, dziarskim krokiem pomaszerował dalej, uśmiechając się lekko do siebie.
Tymczasem Iza, pożegnawszy się z Beatą, która, nie rozglądając się, udała się prosto do wyjścia i szybko zniknęła za drzwiami, ustawiła na tacy puste naczynia, w tym swoją niedopitą wodę, i ruszyła z nimi na zaplecze. Choć starała się metodycznie nie wtrącać w cudze sprawy, jej spojrzenie mimo woli skręciło tam, dokąd kilka minut wcześniej dwukrotnie biegło spojrzenie Beaty – do stolika pod ścianą w sektorze D, gdzie wciąż w najlepsze bawił się Tom z Darią i jej dwiema koleżankami robiącymi uśmiechniętej parze zdjęcia i filmiki na telefonach.
„I czemu tu się dziwić?” – pomyślała ponuro, odwracając od nich wzrok. – „To tylko kolejna odsłona klątwy Anabelli. I nawet jeśli za jakiś czas zostanie przełamana, to pewnych straconych okazji można nie odzyskać już nigdy.”