
[Recenzja] Witold Gombrowicz, „Opętani”
Gombrowicz? Nie ukrywam, że jest to jeden z moich ulubionych autorów i do dziś po trosze żałuję, że odkryłam go dopiero w ostatniej klasie liceum. Z drugiej strony może tak właśnie miało być, bo wcześniej nie umiałabym docenić jego dzieł? W istocie na twórczość Gombrowicza – choć oczywiście jego nazwisko słyszałam wielokrotnie – trafiłam dość późno, kiedy musiałam przeczytać do matury Ferdydurke. I to był dla mnie szok! Pozytywny oczywiście. Jak ten facet potrafi bawić się słowem, łamać stereotypy i drażnić się z Czytelnikiem! No i ten styl nie do podrobienia…
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy podziela mój zachwyt literackimi wyczynami Gombrowicza. Widziałam to już chociażby po swoich kolegach z liceum, którzy po kilku przeczytanych stronach, pytali z niesmakiem: co to […pip…] jest ?! – i rzucali książkę w kąt, ograniczając swoją wiedzę na ten temat do lżej strawnych informacji znalezionych w brykach. Nawet wielu dorosłych nie jest w stanie czytać powieści Gombrowicza, choć niby nie wypada nie znać Ferdydurke, Trans-Atlantyku (dzieła skądinąd bardzo kontrowersyjnego), Kosmosu czy Pornografii…
Jednak Opętani to nie to samo co Ferdydurke. Jest o powieść stanowiąca w dorobku literackim Gombrowicza swoisty wyjątek – lekka, z sensacyjną fabułą i oryginalnym wątkiem miłosnym, wpisująca się w modny wówczas kanon powieści „gotyckiej”, gdzie obowiązkową scenerią jest stare, ponure zamczysko, a wszelkiej maści zjawiska nadprzyrodzone wywołują elektryzujący dreszczyk na plecach czytelnika.
Jest to powieść wyjątkowa również w tym względzie, że Gombrowicz nie opublikował jej pod swoim nazwiskiem, lecz pod pseudonimem Zbigniew Niewieski i nigdy o niej nie wspominał, a przyznał się do jej autorstwa dopiero w roku 1969 czyli tuż przed śmiercią. Wstydził się? Prawdopodobnie tak, napisał ją bowiem z pełną świadomością dla tzw. „czytelnika pospolitego”, traktując to jako przygodę, eksperyment, a także sposób na zarobienie pieniędzy, gdyż jego ambitne powieści słabo się sprzedawały. Sam przyznawał, że zazdrościł popularności i dostatku koledze Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi, którego powieści „na chybcika pisan[e] i pozbawion[e] wartości artystycznych” (W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie; Wędrówki po Argentynie 1977, s. 106), stanowiły skuteczną odpowiedź na oczekiwania ówczesnego czytelnika masowego. Dlatego on również postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem i napisał Opętanych jako „powieść dla kucharek”, ta zaś rzeczywiście została bardzo ciepło przyjęta przez grupę odbiorców, do której w założeniu się adresowała. Jedna z anegdot wspomina o reakcji pani z „wyższych sfer”, która, nie wiedząc, kto tak naprawdę jest autorem Opętanych, porównuje ten tekst do sztandarowego dzieła Gombrowicza, czyli Ferdydurke.
Powieść, jak wspominali świadkowie czasów, czytana była namiętnie przez „taksówkarzy i przekupki straganowe”, ale nie tylko: „Jedna z pań towarzystwa warszawskiego – wspomina Jerzy Szymkowicz-Gombrowicz – powiedziała kiedyś do Gucia Kotkowskiego, kuzyna i jednego z najbliższych przyjaciół autora: – Dopiero czytając „Opętanych”, dostrzega się bzdury „Ferdydurke”, jestem przekonana, że pański kuzyn Gombrowicz nie potrafiłby napisać takiej książki” (Jerzy Jarzębski, Nota wydawcy do wydania Opętanych z roku 1994, s. 357).
Można zatem uznać, że Opętani to swego rodzaju literacki psikus, jaki Gombrowicz zrobił przedstawicielom swojego środowiska, próba sił i udany eksperyment, o którym on sam jednak wolał nie pamiętać. Niemniej powieść sama w sobie wcale nie jest na tyle zła, żeby autor miał powód się jej wstydzić! Przeciwnie, uważam, że pod pewnymi względami jest wręcz genialna, a na pewno czyta się ją szybko i z wypiekami na twarzy, co już samo w sobie brzmi zachęcająco.
O czym jest zatem ta powieść? Wspomniałam już, że nosi cechy powieści gotyckiej z elementami modnej podówczas tematyki dotyczącej seansów spirytystycznych, hipnozy i wywoływania duchów, do czego należy dodać mocno zaznaczony wątek sensacyjny rozgrywający się w tajemniczym zamczysku w Mysłoczy oraz oryginalnie pomyślaną historię miłosną (niepokonana namiętność rodząca się pomiędzy Mają Ochołowską, panną ze szlacheckiego domu, a Marianem Leszczukiem, pochodzącym „z ludu” trenerem tenisa) – wszystko to samo w sobie jest tematyką atrakcyjną, a w rękach takiego mistrza pióra i dowcipnisia jak Gombrowicz staje się czytelniczą ucztą. Zwłaszcza kiedy, czytając, mamy świadomość, że pisał to właśnie on, znamy jego rozmaite obsesje, motywy literackie, które powracają regularnie w jego utworach, a także zdajemy sobie sprawę z tego, że ów tekst traktował z dystansem i charakterystycznym dla siebie nieco cynicznym poczuciem humoru.
Jednak Opętanych można równie dobrze czytać na pierwszym poziomie, tym najbardziej dosłownym, czyli jako ciekawą i wciągającą historię, a ściślej jako ciekawie skonstruowany romans z wartko prowadzonym wątkiem sensacyjnym. Gombrowicz i romans? – zapyta ktoś. A tak, owszem, i to romans bardzo sugestywny, choć Gombrowicz nie byłby sobą, gdyby nie wmieszał w historię miłosną motywu przemocy (albowiem silna namiętność, jaka rodzi się między bohaterami i przed którą oboje próbują się bronić, wyraża się niekiedy w bardzo brutalny sposób), a także groteskowego ujęcia „podobieństwa”, które działa na Maję i Leszczuka jak niemożliwy do pokonania magnes. Jeśli dodamy do tego wkraczające na scenę „złe moce”, nawiedzoną komnatę w zamczysku (z humorystyczno-thrillerowym motywem samoistnie poruszającego się ręcznika) oraz sekret rodzinny z przeszłości, który rzuca światło na rozgrywające się wydarzenia, to zapewniam, że przy tej lekturze po prostu nie da się nudzić.
Podsumowując, Opętani to, że tak powiem, Gombrowicz w wersji light, jednak uważny Czytelnik znajdzie tam (w różnych proporcjach) właściwie wszystko, co gombrowiczowskie – jego specyficzny styl pisania, humor, elementy groteski, ducha prowokacji, obsesyjny powrót i karykaturalne uwypuklenie kluczowych motywów (tu akurat podobieństwa i okrucieństwa w relacjach zakochanych), a także ów nieuchwytny klimat, który charakteryzuje jego powieści i którego nie da się podrobić. Dlatego jeśli ktoś nie ma wystarczająco zacięcia, żeby ”ugryźć” twórczość Gombrowicza od tej najklasyczniejszej strony, czyli poprzez nakazaną lekturę Ferdydurke, niech swą przygodę z tym autorem zacznie właśnie od Opętanych. Należy przy tym pamiętać, by nie czytać tej powieści po zapadnięciu zmroku, zwłaszcza gdy jest się samym w domu, są w niej bowiem fragmenty, które sprawiają, że chwilami naprawdę strach wystawić nogę spod kołdry. 😉