Anabella – Rozdział CXXXIV
„Dobra, załatwione” – odetchnęła Iza, odłożywszy telefon na biurko szefa. – „Teraz wracamy na salę. Ciekawe, czy Zuzia już jest?”
Klientka, o której podczas rozmowy na parkingu wspomniał Majk, właśnie zadzwoniła i została należycie obsłużona, co sprawiło Izie swego rodzaju ulgę. Wreszcie będzie mogła wykasować to z pamięci i nie myśleć ani o niej, ani o jej imprezie, ani o rezerwacji na dziewiątego października, która właśnie została wpisana do terminarza, ani w ogóle o niczym z tym związanym. To była przecież klientka jakich wiele, standardowe polecenie służbowe, które wykonała i o którym mogła już zapomnieć – przynajmniej do czasu, aż Majk wróci ze spotkania z Sajkowskim, a ona mu o tym zamelduje. Na razie trzeba było znaleźć inny temat, którym mogłaby wypełnić sobie głowę, by znów choć na kilka godzin wypchnąć z niej tamto... owo męczące, odpychane ze wszystkich rozpaczliwych sił lecz wciąż nawracające tamto, które od wydarzeń dzisiejszego przedpołudnia narosło w niej do granic wytrzymałości i groziło eksplozją.
Najgorsze było to, że nie mogła o tym myśleć wprost, choć jej serce i zmysły chyba już przyjęły to, co tak natarczywie usiłowało dobić się do wrót umysłu. W odruchu samoobrony musiała stawiać opór. Ta fala, czymkolwiek była, za wszelką cenę musiała zostać stłumiona i zawrócona z progu świadomości, bo jeśli złamie tamę i wedrze się do środka… Nie, lepiej było w ogóle tego nie ruszać. A zresztą… to nie tak. Przecież obiektywnie nic się nie działo, nic się nie zmieniało, a jeśli miało się zmienić, to tylko na lepsze.! Nie było czym się przejmować, ostatnio po prostu miała za dużo na głowie, nieustanny stres zżerał ją od środka i szarpał jej nerwy. To pewnie dlatego czuła się tak dziwnie. Tym bardziej musiała nad tym zapanować. Twardo, metodycznie, po żołniersku, tak jak do tej pory. Uciąć to, nie myśleć o tym, za wszelką cenę wygasić to i odepchnąć! Albo inaczej – skatalizować to, skierować tę napierającą falę niezrozumiałych emocji w odpowiednią stronę. W umiejętny sposób wyciszyć wzbierającą w duszy nawałnicę.
Zamknęła terminarz i odłożyła go na brzeg biurka, a następnie, przepasawszy się kelnerskim fartuszkiem, wsunęła do kieszeni telefon służbowy, bloczek do zamówień i długopis.
„Dyskoteka dopiero za godzinę” – pomyślała, ze wszystkich sił starając się skupić myśli na stricte praktycznych tematach. – „Teraz zaczyna się najgorszy kocioł… i dobrze!”
Zgasiła lampkę na biurku i wycofała się z gabinetu na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi. Jedyne, czego teraz pragnęła, to rzucić się ślepo w wir pracy i nie mieć czasu na myślenie o niczym poza nią. Wszystko zresztą świetnie się składało. Nawał klientów na sali, potem dyskoteka, kolejny ciężki wieczór w nocnym klubie. Muzyka będzie huczała, rozpraszając myśli, klienci będą wydziwiać z zamówieniami, może zdarzy się nawet jakaś bójka? I dobrze, bardzo dobrze! Niech coś się dzieje! Niech dzieje się jak najwięcej! Niech praca zmęczy ją i wyssie z niej wszystkie siły aż do bólu mięśni, niech zajmie jej uwagę, a potem, kiedy wróci już na stancję, niech pozwoli jej paść na łóżko i natychmiast zasnąć. Zmęczenie było wszak lepsze niż narkotyk, potrafiło tak skutecznie odurzyć… odurzyć jak alkohol… jak dobre wino… jak burgund…
– Już jestem, proszę pani! – zameldowała się wesoło Zuzia, również ubrana w biały fartuszek, z fantazyjnie rozpuszczonymi półdługimi włosami, podpiętymi tylko kilkoma wsuwkami nad czołem.
Wytrącona ze skręcających znów w niewłaściwą stronę myśli, zadowolona, że może skupić się na czymś innym, Iza nie mogła nie uśmiechnąć się na widok swej podopiecznej. Nowa fryzura, w połączeniu z dziewczęcymi rysami rozpromienionej twarzyczki Zuzi i oczami lśniącymi jak dwa podświetlone słońcem szmaragdy, skojarzyła jej się ze stylem młodziutkich aktorek z początków dwudziestego wieku, które czesały się bardzo podobnie. Poza tym cała postać dziewczyny promieniała taką radością i z trudem skrywanym szczęściem, że nie sposób było tego nie zauważyć, tym bardziej że po dzisiejszym szkoleniu powód tego stanu był dla Izy aż nadto oczywisty.
– Super, Zuzieńko! – odparła ciepło. – Jak było w szkole? Nie jesteś zmęczona?
– Bardzo dobrze, dziękuję – zapewniła ją rezolutnie Zuzia. – I nie jestem ani trochę zmęczona, miałam dzisiaj tylko cztery lekcje. Najgorsza jest matematyka, bo przez te trzy lata już zapomniałam wszystko, co było w podstawówce, ale przypomnę sobie powoli. To dopiero drugi tydzień, proszę pani. Czy mam teraz iść na salę?
– Tak, idziesz ze mną. Ale pod jednym warunkiem – zaznaczyła z powagą Iza.
– Pod jakim? – zaniepokoiła się.
– Że nikogo tam nie porozbijasz ciosami karate! – zażartowała. – Żebym przez cały wieczór nie musiała bać się o klientów!
Obie roześmiały się, a Zuzia spłonęła przy tym delikatnym rumieńcem, który jeszcze bardziej ożywił jej migoczącą od emocji buzię.
– Oczywiście, proszę pani! – zapewniła ją, prostując się na baczność. – Obiecuję trzymać ręce i nogi przy sobie.
Iza znów roześmiała się i objęła ją przyjacielskim gestem, pociągając ze sobą na salę, gdzie obie, zgarniając po drodze z baru czyste tace, ruszyły do obsługi gęstniejącego tłumu klientów. Wysławszy Zuzię na znajdującą się przy wejściu część sektora B, Iza udała się na sektor A, gdzie stanęła do pomocy uwijającej się tam Lidii.
– Cztery duże browary prosimy! I paluszki!
– A jakieś tosty macie? Coś bym zjadła… Albo lepiej sałatkę. Jakie są?
– Przepraszam, o której zaczyna się dyskoteka?
– Jest tonik? A colę sprzedajecie na szklanki czy na butelki?
– Przepraszam panią, czy można zsunąć te stoliki? I jeszcze ze dwa dodatkowe krzesła byśmy poprosili…
Gwar głosów, odpowiedzi na milion natarczywych pytań, zapisywanie zamówień w słabym świetle bocznych lamp, przeciskanie się między przepełnionymi stolikami i nieustanne kursy w tę i z powrotem między salą a kuchnią w istocie pomagały Izie zagłuszyć nieznośny napór myśli, paradoksalnie dając jej psychiczne wytchnienie. Im więcej miała pracy, tym mniej musiała walczyć o spychanie z progu podświadomości widma czegoś, co, jak odgadywała swą tłamszoną na siłę intuicją, nie było tylko jakimś świeżym problemem, który można będzie na bieżąco opanować, lecz sięgało dużo głębiej i leżało u podstaw wszystkich jej duchowych rozterek z ostatnich miesięcy. Wszystkich lub prawie wszystkich, w każdym razie tych najcięższych i najbardziej męczących – tych, które z braku lepszego określenia nazywała ostatnio „bólem egzystencjalnym”.
Ileż czasu spędziła, próbując zrozumieć, skąd się brało to uczucie, ten ścisk serca, te tumany wątpliwości, które hamowały ją na każdym kroku i spychały z raz obranej drogi… Ileż rozmyślań, na wpół bezsennych nocy, ileż modlitw do Boga o litość i światło… I teraz co? Teraz, kiedy była o krok od wyjaśnienia tej zagadki, od naświetlenia owej mrocznej tajemnicy, która tak ją udręczyła przez ostatnie miesiące, nagle ogarniał ją paniczny strach, który nakazywał jej uciekać. Uciekać przed samą sobą, przed budzącą się świadomością, przed krzykiem własnej duszy… księżycowej duszy…
„Dość, dość, dość!” – powtarzała gorączkowo, gdy w drodze na zaplecze, między zbieraniem brudnych naczyń a realizacją kolejnego zamówienia znów nieopatrznie wślizgnęła jej się do głowy ta nieznośna pół-myśl. – „Muszę wziąć od Wiki listę do zamówienia alkoholu, pod koniec tygodnia już byłby na to czas. Marta… trzeba do niej zadzwonić, albo chociaż wysłać smsa, obiecałam jej kontakt do końca weekendu i znowu mam obsuwę. A Magdalena? Miała się odezwać w tym tygodniu, dzisiaj dopiero poniedziałek, ale pewnie niebawem napisze, że przyjeżdża do Lublina. Czas by też ogarnąć te zmiany w grafiku, odbębnić zastępstwa za dwudziestego pierwszego i drugiego, mam tylko nadzieję, że Misio nie zmieni terminów. To jest taka skomplikowana układanka…”
– Dorciu, trzy razy duże frytki i sałatka grecka – rzuciła, kładąc na blacie do wydawania posiłków karteczki z zamówieniami. – Aha, i jeszcze dwie zapiekanki z pieczarkami.
„Misio… no właśnie, Misio!” – myślała, czekając, aż kucharka przygotuje żądane porcje potraw. – „Kiedy pisał ostatnio? Chyba w sobotę… A może wczoraj? Nie pamiętam już, trzeba będzie sprawdzić. Mam nadzieję, że niczego nie przeoczyłam…”
Wyrzuty sumienia związane z Michałem znów szarpnęły jej sercem i skierowały myśli w jego stronę. Tak, to był niegłupi pomysł. Należało teraz myśleć o nim, bo to, jak już nieraz bywało, najskuteczniej zajmie jej uwagę, a poza tym… to w końcu on był w tym wszystkim najważniejszy! Powinna skupić się na nim, na ich odradzającej się relacji, no i chyba bardziej się zaangażować, bo przecież ostatnio jakoś nieszczególnie dobrze im się rozmawiało. Niby to nie była tylko jej wina, ale mimo wszystko ona też miała w tym swój udział, za słabo się starała, zbyt opieszale reagowała na jego ciepłe gesty. Ostatnio nawet nie zdążyła odpowiedzieć mu, kiedy poprosił, żeby powiedziała, że go kocha. Nie zdążyła… bo przecież już miała wymówić te słowa, tylko on akurat wtedy musiał zakończyć rozmowę. Cóż, siła wyższa. Powie mu to następnym razem.
– Dobra, u ciebie już jest wszystko – rzuciła Dorota, podsuwając ku niej tacę z gotowymi zamówieniami i przejmując kolejną karteczkę od czekającej już obok Lidii. – Ile tego ma być?
– Jedno – odparła Lidia. – Tylko klient życzy sobie bez papryki.
Iza mechanicznym ruchem zgarnęła tacę z blatu.
– Dzięki!
Następnym razem, tak. To już będzie najwyższy czas, żeby wymówić te dwa magiczne słowa, kocham cię, które będą kluczem do wejścia w inny wymiar – w bezgraniczną strefę szczęścia, za którym tęskniła od lat. Bo w sumie od tamtego zimowego dnia, kiedy Michał porzucił ją na ośnieżonym placyku w Korytkowie, ani razu nie wymówiła jeszcze do niego tych słów, jakoś nie chciały jej przejść przez gardło. Widocznie usunięcie blokady, która utwierdziła się w jej sercu przez te lata, wymagało więcej wysiłku, niż mogła się spodziewać, ale przecież wszystko było już na dobrej drodze…
– Proszę, frytki. Podać jeszcze coś do picia?
Blokada psychiczna to dziwna rzecz, trudno ją zwalczyć, nawet gdy jej nie chcemy. Czasem trzeba ją przepracować, przećwiczyć jej usuwanie „na sucho”, żeby potem, kiedy przyjdzie co do czego, znów nie ulec absurdalnemu przyzwyczajeniu, wycofując się za niewidzialną barykadę. Dlaczego od tylu tygodni, kiedy Michał wyznawał jej miłość, ona nie umiała odpowiedzieć mu tym samym? Przecież była na to gotowa, chciała tego! To było oczywiste od szesnastu lat! To musiała być właśnie ta blokada… blokada, nad którą przed jego przyjazdem do Lublina stanowczo musiała popracować.
„Kocham cię, Misiu… ja też cię kocham…” – powtarzała jak mantrę, ze służbowym uśmiechem zbierając z kolejnego stolika opróżnione kufle i stawiając w to miejsce nowe, pełne piwa. – „Kocham cię, kocham cię, kocham cię…”
Tak, musiała powtarzać to sobie w kółko, żeby złamać tę nieszczęsną blokadę i następnym razem, kiedy się zobaczą, bez wysiłku móc skierować do niego te słowa. Następnym razem – czyli już za tydzień. Znów będzie czekać na niego jak wtedy, na polnej ścieżce za stodołą Kulikowej… Będzie czekać na niego tak samo niecierpliwie, gotowa jak dawniej rzucić mu się w ramiona i na nowo poczuć smak jego ust. I wtedy mu to powie.
„Kocham cię, kocham cię, Misiu…”
– Czy podać więcej serwetek?… Nie, niestety, portera w puszce dzisiaj nie mamy. Mogę przynieść butelkowany… Tak?… Dobrze. Ile butelek?
Gdyby dało się tu, w Lublinie, znaleźć jakieś miejsce do zaczarowania… Nie Plac Po Farze, bo ten już zawsze będzie jej się kojarzył z Victorem. Nie Old Pub, bo tam też zostawiła zbyt wiele smutnych wspomnień. Trzeba znaleźć jakieś inne, nowe, świeże… Jak tamta księżycowa łąka na Lipniaku, gdzie rosły fluorescencyjne kwiaty… Ach, nie, nie! Stop! W tył zwrot! Jak ścieżka za stodołą Kulikowej oczywiście.
Znów będzie na niego czekała, a kiedy przyjedzie, nie będzie już się wahać, pójdzie w to na oślep, wreszcie przełamie te absurdalne, niewidzialne blokady i granice. Pozwoli mu się tulić, całować… znów poczuje pod palcami sprężystą fakturę jego włosów… Jak wówczas, na zaczarowanej łące, gdzie brzęczały owady, jak na żwirowej ścieżce, gdzie cykały świerszcze… Do zrobienia był przecież tylko jeden gest, jeden krok! Jeden krok do szczęścia…
– Iza!!! – usłyszała radosny, chóralny okrzyk za swoimi plecami.
Odwróciła się zaskoczona. Przejściem między stolikami zmierzała ku niej grupa nowo przybyłych gości, których nie sposób było nie rozpoznać od razu, chociażby po idącej przodem prześlicznej blondynce z nadnaturalnie długim warkoczem. Za szeroko uśmiechniętą Lodzią podążały kolejne znajome osoby – rudowłosa Nina z Alicją z polonistyki, Julka ze swoim chłopakiem Szymonem, a na końcu Daniel w towarzystwie jakiegoś kolegi, którego Iza widziała dziś po raz pierwszy.
– Ach! – ucieszyła się. – Cześć wam! Co za niespodzianka!
– Widzicie! Mówiłam, że ją tu zastaniemy! – zawołała wesoło Lodzia, obejmując ją i ściskając. – Cześć, kochana… O tej porze dnia, bez względu na dzień tygodnia, nasza Iza jest w pracy na dziewięćdziesiąt dziewięć procent! Trzeba by mieć wielkiego pecha, żeby jej nie spotkać!
Wszyscy roześmiali się, po kolei witając się z Izą.
– Poznaj Marcina, to nasz nowy kumpel z polonistyki – przedstawiła jej nieznajomego chłopaka Nina. – Przeniósł się z Łodzi, będzie z nami na trzecim roku. I dobrze, mamy na kierunku straszny niedobór facetów! – zaśmiała się. – Daniel przynajmniej będzie miał z kim pogadać na męskie tematy, bo w tamtym roku to już został sam na dwadzieścia pięć kobiet!
– Hej, Iza – uśmiechnął się Daniel, również ściskając jej dłoń. – Dawno się nie widzieliśmy.
– Prawda – przyznała.
Już chciała dodać, że kilka dni temu rozmawiała z Martą, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, uznając, że skoro Daniel był dzisiaj bez niej, to nie miała powodu do tego nawiązywać. Tym bardziej że, o ile pamiętała, Marta również w telefonicznej rozmowie nie wspomniała o nim ani słowem.
– Przyszliśmy na dyskotekę – oznajmiła jej żywo Julka. – Da się tu skołować jakiś stolik?
– Oczywiście – odparła z uśmiechem, wskazując im na róg sektora A. – Chodźcie tam, pod ścianę, właśnie zwolnił się jeden większy, bo przy tych małych się nie pomieścicie. Ostatni dzwonek, za pół godziny nie będzie tu gdzie szpilki wcisnąć!
– No tak, słynne disco w Anabelli! – zaśmiała się Julka, podążając za nią wraz z resztą towarzystwa. – Już tak dawno tu nie byłam, że zaczęłam tęsknić za tą atmosferą! Tłok, super muza i tańce! Kiedy zaczynacie?
– Dyskotekę? O dwudziestej.
– Za pół godziny – pokiwała głową Nina, zerkając na wiszący nad barem zegar. – Akurat wystarczy czasu, żeby czegoś się napić i chwilę pogadać, bo potem przy muzyce ciężko będzie cokolwiek usłyszeć. No, chodźcie, chłopaki, siadajcie. Ten stolik jest w sam raz.
– Dzięki, Izunia – powiedziała Lodzia, wdzięcznym ruchem odrzucając na plecy swój piękny warkocz. – Tak się cieszę, że znowu cię widzę! W tym fartuszku wyglądasz jak rasowej krwi profesjonalistka! A gdzie jest Majk? – rozejrzała się po sali.
– Nie ma go jeszcze – odparła rzeczowo. – Ale potem będzie. Ma teraz ważne spotkanie na mieście, ostrzegał, że może wrócić dopiero przed północą, chociaż mam nadzieję, że wyrobi się wcześniej. A wy chyba trochę u nas zostaniecie?
– Noo… czy aż do północy, to nie wiem – zastanowiła się Lodzia. – Ale niewykluczone, wszystko zależy od tego, kiedy mój niesubordynowany mąż skończy pracę i zejdzie tu do nas łaskawie. Siedzą tam na górze we czwórkę – ruchem głowy wskazała na sufit – i już drugi wieczór rozkminiają jakąś pilną sprawę. Nie jedzą, nie piją, tylko ryją nosami w kodeksach jak krety! – prychnęła. – Podobno sprawa honoru i ambicji, no to co zrobić? Z moim bandziorkiem w takich sprawach nie ma dyskusji. Tylko nudno w domu bez niego, zwłaszcza że odwiozłam dzisiaj Edzia do mamy i nie miałam co ze sobą zrobić. Więc Jula wymyśliła na spontanie, żebyśmy wpadli do Anabelli, zrobili tu zlot przyjaciół i poczekali na Pabla, a przy okazji odwiedzili ciebie i Majka.
– I wszystko jakoś tak fajnie się złożyło – dodała Nina. – Lodzia zadzwoniła do mnie, ja byłam w kontakcie z Alą, do tego akurat Marcin przyjechał do Lublina, Daniel też miał wolny wieczór… No to szast, prast i skrzyknęło się całkiem spore towarzycho! Wszyscy chętni na imprezę!
– A co! – uśmiechnął się Szymek. – Trzeba korzystać z uroków ostatnich tygodni wakacji!
Roześmiali się znowu, zajmując miejsca wokół stolika.
– To miło, bardzo się cieszę, że wpadliście – powiedziała Iza, w duchu zadowolona, że dzięki tej wizycie będzie miała na głowie kolejny obowiązek, który zajmie jej uwagę. – Czego się napijecie?
Przyjaciele popatrzyli po sobie z zastanowieniem.
– A co jest ciekawego?
– Macie tu jakieś dobre soki?
– Może weźmiemy po prostu piwo?
– Przyniosę wam zaraz karty z menu, to się zastanowicie na spokojnie – skwitowała, wygładzając na sobie fartuszek. – I potem do was wrócę, mam jeszcze dwa zamówienia do realizacji w kuchni.
– Ach, jasne, Izunia! – podchwyciła Lodzia. – Przecież ty masz jeszcze mnóstwo innych klientów, a my cię tu trzymamy… Chłopaki, idźcie z nią któryś po te karty, co? – zwróciła się do kolegów, na co Daniel natychmiast poderwał się z miejsca. – Nie będziemy przecież tak jej ganiać w tę i z powrotem. Ale jak zrobi się luźniej, to wpadniesz do nas na chwilę, dobrze? – dodała ciszej, chwytając Izę za rękę. – Muszę koniecznie zamienić z tobą dwa słówka!
– Oczywiście, Lodziu – uśmiechnęła się. – Z wielką przyjemnością.
Udawszy się w towarzystwie Daniela pod coraz gęściej oblegany bar, wręczyła mu kilka kart z menu, zaś sama czym prędzej pobiegła do kuchni, gdzie czekała już na nią gotowa taca z kolejnymi zamówionymi daniami na ciepło.
– Iza, gdzie trzeba pomóc? – zapytała Klaudia, która właśnie wypadła z szatni kelnerek, wiążąc sobie na biodrach fartuszek.
– O, jesteś! – ucieszyła się Iza. – Leć do Zuzki na B i zerknij, czy nie trzeba pomóc Oli, jest na C i szkoli tam Agatę. I tak zaraz disco, będzie się rozluźniać.
– Jasne, to do dzieła! – odmeldowała się z bojową miną Klaudia i zebrawszy z blatu tacę, zniknęła w półmroku zatłoczonej sali.
Po rozniesieniu zamówień Iza zostawiła u Wiktorii kolejne zlecenie na sześć kufli piwa i udała się na zaplecze, gdzie tym razem zatrzymała ją na dłużej Eliza, zgłaszając problemy ze zmywarką.
– A niech to szlag, następna! – pokręciła z rezygnacją głową Iza, oglądając elektroniczny panel maszyny, na którym wyświetlały się naraz wszystkie możliwe kody błędów. – Zięba teraz nie przyjdzie, dopiero na jutro mogę spróbować go załatwić. Dacie dzisiaj radę na dwóch?
– Jak nie da się inaczej, to damy, musimy dać – westchnęła kucharka. – Ale dziwne, bo ta jedna akurat nigdy nie szwankowała.
– Widocznie i na nią musiał przyjść czas – stwierdziła stoicko Iza. – Na razie naprawimy, ale docelowo poleci do wymiany tak jak tamte dwie. Powiem szefowi i załatwimy to na dniach.
– Dzięki, Iza. Tylko niech szef tym razem weźmie taką dużą, może być taka sama jak ta – wskazała na najnowszą zmywarkę, kupioną zaledwie kilka tygodni wcześniej. – A nawet jeszcze większa by się zmieściła, więc jakby się dało…
– Jasne, Liziu, weźmiemy największą, jaka tu wejdzie – zapewniła ją Iza. – Jak skończy się ten szał na sali, to przyjdę zdjąć wymiar. Albo wiesz co? Jutro poprosimy o to Ziębę! On najlepiej wie, jaka jest tolerancja z tymi odpływami i przyłączem wody, poda nam zakresy i łatwiej będzie dobrać pasujący sprzęt.
– Super, rewelacja! – ucieszyła się Eliza. – A tę starą, jak już ją naprawi, będzie można wcisnąć tam pod ścianę i będzie zapasowa, co ty na to? Jakieś przyłącza tam są, tylko stare, może trzeba będzie tylko je poprawić.
– Zobaczymy. Pogadamy o tym jutro z Ziębą… no i z szefem. W każdym razie masz rację, trzeba wreszcie zrobić porządek z tymi zmywarkami, bo jak zacznie się rok akademicki, to będzie taki przemiał, że grubo przed disco będzie nam już szkła brakowało.
Problem zepsutej zmywarki nie zajął jej wprawdzie wiele czasu, ale kiedy wróciła do baru, okazało się, że nalane dla niej piwa rozniosła już Lidia, która również zdążyła przyjąć zamówienie od zainstalowanego przy stoliku pod ścianą towarzystwa Lodzi i Daniela. Ponieważ na obsługiwanym przez obie kelnerki sektorze nie było chwilowo nowych gości, Iza zajrzała kontrolnie do Antka, który właśnie szykował się do rozpoczęcia dyskoteki i nadal był w wyjątkowo dobrym humorze, po czym, przejąwszy od Lidii tacę z gotowymi napojami, podeszła do stolika przyjaciół, by podać im je osobiście.
– Będziecie tańczyć? – zapytała wesoło. – Bo nasz Antoś szykuje już na wjazd mocnego rock’n’rolla!
Towarzystwo powitało tę informację okrzykiem entuzjazmu.
– Pewnie! – zawołała Julka. – Mamy zamiar wytańczyć się dzisiaj do upadłego, nie, Szymek? Nie wiem, jak my to zrobiliśmy, ale przez całe wakacje nie byliśmy na żadnej dyskotece!
– Starzejecie się – stwierdziła z przekąsem Nina.
– To wszystko przez Lodźkę i jej Pabla! – zaśmiała się Julka. – Wprowadzają nam do towarzystwa niezdrowy powiew stabilizacji i z tą swoją średnią wieku zniechęcają do młodzieńczych szaleństw!
Zebrani przy stoliku skwitowali to wybuchem śmiechu, łącznie z Lodzią, która rozłożyła tylko ramiona w geście bezradności. Iza, śmiejąc się, zestawiała w międzyczasie z tacy na stolik kufle, szklanki i butelki. Nie mogła widzieć, że do lokalu, wraz z nową grupą klientów, wszedł właśnie młody mężczyzna w białej koszuli i narzuconej na nią markowej dżinsowej kurtce, od samych drzwi skupiając wzrok na barze, gdzie tłoczyli się ludzie zamawiający drinki. Nie rozglądając się na boki, przeszedł środkiem zatłoczonej sali i z niezadowoleniem na obliczu zatrzymał się za plecami klientów tłoczących się w dwóch, a nawet w trzech rzędach wokół blatu Wiktorii.
Widząc, że nie zdoła dopchnąć się do barmanki, przybysz w geście zastanowienia przesunął dłonią po lśniących blond włosach, po czym odwrócił się i rozejrzał w poszukiwaniu kogoś innego. Traf chciał, że w orbitę jego wzroku jako pierwsza wkroczyła Klaudia wracająca na zaplecze z tacą pełną brudnych naczyń. Zatrzymał ją zatem i zadał jej jakieś pytanie, ona zaś pokiwała głową, wskazując mu ręką w stronę sektora A.
– Jest tam – można było odczytać z ruchu jej ust.
Mężczyzna dokładnie w tym samym momencie dostrzegł Izę i na jego poważnej twarzy pojawił się przelotny wyraz ulgi i satysfakcji. Podziękował Klaudii, która skinęła mu uprzejmie głową, i bez wahania ruszył w tamtą stronę.
– Iza! – rzucił z daleka.
Iza, która właśnie skończyła podawanie napojów i stała przy stoliku z opuszczoną w dłoni pustą tacą, rozmawiając z przyjaciółmi, aż skamieniała na dźwięk znajomego głosu, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym. Odwróciła się jak rażona gromem.
– Misio? – wyartykułowała bezgłośnie, poruszając tylko wargami.
Widząc skrajnie zaskoczony wyraz jej twarzy, przyjaciele ze stolika zamilkli i obserwowali ich z zaciekawieniem. Tylko Daniel, zerknąwszy na przybysza, skrzywił się i sięgnął po swój kufel z piwem, upijając z niego długiego łyka.
Michał nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi.
– Jesteś! – powiedział szybko, bez ceremonii chwytając ją pod ramię i pociągając ku sobie. – Chodź. Zostaw to na chwilę, okej? Musimy pogadać! Natychmiast!
Iza, wciąż jeszcze oszołomiona jego niespodziewanym pojawieniem się, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Coś się stało?
– Sam chciałbym to wiedzieć – rzucił niecierpliwie, sięgając po jej tacę i niedbałym gestem odkładając ją na stolik. – Po prostu muszę z tobą pogadać. I to natychmiast, bo zaraz szlag mnie trafi!
– Okej – pokiwała głową bez protestu.
Niepokój, jaki wywołały w niej jego słowa i zachowanie, całkowicie stłumił radość, jaką wszak powinna odczuć na jego niespodziewany widok. Radość, szczęście, napływ szalonych uczuć, które jeszcze przed chwilą tak drobiazgowo rozważała w myślach… Dlaczego nie czuła nic takiego? Tylko niepokój, niemal strach. A wraz z nimi wyrzuty sumienia, bo przecież to nie tak powinno być…
– Chodźmy gdzieś, gdzie nie ma tylu ludzi, na przykład tam – Michał wskazał stanowczym gestem półmroczną przestrzeń w samym kącie, tuż obok przyozdobionego bluszczem przepierzenia oddzielającego sektor dla VIP-ów od reszty sali.
Całkowicie zapomniawszy o towarzystwie siedzącym przy stoliku i o pozostawionej na nim tacy, Iza pozwoliła mu się ująć pod ramię i poprowadzić we wskazaną stronę – bezwolnie, jak zaklęta, z szumem w uszach i tańczącymi przed oczami drobinkami światła. To było tylko kilkanaście kroków, ale poczucie odrealnienia, w jakie popadła w tym momencie, sprawiało, że każdy krok zdawał jej się dłużyć w nieskończoność, odbywać w zwolnionym tempie, jak w oderwaniu od ziemskiej grawitacji. Michał był w Lublinie? Przecież zapowiadał się dopiero na przyszły tydzień… Co się stało, że zdecydował się przyjechać już teraz? I dlaczego był taki wzburzony? Czy znowu to ona zrobiła coś nie tak?
– Dobra, a teraz mów mi prawdę! – zażądał, zatrzymując ją pod ścianą bluszczu i chwytając za oba ramiona tak, by musiała spojrzeć mu w oczy. – Co jest, do cholery, grane z tym Krawczykiem?
– Ach! – szepnęła olśniona nagłym błyskiem zrozumienia.
Więc to o to chodziło! Tylko o to… albo aż to. Teraz już rozumiała, po co tu przyjechał i komu zawdzięczała rozpoczynającą się właśnie awanturę, której zapowiedź widziała wyraźnie w chmurnym błękicie jego groźnie błyskających oczu.
„Co za szuja!” – pomyślała, na ułamek sekundy wizualizując sobie w pamięci fałszywie uśmiechniętą twarz Romana Krzemińskiego. – „Bezczelny drań!”
Informacja o tym, że powodem niezapowiedzianej wizyty Michała było absurdalne nieporozumienie związane z Krawczykiem, z jednej strony sprawiła jej ulgę, z drugiej zaś przepełniła oburzeniem pod adresem jego ojca. Jak by na to nie spojrzeć, była całkowicie niewinna, a nieporozumienie łatwe do wyjaśnienia, zresztą ta emocjonalna reakcja Michała w pewnym sensie jej pochlebiała, była dowodem na to, że naprawdę mu na niej zależało. Jednak myśl o tym, że stary Krzemiński nadal śmiał snuć bezczelne przypuszczenia na jej temat, a do tego bez oporów sugerować je synowi, sprawiła, że przed oczami zrobiło jej się czerwono. Jakim prawem ten człowiek znów miał czelność w taki sposób ją upokarzać!
Michał, nie widząc na jej twarzy spodziewanego zdziwienia, jeszcze mocniej zacisnął palce na jej ramionach, z trudem powstrzymując się, by nią nie potrząsnąć.
– Ha! Wiesz, co mam na myśli! – rzucił gniewnie. – Wiesz doskonale, widzę to po tobie! No to mów! Słyszysz, Iza? Mów! Chcę wiedzieć!
Uderzona nieprzyjemnym déjà vu z czasów, gdy podobne awantury o Krawczyka urządzał Pablo, do tego stopnia miotany zazdrością o Lodzię, że trudno było do niego dotrzeć z racjonalną argumentacją, Iza milczała przez chwilę, starając się naprędce zebrać myśli i odziać je w odpowiednie słowa.
– Przestań, Misiu – pokręciła głową. – Uspokój się…
– Spałaś z nim?! – huknął Michał.
Ton jego głosu, w którym złość mieszała się z wyrzutem, dotknął ją jak rozpalonym żelazem. A więc naprawdę uwierzył ojcu! A skoro uwierzył, to za kogo ją uważał? Po tylu latach wiernego czekania… Mimo wszystko zrobiło jej się przykro.
– Oszalałeś?! – żachnęła się, próbując uwolnić ramiona z uścisku jego rąk. – Ja? Z Krawczykiem? Nigdy w życiu! Co to jest w ogóle za pytanie? Opanuj się i nie obrażaj mnie! I puść, bo to boli.
Uraza w jej głosie i poirytowany wyraz twarzy nieco ostudziły emocje Michała.
– No dobra – spuścił z tonu, luzując uścisk palców, które wcześniej w istocie aż wpiły się w jej ramiona. – Czyli mój stary łże?
– Łże jak pies – potwierdziła z oburzeniem. – Jak możesz mu wierzyć! Co on w ogóle może o mnie wiedzieć! Krawczyk to tylko mój znajomy, mówiłam ci to przecież. A poza tym myślałam, że znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, jaka jestem – dodała z godnością. – Może dla ciebie to bez znaczenia, ale ja mam swoje zasady i nie łamię ich. Są granice, których nie przekraczam, i to jest właśnie jedna z nich. Dlatego wypraszam sobie takie uwagi, okej?
Michał zaniemówił. Dumny blask jej oczu i wyniosła poza całej jej postaci, które w ostatnich miesiącach widział u niej już kilka razy i które robiły na nim milion razy większe wrażenie niż jej dawne rozmarzone spojrzenia i gesty zakochanej nastolatki, teraz również pokonały go w ułamku sekundy. Ależ to była kobieta! Ekscytująco nieprzewidywalna! Raz ciepła i słodka, raz zimna i twarda jak stal. I właśnie taka mu się najbardziej podobała, takiej chciał!
Sprawa Krawczyka, o której wczoraj powiedział mu ojciec, zachwycony rzekomo bliską relacją Izy z milionerem, wzburzyła go bardziej, niż mógłby podejrzewać, ukłuła go bowiem w najwrażliwsze miejsce – dotknęła jego ambicji. Milioner z układami! Człowiek, przy którego możliwościach finansowych rodzinny majątek Krzemińskich wyglądał wprost śmiesznie, lecz gdyby weszli z nim w trwałą współpracę, jak to planował ojciec, mogliby stworzyć prawdziwe imperium. Imperium Podlasia, jak sam Michał nazwał to kpiąco, kontrując wczorajszy entuzjazm ojca. Ów entuzjazm w istocie dotknął go głęboko, wręcz zabolał. Bo czy naprawdę do rozwoju firmy potrzebowali wpływów i wsparcia jakiegoś tam Krawczyka? A może ojciec wątpił w niego i jego umiejętności menadżerskie? To było jak policzek, jak szpilka wbita w sam środek serca. A w tym wszystkim jeszcze ona – Iza.
Michał ani przez chwilę nie wątpił, że ta niepozorna dziewczyna mogła urzec i omotać każdego mężczyznę, w tym dowolnego milionera, wystarczyło, że taki delikwent poznał ją bliżej i wszedł w orbitę uroku, jaki wokół siebie roztaczała. Co prawda wątpił, by posunęła się w tej relacji aż tak daleko, jak to sugerował ojciec, znał ją przecież i wiedział, że miała żelazne zasady moralne, do tego w przeszłości dawała mu tyle dowodów bezwzględnej wierności, podczas gdy on nie umiał odpowiedzieć jej tym samym… Jednak jej rola w całej tej sprawie i tak mu się nie podobała. Bo bazować w interesach na czymś takim? To byłoby poniżej jego godności!
Poza tym… przecież ona na dobrą sprawę ciągle jeszcze nie należała do niego! Choć pozornie wszystko między nimi się naprawiło, choć w ich rozmowach przewijały się bardziej lub mniej zawoalowane aluzje na temat wspólnego biznesu i domu w Polanach, a ona je przyjmowała, a przynajmniej im nie przeczyła, on de facto nadal nie miał jej oficjalnego słowa! Nadal w jakimś stopniu mu się wymykała, zwłaszcza gdy unikała mówienia o uczuciach, o których kiedyś, pięć lat temu, mogłaby rozprawiać bez końca. Wszak od czasu, gdy odnowili kontakt, ani razu nie dała mu się pocałować, ani razu nie usłyszał z jej ust kocham cię! Kiedyś powtarzała mu to aż do znudzenia, a dziś, choć tak bardzo chciał to usłyszeć, ona zwinnie schodziła z tematu, a najczęściej milczała. Owszem, w tym jej milczeniu i ciągłej nieobecności było coś ekscytującego i podsycającego zmysły, nie przeczył, że lubił ten dreszczyk emocji, który mu ostatnio fundowała, ale jednak wszystko ma swoje granice!
Ukłuta ambicja i narastająca bezsilna wściekłość – na ojca, na Izę i na samego siebie – sprawiły, że Michał przez całą noc nawet na minutę nie zmrużył oka i zasnął dopiero nad ranem. Kiedy obudził się w okolicach południa, a raczej obudziła go obsługa hotelu, wzywając do zaniedbanych obowiązków, wzburzenie i przemożna chęć działania pchały go ku szalonej decyzji natychmiastowego udania się do Lublina i wyjaśnienia z Izą tej sprawy. Czuł, że nie wytrzyma drugiej takiej nocy i że po prostu zwariuje, jeśli nie załatwi tego od ręki. Tym bardziej że, im dłużej myślał o sprawie tego milionera, tym mniej był przekonany o niewinności Izy, zwłaszcza w obliczu jej ostatnich uników i przemilczeń, które wcześniej tylko go niecierpliwiły i irytowały, a teraz zaczynały niemal fizycznie palić żywym ogniem. Bo jeśli ona… jeśli ona… Co prawda sam też nie miał czystego sumienia, ale z jego strony to przecież wyglądało inaczej, było nieistotne! Natomiast ona… nie, to było nie do zniesienia!
Miotany straszliwą huśtawką nastrojów, z godziny na godzinę coraz mniej zdolny do racjonalnego myślenia Michał wytrzymał jakoś w pracy do wieczora, jednak kiedy z okna hotelowego poddasza dostrzegł światła w rodzinnym domu Izy, nie był już w stanie usiedzieć na miejscu ani chwili dłużej. Nie zważając zatem na pytania ojca, zdziwionego i nawet trochę zaniepokojonego jego manifestacyjnie wisielczym humorem, bez słowa wyjaśnienia wypadł z hotelu, wskoczył za kierownicę swojego luksusowego BMW i na pełnym gazie pomknął do Lublina.
Podróż minęła mu jak krótki sen i nim się obejrzał, wjechał do centrum miasta, gdzie, zaparkowawszy samochód w niedozwolonym miejscu na chodniku, nie zważając na ryzyko mandatu, co sił w nogach pobiegł w stronę Zamkowej. Domyślał się bowiem, że jeśli ma odszukać Izę, to najprędzej zastanie ją w pracy. I rzeczywiście – była tam. Ubrana jak zawsze w jakąś skromną bluzkę i spódnicę, z tym swoim śmiesznym białym fartuszkiem na biodrach i tacą w rękach, obsługiwała rutynowo klientów przy stolikach klubo-restauracji Anabella. Już sam fakt, że zastał ją w tym zwyczajnym, codziennym kontekście, nieco go uspokoił, a teraz, kiedy spojrzała na niego tak dumnie i w kilku krótkich, twardych zdaniach zaprzeczyła obawom, które od ponad doby szarpały go na strzępy, Michał odczuł ulgę, która na moment aż go sparaliżowała. Oto w jednym ułamku sekundy wszystkie jego wątpliwości rozmyły się, ustępując miejsca zażenowaniu i płomiennemu pragnieniu wyjaśnienia raz na zawsze tych nieznośnych, nawarstwionych niedomówień.
– Okej – odparł zmieszany, opuszczając ręce. – Sorry, że tak na ciebie skoczyłem, wkurzyłem się… Przepraszam.
Skruszony ton jego głosu, silnie kontrastujący z atakiem sprzed chwili, złagodził efekt tej absurdalnej sceny zazdrości i pozwolił Izie nieco ochłonąć.
– No co ty, Misiu? Przyjechałeś tu specjalnie z Korytkowa, żeby zrobić mi awanturę o Krawczyka? – zapytała spokojniej, choć z nutą niedowierzania w głosie. – Przecież rozmawialiśmy już o nim przez telefon.
– Niby tak – mruknął ponuro. – Ale nie było mowy o tym, że… Kurde, Iza, gdybyś wiedziała, jak mnie to pierdyknęło! Całą noc nie spałem! Znam cię i wiem, jaka jesteś, okej, ale jednak, jak to usłyszałem… noż do diabła, nienawidzę takich sytuacji! Jakby mi ktoś w mordę dał! A swoją drogą zatłukę starego za te nerwy! – dodał przez zaciśnięte zęby. – Bo jak mi bezczelnie nałgał i zrobił sobie ze mnie jaja, to ma przechlapane! Już ja się z nim policzę! Niech no tylko wrócę na chatę!
W jego błękitnych oczach znów błysnęły groźne ogniki, te same, których Iza bardzo nie lubiła, wręcz się ich bała, bo nigdy nie wróżyły nic dobrego. Dlatego dawniej zawsze starała się robić wszystko, by nie dopuszczać do ich pojawienia się, dusić w zarodku każdy konflikt i ustępować mu we wszystkim, byle tylko nie był taki zły… byleby się uśmiechnął… Tym razem jego wściekłość co prawda była skierowana w inną stronę, ale efekt tych piorunujących błysków i jego wykrzywiona złością twarz zrobiły na niej to samo nieprzyjemne wrażenie co kiedyś, rodząc w sercu pragnienie rozładowania sytuacji. To było w końcu tylko głupie nieporozumienie.
– Ale z drugiej strony może to i dobrze? – zastanowił się Michał, jakby właśnie pomyślał o tym samym. – Dzięki temu przyjechałem tu i przynajmniej mogę cię zobaczyć.
Mówiąc to, podniósł rękę i ostrożnym, pieszczotliwym gestem przesunął palcami po jej policzku, odgarniając z niego długi kosmyk włosów. Iza nie zaprotestowała, w duchu ucieszona tym, że złagodził ton i wbrew swojemu zwyczajowi dostrzegł w tej nieprzyjemnej sytuacji cokolwiek pozytywnego. Bo przecież to była prawda – co tam Krawczyk, co tam Roman Krzemiński i jego pomówienia, najważniejsze było to, że tu przyjechał i że mogli się zobaczyć! Czy to przypadek, że tyle dziś o nim myślała, ćwicząc w myślach czułe słowa i wyznanie uczuć, jakie niebawem zamierzała do niego skierować? Teraz będzie miała do tego okazję, która nadarzała się jak za zaklęciem dobrej wróżki. Tak jakby czytała w jego myślach, jakby jakimś szóstym zmysłem przeczuwała jego przyjazd…
Tak… tylko czy to musiało być akurat dziś? I to akurat wtedy, kiedy miała taką ciężką zmianę, tuż u progu dyskoteki, gdy na sali Anabelli szalał najdzikszy tłum? Natychmiast jednak zganiła się za tę myśl. Bo niby dlaczego to nie miałoby być dziś? Czekali przecież na to już tak długo! Zresztą… czy istnieje w ogóle coś takiego jak właściwy moment? Godzina zero? Odpowiedni czas?
Co to jest czas, Iza? Jaki ma kształt? Linii? Koła? Spirali?…
Nagle zakręciło jej się w głowie tak, że musiała przymknąć oczy. Nie, nie… tylko nie to! Wygasić to jak najszybciej i wrócić do rzeczywistości! Ach, jak to jednak dobrze, że Michał zjawił się dziś w Lublinie! Dziś, właśnie dziś! To był w sumie znakomity pomysł! Dzięki temu wreszcie będą mogli wszystko wyjaśnić, naprawić, ułożyć… wreszcie skończą się te głupie nieporozumienia, w końcu coś się zdarzy… coś, co definitywnie zamknie w jej głowie wszelkie inne furtki, by już dłużej nie musiała się z tym męczyć! Tak, właśnie dziś, właśnie teraz! Oto na swoim policzku czuła dotyk jego dłoni, tej ukochanej, od dawna wymarzonej… Musiała skupić się na rozkoszy, jaką jej to sprawiało… a przynajmniej powinno… zapamiętać się w tym aż po brzegi świadomości… I skoro już zamknęła oczy, to pierwszy krok był uczyniony – teraz pozostało jej tylko poddać się temu, co nieuniknione, i ufnie rzucić się na oślep w przepaść przeznaczenia.
Michał wpatrywał się jak urzeczony w twarz potulnej teraz jak owieczka Izy i w jej powieki, które przymknęła słodko pod dotykiem jego dłoni zupełnie tak, jak zwykła to robić kiedyś, gdy miał nad nią pełną władzę. Poddawała mu się, czekała na jego gest… A to znaczyło, że za chwilę znowu będzie ją miał! Ach, dość, już dość, koniec tego czekania! Musi ją mieć natychmiast, inaczej oszaleje! Wzburzona krew zawrzała mu w żyłach, rozpaliła naraz wszystkie zmysły, uderzyła do głowy jak łyk mocnego alkoholu.
– Dłużej już tego nie wytrzymam, Iza – wyszeptał żarliwie, ogarniając ją ramionami i przysuwając twarz tuż do jej twarzy, tak blisko, że poczuła na niej ciepło jego oddechu. – Tej niepewności… tego czekania… do cholery, nie wytrzymam!
Nim zdążył skończyć ostatnią sylabę, jego usta napotkały bezwolne usta dziewczyny, wpijając się w nie w płomiennym, niepohamowanym pocałunku. Niemal w tym samym momencie z głośników huknęła skoczna muzyka, podrywając z miejsc spragnionych dyskoteki klientów, którzy wydali z siebie przeciągły okrzyk radości i tłumnie ruszyli w stronę parkietu. Tylko Lodzia i jej przyjaciele siedzący przy stoliku pod ścianą nie ruszyli się nawet o centymetr, w milczącym zaintrygowaniu obserwując z daleka scenę rozgrywającą się pod ozdobionym bluszczem przepierzeniem sektora dla VIP-ów.
Podobny punkt obserwacyjny zawiązał się już kilka minut wcześniej w okolicach baru, gdzie Wiktoria, Klaudia i Ola nagle zupełnie przestały zwracać uwagę na klientów, nie odrywając oczu od Izy rozmawiającej z nieznajomym przybyszem, który zresztą Wiktorii wydawał się jakby nie do końca nieznajomy. Ich uwagę zwróciło to, że rozmawiali dość żywiołowo, co oczywiście nie musiało nic znaczyć, jednak kiedy młody mężczyzna nagle porwał Izę w ramiona i zaczął całować, wszystkie trzy koleżanki na moment skamieniały z zaskoczenia, po czym popatrzyły po sobie z minami, które perfekcyjnie wizualizowały motyw opadniętej szczęki. To natychmiast zwróciło uwagę przechodzącej obok Lidii, która zatrzymała się, by zapytać, co się stało, a gdy w odpowiedzi Wiktoria niemym gestem wskazała jej w stronę ukrytego w półcieniu sektora dla VIP-ów, również ona zastygła w miejscu jak wryta w podłogę.
Iza jednak tego nie widziała. Co więcej, nie widziała dosłownie nic, bowiem pod przymkniętymi powiekami miała tylko wirującą białą mgłę poprzecinaną feerią migających różnokolorowych punkcików. Płomienny dotyk ust Michała, ten sam co dawniej, wręcz jeszcze gorętszy i bardziej namiętny niż kiedykolwiek, oszołomił ją do granic świadomości, choć przecież mogła się była go spodziewać. I spodziewała się… owszem… chciała go… ale to mimo wszystko chyba stało się za szybko. Tak szybko i tak nagle, że nie zdążyła przygotować swego ciała na uderzenie nieziemskiego szczęścia – i to pewnie dlatego jeszcze go nie czuła. Jeszcze nie… choć na pewno poczuje je za chwilę, gdy jego fala dopłynie w końcu do jej zmysłów… niczym paliwo, które wąskim przewodem dopiero z opóźnieniem dopływa do silnika…
Minęła pierwsza sekunda, druga, trzecia… Czy to możliwe, żeby nie czuła nic… zupełnie nic? Jej wargi, rozgniatane namiętnym pocałunkiem tych od zawsze upragnionych ust, były dziś jak zdrętwiałe, niemal martwe. Dlaczego? Może to dlatego, że była taka bierna? Ach, niewątpliwie! Powinna przecież odpowiedzieć mu tym samym, zaangażować się, dać się ponieść urokowi chwili! Dopiero wtedy poczuje ów namiętny zryw, tę burzę krwi, na którą tak długo czekała!
Pośpiesznie, jakby bała się każdej kolejnej sekundy zwłoki, zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła mocniej ustami do jego ust, już nie tylko pozwalając mu się całować, lecz sama aktywnie, wręcz nadgorliwie odwzajemniając mu pocałunki, które, gdy tylko Michał poczuł jej odpowiedź, stały się jeszcze namiętniejsze, niemal szalone. A jednak… nadal nie czuła nic szczególnego. Nic albo prawie nic, jakby to, co się działo, rozgrywało się gdzieś z dala od niej, w innym świecie. Jak za matową szybą, jak za grubą zasłoną mgły… jakby to nie była ona, lecz ktoś inny…
Cóż zatem jeszcze mogła zrobić, by poczuć upragniony żar krwi, jak rozpalić pochodnię zmysłów, skoro one same nie chciały reagować? Może powinna obudzić wspomnienia? Te najpiękniejsze, te, które w najtrudniejszych chwilach utrzymywały ją przy życiu… Siłą woli przywołała na pamięć scenę z zaczarowanej łąki, słodkie brzęczenie owadów wśród kwiatów rozbujałego lata… Trudno było jednak usłyszeć dawne brzmienie łąki, kiedy na sali huczały dźwięki skocznego rock’n’rolla, zagłuszając nuty z przeszłości. Nie, to nie działało. A zatem dotyk! Odzyskać chociaż tamten dotyk, pamiętną fakturę włosów pod palcami…
Jeszcze szybszym, niemal rozpaczliwym gestem podniosła obie dłonie i wsunęła je we włosy Michała, przesiewając je i tarmosząc podczas wciąż trwającego pocałunku. Były sypkie, gęste, mocne… jak dawniej… zupełnie takie same jak wówczas, pięć lat temu, gdy rozgrywała się na żywo ikoniczna scena łąkowego szczęścia, którego oni oboje byli bohaterami. Były te same… lecz cóż z tego? To też nie działało! Nie mogło działać, bo czegoś tym włosom brakowało, czegoś ważnego, jedynego w swoim rodzaju… czegoś, za czym tęskniły jej palce… Bez tego nie były nic warte!
Czując kurczowe ruchy jej dłoni w swych włosach, Michał omal nie oszalał od zmysłowych wrażeń, jakie obudził w nim ten gest. O tak, to było to! Słodkie przyzwolenie, płomienna zachęta, wyżyny namiętności… Nareszcie! Jakże za tym tęsknił! I jak ona umiała to robić! Ach, ta Iza… niby taka niepozorna, a taka gorąca… cudowna, jedyna na świecie, niezrównana! Przycisnąwszy ją do siebie tak mocno, że ledwo mogła oddychać, jeszcze bardziej wzmógł intensywność pocałunków, od czasu do czasu tylko na krótką chwilę odrywając usta od jej ust, by oboje mogli nabrać tchu. To było jak uderzenie do głowy całej szklanki wypitej duszkiem wódki. Miał ją! W końcu naprawdę należała do niego! Nie musiał nawet jej o to pytać, to było oczywiste, każdym swoim gestem potwierdzała mu to bez słów! Wreszcie się udało, odzyskał ją! I teraz już nigdy jej nie zostawi, nikomu nie odda… ach, nigdy, przenigdy!…
Zgodnie z protokołem dyskotekowym obowiązującym od niedawna w Anabelli, już przy utworze inicjującym zabawę taneczną część oświetlenia sali została wygaszona, a kolejne partie bocznych świateł miały przygasać stopniowo aż do pełnego zaciemnienia części restauracyjnej, tak by na kilka powolniejszych utworów przed przerwą oświetlony pozostał tylko parkiet i bar. W tym czasie kelnerki miały za zadanie dopilnować, by na wszystkich stolikach zapłonęły ledowe świeczki, tworzące w ciemności uwielbiany przez tańczących gości nastrój. Strategia ta, świeżo opracowana w ciągu ostatnich tygodni, przyjęła się już na tyle dobrze, że zaczęła przyciągać coraz większe rzesze klientów, odbijając się echem w żądnych rozrywki środowiskach młodzieżowych, a ponieważ rok akademicki zaczynał się dopiero za dwa tygodnie, można było się spodziewać, że niebawem ta drobna lecz trafiona w gusta klienteli aranżacja przyczyni się do jeszcze większego wzrostu popularności Anabelli.
Dziś również wszystko szło zgodnie z planem, pomijając jeden szczegół – niemal wszystkie pracujące na sali kelnerki, które zaraz po poderwaniu się klientów od stolików powinny zabrać się za zbieranie brudnych naczyń i przy okazji zapalanie świeczek, stały zgromadzone w jednym miejscu nieopodal baru, z zaintrygowaniem i niemałym rozbawieniem wpatrując się w scenę rozgrywającą się pod przepierzeniem sektora dla VIP-ów. Kiedy zatem niemal równo z pierwszymi dźwiękami muzyki przez główne wejście na salę wparował dziarskim krokiem szef lokalu, z białą teczką na dokumenty w dłoni i w szampańskim humorze, w jaki wprawiło go pozytywne zakończenie spotkania w sprawie lokalu na Czechowie, natychmiast z daleka zauważył to nietypowe zgromadzenie swoich pracownic i na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Czy stało się coś złego?
Kolejny rzut oka na zebraną grupkę na szczęście go uspokoił, dziewczyny bowiem zdawały się być w świetnym nastroju, wręcz chichotały między sobą. To z jednej strony sprawiło mu ulgę, lecz z drugiej również było niedopuszczalne, jako że powinny przecież zajmować się bieżącą obsługą stolików i baru. Bez względu na powód tej niesubordynacji należało natychmiast je zdyscyplinować. Majk przyśpieszył zatem kroku, lawirując zwinnie w półmroku między opustoszałymi stolikami, po czym nagle wyhamował do zera i stanął jak wryty, dostrzegłszy wreszcie to, co stanowiło obiekt zainteresowania zgromadzonych przy barze kelnerek.
Wystarczył mu ułamek sekundy, by ocenić sytuację i rozpoznać towarzysza Izy, mimo że widział tylko z daleka zarys jego sylwetki, głównie pleców. Twarzy nie było widać, jednak tożsamość tego człowieka nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości, podobnie jak tożsamość dziewczyny, której postać rozpoznałby z dowolnej odległości nawet w najczarniejszym piekle. A co do reszty, to… cóż. Scena rozgrywająca się pod bluszczową ścianą nie wymagała wszak komentarza. Przez kilkanaście sekund, które zdawały się rozwlekać w jakąś absurdalną nieskończoność, patrzył nieruchomym, uważnym wzrokiem na całującą się namiętnie parę, w szczególności na dłonie dziewczyny wczepione we włosy mężczyzny i przesiewające je czule przez palce, po czym, uśmiechnąwszy się do siebie ironicznie, nagle zawrócił na pięcie i równie energicznym krokiem, jakim tu wszedł, podążył z powrotem w kierunku wyjścia.
– Ach, Majk! – powitały go radośnie na tle huczącej muzyki trzy znane mu z widzenia dziewczyny, które mijał na wysokości wieszaków na ubrania, zapewne wracające z łazienki. – Cześć! Jak miło cię widzieć!
Uśmiechnął się do nich szeroko i mrugnął figlarnie okiem, co wzbudziło wśród nich jeszcze większą radość i entuzjazm.
– Hej, ślicznotki! – rzucił wesoło, zamaszystym gestem dłoni odgarniając sobie czuprynę z czoła. – Jak tam, idziecie na parkiet?
– Taaak! – zapiszczały zgodnym chórem, zachwycone.
– No to czołem i dobrej zabawy!
Następnie, uścisnąwszy dłonie dwóch kolejnych stałych bywalców, którzy zaczepili go, wstając od stolika przy drzwiach, również życzył im udanej dyskoteki i poklepawszy jednego z nich przyjacielskim gestem po ramieniu, wyszedł na schody oświetlone dla bezpieczeństwa listwami kolorowych ledów. Muzyka nie była już tam tak głośna, ostatnie gromadki klientów opuszczały pośpiesznie toalety i załomy korytarza, by udać się na parkiet, a ze zlokalizowanego obok schodów składziku wychodził właśnie Chudy.
– O, szefie! – ucieszył się na jego widok. – Dobrze, że szef już jest, właśnie miałem zapytać…
– Nie teraz, Chudy – przerwał mu spokojnym tonem Majk, jednocześnie wręczając mu teczkę z dokumentami. – Weź to i wrzuć gdzieś na razie, okej? Może być tutaj – ruchem głowy wskazał na drzwi od składziku. – A jak będziesz miał wolną chwilę, to zanieś do gabinetu i połóż mi na biurku. Dzięki z góry.
– Szef jeszcze gdzieś wybywa? – zdziwił się ochroniarz.
– Niestety – uśmiechnął się swobodnie. – Przywiozłem tylko dokumenty. No, nie stój tak, tylko wracaj do roboty, frajerze! – dodał wesoło, ściskając mu rękę i ruszając w górę po schodach. – I pilnuj, żeby mi tu dzisiaj nie było żadnych burd!
– Tak jest! – zapewnił go skwapliwie Chudy. – O to niech się szef nie boi!
Po czym, odprowadziwszy wzrokiem jego znikającą u szczytu schodów sylwetkę, sięgnął do kieszeni po klucze, by otworzyć drzwi od składziku i zostawić tam w bezpiecznym miejscu powierzone mu dokumenty.
Tymczasem na sali wkrótce skończył się pierwszy skoczny utwór i rozpoczął się drugi, wolniejszy. Jednocześnie, zgodnie z procedurą, której pilnował Antek, wygasła kolejna partia bocznych lamp w restauracyjnej części sali, co zaalarmowało kelnerki, które dopiero teraz ocknęły się, przypominając sobie o swoich obowiązkach. Tym bardziej że tajemniczy towarzysz Izy przestał już ją całować, rozluźnił uścisk ramion i chwyciwszy ją za rękę, poprowadził między stolikami w stronę wyjścia z lokalu. Wnioskując, że to już koniec fascynującego przedstawienia, koleżanki powiodły za nimi wzrokiem aż do drzwi, po czym, wymieniwszy jeszcze raz rozbawione spojrzenia, rozproszyły się, wracając do pracy.
Iza szła bezwolnie za Michałem, nie widząc wokół siebie nic oprócz migających błysków lampy dyskotekowej, które niczym ostrza kolorowych sztyletów przeszywały miarowo białą mgłę przed jej oczami. Tu i tam potknęła się lekko, zahaczając nogą o stolik lub o źle odstawione krzesło, jednak prowadząca ją dłoń bezbłędnie wiodła ją przez ten labirynt, pewnie, stanowczo i nie pozostawiając pola do dyskusji. Tak samo stanowczo jak kiedyś, przed laty, gdy Michał prowadził ją do niezapomnianego motelowego pokoju. Była wtedy taka szczęśliwa… przynajmniej tak sądziła… A teraz? Teraz sama nie wiedziała, co się z nią działo. Nie umiała myśleć o niczym, w głowie miała idealną pustkę, a przed oczami wciąż tę samą mleczną mgłę, więc po prostu za nim szła, jak oślepiona, z zagłuszającym muzykę szumem w uszach i na wpół rozchylonymi ustami. Usta te, choć całe jej ciało było dziwnie znieczulone i odrętwiałe, piekły ją teraz jak trawione żywym ogniem, palone piętnem szalonych pocałunków sprzed chwili, które – co stwierdzała z przerażeniem – mimo usilnych starań nie sprawiły jej żadnej przyjemności.
Schody, powiew chłodnego powietrza, jeszcze kilka kroków w głąb ulicy.
– Tutaj! – rzucił półgłosem Michał, pociągając ją za jakiś załom kamienicy i opierając o ceglaną ścianę. – Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał. No, chodź… moja mała… kocham cię…
Znów ogarnął ją ramionami, władczym gestem przyciskając do ściany. Na swoim ciele poczuła napór jego ciała, na ustach znów płomienny dotyk jego ust. Odruchowo odwróciła głowę, by uniknąć pocałunku, co rozpalony do czerwoności Michał wziął jednak za dobrą monetę. Nie szukając już jej ust, schylił się mocniej i wpił wargi w jej szyję, po czym stopniowo zaczął schodzić nimi coraz niżej. Iza poddawała się temu przez dłuższą chwilę w odrętwieniu, jak zahipnotyzowana. Dopiero kiedy powiew lekkiego wrześniowego wiatru przeszył chłodem mokry ślad, jaki na jej szyi zostawiały jego wargi, wzdrygnęła się, wreszcie wybudzając się z letargu.
– Misiu, nie – szepnęła słabo, próbując go odepchnąć.
Posłusznie podniósł głowę. Jego gorący oddech buchnął jej żarem prosto w twarz.
– Racja, chodźmy stąd! – zgodził się bez wahania, przysuwając usta do jej ucha. – Mam tu obok auto, podjedziemy gdzieś… do ciebie albo do mnie na stancję… Jacka nie ma w Lublinie, pokój jest wolny… gdziekolwiek… hmm?… gdzie tylko chcesz, Izulka…
Jego głos drżał z ledwie hamowanych emocji, których Iza nie czuła nawet w jednym procencie. Zimna ryba! O tak… dziś czuła się nią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Nie – pokręciła głową. – Jestem w pracy.
Michał prychnął ze zniecierpliwieniem, znów przyciągając ją mocniej ku sobie, nie zważając na to, że stawia mu słaby opór.
– Praca! Pff! Daj spokój – mruknął, znów próbując ustami odszukać jej usta. – Chodźmy do hotelu, tu jest jeden niedaleko. Wynajmę coś od ręki.
W pamięci Izy, ni stąd, ni zowąd, błysnęła scena z pierwszego wieczoru z Victorem i ich niezręcznego pożegnania pod hotelem. Wejdziesz ze mną na górę? Będziemy cichutko, nikt nas nie usłyszy. Chodź ze mną, Isabelle… Isabelle, ma belle… Nagle zrobiło jej się niedobrze.
– Nie, Misiu – powtórzyła, odpychając go i stanowczym gestem wyplątując się z jego ramion.
W oczach Michała błysnęło poirytowanie. Opanował się jednak, puścił ją i cofnął się o krok, pozwalając jej zyskać pod ścianą nieco przestrzeni.
– Coś nie tak? – zapytał butnie.
– Nie wiem – szepnęła. – Po prostu… muszę wracać do pracy. Widziałeś, jaki jest tłok, dziewczyny sobie beze mnie nie poradzą.
Michał przyjrzał się uważniej jej kredowo bladej twarzy i gorączkowo błyszczącym oczom, które w świetle ulicznych latarni zapalających się już powoli na tle wieczornego nieba wydawały się jak nie z tego świata. Pragnienie, które od paru minut niemal rozrywało go od środka, wzmogło się na ten widok jeszcze bardziej, jednak głos resztek rozsądku, które jeszcze kołatały mu się w głowie, podpowiedział mu, że powinien być ostrożny. I tak dostał już dziś więcej, niż mógł się spodziewać – to musiało mu wystarczyć. Lepiej było nie forsować, żeby Iza nie odebrała tego jako lekceważenie i brak szacunku. Zwłaszcza że ostatnio rozmawiała przecież ze Zbyszkiem…
Myśl ta natychmiast otrzeźwiła go i o kilka dobrych stopni ostudziła pożar krwi w jego żyłach. Ostrożnym, łagodnym gestem przygarnął ją do siebie i przytulił do piersi. Tym razem nie protestowała. A więc tak należało z nią postępować… delikatnie i powoli. To przecież była Iza, a nie jakaś pierwsza lepsza. Ją trzeba było traktować inaczej.
– Okej, skarbie – powiedział czule. – Będzie tak, jak chcesz.
Iza pokiwała głową, wdzięczna mu za tę zmianę tonu i tempa, która pozwalała jej zyskać na czasie, wciąż bowiem kręciło jej się w głowie, a mgła przed oczami dopiero teraz powoli zaczynała się rozrzedzać. Pozwoliwszy mu się przytulić, nieco sztywno przylgnęła policzkiem do jego piersi, wdychając korzenny zapach jego perfum… ów znajomy, mocny zapach, tak intensywny, że aż mdlący… Tak, to był już ostatni element układanki. Teraz wiedziała już na pewno. Pozostało tylko wrócić do pełni władz umysłowych i na spokojnie poukładać to sobie w głowie. A potem… nie wiedziała co potem. Miała wrażenie, że stoi na brzegu urwiska, a przed nią jest już tylko przepaść, czarna dziura, kosmos.
Michał podniósł rękę i gładził ją delikatnie po włosach, wciąż tuląc do piersi. Stali tak w milczeniu, on zaś nagle zdał sobie sprawę, jak było mu z tym dobrze i jak niepotrzebne byłoby to, co chciał przed chwilą osiągnąć, bez sensu idąc na skróty. A więc znowu to ona miała rację…
– Przepraszam, kochanie – powiedział cicho, całując ją we włosy. – Napaliłem się jak wariat, aż mnie zamroczyło i na mózg mi padło. Ale nie gniewasz się, prawda?
Pokręciła głową przecząco, nie mając siły ani na to, by coś odpowiedzieć, ani na to, by odsunąć się od niego. Wrażenie balansowania nad przepaścią, w dodatku z wciąż wirującą przed oczami mgiełką, sprawiało, że nawet wolała, by ją przytrzymywał, chwilowo czuła się z tym bezpieczniej.
– Nie bądź na mnie zła – ciągnął łagodnie Michał z ustami przy jej skroni. – Ani o tego Krawczyka, ani o to, że mnie tak poniosło… Co ja na to poradzę, że tak za tobą szaleję? Przyjechałem tu po to, żeby to wyjaśnić, nie wytrzymałbym już dłużej w tej cholernej niepewności. Tak długo mi uciekałaś, unikałaś mnie… Bałem się, że coś się między nami zepsuje. Ale teraz już jest dobrze, prawda? Hm?… Prawda, kochanie?
Iza tym razem pokiwała głową twierdząco, bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania, nawet zbytnio nad tym nie myśląc. Intuicja podpowiadała jej, że im mniej będzie mówić, a bardziej mu przytakiwać, ta rozmowa szybciej się skończy, a w tej chwili niczego bardziej nie pragnęła. Z całego serca i duszy chciała jak najprędzej zostać sama.
– To dobrze – mówił dalej miękkim półgłosem Michał. – Tak już chciałem, żeby to się wyjaśniło… Żebyś ty wiedziała, jak mnie to męczyło! Nie cierpię takich zawieszonych sytuacji, czekania, świrowania… Lubię mieć jasność, zwłaszcza jak bardzo mi na czymś zależy. A na tobie mi zależy jak cholera. Kocham cię, Izulka… A ty kochasz mnie, prawda? – dodał, znów muskając ustami jej skroń. – Hm?… Wiem, że tak, znam cię przecież. Nie całowałabyś mnie w taki sposób, gdybyś mnie nie kochała. Tylko pewnie masz mi za złe to, że jestem za szybki, że chcę wszystko naraz i natychmiast, a ty lubisz, jak facet zwolni tempa i poczeka na lepszy moment. Tak? Wszystko w odpowiednim czasie, dobrze mówię?
Znów pokiwała tylko głową, w duchu zadowolona, że nie każe jej odpowiadać słowami, na które nie było jej stać. Było jej już doskonale wszystko jedno, co mu odpowie, byle przebrnąć przez to jakoś i zakończyć tę rozmowę jak najspokojniej, bez niepotrzebnych fajerwerków, na które nie miała już siły.
– Wiem, wiem – uśmiechnął się, gładząc ją po włosach. – Znam cię, mała, zawsze taka byłaś. Tylko kiedyś nie miałaś jeszcze tyle ikry, żeby stawiać na swoim, byłaś bardziej nieśmiała. Dzisiaj to już inna bajka. Cholernie mi się to w tobie podoba, wiesz? Niby taka cicha, delikatna, ale jak trzeba, to dowali, że aż w pięty idzie. Uwielbiam to. Uwielbiam, jak kobieta się ze mną tak droczy. Najpierw nie i nie, a potem jak złapie za łeb i pocałuje, to można fioła dostać. Ależ ty to potrafisz, Izka! Jak mi wsadziłaś te łapki we włosy, to myślałem, że mnie normalnie rozsadzi… jak jakaś, kurde, bomba atomowa!… Zrobisz tak jeszcze raz? Hm? – pochylił się nad nią mocniej. – No, zrób tak, proszę… i daj mi jeszcze buziaka… no daj…
Iza pokręciła głową odmownie, odwracając twarz.
– Przestań, Misiu – szepnęła z trudem. – Muszę wracać do pracy.
Ku jej zdziwieniu Michał tym razem nie tylko nie nalegał, ale nawet nie wydawał się jakoś szczególnie zawiedziony.
– Tak, tak… do pracy… cała ty! – mruknął czule, rezygnując z pogoni za jej ustami i znów tylko przytulając policzek do jej skroni. – Znowu się ze mną droczysz, bo wiesz, że to uwielbiam, co? Chcesz mnie jeszcze bardziej podgrzać? Okej, niech ci będzie. Teraz przynajmniej wiem, że jesteś moja, już mnie nie oszukasz. Zawsze byłaś moja i będziesz moja, sama mi to powiedziałaś. Wcześniej zbytnio w to nie wierzyłem, ale teraz wiem na sto procent, że to prawda. I już nigdy tego nie zmarnuję, zobaczysz.
W jego tonie zabrzmiała nuta triumfu i typowego dla niego samozadowolenia.
– A to twoje podkręcanie atmosfery też coraz bardziej mi się podoba, wiesz? – dodał zmysłowym tonem, schylając się nagle i znów na chwilę przysysając usta do jej szyi. – Mmm… lubię takie gierki. Dokończymy to za tydzień, jak przyjadę na egzaminy. Tylko pamiętaj, że wtedy nie ma uciekania i lawirowania, okej? Najwyżej trochę, dla zabawy, ale bez przesady. I żadnej pracy! – zastrzegł. – Tylko ty i ja. Przywiozę dobre wino, wynajmę pokój w jakimś porządnym hotelu i zrobimy sobie trzy dni raju na ziemi. Hm, co ty na to? Już nie mogę się doczekać…
Iza znów słabym gestem spróbowała się odsunąć. Dotyk jego ust palił ją coraz mocniej, stawał się męczący, nieprzyjemny. Paliło ją teraz każde miejsce, które dziś wycałował, szyja, policzki i usta… zwłaszcza usta… Jakby pieczęć jego pocałunków zawierała w sobie jakąś truciznę działającą z opóźnieniem. Znów zrobiło jej się niedobrze, odniosła niemiłe wrażenie, że ściśnięty żołądek wywraca jej się boleśnie na drugą stronę.
– No dobra, okej – poddał się Michał, rozluźniając uścisk ramion i puszczając ją. – Wracaj do roboty, jak tak ci na tym zależy, a ja jadę do Korytkowa. Miałem zostać na noc w Lublinie, ale to już chyba nie ma sensu, za dwie godziny będę z powrotem na chacie. Przyjadę za tydzień. Tak się umawiamy, prawda, skarbie?
Pokiwała głową dla świętego spokoju, cofając się o krok.
– A buziak na pożegnanie? – zapytał ciepło, sięgając ręką i znów przyciągając ją do siebie. – No, chodź… tylko jeden. Bez tego nie odjadę.
Nie widząc innej możliwości szybkiego zakończenia spotkania, nie chcąc już przedłużać dyskusji, a właściwie monologu Michała, Iza biernie pozwoliła mu się przytulić i pocałować. Przyjęła to jako zło konieczne, z falą nudności w żołądku i zdrewniałymi, niemal pozbawionymi czucia ustami. Jedna sekunda, druga… byle jakoś przez to przejść i wreszcie mieć za sobą. Pomagało jej w tej trudnej chwili tylko jedno, coś, czego Michał jeszcze nie wiedział, a czego ona była już w stu procentach pewna – to, że był to ostatni pocałunek, jaki ten mężczyzna, dotąd jedyny mężczyzna w jej życiu, kiedykolwiek złożył na jej wargach.
Już. Skończył wreszcie. Bogu dzięki!
– Dobra, teraz mogę jechać – rzucił z satysfakcją, pozwalając jej wycofać się ze swych ramion. – Trzymaj się i czekaj na mnie. Zadzwonię jeszcze… Nie idziesz w tamtą stronę? – zdziwił się, wskazując na nieodległą bramę kamienicy przy Zamkowej sześć, wokół której kłębiły się grupki osób wychodzących z klubu na papierosa, podczas gdy Iza cofała się w przeciwnym kierunku. – Miałaś przecież wracać do roboty.
– Wracam – potwierdziła słabo. – Wejdę sobie tylnymi drzwiami, przez parking i kuchnię.
– Aha, okej – uśmiechnął się, nonszalancko odgarniając sobie włosy z czoła. – No to leć już, bo kumpele faktycznie zginą tam bez ciebie. Ja też spływam, postawiłem samochód na zakazie, mam nadzieję, że się jeszcze nie sczaili i nie założyli mi blokady. No, pa, kochanie, trzymaj się! Do zobaczenia!
– Cześć, Misiu.
Odwróciła się i nie patrząc już na niego, poszła w stronę skrzyżowania, okrężną drogą wracając na tyły kamienicy. Wąska uliczka oświetlona światłem sodowych latarni, które odcinało się na tle coraz bardziej ciemniejącego wieczornego nieba, wyglądała dziś niezwykle malowniczo, jak obrazek wycięty z najpiękniejszej baśni. Na szczęście Michał poszedł sobie w swoją stronę, o czym zaświadczył cichnący odgłos jego kroków na chodniku. Była wolna. No… może jeszcze nie tak do końca wolna, ale przynajmniej chwilowo miała swój upragniony święty spokój. Chociaż kilka sekund oddechu – to tak pomagało! Musiała jakoś skatalizować ten napór emocji w piersiach, żeby nie eksplodować, albo z miejsca nie oszaleć. Teraz trzeba było jeszcze tylko jakoś wyrwać się z pracy, bo w tym stanie ducha nie było mowy o tym, by miała dokończyć nocną zmianę na sali. Trudno, dziewczyny jakoś będą musiały sobie poradzić bez niej, dziś to była siła wyższa.
Byle tylko Majka nie było jeszcze w firmie… Nie chciała go teraz widzieć, bała się, że mógłby zacząć drążyć, zadawać niewygodne pytania i zdemaskować ją, zanim będzie na to gotowa. Wszak on jeden znał jej wszystkie tajemnice, on jeden wiedział o jej wątpliwościach i rozterkach dotyczących Michała, nieszczęsnej drugiej szansy i willi pod wierzbami. Widząc ją w tym stanie, przejrzałby ją od razu! I jeszcze może skomentowałby to czymś w stylu: A nie mówiłem?… Ach, nie, tego by nie zniosła! Nie w tym stanie ducha, nie dziś, kiedy czuła się, jakby jej serce i wszystkie nerwy wisiały wywrócone na zewnątrz i posiekane w kawałki. Rozmowa w trybie terapii, w każdych innych okolicznościach zbawienna, dziś sprawiłaby jej zbyt piekący ból. A może… może bała się jej też z innego powodu?… Nie! Dość! Tego już było dla niej naprawdę za wiele! Jeśli znowu zacznie myśleć w tamtą stronę, nie wytrzyma tego i zwariuje! Koniec. Po prostu nie mogła dziś zobaczyć się z Majkiem. Musiała za wszelką cenę wymknąć się z Anabelli przed jego powrotem.
Doszedłszy do parkingu, z niepokojem omiotła wzrokiem ustawione na placyku samochody – van i peugeot stały na swoich miejscach, opla nie było. Odetchnęła z ulgą i pośpiesznie zbiegła po schodkach do kuchni, gdzie powitało ją zdziwione spojrzenie uwijających się przy garnkach kucharek. Na szczęście miały mnóstwo roboty i zbyt mało czasu na zadawanie pytań, Iza przemknęła więc obok w milczeniu, kierując kroki ku szatni kelnerek. Tam, nie zapalając nawet światła, po omacku odwiązała fartuszek, który wciąż miała na biodrach, odłożyła go na swoje miejsce, pośpiesznie zmieniła buty, po czym, chwyciwszy z wieszaka swój sweter i torebkę, przemknęła korytarzem zaplecza z powrotem do kuchni.
– Liza, ja muszę wyjść – powiedziała do Elizy. – Przekaż dziewczynom, że już dzisiaj nie wracam i muszą jakoś poradzić sobie same, dobrze?
– Okej – pokiwała głową kucharka, patrząc na nią z niepokojem. – Ale co jest, Iza? Źle się czujesz? Wyglądasz jak duch…
– Nie, nic takiego, tylko trochę głowa mnie boli – odparła z bladym uśmiechem. – Po prostu muszę dzisiaj wcześniej skończyć, ale potem to odrobię. Dogadam się z dziewczynami, żeby nie były stratne, zrobimy korektę w grafiku. A jak szef wróci – dodała ciszej – to powiedz mu, że musiałam pilnie wyjść, ale wszystko jest w porządku. Jutro mu to wyjaśnię.
– Dobrze, nie ma sprawy – zgodziła się Eliza. – Wszystko im przekażę.
– Dzięki, Liziu… to na razie.
Uff, miała to za sobą. Teraz jeszcze tylko schody, parking… Opla nadal nie było, Bogu dzięki. Przyśpieszyła kroku i wypadła na ulicę, po chwili wahania decydując się na obranie kierunku przeciwnego do stancji, na którą o tak wczesnej porze nie chciała jeszcze wracać. Nie było nawet dwudziestej pierwszej, więc pan Stanisław na pewno jeszcze nie spał, a zważywszy, że nazajutrz Kacper miał wrócić z więzienia, niewątpliwie był tym podekscytowany i będzie chciał o tym rozmawiać. Ona zaś nie miała dzisiaj na to już ani siły, ani ochoty. Pobiegła zatem w dół uliczki, docierając po chwili w okolice rosnącego w absurdalnym miejscu platana, wciśniętego w ciasną, ciemną przestrzeń między wysokimi kamienicami. Jakże dobrze pamiętała noc, kiedy go tu odkryła! Chłodną, majową noc, która zaczęła się tak strasznie, a skończyła tak szczęśliwie…
Odruchowo skręciła w stronę drzewa i zauważyła, że niska barierka, którą było ogrodzone, od biedy mogła służyć za poręcz do siedzenia, rodzaj prowizorycznej ławeczki. Może dlatego tak lubili to miejsce włóczący się po okolicy zakochani? Nie namyślając się dłużej, czując, że osłabione emocjami nogi coraz bardziej drżą i odmawiają posłuszeństwa, usiadła na owej poręczy pod platanem, przy samej ścianie kamienicy, zaszyta tu i całkowicie niewidoczna w coraz bardziej gęstniejącym mroku. Tak, tu jej nikt nie znajdzie. Tu wreszcie będzie miała spokój. Tak bardzo go potrzebowała!
Nie mogłaby już dzisiaj z nikim rozmawiać, znosić spojrzeń, pytań, odpowiadać na nie… To byłoby ponad jej siły. Teraz musiała być sama. Sama ze sobą i ze swoimi myślami, którym wreszcie pozwalała swobodnie płynąć, już bez żadnych przeszkód dopuszczając je do świadomości. Nie miała ani zamiaru, ani możliwości dłużej się przed nimi bronić, po długich tygodniach nierównej walki w końcu musiała się poddać. Ostatnie pół godziny definitywnie otworzyło jej oczy, ukazując obraz własnych uczuć, naświetlając jednoznacznym blaskiem to, czego mętny zarys już nie od dziś odgadywała w głębinach swojej duszy.
Nie kochała Michała Krzemińskiego. Nie kochała go już od dawna, oszukiwała się tylko, niepotrzebnie tak długo upierała się, by reanimować tego trupa. Jej młodzieńcza miłość była martwa od wielu miesięcy, a być może nawet od lat, od tamtej chwili na ośnieżonym placyku w Korytkowie, kiedy Michał tak okrutnie ją odtrącił i zostawił wzgardzoną, z sercem złamanym na pół. Dziś to serce nie należało już do niego. Nie należało i nigdy nie będzie należeć – co do tego nie miała już nawet cienia wątpliwości. Kilkanaście lat wiernych wyrzeczeń i naiwnych marzeń w jednej chwili zamieniło się w szarą kupkę dymiących popiołów. Była wolna, owszem… to jednak, przynajmniej w tym momencie, nie mogło jej nie boleć.