Anabella – Rozdział CXCV

Anabella – Rozdział CXCV

– Śliczne masz to mieszkanko, naprawdę – podsumowała Ania, rozsiadając się na kanapie ze szklanką wody z cytryną w ręce. – Niby małe, a jest przestrzeń, w sumie na zdjęciach wyglądało nawet na mniejsze, niż jest w rzeczywistości, a już wtedy widziałam ten efekt. Bardzo ci gratuluję, kochanie, masz znakomity gust.

– Dziękuję, Aniu – uśmiechnęła się Iza.

– Podziwiam cię tym bardziej, że zrobiłaś ten remont w pół roku, jednocześnie studiując i pracując – ciągnęła Ania. – Majk mówił mi, że w ogóle miałaś ciężki rok, harowałaś za dziesięciu, aż w pewnym momencie nawet przypłaciłaś to zdrowiem. I tu mnie zaskoczył, bo o ile o jego chorobie słyszałam, o tyle o twojej już nie. To było coś poważnego?

– Ach nie – pokręciła głową skonfundowana. – Rzeczywiście miałam taki dziwny, mniej więcej dwutygodniowy epizod, kiedy coś leżało mi na żołądku i czułam się okropnie, ale to nie była żadna choroba. Po prostu czymś się zatrułam.

– Hmm, no tak. Zatrucie potrafi bardzo dokuczyć, chociaż faktycznie dziwne, że miałaś to tak długo. Ja też ostatnio, powiem szczerze, przez parę tygodni czułam się nie najlepiej, ale u mnie to akurat nie było zatrucie – uśmiechnęła się, delikatnym gestem kładąc sobie dłoń na brzuchu.

– Wiadomo – odwzajemniła jej uśmiech Iza. – U ciebie to była innego rodzaju rewolucja. Ale teraz wyglądasz, jakbyś czuła się wyśmienicie.

– Tak, teraz jest super, pierwsze nieprzyjemne objawy już przeszły, zresztą tym razem na szczęście nie trwały długo, z Tośką miałam o wiele gorsze jazdy.

– I widać, że rozpiera cię energia. Wyglądasz prześlicznie, Aniu.

– Dziękuję, kochanie. Po prostu jestem bardzo szczęśliwa – powiedziała z łagodnym uśmiechem, a jej piękne ciemne oczy rozbłysły jak gwiazdy. – Powiem ci w zaufaniu, że staraliśmy się z Jean-Pierrem o drugie dziecko już od ponad roku i powoli zaczynaliśmy się niepokoić. Jak widać, niepotrzebnie – znów czułym gestem położyła dłoń na brzuchu. – Zresztą od dawna miałam przeczucie, że przyszły rok będzie przełomowy i przyniesie nam wszystkim dużo szczęścia. Mam nadzieję, że i tobie, Izunia – spojrzała na nią znacząco. – A zwłaszcza że trafisz na kogoś o wiele lepszego niż… wiesz kto.

Iza uśmiechnęła się smutno.

– Nawet o tym nie myślę, Aniu. Ale dziękuję ci za dobre słowo.

– Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że go tu przywieźliśmy – westchnęła Ania. – Może i się w nim nie zakochałaś, Bogu niech będą za to dzięki, ale jednak co ci napsuł krwi, to napsuł. A biorąc pod uwagę, że ogólnie miałaś ciężki rok, to był dla ciebie dodatkowy, niepotrzebny stres, którego mogłaś spokojnie uniknąć.

– Daj spokój, nie myśl już o tym – machnęła lekceważąco ręką Iza. – Było, minęło, a ja wcale nie żałuję tego doświadczenia, przy Vicu mogłam przynajmniej poćwiczyć francuski.

– Chociaż tyle – przyznała Ania. – Tylko nie wiem, na ile to jest w stanie zrekompensować ci tamte nerwy, to mimo wszystko było przykre doświadczenie. A najgorsze jest to, że dopiero teraz, kiedy Vic wyrzekł się własnego dziecka i zniknął jak kamfora, widać wyraźnie, jaki to jest człowiek. Ludzi niestety poznaje się po czynach.

„To prawda” – pomyślała Iza, wspominając nerwowo spiętą twarz Victora z ostatniej rozmowy. – „Okazał się strasznie fałszywym typem, w pewnym sensie nawet gorszym od Miśka Krzemińskiego. Ta biedna Julka też pewnie za jakiś czas przekona się o tym na własnej skórze.”

– Od lipca do nikogo się nie odezwał, wiesz? – ciągnęła Ania. – Przepadł jak kamień w wodę, pewnie wyjechał na drugi koniec Belgii albo nawet za granicę. Ale nas to już nie obchodzi, chciał się odciąć, to cóż, my za nim płakać nie będziemy… A w ogóle to nie o nim miałam mówić, tylko o tobie – zreflektowała się. – Widzisz, jaka jestem zakręcona? Zaczęłam o tobie, a zjechałam na Victora. To mi chyba jednak ciągle wisi na sumieniu.

– Niepotrzebnie – zapewniła ją ciepło Iza.

– Lea też mi to powtarza. Wspomniała nawet kiedyś, że Victor w tym roku to był dla ciebie, jak to ujęła, mniejszy problem. Nie chciała mówić nic więcej, pewnie to tajemnica, ale zrozumiałam to tak, że miałaś jeszcze jakieś inne przejścia na planie sercowym. Chyba nawet o wiele poważniejsze – spojrzała na nią pytająco.

„I to jest dobra linia” – pomyślała z satysfakcją Iza. – „Niech wszyscy myślą, że zbieram się z podłogi po Miśku, przynajmniej nikt nie będzie niczego podejrzewał.”

– Tak – odparła spokojnie. – To nie jest jakaś wielka tajemnica, Aniu, chociaż faktem jest, że nieszczególnie lubię o tym mówić. Rzeczywiście mam za sobą pewną uczuciową historię, która kosztowała mnie kilkanaście lat złudzeń i w tym roku zakończyła się ostateczną porażką. Owszem, zjadło mi to mnóstwo nerwów, ale nie oceniam tego negatywnie, wręcz jestem zadowolona, że mam to już za sobą.

Oczy Ani rozbłysły zaintrygowaniem, podobnym, jakie kiedyś w tym samym kontekście widziała w oczach Lodzi.

– Kilkanaście lat? – powtórzyła zaskoczona. – Aż tyle?

– Niestety – uśmiechnęła się smutno. – Dzisiaj wstyd mi za to, ale taka jest prawda.

– Opowiesz mi to? – spojrzała na nią przymilnie. – Skoro mówisz, że to nie tajemnica…

Iza bez oporu przystąpiła do szkicowania opowieści, którą ubierała w słowa już niejednokrotnie i która za każdym razem obnażała przed nią samą ogrom naiwności młodej, ślepo zakochanej dziewczyny. Dziś, mówiąc o Michale, czuła się jak więzień, któremu udało się wyrwać z ciemnej matni i który, patrząc wstecz, nie może zrozumieć, dlaczego nie uciekł wcześniej, skoro klatka przez cały czas była otwarta.

– Ale to miało też swoje dobre strony – zaznaczyła. – Na przykład głównie dzięki temu, że byłam zaślepiona Miśkiem, nie zakochałam się w Victorze.

Ania, która słuchała jej z mieszaniną zaintrygowania, współczucia i podziwu, pokręciła tylko głową na te słowa.

– Poza tym – ciągnęła swobodnie Iza – to jest dla mnie cenna nauczka na przyszłość, pewnego rodzaju gwarancja, że już nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu. Wiadomo, w tej materii trudno o gwarancje stuprocentowe – uśmiechnęła się z pobłażaniem – ale jednak człowiek najlepiej uczy się na własnych wtopach.

– Straszne – podsumowała Ania. – Że akurat ktoś taki jak ty musiał trafić na kogoś takiego jak on… A potem jeszcze na dokładkę Vic, który, jak słusznie mówisz, jest ulepiony z takiej samej gliny. Mam nadzieję, że ta zła passa wreszcie się skończy, Izunia, i że szczęście się do ciebie uśmiechnie – dodała, przechylając się, by pogładzić ją po przedramieniu. – Może właśnie w tym nadchodzącym roku? Ja naprawdę mam przeczucie, że on będzie szczęśliwy, i chciałabym, żeby okazał się taki też dla ciebie.

– Dziękuję, Aniu – odparła ciepło. – Dla mnie teraz największym szczęściem jest poczucie odzyskanej wolności i to nim przede wszystkim chciałabym się nacieszyć. Nie tylko w przyszłym roku, ale i przez kolejne lata.

– No tak… to zrozumiałe – zgodziła się. – Pewnie trochę wody musi upłynąć, zanim całkowicie otrząśniesz się po tym chłopaku, ale to przecież nie znaczy, że masz zamknąć się na nowe szanse. I wierzę, że los sam podsunie ci jakąś, tym razem tę właściwą… Ale powiedz mi coś, Izunia – dodała z zastanowieniem. – Jak tak słuchałam twojej historii, uderzył mnie w niej ten dość szybki i niespodziewany moment przełomu. Mówisz, że kochałaś się w nim od wczesnej podstawówki i byłaś tak zaślepiona, że przez kilkanaście lat przymykałaś oko na wszystkie jego występki, obraźliwe zachowania, zdrady i tak dalej… Dla mnie to jest niepojęte, niemniej rozumiem, że to tak może działać, w końcu nie przez przypadek nazywa się to zaślepieniem. Ale co takiego stało się w tym roku, że tak nagle przejrzałaś na oczy?

„Świetne pytanie!” – pomyślała z uznaniem Iza. – „W punkt! Tyle że ja niestety nie mogę odpowiedzieć ci na nie w pełni szczerze.”

– Myślę, że złożyło się na to kilka okoliczności – odparła, udając, że się zastanawia. – Po pierwsze na pewno zadziałał wiek i to, że nabrałam świadomości, a po przyjeździe do Lublina zmieniłam środowisko i mogłam spojrzeć na swoje życie z trochę innej perspektywy. Po drugie to, że odnowiliśmy z Miśkiem kontakt i dałam mu drugą szansę, sprawiło, że przestałam go idealizować i mogłam w bardziej świadomy sposób skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. A po trzecie chyba zadziałał przykład.

– Przykład? – zdziwiła się Ania.

– Aha. Przykład ludzi, którzy kochają się naprawdę i wzajemnie się szanują. Tacy jak moja siostra i szwagier, jak moi rodzice, ale, patrząc globalnie, myślę, że na wyobraźnię podziałał mi głównie przykład Lodzi i twojego brata. Kiedy patrzyłam na nich i porównywałam do swojej sytuacji, pomimo zaślepienia chorym uczuciem do Miśka, trudno by mi było nie dostrzegać różnicy.

– A tak – przyznała z dumą i wzruszeniem Ania. – Jeśli o to chodzi, to Paweł rzeczywiście jest tu świetnym przykładem. I Lea.

– Oraz ty i Jean-Pierre – dodała z uśmiechem Iza. – To jest dla mnie zupełnie inna liga i absolutny wzór tego, jak powinien wyglądać związek dwojga ludzi i rodzina. Kiedyś ktoś… ktoś, kogo bardzo cenię… powiedział mi, że miłość opiera się nie na fajerwerkach, tylko przede wszystkim na szacunku. I to jest prawda. Dlatego w przypadku Miśka miałam permanentny dysonans poznawczy, który ostatecznie też przyczynił się do tego, że przejrzałam na oczy i odzyskałam wolność.

– Mhm, rozumiem – pokiwała głową Ania, po której minie widać było, że uwaga na temat Jean-Pierre’a sprawiła jej wielką przyjemność. – Masz rację zwłaszcza z tym szacunkiem, ten, kto ci to powiedział, to bardzo mądry człowiek. Ty sama też jesteś mądrą, wspaniałą dziewczyną i bardzo się cieszę, że udało ci się uwolnić z tego fatalnego zaślepienia. A teraz tym mocniej będę trzymać kciuki za to, żebyś odnalazła swoje szczęście… bo tak będzie, Izunia, zobaczysz – zapewniła ją z powagą, widząc jej sceptyczną minę. – Oczywiście w swoim czasie, kiedy będziesz już na to gotowa, ale że prędzej czy później tak się stanie, to jest dla mnie oczywiste.

Iza uśmiechnęła się tylko smutno i pokręciła głową.

– Tego samego życzę zresztą i Majkowi – ciągnęła Ania, podnosząc się na chwilę, by odstawić na stół pustą szklankę po wodzie. – Zwłaszcza że u niego to jest o wiele pilniejsze niż u ciebie, w końcu ma już tyle lat co Paweł, a osobiste szczęście jakoś ciągle go omija. Ale wierzę, że i jemu się uda… A propos, jeszcze raz wielkie dzięki, że namówiłaś go na Nałęczów – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Dziewczynom bardzo na tym zależało i zawsze będziemy pamiętać, że jego zgoda to głównie twoja zasługa.

– Cieszę się, że mogłam pomóc – odpowiedziała swobodnie Iza.

– Szkoda tylko, że ty nie pojedziesz z nami, ale cóż… wszystko ma swoje koszty. Gdybyś nie zgodziła się go zastąpić, Majk na bank nie pojechałby z nami.

– A tak pojedzie, a ja dzięki temu zdobędę nowe doświadczenie zawodowe – podsumowała spokojnie. – Może dla was to brzmi śmiesznie, ale dla mnie samodzielne poprowadzenie organizacji takiej dużej imprezy to nie jest byle co. Swoją drogą nawet nie miałabym ochoty na ten Nałęczów – dodała, wyświetlając sobie przed oczami sylwetkę Natalii w bordowej sukni wieczorowej. – Nie miałabym nawet partnera, bo kolega ze studiów, z którym ostatnio byłam na weselu koleżanki, choruje i obawiam się, że nie wyciągnie się do sylwestra, a wyjazd na solo to przecież żadna przyjemność. To już wolę skupić się na nadzorowaniu balu na Zamkowej.

– No tak, czyli nawet dobrze się składa – łyknęła łatwo haczyk Ania. – Nie ma wątpliwości, że profesjonalnie zastąpisz Majka, a on dzięki temu będzie miał spokojną głowę. On w sumie też jedzie bez pary, ale to nie problem, zagospodarujemy go! – zaśmiała się. – Ja sama chętnie sobie z nim zatańczę, póki jeszcze mogę… a poza tym wiesz co? – zerknęła na nią z zastanowieniem. – Justysia powiedziała mi w tym kontekście coś dziwnego… że Majk niby będzie w Nałęczowie sam, ale może jednak nie do końca. Nie wiesz przypadkiem, co to może znaczyć?

Iza przybrała minę wyrażającą namysł.

– Może po prostu to, że będzie tam z wami? – udała nierozgarniętą.

– Nie, na pewno nie – machnęła ręką Ania. – Ona miała na myśli coś innego, jakąś tajemnicę, i mam wrażenie, że to może dotyczyć tej sfery, o której mówimy. W sensie jakiejś dziewczyny na horyzoncie – spojrzała na nią badawczo. – Wiesz coś o tym?

Iza pokręciła głową, z nadal przyklejonym do twarzy wyrazem zastanowienia.

– Hmm, nic nie wiesz… czyli pewnie chodzi o kogoś spoza jego środowiska zawodowego – stwierdziła tonem detektywa Ania. – O ile w ogóle, bo to oczywiście tylko moja hipoteza, niemniej zdaje mi się, że dziewczyny na serio coś wytropiły. Dominika też jest w to wtajemniczona, ale obie z Justi od razu zapowiedziały mi, że nie pisną ani słówka, dopóki czegoś nie sprawdzą. Poza tym w sobotę zastanowiło mnie to, że w ogóle nie dokuczały Majkowi na tematy matrymonialne, a one przecież to uwielbiają… Tylko nic mu o tym nie wspominaj, dobrze? – spojrzała na nią z niepokojem. – Nie chciałabym, żeby wyszła z tego jakaś niezręczna sytuacja.

– Oczywiście, Aniu, o niczym mu nie wspomnę – zapewniła ją spokojnie Iza. – Nie sądzę zresztą, żebym miała okazję, nie mówiąc już o tym, że to nie moja sprawa.

– Dziękuję, kochanie. To zresztą może być tylko kolejny fałszywy trop, już sporo takich było… Bardzo bym chciała, żeby Justynka miała rację, chociaż Majk jest pod tym względem bardzo twardy i żeby dać się ustrzelić Amorowi, musiałby trafić na kogoś absolutnie wyjątkowego. A z drugiej strony, skoro nasz Paweł trafił na taką cudowną dziewczynę jak Lea, to chyba i u Majka wszystko jest możliwe, prawda?

– Zdecydowanie tak – zgodziła się Iza.

– No dobrze, Izunia, zostawmy już to – stwierdziła stanowczo Ania. – Będziemy obserwować sytuację, a co ma się zdarzyć, to samo się zdarzy, jeśli na horyzoncie jest coś poważnego, to przecież i tak się nie ukryje. Wróćmy jeszcze do ciebie, dobrze? Kiedy dokładnie planujesz wyjazd do Liège? Macie już ustalone daty?

***

„No trudno” – pomyślała Iza, zmierzając szybkim krokiem na uczelnię. – „Może jutro akurat będzie w kościele? Jeśli trafi się okazja, to spróbuję go zahaczyć, ale jeśli nie, to będzie znaczyło, że widocznie mam sobie dać spokój.”

Księdza o miłym głosie dzisiaj nie było. Wstępując w drodze na zajęcia do kościoła, by wypełnić obietnicę daną Madi, Iza miała nadzieję, że podobnie jak poprzednim razem zastanie go w kancelarii parafialnej, jednak dziś urzędował tam jakiś inny kapłan. Ów przyjął od niej intencję za zdrowie Krawczyka i – co ważne – zapisał ją na bardzo bliski termin, mianowicie na poranną mszę, która miała się odbyć już nazajutrz. Dziewczyna, która od wielu dni nosiła się z myślą o otwartej rozmowie z tamtym księdzem, wobec jego nieobecności poczuła lekkie rozczarowanie, jednak szybko machnęła na to ręką. Bo czy ktoś gwarantował jej, że akurat tego dnia akurat ten ksiądz będzie w kancelarii? Poza tym kto wie, może jutrzejszą mszę poprowadzi właśnie on?

Szybko zresztą zapomniała o tym problemie, bowiem na uczelni czekało ją ważne kolokwium z gramatyki opisowej, do którego przygotowywała się w ostatniej chwili dziś rano i nie wszystko zdążyła powtórzyć.

– Kurczę, trudne było – stwierdziła Basia, kiedy grupa po sprawdzianie zebrała się na korytarzu. – Jak wam poszło? Mówcie.

– U mnie to co zawsze – oznajmił bez wahania Zbyszek. – Czyli czarna dupa.

– U mnie to samo – stwierdziła beztrosko Kinga. – Na bank nie zaliczę, ale co tam… będę się tym martwić w styczniu, teraz mam to gdzieś.

– Iza, a ty? – zaciekawiła się Weronika, zerkając na koleżankę, która nerwowo przeglądała wyciągnięte z plecaka notatki. – Zostaw już te kwity, teraz ci nie pomogą.

– Wiem, sprawdzam tylko, w ilu miejscach się skompromitowałam – odparła z niezadowoleniem Iza. – I wychodzi na to, że w niejednym. Praktyczne raczej zrobiłam dobrze, ale te gramatyczne nazwy kompletnie mi się pochrzaniły, nie zdążyłam tego wkuć.

– No i zobaczcie, nawet Iza – pokiwała filozoficznie głową Asia. – My już wszyscy jesteśmy po prostu morderczo zmęczeni, niech te święta przyjdą jak najszybciej!

– Przecież idą – zauważyła przytomnie Martyna. – Głowy do góry, podejdźmy do sprawy optymistycznie. Jak by na to nie spojrzeć, dzisiaj to był nasz ostatni sprawdzian w tym roku kalendarzowym!

– Bardzo pocieszające – skrzywiła się Weronika.

– Jak nawet Iza mówi, że się skompromitowała – dodała sceptycznie Basia – to, moim zdaniem, to już jest znak czasów. A może nawet końca świata?

Wszyscy roześmiali się, odruchowo zerkając na Izę, ta jednak nie słuchała rozmowy, gdyż jej uwagę w całości pochłonęła seria smsów, które właśnie przyszły z numeru Majka.

O której kończysz zajęcia, elfiku?

Planujesz coś ważnego przed robotą?

Mam teraz wolne pasmo aż do wieczora, a w grafiku widzę, że ty zaczynasz dopiero o dziewiętnastej. Moglibyśmy skorzystać i skoczyć na te zakupy dla młodych.

Rzucona w sobotę propozycja wyjścia do sklepu, aby razem poszukać prezentów pod choinkę dla dzieci, niby była aktualna, ale od tamtego czasu rozmyła się w codziennych obowiązkach, a ponieważ Majk wczoraj ani razu do niej nie nawiązał, ona też nie chciała wyrywać się przed orkiestrę, niemal pewna, że o niej zapomniał. A jednak nie! Ucieszona perspektywą wspólnych zakupów, bez wahania odpisała:

Jasne, chętnie. Kończę o szesnastej, obiad zjem w stołówce, po zajęciach planowałam tylko zmianę ciuchów, ale to nie jest konieczne. Jak się umówimy?

– Nie, no co ty, święta spędzimy w domu! – brzmiał gdzieś w tle wesoły głos Kingi. – Pierwsze Boże Narodzenie razem, nie ma innej opcji!

Podjadę po Ciebie, wyjdź od strony skwerku, tam, gdzie jest postój taksówek. 16.10?

Idealnie – odpisała. – Do zobaczenia.

– Oby tylko śnieg do świąt się utrzymał – mówiła Weronika. – Bo często jest tak, że cały grudzień sypie, a potem na Wigilię roztapia się i toniemy w błocie.

– No, na razie taki scenariusz nam nie grozi – zauważył Kuba, ruchem głowy wskazując na okno, za którym widać było wirujące płatki białego puchu. – Zresztą słyszałem, że do końca roku ma być mróz, a w styczniu może nawet jeszcze zimniej niż teraz.

– Iza? – zagadnęła tymczasem Marta, na co Iza, cała rozpromieniona, lekkim gestem wrzuciła telefon do plecaka i podniosła na nią oczy.

Uśmiech, z którym odczytywała smsy, szybko zgasł jej na twarzy, bowiem dziś Marta znowu wyglądała jak siedem nieszczęść i trudno było się łudzić, że jest to efekt źle napisanego kolokwium z gramatyki.

– Słuchaj, ty na święta jedziesz do domu, tak? – zapytała, odciągając ją na bok.

– Tak, oczywiście. A co?

– I wracasz dopiero po Nowym Roku?

– Nie, wracam trzydziestego, muszę być w pracy. Czemu pytasz?

– Trzydziestego? – zdziwiła się Marta, a jej twarz nieco się rozjaśniła. – Czyli będziesz w Lublinie na sylwestra?

– Tak, właśnie mówię, że muszę być w pracy.

– Ale w sylwestra też pracujesz? W sensie że w nocy?

– Tak, mamy bal w Anabelli i będę musiała go nadzorować, bo mój szef wyjeżdża.

– A… – mina Marty natychmiast zrzedła. – Szkoda.

– A co? – zapytała łagodnie Iza. – Miałaś dla mnie jakąś inną propozycję?

– Nie wiem – westchnęła, znów markotniejąc i zapadając się w sobie jak sflaczały balonik. – Chyba po prostu boję się tego sylwestra. Święta to święta, i tak spędziłabym je z rodzicami, ale na sylwka miałam inne plany… jeszcze miesiąc temu myślałam, że…

Urwała i pokręciła głową, zagryzając wargi.

– Że?

– Patryk miał mnie zabrać na imprezę sylwestrową do najlepszego lokalu w Warszawie – wyznała załamującym się głosem, a oczy jej się zaszkliły. – A teraz… wiadomo.

Najwidoczniej czując, że za chwilę się rozpłacze, a nie chcąc robić tego przy wszystkich, chwyciła Izę za rękę i odciągnęła jeszcze dalej, aż pod schody, gdzie w istocie zalała się cichymi łzami.

– Wiem, że to głupie… i bez sensu… – chlipnęła, kiedy Iza we współczującym milczeniu objęła ją ramieniem. – Ale nie daję sobie z tym rady, serio…

Rozmawiające pod salą towarzystwo podążyło za nimi zaciekawionym wzrokiem i teraz również przyglądali im się z daleka, wymieniając między sobą uwagi. Iza rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłyby się skutecznie schronić przed wścibskimi spojrzeniami kolegów, po czym, z braku lepszego pomysłu, poprowadziła ją schodami w górę, na drugie piętro, gdzie było mniej ludzi, a następnie w boczny korytarz kończący się oknem. Jako że nie mieściły się tam sale wykładowe lecz biura administracji, a trwała właśnie pora obiadowa, chwilowo było tam prawie pusto. Dziewczyny przystanęły przy wysokim parapecie okna, za którym coraz intensywniej padał śnieg.

– Spóźnimy się na seminarium – zaprotestowała słabo Marta, obiema dłońmi rozcierając na twarzy łzy.

– No i co z tego? – wzruszyła ramionami Iza. – Nieważne, Martuś, mów, co się dzieje. Chodzi o to, że padły ci plany na sylwestra z Patrykiem i masz przez to psychicznego doła? I że nie chciałabyś spędzać tego wieczoru sama, tak?

– Coś w tym stylu – pokiwała smutno głową. – Chyba znowu mnie bierze, wiesz? Wczoraj całą noc nie spałam, próbowałam się uczyć, ale za Chiny Ludowe nie mogłam się skupić na tej gramatyce… nic mi nie wchodziło do głowy… Przypominał mi się Patryk i ryczałam jak głupia, zamiast wkuwać te zdania złożone…

Sięgnęła do kieszeni dżinsów po chusteczkę i drżącą dłonią wytarła sobie nos i oczy.

– Czyli znowu zjazd w dół? – stwierdziła ze współczuciem Iza.

– Mhm – westchnęła. – To chyba przez te święta, a zwłaszcza przez końcówkę roku, plany sylwkowe, no i Nowy Rok… ta myśl, że zacznie się nowy rok, a nic mnie w nim nie czeka… Wiem, że zachował się jak świnia i w ogóle, ale jednak tęsknię… i ciągle mi źle, że to się tak skończyło…

Znów po policzkach pociekły jej łzy. Iza objęła ją ramieniem i przytuliła w milczeniu, obserwując tańczące za oknem płatki śniegu.

Sorry, Iza, że znowu się rozklejam – ciągnęła Marta, starając się uspokoić. – Ale to jest takie trudne… Jak sobie pomyślę, co miało być, a potem że przesiedzę jednak sylwka w domu, to normalnie mnie skręca i potem całą noc ryczę jak bóbr. Więc pomyślałam, że gdybyś ty była wtedy w Lublinie… Nie masz przecież chłopaka, to mogłybyśmy razem wypić chociaż jakiegoś szampana, pogadać… Ale zapomniałam, że ty, jak już jesteś w Lublinie, to i tak pracujesz – jej twarz przybrała na moment znajomy wyraz dezaprobaty. – Nawet w sylwestra. Swoją drogą mogłam się domyślić, widziałam przecież plakat na mieście, bal sylwestrowy w Anabelli. Bilety już pewnie wyprzedane?

– Co do jednego – potwierdziła Iza, przyglądając jej się z zastanowieniem. – Ale gdybyś chciała przyjść do nas w sylwestra, to nie ma problemu, skołuję ci wejściówkę z puli wewnętrznej. Chcesz?

Marta spojrzała na nią z umiarkowanym zainteresowaniem.

– E, nie – pokręciła głową po chwili wahania i wyciągnąwszy drugą chusteczkę, wytarła sobie nos. – No co ty, sama bym miała iść? I co, siedzieć tam bez sensu przy jakimś stoliku? Wszyscy pewnie przyjdą w parach…

– Pewnie tak – przyznała lojalnie Iza. – Ale może weźmiesz jeszcze kogoś? Niekoniecznie faceta, może być dziewczyna, przecież do tańca i zabawy nie trzeba koniecznie męskiego partnera, a dla mnie dwie wejściówki to też nie problem, zawsze mamy zapas na wewnętrzne potrzeby. Hmm? Zapytaj na przykład Basię, podejrzewam, że ona też planuje sylwka w domu, więc mogłybyście przyjść we dwie. Przynajmniej nie będziesz siedzieć na chacie sama. Ja zresztą też nie będę non stop implikowana na tej imprezie, zawsze gdzieś tam znajdzie się pół godzinki na rozmowę.

– E… z Baśką? – skrzywiła się Marta. – O czym ja z nią będę gadać? To już chyba wolę zostać w domu.

– Oj tam, to przecież wcale nie musi być Basia – machnęła ręką Iza. – Może być ktoś inny, tak tylko rzuciłam, zastanów się, okej? Masz jeszcze czas rozpytać, na przykład jakby Daniel wyzdrowiał, to mogłabyś przyjść z nim. Są nawet na to szanse, chociaż niestety nie ma stuprocentowej gwarancji.

– A właśnie, co z Danem? – podchwyciła z niepokojem Marta. – Gadałaś z nim ostatnio?

– Nie, wysłałam mu tylko smsa z życzeniami zdrowia. Miałam zamiar zadzwonić, ale słyszałam od Lodzi, że nie jest w najlepszej formie, więc nie chciałam go niepotrzebnie męczyć telefonem.

– I co? Odpisał ci coś?

– Aha. Odpisał, podziękował i mówi, że jest trochę lepiej. Ten drugi antybiotyk na szczęście działa, tyle że słabo i powoli, więc jeszcze trochę potrwa, zanim dojdzie do siebie. Ale najważniejsze, że dochodzi, bo już się o niego martwiłam.

– Ja też – przyznała Marta, której łzy obeschły już całkowicie i tylko zaczerwienione powieki wskazywały, że wcześniej płakała. – To super, że mu się poprawia. I wiesz co? – spojrzała na nią z zastanowieniem. – Gdyby wyciągnął się z choróbska i jakoś postawił do pionu do sylwka, to ten bal w Anabelli to by nawet nie był głupi pomysł… Z Danem mogłabym w ostateczności pójść, z nim przynajmniej da się pogadać na różne tematy. Zabukujesz mi w razie czego te dwie wejściówki?

– Oczywiście – zapewniła ją z entuzjazmem Iza. – Żaden problem, Martuś. Ja sama bardzo bym się ucieszyła, gdybyście przyszli razem z Danem. On pewnie też będzie potrzebował wyjść do ludzi, zobacz, ile już choruje, prawie cztery tygodnie!

Marta spojrzała na nią ze zgrozą.

– Cztery tygodnie… faktycznie – pokręciła głową. – Masakra… Chyba napiszę mu dzisiaj smsa albo wyhaczę go na fejsie, zapytam, jak się czuje. Ty, Iza, słuchaj, lećmy już na to seminarium, co? – złapała ją nagle za rękę i energicznie pociągnęła w stronę schodów. – Sorry, że tak się rozbeczałam, i dzięki za rozmowę, już mi dużo lepiej. I biegnijmy! Mamy dopiero parę minut spóźnienia, załapiemy się na kwadrans akademicki, a ja przez tego debila Patryka nie mam zamiaru podpaść Drewniakowi!

***

Na dworze już zmierzchało, kiedy grupa romanistów, skończywszy zajęcia dwadzieścia minut przed czasem, ubierała się pod szatnią w okrycia wierzchnie, szaliki i czapki.

– Super, że puścił nas wcześniej – cieszyła się Weronika. – Zdążę jeszcze na ten autobus o szesnastej trzy.

– I tak pewnie wszystko będzie opóźnione – zauważyła Basia, ruchem głowy wskazując na okno. – Patrzcie, jak sypie. Na bank znowu są korki w całym mieście.

– Jak ktoś jedzie w stronę Bazylianówki, to mogę podwieźć – zaoferował się Zbyszek.

Nikt jednak nie zareagował na propozycję, wzruszył więc tylko ramionami, z ponurą miną wyjmując z kieszeni rękawiczki.

– A coś ty taki wkurzony, Zbychu? – zagadnęła go wesoło Kinga. – Nie mów, że dalej przeżywasz opisówkę!

Na ostatnie słowo towarzystwu nieco zrzedły miny, tylko Iza z rozpromienionym obliczem zapinała swój brązowy płaszcz z wielbłądziej wełny.

– Nie przypominaj, Kinia – skrzywiła się z niesmakiem Weronika. – Litości nie masz, serio.

– A co myślisz! – prychnął Zbyszek. – Trzecia bańka mi się, kurde, kroi. Dzięki Izie mam na koncie jedną tróję, ale jak teraz to zawalę, to w styczniu mogę zapomnieć o zaliczeniu i znowu będzie kucie całe ferie. Ja się przez tę gramerę chyba nigdy nie przeczołgam…

– Oj tam, nie przesadzaj – machnęła ręką Kinga. – Ja też na stówę zawaliłam, ale przecież będą poprawki. Poprosimy Izę, to nam wytłumaczy – dodała, uśmiechając się do koleżanki. – Prawda, Iza?

– O właśnie, Iza! – podchwyciły natychmiast Weronika, Asia, Basia i Marta, a Kuba również zerknął z zainteresowaniem. – Umówimy się po Nowym Roku i wytłumaczysz nam te zdania, co? Please! Przez cały miesiąc będziemy ci stawiać kawę!

– Ja osobiście mogę codziennie stawiać ci kawę i pizzę do końca roku – zadeklarował uroczyście Zbyszek. – Akademickiego oczywiście – doprecyzował, widząc, że towarzystwo parsknęło śmiechem. – No i co się nabijacie, przecież wiadomo, że nie chodziło mi o kalendarzowy!

– Iza?

Wszyscy znów popatrzyli na nią, uśmiechając się przymilnie.

– Pogadamy po Nowym Roku – odparła zachowawczo Iza. – Jak będą już wyniki, zwłaszcza że ja sama też nie spodziewam się piątki ani nawet czwórki. Ale oczywiście co będę umiała, to wam wytłumaczę, nie ma sprawy.

Skwitował to zgodny aplauz koleżanek i kolegów.

– Z góry dzięki! – zawołała Weronika. – No i widzisz? Od razu poprawiłaś mi humor!

– Mnie też – przyznała Kinga.

– A przed świętami to się liczy podwójnie! – zauważyła Asia. – To jak prezent pod choinkę!

– A właśnie! – uśmiechnęła się tajemniczo Iza, ściągając z ramienia plecak i z jednej z kieszonek wyjmując dużą białą kopertę. – Skoro mowa o prezentach pod choinkę…

Vouchery na seanse w SPA, które hojnie rozdzieliła wśród koleżanek, wywołały wielki aplauz i entuzjazm, tylko Zbyszek i Kuba skwitowali scenę pobłażliwym uśmieszkiem i machnąwszy ręką, we dwóch udali się do wyjścia.

– Ej, to ten full wypas lokal na Sławinku? – zapytała z zaintrygowaniem Weronika, oglądając karnet na kilkanaście wejść do SPA, który jej się trafił. – Przecież to jest warte kupę kasy!

– A co dopiero cała koperta! – dodała Kinga. – Ten twój znajomy, Iza, to chyba jakiś milioner!

– Coś w tym stylu – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza, chowając odchudzoną kopertę do plecaka i zerkając na telefon. – Tak czy inaczej bawcie się dobrze w SPA i nie myślcie już o opisówce, ogarniemy to. A teraz, słuchajcie, muszę już lecieć – dodała, zakładając czapkę. – Trzymajcie się i…

– O żesz, mój autobus! – złapała się za głowę Weronika. – Która jest?

– Szesnasta jeden – odpowiedziała usłużnie Asia.

– Oj tam, Werka, leć, jeszcze zdążysz – zasugerowała jej Kinga. – Baśka dobrze powiedziała, na bank będą opóźnienia, ja też daję głowę, że przy tym śniegu całe miasto stoi.

Weronika spojrzała na nią z zastanowieniem i uznawszy najwyraźniej, że jest to dobra sugestia, chwyciła torebkę z blatu przy szatni, wrzuciła tam otrzymany od Izy voucher i machnąwszy koleżankom ręką na pożegnanie, pobiegła do wyjścia na ulicę.

– Iza, to co, idziemy? – zapytała Marta.

– Nie, Martuś, sorry, ale ja dzisiaj tędy – Iza wskazała jej inne wyjście, prowadzące w przeciwną stronę, na tyły budynku. – Umówiłam się przy postoju taksówek i muszę już biec, bo się spóźnię. Cześć, dziewczyny, trzymajcie się i do jutra!

Wypowiadając jeszcze ostatnie słowa, pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę przeszklonych drzwi. Pozostawione na środku holu dziewczyny popatrzyły po sobie z rozbawieniem.

– Ciekawe, z kim się umówiła – mrugnęła do koleżanek Asia. – Może z tym milionerem?

Koleżanki roześmiały się.

– Ej, chodźmy za nią, to się przekonamy! – poddała żartem Kinga. – Ja zresztą też idę w tamtą stronę, Andrzej ma po mnie podjechać pod skwerek samochodem.

– Serio, dobry pomysł! – zaśmiała się Asia. – Chodźmy! Ja też jestem ciekawa!

Dziewczyny znów prychnęły śmiechem, ale zgodnie podchwyciły inicjatywę i nim Iza zdążyła zniknąć za rogiem budynku, pośpiesznie nałożyły czapki, okręciły szyje szalikami i wyszedłszy tym samym wyjściem, ukradkiem podążyły za nią. Nawet Marta, choć był to przeciwny kierunek do tego, w którym powinna iść, po krótkim wahaniu dołączyła do nich wiedziona nieprzepartą ciekawością.

Jednak niedługo potem grupę śledzącą czekało wielkie rozczarowanie, bowiem kiedy Iza dotarła w okolice postoju taksówek, owszem, podjechał w to miejsce jakiś ciemny samochód, lecz zapadający zmrok i gęsto padający śnieg uniemożliwiły nie tylko dostrzeżenie, kto siedział za kierownicą, ale nawet rozeznanie marki i koloru lakieru. Jedynym, co zbite z tropu dziewczyny zgodnie ustaliły, było to, że ów samochód zdecydowanie nie wyglądał na pojazd godny milionera, a to już samo w sobie sprawiało, że ich zaintrygowanie w ciągu kilku sekund opadło co najmniej o połowę.

***

– Oho, ciężko będzie – stwierdził z niezadowoleniem Majk, wjeżdżając oplem na zatłoczony podziemny parking pod galerią handlową. – Zobacz, ile luda.

– Gorączka przedświąteczna – stwierdziła Iza. – Wszyscy jadą szukać prezentów, tak jak my.

– O, czekaj, tu jest miejsce! – zauważył, przyhamowując. – Ciasno, ale jakoś wkołujemy.

Po kilku chwilach wysiłku samochód został zaparkowany i oboje, lawirując między autami, dotarli na górę do galerii, gdzie, jak można było się spodziewać po stanie obłożenia parkingu, przelewał się niezliczony tłum klientów.

– Prowadź, elfiku – powiedział wesoło Majk. – Ja jestem tylko starym frajerem z podziemia przy Zamkowej i za rzadko bywam w takich miejscach, żeby połapać się, co gdzie jest w tym labiryncie.

– A ja wcale nie jestem w tym lepsza – zapewniła go Iza, rozglądając się po gigantycznej przestrzeni ułożonej w długie rzędy butików ozdobionych świątecznymi wystawami i iluminacjami. – Taka sama frajerka spod kamienia na Zamkowej!

Majk roześmiał się serdecznie i na chwilę objął ją ramieniem.

– Fakt, zapomniałem, że jesteś taka jak ja! A urodzeni frajerzy dla własnego bezpieczeństwa zawsze powinni trzymać się razem, zwłaszcza w takich nieprzyjaznym miejscach jak to!

„Zawsze razem” – powtórzyła melancholijnie w myśli Iza. – „Nawet nie wiesz, jak bym tego chciała…”

Mimo smutnej nutki, jaka w ostatnim czasie regularnie podkładała się pod tego typu refleksje o przyszłości, dziś czuła się zbyt szczęśliwa w jego obecności, żeby zawracać sobie głowę czymkolwiek innym niż teraźniejszość. Co tam przyszłość! Teraz był tu z nią, mieli przed sobą całe popołudnie, by poszukać prezentów, będzie więc mogła się nim nacieszyć, po raz kolejny upoić niezwykłą zwykłością takich właśnie chwil… Nie chciała tego niszczyć złymi myślami – bo po co?

– Byłam tu ze dwa razy, ale zawsze się gubię – odpowiedziała rzeczowo. – Tu jest mnóstwo wejść i kilka poziomów, tylko stali bywalcy są w stanie to ogarnąć. Może poszukamy jakiejś mapy? Czy po prostu idziemy przed siebie i patrzymy, co nas interesuje?

– Chodźmy – zadecydował bez wahania Majk.

Ruszyli ramię w ramię przez galerię, gdzie rzeczywiście dość szybko natrafili na ogromny sklep z zabawkami i ubrankami dla dzieci. Na szczęście było tam nieco luźniej niż w alejach, a wybór ogromny, co pozwoliło Izie zaopatrzyć się w piękny zestaw śpioszków i kaftaników oraz gryzaczek dla Klary, a także wybrać kilka książeczek i auto na resorkach dla Pepcia. Majk z kolei wyszukał dla Edzia nowy samolot, który wydawał dźwięki jak prawdziwy odrzutowiec, a do tego rozmiarem przewyższał ten poprzedni niemal dwukrotnie, jednak utknął na etapie wyboru prezentu dla Tosi, na który kompletnie nie miał pomysłu.

– Nie chcę więcej maskotek, to już by było nudne – zastrzegł, przeglądając wraz z Izą półki w dziale dla dziewczynek. – Pieskowi Michelowi i kotce Isabelle byłoby przykro, gdyby kolejny pluszak wkradł się w łaski pani, a oni poszliby w odstawkę.

– To prawda – uśmiechnęła się Iza. – Poza tym to już nie byłby zbyt oryginalny prezent.

– Mówią, że im większe dziecko, tym większy kłopot, i coś w tym jest, przekonuję się o tym na własnej skórze. Im Tośka starsza, tym ciężej mi wybrać prezent, co do którego będę miał względną pewność, że jej się spodoba. Ale cóż, trzeba zbierać doświadczenie… Co radzisz, elfiku? Może jakąś lalkę? – wskazał bez przekonania na przeładowaną półkę z lalkami, na której dominował intensywnie różowy kolor. – Tylko którą wybrać? Bawiłaś się w dzieciństwie lalkami?

– Owszem, bawiłam się, ale miałam tylko jedną ulubioną i inne mnie nie interesowały, więc nie jestem wyrocznią w tej sprawie. Poza tym Tosia dostanie piękną lalkę od babci – rzuciła mu znaczące spojrzenie. – Pani Emilia pokazywała mi prezenty, oczywiście to jest tajemnica, ale tobie mogę powiedzieć. Więc lepiej niech wujek nie robi babci konkurencji.

– Racja! – zgodził się Majk. – Z babcią nie zamierzam konkurować, zresztą sam też bym wolał coś mniej oklepanego. A co powiesz na jakąś wypasioną sukienkę?

– Hmm, sukienka to dobry pomysł – przyznała z zastanowieniem Iza, zerkając w stronę działu z ubraniami dla dziewczynek. – Problem tylko z tym, że możemy nie trafić w rozmiar, nigdy nie wiadomo, czy będzie dobrze leżała. Natomiast jakbyś wziął jakąś ładną spódniczkę na gumce… albo przebranie wróżki… No dobra, chodź, popatrzymy – pociągnęła go za ramię. – Może coś nam wpadnie w oko.

Majk chętnie ruszył za nią we wskazanym kierunku.

– Przebranie wróżki? – podchwycił żywo. – O, to mi się podoba! Tyle że to musi być koniecznie dobra wróżka!

– Oczywiście! – zaśmiała się Iza. – Złych nie przewidujemy!

– A potem poszukamy jeszcze jednego przebrania, tylko w większym rozmiarze. Dla ciebie! No bo jak już wróżka, to…

Urwał nagle i zatrzymał się jak wryty w ziemię. Iza również przystanęła i spojrzała na niego zdziwiona, po czym podążyła wzrokiem po linii jego spojrzenia, które utkwił w sklepowych wieszakach z dziecięcymi ciuszkami. Była to część działu poświęcona starszym niemowlętom i dzieciom w wieku od dwóch do trzech lat, dlatego żadne z wywieszonych tam ubranek nie mogłoby pasować na Tosię, która za trzy miesiące kończyła już pięć lat. Nie było tam też nikogo, ani sprzedawcy, ani klienta, kąt ten był zupełnie pusty. Znów przeniosła na niego zdziwione spojrzenie.

– Coś tam zauważyłeś? – zapytała, jeszcze raz dla pewności zerkając w tamtą stronę. – To są ubranka dla dwulatków, za małe na Tosię.

Majk popatrzył na nią uważnie, jakby wyczekiwał jakiejś określonej reakcji, po czym, widząc, że się nie doczeka, przybrał swobodną, neutralną minę.

– Mhm, faktycznie – machnął ręką, sięgając do kieszeni po telefon i zerkając na ekran. – Chodźmy obejrzeć te większe.

Podeszli do właściwego stoiska z ubraniami dla dzieci w wieku Tosi, a kilka półek dalej znaleźli również przebrania karnawałowe, w tym duży wybór strojów księżniczek i wróżek z rozmaitymi akcesoriami. Po krótkiej dyskusji wytypowali jedno z najdroższych przebrań wróżki w kolorze perłowego różu z przejrzystymi skrzydełkami i dołączoną do zestawu magiczną różdżką, a po namyśle Majk dokupił jeszcze na innym stoisku pięknie ilustrowaną książkę z bajkami Andersena.

Iza doradzała mu we wszystkim najlepiej, jak umiała, jednak nie mogła pozbyć się z pamięci i serca tej dziwnej scenki przy wieszakach z ubraniami dla najmłodszych, tym bardziej że od tego momentu Majk zdał się nieco stracić humor. Owszem, zachowywał się jak zwykle, ale ona szóstym zmysłem księżycowej duszy wyczuwała w nim rozkojarzenie, którego nie rozumiała i które przez to kładło się cieniem na szczęściu, jakie niezależnie od okoliczności odczuwała w jego obecności. O co mu chodziło? Zobaczył tam coś, czego ona nie dostrzegła? Miała wrażenie, że wybierając strój wróżki dla Tosi, jeszcze kilka razy ukradkiem zerkał w tamtą stronę – ale może tylko jej się wydawało? A może to rozkojarzenie i lekki spadek dobrego humoru miały związek nie tyle z tym, co zobaczył na stoisku z ubrankami, ale z jakimś osobistym skojarzeniem, które ten widok wywołał w jego pamięci, a którego ona z oczywistych względów nie mogła zrozumieć?

Kiedy podeszli do kasy i przystąpili do płacenia za zakupy, a Majk wyjął przy tym z kieszeni portfel i telefon, przypomniała sobie, że przecież w tamtym momencie sprawdzał również coś na ekranie telefonu – może więc to z tego, a nie ze sceny przy wieszakach, brała się ta ledwo wyczuwalna ale dla niej ewidentna zmiana w jego zachowaniu? Myśli te wprawiły ją w lekkie roztargnienie, przez co, nim zdążyła się zorientować, Majk zapłacił za całe zakupy, również te, które były przeznaczone dla Klary i Pepusia.

– Nie, tak nie może być! – protestowała żarliwie, kiedy wychodzili ze sklepu. – Pokaż mi ten paragon, muszę oddać ci pieniądze!

– Nie martw się, oddasz – zapewnił ją wesoło, po czym, schowawszy paragon do wewnętrznej kieszeni kurtki, ruszył galeriową aleją obładowany dwiema siatkami z zakupami. – Myślisz, że ci tego nie policzę? Oddasz mi co do złotówki. A do tego z procentem!

– Ale ja chcę teraz! – domagała się Iza.

– A tam teraz! Nie można mieć wszystkiego od razu – żartował dalej. – Zagapiłaś się, to masz za swoje, teraz musisz nauczyć się cierpliwości!

– Ale, Majk…

– Daj spokój, Izulka – machnął ręką. – Kiedy indziej o tym pogadamy. Teraz mam dla ciebie ważniejsze zadanie, musisz pomóc mi wybrać coś na prezent dla babci. Jest jeszcze trochę czasu, to skorzystam z okazji i załatwię to za jednym zamachem, a ty doradź mi coś, bo kompletnie nie mam pomysłu!

Iza, wiedząc, że nic nie wskóra przynajmniej w tym momencie, postanowiła rzeczywiście odłożyć na inny moment kwestię rozliczenia rachunku i – zaciekawiona sprawą prezentu dla pani Ireny – skupiła się wraz z Majkiem na szukaniu inspiracji. Po długim spacerze alejami galerii, z braku lepszego pomysłu wstąpili w końcu do jednego z butików z konfekcją damską i wybrali dla niej elegancki szal z białego atłasu oraz sprzedawane z nim w komplecie eleganckie rękawiczki. Choć był to zestaw bardziej na wiosnę niż na zimę, oboje zgodnie uznali, że stylem zbyt idealnie pasował do babci, by można było przejść obok niego obojętnie.

Idąc za ciosem, Majk dokupił też w kolejnych sklepach prezenty dla rodziców, a Iza dla siostry i szwagra – elegancki sweterek w kolorze oczu Amelii i skórzane rękawiczki dla Roberta. Tym razem za swoje zakupy zapłaciła już sama, ku rozbawieniu towarzysza pilnując skrupulatnie rozliczenia przy kasach, po czym oboje, obładowani prezentowymi torbami jak wielbłądy, ruszyli w stronę wyjścia, a raczej najbliższego zjazdu ruchomymi schodami na parking.

Jednak nadal, pomimo wesołego tonu rozmowy, Iza wyczuwała w zachowaniu Majka pewien niepokój i podobne roztargnienie, jakiemu sama uległa przy kasie w sklepie z zabawkami. Wciąż odnosiła nieodparte wrażenie, że od tamtego epizodu przy ubrankach dla dzieci myślami bujał gdzieś indziej, to zaś automatycznie uruchamiało w jej wyobraźni nieprzyjemne scenariusze, które z trudem starała się wypychać z głowy.

Bo o czym – albo o kim – myślał w tamtej chwili? I dlaczego tak dziwnie na nią patrzył, jakby pytał wzrokiem, czy czegoś się domyśla? Najchętniej, dla uspokojenia nerwów i opanowania nawału splątanych domysłów, zapytałaby go o to wprost, ale nie miała na to odwagi, tym bardziej że on prawdopodobnie i tak by to pytanie zbagatelizował. Poza tym czy nie obiecała mu już dawno temu, że jeśli sam nie będzie chciał o czymś mówić, to ona nie będzie go o nic dopytywać? Jedno było pewne – czegokolwiek nie dotyczyłaby jego reakcja, określenie jej powodu było, przynajmniej w tej chwili, całkowicie poza jej zasięgiem.

A z drugiej strony może to nie było nic szczególnego? Może to tylko jej zmaltretowana wyobraźnia znowu zaczynała harcować?

„Bez przesady, czego ja się czepiam?” – myślała, poprawiając sobie w dłoni niesione zakupy i zerkając na wciąż nieco roztargnioną twarz Majka. – „I co mi do tego, o czym on myśli? Ty jesteś jakaś niezrównoważona, Iza, serio!”

A jednak, jednak… Mimo tej autokrytyki nie umiała wyzbyć się intuicyjnego poczucia, że niezrozumiała scenka w sklepie z zabawkami była w jakiś sposób ważna, i najchętniej wróciłaby tam, żeby jeszcze raz dokładnie przyjrzeć się miejscu, gdzie być może coś umknęło jej uwadze. Był to co prawda tylko impuls, w którym nie było nic racjonalnego, jednak był on na tyle silny, że nie sposób było go zignorować.

Tuż przed wejściem na ruchome schody Majk zatrzymał się nagle i odwrócił.

– Apteka – rzucił, ruchem głowy wskazując na usytuowany obok butik. – Dobrze się składa, bo właśnie mam tam interes. Poczekasz na mnie chwilę z tymi gratami, elfiku?

– Jasne – odparła bez wahania. – Tu jest ławka, połóż mi wszystko tutaj i leć.

– Dzięki. Postaram się załatwić to jak najszybciej.

Odstawił niesione torby z prezentami na stojącą pod wielkim fikusem ławkę, która akurat była pusta, mimo że wokół krążyły tłumy klientów, i pośpiesznym krokiem udał się do apteki, po drodze wyciągając z kieszeni telefon. Iza usiadła na ławce obok zakupów, z ulgą wyprostowując zmęczone nogi i obserwowała spod oka wnętrze apteki, gdzie Majk stanął na końcu niewielkiej kolejki. Pochylony nad telefonem przez dłuższą chwilę czegoś w nim szukał, a kiedy chwilę potem nadeszła jego kolej przy okienku, rozmawiał z farmaceutką, zerkając na ekran, co oznaczało, że miał tam zapisaną listę potrzebnych rzeczy.

„Nie gap się” – upominała z niesmakiem samą siebie Iza. – „Co cię obchodzi, co on tam kupuje? Nie twoja sprawa…”

Mimo to nie potrafiła nie patrzeć, a z każdym pudełeczkiem czy fiolką, jakie farmaceutka przynosiła i kładła na ladzie, ciężar na jej sercu rósł, zaś hipoteza, która wkradła się w nie już w sklepie z zabawkami, pomimo wysiłku woli była coraz trudniejsza do wyparcia. Przed oczy wróciła jej twarz Justyny, kiedy mówiła tamte słowa.

Nata też miała być dzisiaj, ale się rozchorowała… Taki pech.

„Głupia jesteś” – powtarzała uparcie pod adresem samej siebie, starając się nie zerkać w stronę przeszklonej ściany apteki. – „Po pierwsze może to kupować dla kogokolwiek, a po drugie… nawet jeśli… to dziwi cię to? Przyzwyczajaj się. I maska na twarz, przyjaciółko od siedmiu boleści!”

Po radosnej atmosferze sprzed półtorej godziny nie było już ani śladu, mimo że obiektywnie przecież nic wielkiego się nie wydarzyło. Domysły, jakie mimo woli snuła, budziły w niej tylko wstyd i zażenowanie, jednak nic nie mogła na nie poradzić – wlewały jej się do głowy i sączyły w serce znajomy jad, przed którym ciężko było się bronić.

Mam nadzieję, że szybko się pozbiera, a zwłaszcza że nie rozłoży jej na święta… i na sylwestra

O tak, Natalia na pewno wyzdrowieje do sylwestra, zwłaszcza pod taką opieką. Ktoś przecież przywiezie jej lekarstwa, troskliwie otuli kołdrą, poda jej herbatę… albo miętę… usmaży jej pyszną jajecznicę na śniadanie…

Nagły, kłujący ból w sercu sprawił, że drgnęła i z całej siły zacisnęła zęby, by powstrzymać dławienie w gardle. Oczy też zaczęły niebezpiecznie szczypać… Nie, nie! Tylko nie teraz! Nie może się teraz rozkleić, to byłaby katastrofa! Musiała się jak najszybciej opanować, a miała na to tylko minutę, najwyżej dwie, aż Majk skończy zakupy w aptece i wróci tutaj, bo, jak dostrzegła przez szklane przepierzenie apteki, właśnie wyjął z kieszeni portfel i czekał na podliczenie rachunku.

„Nie myśl o tym!” – rozkazała z determinacją samej sobie. – „Proszę! Nie teraz!”

Wysiłek, jaki włożyła w opanowanie niepożądanych emocji, na szczęście przyniósł efekt, bo kiedy Majk po chwili skończył zakupy i podszedł do niej z foliowym woreczkiem lekarstwami w ręce, powitała go swobodnym uśmiechem.

– Już? – rzuciła wesoło, podrywając się z miejsca.

– Tak jest – odparł podobnym tonem. – Przepraszam, była mała kolejka, ale już wszystko załatwiłem. Możemy się stąd zrywać.

Mówiąc to, włożył lekarstwa do siatki z samolotem dla Edzia i podniósł z ławki zakupy, zostawiając Izie tylko dwie mniejsze papierowe torby. Zgodnie ruszyli w stronę ruchomych schodów, którymi zjechali na poziom podziemnego parkingu. Zjazd ten odbył się w całkowitym milczeniu, które było Izie bardzo na rękę, bowiem znów walczyła z nieprzyjemną gulą w gardle, której z wierzchu może nie było widać, ale istniało ryzyko, że mogłaby być wyczuwalna w głosie. Zamyślona, znów jakby nieobecna mina Majka, w połączeniu z dokonanymi przed chwilą zakupami w aptece, mówiła sama za siebie, a jedynym, co podnosiło ją na duchu było to, że on nie mógł wiedzieć, iż ona wszystkiego na bieżąco się domyśla.

„Może lepiej byłoby nic nie wiedzieć?” – dumała, kiedy wsiedli już do samochodu i nadal milcząc, ruszyli w stronę wyjazdu z parkingu. – „Błoga nieświadomość przynajmniej nie boli. Mogłabym bez przeszkód cieszyć się jego obecnością, a na te zakupy w aptece nawet nie zwróciłabym uwagi, ewentualnie uznałabym, że to dla kogoś znajomego, kto poprosił go o przysługę i tyle. Nie ściskałoby mi się serce za każdym razem, kiedy przy mnie zagląda w telefon, nie wyobrażałabym sobie z automatu, że to znowu sms od niej… Ech, zazdrość to coś potwornego! I jak z tym walczyć?”

Wyjechali już na ulicę, gdzie wciąż padający śnieg utrudniał ruch, gromadząc się na nawierzchni i oblepiając szyby aut. Majk nie komentował tego, włączył tylko wycieraczki i prowadził opla w milczeniu, wciąż zamyślony, z miną człowieka, którego coś gryzie, choć na pewno starał się nie dawać tego po sobie poznać.

„A z drugiej strony ta wiedza, chociaż tak strasznie boli, przynajmniej pozwala mi się przygotować na cios” – stwierdziła gorzko Iza. – „Dzięki niej w kluczowym momencie będę mogła zachować twarz i nie zawieść go, nie stracić jego przyjaźni. Może dobre i to?”

Silnik pracował cicho, z zewnątrz dobiegał odgłos rozbryzgującego się pod kołami śniegu, na wpół roztopionego pomimo kilku stopni mrozu, bowiem na ulicach pracowały już solarki. Przyszło jej na myśl, że kiedy jechali razem samochodem, często milczeli właśnie tak jak teraz – i zwykle było to milczenie miłe sercu, milczenie, które nie ciążyło. Teraz też. Nawet teraz.

Na półce przed nią leżała czapka Majka, kątem oka widziała jego profil i dłoń, którą właśnie podniósł, by odgarnąć sobie włosy. Czy myślał o osobie, która, leżąc chora w łóżku, czekała na zakupione przez niego lekarstwa? Zapewne niepokoił się o jej zdrowie i z niecierpliwością czekał, kiedy będzie mógł się wyrwać z pracy, żeby zawieźć jej te leki, posiedzieć przy niej chwilę, podać jej coś ciepłego do picia i zabawić rozmową. O tak… Któż potrafił to lepiej niż on?

„Zazdroszczę jej tej choroby” – pomyślała smutno, kiedy wjeżdżali już w okolice Zamkowej. – „Takie chwile słabości najbardziej zbliżają do siebie dwa serca, dają pretekst do gestów, na które w innym kontekście nie ma się odwagi. Przyśpieszają proces… Ech, nie myśleć już o tym! Nieważne. Może zresztą się mylę i to wszystko to tylko moja wyobraźnia? Przecież gdyby faktycznie kupił te leki dla niej, nie czekałby z ich dostarczeniem, tylko skorzystałby z pierwszego lepszego pretekstu, żeby jak najszybciej ją odwiedzić. Nie wytrzymałby z myślą, że leży chora i nie ma czym się leczyć, frunąłby do niej jak na skrzydłach z tymi syropami…”

Majk zwolnił przed wjazdem w zaśnieżone podwórze na tyłach kamienicy, jednak nie skręcił tam, tylko zatrzymał samochód, wjeżdżając dwoma prawymi kołami na chodnik, po czym wyprostował się na fotelu z miną człowieka, który właśnie podjął trudną decyzję.

– Elfiku, mam prośbę – zagadnął, zaciągając hamulec ręczny, lecz nie wyłączając silnika. – Mogłabyś pójść tam sama i ogarnąć łajbę przez godzinkę? Muszę pilnie załatwić jeszcze jedną rzecz.

Iza, której serce zabiło na te słowa niczym zardzewiały dzwon, sięgnęła po odłożony na bok plecak i uśmiechnęła się swobodnie.

– Jasne, szefie! – odparła wesołym tonem. – Jedź, załatwiaj, co trzeba, ja się tutaj wszystkim zajmę. Tylko co z zakupami?

– Niech na razie leżą w bagażniku, nic im się nie stanie, potem weźmiesz sobie swoje. Dzięki, Izuś – dodał ciepło, przechylając się i kładąc na chwilę dłoń na jej dłoni. – Postaram się wrócić jak najszybciej, muszę tylko załatwić coś ważnego.

– Oczywiście. Jedź, ja lecę działać.

Mówiąc to, zgarnęła pośpiesznie swój plecak i wysiadła, zatrzaskując za sobą drzwi. Opel wyjechał z powrotem na jezdnię i ruszył w głąb ulicy, po chwili znikając jej z oczu. Iza powolnym krokiem przeszła przez podwórze, po czym, przystanąwszy w załomie muru za drzwiami od klatki schodowej prowadzącej w dół do kuchni Anabelli, oparła czoło o lodowato zimną, chropowatą ścianę kamienicy. Na szczęście nikogo tu nie było, nikt nie mógł jej zobaczyć. Wreszcie w miarę swobodnie mogła pozwolić sobie na łzy.

***

– O, Iza, super, że już jesteś! – ucieszyła się na jej widok Gosia, na którą wpadła na korytarzu zaplecza zaraz po przejściu przez kuchnię. – Klaudia cię szuka. Zaraz wychodzi do domu, a chce jeszcze pogadać o tych zmianach w grafiku, no wiesz – spojrzała na nią znacząco. – W związku z sytuacją.

Klaudia, której przygody z policją od soboty stanowiły najbardziej sensacyjny temat w zespole, w poniedziałek wróciła do pracy osowiała i blada jak widmo. Na pytania koleżanek odpowiadała, że nic się nie zmieniło, los Mileny i jej córki wciąż był nieznany, a policja szukała ich wszędzie. Potwierdził to zresztą i Chudy, który rzeczywiście wraz z szefem swojej agencji detektywistycznej na środę dostał wezwanie na przesłuchanie na komendzie. Informacje o zaginięciu kobiety i dziewczynki wraz z ich zdjęciami pojawiły się również w poniedziałek w lokalnej prasie i mediach, a zespół Anabelli śledził je z zainteresowaniem, spekulując zwłaszcza na temat potencjalnego udziału Bartka, którego postać obrosła już w ich gronie istną legendą.

Dla zestresowanej sytuacją Klaudii największym problemem były teraz nocne powroty do domu związane z tym, że zazwyczaj pracowała na nocnej zmianie. Wymiana zamków w drzwiach, którą w noc z soboty na niedzielę na cito załatwił jej Tym, co prawda poprawiła jej poczucie bezpieczeństwa, jednak tylko w domu, albowiem myśl o powrocie z nocnej zmiany przez opustoszałe miasto, a zwłaszcza o samotnym przejściu przez osiedle i ciemną klatkę schodową, nadal napawała ją przerażeniem graniczącym z paniką. Aby pomóc jej w opanowaniu stresu, szef już wczoraj zlecił Tymowi, by po poniedziałkowej i wtorkowej zmianie również, jak w sobotę, odwiózł ją peugeotem do domu i towarzyszył jej na klatce schodowej aż pod same drzwi. Ponadto przepełnione współczuciem koleżanki z popołudniowej zmiany zgodziły się na zamianę godzin, by mogła wychodzić z pracy wczesnym wieczorem, zatem zmiany w grafiku, o których wspomniała Gosia, dotyczyły zapewne tej samej kwestii.

– Okej – odparła Iza, odwijając z szyi zaśnieżony szalik. – Pójdę tylko się przebrać i zaraz z nią pogadam. A poza tym wszystko gra?

– Gra, nic się nie dzieje, dzisiaj nie ma dużo klientów. To pewnie przez…

– O, cześć, Iza! – u wejścia na zaplecze rozległ się głos Oli. – Fajnie, że jesteś, Klaudia o ciebie pyta.

– Tak, już wiem – zapewniła ją Iza. – Zaraz ją zahaczę.

Po czym, ściągając po drodze płaszcz, pośpiesznym krokiem udała się ku szatni kelnerek. Ola i Gosia spojrzały po sobie badawczo.

– Ej, co ona tak wygląda? – zagadnęła konspiracyjnie Ola. – Jakby płakała. Nos ma czerwony, oczy też jak u królika… Coś się stało?

– Nie wydaje mi się – odparła z zastanowieniem Gosia. – Też mnie tknęło w pierwszej chwili, ale humor ma dobry, więc może to od mrozu? Albo jest trochę przeziębiona?

– Może – machnęła ręką. – Teraz latają te wirusy, ja sama się boję, żeby czegoś nie złapać na święta. Dobra, nara, lecę po moje zamówienie.

Tymczasem Iza przebierała się szybko w szatni, zerkając z niezadowoleniem w lustro, które odbijało pozostałe wciąż na twarzy ślady wylanych na mrozie łez. Żałowała, że dziś standardowo wzięła na uczelnię plecak, a nie torebkę, na której dnie na takie okoliczności nosiła niewielkie pudełeczko z pudrem w kamieniu. Zwykle po zajęciach miała kilka godzin na powrót do domu, przebranie się i zamienienie plecaka na torebkę, którą zabierała do pracy, jednak dziś, przez zakupy w galerii, plan ów się zaburzył.

„Nie wiem, co byłoby lepsze” – myślała, wyciągając z kieszeni plecaka chusteczkę i wycierając sobie zaczerwieniony nos. – „Te zakupy zaczęły się tak fajnie! Dlaczego musiał pójść do tej apteki akurat przy mnie? Gdybym nic nie wiedziała, byłabym dzisiaj tak naiwnie szczęśliwa… cieszyłabym się jak dziecko moim księżycowym okruszkiem… A on jeszcze pojechał do niej z lekarstwami, pewny, że niczego się nie domyślam! Ale dobra. Spokój, Izabello” – upomniała swe mizerne odbicie w lustrze. – „Teraz ruszasz do roboty i robisz dobrą minę do złej gry, jasne? Poryczysz sobie w nocy.”

Kiedy zameldowała się na pustawej dziś sali, z daleka oceniając, że nie będzie dziś dużo roboty, od razu dostrzegła Klaudię rozmawiającą z Wiktorią przy barze. Ponura mina tej pierwszej nieco się rozjaśniła na jej widok.

– Iza, odwołuję alarm grafikowy – oznajmiła bez ogródek. – Jutro niech jeszcze będzie popołudnie, ale po świętach wracam na nocną zmianę, już to ustaliłam z Alą i z Patrycją.

– O – zdziwiła się Iza. – To już nie boisz się wracać po nocy? Milena się znalazła?

– Nie – pokręciła smutno głową Klaudia. – Niestety nie.

– Ale już się nie boi, bo ma stałego bodyguarda – wyjaśniła jej z powagą Wiktoria.

– Tymka? – upewniła się Iza.

– A jak! – zaśmiała się Ola, która właśnie podeszła do nich i przysłuchiwała się, stojąc za plecami Izy. – Dziwi cię to? Przecież szef sam namaścił go na tę funkcję!

– To było w żartach, ale Tymek i tak się do tego palił – zauważyła z pobłażaniem Wiktoria. – Nawet bez namaszczenia.

– Bardzo śmieszne – skrzywiła się Klaudia. – Nabijajcie się dalej. Jakbyście były w mojej sytuacji, to zobaczyłybyście, jak to fajnie!

– Przecież się nie śmiejemy – zauważyła z niewinną miną Ola. – Kto by się naśmiewał z takich rzeczy?

– Po świętach wracamy trzydziestego grudnia – podjęła Iza, zwracając się do Klaudii. – Rozumiem, że już wtedy wpisuję cię normalnie?

– Tak. I po Nowym Roku. Nie wiem, czy do tego czasu sprawa Mileny się wyjaśni, mam taką nadzieję, ale nawet jeśli nie, to i tak wracam na moją ulubioną nocną zmianę. Tymek obiecał, że dopóki będzie jakiekolwiek ryzyko, że Bartek jest w to zaplątany, będzie mnie odwoził do domu – wyjaśniła. – Pod same drzwi. Podprowadzi mnie, poczeka, aż się dobrze zamknę, i dopiero wtedy będzie wracał do siebie.

– Codziennie? – zdziwiła się Ola.

– Aha, codziennie – skinęła głową, wzruszając ramionami na jej znaczący uśmieszek. – Aż do odwołania. Możecie się śmiać, ale dla mnie to jest w tej chwili warunek bazowy do w miarę normalnego życia i jestem Tymkowi bardzo wdzięczna za tę obstawę. Chudy obiecał mi, że zsynchronizuje jego grafik z moim, żebyśmy zawsze kończyli o tej samej porze, więc najlepiej, jakbym miała na stałe mniej więcej te same godziny, w paśmie od osiemnastej do drugiej.

– Okej, zaraz siądę i wprowadzę to na bieżąco – obiecała jej Iza. – A powiedz, co z Mileną? Nadal nic nie wiadomo?

– Chyba nic – westchnęła Klaudia. – Ja przynajmniej nic nie wiem. Nie wzywali mnie od soboty, ale jutro Chudy będzie zeznawał, więc chyba dalej drążą wątek Bartka.

– Ciekawe, co się tak naprawdę stało – zastanowiła się Wiktoria. – Mam nadzieję, że szybko to wyjaśnią.

– Ja też – przyznała Klaudia. – Chociaż wolę się zbytnio nie łudzić, ten policjant powiedział mi, że jeśli do świąt nie trafią na żaden trop, to potem takie sprawy potrafią się ciągnąć miesiącami, a nawet latami.

– Czyli Tymek latami będzie odprowadzał cię do domu – zauważyła mimochodem Ola.

– Byle tylko Milena żyła – ciągnęła ponuro Klaudia, ignorując jej wtręt. – I jej córka też. Wy sobie nawet nie wyobrażacie, jakie ja mam wyrzuty sumienia… Budzę się w nocy i zastanawiam się, co by było, gdybym nie zdemaskowała przed nią Bartka, może wtedy nic by się nie stało, ona żyłaby sobie spokojnie w nieświadomości, a ja nie miałabym problemów. Ogólnie psychiczna masakra – pokręciła głową. – Ale zostawmy już to, dziewczyny, co? Nie chcę myśleć o tym w pracy.

– Jasne – odparła ze współczuciem Iza.

– Iza, a nie wiesz, czy szef będzie dzisiaj? – zagadnęła Wiktoria, by zmienić temat na bardziej neutralny. – Bo Kama mówiła, że od rana jeszcze go nie było.

– Będzie – zapewniła ją spokojnie Iza. – Ma jeszcze coś do załatwienia na mieście, ale niedługo powinien przyjechać. A co?

– Nie, nic, tak tylko pytam – machnęła ręką Wiktoria.

– Ciekawe też, czy jutro będzie Natalia – stanowiła się Ola, zerkając spod oka na Izę. – Podobno jest chora.

– Tak, słyszałam o tym – przyznała z kamienną twarzą Iza. – Mam nadzieję, że to nic poważnego i szybko się z tego wyciągnie, jeśli nie do jutra, to przynajmniej do świąt. A właśnie! – podniosła rękę do czoła. – Muszę pójść sprawdzić, czy nie ma w gabinecie jakichś papierów do ogarnięcia, pewnie narobiło się zaległości. Klaudia, wyjmę grafik i zmienię ci wszystko na starą formułę, ale tylko na trzydziestego, na sylwestra i na pierwszy tydzień po Nowym Roku, a resztę już potem, okej? Jeszcze nie mam wszystkich danych.

– Okej – pokiwała głową Klaudia.

– Dobra, to lecę do gabinetu – Iza skierowała się z powrotem ku wejściu na zaplecze. – Zerknę na te papiery, a potem tu wrócę i jeśli trzeba będzie, pomogę wam na sali.

Po jej odejściu koleżanki popatrzyły po sobie z zastanowieniem.

– Nic mi nie mówcie – machnęła z niechęcią ręką Klaudia. – Nie mam dzisiaj do tego głowy.

– Zwłaszcza że nie ma o czym mówić – zauważyła spokojnie Ola. – Moim zdaniem, ona jest czysta, zero reakcji na Natalię.

– Moim zdaniem też – zgodziła się Wiktoria. – Jedyne, co można by uznać za podejrzane, to że tak szybko zwiała, ale tu też bym się nie doszukiwała nie wiadomo czego. Po prostu jak wspomniałaś o Natalii, to automatycznie przypomniała sobie o papierach do ogarnięcia i poszła się tym zająć.

– Może i tak – wzruszyła obojętnie ramionami Klaudia. – Interpretujcie to sobie, jak chcecie.

– Dla mnie nie ma wątpliwości, że jest tak, jak mówi Wika – oceniła stanowczo Ola, sięgając na blat po tacę. – Chociaż jeśli cię to bawi, Klaudia, to po Nowym Roku możemy się jeszcze pobawić w eksperymenty, mnie to się nawet spodobało. Tylko niech Natalia wyzdrowieje – zaznaczyła – bo podobno naprawdę chora, Antek mi mówił. No dobra, dziewczyny… fajnie się gadało, ale ja wracam do roboty. Jakaś nowa banda przyszła, trzeba pomóc Zuzce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *