Anabella – Rozdział CXCIX
Śnieg, odgarnięty już na boki wzdłuż drogi, skrzypiał pod nogami, gdy późnym popołudniem obładowana prezentami dla Pepusia Iza zmierzała w stronę „hali” Roberta, gdzie znajdowało się mieszkanie Agnieszki. Mimo że minęła dopiero piętnasta, na dworze już zmierzchało, jak to w grudniu, jednak dziś niebo było czyste i rozświetlone czerwonawo-pomarańczowym zachodem zimowego słońca.
Święta minęły niepostrzeżenie, ona zaś już dawno obiecała Amelii i samej sobie, że trzy dni, jakie po Bożym Narodzeniu spędzi w Korytkowie przed powrotem do Lublina, w całości przeleniuchuje i poświęci na spotkania towarzyskie. W tym celu, choć goniły ją terminy związane z pisaniem pracy licencjackiej, laptopa intencjonalnie zostawiła na Bernardyńskiej i wzięła ze sobą tylko trochę najważniejszych ubrań na zmianę, zaś resztę walizki wypełniły jej prezenty gwiazdkowe, które dziś właśnie kończyła rozdawać. Do pisania pracy zamierzała za to usiąść metodycznie zaraz po balu sylwestrowym, kiedy to, oprócz planowo wolnego weekendu po Nowym Roku, Majk obiecał jej w rozliczeniu dwa kolejne dni zasłużonego urlopu, a perspektywa ta skutecznie uspokajała jej sumienie.
Jako że Amelia tym razem stanowczo zabroniła jej pomagania w sklepie, lecz, zgodnie z umową, kazała odpoczywać, dziś rano Iza wyspała się do oporu, a następnie z przyjemnością poświęciła poranek na zabawę z Klarą i spacer po zaśnieżonych drogach Korytkowa. Odwiedziła też po raz drugi, teraz już na spokojnie i przy dobrej pogodzie, grób rodziców na cmentarzu, a po obiedzie ruszyła na umówione spotkanie z Agnieszką, aby obejrzeć jej prawie całkiem już wykończone mieszkanie.
Kiedy dochodziła do skrętu w dróżkę prowadzącą do budynku, dostrzegła, że z naprzeciwka, od strony hotelu Krzemińskich, zbliża się ku niej sylwetka młodej dziewczyny, w której z niemałym trudem rozpoznała rzadko widywaną Małgosię Zielińską. Jak przez mgłę przypomniała sobie słowa Marczukowej, która w istocie kiedyś wspominała, że Małgosia pracuje w hotelu Krzemińskich jako pokojówka, a choć matka dziewczyny należała do obozu Krzemińskiej, przez co Iza znała jej córkę słabo i głównie z widzenia, nie miała do niej żadnych uprzedzeń i wręcz a priori uważała za osobę bardzo sympatyczną. Dlatego, kiedy zbliżyły się do siebie na odległość zaledwie kilku metrów, a Małgosia wykonała gest, jakby chciała się z nią przywitać, ale nie miała na to odwagi, Iza uśmiechnęła się do niej i pierwsza rzuciła życzliwe cześć!
– Cześć – odpowiedziała dziewczyna, z lekkim zmieszaniem odwzajemniając jej uśmiech.
I choć w następnej chwili minęły się i każda z nich poszła w swoją stronę, odruch sympatii, jaki połączył je przy tym pozdrowieniu, sprawił, że obydwie po kilku krokach odwróciły się i spojrzały jedna za drugą, jeszcze raz wymieniając uśmiechy.
„Miła dziewczyna” – pomyślała podbudowana tą drobną scenką Iza, zmierzając ku bocznym drzwiom wejściowym do budynku hali. – „Niby pracuje u Miśka na bazie znajomości matki z Krzemińską, ale wydaje się zupełnie inna niż one. Taka po prostu… normalna.”
Szybko jednak zapomniała o Małgosi, musiała bowiem wyjąć i użyć otrzymane od Roberta klucze. Jak się dowiedziała, Agnieszka miała nakaz zamykania za sobą budynku za każdym razem, gdy wchodziła tam i wychodziła, a zasada ta, narzucona jej bezwzględnie przez Roberta, wynikała nie tyle z obawy o znajdujące się w środku elementy majątku, co przede wszystkim z troski o bezpieczeństwo jej i Pepusia, jako że niebawem mieli tam zamieszkać całkowicie sami. Fakt ten, wcześniej zbagatelizowany, spędzał teraz sen z powiek państwa Staweckich, gdyż hala była oddalona od innych zabudowań i samotne zamieszkanie w niej młodej kobiety z dzieckiem wydawało im się teraz nie do końca przemyślanym planem.
Zanim Aga się wprowadzi, założymy tam monitoring, interkom i telefon stacjonarny – zapowiedział stanowczo Robert. – Ale i tak czułbym się lepiej, jakby był tam z nią ktoś jeszcze. Niby to ona miała pilnować nam budynku w zamian za mieszkanie, ale gdyby cokolwiek się działo, na przykład ktoś by się włamywał, to jak ona sobie poradzi? Tyle tylko że może dzwonić do mnie. Nie wiem, Mel, ale trzeba będzie jakoś to uregulować.
Świetnym sposobem na rozwiązanie tego problemu mógł okazać się nieco brawurowy pomysł, który narzucił się Robertowi przy świątecznym obiedzie, kiedy rozmawiali z Izą o Agnieszce. Polegał on na tym, by w jednopokojowym lokalu sąsiadującym z mieszkaniem Agnieszki umieścić Piotrka Siwca, oferując mu takie same warunki jak jej, czyli rolę nocnego stróża i przy okazji gwarancji bezpieczeństwa dla niej i Pepusia. Zważywszy że Piotrek codziennie dojeżdżał do pracy z Małowoli, taki układ byłby dla niego bardzo korzystny i Robert nie miał wątpliwości, że z chęcią przyjąłby tę propozycję, jednak Amelia, choć plan z założenia jej się podobał, poprosiła, by na razie go nie forsować.
Poczekajmy z tym, aż Aga się wprowadzi – perswadowała mężowi. – Może do tego czasu pogodzą się z Piotrkiem i nie będą już na siebie tacy wściekli? Nie wiem, o co im poszło, ale naprawdę, Robciu, moim zdaniem, proponować im to teraz, to nie jest dobry pomysł. Po co jeszcze bardziej zaogniać konflikt? Na dole są przecież drzwi antywłamaniowe, jak Aga będzie dobrze je zamykać, to co się może stać? Poza tym hotel Krzemińskich niedaleko, myślisz, że ktoś by ryzykował, żeby się włamywać? Zwłaszcza że na razie tam jeszcze nie ma czego ukraść…
Iza wspominała te rozmowy, otwierając ciężkie drzwi, a następnie skrupulatnie zamykając je za sobą. W środku było ciemno, a ona nie wiedziała, gdzie jest włącznik światła, jednak zmrok na szczęście jeszcze nie zapadł, więc przez wysokie okna od strony wielkiego tarasu padało do środka wystarczająco dużo światła, by mogła rozpoznać drogę.
„Przyjemna sala” – pomyślała, rozglądając się po ogromnym lokalu, w którym, jak zauważyła, były już pomalowane na biało wszystkie ściany i sufity. – „Jeśli Robik i Mela dobrze to pociągną, za kilka lat może tu być najlepsza imprezownia w okolicy. Tak, jak tam… u nas.”
Uśmiechnęła się na wspomnienie restauracyjnej sali Anabelli, która była i w pewnym sensie na zawsze pozostanie dla niej drugim domem. Nawet jeśli… Ucięła szybko myśl i stanowczym krokiem udała się na piętro, by zapukać do drzwi mieszkania Agnieszki.
***
– Przepięknie je zaaranżowałaś – podsumowała z uznaniem Iza, kiedy po zwiedzeniu mieszkania obie zasiadły w kuchni przy herbacie, a mały Pepuś, usadzony w wysokim krzesełku, jadł na podwieczorek kaszkę owocową. – Ten odcień beżu świetnie się łączy z twoją morską zielenią. Skąd w ogóle pomysł na dodatki akurat w tym kolorze? Nie wiedziałam, że aż tak go lubisz.
– Lubię i zawsze lubiłam – odpowiedziała Agnieszka, podając synkowi kolejną łyżeczkę kaszki. – Ale do tej pory tylko w teorii. Ciuchów w morskiej zieleni nigdy nie nosiłam, bo nie pasują mi do cery i do oczu, poza tym nigdy nie miałam kasy na takie fanaberie. Za to zawsze miałam marzenie, że właśnie tak urządzę sobie dom. W beżach i z dodatkami w tym właśnie kolorze.
– I to jest strzał w dziesiątkę – przyznała Iza. – Masz tu jasno, przytulnie, a jednocześnie z charakterem. Ja na przykład mam za małe mieszkanie, żeby iść odważnie w takie chłodne dodatki, w dodatku to jest stara kamienica, więc dla powiększenia przestrzeni zrobiłam wszystko na jasno. Natomiast przy większych powierzchniach, jak u ciebie, takie ciemniejsze zasłonki czy dywaniki wyglądają genialnie. Moja przyjaciółka z Lublina, ta od adwokata, ma z kolei pół domu w kolorze niebieskim, właściwie turkusowym. Ale to akurat sprawka jej męża – uśmiechnęła się z pobłażaniem, podnosząc do ust filiżankę, która również miała odcień morskiej zieleni. – Bo to jest dokładnie kolor jej oczu, a facet ma tym punkcie totalnego hopla.
Roześmiały się obie. Iza z przyjemnością obserwowała scenę karmienia Pepusia, który ze smakiem wcinał kaszkę, od czasu do czasu przerywając jedzenie radosnym bababa, gagaga albo dadada.
– Ależ ty gadasz, Pepciu! – zaśmiała się po kolejnej takiej próbie dziecięcego głosiku. – Buźka ci się nie zamyka!
Pepcio roześmiał się, uderzając w blat krzesełka obiema rączkami.
– Dadadadada! – zawołał w odpowiedzi.
– A mówi intencjonalnie coś jeszcze poza mama i naśladowaniem zwierzątek? – zagadnęła Iza. – Uczysz go jakichś innych słów?
– Mama! – podchwycił chłopiec.
Ku zdziwieniu Izy Agnieszka spoważniała na te słowa i przez jej twarz przebiegła dziwna chmura.
– Tak – odpowiedziała, nieco nerwowym ruchem mieszając łyżką kaszkę w miseczce. – Mówi baba na moją mamę, a ostatnio i ojciec uczy ją, żeby mówił na niego dada. Ale to dopiero od paru dni – zastrzegła. – Wcześniej miał to gdzieś.
– No tak – pokiwała głową Iza, domyślając się już, że to temat starego Kmiecika tak zepsuł nastrój Agnieszce.
– Dada! – podchwycił z pełną buzią Pepcio.
– Ale łapie! – zauważyła wesoło. – W lot! To chyba dobrze, że twój tata się przekonał? – dodała poważniej. – Zobacz, jak wszystko samo się układa…
– Tata! – zawołał Pepcio, najwyraźniej wychwyciwszy w jej wypowiedzi to słowo. – Tata!
Agnieszka czym prędzej włożyła mu do buzi kolejną łyżeczkę kaszki, a cień na jej twarzy jeszcze bardziej się pogłębił.
– Tak – odparła dziwnie ponurym tonem. – Niby tak. Z ojcem jest dużo lepiej, chyba w końcu to przemyślał, akurat jak jestem na wylocie z domu, ale wiadomo, że lepiej późno niż wcale. Cieszę się, że Pepunio oprócz babci ma też dziadka, który wreszcie go akceptuje. To przecież zawsze coś.
– Zawsze coś – zgodziła się Iza. – A Pepcia nie da się nie lubić, więc twój tata też…
– Tata! – zakrzyknął ochoczo Pepuś, który właśnie przełknął porcję kaszki.
Agnieszka podała mu kolejną i dała Izie znak, żeby nic nie mówiła.
– Nie wypowiadaj przy nim tego słowa, Iza – poprosiła przyciszonym głosem. – W żadnym kontekście, okej?
Iza patrzyła na nią zdezorientowana.
– Ale… jakiego słowa? – zapytała zdziwiona.
– Tego na te. Proszę – spojrzała na nią znacząco. – Jak już o tym gadamy, to używaj słowa ojciec. Wiem, że to głupie, ale mam do tego powód. Okej? Zaraz Pepi zje i pójdzie do kojca się bawić, to wszystko ci wyjaśnię.
– Okej – szepnęła Iza.
– A póki co opowiedz mi, co tam u ciebie w Lublinie – zmieniła temat Agnieszka. – Oprócz tego, że dalej pracujesz w tej knajpie, bo tego mi mówić nie musisz. Na studiach wszystko w porządku?
Iza posłusznie podjęła wątek studiów i pracy licencjackiej, którą niedługo będzie musiała na poważnie zacząć pisać, w duchu jednak wciąż zastanawiała się, o co chodziło przyjaciółce. Czyżby nie o starego Kmiecika, jej ojca, a o Rafała, ojca Pepcia? Czy w międzyczasie stało się coś, o czym nikt nie wiedział? Czy Rafał nawiązał z nią kontakt na kanwie sądowego procesu o alimenty? A jeśli tak, to czego chciał? Myśli te kłębiły jej się w głowie przez całą rozmowę, w trakcie której Pepuś został nakarmiony i przewinięty, a następnie, zgodnie z zapowiedzią, wylądował w sypialni w kojcu otoczony stosem zabawek i książeczek. Dopiero wówczas, kiedy dziewczyny usiadły na łóżku, by obserwować go z daleka, przyszedł dogodny moment, by podjąć porzucony wątek. Agnieszka jednak natychmiast zaprzeczyła wszystkim domysłom i hipotezom Izy na temat Rafała.
– Nie, nic z tych rzeczy – zapewniła ją spokojnie. – Tutaj nic się nie zmieniło i mam nadzieję, że nigdy się nie zmieni. Gnojek dalej nie uznaje Pepcia i ani myśli się do mnie odzywać, a sąd parę dni temu przyznał mi już alimenty z funduszu, więc sprawa niby zakończona. Ale wiesz co? Czasem się zastanawiam, czy całkowicie tego nie odpuścić. Zwłaszcza że finansowo jest dobrze, wprawdzie sporo kasy poszło w to mieszkanie, ale niedługo powinniśmy dostać duże odszkodowanie za wypadek. Giziak wystąpił aż o dziewięćdziesiąt tysięcy, wiesz? – spojrzała na nią ze zgrozą. – Dla mnie to są pieniądze nie do wyobrażenia.
– Zasłużone – zauważyła z satysfakcją Iza. – I trzymam kciuki, żeby zasądzili ci to w całości. W sumie dobrze, że nie wzięłaś tamtej kasy od Zbyszka, Giziak miał rację, jeszcze by przez to mieszali coś w procesie… Wprawdzie nie podejrzewam ich o to, Zbyszek brzmiał szczerze, ale w takich sprawach nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza że ten Jacek ma na pewno cwanych adwokatów. Zachowałaś się honorowo, a teraz i tak będzie wyrok sądu i dostaniesz trzy razy więcej.
– Nawet gdyby dwa razy albo i mniej, to i tak dla mnie to jest kosmos – zapewniła ją Agnieszka. – Ale chętnie wezmę, ile nam zasądzą, za tę nóżkę Pepunia i za to, co przez nich wycierpieliśmy. Nie wiadomo, czy on kiedykolwiek będzie chodził tak całkiem normalnie – westchnęła. – Lekarze uprzedzają, że już zawsze może trochę kuleć, więc tym bardziej muszę zabezpieczyć dla niego kasę na rehabilitację. I ogólnie na przyszłość.
– Otóż to – zgodziła się Iza.
– A wracając do Rafała, to mam coraz większą ochotę olać te alimenty i całkowicie wywalić go z papierów, wiesz? – podjęła stanowczo Agnieszka. – Żeby już nigdy nie miał żadnych praw do Pepunia, żadnych powiązań i żadnej furtki prawnej, gdyby kiedyś, nie daj Boże, zmienił zdanie i chciał nas szukać. Ja finansowo sobie poradzę i bez jego zakichanych alimentów, zresztą i tak będę je miała nie od niego, tylko z funduszu, ale już mi nawet nie zależy, żeby ktoś go za to ścigał. Niech sobie żyje spokojnie, byle z dala od nas. Tyle że to znowu są tony papierów – westchnęła. – I na razie nie chcę już zawracać tym Giziakowi głowy, niech najpierw skończy się ta sprawa po wypadku. Odpalę mu za obsługę prawną coś z odszkodowania, bo już mnie sumienie dręczy, że on nie chce kasy, a tamto… tamto jeszcze sobie przemyślę.
– Może i masz rację – przyznała w zamyśleniu Iza. – Ja nadal nie mogę pojąć tego, co odwalił Rafał, bo żeby wyrzec się takiego synka – wskazała na bawiącego się klockami Pepusia – to trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie, nie mówiąc już o sercu. Nie wiem, nie rozumiem tego. Ale tak czy inaczej mówisz, że z tym słowem na te to nie chodzi o Rafała? – spojrzała na nią czujnie.
– Nie – pokręciła głową Agnieszka, zagryzając usta. – Nie o Rafała. O Piotrka.
– O Piotrka?
– Aha. Powiem ci, tylko proszę, Iza, niech to zostanie między nami, dobrze? Nie chcę, żeby to się gdzieś rozniosło.
– Oczywiście, Aguś – obiecała zaintrygowana. – Nikomu nie pisnę ani słówka.
– Chodzi o to, że Piotrek chce uczyć Pepcia, żeby mówił na niego tata – wyjaśniła Agnieszka, ściszając głos prawie do szeptu. – A ja się na to absolutnie nie zgadzam.
– Ach! – zrozumiała Iza. – Kapuję… Mela mówiła mi, że ostatnio macie z Piotrkiem na pieńku i prawie ze sobą nie gadacie. To pewnie dlatego?
– No – skinęła głową Agnieszka. – Wkurzył mnie tym strasznie. I tak dobrze, że w ogóle poprosił mnie o zgodę, bo jakby sam zaczął to robić, to… – odruchowo ścisnęła dłonie w pięści, a głos zadrżał jej z oburzenia. – Nawet nie chcę o tym myśleć, bo aż mnie telepie.
– Rzeczywiście, mocny ruch – przyznała Iza, z jednej strony zdziwiona, ale z drugiej pełna uznania dla Piotrka. – Chociaż, jak tak spojrzeć obiektywnie, nie był nie do przewidzenia, Piotrek przecież przepada za Pepciem i naprawdę zachowuje się jak jego ojciec.
– Wiem – ucięła z poirytowaniem Agnieszka. – I to jest właśnie najgorsze, Iza, bo on mnie w ten sposób stawia pod ścianą i gra mi na sumieniu. Wie doskonale, że mam wobec niego dług wdzięczności, że w tej sytuacji głupio mi czegokolwiek mu odmówić, wie też, że Pepcio go uwielbia, i chce to wykorzystać. Ale trudno. Ja się nigdy w życiu na to nie zgodzę.
Iza patrzyła na nią zdziwiona tą determinacją, choć w głębi duszy miała przeczucie, że rozumie, co mogło być przeszkodą, nawet jeśli trudno by było ubrać tę pół-myśl w słowa.
– Dziwi cię to, prawda? – uśmiechnęła się z ponurym przekąsem Agnieszka. – Wiem, że cię dziwi, i pewnie wszystkich by dziwiło, dlatego nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Zwłaszcza że podobno, jak powiedział mi Piotrek, po Korytkowie już i tak krąży plota, że to on jest ojcem Pepika, tylko z jakichś powodów ja nie chcę go za niego uznać. Słyszałaś kiedyś większą bzdurę? – prychnęła z oburzeniem. – Te babsztyle naprawdę nie mają co robić, że wymyślają takie idiotyzmy!
– Tak, słyszałam o tej plotce – odparła ostrożnie Iza. – Podobno wzięła się ze szpitala w Radzyniu. Ktoś miał przeciek po tym, jak po wypadku Piotrek wpisał się tam w papiery jako ojciec Pepcia.
– No tak – odetchnęła z głębi płuc Agnieszka. – Od początku wiedziałam, że to był kolosalny błąd, który kiedyś się na mnie zemści. Tyle że wtedy byłam za bardzo zakręcona, żeby myśleć racjonalnie, a potem już było za późno. Czyli nawet ty o tym słyszałaś? Pięknie… W każdym razie ta plotka też mi nieźle dowaliła, bo Piotrek przedstawił mi ją jako argument, a ja tym bardziej poczułam się osaczona. Na szczęście oboje wiemy, jaka jest prawda, a ponieważ to ja jestem matką Pepcia, ja sama decyduję w jego sprawie.
– To Piotrek aż tak naciska?
– Teraz już nie, bo od paru dni przestaliśmy o tym rozmawiać, ale z początku naciskał strasznie. Nie żeby mnie szantażował – zastrzegła – bo tego nie mogę mu zarzucić, ale okropnie się przy tym upierał, zarzucał mnie argumentami i brał mnie pod włos, żebym tylko dała mu zielone światło. Nie, nie ma mowy. Próbowałam być dyplomatyczna, aż w końcu wyjaśniłam mu raz a dobrze, dlaczego się nie zgadzam, i chyba przyjął to do wiadomości, a do tego najwidoczniej się obraził, bo od tamtej pory prawie się do mnie nie odzywa. Ja do niego zresztą też. Tyle tylko, ile konieczne, kiedy znosi mi wózek, albo jak daję mu Pepika na spacer.
– A dlaczego się nie zgadzasz? – zaciekawiła się Iza.
– Z wielu powodów – odparła stanowczo. – Przede wszystkim ze względu na dobro mojego dziecka.
– Na dobro Pepcia? – spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Myślisz, że to by mu zaszkodziło?
– Tak – skinęła głową Agnieszka. – I to, moim zdaniem, bardzo. Wiem, że z wierzchu to brzmi dziwnie, bo wiadomo, że dla dziecka ważne jest, żeby miało ojca, a Piotrek faktycznie jest do Pepcia przywiązany i jak sam mówi, skoczyłby za nim w ogień. Ale problem w tym, że ja, jako matka, muszę myśleć o jego przyszłości, a nie tylko o tym, co jest teraz. A w przyszłości wszystko może się zmienić.
– To znaczy?
– To znaczy, że taka decyzja… w sensie to, że Piotrek miałby nauczyć go, żeby mówił na niego tata… to jest decyzja nie na parę miesięcy czy lat, tylko na całe życie. Nie zrozum mnie źle, Iza. Ja się bardzo cieszę, że Piotrek tak go lubi, jestem mu naprawdę wdzięczna, że we wszystkim mi pomaga, i tak jak obiecałam, nigdy nie zabronię mu dostępu do Pepcia. Ale co innego taki kontakt bez zobowiązań, a co innego słowo na te. Ono nie jest obojętne, tworzy zupełnie inną relację, taką, którą potem w razie czego trudno zerwać.
– No tak, to prawda – zgodziła się Iza. – Ale dlaczego Piotrek miałby ją zrywać?
– A dlaczego nie? – wzruszyła ramionami Agnieszka. – Przecież oficjalnie nie ma wobec Pepcia żadnych zobowiązań. Teraz owszem, szaleje za nim, pomaga go rehabilitować i angażuje się w jego wychowanie, ale to nadal nie jest jego dziecko. Wiesz, jak to bywa. Nagle coś się schrzani, coś mu się odwidzi, wkurzy się na mnie albo ja na niego… i co wtedy? Może sobie odejść w siną dal bez żadnych konsekwencji, a Pepcio zostanie z dziurą w sercu, bez osoby, którą nazywał słowem na te i do której przywiązał się jak do ojca. Ja nie mogę tego ryzykować, Iza. Nawet w teorii nie mogę narazić Pepunia na taką traumę.
Iza pokiwała powoli głową wobec oczywistości tego argumentu. A jednak coś w głębi duszy podpowiadało jej, że to nie do końca tak…
– Rozumiem cię – odparła ostrożnie. – Ale dlaczego zakładasz, że Piotrek byłby taki nieodpowiedzialny? To jednak nie Rafał i różne rzeczy można mu zarzucić, ale na pewno nie to, że brak mu odpowiedzialności.
– Wiem – skinęła głową Agnieszka. – Ale życie pisze różne scenariusze, a ja muszę starać się je przewidywać dla dobra mojego synka. Pomyśl, co będzie, jak Piotrek za rok czy dwa spotka jakąś dziewczynę i się w niej zakocha?
– No… – Iza spojrzała na nią na wpół z wahaniem, na wpół badawczo.
– No co? Przecież to jest zupełnie normalnie i mega prawdopodobne – znów wzruszyła ramionami. – Powiedziałabym wręcz, że pewne na sto procent, to tylko kwestia czasu. Spotka jakąś fajną dziewczynę bez historii i bez obciążeń, oszaleje na jej punkcie, zdobędzie jej wzajemność, a ona będzie chciała mieć go tylko dla siebie i ułożyć sobie z nim normalne życie. Myślisz, że byłaby zadowolona z tego, że w Korytkowie mieszka jakiś obcy dzieciak, który mówi na niego tata?
– Racja – szepnęła Iza. – Ale…
– Nie ma, „ale”, Iza – przerwała jej stanowczo Agnieszka. – Ja właśnie taki scenariusz przewiduję i muszę chronić przed nim moje dziecko. Słowo na te to jest naprawdę decyzja na całe życie, a Piotrek, jak by na to nie spojrzeć, nie jest ojcem Pepcia. Mimo że teraz nam pomaga, jest dla niego zupełnie obcą osobą, która może zniknąć z jego życia w każdej chwili. Wystarczy, że dziewczyna, w której się zakocha, zażąda od niego, żeby zerwał ten kontakt, postawi go przed wyborem on albo ja i zresztą będzie miała do tego pełne prawo. Bo niby dlaczego miałaby tolerować, żeby jej facet, a potem już mąż, był nazywany tatą przez obce dziecko, z którym biologicznie nie ma nic wspólnego?
– To prawda – przyznała Iza.
– I jak myślisz, co wtedy zrobi Piotrek? – ciągnęła spokojnym tonem Agnieszka. – To oczywiste, że wybierze ją, a nie Pepika, ja sama zresztą nie miałabym sumienia wymagać od niego, żeby postąpił inaczej. Po prostu jako matka muszę to przewidzieć i zawczasu zapobiec takiej sytuacji. Tylko tyle i aż tyle.
– No, okej – zgodziła się Iza. – Obiektywnie masz rację, rozumiem, o co ci chodzi, ale tak się zastanawiam… Mówiłaś to Piotrkowi?
– Co?
– No to, co powiedziałaś mi teraz. Przedstawiłaś mu tę hipotezę?
– Oczywiście – skinęła głową. – I chyba właśnie tym ostatecznie zamknęłam mu gębę, bo przecież on też ma swój rozum i nie może nie przyznać mi racji. Najpierw trochę się wściekał, że nie ma takiej opcji i że wymyślam bez sensu głupie scenariusze, ale kiedy zapytałam, czy naprawdę może to wykluczyć i czy chce sam sobie bez sensu zablokować przyszłość, to się przymknął i od tamtej pory już nie wraca do tematu. Wręcz chodzi obrażony, ale jestem pewna, że ten argument do niego trafił.
– Aha – mruknęła Iza, mimo woli na dnie serca czując coś w rodzaju rozczarowania.
W pamięci wyświetlił jej się obraz Piotrka w szpitalnym fartuchu ochronnym, siedzącego z twarzą w dłoniach na kanapie w holu pod oddziałem intensywnej terapii, a potem scena odwiedzin Agnieszki u nieprzytomnego, podłączonego pod aparaturę synka. Ta chwila, gdy roztrzęsiona matka, szlochając, gładziła jego nóżkę, a stojący za nią Piotrek przytrzymywał ją nad łóżkiem w niewygodnej pozycji i po jego czarnej brodzie płynęły wielkie łzy… Ów obraz, w intuicyjnym odczuciu Izy, w jakiś metafizyczny sposób przeczył głównemu argumentowi Agnieszki, jednak prawdą było, że metafizyczne odczucia muszą ustąpić tam, gdzie w grę wchodzi coś o wiele ważniejszego – odpowiedzialność. Coś, czego nie można było przecież odmówić żadnemu z tych dwojga.
– Co nie znaczy, że to było dla mnie łatwe – zaznaczyła ponuro Agnieszka. – Już i tak miałam wyrzuty sumienia, że traktuję Piotrka niesprawiedliwie, że wkurzam się na niego o byle co i nic nie mogę na to poradzić, a jak wyjechał mi jeszcze z tym… Masakra, mówię ci.
– Ale jak on ci to zaproponował? – zaciekawiła się Iza. – Tak po prostu, z głupia frant?
– Aha. To było a propos tego, jak Pepi ślicznie mówi mama. Piotrek chwalił go, dopingował, a potem powiedział mi, że skoro już umie mama, to niech nauczy się też tata i niech tak mówi na niego. Byłam w szoku, powiedziałam, że chyba zwariował, a on mi na to, że przecież kocha go i traktuje jak własnego syna. Że każde dziecko potrzebuje ojca, że wtedy Pepik będzie czuł się bezpieczniej, lepiej się rozwijał, że przez to będzie miał namiastkę pełnej rodziny… A we mnie jakby piorun strzelił! Namiastkę rodziny! Jasne! Już dość w życiu Pepcia tych namiastek. Wystarczy, że ojciec się go wyparł, a matka przez tyle miesięcy zachowywała się jak ostatnia świnia. Nadal mi za to wstyd – westchnęła. – Ale odkąd zrozumiałam ten błąd, moim zadaniem jest dbać o jego dobro i stabilność psychiczną, a przede wszystkim o jego szczęście. Dlatego powiedziałam Piotrkowi stanowcze nie, no i pokłóciliśmy się… zresztą kilka razy, bo on ciągle do tego wracał i nie chciał odpuścić. Dopiero po tej ostatniej rozmowie, jak mu jasno wyłożyłam wszystkie argumenty, trochę wyluzował.
– I mówisz, że się obraził? – upewniła się Iza.
– Tak to odbieram – skinęła głową Agnieszka. – Albo po prostu bierze mnie na przeczekanie i za jakiś czas, jak tylko wymyśli nowe argumenty, znowu wróci do tematu. Chociaż mam nadzieję, że tak nie będzie, bo ja i tak się nie zgodzę. Nie ma takiej opcji.
– No, okej – westchnęła.
– I dlatego tym bardziej denerwuje mnie, jak słyszę w Pepcia ustach słowo na te. Wiem, że on to tylko bezmyślnie po kimś powtarza, nie łączy tego z żadną osobą, ale i tak tego nie lubię.
– Rozumiem cię.
– A co do Piotrka, to wcale nie jest mi z tym dobrze – zapewniła ją ponuro. – Mam mega wyrzuty sumienia i głupio mi, że wychodzę na niewdzięcznicę, która żeruje na jego dobroci i nie daje nic w zamian. Ale co mogę zrobić, Iza? Wiem, że mam rację. Dla mnie nie ma nic ważniejszego niż dobro Pepunia.
– No właśnie – pokiwała sceptycznie głową Iza. – Pytanie, co jest dla niego najlepsze…
– Myślisz, że źle robię? – Agnieszka podniosła na nią pełen wyrzutu wzrok. – Że powinnam się zgodzić, żeby Pepuś uważał za ojca kogoś, kto wcale nim nie jest?
– Tego nie powiedziałam – zapewniła ją uspokajająco. – Zastanawiam się tylko, bo, jak sama wiesz, ta sprawa nie jest wcale taka czarno-biała. Na pewno w tych okolicznościach, w których znajdujecie się teraz, to ty masz rację, ale jestem przekonana, że gdyby zostały spełnione pewne warunki… gdyby Piotrek podszedł do tego inaczej… No, nieważne – machnęła ręką. – Łatwo mówić, kiedy stoi się z boku, a tu przecież w grę wchodzi całe mnóstwo czynników.
– To znaczy? – zapytała Agnieszka, przyglądając jej się podejrzliwie. – Jakich czynników?
– Różnych – odparła wymijająco Iza. – Na przykład to głupie pytanie, co ludzie powiedzą. Można sobie wmawiać, że to nas nie obchodzi, ale jednak takie gadanie po wsi robi swoje i mocno siada na psychę.
Agnieszka aż podskoczyła.
– Właśnie! – podchwyciła energicznie. – Dokładnie, Iza, o tym też miałam mówić! Ty sobie wyobrażasz, co by się działo, jakby plotkary z Korytkowa podsłuchały, że Pepi mówi na Piotrka tata? Przecież nie dałyby nam żyć! Już i tak wystarczy bzdur, które teraz opowiadają, to by było, jak dolać benzyny do ognia… Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać!
– Dlatego mówię, że w obecnych okolicznościach masz rację – zgodziła się stoicko Iza. – Natomiast gdyby Piotrek podszedł do tego inaczej, mógłby łatwo zamknąć im gęby. Chociaż oczywiście i tak wszystko zależałoby od ciebie.
– I na szczęście zależy – odparła z satysfakcją Agnieszka. – Pepcio to wyłącznie mój syn i to ja podejmuję decyzje w jego sprawach. Pamiętasz, co było, kiedy byłam z nim w ciąży, jaki hejt się na mnie tutaj wylał? Cała wiocha plotkowała, te stare czarownice w ogóle się nie hamowały. Nie chcę przechodzić tego po raz drugi, a przez te pomysły Piotrka miałabym to przecież jak w banku!
– Tak – przyznała Iza. – To prawda.
– Dlatego proszę, Iza, nikomu ani słowa – zastrzegła, ujmując ją za rękę. – Mówię to tylko tobie, zresztą od początku miałam taki zamiar, od razu mi lepiej, jak wywaliłam to z siebie, a z tobą zawsze tak fajnie się gada… Ale nie mów nic Amelii ani Robertowi, a już zwłaszcza Piotrkowi, jakbyś go spotkała, okej? Nie chcę, żeby wiedział, że ci o tym powiedziałam.
– Oczywiście, Aguś, nie bój się, nikomu nic nie powiem. Przecież obiecałam.
– Dzięki – uścisnęła mocno jej dłoń i puściła. – A teraz powiedz mi, nie napiłabyś się jeszcze herbaty? Albo może soku brzoskwiniowego? Pamiętam, że to twój ulubiony. Kupiłam go w delikatesach w Radzyniu specjalnie z myślą o tobie i uważam, że jest pyszny. Hmm?
– Bardzo chętnie, Aga – uśmiechnęła się Iza.
Agnieszka energicznie zerwała się z miejsca.
– To poczekaj tu chwilę i zerknij na Pepunia, dobrze? – poprosiła, idąc do drzwi. – A ja przyniosę szybko picie i te prezenty od ciebie, musimy je koniecznie rozpakować.
– Mama! – zawołał na jej widok Pepcio, wyciągając ku niej obie rączki. – Mama!
– Poczekaj, kochanie! – uśmiechnęła się do niego i w przelocie pogłaskała po pokrytej złocistymi loczkami główce. – Mama zaraz wróci i razem się pobawimy, a na razie zostań na chwilkę z ciocią Izą, dobrze?
– Dadadada! – zaszczebiotał akceptującym tonem chłopiec.
Obie dziewczyny spojrzały po sobie i parsknęły śmiechem, po czym Iza dała przyjaciółce znak, że może spokojnie wyjść, ponieważ ona bez problemu poradzi sobie z młodym dżentelmenem.
***
SPA, do którego po prawie kwadransie poszukiwań wreszcie trafiły Iza i Amelia, mieściło się na tyłach podradzyńskiej galerii handlowo-usługowej i od środka wyglądało iście imponująco.
– Nie miałam pojęcia, że tu jest coś takiego – nie mogła się nadziwić Amelia. – Nieraz byliśmy z Robciem w tej galerii, bo tu jest najlepszy sklep ogrodniczy w okolicy, ale tego lokalu nigdy nie zauważyłam, a przecież jest ogromny!
– Widocznie nie zwracałaś uwagi – stwierdziła wesoło Iza. – On wcale nie wygląda na nówkę, nawet patrząc po tych szyldach, można się domyślić, że działają tu już ładnych parę lat.
Karnet od Krawczyka okazał się wersją dla VIP-ów z najwyższej półki i zapewniał pełny pakiet zabiegów odnowy biologicznej w wodzie. Sympatyczna hostessa, która się nimi zajęła, nosząca na piersi plakietkę z imieniem Aleksandra, poprowadziła je w głąb lokalu, po drodze zapowiadając, że przy tym pakiecie ona i jej współpracownicy nie wypuszczą ich stąd aż do wieczora.
– Nawet nie wiem, czy zdążymy zrealizować wszystko do zamknięcia – dodała. – Ale to nic straconego, mogą panie wrócić i dokończyć w dowolnym terminie, ten karnet jest ważny do końca przyszłego roku. Więc proszę się nie martwić, na pewno nic się tutaj nie zmarnuje, a warto wykorzystać każdy z naszych zabiegów.
W istocie oferta SPA okazała się niezwykle bogata i atrakcyjna, a Izie i Amelii, które w tego typu placówce znalazły się po raz pierwszy w życiu, przyniosła wielką, wręcz niewysłowioną frajdę.
„Dziękuję, panie Sebastianie” – myślała ciepło Iza, z sympatią wspominając wychudzoną twarz Krawczyka. – „Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to taki świetny prezent!”
Pomijając relaks w wodzie, obie miały też okazję nacieszyć się sobą i porozmawiać na milion tematów, w tym o Rolskim, bowiem dopiero tego dnia rano Iza przekazała siostrze i szwagrowi informację o ustaleniach Pabla, nie chcąc zawracać im tym głowy w czasie Wigilii, a potem Bożego Narodzenia. W okresie świątecznym wszyscy troje instynktownie unikali tego wiszącego w powietrzu tematu, jednak dziś, kiedy wreszcie go poruszyli, przez kilka godzin niemal nie schodził im z ust. Dopiero po obiedzie, zgodnie z ustaleniami, siostry zabrały samochód Roberta i pojechały zrealizować karnet w SPA, Klara została przekazana Agnieszce, która zabrała ją wraz z Pepusiem do domu Kmiecików, zaś Robert z zaproszonym na ten czas Szymonem Siwcem planowali aż do wieczora relaksować się w domu przy dwóch butelkach wina.
Około dwudziestej, choć Iza i Amelia świetnie się bawiły, obowiązki, w tym konieczność odbioru Klary od Agnieszki o umówionej godzinie, nakazały im zakończyć pobyt w SPA, zanim zdołały skorzystać ze wszystkich atrakcji zawartych w karnecie.
– Na pewno? – zapytała sympatyczna Aleksandra, gdy zgłosiły to przy wyjściu z szatni. – Ja za chwilę kończę, ale jesteśmy otwarci do dwudziestej pierwszej, więc może się paniami zająć koleżanka.
– My też musimy kończyć, obowiązki rodzinne nas wzywają – odpowiedziała grzecznie Amelia. – A punktualność to podstawa, pilnuję jej u innych, więc sama też muszę dawać dobry przykład. Bardzo dziękujemy, wspaniale się bawiłyśmy, ale ta reszta z karnetu to już innym razem.
– Oczywiście – uśmiechnęła się kobieta. – W takim razie zapraszamy w pierwszym dogodnym dla pań terminie.
– Następnym razem to już chyba z Robciem – mrugnęła porozumiewawczo do Amelii Iza.
– A tak, następnym razem zabiorę męża, bo siostra jutro wyjeżdża – przyznała Amelia, narzucając na siebie zimową kurtkę pobraną z szatni. – Mamy jeszcze dwa takie karnety, więc rzeczywiście będę go tu zabierać co jakiś czas na regenerację po ciężkiej pracy.
– Bardzo dobry pomysł – przyznała Aleksandra. – Ja mojego męża też zawsze namawiam, żeby odpoczął w wodzie, wyciszył się i zrelaksował, zwłaszcza że ma nienormowany czas pracy i często bardzo długo zostaje po godzinach, nieraz i nocami. Ale rzadko mi się udaje go tu ściągnąć – uśmiechnęła się, rozkładając ręce w geście bezradności. – Nawet dzisiaj chciałam, to znowu coś mu wypadło, dopiero teraz ma po mnie przyjechać, akurat jak już kończę zmianę. No cóż, tak to jest… praca to praca. Dlatego tym bardziej zachęcam, żeby nakłonić męża na wizytę u nas – spojrzała znacząco na Amelię. – Bo naprawdę warto!
– Postaram się – pokiwała głową Amelia, wymieniając z Izą rozbawione spojrzenia. – On wprawdzie uważa, że SPA to rozrywka dla kobiet, ale jakoś go przekonam.
– Mój mąż też tak kiedyś powiedział – pokiwała głową Aleksandra. – Ale chyba tylko w żartach, bo jak już wchodzi na zabiegi, to bardzo mu się podoba. Szkoda że tak rzadko… Za to często zabieram tu dzieci – zaznaczyła. – Mamy specjalnie wydzieloną przestrzeń dla maluchów, tyle że muszą mieć nie mniej iż pięć lat, proszę o tym pamiętać, jeśli mają panie dzieci w tym wieku.
– No, moja córka jeszcze za szybko nie skorzysta z tych dobrodziejstw – zauważyła wesoło Amelia. – Ma dopiero niecałe pół roku.
– Ach, to faktycznie jeszcze maleństwo! – uśmiechnęła się kobieta. – Moje mają już sześć i siedem lat, starszy syn od września chodzi do szkoły. Sama nie wiem, kiedy to zleciało… No nic, nie zatrzymuję już pań, zresztą sama muszę się przebrać, zaraz przyjedzie po mnie mąż. Cieszę się, że… o właśnie, o wilku mowa – dodała, zerkając w głąb korytarza wiodącego ku wyjściu, gdzie w oddali pojawiła się sylwetka mężczyzny. – Cieszę się, że mogliśmy panie gościć i że się paniom podobało. A przede wszystkim jeszcze raz serdecznie zapraszam na powtórkę!
– Dziękujemy! – odpowiedziała Iza, dopinając płaszcz i zarzucając sobie na ramię torebkę.
– Dziękujemy – powtórzyła Amelia. – Zwłaszcza pani za życzliwą obsługę. Bardzo miło się z panią rozmawiało i mam nadzieję, że to nie jest ostatni raz, kiedy się tu widzimy.
– Miło mi, ja też mam taką nadzieję – odparła ciepło Aleksandra, zerkając przy tym za ich plecy w stronę zbliżającego się męża. – Cześć, Marku, jeszcze chwilka, dobrze? Zagadałam się z paniami, ale już się zbieram.
– Nie ma sprawy – odpowiedział mężczyzna.
Na dźwięk jego głosu, niepokojąco znajomego, Iza drgnęła i odwróciła się odruchowo, natychmiast napotykając jego wzrok. Niestety słuch jej nie mylił – był to nikt inny tylko lekarz Szymkiewicz z radzyńskiego szpitala. Spotkanie w tym miejscu i w tym kontekście było tak niespodziewane i zaskakujące, że oboje stanęli naprzeciw siebie jak wryci, mierząc się przez chwilę szeroko otwartymi oczami, a mężczyzna w ułamku sekundy zbladł jak płótno. Nie umknęło to uwadze Aleksandry, która spojrzała zdziwiona najpierw na niego, a potem na dziewczynę, Szymkiewicz jednak szybko zdążył się opanować i odwróciwszy wzrok od Izy, całkowicie ją ignorując, podszedł do żony i schylił się, by cmoknąć ją w policzek.
– Długo ci to zajmie? – zapytał swobodnym tonem. – Może poczekam na zewnątrz?
– Nie, już idę – odparła mechanicznie kobieta, teraz już bez uśmiechu, znów zerkając ukradkiem na wyraźnie poirytowaną Izę. – Poczekaj chwilę tutaj, przebiorę się tylko i przekażę Asi klucze.
Iza tymczasem energicznie ruszyła w stronę wyjścia, pociągając za sobą Amelię, która, zajęta szukaniem w kieszeni kurtki rękawiczek, w ogóle nie zwróciła uwagi na wymowną scenę, jaka rozegrała się przed chwilą.
– Tak, tak, Izunia, już idę – powiedziała, dając się pociągnąć za ramię. – Tylko szukam drugiej rękawiczki, mam nadzieję, że mi nie wypadła… o, jest! – ucieszyła się, wyciągając zgubę z drugiej kieszeni. – Dobra, to chodźmy. Do widzenia pani! Jeszcze raz dziękujemy!
Ostatnie słowa rzuciła tylko przez ramię, podbiegając za Izą, ta bowiem szła tak szybko, że trudno ją było dogonić, i zwolniła kroku dopiero, gdy znalazły się na parkingu.
– Czekaj, Iza, nie leć tak – pokręciła głową Amelia, dopadając za nią do samochodu. – Przecież zdążymy, mamy jeszcze czas.
– Tak, wiem – odparła, starając się ukryć przed nią swe zbulwersowanie. – Tylko że jesteśmy świeżo po SPA, dopiero co wyszłyśmy z wody, jeszcze się poprzeziębiamy na tym mrozie. Wsiadaj, a ja od razu odpalę ogrzewanie.
– Racja – przyznała Amelia, zajmując miejsce pasażera, bowiem, jako że nie posiadała prawa jazdy, audi w obie strony prowadziła Iza. – Faktycznie zimno, pewnie już jest z minus dziesięć. Uff! Ale zabawa! Miałaś genialny pomysł z tym karnetem do SPA! Ja sama nigdy bym na coś takiego nie wpadła!
– Cieszę się, że ci się podobało, Melu – odparła Iza, uruchamiając silnik i włączając światła.
Jako że metodycznie trzymała się zalecenia Pabla i własnej intuicji, żeby nie wspominać Amelii i Robertowi o Krawczyku, siostra od początku traktowała prezent jako jej własny pomysł, co na swój sposób było nawet zabawne. Jednak teraz trudno jej było zaprzątać sobie tym głowę, wesoły nastrój prysnął jak bańka mydlana i choć starała się zbagatelizować scenę sprzed chwili, emocje sprawiały, że nie potrafiła się tym nie przejmować. Amelia na szczęście zajęła się smsowaniem z Agnieszką i z Robertem, przez co Iza miała chwilę na zebranie myśli.
„A więc to jest jego żona” – pomyślała, z żalem i współczuciem wspominając sympatyczną twarz Aleksandry. – „Niezwykłe, bo właśnie tak ją sobie wyobrażałam, jako taką miłą, ładną blondyneczkę… i mają dwoje dzieci… No, moje gratulacje, panie doktorze. Niezły z pana łajdak. Ciekawe, czy ona wie, jak wyglądają pana nocne dyżury w knajpce Pod Świerkami. I co sobie pomyślała o mnie…”
Jako że spotkanie Szymkiewicza w SPA było czymś, czego w żadnym wypadku nie mogła się spodziewać, w pierwszej chwili dała się zaskoczyć i nie zdołała przybrać kamiennego i obojętnego wyrazu twarzy, czego teraz bardzo żałowała. Niby nie miała sobie nic do zarzucenia, wszak niemoralne podchody lekarza ucięła natychmiast i w sposób stanowczy, jednak świadomość tego, że jego żona zauważyła dziś dwuznaczną reakcję obojga i mogła pomyśleć sobie o niej jak najgorsze rzeczy, w znaczący sposób zaburzała spokój jej sumienia.
„Nie umiałabym być czyjąś kochanką na boku” – myślała z niesmakiem, w skupieniu prowadząc auto słabo oświetloną drogą w kierunku Małowoli. – „Nie potrafiłabym oszukiwać innej kobiety, nie miałabym do tego psychy, sumienie zeżarłoby mnie z kopytami. Szymkiewiczowi w wakacje nie pozwoliłam się palcem dotknąć, a i tak mam wyrzuty sumienia wobec tej dziewczyny z samego faktu, że jej mąż przystawiał się do mnie. Boże, co za absurd! I co za idiotyczny zbieg okoliczności! Że też musiałyśmy z Melą trafić akurat na jego żonę… a on właśnie dzisiaj musiał po nią przyjechać dokładnie w chwili, kiedy my wychodziłyśmy… Jak na złość!”
Telefon Amelii świecił w ciemności, kiedy odbierała i pisała smsy, od czasu do czasu rzucając jakąś uwagę, na którą Iza odpowiadała mechanicznie, udając, że całą uwagę skupia na prowadzeniu pojazdu.
„Już samo to, że ona pracuje w SPA, a Krawczyk dał mi te karnety… niewiarygodne! Przecież gdyby nie to, moja noga nigdy w życiu by tam nie postała, nie miałabym najmniejszej szansy wpaść na jego żonę. A tymczasem tak się szatańsko złożyło, że dzisiaj wszyscy troje znaleźliśmy się w jednym miejscu…”
W jej pamięci odezwał się pełen niepokoju głos Victora.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że masz nadprzyrodzone zdolności i nie do końca jesteś z tego świata. I to jest prawda, Isabelle.
„No tak, moje nadprzyrodzone moce znowu dały o sobie znać” – pomyślała z przekąsem. – „A pan doktor dzisiaj w nocy nie zaśnie z nerwów i ze strachu, że zdemaskuję go przed małżonką. I w sumie… dobrze mu tak! Widocznie moja robota na etacie dobrej wróżki obejmuje też nieplanowane udzielanie moralnych nauczek takim łajdakom, zdrajcom i lawirantom jak on. Szkoda tylko jego żony, ale co mogę na to poradzić? To przecież nie moja wina.”
***
– Szkoda, że jedziesz już jutro – westchnęła Amelia, kiedy po kolacji i uśpieniu Klary usiedli we trójkę w wysprzątanym salonie, oświetlonym tylko rozproszonym światłem choinkowych lampek. – A dopiero co przyjechałaś… serio, nie wiem, kiedy to zleciało!
– W ferie przyjadę na dłużej – obiecała Iza. – Wezmę dziesięć dni urlopu w pracy, przywiozę sobie tutaj laptopa i przez godzinkę dziennie będę pisać pracę, a przez resztę czasu odpoczywać.
– Aha, już to widzę – pokiwała z przekąsem głową siostra.
– Obiecuję – zapewniła ją stanowczo. – Dziesięć dni, Melciu, Robik świadkiem, trzymajcie mnie za słowo. Więcej nie mogę, bo muszę zarezerwować sobie trochę urlopu na wakacje, a w marcu jadę przecież do Belgii.
– Ach, przestań, Izunia! – zaprotestowała żywo Amelia. – Przecież ja nie mam do ciebie pretensji! Po prostu żałuję, że to już koniec twojej wizyty, bo ledwo ją poczułam, ale rozumiem, że musisz wracać. Zobowiązania to zobowiązania.
– Nam zresztą też to na rękę, bo niedługo będziemy prosić cię o doradztwo – zauważył żartobliwie Robert. – Trudno znaleźć lepszą specjalistkę od tajników prowadzenia restauracji, dlatego chętnie zamówimy u ciebie usługę ekspercką.
– Nie ma sprawy! – zapewniła go wesoło Iza. – I będziecie ją mieli w gratisie!
– Tym lepiej – uśmiechnął się szwagier, rozpierając się wygodniej w ulubionym fotelu. – Zresztą przyznam ci się, że to, co powiedziałaś o balu sylwestrowym i o tym, że moglibyśmy urządzać takie i nas, wyjątkowo do mnie trafiło. Bo czemu nie, Mel? – spojrzał znacząco na żonę. – To może być naprawdę bardzo dobry pomysł.
– Oczywiście, że dobry! – podchwyciła żywo Iza. – Uważam, że skoro do lata lokal ma być wykończony, to za rok bal sylwestrowy musi się tam odbyć wręcz obowiązkowo!
– Nie wykluczam – zapewnił ją Robert.
– A ja obawiam się, że mamy na to jeszcze za mało doświadczenia – ostudziła szybko ich zapał Amelia. – Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nawet nie byłam na balu sylwestrowym, ty, Robciu, też nie, więc skąd mamy wiedzieć, jak to w ogóle wygląda? Najpierw musielibyśmy wybrać się na jakiś w charakterze gości.
Iza spojrzała na nią i tknięta nagłą myślą poderwała się z miejsca.
– Racja, Melciu! – zawołała w natchnieniu. – Że też sama o tym nie pomyślałam! Przecież możecie przyjechać na sylwestra do mnie! W ten czwartek! Do Lublina!
Robert i Amelia spojrzeli na siebie na wpół zdezorientowani, na wpół rozbawieni, tak czy inaczej widać było, że biorą to za żart.
– Mówię całkowicie serio – zapewniła ich Iza, opadając z powrotem na kanapę. – Uff, ale mnie to strzeliło! Jak mogłam wcześniej na to nie wpaść? Wiem, że to brzmi absurdalnie, bo sylwek już pojutrze, ale co za problem? Taki wyjazd da się zorganizować nawet w ostatniej chwili, wystarczy tylko chcieć. Nie potrzebujecie przecież dużo przygotowań, ty założysz tę śliczną sukienkę, którą miałaś na chrzcinach Klarci, Robik wskoczy w swój garniak i możecie przyjechać nawet tego samego dnia. To w końcu tylko sto kilometrów! Jak się ma samochód, to taka podróż nawet w zimowych warunkach potrwa może półtorej godziny.
– Przestań, Iza – pokręciła z pobłażaniem głową Amelia. – To jest kompletnie nierealny pomysł.
– Ależ jak najbardziej realny – odparła z przekonaniem Iza. – Nie mówię o jakiejś wielkiej eskapadzie i wizycie w Lublinie na nie wiadomo ile dni, tylko o tym, żebyście wpadli na sam bal sylwestrowy. Oczywiście tylko we dwoje, bo Klarcię trzeba by zostawić z Agą – zaznaczyła. – Ale co za problem? To byłaby tylko jedna doba. Zostawisz dla niej mleko, pogadacie z Agą, odpalicie jej coś za opiekę i może nocować tutaj razem w Pepciem, a wy po południu wsiądziecie w audi i przyjedziecie do Lublina prosto na bal. Pobawicie się, zobaczycie moje miejsce pracy, a potem zalogujecie się u mnie na Bernardyńskiej, zorganizuję dla was miejsce do spania. Odeśpicie spokojnie imprezę, zjemy razem obiadokolację i w Nowy Rok wieczorem możecie wracać do Klarci. Poza tym to będzie świetna okazja, żebyście w końcu zobaczyli na żywo moje mieszkanie! – dodała z entuzjazmem. – I to też jest argument, Melu, bo wiem doskonale, że jak nie zrobimy tego na spontanie, to ja się nigdy waszej wizyty nie doczekam!
Robert i Amelia znów wymienili sceptyczne spojrzenia i jednocześnie pokręcili głowami, choć widać było, że naszkicowana wizja powoli przemawia im do wyobraźni.
– Wygląda to kusząco – zgodził się ostrożnie Robert. – Ale Mel ma rację, zorganizowanie się w tak krótkim czasie jest raczej nierealne. Może gdybyśmy mieli to na uwadze z większym wyprzedzeniem, tak żeby był chociaż tydzień na przygotowania…
– Ale co ty chcesz przygotowywać, Robciu? – zaprotestowała Iza. – Chodzi przecież tylko o załatwienie opieki dla Klarci. Ubrania macie, samochód macie, nocleg wam zapewniam… To jest tylko kwestia dobrej woli!
– I co, mamy tak wpaść na bal w ostatniej chwili? – Amelia patrzyła na nią z powątpiewaniem. – Sama mówiłaś, że tam są bilety, które wyprzedaliście w kilka dni, więc i tak nie byłoby dla nas miejsca.
– Mam do dyspozycji wejściówki z puli wewnętrznej – odparła niezrażona ich argumentacją Iza. – Zawsze zachowujemy ich trochę na własne potrzeby, zwłaszcza dla gości last minute. I wcale nie chodzi o wejście na pałę – zastrzegła – bo to jest normalna rezerwacja, za którą się płaci, tyle że na preferencyjnych warunkach. Oczywiście wy nie będziecie nic płacić, to ja was zapraszam, a należność ureguluję bezpośrednio z szefem – uśmiechnęła się. – Zwłaszcza że u nas w wewnętrznym rozliczeniu pieniądze nie są jedyną walutą.
– Ech, co ty opowiadasz, Iza! – obruszył się Robert. – Gdybyśmy mieli jechać, to oczywiste, że zapłacilibyśmy sobie za wejściówki. Tylko że tak w ostatniej chwili? Myślisz, że twój szef byłby zadowolony z takiego spontanicznego dokładania niezaplanowanych gości?
– O to się nie martw, Robciu – zapewniła go spokojnie. – Z moim szefem wszystko da się załatwić, poza tym na balu i tak go nie będzie, a dwie osoby w tę czy w tamtą to naprawdę żadna anomalia. Serio, zastanówcie się nad tym wyjazdem. Przynajmniej odrobinę byście się rozerwali, raz na sto lat to wam się należy, co? A przy okazji zobaczylibyście, jak urządziłam się w Lublinie.
Amelia i Robert znów spojrzeli po sobie z wahaniem.
– Wiadomo, że to byłoby dosyć męczące – zaznaczyła lojalnie Iza. – Dwadzieścia cztery godziny hardkoru plus wcześniejsze przygotowania, nie mówię, że nie. Ale co szkodzi potraktować to jak rodzaj szkolenia i połączyć przyjemne z pożytecznym? Ten bal to najlepszy pokazowy moment w naszej knajpie, moglibyście na własne oczy poobserwować, jak duża firma funkcjonuje od środka przy okolicznościowej imprezie, a ja byłabym szczęśliwa, że mogę was tam gościć. No, kochani, proszę! – dodała przymilnie. – Potraktujcie to jako prezent noworoczny od siostry, która, gdyby mogła, nieba by wam przychyliła!
– Już przychyliłaś tym winem i karnetami do SPA – zauważył Robert. – A wykorzystałyście dopiero jeden i to niecały. Zresztą to ma sens… Najpierw hardkor ze spontanicznym wyjazdem do Lublina, a po powrocie od razu odnowa biologiczna w wodzie. Co ty na to, Mel? Młoda ma te prezenty naprawdę nieźle przemyślane!
Roześmiali się wszyscy.
– Serio mówię – ciągnął wesoło Robert. – Zresztą obie powinnyście do tego SPA chodzić jak najczęściej. W końcu jesteście Wodnickie, więc woda to wasze naturalne środowisko!
– O patrz, prawda! – podchwyciła Amelia. – Chociaż teraz już przy nazwisku Wodnicka została tylko Iza.
– A wy, Staweccy, to niby co? – wzruszyła ramionami Iza. – Nie jesteście powiązani z wodą?
– Ach! – roześmiała się Amelia. – Racja!
– Racja – powtórzył po niej rozbawiony Robert. – Szczerze mówiąc, nigdy nie zwróciłem na to uwagi, a to przecież fakt.
– Więc i ty nie unikniesz SPA! – zauważyła ze śmiechem Amelia. – Teraz nie masz już wymówki, mój drogi!
– No cóż – rozłożył ręce mężczyzna. – Nomen omen i… jak to się mówiło po francusku, Iza?
– Noblesse oblige! – odparła wesoło.
– Tak jest. Chyba rzeczywiście już się z tego nie wykręcę! A co do sylwestra w Lublinie – dodał, wymieniając znaczące spojrzenia z żoną – to zastanowimy się jeszcze. Daj nam trochę czasu, Iza, przemyślimy to, przedyskutujemy i jutro rano damy ci odpowiedź, okej?
– Okej – skinęła głową. – Tylko pamiętajcie, że odpowiedź ma brzmieć: tak!
***
„Ależ fajnie by było, gdyby Mela i Robik przyjechali do Lublina na ten bal!” – myślała Iza, ścieląc sobie łóżko. – „Oni mieliby frajdę, a ja zajęłabym sobie tym głowę na tyle, że nie miałabym nawet sekundy na myślenie o… Nałęczowie” – skrzywiła się lekko. – „Moje zadanie bojowe to jakoś przeżyć tę sylwestrową noc, skupić się na robocie i nie dać działać wyobraźni. I wtedy będzie dobrze.”
Jako że nazajutrz miała zamiar wracać do Lublina porannym pociągiem, walizka była już spakowana, rano miała zamiar dorzucić tam tylko kilka ostatnich drobiazgów. Usiadła na łóżku, by rozczesać włosy, starając się przy tym wyciszyć myśli przed snem, a było to niełatwe, jako że od wzmianki Roberta o SPA wróciła do niej świeża scena z Szymkiewiczem i po trosze prześladowała ją do tej pory.
„Nic mnie to nie obchodzi” – tłumaczyła sobie, powolnymi ruchami szczotki rozczesując włosy. – „To spotkanie z jego żoną to tylko przypadek, a nie znak, ani tym bardziej zaproszenie do działania. Absolutnie nie będę się w to mieszać, jako przykład wystarczy mi nauczka, jaką w sprawie Bartka dostała Klaudia. Nie, nie ma mowy… Pan doktor niech się trochę postresuje, to akurat mu się należy, ale ja nie będę go demaskować, to nie na moje nerwy. Na szczęście Mela nic nie zauważyła, a ja już się do tego lokalu więcej nie wybieram, więc nawet nie będzie okazji stanąć przed takim dylematem.”
Włosy, których ostatnio nie miała czasu skrócić, czesały się niewygodnie, do tego zauważyła, że miały już nieco podniszczone końcówki.
„Trzeba będzie zajrzeć do tego fryzjera na rogu i trochę je ciachnąć” – stwierdziła. – „I to najlepiej jutro albo w czwartek rano, żeby jakoś wyglądać na ten bal. A swoją drogą, wracając do SPA, taka odnowa biologiczna w wodzie to super sprawa, rzeczywiście jestem po niej fajnie odprężona i coś czuję, że prześpię całą noc jak niemowlę. Muszę wybrać się na takie coś i w Lublinie, karnetów mam jeszcze z pół koperty…”
Przerwał jej dzwonek przychodzącego połączenia. Było już po dwudziestej trzeciej, dlatego nie mógł to być żaden zwykły telefon, o takiej porze dzwoni się przecież tylko w sytuacjach alarmowych. Natychmiast odrzuciła szczotkę i chwyciła leżący na biurku aparat. Michaś. Serce skoczyło jej w piersi od wybuchowej mieszanki radości i niepokoju.
– Tak?
– Wybacz, elfiku, że niepokoję cię o tej porze – rzucił pośpiesznie do słuchawki Majk. – Sytuacja awaryjna. Mam nadzieję, że cię nie zbudziłem?
– Nie, nie spałam jeszcze – odparła z niepokojem. – Co się stało?
– Babcia ma cholerny atak bólowy – wyjaśnił ponuro. – Nawala ją w brzuchu, boimy się, że to nawrót problemów z woreczkiem żółciowym.
– O Boże – szepnęła Iza.
– Karetka wezwana, czekamy na nich, a potem wsiadamy w opla i jedziemy za babcią do szpitala – ciągnął Majk. – Muszę podwieźć staruszków, ojciec z tą sztywną nogę za kółko już nie wsiada, a mama jest cała roztrzęsiona, więc rola kierowcy w naturalny sposób spada na mnie. Rzecz w tym, że nie wiadomo, na ile to jest poważne i ile potrwa – podkreślił. – Dlatego dzwonię do ciebie od razu, żeby uprzedzić, że jutro może mnie nie być w Lublinie.
– Okej, jasne – odparła szybko. – Domyśliłam się. Nie ma żadnego problemu, ja będę w firmie i wszystkim się zajmę.
– Dziękuję, Izulka – w jego ciepłym glosie zabrzmiała wdzięczność. – Nie zawracałbym ci tym głowy, gdyby nie to, że nie wiem, jak rozwinie się sytuacja, a nie chcę uprzedzać cię w ostatniej chwili. Niewykluczone, że zjadę do Lublina dopiero w czwartek po południu, przebiorę się i będę musiał lecieć do tego Nałęczowa.
– Oczywiście. Rozumiem.
– Nie chcę tego odwoływać, obiecałem, że będę, to będę – ciągnął Majk. – Chyba że zdarzy się jakaś ostateczność, ale mam nadzieję, że nie… Sądzimy, że babcia zjadła coś, co jej zaszkodziło, bo było zbyt ciężkostrawne, i gdyby to było tylko to, to może nie będzie tak źle. Niemniej trzeba, żeby ktoś ją obejrzał na SOR, a ja muszę tu być i pomóc.
– Oczywiście, Michasiu – odparła skwapliwie. – Z tym nie ma dyskusji. Oby tylko wszystko dobrze się skończyło! Martwię się o panią Irenkę.
– Ja też, kochanie. Wszyscy się martwimy. Ale co zrobić, takie już jest życie… Ufam, że to ogarniemy, chociaż powiem ci, że bez względu na okoliczności wykonywanie telefonów na 112 to nie jest coś, za czym przepadam.
– Na 112… – wyszeptała Iza, natychmiast wspominając karteczkę, którą tydzień wcześniej przekazała jej w kościele tajemnicza kobieta.
Czyżby to o to chodziło? Kto wie, to by nawet pasowało… Tylko dlaczego kartkę z tym numerem dostała właśnie ona?
– No – odparł ponuro. – Najgorszy numer na świecie, a jednak czasem się przydaje.
– Tak – szepnęła.
– Co jest, elfiku? – zagadnął z niepokojem Majk. – Brzmisz jakoś dziwnie. Coś nie tak?
– Nie… wszystko okej – odparła szybko. – Po prostu coś mi się skojarzyło, coś, co może być ważne, chociaż ciągle nic z tego nie rozumiem. Ale opowiem ci to innym razem, teraz nie będę ci zawracać głowy, zresztą na pewno się śpieszysz.
– Nie aż tak bardzo – zapewnił ją, a w jego głosie zabrzmiał niepokój i troska. – Czekamy na karetkę, do tego czasu i tak nic nie da się zrobić. Powiedz mi teraz, Iza. Co się stało?
Czy mogła mu czegokolwiek odmówić? Czy zresztą nie powinna była opowiedzieć mu tego od razu wtedy, przed wyjazdem z Lublina? Wszak już dawno obiecała sobie, że będzie mu mówić o wszystkim – z wyjątkiem tej jednej, jedynej tajemnicy, której z wiadomych względów nie mogła mu wyjawić. Sprawa pani Ziuty i związane z nią znaki metafizyczne, również te dotyczące Magdaleny, nie były czymś, czego nie mogłaby z nim skonsultować, ba, wręcz powinna to zrobić, zważywszy że Majk był jedyną osobą, z którą dało się o takich rzeczach rozmawiać otwarcie.
– Nic strasznego – odparła uspokajająco. – Przed świętami, jeszcze w Lublinie, miałam takie dziwne zdarzenie w kościele… przygodę… nie wiem, jak to nazwać. Po prostu spotkanie.
– Spotkanie?
– Aha. Kiedy modliłam się, podeszła do mnie jakaś kobieta i zostawiła mi kartkę, a potem wyszła tak szybko, że nie zdążyłam zobaczyć jej twarzy. Ale myślę, że to była pani Ziuta.
– Ziuta – szepnął Majk.
– Mhm. Tak mi się wydaje. To musiał być ktoś z poziomu metafizycznego, bo po wyjściu z kościoła poszła prosto do kamienicy pana Stasia i tam zniknęła bez zostawiania śladów na śniegu, a ja, chociaż za nią biegłam, nie mogłam jej dogonić. A teraz, kiedy powiedziałeś o babci i że nie lubisz dzwonić na 112, to mi się od razu skojarzyło, bo na tej kartce…
– Cholera, przepraszam cię, elfiku – przerwał jej z niezadowoleniem i poirytowaniem w głosie Majk. – Przyjechała karetka, muszę się natychmiast rozłączyć i pomóc, ale wrócimy do tej rozmowy, dobrze? Przy pierwszej możliwej okazji.
– Oczywiście, Majk, to przecież nic pilnego. Biegnij i pomagaj przy babci, a jeśli będzie okazja, to życz jej ode mnie zdrowia. Będę z całych sił trzymać za nią kciuki!
– Dzięki, skarbie. Trzymaj się i do następnego. Jesteśmy w kontakcie.
Połączenie urwało się, ekran zgasł. Iza opuściła rękę z telefonem na kolana i zapatrzyła się w ścianę, na której światło nocnej lampki, podobnie przygaszone jak to w gabinecie Anabelli, malowało koncentryczne wzory.
– Trzymaj się i do następnego, promyczku – powtórzyła szeptem jego słowa. – Jesteśmy w kontakcie.