Anabella – Rozdział CXLIII
Za uchylonym, obleczonym w śnieżnobiałą firankę oknem szumiały liście jesionu trącane podmuchami wrześniowego wiatru. Siedząca na kanapie, otulona w koc i trzymająca w dłoniach kubek z wystygłą resztką kawy Iza uspokajała się powoli, świadoma tego, że jakoś musi zebrać siły na resztę dniówki. Wszak na osiemnastą miała być w pracy, gdzie z racji choroby szefa kolejny dzień z rzędu nie będzie dla niej taryfy ulgowej. Jak dobrze, że miała chociaż ten spokojny azyl w postaci mieszkania na Bernardyńskiej! Od śmierci pana Szczepana minęło dopiero siedem miesięcy, a jej wydawało się, jakby od tamtych czasów minęły całe wieki. Paradoksalnie wtedy jej sytuacja była o wiele prostsza, potem niepotrzebnie się skomplikowała, ale przecież i to miało jakiś cel, bo dzięki temu dziś była wolna od człowieka, który, gdyby nadal była taka ślepa, mógł całkowicie zniszczyć jej życie i w ciągu kilku lat zamienić je w żałosne zgliszcza.
Finał dzisiejszej rozmowy z Michałem jeszcze nie do końca docierał do jej świadomości, wciąż miała wrażenie, że to był tylko sen. Niepotrzebnie i zbyt szybko wypite wino już dawno straciło swój efekt, a przytłumione przez nie obrazy wracały teraz do niej z całą jaskrawością i mocą swoich znaczeń. A więc oświadczył jej się… oświadczył się w taki arogancki sposób, a potem, usłyszawszy odmowę, jakby szału dostał! Koniecznie chciał ją mieć, zachowywał się, jakby jego głównym celem było zwabić ją do pokoju numer czterdzieści osiem i „dokończyć” to, czego nie dokończył przed tygodniem. Czy zresztą te absurdalne oświadczyny nie były tylko sprytnym wabikiem, środkiem do osiągnięcia tego właśnie celu? Tak to wyglądało… Tylko po co mu to było? Ot tak, dla sportu? A może miał w tym jakiś inny, bardziej wyrachowany cel? Od tych domysłów już kręciło jej się w głowie, jednak jednego była pewna – w ostatniej chwili ocaliła swoją skórę.
„Załóżmy, że naprawdę by się ze mną ożenił” – myślała, dopijając ostatni łyk zimnej kawy i opierając głowę o tył kanapy. – „Pomijając wszystko, łącznie z jego matką, która mnie nie cierpi… zresztą z wzajemnością, proszę jaśnie pani… to co to by było za małżeństwo? Broń mnie, Panie Boże, przed takim człowiekiem! A raczej już nie mnie, tylko tę biedną dziewczynę, która kiedyś będzie miała to nieszczęście, że naprawdę zostanie jego żoną. Niezła gratka jej się trafi. Kłamca, zdrajca, a do tego niezrównoważony emocjonalnie typ, który, jak się tylko mocniej wkurzy, nie zawaha się podnieść na nią ręki. Brawo, Misiu, pięknie odkryłeś dzisiaj karty! Pokazałeś, na co cię stać… Boże, ależ byłam głupia! Mogłam wkopać się na całe życie w takie bagno!”
Wizja tego, jak w rzeczywistości mogłaby wyglądać codzienność u boku Michała, jawiła jej się w pełnym świetle dopiero teraz, kiedy nie tylko opadły jej z oczu łuski zakochania, ale i sam Michał, wyprowadzony z równowagi jej odmową, niechcący ukazał swoje prawdziwe oblicze. I to nie było tylko owo znane jej sprzed pięciu lat oblicze egoisty i zdrajcy, które – czego dziś sama nie mogła pojąć – wówczas jej nie odstraszało, ale o wiele gorsze oblicze bezwzględnego tyrana, człowieka, który nie potrafił panować nad swoimi emocjami i dla osiągnięcia zamierzonych celów nie wahał się używać przemocy.
„Pomyśleć, że przez trzy czwarte życia marzyłam, żeby to on był moim mężem i ojcem moich dzieci” – myślała zdruzgotana własną naiwnością. – „A to byłby taki kardynalny błąd! Błąd w sumie nie do naprawienia, bo gdyby faktycznie urodziło się dziecko, to pozamiatane, już na zawsze bylibyśmy tym związani. Jak on to powiedział?… przyszedłby czas, żeby machnąć sobie bachora… mhm. Wyborne. Robik nigdy by nie użył takich słów, przez usta by mu nie przeszły. A ten bez żenady! Do tego jak kobieta mówi mu nie, to dla niego to znaczy chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz… i bach, na siłę, jak neandertalczyk za włosy do jaskini. Boże! Ależ zwaliłabym sobie życie! Mieszkać z kimś takim pod jednym dachem… brr! A ja na serio o tym marzyłam, i to jeszcze do niedawna!”
Przechyliła się, by odstawić pusty kubek na pobliskie krzesło, i ukryła twarz w dłoniach, przymykając oczy. Niby niebezpieczeństwo minęło, była wolna i mogła odetchnąć z ulgą, jednak nie zmieniało to faktu, że nadal czuła się okropnie. Czy tak wyglądał syndrom człowieka cudem ocalonego z katastrofy? A może po prostu po dzisiejszym spotkaniu z Michałem straciła jakąś cząstkę samej siebie? Co prawda już tydzień temu wyleczyła się ze złudzeń, ale dopiero dziś miała okazję w pełni się przekonać, jak czarne było piekło, w które sama tak bezmyślnie chciała się wpakować.
„Mela miała świetną intuicję, Aga też wiedziała, co mówi, a Majk… no cóż, nikt lepiej niż on nie wyczuwa ludzi” – dumała. – „I ja przecież mu wierzyłam! Jeszcze pół roku temu byłam o krok od wyleczenia się z tej gangreny! Tyle że nie zdążyłam zrobić tego właśnie ostatniego kroku, bo Misiek wyskoczył z tą swoją drugą szansą i znowu zamydlił mi oczy… Ależ ze mnie idiotka! A mój promyczek zawsze tak szanował moje uczucia, nie chciał na niego najeżdżać, tylko dyplomatycznie kazał mi się zdać na swoją intuicję. No tak, teraz już wiem, o co mu chodziło…”
Z westchnieniem odjęła dłonie od twarzy i znów zapatrzyła się w okno. Jakże chętnie zwierzyłaby się dzisiaj Majkowi! Jakąż ulgę sprawiłaby jej przyjacielska terapia, w trakcie której mogłaby wyrzucić z siebie ten napór emocji! To jednak było niemożliwe – i to nie tylko ze względów technicznych związanych z jego chorobą i zakazem odwiedzin, którego pomimo szarpiącej serce tęsknoty posłusznie przestrzegała od kilku dni. Przeszkodą była ona sama. Wstyd, który znowu palił zbyt mocno, by chciała się nim z kimkolwiek dzielić, wymagał przynajmniej wstępnego opanowania w samotności, a uczucie do Majka, które tydzień wcześniej odkryła w swoim sercu, też było zbyt świeże, by mogła ufać samej sobie. Nieopatrzne, niekontrolowane wylanie go na zewnątrz w chwili szczerych zwierzeń na temat Michała mogłoby spowodować wielką katastrofę, której za wszelką cenę musiała uniknąć. Te sprawy były wszak ze sobą tak ściśle powiązane! Co prawda nie miała wątpliwości, że prędzej czy później opowie o wszystkim Majkowi, podobnie jak Lodzi i Amelii jako osobom najbardziej zaufanym, jednak na razie jeszcze było na to za wcześnie. Chwilowo musiała poradzić sobie z tym sama.
„Jak on to kiedyś powiedział?” – sięgnęła w głąb pamięci. – „Każdy z nas w takich chwilach jest całkowicie samotny i zdany tylko na siebie. Mhm… dokładnie. U mnie to jest właśnie jedna z takich chwil. Zresztą Majk też często nie mówił mi wszystkiego, do tej pory nie mówi, a ja dzisiaj rozumiem go pod tym względem lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Są rzeczy, które naprawdę nie przechodzą przez gardło, nawet w trybie najbardziej przyjacielskiej terapii… Ja oczywiście i tak wszystko mu opowiem, tylko najpierw muszę się ogarnąć i nabrać dystansu. To może być nawet zabawne” – uśmiechnęła się z ponurą ironią. – „Nie każdy w moim wieku może się pochwalić wynikiem szesnastu zmarnowanych lat, a mój terapeuta ma prawo dowiedzieć się, jak skończyła się ta żałosna historia z Miśkiem Krzemińskim. O ile faktycznie już się skończyła…”
Zadrżała z niepokoju na tę myśl i wyprostowała się na miejscu. No właśnie! Czy sprawa Michała na pewno była zakończona? Dla niej oczywiście tak, ale dla niego? I dla jego ojca? A jeśli w tym naprawdę było jakieś drugie dno? Znów przypomniała sobie rozmowę z Amelią, wcześniejszą historię machinacji wokół działki od Andrzejczakowej, a potem zwężone w wąskie szparki oczy Romana Krzemińskiego i obietnicę, jaką wygłosił pod jej adresem, nim po pamiętnej lutowej awanturze opuścił jej dom. Poczekaj no ty, gówniaro. Jeszcze tego pożałujesz! O ile w słowo tego człowieka, podobnie jak w słowo jego syna, zazwyczaj nie można było wierzyć, o tyle tego rodzaju groźbę należało traktować poważnie.
Hipoteza, według której wydarzenia z ostatnich miesięcy, w szczególności cudownie odrodzone uczucie Michała do niej, były tylko częścią jakiegoś perfidnego planu, znów odżyła w jej głowie, mimo że do czasu wyjaśnienia przez Amelię zagadkowej nadpłaty kredytu miała zamiar tego nie drążyć. A jednak w świetle dzisiejszego zachowania Michała, które nadal ją szokowało, trudno jej było znowu o tym nie pomyśleć. Te absurdalne oświadczyny, potem ta bezczelna akcja przy schodach… Tak jakby w ogóle jej nie słuchał i celowo lekceważył to, co mówiła, a jedynie konsekwentnie realizował jakieś zadanie. Tylko jakie? I przede wszystkim po co? Upojne pojednanie w hotelowym pokoju byłoby oczywiście tylko etapem w drodze do innego celu, jednak ów cel i sensowność takiego wyrachowanego działania zupełnie jej umykały.
„Nie, chyba jednak przesadzam” – pomyślała, starając się nie popaść w nieuzasadnioną paranoję. – „Przeceniam go. Pewnie po prostu miał na mnie ochotę, od tygodnia czekał, żeby mnie dokończyć i wkurzył się, że nici z jego planów. Niemniej, jeśli dzisiaj chciał mnie zwabić na upojne sam na sam, to zabrał się do tego wyjątkowo nieudolnie. Jak nie on. Zresztą po co opowiadałby mi o obiekcjach swojej matki? To przecież nie działało na jego korzyść, wręcz przeciwnie.”
Przywołana na pamięć postać Krzemińskiej i jej fałszywego uśmieszku, pod którym kryła się siłą skrywana nienawiść, jeszcze bardziej wzmogła w niej niesmak i odrazę. Nie, rozpamiętywanie tego nie miało już sensu, musiała metodycznie odsunąć to od siebie i skupić się na przygotowaniu do wyjścia do pracy. Część rzeczy miała już na Bernardyńskiej, gdzie schroniła się po traumie z hotelu Europa, rezygnując z powrotu na stancję, więc i do pracy będzie mogła wyruszyć stąd. Byle tylko jakoś wygasić w sobie ten piekący wstyd, a nade wszystko wymazać z pamięci dotyk jego rąk… tych, które jeszcze do niedawna kochała najbardziej na świecie, a które dziś w tak nachalny i obleśny sposób pokazały jej, z kim miała do czynienia.
„Ale przynajmniej porządnie oberwał za to po gębie” – podsumowała z nutą ponurej satysfakcji, wygrzebując się z koca, w którym od dwóch godzin siedziała jak w kokonie. – „Należało mu się, szkoda tylko mojej ręki… Dobra, Izabello, koniec smętów, wracamy do żywych. Trzeba zbierać się do pracy.”
Odniósłszy kubek po kawie do kuchni, udała się do łazienki, gdzie dla odświeżenia wzięła szybki prysznic. Kiedy owinięta w ręcznik wróciła do salonu, na leżącym na stole telefonie wyświetlało się powiadomienie o nieodebranym połączeniu z nieznanego numeru. Sprawdziła – to był ten sam, z którego dzwoniono do niej kilka godzin wcześniej. Nie zastanawiając się, zainicjowała połączenie zwrotne, jednak w słuchawce natychmiast odezwała się poczta głosowa. Wzruszyła więc tylko lekko ramionami i zerknąwszy na godzinę, czym prędzej otworzyła szafę, by wyszukać w niej ubrania na wieczorną zmianę w pracy.
***
– Faceci to świnie – skonstatowała ponuro Gosia, odwieszając płaszcz i apaszkę na wieszak w dyżurce kelnerek, gdzie wraz z Izą, Klaudią i Lidią przygotowywały się do nocnej zmiany. – Zakłamane bydlaki, co myślą tylko o jednym!
– Ale chyba nie wszyscy? – zauważyła Klaudia. – Nie nakręcaj się aż tak, Gosieńko. Dobra, fakt, że Adaś cię wystawił, wcześniej Grzesiek, ale przecież…
– A jeszcze wcześniej Jarek – przypomniała jej wymownie Gosia, z wściekłością zrzucając buty i wsuwając nogi w wygodniejsze pantofle na niskim obcasie. – Wszyscy, Klaudia. Wszyscy bez wyjątku. Może ten twój Bartuś okaże się inny, ale ja osobiście jeszcze na żadnego normalnego nie trafiłam.
– Ja też – odezwała się z przekąsem Lidia.
– Ty, Lidziu, akurat jesteś uprzedzona do przesady – skrzywiła się Klaudia. – Wiadomo, że jak człowiek raz się sparzy, to potem ciężko komuś zaufać, ale nie uogólniajmy. Przecież jest dużo związków, które trwają latami, na dobre i na złe. Gdyby w to nie wierzyć i z góry zakładać, że normalni faceci nie istnieją, to świat przestałby się kręcić, nie?
Przysłuchująca im się w milczeniu Iza uśmiechnęła tylko leciutko, odkładając torebkę na boczny stolik. Od przedwczoraj głównym tematem rozmów w zespole kelnerek było niepowodzenie sercowe Gosi, którą partner z dwuletnim stażem rzucił nagle i bez ostrzeżenia na rzecz jakiejś nowej dziewczyny. Okoliczność ta była Izie bardzo na rękę, gdyż dzięki niej koleżanki przestały dyskretnie podpytywać ją o Michała i skupiły się na pocieszaniu Gosi, która dziś na szczęście była już w nieco lepszym humorze.
– Mówisz tak, bo Bartek jeszcze cię nie kiwnął – pokiwała pobłażliwie głową. – Nie życzę ci tego oczywiście, ale jakby tak się stało, od razu inaczej byś śpiewała!
– Może i tak – wzruszyła ramionami Klaudia. – Ale jednak mam nadzieję, że tak nie będzie. Pomijając jeden szczegół, na razie jest super i oby tak zostało.
– U mnie też było super – zaznaczyła Gosia, sięgając po kelnerski fartuszek i wiążąc go sobie na biodrach. – Zero sygnałów ostrzegawczych, cud, miód, malina, a potem nagle… bęc! Więc ten tego, no wiesz… nie chcę cię straszyć, ale niczego nie możesz być pewna. A jaki to szczegół? – zaciekawiła się.
Iza i Lidia też mimowolnie nadstawiły uszu, bowiem oczarowanie Klaudii owym Bartkiem również było już znane w zespole. Co prawda żadna z nich nie miała jeszcze okazji go poznać, jednak wszystkie zgodnie trzymały kciuki za powodzenie nowego związku koleżanki, która z pełnym przekonaniem twierdziła, że wreszcie odnalazła swój ideał i dopiero teraz czuje, co to znaczy być szczęśliwa.
– Czekanie – westchnęła Klaudia, schylając się, żeby zmienić buty. – Mówiłam wam to już, nie? Ciągle na niego czekam. Jak nie na telefon, to na spotkanie. Za pierwszym razem myślałam, że się nie doczekam, zadzwonił dopiero po sześciu dniach, a teraz też częściej niż dwa razy w tygodniu nie ma szans, żeby się zobaczyć. Jest strasznie zapracowany, ma odpowiedzialne kierownicze stanowisko, więc obowiązków multum, a najgorsze, że co chwila jedzie w jakąś delegację. A to Wrocław, a to Gdańsk, a to Warszawa… Z jednej strony to ma swój urok, bo dzięki temu, że widzimy się rzadziej, te spotkania są jak z bajki, obojgu nam zależy, żeby jak najlepiej wykorzystać czas, no wiecie… – uśmiechnęła się z rozmarzeniem. – Ale tak sobie czasem myślę, że na dłuższą metę to się może okazać męczące. Zwłaszcza gdybyśmy chcieli pomyśleć o czymś na poważnie.
– Hmm – mruknęła Gosia, zerkając na nią spod oka. – Jak dla mnie to wcale nie jest szczegół tylko fundamentalna sprawa. Jesteś pewna, że on cię nie kiwa?
Klaudia spoważniała i wydęła lekko wargi.
– Dlaczego miałby mnie kiwać? – zapytała z nutą urazy.
– Nie no… nie wiem – wzruszyła ramionami. – Nie gniewaj się, po prostu jakoś nie mam zaufania do takich pracoholików. Sama pomyśl, jeśli on od początku ma tak mało czasu na spotkania z tobą, to co będzie za rok czy dwa? Nie mówiąc już o tym, że takie częste wyjazdy w delegacje dają duże pole do… hmm… kreatywności towarzyskiej.
Klaudia wzruszyła ramionami, przewiązując sobie biodra fartuszkiem.
– Bartek taki nie jest – oznajmiła spokojnie. – Ja mu ufam.
– Ale to prawda, Klaudziu – włączyła się nagle Lidia, która zazwyczaj niechętnie brała udział w tego rodzaju rozmowach. – Gosia ma rację. Ufasz mu, to super, ale jednak uważaj na niego i dobrze sprawdź, zanim się zaangażujesz na poważnie, bo… to potem naprawdę boli. Zwłaszcza jak już są dzieci. Mój eks działał bardzo podobnie – wyjaśniła, zaciskając wargi. – I jak tak cię słucham, to od razu widzę samą siebie sprzed paru lat. Ja też byłam ślepo zakochana i ufałam w każde jego słowo, zamykałam oczy na szczegóły, które bardzo dużo mówiły, tylko ja nie chciałam ich dostrzegać. A potem nagle okazało się, jaką byłam idiotką.
Gosia, Iza i Klaudia na chwilę znieruchomiały w pozycjach, w których zastały ich te słowa, po czym jak na komendę wyprostowały się i spojrzały na nią z zaciekawieniem. Od ponad roku, kiedy Lidia podjęła pracę w Anabelli i zdawkowo poinformowała koleżanki o swoim statusie rozwódki z dwojgiem dzieci pomieszkującej kątem u matki, nigdy nie udało im się wyciągnąć z niej żadnych szczegółów na temat byłego męża. Z półsłówków można było jedynie domyślić się, że ojciec jej dwóch synów porzucił ją, nie tylko łamiąc jej serce, ale również zostawiając w tarapatach finansowych, co na zawsze zraziło ją do przedstawicieli rodu męskiego. Tej niechęci do mężczyzn Lidia zresztą wcale nie kryła, a jej najnowszą ofiarą stał się Teofil, który od czasu poważnej rozmowy, jaką z nim przeprowadziła, czyli od dobrych dwóch tygodni, ani razu nie pojawił się w Anabelli.
– Ale co konkretnie masz na myśli? – zapytała ostrożnie Klaudia.
Lidia, która w międzyczasie zawiązała już sobie fartuszek na biodrach, zajęła się teraz przekładaniem do kieszeni chusteczek i innych potrzebnych rzeczy, kryjąc twarz za zasłoną półdługich rudych włosów.
– To, że mój też bez przerwy jeździł w delegacje – odparła spokojnie. – Pracował do późna, czasami nawet zostawał na noc w firmie, bo miał niby pilne projekty, zlecenia na wczoraj itepe. Wierzyłam mu na słowo, bo przecież zarabiał na rodzinę, kiedy ja zajmowałam się chłopcami i nie pracowałam. No a potem wyszło na jaw, że te delegacje to była tylko ściema, bo on w tym czasie, praktycznie od początku naszego małżeństwa, zabawiał się wesoło z inną panią. I widocznie było mu z nią lepiej niż ze mną, bo po trzech latach odszedł do niej… a właściwie to ja musiałam odejść, żeby zrobić jej miejsce.
– Ale… jak to? – szepnęła ze zgrozą Gosia.
– Tak to – wzruszyła ramionami Lidia. – Nagle, z dnia na dzień, stwierdził, że już mnie nie kocha, i wywalił mnie z dziećmi z mieszkania. Ono było jego własnością jeszcze przed ślubem, więc nie miałam do niego żadnych praw i w ogóle nic do gadania. Jasio miał wtedy półtora roku, a Piotruś dopiero co się urodził, miał dosłownie kilka tygodni… e, szkoda słów! – machnęła ręką. – Chodzi mi tylko o to, że przez te trzy lata, kiedy on balował z tamtą, ja niczego nie zauważyłam – zaznaczyła, patrząc wymownie na Klaudię. – Dopiero potem, kiedy to przeanalizowałam, dotarło do mnie, że od początku było mnówstwo sygnałów, które niby widziałam, tylko je lekceważyłam. Tak więc rozumiesz, Klaudziu… Nie mówiłabym o tym, gdyby nie to, że bardzo cię lubię i nie chciałabym, żebyś wpakowała się w podobne szambo.
– O matko – pokręciła ze współczuciem głową Gosia. – Ale gnojek… Zostawił cię z dwójką takich małych dzieci?
– Aha – uśmiechnęła się Lidia i znów wzruszyła ramionami. – Nie miał z tym najmniejszego problemu. Powiedział mi, że nasze małżeństwo to była pomyłka, a on ma prawo do prawdziwego szczęścia.
– Co za sukinsyn – mruknęła pod nosem Klaudia. – Ale płaci ci chociaż coś na chłopaków?
– Płaci. Niewiele i nieregularnie, ale coś tam płaci. Tyle że ja już nie chcę na niego liczyć, wolę radzić sobie sama. Na szczęście dzięki pracy tutaj trochę się odkułam, a mama wieczorami pomaga mi przy dzieciach. Jaś w tym roku poszedł do zerówki, Piotruś do przedszkola, więc jest odrobinę łatwiej, ale i tak byłoby kiepsko, gdyby nie życzliwość szefostwa i elastyczny grafik – tu zerknęła z uśmiechem wdzięczności na Izę. – Nie mówiąc już o tych dodatkowych premiach, za które mogę kupić dzieciom porządniejsze rzeczy, ostatnio kurtki na jesień i buty… Praca w Anabelli to w ostatnich latach najlepsze, co mnie spotkało.
Słuchające jej w skupieniu koleżanki wymieniły poważne spojrzenia, zaś Iza, która dotychczas nie wypowiedziała jeszcze ani słowa, podeszła do Lidii i objąwszy ją w milczeniu, przytuliła do siebie na wznak wsparcia. Po chwili Klaudia i Gosia również poszły za jej przykładem.
– Dzięki, dziewczyny – powiedziała ze wzruszeniem Lidia, chętnie odwzajemniając im uścisk. – Jesteście kochane. Chociaż ja nie mówię tego po to, żeby się żalić, tylko żeby ostrzec ciebie, Klauduś.
– No wiem – westchnęła Klaudia, wyjmując gumkę do włosów i nieco nerwowym gestem związując je w kucyk. – Dzięki, Lidziu, może i obie macie rację. Ja, owszem, jestem zakochana, bo ten facet podoba mi się jak żaden inny, ale ślepa i głupia nie mam zamiaru być. A jak tak teraz sobie myślę, to ja o nim w sumie niewiele wiem. Kiedy się widzimy, to głównie ja opowiadam mu o sobie, a on mi na swój temat niewiele. Zbywa mnie, kluczy… a to znaczy, że chyba coś tu śmierdzi, nie?
– Mhm – zgodziła się oględnie Lidia, a Gosia pokiwała głową.
– Zwłaszcza że znasz go od niedawna – dodała Iza. – Bo ja ci powiem z doświadczenia, że nawet jak się kogoś zna od wielu lat, to i tak można niewiele o nim wiedzieć. Pewne rzeczy widzi się dopiero z perspektywy, jak już zdejmie się te słynne różowe okulary. To nie jest żart, one naprawdę zaciemniają wzrok.
– To prawda – przyznała Lidia i obie spojrzały na siebie znacząco.
Klaudia przyglądała się przez chwilę badawczo Izie, po czym powoli pokiwała głową, zagryzając wargi.
– Fakt, że na razie znamy się z Bartkiem dość krótko, ale okej, sprawdzę go – oznajmiła stanowczo. – Dzięki, że otwieracie mi oczy, teraz będę czujniejsza. I jeśli okaże się, że… dobra, nawet nie chcę o tym myśleć. To co, Iza, trzeba biec na salę, nie? – zmieniła pośpiesznie temat. – Bo już czas by Alę i Patrycję zmienić, o ile dobrze liczę, dziesięć minut temu planowo skończyły robotę.
– Tak – skinęła głową Iza. – Masz rację, idźmy już, dziewczyny.
– Ale wiecie co? – podjęła z zastanowieniem Gosia, posłusznie kierując się w stronę wyjścia z dyżurki. – Powinnyśmy umówić się na dłużej w babskim gronie i pogadać o tych sprawach przy jakimś małym drinku. Myślę, że każda z nas miałaby coś ciekawego do opowiedzenia.
– Świetny pomysł! – podchwyciła z entuzjazmem Klaudia. – Mogłoby być nawet u mnie. Dacie się zaprosić któregoś wieczoru? Iza ustawiłaby nam zmiany wcześniej… co, Izuńku? – uśmiechnęła się do niej przymilnie. – My we cztery i jeszcze Wika z Olą, co?
– Da się zrobić – skinęła głową Iza, sama czując, że chętnie by się rozerwała na takich damskich pogaduszkach. – Tylko poczekajmy jeszcze kilka dni, aż wróci szef, dobrze? Będzie nam dużo łatwiej wszystko skoordynować.
– Jasna sprawa – zgodziła się Klaudia, zerkając na nią spod oka. – A w ogóle to co z szefem? Masz od niego jakieś nowe wieści?
– Tak, już czuje się lepiej – odparła spokojnie. – Jeśli nie będzie komplikacji, po weekendzie powinien wrócić do pracy.
Jako że wszystkie wychodziły już na korytarz zaplecza, by udać się na salę, temat w naturalny sposób wygasł i tylko Klaudia jeszcze kilka razy rzuciła uważne spojrzenie na poważną, zamyśloną minę koleżanki.
***
Promienie słońca późnego wrześniowego popołudnia igrały we włosach Izy, która, ułożywszy na grobie pana Szczepana wiązankę białych róż, pracowicie zapalała znicze, ochraniając dłonią chwiejący się na wietrze i przygasający płomień. Następnie, odmówiwszy modlitwę za zmarłych, wpatrzyła się w porcelanowe zdjęcie staruszka, który zdawał się uśmiechać do niej dobrotliwie.
„Ty pewnie wszystko już wiesz, Szczepciu” – zwróciła się do niego w myślach. – „Pamiętam, co nam sugerowałeś, liczyłeś na to, że ja i Michaś będziemy kiedyś razem, a ja to ignorowałam i udawałam, że nic nie rozumiem, bo wtedy uważałam to za absurd. A teraz? Teraz tamta twoja sugestia jest moim najpiękniejszym i najskrytszym marzeniem, choć niestety z adnotacją niemożliwe do spełnienia. Jak zwykle. Ale to nic… to nic, mój Szczepciu kochany… Ja i tak jestem szczęśliwa, wiesz? Bo wreszcie jestem wolna. Od tamtego.”
Otuliła się mocniej swetrem, odgarniając włosy z twarzy. Wizyta na grobie pana Szczepana, którą zaplanowała tuż przed udaniem się do pracy, była dla niej chwilą wytchnienia i refleksji nad życiem, które w ostatnich tygodniach znów stanęło do góry nogami. Tym razem jednak, jak przeczuwała, zmiany były pozytywne, mimo że kosztowały ją mnóstwo nerwów i kilka źle przespanych nocy.
Od pamiętnej rozmowy w hotelu Europa, od której minęły już trzy dni, Michał – ku jej wielkiej uldze – nie odezwał się do niej ani słowem, co najprawdopodobniej znaczyło, że obraził się na śmierć. To bynajmniej jej nie martwiło, wręcz miała nadzieję, że stan ten będzie trwały i przyczyni się również do zerwania relacji między ich rodzinami bez konieczności jej własnej, bezpośredniej interwencji. Albowiem, choć dręczyły ją wyrzuty sumienia wynikające z faktu, że do tej pory nie uprzedziła o tym Amelii, myśl o rozmowie na ten temat z kimkolwiek wciąż była nieznośna i sprawiała, że ze zdenerwowania kręciło jej się w głowie. Jednocześnie miała nadzieję, że po tym, co się wydarzyło, podobnie jak w przypadku Victora, sprawa Michała zamknie się raz na zawsze, przynajmniej od strony ich wzajemnej relacji, bo jeśli chodzi o niechęć czy wręcz wrogość, jaka z tego powodu narośnie między ich rodzinami, nie miała co do tego żadnych złudzeń.
„Ale poradzimy sobie” – mówiła do pana Szczepana. – „Akurat w Krzemińskich zawsze lepiej jest mieć wrogów niż fałszywych przyjaciół, wtedy przynajmniej sprawa jest jasna. Szkoda mi tylko Robcia i Meli, bo oni najbardziej będą się z nimi męczyć, ale cóż… tak było i wcześniej, a pomysł z działką od Andrzejczakowej nie był mój, więc czy powinnam czuć się winna?”
Westchnęła, wspominając nocną rozmowę z Amelią, kiedy niepotrzebnie przyznała jej się do rzekomo wciąż trwającego uczucia do Michała. Pośpieszyła się z tym o zaledwie kilka tygodni, bo gdyby wówczas zostawiła to tak, jak było, dzisiaj wszystko wyglądałoby o wiele prościej. A jednak czuła, że tamta rozmowa mimo wszystko była jej do czegoś potrzebna.
„Mela opowiedziała mi wtedy o tacie” – tłumaczyła, wpatrując się w zdjęcie pana Szczepana. – „O tym, co mówił o swoim promyczku, i o tym, że przyśnił się Robertowi, żeby powierzyć mu pod opiekę swoją starszą córkę. Nie wiem dlaczego, ale to mi się wydaje bardzo ważne… ważne też dla mnie, bo dzisiaj jestem na sto procent pewna, że tata za nic w świecie nie powierzyłby mnie Miśkowi. To już prędzej nie oddałby mnie nikomu. Ja zresztą nie chcę być z nikim, jeśli nie mogę z nim… z moim promyczkiem kochanym…”
Ze smutkiem wspomniała smętną twarz Majka i jego słowa. W tych sprawach nie ma miejsca na niuanse, jest albo „tak”, albo „nie”, koniec kropka.
„Dokładnie tak, Szczepciu” – westchnęła. – „Michaś jest taki sam jak ty, wierny na zawsze swojej Anabelli, więc ja, chociaż kocham go całym sercem, znam swoje miejsce i wiem, na ile mogę liczyć. Tylko na status jego przyjaciółki i terapeutki. Ale czy to źle? W tej roli przecież też jestem mu potrzebna, a przynajmniej byłam do niedawna, bo teraz… Przykro mi to mówić, ale teraz on już chyba nie chce mojej terapii, wiesz?” – dodała smutno. – „W ostatnich tygodniach był w najgorszym kryzysie od lat i nie powiedział mi o tym ani słowa, nie poprosił o pomoc, a kiedy wzięło go na brandy, nawet nie wysłał głupiego smsa, nic… nic! I teraz też od tygodnia nawet nie pozwala się odwiedzić, a ja tak bym chciała go zobaczyć, chociaż na chwilkę! Szczepciu, powiem ci, że trochę się boję… Bo czy on się czegoś nie domyślił?”
Rozterki duszy, z których zwierzała się panu Szczepanowi, wiedząc, że pod żadnym pozorem nie może o nich wspomnieć nikomu z żyjących, oprócz traumy związanej z Michałem wiązały się z rosnącą tęsknotą za Majkiem, ta zaś coraz bardziej była podszyta obawą o to, co będzie dalej. Nie widziała go już pełny tydzień, kontaktowali się jedynie w sprawach służbowych, które – by nie musiał męczyć chorego gardła – załatwiali drogą smsową. Na szczęście czuł się już dużo lepiej i po weekendzie, kiedy miał zakończyć przyjmowanie antybiotyku, zapowiedział powrót do pracy. Iza czekała na to z utęsknieniem, a jednocześnie z niepokojem, w jego zachowaniu wyczuwała bowiem dyskretny dystans, który, pomijając to, że sprawiał jej przykrość, mógł mieć drugie, fatalne dno. A jeśli Majk domyślał się jej z trudem skrywanych uczuć?
„W tamten poniedziałek, na szkoleniu z samoobrony, a potem kiedy gadałam z nim na parkingu, zachowywałam się karygodnie” – rozważała po raz kolejny z niezadowoleniem, zmierzając cmentarną alejką w stronę bramy wyjściowej. – „Uciekałam wzrokiem i nie tylko, rumieniłam się jak gówniara… Co prawda nic dziwnego, wtedy sama jeszcze nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, więc nie mogłam świadomie temu przeciwdziałać. Jednak on mógł coś wyczuć, domyślić się… Czy właśnie dlatego zrezygnował z terapii? Może przez to złapał jeszcze większego doła i to było tą słynną ostatnią kroplą, która przepełniła czarę? Boże, nie, tylko nie to! A jeśli przez to będzie chciał się ode mnie odsunąć? Zdystansować się i ochłodzić naszą relację po to, żeby ratować mnie od samego siebie?”
Znaczące słowa, które Majk wypowiedział na samym początku terapii, wróciły do niej jak bumerang. Neutralna relacja z tymi moimi kobietami to jest coś, na co jestem bardzo wyczulony, i cholernie skrupulatnie tego pilnuję. Kiedy widzę, że któraś zaczyna choć trochę się angażować, natychmiast zrywam z nią kontakt… dla jej dobra.
Czy także w jej zachowaniu wyczuł oznaki tego rodzaju niebezpiecznego zaangażowania i podobnie chciał postąpić również z nią? Majk był wszak świetnym obserwatorem i znakomitym psychologiem, udowodnił to już przecież wielokrotnie. Co prawda w jej przypadku zerwanie kontaktu byłoby trudne, zważywszy na rolę, jaką pełniła w Anabelli, i realną pomoc, na jaką mógł liczyć z jej strony w prowadzeniu interesów firmy, a także na szczerą przyjaźń, jaka ich łączyła. Jednak czy de facto musiałby się jej pozbywać? Wcale nie. Wystarczyłby taki właśnie dystans jak teraz – delikatny acz wymowny sygnał przypominający jej o neutralności, na jaką od początku się umawiali.
Jak on to kiedyś ujął? Nie zrozum mnie źle, Iza. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś megalomana, który myśli sobie nie wiadomo co. Po prostu w przeszłości miałem już takie doświadczenia… przykre doświadczenia… i czułbym się fatalnie, gdyby coś takiego nas poróżniło.
„Ja też nie chciałabym, żeby do tego doszło, kochanie” – myślała smutno, wsiadając do samochodu i uruchamiając silnik. – „I postaram się do tego nie dopuścić. Nie mam pojęcia, jak zachowywałam się w czwartek, kiedy obudziłeś się po brandy, może na świeżo coś było po mnie widać? Dałabym głowę, że nie zdradziłam się w żaden sposób, to ty sam przecież chciałeś, żeby głaskać cię po włosach, a ja robiłam to tak jak zawsze, ale… kto wie? Ja już chyba nie mogę ufać samej sobie.”
W tym kontekście sprawa Michała i jego nieszczęsnej drugiej szansy, o której oprócz Amelii i Lodzi zdążyła opowiedzieć również Majkowi, miała przynajmniej jakieś jasne strony. Majk bowiem sądził, że ona dalej kocha się w Michale, wszak od samego początku, odkąd tylko zaczęli o tym rozmawiać, niezmiennie podtrzymywała go w tym przekonaniu. Nawet ostatnio, kiedy wspomniała mu o willi pod wierzbami…
„Brr!” – wzdrygnęła się, hamując na skrzyżowaniu. – „Willa w Polanach, jeszcze czego! Chyba na głowę upadłam, że przez kilka tygodni brałam to na poważnie! Ale dobra, nieważne, mniejsza o to… Dzięki tej pomyłce przynajmniej na jakiś czas mam zasłonę dymną przed Majkiem, chociaż jeśli on zapyta mnie o Miśka, to oczywiście powiem mu prawdę. Na szczęście ostatnio niewiele o to pytał… miesiąc temu w moje urodziny, a potem już ani razu. I oby to potrwało jak najdłużej! Dopóki będzie sądził, że ciągle kocham Misia, dopóty będę w miarę bezpieczna. To da mi czas na nauczenie się, jak się zachowywać, żeby nie domyślił się, że kogo kocham naprawdę… Nawet jeśli wtedy, na parkingu, zaczął coś podejrzewać, uspokoję go i odzyskam jego zaufanie. Muszę tylko zachowywać się normalnie, jak zawsze, i bardzo uważać, żeby nie przegiąć w żadną stronę, bo gdybym przez nieostrożność miała stracić jego przyjaźń, to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła!”
Myśli te odrobinę ją uspokoiły, pozostał jedynie niepokój o stan ducha Majka i strategię, jaką powinna przyjąć wobec niego w najbliższych dniach i tygodniach. To, czego była pewna, to przekonanie, że nie wolno jej o nic go dopytywać. Zgodnie z tym, co obiecała mu w maju, nie mogła naciskać, ani dawać mu do zrozumienia, że oczekuje zwierzeń, musiała być dyskretna, teraz wręcz chorobliwie dyskretna i ostrożna aż do bólu. Nie musiała zresztą o nic pytać, sama doskonale wiedziała, co było przyczyną jego ostatniego kryzysu – bo cóż to mogło być innego, jeśli nie to co zwykle? Wciąż to samo, niezmiennie to samo, choć tym razem w krytycznym natężeniu, z którym niestety sobie nie poradził.
A jeśli to będzie się powtarzać? Jeśli powtórzy się niebawem? Majk przecież znowu był zdany tylko na siebie, sam z ponurymi myślami, które mogły po raz kolejny doprowadzić go na skraj przepaści. Siedział wszak w domu samotnie przed tyle dni… chory, złamany, nadal nieszczęśliwy… Czy to źle, że chciała przy nim być? Tylko być, nic więcej, o nic nie pytać, a jedynie wspierać go przyjacielską obecnością, jak już dawno ustalili w ramach regulaminu terapii. Po prostu trwać obok i czujnie pilnować, żeby znów się nie załamał, starać tym razem w porę wychwycić pierwsze jaskółki zbliżającego się kryzysu. Niczego więcej nie oczekiwała, ani nie pragnęła… Tymczasem on nie chciał już nawet tego.
„Wbrew jego woli nie mogę zrobić nic” – myślała smutno, ruszając na zielonym świetle. – „Michasiu, skarbie, promyczku kochany… nie odpychaj mnie, nie odsuwaj od siebie, proszę. Obiecuję, że będę przykładną terapeutką, zadbam o to, żebyś ani przez chwilę nie czuł się przy mnie niekomfortowo. Sam wiesz, jak perfekcyjnie umiem ukrywać uczucia, więc obiecuję, że z tego skorzystam i już nigdy więcej nie będę cię niepokoić takim zachowaniem jak wtedy na parkingu. Słowo. Tylko nie uciekaj ode mnie, nie trzymaj mnie na dystans… Nie zabieraj mi moich okruszków… Tak bardzo chciałabym cię już zobaczyć…”
Z torebki dobiegł dźwięk nadchodzącego smsa. A jeśli to był Majk? Czy znów czytał w jej myślach? Prowadząc samochód nie mogła jednak odebrać wiadomości i dopiero na kolejnym skrzyżowaniu, gdy zapaliło się czerwone światło, z niecierpliwością sięgnęła po telefon. Sms był od Krawczyka.
Pani Izabello, przypominam o poniedziałkowej wizycie, którą mi Pani obiecała. Godzina 10.00? Z uniżonym ukłonem, Sebastian Krawczyk.
Westchnęła z rozczarowaniem i szybkimi ruchami palców wklepała odpowiedź.
Tak, oczywiście pamiętam. Potwierdzam godzinę 10.00. Pozdrawiam i do zobaczenia.
***
– Iza, przyjechał ten facet od cateringu – oznajmiła Izie Klaudia, mijając się z nią przy obsłudze stolików. – Jest u Lizki w kuchni i chce z tobą gadać.
– Dobra, dzięki, już lecę! – odparła Iza, podając jej karteczkę z zapisanymi zamówieniami oznaczonymi kodami stolików. – Zrealizujesz to za mnie u Wiki? Za jakieś piętnaście do dwudziestu minut powinnam wrócić.
– Jasne – skinęła głową Klaudia. – Nie ma problemu.
Piątkowe popołudnie w Anabelli mijało dotąd w miarę spokojnie, jednak jak zwykle im bliżej było wieczoru, tym pracy robiło się więcej, a niektóre zadania, takie właśnie jak rozliczenie z klientem odbierającym dziś duże zamówienie cateringowe, pod nieobecność szefa mogła wykonać tylko Iza. Na szczęście na sali pracowały dziś dwie kolejne nowo zatrudnione kelnerki, Kinga i Martyna, które od wczoraj zasiliły szeregi ekipy Anabelli i podobnie jak Patrycja mogły się pochwalić doświadczeniem umożliwiającym im natychmiastowe podjęcie zadań w bezpośrednim kontakcie z klientem.
Po załatwieniu z przybyszem sprawy cateringu Iza wróciła na salę, gdzie powoli gęstniały napływające tłumy gości. Jako że był to już ostatni weekend września i za kilka dni miał się rozpocząć rok akademicki, do miasta zjeżdżało coraz więcej studentów spoza Lublina, co dawało się odczuć również w lokalach gastronomiczno-rozrywkowych, w tym w cieszącej się wielką popularnością Anabelli. Dziś jednak, pomimo tłumu na sali i wciąż trwającej nieobecności szefa, zastępująca go Iza nie miała problemów kadrowych, to zaś bezpośrednio przekładało się na komfort pracy całego zespołu.
„Czyli jednak Pepcio ma poważny kłopot z prawą nóżką” – rozważała smutno informacje otrzymane tego popołudnia w rozmowie telefonicznej z Agnieszką, ze służbowym uśmiechem podając do stolików piwo i przekąski. – „A kto wie, jakie jeszcze konsekwencje wypadku wyjdą na jaw z czasem. Wszystko przez tych idiotów, których do Korytkowa sprowadził… no właśnie, kto? Ech, szkoda słów. I ja go jeszcze broniłam…”
Pośrednie wspomnienie Michała sprawiło, że jej służbowy uśmiech na kilka chwil zamienił się w kwaśny grymas, jakby połknęła kawałek cytryny. Nie, stanowczo, teraz lepiej było o tym nie myśleć – na pewno nie podczas pracy. Jednak od kilku godzin nie mogła całkowicie wyzbyć się poczucia dyskomfortu, które uderzyło ją w czasie rozmowy z Agnieszką, a które dotyczyło nie tyle konkretnych spraw omawianych z przyjaciółką, ile generalnie wszystkiego, co było związane z Korytkowem. Zauważyła bowiem, że po uporządkowaniu w sercu uczuć związanych z Michałem oraz po tym, co kilka dni wcześniej zdarzyło się w hotelu Europa, wciąż trudno jej było odetchnąć pełną piersią, bowiem każda myśl w jakikolwiek sposób powiązana z jej rodzinną miejscowością, nieuchronnie kojarzyła jej się z jego osobą i bezlitośnie psuła jej humor.
„Muszę z tym skończyć!” – pomyślała stanowczo, zagryzając wargi. – „Bo jak tak dalej pójdzie, to przez tego gnojka i sposób, w jaki zatruł mi w głowie Korytkowo, nie będę mogła bez wyrzygu pomyśleć nawet o wizycie u własnej rodziny! Do tego czas już byłby najwyższy uprzedzić Melę o zmianie sytuacji. Tylko jak? Przez telefon? Wolałabym jednak pogadać z nią o tym twarzą w twarz. Zwłaszcza że…”
– Iza! – przerwał jej wesoły, niewątpliwie znajomy głos.
Nim zdążyła dobrze się odwrócić, już ściskały ją dwie roześmiane dziewczyny, w których w oszołomieniu dopiero po kilku sekundach rozpoznała Beatę i Emilię.
– Ach… to wy! – zaśmiała się, odwzajemniając im uściski. – Wariatki jedne, ale mnie zaskoczyłyście!
– Niespodziaaaanka! – zawołały obydwie naraz i znowu wybuchnęły zaraźliwym śmiechem, któremu Iza nie mogła nie zawtórować.
– A jakie macie szampańskie humorki! – zauważyła wesoło. – I dobrze! Fajnie was widzieć, chcecie jakiś stolik?
– Chętnie – podchwyciła Beata, ubrana dzisiaj, podobnie jak przyjaciółka, w elegancką sukienkę, której efekt podkreślał starannie zrobiony makijaż. – Dzisiaj taki u was ścisk, że ledwo można się ruszyć, tam przy wejściu to już wszystko pozajmowane!
– Mam jeszcze dwa wolne tam – Iza wskazała na sektor C. – Weźcie ten mniejszy pod samą ścianą, przyniosę wam coś do picia. Co zamawiacie?
– Aaa… ja dzisiaj wyjątkowo napiję się piwa! – oznajmiła ze śmiechem Beata, a Emilia pokiwała głową, podnosząc w górę oba kciuki. – No co, raz się żyje! Zwykle nie piję alko, ale dzisiaj zrobię wyjątek, mamy z Emi wielką ochotę dobrze się zabawić!
Iza znów roześmiała się, szczerze ubawiona jej zaraźliwym entuzjazmem, i poprowadziła je do upatrzonego stolika.
– No widzę, widzę! – przyznała wesoło po drodze, taksując wzrokiem ich sukienki. – Odstrzeliłyście się dzisiaj jak na jakiś bal! Szukacie księcia do tańca? – zażartowała, mrugając do niej. – To dobrze trafiłyście! W Lublinie wszyscy wiedzą, że najlepszy wybór potencjalnych księciów jest właśnie w Anabelli!
– Ach! – prychnęły śmiechem obie dziewczyny.
– Nie ufaj pozorom! – zastrzegła wesoło Beata. – Emi nie ma dzisiaj ze sobą Jacka, bo wyjechał na tydzień, ale niczego nie będziemy robić za jego plecami. Mamy dzisiaj w planach zabawę na solo, bez żadnych facetów!
– Jasne! – zaśmiała się Iza. – Przecież żartowałam! Jesteście w Lublinie na dłużej?
– Przyjechałyśmy parę dni wcześniej, ale już zostajemy na miejscu do początku roku akademickiego – wyjaśniła jej Emilia. – Mamy praktyki do zaliczenia i chcemy to odwalić jak najszybciej, jeszcze przed początkiem zajęć. A co u ciebie? Ciągle tylko praca i praca?
– Ano tak – uśmiechnęła się, kiedy koleżanki zajmowały miejsca przy stoliku. – Ale ja to lubię, Emi… To jakie piwo wam podać?
Po przyjęciu od koleżanek zamówienia na piwo z przekąskami, obiecawszy im, że na parę minut usiądzie z nimi, by porozmawiać, udała się do baru, by poprosić Wiktorię o przygotowanie kufli, a następnie do kuchni po przekąski. Jednak kiedy wracała, jeszcze zanim zdążyła dobrze odejść od baru, z zaskoczeniem zauważyła, że przy stoliku Beaty i Emilii zrobiło się tłoczno – właśnie dosiadały się do niego kolejne trzy dziewczyny, w których natychmiast rozpoznała Darię i jej dwie koleżanki.
„A niech to!” – pomyślała zmrożona. – „Znowu one! Ta Daria jest po prostu bezczelna. Jak dobrze, że Tomek zaczyna dzisiaj zmianę dopiero o dwudziestej drugiej!”
W istocie, okoliczność ta odrobinę ją uspokoiła, była bowiem dopiero dziewiętnasta, a Tom, mając dziś do załatwienia jakieś prywatne sprawy na mieście, wyjątkowo zamienił się z Tymkiem i część swojej dniówki odpracował w paśmie wczesnopopołudniowym, by na jej drugą połowę zjawić się dopiero w nocy. Pozwalało to ufać, że do tego czasu trzy niemile widziane klientki znudzą się już i pójdą sobie, niemniej i tak fakt, że przysiadły się do Beaty i Emilii, z którymi ona sama miała zamiar porozmawiać, podziałał na nią irytująco. Najchętniej w ogóle omijałaby te dziewczyny szerokim łukiem, jednak, ponieważ niosła już na tacy zamówione piwo dla własnych koleżanek, nie miała innego wyjścia, niż podejść do stolika i przyjąć zamówienie również od tamtych.
– Ach, cześć! – przywitała ją beztrosko Daria, dziś ubrana z podobną elegancją jak Beata i Emilia, które, jak zauważyła Iza, nie wydawały się bynajmniej zachwycone tym niespodziewanym towarzystwem. – To co zamawiacie, dziewczyny? Dla mnie będzie tylko woda! Gazowana!
– Dla mnie też gazowana i paluszki – dodała jedna z jej koleżanek. – Ze dwie paczki prosimy. Aśka, co dla ciebie?
– To samo – zdecydowała się trzecia. – No, Beatko… jak miło was widzieć! Zostajecie już na zajęcia, czy tylko przelotem jesteście w Lublinie?
– Jeszcze nie wiemy – odpowiedziała zachowawczo Beata, nerwowym gestem odgarniając rozpuszczone włosy za ucho. – Nie mamy na razie konkretnych planów.
Tymczasem Iza, zestawiwszy na stolik piwo i krakersy dla Beaty i Emilii, planowała czym prędzej się wycofać, a następnie przekazać realizację zamówienia Darii komuś innemu, nie miała bowiem najmniejszej ochoty dosiadać się do nich w takiej sytuacji. Jednak nim zdążyła wykonać ten plan, siedząca z brzegu Daria nagle chwyciła ją za rękę i pociągnąwszy ku sobie, zapytała konspiracyjnym lecz wyraźnym półgłosem:
– Kiedy będzie Tomek?
Pozostałe dziewczyny, którym nie umknęło to pytanie, również spojrzały na nią wyczekująco, nie wyłączając Beaty i Emilii.
– Był już w pracy po południu – odpowiedziała lekko, uznając, że w tej sytuacji niepełna prawda nie będzie kłamstwem lecz przysługą wyświadczoną Tomowi. – Na wieczornej zmianie dzisiaj zastępuje go kolega.
– Ach! – mina Darii, podobnie jak miny jej koleżanek, natychmiast zrzedła, a w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie. – Serio?
– Mhm – skinęła głową, przybierając na twarz służbowy uśmiech. – Coś mu przekazać?
– A nie, nie – zmieszała się Daria. – Nic… tak tylko pytam.
Iza, z trudem powstrzymawszy się od wzruszenia ramionami, uznała, że nic tu po niej, zabrała zatem tacę i odeszła od stolika, wymieniając znaczące spojrzenia z Beatą, która teraz zdawała się już całkowicie stracić humor.
„No trudno, Beti, nie chcesz gadać z Darią i satelitkami, to sama im to powiedz” – pomyślała, zmierzając w stronę sektora C, by i tam przyjąć zamówienia. – „Bo jeżeli chodzi o mnie, to dopóki te trzy będą tam siedziały, nie ma mowy, żebym do was dołączyła!”
Zirytowana tą okolicznością czym prędzej przekazała sektor A Klaudii i przez kolejnych kilkanaście minut jedynie z daleka obserwowała najwyraźniej niezbyt klejącą się rozmowę przy stoliku Beaty i Emilii. Mimo wszystko miała nadzieję, że ich konwersacja nie potrwa długo i wkrótce ona również będzie mogła wymienić chociaż kilka zdań z dawno niewidzianymi koleżankami. Jednocześnie żal jej było Toma, bo choć dzisiaj, dzięki przypadkowej zamianie godzin pracy z Tymkiem, miał szanse uniknąć konfrontacji z Darią, ta ewidentnie zamierzała dalej go prześladować, a to znaczyło, że w kolejnych dniach tak czy inaczej czekała go ciężka przeprawa emocjonalna.
„Igra sobie z nim” – myślała wzburzona. – „Bawi się jego uczuciami i już nawet się z tym nie kryje, bo gdyby chciała porozmawiać z nim uczciwie, nie ciągałaby za sobą tych koleżaneczek! Chcą we trzy zrobić sobie z niego spektakl i tyle. Co za żenada…”
Urwała myśl, gdyż w tym momencie podeszła do niej Ola.
– Iza, Wika woła cię na bar – rzuciła, kierując kroki na obsługiwany przez siebie sektor D. – Jakiś facet do ciebie.
– Okej, dzięki – odparła nieco zdziwiona. – Już idę.
Mówiąc to, natychmiast zerknęła w tamtą stronę, jednak, ponieważ bar był oblężony przez tłum klientów, trudno było jej dostrzec, o kogo mogło chodzić, a na pierwszy rzut oka nie wyłowiła wzrokiem żadnej znajomej sylwetki. To sprawiło jej względną ulgę, bowiem, choć nie spodziewała się, by to Michał złamał zakaz szukania jej w Anabelli, w pierwszym ułamku sekundy pomyślała właśnie o nim i serce ścisnęło jej się taką właśnie irracjonalną acz trudną do pokonania obawą. Na szczęście okazała się ona bezpodstawna – szybki przegląd stłoczonych przy barze osób wykazał, że Michała na sto procent tam nie było, zresztą koleżanki bez wątpienia rozpoznałyby go, więc Ola oznajmiałaby jej o jego wizycie z zupełnie inną miną.
„Mam już jakąś manię prześladowczą” – pomyślała z niesmakiem. – „A niepotrzebnie, bo Misiek, Bogu dzięki, prawdopodobnie obraził się na śmierć i do końca życia nie odezwie się już do mnie ani słowem. Może to jakiś klient w sprawie cateringu albo dostawca? Byle tylko nie Rogalski… Mam nadzieję, że Majk zdążył już do niego zadzwonić i dogadać się osobiście.”
– Hej, Wika, szukałaś mnie? – zagadnęła, wsuwając się za blat baru.
Wiktoria, która przy pomocy Iwony energicznie mieszała drinki, w międzyczasie wydając klientom i kelnerkom zlewającą się na bieżąco kawę z ekspresu, pokiwała głową, nie przerywając pracy.
– Aha, jakiś facet chce się z tobą widzieć – powiedziała, ruchem podbródka wskazując na okolice wejścia na zaplecze. – O, tam czeka.
Pod ścianą stał w istocie odwrócony do nich bokiem młody mężczyzna, z nosem zatopionym w telefonie, ubrany, jak nie omieszkała zauważyć Iza, w eleganckie, markowe ubrania z najwyższej półki, z grubym złotym łańcuchem na szyi. Ten ostatni detal natychmiast zwrócił jej uwagę, bowiem o ile postać tego człowieka sama z siebie niewiele jej mówiła, o tyle ów łańcuch ewindentnie z czymś jej się kojarzył… z czymś, a raczej z kimś, kogo kiedyś musiała spotkać. Tak, zdecydowanie, już raz na pewno go widziała. Jednak gdzie? Kiedy? Pomimo wysiłku pamięci nie potrafiła sobie tego przypomnieć.
– Dzięki – rzuciła do Wiktorii, kierując się w jego stronę.
Mężczyzna musiał zauważyć ten ruch, gdyż natychmiast podniósł głowę znad rozświetlonego ekranu aparatu i wygasiwszy go, zwrócił się ku niej z wyrazem twarzy wskazującym, że z miejsca ją rozpoznał. Mimo że ona sama wciąż nie wiedziała, z kim ma do czynienia, jej uwadze nie umknął fakt, że miał bardzo poważną, wręcz grobową minę, to zaś wzmogło w niej niepokój i napięcie. Kto to był? Głowę by dała, że już gdzieś go widziała!
– Cześć – powiedział, wyciągając rękę. – Pamiętasz mnie? Po twojej minie widzę, że chyba nie bardzo, co? Darek.
„Darek? Zaraz… Darek?” – migało w głowie Izy, kiedy podawała mu dłoń. – „Ach, no jasne! Darek!”
Dopiero teraz z czeluści pamięci wychynęła jej w całej okazałości scena z korytkowskiego sklepu, gdzie w wakacje w istocie obsługiwała raz tego mężczyznę, towarzysza Moniki Klimek, kiedy oboje kupowali u niej markowe francuskie wino za szaloną kwotę stu siedemdziesięciu złotych od butelki. To był ewidentnie on – partner Moniki ze złotym łańcuchem na szyi, płacący za zakupy złotą kartą debetową.
– Ach, tak, już pamiętam – uśmiechnęła się z ulgą. – Wybacz, chwilę mi to zajęło, widzieliśmy się bodaj tylko raz? I to w zupełnie innym kontekście.
– Zgadza się – skinął głową. – Raz w Korytkowie. Możemy zamienić dwa słowa?
– Oczywiście – zgodziła się bez wahania, wskazując mu, by stanęli bliżej ściany, gdzie było w miarę cicho i spokojnie. – W czym mogę ci pomóc?
Co prawda wspomnienie owego Darka kojarzyło jej się dość pozytywnie ze względu na Monikę, którą mimo swej dawnej podstawówkowej zazdrości o Michała zawsze na swój sposób lubiła, niemniej w duchu była głęboko zdziwiona tą wizytą. Nie tylko tym, że ów raz widziany klient z Korytkowa zadał sobie trud odnalezienia jej tu, w Anabelli, ale przede wszystkim tym, że z Moniką od lat nie utrzymywała przecież żadnych kontaktów, a wakacyjne spotkanie w sklepie było tylko jednorazowym, przelotnym epizodem. Czego zatem mógł chcieć od niej ten człowiek, o którym wiedziała tylko od Amelii i Doroty, że był bardzo bogaty, co zresztą udowodnił, lekką ręką kupując wówczas w ich sklepie najdroższe wino? To mimo wszystko było intrygujące… intrygujące, a zarazem niepokojące.
– Dzwoniłem do ciebie – podjął Darek, przyglądając jej się uważnym, przenikliwym wzrokiem. – Ze dwa albo trzy razy. A raczej próbowałem, bo ty nie odbierałaś.
– Ach, serio? – zdziwiła się. – Kiedy?
– W poniedziałek, a potem we wtorek – odparł rzeczowo. – Sygnał był, ale bez odzewu.
– A tak! – przypomniała sobie nagle tajemnicze połączenia przychodzące z nieznajomego numeru w dniu spotkania z Michałem w hotelu Europa. – Poczekaj – zatrzymała go, wyjmując z kieszeni fartuszka noszony tam stale prywatny telefon, po czym, wyszukawszy w historii połączeń rzeczony numer, pokazała mu go na wyświetlaczu. – To był twój?
– Mhm – skinął głową mężczyzna, rzuciwszy okiem na ekran. – Dzwoniłem kilka razy.
– Wiem, ale akurat wtedy nie mogłam odebrać, a potem próbowałam oddzwonić i nikt się nie odzywał, więc dałam sobie spokój. Uznałam, że skoro ktoś ma do mnie sprawę, to zadzwoni jeszcze raz, albo…
– Dobra, nieważne – przerwał jej Darek, machając niecierpliwie ręką. – Przyjechałem osobiście, więc już mniejsza o te telefony. Nie pytaj mnie, skąd mam twój numer, ani jak tu trafiłem, w ogóle o nic nie pytaj, okej? To nie było łatwe, ale musiałem, bo chcę cię prosić o jedną rzecz, no i w ogóle w razie czego chcę mieć z tobą kontakt. O ile oczywiście to, co o tobie słyszałem, to prawda – zaznaczył, świdrując ją wzrokiem. – Bo podobno jesteś dziewczyną Michała Krzemińskiego, tak?
– Ach! – zdumiona twarz Izy ścięła się natychmiast i oblekła gradową chmurą.
– Sprawa jest syfiasta, więc na razie nic nie będę ci mówił – zastrzegł Darek, nim zdążyła zaprotestować, najwidoczniej jej reakcję uznając za potwierdzenie swojej tezy. – Najpierw muszę dowiedzieć się na bank, jak faktycznie było, od tego wszystko zależy. Dzisiaj chcę cię prosić tylko o dwa numery telefonów, okej? Jeden do tego twojego Michała – imię to wycedził przez zęby – a drugi do jego kumpla, co był wtedy w Korytkowie i podobno ty go też znasz, bo jest z tobą na studiach. Zbyszek czy jakoś tak.
– Zbyszek – skinęła głową, patrząc na niego z niepokojem.
– Masz do nich numery, tak czy nie?
– Mam… oczywiście mam – pokiwała głową. – Ale o co chodzi?
– Nie pytaj – powtórzył z naciskiem Darek. – Jeśli to się potwierdzi, wszystko ci powiem, ale nie teraz. Nie jestem z tych, co sprzedają niesprawdzone informacje, muszę mieć pewność. To co? Dasz mi je?
Iza spojrzała na niego z zastanowieniem. Jego poważna mina i zaciśnięte wargi sprawiały dość niepokojące wrażenie. Czy powinna się w to mieszać? Cokolwiek miało związek z Michałem, jej już przecież nie dotyczyło, a mogło przynieść tylko niepotrzebne kłopoty. Nie chciała mieć z tym nic wspólnego. A z drugiej strony przecież wciąż miała zapisany w kontaktach jego numer telefonu, więc skoro ów Darek do czegoś go potrzebował… Co jej szkodziło mu go podać?
– Proszę cię… Iza, tak? – upewnił się, na co ona odruchowo pokiwała głową. – Iza. Nie rób problemów, daj mi te numery, to przecież nic takiego. Mam do nich obu parę pytań. Jak ty mi nie podasz, to znowu będę musiał szukać jak głupek, nie rób mi tego, co? – w jego głosie zabrzmiała nuta zmęczenia. – I nie bój się, nie jestem żadnym naciągaczem ani nikim takim. Zapewniam cię, że gramy w jednej drużynie. No… daj mi je.
Coraz mocniej zdenerwowana Iza, nic nie rozumiejąc z tej rozmowy, lecz tym bardziej nie chcąc nic rozumieć, zagryzła wargi i wpatrywała się z wahaniem we wciąż trzymany w ręce telefon. Michał i Zbyszek… konflikt, który pojawił się między nimi po wypadku Pepusia… Konflikt, w którym od początku nie chciała brać udziału, a który teraz, być może, był w jakiś sposób związany z prośbą tego Darka. A może to jednak wcale nie o to chodziło? Niemniej, tak czy inaczej, czy powinna się w to pakować? Podawanie cudzych numerów osobom, które ledwo się zna, nie jest chyba zbyt eleganckie…
Nagle na pamięć wróciła jej finałowa scena z hotelu Europa, niechciany, brutalny dotyk dłoni Michała i paraliżujący uścisk jego ramion, w których trzymał ją wbrew jej woli niczym w żelaznych kleszczach. Na to wspomnienie znów zrobiło jej się niedobrze, a fala tamtego oburzenia po raz wtóry uderzyła jej do głowy. Ach, drań, bezczelny drań! Jak on śmiał! A ona jeszcze miałaby się nim przejmować? Mieć jakieś skrupuły? Co ją obchodziło, co ten cały Darek zrobi z numerem do niego czy do Zbyszka? A niech sobie robi, co chce!
– Okej – zdecydowała się, stanowczym gestem aktywując ekran. – Dam ci je, tylko pod warunkiem, że nie powiesz im, od kogo je masz.
– Jasne, nic nie powiem – zgodził się natychmiast.
Przedyktowała mu zatem po kolei oba numery i wygasiwszy telefon, schowała go z powrotem do kieszeni. Darek jeszcze przez chwilę edytował kontakty, po czym zrobił to samo ze swoim aparatem i dopiero wtedy przeniósł na nią wzrok.
– Dobra, dzięki – powiedział, przyglądając jej się tym samym uważnym, przenikliwym wzrokiem co wcześniej. – Będę się z nimi kontaktował, mam tylko prośbę, żebyś ich o tym nie uprzedzała, okej?
– Nie mam takiego zamiaru – wzruszyła ramionami.
– Super. I słuchaj… – zawahał się. – Powiedz mi jeszcze jedną rzecz, dobra? Tylko nie pytaj, po co mi to, po prostu odpowiedz na pytanie, które ci zadam. Obiecuję, że w swoim czasie, jak już będę miał komplet informacji, skontaktuję się z tobą i wszystko ci wyjaśnię.
Iza patrzyła na niego na wpół podejrzliwie, na wpół z niepokojem. Mimo że w pierwszej chwili cofnęła się na znak protestu, już w kolejnej – ku własnemu zdziwieniu – była gotowa odpowiedzieć mu na pytanie, które chciał jej zadać, nie wzbraniać się przed tym. Dlaczego? Po trosze chyba z ciekawości, a po trosze również za podszeptem intuicji, bowiem człowiek ten, mimo że widziała go dopiero drugi raz w życiu, miał w sobie coś, co budziło sympatię i tego rodzaju zaufanie, które odczuwa się względem ludzi z gruntu uczciwych, a przynajmniej sprawiających takie wrażenie.
– Okej – odparła ugodowo. – Pytaj.
Darek pokiwał powoli głową, przyglądając jej się wzrokiem, w którym czaiła się dziwna mieszanina emocji – z jednej strony nutka mimowolnej sympatii, z drugiej zaś jakby cień współczucia, wręcz politowania.
– Chodzi mi o dzień, kiedy zdarzył się tamten wypadek w Korytkowie – wyjaśnił jej spokojnym tonem. – Pamiętasz?
– Oczywiście – odparła smutno. – Trudno by mi było nie pamiętać, byłam jego bezpośrednim świadkiem. Agnieszka, ta dziewczyna, która została poszkodowana razem z synkiem, to moja przyjaciółka… zresztą nasza koleżanka z klasy, moja i Moniki – zaznaczyła, podnosząc na niego znaczący wzrok. – Razem chodziłyśmy do szkoły.
Twarz Darka nawet nie drgnęła.
– Tak, wiem, słyszałem – odparł tym samym kamiennie spokojnym głosem. – Przykro mi, szkoda dzieciaka, ale ja nie o samym wypadku chciałem mówić. Interesuje mnie tylko jedna rzecz z tego dnia, mianowicie tamta msza wieczorem w kościele za zdrowie małego. Byłaś na niej?
– Byłam – odparła, zaskoczona tym pytaniem. – Spóźniłam się minutę albo dwie, ale byłam.
– Michał Krzemiński był z tobą?
– Nie – pokręciła głową, a jej twarz znów ścięła się jak porażona paralizatorem. – Poszłam tam prosto z autobusu, wracałam z Radzynia, ze szpitala od Agi, ledwo się wyrobiłam. Byłam sama.
– Ale on też był w kościele? Niezależnie od ciebie? – sondował dalej Darek nieco prowokującym tonem, nie odrywając oczu od jej twarzy. – Cała wiocha podobno była, więc on na pewno też?
Iza natychmiast zwizualizowała sobie tamtą sytuację, tak wyraźnie, jakby zdarzyła się wczoraj – sms, którego wysłała do Michała z busa, prosząc o udział w modlitwie za Pepusia, a potem chwilę, kiedy, stojąc z tyłu kościoła pod figurą Matki Bożej, skanowała wzrokiem tłum, by wyszukać wśród niego jego sylwetkę.
– Nie – odparła z przekonaniem. – Nie było go.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie. Zresztą parę dni później przepraszał mnie nawet za tę nieobecność, bo, jadąc z Radzynia, prosiłam go wprost w smsie, żeby przyszedł do kościoła. Tłumaczył mi potem, że nic nie wiedział o tej modlitwie, a mojej wiadomości nie odebrał na czas, bo miał wtedy jakieś pilne obowiązki.
– Okej, rozumiem – skinął głową Darek, a przez jego dotąd ścięte w poważną minę wargi przemknął ironiczny półuśmieszek. – Dzięki, Iza, to dla mnie ważny szczegół. No dobra – dodał, wyprostowując się. – W takim razie spadam już, nie będę cię dłużej zatrzymywał, widzę, że jesteś w robocie. Prawdopodobnie odezwę się za jakiś czas, albo telefonicznie, albo znowu wpadnę osobiście, zobaczymy. No, trzymaj się – wyciągnął ku niej rękę. – I jeszcze raz dzięki.
Po czym, uścisnąwszy dłoń, którą podała mu bez wahania, zdecydowanym krokiem odszedł w głąb tonącej w półmroku sali, szybko znikając w gęstniejącym tłumie.
***
– Tak, poszły już sobie w cholerę – odpowiedziała na pytanie Izy Beata, wydymając wargi z poirytowaną miną. – I całe szczęście, bo już dłużej bym z nimi nie wytrzymała!
Trwała właśnie druga przerwa w dyskotece. Jak zauważyła obserwująca stan sali Iza, dopiero teraz Daria i jej dwie koleżanki opuściły towarzystwo Beaty i Emilii, dzięki czemu ona sama wreszcie mogła do nich podejść.
– Czepiły się jak rzep, ledwo się ich pozbyłyśmy – skrzywiła się Emilia, wskazując jej wolne krzesło. – No, siadaj, nie bój się, już tu nie wrócą. Rozczarowały się, że nie ma dzisiaj Tomka, i nie chciały dłużej siedzieć. Daria to, mam wrażenie, była wręcz wkurzona, co nie, Beti? A przecież sama kopnęła go w tyłek – wzruszyła z dezaprobatą ramionami. – Ona chyba serio nie wie, czego chce.
– Nie wie – zgodziła się ponuro Beata, zmęczonym gestem odgarniając sobie włosy z twarzy i sięgając po szklankę. – Albo właśnie wie doskonale, Emi. Ale dajmy już temu spokój, co? Tylko humor nam popsuły… Sorry, Iza – dodała, zerkając na zafrasowaną minę Izy, która w milczeniu zajęła wskazane jej krzesło. – Chciałam się ich pozbyć szybciej, ale się nie dało, łaziły za nami wszędzie, nawet na parkiecie koniecznie musiały tańczyć blisko. Hej, co z tobą? Jak nie masz teraz czasu na pogawędkę, to nie przejmuj się nami, widzę przecież, jakie macie tłumy.
– Spokojnie, Beciu – uśmiechnęła się Iza, jakby budząc się z letargu. – Wybacz, zamyśliłam się. Tłumy to nie problem, dzisiaj mam na sali tyle dziewczyn, że nie muszę pomagać w obsłudze i chętnie z wami porozmawiam. Przynajmniej parę minut, póki trwa przerwa w muzyce. Czekam na to przecież już ponad dwie godziny – zaznaczyła z przekąsem.
– No wiem, my też – skrzywiła się Beata.
– To mówcie szybko, co u was? – podjęła energicznie. – Jak idą prace nad kliniką?
– Świetnie! – ożywiła się natychmiast Beata, wymieniając pełne satysfakcji spojrzenia z Emilią. – Kończymy doposażanie, chociaż na razie to będą bardzo proste sprzęty, bo przez budowę, wykończenie i te wszystkie formalności spłukałyśmy się już praktycznie do zera. Ale co tam… interes zacznie się kręcić, to doposażymy firmę, w co tam trzeba, do tego spłaci się długi, zwłaszcza te honorowe i może coś jeszcze dla nas zostanie! – zaśmiała się. – Wiesz, jak to jest, na początku na wielkie zarobki nie ma co liczyć, więc nastawiamy się, że przez pierwszy rok w najlepszym razie będziemy wychodzić na zero.
– A jaki sprzęt macie w planach? – zaciekawiła się Iza. – Pytam, bo kompletnie się na tym nie znam. Jakaś elektronika?
– E, nie… elektronika to nasze marzenie – westchnęła Emilia. – W sensie sprzęt medyczny, głównie diagnostyczny, taki jak dla ludzi, tyle że w wersji dla zwierząt. Tomograf, usg, takie tam… Każda nowoczesna klinika powinna to mieć, a wiadomo, że u nas pacjentami nie będą same pieski i kotki, jak w mieście, tylko trzeba będzie zająć się też tymi większymi… no wiesz, krowy, konie i tak dalej.
– Tak, Beti pokazywała mi tę waszą salę przyjęć – uśmiechnęła się Iza. – Miejsca macie tam co najmniej dla dziesięciu koni! Tylko chciałabym widzieć, jak wy sobie dacie radę z takim koniem, zwłaszcza chorym… Nie potrzeba do tego raczej męskiej siły?
– Oczywiście – pokiwała głową Beata. – Musimy mieć pomocników, zwłaszcza że część interwencji to będą wizyty i zabiegi w terenie, z dojazdem do klienta. Dlatego, jak może pamiętasz, zbieramy już kadrę, chociaż planowo klinika ruszy dopiero od nowego roku.
– A nie już teraz, jesienią? – zdziwiła się. – Zdaje mi się, że mówiłaś…
– Mówiłam, ale zmieniłyśmy plan. Jeszcze nie wszystko jest gotowe, więc ustaliłyśmy, że nie będziemy niczego robić na pałę, tylko zaczniemy na pewniaka w styczniu.
– Słusznie. To będzie nowy rok rozliczeniowy, nie będziecie musiały śpieszyć się z papierologią, a bieżąca dokumentacja firmy to droga przez mękę. Wiem coś o tym – uśmiechnęła się znacząco. – No, ale to fajnie, super! I co, udało wam się zebrać jakichś sensownych ludzi do ekipy?
– Względnie – skinęła głową Beata. – Mamy już nagranych kilka osób, chociaż oczywiście ich predyspozycje będzie można ocenić dopiero, jak zaczniemy robotę. Ale i tak nadal brakuje nam facetów – dodała, patrząc na nią znacząco. – W sensie ludzi dysponujących większą siłą fizyczną, najlepiej do tego chociaż odrobinę popartą rozumiem. Pamiętasz, co o tym mówiłam, nie?
– Pamiętam – zmieszała się Iza. – Obiecałam ci, że jak ktoś taki z Korytkowa wpadnie mi pod rękę, to ci polecę. Tylko widzisz, Beti… ja w Korytkowie ostatnio jestem dość rzadko, nie mam za bardzo kontaktu z tamtymi ludźmi…
– Nie no, daj spokój! – zaśmiała się Beata, przechylając się ku niej nad stolikiem i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Nie o to mi chodziło! Nie będę przecież rozliczać cię z obietnic, mówiłam ci, że to miało być tylko tak sobie, przy okazji i niezobowiązująco. Chodziło mi o to, że gdybyś znała kogoś takiego jak wasz Tomek…
Na wspomnienie Toma jej wzrok odruchowo pobiegł w stronę wejścia na salę, gdzie zazwyczaj pilnował porządku rzeczony ochroniarz, i jej twarz oblekła się wyrazem zaskoczenia. Iza i Emilia natychmiast odwróciły się w tamtą stronę.
– A co on tu robi? – zdumiała się Emilia, werbalizując to pytanie w imieniu swoim i przyjaciółki. – Przecież dzisiaj miało go już nie być!
Iza roześmiała się, dostrzegłszy z daleka postawną sylwetkę Toma, widoczną teraz w półmroku tylko dzięki temu, że na czas przerwy zapaliła się część bocznych lamp.
– A kto mówił, że miało go nie być? – zapytała wesoło. – Ja nic takiego nie mówiłam!
Widząc na twarzach koleżanek wciąż nieustępujące zdziwienie, w kilku słowach wyjaśniła im naturę niedomówienia, o które sama zadbała, by przynajmniej spróbować uchronić Toma przed konfrontacją z Darią.
– I miałaś rację! – przyznała stanowczo Emilia. – Świetnie to rozegrałaś, serio. Bo jakby one jeszcze przy nas zaczęły mu dokuczać…
– To niestety i tak nieuniknione – zauważyła Iza, poważniejąc. – Nie dzisiaj, to jutro, przecież widać, że na niego czyhają. Ale przynajmniej dzisiaj dały mu spokój, a ja mam satysfakcję, że chociaż tyle mogłam dla niego zrobić. No, ale zostawmy to, miałyśmy o nich nie rozmawiać. Mówcie dalej o waszej klinice. Robicie już reklamę?
– Jeszcze nie – pokręciła głową Beata. – Zaczniemy od listopada albo nawet grudnia, a do tego czasu musimy ogarnąć jeszcze parę nieprzyjemnych spraw. No wiesz, żeby nie było jakiegoś falstartu.
– Nieprzyjemnych spraw? – powtórzyła Iza, patrząc na nią z niepokojem. – To znaczy?
– Ech… szkoda gadać! – machnęła ręką, wymieniając znaczące spojrzenia z Emilią. – Pamiętasz, co mówiłam ci o tym typie od was z Korytkowa? O Romanie Krzemińskim.
Iza pokiwała głową z kamienną twarzą.
– Pamiętam. Co, znowu coś wam bruździ? Mówiłaś, że już się odczepił.
– Aha, akurat! – prychnęła Beata. – Odczepił się! Przez niego, a właściwie przez jego kumpla z urzędu, nadzór budowlany przeciągnął nam o dwa miesiące odbiór budynku! A i tak do tej pory nie mamy jeszcze oficjalnego pisma z wynikiem kontroli – zaznaczyła ponuro. – Nieźle się tym stresujemy, bo niby podczas tej kontroli wszystko było okej, ale kto wie, co nam napiszą w papierach? Ten gad ma wszędzie znajomości, a po tym jak kiedyś spiął się z moim tatą, chyba naprawdę się na nas uwziął.
– Ale jak to „uwziął się”? – zapytała zdegustowana Iza. – Co wy macie z nim wspólnego? Przecież on ma swój motel i stację paliw, w dodatku nie w Suchej, tylko w Małowoli. Klinika weterynaryjna to nie jest dla niego żadna konkurencja.
– Nie jest – zgodziła się ponuro Emilia. – Ale to jest taka podła szuja, że chyba robi to z czystej złośliwości. Ja go nawet nie znam osobiście, tylko kojarzę z widzenia, za to on, mam wrażenie, wie o nas wszystko. Tak jakby zazdrościł, że ktokolwiek bez jego namaszczenia otwiera jakiś biznes w okolicy.
– Dokładnie – podchwyciła Beata. – Zachowuje się, jakby to był jego rewir, gdzie wszystko musi mieć pod kontrolą, wyobrażasz to sobie? Po części też z tego powodu odłożyłyśmy start kliniki na styczeń. Wolimy najpierw mieć w ręku komplet papierów, wszystko na piśmie, a nie tylko na gębę. Z tym typem w tle lepiej dmuchać na zimne.
Iza słuchała zmrożona tymi informacjami, potwierdzały one bowiem hipotezę, której się obawiała, a która dotyczyła planu kontroli finansowej, jaki Roman Krzemiński mógł powziąć nie tylko względem Amelii i Roberta, ale i innych biznesmenów z okolicy. Sama już dawno zauważyła jego imperialistyczne zapędy, a czy nie właśnie po to była mu potrzebna współpraca z Krawczykiem?
– Masz rację – zgodziła się. – Bardzo dobrze robicie, porządek w papierach to podstawa, a ten facet to naprawdę kawał łajdaka. Wiem, co mówię, bo znam go trochę, mówiłam wam kiedyś, że moja siostra i szwagier użerają się z nim od lat, a mają pecha o tyle, że jego najnowszy biznes jest usytuowany dosłownie po sąsiedzku. Tak czy inaczej uważajcie na niego, dziewczyny – podkreśliła ostrzegawczo. – To jest fałszywy, wyrachowany drań, przed którym naprawdę trzeba się mieć na baczności.
Mówiąc to, sama dziwiła się, jak wielką ulgę sprawiał jej fakt, że wreszcie mogła jawnie i bez skrupułów wyrażać swoją opinię na temat Romana Krzemińskiego. Ach, co za satysfakcja! Dobór każdego mocniejszego słowa, którym określała tego człowieka, był taki przyjemny, wręcz uskrzydlający! Jakże cudowne było poczucie wolności wypływające z prawdy, której już nie musiała się bać!
– No wiem, wiem – westchnęła Beata. – Nawet nie musisz nas ostrzegać, już się przekonałyśmy co to za jeden. Ale dobra, olać to! – machnęła ręką, wyprostowując się na krześle. – Poradzimy sobie, a dzisiaj nie przyszłyśmy tutaj, żeby myśleć o problemach, co nie, Emi? Miałyśmy się dobrze bawić, a ja jeszcze w ogóle nie zdążyłam się wyszaleć!
Iza uśmiechnęła się.
– Zdążysz, zaraz wznawiamy dyskotekę – zapewniła ją wesoło, zerkając na wskroś sali w stronę konsoli, gdzie ledwie widoczny w półmroku Antek wrócił już od baru z butelką wody mineralnej i powoli zajmował miejsce przed komputerem. – Minutka albo dwie i będzie można szaleć na parkiecie aż do upadłego.
– To powiedz nam jeszcze szybko, co u Agi i jej synka – przypomniała sobie Beata, poważniejąc. – Jak on się czuje? Polepszyło mu się chociaż trochę?
– Właśnie! – podchwyciła Emilia. – Słyszałam, to taka straszna historia! Biedna Aga! Mów, Iza, jak teraz wygląda u niej sytuacja?
Iza chętnie nakreśliła im w kilku zdaniach obecny stan faktów dotyczących zdrowia i rehabilitacji Pepusia, co obie koleżanki wysłuchały z zapartym tchem, prosząc o przekazanie Agnieszce przy najbliższej okazji serdecznych pozdrowień i życzeń zdrowia dla synka. Przerwa w muzyce trwała jednak nadal, gdyż, jak zaobserwowała z daleka Iza, Antkowi znowu przypadkowo rozłączyły się kable od nagłośnienia, co w ostatnich dwóch dniach zdarzało mu się już chyba piąty raz. Pochylił się więc nad plątaniną przewodów i kręcąc z dezaprobatą głową, podłączał je z powrotem we właściwych miejscach ku rosnącemu zniecierpliwieniu klientów czekających na wznowienie dyskoteki.
Tymczasem przez salę, rozglądając się, przeszedł Tom. Dostrzegłszy Izę, która podniosła się z krzesła i obserwowała go w oczekiwaniu, domyślając się, że prawdopodobnie czegoś od niej chciał, bez wahania skręcił w jej stronę.
– Hej, Iza! – rzucił z daleka. – Nie widziałaś może Chudego?
– Widziałam, ale z godzinę temu, teraz nie – odparła rzeczowo. – A po co ci on?
– E nie, nic takiego – machnął ręką. – Mam do niego interes w sprawie zastępstwa na jutro, bo ja będę musiał…
Urwał zaskoczony, dopiero teraz rozpoznając Beatę i Emilię, które z uśmiechem pozdrowiły go znad stolika.
– Cześć, Tomek! – zawołała wesoło Beata, podnosząc się z krzesła i podchodząc bliżej. Emilia poszła za jej przykładem. – Jak miło cię widzieć!
Skonfundowany Tom, przez którego twarz przebiegła teraz cała feeria świateł i cieni, skinął jej głową, starając się uśmiechnąć. Jego zmieszanie wyraźnie rozbawiło obie dziewczyny, które wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym, mrugnąwszy do równie rozbawionej Izy, obie jak na komendę ujęły go każda pod jedno ramię, pociągając go w stronę sektora B, gdzie znajdowało się jego stanowisko pracy.
– Chodź z nami, tarzanie! – rzuciła wesoło Beata. – Odprowadzimy cię i musimy pogadać! Tak dawno już cię nie widziałyśmy!
Tom bez oporu dał im się pociągnąć w kierunku drzwi, na chwilę tylko odwracając głowę, by zerknąć przez ramię na Izę, która na widok jego wciąż zmieszanej, nieco wystraszonej lecz jednocześnie rozpromienionej miny nie mogła nie parsknąć śmiechem. Szybko dała mu znak, żeby sobie nie przeszkadzał, podniosła w górę kciuk i puściła do niego wesołe oko, po czym, odprowadziwszy wzrokiem całą trójkę aż do ściany, gdzie przystanęli, kontrolnym, gospodarskim okiem rozejrzała się po sali, kierując kroki w stronę baru. W tym samym momencie z głośników gruchnęła wreszcie muzyka, witana przez gości przeciągłym wrzaskiem radości.
***
– Bo widzisz – tłumaczył Kacper, podając Izie z biurka książki, które ta pakowała do leżącej na łóżku walizki. – Ja bym chciał po prostu wiedzieć, jak mam działać po kolei. I najlepiej, żebyś powiedziała mi, jak to w ogóle wygląda od strony kobiety. No wiesz, jak wy to czujecie, czego oczekujecie od faceta… żebym jakiejś głupoty bez sensu nie odwalił, nie?
– Mówiłam ci to już – odparła spokojnie Iza. – Pierwszy i najważniejszy etap to powiedzieć Kasi prawdę o twojej przeszłości. O Jolkach, Baśkach, Reginkach, Judytkach, Julitkach… Martynkach, Malwinkach, Iwonkach…
– Dobra, weź! – żachnął się, krzywiąc się z niesmakiem. – Już mi ich nie wyliczaj, co? No kurde, Iza… Serio to jest konieczne? Było, co było, to już przeszłość, nie? Po co mam się tym chwalić?
– Mówiłam ci już po co – wzruszyła ramionami, układając w walizce kolejne partie książek i przetykając je ubraniami. – Żeby Kasia nie dowiedziała się tego od osób trzecich, tylko od ciebie. To ważne, Kacperku. Przecież skoro to jest przeszłość, to ona i tak powinna machnąć na to ręką, przyjąć do wiadomości i zapomnieć, ale wiedzieć o tym musi. To jest kwestia twojej tożsamości – wyjaśniła mu, wyprostowując się na chwilę i spoglądając na niego stanowczym wzrokiem. – Jeśli traktujesz ją poważnie, nie powinieneś grać przed nią kogoś innego, niż jesteś. O ile na krótką metę to może spokojnie działać, o tyle na długą taka ściema nie przejdzie.
Sobotnie popołudnie, rozpoczęte uroczystym obiadem pożegnalnym, jaki Iza ugotowała dla Kacpra i pana Stanisława z okazji swojej definitywnej wyprowadzki na Bernardyńską, upływało na ostatnich przygotowaniach do opuszczenia pokoju z kaflowym piecem. Właściwie do zabrania zostało jej już tylko trochę książek, ubrań i kosmetyków z łazienki, reszta była już przeniesiona do nowego mieszkania, jednak, jako że książki były ciężkie, w przetransportowaniu walizki zadeklarował swą pomoc Kacper. Okazję tę oboje wykorzystali na rozmowę, na jaką na tygodniu zazwyczaj nie było czasu.
– Ech… serio? – westchnął Kacper, z zafrasowaną miną podając jej kolejną partię książek. – A jak ona się na mnie pogniewa i każe mi spadać?
– No to co? – wzruszyła ramionami, zerkając na niego przekornie. – Czy to dla ciebie byłaby taka wielka strata? Przecież, jak mi to kiedyś tłumaczyłeś, tego kwiatu jest pół światu, nie?
Kacper skrzywił się.
– Weź przestań, Iza – odparł z wyrzutem. – To nie są żarty. Jakby ona kazała mi spadać, to ja bym się normalnie żyletkami pociął. Albo z mostu bym skoczył… albo nie, lepiej z jej bloku, tam jest z dziesięć pięter. Wlazłbym na dach i…
– Jeśli naprawdę jej na tobie zależy, to nie sądzę, żeby chciała zerwać z tobą z powodu przeszłości – przerwała mu spokojnie Iza. – Chociaż pewnie będzie jej przykro, bo dowiedzieć się, ile Jolek i Basiek w życiu zaliczyłeś, może być dla niej nieprzyjemną niespodzianką. Zwłaszcza że, zdaje się, ty grasz przed nią romantyka z czystą duszą i ciałem, który zakochał się po raz pierwszy w życiu, co?
– Nie gram! – oburzył się Kacper. – To przecież prawda! Te wszystkie Baśki, Anetki, Martynki i tak dalej to było tylko tak… dla zabawy, co nie? No weź, Iza! Co ja poradzę, że lubię kobiece ciałka? Jakbym miał taką inwersję jak ty, to nie byłoby problemu, ale ja za gorący chłopak, kurde, jestem! Jak widzę takie ciałko, nawet kawałek, za bluzeczką czy rajstopką, to…. uuuch! Aż mi się krew gotuje! Ale to nic nie znaczy, bo tu – z powagą wskazał palcem na swoje serce – żadna jeszcze nie weszła mi tak jak Kasia. Takie coś to ja serio czuję pierwszy raz.
– No okej – uśmiechnęła się Iza, a przez jej twarz przebiegło światełko wzruszenia. – Wiem, jak to jest, Kacperku. Kasia weszła ci w serce jak taki promyczek, który wypycha z niego wszystko inne i zajmuje tam całe miejsce dla siebie.
– No, coś takiego – zgodził się po chwili zastanowienia. – W tym sensie, że ja już sobie nie wyobrażam życia bez niej i jakby mi kazała spadać, to… nie, ja nawet nie chcę o tym myśleć, Iza! – wzdrygnął się. – Nie ma takiej opcji! Albo bym, kurde, skoczył z tego dachu, albo bym się pod jakiś pociąg rzucił!
W jego oczach zalśniły ogniki namiętnej determinacji, których kiedyś Iza nigdy u niego nie widywała, a które wskazywały, że tym razem sprawa chyba rzeczywiście była poważna. Czy to mimo wszystko nie był dobry znak i zapowiedź wypełnienia się w przyszłości przepowiedni pani Ziuty?
Wspomnienie „cyganki” odruchowo powiodło jej spojrzenie w stronę stojącego w kącie kaflowego pieca, od którego wszystko się zaczęło. Dziś definitywnie opuszczała ten pokój… Czy splot wydarzeń, który doprowadził ją do punktu, w którym obecnie znajdowało się jej życie, w tym do roli duchowej wspomożycielki Krawczyka, wynikł tylko z tego, że, podjąwszy studia w Lublinie, przypadkiem zamieszkała tutaj, w pokoju należącym niegdyś do pani Ziuty? Najwyraźniej tak właśnie było. Jak to kiedyś ujął Majk? Życie to jeden wielki ciąg przypadków, na to nie ma mocnych… Trudno było się z tym nie zgodzić.
– Spokojnie, aż tak źle na pewno nie będzie – zapewniła łagodnie Kacpra. – Tylko musisz być wobec niej uczciwy. Uwierz, to jest dla kobiety bardzo ważne, zwłaszcza jeśli Kasia ci ufa. Najgorsze, co może być, to dowiedzieć się o takich sprawach od osób trzecich. Mnie by to na jej miejscu o wiele bardziej zabolało niż sam fakt, że w przeszłości żyłeś tak, jak żyłeś. Wszystko da się wybaczyć, ale nielojalność w tego rodzaju kwestiach, jeśli się wyda, a w twoim przypadku wyda się na pewno, prędzej czy później… to jest jak cios nożem w plecy. Dlatego mówię: powiedz jej o Jolkach i Baśkach póki czas. Im szybciej, tym lepiej.
Kacper znów pokręcił głową, zagryzając wargi.
– Sam prosisz mnie o radę, a ja na początek mogę ci dać tylko taką – ciągnęła Iza, układając na wierzchu walizki ostatnie drobiazgi i rozglądając się po pokoju, czy czegoś jeszcze nie zapomniała. – O dalszych etapach pogadamy następnym razem, a póki co załatw to, o czym mówię, okej?
– Ech – westchnął z niechęcią. – A niech to! Z ciebie to jest twarda kobieta, Iza, jak na coś się uprzesz, to nie ma zmiłuj. No ale dobra, może i masz rację, pomyślę o tym – obiecał. – Tylko tak na spokojnie, bez brawury. Moje hasło to dalej ostrożnie i powoli, z Kasieńką inaczej się nie da. To co, zabieramy tylko tę walizę? – dodał, wskazując na walizkę, której wieko właśnie zamknęła i zabezpieczyła zamkiem. – Nic więcej nie masz?
– Nie, tylko to. Ale te książki ważą chyba ze trzydzieści kilo, więc lekko nie będzie. Jesteś pewien, że dasz radę to przenieść? To mimo wszystko spory kawałek… Może jednak wezwę taksówkę?
– E, daj spokój, Iza! – żachnął się Kacper, natychmiast sięgając po walizkę, którą podniósł bez większego wysiłku. – Co ty myślisz, że ja takie, kurna, chuchro jestem? Krzepę się ma, mięśnie też, hehe! – zaśmiał się z satysfakcją, taszcząc bagaż do drzwi. – To jest moja robota, a ty się zajmij swoją, popatrz lepiej, czy czegoś nie zapomniałaś. Chociaż to też w sumie nie problem, bo zawsze możesz po to wrócić, nie? I w ogóle wpadaj tu do nas, kiedy tylko chcesz!
– Nie omieszkam – uśmiechnęła się, ostatni raz omiatając kontrolnym spojrzeniem pusty, wysprzątany pokój i wychodząc za nim do przedpokoju. – Będę was odwiedzać, zwłaszcza w weekendy. No, może nie w każdy, ale czasami do was wpadnę, obiecałam to panu Stasiowi i muszę dotrzymać słowa.
– No – pokiwał głową Kacper. – Stryj to już od paru dni chodzi skwaszony, jakby się cytryny najadł, tak mu żal, że się wyprowadzasz. Zawsze co kobieca ręka w domu, to kobieca ręka w domu, nie? Ale damy sobie radę i we dwóch, spoko.
– Pewnie, że dacie radę, a po jedzenie będziesz wpadał do Anabelli, pamiętaj. W poniedziałki, środy i piątki o osiemnastej, tak jak ustaliliśmy – zaznaczyła, zakładając buty i ruchem ręki wskazując mu, żeby zrobił to samo. – Nasze kucharki już wiedzą, że mają mieć wtedy zapakowane dla was dania dnia, więc przychodź względnie punktualnie, dobrze? Żeby nam te pakunki nie zalegały w kuchni, bo tam i tak za dużo miejsca nie ma.
– Jasne – potwierdził skwapliwie. – Będę wpadał punktualnie, obiecuję. Tylko powiedz mi, jak się będziemy rozliczać. Bo ja ciebie na żarciówkę naciągać nie chcę i nie będę – zastrzegł z powagą, podnosząc się do pionu po zasznurowaniu butów. – Człowiek honoru jestem, nie? Chętnie wezmę te różne wasze pychotki dla siebie i dla stryja, ale nie za darmochę, tylko za uczciwą zapłatą.
– Jak chcesz – skinęła głową, patrząc na niego z zastanowieniem. – Tylko trzeba będzie znaleźć jakąś sensowną formułę, żebyś nie musiał rozliczać się za każdym razem z kucharkami, bo z tym będzie więcej zamieszania niż pożytku. Lepiej przyjąć rytm miesięczny albo chociaż tygodniowy… Dobra, pomyślę, jak to rozwiązać – zapewniła go energicznie, sięgając po sweter i torebkę. – Skonsultuję się jeszcze z szefem i dam ci znać, okej? Ale teraz chodźmy już… Przejdź pierwszy z tą walizką, dobrze? A ja zamknę drzwi. Pan Stasio poszedł się zdrzemnąć, to nie będę już mu przeszkadzać, i tak przecież niedługo tu do was zajrzę!