Anabella – Rozdział CXLII
– Iza, wychodzisz gdzieś teraz? – zaciekawił się Kacper, wyglądając z kuchni do przedpokoju, gdzie Iza, z nieco chmurną miną wyrażającą wysoki poziom skupienia i napięcia, właśnie zakładała buty.
– Tak, a co? – odparła, sięgając po torebkę.
Kacper, który pół godziny wcześniej wrócił do domu po porannej sesji poszukiwania pracy, by coś przekąsić, i właśnie skończył konsumpcję przygotowanej przez Izę góry kanapek z wędliną i pomidorem, zawahał się, przyglądając jej się spod oka.
– No bo wiesz… chciałem kiedyś pogadać – wyjaśnił niepewnie. – O mojej Kasieńce.
– Aha – uśmiechnęła się blado, wyprostowując się przy drzwiach. – Oczywiście, Kacperku, pogadamy. Ale nie teraz, dobrze? Śpieszę się, na trzynastą jestem umówiona.
Kacper pokiwał głową i puścił do niej znaczące oko.
– Z facetem? – zaciekawił się.
– Tak, z facetem – mruknęła, narzucając na siebie sztruksowy żakiet w kolorze brązowym i zerkając na godzinę. – Słuchaj… daj mi jeszcze może z kuchni ten worek ze śmieciami, okej? Wyniosę przy okazji.
– A nie, nie! – zaprotestował natychmiast, chwytając rzeczony worek. – No co ty? Nie będziesz przecież brudzić sobie rąk przed randką, nie? Ja to wyniosę.
– Dzięki, człowieku honoru – uśmiechnęła się.
Kacper odłożył worek ze śmieciami na podłogę i schylił się, by wyjąć z kąta i założyć swoje wysłużone adidasy.
– Poczekaj chwilę – rzucił do niej. – Założę tylko buty i zejdę z tobą, co? I tak już miałem wychodzić, na czternastą mam być na rozmowie z tym typem, co mi go Adaś zgadał, ale wcześniej mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Iza, która miała już wychodzić, przystanęła posłusznie z ręką na klamce.
– Tylko szybko, Kacper, bo się spóźnię – ponagliła go. – W którą stronę idziesz?
– Na razie do centrum, a potem na przystanek – odparł, sznurując szybko buty i sięgając po wiszącą na wieszaku dżinsową kurtkę. – Dobra, możemy lecieć.
Oboje wyszli na klatkę, zamykając drzwi na klucz, gdyż pana Stanisława od rana nie było w domu, i zgodnym, szybkim krokiem zbiegli po schodach.
– Muszę załatwić sprawę jak najszybciej, bo wieczorem lecę do Kasi – mówił po drodze Kacper. – A w nocy mam jeszcze jeden umówiony wypad, więc jakby stryj pytał o mnie, to powiedz, że mogę wrócić dopiero rano, okej? Żeby się nie martwił.
Iza zwolniła kroku na ostatnim półpiętrze i zerknęła na niego spod oka.
– Nocny wypad? – zapytała podejrzliwie. – Zaraz po spotkaniu z Kasią? Oj, Kacper… A ona o tym wie?
Kacper prychnął z niesmakiem, odwracając oczy.
– Nie no, Iza… weź! – zawołał, aż echo poniosło się po pustej klatce schodowej. – Ty to zaraz myślisz sobie nie wiadomo co! Normalnie jak stryj! Oboje tylko byście mnie pilnowali i kazania mi prawili, kurde bele! Czy Kasia wie, czy Kasia wie… pewnie, że nie wie, no co ty! Pewnie zła by była, jak to kobieta, nie? Ale co ja na to poradzę, że nabuzowany jestem? Potrzebuję tej, no wiesz… adrenaliny! Każdy musi się jakoś odreagować, nie?
Iza pokręciła głową z dezaprobatą.
– Odreagować? – powtórzyła z niesmakiem. – Wiesz co, Kacper, my naprawdę musimy pogadać. Bo jak ty dalej tak będziesz przeginał…
Przerwał jej łoskot drzwi wejściowych na klatkę, które Kacper z wrodzonym sobie rozmachem otworzył w biegu, niefortunnie uderzając nimi osobę, która właśnie miała zamiar wejść do środka. Ku przerażeniu obojga okazała się nią być pani Kazimiera, która, z impetem popchnięta drzwiami, przysiadła na cementowej posadzce po przeciwnej stronie, a drewniana laska wypadła jej z ręki.
– Ups, przepraszam! – rzucił skonfundowany Kacper, natychmiast podskakując do niej, by pomóc jej się podnieść. Iza tymczasem usłużnie zebrała z ziemi i podała jej laskę.
– O Jezu, Jezusie kochany! Biją, zabić chcą! – zawyła sąsiadka, wyrywając jej laskę z ręki i z obrzydzeniem odtrącając ramię Kacpra. – A idź ode mnie, bierz mi stąd te łapska, ty draniu jeden! Morderco ty! Tak szybko cię wypuścili?! Żebyś teraz innych pozabijał, co?!
Kacper wyprostował się, z urazą cofając rękę.
– Nie, to nie – mruknął, niemniej po jego minie widać było, że te słowa go dotknęły. – Nie chciałem przecież.
– Mało mu było, że jednego chłopaka prawie zabił, to teraz jeszcze nas tu powybija! – wołała dalej jękliwie pani Kazimiera. – O Jezu, Jezu! Co to za świat! Z mordercami w jednym domu przyszło żyć!
– Pani nie przesadza – wtrąciła się oburzona Iza. – Od morderców proszę nikogo nie wyzywać. Kacper przeprosił panią, to nie było celowe, a…
– A ty też się nie odzywaj, moja panno! – wrzasnęła pani Kazimiera, gramoląc się i przy pomocy laski powoli podnosząc się do pionu. – Ty też lepsza nie jesteś! Z takim przestępcą się zadawać! I to bez ślubu, jak jaka lafirynda!
Słowa te, wykrzyczane na cały głos w bramie kamienicy, przyciągnęły uwagę sąsiadów, którzy po kolei zaczęli wyglądać przez okna, a dwie sąsiadki z parteru wychyliły się z ciekawością przez drzwi. Widząc to, Kacper podskoczył, a dłonie same zacisnęły mu się w pięści.
– Stul pysk, stara jędzo! – warknął ostrzegawczo do pani Kazi, która zbladła ze strachu na widok jego wykrzywionej z irytacji twarzy. – Na mnie możesz bluzgać, spływa to po mnie, ale od niej – wskazał na Izę – to ci wara! Kapujesz?! Wara! Jeszcze jedno słowo i pożałujesz! Nie prowokuj mnie!
– Słyszycie, ludzie złoci?! – zawyła sąsiadka. – On mi grozi! O Jezu, Jezu, ratujcie, ludzie kochane! Grozi mi ten bandzior! Ten morderca!
– A co się stało? – zapytała jedna z pań z parteru, korzystając z tej okazji, żeby podejść.
– A mało mnie ten drań drzwiami nie zabił! – wyjaśniła jej pani Kazimiera, trzęsącą się ręką z laską wskazując na zdenerwowanego coraz bardziej Kacpra. – Ten morderca od Woźniaka! I po co to go z więzienia wypuścili?! Toć z takiego bandziora to już nigdy nic nie będzie! Widzicie? Już znowu tylko patrzy, żeby ludzi pozabijać!
– To nieprawda – zaprotestowała Iza, zwracając się do sąsiadek, gdyż w międzyczasie w bramie pojawiły się kolejne dwie przyciągnięte krzykami panie. – On tylko niechcący uderzył panią drzwiami, kiedy wychodziliśmy z klatki. To był przypadek. Poza tym od razu przeprosił i chciał pomóc, a pani…
– Groził mi!!! – ryknęła pani Kazimiera, a w oczach aż stanęły jej łzy. – Groził, że mnie zabije! Ludzie kochane! Ja teraz w nocy ze strachu nie zasnę! A jeszcze to moje serce…
To mówiąc, teatralnym gestem chwyciła się za serce, drugą ręką opierając się na lasce. Wśród sąsiadek rozległ się szmer niepokoju i dezaprobaty.
– Jezu, Jezu! – zawodziła dalej pani Kazimiera. – Na co to człowiekowi przyszło na stare lata! Z mordercą w jednym domu!
– Trzymaj mnie, Iza – wycedził przez zęby Kacper, znów ściskając dłonie w pięści.
Widząc, że sytuacja niepotrzebnie się zaognia, Iza uznała, że trzeba natychmiast przerwać eskalację, chwyciła go więc za ramię i stanowczym gestem pociągnęła w stronę wyjścia z bramy.
– Chodźmy stąd! – syknęła rozkazująco. – Ani słowa więcej, Kacper! Idziemy!
Pośpiesznym krokiem wyszli na ulicę, ścigani wrzaskiem sąsiadki, który ucichł za ich plecami dopiero, gdy o kilkadziesiąt metrów oddalili się od bramy kamienicy. Kacper szedł cały czerwony, sapiąc z irytacji i wciąż z całej siły zaciskając pięści.
– Ja pierdzielę – wycedził przez zęby. – Ledwo się pohamowałem. Jeszcze minuta i zrobiłbym z tej jędzy marmoladę!
– Wiem – skinęła głową, wyciągając w biegu telefon i z niepokojem zerkając na godzinę. – I właśnie dlatego musieliśmy stamtąd uciekać. Zrobiłbyś z niej marmoladę i co? Wyszłoby na to, że miała rację, a ty jako recydywista resztę życia spędziłbyś za kratkami. Daj spokój, Kacper. Sam chyba widzisz, że nie warto.
– Widzę – przyznał ponuro. – Głupi nie jestem, takiego gola sobie nie strzelę, chociaż już mnie nieźle niosło. No bo kurde, Iza, co ja jej zrobiłem? Przecież nie chciałem walnąć jej drzwiami, w ogóle nie chciałem jej włazić w drogę, samo tak wyszło. Słabo, wiadomo, ale żeby mi od razu od morderców… i to na całą mordę!
– Nie przejmuj się – westchnęła, sama mocno zdenerwowana tą nieprzyjemną sytuacją.
– Ta, nie przejmuj się, łatwo ci mówić – mruknął pod nosem Kacper. – Mogę się nie przejmować, ale sama zobacz, jak ten syf się za mną ciągnie. Jeden głupi błąd, nie? Sam nie wiem, po jaką cholerę temu Filipowi wtedy przywaliłem. Za jakąś, kurde, Anetkę? Co mnie ta Anetka obchodziła? Taka sama zdzira jak i reszta. A teraz po wyroku to już nawet o swój honor powalczyć nie można, każdy dupek może w mordę napluć, nawet takie babsko!
– To prawda – przyznała smutno Iza, na znak wsparcia wsuwając rękę pod jego ramię i przytulając się do jego ramienia. – To było chamskie i niesprawiedliwe z jej strony. Ale co zrobić, Kacperku? Sytuacji już nie zmienisz. Teraz musisz być ciągle ostrożny i nie dać się ponosić nerwom, nawet jak masz rację. I tak dobrze, że policji nie wezwała, bo dopiero byłby dym z niczego… Nie myśl już o tym, okej? – dodała łagodnie, czując, że jego ramię aż drży z tłumionych emocji. – No, uspokój się, Kacper. Cały się trzęsiesz, jak ty pójdziesz na rozmowę o pracę?
– Nie wiem… uch! – odetchnął mocniej z głębi płuc. – Do czternastej może jakoś się ogarnę… Ale dzięki, Iza – dodał z wdzięcznością, poklepując lekko drugą ręką jej dłoń wsuniętą pod jego ramię. – Z ciebie to prawdziwa siostra, serio. Cieszę się, że wyszliśmy razem, bo jakbym trafił sam na sam na tę wariatkę, to ja nie wiem, jak to by się skończyło. Utłukłbym, zanim bym pomyślał, co robię!
– Musisz nad sobą panować – odpowiedziała mu stanowczo. – Wiem, że to trudne, bo ty jesteś szczery, impulsywny facet, a jak ktoś ci na honor nadepnie, to szału dostajesz. Ale proszę cię, Kacperku, nie daj się prowokować. Dzisiaj zresztą i tak całkiem nieźle ci poszło – pochwaliła go. – Jak na taką akcję, zachowałeś się naprawdę świetnie. Nie spodziewałam się po tobie takiego opanowania.
– No… trochę i tak jej nagadałem – zaznaczył dla porządku Kacper, jednak widać było, że pochwała nieco go udobruchała i podniosła na duchu. – Ale potem już się hamowałem, chociaż w środku bulgotałem jak ta, kurde, zupa w garnku.
– Byłeś bardzo dzielny – zapewniła go, uznając, że warto kuć żelazo, póki gorące.
Machinalnym krokiem szli w stronę Krakowskiego Przedmieścia, nie myśląc nad wyborem trasy, niejako na pamięć, oboje wciąż głęboko przejęci starciem z panią Kazimierą. Choć Izie z tyłu głowy tłukła się myśl, że powinna przyśpieszyć, bowiem dochodziła już trzynasta, kiedy to była umówiona z Michałem pod hotelem Europa, nie chciała zostawiać Kacpra samego, dopóki ów w pełni się nie uspokoi. Wiedząc, jak drażliwą dla niego sprawą był zakończony zaledwie tydzień wcześniej pobyt w więzieniu, z całego serca współczuła mu tej niefortunnej okoliczności z sąsiadką, której reakcję, przesadną i bez wątpienia wypływającą z czystej złośliwości, uważała za skandaliczną.
– No bo widzisz, Iza – ciągnął ponuro Kacper. – Ja myślałem, żeby za jakiś czas przyprowadzić do domu Kasieńkę, stryjowi przedstawić, ciebie z nią zapoznać… A jak ja mam ją zaprosić, jak tu takie babsko mieszka? No sama powiedz, jak? Przecież ona zaraz jej nagada nie wiadomo czego! Niech ją tylko spotka i zaczepi!
– Tym się nie martw – odparła uspokajająco Iza. – Kasia przecież głupia nie jest. Poznałeś ją w więzieniu, więc ona wie, że tam byłeś, wie ile, wie za co, wie, że to był twój pierwszy i jedyny raz i że żadnym mordercą nie jesteś. Myślisz, że będzie się przejmować ględzeniem jakiejś pani Kazi?
– E… nie o to chodzi – westchnął Kacper. – Bardziej o to drugie.
– To znaczy?
– No przecież wiadomo – wzruszył ramionami. – O to, za co i tobie niewinnie się obrywa, bo ona myśli, że my razem… no wiesz.
– Aha, rozumiem – pokiwała głową. – No tak, rzeczywiście. Z tym też mogłaby wyskoczyć.
– Wyskoczyłaby na pewno – mruknął z irytacją. – Opowiedziałaby Kasieńce, co robiłem kiedyś, jak tu Jolki albo Baśki przyprowadzałem… Jeszcze by sobie niejedno dośpiewała, tak jak to z tobą, nie? Cholerny babsztyl! A Kasia by mi tego nie darowała.
– Nie mówiłeś jej jeszcze o tych Jolkach i Baśkach? – zdziwiła się Iza.
– Nie – pokręcił głową z ponurą miną. – Nie miałem odwagi. Ona tak we mnie wierzy, kurde bele… Ale jakby sama zapytała, czy to prawda, to musiałbym się przyznać – zaznaczył stanowczo. – Ja człowiek honoru jestem.
– Powinieneś z nią porozmawiać i od razu się przyznać – stwierdziła stanowczo. – Żeby potem nie było takich niefajnych numerów. No wiesz, że ktoś inny jej o tym powie.
– No wiem, wiem – westchnął Kacper. – Ale to nie jest takie łatwe, Iza…
– Nie jest, ale co zrobić? Musisz to wyczyścić. To już przecież przeszłość – dodała, znów wyciągając z kieszeni żakietu telefon i zerkając na godzinę. Była trzynasta dwie. – A z przeszłością trzeba się rozliczyć, żeby potem jakieś brudy nie ciągnęły się latami.
– No tak, no tak – kiwał głową Kacper, zagryzając wargi.
– Bylebyś teraz już takich rzeczy nie robił – zaznaczyła ostrzegawczo Iza. – Bo stare dzieje to stare dzieje, wszystko da się wybaczyć, ale gdybyś teraz zrobił Kasi coś takiego…
Kacper aż przystanął na środku chodnika, patrząc na nią jak na ufoludka.
– No co ty, Iza! – obruszył się. – Za kogo ty mnie masz? Ja Kasieńki w życiu bym nie zdradził!
– A ten dzisiejszy nocny wypad? – zapytała podchwytliwie. – Odreagowywanie, strzał adrenaliny? Sam mówiłeś.
– E, daj spokój! – machnął ręką. – To nie o to chodzi. Nie mogę ci nic powiedzieć, bo obiecałem, że pary z gęby nie puszczę, zwłaszcza że sam w ogóle muszę uważać, ale to nie to…
Iza spojrzała na niego zdziwiona i już miała odpowiedzieć, jednak dokładnie w tym momencie wyszli zza rogu kamienicy i jej wzrok padł w głąb ulicy, gdzie w niewielkiej odległości rysowała się bryła hotelu Europa, a przed nim znajoma sylwetka krążącego tam niecierpliwym krokiem mężczyzny. Michał. Natychmiast przystanęła, wysuwając rękę spod ramienia Kacpra.
– Słuchaj, Kacperku, potem jeszcze o tym pogadamy, okej? – powiedziała szybko. – Ale teraz muszę lecieć, już jestem spóźniona.
– A… no jasne! – ocknął się z zafrasowania Kacper. – Sorry, Iza, zagadałem cię. Leć, leć, ja muszę na chwilę do tamtego sklepu – wskazał przeciwległą część ulicy. – Trzymaj się, pogadamy na chacie!
– Tak jest, na razie! – rzuciła i pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę Michała, który, jak zauważyła, zdążył już ją dostrzec.
Kacper pokiwał smętnie głową i udał się w swoją stronę, jednak po kilkunastu krokach odwrócił się jeszcze, by za nią spojrzeć. Na widok przystojnego blondyna, który najwyraźniej czekał właśnie na nią, gdyż teraz pośpiesznym krokiem ruszył jej na spotkanie, zatrzymał się zaintrygowany, a na jego zamyśloną twarz wybiegł lekki uśmiech rozbawienia.
***
Kilkadziesiąt kroków, jakie dzieliło Izę od miejsca pożegnania Kacpra do zmierzającego w jej stronę Michała, zdały jej się krótkim błyskiem światła, w którym na wpół przytomnym wzrokiem zarejestrowała jedynie kilka podstawowych informacji. Pierwszą z nich, tą najbardziej rzucającą się w oczy, było to, że Michał był ubrany z dość nietypową jak na niego elegancją, miał bowiem na sobie ciemnoszarą wełnianą marynarkę narzuconą na białą koszulę i perfekcyjnie dobrane odcieniem szare dżinsy, co z daleka sprawiało wrażenie, jakby był w casualowym garniturze. Drugim szczegółem, jaki rzucił się jej w oczy, była trzymana przez niego w ręce czerwona róża na długiej łodydze (ta okoliczność zaniepokoiła ją najbardziej), zaś trzecim nerwowe zachowanie, świadczące o tym, że zaczynał już tracić cierpliwość.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła z odległości kilku kroków, by czym prędzej rozluźnić atmosferę. – Mam nadzieję, że nie czekałeś długo?
Michał podszedł do niej i z marszu usiłował chwycić ją w objęcia, ona jednak natychmiast zrobiła unik i wyślizgnęła mu się zwinnym ruchem doświadczonego węgorza. Wyprostował się zmrożony tą reakcją i jeszcze bardziej zaciął wargi.
– Gdzie idziemy? – zapytała wymijająco Iza, udając, że nie widzi ani jego miny, ani kwiatka, który trzymał w dłoni. – Siadamy gdzieś na kawę, czy przejdziemy się po mieście?
– Kto to był? – zapytał Michał, ruchem głowy wskazując w stronę, w którą odszedł Kacper.
– To? – wzruszyła ramionami. – Mój współlokator ze stancji. To co robimy? Może usiądziemy sobie tam – wskazała na ławeczki przy skwerku. – Dzisiaj jest całkiem ciepło.
– Chodzisz z nim pod rękę? – skrzywił się.
Iza znów wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru się tłumaczyć. Czyżby Michał znowu miał zamiar udawać zazdrość? Choć w duchu była zadowolona, że czepił się, jak by na to nie spojrzeć, względnie neutralnego tematu, jego ton i mina podziałały na nią irytująco. A z drugiej strony cóż w nich było dziwnego? On przecież zawsze rozmawiał z nią w ten sposób.
– Czasami – odparła swobodnie. – Nie zawsze mam okazję, ale jak już się trafia, to lubię skorzystać.
Michał rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. Jej kpiąca mina wyraźnie wskazywała, że nie mówi poważnie, jednak z drugiej strony kto ją tam wiedział…
– Tak, wygłupiaj się dalej i rób ze mnie durnia – mruknął. – Tylko uważaj, żebyś nie przegięła, bo ja też mam swoje granice.
– Serio? – uśmiechnęła się z przekąsem.
Spojrzał na nią poważniej i pokręcił głową.
– Nie drocz się ze mną, mała. Tym razem to nie żarty. Musimy serio pogadać. Idziemy tam – dodał rzeczowo, wskazując na wejście do hotelu. – Miałaś rację, w środku faktycznie jest całkiem spoko restauracja. Zamówiłem już dla nas stolik.
– Okej – odparła, bez wahania ruszając w tamtą stronę.
Michał dotrzymał jej kroku, a przy wejściu szarmancko przytrzymał jej drzwi. Iza podziękowała mu skinieniem głowy. Jednocześnie obserwowała go spod oka z na wpół smutnym, na wpół przyjemnym poczuciem, że jego przystojna postać nie robi już na niej żadnego wrażenia. Jakby zobaczyła go w zupełnie innym świetle! Był jej teraz tak doskonale obojętny, że nie potrafiła zrozumieć samej siebie z przeszłości. Bo czy ta naiwna dziewczyna, która kiedyś do szaleństwa kochała tego człowieka, to naprawdę była ona? Czy mężczyzna, dla którego jeszcze rok wcześniej była gotowa pójść na samo dno piekła, to naprawdę był ten oto facet, który, wciąż trzymając w ręce wyraźnie zawadzającą mu różę, z niezbyt pewną miną przepuszczał ją w drzwiach? Był atrakcyjny, owszem, nawet bardzo atrakcyjny, jednak na nią jego urok już nie działał, a wieloletnie kłamstwa i zdrady oraz aktualna hipoteza dotycząca jego podejrzanego udziału w sprawie kredytu siostry i szwagra jeszcze bardziej zwiększały ten mentalny dystans.
„Wolność!” – pomyślała, wchodząc ramię w ramię z Michałem do luksusowego hotelowego holu i pozwalając mu się poprowadzić w stronę równie luksusowej restauracji. – „Smak wolności jest jednak przecudowny…”
Zajęli wskazany stolik pod oknem na prawie pustej sali, kelner uprzejmym gestem położył przed nimi karty z menu. Michał, jakby nie wiedząc, co zrobić z różą, odłożył ją na niski parapet okna, i zerknął na Izę ponad stolikiem. Bez obaw popatrzyła w te jego błękitne jak laguna oczy, zastanawiając się mimochodem, co też, doprawdy, jeszcze tak niedawno w nich widziała. Oczy jak oczy, kolor ładny, owszem, ale czy nabrałyby prawdziwie srebrnego odcienia, gdyby odbiło się w nich księżycowe światło? Czy umiałyby uśmiechnąć się do niej tak uroczo jak oczy tamtego księżyca z Liège?
– Zjesz coś? – zapytał Michał.
– Nie, dzięki – pokręciła głową. – Napiłabym się tylko kawy… albo nie. Kieliszek wina.
Księżyc z Liège zamiast błękitnej laguny. Czy takie porównanie w ogóle jest możliwe? Gdyby teraz na miejscu Michała siedział przed nią Majk… Wyobraziła go sobie ubranego w tę ciemnoszarą marynarkę do białej koszuli z uśmiechniętymi oczami spoglądającymi na nią spod rozczochranej czupryny. Wyglądałby w tym zestawie jak milion dolarów! Przyjemny dreszczyk przebiegł jej po karku na tę myśl… To była jednak inna jakość, inna liga. Prawdziwy mężczyzna przy tym chłoptasiu, który oto przywoływał kelnera, by zamówić dla niej wino.
– Weźmiemy całą butelkę. Jakie chcesz, kochanie?
– Czerwone wytrawne albo półwytrawne – zwróciła się bardziej do kelnera niż do niego. – Mają państwo może coś francuskiego?
– Oczywiście – skinął głową.
– Pan da najlepsze, jakie macie – zaznaczył Michał. – A dla mnie do tego jeszcze sałatkę z kurczakiem. Na pewno nic nie zjesz, Iza?
– Nie, Misiu, dziękuję.
Ona sama zresztą też była inną ligą w porównaniu do Ani czy Lodzi – nie ten sam świat, kilka dobrych półek niżej. Szara myszka z Korytkowa, której szczytem marzeń mógł być co najwyżej taki Michał Krzemiński, a i tak nawet jego nigdy nie miałaby w pełni dla siebie. To od początku były tylko złudzenia.
„Straciłam całe dotychczasowe życie na złudzenia” – pomyślała, znów zerkając ponad stolikiem na przystojną twarz Michała. – „I dalej tak będzie, ale od teraz przynajmniej moje złudzenia pójdą we właściwą stronę. Nabiorą kolorów, jakości…”
Skoro bowiem jej przeznaczeniem było kochać bez wzajemności, to niech przynajmniej obiekt uczuć będzie tego wart. Zwłaszcza że, choć była ową szarą myszką z niższej półki, jakimś cudownym zrządzeniem losu, na mocy pokrewieństwa księżycowych dusz, to właśnie ją Majk dopuścił do siebie najbliżej i uczynił z niej tańczącego elfa. Zaznawszy tego, nie mogła już pragnąć mniej, nawet bez nadziei na spełnienie.
„L’idéalisme oblige” – błysnęło jej w głowie.
Tak, była szarą myszką z Korytkowa, a jednak i ona miała swoje okruszki szczęścia, dla których warto było żyć. Ni stąd, ni zowąd na pamięć wrócił jej blask popołudniowego słońca wpadającego przez przednią szybę do wnętrza opla i tamten cichy, ukochany głos. Prześlicznie wyglądasz w tej bluzeczce, elfiku… Niby nic, drobny przyjacielski komplement, a do tej pory na wspomnienie tamtej chwili aż mdlała w niej dusza.
Michał przyglądał się z zafascynowaniem grze świateł w jej oczach i delikatnym uśmieszkom, które przelotnie rozjaśniały jej twarz, by po chwili znów znikać bez śladu. Czy to był znak, że biła się z myślami? Wahała się? Ważyła za i przeciw? Jeśli tak, to jego zadaniem było doprowadzić do tego, aby ostatecznie przeważyło za. Kochała go przecież, tego był pewien, tydzień wcześniej udowodniła mu to ponad wszelką wątpliwość. To był jego podstawowy atut, miażdżąca przewaga, jaką w jej przypadku od zawsze miał nad innymi. A jednak od wielu miesięcy z tą kobietą niczego tak do końca nie można było być pewnym – i to udowadniała choćby dziś. Zmieniała się jak kameleon, jak obraz w kalejdoskopie… Niby z jednej strony to było ekscytujące, owszem, ale z drugiej na ten moment Michał wolałby doświadczać nieco mniej tych fajerwerków.
– Dobra, to mów, o co chodzi – rzucił, kiedy kelner zniknął na dobre za drzwiami zaplecza. – Ja też chcę dzisiaj powiedzieć parę rzeczy, ale nie będę wyskakiwał pierwszy. Najpierw muszę wiedzieć, co do mnie masz. Tak konkretnie.
Iza nieco drżącą ręką wyjęła z kieszeni telefon i położyła go przed sobą na stole. W rogu ekranu migała dioda powiadomień, jednak uznała, że teraz nie wypada jej odbierać wiadomości. Mimo wszystko nie czuła się komfortowo z tym, co za chwilę będzie musiała mu powiedzieć.
– Dobrze, Misiu – odparła ostrożnie, podnosząc na niego wzrok. – Jestem za tym, żebyśmy dzisiaj wszystko wyjaśnili i nie musieli więcej powtarzać tej rozmowy.
– Ja też jestem za tym – zgodził się natychmiast, wykrzywiając z niezadowoleniem usta. – No to mów. Najpierw o tym, dlaczego znowu traktujesz mnie jak gówno, a potem o tym, co zamierzasz dalej.
„Co za romantyk” – pomyślała z ponurym rozbawieniem.
Pomimo naturalnego w tej sytuacji podenerwowania z przyjemnością uświadomiła sobie, że ten jego na wpół obrażony ton i miny rozkapryszonego rozdawcy łask, które kiedyś wprawiały ją w dyskomfort, a bywało, że nawet w panikę, dziś nie robiły już na niej najmniejszego wrażenia. Żadnego – jak tamte pocałunki sprzed tygodnia, które równie dobrze, niczym aktorka odgrywająca miłosną scenę, mogłaby wymieniać z jakimś rekwizytem teatralnym, drewnaną rzeźbą lub szmacianą kukłą.
Dziś, kiedy definitywnie była od niego wolna, jego specyficzny, z gruntu wyniosły i lekceważący sposób bycia, który coraz bardziej przypominał zachowanie jego ojca, rzucał jej się w oczy z podwójną jaskrawością. Dawniej w swoim zaślepieniu nie zwracała uwagi na dysonanse, wychwytując z jego słów i gestów tylko te, które pasowały do ideału, w jaki zamieniała jego postać w swojej wyobraźni. Teraz, kiedy wiedziała już, że na świecie nie ma ideałów, a jedynie ludzie, z którymi da się żyć, oraz ci, z którymi zdecydowanie się nie da, nie miała wątpliwości, że Michał – podobnie jak jego rodzice – należał do tej drugiej kategorii.
– Dobrze – podjęła neutralnym, zrównoważonym tonem. – Więc zacznę od początku. Przede wszystkim chcę cię przeprosić.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Przeprosić? – powtórzył podejrzliwie. – Ty mnie?
– Tak – skinęła głową. – Chcę cię przeprosić za to, że w ostatnich miesiącach, ściślej od kwietnia, kiedy rozmawialiśmy w drodze z cmentarza, byłam wobec ciebie za mało stanowcza i niepotrzebnie przyzwoliłam na coś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Przez moje rozchwianie i niezdecydowanie oboje tylko straciliśmy czas.
– Aha, w tym sensie – mruknął Michał, na którego twarzy wyraz zdziwienia i niedowierzania przeobraził się teraz płynnie w typową dla niego minę urażonego monarchy. – Jasne, Izka. Bardzo śmieszne.
– Wcale nie jest mi do śmiechu – zapewniła go spokojnie. – Ale wyrzuty sumienia mam prawdziwe, bo to, że dzisiaj musimy rozmawiać w ten sposób, to głównie moja wina. Zdaję sobie z tego sprawę. Gdybym wtedy zostawiła wszystko tak, jak było, oszczędzilibyśmy sobie tych przykrości i nieporozumień.
Michał nie spuszczał z niej wzroku, jednak jego mina świadczyła niezbicie o tym, że nie wierzy w żadne jej słowo.
– Ta – mruknął ironicznie, jednak dał jej znak, by mówiła dalej.
– Dlatego jestem ci winna przeprosiny – ciągnęła spokojnym tonem Iza. – Mówię to całkowicie szczerze. Nie powinnam była tak się zachowywać, to było z mojej strony bardzo nieodpowiedzialne. Co prawda nie sądzę, żeby twoje zaangażowanie… hm, powiedzmy, uczuciowe względem mnie było na tyle duże, żeby zakończenie wszelkich relacji między nami jakoś bardzo cię obeszło, ale martwią mnie inne sprawy. Chociażby to, że przeze mnie straciłeś cenny czas i mnóstwo wysiłku na naprawianie relacji między naszymi rodzinami… relacji, które, moim zdaniem, na dłuższą metę i tak są niemożliwe do naprawienia, ale które, muszę ci to przyznać, z wierzchu pozszywałeś bardzo umiejętnie. Ten szew oczywiście prędzej czy później by puścił – zaznaczyła – ale ja i tak bardzo doceniam twój wysiłek i efekt, jaki udało ci się osiągnąć. Przykro mi tylko, że to się na nic nie przyda.
Michał słuchał w milczeniu, przyglądając jej się z niedowierzaniem i rodzajem pobłażania, które, mimo że wcale nie czuł się pewnie, stanowiło dla niego rodzaj wygodnej maski. Skąd bowiem mógł wiedzieć, czego jeszcze można się spodziewać po tej niezwykłej dziewczynie, która, ubrana w skromny żakiecik podkreślający odcieniem barwę jej oczu, siedziała naprzeciwko niego i z poważną miną zadawała mu te swoje słodkie ciosy? Tym bardziej że właśnie za to ją uwielbiał – za tę uroczą asertywność, której kiedyś w niej nie było, a która dziś tak bardzo mu imponowała. Czego jak czego, ale jednego mógł być pewien. Z tą kobietą nie dało się nudzić.
– Pozostałe sprawy, takie jak na przykład twoja działka i dom w Polanach, co do których byłeś uprzejmy częściowo zasięgać moich rad, to już, mam nadzieję, mniejszy problem – mówiła dalej Iza. – Nic nas w tym względzie nie łączy, podobnie jak w kwestii naszych rodzinnych biznesów… no, może poza naturalną symbiozą wynikającą z sąsiedztwa, ale na to i tak nie mamy przecież wpływu. Tak czy inaczej straty, które pociągnęło za sobą moje niezdecydowane zachowanie, nie są, ufam, jeszcze na tyle duże, żebyśmy musieli rozstawać się jak wrogowie. Przeciwnie, chciałabym zakończyć to nieporozumienie pokojowo, dlatego zaczęłam od przeprosin. I mam nadzieję, że je przyjmiesz.
Michał pokiwał powoli głową, przyglądając jej się z zaintrygowaniem.
– Przepraszasz mnie za to, że dałaś mi szansę? – zapytał nieco prowokującym tonem. – Bo chciałem pokazać, że nadal cię kocham?
Iza na chwilę odwróciła wzrok, wydymając lekko wargi.
– Daj spokój, Michał – odpowiedziała z powagą. – Nie ciągnijmy już tej farsy. Przepraszam cię za to, że byłam za miękka, bo nie powinnam była dopuścić do jakiejkolwiek formy wznawiania naszej dawnej relacji. Do tamtego momentu było dobrze tak, jak było, a ja nieopatrznie zaburzyłam tę naturalną równowagę. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że wtedy, na wiosnę, nie byłam jeszcze pewna własnych uczuć i chyba na serio wierzyłam, że to się może udać. Wierzyłam w to, chociaż, patrząc z perspektywy czasu, to było przecież z góry skazane na niepowodzenie. Misja niemożliwa. Niemniej teraz, kiedy już to wiem, jestem zdania, że im szybciej wyjaśnimy to i zakończymy, tym lepiej będzie dla wszystkich. Nie tylko dla mnie i dla ciebie, ale też dla naszych rodzin.
– Misja niemożliwa? – powtórzył powoli Michał. – Serio tak uważasz?
– Tak – skinęła głową. – Z tego nic nie będzie. Jestem o tym przekonana i myślę, że ty też to czujesz.
– Mam rozumieć, że zrywasz ze mną? – zapytał, mrużąc oczy.
Iza spojrzała na niego z zastanowieniem.
– Może tak bym tego nie nazwała – odparła oględnie – bo o ile pamiętam, żadne deklaracje w tej sprawie między nami nie padły, przynajmniej nie z moich ust. Ale biorąc pod uwagę te wszystkie niedopowiedzenia, które można było rozumieć dwuznacznie, no i to, co zdarzyło się tydzień temu… to tak. Zrywam z tobą.
– Co mi zarzucasz?
Pokręciła głową, nieco zdziwiona jego spokojnym, rzeczowym tonem.
– Nic – odparła po kolejnej chwili zastanowienia. – Nic konkretnego. Jesteś, jaki jesteś, masz taki charakter, jaki masz, ja tak samo. Po prostu nie pasujemy do siebie.
– Tylko tyle? – podniósł w górę brwi.
– Tylko tyle – potwierdziła bez wahania. – Oczywiście jest jeszcze przeszłość… to, co wydarzyło się między nami przez te wszystkie lata… ale to na jedno wychodzi. Nasza przeszłość tym bardziej udowadnia, że nie mamy ze sobą nic wspólnego.
– I doszłaś do tego w ciągu ostatniego tygodnia? – zdziwił się uprzejmie Michał, kładąc obie dłonie na stoliku. – Bo w tamten poniedziałek, o ile dobrze pamiętam, trochę inaczej ze mną gadałaś, nie? Możesz mi wyjaśnić, co się stało w ciągu paru dni, że tak kompletnie zmieniłaś zdanie?
– Mogę – skinęła głową, przekonana, że najlepiej będzie od razu powiedzieć mu prawdę.
– No więc?
– Zrozumiałam, że cię nie kocham – odparła, patrząc mu prosto w oczy.
Przy stoliku zapadła cisza. Michał wciąż przyglądał jej się z mieszaniną niedowierzania i zafascynowania, pod żadnym pozorem nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłaby mówić poważnie. Nie, to było wykluczone. To była z jej strony tylko jakaś kolejna gierka, a może sposób na to, żeby go ukarać? Ewentualnie próba ukrycia własnych grzeszków, w ostateczności prowokacja. Tak czy inaczej nie było opcji, żeby na serio myślała to, co właśnie powiedziała.
– Jeszcze niedawno mówiłaś coś innego – przypomniał jej.
– To prawda – przyznała. – Ale myliłam się.
Znów pokiwał tylko głową, a na jego twarzy pojawił się wyraz rozbawienia, pod którym starał się ukryć narastający w środku niepokój. Już miał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie do ich stolika znów podszedł kelner, niosąc na tacy sałatkę, sztućce, butelkę z winem i dwa pękate kieliszki.
– Czy takie może być? – zwrócił się do Izy, prezentując jej butelkę. – Francuskie rosé.
Zerknęła na etykietę i pokiwała głową z uśmiechem.
– Tak, dziękujemy. Znakomite.
– Proszę – odwzajemnił jej uśmiech, odkorkowując butelkę i napełniając do połowy oba kieliszki. – Dla pani… i dla pana. A tutaj sałatka.
– Dzięks – mruknął Michał, niedbałym gestem odsuwając od siebie zarówno sałatkę, jak i wino i pochylając się nad stolikiem w stronę Izy.
Wywnioskowawszy z tego gestu, że nie jest tu mile widziany, kelner czym prędzej oddalił się, zabierając ze sobą pustą tacę. Michał, nie zważając na niego, jakby był powietrzem, patrzył ponad stolikiem w oczy dziewczyny. Jeśli kiedykolwiek wcześniej pragnął jej całym sobą, to teraz owo pragnienie urosło do rozmiarów kosmosu, który właśnie odkrywał w głębinach jej czarnych źrenic. Wytrzymywała jego wzrok, patrzyła tak spokojnie, tak hardo… Co ona przed chwilą powiedziała? Że go nie kocha? Wolne żarty.
– Masz coś jeszcze do dodania? – zapytał.
Iza pokręciła głową przecząco.
– Właściwie to nic. Ważne, żebyśmy my się dobrze zrozumieli. Ty i ja. A cała reszta sama się ułoży.
– Ważne, żebyśmy my się dobrze zrozumieli – powtórzył znacząco Michał. – Dokładnie, Iza. Zgadzam się z tym w stu procentach. Okej – znów zmrużył oczy, przyglądając jej się świdrującym wzrokiem. – Czyli nadal nie chcesz mi powiedzieć, co konkretnie masz mi do zarzucenia?
– Przecież już powiedziałam – wzruszyła ramionami. – Nie pasujemy do siebie. Wiadomo, że na poparcie moich słów mogłabym odwołać się do kilku sytuacji z przeszłości, ale nie chce mi się już tego rozgrzebywać.
– Z przeszłości – podjął, sięgając na oślep po swój kieliszek wina i podnosząc go znacząco. – Przeszłość się nie liczy, kotku.
Iza również sięgnęła po swoje wino.
– Owszem, liczy się – odparła, za jego przykładem podnosząc kieliszek nad stolikiem w geście toastu. – A przyszłości nie będzie. Twoje zdrowie, Misiu. Rozstańmy się w pokoju.
Co rzekłszy, upiła łyka wina, z uznaniem stwierdzając, że smakowało wyśmienicie.
– Za nas – odparł Michał i również pociągnął wina z kieliszka, nie odrywając od niej oczu.
Znów wzruszyła ramionami, w duchu jednak nadal zdziwiona tym nietypowym dla niego opanowaniem i powściągliwością.
– Chcesz dodać coś jeszcze? – powtórzył swoje wcześniejsze pytanie, na co ona bez wahania pokręciła głową. – Nie? Na pewno? Zastanów się, bo teraz będę mówił ja, a jak zacznę, to nie dam sobie przerwać.
– Mów – odparła po prostu.
– Okej – skinął głową, przysuwając sobie talerz z sałatką. – Tylko sorry, że w międzyczasie będę to podżerał, jestem głodny jak cholera. Dopiero co przyjechałem z Korytkowa, a rano nawet nie zdążyłem przełknąć śniadania.
– Oczywiście, Misiu – zgodziła się ciepło. – Jedz spokojnie.
Pochylił się nad sałatką i szybko przełknął kilka pierwszych kęsów, po czym znów podniósł na nią oczy.
– Dowaliłaś mi, że aż mi w pięty poszło – przyznał. – Oczywiście nie wierzę w ani jedno twoje słowo, ale przyznam, że zagrałaś świetnie. No co, mała? – uśmiechnął się lekko, widząc jej zniesmaczoną minę. – Myślisz, że taki głupi jestem? Czaję, o co chodzi, i wiem, że nie powiedziałaś mi wszystkiego. Okej. Nie chcesz mówić, to nie mów, twój wybór, a dla mnie jeden kłopot mniej. I tak się dogadamy.
Iza popatrzyła na niego zdziwiona.
– Dogadamy się? – powtórzyła podejrzliwie. – Nie rozumiem.
– Nie udawaj – odparł z pobłażaniem, przeżuwając kolejną porcję sałatki, która w szybkim, nieco nerwowym tempie znikała z talerza. – Ja wszystko wiem.
– O czym? – zdumiała się.
– O Krawczyku.
Ponownie pochylił się nad talerzem, wmiatając kolejną porcję sałatki w tempie, które dawało podstawy do podejrzeń, że tą ostentacyjną czynnością jedzenia chciał zamaskować zbyt silne emocje. Iza nabrała mocno powietrza w płuca i przymknęła oczy, żeby się opanować, tym bardziej że już sama nie wiedziała, na co bardziej ma ochotę – na to, żeby wstać od stolika i zakończyć tę rozmowę, czy raczej na to, żeby wybuchnąć śmiechem. Nie chciała jednak pozwalać sobie ani na jedno, ani na drugie. Sięgnęła więc tylko po kieliszek z winem i z obojętną miną zamoczyła w nim usta, delektując się jego delikatnym acz głębokim smakiem.
– Byłaś u niego ostatnio – mówił dalej Michał między jednym kęsem sałatki a drugim. – Centralnie u niego na chacie, chociaż on teraz jest chory i generalnie nikogo nie zaprasza. Tylko wyjątkowych gości. Wyjątkowych – podkreślił z naciskiem.
Uśmiechnęła się z politowaniem.
– Widzę, że w środowisku rekinów biznesu nie ma żadnych tajemnic – zauważyła kpiąco.
– Nie ma – zgodził się. – Nie dość, że byłaś u niego, to jeszcze dostałaś glejt na odwiedzanie go o każdej porze dnia i nocy, kiedy tylko zechcesz. Wyjątkowe warunki dla wyjątkowego gościa, co?
Iza przyglądała mu się znad kieliszka, w jego rysach z każdą minutą odnajdując coraz więcej Romana Krzemińskiego – jak wcześniej mogła nie zwracać na to uwagi? Podobieństwo było przecież takie ewidentne! Nawet te oczy… Jego ojciec też miał niebieskie, choć nie o tak intensywnym odcieniu, jakby bardziej wyblakłe, jednak ich kształt i sposób, w jaki je mrużyli, był przecież taki sam!
– Masz świetnych informatorów – przyznała spokojnie. – Rzeczywiście, byłam u niego z wizytą dwa tygodnie temu. Tylko co to ma do rzeczy?
Michał dojadł ostatni widelec sałatki, poirytowanym gestem odsunął talerz na środek stolika i przechylił się nad nim w jej stronę. Jego oczy błysnęły znajomym gniewnym światełkiem, co znaczyło, że jego dotychczasowe opanowanie było tylko pozorne.
– Jak to co? – wycedził przez zęby. – Okłamałaś mnie.
– Okłamałam? – zdziwiła się. – Niby kiedy?
– W tamten poniedziałek, kiedy mówiłaś, że między tobą i Krawczykiem nic nie było.
– Nie kłamałam – wzruszyła ramionami. – I nadal nie widzę, co to ma do rzeczy. Naprawdę uważasz, że powinnam się przed tobą tłumaczyć?
– A ty uważasz, że jestem debilem? – prychnął Michał, sięgając po swój kieliszek i upijając z niego ogromnego łyka wina, aż do dna. – Wiem, że świetnie dbasz o pozory, ale tego się nie wyprzesz. Zresztą trzeba przyznać, że mierzysz wysoko, potrafię to docenić, chociaż jak pomyślę, co z nim robiłaś, to normalnie szlag mnie trafia…
– Wypraszam sobie – przerwała mu z urazą.
– A co, może nie? – rzucił z irytacją. – Nie mówię, że teraz, bo słyszałem, że ten gość to już prawie trup, truchło z jedną nogą w grobie… ale wcześniej? Widziałem jego zdjęcia sprzed choroby, nie powiem, miał z czym uderzać do kobiet. Mógł ci się spodobać. A niby skąd miałabyś do niego taki wjazd? Na jakiej zasadzie zapraszałby cię do domu? I to nawet teraz, jak już ledwo żyje… Nie wykręcaj się, mała. Myślisz, że nie wiem, że on podejrzanie często bywał u Błaszczaka? Widywałaś się tam z nim. Może zresztą tylko po to tak się upierałaś, żeby tam pracować?
Iza odstawiła swój kieliszek na stolik i wymownym gestem popukała się w czoło.
– No dobra, okej – zreflektował się Michał. – Mniejsza o to. Sam przed chwilą powiedziałem, że przeszłość się nie liczy, nie będę ci tego wypominał. Załóżmy, że jesteśmy kwita. Ale więcej na takie numery nie pozwolę, rozumiemy się?
Popatrzyła na niego jak na wariata.
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że musimy coś z tym zrobić – odparł stanowczo.
– Z czym?
– Z naszym życiem – wyjaśnił jej, sięgając po butelkę i dolewając sobie wina aż po brzegi kieliszka.
– Nie ma czegoś takiego jak „nasze życie” – zauważyła spokojnie. – Jest moje i twoje, ale naszego nie ma i nie będzie. Wydawało mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy.
Michał jednym haustem upił pół kieliszka wina i nerwowym gestem odstawił go na blat.
– Przestań, Izka – rzucił, sięgając ponad stolikiem po jej dłoń, którą natychmiast wycofała. – Noż kurde… Nie graj sobie ze mną w kulki i nie strzelaj fochów, bo ja naprawdę nie żartuję. Myślisz, że rzucałbym się o tego Krawczyka, gdybyś była dla mnie pierwszą lepszą? Ja wiem, że ty nie wierzysz w to, co mówię, i że moje słowo to dla ciebie shit. Nawet jak ci mówię, że cię kocham, to wpuszczasz to jednym uchem i wypuszczasz drugim, bo dla ciebie dalej jestem kłamcą i oszustem. Dalej wściekasz się na mnie o jakieś pierdoły, które w ogóle nie mają znaczenia. Nie kapujesz, że dla mnie tylko ty się liczysz? Tylko ty!
Iza pokręciła powoli głową i sięgnęła po swój kieliszek, uznając, że dla dobra sprawy trzeba dać mu wyrzucić z siebie wszystko, co chciał powiedzieć, w przeciwnym razie nigdy się nie dogadają.
– Tak, właśnie tak! – ciągnął z poirytowaniem Michał. – Myślisz, że nie traktuję cię poważnie, a to gówno prawda. Wydawało mi się, że już wystarczająco to udowodniłem, ale widzę, że dla ciebie to nadal za mało, więc okej… Dostaniesz to, co chcesz, dostaniesz wszystko, tylko przestań wreszcie sobie ze mną igrać, do cholery!
– Nie igram sobie z tobą, Misiu – odparła spokojnie. – Przecież stawiam sprawy jasno.
– Daj spokój – wycedził przez zęby. – Może masz mnie za gnoja bez serca, ale tak nie jest. Myślisz, że ta akcja z Krawczykiem mnie nie zabolała? Zabolała i to bardzo. Byłem zazdrosny jak cholera, dalej jestem! Tak samo jak wcześniej o tego Belga, co też mówiłaś, że nic z nim nie było, ale piosenki z gitarką to dla ciebie śpiewał, nie?
Iza wzruszyła tylko ramionami, upijając łyk wina.
– Dobra, okej, Belg to była tylko mała płotka. Tak samo jak ten cholerny Błaszczak, chociaż on też mnie nieźle wnerwiał swego czasu. Ale to cienias – prychnął lekceważąco. – Takiemu Krawczykowi to on może po kawę skoczyć, więc po tej akcji to już nawet go nie biorę pod uwagę. Dopiero teraz kapuję, po co tak naprawdę trzymałaś się tej jego knajpy. Żeby spotykać się z tamtym…
Urwał na widok specyficznego światełka, które nagle zapaliło się w oczach siedzącej naprzeciw dziewczyny, podczas gdy jej twarz równie nagle przybrała wyraz kamiennego muru. Z czym to mu się kojarzyło? Już nieraz widział u niej taką minę i ten dziwny blask w oczach… Dlaczego to mu się tak strasznie nie podobało?
– Na szczęście Krawczyk już jest niegroźny – podjął nieco zbity z tropu. – O ile wiem, to w jego stanie może sobie co najwyżej obrazki pooglądać, więc nim też już się nie przejmuję. Oczywiście nie powiem, że ta cała sprawa po mnie spłynęła, bo zaboleć, jak mówiłem, zabolała – zaznaczył. – Bardzo zabolała, Izka. Nawet nie myślałem, że tak mnie to pierdyknie. Ale dobra, niech ci będzie, sam nie jestem święty, a sytuacja między nami była na tyle nieuregulowana, że każde z nas mogło sobie robić, co chce, nie? Więc nie będę się o to czepiał. Dla mnie, tak jak powiedziałem, przeszłość się nie liczy. Tylko przyszłość.
Iza znowu pokręciła głową przecząco.
– Mówiłam ci już, jakie jest moje stanowisko w tej sprawie – przypomniała mu stoicko.
– Tak, słyszałem – odparł podobnym tonem. – Że mnie nie kochasz i że zrywasz ze mną. Nie wiesz, co mówisz. Odwołaj to.
– Słucham? – zdziwiła się.
– Odwołaj to – powtórzył stanowczo, pochylając się ku niej nad stolikiem. – Nie wiem, dlaczego to robisz, nie będę wnikał, nie chcesz mi powiedzieć, to nie. Nie będę się spierał i udawał, że nie zasłużyłem, bo może i zasłużyłem… okej, niech będzie. Ale to są za mocne teksty, Iza, a ja decyzję już i tak podjąłem. Obiecuję ci, że od dzisiaj wszystko będzie inaczej. Mówię to z ręką na sercu – tu w istocie położył sobie dłoń na piersi. – I zobaczysz, że dotrzymam słowa. Przemyślałem to na wszystkie możliwe sposoby i chcę zacząć jeszcze raz. Z czystym kontem. Twoje przy okazji też wyczyścimy, nigdy nie będę ci niczego wypominał, przysięgam. Tylko odwołaj tamte słowa. Słyszysz? – dodał z naciskiem, patrząc jej prosto w oczy. – Odwołaj je.
Iza patrzyła na niego w zdezorientowaniu. Żartował sobie z niej? Zgrywał się? To ostatnie na pewno. Tylko po co? Czy to też była część wyrachowanego planu, który wprowadzali w życie razem z ojcem?
– Niczego nie odwołam – odparła chłodno. – Zrozum to wreszcie. Prawdy się nie odwołuje.
– Prawdy?
– Tak, prawdy – skinęła głową. – Proszę cię, Michał, nie dręczmy się już nawzajem i skończmy to z honorem. Właściwie po tych sugestiach co do Krawczyka powinnam wstać i wyjść, bo ta rozmowa naprawdę nie ma sensu, ale nie chcę niczego zostawiać w zawieszeniu. Musimy to dzisiaj wyjaśnić i zakończyć raz na zawsze.
– Nie wygłupiaj się – pokręcił głową. – I nie udawaj takiej twardzielki, bo serio nie masz po co. Ja się domyślam, o co ci chodzi. Nie lubię takich tematów, zwłaszcza jak są wymuszone sytuacją, ale teraz sam już widzę, że nie ma na co czekać. Myślisz, że ja tego nie chcę, Izka? – dodał łagodniej. – Chcę, bardzo chcę, chciałem przez cały czas! Przecież od początku dawałem ci do zrozumienia, że nie widzę innej opcji. Bo nie widzę. I załatwiłbym to już dawno, od razu w wakacje, tylko najpierw chciałem wyczyścić do końca sytuację w naszych rodzinach, żeby znowu coś się bez sensu nie spieprzyło.
Iza przyglądała mu się podejrzliwie.
– Nie rozumiem – powiedziała ostrożnie.
– Dobra, powiem ci, jak jest – westchnął z rezygnacją Michał, przeciągając sobie dłonią po włosach. – Jak ma być prawda w oczy, to będzie prawda, trudno. Na ten moment moja matka nadal jest przeciwna.
– Przeciwna czemu?
– Myślisz, że dlaczego wyprowadziłem się od niej z chaty do hotelu? – ciągnął, jakby nie usłyszał jej pytania. – Żeby mi dupy nie zawracała i nie wkurzała tym ględzeniem, nie? Bo ona od początku próbowała i cały czas próbuje mnie urobić. Oczywiście ja sam mam jej zdanie daleko gdzieś – zaznaczył, wzruszając ramionami – ale chodzi mi o ciebie. Nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo.
– Ale z czym? – pokręciła głową zdezorientowana Iza. – Wyrażaj się jaśniej, proszę cię, Misiu, bo inaczej nigdy nie skończymy tej rozmowy. Czemu jest przeciwna twoja matka?
– Mojemu małżeństwu z tobą – odparł ponuro. – A ja mam już tego dość. Serio.
Iza wytrzeszczyła na niego oczy.
– Słucham? – wyszeptała ze zgrozą, natychmiast przypominając sobie jakże analogiczną scenę z Victorem w roli głównej.
Michał popatrzył jej poważnym wzrokiem w oczy.
– Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, Iza – powiedział, a w jego głosie zabrzmiał szczery ton. – Chciałem jeszcze chwilę wyluzować i przygotować to jakoś z sensem, bo wiadomo, że to nie są żarty. Motyw na całe życie, nie? Ale nie chcę już dłużej czekać, prosić się o kontakt i zastanawiać się całymi dniami i nocami, co zrobiłem źle. Nie mam na to nerwów, serio. Zwłaszcza jak ty jesteś tutaj, a ja tam, w Korytkowie. Ty myślisz, że ja jestem ze stali? – dodał z wyrzutem. – Że to mnie nie rusza? Najpierw rozkręcasz mnie na maksa, a zaraz potem nie odzywasz się, nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na smsy… I jeszcze dowiaduję się o jakimś Krawczyku, a na koniec walisz mi z grubej rury takie teksty jak dzisiaj. Ja już tak nie mogę, Izka – pokręcił głową. – Nie mogę i nie chcę.
Iza milczała, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Déjà vu sprzed kilku miesięcy było tak silne, że brakowało jej powietrza, a co dopiero głosu. Znów ten sam mętlik w głowie co wtedy… i znów to samo poczucie bezradności. Z niepokojem zerknęła na leżącą na parapecie czerwoną różę.
„Tylko nie to” – mignęło jej w głowie. – „Litości…”
– Powiem ci wprost – podjął bardzo poważnym tonem Michał. – Dla mnie, jeśli chodzi o plany na przyszłość, tylko ty wchodzisz w grę. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że wyeliminowałaś wszystkie inne, i nawet mnie o to nie pytaj, bo serio, sam tego nie kapuję. Ale taka jest prawda. Jak pomyślę do przodu, to zawsze dochodzę do wniosku, że nie chcę na stałe żadnej innej kobiety niż ty. A wiem, co mówię, bo przewinęło mi się ich trochę przez ręce, nie pamiętam już nawet ile, ale było ich sporo. I żadna nie ma szans z tobą, Iza. Bo tylko przy tobie czuję to coś… w sumie nawet nie wiem, jak to nazwać… ale chyba chodzi o to, że jak mam kogoś widywać na co dzień w domu, przy każdym śniadaniu i kolacji, omawiać interesy, no i ogólnie żyć razem… to ja na tym miejscu widzę tylko ciebie.
Oszołomiona i teraz już wręcz wystraszona tym dyskursem, a zwłaszcza kierunkiem, w którym zmierzał, Iza wytężyła całą siłę woli, by odzyskać głos.
– Michał, przestań… – wydusiła z siebie słabo.
– Nie, nie przestanę – pokręcił głową. – Muszę doprowadzić do tego, że wreszcie mi uwierzysz. Bo ty ciągle myślisz, że ja cię oszukuję, że nie traktuję cię na serio… i zresztą nawet się nie dziwię, że tak myślisz. Fakt, że kiedyś byłem strasznym dupkiem i nieraz nawaliłem, przyznaję i przepraszam cię za to – zaznaczył skruszonym tonem. – Ale przysięgam, że to się więcej nie powtórzy. Czego bym nie robił, jakich kretyństw bym nie naodstawiał, uwierz, że nigdy na nikim nie zależało mi tak jak na tobie. Nie żartuję, Iza. Powiedziałem to twardo też moim starym i oni wiedzą, że zdania nie zmienię.
Iza odetchnęła mocniej, czując, że za chwilę się udusi. Czy tak miała wyglądać wymarzona od lat chwila spełnienia jej najskrytszych marzeń? O, ironio losu! W takim momencie doprawdy trudno się zdecydować, czy śmiać się, czy płakać.
– Dobra, żeby było jasne – zastrzegł Michał. – Nie będę przed tobą ukrywał, że na początku kręcili nosem jak cholera, zwłaszcza matka, ale jej zdanie to ja mam daleko w dupie. Stary na początku też się stawiał, za to teraz jest na tak. To jest zresztą jedyna korzyść z tej akcji z Krawczykiem, ja wolałbym, żeby tego w ogóle nie było, ale okej… obiecałem ci, że zapomnę o tym, to zapomnę, masz na to moje słowo. Dolać ci? – przerwał sobie nagle, sięgając po butelkę i wskazując na jej kieliszek, w którym zostało jeszcze odrobinę wina.
Pokiwała głową, skwapliwie wyciągając naczynie w jego stronę. Napełnił je w trzech czwartych, a następnie dolał wina również sobie i oboje jak na komendę podnieśli je do ust. Aksamitny smak ekskluzywnego trunku przywrócił Izie trzeźwość myślenia. Nie miała wątpliwości, że za chwilę czeka ją bardzo przykra scena, o wiele bardziej przykra niż tamta sprzed pięciu miesięcy z Victorem, bo dotycząca osoby, która przez kilkanaście lat była dla niej kimś naprawdę ważnym. Intuicja podpowiadała jej jednak, że jeśli chce definitywnie i nieodwołalnie zakończyć relację z Michałem, to tym razem nie może schować głowy w piasek i uciec przed konfrontacją. Musi pozwolić mu mówić, wypowiedzieć wszystko, co tylko będzie chciał i uważał za stosowne, a potem sama jasno mu na to odpowiedzieć. Nawet jeśli to, co mu odpowie, będzie dla niej skrajnie niewygodne i bolesne dla obojga, nie powinna niczego pozostawiać w zawieszeniu.
Przez szklane drzwi do restauracji weszła grupka czterech elegancko ubranych mężczyzn, którzy zajęli stolik po przeciwległej stronie sali. Podminowana, oszołomiona Iza nawet nie spojrzała w ich stronę, zaś Michał omiótł ich tylko krótkim, obojętnym spojrzeniem.
– W każdym razie, jeśli chodzi o moich starych, postawiłem im ultimatum – ciągnął, znów podnosząc kieliszek do ust i nie spuszczając wzroku z jej rozmigotanej emocjami twarzy. – Albo akceptują ciebie, albo tracą mnie. Za bardzo wyjścia nie mieli, więc, jak domyślasz się po ich zachowaniu, łyknęli pierwszą opcję. Ale niestety na ten moment nie mogę zagwarantować, że za jakiś czas nie będą próbowali robić ci przykrości – zastrzegł. – Zwłaszcza moja matka. Oczywiście gdyby coś takiego się zdarzyło, natychmiast mówisz to mnie, a ja się tym zajmę tak, że wióry polecą, o to się nie bój. Zawsze będę stał po twojej stronie. Zresztą liczę na to, że za jakiś czas oni sami się do ciebie przekonają, zwłaszcza jak… no wiesz, nie ukrywajmy, że za jakiś czas przyjdzie machnąć sobie bacho… no… powiększyć rodzinę, nie? – skrzywił się lekko. – A moja matka właśnie na to jest najbardziej napalona, więc jak dostanie wnuka, to może się ogarnie i wreszcie się od ciebie odpierdzieli.
Iza omal nie zakrztusiła się winem, nie wierząc własnym uszom. Miała wrażenie, że uczestniczy w jakimś spektaklu w teatrze absurdu, lecz przedstawienie na tyle miesza się z rzeczywistością, że zaczyna popadać w stan odrealnienia. I jeszcze to wino, którego chyba wypiła już nieco za dużo… Czy on naprawdę powiedział to, co usłyszała? A może to jej się tylko wyobraziło? Nie, niemożliwe… czegoś takiego nie można sobie wyobrazić.
Nagle zachciało jej się śmiać. Ach, śmiać się, śmiać do rozpuku! Wyśmiać z siebie tę dawną głupotę, te bzdurne złudzenia, którymi przez tyle lat karmiła duszę, dziwiąc się, że ciągle nie potrafi jej nakarmić! Resztkami zdrowego rozsądku nakazała sobie jednak spokój i opanowanie. Musiała zachować ostrożność, bowiem opcja, że ze strony Michała to była tylko perfidna gra w jakiś sposób nakierowana na przejęcie kontroli nad finansami jej rodziny, nadal była bardzo prawdopodobna. Wręcz z każdym jego słowem coraz bardziej się uprawdopodabniała, bo co trzeba by mieć w głowie, żeby na poważnie mówić takie rzeczy?
Opanowała się zatem i spokojnym gestem sięgnęła po telefon, którego migocząca dioda powiadomień od początku rozmowy rozpraszała jej uwagę.
– Poczekaj – wtrąciła neutralnym tonem, aktywując ekran. – Coś do mnie przyszło, muszę sprawdzić co to.
Powiadomienie informowało o jednym nieodebranym połączeniu z nieznanego numeru. Jak to możliwe, że nie słyszała sygnału? Może telefon dzwonił w czasie zamieszania z panią Kazimierą, zagłuszony jej wrzaskami? Tak, to było prawdopodobne. Machnęła ręką na znak, że to nic ważnego, odłożyła aparat i sięgnąwszy po kieliszek, znów na chwilę zanurzyła usta w winie, podnosząc wreszcie oczy na Michała, który ze zdezorientowaną miną przyglądał jej się ponad stolikiem.
– Czyli szukasz kogoś, kto urodzi wnuka twojej matce? – nawiązała jak gdyby nigdy nic do jego ostatnich słów, starannie kryjąc rozbawienie.
– No nie, Iza… przestań – pokręcił głową z niesmakiem. – Przecież nie o to chodzi. Nie rób ze mnie idioty. Mówię to tylko tak na marginesie, a propos mojej starej. Wiesz chyba, co mam na myśli, nie?
– Nie do końca – odparła zgodnie z prawdą.
– To, że jak już mam się decydować na śluby i bacho… na takie poważne kroki – poprawił się przytomnie – to powiedziałem jej, że tylko z tobą. I ona musi się z tym pogodzić, inaczej może zapomnieć o wnuku. Kurde, Iza, no… przecież wiesz, co chcę powiedzieć! – zniecierpliwił się nagle, przechylając się ponad stolikiem i chwytając jej dłoń, której z zaskoczenia nie cofnęła. – Oświadczam ci się, do cholery! Mówiłem już, że nie chciałem, żeby tak to wyglądało, ale wolę to, niż dalej grać w kotka i myszkę i pozwolić, żebyś znowu mi się wymknęła! Kocham cię, dziewczyno, rozumiesz to? Naprawdę cię kocham! I nie zwodzę cię, nie okłamuję, tylko, do diabła, chcę się z tobą ożenić!
Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. A jednak. Powiedział to! To, o czym kiedyś marzyła jak wariatka… Mniejsza już nawet o formę, liczyła się treść. Czy to nie była dla niej chwila triumfu? Nie, niestety nie. Bynajmniej nie czuła się jak triumfatorka. Chciało jej się tylko nerwowo śmiać, chociaż i ta chęć powoli ustępowała miejsca przemożnemu niesmakowi i politowaniu – i to nawet nie tyle dla niego, co dla samej siebie.
– Nie jesteśmy już gówniarzami – ciągnął z zapałem Michał. – I znamy się na tyle, że chyba nie muszę owijać tego w kolorowe papierki, co? Jesteś bystra kobieta, więc wiesz, co mam na myśli. Ochy i achy są dobre na podryw dla zabawy, ale nie dla nas, bo ja ciebie traktuję poważnie. Serio, Iza. Nie chcę wciskać ci już żadnych romantycznych kitów, bo ty i tak w to nie wierzysz, tylko mówię ci to wszystko wprost i bez ściemy. Ciebie jedną traktuję poważnie i chcę cię widzieć w tej roli. W roli mojej żony. Zawsze przecież tego chciałaś, nie? – uśmiechnął się porozumiewawczo, wciąż ściskając jej bezwolnie leżącą na stoliku dłoń, którą w pogłębiającym się stanie odklejenia od rzeczywistości zwyczajnie zapomniała wycofać. – A ja… wiesz, jaki jestem, znasz mnie. Nigdy mi się do tego nie paliło, ale w którymś momencie to i tak będzie konieczne, a w biznesie wiadomo… dobrze to wygląda, jak facet ma rodzinę i stabilizację, moi starzy ciągle pieprzą mi o tym za uszami, no i w sumie mają rację. Więc chcę to załatwić teraz, od razu, bo tylko ty wchodzisz w grę, a jak znowu zaczniesz mi uciekać…
Słowa te przypomniały Izie o uwięzionej w jego rękach dłoni. Powoli, delikatnie wysunęła ją z nich i mechanicznym gestem sięgnęła po kieliszek. W głowie miała taką samą pustkę jak wtedy z Victorem… czarną dziurę, białą mgłę, chwilowy reset wszystkich danych.
– Oczywiście nie mówię, że musimy od razu lecieć do ołtarza – zaznaczył Michał, w jej geście odczytując niepokój. – Damy sobie czas, zorganizujemy się, ja ustawię matkę… Masz trochę racji, jak mówisz, że tego bagna między naszymi rodzinami nie da się do końca ogarnąć, coś w tym jest, nie mówię, że nie. Ale czy musimy się tym przejmować? Takie pierdoły nigdy cię nie obchodziły, a mnie tym bardziej. Ja chcę mieć teraz tylko twoje słowo, Iza. Takie między nami, żebyśmy oboje wiedzieli, na czym stoimy.
Iza milczała, patrząc na niego znad kieliszka z winem nie do końca przytomnym wzrokiem. Miała mało czasu na odzyskanie zimnej krwi, dlatego musiała się na tym skupić, a to pyszne wino niestety jej w tym nie pomagało… Siedzący w przeciwległym kącie sali mężczyźni w garniturach właśnie złożyli u kelnera zamówienie i rozsiedli się swobodniej na krzesłach. Jeden z nich wyciągnął na stolik jakieś papiery i wszyscy czterej pochylili się nad nimi, żywo dyskutując.
– Proszę, Iza – mówił dalej Michał. – Załatwmy to jak ludzie. Utnijmy te wszystkie kłótnie i nieporozumienia, zapomnijmy o tych wszystkich bzdetach z przeszłości i zacznijmy wreszcie trzymać sztamę. Przecież sama wiesz, że tego nie przeskoczymy. Możesz się na mnie wściekać, fakt, czasami zasługuję, ale ty i tak nie wytrzymasz beze mnie, tak jak ja nie wytrzymam bez ciebie, nie? – uśmiechnął się, przyglądając się jej nieprzeniknionej minie. – Wiesz dobrze, że tak będzie, tylko na razie jesteś na mnie zła za to czy tamto… okej, ja to rozumiem. Różne numery odpieprzałem w przeszłości, ale, do cholery, to były gówniarskie odpały, bawiłem się, nie myślałem poważnie o życiu, to chyba normalne, co? Ile my mamy lat? Ja dopiero za pół roku skończę dwadzieścia cztery. Do niczego nie musiałbym się śpieszyć, miałbym jeszcze full czasu, żeby się wyszaleć, a sama widzisz, że jednak chcę się ogarnąć. To chyba dobrze, nie? Chcę, bo chodzi o ciebie.
Iza słuchała w milczeniu, odruchowo sącząc wino, które delikatnie szumiało jej już w głowie. Co prawda kończyła dopiero drugą lampkę, ale te kieliszki były takie wielkie i pękate… Chyba powinna przestać, żeby nie stracić trzeźwości umysłu, z alkoholem przecież nie ma żartów, a to była zbyt poważna rozmowa, by mogła pozwolić sobie na błędy. Jednak z drugiej strony ten smak i lekki szum w uszach był taki przyjemny… tak skutecznie koił jej nerwy… A jego słowa? Nie wierzyła w ani jedno z nich, nie przywiązywała do nich żadnej wagi. Po prostu słuchała, zastanawiając się nad formą swojej odpowiedzi. Nad formą – bo co do treści nie miała żadnych wątpliwości.
– Dlatego odwołaj to, co mi powiedziałaś – zażądał po raz wtóry Michał. – Bo po co to było? Żeby mnie ukarać? Okej, ukarałaś wystarczająco, oberwałem za swoje, a teraz chcę naprawić sprawy między nami na poważnie. Zachowujmy się jak dorośli ludzie, Izka, please. Odwołaj to, odszczekaj i obiecaj, że już nigdy więcej nie będziesz mi sypać takich tekstów. Zwłaszcza tego, że mnie nie kochasz. Słyszysz? Nigdy więcej. Bo ja przecież wiem, że to nieprawda – uśmiechnął się pobłażliwie, sięgając po butelkę z winem i dolewając go sobie, a następnie wyciągając w jej stronę. – Jeszcze?
Znów bez słowa podstawiła mu prawie pusty już kieliszek. Nalał jej dużo, za dużo. Ale niech tam… Najwyżej wszystkiego nie wypije.
– Kochasz mnie – zapewnił ją spokojnie. – Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Gdybyś mnie nie kochała, już dawno byś ze mną nie gadała, nie dałabyś mi drugiej szansy. Dałaś mi ją właśnie dlatego, że mnie kochasz, nawet jak udajesz, że nie. A ja chcę wykorzystać tę szansę na sto procent, tym razem już nie odpuszczę. Dlatego odszczekaj tamte słowa i powiedz mi, że się zgadzasz. Że wyjdziesz za mnie. Hmm? – spojrzał na nią wyczekująco. – Iza? Masz, napij się jeszcze tego winka, zastanów się chwilę, żeby nie było, że nie dałem ci czasu, i powiedz mi tak. Innej opcji nie przyjmuję. Dzisiaj tak tylko między nami, ale potem zorganizujemy jakąś oficjalną imprezkę, najlepiej kilka, w Lublinie i w Korytkowie. Aha, czekaj – przypomniał sobie, sięgając na parapet po różę i wyciągając ją w jej stronę ponad stolikiem. – Jeszcze takiego kwiatka ci przyniosłem, żeby nie było… Proszę, skarbie, to dla ciebie.
Iza ani drgnęła, w duchu rozbawiona myślą, że oto po raz pierwszy w życiu otrzymuje z jego rąk kwiaty, a właściwie jednego kwiatka, jako formalność. Tyle że było już za późno na to, by go przyjąć, nie mówiąc już o tym, żeby się nim cieszyć. Czy on nawet tego nie potrafił zrobić bezinteresownie? I te absurdalno-żałosne oświadczyny, o których kiedyś marzyła, a których dziś już nie chciała… Paradoks? Ironia losu? A może po prostu zwyczajna kolej rzeczy w tym zwariowanym, nieprzewidywalnym życiu?
Co mogę powiedzieć, elfiku? Życie jest tak nieprzewidywalne, że straciłem już busolę i ciężko mi pozbierać się w jeden kawałek. Ale kocham je za to…
Nie doczekawszy się reakcji, Michał lekko zniecierpliwionym gestem odłożył różę na jej stronę stolika, tuż obok jej dłoni. Ona jednak nadal nie poruszyła się, jakby w ogóle nie zwróciła na to uwagi, pogrążona w zadumie, na wpół nieobecna.
– Ciągle jesteś zła, widzę to – pokręcił głową z rezygnacją, cofając rękę. – Ale spoko, mamy dużo czasu, ja dopiero jutro mam egzamin, więc dzisiaj będę stawał na głowie, żeby cię udobruchać. Powiedz, co mam zrobić? Paść przed tobą na kolana i za karę poklęczeć do wieczora? Okej, mogę poklęczeć, pójdziemy zaraz do mnie na górę i będę przed tobą klęczał, aż się uśmiechniesz. A potem zaproponuję ci parę o wiele fajniejszych pomysłów na resztę wieczoru – mrugnął do niej. – Tylko już przestań się na mnie fukać i powiedz tak. Obiecuję, że nie pożałujesz. Hmm?… A co do tego kwiatka – ruchem głowy wskazał na różę – to jak ci się nie podoba, że kupiłem tylko jeden, to możemy zaraz pójść tam obok i wykupię dla ciebie całą kwiaciarnię. Chcesz? Jest jedna niedaleko. Do jubilera też możemy pójść od razu, wybierzesz sobie najbardziej wypierdziasty pierścionek, jaki tylko mają, wszystkie twoje kumpele będą ci zazdrościć. Ech, kobiety… – pokręcił głową z pobłażaniem. – Jeśli chodzi o mnie, to nie cierpię takich szopek, ale dla ciebie wszystko, Iza. Wszystko, serio. Mów, żądaj, rządź, a ja będę dzisiaj twoim niewolnikiem. Możesz robić ze mną, co chcesz, nawet spłukać mnie do zera. Tylko przestań już się na mnie wściekać, bo mnie szlag trafi! – dodał niecierpliwie. – Słyszysz?
Przywołana do przytomności tym stanowczym tonem Iza spokojnie odstawiła kieliszek z winem na stół i wyprostowała się na krześle. A więc Michał skończył swoją tyradę i teraz nadszedł czas na jej odpowiedź? Cóż, była na nią gotowa.
Kilka minut wcześniej jeden z klientów przy stoliku w głębi pomieszczenia, brunet o sympatycznym wyglądzie, zerknąwszy przypadkowo w głąb sali, zatrzymał wzrok na postaci siedzącej w przeciwległym rogu, odwróconej do niego plecami dziewczyny i przez jego twarz przebiegł wyraz lekkiego zdziwienia, a następnie zaciekawienia. Jednak ponieważ w tej samej chwili do ich stolika podszedł kelner, zestawiając na stolik zamówione dania obiadowe, mężczyzna znów skupił uwagę na rozmowie z towarzyszami, od czasu do czasu zerkając tylko dyskretnie w stronę Izy, jakby chciał się upewnić, że się nie pomylił. Miał szczęście, bo akurat teraz odwróciła twarz nieco bardziej w stronę sali, dzięki czemu mógł wreszcie wyraźnie dostrzec jej profil. Tak, to była bez wątpienia Iza. W ciemnych oczach mężczyzny pojawiło się zaintrygowanie, a jego przenikliwe spojrzenie przeniosło się teraz na jej towarzysza, po drodze zahaczając o odłożoną na stolik czerwoną różę.
– Słyszę, Misiu, nie jestem głucha – odpowiedziała spokojnym, cichym Iza. – I nie wściekam się na ciebie, ani nie obrażam, po prostu nie chciałam ci przerywać, żebyś potem nie powiedział mi, że nie chciałam cię wysłuchać. Wysłuchałam i niestety mam wrażenie, że nie zrozumiałeś ani słowa z tego, co ci wyjaśniłam na początku. A ja wcale nie żartowałam.
Zaniepokojony jej poważną, nie wróżącą nic dobrego miną Michał również wyprostował się na krześle, a jego pięknie opalona twarz pobladła lekko.
– Oczywiście, że żartowałaś – rzucił twardziej. – Innej opcji nie przyjmuję do wiadomości.
– To bardzo źle – odparła niewzruszona jego tonem. – Bo im szybciej przyjmiesz ją do wiadomości, tym lepiej dla ciebie. Zacznijmy od tego, że nie mam zamiaru niczego od ciebie żądać. Ani kwiatów, ani pierścionków, ani klękania przede mną, ani niczego innego. Nie zamierzam też niczego odszczekiwać. Ja nie żartowałam, Michał, każde słowo, które dzisiaj wypowiedziałam, jest prawdą. Nie kocham cię i nie interesują mnie żadne dalsze relacje z tobą, ani uczuciowe, ani biznesowe, a już zwłaszcza matrymonialne. Wybacz więc, ale moja odpowiedź na twoją propozycję brzmi nie.
Michał zaniemówił, na wpół bezwiednie otwierając usta. W jego błękitnych oczach pojawiły się błyski gniewu, które jednak w następnej chwili zgasły, przyćmione niepokojem i niedowierzaniem.
– Nie rób sobie jaj – szepnął.
– Nie robię sobie – zapewniła go stoicko. – Mówię całkowicie serio. Nie wyjdę za ciebie i to jest moja absolutnie ostateczna odpowiedź. Co prawda nie ukrywam, że jestem zaskoczona twoją propozycją, nie spodziewałam się, że wyskoczysz mi dzisiaj z czymś takim, ale to i tak niczego nie zmienia. Nie mam w tej sprawie żadnych wątpliwości.
Michał patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, jakby jej słowa do niego nie docierały.
– Zwariowałaś? – wycedził, pochylając się ku niej nad stolikiem.
– Być może – zgodziła się Iza. – Nie twierdzę, że jestem całkowicie normalna, bo może i nie jestem. Z wierzchu wszyscy uznaliby, że w głowie mi się poprzewracało, bo kto to widział, żeby Kopciuszek, który za taki gest księcia powinien być wdzięczny do łez, śmiał odmówić mu przyjęcia łaski? Ale trudno – wzruszyła ramionami. – Ja wiem, że moja decyzja jest słuszna, a co do ciebie, to też nie sądzę, żebyś długo upierał się przy tym pomyśle.
Odruchowo sięgnęła po kieliszek. Choć na zewnątrz zachowywała całkowicie kamienną twarz, w środku mimo wszystko szarpały nią silne emocje, to zaś odbiło się w geście jej dłoni, która zadrżała na tyle mocno, że odrobina płynu chlupnęła na blat stolika. Nie umknęło to Michałowi, który przyglądał jej się teraz świdrującym wzrokiem, mrużąc oczy w wąskie szparki.
– Popełniłam błąd – ciągnęła Iza, biorąc do ręki serwetkę i starannym gestem profesjonalnej kelnerki wycierając plamę na blacie. – Jeden, ale poważny, taki, że zgodziłam się cokolwiek między nami naprawiać, podczas gdy tutaj nie ma nic do naprawienia. Nasza historia skończyła się pięć lat temu, Misiu. Definitywnie i bez szans na dalszy ciąg. Powiedziałeś mi wtedy, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bardzo mnie to zabolało, ale dzisiaj przyznaję, że miałeś rację. Nie wchodzi się. Mój błąd polegał na tym, że zbyt długo myślałam inaczej, że wyobrażałam sobie coś, co nie miało racji bytu. Gdybym wtedy, a zwłaszcza ostatnio, twardo się od ciebie odcięła, dzisiaj nie musielibyśmy przeprowadzać takiej przykrej rozmowy. Nie powinnam była do tego dopuścić. Moja wina. Wybacz mi to.
Michał pokręcił głową, nie odrywając poważnego spojrzenia od jej twarzy, sam oszołomiony myślą, że ta dziewczyna naprawdę może wymknąć mu się z rąk. O ile do tej pory nie dopuszczał takiej możliwości, o tyle teraz niebezpieczeństwo jej utraty stało się realniejsze niż kiedykolwiek. Bo jeśli nawet koronny argument w postaci oświadczyn, co do którego był przekonany, że w ułamku sekundy zmiecie jak tajfun wszelkie jej wątpliwości i uszczęśliwi ją do łez, kompletnie na nią nie podziałał… A jeśli ona mówiła to na serio?
– Tak czy inaczej dla mnie sprawa jest skończona – kontynuowała Iza, upijając łyka wina z kieliszka. – I w sumie dzisiaj spotkałam się z tobą tylko po to, żeby jasno ci to powiedzieć. Chciałam cię też poprosić, żebyś więcej do mnie nie dzwonił, nie wysyłał mi smsów, a przede wszystkim nie nachodził mnie w pracy. Żebyś po prostu zostawił mnie w spokoju. Mnie i moją rodzinę – podkreśliła z naciskiem. – A co do twojej propozycji matrymonialnej, to zapomnijmy o niej, uznajmy to za rzecz niebyłą i nie wracajmy już do tego. Nie chcę rozstawać się w nieprzyjaźni, dlatego nie traktuj mojej odmowy jako afrontu czy upokorzenia, bo ja w żadnym wypadku nie chcę cię upokarzać. To, że nie przerwałam ci od razu, to tylko dlatego, że musiałam wysłuchać cię do końca, bo nie chcę niczego zostawiać w zawieszeniu. Zresztą nie mam wątpliwości, że szybko się otrząśniesz, nie jesteś z tych, którzy rozpamiętują takie drobiazgi – uśmiechnęła się lekko. – Zwłaszcza że w nieudanych zaręczynach masz już pewne doświadczenie.
Michał aż podskoczył jak ukłuty szpilką.
– Przestań! – wycedził przez zęby. – Nie wypominaj mi tej idiotki!
– Nie wypominam ci jej – pokręciła głową. – Zresztą nie rozumiem, dlaczego nazywasz ją idiotką… no, ale dobrze, to nie moja sprawa, pewnie i mnie za chwilę będziesz tak nazywał. Chodzi mi tylko o to, że, podobnie jak w przypadku tamtej Sylwii, sam szybko zrozumiesz, że to nie było to, i w końcu znajdziesz kogoś, kto naprawdę będzie do ciebie pasował, a do tego będzie bardziej satysfakcjonującą partią w oczach twojej matki. Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzną, więc z tym nie powinno być problemu, a ja… o mnie po prostu zapomnij i będziemy kwita.
W błękitnych oczach Michała narastały błyski zwiastujące nadchodzącą burzę, a na wzmiankę o matce jego dłonie leżące na stoliku zacisnęły się w pięści. Opanował się jednak i wypiwszy jednym haustem swoje wino, wlał do kieliszka całą resztę zawartości butelki, napełniając go aż po brzegi. Iza również odruchowo upiła kolejnego łyka, coraz wyraźniej czując, że nie powinna tego robić. Zdecydowanie, powinna odstawić to wino. Ostrzegał ją o tym narastający szum w głowie, a choć był on całkiem przyjemny, akurat teraz powinna przecież zachować największą trzeźwość myślenia. A jednak to była jedyna czynność, na jakiej mogła się skupić w tej chwili, jedyna, która kojąco działała jej na nerwy…
Tymczasem Michał, widząc, że sprawy naprawdę wymykają mu się spod kontroli, z trudem panował na tym, żeby nie wybuchnąć.
– Nie gadaj głupot, Iza – odpowiedział tonem, któremu pomimo zdenerwowania starał się nadać perswazyjną nutę. – Zapomnieć! Pff! Wiesz doskonale, że nie zapomnę o tobie, ani ty nie zapomnisz o mnie. O Sylwii mi nawet nie wspominaj, to był błąd, tak samo jak to, że pięć lat temu zostawiłem cię, zamiast to pociągnąć. Noż kurde, głupi byłem! Młody i głupi! Chcesz mnie teraz za to skreślić? Daj spokój, kobieto. Przecież ja cię kocham! Naprawdę cię kocham. Pewnie dalej mi nie wierzysz, ale ja nie żartuję, nie wciskam ci kitu, mówię, jak jest! Nie obchodzą mnie żadne inne lale, mam daleko w dupie to, co myśli moja matka, powiedziałem ci to już! Chcę ciebie i tylko ciebie. Dla mnie nie ma takiej kobiety, która by ci mogła zagrozić, kapujesz to?
Kolejny łyk wina i Iza poczuła, że obraz przed oczami zaczyna jej się niebezpiecznie rozmywać, a głos Michała nabiera dudniącego odgłosu, jakby w dziwny sposób odbijał się od ścian.
„Ups” – pomyślała, odstawiając niedopity kieliszek na stolik. – „Teraz to naprawdę przegięłam. Ale spoko, zaraz mi przejdzie. To tylko wino, szybko się wyszumi.”
– Nie chciałem tego mówić, ale powiem! – ciągnął z tłumioną furią Michał, starając się nie podnosić głosu ze względu na obecność innych gości w lokalu. – Bo jeśli chodzi ci o te wszystkie laski, które… znaczy z którymi… no dobra, wiadomo, w czym rzecz, nie? To zrozum wreszcie, że to się dla mnie nie liczy! Nic na poważnie, każdą taką mogę w pół sekundy spuścić w kiblu. Ale mam swoje potrzeby, ty myślisz, że kto ja jestem, ksiądz? Albo jakiś, kurde, mnich? Gdybyś mnie ciągle nie spławiała, to bym tego nie robił. I to w ogóle nie ma nic wspólnego z tym, co do ciebie czuję. Ja to całkowicie rozdzielam, kapujesz?
Walcząca wciąż z szumem głowy Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Daj spokój, Misiu – odpowiedziała, z trudem artykułując słowa znieczulonymi wargami. – Nie kompromituj się już.
Co prawda nie chciała tego powiedzieć, nie miała zamiaru rozmawiać z nim w takim ironicznym tonie, zwłaszcza że widać było po nim, że chyba naprawdę się zdenerwował. Jednak słowa te same pomyślały jej się w głowie, a ona bez namysłu je wypowiedziała. Kolejny dowód na to, że nie powinna była tyle pić. Michał zaciął usta, a z jego oczu sypnęła się kolejna feeria groźnych iskier.
– Świetnie – wycedził z irytacją. – Wal dalej, tylko żebyś potem tego nie żałowała.
Iza wzruszyła ramionami, uznając, że chyba nie ma mu już nic więcej do powiedzenia. Teraz należało zakończyć tę rozmowę i czym prędzej się ewakuować, przede wszystkim wyjść na świeże powietrze.
– Chodźmy już stąd – odparła, sięgając po telefon i chowając go do kieszeni.
– Nie, jeszcze nie – zatrzymał ją stanowczo. – Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie wyjaśnisz mi, skąd wzięła się ta twoja zmiana frontu. Tydzień temu mało na mnie nie wsiadłaś, tak mnie całowałaś, że aż iskry szły… obiecałaś, że spotkamy się w hotelu i to dokończymy… A potem co? Zero odzewu, telefonu nie odbierasz, na wiadomości nie odpisujesz, a dzisiaj, kiedy wyłażę z siebie i ci się oświadczam, ty tak po prostu ze mną zrywasz i każesz zapomnieć? Myślisz, że co ja jestem, do cholery? Zabawka? Gadaj natychmiast, o co chodzi. Z kim się widziałaś i kto ci o mnie naopowiadał jakichś pierdół?
Pokręciła głową, czując, że opuszcza ją cała energia i robi jej się niedobrze. Gdyby mogła cofnąć czas, nie dotknęłaby w ogóle tego wina. To był błąd. A z drugiej strony przecież wcale tak dużo nie wypiła…
– Z nikim się nie widziałam i nikt mi niczego nie naopowiadał – odrzekła, całą siłę woli skupiając na tym, żeby ukryć przed nim swój niezręczny stan. – Sama doszłam do wniosku, że nie ma sensu tego ciągnąć. Że cię nie kocham, i to już od dawna. Że tylko się oszukiwałam, myśląc, że jeszcze coś dla mnie znaczysz. I że nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego. Tak mnie po prostu olśniło… To, co stało się w tamtym tygodniu w Anabelli, w ogóle nie powinno było się zdarzyć – zaznaczyła. – Ale może i dobrze, że się zdarzyło, bo dzięki temu zrozumiałam to wszystko trochę szybciej. W samą porę.
Michał patrzył na nią z rosnącym wzburzeniem, podsycanym rosnącym jednocześnie zachwytem i pragnieniem, tym większym, im bardziej się od niego oddalała. Jakaż to była niesamowita kobieta! Jak pięknie wyglądała z tymi błyszczącymi oczami, z policzkami zaróżowionymi od wypitego wina… a jaka musiała być słodka w dotyku, cieplutka, rozkoszna… I on miałby ją stracić, tak po prostu pozwolić jej odejść? Niedoczekanie! Nieważne, co mówiła, jakie bzdury opowiadała – musiał ją dzisiaj mieć!
– Olśniło cię? – wycedził przez zęby, ledwo panując nad sobą. – W samą porę? Ty nie wiesz, co gadasz, Iza. Za dużo tego wina wypiłaś, ciekaw jestem zresztą, kto cię tego nauczył, bo kiedyś nie dotykałaś alkoholu nawet palcem. Ale dobra, wystarczy. Idziemy stąd! – rzucił rozkazująco, podnosząc się od stolika.
Przyjąwszy tę nagłą decyzję ze szczerą ulgą, Iza posłusznie poszła za jego przykładem i zarzuciła sobie na ramię torebkę, starając się utrzymać równą, pionową postawę. Utrudniał jej to szum w uszach i lekkie zawroty głowy, jednak najsilniejsza fala odurzenia zdawała się już powoli mijać i minęłaby pewnie całkowicie, gdyby nie ta radykalna zmiana pozycji. Ku swemu niezadowoleniu zachwiała się lekko na nogach. Michał stanowczym gestem ujął ją pod ramię, ona zaś odruchowo wsparła się na nim, obiecując sobie, że to tylko na chwilę, dopóki nie osłabnie efekt wypitego alkoholu. W duchu była zła na siebie, że do tego dopuściła. Że też coś ją skusiło na to francuskie wino… Odeszli od stolika, zostawiając na nim różę, na którą ani jedno, ani drugie nie zwracało już uwagi.
Michał poprowadził ją do wyjścia, zupełnie tak samo jak tydzień wcześniej w Anabelli… jak kiedyś, pięć lat temu, do motelowego pokoju, w którym… Dlaczego właśnie teraz to jej się przypomniało? Nieważne, zaraz poprosi go, żeby wyszli na świeże powietrze, a to jej na pewno od razu pomoże. Szum w uszach na szczęście powolutku zaczynał już słabnąć…
Kelner, który właśnie zbierał ze stolika elegackich klientów talerze i zestawiał w to miejsce filiżanki z kawą, zerknął pytająco na przechodzącą obok parę. Nie przypominał sobie, żeby poprosili o rachunek.
– My już wychodzimy – rzucił Michał, wyciągając z kieszeni i pokazując mu klucz z firmowym napisem Hotel Europa. – Rachunek proszę dopisać do mojego konta, pokój czterdzieści osiem.
– Tak jest – skinął głową uspokojony kelner. – Dziękuję państwu i zapraszam ponownie.
Ciemnooki mężczyzna, który wcześniej obserwował Izę, teraz wyprostował się na krześle, z lekkim rozbawieniem czekając na chwilę, kiedy go rozpozna. Ona jednak, dziwnie poruszona, z gorączkowo błyszczącymi oczami i nietypowo zarumienionymi policzkami, nawet nie spojrzała w jego stronę, lecz bezwolnie dała się poprowadzić swemu towarzyszowi w stronę wyjścia. Wyglądała, jakby była w transie, jeszcze nigdy nie widział jej takiej… i zdaje się, że z wrażenia zapomniała zabrać róży, którą dał jej przy stoliku ów przystojny blondyn z pokoju czterdzieści osiem. Ach te kobiety! Są tak uroczo roztargnione, kiedy są zakochane…
– Kawa, panie mecenasie – przerwał mu głos towarzysza. – Słodzi pan?
– A tak, jedną łyżeczkę – ocknął się, wracając do rzeczywistości i przejmując od niego cukiernicę. – Dziękuję, panie Mirku.
Tymczasem Iza i Michał opuścili restaurację i znaleźli się w większej, chłodniejszej przestrzeni hotelowego holu. Tuż za drzwiami Iza od razu poczuła się lepiej, a szum w uszach zdecydowanie osłabł, wręcz prawie zupełnie ustąpił. Tak jak się spodziewała, efekt odurzenia zbyt szybko wypitym winem był silny lecz krótkotrwały i powoli zaczynał opadać, uznała więc, że wreszcie może puścić podtrzymujące ją ramię Michała. Ów jednak, mocno zdenerwowany, a do tego sam również rozgrzany winem, nie pozwolił jej na to, stanowczym gestem przytrzymując jej ramię i pociągając ją w stronę jednego z wyjść z holu.
– Puść mnie, Misiu – zażądała, oglądając się za siebie, gdyż miała wrażenie, że drzwi wyjściowe z hotelu znajdują się dokładnie w przeciwnym kierunku. – Dokąd my idziemy? To nie tamtędy?
– Nie – zaprzeczył twardo. – Musimy dokończyć rozmowę.
– Nie mamy już o czym rozmawiać – zaprotestowała, próbując wyrwać mu ramię. – No puść mnie wreszcie, mogę iść sama… Puszczaj, słyszysz? Ja już powiedziałam wszystko, nie mam nic do dodania.
– Ale ja mam – odparł Michał, wciągając ją w korytarz prowadzący na półmroczną klatkę schodową. – I nie zostawię tak tego, nie pozwolę się spławić. Nie tym razem, mała, nie będziesz robić ze mnie idioty. Idziemy do mnie na górę i kończymy rozmowę.
Iza natychmiast zatrzymała się jak wryta u podnóża schodów, znów próbując uwolnić ramię, które on trzymał jednak w żelaznym uścisku.
– Nigdzie nie idę! – oznajmiła mu z oburzeniem. – Puszczaj! Albo gadamy tutaj, albo nie gadamy wcale.
– Tutaj? Dobra, niech będzie tutaj! – zgodził się gotujący się już od tłumionych emocji Michał, silnym gestem przyciągając ją do siebie i opierając o ścianę pod schodami. – Tylko cicho, bo tu dźwięk się niesie jak cholera… bez scen!
Po czym, ogarnąwszy ją ramionami, przycisnął ją do ściany i popatrzył w oczy takim wzrokiem, że Iza wytrzeźwiała w jednym ułamku sekundy.
– Puszczaj mnie natychmiast! – zdenerwowała się nie na żarty, próbując go odepchnąć. – Co się z tobą dzieje, Misiek? Oszalałeś?
– Cicho! – nakazał jej zduszonym szeptem. – Powiedziałem, żebyś nie robiła scen! Koniec tego, Izka. Nie pozwolę dalej robić się w balona! Nie będziesz mnie tak zwodzić, rozumiesz? Jesteś moja i będziesz moja!
Po czym, schyliwszy się ku niej, bez ostrzeżenia, jakby już zupełnie nad sobą nie panował, wpił się ustami w jej szyję, całym ciężarem ciała przygniatając ją do ściany. Oszołomiona Iza, nie mając wystarczająco siły, żeby się wyrwać, zaszamotała się tylko bezradnie w jego ramionach, przerażona jego zachowaniem. Choć znała go od szesnastu lat, nigdy jeszcze nie widziała go w takim amoku.
– Puszczaj mnie, bo będę krzyczeć! – ostrzegła go z wściekłością.
– Nawet nie próbuj! – sapnął, podnosząc głowę.
W twarz buchnął jej jego gorący oddech o zapachu wina, znów zrobiło jej się niedobrze.
– Puszczaj! – podniosła głos.
– Cicho! – wycedził znów przez zęby Michał, coraz bardziej tracąc panowanie nad sobą. – Nie udawaj świętoszki, do cholery! Sama tego chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz, a ja tak tego nie zostawię. Idziemy na górę!
– Nie ma mowy! – oburzyła się, wijąc się w jego uścisku, by uniknąć dotyku jego warg, które znów zbłądziły na jej szyję, a teraz zaczęły szukać jej ust. – Puszczaj mnie natychmiast, albo zaraz będzie awantura! Będę krzyczeć. Wiesz, jaki będzie skandal? Naprawdę tego chcesz? Co się z tobą stało, Michał? – dodała, z całej siły zapierając się, by odepchnąć go od siebie. – Upiłeś się? Zwariowałeś? Zostaw mnie, do diabła! Ja nie chcę!
– Nie chcesz? – podchwycił doprowadzony już na skraj kontroli nad sobą Michał, jeszcze mocniej przygarniając ją do siebie. – To zaraz zobaczymy, jak nie chcesz… zaraz się przekonamy…
Na swoim ciele poczuła dotyk jego rąk, tak samo stanowczy i bezwzględny jak tamten… ten sprzed pięciu lat, z motelowego pokoju w Małowoli. Dopiero teraz dotarło do niej, że wówczas Michał zachowywał się bardzo podobnie, niemal identycznie. Był tak samo bezczelny, może nieco delikatniejszy, ale to pewnie tylko dlatego, że wówczas ona, wystraszona i ufająca mu bez granic, nie stawiała mu oporu. Ach, głupia, zakochana idiotka! Tak dać się zmanipulować… A on? Jak on w ogóle śmiał?!
Niemniej, pomimo skrajnego wzburzenia, które sprawiło, że do oczu napłynęły jej łzy, nie chciała krzyczeć. Zwyczajnie wstyd jej było robić scenę, której pożałowałby nie tylko on, ale i ona sama. Musiała poczekać na odsiecz. Tylko dlaczego w tym hotelu było tak pusto? Ktoś przecież zaraz powinien tędy przechodzić, ktokolwiek, jakiś gość, ewentualnie ktoś z obsługi… Ach, ale ten Michał! Na co on sobie pozwalał! Nie mogła dłużej czekać. Musiała poradzić sobie jakoś inaczej.
Oburzona śmiałością jego dłoni lecz świadoma tego, że w siłowej przepychance nie ma z nim szans, desperacko rozluźniła mięśnie i przestała stawiać opór, osuwając mu się lekko w ramionach. Zgodnie z jej przewidywaniem, Michał uznał to za sygnał, że się poddaje, i sam również nieco zwolnił uścisk, choć nie cofnął dłoni.
– Nooo… i widzisz? – szepnął jej triumfalnie wprost do ucha. – Sama tego chcesz, bardzo chcesz… ja też…
W tym momencie Iza, korzystając z tego, że jego czujność osłabła, powtórzyła manewr Zuzi ze szkolenia z samoobrony – zwinnym gestem ugięła kolana i wyślizgnęła mu się dołem z ramion, jednocześnie mocno odpychając go od siebie. Nim zaskoczony mężczyzna zdążył złapać równowagę, wyswobodziła się, a następnie, zamachnąwszy się z furią, z całej siły wymierzyła mu siarczysty policzek, od którego aż pociemniało mu w oczach. Oszołomiony zatoczył się pod ścianę.
– Nigdy więcej nie waż się do mnie zbliżyć nawet na krok! – rzuciła zimnym półgłosem, odruchowo poprawiając na sobie ubrania. – Rozumiesz? Nigdy więcej!
Po czym, zarzuciwszy torebkę na ramię, z pulsującą z bólu dłonią, potarganymi włosami, policzkami płonącymi jak ogień i łzami w oczach, wybiegła z klatki schodowej na hol i jak szalona rzuciła się do wyjścia, nie zważając na zdziwione spojrzenie recepcjonistki.