Lodzia Makówkówna – Epilog

Lodzia Makówkówna – Epilog

Niedzielny wieczór czwartego listopada w klubo-restauracji Anabella trwał w najlepsze, studenckie towarzystwo schodziło się coraz liczniej, a ci, którzy pozajmowali już stoliki, popijali przy nich piwo lub drinki w oczekiwaniu na początek dyskoteki zapowiedzianej na godzinę dwudziestą. Znany stałym bywalcom lokalu nadworny spec od nagłośnienia Antek był już gotowy do odpalenia muzyki, czekał jednak na sygnał od swojego szefa, którego charakterystyczną, rozczochraną fryzurę łatwo było dostrzec w okolicy baru, rozmawiał tam bowiem przy dwóch zsuniętych stolikach z grupką swoich przyjaciół.

– Dziewczynka – oznajmiła z uśmiechem Anita, gładząc pieszczotliwym gestem dłoni swój zaokrąglony już dość wyraźnie brzuch, który rysował się pod elegancką, luźną sukienką.

Wiadomość tę powitała owacja przyjaciół.

– Moje wielkie marzenie – westchnęła Justyna. – Zazdroszczę ci, Anitko, nam z Wojtusiem wychodzą same chłopaki.

– To strzelajcie trzeci raz – poradziła jej Dominika. – Może akurat się uda?

– A jak nie? – pokiwała sceptycznie głową Justyna. – Już mam wystarczająco przebojów z trzema facetami w domu, wolę nie ryzykować czwartego!

– Gratulacje! – powiedział Majk, ściskając rękę Anity. – Co prawda obstawiałem dla ciebie chłopaka, ale ja nigdy nie trafiam w typowaniu, nawet jak mam szanse jeden do jednego. Za to Pablo jak zwykle walnął w dziesiątkę – dodał, wskazując na kumpla siedzącego obok z triumfalną miną. – Frajer poszedł na pewniaka, ma czuja jak na giełdzie!

– To fakt – przyznała Anita. – Od początku i jako pierwszy przepowiadał mi dziewczynkę, aż się dziwiłam, skąd taka pewność… i proszę, okazało się, że miał rację.

– Bo Pablo ma słabość do płci pięknej i wyczuwa ją na kilometr – zaśmiał się Wojtek, dolewając sobie piwa i mrugając przez stół do Lodzi. – Nawet w stanie embrionalnym. A dzisiaj przecież pijemy na cześć schowka na szczotki, dokąd, jak mniemam, pociągnęła go przed rokiem ta sama męska intuicja.

Towarzystwo roześmiało się, spoglądając z sympatią na parę siedzącą obok Majka. Ubrana w niebieski, dzianinowy sweterek z wszytymi przy dekolcie perełkami Lodzia uśmiechnęła się do Pabla, który na jej prośbę założył dziś jej ulubioną białą koszulę z pagonami. Kończące weekend kameralne spotkanie przy piwie ze względu na zbieżność dat odbywało się w istocie pod znakiem rocznicy pamiętnych, listopadowych wydarzeń przy Czeremchowej osiem, choć w centrum zainteresowania znajdowała się również Anita, która dwa dni wcześniej dowiedziała się, że zostanie mamą córeczki.

– Pablo, ale serio, skąd wiedziałeś, że Anita będzie miała dziewczynkę? – zapytała z zaciekawieniem Asia. – Przecież ty się nie znasz na takich sprawach…

– Blefowałem – uśmiechnął się Pablo. – Chociaż szczerze liczyłem na to, że trafię… no i miałem fuksa. To moja specjalność, prawda, gwiazdeczko? – dodał, zerkając wesoło na Lodzię. – A skoro trafiłem, będę miał do pogadania z Andrzejem, daj mi znać, Anita, jak wróci z delegacji, umówimy się na jakieś piwko… Poproszę go o instrukcje, a zamian mogę przeszkolić go za darmo w profesjonalnym pleceniu warkoczy. Oto próbka moich umiejętności – wskazał z dumą równiutko spleciony warkocz Lodzi.

– Naprawdę sam plotłeś? – zaciekawiła się Dominika, przyglądając się uważniej rzeczonemu dziełu sztuki fryzjerskiej. – Pokaż, Lodziu… Ja nie mogę, co za precyzja, równo jak od linijki!

– Patrzcie, jak się skubany wyszkolił! – dodała z uznaniem Justyna.

– Jest w tym już nawet lepszy ode mnie – podkreśliła Lodzia. – Musi tylko trochę popracować nad tempem, bo dzisiejsze profesjonalne plecenie trwało ponad pół godziny i przez cały ten czas mistrz kazał mi siedzieć bez ruchu!

– Trzy razy musiałem zaczynać od nowa – przyznał Pablo. – Ale sama jesteś sobie winna, kochanie. Gdybyś bez przerwy nie prowokowała swojego fryzjera, poszłoby o wiele szybciej.

– No, ale czekaj, Pablo… Po co ci instrukcja pod dziewczynkę? – zastanowiła się Justyna. – Przecież miałeś dopiero negocjować sprawę i dać żonie spokojnie postudiować. Lodziu, jednak dałaś się przerobić temu kabotynowi?

Lodzia uśmiechnęła się tylko, przytulając głowę do ramienia Pabla, który w odpowiedzi schylił się i ucałował ją we włosy.

– Rokowania trwają i zmierzają we właściwą stronę – oznajmił z satysfakcją Justynie. – Lea zarządziła, że na razie mam nabrać wprawy i wyrobić technikę, więc posłusznie wykonuję rozkaz, ale w międzyczasie staram się dokształcić się merytorycznie. Właśnie dlatego liczę na eksperckie rady Andrzeja – ukłonił się uprzejmie w stronę Anity.

Towarzystwo roześmiało się.

– Jasne, krętaczu! – pokiwała głową Lodzia. – Ja zarządziłam, a ty posłusznie wykonujesz… Wmów im może jeszcze, że cię do czegoś zmuszam!

– Nie musi nam nic wmawiać – zapewnił ją z powagą Majk. – Wszyscy od dawna wiemy, jaki chłopak jest powściągliwy i nieśmiały. Zawsze panicznie bał się kobiet, więc i teraz pewnie broni się przed tobą rękami i nogami.

– I błaga o litość! – prychnęła Dominika.

– Albo ze strachu chowa się pod łóżko – dodała Asia.

– To z Lodzi taka amazonka? – zaśmiał się Kajtek. – Uważaj, stary, bo cię wykończy!

– Cóż, łatwo nie jest – westchnął Pablo, przybierając komicznie zrezygnowaną minę. – Ale co zrobić, męczennicy zawsze mają pod górkę…

– Zapewne – pokiwała głową Justyna. – Już my znamy takich męczenników. Trzymaj go tam krótko, Lodziu, nie rozpuszczaj łobuza, pamiętaj, że z facetami trzeba twardo!

– Ale dlaczego Pablo tak bardzo uparł się na dziewczynkę? – dopytywała Asia. – Zawsze myślałam, że faceci wolą mieć syna!

– Widocznie spodobało mu się plecenie warkoczy – uśmiechnęła się Justyna.

– Ja wam to wyjaśnię! – zawołał Majk. – Frajer boi się, że chłopak byłby podobny do niego, a to gwarancja wielkich problemów wychowawczych. Ale przede wszystkim chce się podlizać teściowej, która bardzo liczy na dziewczynkę. Dostał warunkowy kredyt zaufania i jeśli zawali sprawę, może popaść w niełaskę! – dodał wesoło, klepiąc kumpla po ramieniu.

– E tam, nie wierzę! – zaśmiała się Dominika. – Przecież teściowa za nim przepada! Pamiętacie, na weselu pierwsza rzuciła mu się na ratunek, kiedy wyrżnął przy stole z krzesłem!

Wszyscy roześmiali się na to wspomnienie.

– Tak, a pani młoda, zamiast ratować męża, usiadła i popłakała się ze śmiechu – pokiwał filozoficznie głową Wojtek. – I to są właśnie kobiety!

– Co chcesz od młodej, ja też myślałem, że skonam, jak zobaczyłem minę tego osła! – prychnął śmiechem Majk. – Przez dwadzieścia parę lat ani jednej wpadki, a jak raz wziął i rąbnął z tym krzesłem, to od razu musiał mieć na to dwustu świadków!

– Bo to była jakaś dywersja – pokręcił głową Pablo ze zdegustowaną miną. – Moje krzesło od początku wydawało mi się podejrzane. Co prawda nie wykryłem sprawcy, ale zasada ist fecit cui prodest[1] kieruje moje podejrzenia w pewną konkretną stronę – tu spojrzał wymownie na Lodzię, która na te słowa przestała się śmiać i spojrzała na niego z oburzeniem.

– O, wypraszam sobie, szachraju! – zawołała. – Ja nie miałam z tym nic wspólnego! Sam się tak załatwiłeś, mówiłam ci tyle razy, że kiedyś się doigrasz. Chociaż nie spodziewałam się, że zrobisz to tak spektakularnie! – roześmiała się znowu.

– No, czekaj, Pablo, ale skoro nie wykryłeś sprawcy, to opłacasz Lodzi nieograniczony karnet in blanco na kobiece zachcianki – przypomniała mu Asia.

– Oczywiście – przyznał z pełną powagą Pablo. – Jestem na to gotowy, ja dotrzymuję słowa. Tyle że zwyciężczyni jeszcze nie dała mi szansy, żeby się wykazać, bo do tej pory niczego nie zażądała.

– No co ty, Lodziu, nie spłukałaś go jeszcze do suchej nitki na ciuchy i kosmetyki? – zdziwiła się Dominika. – Ja bym sobie nie żałowała na twoim miejscu. Przegrał pajac, to niech teraz buli!

– To mnie nie ominie – zapewnił ją Pablo. – Lea zapowiedziała, że zastanowi się nad zachcianką z karnetu i zgłosi się z nią do mnie w ciągu roku. Ma czas do ósmego września, więc póki co zbieram zaskórniaki i czekam na sygnał. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie najnowszy model porsche! – zaśmiał się, obejmując Lodzię ramieniem i całując ją w czoło.

– Nie chcę cię martwić, ale to bardzo prawdopodobne – ostrzegł go Wojtek. – Zauważyłem, że twoja prawowita ostatnio podejrzanie mocno interesuje się motoryzacją.

– A właśnie, Lodziu, jak tam twoje prawko? – zagadnęła Justyna.

– Zdałam już – uśmiechnęła się Lodzia.

– Dwa tygodnie temu – sprecyzował Pablo. – Wczoraj zawiozłem ją, żeby odebrała dokument, a dzisiaj przyjechałem już na imprezę jak król, na siedzeniu pasażera. I wracam tak samo – zaznaczył, dolewając sobie piwa. – Nie pamiętam już, kto z was namawiał mnie na tę formułę, ale przyznaję, że to był strzał w dziesiątkę.

– Ja bym na twoim miejscu uważał z udostępnianiem auta kobiecie – pokręcił sceptycznie głową Kajtek. – Ale rób, jak uważasz, w razie czego mogę ci podać telefon do świetnego blacharza-lakiernika… Mój samochód stoi u niego od środy, po tym, jak we wtorek moja niezrównana małżonka parkowała tyłem w hipermarkecie, akurat tuż przy kontenerze na śmieci.

Towarzystwo wybuchło śmiechem.

– No bo ciemno było na tym parkingu jak nie powiem gdzie – wyjaśniła z urazą Dominika. – I zresztą co się czepiasz, tłuściochu, wielkie rzeczy, trochę zderzak wgnieciony i lakier odpryśnięty… Bywało znacznie gorzej.

– Święta prawda, kochanie – przyznał Kajtek. – Bywało zdecydowanie gorzej. Dlatego zaproponowałem lakiernikowi, że wykupię u niego abonament, ale nie chciał, cwaniak… Uznał, że to mu się nie opłaca, bo i tak bywam u niego średnio raz w miesiącu. Ale nie narzekam – uśmiechnął się porozumiewawczo do Dominiki. – Mamy z żoneczką nasz specjalny system rozliczeń i każde otarcie lakieru bardzo mi się opłaca.

– Frajer z ciebie! – zaśmiał się Majk. – Nie domyśliłeś się jeszcze, że ona to robi specjalnie?

– Wcale nie! – oburzyła się Dominika.

– Nie wnikam w to – uśmiechnął się Kajtek. – Egzekwuję tylko należne mi elementy odszkodowania i jesteśmy kwita. Pablo, radzę ci wprowadzić podobny taryfikator, mogę dać ci poufnie kilka wskazówek co do zawartości umowy.

– Dzięki, stary, ale mnie się to nie przyda – pokręcił głową Pablo. – Niewiele bym na tym ugrał, moja żona za dobrze radzi sobie za kółkiem. Jest mistrzynią we wszystkim, co wymaga twardych umiejętności manualnych. Nawet ten sweterek sama sobie wydziergała – uśmiechnął się, wskazując na strój Lodzi. – I to w jakim tempie! Osobiście wybierałem dla niej włóczkę – dodał z dumą. – Ładny kolor, nie?

– Serio, Lodziu, sama to dziergałaś? – zagadnęła zadowolona ze zmiany tematu Dominika.

– Aha – skinęła głową Lodzia. – Musiałam udowodnić mojej babci, że nauka na kursie robótek ręcznych nie poszła w las.

– Kolor rzeczywiście bardzo ładny – przyznała Asia. – Idealnie pasuje Lodzi do oczu.

– Piękny sweter – oceniła Justyna. – Taki leciutki, ażurowy i jeszcze wplotłaś te perełki… arcydzieło po prostu. Ja niestety nigdy nie miałam cierpliwości, żeby nauczyć się robić na drutach, więc tym bardziej podziwiam tych, którzy to potrafią.

– Ja też uwielbiam takie rękodzieło – dodała z uznaniem Anita. – Lodziu, a może zamówiłabym u ciebie taki spersonalizowany, dziergany ciuszek dla mojej małej?

– Pisemny wniosek składasz do mnie – oznajmił jej natychmiast Pablo. – Z dokładnym opisem preferencji i uzasadnieniem na minimum pół strony.

Anita popatrzyła na niego z politowaniem i popukała się wymownie palcem w czoło.

– Milcz, tyranie! – zaśmiała się Lodzia. – Ile razy mam ci powtarzać, że poradzę sobie bez twojej obsługi prawnej? Oczywiście, że wydziergam coś dla malutkiej – zapewniła Anitę. – Muszę tylko zorientować się, jaki to byłby mniej więcej rozmiar.

– Tyci-tyci – uśmiechnęła się Dominika. – Jak dla laleczki…

– Pablo, a jak tam realizacja mojego projektu? – zagadnął Maciek. – Ruszyłeś coś?

– Wszystko przygotowane – odparł Pablo, dolewając sobie piwa. – Zdążyliśmy zamknąć przed zimą zbrojenie terenu i na wiosnę ruszamy z budową. Zastanawiam się tylko, komu zaufanemu zlecić bieżący nadzór nad ekipą, bo sam nie będę miał czasu wpadać tam codziennie, a żony przecież nie wyślę.

– Dlaczego nie? – zdziwiła się Dominika. – To przecież nic takiego, wpaść raz dziennie po wykładach i sprawdzić, jak idzie robota. Poradziłaby sobie bez problemu.

– Mówiłam mu to – westchnęła Lodzia.

– Nie wątpię, że dałaby sobie radę – zgodził się Pablo. – I gdyby tam pracowała damska ekipa, nawet bym się nie wahał. Ale puszczać mojego kociaka między wilki… nie ma mowy. Będzie tam jeździć wyłącznie ze mną.

– O, jaki zazdrosny! – zaśmiał się Kajtek. – Co tak żałujesz chłopakom? Popatrzyliby sobie na ładną nadzorczynię i zaraz lepiej by im się pracowało! Efektywność wzrosłaby ci dwukrotnie.

– Akurat, już to przerabiałem na Milenijnej – skrzywił się Pablo. – Zapewniam cię, że byłoby wręcz przeciwnie. Mnie zresztą takie rzeczy kosztują za dużo nerwów…

Do ich stolika z głębi sali podszedł Antek.

– Szefie? – zagadnął do Majka. – Można startować z muzyką? Tłumy siedzą mi już na głowie i domagają się dyskoteki. Opędzić się nie mogę, zaraz mi oczy wydrapią.

Majk zerknął na wiszący nad barem zegar.

– Startuj, Antek – skinął aprobująco głową. – Tylko pilnuj tam jakości, nie puszczaj byle czego. Żadnych zamówień pod podejrzaną publiczkę.

– Jasne, szefie, sama klasyka, jak zawsze. Wyłącznie dobra muzyka, godna Anabelli.

– Właśnie – uśmiechnął się Majk. – Dzisiaj nie sprawdzam awansem repertuaru, zostawiam ci wolną rękę, ale będę się przysłuchiwał. I ostrzegam, że przy pierwszej wpadce wylatujesz z konsoli i zamieniasz się na cały wieczór w kelnera.

– Niech mnie szef nie straszy – pokręcił głową Antek. – Żadnej wpadki nie będzie.

– Okej, to wal z muzyką – odparł Majk, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu.

Antek ruszył z powrotem w stronę swojej konsoli, jednak nim uszedł kilka metrów, zatrzymało go dwóch mężczyzn, z których jeden taszczył wiklinowy koszyk wypełniony po brzegi czerwonymi różami. Antek bez wahania wskazał im stolik, przy którym siedział Majk z paczką przyjaciół. Mężczyźni podziękowali mu i skierowali się we wskazaną stronę.

– Pani Leokadia Lewicka? – rzucił jeden z nich, rozglądając się po zebranych.

Lodzia spojrzała na niego zaskoczona, natychmiast podrywając się z krzesła. Pablo przyglądał jej się z podstępnym uśmieszkiem.

– To pani? – upewnił się przybysz. – Poczta kwiatowa. Mamy dla pani przesyłkę – wskazał na kosz róż, który jego towarzysz postawił przed nią na brzegu stolika. – Od męża.

Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Pabla, a następnie na siebie nawzajem.

– Róże? – zdziwiła się Asia, wypowiadając na głos to, co pomyśleli również inni.

Lodzia podziękowała grzecznie kurierom, którzy ukłonili się i odeszli, po czym odwróciła się do siedzącego z arcyzadowoloną miną Pabla i wskazała na swój prezent.

– Co to ma znaczyć, szubrawcu? – zapytała żartobliwe groźnym tonem.

– To bukiecik dla ciebie, gwiazdeczko – odparł beztrosko. – Z okazji rocznicy mojego niezapomnianego posiedzenia w twoim schowku na szczotki.

– Ale dlaczego zamówiłeś dla niej róże? – zapytała z niesmakiem Justyna. – Przecież tyle razy nas edukowałeś, że ona nie lubi róż! Sam już tego nie przestrzegasz?

– Bo on przed ślubem jeszcze się starał – wyjaśniła jej Anita. – A teraz, jak już poczuł się pewnie, to leci po linii najmniejszego oporu. Typowy facet. Pewnie te róże były pierwsze z brzegu w promocyjnym katalogu za pół ceny.

– Aż tak obniżył standardy? – pokręciła głową Asia. – Tego bym się po nim nie spodziewała…

– Powinnaś jakoś się za to zemścić, Lodziu – poradziła jej Dominika.

Lodzia wpatrywała się z uśmiechem w roziskrzone zawadiacko oczy Pabla.

– Powinnam – przyznała. – Tylko że jemu właśnie o to chodzi… Ten szarlatan uwielbia wszystkie moje zemsty.

Przyjaciele wybuchli serdecznym śmiechem. Majk klepnął Pabla po ramieniu.

– Brawo, frajerze! Widzę, że opracowałeś autorski system prowokacji! Uważaj tylko, żebyś za ten kod kwiatowy jakimś wałkiem nie zarobił!

– Niezłe! – zaśmiał się Kajtek. – Jak Pablo chce pograć na ostro, przysyła żonie róże… Że też sam na to nie wpadłem! Ale nigdy nie jest za późno – dodał, uśmiechając się do Dominiki. – Powiedz, kochanie, jakich kwiatów najbardziej nie lubisz?

Towarzystwo znowu gruchnęło śmiechem.

– Słyszycie, o co pyta mnie mąż po tylu latach? – pokręciła głową Dominika. – Ech, misiu! Nie małpuj pomysłów po koledze, myślałam, że masz więcej własnej inwencji!

– Lepiej zostań przy tych twoich taryfikatorach za obdarty lakier – poradził mu Wojtek.

– A młoda zaczyna już swoją zemstę – zauważył wesoło Majk, wskazując ruchem głowy na Lodzię, która w międzyczasie podeszła od tyłu do siedzącego wciąż na swoim miejscu Pabla, pochyliła się nad nim i zwinnym ruchem oplotła mu szyję swoim długim warkoczem. – Widzicie? Już trzyma frajera na muszce!

– No cóż – stwierdził filozoficznie Wojtek. – Zachciało się bandziorowi adrenaliny, to ma.

– Ale zobaczcie, jaki pantoflarz się z niego zrobił! – zakpiła Dominika. – I domator. A taki był hop do przodu, cwaniaczył za dziesięciu… Pamiętacie, jak się kiedyś przechwalał, że jest niezatapialny? I co? Poszedł na dno jak Titanic!

– Teraz grzecznie plecie warkoczyki, przyjmuje wnioski na robótki ręczne i wybiera włóczkę na sweterki – dodała ze śmiechem Anita. – A w aucie wylądował na siedzeniu pasażera!

– Trafiony zatopiony – przyznała z satysfakcją Justyna. – Nie mówiłam, że tak będzie? To była tylko kwestia czasu i odpowiedniej dziewczyny. I świetnie, jeden łobuz zagospodarowany, teraz kolej na drugiego – dodała, patrząc znacząco na siedzącego naprzeciw niej Majka.

– Że niby na mnie? – zaśmiał się pobłażliwie Majk. – Na to nie licz, kotku! To, że ten frajer skończył jak Titanic, wcale nie znaczy, że ja też dam się wrobić tak jak on. Przepłynę przez życie niezatapialny, chcesz się założyć?

– Ty się lepiej nie przechwalaj, Majk – poradził mu sceptycznie Wojtek. – I nie zakładaj się o takie rzeczy, bo wyjdziesz na tym jak Pablo na swoim karnecie in blanco.

– Nie grozi mi to – zapewnił go spokojnie Majk. – Jestem bezterminowo uodporniony na takie wpadki.

– Tak ci się tylko wydaje – pokiwała głową Dominika. – Zobaczysz dopiero, o co chodzi, jak cię wreszcie dopadnie coś takiego – wskazała wymownie na Pabla, który z błogą miną słuchał pochylonej nad nim Lodzi. – Bo to się zdarza tylko raz w życiu.

Majk uśmiechnął się, przyglądając się rozjaśnionej szczęściem twarzy przyjaciela.

– Nie będę się kłócił o pryncypia – odpowiedział ugodowym tonem Dominice. – Ale jeśli o mnie chodzi, drogie hetery, to naprawdę możecie darować sobie te wszystkie wasze sugestie, zabiegi i pułapki matrymonialne. Szkoda czasu i zachodu, zapewniam was po raz kolejny, że na mnie to nie zadziała.

– Majk chyba jednak naprawdę nam się starzeje – zawyrokowała Asia, dolewając sobie soku. – Miałyśmy nadzieję, że on się wreszcie konkretniej zakręci na tym weselisku, tyle tam było fajnych, wolnych dziewczyn, co druga się za naszym rozczochrańcem oglądała… A on co? Nawet dobrze im się nie przyjrzał, z żadną nie zagadał, nie zatańczył, tylko przez cały wieczór nosił na rękach tę małą siostrzenicę Pabla. Wszystko jej pokazywał, na zapleczu we dwoje nadzorowali kucharki, karmił ją różnymi smakołykami, a potem nawet tort razem kroili!

– A co, myślicie, że tylko Pablowi wolno zadawać się z dużo młodszymi kobietami? – zażartował Majk, dolewając sobie piwa i pociągając z kufla porządnego łyka.

– Pamiętam, prześliczne dziecko – powiedziała do Asi Anita. – Z takimi ciemnymi, błyszczącymi oczkami, bardzo podobna do swojej mamy.

– Aha! – podchwyciła Asia. – Tak się z Majkiem skumplowali, że ani na chwilę nie chciała go puścić, trzymała go mocno za szyję, nawet swoich rodziców odganiała… Aż w końcu o północy zasnęła mu na rękach i dopiero wtedy mógł oddać ją mamie.

Majk uśmiechnął się przelotnie do siebie, odgarnął ręką w tył swą bujną czuprynę i upił z kufla kolejnego łyka piwa.

– Dlatego tym bardziej powinien pomyśleć o jakiejś stabilizacji – zauważyła Justyna. – Widać, że już mu tego instynktownie brakuje, a miałby przynajmniej o czym pogadać z Pablem. Poprzednie tematy już im się skończyły, odkąd Pablo postawił na życie rodzinne, więc czas byłby wziąć przykład z kumpla i wreszcie spoważnieć.

– Majk to cięższy przypadek niż Pablo, ale nawet u niego to tylko kwestia czasu – zapewniła ją Dominika. – Przybędzie mu trochę lat i rozumu, my też jeszcze nad nim popracujemy i zobaczycie, że w końcu niedojda zatrybi. Jeszcze będzie żałował, że tak późno się ogarnął!

– Dajcie mu już spokój, dziewczyny – wtrącił się Maciek, spoglądając z uwagą na pokerową minę Majka. – Wystarczy na dzisiaj tego katowania, jeszcze się znowu bez sensu pożrecie.

– To co, Majk? – zagadnęła Justyna, posłusznie zmieniając temat. – Będzie w końcu ta dyskoteka czy nie? Zatańczyłabym chociaż ze dwa kawałki.

Jakby w odpowiedzi na jej słowa z głośników popłynęła muzyka. Na sali wszczął się ruch, gdyż spragnieni rozrywki goście masowo zaczęli podrywać się od stolików i zmierzać w stronę parkietu, na którym migały już kolorowe światełka. Dominika podniosła się z krzesła.

– Wstawaj, grubasie! – rzuciła do Kajtka. – Lecimy tańczyć! Trzeba się trochę rozruszać.

– To jak, idziemy na te twoje dwa kawałki, kochanie? – zagadnął Wojtek do Justyny.

– Idziemy, Wojtuś – uśmiechnęła się, podając mu dłoń.

– A ja zerknę na zaplecze, czas już zrobić tam mały nalot – przypomniał sobie Majk.

Tymczasem Lodzia, schylona wciąż nad siedzącym na krześle Pablem, z warkoczem owiniętym wokół jego szyi, którą teraz oplotła również ramionami, przytuliła policzek do jego policzka i przymknęła oczy, rozkoszując się bijącym od niego ciepłem.

– Znowu jesteś dla mnie niesprawiedliwa, gwiazdeczko – westchnął Pablo. – I udowodniłbym ci to ponad wszelką wątpliwość, gdybyś zwolniła mnie na chwilę z tej smyczy – wskazał jej warkocz. – Nie możesz przecież udusić oskarżonego, nie stawiając go uprzednio przed sądem i pozbawiając go fundamentalnego prawa do obrony.

– Przed sądem to ty byś się zawsze wyłgał, cwaniaku – odparła z czułością, gładząc go po piersi. – Wiem o tym doskonale, dlatego muszę sama wymierzyć ci sprawiedliwość. Zobaczysz, moja zemsta za te róże będzie straszna.

– Bardzo na to liczę – uśmiechnął się z zadowoleniem. – Ale powtarzam ci z pełną odpowiedzialnością, że jesteś dla mnie niesprawiedliwa, i mogę to udowodnić.

– Nie możesz, szubrawcu – pokręciła głową. – Nie wmówisz mi przecież, że te róże nie są różami. To się nie uda nawet dżinnowi.

– Jeśli uwolnisz dżinna, możesz się bardzo zdziwić – zapewnił ją Pablo.

– No dobrze, więc uwalniam go – odparła wesoło, odplatając warkocz z jego szyi i wyprostowując się. – I co masz teraz do powiedzenia, stary obwiesiu?

Pablo podniósł się z krzesła i podszedł do stojącego na stoliku kosza z różami.

– To, że nie sprawdziłaś dobrze swojego prezentu – odparł, rozgarniając ostrożnie róże i sięgając w głąb kosza. – Ale ja zrobię to za ciebie, żebyś nie pokłuła sobie paluszków…

Z wnętrza kosza, ku zaskoczeniu i zachwytowi Lodzi, wyciągnął ukryty tam bukiet niezapominajek, który wręczył jej z szarmanckim ukłonem.

– Szachraju – pokręciła głową zmieszana, wtulając twarz w kwiaty. – Znowu nakombinowałeś! Przecież sezon na niezapominajki już się skończył. Mówiłam ci tyle razy…

– Żebym tak w ciebie nie inwestował? – dokończył wesoło Pablo. – Niestety, już za późno na takie rady, gwiazdeczko. Od razu wyczułem, że to opłacalna inwestycja, wykupiłem sto procent udziałów i nigdy nie odsprzedam ani jednego, za żadną cenę… No dobrze, pokaż mi te kwiatki, muszę ci zabrać kilka.

Schylił się i z trzymanego przez nią bukietu wyciągnął ostrożnie kilka niezapominajek.

– Nie ruszaj się teraz, kociaku – poprosił, na co Lodzia posłusznie zamarła w bezruchu.

Podniósł rękę z kwiatami do jej włosów i przystroił je nimi misternie tuż nad prawą skronią. Następnie sięgnął do kieszeni spodni, wyjął z niej kilka wsuwek do włosów, podpiął wprawnym gestem kwiaty i z satysfakcją przyjrzał się efektowi swojego dzieła. Lodzia patrzyła na niego zdumiona.

– Masz przy sobie wsuwki do włosów, bandziorku? – pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Oczywiście – uśmiechnął się. – Jak mógłbym zapomnieć o takim ważnym rekwizycie? Podebrałem ci kilka z łazienki… Wiesz przecież, że lubię być zawsze dobrze przygotowany, a dziś jest dla nas ważny dzień i z tej okazji moja gwiazdeczka musi mieć we włosach nasze ulubione kwiaty. Co nie znaczy, że zwalniam cię z obiecanej zemsty za róże – zastrzegł z powagą.

Lodzia odłożyła niezapominajki na stolik, zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała go w policzek.

– Dziękuję ci, kochanie – powiedziała cicho. – Obiecałam ci straszliwą zemstę i dotrzymam słowa, więc nawet nie myśl sobie, że jutro pójdziesz do pracy wypoczęty… Ale wiesz? – dodała, gładząc go po skroni i znajomym miejscu na prawym łuku brwiowym. – Tę twoją bliznę nadal czuć pod palcami, chociaż już jej prawie nie widać. Obawiam się, że ta pamiątka sprzed roku zostanie ci na całe życie.

– Taka pamiątka to nic takiego – odparł Pablo, tuląc ją do siebie. – Ty jesteś moją pamiątką z tamtego wieczoru. Moją dożywotnią pamiątką, za którą rok temu zapłaciłem własną krwią!

Pogładził ją po włosach, omijając ostrożnie wpięte nad skronią kwiaty.

– Potańczymy sobie trochę u Majka, a potem pojedziemy do domu – zniżył głos z ustami tuż przy jej uchu. – Musimy przecież poświętować trochę sami i zrealizować nasz obowiązkowy zapis w regulaminie. Wdrożymy dzisiaj paragraf czwarty, punkt pierwszy, podpunkt drugi. Na początek rozplotę to narzędzie zbrodni – ujął w dłoń jej warkocz – i rozczeszę włosy mojej małej syrenki, a ona porwie mnie w mroczne głębiny oceanu, żeby dokonać tam zemsty za te brzydkie, kłujące róże. Ja oczywiście będę się bohatersko bronił, więc zapowiada się bardzo ekscytujący pojedynek. Co powiesz na taki plan na dzisiejszy wieczór, gwiazdeczko?

– Brzmi kusząco – zgodziła się Lodzia, patrząc mu porozumiewawczo w oczy. – Ale mam też własną wersję tego planu, jeszcze ciekawszą, a nie mogę ci o niej teraz opowiedzieć, bo to ma być niespodzianka.

– Uwielbiam twoje niespodzianki – uśmiechnął się Pablo. – Połączymy więc jakoś nasze wersje i będziemy improwizować. Z tego zawsze wychodzą nam fajne rzeczy… Zobacz, a brygada poszła już tańczyć – dodał rozbawiony, wskazując w stronę zatłoczonego parkietu, na którym wśród studenckiego towarzystwa, w rytm szybkiego rock’n’rolla wyginali się już na całego Kajtek z Dominiką i Wojtek z Justyną. – Nieźle sobie radzą, stare konie!

Lodzia odwróciła się we wskazanym kierunku i przez dłuższą chwilę śledziła wzrokiem szalejących na parkiecie przyjaciół. Płynąca z głośników muzyka brzmiała dziwnie znajomo… Przed jej oczami, jak w sennej mgle, na sylwetki tańczących nałożyły się powoli niewyraźne obrazy ze studniówki. W jej uszach odległym echem zabrzmiał niski, magnetyzujący głos bandziora. Będziemy tak tańczyć jeszcze wiele razy, gwiazdeczko. Przed nami jeszcze całe życie… Twarz dziewczyny rozjaśnił tkliwy uśmiech. Odwróciła się z powrotem do męża, położyła dłoń na jego ramieniu i przechylając leciutko głowę na bok, rzuciła mu spod wpiętych nad skronią niezapominajek zalotne spojrzenie.

– To co, bandziorku? – zagadnęła wesoło. – Wywiniemy sobie rock’n’rolla?

Ciemne oczy Pabla zalśniły w półmroku hipnotyzującym blaskiem. Posłusznie rozpiął mankiety swej białej koszuli z pagonami, zwinnymi ruchami podwinął sobie rękawy aż do łokci i skłonił się przed nią szarmancko.

– Jak każesz, gwiazdeczko – odparł z powagą, podając jej dłoń. – Bandzior jest zawsze do twoich usług.

_____________________________________________________

[1] Ist fecit cui prodest (łac.) – ten uczynił, komu przyniosło to korzyść (sentencja łacińska używana w języku prawniczym).

2 thoughts on “Lodzia Makówkówna – Epilog

  1. Skończyłam! Wczoraj czytałam do 5 rano! (wszystko przez to, że nie spodziewałam się, że to takie długie! i dałam się wkręcić w schemat „jeszcze jeden rozdział i idę spać” 😀 )
    Przepiękny język, doskonała polszczyzna, bardzo dobrze napisane!
    Dawno już nie miałam w ręku tak perfekcyjnie dopracowanego tekstu.
    Gratuluję. Doskonale się bawiłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *