Lodzia Makówkówna – Rozdział XXXII
Intensywne słońce sierpniowego popołudnia oświetlało wesołym blaskiem parkiet cukierni, do której Lodzia wpadła szybkim krokiem spóźniona o kilkanaście minut. Na widok wchodzącej przez przeszkolone drzwi dziewczyny siedzące pod oknem koleżanki machaniem rąk dały jej znać, gdzie zajęły miejsce.
– Lodźka, co tak późno? – zagadnęła Julka. – Siadaj, my tu już zamówienie kompletujemy… O, jaką masz fajną sukienkę! – dodała, spoglądając z uznaniem na jej strój. – To nowa?
– Aha – skinęła głową Lodzia. – Najnowsze dzieło naszej znajomej krawcowej. Mama i ciocia zamówiły ją dla mnie w tamtym tygodniu i na dzisiaj była gotowa, więc musiałam ją założyć, żeby zrobić im przyjemność. Właśnie przez to się spóźniłam… przepraszam.
– Fajna kiecka – przyznała Magda tonem znawcy. – Taka lekka, w sam raz na lato. A do tego ma praktyczny dekolt na gumce, możesz ją ściągać górą albo dołem, nic nie trzeba rozpinać. Uwielbiam takie fatałaszki… Ale powiem ci, że wyglądasz w niej jak kompletna smarkula. Jakbym cię nie znała, to na oko nie dałabym ci więcej niż piętnaście lat!
Dziewczyny roześmiały się. Rzeczywiście, ubrana w lekką, wiskozową sukienkę o błękitno-białym, kwiecistym wzorze oraz w płaskie, rzemykowe sandały Lodzia bardziej niż zwykle uderzała swym młodym wyglądem. Wynikał on niewątpliwie ze zwiewnego kroju jej kreacji spójnie komponującej się z długim do połowy ud, równiutko splecionym warkoczem, lecz nie bez znaczenia była również jej rozświetlona promiennym uśmiechem twarz o delikatnych rysach i jaśniejące pogodnym blaskiem oczy.
– Powinnaś ubierać się zdecydowanie poważniej – zauważyła Monika. – Musisz ćwiczyć rolę, żeby wyglądać jak prawdziwa pani mecenasowa, a nie jak jakaś podfruwajka.
– Chyba cię pogięło! – zaśmiała się Lodzia, pukając się w czoło. – Ani mi się śni!
Opadła lekko na krzesło obok Magdy i sięgnęła po kartę. Dziewczyny umówiły się dziś we cztery na krótkie spotkanie w cukierni, żeby porozmawiać przy kawie o swoich planach, które od ogłoszenia wyników matury zdążyły już znacząco się skrystalizować. Wszystkie cztery mogły się już uważać za studentki, znalazły się bowiem na pierwszej liście przyjętych na uczelnię.
– U Lodźki na polonistyce ma być niecałe czterdzieści osób – relacjonowała Julka, zwracając się do Magdy, świeżo upieczonej studentki pierwszego roku dziennikarstwa. – A u mnie na psychologii ponad stówa… Już nie mówię o Szymku i Arku, oni na prawie będą mieli chyba ze dwanaście grup. Fabryka po prostu.
– A wiecie, że Rafi dostał się na matematykę? – przypomniała sobie Magda. – Spotkaliśmy go przedwczoraj z Miśkiem na deptaku, mówił, że już jest przyjęty na sto procent.
– Normalka – pokiwała głową Julka. – On ma wrodzony dryg do matmy, kto to wie lepiej od nas? W końcu przez cztery lata rąbałyśmy od niego prace domowe.
– Rafi mówił nam też, że Bartek idzie na polibudę, tylko zapomniałam na co… oni tam mają nazwy kierunków jak z kosmosu – kontynuowała Magda, wyciągając rękę w stronę Lodzi i sprawdzając z zaciekawieniem rozciągliwy fason jej dekoltu. – O, zobaczcie, rozciąga się tak… i można zdjąć całość dołem, nie niszcząc sobie fryzury. Fajne. No… a Grzelo podobno w końcu zdecydował się nie na politologię, tylko na europeistykę.
– Na europeistykę? – zaśmiała się Julka, spoglądając wymownie na Lodzię. – A to ciekawe, co, Lodźka? Akurat mamy tam trochę znajomych… A właśnie, tak a propos, co tam u Karola? Masz z nim jakiś kontakt?
Lodzia uśmiechnęła się, wertując kartę z menu.
– Jasne, że tak – odparła spokojnie. – Trzymamy przecież wielką sztamę. Już obronił licencjat i teraz idzie na magisterskie. Będą ósmego u nas na imprezie, kiedyś trzeba by się też spotkać osobno z całą jego brygadą z europeistyki… Zamawiałyście już coś, dziewczyny? Ja wezmę chyba tylko kawę.
– Ja biorę lody z bakaliami – zadecydowała Monika, odkładając swoją kartę.
– Ja może też – zastanowiła się Julka. – Albo tylko z bitą śmietaną, bez bakalii…
– Ale słuchajcie o Grzelu, bo jeszcze nie skończyłam! – przerwała im ze zniecierpliwieniem Magda, zerkając spod oka na Lodzię. – Wiecie, jakie jaja? Rafi mówi, że on ma dziewczynę!
– Kto, Grzelo?! – zdumiała się Monika.
Julka i Lodzia również znieruchomiały w reakcji na tę piorunującą wiadomość.
– Grzelo – kiwnęła głową Magda, zadowolona z wywołanego efektu. – Ja też na początku nie uwierzyłam, ale Rafi przysięga, że to prawda. Podobno widział ją osobiście, Grzelo mu ją przedstawił… Poznał ją na obozie sportowym. Pojechał w lipcu nad morze z klubem siatkarskim, zebrała się większa grupa z całego miasta i ona też tam była, podobno od razu wpadła mu w oko. Trochę młodsza od nas, dopiero za rok ma maturę. Rafi mówi, że bardzo ładna i na jego oko bardzo w nim zakochana.
– O proszę! – zaśmiała się Julka. – Słyszysz, Lodźka? Szybko się chłopak pocieszył!
– I całe szczęście – uśmiechnęła się Lodzia, której serce ogarnęła na tę wieść przyjemna ulga.
– No, ja się właśnie zastanawiam, na ile on się pocieszył – odparła sceptycznie Magda, nie spuszczając oczu z Lodzi. – Rafi twierdzi, że ta dziewczyna to praktycznie druga Lodzia. Blondynka, niebieskie oczy, podobna figura, no i co najważniejsze, nosi długie włosy. Nie takie długie jak Lodzia, ale jednak… A Grzelo prosi ją, a nawet wymaga, żeby czesała się w warkocz.
Julka i Monika popatrzyły po sobie znacząco, podczas gdy Lodzia zanurkowała znów twarzą w kartę z menu, czując, jak ulga, która przed chwilą na nią spłynęła, ulatnia się jak kamfora.
– Jak by na to nie spojrzeć, to jest jednak idiota – machnęła ręką Julka. – Nieuleczalny.
– Ciekawe, czy ona wie o Lodzi? – zastanowiła się Monika. – Pewnie nie, ale wystarczy, że inni wiedzą, Rafi i reszta… Mam nadzieję, że nikt dziewczynie nic złośliwie nie nachlapie.
– Sama się domyśli, jak Grzelo weźmie ją do Lodzi na imprezę – zauważyła Magda.
– No coś ty, przecież on nie przyjdzie! – popukała się wymownie palcem w czoło Monika.
– Myślisz, że nie przyjdzie, jak Rafi i reszta będą? Z tego, co wiem, wszyscy z klasy idą. A skoro teraz ma dziewczynę, to co mu szkodzi?
– Dostał zaproszenie? – zainteresowała się Monika.
– Pewnie, że dostał, sama je adresowałam – odparła nie bez urazy Julka. – Pablo kazał wysłać do wszystkich z klasy, do Grzela też. Może to trochę głupio wyglądało po tych wszystkich akcjach, wiadomo, że przyjaciółmi to oni nigdy nie będą… Ale skoro powiedział, że zaprasza wszystkich, to nie wypadało mu robić wyjątków.
Przerwała jej kelnerka, która podeszła, aby przyjąć zamówienie.
– To co, jutro rano ruszacie nad te jeziora? – zagadnęła po jej odejściu Lodzia, korzystając z okazji do zręcznej zmiany tematu.
– Aha – przytaknęła Magda. – Jutro z samego rana. Wyjedziemy o piątej, żeby jak najwięcej trasy przejechać bez upału i tłoku na drogach.
– Mamy dwa samochody – dodała wyjaśniająco Julka. – Ja i Szymek jedziemy z Arkiem i z Maćkiem, zabierzemy też Wikę, bo jeszcze nam zostaje jedno miejsce. A Madzia i Misiek jadą z Monią i z Jackiem i wezmą do siebie Martynę.
– Czyli aż dziesięć osób – podsumowała Lodzia.
– Dwa pełne składy po pięć na samochód – oznajmiła dumnie Monika. – Poza tym na dziesięcioro będą tylko trzy oficjalne pary, więc zobaczymy, jak pozostała czwórka zachowa się w tej sytuacji!
– Będzie ubaw – przyznała wesoło Julka. – Trzeba by pozastawiać na nich jakieś pułapki, co, dziewczyny? Szkoda, Lodźka, że wy nie chcecie jechać z nami – dodała z żalem. – Byłoby dwa razy fajniej!
– Daj Lodzi spokój, ona ma ciekawsze perspektywy – zażartowała Magda. – Przed nią trzy tygodnie w Bieszczadach z gorącym adwokatem i tańcem bez muzyki! Myślisz, że jakieś mazurskie jezioro w naszym skromnym towarzychu wytrzymałoby taką konkurencję?
Roześmiały się wszystkie cztery. Kelnerka podeszła i postawiła na stoliku lody i kawę.
– A co u Pabla i reszty adwokatów? – zagadnęła Julka do Lodzi. – Pewnie dalej siedzą w tej swojej kancelarii i zasuwają, zamiast pojechać na wakacje?
– Zasuwają – przyznała Lodzia. – Tylko koleżankę puścili teraz na urlop, bo jej mąż ma trochę wolnego i wreszcie mogą pobyć sobie dłużej razem. Zostali we trzech, ale mają do pomocy dwóch aplikantów, więc spokojnie dają radę.
– A ty pewnie nudzisz się całymi dniami? – pokiwała głową Monika.
– Chyba żartujesz, Monia – uśmiechnęła się z pobłażaniem Lodzia. – Myślisz, że nie mam co robić w domu? Nie pamiętam bardziej pracowitych wakacji… Poza tym w tamtym tygodniu zaczęłam kurs na prawo jazdy.
– Pewnie Pablo cię w to wrobił? – domyśliła się Julka. – Trzeba przyznać, że jest konsekwentny… Bo wiecie, on już dawno zapowiadał, że wyśle ją na kurs na prawko – wyjaśniła Magdzie i Monice. – Cwaniak chce mieć pod ręką trzeźwego kierowcę do odwożenia go do domu po imprezach. Spodobał mu się patent z darmową podwózką i usługą holowania prosto do łóżka.
– Jasne! – prychnęła śmiechem Magda. – A Lodzia akurat da radę go holować! Przecież on jest od niej o dobrą głowę wyższy i waży co najmniej jedną trzecią więcej!
– W trupa przecież nie będzie się urzynał – popukała się w czoło Julka. – On zresztą nie pije mocnych alkoholi – zaznaczyła, zerkając z porozumiewawczym uśmiechem na Lodzię. – A po piwie idzie bez problemu sam, tylko trzeba przypilnować, żeby doszedł do domu… A właśnie, Lodźka, miałam cię zapytać – przypomniała sobie. – Pablo nadal mieszka u rodziców?
– Jeszcze dwa tygodnie – odparła Lodzia, upijając łyka kawy. – I wcale nie narzeka, mama rozpuszcza go jak nigdy. Ma dzięki temu pierwszorzędną wyżerkę, przynajmniej o to nie muszę się martwić.
– To on siedzi rodzicom na głowie? – zdziwiła się Monika. – Taki stary koń?
– Tylko tymczasowo – wyjaśniła jej Julka. – Musiał wyprowadzić się do nich na kilka tygodni, bo zarządził generalny remont w swoim mieszkaniu. Po to, żeby Lodźka miała wszystko idealnie tak, jak sobie życzy.
– No, no! – pokiwała z uznaniem głową Magda.
– Chociaż mnie się podobało tak, jak było – zaznaczyła nieco zmieszana Lodzia. – I wcale nie chciałam nic zmieniać. Może poza wyposażeniem kuchni, bo on tam prawie nic nie miał…
– Powiedziała mu nieopatrznie, że brakuje w kuchni tasaka, sitka i moździerza, to on jej cały wystrój chaty zmienia przy okazji! – zaśmiała się Julka. – Wszystko odwala w pastelowych błękitach, chyba tylko po to, żeby Lodźce do koloru oczu pasowało… Ale ja się już niczemu nie dziwię, on ma na jej punkcie kompletnego hyzia. Wystarczy popatrzeć na ten pierścionek.
– Pokaż jeszcze raz, Lodziu – podchwyciła Monika, łapiąc Lodzię za rękę i oglądając lśniący na jej serdecznym palcu pierścionek zaręczynowy. – Ekstra szafir, fajnie odbija na niebiesko… Co wy w ogóle macie z tym niebieskim?
– No mówię ci przecież, że Pablo ma fioła na tym punkcie – uśmiechnęła się Julka. – A jeszcze zobaczycie ósmego, jaki odlot zrobią na niebiesko! Wszystko będzie w niezapominajkach! Bukiet Lodźki, jego wkład do butonierki, samochód, cały wystrój kościoła i knajpy… Komercyjni hodowcy niezapominajek zarobią w tym sezonie jak nigdy.
– Czad będzie! – ucieszyła się Magda. – Już się nie mogę doczekać, Misiek też.
– Ale pierścionek naprawdę super – przyznała Monika. – Sama oprawa musiała nieźle kosztować, a co dopiero kamień. Widać, że facet się nie szczypał.
– Takie są zalety poślubiania starych dziadków! – zauważyła wesoło Magda. – Ja od początku powtarzam, że nasza Lodzia doskonale wie, co robi!
– A właśnie, Lodziu – zagadnęła Monika, ściszając głos i pochylając się nad stołem w stronę koleżanki. – Chciałam cię o coś zapytać… Słyszałam, że kiedy zbliża się ślub i ma zapaść ta przysłowiowa klamka, to nawet jak się jest pewnym na sto procent swojej decyzji, to i tak czuje się podświadomy stres i wątpliwości… czy na pewno dobrze się wybrało, czy to rzeczywiście ten właściwy… i tak dalej. Wiesz, o co chodzi. Powiedz mi z własnego doświadczenia… to prawda?
Lodzia uśmiechnęła się i bez pośpiechu upiła kolejny łyk kawy.
– Nie wiem, Monia – odparła beztrosko. – Zobaczę, jak będę się czuła tuż przed akcją. W tej chwili nic takiego nie mam… Może to dlatego, że wszystkie moje wątpliwości przegryzłam już wcześniej? Dla mnie to zresztą nie jest kwestia wyboru, tylko fatum. A z fatum się nie walczy.
Julka pokiwała głową, patrząc na nią ze znaczącym uśmiechem.
– Ale stan zakochania podobno przechodzi po jakimś czasie – nie ustępowała Monika. – Słyszałam, że kryzys w związku występuje zwykle po dwóch, a potem po siedmiu latach. I że albo zostaje z tego coś głębszego, albo wszystko się rozpada. W sensie, że nie każde małżeństwo to wytrzymuje.
– Oj, Monia, nie truj jej teraz o takich rzeczach – skrzywiła się Magda, pukając się palcem w czoło. – Tuż przed ślubem! Zwariowałaś?
– Dlaczego? – uśmiechnęła się Lodzia. – To przecież nie jest temat tabu. Wiadomo, że kiedy wchodzi się w trwały w związek, to nikt nie planuje, że wszystko mu się rozleci, ale to się przecież zdarza. Z różnych powodów. Pablo czasem miewa do czynienia ze sprawami rozwodowymi i mówi, że bardzo ich nie lubi, podobno takie okropne emocje przy tym z ludzi wyłażą… Ale z jego obserwacji wynika, że tam najczęściej od początku nie było prawdziwego uczucia, tylko pozory, nieodpowiedzialność albo zwykły interes.
– Skoro napatrzył się na takie rzeczy, to może wie, jak unikać błędów – przyznała Monika. – Może też przez to tak długo czekał z poważnym związkiem? Aż będzie stuprocentowo pewien, że to jest to… Tylko że ja i tak nie bardzo rozumiem, jak można być pewnym po takim krótkim czasie. Tyle się teraz mówi o dopasowywaniu i sprawdzaniu się nawzajem, a wy tak od razu na głęboką wodę… Ja bym się na twoim miejscu nie zdecydowała na taki krok.
Lodzia spoważniała i pokiwała lekko głową, wpatrując się w zamyśleniu w lśniący na jej palcu szafir. Kamień odbijał błękitne refleksy światła. W jednym z nich mignęła jej przed oczami widziana już chyba gdzieś… kiedyś… przesłonięta jej własnymi łzami scena burzowego popołudnia i gasnących oczu, w których zamykał się cały świat.
– Wiem, o czym mówisz, Monia – podjęła cicho. – Ja też tak rozumowałam, pamiętasz chyba, co wam mówiłam w górach… Chciałam poczekać jeszcze ze dwa lata, spokojnie sobie postudiować i zachować nowoczesne standardy, czyli to sprawdzanie, dopasowywanie i tak dalej. Ale on mi to skutecznie wybił z głowy. Przekonał mnie, że szkoda na to czasu. Po prostu… życie jest tylko jedno, a my chcemy jak największą jego część przeżyć razem.
– Oryginalne podejście – przyznała Magda. – Teraz to się naprawdę rzadko zdarza, żeby facet myślał w takich kategoriach i tak szybko się oświadczał.
– Sam z siebie by na to nie wpadł – zapewniła ją z uśmiechem Lodzia. – Do głowy by mu to nie przyszło, a na pewno nie tak szybko, gdyby nie moje rodzinne wygłupy z planem matrymonialnym, tradycją małżeństwa przed dwudziestką i prawie-narzeczonym. Ja to traktowałam z przymrużeniem oka, ale on się tym od razu zainspirował i tak go to wciągnęło, że… same widzicie.
– Tak czy inaczej podziwiam was za odwagę – podsumowała sceptycznie Monika. – Bo jeśli chodzi o mnie, to powiem wam, że przed Jackiem miałam dwóch chłopaków, ale nigdy nie czułam, że chciałabym któregoś z nich widzieć codziennie zaraz po otworzeniu oczu. A z Jackiem… zobaczymy. Do takich decyzji trzeba mieć absolutną pewność. To jest w ogóle zupełnie inna perspektywa…
– Inna – zgodziła się z rozrzewnieniem Magda. – Ja na przykład zupełnie nie wyobrażam sobie świata bez mojego Miśka…
– Ani on bez ciebie! – zaśmiała się Monika. – Gdzie by znalazł wygodniejszy pantofelek? Pod twoim siedzi mu się jak u Pana Boga za piecem! No, ale jedzmy już lody, dziewczyny, bo przez tych facetów kompletnie nam się rozpuszczą!
Wszystkie naraz roześmiały się i z wigorem zabrały się za swoje desery.
***
– My już musimy lecieć – westchnęła Magda. – Monia musi się pakować, a ja pojadę zrobić Miśkowi nalot kontrolny. Sprawdzę, czy nie zapomniał wziąć szczoteczki do zębów.
– No i widzisz, co on by bez ciebie zrobił? – zaśmiała się Julka. – Lećcie, Madziu, jutro rano się widzimy. Tylko z Lodźką się pożegnajcie… My jeszcze tu sobie trochę posiedzimy we dwie.
Kiedy po wesołym pożegnaniu Magda i Monika wyszły z cukierni, Lodzia i Julka zamówiły po jeszcze jednej lemoniadzie, mając przed sobą pół godziny do piętnastej. Na tę bowiem godzinę Julka była umówiona z Szymonem na ostatnie wspólne sprawunki przed wyjazdem na Mazury, zaś Lodzia miała zajrzeć do kancelarii Pabla, który do piętnastej trzydzieści planował skończyć pracę i – podobnie jak poprzednim razem – zabrać ją na obiad do swoich rodziców.
– Często zaglądasz do nich do kancelarii? – zaciekawiła się Julka.
– Prawie nigdy – uśmiechnęła się Lodzia. – Dzisiaj idę dopiero trzeci raz w życiu. Nie lubię im przeszkadzać, praca to praca, ale dzisiaj szachraj koniecznie chciał, żebym przyszła, więc idę… Ale ty mi lepiej powiedz, co nowego u Szymka – zmieniła temat. – Już ze dwa tygodnie go nie widziałam. Zakończył kontakty z prokuraturą na te wakacje?
– Aha, już dawno – skinęła głową Julka. – Obaj z Arkiem są bardzo zadowoleni, bo paru fajnych studentów tam poznali… no, ale było, minęło, a teraz trzeba jeszcze trochę odpocząć przed studiami. Pierwszy rok może być ciężki, dla nas wszystkich zresztą.
– Damy radę, nie martw się, Jula – zapewniła ją beztrosko Lodzia.
– Ty ze wszystkim dasz radę, wiadomo! – zaśmiała się Julka. – Zawsze zazdrościłam ci tej organizacji i zdolności do multitaskingu. I teraz to ci się przyda, skoro po zajęciach będziesz miała jeszcze pełny etat w niebieskim pałacu. Tasak i moździerz też będą niebieskie?
– Oj, nie nabijaj się już, Jula – pokręciła głową Lodzia. – Jemu nie chodziło wcale o fanaberię z kolorami, to było tylko tak przy okazji.
– No wiem. Chciał po prostu, żeby wszystko było nowe.
– Ja tego nie wymagałam – podkreśliła znowu Lodzia. – Prosiłam go wręcz, żeby tego nie robił, ale uparł się. Chyba sam tego potrzebuje. Chce zmienić wystrój mieszkania, żeby poczuć w każdym wymiarze, że zaczyna życie od nowa. Rozumiesz, Jula – spojrzała znacząco na przyjaciółkę. – On latami zapraszał tam różne osoby… w różnych celach. Nie mówił mi, jakie dokładnie skojarzenia chce wyeliminować, a ja nie dopytuję, ale można przecież się domyślić.
– Aha – kiwnęła głową Julka. – Kapuję. Chce całkowicie odciąć się od przeszłości i nie oglądać cię na tle starych brudów.
– Coś w tym stylu. Chociaż od tego niestety nie da się tak do końca odciąć. Ostatnio znowu zdarzyła się jedna niefajna sytuacja…
– To znaczy? – zaniepokoiła się Julka.
– Ech! – machnęła ręką Lodzia. – W sumie nic takiego. Jakaś dziewczyna zahaczyła nas na ulicy, jego znajoma oczywiście. Przedstawił nas sobie, chwilę pogadaliśmy zupełnie neutralnie, ale potem ona rzuciła mu parę takich tekstów, że od razu domyśliłam się, że to jedna z listy… I jestem przy tym prawie pewna, że zrobiła to złośliwie.
– Możliwe – zgodziła się Julka. – Już wszędzie rozniosła się fama, że Pablo dał się w końcu ustrzelić i we wrześniu się żeni, więc złośliwcy i zazdrośnicy będą teraz pokazywać na potęgę, co potrafią. Ale ty się tym nie przejmuj, Lodźka, za jakiś czas to się uspokoi.
– Mnie to już tak bardzo nie rusza, Jula – uśmiechnęła się lekko Lodzia. – Chociaż żeby było przyjemne, to nie powiem…
Julka pokiwała głową, pochyliła się nad stolikiem i pogładziła dłoń przyjaciółki.
– Dla niego to przecież też nic przyjemnego – zauważyła łagodnie. – Pewnie znowu było mu przed tobą strasznie głupio, co?
– No tak – westchnęła Lodzia. – Aż mi było szkoda łajdaczyny… Cały wieczór patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał przeskanować na wylot moje myśli.
– Tak, wiem – przyznała Julka. – Tak samo patrzył na ciebie, kiedy ta Becia się do niego dobierała, a ostatnio też na tej imprezie imieninowej z Piotrkiem. Po tym, jak Kajtek zażartował, że kobieta jest nieobliczalna i nawet przed samym ołtarzem może się rozmyślić. Pamiętasz. Wszyscy się śmiali, Pablo niby też, ale potem gapił się na ciebie z taką dziwną miną… Ja mam wrażenie, że on przez cały czas się boi, że jeszcze się wycofasz.
– E, chyba nie aż tak – uśmiechnęła się Lodzia. – Dobrze wie, szubrawiec, że świata za nim nie widzę. Ale fakt, że bardzo nie lubi, kiedy takie demony wyłażą z cienia, swego czasu tyle się oboje przez to nacierpieliśmy… Tak to jest, Jula – pokiwała melancholijnie głową. – Każdy ma jakieś kłopoty i jakiegoś robaka, który go gryzie w środku.
– Spokojnie, zadusicie robala – zapewniła ją Julka. – On cię strasznie kocha, pewnie dlatego tak go męczą te demony. Inaczej nie przejmowałby się tym i jeszcze by się przechwalał, że taki z niego macho! Przecież na każdym kroku widać, jak mu na tobie zależy, ten spersonalizowany pierścionek, niezapominajki na balkonie, dom i tak dalej… Justyna fajnie to ujęła żeglarską metaforą, powiedziała, że on się zachowuje, jakby po latach bezsensownego dryfowania po mętnej wodzie wreszcie nabrał wiatru w żagle i złapał kurs na pełne morze. Serio tak to wygląda. Jakby rozwinął skrzydła… A jak sobie pomyślę, że tak ci rodzinę przerobił! To przecież robota dla herosów! – zaśmiała się. – I co, twoja ciocia dalej tak go adoruje?
– A co myślisz? – pokiwała z rozbawieniem głową Lodzia. – Tyle że nastąpił wielki postęp, bo już nie nazywa go panem mecenasem. Szachraj jest teraz u mnie w domu Pawełkiem, nawet babcia ostatnio tak go zaczęła nazywać. Po zaręczynach awansował od razu o dwa poziomy, wcześniej był panem Pawłem… Mówię mu tylko, żeby uważał, co gada, bo czasami balansuje na niebezpiecznej krawędzi. A jak w czymś im porządnie podpadnie, to zdegradują go jak Karola, który w pewnym momencie za karę przestał być Karolkiem!
Roześmiały się obie.
– Ale babcia już chyba ostatecznie przekonała się do Pabla, co? – zapytała Julka.
– Niestety nie do końca – odparła wesoło Lodzia. – Ma do niego jeszcze sporo zastrzeżeń. Ostatnio na przykład kazała mu przestać gapić się na mnie przy stole takim nieprzyzwoitym wzrokiem, bo, jak go pouczyła, kulturalnemu człowiekowi, za jakiego oczywiście go uważa, nie wypada w towarzystwie okazywać prymitywnych, samczych instynktów.
– O, jacie! – parsknęła śmiechem Julka. – Ale tekst! A co on na to?
– Udało mu się jakoś zachować powagę – zaśmiała się Lodzia. – I obiecał jej, że postara się nad tym popracować, ale jeśli mu się nie uda… bo, jak podkreślił, mężczyzna jest tylko mężczyzną… to kupi sobie takie specjalne, przyciemniane okulary i będzie je zakładał w towarzystwie, żeby nie uchybiać zasadom przyzwoitości. No i to był jeden z tych momentów, kiedy lekko przeholował, bo babcia przez dwa dni chodziła obrażona… ale za to tata konał ze śmiechu!
– Oj, Lodźka, wesoło tam macie! – przyznała Julka. – A powiedz mi jeszcze, bo nie chciałam pytać przy dziewczynach… – zniżyła głos. – Ruszyło się coś w sprawie twojego wuja?
– Podobno odrobinę tak – odparła ostrożnie Lodzia. – Artur mówił mi, że wuj już inaczej reaguje na wzmianki o nas, ostatnio nawet sam o coś zapytał. Poprawił mu się humor, bo rozwiązał pomyślnie swoje problemy w firmie, więc i naszą sprawę lepiej toleruje, ale na to, żeby choć raz odwiedził babcię, raczej się nie zanosi. Dla mnie najważniejsze jest to, że już nie gniewa się na chłopaków za kontakt z nami, bo na początku podobno był wściekły, kiedy się o tym dowiedział. Teraz już mu trochę przeszło, jak twierdzi Artur… ale sądzę, że jeszcze dużo wody upłynie, zanim coś się skonkretyzuje. Jeśli w ogóle.
– A babcia opowiedziała wam w końcu, o co im wtedy poszło? – zaciekawiła się Julka.
– I tak, i nie – westchnęła Lodzia, a jej twarz osnuła lekka chmura. – Coś tam nawiązuje, sugeruje, ale nic wprost, bo jak już pół słówka powie, to dwa przemilczy. Chyba jej wstyd… Ale my z chłopakami sami poskładaliśmy te puzzle i wyszła z tego naprawdę paskudna historia.
– Czyli? – wstrzymała oddech Julka.
Lodzia spojrzała na nią z wahaniem.
– Ale obiecasz, Jula, że to zostanie między nami? – upewniła się.
– Jasne! – obruszyła się Julka. – No co ty, Lodźka! Czy ja kiedykolwiek coś wygadałam, jak obiecałam, że nie wygadam?
– Okej – odparła Lodzia i w zamyśleniu wpatrzyła się w swoją szklankę z lemoniadą. – To jest oczywiście nasza rekonstrukcja, ale raczej na pewno było tak, jak myślimy. Wuj Edzio wcale nie obraził się o jakieś tam matriarchaty. On to generalnie olewał i świetnie sobie z tym radził, w pyskowaniu był z dziesięć razy lepszy ode mnie. Babcia miała w nim mocnego przeciwnika i często musiała ustępować, bo dziadek się nie wtrącał, a Edzio umiał stawiać na swoim. Nie wątpię, że go kochała, to w końcu jej syn… tylko chyba nie umiała mu tego okazywać. I kiedy moja mama urodziła się dziesięć lat po nim, babcia faworyzowała ją za sam fakt bycia dziewczynką, a jego bez przerwy krytykowała i urządzała mu awantury o byle co.
– Niefajnie – pokręciła głową Julka.
– Nawet bardzo niefajnie – przyznała Lodzia. – Ja sobie nie wyobrażam, jak tak można, ale u mnie w rodzinie takich wariatek było sporo. No, mniejsza o to. Akurat w Edziu trafiła kosa na kamień, bo on znakomicie dawał sobie radę z marudzeniem babci i zawsze potrafił ją jakoś rozbroić. Równowaga była zachowana i nie było problemu, dopóki nie starli się poważnie o jedną bardzo delikatną sprawę… To było gdzieś w środku jego studiów, moja mama miała wtedy jedenaście albo dwanaście lat.
Lodzia przerwała sobie na chwilę i upiła łyk lemoniady.
– O co się pożarli? – zapytała z zaintrygowaniem Julka.
– O dziewczynę – odparła smutno Lodzia, odstawiając szklankę na stół. – Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczęła się, kiedy Edzio się zakochał. Oczywiście w nieodpowiedniej, zdaniem babci, dziewczynie… jak przystało na rodowego odszczepieńca.
– I to była ich mama? – domyśliła się Julka.
– Aha – skinęła głową Lodzia. – Mama Tomka i Artura. Edzio zakochał się w niej na zabój i oznajmił babci, że ta albo żadna. Zapowiedział też, że chce się z nią ożenić jeszcze przed skończeniem studiów. Jak się domyślasz, babcia była przeciwna, zrozumieliśmy z tych jej półsłówek, że zachowywała się względem niego skandalicznie. Dziewczyna była bez rodziny, wychowana w domu dziecka, więc pewnie uważała ją za jakąś patologię, a Edzio wiadomo, jaki był… charakterny. Nie wiemy, co tam sobie powiedzieli przy ostatniej kłótni, ale na bank musiały polecieć ostre słowa, niewykluczone, że było postawione nawet jakieś ultimatum. W każdym razie skończyło się tym, że Edzio trzasnął drzwiami i tyle go widzieli. Babcia chyba była pewna, że niedługo wróci z podkulonym ogonem, bo przecież był studentem bez środków do życia, ale on sobie jakimś cudem poradził i wybił się na niepodległość.
– Twardy gość – zauważyła z uznaniem Julka.
– Bardzo twardy. Takiego faceta jeszcze w rodzinie nie było. Co prawda podejrzewamy, że dziadek pomagał mu za plecami babci, zwłaszcza na początku… Chłopaki kojarzą tajemniczego przyjaciela rodziny, który w dzieciństwie przynosił im prezenty. W każdym razie kiedy babcia zorientowała się, że Edzio nie żartował, pożałowała tej awantury, chociaż dalej udawała śmiertelnie obrażoną. Wszystkie jego zdjęcia wywaliła na strych… ja myślałam, że to dlatego, że wyklęła go z rodziny, a tak naprawdę to było po to, żeby jej o nim nie przypominały. Bo ona cały czas po cichu czekała, aż Edzio wróci jak, nie przymierzając, syn marnotrawny.
– A on nie wrócił? – szepnęła Julka.
– Nie – pokręciła głową Lodzia. – Babcia dopiero po paru latach postanowiła wyciągnąć do niego rękę, ale wtedy już było za późno. Edzio skończył studia i zniknął bez śladu, a one latami nie mogły go odnaleźć, bo zmienił nazwisko. W końcu mojej mamie udało się wpaść na jego trop, ale nie chciał z nią gadać i zaraz potem znowu gdzieś się wyniósł. Dowiedziały się wtedy, że ożenił się ze swoją wybranką i mieli dwóch chłopców. I na tym sprawy się zatrzymały, babcia przestała go szukać i niby się z tym pogodziła, ale sumienie dalej ją męczyło. Więc od czasu do czasu temat wracał, zwłaszcza przy okazji rodzinnych świąt… Ja dowiedziałam się o wuju właśnie dlatego, że one o nim czasami po cichu rozmawiały.
– Dziwne, że twój dziadek był taki bierny – zauważyła Julka. – Przecież to jego syn, powinien przeciwstawić się otwarcie babci, a nie tylko wspierać chłopaka w tajemnicy. Niby dobre i to, ale chyba mógł tu zrobić dużo więcej. Serio u was w rodzinie są tylko tacy pantoflarze?
– Niestety – westchnęła Lodzia. – Tata co prawda ostatnio trochę się wyemancypował, ale on ma podatniejszy grunt niż dziadek, bo po tych perypetiach z Edziem mama i babcia już nie są takie radykalne. Po wtopie z Karolem chyba ostatecznie zwątpiły w swoją nieomylność, skoro moją decyzję co do Pabla uszanowały od razu i nawet pozwalają mi się wyprowadzić z domu. Łyknęły też to, że mam zamiar przyjąć nazwisko męża, a nie wydurniać się w kolejnym pokoleniu z tymi Makówkami. Myślę, że dużo już do nich dotarło… Za to Edzio musiał mieć mocno pod górkę i jeśli z ust babci padły wtedy jakieś niewybaczalne słowa, to nie ma się co dziwić.
Julka pokiwała głową, na chwilę zapadła cisza. Lodzia w milczeniu wpatrywała się w swoją szklankę z lemoniadą, z której powolutku uwalniały się bąbelki.
– Ale ten twój wuj musiał naprawdę mocno się zakochać, nie? – podjęła cicho Julka. – Tak prawdziwie… na dobre i na złe.
– Tak – przyznała Lodzia, ocknąwszy się z zamyślenia. – Tomek mówił mi, że ojciec zawsze bardzo chronił mamę. Chłopakom mógł puścić płazem wszystko, ale tylko pod warunkiem, że nie zdenerwowali przy tym matki. Bo wtedy nie było litości. Chyba że ona sama wstawiła się za nimi, jako jedyna zawsze miała na niego wpływ… To podobno bardzo skromna, cicha kobieta, z gatunku kruchych i delikatnych, zupełne przeciwieństwo Edzia. Chciałabym kiedyś ją poznać, chociaż przyznam, że wstyd by mi było przed nią za te przewinienia przodków. W każdym razie, jak zawsze szanowałam wuja, tak teraz szanuję go jeszcze bardziej. Udowodnił, że jest facetem, na którym kobieta może w pełni polegać. Prawdziwy Rycerz – uśmiechnęła się do siebie.
– Ale swojej matce mógł mimo wszystko wybaczyć – zauważyła sceptycznie Julka.
– Nie wiem, Jula – pokręciła głową Lodzia. – Ja nie chcę osądzać jego decyzji, nie mamy pojęcia, co tam się wydarzyło, co ona mu nagadała… Ważne, że chłopaki są gotowi do mediacji i nie mają żalu do babci. Obaj bardzo by chcieli, żeby ojciec się z nią pogodził.
– Bywają u was w domu?
– Byli już kilka razy – uśmiechnęła się. – Tomek przyjechał z żoną, bardzo fajna dziewczyna… Ale i tak ulubieńcem babci jest Artur. Dla niej to ideał, bo wygląda identycznie jak Edzio w młodości, ale ma łagodny charakter i do tego jest lekarzem, co babcię już kompletnie rozwala, bo zawsze marzyła o lekarzu w rodzinie.
– A właśnie, co u niego? Już zdał ten swój egzamin?
– Zdał, ma dyplom i we wrześniu zaczyna staż w szpitalu. A u nas w domu od razu gwarniej się zrobiło, ciągle mamy gości, bo i Pablo często u nas bywa… Kiedyś takie życie towarzyskie to była rzadkość. W każdym razie jedno jest pewne: w tym roku w rodzinie Makówków zakończył się wreszcie chory matriarchat. Nawet tata już nie daje sobie w kaszę napluć – zaśmiała się. – A to naprawdę niebanalny znak czasu!
***
Pożegnawszy się z Julką, Lodzia udała się prosto na ulicę Zamkową, gdzie weszła do bramy kamienicy pod numerem sześć. Zerknęła przelotnie na kamienne schodki prowadzące w dół do klubo-restauracji Anabella, uśmiechnęła się do siebie i ruszyła klatką schodową na górę, przepuszczając przed sobą dystyngowaną starszą panią w kapeluszu, z markową torebką na ramieniu i teczką na dokumenty pod pachą.
Ponieważ kobieta szła statecznym krokiem samym środkiem schodów, nie zostawiając ani przy barierce, ani pod ścianą wystarczająco miejsca na to, aby można było wygodnie ją wyprzedzić, Lodzia zwolniła kroku i cierpliwie szła tuż za nią. Kiedy doszły do półpiętra, z góry zbiegł zaaferowany, objuczony dwiema dużymi paczkami mężczyzna, który, nie czekając, aż starsza pani usunie mu się z drogi, zdecydował się przecisnąć między nią a ścianą.
– I gdzie się pan tak pcha? – zestrofowała go zbulwersowanym tonem kobieta.
– Przepraszam panią! – rzucił w biegu. – Proszę wybaczyć, ale naprawdę bardzo się śpieszę!
Zahaczył przy tym jedną z paczek o ramię damy, skutkiem czego niesiona przez nią teczka wysunęła jej się spod pachy i upadła na podłogę półpiętra, z niej zaś wysypały się dokumenty, których część sfrunęła na schody wprost pod nogi Lodzi. Dziewczyna rzuciła się odruchowo do zbierania kartek, które wyglądały w większości jak wyniki badań medycznych, natomiast sprawca incydentu zbiegł po schodach, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku.
– Najmocniej przepraszam! – zawołał z dołu. – Naprawdę nie chciałem! Proszę wybaczyć!
Po czym ulotnił się czym prędzej, zanim oburzona paniusia zdołała odzyskać głos. Lodzia tymczasem zręcznie zbierała rozrzucone na schodach dokumenty, składając je na równy stosik na najwyższym ze stopni.
– Nie kładź tu tego, dziecko – rzuciła krytycznym tonem kobieta, podnosząc zebrane przez nią kartki i wkładając je znów do swojej teczki. – Tu mi to od razu podawaj… No co za gbur! Prymityw! Wszystko rozsypane! O, tam jeszcze jedna kartka na dół spadła! – dodała, wskazując dziewczynie swym kościstym, wypielęgnowanym palcem dokument, który sfrunął aż na sam dół i bielił się u podnóża schodów. – Idź mi to przynieś.
Lodzia uśmiechnęła się lekko do siebie.
„Co za uprzejmość” – pomyślała ironicznie. – „Jaka miła pani… miód po prostu!”
Mimo to, nie odezwawszy się ani słowem, posłusznie zbiegła na dół po kartkę. Nim jednak zdołała do niej dotrzeć, na klatkę schodową na dole weszła młoda kobieta z wrzeszczącą wniebogłosy, wyrywającą się jej panicznie kilkuletnią dziewczynką.
– Ja nie chcę do pana doktora! – wyło dziecko. – Nie chcę, nie chcę, nie chcęęęęę!
I ku rozpaczy swej spoconej, zdenerwowanej matki, dziewczynka zaparła się z całej siły o barierkę u dołu schodów, zatrzymując się dokładnie na dokumencie, po który zmierzała Lodzia, depcząc go i gniotąc nogami w ferworze swego protestu. Paniusia na półpiętrze wydała oburzony okrzyk.
– Przepraszam cię, kochanie – powiedziała łagodnie Lodzia, pochylając się nad dziewczynką, która zamilkła na dźwięk obcego głosu i podniosła na nią zdziwione oczy. – Potrzebny mi jest ten papierek, na którym stoisz. Mogę go sobie wziąć?
Dziewczynka odruchowo odsunęła się, schodząc ze zmaltretowanego dokumentu, po który Lodzia natychmiast schyliła się i szybko podniosła z podłogi. Mała, z buzią jeszcze mokrą od łez, patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, w których na widok jej imponująco długiego warkocza pojawił się szczery, dziecięcy zachwyt.
– Mamo, mamo! – szepnęła konspiracyjnie do matki, szarpiąc z całej siły ją za rękę. – To przecież Roszpunka! Ona naprawdę istnieje!
Kobieta wymieniła z Lodzią rozbawione spojrzenia.
– Tak, to prawdziwa Roszpunka – powiedziała z powagą do córeczki. – A ty popatrz, jak się zachowujesz, Lenko, i zastanów się, co ona sobie o tobie pomyśli. I co powie, jak się dowie, że nie chcesz iść do pana doktora?
Dziewczynka spojrzała na Lodzię badawczo i z lekkim zaniepokojeniem.
– Trzeba grzecznie iść do pana doktora, Lenko – uśmiechnęła się do niej Lodzia. – To dla twojego dobra, kochanie. Ja też chodzę do lekarza, kiedy jestem chora. To naprawdę nic strasznego. Obiecasz mi, że pójdziesz grzecznie z mamą?
Mała Lenka pokiwała skwapliwie głową, nie spuszczając z niej zafascynowanego wzroku, po czym posłusznie podała rękę matce, która podziękowała Lodzi uśmiechem i ruszyła z nią schodami pod górę. Rozbawiona Lodzia poszła za nimi, w miarę możliwości rozprostowując po drodze pognieciony dokument.
– Jak to się zachowuje, jak bydło jakieś – zamruczała pod nosem zbulwersowana starsza pani, mierząc surowym wzrokiem mijającą ją na półpiętrze matkę z dzieckiem. – Daj mi to – dodała chłodno, odbierając z rąk Lodzi nieszczęsną kartkę. – Nie mogłaś szybciej po to zejść, zanim ta mała wandalka mi tego nie podeptała?
– Proszę mi wybaczyć – uśmiechnęła się promiennie Lodzia. – Rzeczywiście zabrakło mi refleksu. W takiej sytuacji nawet nie zasługuję na podziękowanie… Życzę pani miłego dnia!
Po czym dygnęła przed nią po pensjonarsku i ruszyła na górę. Na pierwszym piętrze zerknęła w stronę gabinetu lekarza, pod którym czekali pacjenci, i kiwnęła ręką do siadającej właśnie na ławce małej Lenki. Dziewczynka na ten widok aż podskoczyła z radości.
– Mamo, Roszpunka mi pomachała! – rozbrzmiał na całym korytarzu jej dźwięczny, dziecięcy głosik. – Ona mnie chyba lubi!
Lodzia roześmiała się, wymieniając znów wesołe spojrzenia z jej matką, i dziarskim krokiem weszła na drugie piętro. Z dołu dobiegał jeszcze echem surowy głos paniusi, która narzekała na tłok pod gabinetem i kategorycznie żądała dla siebie miejsca na ławce.
W poczekalni kancelarii adwokackiej było dziś niewiele osób. Tylko dwóch klientów czekało pod gabinetem Jacka, a przy biurku sekretarki stała ona sama w towarzystwie ubranego w białą koszulę z krawatem młodego człowieka o bardzo jasnych, niemal białych włosach, który pokazywał jej trzymane w ręku dokumenty.
– Mecenas prosił, żeby skserować mu to i to… a, i jeszcze to – mówił. – Nic pilnego, ma to mieć dopiero na jutro, ale gdyby dało się od ręki, to mielibyśmy z głowy.
– Zaraz to załatwimy, panie Krystianie – odparła pani Madzia, zerkając na idącą w ich stronę Lodzię. – Ach, to pani! – zawołała życzliwie, wyciągając do niej rękę. – Dawno pani nie widziałam! Pani w ogóle do nas nie zagląda – dodała z lekkim wyrzutem.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się Lodzia, ściskając jej dłoń. – Nie zaglądam, bo nie lubię nikomu niepotrzebnie zawracać głowy. A teraz właśnie przerwałam państwu rozmowę – zauważyła, spoglądając na blondyna towarzyszącego sekretarce.
– To jest pan Krystian, aplikant pana Jacka – przedstawiła go pani Madzia. – Chyba jeszcze się państwo nie znacie.
– Rzeczywiście nie – przyznał aplikant, przyglądając się z zaciekawieniem młodziutko wyglądającej dziewczynie z długim warkoczem, która skinęła mu z uśmiechem głową.
– To pani Lodzia – dokończyła sekretarka. – Narzeczona pana Pawła.
Aplikant spojrzał na nią z zaskoczeniem.
– Narzeczona mecenasa Lewickiego? – upewnił się, przyjmując natychmiast postawę pełną atencji.
– Oj, panie Krystianie, a jakiego my tu mamy innego pana Pawła? – zapytała go z politowaniem sekretarka. – Przecież dostał pan zaproszenie na ósmego, jak my wszyscy. Lodzia to zdrobnienie od Leokadia, stoi jak byk na zaproszeniu, a poza tym tyle tu opowiadamy o tym legendarnym warkoczu, że już naprawdę mógł się pan domyślić!
– Racja – szepnął blondyn, zerkając na warkocz Lodzi. – Zupełnie nie skojarzyłem. Przepraszam bardzo, że tak tępo rozumuję – zwrócił się do dziewczyny – ale pani tak młodo wygląda, że na myśl mi nie przyszło… nie spodziewałem się. Bardzo mi miło panią poznać.
– Mnie również miło poznać pana – odparła swobodnie Lodzia.
– Pani Lodziu, ślicznie pani wygląda – skomplementowała ją pani Madzia. – W tej sukience to naprawdę młodziutko, jak mała dziewczynka. No, ale nie zatrzymuję pani… Zaproponowałabym pani chętnie coś do picia i pogawędziłybyśmy chwilę, ale pan Paweł prosił, żeby przekazać, jak tylko pani przyjdzie, że czeka na panią w gabinecie i żeby zechciała pani tam do niego zajrzeć. Panie Krystianie, niech pan chwilę poczeka, już kserujemy…
Podziękowawszy pani Madzi, Lodzia podeszła lekkim krokiem do gabinetu Pabla. Nigdy jeszcze nie zaglądała do tego pomieszczenia opatrzonego złotą tabliczką z jego nazwiskiem, zatrzymała się więc na chwilę w onieśmieleniu, które jednak szybko ustąpiło miejsca czystej radości na myśl, że on tam na nią czeka. Uznawszy, że nie ma sensu pukać, ostrożnie nacisnęła klamkę, uchyliła drzwi i cofnęła się gwałtownie, gdyż ze zdziwieniem zauważyła, że Pablo nie był sam.
Ubrany w jasnobeżową koszulę z krótkim rękawem i oliwkowy krawat, bez marynarki, gdyż upał wykluczał w ostatnich dniach tę część zawodowego munduru, zasiadał przy wielkim biurku w głębi zastawionego półkami z klaserami pomieszczenia, zaś naprzeciw niego, tyłem do drzwi siedział mężczyzna w błękitnej koszuli, o krótko ściętych, szpakowatych włosach. Był to niewątpliwie jakiś klient, gdyż obydwaj pochylali się nad stertą rozłożonych na biurku dokumentów. Lodzia wycofała się dyskretnie, zaskoczona tym, że sekretarka nie wspomniała jej o niezakończonym jeszcze spotkaniu, lecz nim zdążyła zamknąć drzwi, Pablo dostrzegł ją i zerwał się z uśmiechem od biurka.
– Wejdź, Lea – powiedział, podchodząc i otwierając przed nią drzwi. – Śmiało, kochanie.
Objął przy tym wzrokiem jej sylwetkę o harmonijnej, kobiecej linii podkreślonej krojem zwiewnej kreacji i jego oczy momentalnie rozbłysły. Lodzia zawahała się.
– Ale… może poczekam, aż skończysz, bandziorku? – szepnęła zmieszana, zerkając na siedzącego przy biurku klienta, który odwrócił się powoli na krześle i spojrzał na nią.
Był to mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, o szlachetnych acz surowych rysach przystojnej jeszcze twarzy i twardym spojrzeniu niebieskich, fascynująco pięknych oczu. Lodzia natychmiast rozpoznała te oczy i zadrżała.
„Wuj Edward!” – pomyślała, kamieniejąc ze zdumienia i przestrachu.
Cofnęła się spłoszona i spojrzała na Pabla, który spokojnym gestem ręki zaprosił ją, by weszła, po czym zamknął za nią drzwi. Jego towarzysz podniósł się z krzesła i podszedł do nich powoli, nie spuszczając wzroku z pobladłej z wrażenia dziewczyny. Zatrzymał się o krok przed nią i przez kilkanaście sekund przyglądał jej się z uwagą.
– Proszę, proszę – odezwał się z lekko drwiącym uśmieszkiem, który podniósł mu tylko kąciki ust. – Więc to jest mała Lodzia Makówkówna? Niczego sobie dziewczyna z niej wyrosła. Oczywiście obowiązkowy długi warkocz… i to chyba najdłuższy, jaki kiedykolwiek uhodowano w tym wspaniałym rodzie. Domyślasz się, kim jestem? – dodał, poważniejąc.
– Tak – szepnęła Lodzia.
Wuj Edward pokiwał powoli głową.
– Dobrze – powiedział spokojnie. – Słyszałem, że bardzo chciałaś mnie poznać?
– Tak – powtórzyła jeszcze cichszym szeptem.
Na chwilę zapadła cisza. Wuj Edward wpatrywał się uważnie w dziewczynę, podczas gdy ta, nie wytrzymując jego świdrującego wzroku, zerknęła z wyrzutem na Pabla, który pokręcił głową, odczytując natychmiast zawartą w jej spojrzeniu treść.
– Nie gniewaj się, gwiazdeczko – powiedział łagodnie. – Słowo harcerza, że nie wygłupiałem się tym razem. Nie mogłem ci nic powiedzieć, bo od tego było uzależnione to, czy dzisiejsze spotkanie w ogóle się odbędzie.
– Tak jest – skinął głową wuj. – Pan Paweł obiecał mi pełną dyskrecję do czasu, aż zadecyduję, czy w ogóle chcę oglądać kogokolwiek z waszej rodziny. Tylko pod tym warunkiem zgodziłem się rozważyć spotkanie z tobą. Wahałem się długo, ponieważ po pierwsze nie lubię ulegać naciskom, podczas gdy moi synowie od paru miesięcy usiłują wywrzeć na mnie presję, a po drugie nieszczególnie interesowało mnie poznanie siostrzenicy wychowanej w duchu panującym w tym domu.
Słowo „tym” zostało wypowiedziane z naciskiem. Lodzia podniosła głowę.
– Tak, wiem – odpowiedziała cicho. – Ja to od początku rozumiałam i szanowałam. I w żadnym wypadku nie chciałam się wujowi narzucać.
– To dobrze – odparł uprzejmie wuj Edward. – Z ludźmi, którzy mi się narzucają, nie rozmawiam wcale. Zdecydowałem się spotkać z tobą przy okazji ostatnich formalności, jakie załatwiamy dziś z panem Pawłem. Notabene, czy to już będzie wszystko? – zmienił nagle temat, zwracając się do Pabla i wskazując ruchem głowy na leżące na biurku dokumenty.
Lodzia odetchnęła z ulgą, kiedy twardy wzrok wuja Edwarda na chwilę skierował się na inny obiekt niż jej twarz.
– Tak – odpowiedział Pablo, wracając do biurka i wskazując leżący na samym brzegu dokument. – Podpisze mi pan tylko pokwitowanie odbioru swoich akt i sprawa zakończona.
– Oczywiście – zgodził się wuj Edward, również wrócił do biurka, schylił się i złożył na wskazanym pokwitowaniu zamaszysty podpis. – A jeśli chodzi o moje zobowiązania…
– To już wyjaśniliśmy – odparł stanowczo Pablo. – Cieszę się, że mogłem pomóc i bardzo proszę, abyśmy na tym zakończyli temat. Sprawa zresztą była jasna i klarowna, w stu procentach do wygrania. Chciałbym mieć tylko takie – uśmiechnął się.
– Dobrze – odparł ostrożnie wuj, zbierając dokumenty do przygotowanej papierowej teczki. – Nie będę nalegał, bo sam nie lubię nalegania, kiedy podejmuję jakąś decyzję. Dziękuję. A co do małej Makówkówny – odwrócił się do strwożonej na nowo Lodzi – to miał pan rację, ona wydaje się utkana z zupełnie innej nici. Ja to wyczuwam od razu, mam alergię na pewien rys charakteru typowy dla kobiet w jej rodzinie i widoczny od pierwszej sekundy… a ona tego ewidentnie nie ma. Chyba że wyjdzie z niej dopiero za jakiś czas – dodał, spoglądając złośliwie na Pabla. – Ale nie wątpię, że akurat pan sobie z tym poradzi. Jak widzę, lubi pan ryzyko.
Lekki półuśmiech wybiegł mu na twarz. Pablo zerknął na niego z rozbawieniem.
– Żadna decyzja nie jest pozbawiona ryzyka – zauważył filozoficznie, przenosząc pełen światła wzrok na Lodzię. – Mój anioł też je przecież podejmuje. A dla mnie ryzyko, które przynosi tyle szczęścia, nie jest już ryzykiem… Trudno zresztą wyobrazić sobie przyjemniejszy pomysł na zejście z tego świata niż śmierć przez uduszenie tak pięknym warkoczem.
Wuj Edward uśmiechnął się pobłażliwie i pokiwał głową.
– W istocie, w tym względzie nawet najtwardsi z nas wykazują zatrważającą słabość – przyznał równie filozoficznym tonem, postępując krok w stronę dziewczyny, która odruchowo cofnęła się o taki sam dystans. – No, nie bójże się mnie tak, dziecko, przecież nie gryzę – pokręcił głową, znów przyglądając jej się z uwagą. – Moi chłopcy już dawno mówili mi o tobie. Tomasz polecił mi pana Pawła jako adwokata, bo akurat potrzebowałem fachowego wsparcia prawnego… Ze strony moich synów to miał być oczywiście taki finezyjny podstęp – uśmiechnął się z politowaniem. – Na ich szczęście pan Paweł postawił sprawę jasno i od początku nie ukrywał, jaką rolę pełni w tej grze, a ponadto pomógł mi sprawnie rozwiązać pewien przykry kłopot – tu wymienili z Pablem lekkie uśmiechy. – Jednak nawet nie to zadecydowało… Nie zgodziłbym się na żadne spotkania z kimkolwiek z waszej rodziny, gdyby nie jeden szczegół, który, przyznaję, rozłożył mnie na łopatki.
W tym miejscu, ku zdumieniu Lodzi, wuj Edward parsknął śmiechem, jego surowe rysy niespodziewanie złagodniały, a w oczach rozbłysły cieplejsze iskierki.
– Zgadniesz, co to takiego? – zapytał.
– Nie mam pojęcia – uśmiechnęła się, ośmielona tą niezwykłą metamorfozą.
– Schowek pod schodami – oznajmił wuj Edward i roześmiał się serdecznie. – Jak potrafię nad sobą panować, tak nie wytrzymałem, kiedy pan Paweł opowiedział mi o tym, jak zamknęłaś go w tym schowku, i to pod samym nosem tych trzepniętych czcicielek etykiety i przyzwoitości. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu tak się uśmiałem… Bo musisz wiedzieć, że ten schowek jest mi doskonale znany – dodał wyjaśniającym tonem. – Wiele razy w dzieciństwie chowałem się właśnie tam, żeby nie dostać w skórę. Zamontowałem tam sobie nawet blokadę od wewnątrz, podejrzewam, że mogła zostać do tej pory. Możesz to sprawdzić.
– Sprawdzę – obiecała z uśmiechem Lodzia.
– No, a te inne twoje wyczyny, aresztowanie adwokata i zrobienie z niego groźnego bandyty… – wuj pokręcił głową. – Sam bym się nie powstydził takich psot. Już nie mówiąc o puencie tej całej przygody, bo to też mnie rozbroiło. Takie wybryki chyba rzeczywiście musiały skończyć się małżeństwem.
Pablo i Lodzia wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Doceniłem to – dokończył wuj. – I dlatego postanowiłem cię zobaczyć. Oczywiście tylko ciebie – dodał stanowczo. – Reszty nie chcę oglądać, już wystarczy, że moi synowie nawiązali z wami stosunki dyplomatyczne, ja nie muszę się w to mieszać.
– Liczymy jednak na pana obecność ósmego – odezwał się Pablo, spoglądając na niego znacząco. – Bardzo nam na tym zależy.
– Zastanowię się – obiecał wuj Edward. – Wiem, że jestem panu winien ten gest, dlatego nie wykluczam obecności wraz z moją małżonką na oficjalnej ceremonii w kościele. Jednak jeśli chodzi o udział w przyjęciu, proszę na nas nie liczyć. Wystarczy, że będą moi chłopcy.
– Rozumiem – skinął głową Pablo. – Dziękuję i za to. W każdym razie gdyby pan zmienił zdanie, nawet w ostatniej chwili, proszę pamiętać, że zaproszenie jest niezmiennie aktualne.
– Dziękuję – odparł wuj. – Raczej nie zmienię zdania, rozumie pan, że to i tak duże ustępstwo z mojej strony. Ale nie żałuję, że poznałem siostrzenicę. Jestem mile zaskoczony tak uroczym wydaniem Makówkówny – uśmiechnął się lekko do Lodzi, która odwzajemniła mu natychmiast promienny uśmiech. – Ufam, że oboje zrobicie trochę porządku w tej stukniętej rodzinie, sprawiłoby mi to osobistą satysfakcję. No, ale cóż, muszę już iść – dodał, biorąc z biurka teczkę ze swoimi dokumentami i umieszczając ją pod pachą. – Dziękuję, panie Pawle. Gdybym jeszcze kiedyś, nie daj Boże, potrzebował wsparcia adwokata, ja albo ktokolwiek z moich znajomych, będę wiedział, do kogo się zwrócić.
– Polecam się na przyszłość – uśmiechnął się Pablo, wyciągając do niego rękę.
Wymienili uścisk dłoni, po czym wuj zwrócił się znów do Lodzi.
– Wiem, że zależy wam trojgu, tobie i moim synom, na tym, abym spotkał się z waszą babcią, a moją matką – powiedział, a jego twarz przybrała znów surowy wyraz. – I z twoją matką, czyli moją siostrą. Sądzę, że do tego w końcu dojdzie, skoro tak ułożyła się cała sytuacja, choć nie napawa mnie to wielkim entuzjazmem. Tak czy inaczej… Nie przewiduję możliwości odwiedzenia was w domu, jednak, jak wspomniałem, prawdopodobnie będziemy z żoną ósmego na waszej uroczystości, co w naturalny sposób implikuje natknięcie się tam na moją matkę i siostrę. Liczę się z tym i nie wykluczam tego. Prosiłbym cię jednak, dziecko, o dyskrecję i niewspominanie rodzinie przed czasem o naszym dzisiejszym spotkaniu.
– Dobrze, wuju – pokiwała posłusznie głową Lodzia. – Nie pisnę ani słówka. Dziękuję… i naprawdę bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Tym bardziej, że nie stoję i nigdy nie stałam po stronie mamy i babci – dodała odważnie. – Kocham je, owszem… ale to wcale nie znaczy, że się z nimi zgadzam.
Wuj Edward uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. Podała mu swoją nieśmiało i odwzajemniła uścisk. Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie wzajemnie w swe niebieskie oczy, a ich spojrzenie stopniowo nabierało błysku sympatii i porozumienia.
– No, trzymaj się, mały łobuzie – powiedział wuj dziwnie ciepłym tonem. – Coś mi się wydaje, że jesteś takim samym odszczepieńcem od rodziny jak ja, tylko lepiej się kamuflujesz. W każdym razie nie duś warkoczem pana Pawła, szkoda by było dobrego fachowca – zaśmiał się, zerkając na Pabla. – A panu radzę skorzystać z mojego patentu na blokadę schowka od środka, to może się przydać w takich przypadkach, bo jednak życie mamy tylko jedno…
Roześmiali się wszyscy troje, po czym wuj ukłonił im się i wyszedł. Zamykając drzwi, spojrzał jeszcze raz na Lodzię i dziewczyna odniosła graniczące z pewnością wrażenie, że mrugnął do niej leciutko kącikiem oka.
***
Kiedy za wujem Edwardem zamknęły się drzwi, Lodzia spojrzała z uśmiechem na Pabla i jak motyl pofrunęła w jego ramiona, łącząc z nim usta w gorącym, powitalnym pocałunku.
– Ty oprychu! – szepnęła z wyrzutem. – Znowu nabroiłeś, ja się kiedyś wykończę przez te twoje niespodzianki! Rozpoznałam go od razu po oczach… Ale się wystraszyłam!
– A przecież nie taki wuj straszny, jak go malują – uśmiechnął się Pablo.
– Nie taki straszny – zgodziła się Lodzia. – Trochę uszczypliwy i autorytarny, ale ja i tak świetnie bym się z nim porozumiała. Czułam to od zawsze. Sam wiesz, że przeciwieństwie do większości kobiet w mojej rodzinie lubię facetów z charakterem… Szachraju kochany – dodała, tuląc się do niego. – Nie widziałam cię tylko od przedwczoraj, a już tak się za tobą stęskniłam!
Pablo ucałował ją w czoło, po czym odsunął ją od siebie na odległość ramion i objął całą jej sylwetkę spojrzeniem pełnym iskierek.
– Ależ ty prześlicznie wyglądasz, Lea – ocenił z zachwytem. – Mój kociaku… Skąd wytrzasnęłaś taką rewelacyjną sukienkę? Jeszcze jej nie widziałem.
– Dziewczynom też się podobała – odparła z dumą Lodzia. – Madzia doceniła zwłaszcza ten elastyczny dekolt na gumce, bo dzięki niemu można ją bardzo szybko zdjąć, nie przez głowę, a dołem. To prezent od mamy i cioci, przyniosła ją dzisiaj nasza krawcowa.
Pablo z uśmiechem pogładził ją po włosach, po czym jego dłoń zjechała na jej szyję, a następnie na ramię, które obnażył powolutku, korzystając z rozciągliwego kroju dekoltu.
– Prezent od mamy, powiadasz? – zagadnął niskim, słodkim tonem. – Twoja mama jest bardzo rozsądną kobietą. Zapobiegliwą i przewidującą. Od początku wiedziałem, że się dogadamy… Jednak ten system szybko-ściągalny trzeba dobrze sprawdzić, skarbie, przetestować, czy nie ma usterek. Podejmuję się przeprowadzenia kontroli jakości.
Lodzia uśmiechnęła się, wpatrując się w jego skrzące się zaczepnie oczy.
– A wystawisz mi na to certyfikat z czerwoną pieczątką? – szepnęła filuternie.
– Naturalnie, gwiazdeczko – odszepnął. – Certyfikat podpisze i opieczętuje komisyjnie cały zespół kontrolerów jakości. Dżinn, bandzior, fryzjer od warkocza i tak dalej… Oczywiście szefem komisji będzie twój niezawodny troglodyta. Pokaż, z tej strony też się tak fajnie rozciąga? – dodał z zafrapowaną miną, zsuwając kwiecistą tkaninę również z jej drugiego ramienia.
– A jak myślisz, stary łobuzie? Przecież widzisz, że to krój symetryczny. Ale opowiedz mi jeszcze, jak to było z wujem – dodała miękkim tonem, przymykając oczy pod pieszczotliwym dotykiem jego dłoni na swych ramionach. – Zaskoczyliście mnie kompletnie, a przecież powinnam była wiedzieć, że jeśli wzywasz mnie do pracy, to pewnie coś uknułeś… Jednak nie wpadłabym na to, że udało ci się obłaskawić wuja! Domyślam się, że potrzebował adwokata do rozwiązania konfliktu z tym facetem, który prześladował go od kwietnia?
– Tak, kochanie – odparł w roztargnieniu Pablo, całkowicie pochłonięty kontrolą elastyczności jej dekoltu. – Ten niedobry facet podał go do sądu za rzekome niedopatrzenie, które przyniosło mu straty… hmm, świetna ta sukienka, na razie nie widzę usterek… Nie mogę opowiadać szczegółów, obowiązuje mnie bezwzględna tajemnica zawodowa, ale rzecz oparła się o bzdurę. Wystarczyło przeanalizować dokumentację z nadzoru i sprawa była do wygrania jednym krótkim ciosem.
– I tak szybko ją wygrałeś? – zdziwiła się Lodzia. – Przecież to nie mogło trwać dłużej niż kilka tygodni, z Tomkiem znacie się dopiero od maja.
– Nie było żadnej sprawy, skarbie. Udało się wynegocjować ugodę. Spotkałem się z pełnomocnikiem tego człowieka i przedstawiłem mu dokumenty, które jasno udowadniały rację twojego wuja. Zaznaczyłem, że on sam, gdyby chciał, mógłby w rewanżu ścignąć jego klienta za pomówienie… Kolega po fachu przeanalizował rzecz i dogadaliśmy się. Nie opłacało im się brnąć w przegraną z góry sprawę, więc facet wycofał pozew, zanim rzecz nabrała biegu. To znacząco oszczędziło wszystkim nerwów i kosztów.
– I wuj był na tyle zadowolony, że zgodził się rozważyć spotkanie ze mną – domyśliła się Lodzia. – A nawet nie wyklucza zobaczenia się z babcią… niebywałe! A wszystko przez to, że nagadałeś mu o schowku na szczotki!
Pablo parsknął śmiechem.
– Nauczyłem się już, że to nasza tajna broń masowego rażenia, gwiazdeczko. Kiedy nic innego nie działa, wystarczy opowiedzieć o bandziorze w schowku na szczotki i wszyscy leżą na deskach. Nawet taki twardziel jak twój wuj… Tak czy inaczej nie gniewaj się na mnie, że cię nie uprzedziłem. Tak się umówiliśmy, on zresztą wahał się do ostatniej chwili. Obiecałem mu, że nic ci nie powiem, a to inteligentny facet, zorientowałaby się od razu po twojej minie, że spodziewałaś się spotkania, i obraziłby się na nas śmiertelnie.
– O, w to akurat nie wątpię – pokiwała głową Lodzia. – W obrażaniu się na śmierć wuj Edzio jest mistrzem świata.
– Ale ty nie odziedziczyłaś tego rysu po wuju i nie będziesz gniewać się na swojego bandziora, prawda? – uśmiechnął się Pablo, gładząc ją wciąż delikatnie po obnażonych ramionach.
Lodzia w odpowiedzi podniosła rękę i przesunęła palcami po jego policzku i skroni.
– Jak ja bym mogła o cokolwiek się na ciebie gniewać, bandziorku? – pokręciła głową. – We wszystkim mi pomagasz, tyle dla mnie zrobiłeś, uregulowałeś za mnie najtrudniejsze sprawy… Jesteś moim prawdziwym Rycerzem. Co prawda rekonfigurowanym – dodała przekornie – ale przez to znacznie bardziej pociągającym niż jakieś tam wydumane ideały.
Z figlarnym uśmieszkiem odsunęła na bok jego krawat, rozpięła trzy ze znajdujących się pod nim guzików koszuli i wsunęła za nią powolutku rękę.
– Kontrola jakości – oznajmiła, rzucając mu kokieteryjne spojrzenie.
Pod pieszczotliwym dotykiem jej dłoni twarz Pabla natychmiast oblekła się wyrazem błogości.
– Co za bałamutka – szepnął zachwycony. – I weź tu, człowieku, zaproś do pracy taką gangsterkę! Nie dość, że przyjdzie w prowokacyjnej sukience, to jeszcze zrobi kontrolę jakości i wyśle faceta w kosmos jak z katapulty!
Lodzia spojrzała na niego spod oka.
– A gdzie masz podkoszulek, oprychu? Chyba nici będą z certyfikatu. Od kiedy to pan mecenas zakłada mundur prosto na gołą klatę? To jakaś prowokacja?
– To specjalna formuła dla mojej gwiazdeczki – odparł z powagą. – Wyczułem szóstym zmysłem, że dzisiaj się przyda… A tak naprawdę to wszystkie podkoszulki zawieruszyły mi się w tych cholernych tobołach z Milenijnej – zaśmiał się. – Wczoraj przestawiałem je, żeby zrobić więcej miejsca, i dziś rano nie mogłem nic w nich znaleźć. Mama chciała mi pomóc, ale już nie było czasu, musiałem wychodzić… Oczywiście oberwało mi się za to od bałaganiarzy i gamoni.
– Biedny zakapiorku – szepnęła Lodzia, gładząc go po piersi dłonią wsuniętą głęboko pod jego koszulę. – Już niedługo skończymy z tymi tobołami. Poukładamy ci wszystko na swoich miejscach i wprowadzimy ścisły regulamin korzystania z zasobów. Będę musiała jakoś trzymać w ryzach tę moją rozwydrzoną kompanię.
– Tak jest, generale – uśmiechnął się Pablo. – Kompania wkuje regulamin na pamięć i będzie się do niego sumiennie stosować. Ale o twoją garderobę też zadbamy, musisz koniecznie zamówić u tej waszej krawcowej więcej takich sukienek. Powiedz, że mąż chętnie sfinansuje cały komplet w różnych kolorach… A teraz przyjrzyjmy się jeszcze dokładnie, jak działa ten system – dodał, błyskając oczami. – Muszę dokończyć proces kontroli jakości, nie mogę przecież kupować kota w worku…
Schylił się i przylgnął ustami do jej szyi, po czym zjechał nimi na jej ramiona, mocniej przy tym zsuwając rozciągliwą tkaninę sukienki. Następnie przeciągnął powoli dłońmi po jej plecach i miękkim, zmysłowym gestem ogarnął jej talię. Lodzia wsunęła drugą rękę pod jego rozpiętą koszulę, błądząc obydwiema dłońmi po jego ramionach. Odchyliła przy tym głowę mocno w tył, przymknęła oczy i poddała się bezwolnie jego coraz namiętniejszym pocałunkom. Świat, zredukowany teraz do płomiennego dotyku jego ust i dłoni, zawirował jej słodko pod powiekami… Przeszyta na wskroś delikatnym, ciepłym prądem, zadrżała i na wpół bezwładnie osunęła się w jego ramionach.
– Pawełku – szepnęła z rozkoszą. – Ty przecudowny wariacie… Teraz to ja lecę w kosmos!…
Pablo przygarnął ją mocniej do siebie, okrywając jej ramiona kolejnym deszczem pieszczot i pocałunków, które przyjemnie odrętwiły i rozkołysały jej zmysły.
– Lecimy razem, kochanie – zamruczał jej do ucha niskim, aksamitnym półgłosem, od którego jeszcze bardziej zakręciło jej się w głowie. – Fruniemy sobie w kosmos jak rakieta z moją obłędną gwiazdeczką… Lubisz takie kosmiczne podróże, mała łobuziaro? Będę twoim międzyplanetarnym przewodnikiem. Po prawej mamy Wenus… po lewej mijamy Wielką Niedźwiedzicę. Trzymaj się, bo nabieramy prędkości światła… Uwaga na meteory! A teraz zamieniamy się w kometę z pięknym, długim warkoczem…
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
– Panie mecenasie, można? – dobiegł zza nich znajomy głos aplikanta Macieja.
Oboje natychmiast oprzytomnieli, wyprostowali się i spojrzeli na siebie znacząco. Lodzia wyjęła dłonie zza koszuli Pabla i szybkim ruchem obu rąk przywróciła pierwotny stan swojego dekoltu, który znów przykrył jej ramiona. Pablo pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Łeb mu urwę – mruknął, zapinając sobie guziki u koszuli i poprawiając krawat. – Jak to ujął twój romantyczny wielbiciel, gwiazdeczko? Flaki powyrywam… Wchodź, Maciek, wchodź! – dodał głośno.
Aplikant wpadł do gabinetu jak burza, jego twarz świeciła radością i dumą.
– Panie mecenasie, wygrałem sprawę! – zakrzyknął od progu, wymachując teczką z aktami. – O, dzień dobry pani! – ukłonił się Lodzi z lekkim zmieszaniem, nad którym jednak radość z sukcesu za chwilę znów wzięła górę. – Wszystko zakończone po naszej myśli, klientka złożyła wniosek o odpis wyroku, ma mi dać kopię, to panu pokażę. Udało się w stu procentach!
Pablo, który w pierwszej chwili przybrał surową minę, rozpogodził się na te słowa i uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Brawo, Maciek, gratulacje! – powiedział, wyciągając do aplikanta rękę, którą ten uścisnął z radością. – Znakomity debiut. Mam tylko nadzieję, że nie poszło ci za gładko i czegoś się przy okazji nauczyłeś?
– Gładko! – obruszył się Maciek. – Niech pan nie żartuje! Było ciężko jak diabli! Same komplikacje, tak, jak pan przewidział, ale byłem przygotowany od każdej strony. Przydało się zwłaszcza to orzecznictwo, o którym rozmawialiśmy. Trzy dni nad tym siedziałem, ale dzięki temu dzisiaj miałem w ręku laserową broń. Klientka bardzo zadowolona, kazała również panu podziękować… Ależ to przyjemne uczucie!
– Maciek dzisiaj pierwszy raz wystąpił samodzielnie w sądzie – wyjaśnił Lodzi rozbawiony jego entuzjazmem Pablo. – Stresował się od tygodnia, siedział zagrzebany w aktach po uszy, pracował jak mrówka, ale wyharował sukces, więc ta euforia jest uzasadniona. Ja też po pierwszej wygranej sprawie cieszyłem się jak dziecko.
– Bardzo panu gratuluję – powiedziała z uśmiechem Lodzia, ściskając serdecznie rękę rozpromienionego Maćka. – I trzymam kciuki, żeby tak było za każdym razem.
– Dziękuję pani – skłonił się z szacunkiem aplikant, po czym znów spojrzał na Pabla z miną koguta szykującego się do walki. – Panie mecenasie, proszę o więcej zadań, od jutra mogę zająć się następną sprawą. Czuję w sobie taką moc, że aż mnie rozrywa!
Pablo i Lodzia roześmiali się.
– Lepiej niech cię nie rozrywa, Maciek – poradził mu Pablo. – To nie wojna światów, tu nie jest potrzebna żadna moc, tylko rzetelne przygotowanie merytoryczne. Trochę retoryki, owszem, przydaje się, ale baza merytoryczna przede wszystkim. Bez tego żaden laser nie zadziała. Poza tym mówiłem ci, spokój i opanowanie, a nie że cię rozrywa… No, ale dobrze. Jutro przydzielimy ci kolejną sprawę, tym razem wybiorę ci coś trudniejszego. We wrześniu mnie nie ma, więc i tak pociągniesz za mnie parę pilnych rzeczy, nastaw się z góry na ostrą robotę. Udowodniłeś dzisiaj, że wiesz, jak skutecznie pracować, więc w nagrodę popracujesz więcej! – zaśmiał się, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu.
– Z przyjemnością, panie mecenasie – odparł dumny z pochwały Maciek. – Bardzo panu dziękuję. A teraz przepraszam, nie przeszkadzam już państwu, lecę powiedzieć to Krystianowi, widziałem, że jeszcze są z mecenasem Kaczmarkiem… Idę ich złapać, zanim pójdą do domu!
I wybiegł z powrotem do poczekalni w poszukiwaniu kolejnych osób, którym mógłby się pochwalić swoim pierwszym zawodowym sukcesem. Pablo pokręcił głową z uśmiechem, przytulił Lodzię i pocałował ją w czoło.
– Widzisz, gwiazdeczko, jak się chłopak ucieszył? Zdolna bestia, będą z niego ludzie. I w dodatku sam pcha się do roboty. A ja chętnie pozrzucam na niego to i owo, żeby mieć więcej czasu na nasze kontrole jakości – mrugnął do niej, znów delikatnie zsuwając sukienkę z jej ramienia i składając na nim pocałunek. – Genialna jest ta sukienka, słowo daję… zamawiamy takich cały wagon! Posłuchaj, kochanie – dodał poważniej. – Zaraz jedziemy na obiad do mojej mamy, kobiecina od rana skacze z radości, że wreszcie cię zobaczy. A potem wpadniemy na Milenijną na małą inspekcję, dzisiaj ekipa miała montować na balkonie twoje donice na niezapominajki. Musisz ocenić, czy wszystko jest w porządku, bo jeśli nie, to muszę jak najszybciej pogonić ich do poprawek. Czas nam się kurczy, nie możemy już teraz pozwolić sobie na żadne opóźnienia.
– Dobrze, Pablo – skinęła głową Lodzia. – Zerknę i ocenię… Będą tam jeszcze ci robotnicy?
– Nie będzie ani jednego – odparł stanowczo. – Pojedziemy tam dopiero wieczorem, po ich wyjściu, żebyś mi znowu nie bałamuciła ekipy, mała wichrzycielko.
– Wcale ich nie bałamucę – zaprotestowała z urazą.
– Nie, skądże, ani trochę – pokręcił głową Pablo. – Zawsze jak cię tam zabieram, ci frajerzy więcej gapią się na ciebie niż na robotę. A ja mam im jeszcze za to płacić? Aż takim jeleniem nie jestem. Słodziaku ty mój… ja ci już mówiłem, że ty mnie kiedyś do grobu wpędzisz. Powiedz, byłaś rano na kursie?
– Dzisiaj nie, bandziorku. Jutro za to mam dwie godziny, jadę już na plac manewrowy. Spotkałam się tylko z dziewczynami, jutro wyjeżdżają na Mazury. Jula szła jeszcze z Szymkiem na zakupy… A właśnie! – przypomniała sobie. – Wczoraj oglądałam w sklepie takie wygodne pantofelki na obcasie, przydałyby mi się do tańca. Chyba kupię je i wezmę sobie w góry, a nuż się przydadzą? Jak myślisz, będzie tam jakaś okazja do potańczenia? Chodzi mi oczywiście o tradycyjną formułę z muzyką – zaznaczyła wesoło.
– Jeśli tylko sobie zażyczysz, to będzie, kochanie – uśmiechnął się Pablo. – Dżinn wyszuka dla ciebie jakąś bieszczadzką potańcówkę i wypróbujemy te pantofelki. Zresztą nawet gdybyś zapomniała wziąć butów, zawsze pozostaje nam opcja skarpetkowa.
– Nie zapomnę butów, nie bój się – zapewniła go Lodzia. – A opcję skarpetkową zarezerwujmy na inne okazje – mrugnęła do niego figlarnie.
Pablo zaśmiał się i przytulił ją do siebie.
– Moje maleństwo – szepnął, całując ją we włosy. – Jestem taki cholernie szczęśliwy, jak w tym moim proroczym śnie… Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł wracać do ciebie do domu i wieczorem już z parkingu widzieć światło w naszym oknie. Będzie świeciło na niebiesko, mama odebrała już dla nas te błękitne zasłony do kuchni. Popakowała mi też jakąś porcelanę, będziesz musiała dzisiaj na to zerknąć… W przyszłym tygodniu zabierzemy już to wszystko na Milenijną. Do końca sierpnia będę musiał wynieść się od rodziców, bo przyjeżdża Ania z mężem i z córką, a mama chce dać im do dyspozycji dwa pokoje, jej dawny i mój.
– Czyli przyjadą na cały tydzień? – zapytała Lodzia, podnosząc na niego oczy.
– Nawet na dwa. Lądują drugiego września. Notabene, będziesz musiała pomóc mi wybrać jakiś fajny prezent dla mojej chrześnicy, dobrze? Wyrodny wujek z dalekiego kraju, który widział ją ostatnio rok temu, powinien jakoś wkupić się w łaski siostrzenicy…
– Dobrze, bandziorku – zgodziła się Lodzia. – Wybierzemy dla niej coś, co potem będzie mogło jej się kojarzyć z tobą. Co byś powiedział na takiego dużego, pluszowego misia?
– No tak, miś rzeczywiście od razu będzie się kojarzył ze mną! – zaśmiał się Pablo. – To nieuniknione po tych wszystkich sesjach tuczenia, którym będę regularnie poddawany bez prawa do protestu. Ale a propos, kochanie, zbieramy się i jedziemy coś zjeść, mama już tam na pewno czeka na nas jak na szpilkach. Jeszcze tylko jedna rzecz…
Podszedł do parapetu, na którym w szklanym wazonie stał niewielki bukiet różnokolorowych kwiatów, dobranych przypadkowo, jakby zerwanych w przydomowym ogródku. Wziął do ręki wiązankę, strzepnął ją lekko z wody i z uśmiechem wręczył dziewczynie.
– Bukiecik dla ciebie, skarbie – powiedział, kłaniając się przed nią szarmancko. – Jakaś starowinka zaczepiła mnie dzisiaj na ulicy, kiedy szedłem do pracy, i zapytała, czy nie chciałbym kupić kwiatów dla ukochanej kobiety. Zapytałem, skąd wie, że mam ukochaną kobietę, a ona mi na to, spryciara, że zobaczyła to w swojej szklanej kuli… Rzeczywiście wyglądała jak jakaś czarownica z bajki, Baba Jaga albo coś takiego! – zaśmiał się. – Ale zaraz potem dodała, że widać to po mnie od razu nawet bez szklanej kuli i zaoferowała dla ciebie taki bukiecik za kilka złotych. Co prawda to bardzo skromne kwiatki jak na moją księżniczkę, ale takich propozycji się nie odrzuca. Zresztą gdybym odmówił, jeszcze by mnie zamieniła z zemsty w jakiś kamień albo w żabę… Wolałem nie ryzykować.
Lodzia roześmiała się i wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek.
– Dziękuję ci, Pablo – powiedziała, oglądając ze wszystkich stron swój bukiet. – Uwielbiam takie kompozycje, ta pani sama musiała zbierać te kwiatki i włożyła w to dużo serca. Bardzo mi się podobają.
– To mnie cieszy – uśmiechnął się Pablo. – Poczekaj, wezmę tylko swoje rzeczy, telefon i już biegniemy… O, a cóż to za impreza rozkręca się w poczekalni?
Zza drzwi dobiegły ich bowiem radosne, zbiorowe okrzyki i owacje. Wyszli z gabinetu i oboje spojrzeli z zaciekawieniem na zgrupowane przy biurku pani Madzi roześmiane i wiwatujące towarzystwo, na które składał się cały zespół kancelarii, łącznie z aplikantami i nawet z Anitą, która teoretycznie była przecież jeszcze na urlopie.
– Panie Pawle, pani Lodziu, chodźcie szybko, tylko was brakuje! – zawołała na ich widok pani Madzia. – Mamy wspaniałą wiadomość!
– Co się dzieje? – zapytał wesoło Pablo, podając ramię Lodzi i podchodząc z nią do rozbawionej grupki. – CBA zamyka nam kancelarię i będziemy mieć długie wakacje?
– Chciałbyś! – zaśmiał się Piotrek. – Wyobraź sobie, że nie zwijamy się, tylko rozwijamy! Ty zresztą też będziesz miał szansę dołożyć się w swoim czasie do planu rozwoju.
– To znaczy? – Pablo zerknął na niego podejrzliwie.
– Rodzina nam się powiększa – oznajmił Jacek, wskazując na rozpromienioną Anitę. – Kolejna impreza na horyzoncie, w tym roku nie wytrzeźwiejemy, to już postanowione!
Pablo nadal przyglądał im się ze zdezorientowaną miną.
– Pani Anita jest w ciąży! – wyjaśniła mu pani Madzia.
Na te słowa Lodzia aż zachłysnęła się z radości, przypominając sobie, co Anita mówiła na kwietniowej imprezie u Majka o swych rodzinnych planach, ciągle odkładanych z przyczyn zawodowych. Podbiegła do niej z gratulacjami i obie uściskały się serdecznie. Pablo roześmiał się, po czym również podszedł, objął koleżankę i ucałował ją w oba policzki.
– Gratulacje, młoda! – rzucił wesoło. – Dobra robota, przekaż ode mnie uszanowanie Andrzejowi… Widzisz, kochanie, jednak nas wyprzedziła – dodał, mrugając do Lodzi. – I znowu będę ostatni w zespole.
Wszyscy roześmiali się.
– Nie martw się, stary, znając ciebie, nadrobisz z nawiązką! – zapewnił go z przekonaniem Jacek. – Ale Anitka ma pierwszeństwo z racji wieku. To zresztą nasza robota zespołowa, wszyscy mamy w tym udziały. Zastępowaliśmy ją w pracy za każdym razem, kiedy mąż przyjeżdżał z delegacji, i zobaczcie… wspólnie wypracowaliśmy konkretne efekty!
Zebrani wokół biurka pani Madzi znów gruchnęli śmiechem.
– No, kochani, miło się z wami rozmawia, ale muszę już lecieć – podjęła Anita. – Wpadłam tylko na chwilę, żeby się wam pochwalić. Jutro rano wyjeżdżamy na tydzień nad morze, muszę jeszcze skorzystać z urlopu, bo zaraz wrzesień i wszyscy będziemy zachrzaniać podwójnie za Pabla.
– Nie stracisz na tym – zapewnił ją z powagą Pablo. – Przysługa za przysługę, droga pani. Jak myślisz, kto będzie zachrzaniał za ciebie za parę miesięcy, jak już stracisz możliwość wtaczania się po schodach na drugie piętro?
– Będziemy ją wnosić – zapowiedział Jacek. – Po dwóch damy radę, nawet jeśli to będą bliźniaki. Maciej i Krystian pomogą dla dobra sprawy, prawda, panowie? A w dół będzie zjeżdżać po poręczy, oczywiście z naszą asekuracją.
– Wymyślaj dalej, wymyślaj – popukała się palcem w czoło Anita. – Szukacie już sposobów, żeby wrobić mnie w harówkę do ostatniej chwili? Nic z tego, od stycznia wyluzowuję na cały rok. Muszę wreszcie zająć się swoim życiem osobistym. I przyzwyczajajcie się, panowie – dodała, zwracając się do Piotrka i Jacka – że i ja, i Pablo kończymy już ze statusem zawsze dyspozycyjnych. Teraz my też będziemy mieć obowiązki rodzinne.
– Właśnie! – podchwycił skwapliwie Pablo. – Przedstawimy wam listę priorytetów z wnioskiem o wpisanie ich do harmonogramu. Ja na przykład nie pojawię się rano w pracy, dopóki nie zjem zdrowego śniadania i nie zaplotę warkocza. A za jakiś czas mogę mieć tych warkoczyków do plecenia jeszcze więcej – tu mrugnął znacząco do przytulonej do jego ramienia Lodzi. – Priorytety to priorytety, prawda, gwiazdeczko?
***
Znudzeni pacjenci tłoczący się w poczekalni pod gabinetem lekarza kardiologa spacerowali dla zabicia czasu po korytarzu i klatce schodowej w oczekiwaniu na swoją kolej. Ponieważ właśnie na wizytę weszła starsza pani o dystyngowanym wyglądzie, która swym uciążliwym zachowaniem i krytycznymi uwagami wymęczyła dodatkowo oczekujące towarzystwo, na korytarzu zapanowała chwilowa ulga.
Zmęczona młoda kobieta, która przed chwilą wyszła z gabinetu ze swą kilkuletnią córką i zbierała się do wyjścia, układając w torebce otrzymane recepty, zerknęła w górę schodów i uśmiechnęła się na widok schodzącej nimi w dół znajomej dziewczyny z długim warkoczem. Szła ona tym razem z ręką wsuniętą pod ramię elegancko ubranego, ciemnookiego mężczyzny, niosąc w drugiej dłoni niewielki bukiet kolorowych kwiatów. Oboje żywo dyskutowali, a z ich oczu bił blask, który zdawał się roztaczać wokół świetlistą, niemal baśniową aurę.
– I już negocjujesz warunki, podstępny bandziorze – pokręciła głową Lodzia, spoglądając z wyrzutem na rozpromienionego Pabla. – A ja boję się tych twoich negocjacji, bo ty zawsze znajdziesz sposoby, żeby postawić na swoim, tak jak z tym wrześniem. Ale to… Przecież umawialiśmy się, że pozwolisz mi spokojnie postudiować.
– I to się nie zmienia – zapewnił ją Pablo. – Jakby co, wynajmę ci sztab ludzi do pomocy, zresztą nasze mamy o niczym innym nie marzą, a ja też po pracy będę do twojej pełnej dyspozycji. Skończysz studia w terminie, towarzysko też nie stracisz, obiecuję, że będziemy chodzić na wszystkie wasze studenckie imprezy, jakie tylko nawiną się pod rękę. Alkoholu i tak nie pijesz, więc na jedno wychodzi, ja będę musiał pić twoje porcje dla zachowania honoru rodziny. Dam radę, byle to nie była whisky.
Roześmiali się oboje.
– Świetny plan – przyznała Lodzia. – Ale to ci się tylko wydaje takie proste, bandziorku…
– A tobie wydaje się zbyt skomplikowane, skarbie – odparł Pablo tonem perswazji. – Myślisz, że nie widziałem, jak radzili sobie moi kumple? Wojtek i Justyna byli jeszcze oboje na studiach, kiedy urodził się ich młody, a zapytaj ich, czy żałują. Życie towarzyskie toczy się po staremu, imprezujemy co kilka tygodni w starej paczce jak za lat studenckich i to się już nie zmieni, zawsze znajdzie się jakaś okazja, żeby spotkać się i poświętować. Wiem, że studia to czas na spokojną naukę i beztroską zabawę, ale ty jesteś sprytna i zdolna, a nasza sytuacja jest dość specyficzna. Pomyśl, ile ja mam lat…
– Tak, wiem, kochanie – uśmiechnęła się Lodzia, przytulając policzek do jego ramienia. – Nie musisz mi przypominać, jaki jesteś stary, cały czas myślę przecież nad tym zestawem ziółek z lecytyną. Te nasze trzynaście lat to jednak wymagający parametr.
– Choć przyznasz, że ma swoje zalety – podkreślił Pablo.
– Owszem – skinęła głową. – Ale dopiero za jakiś czas okaże się, czy te zalety rzeczywiście przeważają nad wadami. A póki co nie kombinuj za bardzo, szachraju. Wiem, że pozazdrościłeś dzisiaj koleżance, ale ja… muszę to przemyśleć.
– To oczywiste, pani Leokadio – odparł z powagą. – Proszę myśleć, byle z pozytywnym skutkiem. A ja dostosuję się jak zwykle. To pani wydaje rozkazy, ja jestem tylko ich skromnym i pokornym wykonawcą.
– Jasne! – roześmiała się Lodzia. – Ty stary kuglarzu!
Zatrzymała się na podeście pierwszego piętra, dokąd właśni doszli, podniosła rękę i poklepała go żartobliwie po policzku. Przez chwilę patrzyli sobie z uśmiechem w oczy.
– Roszpunka! – rozbrzmiał radosny dziecięcy głosik. – Zobacz, mamusiu, ona jeszcze tu jest!
Mała Lenka wyrwała się poprawiającej jej spinki na włosach matce i zachwycona podbiegła do Lodzi, jednak natychmiast cofnęła się o krok zmieszana obecnością towarzyszącego jej mężczyzny. Lodzia pochyliła się z uśmiechem nad dziewczynką.
– I jak tam, byłaś grzeczna u pana doktora, kochanie? – zapytała, spoglądając porozumiewawczo na idącą w ich stronę matkę.
Dziewczynka pokiwała głową.
– Nie płakałam ani trochę – zapewniła ją poważnym głosikiem. – A pan doktor powiedział, że moje serduszko już jest prawie zdrowe.
– Bardzo się cieszę, Lenko – odpowiedziała łagodnie Lodzia. Wyciągnęła rękę i pogładziła małą po włosach. – Trzeba dobrze wyleczyć serduszko, ono ci się jeszcze bardzo przyda. A za grzeczne zachowanie u pana doktora dostaniesz dzisiaj nagrodę od Roszpunki.
– Jaką nagrodę? – wyszeptała zaintrygowana dziewczynka.
– Dam ci mój magiczny bukiecik kwiatów – odparła z powagą Lodzia, podając jej trzymany w ręku bukiet i zerkając przy tym pytająco na matkę dziewczynki, która skinęła przyzwalająco głową. – One przynoszą szczęście, wiesz? Dostałam je od tego pana – wskazała ruchem głowy na przyglądającego się im z uśmiechem Pabla. – A muszę ci powiedzieć w tajemnicy, że on bardzo dobrze zna się na kwiatach i na czarach.
Mała Lenka z radością wzięła kwiaty z rąk Lodzi, mamrocząc pod noskiem nieśmiałe „dziękuję”, po czym podniosła głowę i spojrzała nieco odważniej na Pabla.
– On jest czarodziejem? – zapytała cicho.
– O tak! – pokiwała głową Lodzia. – Potrafi świetnie czarować. Ale oprócz tego jest jeszcze kimś innym, ważniejszym… Zresztą sama go o to zapytaj.
– Kim ty jesteś? – zapytała nieśmiało Lenka, patrząc na Pabla szeroko otwartymi oczami.
– Zgadnij, maleńka – uśmiechnął się. – Podpowiem ci. Jestem wielkim szczęściarzem… kimś, komu Roszpunka pozwoliła wejść do swojej wieży i zostać w niej na całe życie.
– Ach, wiem! – zawołała w natchnieniu. – Jesteś jej księciem!
– Blisko – odparł poważnym tonem. – Jestem nawet kimś więcej. Jestem jej Rycerzem.
– Ach! – szepnęła zafascynowana Lenka, jednak po chwili na jej dziecięcej buzi pojawił się wyraz zastanowienia. – Ale w czym rycerz jest lepszy od księcia? – zapytała podejrzliwie.
Pablo uśmiechnął się, przykucnął przed małą tak, by znaleźć się na wysokości jej twarzy i spojrzał jej prosto w oczy.
– Książę to straszny nudziarz i leń – wyjaśnił jej, na co Lodzia i matka dziewczynki wymieniły rozbawione spojrzenia. – Sama pomyśl, co robi taki książę? Stroi się tylko, urządza bale, jeździ sobie na białym rumaku i czeka, aż służba zrobi za niego robotę. Myśli, że wszystko należy mu się za darmo i bez wysiłku. A Rycerz to co innego… Jest człowiekiem czynu, musi ciągle walczyć o swoją damę, chronić ją przed niebezpieczeństwem, bić się z różnymi smokami i pokonywać tysiące przeszkód, żeby na nią zasłużyć.
Przekonana tą argumentacją dziewczynka pokiwała głową, popatrzyła na Lodzię, która uśmiechnęła się do niej promiennie, po czym zerknęła na trzymane w ręce kwiaty i znów przeniosła wzrok na Pabla.
– I musi dawać jej zaczarowane kwiatki? – zapytała dla pewności.
– Oczywiście – skinął głową z powagą. – To dla niego nie tylko obowiązek, ale też wielki zaszczyt i przyjemność.
– No to będziesz musiał wyczarować dla Roszpunki nowe kwiatki – oznajmiła mu z zadziorną minką, chowając bukiet za plecy w zazdrosnym geście. – Bo te już są moje!
– Jasna sprawa! – roześmiał się Pablo. – Nie martw się, wyczaruję dla Roszpunki jeszcze bardzo dużo kwiatów. A te, które podarowała ci dzisiaj, naprawdę przynoszą szczęście – dodał, zniżając głos. – Wiesz, dlaczego tak jest?
– Dlaczego? – zapytała dziewczynka, wstrzymując oddech.
– Bo wszystko, czego dotknie moja Roszpunka, przynosi szczęście – odparł Pablo, spoglądając do góry na Lodzię oczami pełnymi światła. – Ona ci się do tego nie przyznała, ale umie czarować o wiele lepiej niż ja. Zaczarowała nawet mnie… to ona zrobiła ze mnie prawdziwego Rycerza. Dlatego zachowaj sobie te kwiatki, niech mama zasuszy ci jeden w twojej ulubionej książce z bajkami i jeśli kiedyś będzie ci smutno, wyjmij go sobie i pomyśl o Roszpunce z pięknym, długim warkoczem, którą dzisiaj spotkałaś naprawdę. Zobaczysz, że kiedy sobie o niej przypomnisz, od razu zrobi ci się weselej.
– Dobrze – pokiwała głową dziewczynka z przejętą minką.
– Ale żeby czary zadziałały, Roszpunka stawia jeden warunek – dodał tajemniczo Pablo, podnosząc w górę palec.
– Jaki? – zaciekawiła się Lenka.
– Musisz słuchać mamy, starać się być grzeczna i nigdy nie płakać u pana doktora – odpowiedział, zerkając porozumiewawczo na matkę dziewczynki. – Rozumiemy się?
Mała pokiwała głową z powagą.
– Będę grzeczna, Rycerzu – obiecała.
– Świetnie – uśmiechnął się Pablo, mrugnął do niej wesoło, podniósł się i wyprostował.
Matka podeszła do niej i łagodnym gestem wzięła ją za rękę.
– Dziękuję państwu – powiedziała z uśmiechem. – Mam nadzieję, że i państwu nie zabraknie tego szczęścia, które Lenka dostała w kwiatach od Roszpunki.
– Postaramy się wyczarować go jak najwięcej – zapewnił ją Pablo, spoglądając z czułością na Lodzię, która pochyliła się lekko i pogładziła dziewczynkę po włosach.
– Do widzenia, kochanie – uśmiechnęła się, a jej modre oczy zajaśniały znów iście baśniowym blaskiem. – Może jeszcze kiedyś spotkamy się przypadkowo, a wtedy zapytam twoją mamę, czy byłaś grzeczna i czy ładnie wyleczyłaś chore serduszko. Pamiętaj, co powiedział ci mój Rycerz. Czary mogą zadziałać tylko wtedy, gdy spełni się trudne warunki… bo nawet w bajkach niczego naprawdę fajnego nie dostaje się za darmo!