Anabella – Rozdział CI
– Zostaw to, Melu, i leć do Klarci – powiedziała ciepło Iza, wróciwszy z zaplecza sklepu, gdzie pośpiesznie zmieniła buty i narzuciła na siebie fartuch. – Ja już jestem gotowa i do końca dniówki przejmuję obowiązki.
Trwało wczesne poniedziałkowe popołudnie, poranny tłum w sklepie przerzedził się już znacząco i tylko od czasu do czasu zaglądał tam jakiś klient, dzięki czemu Amelia, która pod nieobecność Izy i Agnieszki musiała pomóc w obsłudze sprzedaży, mogła odetchnąć po kilku ciężkich godzinach pracy. Jako że Iza z samego rana była zobligowana do stawienia się na posterunku policji w Małowoli, by złożyć zeznania jako naoczny świadek sobotniego wypadku, właścicielka sklepu uznała, że Zosia nie poradzi sobie sama z obsługą klientów, mając do pomocy tylko początkującą Weronikę, i osobiście stanęła za ladą, zamknąwszy na ten dzień stanowisko przemysłowe na pierwszym piętrze. Robert, implikowany w pilne prace na budowie, gdyż padający od wczoraj deszcz zagrażał świeżo postawionym ścianom budynku, nie mógł jej pomóc, gdyż sam również był dziś przeciążony pracą, tym bardziej że w kluczowym momencie został pozbawiony pomocy Piotrka, czyli jednego ze swoich najwydajniejszych pracowników.
W tych okolicznościach powrót Izy z Małowoli i przejęcie przez nią kontroli nad sklepem okazały się zbawienne, jako że zmęczona Amelia mogła wreszcie zejść ze stanowiska i wrócić do Klary pozostawionej czasowo pod opieką Doroty.
– Nie wiem, Izunia, co my byśmy bez ciebie zrobili – pokręciła głową, zbierając pośpiesznie swoje rzeczy. – Ja ci się do końca życia nie odwdzięczę… No, lecę do Klarci, muszę ją nakarmić i zwolnić Dorotkę, ona też ma swoje obowiązki. Czekaj… gdzie są te kluczyki od audi dla Robika? Aha, tutaj, okej.
– Postawiłam mu samochód pod domem – zapewniła ją Iza, podając jej kluczyki od samochodu, który pożyczyła od Roberta, by dojechać nim do Małowoli. – Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stał rano.
– Dobra, super! Dzięki, Iza. Aż nie mogę uwierzyć, że tak szybko to załatwiłaś, byłam pewna, że zejdzie ci co najmniej do obiadu. Jesteś absolutną mistrzynią organizacji! Umieram z ciekawości, jak ci poszło na policji, Dorotka pewnie też, wieczorem wszystko nam opowiesz, dobrze?
– Jasne – skinęła głową Iza, dając z daleka znak Zosi, że już nadciąga jej z pomocą. – Chociaż to nic ciekawego, powiedziałam im tylko, co widziałam, podpisałam protokół i tyle. W sumie nie ma o czym opowiadać.
– Ja za to mam dla ciebie kilka nowych wieści – zapewniła ją Amelia, przybierając tajemniczą minę. – A Dorotka ma mi opowiedzieć jeszcze więcej, tylko rano nie zdążyłyśmy porozmawiać, bo już musiałam wychodzić. No, biegnę, kochanie, Klarcia na bank głodna, a Dorocie pewnie mleko w butelce już dawno się skończyło! Trzymaj się, pogadamy przy obiadokolacji!
Po wyjściu, czy raczej pośpiesznym wybiegnięciu ze sklepu Amelii, która w drzwiach zderzyła się z wchodzącą do środka Marczukową, witając się z nią w przelocie, Iza stanęła za ladą, dyskretnym gestem nakazując Weronice, by towarzyszyła jej w obsłudze klientki w celu przeszkolenia się z obsługi kasy fiskalnej. Świeżo zatrudniona ekspedientka, która dziś była dopiero drugi dzień w pracy i od razu trafiła na tak dramatyczne okoliczności, nie mogła jeszcze podjąć się samodzielnej obsługi klientów, dlatego Amelia wyznaczyła ją do łatwiejszego zadania, mianowicie do przeniesienia z pierwszego piętra części asortymentu przemysłowego i ułożenia go tymczasowo na jednym z regałów na parterze. Zmiana ta była konieczna ze względu na nieobecność Agnieszki, bowiem ekipa w okrojonym składzie nie mogła pozwolić sobie na prowadzenie sprzedaży na stanowiskach umieszczonych na dwóch innych piętrach, lecz musiała skomasować całą działalność na parterze, tak by Iza mogła mieć nad wszystkim bieżącą kontrolę.
Jako że Weronika sumiennie wykonała powierzone jej zadanie, a w chwili przybycia Izy właśnie je skończyła, zadowolona Amelia odesłała ją na chwilę przerwy, po której dziewczyna miała stanąć do nauki sprzedaży przy ladzie. Teraz przyszedł czas na to, aby ją rozpocząć.
– Zobacz, cenę dla nowego towaru nabijasz tutaj – poinstruowała ją Iza, demonstrując omawiane operacje na klawiaturze kasy fiskalnej. – Przypisujesz kod i potem posługujemy się nim przy podliczaniu należności. Tych najważniejszych trzeba się nauczyć na pamięć. Weźmy na przykład takiego batonika, kod dwieście czterdzieści trzy. Wklepujesz go tutaj i podajesz ilość, załóżmy, że klient bierze cztery… o tak… widzisz? Potem kolejne towary i na koniec podsumowujesz należność. O… i gotowe. Proste, prawda? No. A jeśli chodzi o towary na wagę…
– Ach, Izabelko, już jesteś! – wykrzyknęła z radością Marczukowa, podchodząc do lady. – I co, jak tam było na policji? Mówili coś nowego?
– Nic – uśmiechnęła się grzecznie Iza. – Dzień dobry pani. Nic nowego, zapisali tylko moje zeznania i puścili mnie do domu.
Mówiąc to, odsunęła się nieco na bok i dyskretnym ruchem ręki dała znak Weronice, że to ona, w ramach ćwiczenia praktycznego, będzie obsługiwać Marczukową. Dziewczyna posłusznie pokiwała głową i w skupieniu zajęła miejsce przy kasie fiskalnej.
– Bo ja to słyszałam, że tego gagatka z BMW mają dzisiaj wypuścić za kaucją – powiedziała konspiracyjnym tonem sąsiadka, nie zwracając najmniejszej uwagi na te manewry. – No wiesz, tego kierowcę, co wypadek spowodował. I właśnie ciekawa byłam, ile to on wpłacił, żeby wyjść z aresztu… a raczej nie on, tylko jego ojciec – skrzywiła się. – Bo to jakaś szycha, wiesz, Izabelko, biznesmen spod Lublina – zniżyła jeszcze bardziej głos. – Pieniędzy mu nie brak, to wiadomo, że już się zakręcił, żeby synka z opałów wyciągnąć. A że łobuz biedną dziewczynę i małe dziecko prawie na śmierć poturbował, to co tam! Byle synalek był bezpieczny i w areszcie nie siedział, co nie? Ech… Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!
Iza pokiwała głową. Natychmiast przypomniał jej się przypadek Kacpra, który, będąc w podobnej sytuacji jak ów Jacek, lecz nie dysponując wielkimi pieniędzmi, nie miał szans na wyjście za kaucją i musiał odsiedzieć w więzieniu już grubo ponad pół roku.
– Nie ma – przyznała ze smutkiem. – To prawda, proszę pani.
– Pewnie nawet wyroku porządnego nie dostanie – ciągnęła z dezaprobatą sąsiadka. – Tatuś zapłaci za szczeniaka i skończy się na jakiejś lekkiej karze, a co dziecko pokrzywdził, to pokrzywdził… No dobrze, Izabelko, podaj mi, proszę, ryż i dwa masła – zadysponowała. – A do tego zważyłabyś mi z pół kilo zwyczajnej, co? I też szynki ze dwadzieścia deko.
– Tak jest, już podajemy – skinęła głową Iza, dając Weronice znak, żeby zajęła się obsługą. – Wera, dwie kostki masła. Pamiętasz, gdzie leży masło, prawda? Nasza nowa ekspedientka mi pomoże, musi się przeszkolić – dodała wyjaśniająco do Marczukowej, która pokiwała na to głową, zerkając z sympatią na uwijającą się Weronikę. – A proszę mi powiedzieć, jak pani Kmiecikowa? Lepiej już się czuje?
– A lepiej, lepiej! – podjęła żywo sąsiadka. – Dzisiaj to już prawie całkiem dobrze. Właśnie chcę coś na kanapki kupić, to zaniosę jej wieczorem i pomogę przy kolacji, porozmawiamy sobie trochę. O, wiesz co? Ze dwa pomidory jeszcze by mi ta panienka zważyła, dobrze? Dwa malinowe, duże – zastrzegła, zwracając się do Weroniki. – I żeby nie były za miękkie… o tak, te mogą być. Ale wiesz, Izabelko, o tym draniu z BMW, że dzisiaj z aresztu wychodzi za kaucją, to ja Wandzi Kmiecikowej nawet nie będę mówić – podjęła z westchnieniem. – Po co ma się kobieta denerwować? Takiego nieszczęścia im narobił! Ja to bym w ogóle tych łobuzów od razu na gałęziach za uszy powywieszała! Wszystkich pięciu!
Ostatnie słowa wypowiedziała podniesionym głosem, korzystając z tego, że obsłużona na sąsiedniej kasie przez Zosię para turystów z hotelu zakończyła właśnie zakupy i wyszła ze sklepu, zostawiając Marczukową samą w gronie ekspedientek. Weronika, która pod okiem Izy zabrała się za krojenie i ważenie wędliny, w stu procentach skupiała się na swojej pracy, zadowolona, że zajęta rozmową klientka nie patrzy jej na ręce.
– Ten młody Siwiec miał rację, że tak do nich skoczył – ciągnęła z przekonaniem sąsiadka. – Ja mu się wcale nie dziwię! Trzeba było temu paniczowi zaraz na miejscu manto spuścić, należało mu się. Nie żeby mu jaką krzywdę zrobić – zaznaczyła – czy, nie daj Boże, na śmierć zlinczować… ale tak raz czy dwa zdrowo przylać po gębie, to by się przydało! Wszystkim pięciu! Mój Boże… tak tym autem jeździli, wygłupiali się, kręcili jak wariaci… Ja już dawno Dorotce mówiłam, że jeszcze komu w końcu krzywdę zrobią. I co? Zrobili! Takie to głupie, nieodpowiedzialne… ech! – machnęła ręką. – Teraz to już nie powinni się tu więcej ludziom na oczy pokazywać!
Pochylona nad sąsiednią kasą Zosia, blada dziś jak prześcieradło, z zaczerwienionymi oczami świadczącymi o nieprzespanej nocy, przysłuchiwała się dyskursowi sąsiadki ze smutną, przygaszoną miną. Iza również słuchała w ponurym milczeniu, nie spuszczając z oka Weroniki, która, ku jej zadowoleniu, całkiem nieźle radziła sobie z ważeniem kiełbasy.
– Ale wiesz… ten Piotrek Siwiec to taki dobry chłopak – zmieniła temat Marczukowa, a jej głos natychmiast złagodniał i przybrał ciepły ton. – Wandzia mi opowiadała, ile to on Agniesi przy dziecku pomagał, a i wcześniej też, zanim jeszcze się urodziło. Że to niby na prośbę waszego Roberta, ale co tam prośba… on to przecie z serca robił! I teraz też pomaga, w tym szpitalu, sama nam to mówiłaś. Szkoda, że Agniesia tak strasznie go nie lubi… ech! – pokręciła głową z zafrasowaniem, spoglądając na zważoną już i zawiniętą w papier wędlinę, którą Weronika poukładała przed nią na ladzie. – Zaraz, co to ja jeszcze chciałam? A, przyprawy! – przypomniała sobie. – No przecież! Pieprz, ziele angielskie i liście laurowe! Podaj mi, dziecino, dobrze? Każdego po jednej torebeczce… o tak. I to wszystko, podlicz mnie i płacę. Muszę lecieć do domu rosół gotować… A ciebie, Izabelko, to też całe Korytkowo chwali i nachwalić się nie może – podjęła, wyciągając portmonetkę, na co Iza, która właśnie pomagała Weronice prawidłowo wygenerować rachunek, pokręciła tylko głową. – Tak, tak, nie bądź taka skromna, kochanie, wszyscy widzieli, jak tego małego Szczepanka po wypadku ratowałaś. Jedyna z całego tłumu, co w tym szaleństwie głowy nie straciła! I że w ogóle wiedziałaś, co robić… Ludzie mówią, że gdyby nie ty, to dziecko pewnie już by nie żyło. Prawdziwa chrzestna mama. A gdybyś ty słyszała, co o tobie mówi…
Przerwał jej szczęk otwierających się drzwi do sklepu, w których, ku niebotycznemu zdumieniu Izy, pojawiła się postać Zbyszka. Chłopak wyglądał dziś bardzo źle, miał trupio bladą twarz i zmierzwione włosy, a pogniecione ubrania, które miał na sobie, wskazywały, że najprawdopodobniej nie zmieniał ich co najmniej od wczoraj. Gołym okiem widać było, że nie przespał spokojnej nocy w łóżku i że trudna sytuacja, w jakiej po wypadku Agnieszki znalazła się cała piątka z BMW, nie była tylko epizodem, który spłynął po nim jak woda po kaczce, lecz faktycznym ciosem. Izie, która jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, mimo wszystko zrobiło się go żal. Również Marczukowa, choć w pierwszej chwili aż zesztywniała z niechęci, na widok jego opłakanego wyglądu nieco złagodniała i zgarnąwszy z lady resztę, którą wypłaciła jej Weronika, spokojnymi ruchami zabrała się za wkładanie zakupów do siatki.
– Dzień dobry – ukłonił się ze zmieszaniem Zbyszek, zamykając za sobą drzwi.
– Dzień dobry – odpowiedziała chłodno Marczukowa.
– Cześć – dodała cicho Iza.
Zbyszek zerknął na nią, ale jego wzrok prześlizgnął się tylko po jej twarzy i natychmiast pobiegł w przeciwną stronę sklepu, gdzie za ladą stała jeszcze bledsza niż wcześniej Zosia. Bez wahania, ignorując pozostałą trójkę, podszedł do niej szybkim krokiem, po czym, przechyliwszy się przez ladę, ujął w ręce jej obie dłonie, drżące teraz jak w febrze, i zaczął mówić coś do niej przyciszonym głosem.
– I widzisz? Jeszcze tę małą Kowalikównę dalej będzie nękał – mruknęła z dezaprobatą Marczukowa, pakując portmonetkę do torebki i zbierając pośpiesznie swoje rzeczy. – Że to w ogóle jeszcze śmie się tutaj plątać… Ech, idę już, Izabelko, robota w domu czeka, a wieczorem, jak mówiłam, chciałabym jeszcze zajrzeć na godzinkę do Wandzi. Słuchaj… a może na tygodniu zawieźlibyśmy ją w odwiedziny do Agniesi? Mój Jasio podwiózłby nas samochodem. Oczywiście jak już będzie wolno. Powiesz nam co i jak, dobrze?
– Oczywiście – pokiwała głową Iza. – Aga z każdym dniem powinna czuć się coraz lepiej, na pewno byłoby jej miło, gdyby mama chociaż raz ją odwiedziła. Będę trzymać rękę na pulsie i dam pani znać przez Dorotkę, kiedy będzie na to najlepszy moment.
– Dziękuję ci, kochanie – ucieszyła się Marczukowa. – Będziemy czekać. No, ale teraz już naprawdę muszę lecieć… do widzenia.
– Do widzenia pani.
Sąsiadka jeszcze raz rzuciła okiem w stronę Zbyszka, który, tak mocno przechylony przez ladę, że niemal na niej leżał, nadal rozmawiał z blednącą i rumieniącą się na przemian Zosią, po czym, skrzywiwszy się z niechęcią, dźwignęła swoją siatkę i wyszła ze sklepu. Weronika odetchnęła z ulgą i spojrzała na Izę, która uśmiechnęła się do niej aprobująco.
– Brawo, Wera, znakomicie sobie poradziłaś – pochwaliła ją. – Jeszcze kilku klientów i będę mogła zostawić ci kasę do samodzielnej obsługi. Bardzo szybko się uczysz.
– Staram się – odparła skromnie dziewczyna, wyraźnie ucieszona pochwałą. – Dziękuję.
Tymczasem Zbyszek, widząc, że Marczukowa opuściła już sklep, puścił ręce Zosi, powiedział do niej jeszcze kilka słów i wyprostowawszy się do pionu, podszedł do lady Izy.
– Hej – rzucił ostrożnie, jakby obawiał się jej reakcji. – Sorry, że przeszkadzam, ale… mógłbym z tobą pogadać? Tylko parę minut.
– Dobrze – odparła poważnym tonem. – Poczekaj chwilę. Wera, zaniosłabyś te pudła z cukierkami na zaplecze? Nie musi tutaj tyle tego stać, tylko nam zawadzają. Ułóż je gdzieś tam na dolnych półkach na regale.
Kiedy Weronika posłusznie zabrała się za przenoszenie na zaplecze wskazanych kartonów ze słodyczami, spojrzała pytająco na Zbyszka, dając mu w ten sposób znak, że teraz może mówić. Domyśliła się bowiem, że rozmowa nie będzie przyjemna i kolega wolałby ją odbyć na osobności.
– Iza, słuchaj… bardzo cię przepraszam – podjął skruszonym tonem, opierając obie dłonie na ladzie, by popatrzeć jej w oczy. – Naprawdę bardzo. Za mnie, za Jacka i w ogóle za nas wszystkich. Tak mi głupio, że serio nie wiem, co powiedzieć. Mało co was nie zabiliśmy, ja pierdzielę… Słyszałem, że to twoja kumpela od dzieciństwa, a ten mały to twój chrześniak. Nikt z nas tego nie chciał, ale wiadomo, że nasza wina, z tym się nie dyskutuje. Dlatego słuchaj – dodał, zniżając głos. – Gdyby można było jakoś im pomóc… no wiesz, chodzi mi o kasę… dużą kasę… na leczenie i tak ogólnie za straty na zdrowiu. My wszyscy jesteśmy gotowi zapłacić, ile trzeba. Wiem, że to zajebiście głupio brzmi – przyznał, widząc, że Iza krzywi się z niechęcią. – Każdy powie, że nie ma takich pieniędzy, którymi dałoby się wyrównać straty za zniszczone zdrowie, to wiadomo. Ale jakby się dało chociaż tak… cokolwiek… nam też byłoby z tym łatwiej żyć…
Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, a jego głos załamał się. Zaskoczona jego nietypowym zachowaniem Iza odruchowo zerknęła na Zosię, chcąc nawiązać z nią kontakt wzrokowy, jednak dziewczyna nie patrzyła w ich stronę, lecz, mocno pochylona nad ladą, ukradkiem ocierała sobie z oczu łzy gniecioną w dłoni chusteczką higieniczną.
– Proszę cię, Iza, pomóż nam w tym – podjął Zbyszek proszącym tonem. – Tylko ty możesz tu coś zrobić, jakoś pośredniczyć… pogadać w naszym imieniu z tą dziewczyną albo z jej matką… Nas już tutaj ludzie do reszty z gównem zmieszali, a Jacka to ten czarny tarzan mało gołymi rękami nie rozszarpał. Ja wiem, że oni mają rację, wina jest nasza i właśnie dlatego nie chcemy wyjeżdżać stąd po chamsku i bez słowa, tylko załatwić to jakoś tak… po ludzku. O wiele lepiej byśmy się z tym czuli.
Słuchająca go z poważną miną Iza pokiwała powoli głową, a choć na wspomnienie niknącego w plątaninie kabli nieprzytomnego Pepusia nie umiała pozbyć się z serca żalu do Zbyszka i jego kolegów, w głębi duszy współczuła również im, rozumiejąc męczarnię, jaką musiały sprawiać im wyrzuty sumienia. Świadczyły one wszak o tym, że chłopaki, choć rozsądkiem i odpowiedzialnością się nie popisali, w środku może nie byli tacy całkiem źli i zdegenerowani. Może… nie zmieniało to jednak faktu, że powinni zostać przykładnie ukarani za swój czyn, a od ludzi, w tym od niej, otrzymać jasny sygnał na przyszłość, że dla tego rodzaju zachowania nie ma akceptacji.
– Rozumiem – odparła neutralnym tonem. – Chcecie pieniędzmi uspokoić wyrzuty sumienia?
Zbyszek westchnął i wyprostował się, cofając ręce z lady.
– Wiem, że to brzmi ohydnie – przyznał zgaszonym tonem. – Ale tak, Iza… dokładnie tak. Co ja będę głupa rżnął, skoro taka jest prawda? Mamy cholerne wyrzuty sumienia, ja już drugą noc nie mogłem przez to spać. Dzisiaj rano gadałem przez telefon z moim starym, Kuba, Bartek i Krystek ze swoimi też. Jacek na pewno też się dołoży, tylko niech go najpierw z pierdla puszczą… i ustaliliśmy razem, że jesteśmy gotowi zabulić tej dziewczynie całkiem sporą sumę. A gdyby chciała większą, niż zaproponujemy, to też nie będziemy się targować.
Iza przyglądała mu się z zastanowieniem, dostrzegając teraz możliwość istnienia drugiego dna tej operacji i jej mniej szlachetnego celu.
– Aha – skrzywiła się. – Chodzi o to, żeby Aga za kasę odstąpiła od oskarżania was w sądzie, jak przyjdzie do rozprawy, tak? Chcecie z góry ją przekupić?
Zbyszek aż podskoczył i załamał ręce z rezygnacją.
– Ech… nie! – zaprotestował, wywracając oczami. – Nie bądź taka, Iza. Wiem, że po tym, co odwaliliśmy, masz o nas jak najgorsze zdanie, ale zlituj się i nie przeginaj. Aż tacy wyrachowani to my nie jesteśmy. Chcemy po prostu zapłacić dziewczynie za straty, sami z siebie i od razu, bez czekania na jakieś sądy. Nasza wina, kurde, nie? Nie chcemy się od niej uchylać. Tyle że tu u was taki klimat, że nie ma do kogo gęby otworzyć, wszyscy by nas najchętniej na latarni powiesili. Dlatego przyszedłem z tym do ciebie jak do dobrej kumpeli ze studiów i do normalnej kobiety. Proszę, Iza – dodał błagalnie. – Jesteś stąd, znasz wszystkich z tej wiochy, możesz z nimi gadać jak równy z równym… Tylko ty możesz nam pomóc.
– Tylko ja? – zdziwiła się uprzejmie. – A Michał Krzemiński? On też jest stąd i wszystkich zna, a to przecież on was tutaj zaprosił.
Na dźwięk imienia Michała przygaszone oczy Zbyszka błysnęły nagle jak ślepia polującego tygrysa.
– O Michu to lepiej nie mówmy – wycedził przez zęby. – Okej, Iza? Nie chcę rozwijać tego tematu, bo jakbym go, kurde, rozwinął, to… Ja zresztą i tak chyba będę musiał z tobą o tym pogadać – dodał, przyglądając jej się spod oka. – Sam nie wiem… są rzeczy, które nawet takiemu chamowi jak ja we łbie się nie mieszczą, dlatego będziesz mi musiała naświetlić jedną delikatną kwestię. Ale dobra, to temat na dłuższą rozmowę w Lublinie, nie na teraz – machnął ręką. – Dzisiaj chcę tylko załatwić tamto, bo wieczorem już stąd wyjeżdżamy i chciałbym mieć jakiś punkt zaczepienia, a Zosieńki nie chcę w to angażować – tu zerknął z daleka na stojącą nadal smętnie za ladą, zapatrzoną w podłogę Zosię, która od czasu do czasu podnosiła rękę do twarzy, by otrzeć nią sobie łzy. – Mała już i tak przeze mnie tyle wstydu się najadła, że nie mam sumienia jeszcze jej dowalać. Dlatego proszę cię, Iza… pomóż nam. Przysięgam, że jakoś się odwdzięczę.
Iza westchnęła, nadal wahając się, czy powinna angażować się w takie bądź co bądź niezręczne pośrednictwo. Tym bardziej że relacja między Zbyszkiem i Michałem zdawała się być obecnie dziwnie napięta, a ona znów, jakimś fatalnym zbiegiem okoliczności, znalazłaby się pomiędzy młotem i kowadłem. Lecz z drugiej strony propozycja finansowa Zbyszka i jego kumpli z BMW, nawet jeśli nie była do końca tak uczciwa, jak ją naświetlał, sama w sobie była gestem sprawiedliwości, która obiektywnie należała się Agnieszce. Dlaczego nieodpowiedzialni sprawcy wypadku, na tyle zamożni, że stać ich było na polubowne odszkodowanie dla niej i Pepusia, mieliby nie dostać okazji do wypłacenia jej tych pieniędzy? To był przecież całkiem niezły pomysł! Owszem… niemniej prawdą było, że ktoś w tej sprawie powinien pośredniczyć. Więc skoro Michał nie chciał się tego podjąć osobiście i Zbyszek przyszedł z taką prośbą do niej…
– No dobrze – zdecydowała się po dłuższej chwili namysłu. – Spróbujmy, Zbyszek, chociaż ja nie obiecuję, że będę was przed kimkolwiek bronić, wybielać ani nic w tym stylu, okej? – zastrzegła. – Przekażę tylko dalej waszą propozycję. A na początek porozmawiam o tym z moją siostrą, bo ona i jej przyjaciółka akurat wczoraj wpadły na pomysł, żeby założyć oficjalny fundusz pomocy pieniężnej dla Agi i jej synka. No wiesz, takie dedykowane konto w banku do wpłacania darowizny. Sporo osób o to pyta, więc może dałoby się to załatwić tą drogą?
– Racja! – rozjaśnił się natychmiast Zbyszek. – Super pomysł, Iza! Tak by było najlepiej! Po prostu dasz nam numer tego konta, a my już sami wpłacimy kasę. Po cichu, bez pompy… tak tylko dla własnego spokoju sumienia. A między nami obiecuję, że to będzie całkiem duża kasa.
– Okej – zgodziła się ostrożnie. – Niech tak będzie. Dla dobra Agi wezmę to na siebie, chociaż wcale mnie to nie zachwyca. Tak czy inaczej bądźmy w kontakcie. Masz mój numer telefonu, prawda?
– Mam – pokiwał głową, sięgając dla pewności do kieszeni i sprawdzając w telefonie listę kontaktów. – Chyba… o, jest! Iza Wodnicka… na końcu dwie ósemki. To twój aktualny?
– Tak, końcówka dwieście osiemdziesiąt osiem.
– No to mam. Dzięki, Iza – dodał z powagą. – Super z ciebie babka. Jestem ci naprawdę cholernie wdzięczny.
– Nie ma za co – naszkicowała na ustach leciutki uśmiech. – To przecież nic wielkiego. Ja też mam twój numer, więc umówmy się tak, że jak będę coś wiedziała, to wyślę ci smsa, dobrze?
– Jasne – przytaknął skwapliwie. – A jakbyś osobiście gadała z tą dziewczyną… twoją kumpelą… to powiedz jej w naszym imieniu, że naprawdę tego nie chcieliśmy, okej? Że cholernie żałujemy, że tak się stało, i że…
Otwierające się gwałtownie drzwi od sklepu szczęknęły tak głośno, że oboje z Izą aż podskoczyli w miejscu, podobnie jak Zosia, która na widok wchodzącej osoby czym prędzej uciekła na zaplecze, udając, że chce pomóc układającej tam pudła Weronice. W drzwiach stanął Michał Krzemiński. Ubrany w letnie spodenki i białą koszulkę polo wyglądał, jakby wracał z przedobiedniej przechadzki, jednak jego mina i błękitne oczy ciskające błyskawice jednoznacznie wskazywały, że, oględnie mówiąc, nie był w najlepszym humorze. Ujrzawszy przy ladzie Zbyszka rozmawiającego z Izą, aż zakipiał z tłumionej złości, po czym, nie zważając na nic, szybkim krokiem podszedł do niego, silnym gestem chwycił go za koszulę na ramieniu i odwrócił ku sobie, przybliżając twarz do jego twarzy.
– Co ja ci mówiłem? – warknął do niego wściekłym, ostrzegawczym tonem.
– Odwal się, Michu, dobra? – odparował mu z poirytowaniem Zbyszek, stanowczym szarpnięciem uwalniając ramię z jego uścisku. – Nie jestem, kurde, twoim niewolnikiem, mogę chodzić, gdzie chcę!
– Wyłazisz stąd! – rzucił rozkazująco Michał, wskazując ręką drzwi. – Ale już!
– Wyjdę, kiedy będę chciał – oznajmił mu dumnie Zbyszek. – Nie będziesz mi mówił, co mam robić, nie twój pieprzony interes.
– Wyłazisz, do diabła! – podniósł głos Michał. – Słyszysz? Ostatni raz powtarzam! Zjeżdżasz mi stąd, i to natychmiast!
Zbyszek wzruszył ramionami i lekceważącym gestem odwrócił się do lady, dając mu do zrozumienia, że nie ma najmniejszego zamiaru wykonać rozkazu. Zaskoczona zachowaniem Michała Iza cofnęła się pod ścianę i w milczeniu obserwowała rozgrywającą się scenę, przenosząc wzrok z jednego na drugiego i z powrotem. Przez głowę przebiegła jej tylko niejasna myśl, jak szczęśliwym zbiegiem okoliczności był chwilowy brak klientów w sklepie…
Tymczasem poirytowany do żywego Michał, którego twarz aż poczerwieniała ze złości, znów podskoczył do Zbyszka, obydwiema rękami chwycił go za koszulę na piersiach i nim chłopak zdążył stawić opór, siłą zawlókł go w stronę wyjścia ze sklepu, a następnie, po krótkiej szarpaninie przy drzwiach, wypchnął go na zewnątrz. Rozwścieczony tym atakiem z zaskoczenia Zbyszek wyrwał mu się wreszcie i w odruchu zemsty rzucił się na niego. Przez kilkadziesiąt kolejnych sekund obaj okładali się wzajemnie chaotycznymi ciosami, nie szczędząc sobie przy tym słownych gróźb i przekleństw.
Stojąca wciąż pod ścianą sklepu Iza, obserwująca przez przeszklenie drzwi toczącą się bójkę, nie mogła uwierzyć własnym oczom. O ile rozumiała narastający stan napięcia, a nawet konfliktu między Michałem i chłopakami z BMW, którzy nie dość, że zawiedli jego oczekiwania jako sezonowi pracownicy, to jeszcze spowodowali niebezpieczny wypadek, trafiając na usta całego Korytkowa, o tyle trudno jej było pojąć aż tak agresywną i bezpardonową reakcję Michała względem ich bądź co bądź wspólnego kolegi. Wierzyła jednak, że po fakcie Michał wszystko jej wyjaśni, albowiem tak emocjonalne zachowanie musiało mieć przecież jakiś powód.
Na szczęście, jak mogła dostrzec przez szybę, po wymianie kilkunastu silniejszych szarpnięć i ciosów obaj panowie nieco się uspokoili i przeszli na argumenty słowne, z obu stron poparte groźnymi gestami lecz już bez rękoczynów. Ponieważ do środka sklepu dobiegało tylko przytłumione echo ich podnoszących się chwilami głosów, nie mogła zorientować się, o czym dyskutowali, zresztą nawet nie chciała w to wnikać, uznając, że najlepszym pomysłem będzie trzymać się od ich konfliktu z daleka. Co prawda w tych okolicznościach dodatkowym kamieniem na sercu leżała jej obietnica pośrednictwa, jaką przed kilkoma minutami dała Zbyszkowi, jednak z drugiej strony owo serce podpowiadało jej, że zrobiła dobrze, bez względu na to, co pomyśli sobie lub powie na ten temat Michał.
„Mam nie słuchać nikogo poza głosem serca” – pomyślała, wpatrując się w drzwi, za którymi Michał i Zbyszek nadal prowadzili emocjonalną dyskusję, wymachując rękami i strojąc groźne miny. – „Pamiętam… i tego się trzymam, szefie”.
Uśmiechnęła się mimowolnie na wspomnienie ciemnej przestrzeni końca świata i miękkiej faktury bujnych włosów pod palcami. To było tak niedawno, niecałe dwa tygodnie temu, a wydawało się odległe, jakby minęły całe wieki… całe tysiąclecia… Co robił teraz Majk? Miał na głowie całą firmę, w tym znienawidzone faktury i miesięczne rozliczenie podatku, a do urlopu jeszcze prawie dwa tygodnie, więc na pewno był już skrajnie przemęczony. Oczywiście sam za nic się do tego nie przyzna, jak zwykle pewnie udaje twardziela i cwaniaka, ale ona zna go już tak dobrze… kogo jak kogo, ale jej nie oszuka! Ach, gdyby mogła tam być i odciążyć go choć trochę… a z drugiej strony nadal przecież jest potrzebna tutaj… Jaka szkoda, że nie posiada daru bilokacji! Mogłaby być tutaj, pomagać Amelii i Agnieszce, a jednocześnie być tam… w Anabelli…
Ciche chlipnięcie przy drzwiach zaplecza oraz szczęk otwierających się drzwi wyrwały ją z tych miłych sercu wizji. Ponieważ do sklepu weszło właśnie kilkoro nowych klientów, w tym starszy Kuna, sąsiad z Korytkowa, drżąca jak osika Zosia, ukradkiem ocierając łzy, wróciła karnie na swoje stanowisko i obie z Izą zajęły się obsługą sprzedaży. Po chwili za ladą stanęła również Weronika, zatem Iza, przekazawszy swojego klienta w jej ręce, nadzorowała tylko jej działania, nadal obserwując spod oka dyskutujących przed drzwiami sklepu Zbyszka i Michała.
– Ogórki konserwowe, jeden słoik litrowy – wyrecytował z trzymanej przed oczami kartki Kuna. – I jeszcze kor… kos… ech, no cholera, co ta Luśka mi tu nabazgrała! A… kostki rosołowe! – odcyfrował triumfalnie. – Dwie paczki po sześć albo jedna po dwanaście.
Usłużna Weronika uwijała się za ladą, podając mężczyźnie wyczytywane produkty i naliczając należność na kasie. Od czasu do czasu zerkała też na kontrolującą ją Izę, która kiwała wtedy aprobująco głową na znak, że młoda ekspedientka radzi sobie znakomicie.
„Ciekawe, czy pamięta, że z Rogalskim pierwszego sierpnia kończy się umowa i trzeba ją przedłużyć” – dumała mimochodem. – „Oj tam… nie będę mu przypominać, zawracać głowy… jak zapomni, to ja sama się tym zajmę po powrocie. Aha, i Ziębę trzeba by też wezwać na przegląd zmywarek, żeby potem znowu któraś nam nie padła…”
– I kilogram cukru – zakończył odczytywanie z listy Kuna, po czym z ulgą zmiął karteczkę i wsunął ją sobie do kieszeni.
– To wszystko? – zapytała grzecznie Weronika, kładąc na ladzie cukier.
– Wszystko – skinął głową. – Wydrukuje mi panienka pokwitowanie.
Weronika pokiwała głową, po czym, zerknąwszy dla pewności na Izę, zajęła się generowaniem końcowego rachunku i przyjmowaniem pieniędzy. W międzyczasie klienci Zosi, którymi, sądząc z wyglądu, byli jacyś goście z hotelu Krzemińskich, zakończyli już zakupy i wyszli ze sklepu, mijając po drodze rozmawiających już teraz w miarę spokojnie Michała i Zbyszka. Zapłaciwszy za zakupy, Kuna zapakował je do wielkiej brezentowej siatki i z namaszczeniem schował do kieszeni podany mu rachunek.
– To dla żony… do sprawdzenia – wyjaśnił Izie, po czym znów zwrócił się do Weroniki, konspiracyjnie zniżając ton. – A teraz panienka da mi jeszcze dwa piwka, co? Tyskie w puszce, półlitrowe. Rachunku nie trzeba. Tylko żonie ani mru-mru! – zastrzegł, podnosząc w górę palec. – To tylko dwa dla smaku, Luśka nie musi wiedzieć.
Iza uśmiechnęła się z rozbawieniem i pokiwała głową na znak, że ani ona, ani Weronika nie zdemaskują przed Kunową jego drobnego grzeszku w postaci tajnego podwójnego piwa. Zadowolony sąsiad zapłacił i schowawszy puszki odpowiednio do prawej i lewej kieszeni szerokich spodni, które całkiem nieźle zakamuflowały zakazany towar, wyszedł ze sklepu z triumfalną miną zwycięzcy. W drzwiach minął się ze Zbyszkiem, który wbiegł z powrotem do środka jak po pożar, ignorując wchodzącego za nim Michała, i natychmiast skierował się do stanowiska Zosi. Nim zaskoczona dziewczyna zdążyła się zorientować, co się święci, Zbyszek wskoczył do niej za ladę, stanowczym gestem przyciągnął ją do siebie i schyliwszy się ku niej, wpił się ustami w jej usta w gorącym, żarliwym pocałunku.
Iza dyskretnie odwróciła oczy od tej dramatyczno-romantycznej sceny, przez co jej wzrok siłą rzeczy padł na Michała. Ów w pierwszej chwili zawahał się przy drzwiach, lecz teraz podszedł do lady, za którą stała w towarzystwie Weroniki. Jego twarz była już spokojna, choć nie do końca znikły z niej oznaki wcześniejszych emocji, zwłaszcza lekkie zaczerwienienie na opalonych policzkach i złowrogi błysk w oczach.
– Sorry za tę akcję, Iza – rzucił nadal nieco wzburzonym tonem, choć widać było, że czyni nadludzkie wysiłki, by jak najszybciej się opanować. – Ale gnojek wyprowadził mnie z równowagi. Miał się tu nie pokazywać.
– Przestań, Misiu – odparła spokojnie. – On chciał tylko przed wyjazdem zobaczyć się z Zosią. I porozmawiać ze mną.
Michał zerknął na nią czujnie, a przez jego twarz przebiegł wyraz zaniepokojenia.
– Co ci powiedział? – zapytał ciszej, pochylając się ku niej nad ladą.
Na ten gest stojąca obok Weronika, odgadując, że przystojny przybysz chce rozmawiać z Izą sam na sam, dyskretnie usunęła się w stronę drzwi zaplecza, nie odrywając od niego zaciekawionego wzroku.
– Rozmawialiśmy poufnie – odparła z lekką przekorą Iza. – Więc chyba nie mogę tego zdradzić nawet tobie. Ale zapewniam cię, że to nic złego… wręcz przeciwnie.
Michał przez dłuższą chwilę patrzył na nią przenikliwie, jakby chciał wyczytać z jej twarzy ukryte myśli, po czym zerknął z niezadowoleniem na Zbyszka, który nadal stał za sąsiednią ladą i tulił w ramionach ledwie żywą z wrażenia Zosię, szepcząc jej coś do ucha.
– A niech go! – mruknął pod nosem. – Ale okej, dzisiaj wieczorem wypad stąd i raz na zawsze kończymy sprawę. Sorry, Iza – dodał łagodniej, widząc dezaprobatę na obliczu dziewczyny. – Wszystko ci wyjaśnię… to, że w sobotę nie było mnie w kościele, też, bo, jak znam życie, to pewnie jesteś na mnie o to zła.
– Nie, nie jestem – zaprzeczyła. – Dlaczego miałabym być zła? Rozumiem, że nie mogłeś przyjść, pewnie w tym czasie miałeś ważne obowiązki.
– Taaaak – przyznał z zawahaniem, znów zerkając ponuro w stronę Zbyszka. – Za późno zobaczyłem twojego smsa, a z matką się nie widziałem, latała po wsi jak kot z pęcherzem, więc skąd miałem wiedzieć, że nagrywają jakąś akcję w kościele?
– Rozumiem – powtórzyła Iza. – To już bez znaczenia, Misiu, ja się naprawdę o to nie gniewam. Ważne, że Pepciowi trochę się polepszyło, bo różnie mogło być.
– Nie odpowiedziałaś mi na smsa – zauważył z nutą wyrzutu w głosie.
– Fakt… nie odpowiedziałam – zmieszała się. – Wybacz, miałam tyle rzeczy na głowie, byłam u Agi w szpitalu, dzisiaj na policji…
– Nie no, jasne – odparł cieplej. – Przecież nie mam o to pretensji. Bałem się tylko, że jesteś na mnie wściekła albo co.
– Nie jestem – pokręciła głową.
– Znowu tak się wszystko popieprzyło, że w pale się nie mieści – podjął z westchnieniem Michał, przyglądając jej się spod oka. – A ja tak liczyłem na dłuższe spotkanie! Wiem, że teraz nie ma klimatu, żeby o tym mówić, ale jednak nie mogę tego odżałować. Mieliśmy pojechać razem do Mańczaka, miałaś zobaczyć działkę w Polanach…
– W Polanach – powtórzyła czujnie Iza, mimowolnie zerkając na wycofaną pod drzwi zaplecza Weronikę. – Tak, Misiu… A wiesz, że nasza nowa sprzedawczyni też mieszka w Polanach? – uśmiechnęła się, ruchem głowy wskazując na dziewczynę. – To de facto twoja przyszła sąsiadka.
Michał drgnął zaskoczony i dopiero teraz uważniej spojrzał na Weronikę, która szybko odwróciła wzrok i wykonała spłoszony gest, jakby chciała uciec.
– Serio? – zapytał zdziwiony. – Mieszkasz w Polanach? Gdzie dokładnie?
– Pod czwórką – odparła nieśmiało Weronika, podchodząc nieco bliżej. – To jest jakieś sto metrów od głównej drogi, trzeba zjechać w bok… zaraz za tym dużym zakrętem.
– Ach… za zakrętem – pokiwał głową Michał, mrużąc z zastanowieniem swe fosforyzująco błękitne oczy. – Chyba wiem. To taki duży żółty dom z drewnianym ogrodzeniem?
– Dokładnie tak – uśmiechnęła się nieco śmielej Weronika.
– Okej, to już wiem gdzie – odwzajemnił jej uśmiech, po czym z powrotem przeniósł wzrok na Izę. – No, no… ty to masz nosa do zatrudnień, Izka, parę dni na warcie u siory i już zdążyłaś wyhaczyć sąsiadkę z Polan. Szacun, serio! Moja działka jest dosłownie obok, tylko po przeciwnej stronie drogi – wyjaśnił rzeczowo Weronice. – Parę tygodni temu kupiłem ją od Borczaków.
– Aha, od Borczaków – pokiwała głową dziewczyna. – Słyszałam, że mieli ją sprzedać, chociaż nie wiedziałam, że to już załatwione. I że to pan…
– Michał – powiedział spokojnie, wyciągając do niej rękę ponad ladą. – Mów mi po imieniu.
– Weronika – odparła nieśmiało.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Michał znów zwrócił się do Izy, która przyglądała im się w milczeniu.
– Dobra, Iza, nie będę ci teraz przeszkadzał – podjął oględnie, znów zerkając na Zbyszka, wciąż rozmawiającego szeptem z przytuloną do niego Zosią. – Zaraz pewnie zwali się tu kupa luda i znowu będziesz urąbana po łokcie, a ja też mam swoją robotę, stary jeszcze nie w formie. Dlatego słuchaj… może spotkamy się w końcu sam na sam, żeby pogadać o tym wszystkim? – dodał proszącym tonem. – Ciągle tylko zbywasz mnie i zbywasz…
– Dobrze, Misiu – odparła szybko Iza, w duchu przyznając mu rację. – Dziś ani jutro nie wykroję ani chwili, ale może umówimy w środę? Jakoś wieczorem?
– W środę wieczorem, okej – skinął głową Michał, a jego twarz natychmiast rozjaśniła się, przybierając wyraz ulgi i zadowolenia. – Trzymam cię za słowo. Tylko ustalmy od razu, jak się umawiamy. Osiemnasta trzydzieści przed twoją furtką, tak jak wtedy?
– Może być – zgodziła się z namysłem. – Albo wiesz co?… lepiej dziewiętnasta. Nie będę musiała się śpieszyć.
– Dobra, dziewiętnasta – skinął głową z satysfakcją.
Zerknął znów w stronę Zbyszka i Zosi, którzy teraz już bez żadnych oporów całowali się za ladą jak szaleni, po czym przechylił się ku Izie ponad blatem, chwycił ją za rękę na wysokości nadgarstka i przyciągnął do siebie.
– Chętnie zrobiłbym to samo co Zbychu – szepnął do niej konspiracyjnie, ruchem głowy wskazując na tamtych.
Iza natychmiast wycofała rękę, zerkając z zażenowaniem na stojącą obok Weronikę.
– Przestań, Misiu – pokręciła głową.
Michał posłusznie puścił jej dłoń i wyprostował się.
– Okej – westchnął z rezygnacją. – To do środy. Podjadę po ciebie pod furtkę. Dobra, Zbychu, starczy tego dobrego! – rzucił stanowczo do kolegi. – Miała być minuta. Zwijaj żagiel i spadamy stąd, bo już ludzie idą!
Rzeczywiście, przez przeszklone drzwi widać było zbliżającą się do sklepu nową grupkę klientów. Na ten widok Zbyszek jeszcze raz w geście pożegnania przycisnął usta do ust Zosi, która, cała roztrzęsiona, wyglądała teraz jak poturbowany motyl ze zmiętymi skrzydełkami, po czym z żalem puścił ją, wyszedł zza lady i bez słowa, karnie ruszył za Michałem. Po chwili obydwaj opuścili sklep, w drzwiach mijając się z wchodzącymi klientami.
***
Maleńka twarzyczka uśpionej Klary była tak urocza, że trzymająca ją w ramionach Iza nie mogła oderwać od niej wzroku. Po długiej i burzliwej dyskusji, jaką dziś wieczorem odbyli w gronie rodzinnym powiększonym o zaproszoną na kolację Dorotę, przyszedł wreszcie czas na relaksujące milczenie i poukładanie sobie w głowie buzujących myśli. Kiedy wzywana obowiązkami domowymi Dorota poszła już do domu, Amelia wykąpała i nakarmiła dziecko, po czym – jak co wieczór – przekazała je do kołysania siostrze, która w międzyczasie wraz z Robertem zdążyła uprzątnąć stół i pozmywać naczynia po kolacji. Następnie we czwórkę usiedli w półmrocznym salonie, by pobyć jeszcze trochę razem przed udaniem się na nocny odpoczynek.
Rozmowa przy kolacji skupiła się dziś znowu w naturalny sposób na wypadku Agnieszki i Pepusia, ich stanie zdrowia oraz – przede wszystkim – formie pomocy materialnej, jaką Dorota i Amelia podjęły się skoordynować w obliczu licznych próśb i pytań sąsiadów. Zgodnie z tym, co Iza napomknęła Zbyszkowi, większość czasu obie panie poświęciły na doprecyzowanie szczegółów założenia specjalnego funduszu z dedykowanym kontem bankowym, na które chętni do wsparcia Agnieszki sąsiedzi mogliby wpłacać pieniądze. Jednak po długiej dyskusji obie uznały, że taka inicjatywa zajmie zbyt wiele czasu i będzie wymagała zbyt skomplikowanych formalności, w związku z czym najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu zebrać datki w tradycyjnej formie gotówkowej. Utrudnieniem był tu wymóg bezwzględnej transparencji, aby wszyscy wpłacający mieli pewność, że ich pieniądze rzeczywiście trafią tam, gdzie trzeba.
Iza przysłuchiwała się tym rozmowom, zajmując się Klarą, i mimo woli zastanawiała się nad tym, co powie na ten temat Zbyszkowi, zwłaszcza kiedy w rozmowie Amelii i Doroty ostatecznie upadł plan założenia konta bankowego. Teraz również, kiedy Dorota już wyszła, ustaliwszy z przyjaciółką, że najprostszym rozwiązaniem będzie zbierać od ludzi pieniądze, prowadząc zwykłą, papierową ewidencję wpłat z ich własnoręcznymi podpisami, jej myśli uporczywie wracały do postaci Zbyszka, który dziś ukazał jej się w zupełnie innej odsłonie niż dotąd. Przed oczami ciągle wyświetlała jej się scena ze sklepu, kiedy tak żarliwie całował na pożegnanie zapłakaną Zosię. Biedna dziewczyna po jego wyjściu jeszcze długo nie mogła dojść do siebie i trzeba było odesłać ją na kilkanaście minut na zaplecze, żeby mogła się uspokoić przed powrotem do obsługi sprzedaży, co napełniło wrażliwe na takie zdarzenia serce Izy współczuciem i zrozumieniem. A Michał? Dlaczego zachował się tak agresywnie wobec Zbyszka? Co prawda potem, po bójce pod sklepem, jakoś się z nim dogadał, jednak jego pierwsza reakcja była mocno przesadzona.
Jaka śliczna ta maleńka Klara! Jak słodko pachnie jej pokryta delikatnym puszkiem główka! Zapach niemowlęcia nie ma porównania z niczym innym, a każde nowe życie to cud codziennego dnia, jeden z tych, dla których warto budzić się i iść dalej, choć czasem tak się nie chce… To są właśnie takie okruchy, dla których warto żyć i codziennie rano podnosić tyłek z łóżka… Ach, ten głos! Kojący, jedyny taki na świecie… i ta ciemna łąka na samym końcu świata… ciemna, szumiąca wiatrem igrającym wśród wysokich traw, oświetlona tylko słabym światłem wschodzącego księżyca…
– Uff… mam już dość na dzisiaj – westchnęła Amelia, przerywając ciszę panującą w salonie.
Robert, do którego siedziała przytulona na kanapie, drgnął lekko na dźwięk jej głosu, co znaczyło, że i on powoli zaczynał już przysypiać.
– Tak, kochanie, czas chyba iść spać – przyznał, wyprostowując się i przesuwając dłonią po czole. – Zwłaszcza że Iza uśpiła już małą na kamień.
– Na kamień – przyznała z uśmiechem siedząca na fotelu Iza, poprawiając sobie w ramionach becik ze śpiącym dzieckiem. – Można już spokojnie odłożyć ją do łóżeczka.
– Na jakieś dwie godziny – zauważyła z żartobliwym przekąsem Amelia. – A potem trzeba będzie znowu zapewnić księżniczce szwedzki stół.
Wszyscy troje parsknęli śmiechem i spojrzeli po sobie na znak, że trzeba by już wstać z kanapy i fotela, ale tak bardzo się nie chce…
– A powiedz mi jeszcze coś, Izunia – przypomniała sobie Amelia. – Oprócz tego, że w niedzielę spotkałaś tę swoją koleżankę od kliniki weterynaryjnej, to przecież potem byłaś jeszcze na grobach dziadków w Suchej i w Małowoli. Nie zdążyłaś mi nic o tym opowiedzieć. Jak ci się podobało?
– Bardzo mi się podobało – zapewniła ją Iza. – I jeszcze tam wrócę. Zawiozłam babciom i dziadkom kwiatki… no wiesz, takie zwykłe polne, zerwałam na jakiejś łące. U babci Teresy na grobie wszystko pięknie wysprzątane, pewnie ciotka Klaudyna ogarnia na bieżąco, za to u rodziców taty niestety bałagan. Ale podjadę tam jeszcze któregoś dnia i posprzątam – dodała stanowczo. – Lubię sprzątać groby i ogólnie odwiedzać cmentarze, a ten w Małowoli jest naprawdę bardzo klimatyczny. Aż sama się zdziwiłam, jak tam ładnie!
– Znalazłaś ich bez problemu? – zapytała Amelia.
– Niestety z problemami – uśmiechnęła się. – Tylko jak przez mgłę pamiętałam, gdzie to było, więc szukałam dosyć długo, błądziłam po alejkach… ale nie nudziło mi się, bo czytałam sobie napisy na grobach, a to zawsze daje do myślenia. No i w końcu znalazłam.
– To super, właśnie byłam ciekawa, jak sobie poradziłaś – odparła Amelia, podnosząc się niechętnie z kanapy, by odebrać od niej dziecko. – No, daj mi ją już, Izunia… odłożę ją do łóżeczka i idziemy spać. Aha, słuchaj, jeszcze jedna rzecz – dodała, wyprostowując się z Klarą w ramionach. – W środę wieczorem będzie u nas na kolacji mama Robcia. Chciałaby zobaczyć Klarę, a przy okazji i ciebie. Zarezerwujesz sobie ten wieczór?
Iza popatrzyła na nią z niepokojem.
– W środę wieczorem? – powtórzyła dla zyskania czasu.
– Tak – potwierdził Robert. – Przywiozę ją do nas na jakąś osiemnastą.
Iza pokiwała głową, z trudem tłumiąc westchnienie. Jakim niesamowitym pechem i ironią losu było to, że znów coś ważnego musiało wypaść akurat w dniu, kiedy umówiła się z Michałem! I po raz kolejny będzie musiała odwołać spotkanie, bo przecież nie wypadało jej zabłysnąć nieobecnością na kolacji, na którą zaproszona była teściowa Amelii…
– Oczywiście – odpowiedziała, również podnosząc się z fotela. – Środa wieczorem. Pomogę ci w przygotowaniu kolacji.
– O tak, dziękuję – uśmiechnęła się Amelia, unosząc Klarę w stronę sypialni i dając Robertowi znak, żeby szedł za nimi. – Właśnie miałam cię o to poprosić, ale sama czytasz w moich myślach! No, lecimy spać, kochani… Dobranoc, Izunia, kolorowych snów!
Znalazłszy się w swoim pokoju, Iza z ciężkim sercem wyjęła telefon, wyszukała w nim numer Michała i napisała wiadomość.
Misiu, czy możemy przełożyć spotkanie na czwartek? Ta sama godzina i miejsce. Wybacz, w środę wypadło mi coś ważnego. Iza.
Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo Michał będzie niezadowolony z tej kolejnej już zmiany planów, jednak priorytety były priorytetami. Nie mogła przecież powiedzieć siostrze, że nie będzie na rodzinnej kolacji, bo spotyka się w tym czasie z Michałem Krzemińskim!
„Jednak nadal niewiele się zmieniło” – pomyślała smutno. – „Niby wszystko zaczyna się układać, a ja nadal muszę się kryć przed Melą z tym, co do niego czuję…”
Tak, nadal musiała się z tym kryć. Z tymi uczuciami. Z tym, że nadal go… że nadal go… Zresztą po co o tym myśleć? Lepiej nie używać na wyrost takich wielkich słów, bo jeszcze znowu coś zapeszy. Lepiej zostawić to losowi. Swoją drogą jaki ten Michał był przystojny! Jak niesamowicie wyrobił się przez ostatnie lata, jak niezwykle atrakcyjnym stał się mężczyzną! Jeszcze bardziej niż kiedyś. Monika Klimek też zauważyła to podczas tamtego krótkiego spotkania w sklepie i aż szczęka jej opadła. A dzisiaj ta Weronika… jak ona na niego patrzyła! Gołym okiem widać było, jak bardzo jej się spodobał! Nic dziwnego, szkoda żeby nie. Ta jego idealna męska sylwetka… te fosforyzująco niebieskie oczy w pięknie opalonej twarzy… Hmm, tak, niebieskie… nawet jakby trochę zbyt niebieskie…
Dźwięk przychodzącego smsa wyrwał ją z tych poszarpanych myśli. Michał.
Okej, niech będzie czwartek. 19.00 pod twoją furtką. Dobrej nocy, skarbie. M.