Anabella – Rozdział CIX

Anabella – Rozdział CIX

– Tak, Izunia – mówiła wesoło Amelia w telefonie. – U nas wszystko w porządku, Klarcia rośnie jak na drożdżach, prześlę ci mmsem parę zdjęć, to sama zobaczysz. Nie chciałam dzwonić przed weekendem, żeby ci nie przeszkadzać, wiem przecież, ile masz spraw na głowie. Chociaż dla ciebie w restauracji w weekend pewnie tyle samo pracy co na tygodniu, albo i więcej… Powiedz, jak sobie radzisz na tym odpowiedzialnym stanowisku?

– Całkiem nieźle – zapewniła ją równie wesołym tonem Iza. – Pracy rzeczywiście jest dużo, bo teraz wszystkie decyzje są na mojej głowie, ale już wpadłam w rytm i jest mi łatwiej, a przy tym ile się uczę! Kupiłam też sobie fajny krem na bolące nogi, bo to był ostatnio mój największy problem, i powiem ci, że świetnie działa.

– Krem na bolące nogi? – zdziwiła się Amelia. – Aż tak? Hmm… racja, ty tam pewnie całe dni na nogach…

– Tak to czasem bywa – odparła beztrosko. – Ostatnio w knajpie mamy tłumy, więc muszę pomagać w obsłudze, do tego jeżdżę ciągle po urzędach, sklepach, spotykam się z dostawcami, w międzyczasie remontuję moje mieszkanko, więc bez przerwy biegam, skaczę i wspinam się po schodach… wiesz jak to jest. Wystarczy raz przeciążyć mięśnie i masz kłopot. Ale już jest dobrze, nie martw się o to.

– No okej… mam nadzieję – odparła sceptycznie Amelia. – A powiedz, jak w ogóle ten twój remont? Chyba nie masz teraz na to za dużo czasu, co?

– Nie mam – przyznała. – Ale i tak staram się codziennie zajrzeć tam chociaż na godzinkę, żeby coś porobić. I efekty są. Łazienkę mam już prawie w całości zafugowaną, jutro biorę się za kuchnię, a potem, jak skończę, trzeba będzie przygotować je pod malowanie. Powoli to idzie, ale jakoś idzie… W połowie miesiąca jestem umówiona z fachowcami na dokończenie elektryki, a potem na kładzenie parkietu, co prawda to się może przesunąć na wrzesień, ale mam nadzieję, że dużej obsuwy nie będzie. No i meble… te po Szczepciu ciągle czekają w magazynie u renowatora, a do kuchni chcę zamówić nowe na wymiar, więc to też trochę czasu zajmie. Dlatego nie mogę go tracić i codziennie muszę choć odrobinę pchnąć robotę do przodu. Bardzo mi zależy, żeby przeprowadzić się na Bernardyńską przed początkiem roku akademickiego, bo potem to już zupełnie na nic nie będę miała czasu.

– Biedactwo! – westchnęła Amelia. – Ależ ty masz tam zachrzan! A my z Robciem ciągle nie możemy sobie darować, że miałaś w tym roku taki słaby urlop, niewiele wypoczęłaś, za to naharowałaś się za troje. Do tego ten wypadek Agi…

– A właśnie, co u Agi? – podchwyciła Iza, nie chcąc rozwijać tematu straconego urlopu, który rzeczywiście musiał Amelii leżeć kamieniem na sercu, skoro wracała do niego w każdej rozmowie. – Jak Pepciowi idzie rehabilitacja?

– Z tego, co wiem, to bardzo dobrze. Podobno robi postępy, bardzo powolutku, ale robi. Tak mówi Piotrek, więc chyba można mu wierzyć, bo jest u nich codziennie i widzi to na własne oczy. Ale jednak nie wypuszczą małego ze szpitala w połowie sierpnia, wiesz?

– Nie? – zmartwiła się. – To ile jeszcze będą ich tam trzymać?

– Agę puszczą – sprostowała Amelia. – Niedługo mają ją wypisać, może nawet w przyszłym tygodniu. Ale Pepik będzie musiał jeszcze trochę zostać, prawdopodobnie do końca sierpnia, a może i dłużej.

– Ale dlaczego? Skoro wszystko jest w porządku i robi postępy…

– Nie wiem dlaczego, Izunia, po prostu taka jest decyzja lekarzy. Aga mówi, że była narada na temat Pepunia i zdecydowali, że muszą go jeszcze trochę poobserwować i rehabilitować na miejscu. Ona zresztą z tym nie dyskutuje, bo, jak mówi, najważniejsze jest dobro Pepcia. Poza tym ona i tak nawet po wypisie może przy nim być jako rodzic, więc tak naprawdę nie będzie wracać do domu ze szpitala, dopóki i malucha nie wypiszą.

– Dzielna Aga – westchnęła Iza. – Ale ja bym zrobiła tak samo.

– Ja też – zgodziła się Amelia. – Aga będzie przy nim non stop, załatwi sobie płatne łóżko obok niego na sali, już orientowała się, że jest taka możliwość. Mówiła mi, że rozważa tylko jeden przyjazd do Korytkowa, dwudziestego trzeciego, bo chciałaby być na chrzcie naszej Klaruni, a przy okazji chociaż na chwilę zobaczyć się z tobą.

– No tak – odparła cicho Iza. – Przed wyjazdem nie zdążyłam już do niej zajrzeć, a teraz też będę na krótko, więc ciężko by mi było podjechać do Radzynia… Dobrze, Melu. Powiedz jej, że z radością się z nią zobaczę, zresztą chyba zaprosimy ją na chrzciny, co?

– Oczywiście – odparła ciepło Amelia. – Już nawet to zrobiłam.

Iza pokiwała głową, szarpnięta wyrzutami sumienia, że w ostatnich dniach swojego pobytu w Korytkowie nie mogła odwiedzić Agnieszki, mimo że tuż po wypadku obiecywała jej regularne wizyty. Nie chciała jednak rozwlekać sprawy Szymkiewicza i tłumaczyć komukolwiek, dlaczego wykluczała wizyty w radzyńskim szpitalu, gdzie ryzyko wpadnięcia na bezczelnego lekarza było zbyt duże. W tym kontekście, o ile wiadomość o przedłużającym się pobycie Pepcia w placówce mocno ją zmartwiła, o tyle perspektywa spotkania się z Agnieszką na chrzcie Klary sprawiła jej względną ulgę.

– To super – oceniła z wdzięcznością. – Czytasz w moich myślach, Melu.

– No co ty, Iza? To się przecież samo narzuca – odpowiedziała tonem oczywistym Amelia. – Skoro Aga będzie tego dnia w Korytkowie, to przecież musi być na chrzcinach Klarci. Już umówiła się z Piotrkiem, że on w tym czasie posiedzi z Pepciem w szpitalu, obiecał jej zarezerwować sobie na to całą niedzielę. Zaprosiłam też… państwa Krzemińskich – dodała ciszej, zatrzymując się na ułamek sekundy przed wypowiedzeniem tego nazwiska, jakby z trudem przeszło jej przez usta. – I ich syna.

Iza milczała, zbyt zaskoczona tą informacją, żeby zareagować w choćby minimalnie przemyślany sposób. To, co właśnie usłyszała z ust Amelii, było jak sen… dziwny, niezwykły, niewiarygodny… niemal absurdalny. Oto znalazła się w sytuacji, o której jeszcze pół roku temu nie śmiałaby marzyć i która nawet teraz nie mieściła jej się w głowie, mimo że po ostatnich wydarzeniach w Korytkowie w jakimś stopniu mogła się jej spodziewać. A jednak nie spodziewała się… i może to dlatego nagle zrobiło jej się jakoś tak… niedobrze?

– Jak wiesz, w weekend byliśmy u nich na obiedzie – ciągnęła Amelia, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Było całkiem… miło, nie powiem, że nie. A ponieważ zeszło na temat chrztu Klarci i zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach, to po prostu nie wypadało ich nie zaprosić… wiesz, jak to jest. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam, co, Izunia?

W jej ostatnich słowach zabrzmiała nutka niepokoju, która natychmiast otrzeźwiła Izę.

– Ależ dobrze, bardzo dobrze, Melciu! – zapewniła ją żywo. – Przepraszam, że nic nie mówiłam, po prostu trochę mnie zaskoczyłaś, nie spodziewałam się tego. Ale… dziękuję ci – dokończyła cicho. – Bo wiem, że zrobiłaś to ze względu na mnie.

Tym razem to Amelia zamilkła na kilkanaście długich sekund, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Tak… – podjęła w końcu ostrożnie. – Nie chciałam cię o nic dopytywać, ale rzeczywiście pomyślałam, że pewnie zależałoby ci na tym… Tak to odczytuję… chociaż oczywiście mogę się mylić.

Iza pokiwała smutno głową, zażenowana tą nienaturalną blokadą, jaka ostatnio wyrosła w rozmowach z siostrą, gdy tylko pojawiał się w nich wątek Michała. A przecież nie powinno tak być! Amelia była jej jedyną, najukochańszą siostrą i najlepszą przyjaciółką, od zawsze i na zawsze! Czy nie było nielojalnością ukrywać przed nią to, czego przecież i tak się domyślała? Oszukiwać ją i zbywać w tak kluczowej sprawie? Kiedyś przecież tyle razem przeszły i nigdy nie miały przed sobą tajemnic…

Pod wpływem tego impulsu, w odruchu determinacji Iza nagle podjęła decyzję, której bała się od lat. Powiedzieć wszystko Amelii! Odkryć przed nią wszystkie swoje myśli i najgłębsze zakamarki serca, podzielić się z nią tym, co czuła do Michała, dłużej już tego nie ukrywać! Wyrzucić to z siebie, odsłonić duszę przed najdroższą siostrą, która przecież zawsze tak dobrze ją rozumiała i jeszcze nigdy jej nie potępiła! Może to był zresztą ten krok, który musiała wykonać, żeby wszystko ostatecznie się ułożyło? Może to właśnie dzięki temu w końcu opadnie mgła i droga… dobra droga… całkowicie się przed nią odsłoni?

– Nie, nie mylisz się, Melu – odpowiedziała łagodnie. – Za dobrze mnie znasz, żeby się mylić. Czytasz w moich myślach jak w otwartej książce, już ci to mówiłam. Dlatego posłuchaj, kochana… ja nie chcę niczego przed tobą kryć. Porozmawiamy o tym wszystkim, jak przyjadę na chrzciny Klarci, dobrze? Nie przez telefon. Obiecuję, że to będzie bardzo szczera rozmowa… tylko ty i ja… Siądziemy sobie na jednym łóżku, przykryjemy się jedną kołdrą i opowiem ci po ciemku wszystkie moje tajemnice. Tak jak kiedyś… pamiętasz?

– Pewnie, że pamiętam, Izunia – odparła ze wzruszeniem w głosie Amelia. – Jak mogłabym nie pamiętać? Tak bardzo za tym tęskniłam… Moja ty kochana… maleńka…

Głos załamał jej się teraz i Izie zdało się, że po drugiej stronie słuchawki słyszy ciche chlipnięcie. Serce ścisnęło jej się mocno, boleśnie… Jednak Amelia bardzo szybko opanowała emocje, jakby wiedziała, że taka niekontrolowana reakcja może tylko niepotrzebnie sprawić siostrze przykrość.

– Zrobimy tak, jak mówisz – kontynuowała po chwili dużo spokojniejszym tonem. – Przyjedziesz za dwa tygodnie na chrzciny Klaruni, a ja już wszystko zorganizuję tak, żebyśmy mogły spokojnie sobie pogadać. Będę na to bardzo czekać, Iza… bardzo. I dziękuję ci, kochanie, to jest dla mnie niesamowicie ważne.

– Dla mnie też, Melciu – zapewniła ją ciepło Iza. – I to ja ci dziękuję… za wszystko. A teraz opowiedz mi jeszcze, co u was nowego, dobrze? – zmieniła zgrabnie temat. – Jak Robciowi idzie praca na budowie? Dokończyli już stawiać ściany?

– Jeszcze nie, ale już kończą – odpowiedziała Amelia, posłusznie przechodząc na neutralny grunt rozmowy. – Do połowy miesiąca może nie zdążą, ale do chrzcin Klarci powinni na pewno, zwłaszcza że Waldek z chłopakami zostanie u nas, dopóki nie skończą. Tak się umówili z Krzemińskimi, bo im ta ekipa nie jest podobno teraz tak bardzo potrzebna, a Robik jest z Waldka bardzo zadowolony i ogólnie bardzo się polubili. Tak więc na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

– A dach?

– Dekarze są zamówieni na ostatni tydzień sierpnia. Oby tylko była pogoda! To jest właściwie nasze jedyne zmartwienie, bo ściany do tego czasu będą gotowe, kasa też jest, ale pogody nigdy nie przewidzisz.

Rozmowa potoczyła się dalej, jednak do końca trwania połączenia dało się odczuć napięcie wynikające z zawieszonego w powietrzu tematu Michała i jego rodziców. W odczuciu Izy, zaproszenie Krzemińskich na chrzciny Klary było ze strony Amelii tak brawurowym i zahaczającym o heroizm gestem, że aż zrobiło jej się z tego powodu głupio. Owszem, doceniała to, bardzo doceniała… ale chyba jednak wolałaby, żeby Amelia wcześniej zapytała ją o zdanie.

„Mela działa na oślep dla mojego dobra” – myślała po zakończeniu rozmowy, wyjmując z szafy ubrania, w których miała zamiar pójść na nocną zmianę w pracy. – „Zna mnie na wylot, więc wszystkiego się domyśla i jak na razie trafia w dziesiątkę… albo prawie… ale na przyszłość lepiej by było, gdybyśmy jednak działały w porozumieniu. Tak, czas już jej o wszystkim powiedzieć. To się przecież i tak nie ukryje.”

Z westchnieniem rozłożyła na łóżku przygotowane ubrania i sięgnęła po telefon, aby za pamięci schować go do torebki. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę, panie Stasiu! – rzuciła życzliwie, wiedząc, że nie mógł to być nikt inny niż gospodarz. – Jest otwarte!

Rzeczywiście, był to pan Stanisław, który ostrożnie uchylił drzwi i wsunął się przez nie z zakłopotaną miną.

– Przepraszam, że przeszkadzam, pani Izo – powiedział szybko. – Wiem, że pani się śpieszy do roboty, ale mam pilną sprawę.

– Coś się stało? – zaniepokoiła się.

– Nie, gdzież tam… co by się miało stać? Tylko że pan Maciej właśnie dzwonił i pytał, czy na tym widzeniu, co mam być u Kacpra we wtorek, to i pani chce ze mną być, czy pójdę sam. Bo ostatnio sam byłem, a on musi do dzisiaj podać nazwiska.

– Ach… widzenie z Kacprem! – pochwyciła żywo Iza. – Bardzo chętnie bym poszła, tylko nie wiem, czy dam radę. Mówi pan, że we wtorek? O której dokładnie?

– O czternastej. Wcześniej nie może być, bo Kacper pomaga w kuchni i puszczą go dopiero, jak obiad będzie wydany. Więc o czternastej pierwszy termin, ale pan Maciej mówił, że jakby co, to może porozmawiać z kierownikiem, żeby było trochę później. Na przykład o piętnastej albo o szesnastej.

– Hmm – zastanowiła się Iza, na szybko kalkulując w głowie zadania przewidziane na najbliższy wtorek. – Nie, lepiej niech zostanie ta czternasta, dla mnie będzie w sam raz. Zorganizuję się tak, żeby z panem pójść, już tak dawno nie widziałam Kacpra… Wiem, że on już za miesiąc wychodzi, ale jednak chciałabym go zobaczyć. Ciekawa jestem, czy przeczytał te dwie książki, które dałam mu w czerwcu?

– Eee… wątpię – skrzywił się sceptycznie pan Stanisław. – Gdzie tam on by książki czytał? Gówniarz przecie ostatnio do niczego nie ma głowy, tylko za tą kucharką lata jak wariat, aż się tam z niego wszyscy śmieją.

– Za Kasieńką? – uśmiechnęła się.

– No a za kim? Za Kasieńką. A cała kuchnia i strażnicy ubaw z niego mają po pachy. Wiem od pana Macieja, bo nawet do niego doszły słuchy o tych Kacpra amorach. Mówią, że się zachowuje, jakby się szaleju najadł! Ech, ja pani mówię, że z tego jeszcze będą jakie kłopoty… – pokręcił głową z zafrasowaniem.

– E tam, dlaczego od razu kłopoty, panie Stasiu? Przecież wiemy, jaki jest Kacper, on zawsze działa impulsywnie, ale taki słomiany ogień długo się nie pali. Wyjdzie na wolność, to się uspokoi, zobaczy pan.

– A ja właśnie myślę, że się nie uspokoi, tylko jeszcze gorzej będzie – westchnął gospodarz. – I już z dwojga złego to chyba wolałem, jak taki załamany siedział, bo przynajmniej gadał do rzeczy, coś zaczynał myśleć i kojarzyć… A teraz? – machnął ręką z rezygnacją. – Szkoda słów! Zresztą sama pani zobaczy. Jak na moje oko, to z tego szczyla nie ma już co zbierać.

***

Sobotni wieczór w Anabelli zaczynał się wyjątkowo spokojnie, choć ekipa pracująca na sali nie miała wątpliwości, że w okolicach dwudziestej przybędą tabuny młodych ludzi żądnych tanecznej zabawy i tłum znowu zgęstnieje na tyle, że trzeba będzie włączyć tryb działania na pełnych obrotach. Na razie jednak na sali znajdowały się głównie grupki osób w średnim i starszym wieku, które zazwyczaj przychodziły do restauracji na spóźniony obiad lub pogawędkę przy kawie i około dziewiętnastej opuszczały lokal, ustępując miejsca bardziej hałaśliwej młodzieży. Wtedy też zmieniał się profil sprzedawanych towarów, kucharki miały mniej pracy z przygotowywaniem skomplikowanych dań z menu, za to skokowo zwiększała się sprzedaż przekąsek, piwa i mocnego alkoholu.

Iza, która właśnie skończyła pracę papierkową w gabinecie, wróciła na salę, by skontrolować jej stan, a w razie czego również pomóc koleżankom w realizacji zamówień. Jednak, zważywszy na to, że obecni na sali goście w większości kończyli swoje posiłki i domawiali co najwyżej dodatkowe napoje, a nowych przychodziło niewielu, sytuacja była na tyle stabilna, że jej wsparcie na razie nie było potrzebne. Korzystając z tego czasu względnego spokoju przystanęła zatem przy barze, żeby pogawędzić z Wiktorią i Kamilą. Pierwsza z nich była dziś ostatni dzień w pracy przed urlopem, natomiast druga właśnie wróciła z wakacji i od jutra miała zastąpić koleżankę na barze. Perspektywa ta stresowała ją już teraz, jako że po raz pierwszy miała pracować na tym stanowisku całkowicie samodzielnie, a nie tylko asystować bardziej doświadczonej Wiktorii.

– Spokojnie, Kama, dasz radę – zapewniła ją wesoło Iza. – Nie stresuj się, bo jeszcze potłuczesz nam szklanki! Przecież w razie czego zawsze ktoś podskoczy i ci pomoże. Ja sama z góry zgłaszam się jako odsiecz, rzucasz tylko sygnał i staję z tobą na bar, jaki problem?

– No właśnie – wzruszyła ramionami Wiktoria. – Poradzisz sobie śpiewająco, o to się nie boję. Pamiętaj tylko o naszych procedurach – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Zwłaszcza o odsyłaniu szkła do mycia w odpowiedniej chwili, bo jak narobisz sobie zaległości, to potem ciężko z tego wyjść, a dziewczyny nie mają nieograniczonych rezerw na zapleczu.

– No wiem – westchnęła Kamila, zestawiając na blat świeżo umyte szklanki przyniesione kilka minut wcześniej z kuchni przez Lidię. – Zwłaszcza że podobno znowu schrzaniła im się któraś zmywarka.

– To już jest załatwione – zaznaczyła Iza. – Zięba będzie jutro rano i naprawi, dzisiaj jakoś musimy sobie dać radę z dwiema. Swoją drogą, to ja nie wiem, co się dzieje z tymi zmywarkami, serio. Przynajmniej raz w miesiącu awaria, jak nie jedna padnie, to druga. Jakieś błędne koło.

– Jadą na okrągło, to co się dziwić, że padają? – zauważyła stoicko Wiktoria. – Za to ta nowa, co szef kupił w tamtym roku, jest genialna, Dorota mówi, że myje najlepiej i jeszcze ani razu się nie zepsuła.

– To prawda – zgodziła się Iza. – Pozostałe dwie też trzeba będzie wymienić, już się zamortyzowały. Pogadam o tym z szefem, jak tylko wróci.

– Na ekspres do kawy też niedługo przyjdzie czas – stwierdziła Wiktoria, ruchem głowy wskazując na wielką maszynę w głębi baru. – Na razie jeszcze chodzi, ale już widzę, że zaczyna szwankować, woda podcieka i z temperaturą coraz gorzej.

– Fakt – przyznała Kamila. – Właśnie miałam pytać, czy to tylko mnie się tak zdawało, czy…

– Hej, dziewczyny, co to za ploty? – zapytała wesoło Gosia, podchodząc do nich z pustą tacą z głębi sali. – Można się dołączyć?

– Pewnie! – zaśmiała się Iza. – Oczywiście jeśli nie masz zamówienia w toku.

– Nie, akurat teraz jest spokój. A Zuzka z Lidzią ogarnęły wszystkie nowe stoliki, zanim zdążyłam się obejrzeć. Wyobrażacie sobie? Nic dla mnie nie zostawiły!

– Zuzka i Lidzia to są po prostu tytanki pracy – przyznała Wiktoria. – Lidka działa jak maszyna, ja nie wiem, jak ona to robi, że w ogóle się nie męczy.

– Ja też nie mam pojęcia – westchnęła Gosia. – I serio jej zazdroszczę.

Iza zerknęła na koleżankę, odczytując w jej postaci dyskretne oznaki zmęczenia. Mimo że pora była jeszcze wczesna, pamiętała, że Gosia pracowała dziś już drugą zmianę w zastępstwie Klaudii, która wieczorem umówiła się na romantyczną kolację ze swoim nowo poznanym ideałem. Czym prędzej sięgnęła po jedno ze stojących pod ścianą krzeseł i podstawiła jej zachęcającym gestem.

– Siadaj na chwilę, Gosia. Ściągnij buty i daj sobie nogi do góry, trzeba korzystać, póki nie ma nowych klientów. Ja sama ostatnio parę razy przegięłam i musiałam w nocy brać tabletki przeciwbólowe, tak mi mięśnie nawalały. A co do Lidzi, to macie rację – przyznała, śledząc wzrokiem przechodzącą właśnie w tle pomiędzy stolikami sylwetkę rudowłosej kelnerki. – Ona jest po prostu nie do zdarcia!

– No – mruknęła Gosia, siadając na krześle i zgodnie z instrukcją opierając nogi o bar.

– A wiecie, że Lidia ma cichego wielbiciela? – zagadnęła zniżonym głosem Wiktoria.

Dziewczyny spojrzały na nią zaskoczone.

– Serio? – podchwyciła żywo Gosia. – Lidia? Wielbiciela? Co ty mówisz, ja nic nie wiem!

– Ale kto to jest? – dodała zdziwiona Kamila. – Nic nie zauważyłam. Jakiś nasz klient?

– Aha – uśmiechnęła się Wiktoria, wyraźnie usatysfakcjonowana wywołanym efektem. – Nikt poza mną do tej pory nic nie zauważył, a ja zorientowałam się tylko dlatego, że on mnie o nią kilka razy podpytywał. Widać, że strasznie mu wpadła w oko. Nawet nie wiem, czy sama Lidzia o tym wie! – zaśmiała się. – Tylko ciiiicho… okej? To ma zostać między nami, na razie mówiłam tylko Klaudii.

– Ale co to za facet? Który to? – dopytywała zaintrygowana Gosia, odruchowo rozglądając się po sali. – Jest teraz u nas?

– Nie, teraz nie. Nie wiem, czy go kojarzycie, pewnie nie. Taki bardzo niepozorny gostek, niezbyt wysoki szatyn, krótko ścięty, lekko pod czterdziestkę… nawet nie wiem, jak wam go opisać, jest totalnie niecharakterystyczny. Tyle że ubiera się jak jakiś stary dziadek i to może właśnie jest w nim najciekawsze… Musiałabym wam go pokazać, jak tu przyjdzie.

– Aha – pokiwała głową Iza. – Tylko kiedy, skoro od jutra jesteś na urlopie?

– No właśnie! – zmartwiła się Gosia.

– Oj tam, bez przesady, wytrzymacie! – machnęła ręką Wiktoria. – A poza tym jak już was uprzedziłam, to pewnie same go przyuważycie. Siada zwykle w sektorze A, o tam, pod ścianą – wskazała dyskretnym ruchem głowy. – Najczęściej na A pięć albo sześć.

– No tak, A najczęściej obsługuje Lidzia – przyznała Gosia. – Właściwie to rzadko jest gdzie indziej, chyba że musi komuś pomóc.

– Dokładnie – uśmiechnęła się Wiktoria. – Gostek obczaił już kwadrat, zapamiętał też, kiedy ona najczęściej pracuje i w tych pasmach wbija na stolik. Zamawia u niej wodę albo czarną kawę, gapi się na nią przez jakąś godzinę jak wół w malowane wrota, a potem sobie idzie. Kilka razy tak było, że szef zmienił jej sektor albo, co gorsza, przerzucił na inną zmianę, to wtedy tamten wchodzi, a tu zonk… Lidki nie ma! – zaśmiała się. – No i w takich sytuacjach przyłazi do mnie i podpytuje o nią. Za pierwszym razem musiał mi ją opisać, bo nawet nie wiedział, jak ma na imię, w sumie to ja mu je podałam z rozpędu… żebyście widziały, jaki był zachwycony!

Dziewczyny roześmiały się, obserwując z daleka sylwetkę Lidii, która przechadzała się powoli między stolikami w sektorze A, dopytując siedzących tam klientów, czy jeszcze czegoś im nie trzeba.

– Ale jej nic nie mówiłaś? – zdziwiła się Kamila. – Nie pytałaś ją o tego typa?

– Nie – pokręciła głową Wiktoria. – Lidka nie cierpi takich tematów. I w ogóle ma wywalone na facetów, odkąd były zostawił ją z dwójką małych dzieci i poszedł w siną dal. Dlatego wolę nie zaczynać, po co mam ją denerwować? Ja zresztą, jak już mówiłam, nawet nie wiem, czy ona się zorientowała, że ten typo smali do niej cholewki. Bo póki co, jak na moje oko, to na razie tylko się na nią gapi.

– Zresztą ciekawe, czy on wie, z kim ma do czynienia – dodała sceptycznie Gosia. – W sensie, że ona ma za sobą nieudane małżeństwo i dwoje dzieci na utrzymaniu.

– A do tego silną alergię na facetów – dokończyła równie sceptycznie Kamila. – Nie, na pewno nie wie, bo niby skąd? A jak tylko się dowie, to sam pewnie zwinie żagiel, i to szybciej, niż go rozwinął.

– Też tak myślę – zgodziła się Wiktoria.

– Dobra, zostawmy już to – machnęła ręką Iza. – W sumie to nawet nie jest śmieszne, zwłaszcza dla Lidzi.

– Ale tego jej wielbiciela mimo wszystko spróbujemy sobie przyuważyć, co, dziewczyny? – zagadnęła Gosia. – Zwłaszcza ty, Kama, bądź czujna, i dawaj nam znać, jakby ktokolwiek dopytywał cię przy barze o Lidię. Bo to pewnie będzie on! Ja też postaram się…

Przerwało jej pojawienie się przy barze pary klientów, których obsługą zajęła się Kamila. Jednocześnie do Izy podeszła z głębi sali Zuzia, odkładając na blat baru pustą tacę.

– Ja już kończę zmianę, proszę pani – zameldowała się grzecznie. – Ale jakby trzeba było jeszcze trochę zostać, to…

– Nie, Zuza, dzisiaj nie trzeba – pokręciła głową Iza. – Na razie nie ma tłumów, ja i Gosia jesteśmy w odwodzie, a zaraz przyjdą jeszcze Ala i Ola. Jesteś wolna. Przebieraj się i biegnij do domu.

– Dziękuję pani – odparła cicho Zuzia i powolnym krokiem udała się na zaplecze.

Iza, Gosia i Wiktoria odprowadziły ją wzrokiem i spojrzały po sobie.

– Ta Zuzka jakaś dziwna ostatnio jest – zauważyła Gosia. – Jeśli chodzi o pracę, to nie powiem, wszystko robi bez pudła, ale chodzi jak poplątana i czasem tak się zawiesza, że nie słyszy, co się do niej mówi.

– Aha – mruknęła Wiktoria. – Zgadza się.

– Mam nadzieję, że nie ma jakichś kłopotów. W rodzinie albo co…

– Raczej nie – pokręciła głową Iza. – Rozmawiałam z nią ostatnio, chyba wszystko u niej dobrze, ma nawet fajne plany na rozwój osobisto-zawodowy. Ale o tym niech sama wam powie – zastrzegła z góry, widząc pytające spojrzenia koleżanek. – Zresztą na pewno niedługo to zrobi, a ja nie czuję się upoważniona, żeby rozpowiadać o tym za jej plecami.

– Rozwój osobisto-zawodowy – powtórzyła w zamyśleniu Wiktoria. – Hmm… to też by miało sens. A jak dodać do tego te jej ostatnie zmiany w wyglądzie, to już w ogóle.

– To znaczy? – spojrzała na nią podejrzliwie Iza.

– To znaczy, że mamy z Klaudią pewną teorię. No wiecie… na temat Zuzi i jej zachowania.

– Jaką teorię? – zaciekawiła się Gosia.

– Taką, że nasza Zuzieńka prawdopodobnie wpadła w ten sam kompot, co już niejedna kelnerka w Anabelli – odpowiedziała z westchnieniem Wiktoria. – A to się niestety zawsze źle kończy. Ale na razie nie chcę przesądzać, musimy z Klaudią jeszcze jej się przyjrzeć i potwierdzić to, bo sporo rzeczy nam nie pasuje… chociaż inne pasują aż za dobrze.

– Ale o co chodzi? – skrzywiła się z niezadowoleniem Gosia. – Jaki kompot? Przestań gadać szyfrem, Wika, bo ja nie mam do tego głowy!

– Kogo teraz obgadujecie? – zainteresowała się Kamila, która po obsłużeniu klientów znów dołączyła do konspirującej grupki.

– Małą Zuzkę – wyjaśniła jej Wiktoria.

– Zuzkę?

– No – skinęła głową Gosia. – Ostatnio chodzi jak nieprzytomna, nie zauważyłaś?

– Aha, zauważyłam – przyznała Kamila. – Ale to nic nowego. Ola i Klaudia też o tym mówiły, i to już dawno. Nie chciałyśmy dopytywać, bo może ma jakieś problemy w rodzinie… albo po prostu się zakochała – uśmiechnęła się.

– Właśnie tak podejrzewamy – podchwyciła Wiktoria, zerkając znacząco na Gosię.

– No okej – wzruszyła ramionami Gosia. – Też mi to przyszło do głowy, bo to w sumie najprostsze wytłumaczenie. Ale co to ma wspólnego z jakimś kompotem?

– To, że Zuza wpadła nie na zewnątrz, tylko u nas – wyjaśniła jej cierpliwie Wiktoria. – O ile oczywiście nie mylimy się z Klaudią, bo, jak powiedziałam, to jeszcze trzeba sprawdzić. A z kolei żeby sprawdzić, musimy poczekać, aż wróci szef.

Serce przysłuchującej się z rozbawieniem Izy zabiło gwałtownie.

– Szef? – zdziwiła się Gosia. – Jak to szef? Chcesz powiedzieć, że…

Zamilkła i wszystkie cztery przez chwilę patrzyły na siebie w napięciu, jakby żadna z nich nie chciała dokończyć tej rozpoczętej myśli. Wiktoria pokiwała głową twierdząco.

– Nie no… przestań, Wika – pokręciła głową Kamila. – Przecież to by był dla małej nokaut.

– Właśnie wiem – zgodziła się Wiktoria. – I nawet uprzedzałam ją o tym na samym początku. Mówiłam lojalnie, jak każdej nowej w zespole, żeby przypadkiem nie zdarzyło jej się zakochać w szefie, bo to oznacza kłopoty i na dłuższą metę pożegnanie z pracą.

– A co ona na to? – zaciekawiła się Gosia.

– Nic – wzruszyła ramionami. – Wysłuchała, przyjęła do wiadomości i tyle. Zresztą wtedy nie wydawało się, żeby cokolwiek miała do szefa. Za to teraz…

– No właśnie, co teraz? – podchwyciła Kamila.

Obie z Gosią pochyliły się jeszcze mocniej w stronę Wiktorii na znak, że czekają na dalsze elektryzujące informacje. Jako że barmanka, wspólnie z Klaudią, zawsze jako pierwsze zauważały takie rzeczy w zespole, co sprawdziło się zarówno w przypadku Antka i Karoliny, jak i w przypadku Toma i Darii, żadna z dziewczyn biorących udział w rozmowie nie próbowała kontestować spostrzeżeń Wiktorii, nie wyłączając przysłuchującej się im w milczeniu Izy.

– No właśnie już dwa razy to zauważyłam – odpowiedziała z zastanowieniem Wiktoria, zerkając spod oka na Izę. – A Klaudia raz, jak była ze mną, i raz też sama. Czyli w sumie to byłoby dopiero trzy razy, więc nie wiem, na ile można to tak interpretować, ale jednak coś w tym jest.

– Ale co? – zniecierpliwiła się Gosia. – Wika, mów szybciej, bo zaraz najdzie się klientów i nie zdążymy dokończyć!

– Właśnie! – poparła ją Kamila. – Co zauważyłyście?

– Zmiany w zachowaniu Zuzki w obecności szefa – odparła spokojnie Wiktoria. – I to takie konkretne, wiecie… jakby ją piorun strzelał. Od razu rumieniec na buziaku, widać, że w głowie jej się kręci i ledwo się trzyma na nogach. Klaudia się śmieje, że ona sama tak ma przy facetach, którzy jej się mega podobają, zresztą chyba każdy to miewa, tylko trzeba umieć nic po sobie nie pokazywać. A że nasza Zuzka młoda jeszcze jak szczaw, to nie potrafi nad sobą panować – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Chociaż i w tym robi postępy, bo przyglądam jej się i nie za każdym razem tak ją bierze.

– Ale zawsze przy szefie? – upewniła się Gosia.

– Aha – skinęła głową Wiktoria. – Tylko że ja to widziałam tylko dwa razy, mówię wam przecież… Raz u mnie przy barze, jak szef wrócił z Chudym i Tymkiem od dostawcy i przynieśli mi skrzynki z piwem w butelkach, a drugim razem na zapleczu, jak było to mikro zebranie, co szef zawołał nas wszystkich po instrukcje. Tak ze dwa tygodnie temu, pamiętacie?

– No – pokiwała głową Kamila. – Pamiętam. Ale ja wtedy nic nie zauważyłam.

– Ja też nie – dodała Gosia. – Co prawda nie zwracałam na Zuzę uwagi…

– No właśnie – uśmiechnęła się Wiktoria. – Jak się nie wie, na co zwracać uwagę, to się nie zwraca, ale my z Klaudią byłyśmy już obczajone, więc nam nie umknęło. A z drugiej strony… – zawiesiła głos w zastanowieniu.

– Co z drugiej strony? – podchwyciła Kamila.

– Z drugiej strony nie zawsze tak jest – dokończyła myśl Wiktoria. – Bo dzień przed tym, jak szef wyjeżdżał, gadał z nami przy barze, wygłupiał się jak zwykle i żartował, a Zuzka też tu była i specjalnie obserwowałyśmy ją obie z Klaudią. A ona nic.

– Nic? – zdziwiła się Gosia.

– No nic – rozłożyła ręce Wiktoria. – Może nauczyła się tak świetnie kamuflować, ale tym razem zachowywała się całkiem normalnie. Nawet jakby nie do końca słuchała tego, co szef gada. A mówił też o niej.

– Co mówił? – zaciekawiła się Kamila.

– Powiedział, że ta mała pchełka, jak to ujął, jest jego wyrzutem sumienia, bo powinna jeszcze chodzić do szkoły. Uczyć się, rozwijać… Dlatego teraz, jak Iza wspomniała, że Zuza ma plany rozwojowe, to zaraz mi się to skojarzyło. Niby wtedy słuchała piąte przez dziesiąte, ale pewnie to był tylko kamuflaż, bo wychodzi na to, że jednak wzięła sobie jego słowa mocno do serca.

Przysłuchująca się wciąż w milczeniu Iza przypomniała sobie zmieszaną minę Zuzi i jej stanowcze, choć wypowiedziane z zakłopotaniem słowa. Od września chcę się trochę wziąć za siebie… Muszę to zrobić… bardzo mi zależy… A jeśli Wiktoria i Klaudia miały rację? Jeśli robiła to, idąc za sugestią Majka, aby w ten sposób mu się przypodobać? Wydawało jej się to dość absurdalne, ale wcale nie niemożliwe. Szef Anabelli był wszak bardzo atrakcyjnym mężczyzną, który swoim wyglądem i zachowaniem przyciągał uwagę wielu kobiet, nie było w tym nic ani nowego, ani nadzwyczajnego, jednak myśl, że jego kolejną niezawinioną ofiarą miałaby się stać akurat Zuzia, sprawiła Izie osobistą przykrość.

„Biedna mała!” – pomyślała ze ściśniętym sercem. – „Jeśli to prawda, to czeka ją mnóstwo przykrości, na które w żaden sposób nie zasłużyła. On zresztą też… A ja? Przecież to ja ją tu ściągnęłam! Niby takich rzeczy nie da się przewidzieć, ale jednak nie jest fajnie stać się inicjatorką czyjegoś cierpienia…”

Na pamięć powróciły jej dawne słowa Majka pochodzące z początków jej pracy w Anabelli, już sprzed ponad roku. Kiedy widzę, że któraś zaczyna choć trochę się angażować, natychmiast zrywam z nią kontakt… dla jej dobra. Jeśli trzeba, mogę być przy tym wredny, niemiły, a nawet chamski. Jestem w stanie powiedzieć jej przykre, wręcz obraźliwe rzeczy, żeby tylko jak najszybciej wybiła mnie sobie z głowy. Właśnie po to, żeby jej nie skrzywdzić. Nie chcę dopuścić do tego, żeby ktokolwiek przeżywał z mojego powodu to, co ja sam przeżywam…

A potem niedawne słowa Michała, które, choć wypowiedziane z uznaniem, w tym kontekście zabrzmiały jak ponura kpina. Ty to masz nosa do zatrudnień, Izka!…

„Aha, mam nosa!” – pomyślała smutno. – „Jasne, Misiu. Chyba tylko do pakowania siebie i innych w kłopoty!”

– No i ogólnie chyba same widzicie, jaka Zuzka chodzi smętna, nie? – ciągnęła Wiktoria. – Więc jak popatrzeć na to tak, że szefa nie ma już od tygodnia, a wróci dopiero za drugie tyle, to sporo by to wyjaśniało.

– Cześć, dziewczyny! – rzuciła wesoło Alicja, która nadeszła właśnie od strony głównego wejścia na salę. – Siemanko, melduję się w robocie! A co to za klub dyskusyjny? – zdziwiła się. – Nie macie roboty na stolikach?

– No właśnie niewiele – odparła Gosia, na wszelki wypadek omiatając wzrokiem salę. – Na razie mało nowych klientów, a Lidka jak zwykle jest nadpobudliwa i ogarnia wszystko sama, więc my siedzimy sobie tutaj, lenimy się i gadamy.

– Aha! – roześmiała się Alicja. – Widzę, że wieczorna zmiana zapowiada się obiecująco! No dobra, to ja najpierw lecę się przebrać. Jest już może Ola?

– Nie, jeszcze nie – odparła rzeczowo Iza. – Ale zaraz powinna być. Ja zresztą pójdę z tobą – dodała, ruszając za Alą w stronę zaplecza. – Muszę zajrzeć do dziewczyn do kuchni, zapytać, czy im czegoś nie trzeba.

Pozostałe przy barze trzy dziewczyny odprowadziły wzrokiem znikające w drzwiach zaplecza koleżanki i popatrzyły po sobie znacząco.

– Ty, Wika, lepiej nie gadaj takich rzeczy przy Izie – powiedziała z przekąsem Gosia. – O Lidce okej, bez znaczenia, ale o szefie? Zobacz, jak ona zareagowała. Jeszcze Zuzka będzie przez to miała jakieś kłopoty.

– E tam – wzruszyła ramionami Wiktoria. – Dlaczego kłopoty? Niby jak Iza zareagowała?

– No… w sensie, że to jej się wyraźnie nie spodobało. Nic nie mówiła, nie komentowała, a teraz poszła sobie, jak tylko trafił się pretekst. Pewnie już nie chciała tego dłużej słuchać. Może nawet jest zazdrosna o szefa?

– Zazdrosna? – uśmiechnęła się z pobłażaniem Wiktoria. – Iza? O szefa? Wyluzuj, Gosia, w ten romans nikt już nie wierzy, może poza Klaudią i Antkiem, ale oni ostatnio też się przy tym nie upierają. Przecież jakby coś miało być, to już dawno by to było widać, nie?

– To prawda – przyznała Kamila.

– Zresztą jak Izie ma się podobać, że Zuzka tak się wkopuje? – ciągnęła spokojnie Wiktoria. – Mnie też to się nie podoba, bo zwyczajnie szkoda dziewczyny, przecież z góry wiadomo, jak to się skończy. A sama ją ostrzegałam… i w sumie dobrze, że Iza też wie, może pogada z nią i przemówi jej jakoś do rozumu.

– No, fakt – zgodziła się po chwili namysłu Gosia. – Może i masz rację. W sumie dla Izy taka akcja też nie jest komfortowa, to w końcu ona zatrudniała u nas Zuzę…

Urwała nagle i zamilkła, bowiem w drzwiach zaplecza pojawiła się przebrana do wyjścia do domu Zuzia z zarzuconą na ramię skromną skajową torebką. Jednocześnie przy głównym wejściu na salę rozległ się tumult wkraczającej tamtędy ze śmiechem dużej grupy młodych ludzi, którzy niczym chmara szarańczy obsiedli stoliki w sektorze B.

– Oho! – mruknęła Gosia, sięgając po tacę odłożoną na blat baru. – Koniec zabawy, dziewczyny, szykuje się robota! Gdzie ta Ala?… O, jest i Oleńka! – dodała z zadowoleniem, widząc zbliżającą się do baru sylwetkę Oli, która weszła do lokalu tuż za grupą rozkrzyczanych klientów i przywitawszy się z dyżurującym tam Tomem, pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę zaplecza. – No, kochane! Teraz nie ma żartów, skończyła się taryfa ulgowa, wszystkie ręce na pokład!

Rzeczywiście w ciągu kolejnych minut, jako że zbliżała się dyskoteka, którą dziś po raz ostatni miał organizować Chudy w zastępstwie powracającego nazajutrz Antka, na salę zaczęły napływać kolejne hordy żądnej zabawy młodzieży, zaś starsi wiekiem i lubiący względną ciszę klienci kończyli jedzenie i picie, płacili rachunki i stopniowo opuszczali lokal. W związku z tą dynamiczną zmianą obłożenia stolików wszystkie pracujące na wieczornej zmianie kelnerki, nie wyłączając Izy, były potrzebne do obsługi rachunków i zamówień, podobnie jak obie barmanki, wokół których z minuty na minutę gęstniał tłum amatorów drinków i mocnego alkoholu. Rozpoczynał się zwyczajny wieczór w Anabelli, która mniej więcej o tej porze z klasycznej restauracji zmieniała się w tętniący życiem nocny klub.

***

Chłodne powietrze pogodnej sierpniowej nocy owiewało zmęczoną twarz Izy idącej jasno oświetlonym chodnikiem w stronę swojej stancji. Mimo że dni nadal były upalne, wieczory i zwłaszcza noce stawały się już coraz zimniejsze, co pracująca do późna dziewczyna odczuwała na własnej skórze. Tak jak teraz, kiedy, wyszedłszy z Anabelli, musiała narzucić na siebie sweter, a i tak wcale nie było jej za ciepło… Zarówno ze względu na tę niekomfortową temperaturę, jak i na chęć jak najszybszego położenia się spać po ciężkiej dniówce szła bardzo szybkim krokiem, w duchu zadowolona z faktu, że nogi nie bolały jej już tak mocno jak w poprzednich dniach, choć obłożenie pracą tego wieczoru wcale nie było mniejsze.

„Widocznie już się przyzwyczaiłam” – myślała, odruchowo zerkając na drugą stronę ulicy, gdzie przechadzała się kilkuosobowa grupka roześmianej i rozgadanej młodzieży, która też zapewne niedawno wyszła z któregoś z nocnych klubów. – „Albo ten mój krem tak dobrze działa. Muszę pamiętać, żeby posmarować się nim przed spaniem.”

Nauczona doświadczeniem, intencjonalnie wyrzucała teraz poza próg świadomości wszystkie trudne myśli i obrazy, skupiając uwagę na neutralnych drobiazgach po to, by przed położeniem się spać maksymalnie wyciszyć umysł i nerwy. Technika ta, stosowana przez nią coraz częściej i coraz bardziej świadomie, pozwalała jej w ciągu kilku minut zapaść w sen i odpocząć, nie męcząc głowy milionem problemów i nierozwiązanych spraw, zwłaszcza tych, które miała zaplanowane na kolejny dzień. Idąc w stronę ulicy Narutowicza, abstrahowała zatem myślami od czekającej na nią na biurku szefa góry dokumentów, które nazajutrz należało opracować, od zaplanowanego na poniedziałkowe przedpołudnie spotkania z Rogalskim i majaczącej w tle wtorkowej wizyty w ZUS-ie, do której jeszcze musiała przygotować formularze, lecz także od tego, co było dla jej nerwów dużo cięższe niż natłok firmowych obowiązków – od rozterek własnej duszy.

A rozterek tych nagromadziło się ostatnio tyle, że chwilami miała wrażenie, jakby serce aż kipiało jej od nadmiaru nieprzepracowanych dylematów, wątpliwości i emocji. I co najgorsze, wciąż nie mogła zrozumieć, co w tym wszystkim dręczyło ją najbardziej. Czy była to sprawa Michała i decyzji, które wkrótce będzie musiała podjąć w sprawie ich wspólnej przyszłości? Czy może raczej obraz Amelii i Roberta uwikłanych ze względu na nią w kontakt z Krzemińskimi, którego sami wcale nie chcieli? Do tego dochodziło jeszcze to, co koleżanki powiedziały jej dziś o Zuzi…

Teraz jednak nie chciała o tym myśleć. Nie, nie i nie. Teraz trzeba było skupić się na szczegółowym zaplanowaniu czynności, jakie będzie miała do wykonania po dotarciu do domu. Wejść cichutko, rozebrać się, wziąć szybki prysznic. Umyć zęby. Posmarować nogi kremem regenerującym, przebrać się w piżamę. Nastawić sobie budzik na siódmą trzydzieści. I chyba tyle… kiedy to zrobi, będzie mogła położyć się do łóżka i spokojnie zasnąć.

Wychodząc zza rogu ulicy, gęsto zabudowanej wysokimi kamienicami, które dotąd przysłaniały jej południową część nieba, Iza nagle zwolniła kroku, dostrzegłszy tuż przed sobą olbrzymi księżyc w fazie pierwszej kwadry. Choć jeszcze sporo brakowało mu do pełni, zadziwiał dziś swym rozmiarem, jakby był bardzo blisko Ziemi, a do tego nie świecił klasycznym srebrzystym blaskiem, lecz mienił się dziwną, czerwonawą poświatą, która wylewała się aż poza jego mgliście rozmyty kontur.

„To chyba oznacza, że będzie zmiana pogody” – pomyślała trzeźwo, za wszelką cenę starając się odsunąć od siebie wszystkie automatycznie narzucające się skojarzenia. – „Pewnie skończą się upały i przez parę dni będzie lało. Ciekawe, czy w Korytkowie też… Robik nie byłby zadowolony”.

Tak, ciekawe, czy w Korytkowie też widać ten księżyc… Może Michał też jeszcze nie śpi i akurat go widzi? Jego okno w hotelu wychodzi przecież prosto na południe, dokładnie na tę stronę nieba. Tylko czy ów księżyc, nawet jeśli go widzi, skojarzy mu się z nią? Czy patrząc na niego, będzie myślał o niej? Nie zna przecież tego kodu, tak jak w Nowy Rok nie znał tamtego… 1-1-1

Nie, nie myśleć o tym! Nie myśleć! Znowu robi jej się tak ciężko na sercu… tak źle… Trzeba przyśpieszyć kroku i biec do domu, nie patrząc na ten księżyc… Odrzucić wszystkie skojarzenia… 1-1-1… Ależ to się do niej przyczepiło! A przecież to już nieaktualne, dziś jest dziewiąty sierpnia, godzina trzecia nad ranem… 9-8-3… Bzdura! To żaden kod, to tylko ciąg przypadkowych liczb, zupełnie bez znaczenia! A jednak… jednak tak bardzo chciałaby wiedzieć, czy ten księżyc widać dziś w Beskidach… gdzieś tam daleko, w jakiejś wiosce pod Muszyną… nie w Korytkowie, ale właśnie tam… tam i teraz…

Bolesny ścisk serca nakazał jej oderwać oczy od księżyca i przyśpieszyć kroku. Na szczęście w tym momencie znów musiała skręcić i ściana wysokiej kamienicy przysłoniła jej tę stronę nieba, pozwalając powoli uspokoić rozedrgane zmysły. A jednak było już za późno… nie umiała obronić się przed tym, czego bała się najbardziej i co teraz oto wracało do niej nieubłaganie i z pełną mocą. Był to ów nieokreślony ból egzystencjalny, ten sam, który tak mocno odczuwała tydzień temu w kościele i który, choć od tamtej pory zdążył nieco zelżeć, tlił się w niej bez przerwy jak płomyczek ognia pod przykryciem, gotowy do wybuchnięcia na nowo wraz z pierwszym mocniejszym podmuchem wiatru.

„Jutro w kościele znowu nie będę umiała się modlić” – pomyślała smutno, wsuwając się pod kołdrę po wykonaniu wszystkich zaplanowanych uprzednio czynności. – „Ciekawe, że to cholerstwo zawsze najmocniej dopada mnie w niedzielę… A niech to! Nieważne. Trzeba już spać…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *