Anabella – Rozdział CVIII

Anabella – Rozdział CVIII

Srebrny peugeot dynamicznie ruszył ze skrzyżowania i w towarzystwie innych samochodów pomknął dwupasmówką w stronę osiedla Majka. Szczegółowo ustalony plan na dziś należało realizować punkt po punkcie, nie przekraczając narzuconych limitów czasowych, w przeciwnym razie doba mogła okazać się za krótka. Pierwszym punktem na liście, już wykonanym, były poranne zakupy w pobliskim sklepie i przygotowanie dla pana Stanisława szybkiego obiadu, który ów miał odgrzać sobie pod jej nieobecność. Kolejnym zadaniem, do którego Iza przystępowała właśnie teraz, była wizyta w mieszkaniu Majka i podlanie kwiatów, na co jej harmonogram przewidywał nie więcej niż pół godziny, ponieważ przed pracą czekały ją jeszcze zakupy w specjalistycznym sklepie z alkoholem, gdzie, jako znawczyni wina, miała zamiar osobiście wybrać odpowiednie gatunki w celu uzupełnienia wyczerpujących się zapasów Wiktorii. Na to również przewidziała maksymalnie godzinę wraz z dojazdem i ładunkiem, w którym miał jej pomóc Chudy, a ponieważ umówiła się już z nim telefonicznie na parkingu pod Anabellą, skąd kilka minut wcześniej zabrała peugeota, zależało jej na tym, by podlewanie kwiatów u Majka załatwić jak najszybciej i jak najsprawniej.

Zaparkowawszy samochód na pustawym o tej porze parkingu przed jego blokiem, ruszyła znajomym chodnikiem w stronę wejścia na klatkę schodową, po drodze wygrzebując z kieszeni klucze.

„Nie zdążyłam wczoraj pogadać z Tomkiem” – przypomniała sobie nagle, z żalem wspominając wyjątkowo wczoraj przygaszoną twarz ochroniarza. – „A niech to… dzisiaj koniecznie muszę to nadrobić!”

Szarpnięta wyrzutami sumienia postanowiła, że tym razem potraktuje tę sprawę priorytetowo, choćby miała przez to zaniedbać jakieś inne obowiązki.

„Ale wczoraj byłam tak zrąbana, że nie miałam już głowy do niczego” – usprawiedliwiała się w myślach, wspinając się po schodach na trzecie piętro. – „A jak mnie te nogi bolały! Bez procha na noc nie zasnęłabym do rana, to pewne. Dobrze, że dzisiaj już mnie prawie nie bolą, bo będą mi potrzebne… Ta dniówka wcale nie zapowiada się na łatwiejszą niż wczorajsza!”

Znalazłszy się pod drzwiami mieszkania Majka, wybrała odpowiedni klucz i starając się nie hałasować, gdyż każdy najlżejszy dźwięk niósł się echem po pustej klatce schodowej, otworzyła, weszła do środka i cichutko przymknęła za sobą drzwi. Znajomy przedpokój wyłożony ciemnym drewnem wywołał na jej ustach mimowolny uśmiech. Jakże lubiła to miejsce! Zawsze czuła się tutaj tak mile widziana, że nawet teraz, pod nieobecność gospodarza, w metafizyczny sposób odbierała z powietrza ową bezwarunkową życzliwość i miała wrażenie, jakby była u siebie. Odłożyła klucze i torebkę na szafkę w przedpokoju i zsunęła ze stóp buty, nie chcąc brudzić podłogi, po czym w pierwszej kolejności zajrzała do kuchni, gdzie, jak pamiętała z opisu Majka, na parapecie miały stać fiołki alpejskie od jego babci.

W kuchni panował idealny porządek, jednak powietrze, przez kilka dni nagrzane w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, było ciężkie i jakby pozbawione tlenu. Nie zastanawiając się ani chwili, Iza podeszła do okna i otworzyła na oścież jedno z jego skrzydeł, odgarniając na bok krótką kuchenną firankę. Fala świeżego powietrza owionęła przyjemnie jej twarz i w mgnieniu oka wypełniła całe pomieszczenie. Rzut oka na fiołki, które rzeczywiście stały na środku parapetu, potwierdził, że bardzo potrzebowały już wody.

„Przestawię je tutaj, żeby słońce tak ich nie paliło” – pomyślała stanowczo, przenosząc doniczki z kwiatami na kuchenny stół. – „Co prawda kuchnia wychodzi na wschód i tak mocno świeci tutaj tylko rano, ale to jednak trzecie piętro, a teraz jeszcze są upały…”

Podlawszy troskliwie oba kwiaty, z kolejną szklanką wody w ręce udała się do salonu, gdzie miała się znajdować ostatnia wymagająca podlewania roślina, o której wspominał Majk. Niezidentyfikowany kwiat w kremowej doniczce, z ostro zakończonymi liśćmi przypominającymi morską trawę, stał na środku stołu, a nie na parapecie okna wychodzącego na południe, co świadczyło o tym, że gospodarz pokierował się tu takim samym tokiem rozumowania jak ona przed chwilą.

„Słusznie, szefie” – uśmiechnęła się, ostrożnie wlewając do doniczki wodę, która natychmiast wsiąkła w mocno już wyschniętą ziemię. – „Na parapecie od południa spaliłby się na wiór. Ciekawe, co to za kwiatek… hmm… nie znam takiego. Jakaś lilia? Po samych liściach trudno się domyślić… Będzie widać dopiero, jak zakwitnie.”

Podlawszy kwiat, odsunęła firanki i otworzyła okno również w salonie, by przewietrzyć całe mieszkanie, do którego, jak się spodziewała, następnym razem będzie mogła zajrzeć dopiero w weekend. Pokój, podobnie jak kuchnia, był wysprzątany na błysk, a różne drobiazgi, jakie zazwyczaj zalegały na półkach regału, były poukładane tak równiutko, że aż pedantycznie. Iza uśmiechnęła się, zastanawiając się, kiedy skrajnie zabiegany Majk znalazł czas na tak gruntowne sprzątanie, bowiem, choć w jego domu zawsze panował względny porządek, nigdy nie przywiązywał wagi do aż tak dokładnego układania każdego drobiazgu.

„Pewnie rozłożył to sobie na raty i przez dwa tygodnie sprzątał w wolnych chwilach, żeby przygotować chatę do wyjazdu” – pomyślała, z uznaniem konstatując, że również szyby w oknach były krystalicznie czyste. – „Nawet okna umył. Że też mu się chciało przy takim obłożeniu robotą w firmie! No chyba że… chyba że ktoś mu w tym pomógł.”

Ostatnia myśl uderzyła ją jak olśniewający strumień światła, porażając ją swoją oczywistością. No tak! Majk przecież nie miał czasu, żeby tak idealnie posprzątać w mieszkaniu, zwłaszcza pod jej nieobecność w firmie, kiedy wszystko było na jego głowie. Musiał to zrobić ktoś inny. Czy był to ktoś wynajęty w tym celu? Raczej nie. Prędzej ktoś zaufany… ktoś, kto dobrze znał jego zwyczaje i wiedział, co gdzie położyć, żeby było na swoim miejscu.

„Babcia?” – pomyślała, z nagle ściśniętym sercem odsuwając od siebie podświadomy impuls, którego nie chciała werbalizować nawet połowicznie. – „Nie… babcia przecież prawie do ostatniej chwili nie wiedziała o jego wyjeździe, a potem na cito pakowała samą siebie. Poza tym to starsza kobieta, Majk nigdy by jej nie pozwolił na mycie okien… nie ma takiej opcji. A zresztą… co mnie to obchodzi? To jego sprawa, kto pomaga mu w porządkach, ja mam tylko podlewać mu kwiatki.”

Zerknęła znów na stojący na środku stołu kwiat i serce ścisnęło jej się jeszcze mocniej. Skąd Majk miał tego kwiatka? Nie widziała go tu nigdy wcześniej, mogłaby dać głowę, że ostatnim razem go tu nie było. Na pewno nie dostał go od babci, bo wspomniałby o tym. Od babci były tylko tamte dwa fiołki w kuchni, które stały tam już od dawna. Więc skąd ten trzeci? Sam go sobie kupił? Może i tak… Ale czy to ważne? To nie powinno w żadnym razie jej interesować. A jednak nieprzyjemny impuls, który narastał w jej duszy, wzmógł się teraz na tyle, że jeszcze chwila i nie zdoła go utrzymać w ryzach… przeniknie do jej świadomości i zepsuje jej humor na cały dzień…

Czym prędzej odepchnęła od siebie świtającą w głowie myśl i chwyciwszy ze stołu pustą szklankę, skoczyła w stronę drzwi, by odnieść ją do kuchni. Przechodząc obok regału z witryną, zatrzymała się jednak, bowiem jej wzrok przykuły ustawione równiutko za szybą kieliszki z napisem Anabella. Było ich sześć.

„To te nowe” – pomyślała. – „Te, z których piliśmy wódkę po akcji z Victorem.”

Odruchowo, nie myśląc nad tym, co robi, odstawiła szklankę na półkę, otworzyła drzwi witryny i z najwyższą ostrożnością sięgnęła po pierwszy z brzegu kieliszek, podnosząc go do światła. Był nowiutki, idealnie czysty, a wygrawerowany na nim delikatną czcionką napis załamywał strumień światła, rozbijając je na lśniącą wiązkę najpiękniejszych kolorów. Iza przymrużyła oczy i jak zaczarowana wpatrzyła się w migoczące w słońcu barwy.

„Znak nadziei i nowego rozdania” – pomyślała. – „Symbol drugiej szansy…”

W tej samej sekundzie metafizyczny impuls, przed którym broniła się od kilku minut, pokonał barierę jej świadomości i przed jej oczami, niejako prześwitując przez rozszczepioną w szkle kieliszka wiązkę światła, wyświetliła jej się znajoma twarz… znów ta sama, którą już raz, całkiem niedawno widziała w wyobraźni – okolona ciemnymi włosami twarz łącząca w sobie piękne rysy Ani Magnon i Werci.

Iza drgnęła, a kieliszek omal nie wypadł jej z palców. Wystraszona tym incydentem czym prędzej odstawiła naczynie na półkę i zamknęła drzwiczki witryny.

„Jeszcze tylko tego brakowało, żebym stłukła mu kolejny!” – pomyślała ze zgrozą. – „I po co pchasz łapy gdzie nie trzeba, Iza? Miałaś tylko podlać kwiatki!”

Zła na siebie, z nadal ściśniętym sercem chwyciła z półki pozostawioną tam szklankę i energicznym krokiem odniosła ją do kuchni. Ponieważ pomieszczenie wystarczająco już się przewietrzyło, zamknęła okno i zasłoniła je z powrotem firanką, a następnie, uznając, że jak już wietrzy całe mieszkanie, to powinna to zrobić konsekwentnie, udała się do sypialni Majka, by tam również otworzyć okno.

Ku jej zdziwieniu sypialnia nie była już tak idealnie wysprzątana jak reszta mieszkania. Kolorowa kapa na łóżku była niedbale, jakby pośpiesznie zarzucona na wystającą spod spodu pościel, na fotelu leżała zmięta i wywrócona na lewą stronę koszulka, a na nocnej szafce stała półlitrowa butelka z niedopitą wodą gazowaną. Ponieważ ciemnozielone zasłony w oknach były zaciągnięte, w pokoju panował nastrojowy półmrok, który, nie wiedzieć czemu, wzmagał wrażenie lekkiego nieładu typowego dla pośpiesznie opuszczonego pomieszczenia. Zapewne Majk, w niedzielę z samego rana wybierając się na urlop, a wcześniej po babcię, musiał trochę zaspać i nie zdążył już posprzątać tych kilku drobiazgów.

Iza podeszła do okna i stanowczym gestem rozsunęła zasłony, dzięki czemu do pokoju natychmiast wlało się wesołe światło słonecznego przedpołudnia. Rzut oka z wysokości trzeciego piętra na znajdujący się naprzeciw plac zabaw, po którym biegało kilkoro kolorowo ubranych maluchów, wywołał na jej twarzy uśmiech. Jakże dobrze znała ten widok! Bywała tu tyle razy, że znała w tym domu wszystko, niemal każdy zakamarek, zwłaszcza w sypialni – oczywiście tylko z wierzchu, poza zawartością szaf i mebli, których nigdy, będąc u Majka, nie próbowała samowolnie otwierać. Z uśmiechem odsunęła firankę i otworzyła okno, przez które natychmiast, wraz ze świeżym powietrzem, dotarł aż tutaj gwar i śmiechy dzieci bawiących się na dole w piaskownicy.

Wycofała się w głąb pomieszczenia, odruchowo poprawiając zagięty brzeg kolorowej kapy na łóżku. Ile razy już tu spała? Trzy? Cztery? Sama już nie pamiętała, ale jedno było pewne – to było jedno z najwygodniejszych łóżek, w jakich kiedykolwiek zdarzyło jej się spać. Równie wygodne było może tylko jedno – łóżko w pokoju gościnnym w Bressoux u Ani i Jean-Pierre’a. O tak… tam to dopiero było luksusowo!

Jakimś dziwnym torem skojarzeń jej myśli pobiegły teraz w stronę wspaniale wyposażonego gabinetu w korytkowskim hotelu Michała oraz leżących na lakierowanym blacie biurka planów domu pod wierzbami. Niewątpliwie umeblowanie tego domu będzie co najmniej tak luksusowe jak u belgijskich przyjaciół, a kto wie, czy nie jeszcze bardziej wystawne. Ważne jednak, żeby Michał uniknął w tym kiczu i zachował podobną równowagę oraz poczucie smaku, jakie charakteryzowało wyposażenie domu państwa Magnon. Zdecydowanie, będzie musiała jakoś tego dopilnować! To zresztą nie będzie trudne, bo Michał na pewno sam poprosi ją o radę.

W jej wyobraźni ukazała się nagle zalana słońcem przestrzeń nowo wybudowanego, przestronnego domu w Polanach. Jasne podłogi i ściany, podobne do tych, które w mikro-skali znajdowały się w jej mieszkanku na Bernardyńskiej. O tak, zdecydowanie, takie barwy lubiła najbardziej! Słońce padające ukosem przez wysokie okna, a za szybami okien sypialni migoczące w promieniach poranka, delikatnie szumiące zielone witki wierzb… W środku gustowne jasne meble, wygodne łóżko, jeszcze wygodniejsze niż to u Majka, choć to akurat trudno sobie wyobrazić… I ona jako pani tego domu witająca w jego progu wracającego po pracy Michała. Czy to nie była czarująca i inspirująca wizja? O tak… tak… bardzo inspirująca, niewątpliwie.

Zamyślona Iza, na chwilę zapominając, po co tu przyszła, powolnym krokiem podeszła do fotela, tego samego, na którym siedziała kiedyś, po przygodzie z brandy, popijając zaparzoną jej przez Majka miętę. Było jej wtedy tak dobrze… tak błogo… do tej pory pamiętała to cudowne uczucie ulgi, jakie ogarnia człowieka wyzdrowiałego z silnego bólu głowy. To było tutaj, właśnie tutaj, już prawie rok temu. Ach, jak ten czas leci!

Siadając w fotelu, natrafiła dłonią na rzuconą na podłokietnik wymiętą i zwiniętą w kłębek koszulkę Majka. Podniosła ją odruchowo i rozwinęła, starając się na powrót przywołać przed oczy kuszącą wizję pięknego domu w Polanach. To przecież o tym powinna teraz myśleć dniem i nocą, a jakoś ostatnio ciągle wylatywało jej z pamięci. Fakt, że jeszcze będzie na to czas, ale skoro już była na fali tej wizji…

Salon, jak wynikało z planów przedstawionych jej przez Michała, miał być ogromny i zajmować niemal cały parter. Wysokie okna, od południowej strony wypełniające praktycznie całą przestrzeń ściany, będą wpuszczać do środka lawiny słonecznego światła, odbijając się w lśniącej nowością podłodze. Tak, podłoga koniecznie musi być błyszcząca, ale czy lepszy byłby lakierowany parkiet czy raczej eleganckie marmurowe płyty? Jakoś nie mogła się zdecydować… Rozsiadła się głębiej w fotelu i przymknęła oczy, by lepiej zwizualizować sobie ową podłogę, która w obu wersjach wydawała jej się równie piękna. Jednocześnie, zupełnie o tym nie myśląc, podniosła do twarzy trzymaną w ręce koszulkę i zanurzyła w niej twarz. Pachniała lekko potem i wodą kolońską…

Nagle zakręciło jej się w głowie, a wizja przestronnego salonu w Polanach zawirowała jej przed oczami, zamieniając się w obraz zupełnie innego, lecz doskonale znanego jej pomieszczenia. Był to oświetlony tylko rozproszonym światłem nocnej lampki pokój w małowolskim motelu Krzemińskich, ten sam, w którym pięć lat temu, pamiętnej sierpniowej nocy tydzień po swych osiemnastych urodzinach oddała Michałowi całą siebie. Ach, teraz znów tam jest! Czuje na ciele dotyk jego dłoni, a na ustach i szyi gorące pocałunki, które oszałamiają ją aż do odrętwienia… Krew w jej żyłach zaczyna szybciej krążyć… dziwnie płonąć… Czy właśnie to czuła tamtej nocy? Nie, chyba nie… wtedy czuła raczej napięcie i stres… bała się tego, czego z drugiej strony nie umiała mu odmówić. Ale teraz to już przeszłość. Teraz, w przyszłym domu pod wierzbami będzie inaczej niż wtedy… cudowniej, rozkoszniej, bardziej namiętnie… Czyż nie chciała tego? Ależ tak… tak! Z całego serca chciała poczuć to naprawdę, nie tylko w wyobraźni! Poczuć namiętny dotyk ukochanych ust i dłoni… odpowiedzieć mu tym samym… wsunąć palce w te jego obłędnie miękkie, gęste włosy… oddychać jego zapachem… oddychać nim już zawsze… zawsze…

Znów zakręciło jej się w głowie, tym razem tak mocno, że aż poderwała się na miejscu, otwierając oczy, by nie stracić równowagi.

„Zwariowałam” – pomyślała z niezadowoleniem, odkładając koszulkę Majka na podłokietnik fotela i podnosząc się do pionu. – „Nie ma teraz czasu na jakieś dzikie akcje w wyobraźni, jeszcze przez to się spóźnię i Łukasz bez sensu będzie na mnie czekał. Ciekawe, która godzina?”

Ponieważ nie miała zegarka, a telefon wraz z torebką został w przedpokoju, wyjrzała na chwilę z sypialni, by sprawdzić godzinę na zegarze wiszącym na ścianie. Była już dziesiąta piętnaście, do spotkania z Chudym został jej tylko kwadrans. W popłochu pobiegła do okna, zamknęła je, zaciągając tylko firankę, a następnie równie pośpiesznie udała się do salonu, by i tam zamknąć okno. Powietrze w mieszkaniu było teraz świeże i rześkie, co potęgowało efekt panującego tu ogólnie porządku i czystości.

Iza sięgnęła po torebkę i właśnie miała zamiar wsunąć stopy w buty, kiedy uświadomiła sobie, że w międzyczasie kompletnie zaschło jej w gardle i że ani w torebce, ani w samochodzie nie ma ani kropli wody. Natychmiast przypomniała sobie butelkę z niedopitą wodą gazowaną stojącą na szafce przy łóżku Majka i uznała, że ów chyba nie będzie się gniewał, jeśli z niej skorzysta, o ile w ogóle będzie pamiętał, że ją tam zostawił. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wróciła do sypialni i sięgnęła po butelkę, zza której, potrącony przez nią, wypadł jakiś niewielki przedmiot i bezszelestnie upadł za szafkę na podłogę pod łóżkiem.

– Ups, cholera! – mruknęła ze zniecierpliwieniem, schylając się, by go podnieść.

Jednak ponieważ podłoga była pokryta miękkim dywanem, a pod łóżkiem było dość ciemno, jej wysiłki nie przyniosły rezultatu – zaginiony drobiazg zniknął bez śladu i nie była w stanie go odszukać, nawet kiedy uklękła na dywanie i wsunęła głowę pod łóżko. Po kilkudziesięciu sekundach bezowocnych prób poddała się, machnęła ręką i podniósłszy się do pionu, wróciła do przedpokoju, by założyć buty.

„Mam nadzieję, że to nic ważnego” – pomyślała, z niepokojem zerkając na zegar, który wskazywał już dziesiątą dwadzieścia dwie. – „Zresztą gdzieś tam leży, w przyrodzie nic nie ginie, trzeba będzie tylko poodsuwać meble i poszukać głębiej, bo pewnie wpadło w jakiś zakamarek. Poszukam tego następnym razem, jak tu będę… a teraz trzeba lecieć, bo już jestem spóźniona. A niech to szlag, Chudy mnie zabije!”

Nerwowym gestem chwyciła klucze i wyszedłszy na korytarz, pośpiesznie zamknęła mieszkanie, tym razem nie zawracając sobie głowy tym, by zrobić to po cichu. W chwili, gdy miała już zbiec po schodach, przeciwległe drzwi uchyliły się i wychyliła się przez nie głowa starszej kobiety. Iza ukłoniła jej się grzecznie, intuicyjnie odgadując w jej osobie wścibską sąsiadkę, o której opowiadała jej swego czasu pani Lewicka.

– Dzień dobry, dzień dobry! – odpowiedziała natychmiast kobieta.

Wydawało się przy tym, że chce coś dodać, bowiem otworzyła szerzej drzwi, by wyjść na korytarz, jednak Iza, mając już tylko dziesięć minut na powrót do Anabelli, gdzie o wpół do jedenastej miał na nią czekać Chudy, uśmiechnęła się tylko do niej uprzejmie i czym prędzej czmychnęła schodami w dół, zestresowana wizją, że sąsiadka mogłaby ją zatrzymać na czasochłonną pogawędkę. Na szczęście, ku jej ogromnej uldze, kobieta nie zawołała jej, co pozwoliło jej bez przeszkód zejść na dół i opuścić blok.

Ponieważ nie oglądała się za siebie, nie mogła zauważyć, że w okienku klatki schodowej między drugim i trzecim piętrem pojawiła się teraz twarz spotkanej przed chwilą starszej pani, która z wielką uwagą obserwowała, jak dziewczyna pośpiesznym krokiem podąża alejką w stronę zaparkowanego przed blokiem srebrnego samochodu, popijając po drodze wodę z plastikowej butelki, po czym, zgniótłszy ją, wyrzuca do mijanego osiedlowego śmietnika, wsiada do auta, rzuca torebkę na siedzenie pasażera i natychmiast odjeżdża, dopiero po kilku metrach zapalając światła.

***

– Siadaj sobie tutaj, Tomciu – powiedziała ciepło Iza, wskazując Tomowi kozetkę w gabinecie szefa. – Napijesz się czegoś?

– No, chętnie – skinął głową ochroniarz. – W gębie już mi zaschło jak cholera, a nie było nawet kiedy pójść się napić. A co masz?

– Wodę albo piwko – odpowiedziała wesoło, wyciągając zza biurka i stawiając na blat przygotowaną tam wcześniej półlitrową butelkę z jasnym piwem. – Specjalnie dla ciebie wzięłam od Wiki. Chcesz?

– Ba! – uśmiechnął się Tom.

Chętnie zajął wskazane miejsce na kozetce, a jego przygnębiona twarz rozjaśniła się na widok pieniącego się, bursztynowego płynu, który Iza zręcznym gestem doświadczonej kelnerki przelała do wysokiej szklanki, również zawczasu przygotowanej na tę okoliczność. Pomna swego postanowienia, że dziś musi koniecznie dotrzymać obietnicy i porozmawiać z kolegą, umówiła się z nim na wykorzystanie w tym celu pierwszego wolniejszego pasma, jednak, jako że w Anabelli tego wieczoru również było tłoczno, owo „wolniejsze pasmo” znalazło się dopiero w okolicach godziny drugiej nad ranem, czyli już po zamknięciu lokalu. Na szczęście Tomowi późna pora w niczym nie przeszkadzała i chętnie zgodził się na rozmowę, choć oboje byli tak zmęczeni, że aż słaniali się na nogach.

Znając już co nieco typowe męskie upodobania, Iza wyposażyła się wcześniej w butelkę piwa, słusznie przekonana, że ta niewinna porcja lekkiego alkoholu, w dodatku wypita już po zakończeniu pracy, ma szansę choć odrobinę poprawić koledze humor. Podawszy mu zatem szklankę z piwem, z której mężczyzna natychmiast z przyjemnością pociągnął kilka długich łyków, sama nalała sobie wody i usiadła obok niego na kozetce.

– No dobra, Tomek, to mów – zażądała stanowczo. – Bez owijania w bawełnę. Co się dzieje?

Tom westchnął tylko ciężko i pokręcił głową, wpatrując się tępo w trzymaną w dłoni, do połowy opróżnioną szklankę z piwem.

– Pewnie Daria się do ciebie odezwała? – domyśliła się.

– No – skinął głową, zagryzając wargi. – Odezwała się… raz.

– Sama z siebie?

– Nieee… sama to nie. Ale odebrała jeden mój telefon i pogadaliśmy chwilę. Krótko, w sumie może z pięć minut.

– I to z tego powodu jesteś taki zdołowany?

– No… z tego – westchnął.

– Coś złego ci powiedziała?

– Złego? – zastanowił się. – Nie… złego to niby nie… ale właściwie to tak. Sam nie wiem, Iza. Ja już nie mam do tego głowy.

– Okej – podjęła cierpliwie, widząc, że jak zwykle będzie musiała ciągnąć go za język. – Wyjaśniła ci przynajmniej, dlaczego tak zniknęła i przez tyle czasu się nie odzywała?

– Niby tak – odparł ponuro Tom. – Wyjaśniła. Powiedziała, że musiała się uczyć do egzaminów i że na ten czas chciała mieć święty spokój.

– A ty co jej odpowiedziałeś?

– No… że w porządku, ja wszystko rozumiem i dla mnie nie ma sprawy, tylko że mogła napisać chociaż jednego smsa, żebym się nie martwił. A ona mi na to, że nic nie musiała, bo przecież już nie jest moją dziewczyną i nie musi się przede mną tłumaczyć. Ale że dziękuje mi za telefon i w ogóle to fajnie, że zadzwoniłem, bo w sumie to już się za mną stęskniła… ech! – pokręcił głową, podnosząc do ust szklankę i popijając z niej kolejnego długiego łyka piwa. – Żebyś ty wiedziała, Iza, jak to mnie rozwaliło… Do tej pory nie mogę dojść do siebie.

Iza pokiwała smętnie głową i wsunąwszy jedną rękę pod jego muskularne ramię, drugą dłonią pogłaskała je po przyjacielsku na znak solidarności.

– Kiedy to było? – zapytała rzeczowo.

– Co?

– No ta rozmowa przez telefon.

– Aaa… jedenastego lipca – odparł bez wahania. – To już prawie cztery tygodnie.

– Aha, wiem – przyznała. – Dokładnie jedenastego urodziła się moja siostrzenica, niedługo skończy miesiąc… I co, od tamtej pory Daria już się nie odezwała?

Tom pokręcił głową przecząco.

– A ty próbowałeś do niej dzwonić?

– Nie – westchnął, przechylając w dłoni szklankę z resztką piwa i wpatrując się w ulatniające się z niego bąbelki. – Ona mi zresztą tego zabroniła.

– Zabroniła?

– No. Powiedziała, że mam nie dzwonić, dopóki… – zawahał się i nagle podniósł do ust szklankę, wychylając z niej jednym haustem całą pozostałą zawartość.

– Dopóki?

– Dopóki się nie ogarnę – odparł cicho, spuszczając głowę. – I nie zmienię się wreszcie tak, jak ona by chciała. Pewnie dalej jestem dla niej za mało… no wiesz…

– Romantyczny? – skrzywiła się Iza.

– No. Właśnie – westchnął. – Ale nie ma szans… ja po prostu tak nie umiem i ona dobrze o tym wie. To już w ogóle jest stracona sprawa, Iza – dodał zrezygnowanym tonem podszytym nutą rozpaczy. – Koniec i tyle, ja to wiem. Tylko, kurde… tak mi ciężko sobie z tym poradzić… pogodzić się… ech, głupi jestem! – pokręcił głową, obracając w wielkiej dłoni pustą szklankę po piwie. – Pamiętam, co mi mówiłaś i radziłaś… i starałem się tak robić, udawać, że to mnie nie obchodzi… Ale w końcu pękłem i zadzwoniłem do niej, a teraz sam już nie wiem, czy nie lepiej było tego nie ruszać. Zrobiłem tylko z siebie idiotę.

– Hmm – mruknęła Iza, nie chcąc zaprzeczać tej interpretacji, z którą sama niestety również się zgadzała.

– Wiem, wiem – powtórzył z rezygnacją. – Dureń ze mnie i tyle.

– Wcale nie, Tomciu – zaprzeczyła łagodnie, znów ostrożnie gładząc jego ramię, którego twarde mięśnie były dobrze wyczuwalne przez rękaw czarnej ochroniarskiej koszulki. – Nie mów tak i nawet tak nie myśl. Nie jesteś durniem tylko wrażliwym facetem, który potraktował sprawę bardzo poważnie i naprawdę się zakochał. A że Daria nie jest i od początku nie była tego warta, to już inna rzecz. Powiedz mi, ale tak szczerze… co masz zamiar teraz zrobić?

– Nie wiem – westchnął, kręcąc głową. – Naprawdę nie wiem, Iza. I myślałem, że może ty mi coś poradzisz. Bo tylko z tobą da się o tym gadać tak normalnie.

– A gadałeś z kimś jeszcze? – zaciekawiła się, zerkając z zastanowieniem na pustą szklankę, którą ciągle trzymał w dłoni. – Mam na myśli kogoś innego niż Daria… Czekaj! – przerwała nagle samej sobie, wyciągnęła rękę spod jego ramienia i zerwawszy się z kozetki, ruszyła w stronę drzwi. – Siedź tu, nie ruszaj, się! Zaraz wracam!

Mówiąc to, wybiegła na korytarz i pośpiesznie, krzywiąc się z powodu bólu nóg, który dziś i tak był mniej dokuczliwy niż wczoraj, skoczyła do sąsiadującego z gabinetem magazynku, który na szczęście nie był jeszcze zamknięty na klucz. Tam zdjęła naprędce z półki dużą butelkę piwa, tym razem o pojemności trzech czwartych litra, i nim Tom zdołał ochłonąć z zaskoczenia, wróciła z nią do gabinetu.

– Poczekaj, doleję ci – powiedziała spokojnie, sięgając na biurko po pozostawiony tam otwieracz i odkapslowując butelkę. – Wiem, że to trochę niefachowe, ale sytuacja jest nadzwyczajna, a my już skończyliśmy pracę. Mam nadzieję, że nie prowadzisz samochodu?

– Nie – pokręcił głową. – Nie jeżdżę nim do pracy, po co mam zawalać parking? Mieszkam niedaleko, to chodzę na piechotę. Tak jak ty.

– I słusznie – uśmiechnęła się, siadając obok niego z odkapslowaną butelką i sięgając po szklankę, którą wciąż bezwiednie dzierżył w dłoni. – Bo dzięki temu dostaniesz jeszcze drugą porcję piwa. Daj mi to… o tak. Proszę bardzo.

Nalawszy piwa do pełna, podała mu szklankę, a butelkę z resztą zawartości odstawiła na podłogę przy swoich nogach. Wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy Tom od razu upił dużego łyka alkoholu i wierzchem drugiej dłoni wytarł sobie usta, na których pozostało nieco piwnej piany. Iza przypatrywała się przez chwilę spod oka jego twarzy, na której widniała ciągnąca się przez pół prawego policzka niewielka blizna po zadrapaniu, które wczorajszej nocy opatrywała mu Zuzia.

– No dobrze, a teraz mów dalej – podjęła ciepło. – Rozmawiałeś o tym z kimś jeszcze?

– Aha – skinął głową Tom. – Z Chudym.

– Z Chudym?

– No – skrzywił się lekko. – Zapytał mnie któregoś razu, co taki drętwy jestem, to mu powiedziałem. Jakoś tak mnie wzięło, żeby z kimś o tym pogadać, ciebie nie było, a Chudy sam zapytał, no to rozumiesz…

– Rozumiem – skinęła głową. – I co ci powiedział?

– To co zwykle – wzruszył ramionami. – Teraz żałuję, że w ogóle z nim gadałem, ale co zrobić… No, a jak myślisz, co mógł mi powiedzieć? – dodał, widząc, że Iza nadal patrzy na niego pytająco. – Nie słyszałaś, co on zwykle wygaduje na takie tematy? Remontowałaś z nami kibel w tamtym roku, to przecież słyszałaś, co mówił Kacprowi.

– Słyszałam – przyznała cierpliwie. – Ale pytam, co powiedział ci teraz, w tym konkretnym przypadku.

– No jak to co? – prychnął Tom. – Swoją starą śpiewkę. Że głupi jestem, że się w ogóle babami przejmuję. Że jak facet chce mieć święty spokój i normalne życie, to pierwsza zasada jest taka, żeby od kobiet trzymać się z daleka, a nie dawać się wkręcać w jakieś durne babskie gierki. I że jak laska mnie rzuciła, to zamiast się załamywać, powinienem właśnie się cieszyć, że mnie los oszczędził, i dziękować Panu Bogu, diabłu i komu tam się da, że cudem mi się upiekło.

– No tak – uśmiechnęła się mimo woli Iza. – Cały Łukasz, jakbym go słyszała. Chociaż mam wrażenie, że on się tylko tak zgrywa.

– Nie zgrywa się – zapewnił ją Tom, pociągnąwszy ze szklanki kolejnego łyka piwa. – On tak naprawdę myśli i stosuje to w praktyce. To jest jego, jak to kiedyś powiedział, życiowa filozofia – skrzywił się z przekąsem. – Nawet szefa kiedyś tym rozwalił.

– Szefa? – szepnęła.

– No. Kiedyś, tak ze dwa lata temu… ciebie wtedy jeszcze tu nie było, o ile pamiętam… wieźliśmy z Chudym szefa, bo nawalił się, za przeproszeniem, w cztery dupy i trzeba było odstawić go oplem na chatę. Musieliśmy być we dwóch, bo jak coś go nagle wkurzyło, to agresywny się robił, więc Chudy jechał, a ja musiałem go trzymać… no wiesz.

– Wiem – westchnęła smutno.

– No i jak już go ogarnęliśmy, wyrzygał się, zapakowaliśmy go do łóżka i trochę się uspokoił, to posiedzieliśmy z nim jeszcze do rana – podjął Tom. – I właśnie wtedy zeszło na takie tematy. No wiesz… ogólnie o kobietach. W sumie to szef zaczął. Że kobiety to same kłopoty, ale gdyby ich nie było, to życie byłoby już kompletnie do bani i bez sensu. I że to jest taka pułapka bez wyjścia. A potem gadał też o galarecie i o kotletach mielonych.

– O kotletach? – zdziwiła się Iza.

– No. Że kobieta to jest taka zabójcza broń, co nie wiadomo kiedy zamienia człowieka w galaretę i kotlety mielone. Sam się śmiał, że to jest bardzo dobre porównanie w ustach restauratora i że będzie musiał zacząć na to patrzeć od tej strony, bo na tym przynajmniej się zna. No i potem przez pół godziny nawijał jakieś bzdety, że jak z mięsa zrobi się kotleta mielonego, to ono już nigdy nie wróci do tego kawałka, co był na początku… że nawet jak się kotleta odgrzeje, to już i tak nie to samo co świeży… i takie tam. W kółko o tym gadał, aż dziwne to było. Musiał wtedy od którejś dobrze dostać po garach, że wpadł w taką fazę.

– Na pewno – zgodziła się melancholijnie Iza.

– A potem zapytał nas, co my o tym myślimy. Ja tam nie miałem zdania, bo ogólnie lubię kobiety, a wtedy jakoś jeszcze zbytnio o nich nie myślałem… po prostu nie miałem doświadczenia, to się nie odzywałem, nie? Za to Chudemu temat podszedł na maksa, bo tak się tym podjarał, że z pół godziny gadał jak nakręcony. No i właśnie wtedy przedstawił nam tę swoją filozofię.

Przerwał sobie na chwilę, by wychylić do dna resztę piwa ze szklanki, na co Iza natychmiast sięgnęła po odstawioną butelkę i dolała mu, opróżniając ją do końca.

– Dzięki – uśmiechnął się Tom. – Ty to, kurde, Iza, wiesz, czego człowiekowi trzeba. Jakbyś w myślach czytała, serio. No i… czekaj, o czym ja mówiłem?

– O filozofii Chudego – przypomniała mu, przechylając się, by odstawić pustą butelkę pod ścianę obok szafy.

– A… no właśnie – skinął głową. – Gadał nam o tym z pół godziny, byś nie uwierzyła. A ja nawet tego nie powtórzę, to już zresztą dawno było. Ogólnie chodziło o to, że w sprawie kobiet trzeba podjąć jedną konkretną decyzję… że albo w to wchodzisz na sto procent, albo wcale… i trzymać się jej całe życie, bo od tego zależy, jak to życie będzie wyglądało. I że on już dawno podjął decyzję na nie, bo chce mieć święty spokój, a poza tym ma takie zainteresowania, że żadna kobieta i tak by z nim nie wytrzymała, więc on woli w nic się nie pakować, żeby ani sobie, ani nikomu innemu nie robić kłopotów.

– Jakie to zainteresowania? – zaciekawiła się Iza.

– No… nie wiesz, czym się pasjonuje Chudy? – zdziwił się Tom. – Sztuki walki, militaria, szkoła przetrwania i… tak między nami, Iza, okej?… dzikie nawalanki po godzinach, w różnych podejrzanych miejscach, takie nawet na pograniczu prawa. On to uwielbia.

– Serio? – uśmiechnęła się. – Tego to nie wiedziałam. Masz na myśli, że specjalnie chodzi w jakieś dziwne miejsca, żeby szukać guza?

– Mhm. Tylko nic mu nie mów, że ci powiedziałem, okej? – zaniepokoił się.

– No co ty, Tomciu, wszystko zostaje między nami – zapewniła go szybko. – Nie będę przecież nadużywać twojego zaufania.

– No wiem, wiem – pokiwał głową uspokojony. – Jesteś mega fajna babka, z nikim innym tak się super nie gada jak z tobą. I jeszcze piwko człowiekowi postawisz…

– Czyli Łukasz prowadzi coś w rodzaju podwójnego życia? – podsunęła mu cierpliwie, szczerze zaciekawiona odkryciem tej strony natury Chudego.

– Można tak powiedzieć – zgodził się. – Chociaż ja bym tak tego nie nazwał, on się przecież z tym nie kryje. Tyle że nie każdemu o tym opowiada, bo po co? Po prostu lubi bijatyki, dużo bardziej niż ja, zwłaszcza że ma o wiele lepszą technikę. Zna parę sztuk walki, w jednej miał kiedyś nawet mistrzostwo Polski, już nie pamiętam, w której… a do tego jest zajebiście silny, chociaż niby nie wygląda na takiego. Ogólnie niezły jest w tym, serio. Wiem, bo parę razy zabierał mnie na te swoje nocne wypady.

– Razem prowokowaliście los? – zażartowała Iza.

– No – uśmiechnął się. – To był totalny hardcore. Łaziliśmy po jakichś dziuplach, melinach, ja pierdzielę… Raz mało nie zarobiliśmy nożem pod żebra, a innym razem tłukliśmy się we dwóch na pięciu i to z takimi typami, że myślałem, że już z tego nie wyjdziemy. Po tej ostatniej akcji podziękowałem za takie przygody i już nim nie łażę, po prostu nie widzę sensu narażać się, jak nie ma powodu, a zwłaszcza samemu prowokować. Ale dla Chudego to jest po prostu żywioł.

Iza słuchała z jednej strony zafascynowana, z drugiej szczerze zaskoczona odkryciem tego nieznanego jej dotąd oblicza Chudego. Owszem, wiedziała, że jest mistrzem w sztukach walki, już na samym początku powiedziała jej to Basia, a potem powtórzył Majk, jednak nie sądziła, że sympatyczny ochroniarz specjalnie chadza nocami w niebezpieczne miejsca w poszukiwaniu okazji do ćwiczenia swoich umiejętności.

– On po prostu uwielbia mocne strzały adrenaliny – ciągnął spokojnie Tom, teraz na tyle rozluźniony, że zdawał się nawet zapomnieć o Darii. – A najbardziej jara go efekt zaskoczenia, bo na pierwszy rzut oka nikt go nie podejrzewa o jakąś wielką siłę i technikę. Może jest wysoki, ale jakieś wielkiej masy nie ma, nie? Wszystko, co potrafi, to technika i żylaste mięśnie, a tego przecież z wierzchu nie widać. Więc jak ktoś go zaczepia, to on lubi na początku udawać głupiego, ale potem jak nie dowali… pff! – prychnął śmiechem. – Już niejeden mięśniak przeżył zdziwko swojego życia, jak się nogami nakrył po strzale od Chudego. A on ma wtedy ubaw i wielką satysfakcję.

– Czyli taki z niego gagatek… – pokiwała głową rozbawiona tym opisem Iza. – Rozumiem. I to dlatego tak unika kobiet i nie chce się z żadną wiązać?

– Aha. Właśnie dlatego. Nie chce, żeby, jak to mówi, baba się go czepiała, ograniczała mu wolność, uwiązywała na chacie i chrzaniła o jakiejś tam odpowiedzialności. Już nie mówiąc o tym, że sprzątałaby mu w mieszkaniu, a on tam ma pełno skarbów, różnej broni i tak dalej. Jakby mu coś ruszyła, przestawiła, albo, kurde, wyrzuciła, to by chyba zabił. Dlatego woli trzymać się od kobiet z daleka, żeby oszczędzić sobie przykrości.

– No okej – uśmiechnęła się Iza. – Po prostu podchodzi do tego radykalnie.

Słuchając tej relacji o Chudym, jednocześnie nie bez satysfakcji obserwowała pozytywną zmianę w zachowaniu Toma, który po dwóch piwach nie tylko odzyskał humor, ale nawet nabrał nietypowej dla siebie elokwencji.

„Alkohol genialnie rozwiązuje język” – pomyślała mimochodem. – „Nawet takiemu mrukowi jak Tomek. Co prawda picie to nigdy nie jest dobry pomysł, ale na takim mięśniaku jak on dwa piwka nie zrobią dużego wrażenia, a czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Trzeba się napić, żeby się otworzyć…”

– Prawda – pokiwał głową Tom. – On to bierze zero-jedynkowo. Kiedyś powiedział, że lubi niebezpieczeństwo, ale tylko takie, z którym wie, że sobie poradzi. Dlatego woli nawalankę nożami z pijanym menelem niż użeranie się z kobietą, bo przynajmniej w nawalance ma jakieś szanse, a z babą to nigdy nic nie wiadomo.

– Ech! – prychnęła śmiechem Iza. – Ależ to jest aparat! Ale co tam… ważne, że ma swoje zdanie, trzyma się go i jest w tym konsekwentny.

– No. Szef też go za to szanuje, chociaż się z nim nie zgadza. Ja też. W końcu każdy ma prawo żyć tak, jak chce.

– Dokładnie. Ale wiesz co, Tomek? Ja mam wrażenie, że Łukasz, chociaż ma takie radykalne poglądy, to mimo wszystko lubi i szanuje kobiety. Sama jestem kobietą i tak to czuję… tak po prostu z własnego doświadczenia.

– No bo je lubi i szanuje – przyznał Tom. – A niektóre mu się nawet podobają.

– Serio? – zaśmiała się z niedowierzaniem.

– No, a co myślisz? – wzruszył ramionami, znów podnosząc szklankę z piwem do ust. – Że Chudy to nie facet? Nawet wtedy, co gadaliśmy z szefem do rana, to ze trzy razy powtarzał, żebyśmy przypadkiem nie pomyśleli, że on od tej strony jest jakiś… skrzywiony czy coś. Nie, nic z tych rzeczy. On jest całkiem normalny i jak każdy facet lubi sobie popatrzeć na fajną du… znaczy, na ładną kobietę – poprawił się szybko, na co Iza zagryzła wargi, żeby się nie roześmiać. – A czy zdarza mu się coś więcej, to nie wiem, osobiście nigdy go w takiej sytuacji nie widziałem. Myślę, że do rozładowania się wystarcza mu adrenalina z tych nawalanek, ale oczywiście głowy nie dam, bo to przecież co innego… Generalnie Chudy lubi kobiety, dopóki nie włażą mu na jego teren, ale w żadne związki się nie angażuje, a tym bardziej, jak mówi, nie ma opcji, żeby się zakochał.

– Noo… tego to niech nie będzie taki pewien – zauważyła sceptycznie Iza. – To nigdy nie jest do końca zależne od naszej woli.

– Prawda – westchnął Tom, nagle poważniejąc. – Wiem coś o tym… Zresztą wtedy szef też mu to powiedział. Ale Chudy w ogóle nie przyjmuje tego do głowy, uważa, że jego to nie dotyczy, bo umie nad sobą panować. Fakt, twardy jest, czasem go podziwiam i zazdroszczę mu takiej silnej woli, ale z drugiej strony to… ja bym nawet tak nie chciał.

Znów westchnął i ze smutną miną wbił wzrok w podłogę. Iza pokiwała głową w milczeniu, wspominając prowadzone w tym gabinecie nocne rozmowy w trybie terapii z Majkiem. Jemu też początkowo język rozwiązywał się wyłącznie po alkoholu… i to było takie smutne, takie beznadziejne! A jednak czy nie lepsze było to niż duszenie w sobie bolesnych emocji? Cierpienie związane z klęską złamanego serca mogła złagodzić tylko szczera rozmowa z zaufaną osobą, otwarcie się i wyrzucenie z siebie wszystkich dręczących myśli. Wszak właśnie po to dała dziś Tomowi to piwo, choć w głębi duszy wcale nie była z tego powodu z siebie dumna.

– Tym się różnimy z Chudym – ciągnął dalej ochroniarz. – On po prostu nie chce się zakochać, no to się nie zakochuje i tyle. Postawił sobie blokadę i tego się trzyma, nawet o tym nie myśli. Dlatego jemu jest łatwiej, bo ma to, na czym mu zależy… znaczy święty spokój. A ja jestem taki, że zawsze chciałem mieć kobietę, i wolałbym ją sto razy od świętego spokoju. Myślałem, że Daria… ech…

Głos załamał mu się i uwiązł w gardle. Iza pogładziła go łagodnie po ramieniu.

– Wiem, Tomciu. Wiem…

– Tak strasznie mi na niej zależało, Iza! – dodał z żalem Tom, odzyskując głos. – I zresztą dalej mi zależy, co się będę krył… na pewno nie przed tobą. Ja bym przecież ani trochę nie wydziwiał. Wziąłbym ją z tymi wszystkimi kłopotami, babskim czepianiem się, fochami i tak dalej. Nie stawiałbym warunków, byle tylko mnie chciała… takiego, jaki jestem… Może głupek ze mnie, ale co ja na to poradzę? Nie umiem inaczej.

– Przestań, nie jesteś głupkiem – pokręciła głową. – Już ci to mówiłam. Po prostu źle trafiłeś, bo Daria nie jest warta tego, co do niej czujesz, ale jeśli chodzi o całą resztę, to nie ma w tym nic głupiego ani naiwnego.

– Ja bym mógł odpuścić bardzo dużo rzeczy – ciągnął smutno Tom. – We wszystkim bym się dostosował, żeby miała tak, jak chce. Jakby mi powiedziała, że mam wieczorami siedzieć w domu, to bym się nie rzucał tak jak Chudy, tylko bym siedział… no bo co by mi szkodziło? To by mi nawet pasowało.

– Taką widocznie masz naturę – uśmiechnęła się Iza. – Jesteś domatorem, a Łukasz to poszukiwacz przygód. Prawda, że tutaj radykalnie się różnicie. Ale z drugiej strony on też za bardzo to wszystko upraszcza, bo wcale nie jest tak, że wszystkie kobiety lubią domatorów.

– Ja bym mógł dla niej wszystko… wszystko, co by chciała – mówił dalej z rozrzewnieniem Tom, puszczając jej uwagę mimo ucha. – Może nie umiem być… no, romantyczny… ale wszystko inne, co tylko mogę i umiem, to bym jej dał. Co by mi kazała, to bym robił, nawet bym nie pytał, po co i na co. Tylko co z tego, Iza? Co z tego, jak ona właśnie chce, żebym był romantyczny? A taki to ja, kurde, nie umiem być… za cholerę nie umiem. I to jest moje największe nieszczęście.

Westchnął ciężko, pokręcił głową i zamaszystym gestem wlał sobie do gardła resztę piwa ze szklanki.

– Nieszczęście, Tomciu, to na pewno nie – zapewniła go Iza, wyjmując mu z rąk pustą szklankę i odstawiając ją na podłogę obok butelki po piwie. – Tyle razy już ci mówiłam, że jesteś bardzo fajny chłopak, a że masz taki charakter a nie inny, to już nic się na to nie poradzi. Każdy człowiek jest, jaki jest, i jeśli Darii to nie pasuje, to… co zrobić? Nie zmienisz dla niej swojej natury, a zresztą to przecież nie o to chodzi.

– No wiem – pokiwał smutno głową. – Ale powiedz mi, Iza… myślisz tak samo jak ja, że to już jest nie do odratowania, prawda?

– Niestety tak – przyznała z westchnieniem. – Przykro mi to mówić, bo widzę, że to cię ciągle mocno trzyma, ale moje zdanie nie zmieniło się od poprzedniego razu. Daria nie jest ciebie warta, Tomek. To nieodpowiedzialna osoba, która lubi bawić się uczuciami innych i chyba ma z tego jakąś głupią satysfakcję, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Gdyby była odpowiedzialna, to nie powinna była w ogóle tego zaczynać, a przynajmniej teraz już dać ci spokój, a nie ciągle mieszać ci w głowie.

– No – szepnął z bólem Tom. – Ja po tym telefonie czuję się jeszcze gorzej i serio żałuję, że do niej zadzwoniłem. To mnie tak cholernie rozpieprzyło…

– Sam widzisz. Dlatego ja nadal uważam, że powinieneś odpuścić i zrobić wszystko, co tylko możesz, żeby jak najszybciej się z tego wyleczyć. Zapomnieć o Darii i już nigdy więcej nie szukać z nią kontaktu. To naprawdę do niczego dobrego nie doprowadzi.

– Ech… przynajmniej konkretna odpowiedź – westchnął Tom. – Wiem, że masz rację, chociaż to tak boli, że aż mnie rozrywa. Chudy też mi radził, żebym jak najszybciej się otrząsnął, a jak już muszę się zadawać z kobietami, to żebym przynajmniej na drugi raz uważał, w co się pakuję.

– I tu całkowicie zgadzam się z Chudym – przyznała spokojnie Iza.

– Tylko powiedz mi, jak ja mam to zrobić? – jęknął ochroniarz, schylając głowę niemal do wysokości kolan i obiema rękami zakrywając twarz. – Przecież próbuję i próbuję… chciałbym zapomnieć, wyleczyć się… i nie daję rady…

– Biedaku – szepnęła ze współczuciem, podnosząc rękę i gładząc go po króciutko obciętych włosach, których ostre końcówki aż zakłuły ją w palce. – Ja przecież cię rozumiem… Wiem, jak ciężko jest z czegoś takiego wyjść, ale uwierz mi, to jest możliwe. Dasz radę, Tomek. Słyszysz? Dasz radę. Oczywiście powoli, spokojnie… nie z dnia na dzień, bo tak faktycznie się nie da. Ale na koniec dasz radę i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. To jest tylko kwestia czasu i wewnętrznego nastawienia, a z ciebie jest silny facet, który nie da sobie w kaszę napluć. Prawda?

Tom pokiwał głową twierdząco, nie odsłaniając twarzy.

– Tak będzie, Tomciu – mówiła ciepło, wciąż gładząc go po spuszczonej głowie. – To na pewno jeszcze trochę potrwa, ale wyciągniesz się z tego i jeszcze znajdziesz swoją… swoją dobrą drogę – dokończyła ciszej. – A powiedz mi coś jeszcze. Czy te dwie dziewczyny, koleżanki Darii, nadal do nas przychodzą i podpatrują, co robisz?

Zadawszy to pytanie, cofnęła rękę i usiadła prosto, czekając na odpowiedź. Tom powoli podniósł głowę i oderwał dłonie od twarzy. Była wymięta i zaczerwieniona, ale spokojna.

– Aha. Ostatnio były dwa razy – odpowiedział rzeczowo. – Raz jakoś w połowie lipca i drugi raz pod koniec, zaraz przed tym, jak wróciłaś z urlopu.

– Zaczepiały cię?

– Nie. Ja ich też nie zaczepiałem i w ogóle udawałem, że ich nie widzę.

– Bardzo dobrze – pochwaliła go. – I dalej tak trzymaj.

– Była też ta twoja kumpela… Emilka – przypomniał sobie Tom. – Tak jakoś ze dwa tygodnie temu, zajrzała tu z chłopakiem. Nawet mi go przedstawiła.

– Aha – uśmiechnęła się Iza, przypominając sobie to, co mówiła jej niedawno Beata. – Jacek. Słyszałam o nim, chociaż jeszcze nie miałam okazji go poznać. Jest w porządku?

– No, Jacek – przyznał. – Ona już mi wcześniej o nim opowiadała. No wiesz, wtedy, co myślała, że z nią zerwał. Nie no… ogólnie spoko chłopak. Taki trochę chuchrowaty, jednym palcem bym go skosił, ale widać, że jej się podoba, no to super. Iza?

– Hmm?

– Mogę o coś zapytać przy okazji?

– Jasne, pytaj.

– Chodzi mi o tę Emilkę – wyjaśnił nieco zmieszany. – Trochę mi głupio zadawać takie pytania, bo to twoja dobra kumpela z liceum, ale od urodzin szefa to mnie strasznie męczy i w końcu muszę wiedzieć. Bo może pamiętasz, że wtedy one obie z tą drugą… już zapomniałem, jak się nazywała…

– Beata – podpowiedziała mu spokojnie Iza.

– A tak, faktycznie, Beata! – przypomniał sobie, klepiąc się dłonią w czoło. – Jasne. No to wtedy, na urodzinach szefa, one we dwie gadały z tamtymi. Z tymi koleżankami Darii, znaczy się. Nawet siedziały razem przy stoliku, a potem opowiadały nam o niej. Ty też przy tym byłaś, pamiętasz?

– Tak, pamiętam – skinęła głową. – Beti i Emi znają się z tamtymi z uczelni.

– O, i właśnie o to mi chodzi! – podchwycił z ożywieniem Tom. – Bo ja to muszę wiedzieć, Iza. Powiedz mi… czy tym dziewczynom można ufać?

– Ufać? – zdziwiła się. – W jakim sensie?

– No w takim, że nie są dogadane z tamtymi – wyjaśnił jej niepewnie Tom. – Nie wiem… ciągle mi to chodzi po głowie i mam kaca, że mogłem dać się wkręcić jak przedszkolak. Wtedy sporo gadaliśmy z Emilką… no wiesz, wtedy, co była smutna, bo myślała, że ją ten Jacek puścił w kanał… a ja też miałem doła przez Darię… i w sumie dosyć dużo jej o niej opowiedziałem. A potem, jak zobaczyłem je razem, we cztery przy jednym stoliku, jak gadały między sobą i gapiły się na mnie, to myślałem, że mnie szlag trafi. Od razu pożałowałem, że tak szczerze gadałem z tą Emilką, że tyle jej powiedziałem osobistych rzeczy… jak jakiś łatwowierny głupek.

– Aha, rozumiem – pokiwała głową Iza. – Myślałeś, że są w zmowie z tamtymi? Nie, o to się nie martw, Tomciu, nie ma takiej opcji. Emi taka nie jest, a Beti tym bardziej. To są dobre dziewczyny ze złotymi sercami, znam je od lat i mogę ci zagwarantować, że na pewno nie spiskują z nikim przeciwko tobie. Tym bardziej, że tamtych dwóch wcale nie lubią, a jeśli chodzi o Darię i ciebie, to mają takie samo zdanie jak ja.

– Gadałaś z nimi o tym? – zaniepokoił się Tom.

– Trochę – odparła ostrożnie. – Na tyle, na ile same pytały. A właściwie to tylko Beti, jak się z nią ostatnio widziałam, bo Emili wtedy nie było.

– Beata pytała o mnie i o Darię? – zdziwił się ochroniarz. – Kiedy?

– Niedawno, jak byłam u siostry. Zdaje się, że nawet dokładnie w ten weekend, kiedy widziałeś tutaj Emi z Jackiem. Spotkałyśmy się z Beatą przypadkowo pod kościołem i nawet zabrała mnie na chwilę do tej ich nowej kliniki. Bo one zakładają u siebie na wiosce klinikę dla zwierząt – dodała wyjaśniająco.

– Tak, wiem – skinął głową Tom z miną znawcy tematu.

– No właśnie. Powiem ci, że fajnie tam mają, bardzo profesjonalnie to wygląda, a Beti wszystkiego pilnuje i trzyma interes twardą ręką. Zresztą musi, bo Emila ostatnio buja w obłokach i ciągle jej nie ma, więc wszystko spada na głowę Beaty. Ale muszę przyznać, że świetna z niej gospodyni, wszystko ma rozplanowane, poukładane i zorganizowane tak, że firma będzie chodzić jak w szwajcarskim zegarku.

– Ale dlaczego pytała o mnie i o Darię? – pokręcił głową zdezorientowany Tom.

– O Darię to było tylko przy okazji – zaznaczyła Iza. – Bo głównie chodziło o ciebie.

– O mnie? – zdumiał się jeszcze bardziej.

– Aha – uśmiechnęła się, uznając, że powtórzenie Tomowi komplementów usłyszanych od Beaty nie będzie niczym zdrożnym, a wręcz może pomóc mu odrobinę podbudować nadwątlone poczucie własnej wartości. – Co w tym dziwnego? Beti jest pod ogromnym wrażeniem twojej osoby, zwłaszcza twoich mięśni, ale też, jak mówi, twojego miłego charakteru. No co? Nie patrz tak na mnie, Tomciu, przecież nie zmyślam, naprawdę tak powiedziała. Zazdrości nam, że mamy cię w zespole Anabelli, bo sama też szuka kogoś takiego do swojej kliniki. To jest bardzo konkretna dziewczyna, mówię ci! Klinika niedługo się otwiera, więc już teraz rozgląda się za pracownikami do swojej ekipy, a to wcale nie jest takie proste, bo ona koniecznie chce ją stworzyć według własnego pomysłu. Ma być tak i tak, co do joty, koniec kropka. I według tej jej wizji, w jej idealnym zespole pracowniczym jest miejsce właśnie dla kogoś takiego jak ty.

– Jak ja… – szepnął oszołomiony Tom.

– Mhm – potwierdziła, obserwując spod oka jego mile zaskoczoną minę. – Możesz być dumny, bo Beti to bardzo stanowcza i twarda dziewczyna, byle czym się nie zadowoli, a ciebie akurat przyuważyła sobie wyjątkowo. Mówi o tobie jako o przykładzie idealnego ochroniarza i męskiego pomocnika w cięższych pracach, dokładnie takiego, jakiego by potrzebowała. Nawet prosiła, żebym rozejrzała się dla niej za kimś podobnym, i powiedziała… czekaj, jak to było?… aha, że gdyby dało się sklonować Tomka, to jeden egzemplarz wzięłaby dla siebie w ciemno! – zaśmiała się. – Oczywiście wie, że my cię absolutnie z Anabelli nie puścimy, poza tym i tak nie byłoby o czym mówić, bo ta ich klinika jest sto kilometrów stąd. Więc tak tylko sobie żartowała, ale faktem jest, że chętnie widziałaby w swojej ekipie kogoś podobnego do ciebie. Tak czy inaczej możesz być pewien, że Beti jest ci w stu procentach życzliwa, a co do Emi, to ona też na pewno niczego nie przekablowała tamtym, o to możesz być spokojny. Jeśli komuś powtórzyła coś z waszej rozmowy, to ewentualnie tylko Beacie, a Beata na pewno zachowa to dla siebie.

Mówiąc to, podniosła się na chwilę z kozetki, by sięgnąć po odstawioną na krzesło szklankę z wodą, i aż syknęła z bólu, jaki sprawiły jej zablokowane w jednej pozycji nogi.

– A niech to, ależ mnie te nogi nawalają! – mruknęła, siadając z powrotem obok znieruchomiałego jak posąg Toma. – Zasiedziałam się i teraz ciężko się ruszyć, chociaż dzisiaj i tak jest trochę lepiej, wczoraj myślałam, że do domu nie dojdę. Czekaj, która godzina?

Podniosła się raz jeszcze, tym razem ostrożniej, i sięgnęła po leżący na blacie biurka telefon, by sprawdzić godzinę.

– Cholera, trzecia dwadzieścia – pokręciła głową z dezaprobatą, znów opadając na swoje miejsce i wyciągając przed siebie obolałe nogi. – Czas już chyba się zbierać, co, Tomciu? Fajnie się gada, ale zanim dowleczemy się do domu, będzie czwarta i jutro się nie wyśpimy.

Tom nie odpowiedział, jakby zupełnie jej nie słuchał, i dalej siedział nieruchomo, wpatrując się w czubki swoich wielkich czarnych glanów.

– Tomek! – szturchnęła go łokciem. – Mówię do ciebie.

– Co? A tak – ocknął się. – Sorry, Iza… Co mówiłaś?

– Mówiłam, że czas zbierać się do domu – powtórzyła cierpliwie. – Jest dwadzieścia po trzeciej, a musimy jeszcze zamknąć lokal.

– Jasne – pokiwał głową, podnosząc się ciężko z kozetki. – Uch… ale mnie giry bolą! Już lecimy, Iza, w ogóle to sorry, że tyle cię tu zatrzymałem. Pomogę ci pozamykać i podprowadzę cię na chatę, żeby żaden zbir cię nie napadł o tej porze. Wielkie dzięki za rozmowę i za piwko – dodał z powagą. – To mnie dzisiaj niesamowicie postawiło do pionu, zupełnie inaczej się czuję. Jesteś super babka, serio.

Iza uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo i schyliła się, żeby podnieść z podłogi pustą butelkę i szklankę po piwie.

– Pamiętaj, że jeśli tylko mogę pomóc ci rozmową, to zawsze chętnie to zrobię – zapewniła go, odstawiając naczynia na biurko i kierując się w stronę wyjścia z gabinetu. – Tylko następnym razem spróbujemy bez piwa, okej? Teraz jesteś po dwóch, więc masz lepszy humor, ale nie ma gwarancji, że to będzie trwałe.

– Będzie – odparł spokojnie Tom, otwierając i przytrzymując przed nią drzwi. – A na pewno starczy mi na ładnych parę dni. Już dawno z nikim tak się nie wygadałem, czuję się, jakbym ważył dwadzieścia kilo mniej. Dzięki, Iza.

– Dwadzieścia kilo mniej? – uśmiechnęła się z przekąsem, taksując wzrokiem jego ogromną sylwetkę. – Jak na ciebie to mało. Następnym razem powalczymy o czterdzieści!

Roześmiali się oboje i zgodnie ruszyli na salę, żeby powyłączać ostatnie światła i sprawdzić, czy na pewno zostały zamknięte główne drzwi wejściowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *