Anabella – Rozdział CX
Dźwięk przychodzącego smsa przerwał Izie składanie ubrań, które przyniosła po praniu do swojego pokoju na stancji. Jako że miała do dyspozycji dwie wolne godziny po niedzielnym obiedzie z panem Stanisławem, postanowiła wykorzystać to pasmo na poukładanie rzeczy w szafie, w której ostatnio z braku czasu zrobił się bałagan. W chwili gdy przyszedł sms, kończyła właśnie składać przedostatni sweter, odłożyła go zatem na krzesło i sięgnęła po telefon. Wiadomość była od Michała.
Iza, mogę zadzwonić na chwilę? M.
Odczytując smsa, Iza uświadomiła sobie, że była to pierwsza wiadomość od niego od czasu, kiedy w przeddzień jej wyjazdu z Korytkowa rozmawiali przez telefon. To było już przecież ponad tydzień temu! Prawie dziewięć dni! Jak to możliwe, że w ogóle nie odczuła upływu tego czasu? Tak jakby rozmawiała z nim wczoraj… Zerknęła kontrolnie na godzinę i widząc, że do wyjścia do pracy ma jeszcze prawie godzinę, odpisała bez wahania.
Jasne, Misiu.
Sekundę później w odpowiedzi rozbrzmiał dzwonek telefonu. Odebrała natychmiast, w połowie pierwszego sygnału. Zupełnie jak kiedyś, ponad pięć lat temu, kiedy oboje chodzili do innych szkół oddalonych o sześćdziesiąt kilometrów, a on dzwonił do niej co wieczór. Wówczas czekała na te telefony jak na szpilkach i zawsze odbierała od razu, niecierpliwie, spragniona tego, by jak najszybciej go usłyszeć.
– Cześć, kochanie – jego ciepły głos brzmiał również tak samo jak wtedy, jakby w magiczny sposób cofnęła się w czasie. – Nie przeszkadzam ci?
– Nie, Misiu. Mam teraz wolne pół godziny, mogę spokojnie porozmawiać. Miło mi, że dzwonisz. Mam nadzieję, że z dobrymi wieściami?
– I tak, i nie – odparł dyplomatycznie Michał.
– To znaczy? – zaniepokoiła się.
– Nie no… ogólnie jest okej. Tylko trochę mi się plany nałożyły i właśnie dzwonię, żeby to z tobą skonsultować. Chodzi o to, że udało mi się wkręcić na takie jedno ważne spotkanie biznesowe – wyjaśnił. – A dokładniej na zjazd przedsiębiorców hotelarzy. No wiesz… to jest takie prestiżowe wydarzenie z mojej branży, można tam nawiązać ful kontaktów i w ogóle wbić na szerszy rynek.
– Ach, to świetnie! – ucieszyła się. – Moje gratulacje!
– Dzięki – odparł z satysfakcją w głosie. – Fakt, że nie każdego tam przyjmują, to dość elitarne środowisko, więc jest się z czego cieszyć. Dla mnie to jest o tyle ważne, że pojadę tam jako ja, a nie jako przedstawiciel mojego ojca, więc kontakty, które nawiążę, będą moimi własnymi kontaktami, a nie jego. Rozumiesz. Budowanie osobistych relacji w biznesie to podstawa marketingu.
– Oczywiście – zgodziła się Iza. – To dla ciebie wielka szansa na wejście w środowisko.
– Dokładnie. Dlatego muszę tam być i będę. Tyle że to się odbywa w Poznaniu, czyli trzeba będzie się kopsnąć spory kawałek samochodem.
– Ale to chyba nie problem, prawda? – zdziwiła się. – Zwłaszcza dla ciebie. Masz szybkie auto, a Poznań nie jest na końcu świata.
– Nie, to żaden problem – odparł z zakłopotaniem. – Chodzi o coś innego. Bo widzisz… ten zjazd jest zaplanowany na weekend od dwudziestego pierwszego do dwudziestego trzeciego sierpnia, a właśnie wtedy, dwudziestego trzeciego, są chrzciny twojej siostrzenicy.
– Ach… rozumiem – szepnęła Iza.
– A jak na pewno wiesz, dostałem od twojej siostry zaproszenie na tę imprezę. Moi starzy zresztą też. Chyba mówiła ci o tym?
– Tak, mówiła.
– No właśnie – westchnął. – I teraz mam problem, bo wczoraj wieczorem dostałem potwierdzenie, że przyjęli mnie na ten zjazd hotelarzy. Wcześniej kompletnie nie zajarzyłem, że to ma być akurat w te dni, ale tak czy siak głupio by się było wycofać, nie?
– Pewnie, że głupio – przyznała energicznie Iza, która, odkąd zrozumiała, o co mu chodziło, ani przez sekundę nie wahała się, jak powinna mu odpowiedzieć. – Nie ma opcji, żebyś się wycofał, Misiu, to jest przecież ważna rzecz, chodzi o przyszłość twojej firmy. Nie martw się tymi chrzcinami, Mela przecież nie pogniewa się o twoją nieobecność, a jakby co, to sama z nią porozmawiam i wszystko jej wyjaśnię.
Ostatnie słowa wypowiedziała ciszej, czując, jak na serce opada jej ogromny kamień. Rozmowa z Amelią… obiecana rozmowa, do której dołączał teraz kolejny temat, czyniąc ją tym bardziej niezbędną i nieuniknioną…
– Dzięki, Iza – odparł z ulgą Michał. – Wiedziałem, że na ciebie zawsze można liczyć. Bylebyś nie pomyślała, że szukam pretekstu, żeby zwiać z waszej imprezy dlatego, że nie chcę na niej być. Chciałbym, naprawdę. Wiadomo, że nie przepadam za towarzyskimi wyjściami z moimi starymi, ale akurat w tym przypadku chętnie bym poszedł na ten chrzest i potem do was na przyjęcie. Zwłaszcza że ty tam będziesz – dodał znacząco. – No, ale co poradzę, że tak mi się akurat powaliło z tymi terminami? A do Poznania jadę przecież nie dla przyjemności, tylko w interesach.
– Oczywiście – odpowiedziała ciepło Iza. – Nie przejmuj się tym, Misiu, naprawdę nie ma o czym mówić.
– Ale jest na szczęście jedna mała furtka – kontynuował Michał. – Bo zjazd zaczyna się w piątek wieczorem kolacją, a kończy w niedzielę obiadem i potem już się rozjeżdżamy. Więc liczę na to, że jak wskoczę w samochód i dobrze depnę po garach, to koło osiemnastej albo dziewiętnastej będę z powrotem w Korytkowie i jeszcze dam radę zobaczyć się z tobą. Na chrzciny nie zdążę, to pewne, ale z tobą bardzo chciałbym się spotkać. Tak chociaż na chwilę… hmm? Co ty na to, Izulka?
– W niedzielę wieczorem? – zawahała się Iza, mimo woli zastanawiając się, jak wytłumaczy to wszystko Amelii.
– No. Tak koło dwudziestej, może dwudziestej pierwszej. Wtedy już powinienem na bank być w Korytkowie. Proszę, Iza, obiecaj mi to – dodał nalegająco. – Znowu tyle muszę na ciebie czekać… nie chciałbym, żeby przez ten mój wyjazd do Poznania całkiem uciekła nam ostatnia okazja do zobaczenia się w wakacje na żywo. Bo potem zostanie już wrzesień, jak pojadę na sesję do Lublina, ale to może być dopiero druga połowa.
– Okej – zgodziła się pogodnie. – Nie ma sprawy, Misiu.
– Stęskniłem się już za tobą – dodał Michał, zniżając głos. – Niby byłaś te trzy tygodnie w Korytkowie, ale co z tego? Ile miałem cię dla siebie? Tyle co nic. W ogóle od ładnych paru miechów to ty tylko ciągle mi uciekasz. Oczywiście nie mówię, że to wszystko twoja wina – zaznaczył – bo ostatnio to głównie ja zawalałem nasze spotkania, ale prawda jest taka, że ciągle ktoś z nas ma coś pilnego do zrobienia, a przez to nie mamy czasu dla siebie. No wiesz… na to, żeby pociągnąć nasze prywatne sprawy – wyjaśnił znacząco. – Non stop tylko praca, praca, praca, a u ciebie jeszcze pomoc innym. Pomyśl, Izka… dla innych flaki byś z siebie wypruła, a sama co z tego masz? Nic. Wiadomo, że siorze wypadało pomóc w ciężkim czasie, ale ogarnianie Agnieszki w Radzyniu to już mogłaś sobie darować, byłaś przecież na urlopie. Ja co prawda też nie jestem lepszy – przyznał lojalnie. – Mogłem odpuścić parę rzeczy, wyluzować… ale z drugiej strony sama widziałaś, jak mi się pofajdało w interesie. Takie syfy trzeba załatwiać od ręki, podstawowa zasada, nie? No to załatwiałem. I co? I dupa. Znowu mi uciekłaś. A teraz jeszcze tak pechowo wypadł mi ten Poznań, że muszę tam jechać akurat wtedy, kiedy ty przyjedziesz do Korytkowa…
Iza słuchała go w milczeniu, znajdując się w dziwnym stanie odrealnienia, które zamieniało jego słowa w odległy szum, mimo że w teorii słyszała i rozumiała każde z nich. Jedynym, co przebijało jasno do jej myśli, było przekonanie, że jeśli chodzi o ten brak czasu, to on ma całkowitą rację i że tak rzeczywiście nie powinno być. Tylko co mogła z tym zrobić? Doba trwa tylko dwadzieścia cztery godziny i nie da się jej wydłużyć… Fakt, że ciągle brakowało jej czasu – ale przecież nie tylko dla Michała, na inne ważne sprawy też! Takie już było życie, toczyło się w tak szybkim tempie, że trudno było nad wszystkim zapanować. Owszem, spotkania z Michałem teoretycznie powinny być dla niej kwestią priorytetową, dla której powinna być gotowa rzucać w kąt wszystko inne i biec do niego o każdej porze dnia i nocy, ale jednak co innego teoria, a co innego praktyka. Nie zawsze tak się dało, obowiązki to w końcu obowiązki. On zresztą też to rozumiał, miał ten sam problem i przyznawał to wprost. Poza tym czy to naprawdę był jakiś wielki problem? Na wszystko przecież jeszcze będzie czas… jeszcze zdążą się sobą nacieszyć…
– Nie martw się, Misiu, na wszystko jeszcze będzie czas – odpowiedziała mu łagodnie dopiero co pomyślaną myślą. – Przecież mamy przed sobą całe życie.
– No… niby tak – mruknął bez przekonania Michał, jakby nieco zbity z tropu. – Ale wiesz, że ja nie lubię długo czekać. I powiem ci, Iza, już tak bez ściemy, że po tym twoim urlopie mam zajebistego doła. Nie mogę przeboleć, że wszystko tak się powaliło i wyszło całkiem inaczej, niż sobie wyobrażałem. Zupełnie inaczej… mówiąc krótko, do bani.
– Aż tak? – zdziwiła się.
– No dobra, okej, może przesadzam – zreflektował się. – Fakt, że niektóre rzeczy były fajne i trochę spraw pchnęło się do przodu. Ale jak dla mnie to i tak za mało. Za mało, słyszysz? Ja tak nie mogę. I nawet nieważne, czyja to wina, moja czy twoja, trzeba coś z tym zrobić, bo normalnie szlag mnie trafi.
Iza milczała, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Wyrzut w jego głosie brzmiał bardzo szczerze, tak jakby dopiero teraz odsłonił przed nią swoje prawdziwe myśli, które wcześniej krył pod maską cierpliwie czekającego adoratora. No tak, znała go przecież… Zawsze taki był, wszystko, czego pragnął, musiał mieć od razu i w całości, bez rozmieniania się na drobne. Niecierpliwy i zachłanny – czy nie właśnie takiego kochała go od lat? Ba! Ta jego niecierpliwość wręcz powinna jej pochlebiać…
– Powiedz mi, dlaczego nie możemy wrócić od razu do tego, co było kiedyś? – ciągnął Michał z żalem podszytym nutą pretensji, jakby nagle puściła mu jakaś blokada. – Niewystarczająco już mnie ukarałaś za to, jaki byłem głupi? To przecież było dawno, Iza. Dawno – powtórzył z naciskiem. – Teraz jest inaczej.
Jego nalegająco-niezadowolony ton, który tak doskonale znała i który dawniej za każdym razem skutecznie stawiał ją do pionu, teraz również wywołał w jej sercu mimowolne wyrzuty sumienia.
– Tak… wiem, Misiu – odpowiedziała cicho.
– No okej – udobruchał się natychmiast. – Sorry, może trochę za bardzo pojechałem, nie powinienem tak przez telefon. Ale to tylko dlatego, że mi zależy – dodał tonem usprawiedliwienia. – I to bardzo.
– Mnie też – szepnęła ze ściśniętym sercem.
Na dłuższą chwilę na linii zapadła cisza, jakby oboje nie wiedzieli, co dalej mówić i jak się zachować. Michał miał rację – zdecydowanie to nie była rozmowa na telefon.
– No dobra, kończę, nie trzymam cię już – podjął w końcu neutralnym tonem. – Miałem zadzwonić tylko na chwilę, żeby skonsultować z tobą sprawę Poznania, a znowu rozgadałem się jak stara baba. To co? Widzimy się dwudziestego trzeciego wieczorem w Korytkowie?
– Tak jest, Misiu – odpowiedziała skwapliwie. – Wyślesz mi z trasy smsa, kiedy dokładnie będziesz, i umówimy się konkretnie, okej?
– Jasne. Umowa stoi. A powiedz mi coś jeszcze… – dodał z wahaniem.
– Hmm?
– Widziałaś się może w Lublinie ze Zbychem?
– Nie – odparła zdziwiona. – Dlaczego miałabym się z nim widzieć? Nie utrzymuję z nim bliższych kontaktów, a zwłaszcza teraz, po tym, co się stało. Pewnie spotkamy się dopiero w październiku po powrocie na zajęcia.
– Nie no, spoko – odparł z dyskretną satysfakcją w głosie. – Tak tylko zapytałem. Dobra, nie będę ci już przeszkadzał. Wychodzisz teraz gdzieś, tak?
– Mhm. Wychodzę do pracy.
– Do pracy – mruknął z niechęcią. – Widzę, że ten upierdliwiec Błaszczak nawet w niedzielę nie daje ci pożyć?
– Akurat nie ma go w Lublinie – odpowiedziała spokojnie. – Wyjechał na dwa tygodnie, musimy radzić sobie sami.
– Ach, wyjechał… – zdziwił się lekko Michał. – No to git, tym lepiej. Trzymaj się, Izulka, dzięki za rozmowę i jesteśmy w kontakcie. Do zobaczenia za dwa tygodnie.
– Do zobaczenia, trzymaj się, Misiu.
Zakończywszy połączenie, poderwała się z miejsca, natychmiast zapominając o wszystkim, o czym przed chwilą rozmawiali. Uderzona incydentalną uwagą o Majku i jego nieobecności w Lublinie, w nagłym przebłysku świadomości przypomniała sobie o kwiatkach do podlewania w jego mieszkaniu i fakcie, że przecież była już niedziela, a ona ostatni raz była tam w środę! Od tego czasu minęły już cztery dni, które w nawale pracy przemknęły jej tak szybko, że niemal nie ich zauważyła, podobnie jak tydzień z okładem, jaki upłynął od poprzedniej rozmowy z Michałem. Był to niewątpliwie kolejny dowód na to, że narzuciła sobie zbyt szybkie tempo i już przestawała panować nad własnym czasem, to jednak nie zaprzątało jej głowy w tym momencie. Liczyło się tylko to, że po czterech dniach od ostatniego podlewania, w środku nadal upalnego lata i w szczelnie zamkniętym mieszkaniu na trzecim piętrze, kwiaty Majka były już pewnie na granicy przeżycia bez wody.
„Cholera!” – pomyślała z niepokojem, pakując szybko do torebki telefon i narzucając na siebie ubrania, które na szczęście wcześniej przygotowała sobie na poręczy krzesła. – „Cztery dni! Kiedy to zleciało? Mam wrażenie, że byłam tam wczoraj! Nieważne, muszę jechać, wpaść tam chociaż na pięć minut i podlać mu te kwiatki! Co za niedopuszczalne zaniedbanie! Oby tylko nie było za późno!”
Nie przejmując się ani trochę, czy zdąży na umówioną godzinę w pracy, zebrała szybko swoje rzeczy i pożegnawszy się z panem Stanisławem, który czytał sobie gazetę w salonie, pośpiesznie wyszła z domu. Ponieważ peugeot, z którego korzystała w takich okazjach, na stałe stacjonował pod Anabellą, a ona nie miała już wolnego czasu, by po niego iść, udała się na pobliski postój taksówek, w duchu modląc się, żeby chociaż jedna była tam do dyspozycji od ręki.
Na szczęście taksówek zastała do wyboru kilka, wskoczyła zatem w pierwszą z nich, podając szybko adres Majka. Nie pamiętała już o zakończonej przed chwilą rozmowie z Michałem, o jego wyjeździe do Poznania i nieobecności na chrzcinach Klary, na które z takim poświęceniem zaprosiła go Amelia, ani o wyrzutach, jakie jej poczynił, ani nawet o czułych słowach, które skierował do niej po raz kolejny, podkreślając, jak bardzo mu na niej zależy. W głowie miała tylko jedną myśl – żeby oddane pod jej opiekę kwiaty w mieszkaniu Majka nie zwiędły nieodwracalnie z braku wody. Jak bowiem mogłaby spojrzeć w oczy przyjacielowi, który tak jej w tym względzie zaufał? W tym – jak i we wszystkim innym. Nie mogła przecież go zawieść! Zwłaszcza że fiołki od babci miały dla niego wartość sentymentalną, a ten trzeci kwiat… trzeci kwiat być może też…
Znów przed jej oczami mignęła twarz Werci, a raczej Wercio-Ani… wciąż ta sama… Odepchnęła szybko od siebie ten obraz i nerwowym gestem otworzyła torebkę, aby sprawdzić, czy na pewno ma klucze. Były. Musiały zresztą być, przecież na stałe nosiła jej w jednej z przegródek zamkniętych na zamek błyskawiczny, żeby zawsze mieć je pod ręką.
Droga taksówką na osiedle Majka dłużyła jej się niemiłosiernie, mimo że to nie było daleko, a ulice miasta w niedzielne popołudnie były relatywnie puste.
– Chmurzy się, widziała pani? – zagadnął taksówkarz. – W nocy ma być deszcz.
– Tak – przyznała w roztargnieniu. – Wczoraj w nocy był czerwony księżyc za mgłą, a to zwykle zapowiada zmianę pogody.
– Tak pani mówi? – uśmiechnął się taksówkarz. – Nie wiem, nie widziałem… Ale że się chmury zbierają, to każdy widzi, chociaż u nas w Lublinie to czasem tak jest, że zbiera się, zbiera, a potem przechodzi bokiem. Zobaczymy. Ja to bym nawet chciał, wie pani, żeby trochę deszczu polało, bo mamy z żoną działkę i już zwariować można z tym podlewaniem roślin. Co drugi dzień trzeba tam jeździć, bo teraz sucho w powietrzu jak diabli i jak się nie podleje, to wszystko schnie na wiór.
– To prawda – odpowiedziała ponuro Iza zmrożona tymi słowami, które były tak dokładnym odzwierciedleniem jej myśli, że chyba nie mogły być do końca przypadkowe.
– Czasem wystarczy jeden dzień się spóźnić i roślina bez wody już się nie podniesie – kontynuował taksówkarz, skręcając na światłach w lewo w osiedle Majka. – Tyle dni już ten upał, sucho jak na Saharze, a w radiu mówili, wie pani, żeby do lasów nie wchodzić, bo teraz zagrożenie przeciwpożarowe.
Kiedy taksówka podjechała pod blok Majka, Iza poprosiła kierowcę, by poczekał na nią kilka minut, ponieważ będzie kontynuować kurs, i pośpiesznie udała się na górę. W mieszkaniu znów było duszno i sucho od upalnego słońca świecącego przez kilka dni przez zamknięte okna. Z niepokojem udała się do kuchni, by w pierwszej kolejności sprawdzić stan stojących na stole fiołków alpejskich, które, w jej ocenie, były delikatniejsze i bardziej wymagające od przypominającej morską trawę tajemniczej rośliny z salonu. Na szczęście kwiaty, choć ziemia w doniczkach wyschła już na wiór, a po liściach i fioletowo-białych płatkach widać było, że potrzebowały wody, nie wykazywały jeszcze żadnych oznak niebezpiecznego więdnięcia. Na ten widok Iza odetchnęła z tak wielką ulgą, że niemal usłyszała głuchy łoskot przysłowiowego kamienia spadającego jej z serca.
„Bogu dzięki!” – pomyślała uspokojona, sięgając po szklankę i nalewając do niej wody z kuchennego kranu. – „Nic im nie jest… chociaż dzisiaj to mógł być naprawdę ostatni moment. Ten facet z taryfy ma rację, przy takim suchym powietrzu jeden dzień spóźnienia i można zawalić sprawę. Uff… szefie, wybacz mi to. Na drugi raz nie będę taka głupia, żeby polegać na swojej pamięci, nastawię sobie powiadomienie w telefonie.”
Podlawszy troskliwie fiołki, z kolejną szklanką wody udała się do salonu, gdzie stał trzeci powierzony jej opiece kwiat. On również był w całkowicie dobrej formie, choć ziemia była tak samo wyschnięta i wymagająca natychmiastowego nawilżenia. Iza ostrożnie wlała wodę do doniczki i odstawiwszy pustą szklankę na stół, delikatnym gestem przejechała po brzegu jednego z długich liści.
„Skąd go masz?” – przebiegło jej przez głowę. – „Ktoś ci go dał?”
Znów ta twarz o rysach Ani połączonych z rysami Werci… Cofnęła się od stołu jak oparzona i pośpiesznie wycofała się do przedpokoju, gdzie, chwyciwszy odłożoną na szafkę torebkę, wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Musiała się śpieszyć, przecież czekała na nią taksówka.
„Dobrze, że postawiłam te fiołki na stole” – myślała, zbiegając po schodach. – „Gdybym zostawiła je na parapecie, różnie mogłoby być…”
Kiedy taksówka mknęła już w stronę ścisłego centrum miasta, nerwy Izy uspokoiły się powoli, a podskórne napięcie, z którym jechała do mieszkania Majka, ustąpiło miejsca uldze i poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Jako że kierowca teraz już nie zabawiał jej rozmową, mogła wyciszyć się na tych kilka minut przed pracą, patrząc przez boczną szybę auta na mijane ulice, i dopiero wtedy, niczym bumerang, wróciło do niej wspomnienie telefonicznej rozmowy z Michałem. Co ciekawe, głównym wątkiem, który tłukł jej się po głowie, nie były ani jego wyrzuty, ani nawet jej własne dylematy dotyczące jego osoby, ale myśl o obiecanej wcześniej, a teraz już nieuniknionej rozmowie z Amelią.
„Meli mimo wszystko będzie przykro” – myślała smutno. – „Tak się poświęciła, żeby zaprosić go na chrzciny razem z rodzicami, zrobiła to specjalnie dla mnie, a on się wymiksował, bo jedzie sobie do Poznania. No dobra, może to i ważne… dla niego, dla rozwoju jego firmy… okej. Ale Meli jednak będzie przykro i to ja, a nie on, będę musiała łagodzić sytuację. Boże drogi… jak ja jej o tym wszystkim powiem? Jak sobie pomyślę, że boję się rozmowy z własną siostrą, z moją ukochaną Melcią, to aż nie mogę w to uwierzyć! A jednak… Czy ja już zawsze będę musiała żyć z tym potwornym ściskiem w sercu?”
– Podjechać pani pod samą bramę? – zapytał taksówkarz.
– Tak, poproszę – ocknęła się Iza, sięgając po torebkę, gdyż taksówka zbliżała się już w okolice kamienicy przy Zamkowej sześć. – Bardzo panu dziękuję. Ile płacę?
***
– Jak sobie radzisz, Kami? – zapytała Iza, podchodząc do niezbyt jeszcze oblężonego baru, gdzie od dziś aż do końca urlopu Wiktorii pełną obsługę zapewniała Kamila. – Trzeba ci coś pomóc?
– Na razie nie – pokręciła głową barmanka. – Ale za godzinę, jak tak dalej pójdzie, pewnie jakaś pomoc by mi się przydała. Jeszcze nie czuję się pewnie, jak jestem bez Wiki.
– Okej, od dwudziestej stanę z tobą na bar – obiecała Iza. – Teraz zajrzę jeszcze na chwilę do Chudego, bo mam do niego sprawę, potem zerknę do kuchni… no i pogadam chwilę z Antkiem – skrzywiła się, wymieniając z Kamilą znaczące spojrzenia. – Bo z Karolą niestety się nie da, a on jak wsiąknie w ogarnianie dyskoteki, to do północy nawet nie będzie jak wymienić dwóch zdań.
– No tak – pokiwała głową Kamila. – Współczuję ci, mnie to by chyba szlag trafił, jakbym miała tak się z nimi użerać. W sumie i tak dobrze, że nie ma szefa – dodała z przekąsem. – Bo jak on by to zobaczył, to oboje mieliby przewalone, a ty może przynajmniej jakoś to załagodzisz.
Iza uśmiechnęła się smętnie i obydwie wróciły do swoich obowiązków. Tego wieczoru gorącym tematem w zespole Anabelli był głośny, żeby nie powiedzieć huczny powrót z urlopu Antka i Karoliny, którzy już od pierwszej minuty dali o sobie znać w spektakularny acz w pewnym sensie typowy dla siebie sposób. „Huczność” ich powrotu należało bowiem rozumieć w dosłownym sensie jako huk dwóch stłuczonych na ścianie filiżanek, które, wymierzone przez Karolinę w Antka, na szczęście niecelnie, tym razem były puste, to zaś znacząco ograniczyło straty, na jakie płomienna para po raz kolejny naraziła firmę Majka. Naturalnie nikt z zespołu nie miał bladego pojęcia, o co się pokłócili, gdyż stało się to jeszcze przed przybyciem do pracy, natomiast uwadze nikogo z kolegów nie mogło umknąć, że oboje zameldowali się na swoich stanowiskach w wyjątkowo podłym nastroju – Karolina wściekła jak furia, Antek przybity jak pies.
Kiedy po nieplanowanym podlewaniu kwiatów u Majka Iza przybyła do pracy z kilkoma minutami spóźnienia, trafiła wprost na burzliwą scenę rzucania filiżankami o ścianę korytarza zaplecza. To właśnie tam, ku uldze całego zespołu obawiającego się takich incydentów przy klientach, rozegrała się finałowa scena wielkiej kłótni między Antkiem i Karoliną, przy czym jej motorem była głównie ona, Antek bowiem, choć również mocno poddenerwowany, robił wszystko, żeby załagodzić sytuację. Pojawienie się na horyzoncie Izy, mimo że z wiadomych względów nie posiadało siły rażenia, jaką w tych okolicznościach miałaby obecność szefa, ostudziło emocje na tyle, że skłócona para przerwała kłótnię i z obrażonymi minami udała się do swoich obowiązków. Zważywszy, że Karolina, nadal wściekła jak osa, zignorowała polecenie Izy posprzątania korytarza zaplecza z rozbitej porcelany, zajęła się tym uczynna Zuzia, która miała już kończyć swoją popołudniową zmianę, ale w obliczu kryzysu została jeszcze pół godziny dłużej, by pomóc koleżankom w opanowaniu sytuacji.
– Karola znowu przegięła – skomentowała Ala przechodząca przez korytarz w towarzystwie Klaudii i Lidii, które uwijały się na bieżąco przy obsłudze zamówień. – A te filiżanki to już szczyt wszystkiego. Ma mega szczęście, że dzisiaj nie ma szefa. Iza przymknie oko, ale on to by się nieźle wkurzył, podejrzewam, że tym razem wyleciałaby już bez pardonu.
– I tak szef poszedł na ustępstwo, że dał im obojgu ten urlop, nie? – zauważyła Lidia, zręcznie poprawiając sobie na przedramieniu przeładowaną tacę. – Karolina nie powinna mu się tak odwdzięczać.
– Jasne, wszystko na Karolę! – skrzywiła się Klaudia. – A ta fujara Antek to co? Święty? Pewnie znowu on najbardziej namieszał, a teraz siedzi cicho i udaje niewiniątko!
Iza, która pochwyciła w przelocie ten fragment rozmowy, nie miała wątpliwości, że nie może „przymknąć oka”, lecz dla dobra firmy oraz samych zainteresowanych musi zdyscyplinować zarówno Karolinę, jak i Antka, aby nie dopuścić do kolejnych takich zachowań w przyszłości. Koleżanki miały rację – gdyby scena rozbijania filiżanek wydarzyła się przy szefie, który już raz okazał Karolinie wspaniałomyślność, przyjmując ją na powrót do pracy po poważnym akcie nielojalności, prawdopodobnie jej praca w Anabelli skończyłaby się jeszcze tego wieczoru.
„Ja to przy szefie jestem totalnym miękiszonem” – pomyślała bez cienia frustracji, a nawet z lekkim rozbawieniem. – „Wszyscy w ekipie dobrze o tym wiedzą i to ich bardzo urządza. Słuchają się mnie, bo on im tak kazał, ale w ogóle się mnie nie boją… i dobrze, nie chciałabym, żeby ktokolwiek się mnie bał! Niemniej Karolę i Antka niestety muszę opieprzyć, dla ich własnego dobra. Takie sceny w pracy są niedopuszczalne, jeśli chcą się kłócić i rzucać naczyniami, to niech robią to poza firmą, to nie jest miejsce na takie akcje!”
Choć tego wieczoru miała w planach dużo pracy papierkowej, już teraz widziała, że czas, jaki będzie musiała poświęcić na gaszenie bieżących pożarów w zespole, pochłonie całe pasmo aż do godziny rozpoczęcia dyskoteki, kiedy to miała stanąć z Kamilą do obsługi klientów przy coraz bardziej oblężonym barze. Należało zatem działać metodycznie, poczynając od spraw najpilniejszych. Zgodnie z tym założeniem, na początek udała się na poszukiwanie Chudego, który tego wieczoru pracował krócej i właśnie wychodził do domu, chciała bowiem umówić się z nim na poniedziałkowy poranek w sprawie odbioru dostawy warzyw.
Rozglądając się za kolegą, podążyła w stronę drzwi wyjściowych z lokalu w przewidywaniu, że Chudy po zakończeniu swojej zmiany mógł już pójść się przebrać do składziku przy schodach. Krążący w tych okolicach ze znudzoną miną Tom rozpromienił się na jej widok.
– No, jest w kanciapie, zbiera się do wyjścia – potwierdził jej domysły. – Tylko wchodź tam ostrożnie, bo akurat może być bez gaci. Jakiś kretyn oblał go piwem i musi przed wyjściem zmienić wszystkie ciuchy, śmierdzą jak cholera.
– Fakt, piwo na ciuchach potrafi nieźle śmierdzieć – przyznała Iza, w duchu ucieszona jego dobrym humorem, który w istocie poprawił się znacząco od czasu ich ostatniej nocnej rozmowy. – Dzięki za ostrzeżenie, Tomek, zapukam, zanim wejdę. Nie chcę narażać na zawał serca ani siebie, ani Chudego!
Roześmiali się oboje, po czym Iza, poklepawszy przyjaźnie Toma po muskularnym ramieniu, właśnie odwracała się, żeby udać się do składziku, kiedy poczuła, że ktoś dotyka dłonią jej pleców.
– Przepraszam… dobry wieczór pani! – przywitał ją damski głos, który niewątpliwie skądś już znała. – Mogę zająć minutkę?
Spojrzała szybko na stojącą przed nią blondynkę w ekskluzywnym makijażu i nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty. Była to Ewelina, asystentka Krawczyka, jak zawsze ubrana z najwyższą elegancją i epatująca ową zimną, wyrafinowaną pięknością, którą Iza kojarzyła z plastikową urodą lalki Barbie. Od czasu zimowych wydarzeń z Pablem w roli głównej nie widziała jej już ani razu ani w Anabelli, ani nawet w jej okolicach, co po spalonym planie Krawczyka było zrozumiałe, jako że były to również bliskie okolice kancelarii mecenasa Wysockiego.
Tak czy inaczej widok asystentki Krawczyka, która stanęła przed nią niczym zmora z koszmarnej przeszłości, był tak nieprzyjemny, że aż się wzdrygnęła, nie zapominając przy tym, że jako reprezentantka firmy musiała zachować elementarną uprzejmość względem każdej przybyłej osoby, nawet jeśli była ona niemile widziana.
– Dobry wieczór – odpowiedziała chłodno. – Przepraszam, chwileczkę… muszę pilnie przekazać coś koledze, ale zaraz porozmawiamy. Zechce pani poczekać.
Mówiąc to, zerknęła za Tomem, który w międzyczasie zdążył już odejść spory kawałek dalej, gdzie zaczepił go jeden z klientów, w związku z czym trudno było w tym momencie prosić go o pośrednictwo. Rozejrzała się szybko wokół i z ulgą dostrzegła zbliżającą się Zuzię, która, przebrana już po pracy, właśnie wychodziła do domu.
– Zuzieńko, poczekaj chwilę – zatrzymała ją pośpiesznie. – Mam do ciebie pilną prośbę.
– Oczywiście, proszę pani – odpowiedziała grzecznie dziewczyna, swoim zwyczajem wyprostowując się w gotowości do przyjęcia polecenia.
– Pójdziesz do składziku przy schodach – zadysponowała Iza, ruchem ręki wskazując jej na wyjście z lokalu. – Tam jest Łukasz… tylko zapukaj, zanim wejdziesz, bo przebiera się – zaznaczyła. – Żebyś nie nakryła go na golasa. Powiesz mu, żeby na mnie poczekał, okej? Muszę z nim porozmawiać, zanim wyjdzie do domu.
Zuzia w pierwszej chwili pobladła i cofnęła się, jakby spłoszona tym poleceniem, jednak widząc stanowczą minę Izy, opanowała się szybko, pokiwała głową i bez słowa ruszyła w stronę drzwi. Zdenerwowana perspektywą rozmowy z Eweliną Iza rzuciła za nią tylko przelotne spojrzenie, po czym odwróciła się do czekającej cierpliwie przybyszki.
– Już… przepraszam, musiałam załatwić ważną sprawę – powiedziała z chłodną uprzejmością. – Słucham, czym mogę pani służyć?
– Chciałabym chwilkę z panią porozmawiać – odparła równie uprzejmie Ewelina. – I wolałabym na osobności, jeśli to nie problem.
Iza miała ochotę odpowiedzieć jej, że niestety nie ma czasu na żadne rozmowy, jednak niepokój związany z tym nagłym pojawieniem się asystentki Krawczyka nakazał jej zachować czujność i przynajmniej sprawdzić, o co chodziło, tym bardziej że sprawa, z którą przyszła Ewelina, mogła dotyczyć nie tyle jej, co firmy Majka. Zawahała się zatem, zerknęła w stronę wejścia do lokalu, za którymi chwilę wcześniej zniknęła oddelegowana do składziku Zuzia, i uznawszy, że Chudy i tak na nią poczeka, pokiwała głową.
– Dobrze – odpowiedziała Ewelinie, uprzejmym gestem wskazując jej przejście między stolikami. – Proszę tędy, porozmawiamy spokojnie na zapleczu.
Przechodząc obok baru, minęła idącą z zamówieniem Karolinę, której ręce drżały tak mocno, że naczynia na tacy głośno szczękały, a kawa z jednej z filiżanek zaczynała już wylewać się na spodeczek. Widok ten, niekorzystny dla wizerunku firmy, z miejsca zmroził Izę, jednak, ponieważ nie mogła teraz rozmawiać z koleżanką, rzuciła jej tylko dyscyplinujące spojrzenie, które zdenerwowanej dziewczynie natychmiast skojarzyło się z surowym spojrzeniem szefa. To bynajmniej nie poprawiło sytuacji, dlatego kiedy Iza wraz ze swoim gościem zniknęła na zapleczu, Karolina zatrzymała się przed pierwszą linią stolików sektora A, po czym nagle zawróciła w stronę baru i odłożywszy tacę na blat, uciekła do szatni kelnerek, rozpływając się we łzach.
Tymczasem Iza wprowadziła Ewelinę do gabinetu szefa i uprzejmym gestem podsunęła jej krzesło, na którym kobieta usiadła z wystudiowaną gracją, zakładając nogę na nogę. Iza sięgnęła po drugie krzesło i ustawiwszy je w takiej odległości, by zachować odpowiedni dystans, z oficjalną miną zajęła na nim miejsce.
– Słucham panią.
– Dziękuję – uśmiechnęła się Ewelina. – Obiecuję, że nie zajmę dużo czasu, widzę, że jest pani zajęta. Więc do rzeczy. Raczej nie domyśla się pani, z czym przychodzę, ale na pewno może się pani domyślić w czyim imieniu… prawda?
Iza pokiwała głową twierdząco, uznając, że to wystarczy jako odpowiedź.
– Otóż pan Sebastian Krawczyk, z którego polecenia jestem dzisiaj tutaj – ciągnęła Ewelina – ma do pani pewną prośbę, którą zobowiązałam się przekazać. Jak pani niewątpliwie wie… bo raczej niemożliwe, żeby pani nie wiedziała… prezesowi przytrafiły się ostatnio dość poważne i nieprzyjemne problemy zdrowotne. Na tyle poważne, że dopiero niedawno wrócił ze szpitala i jeszcze długo nie będzie mógł podjąć swoich dawnych obowiązków. Długo… a być może nigdy. Przynajmniej w takim wymiarze, w jakim działał przed chorobą.
Tu przerwała sobie, patrząc uważnie na swą rozmówczynię, jakby analizowała jej reakcję. Iza wytrzymała to spojrzenie.
– Bardzo mi przykro – odparła chłodno. – Proszę przekazać panu Krawczykowi życzenia pełnego powrotu do zdrowia.
– Dziękuję – uśmiechnęła się słodko Ewelina. – Oczywiście przekażę, pani Izo… o ile wolno mi się tak do pani zwracać?
Iza nie poruszyła się, ani nie zareagowała w żaden inny sposób, uznając, że odmowa może zabrzmieć niegrzecznie, a przyzwolenie zbyt poufale. Ewelina pokiwała lekko głową na znak, że uznaje to za milczącą zgodę.
– Tak czy inaczej pan Krawczyk ma obecnie problem z mobilnością – kontynuowała spokojnie. – A mówiąc prościej, nie może opuszczać domu ani nawet łóżka i nie wiadomo, ile jeszcze to potrwa. Być może kilka tygodni, a być może kilka miesięcy albo nawet lat… na ten moment nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Mimo to wraca już powoli do nadzorowania spraw, które na czas jego choroby uległy zawieszeniu, a w szczególności chce uporządkować te, które są powiązane nie tyle z interesami, co ze sferą prywatną. I właśnie z tego powodu jestem tu dzisiaj u pani.
Iza milczała, nie poruszając się ani o milimetr i starając się, by jej mina nie wyrażała żadnych emocji. Mimo że słowa Eweliny, występującej w roli oficjalnej pośredniczki Krawczyka, napełniały ją głębokim niepokojem, musiała za wszelką cenę zachować kamienną twarz i (przynajmniej z pozoru) stalowe nerwy.
– Nie owijając w bawełnę – ciągnęła Ewelina – zwłaszcza że obiecałam pani nie zająć dzisiaj za dużo czasu, w imieniu pana Krawczyka chcę panią prosić o dłuższą rozmowę. Z nim oczywiście, nie ze mną – sprecyzowała. – U niego w domu, twarzą w twarz i na osobności.
Iza, której wobec wizji spotkania z Krawczykiem aż pociemniało przed oczami, zacięła wargi i stanowczym ruchem wyprostowała się na krześle.
– Niestety, proszę mi wybaczyć, ale to jest niemożliwe – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Współczuję panu Krawczykowi choroby i problemów, jakie go w związku z tym spotkały, ale rozmawiać z nim już nigdy więcej nie chcę. Nie chcę i nie będę.
Ewelina uśmiechnęła się lekko.
– Ależ proszę nie podchodzić do tego tak radykalnie, pani Izo – odpowiedziała tonem perswazji. – W tej prośbie nie ma nic złego, a w domu pana prezesa będzie pani całkowicie bezpieczna. On sam zapewnia panią, że przyszedłby tu do pani osobiście, gdyby tylko mógł, ale niestety, będąc przykuty do łóżka, musi prosić panią o tę przysługę. Oczywiście, żeby oszczędzić pani kłopotów z dojazdem, pojechałaby tam pani ze mną, moim samochodem, w dogodnym dla pani terminie, a potem odwiozłabym panią z powrotem w dowolne, wskazane przez panią miejsce. Rozmowa potrwa co najwyżej godzinę, a pan Krawczyk gwarantuje… prosił, żebym jasno to zaznaczyła… że nie pożałuje pani tego czasu. Pod żadnym względem – uśmiechnęła się zachęcająco. – Również finansowym.
Iza skrzywiła się i pokręciła głową przecząco.
– Nie – odpowiedziała stanowczo. – Pani wybaczy, ale nie ma takiej opcji. Żadnych rozmów z panem Krawczykiem. Żadnych rozmów ani interesów, żadnych układów, zwłaszcza finansowych. Żadnych i nigdy. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno?
Ewelina uśmiechnęła się znowu, jednym kącikiem ust, jakby z pobłażaniem.
– Zresztą nie rozumiem, na jakiej zasadzie miałabym wyświadczać mu tego rodzaju „przysługę” – ciągnęła Iza, wymawiając ostatnie słowo z celową ironią. – I dlaczego znowu ja, czego on jeszcze ode mnie chce? Ostatnim razem rozstaliśmy się w okolicznościach, o których wolałabym zapomnieć i w związku z którymi on sam, gdyby miał minimum przyzwoitości, nie powinien już nigdy więcej szukać ze mną kontaktu. Przyznam, że miałam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie, liczyłam na to… ale, jak widać, pomyliłam się. Pan Krawczyk przyzwoitości nie ma za grosz, zresztą, jak pani dobrze wie, nie tylko w odniesieniu do mnie. Tak czy inaczej – podsumowała z rosnącym oburzeniem, nad którym coraz trudniej jej było zapanować – proszę wybaczyć, ale propozycji spotkania z nim… i to u niego w domu, jakby tego było mało… nie tylko nie przyjmuję, ale w tej sytuacji wręcz uważam ją za potwarz, afront i bezczelność.
Ewelina skrzywiła się, jakby połknęła kawałek cytryny.
– Nie tak ostro, pani Izo – odparła z nutą zniecierpliwienia w głosie. – Okoliczności, o których pani mówi, zaistniały przed chorobą pana Krawczyka, proszę o tym pamiętać. To były, że tak powiem, inne czasy, obecnie sytuacja bardzo się zmieniła, a on sam jest na tyle chory, że ówczesne swoje… hmm, aspiracje… uważa już za sprawę zamkniętą i chce to wszystko, jak wspomniałam, uporządkować.
– Pff! – prychnęła Iza, wciąż jeszcze walcząc z buzującym w piersi oburzeniem.
– Można by to nazwać porządkowaniem sumienia – mówiła dalej Ewelina, nie zważając na jej reakcję. – Czy, jak kto woli, naprawianiem swoich dawnych błędów, zwłaszcza w sytuacji, gdy jego zdrowie nadal jest bardzo niepewne. Nie chciałam tego mówić tak wprost, ale powiem, bo widzę, że inaczej pani nie przekonam. Zdrowie pana Krawczyka nadal jest w stanie, który różnie może się rozwinąć, i to, że wyszedł ze szpitala, nie znaczy, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Dlatego proszę go zrozumieć, znaleźć w sobie odrobinę empatii… – dodała łagodniejszym tonem. – On chce tylko naprawić to, co wyrzuca mu sumienie, a pani jest jedną z osób, na których najbardziej mu zależy. W sensie naprawy relacji i ewentualnego zadośćuczynienia za poniesione… hmm, nieprzyjemności.
Iza, która zdążyła już nieco ochłonąć, przyjrzała jej się podejrzliwie, nie bardzo wierząc w taką zmianę nastawienia Krawczyka. Co prawda swego czasu zarówno ona, jak i Majk czy Lodzia sami przewidywali taką teoretyczną możliwość, jednak usłyszeć to w praktyce z ust Eweliny mimo wszystko było dla niej zaskoczeniem. Czyżby Krawczyka naprawdę ruszyło sumienie? Kto wie? Był ciężko chory, a w obliczu choroby czy wręcz niebezpieczeństwa śmierci myślenie na pewno bardzo się zmienia i wszystko, co dotąd było nieprawdopodobne, stawało się możliwe…
– Rozumiem – odpowiedziała, również nieco spuszczając z tonu. – Jeśli to, co pani mówi, jest prawdą, to tym bardziej mi przykro i proszę przekazać panu Krawczykowi, żeby moją osobą nie obciążał sobie sumienia. W zaistniałej sytuacji jestem gotowa zapomnieć o tych wszystkich… nieprzyjemnościach, jak to pani nazwała… oraz wybaczyć mu to, co z mojej strony jest do wybaczenia. Bez żadnych zadośćuczynień, tak po prostu. I w tym celu nie muszę się z nim spotykać, rozmawiać z nim osobiście ani nic takiego – zaznaczyła. – Wystarczy, że powiem to pani.
– Otóż właśnie problem w tym, że jemu to nie wystarcza – odparła spokojnie Ewelina. – Zależy mu na bezpośrednim spotkaniu z panią.
– Na to się nie zgadzam – odrzekła równie spokojnie Iza. – I nie zgodzę się bez względu na to, jakich pani użyje argumentów. Po prostu nie widzę ani możliwości, ani potrzeby, ani sensu takiego spotkania.
Mówiąc to, poruszyła się na krześle, dając jej w ten sposób dyskretny znak, że czas już kończyć rozmowę. Ewelina zrozumiała go w lot i pierwsza podniosła się z miejsca.
– Cóż, proszę to jeszcze przemyśleć – powiedziała grzecznie. – Sądzę, że argumenty, jakich użyłam, mają szansę panią przekonać… taką mam nadzieję, pani Izo. Dlatego pozwoli pani, że wrócę tu za kilka dni i wtedy umówimy się co do naszych dalszych działań. Oczywiście jeśli namyśli się pani i zechce przychylić się do prośby mojego przełożonego – zaznaczyła, widząc, że Iza, która również podniosła się do pionu, kręci głową przecząco. – Proszę potraktować to tylko jako prośbę bez zobowiązań, nikt pani do niczego nie zmusi. Myślę jednak, że warto rozważyć przyjęcie tego zaproszenia i odbycie rozmowy z panem Krawczykiem, chociażby ze względu na korzyści, jakie obie strony mogą z tego wynieść… i on, i pani. A zwłaszcza pani.
Znaczący ton, jakim podkreśliła ostatnie słowa na nowo zirytował Izę.
– Dziękuję – odparła z przekąsem, odstawiając oba krzesła pod ścianę. – Ale proszę mi nie mówić o korzyściach, dobrze? Mam już dość tego sformułowania w państwa ustach. Ja wiem, że w państwa środowisku korzyść, zwłaszcza korzyść finansowa, to jest słowo klucz, ale ja o to nie dbam i o wiele wyżej cenię inne wartości. Takie, które w mojej hierarchii są o wiele więcej warte od pieniędzy.
Ewelina uśmiechnęła się lekko.
– Cóż… o tym, jak sądzę, najlepiej by było, gdyby pani porozmawiała z panem Krawczykiem, a nie ze mną – zauważyła uprzejmie. – Ja zostałam poproszona tylko o skontaktowanie się z panią, przekazanie pani jego prośby oraz ewentualną pomoc logistyczną. I do tego, jeśli pani pozwoli, chciałabym się ograniczyć.
– Dobrze, dziękuję pani – odpowiedziała równie uprzejmie Iza. – Przyjęłam do wiadomości to, co miała mi pani do przekazania, i przedstawiłam pani, myślę, że w jasny sposób, moje stanowisko. A teraz wybaczy pani, ale muszę wracać do pracy. Wzywają mnie pilne obowiązki.
– Oczywiście – skinęła głową Ewelina, posłusznie podchodząc do drzwi i kładąc rękę na klamce. – Proszę wybaczyć, jeśli zabrałam pani zbyt dużo czasu. Już uciekam i mam nadzieję, że następnym razem, mając już podstawy do porozumienia, dojdziemy do niego o wiele szybciej niż dziś.
„A ja mam nadzieję, że następnego razu nie będzie” – pomyślała Iza, celowo przemilczając jej ostatnią uwagę. – „I że nie będziesz mi się tu włóczyć, jak Pablo wróci z gór. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby przez przypadek wpadł na ciebie…”
Odprowadziwszy Ewelinę do wyjścia z zaplecza, pożegnała się z nią chłodnym do widzenia i skierowała się w stronę baru, gdzie, jak zauważyła, panowało lekkie zamieszanie.
– Ja mogę czekać dziesięć minut, piętnaście, ale nie pół godziny! – mówił do Kamili podniesionym głosem jakiś klient. – Na zwykłe piwo? Od czego, do cholery, macie te kelnerki?!
– Przepraszam, co się stało? – wtrąciła się Iza.
– A co się stało! Piwa do stolika nie dostałem! – zawołał oburzony klient. – Pół godziny temu zamówiłem i co? Muszę sam się kopsnąć do baru, tak? Nie można było powiedzieć mi tego wcześniej?!
– Już podaję panu piwo – zapewniła go pojednawczym tonem Kamila, napełniając kufel i stawiając przed nim na blacie. – Proszę bardzo. Przepraszamy za to niedopatrzenie.
– Przepraszamy i życzymy smacznego oraz dobrej zabawy – dodała Iza. – Nic pan nie płaci. Spóźnione piwo będzie na koszt firmy.
– Aaa… to co innego – rozchmurzył się natychmiast klient, zgarniając kufel z blatu. – Chociaż tyle… dzięki.
– Kto obsługiwał tego pana? – zapytała poufnym tonem Iza, zwracając się do Kamili, kiedy usatysfakcjonowany gość odszedł z kuflem w głąb sali.
– No a kto? – westchnęła barmanka. – Oczywiście Karola. Wściekła się, olała zamówienia w toku, walnęła u mnie tacę z porozlewaną kawą i poszła sobie na zaplecze, a ja musiałam na cito ustalać, co jest czyje i do jakiego stolika trzeba to zanieść. Na szczęście Lidzia mi pomogła i wszystko ogarnęła, ale tego jednego klienta niestety przeoczyłyśmy… no i przyszedł się wykłócać.
– Dobra, dzięki, Kama – przerwała jej Iza, zagryzając wargi. – Już wiem, o co chodzi, i zaraz się tym zajmę. Karola nie wraca już dzisiaj na salę – zaznaczyła. – Pozostałe dziewczyny będą się musiały rozdwoić… a raczej roztroić – sprecyzowała, ogarniając wzrokiem coraz bardziej gęstniejący tłum. – Ja zresztą też będę wam pomagać, trochę u ciebie na barze, a trochę na stolikach, ale najpierw muszę pozałatwiać parę pilnych rzeczy. Aha… jakby ktoś mnie szukał przez najbliższych parę minut, to będę przy wejściu albo u Antka.
– Okej – skinęła głową Kamila, wydając resztę klientowi, któremu w międzyczasie, jednym uchem słuchając Izy, nalała dwa piwa. – Proszę, dla pana, dwanaście pięćdziesiąt… Słucham, co pani podać?
Tymczasem Iza, w głębi ducha wściekła na Ewelinę za cenny czas stracony na rozmowę o kolejnej fanaberii Krawczyka, pośpiesznym krokiem ruszyła przez salę, by wreszcie porozmawiać z Chudym, który prawdopodobnie nadal czekał na nią w składziku. Po drodze trafiła na kilka znajomych osób, którym musiała się ukłonić, co jeszcze bardziej zwiększyło jej opóźnienie, zaś kiedy dochodziła do drzwi, wśród napływających do środka klientów dostrzegła dwie twarze, których, podobnie jak Eweliny, wolałaby tu już nigdy nie widzieć – były to twarze dwóch koleżanek Darii. Dziewczyny weszły na salę, swoim zwyczajem chichocząc i szepcząc między sobą, po czym, rozejrzawszy się, zajęły jedne z ostatnich wolnych miejsc w sektorze B, przysiadając się do ulokowanej tuż przy wejściu grupki dziewczyn. Obserwująca je mimochodem Iza z niepokojem zerknęła w stronę rozmawiającego obecnie z parą gości Toma, który na ten moment jeszcze nie zauważył przybyszek, ale niewątpliwie prędzej czy później będzie je musiał zauważyć…
„Świetnie!” – pomyślała z niechęcią. – „Przyszły tutaj tylko po to, żeby wkurzyć mi Tomka i zepsuć mu humor na kolejnych kilka dni, jeśli nie tygodni. Ech… Ciekawe, kto jeszcze dzisiaj przylezie i co się jeszcze stanie, żeby już do końca zwalić mi ten wieczór!”
Drzwi składziku ku jej uldze nie były zamknięte na klucz, co znaczyło, że Chudy był w środku. Uznawszy, że ochroniarz dawno zdążył już się przebrać, wparowała tam bez zastanowienia i znieruchomiała z zaskoczenia na widok, który ukazał się jej oczom.
Na środku pomieszczenia, gdzie pomiędzy stosem skrzynek a półkami z zapasowymi naczyniami, sprzętem kuchennym i środkami czystości znajdował się kawałek wolnej podłogi, stali odwróceni do niej plecami Chudy i Zuzia spleceni w dziwnej, nienaturalnie wygiętej pozycji. Przypominało to coś w rodzaju figury tanecznej albo walki zapaśników, zwłaszcza ze względu na pozycję Chudego, który pochylał się dość mocno twarzą do podłogi z odciągniętym na bok prawym ramieniem. Na dźwięk otwierających się drzwi oboje natychmiast wyprostowali się i odwrócili.
– Co wy tu robicie? – zapytała zdumiona Iza.
Chudy prychnął śmiechem na widok jej skrajnie zaskoczonej miny.
– Ćwiczyliśmy podstawowe chwyty samoobrony – wyjaśnił jej z rozbawieniem, opierając się nonszalancko ręką o odstawioną pod ścianę maszynę do cięcia płytek ceramicznych.
– Chwyty samoobrony? – powtórzyła podejrzliwie.
– No – skinął głową. – Czekałem na ciebie i trochę nudno było, to zagadnąłem małą o coś tam i zeszło na jej siorę, a potem na samoobronę… czekaj, jak to było, młoda? – zwrócił się do zmieszanej, zarumienionej po uszy Zuzi, którą najwyraźniej mocno zawstydziła ta niezręczna scena w obecności Izy.
– Bo moja siostra miała ostatnio taką nieprzyjemną przygodę na ulicy, proszę pani – wyjaśniła jej szybko. – Wracała w nocy do domu i niedaleko naszej kamienicy zaczepiło ją jakichś dwóch wielkich, napitych facetów. Ledwo im uciekła… Wystraszyła się tak, że potem płakała przez dwa dni, a ja i mama też się zestresowałyśmy. Ma teraz zakaz takiego późnego wracania do domu, zwłaszcza jak jest sama. Niby u nas na dzielnicy zawsze było spokojnie, ale po tym, co się stało, to już nic nie wiadomo. Ja też przecież często wracam po nocy i teraz sama zaczynam się trochę bać.
Iza pokiwała głową ze zrozumieniem.
– I dlatego poprosiłaś Łukasza, żeby udzielił ci lekcji samoobrony w składziku? – zapytała z pobłażaniem.
– Nie, to wyszło przy okazji – sprostował spokojnie Chudy. – Sam to zaproponowałem. Mała powiedziała, że zaraz musi iść na chatę, bo im ciemniej na ulicy, tym bardziej się stresuje, no to zapytałem dlaczego, a ona opowiedziała mi o tej akcji z przypałami, co zaczepili jej siorę. Ja bym takich od razu poustawiał, ale młoda laska to wiadomo… bezbronna jak dziecko. No to powiedziałem, że na taki wypadek przydałoby jej się parę lekcji samoobrony, bo nieważne, facet czy kobieta, każdy powinien w takiej sytuacji umieć się postawić. Tobie, Iza, też by się przydało – zauważył mimochodem. – Ty też non stop łazisz po nocy, a ulice o tej porze to już inny świat niż w dzień. Wiem coś o tym – uśmiechnął się lekko.
– Jasne! – zaśmiała się Iza. – Ja i chwyty samoobrony! No, ale w sumie to nawet nie jest głupie – przyznała, uśmiechając się do wciąż zmieszanej Zuzi. – Nie wykluczam, Łukasz, nie wykluczam… ale kiedy indziej o tym pogadamy, bo teraz mam urwanie głowy i pilną sprawę do ciebie. Musimy umówić się na jutrzejszą dostawę.
– Na dostawę? – skrzywił się z niechęcią Chudy.
– Aha – potwierdziła spokojnie. – Ćwikliński zgłosił problem z transportem, trzeba będzie z rana podjechać do niego po warzywa. Ważna sprawa, bo Eliza mówi, że niektórych na zupę już brakuje, a one od rana muszą gotować. Pojedziesz, okej?
– No pojadę – westchnął. – Pewnie, że pojadę, jak trzeba, to trzeba… O której mam tam być?
– Między ósmą a dziewiątą. Im wcześniej, tym lepiej.
– Okej – pokiwał głową. – Będę. Zostaw mi tylko na wierzchu kluczyki od vana, żebym nie szukał jak głupi. Nie lubię grzebać szefowi w szufladach.
– Jasne – skinęła głową, zerkając z namysłem na Zuzię. – A ty, Zuziu, idziesz już do domu?
– Tak, proszę pani – pokiwała głową dziewczyna, która teraz już odzyskała swój normalny wygląd.
– Słuchaj… – podjęła ostrożnie Iza. – A czy mogłabyś zostać jednak jeszcze godzinkę w pracy i pomóc dziewczynom na sali? Wiem, że skończyłaś już zmianę, ale Karolina czasowo wypadła z gry, a klientów coraz więcej i przydałaby się dodatkowa para rąk.
– Ależ oczywiście, proszę pani! – Zuzia aż podskoczyła w przypływie entuzjazmu. – Pewnie, że pomogę, z miłą chęcią! Już biegnę się przebierać!
– Dzięki – uśmiechnęła się Iza. – Odliczę ci to od następnej dniówki.
Niesiona chęcią pomocy Zuzia energicznie rzuciła się do drzwi, jednak tuż przed nimi zatrzymała się, jakby coś sobie przypomniawszy, odwróciła się i ze zmieszaną miną spojrzała na Chudego, który wraz z Izą również ruszył za nią do wyjścia.
– Panie Łukaszu… – powiedziała cicho. – Dziękuję. Znaczy… za tę lekcję chwytów… Spróbuję zapamiętać, jak to się robiło, a potem nauczyć siostrę.
– Nie ma sprawy, mała – uśmiechnął się z rozbawieniem Chudy. – To była tylko taka luźna lekcja, pierwsze koty za płoty. Jak będzie trochę więcej czasu, to nauczę cię o wiele lepszych trików. Takich, że w razie czego jednym ciosem rozwalisz każdego młotka, któremu wpadnie do łba cię zaczepić.
Iza prychnęła śmiechem, wyobrażając sobie scenę z drobniutką Zuzią rozprawiającą się na ulicy z napadającymi ją zbirami.
– No co? – wzruszył ramionami Chudy. – Kobieta też powinna umieć się bronić, nie? Chętnie przeszkoliłbym was wszystkie, ale najpierw poćwiczę na niej – dodał wesoło, na chwilę obejmując Zuzię ramieniem. – Co nie, młoda? Pobawimy się w szkolenie z samoobrony, wersja lajtowa dla kobiet, kurs specjalny dla damskiej części ekipy Anabelli! Szef powinien przyznać mi za to dodatek do pensji! – zaśmiał się, zerkając znacząco na Izę. – Muszę z nim o tym pogadać, jak wróci!
Mówiąc to, puścił Zuzię, która natychmiast, na nowo oblana purpurowym rumieńcem, rzuciła się do drzwi i po chwili zniknęła za nimi, by pobiec z powrotem na salę, gdzie właśnie zaczynała się dyskoteka. Iza zerknęła za nią i pokręciła głową z zafrasowaniem.
„Wika chyba niestety ma rację” – pomyślała posępnie. – „Wystarczyło, że Łukasz wymówił słowo szef, a ona już cała w rumieńcach. Niedobrze. Z tego jeszcze będą kłopoty i nieprzyjemności…”
Myśl ta na nowo zepsuła jej odzyskany na chwilę humor, a na serce opadł ciężki, dobrze jej znany kamień. Ten sam, którego tak nienawidziła…
– A ja mam lecieć na chatę, czy też jeszcze do czegoś ci się przydam? – zagadnął Chudy, przytrzymując ramieniem drzwi od składziku, by wygodniej mogła przez nie przejść.
– Nie, ty jesteś wolny – odpowiedziała rzeczowo. – Leć do domu i wyśpij się, żebyś jutro rano wstał bez pudła i nie spóźnił się do Ćwiklińskiego.
Chudy zamknął drzwi od składziku, nonszalanckim gestem wrzucił klucze do kieszeni spodni i wyprostował się przed nią na baczność.
– Tak jest, szefowo! – zasalutował żartobliwie. – W takim razie zjeżdżam i melduję się rano. Powodzenia i udanego wieczoru!
Iza uśmiechnęła się i w ramach pożegnania wyciągnęła do niego rękę w geście zapraszającym do przybicia piątki. Chudy przybił ją z rozbawieniem i skinąwszy jej jeszcze raz dłonią, skręcił do góry na schody, które pokonał w kilku długich susach, szybko znikając jej z oczu.
***
– Karolciu, tak naprawdę nie może być – mówiła perswazyjnym tonem Iza do zapłakanej, skulonej na krześle Karoliny, którą w ramach rozmowy dyscyplinującej wezwała do gabinetu szefa. – Ja rozumiem, że masz dzisiaj ciężki moment i nawet nie mam zamiaru dopytywać, co się stało, bo to nie moja sprawa, ale jesteś w pracy, a tutaj obowiązują zasady, których nie wolno łamać. Pamiętasz, co mówił szef, prawda? Choćbyśmy mieli nie wiadomo jakie dołki i frustracje, nie wynosimy ich na salę do klientów. Nie robimy publicznych scen. Wiadomo, że każdy z nas ma jakieś problemy, gorsze dni, ja sama nieraz też czuję się tak, że chętnie walnęłabym filiżanką w ścianę. Ale takie rzeczy trzeba załatwiać poza pracą. Mówiliśmy to tyle razy. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby wyjść na salę, to po prostu na nią nie wychodzi. Jeśli ktoś ma rozwalone nerwy, siedzi na zapleczu, dopóki ich nie opanuje, i dopiero wtedy może wrócić do roboty. Kelnerka nie może chodzić roztrzęsiona i podawać klientom porozlewanej kawy…
Przerwała, przypominając sobie własną przygodę z kawą wylaną na garnitur Krawczyka i spływającym mu po klapie kawałkiem tiramisu. Na pamięć wróciła jej stoicka mina Majka, który wówczas z trudem powstrzymał gromki wybuch śmiechu i uśmiechnęła się ciepło na to wspomnienie. Cóż, wtedy to był wypadek, nad którym przez fatalny zbieg okoliczności nie miała szans zapanować. Takie wypadki zresztą zdarzają się każdemu, zwłaszcza na początku, dlatego pracownik, któremu to się niechcący przytrafiło, zawsze mógł liczyć na wyrozumiałość szefa. Jednak w przypadku Karoliny limit wyrozumiałości został już dawno wyczerpany, a jej impulsywne, niezrównoważone zachowanie, którego dziś znowu dała pokaz, nie było już wypadkiem przy pracy, ale niepokojącą recydywą, która Majka bez wątpienia doprowadziłaby do furii.
Karolina, z której oczu płynęły całe strumienie łez, zalewając jej alabastrowo delikatną, lecz teraz mocno zaczerwienioną twarz, pokiwała głową.
– Wiem, Iza – odparła cicho. – Znowu przegięłam, naraziłam wszystkich na kłopoty i powinnam za to wylecieć z pracy. Szef mi tego nie podaruje, prawda?
– Szef na razie o niczym nie wie i się nie dowie – zapewniła ją spokojnie Iza. – Ale za tydzień wraca i jeśli przy nim zrobisz coś takiego jak dzisiaj, to wiadomo… będzie źle.
– No wiem – chlipnęła Karolina. – Wiem…
– Nic mu nie powiem, ale musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko, żeby to się więcej nie powtórzyło. Co prawda obiecywałaś to już kilka razy i niewiele z tego wyszło… no, ale ufam, że teraz będzie lepiej. Prawda? Proszę cię, Karolciu – dodała łagodnie, widząc, że dziewczyna spuszcza głowę i kryje twarz w dłoniach. – Ja osobiście bardzo bym chciała, żebyś dalej z nami pracowała, zwłaszcza że to ja cię zatrudniałam i przez to czuję się z tobą jakoś tak… wyjątkowo związana – uśmiechnęła się. – Hmm? Mówię to szczerze. Poza tym jesteś naprawdę świetnym pracownikiem, bardzo dobrze radzisz sobie na sali, masz już spore doświadczenie, do tego znasz się na muzyce, a szef bardzo docenia twój gust. To są ogromne plusy, nie mówiąc o tym, że ciągle brakuje nam rąk do pracy. Dlatego nie chciałabym, żeby przez takie niepotrzebne akcje jak ta dzisiaj wszystko się zawaliło. Wiesz przecież, jaki jest szef.
– Wiem – szepnęła żałośnie Karolina, kiwając głową.
– Jest dobry i wyrozumiały, ale ma swoje zasady – mówiła dalej Iza. – I kiedy ktoś mu nadepnie na odcisk, potrafi być bardzo stanowczy. A w twoim przypadku, jak sama doskonale wiesz, jego kredyt zaufania jest już na wyczerpaniu, nie wspominając o tym, że w jego oczach każdy problem dyscyplinarny z tobą rzutuje źle też na Antka.
Karolina aż podskoczyła na dźwięk wymienionego imienia, odjęła dłonie od twarzy, a jej piękne jasnobłękitne oczy błysnęły złowieszczo jak ślepia rozdrażnionego tygrysa.
– To mnie akurat nie obchodzi, Iza! – rzuciła z pasją. – Antek niech sobie robi, co chce!
Iza pokręciła głową z dezaprobatą.
– Nie obchodzi cię, okej – odparła stoicko. – Ale jednak ostatnim razem, kiedy szło o twoje ponowne zatrudnienie, Antek osobiście wstawił się za tobą u szefa i zaręczył za ciebie własną głową. Dlatego każda konsekwencja twojego zachowania będzie dotykać również jego. To cię naprawdę nie obchodzi?
– Nie! – załkała Karolina, zrywając się z krzesła. – Ani trochę! Nie interesuje mnie to! Niech go szef wywali, jego problem! Ja już zresztą nie chcę z nim pracować! W ogóle nie chcę go więcej widzieć! Mam tego dość!
– Karola, uspokój się! – rzuciła twardo Iza, na co Karolina posłusznie opadła na krzesło i znów rozpłynęła się we łzach. – Wystarczy. Uwierz mi, ja też mam już tego dość. Rozumiem, że pokłóciliście się z Antkiem, nie pierwszy raz zresztą… rozumiem, że jesteś na niego wkurzona, wściekła i najchętniej zatłukłabyś go filiżanką, ale bardzo cię proszę, żebyś nie urządzała mi tu kolejnych scen. Przypominam ci, że obie jesteśmy w pracy.
– Przepraszam – szepnęła Karolina.
– No dobrze – westchnęła Iza. – Posłuchaj, Karolciu. Ustalmy na szybko coś konstruktywnego, bo czas leci, a ja obiecałam Kamie, że pomogę jej na barze. Moja propozycja jest taka. Na najbliższy tydzień, aż do powrotu szefa, zrobimy tak, żebyś nie była na jednej zmianie z Antkiem. Usiądę jeszcze dzisiaj do grafika i tak go przerobię, żebyście mieli swoje pasma osobno. Okej?
– Tak, super – pokiwała skwapliwie głową Karolina. – Dziękuję, Iza.
– Tak będzie lepiej nie tylko dla was, ale też dla firmy – zaznaczyła spokojnie Iza. – I żeby było jasne… to jest zmiana tylko na ten tydzień, do czasu unormowania sytuacji, rozumiemy się? Szef wraca w sobotę i wtedy już, choćby dla twojego własnego dobra, wszystko musi działać po staremu.
Karolina westchnęła z niezadowoleniem, ale pokiwała głową na znak, że zgadza się na takie rozwiązanie.
– W piątek spotkamy się jeszcze raz we dwie na rozmowie i omówimy sobie wszystko na spokojnie – ciągnęła stanowczym tonem Iza. – Mam nadzieję, że do tego czasu emocje już trochę opadną i zanim wróci szef, uda nam się znaleźć jakiś sensowny konsensus.
– Dobrze – zgodziła się nieco uspokojona Karolina, sięgając do kieszeni fartuszka po chusteczkę i ocierając sobie oczy.
– Postaram się zarezerwować na to jakieś dłuższe pasmo – mówiła dalej Iza. – Dzisiaj i tak nic już nie zwojujemy, takich rzeczy nie załatwia się w pięć minut, ale do piątku będziemy miały wystarczająco dużo czasu, żeby to przemyśleć, wygasić niepotrzebne emocje i podejść do sprawy konstruktywnie.
„Do piątku zdążę też ustawić Antka” – pomyślała jednocześnie. – „Bo najlepiej by było, gdyby on sam naprawił to, co schrzanił. Cóż, spróbujemy. Z nim przynajmniej da się w miarę normalnie gadać…”
– Natomiast jeśli chodzi o resztę twojej dzisiejszej zmiany, to masz dwie opcje – podjęła po chwili ciszy, zwracając się do Karoliny. – Albo odpuszczasz, idziesz do domu i wracasz dopiero jutro ze spokojną głową… najlepiej na pierwszą zmianę od dwunastej, Antkowi damy wtedy wolne… albo siadasz sobie teraz jeszcze na godzinkę w szatni, uspokajasz się i od dwudziestej drugiej idziesz z nami normalnie na stoliki. Dam ci do obsługi sektor A, najdalej, jak się da, od Antka. Co wolisz? Wybieraj i kończymy sprawę.
– Zostanę – powiedziała stanowczo Karolina, podnosząc się z krzesła. – Daj mi tylko pół godziny, postaram się ogarnąć i wracam na salę. No i chętnie wezmę ten sektor A… o ile to nie problem.
– Nie problem – zapewniła ją z ulgą Iza. – Zwolnisz Zuzię, bo teraz ona pomaga tam dziewczynom, okej? Niech mała zmyka do domu, ty staniesz z Lidią na A, a Klaudia z Alą zostaną na C. Zaraz zresztą sama poprzesuwam przydziały, a Antosiowi wprost zabronię łazić na tę stronę. Tylko musisz mi obiecać, że będziesz trzymać nerwy na wodzy – zastrzegła. – Bo bez tego nie puszczę cię na salę.
– Obiecuję – odpowiedziała pokornie Karolina. – I przepraszam cię za kłopot, Iza. Wiem, że i bez tego masz urwanie głowy, a ja jeszcze dowalam ci problemów…
– Nie przejmuj się, takie jest moje zadanie – uśmiechnęła się Iza, otwierając drzwi na korytarz i drugą ręką gasząc światło w gabinecie. – Dobra, lecimy. Do twojego grafika siądę po północy, a na razie lecę do Kamy, jakby co, szukaj mnie na barze!