Anabella – Rozdział CLIX
Obudził ją blask słonecznych promieni, które nieśmiało prześwitywały przez rozrzedzające się po deszczu chmury, oraz przytłumiony dźwięk przypominający szczęk naczyń i kuchennej krzątaniny. Czy to sąsiedzi zza ściany szykowali niedzielne śniadanie? A może już nawet obiad? Zależy, która była godzina!
Poderwała się na łokciu, przecierając oczy i odruchowo szukając telefonu, jednak nie było go na szafce nocnej. Oczywiście – został przecież w torebce w przedpokoju.
„Muszę kupić sobie jakiś porządny zegar na ścianę” – pomyślała, siadając na łóżku. – „Nie cierpię nie wiedzieć, która jest godzina. Kurczę, nie ma już ani kropli wody? Wszystko wypiłam… a niech to!”
Butelka i szklanka stojące na szafce były puste, dopiero teraz przypomniała sobie, że nad ranem w istocie opróżniła je do dna. Przytłumiony szczęk naczyń, który wybudził ją ze snu, powtórzył się i tym razem zabrzmiał, jakby dobiegał z bliska… wręcz z jej własnej kuchni! Zaniepokojona poderwała się na równe nogi i w tym samym momencie usiadła z powrotem na łóżku, bowiem w przedpokoju rozległ się wyraźny odgłos kroków i w drzwiach salonu pojawiła się sylwetka ubranego na czarno mężczyzny niosącego w rękach zastawioną naczyniami tacę. Wciąż nie do końca przebudzona Iza rozpoznała go dopiero w drugim ułamku sekundy.
– Majk… o Boże! – odetchnęła z ulgą. – Aleś mnie wystraszył!
– O, wstałaś już! – ucieszył się Majk, wnosząc tacę i ostrożnie zestawiając ją na stół. – Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Nie wpadłem na to, że widok mojej zakazanej gęby z samego rana wywoła taki efekt, a przecież można się było tego domyślić. Przyjechałem dopilnować, żebyś coś zjadła.
Iza patrzyła na niego jeszcze odrobinę oszołomiona, ale w duchu zachwycona jego niezapowiedzianą obecnością. Widocznie nadal martwił się o jej zdrowie, więc przyjechał tu z prowiantem i wszedł cichutko, mając zapasowe klucze, które sama mu wczoraj dała. Przyjechał i przygotował jej śniadanie! Czy mogła wyobrazić sobie cudowniejszą niespodziankę na niedzielny poranek?
– Jak się czujesz, elfiku? – zapytał z troską, podchodząc bliżej.
Przełknęła resztki śliny, by nawilżyć wysuszone gardło.
– Już dobrze – zapewniła go. – Tylko strasznie chce mi się pić. W nocy wypiłam całą butelkę wody i właśnie miałam iść po następną, a tu takie zaskoczenie… Nie spodziewałam się, że przyjedziesz do mnie, i to w dodatku tak wcześnie.
Majk odwrócił się, by nalać jej do szklanki wody z półlitrowej butelki, którą przyniósł na tacy razem z innymi naczyniami.
– Że tak bardzo wcześnie, to bym nie powiedział – zaznaczył z przekąsem, podając jej szklankę, którą natychmiast gorączkowo opróżniła. – Już prawie jedenasta. O, już? Czekaj, doleję ci… Proszę bardzo, pij. Pij jak najwięcej. Zaraz przyniosę ci drugą butelkę, albo dla odmiany napijesz się herbaty z malinami. Widzisz? Właśnie się parzy – wskazał na porcelanowy imbryk stojący na środku tacy. – Tylko jednak wolałbym, żebyś najpierw wrzuciła coś konkretnego na żołądek. Dasz radę usiąść przy stole, czy podać ci żarciówkę do łóżka?
– Jedenasta – pokręciła głową Iza, oddając mu opróżnioną po raz drugi szklankę. – A niech to, ale pospałam… Dam radę, oczywiście, że dam radę, Michasiu – dodała, podnosząc się do pozycji stojącej. – I bardzo ci dziękuję za to śniadanie, jestem głodna jak wilk. Co mi tam przyniosłeś? – zerknęła z ciekawością na stół. – To chyba nie jajecznica, bo już czułabym zapach?
– Nie, po takich przebojach jak wczoraj jajecznica byłaby za ciężka na żołądek – odparł rzeczowo. – Przywiozłem ci trochę rosołu, wczoraj specjalnie kazałem Elizie zapakować dla ciebie to, co zostało z imprezy. Tej kartoflanki wolałem już nie ryzykować. Tylko musisz się porządniej ubrać, Iza, tu wcale nie jest tak ciepło – dodał, zerkając na jej bose stopy. – Gdzie trzymasz skarpetki?
– Tam, w szafie – wskazała mu, podrywając się z miejsca. – Ale już sama sobie wezmę, ty się tym się nie kłopocz. Skarpetki i jakiś sweter, zaraz coś sobie znajdę. A może w ogóle najpierw umyłabym się szybko i przebrała? – spojrzała na niego niepewnie. – Czy lepiej nie, bo rosół mi wystygnie?
– Nie bój się, nie wystygnie, jeszcze jest w termosie. Przelejemy go dopiero, jak będziesz gotowa. Pewnie, Izula, leć się ogarnąć. Mam nadzieję, że dobrze spałaś?
– Doskonale – zapewniła go, nurkując w szafie, by wynaleźć tam jakiś komplet świeżych ubrań. – Jeszcze trochę mi słabo, ale skoro czuję, że jestem głodna, to chyba z żołądkiem już wszystko okej.
– Racja – przyznał z uśmiechem. – Gołym okiem widać, że dzisiaj już jest z tobą dużo lepiej. Inaczej się ruszasz, inaczej trzymasz głowę, nawet głos masz inny.
– Jesteś bardzo spostrzegawczy – przyznała z rozbawieniem. – Wczoraj rzeczywiście musiałam uważać na to, jak się ruszam, żeby zapanować nad tymi okropnymi mdłościami. Poza tym w ogóle nie miałam apetytu, odrzucało mnie od jedzenia i nawet od picia, a tu wszędzie tyle smakołyków, francuskie dania, wino… no i te zapachy. Kiedy jest się zdrowym, ser pleśniowy pachnie cudownie, ale w takiej sytuacji to jest po prostu męczarnia. Za to teraz bardzo chętnie zjem ten rosół. Powiedz mi tylko szybko, jak zakończyła się impreza? – dodała, zamykając szafę. – Mam nadzieję, że zdążyłeś wrócić i chociaż pożegnać gości?
– Zdążyłem, jasne, że zdążyłem – odparł uspokajająco Majk, podnosząc pokrywkę imbryka, by pomieszać łyżeczką parzącą się herbatę, która natychmiast roztoczyła w salonie intensywny malinowy aromat. – Nie było mnie tam tylko niecałą godzinę, frajerzy nawet tego nie zauważyli. Posiedziałem z nimi jeszcze prawie do pierwszej, pogadałem, potańczyłem trochę z dziewczynami, pobawiliśmy się nawet w telefon z wideokonferencją… Nikt się nie zorientował, że w ogóle wychodziłem, a twoją nieobecność też udało mi się łatwo usprawiedliwić, zresztą zbytnio nie dopytywali. W tym kotle, jaki mieliśmy wczoraj na sali, nikogo nie dziwiło, że cię nie ma, oczywiste było, że jako gospodyni imprezy masz mnóstwo obowiązków. Tak czy inaczej nasi goście na koniec kazali cię tylko pozdrowić i przekazać gratulacje, bo impreza udała się naprawdę świetnie.
– To dobrze – westchnęła Iza z mieszaniną ulgi i żalu. – Szkoda tylko, że beze mnie. Jeszcze długo sobie tego nie daruję. O której skończyliście?
– O drugiej z minutami. Ludzie w ogóle nie chcieli iść do domu, tak się frajerom spodobała ta francuska muza! – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Antek musiał grać prawie do samego końca, już mu się repertuar kończył, nie mówiąc o tym, że fizycznie padał na pysk. Jak my wszyscy zresztą. Ale tak czy inaczej melduję uroczyście, że pierwszy Dzień Francuski wypadł znakomicie – dodał, zamykając z powrotem wieczko imbryka. – A kolejne przed nami, więc nie masz czego żałować. Gwarantuję ci, że jeszcze nieraz zdążysz się wyżyć jako szefowa imprezy.
– No tak… to prawda – uśmiechnęła się. – I to mnie pociesza, chociaż inauguracja zdarza się tylko raz. A tej wczorajszej nie zapomnę do końca życia.
– Ja też, ale teraz dość gadania, biegnij do łazienki – przerwał jej stanowczo Majk. – Nie możesz mi tu stać tyle czasu z bosymi nogami. Pogadamy, jak się ubierzesz.
– Tak jest, szefie.
Przyznając mu rację, udała się czym prędzej do łazienki z zamiarem wzięcia błyskawicznego prysznica i przebrania się w świeże rzeczy. Kiedy jednak stanęła przed lustrem, widok, jaki w nim ujrzała sprawił, że przyniesione ubrania bezładnie wypadły jej z rąk na podłogę.
– O Boże – szepnęła ze zgrozą. – Jak ja wyglądam… masakra!
W istocie z tafli nowego, oświetlonego ledowymi żarówkami lustra patrzyła na nią groteskowo wycieńczona postać o ziemisto bladej twarzy i splątanych włosach, z podkrążonymi na sino oczami, które, dodatkowo przybrudzone niedomytym od wczoraj makijażem, sprawiały wrażenie zapadniętych, niemalże podbitych. W porównaniu z wczorajszą całkiem niezłą prezencją, którą w dużym stopniu zawdzięczała makijażowi zrobionemu przez Klaudię, dziś wyglądała tak mizernie i żałośnie, że sama nie mogła w to uwierzyć.
„Jak Krawczyk albo jeszcze gorzej” – pomyślała, czym prędzej odwracając oczy. – „Raczej jak widmo z zaświatów albo bagienny potwór z bajek dla dzieci. Ech, serio… katastrofa to mało powiedziane!”
Przez głowę przebiegła jej niemrawa myśl, że obecność Majka, zawsze tak upragniona i sprawiająca jej tyle radości, dzisiaj paradoksalnie była jej nie na rękę. Bo jakim pechowym zbiegiem okoliczności było to, że przyjechał do niej akurat dzisiaj, kiedy po dwóch ciężkich dobach choroby żołądkowej wyglądała chyba najgorzej w całej historii ich znajomości!
„No trudno” – pomyślała z humorem, ochlapując się szybko wodą pod prysznicem i wycierając świeżym ręcznikiem wychudzone ciało. – „Gdybym nawet w przeszłości miała jakiekolwiek szanse na to, żeby spodobać mu się jako kobieta… w co oczywiście wątpię, a wręcz jestem pewna, że nigdy tak nie było… to dzisiaj one już definitywnie spadły poniżej zera. Ale co z tego? Tym lepiej. Przyjaźń rządzi się innymi prawami, a on jest takim kochanym, najlepszym na świecie przyjacielem…”
Przebrała się szybko, rozczesała potargane włosy i domywszy twarz z resztek wczorajszych kosmetyków, wsmarowała w nią odrobinę kremu nawilżającego, który nieco przywrócił koloryt jej widmowo bladym policzkom, choć nie mógł zredukować efektu podkrążonych oczu. Wyglądała już odrobinę lepiej – tylko odrobinę, ale to już i tak było pocieszające. Kiedy wróciła do salonu, Majk właśnie przelewał na talerz rosół z termosu przyniesionego z Anabelli. Skłonił się przed nią z uśmiechem, wręczając jej łyżkę.
– Proszę, mały elfie, bierz to, siadaj i zawijaj żarcióweczkę! – rzucił wesoło. – No już! Zamiatamy to do dna!
– Dziękuję – uśmiechnęła się, posłusznie siadając przy stole i chętnie zanurzając łyżkę w zupie, której pierwszy łyk przyjemnie rozlał jej się po żołądku. – Mmm…. pyszne! Dzisiaj zjadłabym nie tylko konia, ale nawet bawoła z kopytami. Zjesz trochę ze mną?
– Nie, no co ty! Jadłem już śniadanie, zresztą nie śmiałbym podżerać ci prowiantu, skoro jesteś taka głodna. Jakby co, lodówkę też masz pełną, przywiozłem ci trochę towaru z wczorajszej imprezy, te wszystkie quiche, naleśniki i sery francuskie…. Ale to na później – zaznaczył, przysuwając sobie krzesło i zasiadając naprzeciw niej przy stole. – Na razie masz jeść same lekkostrawne rzeczy.
– Przywiozłeś mi francuskie smakołyki? – ucieszyła się Iza, nie przerywając jedzenia rosołu, którego każda łyżka jeszcze bardziej wzmagała w w niej głód. – Naprawdę?
– Oczywiście. Wczoraj zostało tego całkiem sporo, więc skoro dzisiaj obowiązuje już standardowe menu, podzieliliśmy resztę między sobą. Dorota zostawiła nawet trochę dla Kacpra! A ponieważ ty nie dałaś rady nic skosztować, wziąłem dla ciebie na później specjalną porcję full wypas. Sama zobaczysz, masz pełną lodówkę francuskich frykasów, dziewczyny dosłownie prześcigały się w dokładaniu różnych smakołyków dla naszej biednej, sponiewieranej gospodyni.
– Cudownie – szepnęła ze wzruszeniem Iza. – Jesteście kochani…
– Ale widzę, że z naszą gospodynią już wcale nie jest tak źle – ciągnął wesoło Majk. – Ta kąpiel dobrze ci zrobiła, już teraz zupełnie inaczej wyglądasz, a jak załadujesz do końca ten rosołek, od razu nabierzesz kolorów. Na obiad przewidziałem dla ciebie puree z masłem i gotowanym kurczakiem. Kurczak już się powolutku pichci, zaraz zresztą będę musiał do niego zajrzeć, żeby nam się nie zjarał. Do kompletu życzy sobie pani surówkę z pomidora czy gotowanego brokuła? Do wyboru mamy tylko te dwie opcje – zaznaczył, podnosząc w górę palec. – Więc jeśli brokuł, to muszę wiedzieć wcześniej, żeby zdążył się ugotować.
Iza odłożyła łyżkę na opróżniony już talerz i popatrzyła na niego z mieszaniną rozbawienia i wzruszenia.
– Przestań, Majk, nie musisz gotować mi obiadu – pokręciła głową. – Bardzo ci dziękuję, jesteś kochany, ale już naprawdę czuję się dobrze i poradzę sobie w kuchni.
– Nie ma mowy – odparł spokojnie, nalewając sobie herbaty do drugiego kubka i podnosząc go do ust. – Dzisiaj muszę dopilnować cię osobiście, postawiłem to sobie za punkt honoru po tym, jak wczoraj zawaliłem sprawę i pozwoliłem ci harować aż do omdlenia.
– Ech, daj spokój… to była tylko i wyłącznie moja wina.
– Nie, nie tylko twoja. Ja na to przyzwoliłem, a przyzwolenie w tym przypadku to taki sam grzech jak aktywne działanie. Idiota ze mnie i tępak, co wprawdzie dla nikogo z nas nie jest nowością, ale to jednak żadne usprawiedliwienie. Mówię to serio, Izula – dodał poważnym tonem. – Tak jak ty nie możesz sobie darować, że wczoraj działałaś tylko na pół gwizdka, tak jak nie mogę sobie wybaczyć, że w ogóle na to pozwoliłem. A już ta sesja u Wiki na barze to było przegięcie, wiesz o tym, prawda?
– Tak, wiem – przyznała skruszona. – Tu rzeczywiście przesadziłam.
– Przesadziłaś, bez dwóch zdań. Ale ja też, bo, doskonale wiedząc, że jesteś w słabej formie, nie powinienem był na to pozwolić. Jako pracodawca czuję się parszywie ze świadomością, że mój pracownik prawie zaharował się na śmierć, a jako twój, pożal się Boże, przyjaciel, dosłownie palę się ze wstydu i najchętniej sam sobie naplułbym w ryj.
– Przestań – szepnęła, kręcąc głową.
– Więc w sumie dobrze się stało, że twój rycerski Misio, niczym wysłannik sprawiedliwości, uroczyście przyłożył mi po mordzie – dodał żartobliwie, zerkając na nią spod oka. – Należało mi się awansem za wszystkie moje zbrodnie.
Iza gwałtownie odstawiła na stół kubek z herbatą.
– Przestań! – zawołała z wyrzutem. – Nawet tak nie żartuj! To wcale nie jest śmieszne!
Majk przyglądał się z uśmiechem jej oburzonej minie.
– Co prawda nie uszanowałem należycie wyroku sprawiedliwości, bo jej posłańcowi też się zdrowo oberwało – ciągnął z przekorą – ale to dlatego, że wtedy nie rozumiałem jeszcze celu jego misji. On sam oczywiście też go nie rozumiał, ale cóż… nie pierwszy raz w historii zdarza się, że ktoś staje się nieświadomym narzędziem w rękach ślepego losu. No okej, nie bądź taka zła, elfiku! – roześmiał się na widok jej zaciętej miny i oczu ciskających groźne iskry. – Fakt, że płonę z ciekawości, jak zakończyła się sprawa tego dżentelmena, ale wszystko po kolei, na razie skończmy pierwszy temat. Pij spokojnie swoją herbatkę, a ja tymczasem przedstawię ci mój plan naprawczy.
Iza odetchnęła, rzucając mu wciąż pełne wyrzutu spojrzenie.
– Jaki plan naprawczy?
– Plan, który powstał już dawno, tylko dotąd nie zdążyliśmy go wdrożyć. Trochę z twojej winy, bo mimo braku sił i czasu nadal upierasz się, żeby harować bez wytchnienia, ale głównie z mojej, bo się na to zgadzam… a raczej zgadzałem się, bo teraz już będę dużo twardszy. Chodzi o plan twojego odpoczynku – wyjaśnił, widząc jej wciąż pytającą minę. – A właściwie nie tylko odpoczynku, ale i rozwoju. Ten, o którym mówiliśmy na początku października, pamiętasz? Od dziś wdrażamy go bezdyskusyjnie.
– Daj spokój, szefie – odparła, kręcąc głową. – Przecież on już jest wdrożony. Przedwczoraj sam zwolniłeś mnie do domu, żebym odpoczęła, za co zresztą bardzo ci dziękuję, bo bez tego wczoraj pewnie nie dałabym rady w ogóle przyjść do pracy. A od listopada zapowiedziałeś mi redukcję godzin na sali i zatrudniasz Natalię, żeby odciążyła nas w papierologii. To już dawno było umówione i tego się trzymam, bo faktycznie będę musiała nadrobić trochę spraw na studiach. Zwłaszcza zabrać się za pracę licencjacką.
– Otóż to – zgodził się spokojnie. – Twój licencjat to akurat punkt w planie rozwoju, ale o tym pogadamy za chwilę. Najpierw omówmy plan bazowy, czyli odpoczynek. Dzisiaj zgodnie z grafikiem masz wolne, a jutro miałaś wracać do pracy w starym trybie, bo październik jeszcze się nie skończył. Ale tak nie będzie.
– Bo?
– Bo do końca tego tygodnia daję ci wolne. I to nie podlega negocjacji, Iza – zaznaczył, widząc, że zamierza protestować. – Daję ci urlop przymusowy na regenerację sił, do pracy wrócisz dopiero po Wszystkich Świętych. Oczywiście już na nowych warunkach, które omówiliśmy poprzednim razem i które podtrzymuję. Zresztą na dniach sporządzimy aneks do twojej umowy, żebyśmy oboje mieli to na piśmie.
– Przestań, to niepotrzebne – pokręciła głową. – Przecież wiesz, że ja…
– Wiem – przerwał jej. – Jesteś gotowa dalej harować ponad siły, znam cię, pod tym względem jesteś dokładnie taka jak ja. I właśnie dlatego muszę mieć te warunki na piśmie, inaczej za kilka tygodni znowu będę zbierał cię z podłogi. A na to się nie zgadzam Iza. Słyszysz? – dodał stanowczo. – Nie zgadzam się. Ostatni raz w ten sposób obciążyłem swoje sumienie, nigdy więcej sobie na to nie pozwolę.
– Okej – westchnęła, uznając ten ostatni argument za niepodważalny. – Z sumieniem, zwłaszcza twoim, nie będę dyskutować. Podpiszemy ten aneks, skoro tak każesz, ale jeśli chodzi o urlop na cały najbliższy tydzień, to aż tyle go nie potrzebuję. Majk, serio… – dodała z nutą perswazji. – Wystarczyłyby mi dwa, maksymalnie trzy dni.
– Nie, elfiku. O tym też nie dyskutujemy, przykro mi. Musisz odpocząć, a żeby to było możliwe, muszę jakoś wybić cię z rytmu morderczej harówki, za bardzo się do niej przyzwyczaiłaś. I to jest moja wina – podkreślił. – Bezwzględnie moja, bo to ja w ostatnich tygodniach wciągnąłem cię w bagno, zdaję sobie z tego sprawę i wstyd mi za to. Ale teraz koniec z tym. Sam zresztą też muszę zrobić coś ze sobą, bo i ja tkwię w tym bagnie po uszy, w dodatku na własne życzenie. Od kilku lat mam wystarczająco środków na to, żeby przeorganizować życie, a jednak tego nie robię. Ale w końcu muszę. Mimo wszystko lat mi przybywa, a sił niebawem będzie ubywało.
– O! – Iza spojrzała na niego mile zaskoczona, podnosząc do ust kubek z resztkami herbaty. – Wreszcie na to wpadłeś?
– Wpadłem – skinął głową. – Per analogiam do ciebie, bo ja też już nieraz miałem pomysł, żeby zaharować się na śmierć. Jednak życie codziennie uczy nas czegoś nowego, więc doszedłem do wniosku, że w końcu muszę z tym powalczyć. Zacząłem już poniekąd w sierpniu od pierwszych od dziesięciu lat wakacji w górach z Pablem i Lodzią, co zresztą było głównie twoją zasługą i bardzo ci za to dziękuję. A teraz będę to kontynuował i mam zamiar podejść do tego systemowo.
– Ach… super! – ucieszyła się. – Aż mi się nie chce wierzyć, ale popieram to z całego serca! Jesteś ciągle taki przemęczony…
– Obiecuję, że powalczę z tym – zapewnił ją ciepło. – Ale musisz mi pomóc.
– Oczywiście, szefie. Z wielką przyjemnością.
– Przy czym nie chodzi o pomoc w przewalaniu moich obowiązków – zaznaczył – tylko o wypracowanie zdrowych zasad, które nikogo z nas nie wpędzą do grobu, a wręcz usprawnią działanie firmy. Właśnie dlatego do końca października wysyłam cię na urlop regeneracyjny, a od listopada poproszę cię o wsparcie w przemyśleniu zakresu obowiązków pozostałych osób, zwłaszcza starej kadry. Musimy wykorzystać ich potencjał w jak najbardziej efektywny sposób, zapłacić im więcej, ale za to powierzyć zadania wymagające większej odpowiedzialności.
– O tak! – przyznała z entuzjazmem. – Jak w przypadku Lidzi. Zauważyłeś, jak to na nią świetnie działa? Nabrała takiej wiary w siebie… Jestem pewna, że nie nawali!
– Też tak sądzę – uśmiechnął się. – Dlatego przemyślę sobie strategię zmian w strukturze zespołu, biorąc również pod uwagę nasz nowy lokal na Koncertowej. Chciałbym wprowadzić te zmiany na przestrzeni najbliższych miesięcy, a na pewno przyszłego roku, bo prawdą jest, że tak dalej nie może być. Ale o szczegółach porozmawiamy dopiero w listopadzie, jak już będę miał w miarę spójną koncepcję – zaznaczył. – A na razie skupmy się na nadrabianiu strat.
– Dobrze – szepnęła, w duchu zachwycona tak konstruktywnym podejściem, które jeszcze wczoraj wydawało się nie do pomyślenia.
– Kolejna sprawa to te papiery – ciągnął Majk, dolewając herbaty najpierw jej, a potem również sobie. – Proszę, elfiku, wypij jeszcze trochę. Z Natalią umówiłem się na wtorek na podpisanie umowy, będzie miała kilka dni na wczytanie się w nasze dokumenty, a od następnego poniedziałku zaczyna je ogarniać pełną parą. Jednak nie chciałbym, żebyśmy wypadli z obiegu i na dłuższą metę uzależnili się od jej usług – podkreślił – więc zaznaczyłem, że co tydzień ma nam składać raport z wykonanych zadań, napotkanych problemów i tak dalej. Nam, czyli mnie jako szefowi i tobie jako mojej zastępczyni. Ewentualnie, w razie nieobecności jednego z nas, może raportować tobie albo mnie, ale cotygodniowa spowiedź księgowej jest warunkiem, który bezwzględnie wpisuję do umowy. Pablo rzuci jeszcze jutro na nią okiem i podpiszemy ją na razie na pół roku z opcją przedłużenia na kolejny okres. O ile oczywiście będziemy zadowoleni ze współpracy.
– Aha, okej – pokiwała głową Iza, wspominając życzliwie uśmiechniętą twarz Natalii. – Myślę, że na początek to bardzo rozsądny układ.
– Oczywiście wszystkie zmiany, zwłaszcza przenoszenie odpowiedzialności za ten czy inny sektor będziemy wprowadzać bardzo stopniowo – zaznaczył Majk. – Tu właściwie wszystko opiera się na zaufaniu, a ponieważ w przeszłości różni moi pracownicy nieraz go nadużywali, dotąd byłem w tym cholernie ostrożny. Kiedyś jednak musi przyjść moment na to, żeby wypuścić z rąk chociaż niektóre sznurki. To będzie dla mnie niezłe psychiczne wyzwanie, bo w budowę tej firmy wpakowałem dziesięć lat życia i harówki dzień po dniu, więc lepiej się czuję, jak wszystko mam pod bezpośrednią kontrolą. Ale wiem, że to konieczne, a z twoją pomocą i z zaufaniem, jakie mam do ciebie, będzie mi o wiele łatwiej.
Poruszona tymi słowami Iza, odstawiwszy pusty kubek na stół, przechyliła się nad blatem i łagodnym gestem nakryła na chwilę dłonią jego dłoń.
– Dziękuję ci za to zaufanie, szefie – powiedziała ciepło. – I przysięgam, że zrobię wszystko, żeby go nie zawieść.
Majk nie poruszył się ani o milimetr.
– Wiem – odszepnął z uśmiechem, patrząc jej prosto oczy. – Wiem, kochanie.
Dlaczego tak szybko odwróciła wzrok i cofnęła rękę? Czy to był dobry czy zły znak? Jak należało to interpretować? Od wczoraj wszystko przecież tak radykalnie się zmieniło! To jednak bynajmniej nie zwalniało go z ostrożności, a kto wie, czy nie wymagało nawet jeszcze większej?
– Tak czy inaczej w tym tygodniu w pracy masz wolne – podjął neutralnym tonem, obserwując, jak Iza dolewa sobie resztkę herbaty z imbryka. – Ale to nie znaczy, że uwolnisz się ode mnie całkowicie, bo chciałbym, żebyśmy załatwili razem jedną rzecz.
– Jaką?
– Cmentarze – odparł znacząco.
– Ach, właśnie! – podchwyciła w nagłym przypływie energii. – Jak dobrze, że sam to mówisz! Miałam zamiar wybrać się do Szczepcia i Hani, do pani Ziuty też, i już od tygodnia chciałam cię zapytać, czy ze mną pojedziesz, ale nie miałam odwagi. Ciągle masz tyle obowiązków…
– Nie na tyle, żeby o tym nie pamiętać – zapewnił ją spokojnie. – Oczywiście, że z tobą pojadę, nie wyobrażam sobie nie odwiedzić Szczepka w takim czasie. Umówimy się na to koło środy albo czwartku, okej?
– Cudownie! – szepnęła z zachwytem.
– Bo rozumiem, że w piątek po zajęciach będziesz chciała już jechać do siostry, tak?
– Tak. Muszę przecież odwiedzić rodziców, a w tym roku koniecznie też dziadków. Ale pojadę tam tylko na weekend – podkreśliła. – Od poniedziałku melduję się normalnie w pracy.
– W porządku, jesteśmy umówieni – odparł stoicko Majk, przyglądając jej się spod oka. – No to lecimy dalej. Kolejna rzecz, którą chciałbym, żebyś załatwiła w tym tygodniu, to lekarz. A ściślej jakiś gastrolog, który sprawdzi, czy ta wczorajsza akcja z rzyganiem i omdlewaniem rzeczywiście miała podłoże tylko zatrucia pokarmowego.
– Dobrze – zgodziła się bez oporu. – Sama też o tym myślałam, a skoro i ty mnie do tego obligujesz, to załatwię to jak najszybciej. Wprawdzie jestem pewna, że to było tylko zatrucie, zwłaszcza że dzisiaj czuję się już dobrze, ale sama jestem zdania, że zawsze lepiej to sprawdzić.
– Otóż to – skinął głową z zadowoleniem. – Więc sprawdź to w najbliższych dniach, najlepiej jutro albo pojutrze, żebyśmy mogli być spokojni o twoje zdrowie. Okej… Następny punkt do omówienia to twoje plany długodystansowe.
– Długodystansowe? – spojrzała na niego niepewnie.
– Chodzi mi o twoje dalsze plany rozwojowe, które będą wymagały udzielenia ci wolnego w pracy – wyjaśnił. – Nie przewidujesz nic takiego w najbliższych miesiącach?
Iza pokiwała powoli głową.
– Tak… owszem – przyznała z oporem. – O tym też chciałam kiedyś z tobą porozmawiać, ale jeszcze się do tego nie zebrałam. Nie chciałam zawracać ci głowy w tym przeładowanym czasie, ale rzeczywiście niedługo będę potrzebowała jednego wolnego dnia. Chodzi o sobotę dwudziestego ósmego listopada. To są andrzejki.
– Andrzejki? – w głosie Majka zabrzmiała nuta zdziwienia, którą jednak szybko opanował. – No dobrze. Słucham panią.
– Tego dnia moja koleżanka z roku bierze ślub ze swoim chłopakiem – wyjaśniła mu z lekkim zmieszaniem. – On ma na imię Andrzej, więc zależy im właśnie na tej sobocie, żeby połączyć dwie okazje. Kinga zaprosiła nas wszystkich… znaczy wszystkich z roku, czyli mnie też. I nie wypadało mi odmówić.
Majk przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, jakby z zastanowieniem.
– Jasna sprawa – odparł ciepło. – Okazja nie byle jaka, więc oczywiste, że musisz tam być. Integracja z kolegami z roku to podstawa, a pannie młodej mogłoby być przykro, gdybyś się nie pojawiła na tak ważnej imprezie.
– Tak, tylko że przecież my w firmie też planujemy dyskotekę andrzejkową, więc tego dnia będą dzikie tłumy – zauważyła Iza, zerkając na niego niepewnie. – I gdyby chodziło o jakiś inny dzień, to już dawno bym cię o to poprosiła, ale akurat o ten jakoś nie miałam odwagi, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później i tak będę musiała to zrobić.
– No właśnie – pokiwał głową. – Więc chyba lepiej wcześniej niż później, n’est-ce pas? Wiedziałaś przecież, że ci nie odmówię.
– Wiedziałam, ale… – zmieszała się jeszcze bardziej.
– Nie ma sprawy, Izula – podjął spokojnie. – Tego dnia masz wolne, a nadzorem w firmie zajmę się ja. Dyskoteka, owszem, będzie, ale bez wielkich fajerwerków, zapowiedzi, plakatów i tak dalej, zwykłe andrzejki jak co roku. Dziewczyny zorganizują co najwyżej parę tradycyjnych wróżb dla gości, ja sam zresztą mogę to animować, bo nieskromnie twierdzę, że w naszym zespole trudno znaleźć większego pajaca niż ja. Fakt, myślałem przez moment, że może w tym roku połączymy andrzejki z drugim Dniem Francuskim, ale skoro ciebie nie będzie, to nie będziemy kombinować, zrobimy go normalnie tydzień wcześniej.
– Ach, no właśnie! – podchwyciła z żalem Iza. – Masz rację, można by to było tak fajnie połączyć! Że też akurat wypadło mi to wesele! Co za pech!
– Żaden pech – odparł uspokajająco. – Wesele kumpeli ważna rzecz, a tradycja francuska i tak musi iść swoim torem. Dla polityki ściągania klientów to nawet lepiej, że będzie funkcjonować jako odrębna impreza. I w sumie wiesz co? – zastanowił się. – Niech zostanie na stałe ta przedostatnia sobota miesiąca. Już drugi raz tak nam wypada z pasjansa, więc to chyba znak, żeby się tego trzymać.
– Dobrze – zgodziła się bez wahania. – Obiecuję, że tym razem stanę na wysokości zadania i listopadowa impreza będzie dopracowana w każdym detalu. Wyciągnęłam już parę wniosków z wczoraj, zwłaszcza jeśli chodzi o opisy w menu, ale nie tylko. Dopilnuję wszystkiego, żeby jakoś się zrehabilitować… no i żeby zasłużyć na wolne w andrzejki – spojrzała na niego przymilnie.
– Zgoda – skinął głową z uśmiechem. – Czyli to już ustalone. Mów dalej.
– Dalej? – zdziwiła się.
– No tak – odparł swobodnie. – O twoich kolejnych planach. Bo to weselicho w andrzejki to chyba nie jest jedyna sprawa, którą chciałabyś ze mną załatwić? Hmm? – uśmiechnął się zaczepnie. – Żadnych innych postulatów, chère Mademoiselle?
Iza nabrała mocniej powietrza w płuca. Skoro sam pytał, trzeba było kuć żelazo póki gorące, nawet nie wypadało dłużej czekać. Tylko jak wpłynie na niego wzmianka o Ani? Czy nie zepsuje mu tego dobrego humoru, nie wtrąci od nowa w czarną otchłań, z której obecnie jakby nieco się wykaraskał? A jednak musiała mu to powiedzieć – i to właśnie teraz. To już nie była jej decyzja, ale potrzeba chwili, z którą trudno było dyskutować.
– Tak… rzeczywiście mam jeszcze jeden postulat – przyznała tonem przestępcy złapanego na gorącym uczynku. – Co prawda on dotyczy przyszłego roku i jeszcze nie jest na sto procent pewny, ale już teraz ciąży mi na sumieniu, bo chodziłoby o dłuższy urlop. Taki kilkutygodniowy – zerknęła na niego z niepokojem. – Gdzieś na przełomie lutego i marca.
– Mhm – skinął głową bez najmniejszego zdziwienia. – Czterotygodniowy urlop na czas stażu zawodowego, który będziesz realizowała w ramach programu wymiany studenckiej w Liège razem ze swoją koleżanką z roku. Dobrze powiedziałem, czy coś przekręciłem?
Spojrzała na niego zdumiona.
– Skąd ty to wiesz?
– A jak myślisz? – uśmiechnął się pogodnie. – Od Ani. Wczoraj dziewczyny, jak już miały nieźle w czubie, wpadły na pomysł, żeby z głupia frant zadzwonić do niej i Jean-Pierre’a. Chłopaki to podchwycili, więc zaprosiłem wszystkich do gabinetu i wykonaliśmy komisyjny telefon z wideokonferencją do Belgii. Gadaliśmy wszyscy ponad pół godziny, a na koniec Ania poprosiła mnie jeszcze na słówko na osobności, więc wykurzyłem tałatajstwo na parkiet i do stołu, a sam porozmawiałem sobie z nią drugie pół godziny. Głównie o tobie, jak możesz się domyślić – spojrzał na nią znacząco.
Iza pokiwała głową, starannie kryjąc emocje i natłok skojarzeń, jakie uderzyły ją w ciągu zaledwie kilkunastu sekund. A zatem to stąd brał się jego dzisiejszy świetny humor, tak skrajnie kontrastujący z tamtym wisielczym, który manifestował wczoraj i w ciągu kilku ostatnich tygodni! Wystarczyło pół godziny rozmowy z Anią i jego dusza wzbijała się pod niebiosa, a naładowany na nowo akumulator niósł go jak na skrzydłach – aż do następnego kryzysu. Bo że następny był nieunikniony, tego Iza była więcej niż pewna. Zbyt dobrze znała te jego huśtawki nastrojów, a zwłaszcza mechanizm opóźnionego zapłonu, który uruchamiał się regularnie po każdym kontakcie z Anią, by z wyżyn raju strącać go w czeluście najczarniejszych piekieł. Tak będzie zatem niewątpliwie i tym razem… jeszcze nie dziś, nie jutro, ale za tydzień albo dwa na pewno.
Jak on to wczoraj powiedział? Jeśli życie jest tak przewidywalne, jak to niedawno ustaliłem, to, wedle reguł gry, dzisiaj powinno się odwalić coś nieprzewidywalnego… Intuicja starego frajera. A zatem księżycowa intuicja po raz kolejny go nie zawiodła, zakochane serce awansem odczytało nadciągającą falę szczęścia. Tak… lecz jakie konsekwencje tej półgodzinnej wizyty u bram raju będzie musiał ponieść w nieodległej przyszłości? I jak ona, Iza, zdoła go przed nimi uchronić?
– Zapytała mnie, czy już wiem o twoim stażu w Liège – ciągnął Majk. – A ponieważ, jak wiadomo, nie miałem o tym zielonego pojęcia, wyjaśniła mi wszystko po kolei i poprosiła, żebym nie stawiał ci przeszkód w tym wyjeździe. Oczywiście nie mam takiego zamiaru – zaznaczył. – To twoja wielka szansa na rozwój zawodowy, więc musisz z niej skorzystać, zwłaszcza że na miejscu będziesz miała tak życzliwe wsparcie. Właśnie między innymi pod tym kątem chcę wprowadzić zmiany w strukturze zespołu i przerzucić część twoich obowiązków na innych. Może i jestem tyranem, jak twierdzi Ania, ale mam świadomość, że nie mogę dopuścić do tego, żeby praca u mnie zamykała ci perspektywy rozwoju w kierunku, w którym się kształcisz.
– Dziękuję – szepnęła.
– Co prawda nie wiem, jak wytrzymam cały miesiąc bez doładowania elfikową energią – westchnął. – Nie ukrywam, że to będzie dla mnie ciężkie doświadczenie, ale cóż, spróbujemy jakoś temu zaradzić. Po prostu doładujesz mnie na zapas w trybie terapii – mrugnął do niej porozumiewawczo nad stołem. – A żeby ten zapas nie wyczerpał się gdzieś w połowie marca, trzeba będzie zacząć już dziś i kontynować regularnie aż do lutego. Hmm? Zgoda, elfiku? Musisz się zgodzić, nie masz innego wyjścia. Tylko pod tym warunkiem puszczę cię na tak długo do Liège.
– Ach! – roześmiała się Iza, w duchu uszczęśliwiona takim rozwiązaniem. – Jak mogłabym odmówić, szefie? Stawiasz mnie pod ścianą!
– Owszem, i robię to świadomie – zgodził się wesoło, podnosząc się z krzesła i zbierając na tacę opróżnione naczynia. – Ale jakoś trzeba sobie radzić w życiu, prawda, proszę pani? Skoro obiecałem Ani, że pozwolę ci na wyjazd do Belgii, to przynajmniej muszę coś z tego mieć. Nie, nie, ty siadaj, jesteś jeszcze słaba i masz dzisiaj zakaz wszelkiej pracy fizycznej! – zatrzymał ją stanowczo, widząc, że podrywa się od stołu, by mu pomóc. – Ja to wyniosę, a przy okazji wyłączę tego kurczaka. Jeszcze nam się shajcuje, jak, nie przymierzając, moje słynne ciasteczka migdałowe… Poczekaj tu na mnie, zaraz zaparzę następny dzbanek herbaty i przyniosę więcej wody. A potem pościelimy to łóżko – ruchem głowy wskazał na kanapę z rozrzuconą pościelą – i pogadamy sobie wreszcie o życiu w ujęciu filozoficznym. Czekam na to z wielką niecierpliwością, bo na tym polu mamy do nadrobienia najwięcej zaległości!
***
– Owiń się porządniej tym kocykiem, elfiku, i siadaj tutaj – zarządził Majk, wskazując Izie róg pościelonej już i złożonej kanapy. – A pod plecy daj sobie tę poduszkę. Dzisiaj musisz jak najwięcej wypoczywać. No i oczywiście pić.
Mówiąc to, zestawił na nocną szafkę przyniesione z kuchni dwie butelki wody i szklanki, po czym, odkręciwszy korek, napełnił jedną z nich przejrzystym, niegazowanym płynem.
– Jestem wypoczęta – zapewniła go Iza, posłusznie moszcząc się we wskazanym miejscu. – A po tym pysznym śniadaniu czuję się jak nowonarodzona i mam wrażenie, że z każdą minutą przybywa mi sił.
Majk z uśmiechem podał jej szklankę.
– Tym lepiej. Masz, wypij jeszcze to na zapas, a ja przysunę bliżej tę szafkę, żebyśmy mieli wodę pod ręką. Do obiadu musisz wypić przynajmniej pół butelki, przypilnuję cię.
– Tak jest – pokiwała głową.
Pijąc powoli łyk po łyku, z przyjemnością obserwowała jego schyloną nad szafką sylwetkę ubraną dziś całkowicie na czarno w bawełniany golf i eleganckie sztruksy, niewątpliwie te same, które miał na sobie na wrześniowej imprezie u Lodzi i Pabla. Wyglądał w tej odsłonie znakomicie, bo choć czerń z jednej strony uwypuklała mocno wyszczuplałe ostatnio linie jego ciała, z drugiej wspaniale eksponowała kolor i kontur włosów, które na tym tle zdawały się jaśniejsze i jeszcze bujniejsze niż zwykle.
– Dobra, tak będzie wygodnie – stwierdził z satysfakcją, przysiadając się do niej i bez ceregieli obejmując ją ramieniem. – Już wypiłaś? To odstaw sobie tutaj tę szklankę i pokaż mi łapkę. Ciepło ci?
Iza posłusznie wykonała polecenie, po czym, ściślej owinąwszy się kocem, z przyjemnością przytuliła policzek do jego ramienia.
– Cieplutko jak u babci na zapiecku – zapewniła go z uśmiechem. – A do tego jak wygodnie! Niedzielna sjesta z prawdziwego zdarzenia. Dziękuję ci, Michasiu.
– Niedzielna sjesta przed obiadkiem – zgodził się wesoło. – I właśnie o to chodziło. A ponieważ taka sjesta to najlepsza okazja do naszej zaległej sesji terapii, to chyba nie ma na co czekać, co? Zaczynamy. Opowiadaj mi wszystko po kolei.
– Aha… czyli najpierw ja? – spojrzała na niego niepewnie. – A ty potem?
– Ja? – zdziwił się, unosząc lekko jedną brew. – Ja raczej nie mam o czym opowiadać, chociaż nie przeczę, że chętnie pogadam z tobą o filozofii i podzielę się kilkoma najświeższymi przemyśleniami. Ale to nic pilnego – zaznaczył. – Na razie musimy nadrobić nasze karygodne zaległości dotyczące ciebie. Zwłaszcza te z cyklu opowieści sensacyjno-romantycznych pod tytułem Misiek czyli rycerz na białym rumaku.
– Pff! – wydęła lekceważąco wargi Iza. – Bardzo śmieszne! Na białym rumaku… chyba na burej szkapie!
– O, i sama widzisz – pokiwał głową Majk, starając się nadać tonowi swego głosu nutę dezaprobaty. – Przegapiłem jak frajer kilka odcinków tej pasjonującej opowieści, a przez to straciłem wątek. Ostatnio, kiedy rozmawialiśmy o nim bodaj w sierpniu, byłaś na etapie udzielania mu drugiej szansy i na poważnie rozważałaś przyjęcie jego oferty. O ile pamiętam, w grę wchodziły konkretne plany matrymonialne i zamieszkanie z nim w słynnej willi pod wierzbami. Tymczasem z tego, co powiedziałaś mi wczoraj, zrozumiałem, że od tamtej pory sytuacja zmieniła się diametralnie.
– Diametralnie – zgodziła się. – Ale poczekaj, Majk… Oczywiście opowiem ci o Miśku tak, jak obiecałam, ale nie chciałabym skupiać się na nim, zanim nie będę miała pewności, że w kolejce do terapii nie czekają pilniejsze sprawy. Twoje – zaznaczyła wymownie. – Te, o których wspominałeś wczoraj, kiedy rano prosiłeś mnie o rozmowę.
– Przecież mówiłem ci, że chodziło mi właśnie o Miśka – odparł spokojnie. – Po tym, co obaj odwaliliśmy w piątek, bałem się, że przeklniesz mnie na wieki, a ponieważ rano o niczym jeszcze nie wiedziałaś, co, nawiasem mówiąc, bardzo mnie dziwiło, pomyślałem, że po zakończeniu imprezy muszę powiedzieć ci o tym sam. Nie chować głowy w piasek, tylko wziąć to na klatę, chociaż raczej nie spodziewałem się ułaskawienia. Więc nie dziw się mojej porannej minie i mojemu zachowaniu, Izula… Jak sobie wyobraziłem, że to już koniec naszej przyjaźni, naszej terapii i naszej współpracy zawodowej, to po prostu miałem ochotę walić łbem o ścianę.
– Ech, no co ty – pokręciła głową. – Jak mogłeś wyobrażać sobie takie rzeczy?
– Niestety wyobrażałem sobie – westchnął. – Wręcz byłem pewien, że to się właśnie tak skończy. Misiek zarzucił mi, że wpieprzam się w nieswoje sprawy, i kazał mi się od ciebie odczepić, więc domyślałem się, że teraz już zrobi wszystko, żeby odciąć cię ode mnie. Zwłaszcza po tym, jak zarobił po pysku, a Chudy na moje polecenie wykopał go z lokalu.
– No co za bydlę – szepnęła z niedowierzaniem Iza. – Powiedział ci, że wpieprzasz się w nieswoje sprawy? On?
– Mhm. I że wykorzystuję twoją naiwność, każąc ci harować w mojej firmie – doprecyzował Majk, zagryzając wargi. – Tu akurat miał rację, a do tego trafił w mój słaby punkt, bo ja sam miałem już z tego powodu ostre wyrzuty sumienia. Ale w jego ustach to bolało jeszcze bardziej. Tak czy inaczej obiecuję, że naprawię to, elfiku – dodał ze skruchą. – To było dla mnie jak kubeł zimnej wody, podobnie jak to twoje wczorajsze omdlenie, ale cóż… widocznie taka trauma była mi potrzebna do tego, żeby wreszcie puknąć się w ten pusty łeb.
Iza przytuliła mocniej policzek do jego ramienia.
– Nie mów tak – powiedziała cicho. – Moje omdlenie wynikało z czegoś innego, a Misiek pod żadnym pozorem nie miał prawa tak do ciebie mówić. Nie do wiary, jaki to bezczelny typ! I kto tu wpieprza się w nieswoje sprawy…
– W każdym razie moja wczorajsza prośba o terapię wynikała właśnie z tego – podjął Majk. – I wbrew temu, co podejrzewałaś, nie było w tym żadnego drugiego dna.
– Na pewno? – zapytała bez przekonania.
– Na pewno.
– No, nie wiem – pokręciła głową. – To mi się nie klei, Majk. W ostatnich tygodniach, od tamtego kryzysu z brandy, byłeś kompletnie nie do życia, niby nadrabiałeś miną, ale mnie nie oszukasz. Widziałam, że dalej się męczysz, i czekałam na sygnał w sprawie kolejnej sesji terapii, bo byłam pewna, że w końcu o nią poprosisz. Więc kiedy wczoraj poprosiłeś, nawet przez sekundę nie pomyślałabym, że to mogło mieć jakikolwiek związek z Miśkiem. Byłam przekonana, że to wynik tego twojego kryzysu psychicznego, który trwał od dawna.
– No tak – przyznał. – W pewnym sensie masz rację, ale widzisz, elfiku… hmm, jak ci to wyjaśnić? Owszem, miałem ostatnio ciężki kryzys i generalnie nie kryłem tego przed tobą, chociaż ciężko mi się o tym gadało. Jak wtedy, kiedy przyjechałaś do mnie w nocy i mało nie oberwałaś traperem, a ja wolałem wybeczeć się na twoich kolanach jak dzieciak, niż ubierać w słowa coś, czego nie da się wypowiedzieć.
– No właśnie – szepnęła.
– Tylko że mordobicie z Miśkiem to był zupełnie inny level – zaznaczył. – Taki konkretny aż do bólu. Mogłem przez to naprawdę stracić twoją przyjaźń, czyli coś, co dla mnie nie ma ceny, więc kiedy o tym myślałem, czułem się potwornie, jakbym znalazł się w najniższym kręgu piekła. A potem, kiedy sprawa się wyjaśniła, poczułem taką ulgę, że wszystkie inne problemy nagle wydały mi się jakąś bzdurą, głupstwem… czy ja wiem? To było jak silne lekarstwo ogólnoustrojowe, podziałało kompleksowo na wszystko, co mnie bolało, jednym słowem, w jeden wieczór wyleczyło mnie z kryzysu. I tylko tak umiem ci to wyjaśnić – dodał, wyprostowując się i mocniej obejmując ją ramieniem. – Po prostu wczoraj przeżyłem terapię szokową i w naturalny, spontaniczny sposób przewartościowałem priorytety. Rozumiesz mniej więcej, o co mi chodzi, prawda?
– Rozumiem – odpowiedziała wzruszona. – Ja też pewnie na twoim miejscu reagowałabym tak samo. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się wczoraj to wyjaśnić, wprawdzie trochę przypadkowo, ale co tam, ważne, że to cię jakoś tam uspokoiło. A potem jeszcze czekała na ciebie niespodzianka – dodała ze ściśniętym sercem – bo miałeś okazję porozmawiać sobie z nią… Pamiętasz, jak mówiłeś, że, według reguł nieprzewidywalności życia, wczoraj musiało się wydarzyć coś niespodziewanego?
– Mhm – zgodził się pogodnie. – I wydarzyło się.
– Tak… Trochę się boję, że na dłuższą metę to się znowu skończy jakimś dołem, ale wczoraj przynajmniej miałeś z tego parę swoich okruszków. A to chyba było ci już bardzo potrzebne, prawda?
– Okruszki? – uśmiechnął się. – O tak… bardzo. Zwłaszcza że tym razem dostałem nawet nie tyle okruszki, co całkiem niezły kawał tortu. I to mi wystarczy na długo, dlatego nie martw się już o starego frajera Majka, mały elfie, tylko opowiadaj o sobie, bo to ostatnio najbardziej zaniedbaliśmy. Swoją drogą wstyd mi za to, jak się zachowywałem. Powinienem był już dawno wykroić jakieś solidne pasmo na rozmowę, poświęcić więcej czasu na twoje sprawy, a nie tylko ciągle skupiać się na sobie.
– E, u mnie to nie było nic pilnego – odparła spokojnie. – Twoje problemy były zdecydowanie ważniejsze, a przecież o nich też rozmawialiśmy o wiele za mało.
– Fakt, że ostatnio słabo nam szły te rozmowy – przyznał melancholijnie. – I to wszystko przeze mnie, bo to głównie ja ich unikałem, bez przerwy wywijałem się jak piskorz. Zdaję sobie z tego sprawę, Iza. Przez to mogłaś pomyśleć, że cię lekceważę, ale wierz mi, że tak nie było. Po prostu miałem wyjątkowo ciężki moment, a że jestem frajerem nad frajerami, wydawało mi się, że muszę walczyć z tym sam. Dzisiaj poniekąd tego żałuję, chociaż i tak nie oddałbym tych moich cierpień starego Wertera za cenę nieprzeżycia ich i pozostania w dawnym stanie płytkiej świadomości. Formatowanie duszy to trudny i bolesny proces, elfiku, ale warto… naprawdę warto. Dzięki temu można dojść do etapu, jakiego nie da się osiągnąć inaczej niż księżycową drogą, czyli drogą cierpienia, bo tylko ono jednoznacznie pokazuje, co jest najważniejsze.
– O tak – szepnęła, kiwając głową.
– Tego nawet nie da się opisać, bo tu w grę wchodzi inny wymiar postrzegania, cała ta metafiza z Ziutą na czele, nie mówiąc już o moim dealu z Panem Bogiem, który swoją drogą dziś wydaje mi się całkiem równym gościem. Tak czy inaczej, ze mną już jest dobrze, Izulka – dodał ciepło, ujmując jej spoczywającą na kocu dłoń i na chwilę podnosząc ją do ust. – I bardzo ci dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś w tych ostatnich tygodniach. Za opiekę w chorobie, za dzielne ogarnianie mojej firmy, za tamtą poprzednią terapię i w ogóle za całokształt.
– Chciałabym pomagać ci jeszcze bardziej – odpowiedziała Iza, w głębi duszy rozkoszując się tym krótkim, czysto braterskim lecz dla niej uderzająco zmysłowym dotykiem jego ust na swej dłoni. – Tylko musiałbyś mi na to pozwolić.
– Ależ pozwalam – zapewnił ją z uśmiechem. – Oczywiście, że pozwalam. Masz oficjalną autoryzację na każde działanie terapeutyczne, jakie tylko przyjdzie ci do głowy wykonać na mojej niegodnej osobie.
– Każde? Naprawdę każde? – zapytała z nutą przekory.
– Każde – potwierdził stanowczo. – Choćby to miała być codzienna terapia traperem, tłuczkiem do mięsa albo innym wałkiem. Poddaję się temu z góry i w ciemno, w tym względzie jak zawsze ufam twojej intuicji. Oczywiście jeśli chodzi o te przyjemniejsze zabiegi, to tym bardziej je kupuję – zaznaczył. – Na ślepo i w każdej ilości. Zwłaszcza że niektóre z nich są warunkiem sine qua non, jaki postawiłem ci, żebyś mogła pojechać do Liège.
– No tak, racja! – parsknęła śmiechem. – Już manipulujesz! To przecież oczywiste, że doładowanie baterii masz zaklepane w ilościach nieograniczonych, kiedy tylko będziesz tego potrzebował. Ale mnie bardziej chodziło o wsparcie duchowe.
– Na jedno wychodzi – wzruszył lekko ramionami. – Duch mieszka w ciele, przynajmniej na tym łez padole, więc chyba najłatwiej dotrzeć się do niego właśnie przez ciało, hmm? A skoro mam zaklepane nieograniczone ilości doładowań, to o jedno poproszę od razu. Po co mam je sobie dozować, jeśli i tak nie obowiązuje mnie żaden limit?
– Żaden – zapewniła go z radością, odrywając policzek od jego ramienia i stanowczym gestem wskazując mu swoje oplątane kocem kolana. – Więc nie traćmy czasu, tylko kładź się tutaj i pozwól mi się odwdzięczyć przynajmniej za to pyszne śniadanie. No i awansem za obiad.
– Za obiad to będzie dużo drożej kosztowało – zaznaczył z zadowoleniem Majk, chętnie wyciągając się na kanapie i układając głowę na jej kolanach. – Co najmniej kwadrans dłużej.
– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się, z przyjemnością zanurzając dłonie w jego włosy.
Ach, co za radość, jakie uskrzydlające szczęście! Okruszki, cudowne okruszki… a może nawet ten kawałek tortu, o którym wspomniał przed chwilą? Każdy miał swój osobny tort i swoje własne okruszki, tak już musiało zostać, ale przyjacielska terapia była wszak dobrem wspólnym, a dłonie we włosach, zgodnie z uniwersalną teorią względności, dla każdego z nich były dłońmi we włosach, czyli synonimem fizyczno-metafizycznej przyjemności nie do porównania z żadną inną.
– A tak na serio to kontraktujemy ten układ tylko na maksimum pół godziny – zaznaczył Majk, z błogością przymykając oczy pod dotykiem jej palców. – Nie podaruję sobie doładowania, to jest silniejsze ode mnie, ale dzisiaj nie chcę cię zamęczyć, jeszcze nie jesteś w formie. Więc pół godziny, a potem zamiana, okej?
– Zamiana? – zdziwiła się.
– Mhm. O szczegółach pogadamy za pół godziny. A na razie kontynuujemy naszą rozmowę, bo jak tak dalej pójdzie, to nigdy jej nie dokończymy. Opowiadaj mi w końcu o tym Miśku – zażądał spokojnie. – Bo ciągle tylko lawirujesz i unikasz tematu, a ja chcę wiedzieć, co tam się odwaliło, że już nie chcesz zostać młodą lady z willi pod wierzbami. Czyżby nasz dżentelmen przeskrobał coś niewybaczalnego?
– Niewybaczalnego? – wzruszyła ramionami. – Nie bardziej niż zwykle. On non stop coś skrobie, grabi i rozwala życie innym, ma to już we krwi. Ale tu nie chodzi o niego, tylko o mnie, Majk. To ja sama w końcu zrozumiałam, że nie tędy droga i że straciłam szesnaście lat życia na złudzenia. A jeśli nawet nie szesnaście, to pięć na pewno – sprostowała smętnie. – I że już od dawna nic do niego nie czułam, a tylko nakręcałam się na siłę, bo… bo chyba już taka jestem. Głupia, naiwna i uparta do absurdu. Wolałam okłamywać samą siebie, niż przyznać się do błędu, a zwłaszcza do zdrady ideałów. Przed sobą i przed tobą – zaznaczyła. – Bo w sumie niechcący okłamałam i ciebie, udając, że jestem taka sama.
– Hmm – mruknął, a jego twarz spoważniała, choć nie zniknął z niej wyraz błogości. – To znaczy?
– Taka sama jak ty, czyli wierna na zawsze swojej pierwszej i jedynej miłości – ciągnęła wyjaśniająco, z czułością odgarniając mu włosy z czoła. – Kiedy zaczynaliśmy naszą terapię, to był nasz wspólny punkt odniesienia, naprawdę święcie w to wierzyłam, ale niestety… a raczej stety… w końcu przyszedł czas na to, żeby to zweryfikować. I zweryfikowałam – znów wzruszyła ramionami. – W jednej chwili wszystkie moje dawne ideały posypały się w pył, a ja, co najciekawsze, ani trochę tego nie żałuję.
– Ani trochę? – uśmiechnął się lekko.
– Ani odrobinę. Zrozumieć, że przez kilkanaście lat było się kompletną idiotką, to ciężkie doświadczenie, ale ono, podobnie jak to, o którym mówiłeś w swoim przypadku, widocznie było mi potrzebne. Tak jak zresztą wszystko to, co przeżyłam i co przecierpiałam, nawet ta nieszczęsna próba samobójcza, za którą dzisiaj tak mi wstyd, że aż mnie skręca. Trudno, byłam głupia, ale tak już widać musiało być. Co prawda może trochę naciągam interpretację, ale jestem zdania, że gdyby nie Misiek i złudzenia, które z nim wiązałam, dzisiaj byłabym innym człowiekiem. Kto wie, czy nie gorszym, a na pewno mniej wrażliwym. Przede wszystkim nie miałabym mojej połówki księżycowej duszy, a przez to nie mogłabym zostać twoją terapeutką. Więc ta zdrada ideałów ma mimo wszystko jakieś dobre strony.
Zamilkła na chwilę, skupiając się na gładzeniu jego włosów, zdeterminowana, by wprowadzić dziś w życie plan, który miała z góry przygotowany na okoliczność rozmowy o Michale. Plan ów, w ostatnich tygodniach wielokrotnie przemyślany i rozważony pod każdym możliwym względem, zakładał w pełni szczere, szczegółowe zdanie mu raportu w tej sprawie wraz z dokładnym opisem uczuć, jakie stały się jej udziałem od czasu ostatniej rozmowy w trybie terapii. Uczuć dotyczących oczywiście tylko i wyłącznie Michała, bowiem właśnie dzięki temu, że skupi na nich uwagę Majka, łatwiej będzie jej przemilczeć te o wiele ważniejsze… te, o których nie mogła mówić. Czy nie tak właśnie powinno się rozmawiać z godnym zaufania przyjacielem? Zwierzyć mu się w szczegółach z tego, o co pytał, a pod płaszczem utkanym z bezpiecznych słów ukryć to, co niebezpieczne.
– Prawda – zgodził się Majk po dłuższej chwili ciszy. – I to jest właśnie ta wartość dodana, której nie da się przecenić. To się zgadza. Ale jeśli chodzi o zdradę ideałów, to zostawmy to na razie, dobrze, skarbie? – dodał, uchylając na chwilę jedną powiekę. – To jest bardzo głęboki temat, a to, co mi dzisiaj mówisz, wprowadza w naszej terapii niezłą rewolucję jakościową. Muszę to przemyśleć, zanim ci odpowiem.
– Jasne – szepnęła.
– Przemyśleć, ale najpierw wysłuchać całej twojej historii – ciągnął, znów zamykając oczy. – Bo na razie przyznam szczerze, nic z tego nie rozumiem. Odkąd się znamy, byłaś po uszy zakochana w Miśku, nie brałaś pod uwagę żadnej innej opcji niż on, a potwierdzałaś to jeszcze nie dalej niż dwa miesiące temu. W wątpliwość poddawałaś tylko podstawy do zaufania mu po raz drugi, ale nie swoje uczucie do niego. Zapewniałaś, że już wszystko jest na dobrej drodze, bo frajer zmienił się na korzyść, wręcz miałaś wyrzuty sumienia, że w ogóle jeszcze coś ci nie pasuje. A potem…
– Przestań, Majk, proszę – przerwała mu z zażenowaniem. – Nie powtarzaj mi tak dokładnie tego, co wtedy wygadywałam, bo znowu zrobi mi się niedobrze. I tak już płonę ze wstydu jak pochodnia.
– A potem sytuacja rozwinęła się jak w romantycznym filmie akcji – ciągnął spokojnie Majk, nie zważając na jej wtręt. – I ta druga szansa, którą dałaś Miśkowi, nabrała konkretnych rumieńców. Nie zaprzeczysz chyba, co? – uśmiechnął się pobłażliwie, znów uchylając jedną powiekę i zerkając na jej zmieszaną minę.
– Nie zaprzeczę – westchnęła.
– Wiedziałem o tym co nieco i od Pabla, i od Lodzi… i poniekąd sam – skrzywił się nieznacznie. – Ale nie dopytywałem, co zresztą, jak teraz widzę, było wielkim błędem. Gdybym dopytał, to może moja przedwczorajsza kurtuazyjna pogawędka z paniczem miałaby trochę inny przebieg. Nie moderowałbym się tak ze względu na ciebie.
– Wiem i bardzo cię za to przepraszam, Majk – odparła z żalem Iza. – Ja sama powinnam była chociaż w zarysie powiedzieć ci, jaka jest sytuacja, a nie zrobiłam tego. Niby z braku czasu, ale to żadne usprawiedliwienie. Tym bardziej mi wstyd.
– Po tym, co opowiedział mi Pablo, byłem przekonany, że jesteście już z Miśkiem po słowie. Zwłaszcza jak po powrocie od Krawczyka sama wspomniałaś, że zamierza rozwijać interesy na Podlasiu z twoim przyszłym teściem.
– Ech… przecież to był tylko żart! – pokręciła głową z zażenowaniem. – Głupi bo głupi, ale po tym, jak ojciec Miśka wkręcił w to wszystko jeszcze Krawczyka, miałam do wyboru tylko śmiać się albo płakać. Więc zdecydowanie wolałam się śmiać.
– Hmm – mruknął Majk. – Przyznam, że nadal niewiele z tego kapuję. Zwłaszcza ciekawi mnie w tym wszystkim rola pana Sebastiana.
– Opowiem ci wszystko po kolei – odparła, nie przestając gładzić go po włosach. – Bo tego nie da się streścić w dwóch zdaniach, a Krawczyk rzeczywiście miał w tym swój udział. Tyle że tak naprawdę wszystko zaczął ojciec Miśka, to de facto przez niego ruszyło całe to domino. W pewnym sensie nawet jestem mu za to wdzięczna.
Uznając, że dla względnie jasnego przedstawienia sytuacji najlepiej będzie zachować chronologiczny porządek zdarzeń, opowiedziała mu o swojej rozmowie z Romanem Krzemińskim i jego niewybrednych sugestiach dotyczących Krawczyka, które następnie przekazał również synowi, a także o nagłym przyjeździe tego ostatniego do Lublina.
– Wpadł do mnie do pracy jak po ogień i zrobił mi publiczną scenę zazdrości – relacjonowała z zażenowaniem. – Akurat wtedy była u nas Lodzia z przyjaciółmi, więc wszystko widziała i oczywiście wyciągnęła z tego niewłaściwe wnioski. A mnie do tej pory wstyd jak nie wiem co, bo… ech, ciężko mi o tym mówić, Majk, byłam taka głupia… ale z drugiej strony to było konieczne, żebym wreszcie się ocknęła.
Majk uchylił powieki i spojrzał na nią badawczo.
– Co było konieczne?
– Pocałunki – westchnęła, w odruchu zawstydzenia wycofując dłonie z jego włosów. – Z Miśkiem. Bo niestety zrobiłam to, chociaż dzisiaj samej trudno mi w to uwierzyć.
Pokiwał głową i uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Ale dlaczego? – wzruszył ramionami. – Romantyczny pocałunek, zwłaszcza z kimś, o kim marzy się od lat, to przecież sama przyjemność.
– Aha, bardzo śmieszne – wydęła wargi. – Romantyczny pocałunek! Możesz się nabijać, ale dla mnie to była trauma, jakiej dawno nie przeżyłam. I szok, bo to mi nie sprawiło żadnej, nawet najmniejszej przyjemności.
– Nie? – zdziwił się uprzejmie. – To ciekawe. Bo zdaje się, że z zewnątrz to wyglądało trochę inaczej, niż twierdzisz.
Iza zagryzła wargi, uznając, że dobrze by było mieć ten punkt jak najszybciej za sobą. Wspomnienie sceny pocałunków w Anabelli, samo w sobie skrajnie nieprzyjemne, stawało się istną torturą, gdy musiała opowiadać o tym jemu… właśnie jemu! Ale cóż, musiała jakoś przez to przebrnąć.
– Lodzia ci mówiła? – pokiwała głową z westchnieniem rezygnacji. – No tak, wyobrażam sobie, jak to musiało wyglądać z wierzchu, i do tej pory palę się ze wstydu. Też przez to, że w ogóle pozwoliłam na taką akcję w pracy, u nas na sali. To było głupie do kwadratu i totalnie nieprofesjonalne, mam tego świadomość, tylko że wtedy zupełnie o tym nie myślałam. Ta scena zazdrości była tak niespodziewana i do tego stopnia postawiła sprawy na ostrzu noża, że trzeba było podjąć decyzję pod wpływem chwili. A ja przecież od dawna wmawiałam sobie, że Misiek to moje przeznaczenie – skrzywiła się z niesmakiem – więc ta decyzja, jak mi się wtedy wydawało, mogła być tylko jedna. Chciałam udowodnić samej sobie, że go kocham – dodała ciszej. – Nie jemu, tylko sobie, bo jednak ciągle w to wątpiłam. I jak się okazało, wcale nie bez powodu.
Majk przymknął powieki i przechylił głowę na jej kolanach tak, że widziała teraz jego twarz tylko z półprofilu. Interpretując to jako sygnał, że chce być dalej głaskany po włosach, znów zanurzyła dłoń w gęstych kosmykach, których specyficzną, jedyną w swoim rodzaju miękkość rozpoznałaby zmysłem dotyku w najgłębszych ciemnościach.
– To była bolesna chwila prawdy – podjęła z trudem. – Bolesna, ale i oczyszczająca. Wydawało mi się, że kiedy po tych pięciu ciężkich latach znowu pozwolę mu przekroczyć granicę pocałunku, wszystko nagle się ułoży i wróci na swoje miejsce, że poczuję to co kiedyś. I byłam w szoku, kiedy okazało się, że jest wręcz przeciwnie.
– Czyli?
– Czyli że, jak już mówiłam, nie sprawiło mi to żadnej przyjemności, wręcz pod koniec zrobiło mi się niedobrze. Prawie jak wczoraj – uśmiechnęła się z przekąsem. – Tyle że wtedy to nie było zatrucie pokarmowe. Byłam tak zszokowana, że nic do niego nie czuję, że wpadłam w rodzaj paniki, i starałam się na siłę wyzwolić w sobie chociaż iskierkę tych uczuć, które powinno się odczuwać w takich chwilach. No wiesz… iskierkę szczęścia, wzruszenia, przyjemności… a ja nic. Nic, nic i nic – pokreśliła stanowczo. – Zimna ryba w pełnym znaczeniu tego słowa. Nawet jeśli z wierzchu to wyglądało ogniście i namiętnie, bo pewnie właśnie tak to odebrała Lodzia, to ja w środku byłam jak kawałek lodu. I to mnie przerażało. Dopiero później, kiedy już zrozumiałam powód tej reakcji… to, że od dawna go nie kocham, a tylko głupio i naiwnie się oszukiwałam… poczułam taką ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie ze sto kilo kamieni.
– Hmm – mruknął Majk, odwracając się znów na wznak i otwierając oczy. – No to niezła wolta, proszę pani.
– Tak – westchnęła. – I wiem, co możesz sobie o mnie myśleć. Nie o samym Miśku, bo tutaj pewnie zgadzasz się ze mną, nigdy nie byłeś do niego przekonany. Ale o mnie. Nawet jeśli nie powiesz mi tego wprost.
– Ależ powiem ci – uśmiechnął się przekornie. – Proszę bardzo, z przyjemnością wygarnę ci prawdę prosto w twarz. Jesteś zmienna, niestała w uczuciach, kapryśna, niewierna ideałom, myślisz egoistycznie tylko o sobie, bez mrugnięcia okiem puszczasz kantem wszystkich frajerów, którzy staną ci na drodze, i łamiesz im serca, a do tego oszukujesz swojego terapeutę, wmawiając mu, że takie z ciebie niewiniątko. Nie wspomnę już nawet o tym, jaka z ciebie zimna ryba – dodał z powagą. – Chociaż żebym mógł wydać w tym względzie niezależną opinię, musiałbym to sprawdzić swoimi sposobami, na co oczywiście nie dostanę autoryzacji. Więc załóżmy, że wierzę ci na słowo.
Serce Izy zabiło mocniej, a po jej ciele natychmiast rozlała się słodka, znajoma błogość.
„Swoimi sposobami…” – powtórzyła w myśli z rozmarzeniem.
– Ach, ty! – pokręciła głową, żartobliwie targając go za włosy, których cały kłąb właśnie trzymała w dłoni. – Znowu się ze mnie nabijasz, a ja mówiłam to na serio.
– Nabijam się, to prawda – przyznał spokojnie. – Ale pozwalam sobie na to tylko dlatego, że ty i tak wiesz, co naprawdę o tym myślę. Nigdy tego nie ukrywałem, Izula, zwłaszcza tego, co sądzę o Miśku. Pamiętasz, co mówiłem ci o intuicji?
– Pamiętam – uśmiechnęła się.
– Wierzyłem w nią bardzo mocno i nadal wierzę, bo, jak mówiłem to nieraz, ktoś tak dobry i wrażliwy jak ty w ostatecznym rozrachunku nie może się pomylić. Szczególnie w tak ważnych sprawach jak wybór towarzysza życia.
– Tak – szepnęła ledwie dosłyszalnie, poważniejąc.
– Byłem przekonany, że prędzej czy później otworzą ci się oczy. To było nieuniknione, ale bałem się, że to się stanie za późno, czyli że najpierw pozwolisz mu się skrzywdzić. Bo on by cię skrzywdził, elfiku – dodał ciszej. – W taki czy inny sposób, ale zrobiłby to na pewno.
– Wiem – pokiwała skwapliwie głową. – Wiem, Majk. Ostrzegałeś mnie przed nim od początku, co prawda bardzo dyskretnie, bo chciałeś, żebym w tej sprawie decydowała samodzielnie, ale to i tak wystarczyło. Dzięki temu już dawno otrząsnęłam się na tyle, żeby nie być całkiem ślepa, przynajmniej w jakiejś części uruchomić zdrowy rozsądek i wzbudzić w sobie wątpliwości. A ponieważ jak zawsze miałeś rację, bo ty nie mylisz się co do ludzi, to na koniec doszłam dokładnie do tych samych wniosków co ty.
– I chwała Panu, jak mówi moja babcia – podsumował z powagą. – Bo gdyby to, co wczoraj sugerowała Wika, okazało się faktem…
– Ach, nigdy, za nic w świecie! – wzdrygnęła się Iza. – Nie doszłoby do tego, bo ja bym nie była w stanie popełnić po raz drugi tego samego błędu. Nie dałabym rady fizycznie, odrzucałoby mnie jeszcze bardziej, niż wczoraj od tej kawy i od kartoflanki!
Majk parsknął śmiechem, przyglądając się z rozbawieniem jej zniesmaczonej minie.
– Serio taka z ciebie zimna ryba? Co prawda nie za bardzo potrafię wejść w skórę kobiety i spojrzeć na frajera jej oczami, ale przecież, obiektywnie rzecz ujmując, Misiek to całkiem atrakcyjny facet.
– Owszem – wzruszyła ramionami. – Nawet bardzo atrakcyjny, a do tego tak gorący i namiętny, że aż w pięty idzie. Tyle że ja, jako zimna ryba par excellence, jakoś nie umiałam tego docenić, zwłaszcza kiedy w tym hotelu, chociaż wyraźnie powiedziałam mu, że z nami koniec, chciał na siłę zaciągnąć mnie do łóżka.
– O! – uniósł brwi w górę Majk. – Aż tak się rozpędził?
– Aha. Co prawda sama jestem sobie winna, bo po tym, jak tydzień wcześniej jak ostatnia idiotka pozwoliłam mu się wycałować, był przekonany, że go kocham i że ostatecznie ma mnie w garści.
– Nie dziwię mu się – zauważył oględnie. – Kto by na jego miejscu tak nie pomyślał?
– No właśnie – westchnęła. – I przez to wyszło jeszcze gorzej niż z Victorem, bo naprawdę ciężko mi było to odkręcić. Chyba z pół godziny tłumaczyłam mu jak chłop krowie, że nie kocham go i nie chcę mieć z nim więcej nic wspólnego, a on kompletnie nie przyjmował tego do wiadomości. Sądził, że tylko tak się z nim droczę, a kiedy upierałam się przy swoim, wyciągnął argument-maczugę, który miał mi zamknąć usta.
– Czyli?
– Oświadczył mi się.
– Hmm – uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Oczywiście odmówiłam mu, ale to i tak do niego nie dotarło. Nadal był przekonany, że tak tylko gadam, żeby ukarać go za różne grzeszki z przeszłości, a w rzeczywistości kocham na wieki tylko jego i jestem jego niezbywalną własnością. Moja wina, bo sama go tego nauczyłam – westchnęła – ale wtedy to już na serio zahaczało o absurd. Spotkałeś się kiedyś z czymś takim, że mówisz komuś jasne i zdecydowane nie, a on dalej swoje? Bardzo nieprzyjemna i niezręczna sytuacja. Fakt, że oboje wypiliśmy wtedy trochę za dużo wina, to na pewno też miało wpływ na finał tej rozmowy, ale jednak są granice, a on je przekroczył. Więc na koniec zrobiłam to samo co ty przedwczoraj, czyli przyłożyłam mu po gębie.
– O proszę! – zdziwił się znowu. – Ty?
– No a co? – wzruszyła ramionami. – Przegiął, to oberwał. Co prawda siły mam niewiele, więc pewnie nawet za bardzo tego nie poczuł, ale liczy się fakt. Chciał, żebym poszła z nim na górę – wyjaśniła. – Twierdził, że sama tego chcę, tylko jeszcze o tym nie wiem… dobre, co? Chyba jeszcze nigdy w życiu nie usłyszałam od żadnego faceta bezczelniejszego tekstu. A kiedy zaczął na całego pchać się z łapami, to zarobił z liścia po gębie, aż mnie ręka zabolała, i na tym zakończyliśmy naszą wieloletnią znajomość.
– Hmm, niebanalnie – podsumował Majk z mieszaniną rozbawienia i uznania. – Nie dość, że zimna ryba, to jeszcze bije. Nie wiedziałem, że z mojego elfika taka cicha woda.
– A co myślałeś? – uśmiechnęła się Iza, w duchu szczęśliwa, że najcięższy etap opowieści ma już za sobą. – Sam ćwiczyłeś mnie w asertywności i obiecywałeś, że zrobisz ze mnie postrach Anabelli, to teraz widzisz, jakie są tego skutki. Z wierzchu może nie wyglądam na heterę, ale przecież wiadomo, że pozory mylą.
– Mylą, to prawda – przyznał z przekonaniem. – Skoro tym razem udało ci się zaskoczyć nawet własnego szkoleniowca… Oczywiście pozytywnie – zaznaczył. – Miśkowi już od dawna należało się od ciebie właśnie coś takiego, ale dotąd, biorąc pod uwagę twoje nastawienie, nie podejrzewałem, że w ogóle byłabyś do tego zdolna.
– Jak widzisz, jestem – odparła nie bez satysfakcji. – I jeśli trzeba będzie, jeszcze nieraz to udowodnię.
– O, w to akurat nie wątpię – przyznał, wpatrując się rozpromienionym wzrokiem w jej pochyloną nad nim twarz. – Już wystarczająco udowodniłaś, że lepiej z tobą nie zadzierać. Z jednej strony masz niezwykły dar okręcania sobie facetów wokół małego paluszka, czego najlepszym dowodem stał się ostatnio chociażby nasz niezrównany pan Sebastian, ale z drugiej strony męski ród musi mieć się przed tobą na baczności. Po tym, jak lekką ręką posłałaś na zieloną trawkę dwóch poważnych absztyfikantów, ten trzeci będzie musiał dziesięć razy się zastanowić, zanim odważy się wychylić z szeregu.
Iza uśmiechnęła się z melancholią.
– Nie będzie żadnego trzeciego – zapewniła go spokojnie.
– Nie będzie? A skąd ty to możesz wiedzieć, Mademoiselle?
– Wiem i już – stwierdziła stanowczo. – Po pierwsze, statystycznie rzecz ujmując, mój limit już się wyczerpał, nikt więcej i tak mi się nie oświadczy. A po drugie, nawet gdyby zaistniała taka opcja, nie dopuszczę do takiej sytuacji jak z Miśkiem czy z Victorem. Będę się pilnować i ucinać każdą taką historię zawczasu, zanim dojdzie do jakiejkolwiek niebezpiecznej sytuacji.
– Dlaczego niebezpiecznej? – zerknął na nią przekornie. – Czyżbyś po rozczarowaniu z Miśkiem zamierzała do końca życia pozostać niedostępną westalką? Zamknąć drzwi swojego serca przed kolejnym śmiałkiem i nie pozwolić mu nawet spróbować swoich sił w rozgrzaniu zimnej ryby?
– Ach! – parsknęła śmiechem. – Pięknie to ująłeś! Tak, właśnie tak – pokiwała głową stanowczo. – Taki jest mój plan na najbliższe pięćdziesiąt do sześćdziesięciu lat. Westalka, zimna ryba i dyżurna dobra wróżka, której najważniejszą życiową ambicją będzie to, żeby być potrzebną innym.
Majk nie spuszczał z niej uważnego wzroku.
– I to ci wystarczy?
– Musi. Dzięki temu przynajmniej będę miała święty spokój i nie będę ryzykować zdrady ideałów.
– Serio? – skrzywił się z niedowierzaniem. – Uważasz, że jakiekolwiek ideały są ważniejsze od osobistego szczęścia?
– Nie. W teorii nie. Ale dla mnie osobiste szczęście w sensie, w jakim je rozumiesz, nie jest możliwe bez ideałów, a połączenie ich obydwu w moim życiu jest po prostu nierealne. Więc zostanę przy tym, co mam – uśmiechnęła się, czułym gestem odgarniając mu włosy z czoła. – A mam przecież bardzo dużo. Rodzinę, która mnie kocha, cudowną siostrzenicę, przyjaźń drogich mi osób… takich jak ty, jak Lodzia, jak Aga… chrześniaka, który w przyszłości pewnie będzie potrzebował mojego wsparcia… A do tego mogę przecież rozwijać się zawodowo, robić karierę, uczyć się kolejnych języków obcych i tak dalej. Zajęcia na najbliższe pięćdziesiąt lat na pewno mi nie zabraknie – dodała wesoło. – Oczywiście o ile będzie mi dane tyle pożyć, ale to już leży nie w mojej gestii, tylko w rękach Pana Boga.
– A własna rodzina? – zapytał ostrożnie. – Nie chciałabyś jej mieć?
– Chciałabym – odparła pogodnie. – Oczywiście, że bym chciała, zawsze o tym marzyłam. Ale nie umiałabym założyć jej z kimkolwiek… i tu właśnie wchodzi kwestia ideałów. Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy, Majk – dodała łagodnie, widząc, że jego twarz spoważniała już całkowicie. – Sam mówiłeś mi o klinczu, który blokuje cię od lat, a chociaż w moim przypadku on ma może trochę inną naturę, w gruncie rzeczy działa bardzo podobnie. Ja też, tak jak ty, nie potrafiłabym skrzywdzić kogoś, kto by mi zaufał, a kogo sama nie umiałabym pokochać. Nie… to nie wchodzi w grę. Wystarczy mi to, co mam, i dopóki będę to mieć, będę na swój sposób szczęśliwa.
Majk wciąż przyglądał jej się uważnie, a jego twarz znów powoli zaczęła się rozjaśniać.
– Rozumiem – odparł ciepło. – Głupek ze mnie… przepraszam, elfiku. To, co mówisz, to zupełnie naturalna reakcja w sytuacji, w jakiej się znalazłaś po tej całej traumie. Oczywiste, że kiedy upadła inwestycja, której poświęciłaś kilkanaście lat, potrzebujesz czasu, żeby otrząsnąć się po porażce.
– Otóż to – skinęła głową, zadowolona, że zinterpretował to właśnie tak.
– Ale przyszłość to jedna wielka niewiadoma i nigdy nie powinno się na nią zamykać – ciągnął z delikatnym uśmiechem na ustach. – Ta metafora zakrętu, za którym czeka nas niejedna niespodzianka, to szczera prawda, Izula. Mówię ci to jako stary frajer, który trochę już przeżył i wie, o czym mówi… frajer, który zaikasował niejednego kopa prosto w mordę, ale który w swojej idealistycznej naiwności jeszcze się nie poddał i nadal czeka na swoje szczęście. A co najśmieszniejsze, nadal wierzy, że kiedyś się doczeka.
Świat przed oczami Izy na kilka sekund nagle stracił barwy – jak pół roku temu na cmentarzu, kiedy Majk w podobny sposób mówił o nadziei. Wówczas zareagowała źle, egoistycznie i w nieprzemyślany sposób, a to wszak nigdy więcej nie powinno się powtórzyć. A jednak wciąż tak ciężko było słuchać tego rodzaju słów płynących z jego ust… Bo czy to nie było tak, że im więcej on budził w sobie nadziei na, jak to nazwał, osobiste szczęście w przyszłości, tym bardziej ona go traciła? Na razie tylko w teorii, ale jeśli kiedyś teoria zamieni się w praktykę i u jego boku zmaterializuje się jakaś kolejna Wercia…
– Tego właśnie u ciebie nie rozumiem – odparła ostrożnie, starając się nadać swemu głosowi spokojny ton, choć w rzeczywistości z trudem wyduszała z siebie słowa. – Tej nadziei, która nijak ma się do twoich uczuć względem niej i w ogóle do całej twojej sytuacji. Tyle razy o to pytałam, a ty nigdy do końca mi nie odpowiedziałeś.
– Nie odpowiedziałem, bo nie mogłem – odparł spokojnie. – Przynajmniej na razie. Sama wiesz, jak to jest, nie zawsze o wszystkim da się mówić wprost, a czasem po prostu na coś jeszcze jest za wcześnie. Ale obiecałem ci przecież, że kiedyś wszystko ci wyłożę i wyjaśnię w każdym szczególe, pamiętasz?
Pokiwała głową, szkicując na wargach niepewny uśmiech.
– A skoro obiecałem, to słowa dotrzymam, choćby dopiero na łożu śmierci, a nawet zza grobu. Ale nie schodźmy z tematu, elfiku – dodał stanowczo. – Dzisiaj nie rozmawiamy o mnie, tylko o tobie. Jeśli nawet ja, starszy od ciebie o tyle lat, nie zamknąłem się jeszcze na nadzieję, to ty, mając dopiero dwadzieścia trzy lata, tym bardziej nie powinnaś tego robić. Przed tobą jeszcze całe życie, Izula… całe życie! Sama odpowiedz sobie na pytanie, czy Misiek jest wart tego, żeby na zawsze zostać tym jedynym, nawet jeśli w jego przypadku nadasz temu słowu negatywny sens. Hmm? Odpowiem za ciebie: nie, nie jest tego wart. Za to ty jesteś warta tego, żeby ktoś prawdziwie cię pokochał i docenił tak, jak na to zasługujesz. Czyli w stu procentach.
Iza zagryzła wargi, czując w gardle nieprzyjemny ścisk. Powinna jakoś nad tym zapanować, nie pokazać po sobie emocji, jednak jak to zrobić, kiedy te słowa, tak piękne i tak upragnione lecz w jego ustach mające wydźwięk czysto teoretyczny, rozbrajały ją i bez pardonu kładły na łopatki?
– Zasługujesz na kogoś, kto nigdy cię nie oszuka – ciągnął Majk. – Na kogoś, dla kogo będziesz najważniejsza, kto będzie cię bezwzględnie szanował i zrobi wszystko, żeby dać ci szczęście. I nie możesz z góry zakładać, że nie będziesz w stanie nigdy odwzajemnić jego uczuć, bo do tego czasem dojrzewa się powoli. Rzadko kto zasługuje na szczęście bardziej niż ty, więc spokojna głowa, mały elfie. Mówisz, że twój limit się wyczerpał i już nigdy więcej żaden frajer ci się nie oświadczy? – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Bzdura. Jestem przekonany, że będzie wręcz przeciwnie.
Iza odwzajemniła mu smutny uśmiech i pokręciła głową przecząco.
– Co prawda, jak już wspomniałem, kolejny śmiałek będzie musiał wykazać się nie lada odwagą, mając świadomość tego, co stało się z dwoma poprzednimi – ciągnął z rozbawieniem. – Ale z drugiej strony będzie na uprzywilejowanej pozycji w myśl baśniowego hasła do trzech razy sztuka. Zauważyłaś, że w bajkach dopiero trzeciemu rycerzowi udaje się pokonać smoka i zdobyć serce księżniczki? Hmm? Więc wszystko jeszcze przed tobą, bo na razie masz na koncie tylko dwóch kopniętych w tyłek. Na szczęście męskie plemię nie składa się z samych Miśków i Victorów, są w nim też tacy, którzy mogą ci zaoferować znacznie więcej. Tacy, dla których słowa miłość, wierność i uczciwość z wiadomej przysięgi nie są tylko pustym dźwiękiem. I to spośród nich powinnaś wybrać tego trzeciego, któremu dasz szansę. Oczywiście jeszcze nie teraz – zastrzegł z powagą. – Ale za jakiś czas… za rok, dwa albo trzy… Nie wykluczaj tego, mały elfie.
Iza znów uśmiechnęła się smętnie, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Bo czy, skoro nie mogła powiedzieć mu prawdy, nie lepiej było po prostu to przemilczeć? Przemilczeć, wciąż gładząc go po włosach, którymi, niczym drobniutkimi kabelkami, płynęła ku niemu wprost z jej serca gorąca lawa uczuć możliwa do przekazania tylko tak.
– Ale na razie rzeczywiście powinnaś na jakiś czas wyluzować z facetami i odpocząć sobie od tych wszystkich romantycznych traum – mówił dalej Majk, przymykając oczy. – Wyciszyć umysł i serducho, spokojnie popisać sobie licencjat, pojechać na staż do Liège… Taka zmiana klimatu i tempa będzie ci potrzebna dla odzyskania równowagi i nabrania dystansu, tak jak każda ciężka operacja medyczna wymaga czasu na spokojną rekonwalescencję. Myślę, że powinnaś poświęcić na to metodycznie minimum kilku miesięcy, a ja obiecuję, że dam ci na to oddech również w pracy i we wszystkim będę cię wspierał.
– Dziękuję – odparła z wdzięcznością. – Jesteś najlepszym szefem i przyjacielem na świecie. Masz rację, potrzebuję czasu, chociaż w moim przekonaniu tu nie chodzi o kilka miesięcy, a o wiele, wiele lat… tak wiele, że nawet nie ma sensu teraz ich planować. Natomiast pół roku bezwzględnego celibatu mam już i tak zakontraktowane na sztywno – dodała weselej. – Licząc od połowy października, czyli do połowy kwietnia przyszłego roku.
– Zakontraktowane? – zdziwił się Majk, podnosząc się na łokciu. – Poczekaj, a propos kontraktu, moje pół godziny doładowania minęło z nawiązką, już i tak przegiąłem. Teraz twoja kolej. Pokaż mi tę poduszkę i przesuń się trochę w tę stronę, okej? Zaraz zrobimy porządną rekonfigurację naszego warsztatu do terapii.
Mówiąc to, podniósł się do pozycji siedzącej i usadowił się w miejscu, gdzie wcześniej siedziała ona, po czym, ułożywszy sobie na kolanach poduszkę, ruchem ręki wskazał jej, by położyła na niej głowę. Iza parsknęła śmiechem, jednak chętnie i posłusznie wykonała polecenie.
– O tak – skinął głową z aprobatą, naciągając na nią i otulając ściślej kocem, w który przez cały czas była owinięta. – Wyciągnij się wygodnie, rozprostuj sobie nogi i mów dalej. Z kim podpisałaś półroczny kontrakt w sprawie bezwzględnego celibatu? Domyślam się, że pewnie z Bogiem Ojcem?
– A nie, nie zgadłeś! – zaprzeczyła wesoło. – Aż tak metafizycznie do tego nie podchodzę, to raczej takie żarty, ale, moim zdaniem, kiedy nawet w żartach składa się przysięgę, to trzeba jej dotrzymać. Umówiłam się tak z dziewczynami z pracy – wyjaśniła, wygodniej układając głowę na poduszce. – Z Klaudią, Wiką, Olą, Gosią i Lidią. Założyłyśmy oficjalny klub zawiedzonych kobiet, którego statutowym założeniem jest właśnie to, o czym przed chwilą mówiłeś, czyli półroczny odpoczynek od facetów.
– O! – zaśmiał się. – A to ci dopiero! Nie wiedziałem, że damska część mojego zespołu składa za moimi plecami śluby czystości! I że mam na stanie tyle zawiedzionych kobiet!
– To oczywiście tylko żarty – uśmiechnęła się. – Ale mamy zamiar naprawdę dotrzymać przysięgi i będziemy nawzajem się pilnować. A potem pewnie pomyślimy o przedłużeniu kontraktu… przynajmniej niektóre z nas.
– Hmm – pokiwał głową. – Jako szef firmy nie powiem, że mi się ten pomysł nie podoba. Im spokojniejsza kadra, tym większy profesjonalizm, zwłaszcza że widzieliśmy wszyscy, co odwalał Antonio z Karoliną. Ale we wszystkim trzeba zachować umiar, Izabello – dodał poważniej, wsuwając dłoń w jej włosy przy skroni i powoli rozczesując je palcami. – A przede wszystkim nigdy nie mówić nigdy. Ja się tego nauczyłem dosyć późno, ale od czego masz starszego brata, jak nie od tego, żeby dzielił się z tobą doświadczeniem? Hmm?
Iza uśmiechnęła się, z rozkoszą przymykając oczy, by delektować się dotykiem jego dłoni i spokojem, jaki czuła, będąc przy nim. Czy takie chwile nie rekompensowały wszystkiego, co do tej pory wycierpiała? I tego, co jeszcze będzie musiała wycierpieć?
– Dziękuję, starszy bracie – szepnęła.
– No to teraz opowiedz starszemu bratu wszystko, czego jeszcze nie opowiedziałaś – zażądał ciepło Majk. – Miśka już załatwiliśmy, to teraz jedziemy dalej. Mów, a ja będę słuchał. O panu Sebastianie, o twoich sprawach w Korytkowie… o czym tylko chcesz. Dzisiaj jest dzień nadrabiania zaległości, kiedy mały elfik ma wywalić z siebie wszystko, co tylko leży mu na sercu. Bylebyśmy wyrobili się z tym do obiadu – zastrzegł, odgarniając jej długi kosmyk za ucho. – Bo potem stary heretyk Majk musi jeszcze na osiemnastą zawieźć babcię do kościoła!