Anabella – Rozdział CLX

Anabella – Rozdział CLX

– No, dzisiaj to mnie naprawdę zaskoczyłaś – pokręciła głową Lodzia, popijając trzecią już porcję herbaty z malinami. – Ale rozumiem cię. Rozumiem, chociaż z drugiej strony trudno mi to sobie wyobrazić, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Tylko powiedz mi, Iza… co teraz?

– Nic – wzruszyła beztrosko ramionami Iza. – A co ma być? Życie toczy się dalej, z tą tylko różnicą, że jestem już wolna i spokojna. To dla mnie przeogromna ulga, Lodziu, czuję się, jakby spadł mi z serca wielki kamień, który nosiłam na nim przez szesnaście lat.

– Tak, to oczywiste, ale ja nie to miałam na myśli – sprostowała Lodzia. – Chodzi mi bardziej o to, na ile po takiej traumie będziesz w stanie znowu komuś zaufać.

– Nie wiem. Na razie o tym nie myślę, muszę odpocząć psychicznie i zająć się własnym rozwojem. Zacząć pracę licencjacką, potem pojechać na ten staż do Liège, skończyć studia, zapisać się na magisterskie… Planów, jak widzisz, mi nie brakuje. Zawodowych – podkreśliła. – Bo teraz, żeby zachować równowagę, mam zamiar metodycznie przenieść akcent z kwestii osobistych na zawodowe. Ale wystarczy już o mnie, proszę cię… dwie godziny gadamy tylko o moich sprawach, a ja jeszcze nawet nie zapytałam, co u ciebie.

– Nic nowego – zapewniła ją Lodzia, posłusznie schodząc z tematu. – Edi rośnie jak na drożdżach, już świetnie chodzi i coraz więcej gada, musisz zresztą kiedyś nas odwiedzić, zobaczysz, jaki to wyszczekany cwaniak. A ja? Też muszę napisać pracę, zastanawiam się jeszcze nad tematem, ale pewnie coś z literatury dawnej. To mój konik – uśmiechnęła się. – Tylko muszę wybrać sobie coś konkretnego.

– Brr, literatura! – wzdrygnęła się Iza.

Obie spojrzały po sobie i roześmiały się. Spotkanie przy herbacie na Bernardyńskiej trwało już ponad dwie godziny i jak na razie w całości było poświęcone sprawie Michała, tymczasem zbliżał się wieczór i Lodzia musiała jechać do rodziców po Edzia, zaś Iza miała w planach wyjazd z Majkiem na cmentarze oraz pakowanie się na jutrzejszy wyjazd do Korytkowa. Jednak, choć temat nie był dla niej przyjemny, cieszyła się, że ma za sobą tę rozmowę, Lodzia była bowiem ostatnią z ważnych osób, którym ostatecznie naświetliła sprawę Michała. Zapewniało jej to względny spokój ducha, tym bardziej że przez ostatnie cztery dni, wysłana przez Majka na przymusowy urlop regeneracyjny, zdążyła już nadrobić mnóstwo innych zaległości. Wśród nich, oprócz wizyty u gastrologa, który nie stwierdził żadnych poważnych zaburzeń i zalecił jej jedynie utrzymywanie przez kilka tygodni lekkostrawnej diety, znalazł się także odkładany od miesięcy telefon do starszej pani Lewickiej, która bardzo ucieszyła się z kontaktu, ponawiając zawsze aktualne zaproszenie w swoje progi.

Kolejnym punktem na liście były przygotowania do andrzejkowego wesela Kingi. Przewidując, że w listopadzie, kiedy wróci do pracy, może nie mieć za wiele czasu na szukanie kreacji, Iza wybrała się w tych dniach na zakupy, które zaowocowały wyborem eleganckiej sukni w kolorze złocistej brzoskwini oraz nowych szpilek w podobnym odcieniu. W zakupach tych towarzyszyła jej z zapałem Marta, która zamęczała ją jednak nie tyle dywagacjami na temat stroju, co namawianiem na przyjęcie oferty kolegi Patryka jako osoby towarzyszącej.

Ten Wojtek jest naprawdę fajny, przekonałabyś się, gdybyś chociaż dała go sobie przedstawić – mówiła z wyrzutem. – W sobotę specjalnie przyszliśmy na ten wasz Dzień Francuski, ale ciebie nie było. A czekaliśmy prawie do końca!

Wybacz, Martusiu – odparła ze skruchą Iza. – Pewnie byliście po dwudziestej drugiej, a ja już wtedy niestety skończyłam swoją zmianę.

No – pokiwała głową Marta. – Chyba minęliśmy się dosłownie o parę minut, bo byliśmy tam właśnie zaraz po dwudziestej drugiej. Nie tylko my zresztą, bo dziewczyny z roku też, nawet Kinia z Andrzejem. Fajnie było, wybawiliśmy się super, ale wszyscy jednak żałowaliśmy, że nie było ciebie. Zwłaszcza ze względu na Wojtka.

Nie mając najmniejszej ochoty na poznawanie owego Wojtka, a tym bardziej na zabieranie go na wesele Kingi, Iza postanowiła rozwiązać problem radykalnie i po długim namyśle o towarzyszenie jej na imprezie poprosiła Daniela. Ów, choć zaskoczony propozycją, zgodził się bez wahania.

Jasne, skoro mogę pomóc, to czemu nie? Kiedyś prosiłem o taką przysługę ciebie, to teraz mam moralny obowiązek się odwdzięczyć. Bardzo chętnie, Iza.

Choć wspomnienie imprezy urodzinowej, na której półtora roku wcześniej odświeżyła kontakt z Michałem, nie należało do najprzyjemniejszych, Iza zdecydowanie wolała spędzić wesele Kingi w towarzystwie starego kumpla niż jakiegoś Wojtka, którego najlepszą antyrekomendacją był fakt, że polecał go Patryk. Wciąż nie mogła bowiem przekonać się do nowego chłopaka Marty, przeczuwając wiszące w powietrzu kłopoty, jednak, obiecawszy sobie, że więcej nie będzie się wtrącać, ograniczyła się jedynie do zapewnienia sobie wolności od jego towarzystwa.

No dobra, jak sobie chcesz – burknęła z niezadowoleniem Marta, kiedy Iza poinformowała ją o rozwiązaniu problemu. – Skoro już się zdecydowałaś i Dan się zgodził, to okej… twój wybór. Powiem Patrysiowi, że Wojtek odpada. Trudno.

Boczyła się jednak na nią tylko przez kilka godzin, bowiem tego samego dnia, pod koniec wykładów, w rozmowie z koleżankami okazało się, że Martyna również nie miała z kim pójść na wesele, a usłyszawszy od Marty o „wolnym Wojtku”, chętnie przystała na propozycję zapoznania się z nim pod tym kątem.

Więc może i dobrze się stało – podsumowała Marta, kiedy obie z Izą szły do domu po zakończonych zajęciach. – Ty pójdziesz z Danem, Wojtek przyda się Martynie, a mnie przynajmniej nie będzie głupio, że go spławiamy.

No i widzisz? Przeznaczenie – uśmiechnęła się pobłażliwie Iza.

Przestań! – fuknęła. – Przecież Dan to tylko Dan, a ja naprawdę myślałam, że skorzystasz z okazji, żeby poznać kogoś sensownego. Ech, Iza… sama to sobie robisz!

Iza z trudem powstrzymała się, żeby nie wzruszyć ostentacyjnie ramionami, a tym bardziej zdyscyplinować ją za to, co powiedziała o Danielu. I to takim lekceważącym tonem! Owszem, Daniel to był tylko Daniel, czyli świetny, sprawdzony kolega, na którego zawsze można było liczyć i który swego czasu, zabierając Martę na przejażdżki motocyklowe, ofiarnie pomagał jej leczyć złamane serce po Radku. Czyżby już o tym zapomniała? I naprawdę uważała, że ów Wojtek był przy nim „kimś sensownym”? Bo w ocenie Izy, jeśli był tak samo „sensowny” jak Patryk, to obaj razem wzięci mogli Danielowi co najwyżej buty czyścić.

Przemilczała jednak te uwagi Marty, uznając, że nie ma o co robić burzy w szklance wody. Tym bardziej że (choć tym nie mogła podzielić się z nikim) na świecie istniał tylko jeden towarzysz, z którym pragnęłaby pójść na tę imprezę – jedyny, który, gdyby tylko mogła mu to zaproponować, potrafiłby nadać weselnemu wieczorowi magiczną i niezapomnianą atmosferę. On jednak w andrzejki będzie implikowany w pracy, gdzie pod jej nieobecność będzie zmuszony doglądać wszystkiego osobiście, więc nawet nie mogła o tym marzyć. A jednak marzyła.

Marzyła o tym, by móc mu się pokazać w tej nowo zakupionej sukni, w której, jak nieskromnie twierdziła, było jej wyjątkowo do twarzy. Pokazać mu się w niej i w ten sposób choć odrobinę zatrzeć w jego pamięci koszmarny obraz samej siebie z Dnia Francuskiego, zwłaszcza z czasu, kiedy po powrocie do domu i zmyciu makijażu wyglądała jak straszydło. Czy powiedziałby jej jakiś kolejny przyjacielski komplement, którym przez cały wieczór mogłaby karmić duszę?

Marzyła, żeby stanąć przy nim ramię w ramię w kościele, kiedy Kinga i Andrzej będę składać sobie małżeńską przysięgę, a potem móc przedstawić go koleżankom jako swojego szefa i najlepszego przyjaciela, w duchu pękając z dumy, że jest tu właśnie z nim. Oczywiście wszyscy by się nabijali, żartowaliby sobie z dzielącej ich różnicy wieku, on zaś odpowiadałby im w swoim stylu, wywołując salwy śmiechu i szybko stając się duszą towarzystwa. Ona zaś byłaby taka szczęśliwa!

A potem clou wieczoru – taniec. Z kim innym niż z nim mogłaby się lepiej bawić na parkiecie? Mieć go przez kilka godzin tylko dla siebie, do rana tańczyć w jego ramionach i wdychać zapach wody kolońskiej… ech, marzenie ściętej głowy! Ale to nic. Z Danielem przynajmniej będzie spokojnie i bezpiecznie, a spokój i bezpieczeństwo były ostatnio tym, co ceniła sobie najbardziej.

– Iza, a co u Majka? – zagadnęła ostrożnie Lodzia, odstawiając na stół pustą filiżankę. – Oczywiście mam na myśli to, czego nie widać gołym okiem. W sobotę na imprezie wydawał się w super formie, nawet Pablo uważa, że dużo z nim lepiej, ale przecież obie wiemy, jaki on jest. Jak myślisz, wyciągnął się już z tego kryzysu?

Iza pokręciła smętnie głową.

– Nie mam pojęcia – odparła w zamyśleniu. – Wydaje się, że tak, ale ja niczego nie jestem w stanie zagwarantować, Lodziu. Po tym, jak tak fatalnie się pomyliłam i przeoczyłam jego największy kryzys od lat, już więcej nie podejmuję się oceniać jego stanu ducha. Wykiwał mnie wtedy jak dziecko, do tej pory mam wyrzuty sumienia.

– Daj spokój – pokręciła głową Lodzia. – To przecież nie była twoja wina. Wykiwał nas wszystkich, zwłaszcza Pablo przeżył to traumatycznie, wtedy naprawdę się o niego bał. A z drugiej strony my już od paru miesięcy widzieliśmy, że z Majkiem dzieje się coś dziwnego. Pamiętasz, jak ci o tym mówiłam?

– Pamiętam – westchnęła.

– I ja uważam, że to można interpretować tylko w jeden sposób – ciągnęła z przekonaniem Lodzia. – Mianowicie taki, że on doszedł do jakiegoś przełomowego etapu, może zrobił sobie życiowy bilans i złapał doła przez to, że ten bilans wyszedł mu tak sobie? W końcu w przyszłym roku skończy trzydzieści pięć lat, na pewno to jest dobry moment na takie podsumowanie i wyciągnięcie wniosków.

– Też o tym myślałam – szepnęła Iza.

– No bo jak inaczej wytłumaczyć aż tak ostry kryzys? – podchwyciła jeszcze żywiej Lodzia. – Przecież u niego od lat nic się nie zmienia. Sytuacja beznadziejna, sama zresztą potwierdzałaś to jeszcze niedawno, bo gadałaś z nim otwarcie o… no, o niej – westchnęła. – Więc teraz powiedz mi, Izunia, co takiego zdarzyło się we wrześniu, że tak go sponiewierało? Obiektywnie nic. A na pewno nic, co nie zdarzałoby się wcześniej.

– To prawda – przyznała smutno. – Ja właśnie też nie mogłam tego zrozumieć.

– A z drugiej strony Majk w tym roku i tak w paru rzeczach się przełamał – zaznaczyła Lodzia. – Na przykład w tym tańcu. Kiedyś sam mi mówił, że już nigdy nie będzie tańczył, zwłaszcza walca. I co? Nagle bez mrugnięcia okiem zmienił zdanie i złamał przysięgę. Więc tak jakby coś się jednak w nim zmieniało… Może powoli, z trudem, w wielkich bólach, co widzieliśmy na załączonym obrazku, ale jednak. Kto wie, Iza, może jeszcze nie wszystko stracone? – dodała z zastanowieniem. – Może on właśnie teraz sięgnął dna, żeby się od niego odbić? Ja naprawdę bardzo chcę w to wierzyć.

Iza pokiwała tylko głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. Znów ta straszna myśl… myśl, która jako przyjaciółkę powinna ją cieszyć, a która bolała ją tak, że nawet nie miała odwagi sformułować jej do końca. Majk wyleczony z Anabelli i otwierający się na nową szansę… tę, o której tyle razy mówił, i to właśnie w ciągu ostatniego roku. A jeśli Lodzia miała rację? Przecież, biorąc pod uwagę jego słowa o nadziei, wszystko na to wskazywało!

– Więc bądźmy czujni, ale też podejdźmy do tego optymistycznie – podsumowała stanowczo Lodzia. – Ja to rozumiem tak, że ten kryzys, który Majk przeżywał w ostatnich miesiącach, był ciężką ale niezbędną operacją, po której wydrowieje i da sobie drugą szansę. Bardzo bym chciała, żeby tak się stało, to jest taki cudowny, kochany człowiek… A tak na marginesie to wiesz, że Pablo chyba wszystkiego się domyśla? – dodała, ściszając głos, chociaż nikt nie mógł ich tu usłyszeć. – Nie rozmawialiśmy o tym wprost, bo to jednak niezręczny temat, a dla niego szczególnie bolesny, poza tym obiecałam kiedyś Majkowi, że to zostanie między nami… ale wyczuwam, że on wszystko wie. Może zresztą Majk sam mu to powiedział? To też byłby dobry znak, Izunia.

Iza znów ograniczyła się tylko do pokiwania głową, bo cóż miała odpowiedzieć? Że ona sama niechcący zdradziła Pablowi tajemnicę Majka? Poza tym, jeśli naprawdę było tak, jak to interpretowała Lodzia… Ach, jak to bolało! Bolało podwójnie – samo z siebie oraz przez to, że powinno cieszyć, a nie mogło.

– W każdym razie bądźmy dobrej myśli – ciągnęła pogodnie Lodzia. – Na pewno tu musi zadziałać czas, ale jednak widać, że w Majku coś się powolutku zmienia. No i niech się zmienia, ja będę za to bardzo mocno trzymać kciuki, byle nie dopuszczać do takich akcji, jak wtedy z tym alkoholem. Tylko jak tego uniknąć? To przecież dorosły facet, nie da się pilnować go jak dziecka dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Ja postaram się pilnować go, na ile umiem, Lodziu – obiecała jej Iza, wspominając nową, jak dotąd w stu procentach dotrzymywaną przysięgę Majka. – Ale widzisz… to jest o tyle trudne, że u niego takie dołki przychodzą z opóźnieniem. To zwykle kwestia paru dni, czasem paru tygodni, ale to się powtarza regularnie według tego samego schematu. We wrześniu też tak było.

– Aha – Lodzia spojrzała na nią czujnie. – Masz na myśli to, że on… po tej parapetówce u nas na Lipniaku?…

– Dokładnie tak – pokiwała smutno głową. – To było jakiś tydzień później, może trochę więcej, ale to już jest kolejna taka regularność. Obserwuję to od dawna i tak jest prawie za każdym razem, kiedy… no wiesz.

– Wiem – odparła cicho Lodzia, patrząc na nią z niepokojem. – Kurczę, zmartwiłaś mnie teraz, bo przecież w sobotę znowu… Mam na myśli ten telefon z wideokonferencją. Majk wspominał ci o tym, prawda?

– Wspominał. I dlatego właśnie znowu trochę się o niego boję. To zawsze zaczyna się u niego tak samo, najpierw zwyżka świetnego humoru, a potem nagle zjazd w czarną dziurę. No i wtedy dzieją się takie rzeczy jak z tą brandy – westchnęła. – Ja tym razem niestety przeoczyłam znaki ostrzegawcze, akurat miałam na głowie Miśka i tak się tym zaaferowałam, że nie zauważyłam, co się dzieje z Majkiem. A on wtedy potrzebował pomocy. Do tej pory nie mogę sobie darować, że tak to zawaliłam.

– Przestań, nie obwiniaj się, Izunia – odparła łagodnie Lodzia. – Nikt tu niczego nie zawalił, ani ty, ani Pablo, ani nikt inny. Nawet samego Majka trudno o to obwiniać tak do końca, bo co on mógł poradzić na to, że tak go rozwaliło? Bronił się, jak mógł. Problem tylko w tym, jak mówi Pablo, że tym razem to się mogło naprawdę źle skończyć.

– No właśnie – pokiwała głową Iza. – Ja sama też się wtedy niebanalnie wystraszyłam. Na szczęście Pablo zareagował prawidłowo, gdyby nie on, to ja nie wiem, co by było.

– Tak, mój bandziorek stanął na wysokości zadania – przyznała Lodzia, a w jej oczach zabłysły iskierki dumy. – On jest taki, że jak trzeba działać, to po prostu działa, a tym razem rozegral to naprawdę po mistrzowsku. Chociaż nawet on był w szoku, że Majk w ogóle zrobił coś takiego. Dlatego to, co mówisz mi teraz… o tej reakcji z opóźnionym zapłonem… to mnie mocno niepokoi, Iza. Jak myślisz, może jednak dobrze byłoby pogadać o tym z Pablem? – zerknęła na nią niepewnie.

Iza westchnęła i pokręciła głową w zafrasowaniu. Bo czy Lodzia znów nie miała racji? Pablo przecież i tak wiedział, a może lepiej, żeby wszyscy troje w najbliższych tygodniach zachowali pełną czujność?

– Pogadaj – odparła po dłuższej chwili wahania. – Ja też czuję, że tak będzie lepiej, Pablo w podbramkowych sytuacjach umie pomóc mu o wiele skuteczniej niż ja. Zresztą to prawda, że on wszystkiego się domyśla, Lodziu – dodała zmieszana. – Wiem, bo świadczą o tym pytania, jakie mi wtedy stawiał.

– Pytania? – Lodzia zerknęła na nią czujnie. – Pablo stawiał ci na ten temat jakieś pytania?

– Mhm. Zapytał, czy znam powody, dla których Majk tak się upił. Domyślał się głównej linii, ale pytał o osobę, myślał, że to jest ktoś nowy, kogo sam nie zna. Zresztą było mu przykro, że Majk nie dzieli się z nim takimi rzeczami… Więc jak miałam mu kłamać, Lodziu? – rozłożyła ręce. – Oczywiście nie odpowiedziałam na to pytanie wprost, a żadne z nas nie wypowiedziało na głos wiadomego imienia, ale on i tak wyciągnął z tego prawidłowe wnioski.

– Rozumiem – szepnęła Lodzia. – No tak… mojemu szubrawcowi wystarczą półsłówka. Pod tym względem ja sama chyba jeszcze nie do końca go doceniam.

– No – uśmiechnęła się. – Twój mąż to zabójczo inteligentny facet, który umie kojarzyć fakty, z takim lepiej nie zadzierać. Więc może faktycznie lepiej będzie, jak pogadasz z nim o Majku? Nawet jak nie pomoże, to przecież nie zaszkodzi, a w razie czego chyba bezpieczniej będzie, jak i on będzie wiedział, jaka jest sytuacja. Mam na myśli to ryzyko opóźnionego zapłonu – zaznaczyła. – Bo ja się naprawdę tego boję, zwłaszcza że Majk od soboty znowu ma podejrzanie dobry humor, a to się zawsze właśnie tak zaczyna.

– Okej – pokiwała głową Lodzia. – Masz rację, porozmawiam z nim. Już raz popełniłam błąd, jak przemilczałam przed nim sprawę Krawczyka… A właśnie, Izunia – spojrzała na nią uważnie. – Opowiesz mi tę historię? Tak tylko w skrócie, bo już nie ma dużo czasu, jednak przynajmniej w zarysie chciałabym wiedzieć, o co tam chodzi. Oczywiście popieram twoją altruistyczną akcję duchowego wsparcia, ale, szczerze mówiąc, niewiele z tego rozumiem. Jak to się w ogóle stało, że nawiązałaś z nim taki bliski kontakt?

– No… to on mnie o to poprosił – wyjaśniła Iza, nieco zmieszana ale zadowolona, że zeszły z tematu Majka. – Na początku w ogóle nie chciałam z nim rozmawiać, ale jak napisał mi, że to dla niego sprawa życia i śmierci, w końcu się zgodziłam.

– Życia i śmierci? – Lodzia spojrzała na nią zaintrygowana.

– Aha – skinęła głową. – Tak to ujął. Zabrzmiało dramatycznie, więc spotkałam się z nim, potem drugi raz, a niedługo jadę trzeci. Co mogę powiedzieć? To jest specyficzny człowiek, Lodziu… Ja od września trochę już zmieniłam o nim zdanie, zwłaszcza że, odkąd jest ciężko chory, on sam też bardzo się zmienił. Pablo chyba mówił ci, jak wygląda sytuacja?

– Trochę mówił – przyznała ostrożnie Lodzia. – Ale niewiele. Ogólnie to nie jest nasz ulubiony temat do rozmowy, chociaż oboje mamy już do tego zdrowy dystans. Mówił tylko… podobno tę informację ma właśnie od ciebie… że Krawczyk dał już sobie spokój ze mną i nie ma zamiaru się na nas mścić.

– Tak. Obiecał mi, że już więcej nie będzie wam dokuczał.

– Mam nadzieję – mruknęła, a w jej oczach błysnęły iskierki dawnego wzburzenia.

– Oczywiście ręki za niego nie dam sobie uciąć – zaznaczyła Iza. – Ale mimo wszystko w tej kwestii mu wierzę, człowiek w jego stanie raczej nie ma powodu się zgrywać.

– Ta choroba aż tak dała mu popalić? – zapytała cicho Lodzia.

– Bardzo. Do tego stopnia, że przypomniał sobie nawet o istnieniu rzeczywistości metafizycznej. Wiesz, jak to jest… kiedy stoi się w obliczu zagrożenia śmiercią, inaczej patrzy się na świat i na własne życie.

Opowiedziała jej w skrócie o swoich filozoficznych rozmowach z Krawczykiem, omijając zgrabnie wątek pani Ziuty i osobiste szczegóły ze snów milionera, co do których wyraźnie prosił ją o dyskrecję. Starała się przy tym tak dobierać słowa, by, wciąż dystansując się od niego, przynajmniej w niektórych punktach ocieplić jego wizerunek w oczach rozmówczyni. Opowiedziała jej też pobieżnie o kontakcie z Madi, który to wątek zaciekawił Lodzię w sposób wyjątkowy.

– Ach, tego to bym się w życiu nie spodziewała, Iza! – wykrzyknęła zaskoczona. – Ależ ty masz przypadki, a niech cię… Pablo o tym wie?

– Sądzę, że tak – odparła ostrożnie. – Ja wszystko na ten temat opowiadam Majkowi i w jego gestii zostawiam przekazanie tych informacji Pablowi. Nie pytałam go o to, ale myślę, że mu powiedział.

– Okej – pokiwała głową Lodzia. – Podpytam go o to.

– Tak naprawdę to ja weszłam w te kontakty z Krawczykiem i z Madi głównie po to, żeby was chronić – zaznaczyła Iza, uznając, że jedyną osobą, o jakiej nadal nie należało jej wspominać, była Ewelina. – Ale teraz, kiedy sytuacja trochę się już ustabilizowała, myślę, że nie ma powodu dłużej tego przed wami kryć. Zwłaszcza że nie jesteście już bezpośrednio implikowani w tę historię.

– Tak – odparła ciepło Lodzia, przechylając się na chwilę nad stołem, by pogładzić jej dłoń. – Nawet nie wiesz, jak nam pomogłaś, Izunia. Od samego początku jesteś naszym dobrym duchem, dzięki tobie tyle spraw się wyprostowało… Pablo też bardzo to docenia. On jest twoim wielkim fanem, wiesz?

– Miło mi – uśmiechnęła się Iza. – Dziękuję, Lodziu.

– Serio – zapewniła ją ciepło. – I on, i Majk, i ja też. Cudowna z ciebie osoba, mam nadzieję, że pozbierasz się po tym Miśku i też powoli wyjdziesz na prostą. Będę ci z całego serca kibicować – mrugnęła do niej, po czym, zerknąwszy na zegarek, poderwała się z miejsca. – Aj, ale się zasiedziałam! Muszę już lecieć po Edika, bo jak się roześpi u babci, to potem w nocy będzie nam urządzał harce i pobudki. No, trzymaj się, Izunia, piękne masz to mieszkanko, serio, jestem pod wrażeniem. A jak będziesz dzisiaj widzieć Majka, to koniecznie pozdrów go ode mnie, dobrze?

***

– Iza, gdzie podjechać po ciebie? – zapytał głos Majka w telefonie. – Będziesz szła z domu czy z uczelni?

– Z domu – odparła rzeczowo. – Ale nie zjeżdżaj na Bernardyńską, tylko podjedź pod kościół, okej? Zajrzę tam jeszcze na chwilę przed cmentarzem i pomodlę się za Szczepcia.

– Świętego Pawła? – upewnił się.

– Mhm.

– Okej. To czekaj na mnie przy chodniku. Siedemnasta?

– Idealnie.

Zakończywszy połączenie, wyciszyła dźwięk w telefonie do zera i wrzuciła aparat do torebki, pośpiesznie zbierając swoje rzeczy. Zaplanowany od paru dni wspólny wyjazd z Majkiem na lubelskie groby był już ostatnim zadaniem do wykonania przed podróżą do Korytkowa, w którą wybierała się nazajutrz prosto z uczelni, bezpośrednio po zajęciach. Tam oczywiście również odwiedzi groby najbliższych, jednak zależało jej na czymś jeszcze – na modlitwie za wszystkich swych zmarłych przed ołtarzem w kościele Nawrócenia Świętego Pawła. Właśnie w tym, w żadnym innym.

Nie miała pojęcia, skąd brała się ta potrzeba, jednak ulegała jej od rana, a właściwie od świtu kiedy to, na pograniczu kończącego się snu i powracającej świadomości ujrzała właśnie to dobrze jej znane wnętrze. Było udekorowane w białe kwiaty, jak na ślub, co pewnie wynikało z wczorajszej rozmowy z koleżankami, którym Kinga opowiadała o przygotowaniach do swojej uroczystości, w tym o kwiatowych dekoracjach w kościele. Oczywiście nie w tym, w zupełnie innym, ale senne interferencje nie znają przecież granic, a wzruszenie, jakie odczuła przy tym Iza, natychmiast skojarzyło jej się z panem Szczepanem i Hanią, którzy ponad pół wieku wcześniej brali ślub właśnie u Świętego Pawła. Czy w połączeniu z zaplanowaną na ten dzień wizytą na cmentarzu owa wizja nie była dla niej znakiem, że powinna zajrzeć tam chociaż na kilka minut i pomodlić się za duszę zmarłego przyjaciela?

Kiedy weszła do kościoła niecałe pół godziny przed siedemnastą, trwało jeszcze jakieś popołudniowe nabożeństwo, jednak widać było, że zbliża się już ku końcowi. Uklękła zatem dyskretnie w jednej z ostatnich ławek i przymknąwszy oczy, metodycznie próbowała wyciszyć w uszach wszelkie docierające do nich dźwięki, by skupić się na modlitwie. Wkrótce zresztą zrobiło się ciszej, nabożeństwo skończyło się i słychać było jedynie szmer kroków i pokasływanie opuszczających kościół wiernych. Tak, teraz łatwiej było się wyciszyć i usłyszeć własne myśli.

Wnętrze kościoła, w którym powoli wygaszano światła, tonęło w gęstniejącym półmroku, na dworze bowiem o tej porze robiło się już szaro. I znów pod zamkniętymi powiekami wyświetlił jej się ten sam obraz co rano – dokładnie to samo wnętrze lecz tym razem skąpane we wpadającym przez witraże słońcu, ubrane w białe i pomarańczowe kwiaty… Hmm… skąd wziął się ten drugi kolor? Głowę by dała, że rano była tam tylko biel…

Nie, nie o tym powinna teraz myśleć. Skupić się na modlitwie za pana Szczepana i Hanię. Ach, za Hanię… Oto kolejny obraz – mała dziewczynka w żółto-białej sukience, ta sama, która śniła jej się już dwa razy, ta, którą we śnie widział również Majk. Mała Hania! Lecz teraz znów przed oczy wraca jej ukwiecone wnętrze kościoła, a w nim tłum odświętnie ubranych ludzi, posród których zaskoczona Iza rozpoznaje właśnie Hanię – nie dziecko lecz dorosłą! Tę samą, którą widziała na zdjęciu sprzed lat, identycznie ubraną i uczesaną! Ależ jest elegancka! I uśmiecha się do niej! A kim jest ten młody mężczyzna obok niej? Czy to nie pan Szczepan? Oczywiście że on, przecież właśnie tak wyglądał na starych fotografiach! On również spogląda na Izę i uśmiecha się z aprobatą. Dalej stoją Amelia i Robert – to ciekawe, bo Hania i Szczepan wyglądają na ich rówieśników! A za nimi…

Ach, tato! – szepnęło zachwycone serce Izy. – I ty, mamo… jesteście!

Ojciec i stojąca obok niego matka z uśmiechem kiwają głowami. Jak pięknie wyglądają! Jak świeżo i młodo! Patrzą na nią oczami pełnymi światła… na nią i nie tylko na nią… również na kogoś, kto idzie obok niej. Ach, zapamiętać ten obraz! Zapamiętać go na zawsze! Czy nie po to właśnie miała dziś tu przyjść? Po to, żeby to zobaczyć…

Głośniejsze stuknięcie wybudziło ją z transu i kazało otworzyć oczy. To tylko jakaś starsza pani, gramoląc się w ławce, zahaczyła parasolką o klęcznik, jednak dźwięk ten wystarczył, by wizja urwała się i rozpłynęła, pozostawiając Izę w stanie wciąż trwającego zachwytu i uniesienia. To zapewne była tylko jej wyobraźnia, jakiś niesamowity psychomechanizm, który pozwolił jej skompilować dziesiątki wizerunków drogich zmarłych zapamiętanych ze starych zdjęć i ożywić ich w jednej niesamowitej wizji. Jednak jakiż to był efekt! A więc to dlatego tak ją dzisiaj tu ciągnęło!

Teraz już słowa modlitwy za zmarłych przychodziły jej łatwo, jak pod wpływem natchnienia. Bo czy nie łatwiej modlić się za tych, których właśnie przed chwilą widziało się oczami duszy, jakby byli żywi? Kościół tymczasem niemal całkowicie opustoszał, jednak nie zamykano go, jako że o osiemnastej miała być odprawiona wieczorna msza. Iza przecknęła się i zerknąwszy na zegar zawieszony w bocznej nawie, dostrzegła, że zbliżała się siedemnasta. Kiedy zleciał ten czas? Miała wrażenie, jakby spędziła tu co najwyżej pięć minut… Tak czy inaczej trzeba było już iść.

Przed kościołem stało jeszcze kilka grupek rozmawiających między sobą starszych osób. Iza minęła je i wyszedłszy poza obręb kościelnego obejścia, przystanęła w umówionym miejscu na chodniku. Majk powinien podjechać po nią lada chwila.

– O, dzień dobry, Izabelko! – odezwał się znajomy głos za jej plecami.

Odwróciła się szybko i uśmiechnęła się na widok dwóch znajomych starszych pań, które podchodziły właśnie ku niej, wspierając się na laskach.

– Dzień dobry – ukłoniła się grzecznie.

– Widzisz, Reniu? Znowu ją spotkałyśmy! – cieszyła się pani Rozalia. – Mówiłam ci!

Pani zwana Renią była dziś ubrana równie elegancko jak poprzednim razem, w szary kostium i białą bluzkę z koronkowym kołnierzykiem. Jej dystyngowany wygląd po raz kolejny skojarzył się Izie z prezencją leciwej arystokratki, którą sto albo dwieście lat wcześniej naprawdę mogłaby być.

– Pewnie przyszłaś się pomodlić za swojego zmarłego przyjaciela? – zagadnęła ją swym ciepłym, zupełnie niepasującym do eleganckiego wyglądu głosem.

– Tak – pokiwała głową. – Czyta pani w moich myślach. Właśnie za chwilę jadę odwiedzić go na cmentarzu i posprzątać grób na święta. Tam oczywiście też się pomodlę, ale w kościele to zawsze jakoś tak inaczej.

– Święta prawda – przyznała starsza pani, przyglądając jej się z sympatią. – Nie ma to jak modlitwa przed samym Panem Bogiem. Ale co to myśmy chciały jej powiedzieć, Rozalko, jak trafi się okazja? – zwróciła się do swej towarzyszki.

– Żeby kiedyś poszła z nami na herbatkę – odpowiedziała z zapałem pani Rozalia. – Co, dziecinko? Tamtym razem tak żałowałam, że ci tego nie zaproponowałam… O, tu niedaleko jest cukiernia, w tamtej kamienicy – wskazała laską budynek w głębi ulicy. – Można siąść, zamówić herbatkę i ciastko albo lody… A ty też tu czasem bywasz, jak widzę, może nawet gdzieś tu mieszkasz?

– Tak, na Bernardyńskiej – potwierdziła Iza, mile zaskoczona tym zaproszeniem. – A wcześniej też mieszkałam po sąsiedzku, na Narutowicza. Bardzo chętnie, proszę pani, tylko dzisiaj niestety nie mam czasu, bo jadę na ten cmentarz, a na weekend wyjeżdżam poza Lublin. Ale może w listopadzie?

– Bez pośpiechu, kiedy znajdziesz czas – zapewniła ją łagodnie elegancka dama. – Po prostu obie pomyślałyśmy, że przyjemnie byłoby bliżej cię poznać, taka miła z ciebie dziewczyna… Rozalka już od dawna wspomina, jak to opowiadałaś o swoim starym przyjacielu i prosiłaś o modlitwę za niego.

– I ja zawsze się za niego modliłam – zapewniła Izę pani Rozalia, pośpiesznie grzebiąc w swej skromnej torebce. – Jak szłam za mojego Zygmusia, to i o tej intencji pamiętałam. Dam ci mój numer telefonu, o, tu mam zapisany. Proszę, możesz sobie wziąć tę karteczkę. Zadzwoń kiedyś, dziecinko, jak będziesz miała czas, i wtedy umówimy się we trzy, dobrze?

– Dobrze – pokiwała głową Iza, chętnie biorąc od niej kartkę i chowając ją sobie do kieszeni plecaka, w którym miała kilka rzeczy potrzebnych do sprzątania na cmentarzu. – Odezwę się na pewno, proszę pani.

– A ja to ciągle wspominam, co mówiłaś o swoich rodzicach – dodała ciepło druga pani. – Tak mnie wtedy tym…

Przerwał jej energiczny dźwięk samochodowego klaksonu, na który wszystkie trzy aż podskoczyły. Przykościelną uliczką zbliżało się auto, w którym Iza natychmiast rozpoznała ciemnozielonego opla Majka, jednak, ponieważ zapadał już zmierzch, dopiero gdy samochód zbliżył się do nich na odległość metra, można było dostrzec za szybą szeroko uśmiechniętą twarz kierowcy.

Iza przystanęła zatem w gotowości na skraju chodnika, mając już na końcu języka słowa pożegnania, które zamierzała skierować do swych towarzyszek, kiedy, ku jej zdziwieniu, Majk machnął tylko porozumiewawczo ręką i nie zatrzymując się, przyśpieszył i przejechał obok. Popatrzyła za nim zdezorientowana, w pierwszej chwili nie rozumiejąc tego manewru. Dopiero po chwili, jako że uliczka była bardzo wąska, a za nim jechał kolejny samochód, któremu, zatrzymując się, zablokowałby drogę, domyśliła się, że pewnie będzie chciał zawrócić i podjechać po nią komfortowo jeszcze raz.

– No i co trąbi, co trąbi! – żachnęła się tymczasem elegancka pani, podnosząc laskę i wymachując za nim z dezaprobatą. – I to pod kościołem! Ach, jak ja mu zaraz uszu natrę!

Iza spojrzała na nią niepewnie, nie śmiejąc nadmienić, że za chwilę wsiądzie do tego właśnie samochodu, co w oczach obu pań mogło nie być mile widziane. Sama była zdziwiona tym, że Majk użył klaksonu, przecież i tak by go nie przeoczyła… Nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, zza zakrętu uliczki wypadł uśmiechnięty od ucha do ucha Majk we własnej osobie i na piechotę zmierzał szybkim krokiem w ich kierunku, chowając po drodze do kieszeni kluczyki od opla.

– I widzisz, Rozalko? – ciągnęła z oburzeniem starsza pani. – Jeszcze się cieszy jak głupi do sera! Tylko wstyd mi przed dziewczyną robi… I co się wygłupiasz, Michał?! – rzuciła do niego groźnie z daleka. – Ja ci zaraz potrąbię pod kościołem!

Iza otworzyła szeroko oczy z zaskoczenia, w ułamku sekundy kojarząc milion drobnych faktów. A więc to… więc… Serce zabiło jej radośnie, a świat, jak zawsze w takich chwilach, rozświetlił się nagle feerią nasyconych barw.

– Wybacz, babcia! – rzucił wesoło Majk, podbiegając na ostatnich dzielących ich metrach i zerkając podejrzliwie na Izę. – Co za niespodzianka! Nie mówiłaś mi, że dzisiaj będziesz tutaj… no, cześć! – schylił się nad wciąż poirytytowaną elegancką panią i objąwszy ją ramieniem, ucałował w policzek. – Nie bądź zła, przecież wiesz, jaki ze mnie frajer. I tak wszystko mi wybaczysz, prawda? Dzień dobry pani – skłonił się uprzejmie pani Rozalii. – Zastanawiam się tylko, czy to zwykły przypadek, czy jednak jakiś spisek – dodał, znów spoglądając na Izę, która wciąż patrzyła na nich z półotwartymi z zaskoczenia ustami. – No bo jak w niniejszych okolicznościach mam interpretować to, że Mademoiselle zakontraktowała kurs właśnie pod ten kościół?

– Co ty bredzisz, chłopcze? – pokręciła głową starsza pani, również zerkając na Izę. – Dziecinko, poznaj mojego zwariowanego wnuka, Michał mu na imię. A to jest Izabelka, nasza znajoma z kościoła – dodała, zwracając się do Majka. – Właściwie to znajoma Rozalki, ale ja też spotykam ją tu już drugi raz, więc można powiedzieć, że i moja.

Majk, z miną świadczącą o tym, że bawi się wyśmienicie, skłonił się uprzejmie Izie.

– Bardzo mi miło, Izabelko – odparł grzecznie.

Nadal zaskoczona tym niezwykłym zbiegiem okoliczności, lecz w duchu tak uszczęśliwiona, że chciało jej się śpiewać, Iza pokręciła tylko głową, również z trudem tłumiąc śmiech. Starsza pani rzuciła wnukowi dyscyplinujące spojrzenie.

– Dla ciebie nie Izabelka, tylko pani Izabella – zaznaczyła surowo. – Nie spoufalaj się z obcymi ludźmi, dopóki sami na to nie pozwolą, tyle razy cię o to prosiłam, Michał! A już zwłaszcza z moimi znajomymi.

– Wybacz, babciu – odparł z udawaną skruchą Majk. – Ale wiesz przecież, jaki jestem bezpośredni. Twoi znajomi są domyślnie moimi znajomymi, a twoi przyjaciele moimi przyjaciółmi. I vice versa – zaznaczył, obejmując Izę ramieniem. – Prawda, Izabelko… przepraszam, pani Izabello?

Obie panie spojrzały na niego z takim zaskoczeniem i zgorszeniem, że Iza, nie umiejąc już dłużej utrzymać powagi, nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

– Nadal zastanawiam się, czy to spisek czy przypadek – ciągnął swobodnie Majk, cofając ramię pod piorunującym spojrzeniem eleganckiej pani. – Ale po waszych minach, a zwłaszcza po minie Izabelki, obstawiam, że jednak to drugie. Dlatego, jeśli pozwolisz, babciu, przejmę na chwilę rolę mistrza ceremonii, żeby dokonać bardziej pogłębionej prezentacji. Skoro ślepy los sprowadził nas dziś w jedno miejsce, to trudno z nim dyskutować. Dobra, ad rem. To jest moja babcia Irenka – uroczystym gestem wskazał Izie babcię, która przyglądała mu się z mieszaniną zdezorientowania i dezaprobaty. – Kobieta o złotym sercu i twardej ręce, przy pomocy których próbuje utrzymać w ryzach swojego jedynego wnuka czyli mnie. Niestety bez powodzenia – rozłożył ręce w geście bezradności. – Ale chociaż na tym polu akurat nie ma dużych sukcesów, to na polu mojego przywiązania i szacunku do niej jest wręcz przeciwnie. Bo ja za moją babcią po prostu przepadam.

Tu uśmiechnął się rozbrajająco do babci, która machnęła na to niecierpliwie ręką, choć po jej minie widać było, że słowa te trafiły jej do serca.

– Natomiast jeśli chodzi o Izabelkę – mówił dalej z niewinną miną Majk – to rozumiem, że jeszcze nie przedstawiła się wam, jak należy, hmm? – tu zerknął na Izę, która z uśmiechem pokręciła głową przecząco. – No, właśnie tak myślałem. Ale od czego mamy mistrza ceremonii czyli mnie? Właśnie od tego, żeby naprawiać takie niedociągnięcia towarzyskie.

– Michał, przestań już się wygłupiać – przywołała go do porządku starsza pani. – Zobacz, dziewczyna tylko się z ciebie śmieje. I widzisz, jaki z niego pajac, Rozalko? – zwróciła się do drugiej pani, która przysłuchowała im się z rozbawieniem. – Kto by pomyślał, że na karku ma prawie trzydzieści pięć lat!

– Ale przecież miły z niego chłopiec – zauważyła ciepło pani Rozalia.

– No, miły, miły – zgodziła się łaskawie babcia Irenka. – Tylko żeby jeszcze gębą tak nie kłapał bez ładu i składu. A Izabelce to ty daj już spokój – dodała surowo, znów zwracając się do wnuka. – Wystarczy tego gadania, dziewczyna śpieszy się do ważnych obowiązków.

– Tak, wiem, na cmentarz porządkować groby – odparł spokojnie Majk, nonszalanckim gestem odgarniając sobie włosy z czoła. – Właśnie po nią przyjechałem.

Obie panie na te słowa wytrzeszczyły na niego oczy, po czym zgodnie przeniosły zaskoczony wzrok na Izę, która tym razem pokiwała głową twierdząco, nie przestając się uśmiechać.

– Jak to? – zdumiała się babcia. – Nie rozumiem. To wy się znacie?

– Jak łyse konie – zapewnił ją stoicko Majk.

Pani Irena przyjrzała mu się podejrzliwie i znów przeniosła pytający wzrok na Izę.

– To mój szef – wyjaśniła ta, czując się w ten sposób wywołana do odpowiedzi. – Pracuję u niego w Anabelli.

– Ach! – starsza pani podniosła rękę do czoła. – Chcecie powiedzieć, że ty to jesteś… ta Iza?

– Ta, babciu, właśnie ta – uśmiechnął się rozbawiony Majk. – Izabella Wodnicka, moja plenipotentka i prawa ręka do spraw zawodowych, a prywatnie bliska przyjaciółka.

Iza przyglądała im się z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania.

–  No wiesz co, Michał! – oburzyła się znowu babcia. – To ty nie mogłeś powiedzieć tego od razu? Tylko zgrywasz się i zgrywasz! Żarty sobie robisz!

– Bo sam jestem w szoku, jaki ten świat mały – wyjaśnił jej Majk, rozkładając ręce. – Nie sądziłem, że możecie się znać, nawet z widzenia, więc, jak zobaczyłem was tutaj razem, z wrażenia aż musiałem zatrąbić… No, wiem, wiem, że tego nie lubisz, babcia – dodał pojednawczo. – Ale chyba rozumiesz, że w tych okolicznościach nie mogłem się powstrzymać, i wybaczysz mi to, prawda? – uśmiechnął się do niej przymilnie.

– Ech, i widzisz, Rozalko, co ja z nim mam? – westchnęła starsza pani, po czym, spojrzawszy znów na Izę, uśmiechnęła się do niej ciepło. – Ale wychodzi na to, że z tymi przyjaciółmi naszych przyjaciół to on ma rację. I z tym, że świat jest mały. Tyle dobrego mi o tobie opowiadali, Izabelko… i Michał, i Emilka, mama Pawła… A my z Rozalką też od razu przyuważyłyśmy, jaka z ciebie miła dziewczyna, chociaż w życiu bym nie pomyślała, że ta słynna Iza z pracy Michała to jesteś właśnie ty! Powiedz mi tylko jedno, dziecko – dodała, zerkając z przekorą na wnuka. – Jak ty w ogóle wytrzymujesz w robocie z takim niemożliwcem?

– Nie wiem, proszę pani – uśmiechnęła się Iza. – Może dlatego, że to najlepszy szef na świecie? Pracować u niego to nie tylko zaszczyt, ale i przyjemność.

Obie panie przyglądały jej się z rosnącą sympatią, zaś przez twarz Majk przebiegł wyraz wzruszenia.

– Ja jej wcale nie kazałem tak mówić – zaznaczył, zwracając się do babci. – To nie było żadne polecenie służbowe, przysięgam.

– No już dobrze, wierzę ci, gagatku – odparła ciepło pani Irena. – Rozmowa wychowawcza i tak cię nie ominie, nie myśl sobie, ale to już innym razem i na osobności. A teraz powiedz mi, Izabelko, on rzeczywiście przyjechał, żeby zawieźć cię na cmentarz?

– Tak – potwierdziła grzecznie Iza. – To grób naszego wspólnego przyjaciela.

– Szczepana? – upewniła się, zerkając na Majka, na co oboje z Izą pokiwali głowami. – No tak, opowiadał mi przecież o nim… a niech to, świat jest naprawdę mały, co, Rozalko?

– Ja to tak tylko słucham i się nadziwić nie mogę – przyznała pani Rozalia. – Ale chyba to nie przeszkadza, żebyśmy spotkały się na tę herbatkę, prawda?

– Oczywiście, że nie przeszkadza, proszę pani – zapewniła ją Iza. – To już przecież umówione. Zadzwonię do pani niedługo i z przyjemnością pójdę porozmawiać z paniami w cukierni. Tam pieką bardzo dobre ptysie – dodała z uśmiechem. – Mój kolega z dawnej stancji na Narutowicza prostu za nimi przepada!

– No, Kacper to by zeżarł wszystko, co tylko mu się nawinie pod rękę – zauważył sceptycznie Majk. – Ale skoro tak zachwalasz, to ja też chętnie skosztuję.

– Ty? – babcia spojrzała na niego jak na wariata. – Chyba śnisz! Mowy nie ma! Ty z nami nie idziesz, to będzie spotkanie tylko w damskim gronie. Jeszcze tylko ciebie nam tam brakowało!

– Okej, babcia, nie bij! – zaśmiał się Majk. – Przecież nie śmiałbym się wpychać z moimi niegodnymi buciorami na spotkanie w tak dystyngowanym gronie! Mówiłem tylko tak ogólnie, po prostu Mademoiselle zrobiła mi smaka na te ptysie, więc kiedyś będę musiał ich skosztować. To jak, młoda, jedziemy na ten cmentarz? – dodał tonem organizatora. – Już ciemno się robi.

– Oj, tak, no przecież! – zreflektowała się pani Irena. – Przepraszam, Izabelko, śpieszycie się, a my was tyle tu zatrzymujemy! Jedźcie, dzieci, jedźcie… Ale ty meldujesz się u mnie jutro – wycelowała palcem w Majka. – Mam z tobą do pomówienia.

– Tak jest! – wyprostował się na baczność, podnosząc dłoń do czoła w geście salutującego żołnierza. – Zgodnie z rozkazem, pani babciu generale!

Starsza pani machnęła tylko na niego lekceważąco ręką i z pełnym sympatii uśmiechem chwyciła dłoń Izy.

– Bardzo się cieszę – powiedziała ciepło. – Zadzwoń kiedyś do Rozalki i zobaczymy się na herbatce, albo… – zawahała się na chwilę. – No, pomyślimy coś, ale teraz rzeczywiście jedźcie już, bo ciemno się robi. Takie sprawy nie mogą czekać.

Pożegnawszy się z obiema paniami, Iza i Majk udali się do zaparkowanego nieopodal opla, popatrzyli po sobie i dopiero teraz swobodnie wybuchli śmiechem, na który zbierało im się przez całą rozmowę.

– No i zaczarowałaś mi babcię Irenkę, zanim zdążyłem ci ją przedstawić – zauważył wesoło, kiedy jechali oświetlonymi już ulicami miasta w stronę cmentarza. – A nie ukrywam, że to mi chodziło po głowie już od jakiegoś czasu, tylko czekałem na jakąś dogodną okazję. I proszę! Mówisz i masz!

– Ja też już dawno chciałam poznać twoją babcię – odparła równie rozbawiona, choć wciąż jeszcze zszokowana Iza. – Wyobrażałam ją sobie jako taką właśnie elegancką damę, ale w życiu nie pomyślałabym, że to mogłaby być ta pani! Dzisiaj zresztą widziałam ją dopiero drugi raz, nie przedstawiła mi się z imienia, a pani Rozalia mówi na nią Renia. Skąd mogłam wiedzieć, że to zdrobnienie od Irena?

– Zdrobnienia są różne – przyznał Majk, zerkając na nią z uśmiechem. – Dziadek zawsze mówił na nią Irenka, ja też, ale Renia też się czasem przewija, to prawda. Jednak to jest mimo wszystko niesamowite, Iza… Takie numery nie zdarzają się na co dzień.

– To prawda – pokiwała głową. – Sama jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

– Aż się zastanawiam, czy przypadkiem nie wmieszała się w to Ziuta… hmm? – mrugnął do niej znad kierownicy. – Bo takie akcje to ty zwykle odwalasz z nią w duecie.

Iza parsknęła śmiechem.

– Nie, tym razem nie – zapewniła go z przekonaniem. – Miałam ostatnio okoliczność z panią Ziutą, trzeba przyznać, że niezła z niej dowcipnisia, ale akurat z twoją babcią nie miała nic wspólnego. Natomiast jeśli chodzi o Szczepcia, to kto wie? – zastanowiła się. – Z panią Rozalią znamy się z widzenia od dawna, bo kiedyś, jak Szczepcio jeszcze żył, prosiłam ją o modlitwę o zdrowie dla niego. I od tego wszystko się zaczęło, a dzisiaj przecież spotkaliśmy się wszyscy pod kościołem akurat wtedy, kiedy wybieramy się do niego na cmentarz. Więc nie zdziwiłabym się, gdyby to on maczał w tym palce.

– Mhm – zgodził się Majk. – Kto wie? Nie pomyślałem o tym, a faktycznie możesz mieć rację. Zdaje się, że jednak nie doceniałem Szczepka.

– Nie doceniałeś? W jakim sensie?

– Metafizycznym – wyjaśnił jej pogodnie. – To był mimo wszystko cholernie uparty gość, a w jednej sprawie upierał się szczególnie i zresztą na początku wkurzał mnie tym jak cholera. Ale dzisiaj… ech! – parsknął śmiechem. – A to frajer! Tak czy inaczej podoba mi się ta hipoteza, elfiku – podsumował, zatrzymując się na czerwonym świetle. – A teraz powiedz mi jeszcze, jaką miałaś okoliczność z Ziutą, bo to też mnie zaciekawiło. Co znowu odwaliła nasza cyganka?

Ulegając zaraźliwemu działaniu jego szampańskiego humoru, Iza wesołym tonem opowiedziała mu w skrócie o zlocie czarownic u Klaudii, rozmowie o zjawiskach nadprzyrodzonych i przygodzie z bransoletką, jaka przydarzyła się Oli. Ponieważ temat był wyjątkowo wciągający, nim zdążyli się obejrzeć, wylądowali na zatłoczonym parkingu pod bramą wjazdową na cmentarz, gdzie dla tłumów ludzi, którzy przybyli, by przygotować na święta groby bliskich, ustawiono liczne stoiska ze zniczami, kwiatami i innymi okolicznościowymi ozdobami.

– Dobra, Izula, potem dokończymy – zarządził Majk, szerokim gestem zapraszając ją do podejścia do największego z nich. – Teraz czas na zakupy. Wybieraj dla Szczepka, co tylko chcesz, tylko to ma być opcja full wypas, okej? Ja płacę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *