Anabella – Rozdział CLVII

Anabella – Rozdział CLVII

– Nooo… nareszcie! – powitało Izę towarzystwo zgromadzone przy stole w sektorze dla VIP-ów, podrywając się od stołu. – Witamy naszą gospodynię!

– Jak ładnie wyglądasz, Iza! – zawołała znajdująca się najbliżej niej Justyna, serdecznym gestem ściskając jej rękę i całując w oba policzki. – No cześć kochanie… Super strój i fryzura! A te trójkolorowe kwiatki we włosach! Żywa wizytówka francuskiej imprezy!

– Już myśleliśmy, że się nie doczekamy – zauważyła Dominika, również podchodząc, by ją uściskać. – Ten Majk jest niemożliwy, żeby do tego stopnia zwalać na ciebie całą robotę! Ale efekt mega – zapewniła ją z uśmiechem, wskazując na zawieszone na ścianach dekoracje. – A jedzenie po prostu przepyszne, od tygodnia ślinka mi ciekła na tę waszą zupę cebulową i nie zawiodłam się!

– A ja czekam na te ślimaki, co mi je Majk obiecał – zażartował Wojtek, wyciągając do niej rękę. – Uszanowanie pani gospodyni. Tylko z dużą ilością sosu serowego i pleśni poproszę. Muszą dobrze się kleić, żeby za szybko nie spłynęły, jak wywalę tę specjalność zakładu na jego rozczochrany łeb!

Iza prychnęła śmiechem, podając mu dłoń.

– Oj, Wojtuś, sam się pogrążasz! – pokręciła głową Anita. – Nie wiesz, że ślimaki najlepiej wchodzą z dobrym winem? A Majk serwuje to w pakiecie. Nie zjesz ślimaków, nie dostaniesz wina, proste, nie? No, cześć, Iza, miło cię widzieć. Jaka fajna fryzura, zwykle takiej nie nosisz, a bardzo ładnie w niej wyglądasz. Powiedz, macie dzisiaj tę francuską zapiekankę ze szpinakiem? Ewcia, musisz koniecznie jej skosztować – dodała, zwracając się do towarzyszącej jej żonie Jacka, jednego z kolegów z kancelarii Pabla. – Mówię ci, po prostu cud! Raj dla podniebienia!

Iza uśmiechała się, odpowiadając grzecznie na pytania i odwzajemniając pozdrowienia, wciąż zawstydzona swoim spóźnieniem, nie śmiejąc spojrzeć na Majka, który zajmował miejsce w najdalszej części stołu. Z daleka widziała tylko białą plamę jego koszuli i kontur włosów, a teraz właśnie przez gwar wesołych głosów przebił się jego charakterystyczny śmiech. Ponieważ wszyscy podnieśli się z krzeseł, by choć uściskiem dłoni przywitać się z oficjalną gospodynią imprezy, wokół stołu zrobiło się tłoczno i dopiero po kilku minutach, kiedy kotłowanina nieco się uspokoiła, przed oszołomioną zamieszaniem Izą jak spod ziemi wyrosła postać Lodzi, która znienacka zarzuciła jej ręce na szyję.

– Jesteś, Izunia! – zawołała z entuzjazmem, ściskając ją serdecznie. – Gdzie się tak ukrywałaś, chyba już z godzinę na ciebie czekamy! A jak ślicznie wyglądasz! Powinnaś częściej nosić taką fryzurę, wiesz? Bardzo ci pasuje!

Iza z radością odwzajemniła jej uścisk, zerkając na jej włosy, które dziś ona również miała upięte w wysoki kok.

– Cześć, Lodziu. Do ciebie się nie umywam, ale widzę, że fryzury nam się dzisiaj zsynchronizowały, bo i ty zrezygnowałaś ze swojego słynnego warkocza!

– Zrezygnowałam! – przyznała wesoło. – Chociaż nie ma gwarancji, że ten kok dotrwa do końca imprezy! Jak nic się rozsypie, a ja znowu będę musiała zapleść włosy. Chyba że zlecę to mojemu mężowi – dodała z niewinną minką, zerkając na Pabla, który właśnie do nich podszedł, by uścisnąć rękę Izie. – Oczywiście, jeśli na to zasłuży.

– Zasłużę – zapewnił ją z powagą, puszczając do Izy porozumiewawcze oko. – Nie wiem na co, bo nie dosłyszałem, ale zasłużę na pewno, gwiazdeczko, masz to jak w banku. Chociaż wolałbym nie od razu – zastrzegł z przebiegłą miną. – Pozasługuję sobie spokojnie przez cały wieczór, a nagrodę odbiorę dopiero w domu, może tak być?

– No i widzisz, jaki z niego bandzior? – zaśmiała się Lodzia. – Nawet nie wie, o co chodzi, a i tak wszystko sprowadzi do jednego!

– Czyli po prostu do meritum – uśmiechnął się rozbrajająco Pablo, po czym schylił się szarmancko, by musnąć wargami dłoń Izy. – Witaj, elfiku, miło cię widzieć. Powiedz, te ślimaki w sosie z sera pleśniowego to naprawdę będą, czy ten frajer – tu ruchem głowy wskazał w stronę, gdzie siedział Majk – tylko sobie z Wojtka jaja robi? Zapowiedział nam, że specjalnie dla niego podacie nowe danie czyli ślimaki po prokuratorsku, a ja, nie ukrywam, sam bym chętnie skosztował.

Iza roześmiała się.

– Ach… niestety ślimaków nie mamy dzisiaj w planach! To tylko żarty, ale jeśli będzie zapotrzebowanie, to na następnym Dniu Francuskim jak najbardziej możemy takie danie włączyć do menu.

– Bardzo proszę – odparł z powagą. – Ja się piszę na każde danie, mam słabość do kuchni francuskiej, które to upodobanie odkryłem w sobie całkiem niedawno. Poza tym…

– Dobra, Pablo, wystarczy! – zawołała Justyna, wparowując jak burza pomiędzy nich i pociągając Izę za rękę. – Chodź teraz ze mną, Iza, muszę cię przedstawić Natalii! Ona bardzo chce cię poznać, w końcu będziecie razem pracować!

– Pracować? – powtórzyła zaskoczona Iza, pozwalając jej pociągnąć się w stronę środka stołu, przy którym część gości zasiadała już z powrotem na swoich miejscach. – Razem?

Rozejrzała się w zdezorientowaniu i w istocie dopiero teraz zauważyła, że wśród znajomych twarzy znajdowała się jedna, której nie znała na pewno. Była to długowłosa brunetka w wieku około trzydziestu lat, ubrana w długą czarną sukienkę, która spektakularnie podkreślała jej szczupłą figurę i długie, zgrabne nogi. Uwagę zwracała jednak głównie jej twarz o rasowej urodzie wyeksponowanej za pomocą profesjonalnego makijażu – twarz kobiety idealnej, jak od razu pomyślała Iza mimowolnie urzeczona jej widokiem. Natychmiast skojarzyła jej się z jedną z dawnych towarzyszek zabaw Majka, ową prześliczną Anią numer trzy, tamta jednak, patrząc retrospektywnie, pomimo swej niezaprzeczalnie zjawiskowej urody, w porównaniu z tą elegancką, dystyngowaną kobietą miała w gestach coś pospolitego, wręcz ordynarnego.

– No! – odparła wesoło Justyna, pociągając ją właśnie w jej kierunku. – A co, Majk nie powiedział ci, że zatrudnia nową księgową? Czyżby załatwiał takie rzeczy za plecami swojej plenipotentki?

– Ach, nową księgową! – zrozumiała wreszcie Iza. – No tak… oczywiście, że powiedział, tylko nie wiedziałam, że już dzisiaj…

– Że już dzisiaj Natalia przyjdzie z nami, żebyście mogli ją poznać – dokończyła za nią wesołym tonem Justyna, podchodząc wraz z nią do nieznajomej, która stała w wyczekującej pozycji przy swoim krześle. – Nata, to jest właśnie Iza, słynna prawa ręka Majka. Iza, to Natalia, znajoma mojej znajomej i właścicielka rozwojowego biura rachunkowego, które niebawem będzie świadczyć wam kompleksowe usługi księgowo-rozliczeniowe. Dobrze to ujęłam? – zerknęła czujnie na Natalię.

– Mniej więcej – uśmiechnęła się ta, chętnie podając Izie rękę i przyglądając jej się z życzliwym zaciekawieniem. – Bardzo mi miło, Natalia Barcińska.

– Izabella Wodnicka – przedstawiła się grzecznie Iza. – Rozumiem, że możemy być na ty?

– Oczywiście! – zawołała żywo. – Nie wyobrażam sobie inaczej! Z Majkiem już zdążyłam się zapoznać – tu zerknęła w stronę, gdzie Majk wśród wybuchów śmiechu rozmawiał z Kajtkiem i Piotrem. – Ale słyszałam, że to niejaka Iza zajmuje się papierami w tej firmie, więc bardzo chciałam poznać i ciebie. Czyli to ty jesteś Iza… naprawdę bardzo mi miło. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało.

– Ja też mam taką nadzieję – odparła z uśmiechem Iza.

– Justynka była tak miła, że zabrała mnie dzisiaj na waszą francuską imprezę, żebym mogła nawiązać z wami trochę mniej formalny kontakt – ciągnęła Natalia, spoglądając z wdzięcznością na Justynę. – Ale oczywiście od listopada wchodzimy już w tryb całkowicie formalny, w ten wtorek mamy podpisać oficjalną umowę, a po Wszystkich Świętych zaczynam. Na początek będę musiała wdrożyć się trochę w te wasze dokumenty, więc…

– Jak tam, miłe panie? – wtrącił się Majk, który niespodziewanie podszedł do nich od tyłu i objął jednym ramieniem Izę, a drugim Justynę. – Już po prezentacji?

– Niestety już, matołku – odparła żartobliwym tonem Justyna. – Jak zwykle zaspałeś i spóźniłeś się na najlepsze, musiałam sama przedstawić Izie Natkę.

– No trudno, jakoś to przeboleję – uśmiechnął się z rozbawieniem, cofając ramiona. – Zwłaszcza że na pewno zrobiłaś to o wiele profesjonalniej niż ja. Do tego przecież trzeba mieć zdolności dyplomatyczne i chociaż trochę ogłady, a ze mnie, jak wiadomo, tylko zwykły cham i burak. Nie nadaję się na dyplomatę, prawda, o pani?

– E… nie przesadzaj – pokręciła głową Natalia, zerkając ze zdziwieniem na Justynę, która roześmiała się na widok jej niepewnej miny.

– Spokojnie, Nata, to tylko żarty, my z Majkiem tak zawsze! – wyjaśniła jej wesoło. – Kłócimy się od wieków, przy każdej okazji drzemy koty, ale i tak się lubimy. Co nie, panie rozczochraniec? – dodała, sięgając ręką, by potargać go lekko za czuprynę. – Powiesz może, że mnie nie lubisz, ha?

– Że cię nie lubię? Ja? – prychnął z udawanym oburzeniem Majk. – Co za pomysł, Justyno! Ja cię uwielbiam! Ubóstwiam! Przepadam za tobą, słodka hetero! Jestem twoim zagorzałym fanem i codziennie dziękuję za ciebie Panu Bogu… a ściślej za to, że piętnaście lat temu wzięłaś się za Wojtka, a nie za mnie – wyjaśnił rzeczowo, przybierając komicznie poważną minę. – Bo wtedy to dopiero miałbym przerąbane!

Iza, Natalia i Justyna roześmiały się chórem, co natychmiast przyciągnęło uwagę reszty towarzystwa.

– Ach, ty łajdaku! Trutniu jeden! – śmiała się Justyna, podnosząc się na palcach, by wytargać Majka za ucho. – Czekaj no, zemszczę się! Jeszcze mnie popamiętasz!

– Ej, co tu tak wesoło? – zawołała z wyrzutem w głosie Dominika, dołączając do nich wraz z Asią, Anitą i Ewą. – Dlaczego rozkręcacie zabawę bez nas? Majk, Justyś! No wiecie co! Tak nie wolno!

Ponieważ panowie również podeszli bliżej, spontanicznie uznając tę grupkę za centrum imprezy, w okolicach środka stołu znów zrobiło się tłoczno, to zaś pozwoliło Izie wycofać się nieco na bok i dyskretnie oprzeć o filar drewnianego przepierzenia. Był już na to najwyższy czas, bowiem energia, jaką zaangażowała w wymagającą pełnej uwagi rozmowę, wyczerpała się właśnie na tyle, że zaczęło jej się robić słabo, a przed oczami zawirowały nieprzyjemne cienie. Nic dziwnego zresztą, ponad doba bez pożywienia i prawie bez wody musiała w końcu dać jej się we znaki, mimo że nadal siłą woli walczyła jak lew o to, by niczego po sobie nie pokazać.

– O, idą młodzi! – zawołał Maciek, wskazując w głąb sali, skąd właśnie nadchodzili przyjaciele Lodzi, mianowicie Julia z Szymonem i Nina. – Teraz już chyba jesteśmy w komplecie, co, Pablo?

– Tak jest – skinął głową ów, ściskając dłoń Szymonowi, podczas gdy Lodzia natychmiast zagarnęła Julię i Ninę, pociągając je ze sobą. – Czołem, młody, co tak późno? Czyżbyście skreślili nas z listy bezwzględnych priorytetów?

– A ja uważam, że to było najlepsze rozwiązanie – perorował nieopodal głos brodatego Jacka, który spierał się o coś z Piotrem i Anitą. – Może nie do końca według zasad gry, zgoda, ale w końcu liczy się skuteczność. No i to, żeby klient był zadowolony. Tak czy nie, pani mecenas? No? Sama powiedz!

Iza przymknęła oczy, starając się wyciszyć umysł i w na wpół zdrętwiałym ciele zebrać resztki sił. Głosy przyjaciół Majka i Pabla zlały się w jedno z gwarem reszty sali i muzyką płynącą w tle. Charles Aznavour… o tak… bardzo lubiła tę piosenkę, znała jej słowa na pamięć. Może to na nich powinna się teraz skupić? Muzyka francuska jest taka relaksująca…

Tak… już było lepiej. Wirowanie w głowie powoli się uspokoiło, a kiedy rozwarła powieki, zmętniały obraz znów złożył się w wyraźną, kolorową całość. Uff, to była tylko chwila słabości, na szczęście już opanowana. Bogu dzięki.

– No dobra, siadajcie do stołu! – zarządził tymczasem Majk, klaskając głośno w dłonie, na co wszyscy posłusznie rozproszyli się, by zająć swoje miejsca. – Skoro wszyscy już są, czas na toast i oficjalne otwarcie imprezy!

– Majk, ale oczywiście ty wznosisz toast! – zastrzegła Dominika. – To już z góry postanowione, nawet nie próbuj się wykręcać!

– Przecież nie próbuję! – zapewnił ją wesoło. – Wiem, że dzisiaj to moja fucha, jestem na to gotowy! Natomiast panowie mecenasi przejmują obsługę techniczną i odkorkowują nam wino! – zarządził, stawiając przed Pablem trzy butelki czerwonego wina. – No już, frajerzy! Wasza impreza, wasza robota, jasne? A ja wstępuję na mównicę!

Odpowiedział mu gromki śmiech towarzystwa, które zajęło już miejsca przy stole, podczas gdy Pablo, Jacek i Piotr posłusznie zabrali się na odkorkowywanie wina i nalewanie ich do kieliszków.

– A dopiero co mówiłeś, że nie nadajesz się na dyplomatę – do uszu Izy dobiegł głos Natalii, w którym brzmiała nuta wesołej przekory.

– Bo się nie nadaję – odpowiedział jej swobodnie Majk, przejmując z rąk Jacka jedną z butelek i uprzejmym gestem nalewając jej wina do kieliszka. – Ale, jak mówi przysłowie, na bezrybiu i rak ryba, więc jakoś będziecie musieli znieść moją nieudolną gimnastykę retoryczną. Na szczęście pomoże wam w tym to oto znakomite francuskie wino… o, proszę bardzo. Osobiście polecam ten gatunek.

– A, dziękuję, chętnie sprawdzę!

Stojąca nieopodal w cieniu bluszczu Iza czym prędzej odwróciła wzrok od czerwonego trunku w kieliszkach, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jakie salto wykonałby jej żołądek, gdyby spróbowała choćby dotknąć go ustami. Nie, lepiej było na to nie patrzeć… ani nawet o tym nie myśleć… brr!

– Majk, no już, ruszaj z tą mówką, do cholery! – zawołał niecierpliwie Wojtek, podnosząc się z miejsca z napełnionym kieliszkiem w dłoni. – Takie ekstra wino mamy pod nosem, a ty każesz nam czekać?!

Towarzystwo roześmiało się, idąc za jego przykładem i z hukiem odsuwanych krzeseł przyjmując pozycję do toastu, choć niektórzy jeszcze naprędce podstawiali kieliszki serwującemu wino Pablowi.

– Fakt, to jest bestialstwo! – przyznał wesoło Piotr, który właśnie kończył napełniać kieliszek swojej żonie. – Ale wyluzuj, Wojtek, pół minuty jeszcze wytrzymasz! Upewnijmy się najpierw, że wszyscy już mają!

– No to jeszcze moment! – zawołała Dominika. – Młodym niech ktoś poleje! Jula, pijesz? Nie? No weź… chociaż łyczka do toastu!

– Iza? – zagadnął Pablo, podchodząc do stojącej wciąż przy drewnianym filarze dziewczyny.

Wymownym gestem wręczył jej pusty kieliszek i pokazał trzymaną w ręce odkorkowaną butelkę z winem. Nie chcąc robić zamieszania i zwracać na siebie uwagi odmową, Iza posłusznie wzięła szkło z jego ręki i podstawiła, by jej nalał, dziękując mu uśmiechem.

– Dobra, to chyba wszyscy! – oznajmił Pablo, kiedy, rzuciwszy kontrolnie okiem po zebranych, wrócił na swoje miejsce obok Lodzi. – A teraz cisza! Oddajemy głos Majkowi! No, zaczynaj, frajerze!

Towarzystwo uciszyło się posłusznie, podśmiewając się tylko cicho między sobą. Wywołany na honorowe miejsce w centrum długiego stołu, Majk stanął w przerysowanej pozie oratora, kładąc jedną dłoń na piersi, a drugą teatralnym gestem podnosząc w górę kieliszek. Odpowiedział temu natychmiast gromki wybuch śmiechu.

– Ej, cisza! – oburzył się żartobliwie, opuszczając rękę. – Co to ma znaczyć? Przywołuję publikę do porządku! Jeszcze nie zacząłem, a wy już nie dajecie mi się skupić!

Znów śmiech, który poniósł się po sali tak głośno, że przyciągnął uwagę klientów z restauracyjnej części sali. Również obsługująca pobliskie stoliki Lidia spojrzała w ich stronę i napotkawszy wzrok Izy, uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo.

– Dobra, przymknąć się, zaczynam! – oznajmił wesoło Majk, zamaszystym ruchem ręki odgarniając sobie włosy z czoła. – Zebraliśmy się tutaj w dniu naszej francuskiej imprezy, żeby tym oto francuskim winem najlepszej jakości, które zresztą sam, nie chwaląc się, wybierałem po czujnym okiem naszej ekspertki od spraw francuskich, Izabelli… – tu z dumą wskazał na stojącą z boku Izę, która, widząc zwrócone na siebie spojrzenia, z uśmiechem podniosła w górę swój kieliszek. – Żeby tym oto bordeaux z górnej półki uczcić wielce doniosłą okazję, jaką dziś świętuje ta oto czwórka podstępnych frajerów, potocznie zwanych mecenasami.

Mówiąc to uroczystym gestem wskazał po kolei na Anitę, Pabla, Piotrka i Jacka, czym wzbudził kolejną salwę śmiechu.

– Jest to okazja niezwykła – ciągnął z powagą – ale zanim do tego przejdę, pozwolę sobie naszkicować krótki rys historyczny.

– Oooo! – przerwał mu pełen entuzjazmu okrzyk zebranych.

– Wprawdzie historyk ze mnie żaden, ale dzisiaj czuję się do tego zobligowany, zwłaszcza że nie wszyscy tu obecni znają historię najlepszej kancelarii adwokackiej w tym mieście – tu przerwała mu owacja zebranych, którzy, odstawiając naprędce na stół kieliszki, nagrodzili te słowa brawami, kłaniając się przy tym z uznaniem wywołanej czwórce adwokatów. – A ponieważ ja, skromny frajer z podziemi tej stylowej kamienicy, mam w tym mimo wszystko pewien udział, nie mogę nie skorzystać z okazji, żeby się tym dzisiaj pochwalić!

– Dobra, chwal się, byle szybko! – zawołał Wojtek. – Bo ja już tracę cierpliwość!

Znów wybuch gromkiego, zaraźliwego śmiechu, który zadudnił Izie w uszach w dziwny, jakby przytłumiony sposób. Delikatny zapach wina unoszący się z trzymanego w dłoni kieliszka sprawiał, że na dnie żołądka znów zaczynała budzić się znajoma bestia.

– Ćwicz się, frajerze! – odparował wesoło Wojtkowi Majk. – Moja przemowa ma część historyczną i nic na to nie poradzę! A zatem, kiedy lat temu już ponad dziesięć wynająłem ten oto lokal na potrzeby rozwojowe mojej firmy, a mój kumpel z podstawówki – ruchem głowy wskazał na Pabla – dopiero zaczynał swoje prawnicze męki na aplikacji adwokackiej, do głowy mi nie przyszło, że dwa lata później, dzięki znajomości z właścicielem kamienicy, będę mógł przysłużyć się wielkiej sprawie, jaką było zainstalowanie trzy piętra wyżej najlepszej w tym mieście świątyni obrońców sprawiedliwości. Ile to już lat, kochani? Osiem z hakiem, jak w pysk strzelił!

– Osiem – potwierdził z powagą Piotr. – A nawet osiem i pół.

– No właśnie. Więc od ośmiu i pół roku, podczas gdy ja w moich skromnych podziemiach karmię ludzkie ciała wykwintnym żarciem, a dusze dobrą muzyką i zabawą, ta oto czwórka frajerów z drugiego piętra zajmuje się zawodowo obroną tylko jednej części owych ludzkich ciał, której z przyzwoitości publicznie nie nazwę…

Przerwał mu kolejny wybuch śmiechu, Anita pogroziła mu palcem, a rozbawiony Pablo na znak uznania podniósł w górę kciuk. Iza, którą znów ogarniała fala narastającej słabości, mocniej oparła się o filar przepierzenia i przymknęła oczy. Głos Majka i odpowiadający mu co kilka zdań śmiech gości rozlewał się w jej uszach jak monotonne brzęczenie owadów, a choć starała się skupić uwagę na treści tej błyskotliwej przemowy, coraz trudniej było jej utrzymać przytomność umysłu.

„Dlaczego akurat dzisiaj?” – pomyślała z żalem. – „To takie niesprawiedliwe…”

– Ich chlebem powszednim jest meldowanie się przed dostojnym obliczem Temidy – perorował wesoło Majk – która zna ich już na tyle dobrze, że, jak mniemam, dawno przeszli z nią na ty

– Iza, mogę cię prosić na chwilę? – z odrętwienia wyrwał ją przyciszony głos Oli, która podeszła do niej dyskretnie z głębi sali. – Mamy problem na sektorze C, a szef teraz zajęty.

– Jasne, Olu – pokiwała głową, natychmiast odstawiając swój kieliszek na brzeg ustawionego z boku stolika z zapasowymi przystawkami. – Już idę.

Zmiana pozycji i lekki stres, naturalny przy każdej problematycznej interwencji na sali, w mgnieniu oka postawiły ją do pionu. Zmętniały obraz po raz kolejny wyostrzył się, a dźwięki nabrały normalnej barwy, nie odbijając się już nieprzyjemnym echem od jej uszu. Co prawda w żołądku nadal mdliło, ale sam fakt, że pozbyła się kieliszka z winem, zadziałał na nią otrzeźwiająco.

– Co się dzieje? – zapytała rzeczowo, kiedy obie z Olą zmierzały w stronę sektora C między stolikami udekorowanymi w barwy flagi francuskiej.

– Jakiś babsztyl się awanturuje – wyjaśniła jej koleżanka. – Zeżarła całą porcję tarty do ostatniego okruszka, a teraz wścieka się, że nikt jej nie uprzedził, że tarta jest pieczona na mące pszennej. Bo ona ma uczulenie na gluten – wykrzywiła się, naśladując pełen pretensji głos klientki. – I jeśli coś jej się po tym stanie, to wystąpi o odszkodowanie, bo w karcie nie ma informacji o alergenach. No i co z tego, powiedz mi? Nie mogła zapytać, zanim rzuciła się na żarcie jak szczerbaty na suchary?

– Fakt, nie ma informacji – przyznała zaniepokojona tym niedopatrzeniem Iza. – A powinna być, Olu, wiesz, jak to teraz jest. Kurczę, nie pomyślałam o tym… No nic, będzie nauczka na przyszłość. Gdzie jest ta pani?

– Dwanaście C – wskazała jej dyskretnym ruchem głowy Ola.

– Okej, dzięki. Idę i pogadam z nią, mam nadzieję, że to jej jednak nie zaszkodzi… A na drugi raz trzeba pamiętać, żeby dokładnie wypisać wszystkie alergeny.

Uporawszy się z niezadowoloną klientką, która wkrótce opuściła lokal z ostentacyjnie urażoną miną, zapowiadając powrót po odszkodowanie, jeśli po tarcie z glutenem dostanie rozstroju układu pokarmowego lub wysypki, Iza zajrzała jeszcze do Antka, który zadeklarował pełną gotowość do zaplanowanego na dwudziestą otwarcia dyskoteki, po czym wróciła do sektora dla VIP-ów. Uroczysty toast już się zakończył, w międzyczasie Klaudia i Zuzia podały zamówione dania, wszyscy zatem jedli, popijając wino i z uznaniem komentując przemowę Majka, który usiadł teraz po przeciwnej stronie stołu obok Pabla i Lodzi i wdał się z nimi w wesołą pogawędkę.

– On jest niezawodny – usłyszała głos Justyny, która, zapijając kawałek tarty winem, zwracała się do siedzącej obok niej Natalii. – Mmm, skosztuj tego… pyszne! Zawsze wynajmujemy go do toastów, ubaw po pachy gwarantowany! A jeszcze większy ubaw mamy, jak do gry wchodzą tematy matrymonialne… O, Iza! – dostrzegła podchodzącą do nich dziewczynę. – Jesteś! Gdzie ty nam znowu zniknęłaś? Nie widziałam cię przy toaście.

– Przepraszam, miałam pilną sprawę do załatwienia na sali – odparła grzecznie Iza, zerkając okiem gospodyni na stół. – Widzę, że dziewczyny już wszystko podały. Coś może jeszcze donieść? Jakieś dodatkowe szkło?

– Nie, kochanie, wszystko mamy – uśmiechnęła się Justyna. – Daj spokój i usiądź lepiej z nami na chwilkę, co? Wiem, że musisz ogarniać lokal w zastępstwie naszego nadwornego kabotyna – ruchem głowy wskazała na zaśmiewającego się z czegoś Majka – ale przez pięć minut ten gmach się przecież nie zawali. Dominisiu, macie tam jakiś wolny talerzyk? – zagadnęła do siedzącej niedaleko przyjaciółki. – Podajcie tu dla Izy, co?

– Nie, nie, ja dziękuję! – zaprotestowała natychmiast Iza, czym prędzej cofając się o krok. – Nie jestem głodna, a muszę jeszcze zajrzeć do kuchni.

– Oj tam, zostań! – przynagliła ją Dominika, stawiając czysty talerzyk między sobą i Justyną, a następnie dosuwając krzesło. – O, tu sobie usiądź.

– Nie, naprawdę nie mogę – pokręciła głową, czując, że na widok i zapach zaserwowanych dań żołądek znów niebezpiecznie zaczyna jej podchodzić do gardła. – Może później… teraz muszę jeszcze dopilnować menu.

Po czym, nie dając im czasu na dalsze protesty, chwyciła ściereczkę pozostawioną przez Klaudię na poręczy wolnego krzesła i czmychnęła w stronę zaplecza.

– No i widzicie? – pokręciła z dezaprobatą głową Justyna. – Cała Iza. Ten despota Majk tak ją wytresował, że jak jest w pracy, to normalnie nie da się jej zatrzymać!

Rozmowa potoczyła się dalej i większość gości nawet nie zwróciła uwagi na to, że kilka minut później Majk, przeprosiwszy swoich towarzyszy, również odszedł od stołu pod pretekstem potrzeby przeprowadzenia rutynowej kontroli na zapleczu.

***

Porcelanowa miska sedesu, nad którym pochylała się Iza, przyjemnie chłodziła jej dłonie, jednak, choć żołądek znów się ściskał, a mdłości nie ustępowały, od kilkunastu minut, które spędziła w ciasnej łazience na zapleczu, nie udało jej się zwymiotować.

„Nic z tego” – pomyślała, z trudem podnosząc się z klęczek i poprawiając zmierzwioną fryzurę. – „Nie mam nic w żołądku, więc daremny trud, chociaż czuję się, jakbym miała tam bombę atomową. Co się ze mną dzieje? Nic nie rozumiem. I to akurat teraz! Boże, błagam, pozwól mi wytrzymać… jeszcze tylko kilka godzin…”

Zimna woda, którą obmyła sobie tylko dłonie, nie mając odwagi ochlapać nią twarzy, by nie rozmazać makijażu, na chwilę przyniosła jej ulgę. Kiedy wyprostowała się, mdłości wzmogły się, jednak po chwili nagle złagodniały, jakby coś, co przeszkadzało jej w żołądku, przestawiło się w inne miejsce, przestając go drażnić. Co prawda nie miała złudzeń, że była to tylko chwilowa poprawa, jakich w ciągu dzisiejszego dnia zaliczyła już kilka, a każda z nich okazała się nietrwała. Ale przecież dobre i to… jakby Bóg naprawdę wysłuchał jej modlitwy i zareagował w czasie realnym!

– Dzięki – wyszeptała, poprawiając na sobie zmięty fartuszek i odblokowując drzwi.

Ku swemu zaskoczeniu, ledwie je uchyliła, naprzeciw łazienki ujrzała białą plamę koszuli i znajomą sylwetkę Majka, który czekał nonszalancko oparty ramieniem o ścianę, mierząc ją poważnym spojrzeniem.

– Znowu? – zapytał tylko.

Jego niespodziewana obecność w tym miejscu sprawiła, że Iza poczuła w sercu słodkie tąpnięcie i jeszcze większą wdzięczność do Boga, który najwyraźniej, wysłuchawszy jej modłów o lepsze samopoczucie, dorzucił do tego jeszcze taki miły bonus. Energicznym gestem zamknęła drzwi łazienki i wyłączyła światło.

– Nie – pokręciła głową, starając się uśmiechnąć. – Myślałam, że może, ale nie… Tylko się ochłodziłam i już wracam. Trzeba coś donieść na stół?

Majk pokręcił powoli głową.

– Nic nie trzeba, Izula – odparł, przyglądając jej się podejrzliwie. – Zaraz dwudziesta, będziemy odpalać potańcówkę przy francuskiej muzie, a ja mam z tej okazji palnąć kolejną mówkę, w tym oficjalnie przedstawić gospodynię imprezy. Więc przyszedłem zorientować się, na ile będziesz w stanie przy tym być.

– Będę w stanie! – zapewniła go szybko, odruchowo wygładzając na sobie ubrania i wyprostowując się w pozycji na baczność. – Czuję się dobrze i jestem w każdej chwili do dyspozycji. Mów tylko, co mam robić.

– Nie było cię przy toaście – zauważył stoickim tonem Majk. – Widziałem. Nie tknęłaś ani kropli wina.

– Nie tknęłam, bo nie zdążyłam – wyjaśniła mu wymijająco. – Ola mnie zawołała, miałyśmy pilny pożar do ugaszenia na sali.

– Jaki pożar?

W kilku zdaniach streściła mu incydent z uczuloną na gluten klientką, uprzedzając, że z tego mogą być jeszcze kłopoty.

– A to wszystko oczywiście moja wina – dodała skruszonym tonem. – Skupiłam się na nazwach dań i składnikach po polsku i francusku, na doborze czcionki i kolorów, a zupełnie nie pomyślałam o czymś tak ważnym jak lista alergenów. Fatalne niedopatrzenie, na drugi raz już sobie na to nie pozwolę. Przepraszam, szefie.

Majk nie spuszczał z niej ponurego, a jednocześnie pełnego niepokoju wzroku, który skrajnie kontrastował z wesoło uśmiechniętą miną, jaką jeszcze kwadrans temu prezentował na sali, brylując wśród przyjaciół.

– Mniejsza o to, Iza, nic się nie stało – odparł łagodnie. – Ogarniemy to jednym palcem, to w ogóle nie jest problem. Myślałem, że uciekłaś, bo znowu źle się poczułaś… przecież widzę, że nadal jesteś niewyraźna. Przyznaj się i nie udawaj. Na pewno dasz radę? Bo jak nie, to zaraz zawołam Chudego i…

– Dam radę! – przerwała mu pośpiesznie. – Już czuję się okej, naprawdę, mogę dalej działać zgodnie z planem. Żałuję tylko, że nie mogłam wysłuchać do końca twojego toastu, to było genialne przemówienie – uśmiechnęła się z uznaniem. – Zrobiłeś istną furorę, jak zwykle zresztą!

Twarz Majka nawet nie drgnęła na ten komplement.

– Nie zbaczaj z tematu, mały elfie – zdyscyplinował ją spokojnym tonem. – Nie ma nic ważniejszego niż twoje zdrowie, a ja, jako twój pracodawca, mam obowiązek o nie dbać, zamiast jeszcze bardziej je rujnować. Proszę cię, Iza – dodał ciszej. – Musisz o siebie dbać.

– Zadbam, szefie – zapewniła go z uspokajającym uśmiechem. – Ale od jutra, dobrze? Dzisiaj naprawdę nie ma na to czasu. Możesz się na mnie wściekać, ale i tak nie zmusisz mnie, żebym zeszła z posterunku. To co, idziemy? – zapytała energicznie. – Dwudziesta już chyba minęła, pewnie wszyscy na nas czekają!

Majk pokiwał bez przekonania głową i nieśpiesznie oderwał ramię od ściany.

– Idziemy – odparł cicho, przesuwając dłonią po włosach i wskazując jej, by poszła przed nim.

***

– Jesteście niesamowici! – zawołała Lodzia, ściskając Izę, która, przedstawiona publicznie jako gospodyni Dnia Francuskiego, właśnie zebrała gromkie brawa. – Gratulacje i wielki szacun, serio! Ale teraz chodź, kochanie, porywam cię na parę minut, muszę chociaż chwilkę pogadać z tobą na osobności!

– I zapraszamy na parkiet! – dudnił tymczasem w tle wzmocniony przez mikrofon głos Majka, który kończył już swą krótką przemowę na otwarcie dyskoteki. – Dzisiaj, zgodnie z klimatem dnia, gramy wyłącznie muzykę francuską, utwory wybrane przez naszego znakomitego didżeja Antoniego! Brawa dla niego!

Słowom tym odpowiedziały piski i gromka owacja zebranego wokół parkietu tłumu gości. Iza i Lodzia wymieniły bezradne uśmiechy na znak, że w takim hałasie nie da się rozmawiać, po czym zgodnie ruszyły wzdłuż ściany, by przemknąć bliżej baru.

– Ach, Iza! Brawo! – zawołały Anita, Justyna i Dominika, które nagle wychynęły nie wiadomo skąd i stanęły im na drodze. – Kochana, dzielna, niezastąpiona! Majk to ma nosa do biznesu, nie mówiąc już o ludziach, a razem wzięci macie w tej knajpie taki rozmach, że nikt na mieście się nie umywa! No serio! Mega impreza!

Jeszcze chwila i za ich plecami pojawiły się Asia, Natalia, Ewa i Marta, żona Piotra, a po nich również Julia i Nina, skutkiem czego cała damska ekipa z przyjacielskiego spotkania znalazła się w jednym miejscu.

– Życzymy naszym gościom udanej zabawy! – skonkludował tymczasem do mikrofonu Majk, wywołując tym jeszcze większą finalną owację tłumu. – No już, wszyscy na parkiet! I bawimy się!

Na jego znak z głośników gruchnęła muzyka, pod sufitem zapaliły się kolorowe światła, a rozentuzjazmowany tłum wylał się na parkiet, podrygując w rytm wesołego francuskiego utworu otwierającego Antkową playlistę.

– Ej, chodźmy po nich! – zawołała Justyna, wskazując pozostałym kobietom stół w sektorze dla VIP-ów, gdzie przy kieliszkach z winem siedziała męska część towarzystwa. – Mają tańczyć, lenie jedne! Jak zabawa, to zabawa! Lodziu, idziesz z nami! Słyszysz? Tylko ty masz wpływ na Pabla! Musimy wszystkich wyciągnąć na parkiet!

– Za chwilę! – odkrzyknęła Lodzia. – Zamienię tylko słówko z Izą i zaraz się melduję!

Po czym, pociągnąwszy Izę w stronę pustego i ciemnego już teraz wnętrza sali, ruszyła z nią ku wyjściu, podczas gdy reszta kobiet pod przewodnictwem Dominiki i Justyny udała się do stołu. Również Majk, odłożywszy mikrofon przy stanowisku Antka, przecisnął się przez tłum i skierował kroki ku sektorowi dla VIP-ów, dyskretnie rozglądając się za Izą. Dałby głowę, że jeszcze przed chwilą ją tu widział… Gdzie zniknęła tak szybko? Czyżby znowu wymknęła się do łazienki?

– O, Majk! Jesteś, gagatku! – ucieszyła się Asia, podbiegając do niego i pociągając go za ramię w stronę stołu. – Chodź tu do nas, musisz nam pomóc powyciągać na parkiet tych zapyziałych starych dziadków!

– Hej, chłopaki, baczność! – wołała Justyna, klaskając w ręce. – Nie ma przeproś, nawet szef lokalu jest po naszej stronie! Słyszeliście, co powiedział? Wszyscy na parkiet!

– Litości, kobieto! – jęknął Kajtek, z niechęcią podnosząc się z krzesła, pociągany za ramię przez żonę. – Przecież zatańczę, wiem, że tego nie uniknę, ale czy muszę tak od razu? Dokończę tylko to winko…

– Mowy nie ma! – nie ustępowała Dominika. – Wstawaj, tłuściochu, i to już! Bo jak będziesz niegrzeczny, to zamówimy u Antka walca! Słyszysz? Wiedeńskiego!

– Jezu, tylko nie to! – złapał się za głowę Kajtek. – Wojtek, słyszałeś? One chcą nas wykończyć! Majk, ratuj!

– Walc wiedeński dzisiaj odpada, muzyka wyłącznie francuska! – wsparł go wesołym tonem Majk. – Przykro mi, Madame, ale w tym względzie nie robimy wyjątków.

– Dzięki, druhu! – odetchnął Kajtek, z ulgą opadając na krzesło. – Na ciebie przynajmniej zawsze można liczyć. Stawiam ci za to koniak! Całą butelkę albo dwie!

– Nic z tego, wstawaj! – zarządziła Dominika, znów ciągnąc go za ramię. – Walc czy nie walc, idziemy tańczyć! No już! Słyszysz? Bo jak nie, to zaraz znajdę sobie innego partnera!

Na te słowa Kajtek zerwał się z krzesła, patetycznym gestem dziękczynienia rozpostarł ramiona i wzniósł oczy do góry.

– Boże, dzięki Ci! – zawołał z ulgą. – Wreszcie na to wpadła!

Wywołało to oczywiście wielką salwę śmiechu, zwłaszcza wśród panów, choć i panie nie zdołały ukryć rozbawienia.

– Ach, ty złomie jeden! – oburzyła się Dominika. – Czekaj no, jeszcze pożałujesz! W takim razie za karę nie zatańczę dzisiaj z tobą ani razu!

– Chwała Panu! – Kajtek złożył ręce jak do modlitwy, nie odrywając natchnionych oczu od sufitu. – Jestem ocalony!

– Nie łudź się, to tylko taka podpucha! – zaśmiał się Jacek. – Lepiej kuj żelazo, póki gorące!

– Ej, Kajtek, jak to ci się udało? Ja też tak chcę! – pozazdrościł mu Wojtek, za co natychmiast otrzymał od stojącej obok Justyny kuksańca pod żebro. – Auć! Za co, kochanie? Przecież jeszcze nic nie zrobiłem! Na razie poprosiłem tylko o instrukcje!

– Żadna podpucha, ja nie żartuję! – wołała tymczasem Dominika. – Skoro mój mąż gardzi tańcem ze mną, to bardzo proszę, zatańczy ze mną ktoś inny. A mianowicie Majk! – dodała wesoło, wskazując palcem na stojącego obok Kajtka szefa lokalu. – Niniejszym wybieram go sobie na narzędzie zemsty!

– Dobry wybór! – zaśmiała się Asia. – Ale nie zaskoczyłaś nas, to się narzucało!

– Z przyjemnością, proszę pani – skłonił się z uśmiechem Majk, wyciągając do Dominiki rękę. – Bycie narzędziem słodkiej zemsty to dla mnie prawdziwy zaszczyt i honor.

Zebrani znowu gruchnęli śmiechem, a ubawiony Pablo poklepał go po ramieniu.

– Zaszczyt, frajerze, to mało powiedziane! Jesteś wybrańcem Fortuny i to nie pierwszy raz! Tylko uważaj, bo zaraz znowu ustawi się do ciebie kolejka chętnych pań i będziesz miał wielki problem, żeby je wszystkie zaspokoić!

– Nie martw się, przyjacielu – uśmiechnął się z pobłażaniem Majk. – Akurat takich wyzwań to ja się nie boję!

– Wiemy, wiemy – pokiwała głową Justyna. – I podejmujemy tę rękawicę, co nie, dziewczyny? A oni niech patrzą i zazdroszczą! – dodała, lekceważącym ruchem głowy wskazując na Wojtka i Kajtka, którzy spojrzeli tylko po sobie z pobłażliwym rozbawieniem. – Idziemy na parkiet i z każdą z nas zatańczysz co najmniej jednego! Najpierw z Dominiką, potem ze mną, a potem… no już, ustawiać się w kolejce, dziewczyny!

– No to potem ja! – zgłosiła się Asia.

– I ja! – dodała Anita, podnosząc w górę dwa palce na wzór uczennicy zgłaszającej się do odpowiedzi.

– W takim razie ja też się zapiszę – odezwała się z uśmiechem Natalia, zerkając na Majka, który skłonił jej się szarmancko, jednocześnie ujmując dłoń podaną mu przez Dominikę.

– Nie ma sprawy, drogie panie – odpowiedział wesoło. – Jestem do waszej pełnej dyspozycji. A ty, Kajtek, cóż, przykro mi… Pamiętaj, że sam tego chciałeś.

– Wybaczam ci – odparł wspaniałomyślnie Kajtek, z ulgą zasiadając z powrotem na krześle i sięgając po odkorkowaną butelkę z winem. – I uroczyście obiecuję, że nie będę się mścił.

– Ty może nie – pokiwał głową ubawiony tą rozmową Piotr. – Ale inni? Hej, słuchajcie! – dodał w przypływie nagłego natchnienia. – Ja już wiem, skąd Majk ma tę rozwaloną wargę! Nie chciał się przyznać, bo to była sprawa honorowa! Krwawy pojedynek z jakimś zazdrosnym małżonkiem! Jak nic!

Towarzystwo skwitowało to kolejnym wybuchem gromkiego śmiechu.

– Coś w tym stylu – zgodził się stoicko Majk, a przez jego uśmiechniętą twarz przemknęła krótkim fleszem ciemna chmura. – Chociaż ja niestety w takich pojedynkach jestem słaby. Za cholerę nie umiem walczyć o kobietę.

– Ooo! – rozległ się chóralny okrzyk i śmiech zarówno damskiej, jak i męskiej części towarzystwa. – A to żeś poleciał po bandzie! Słyszeliście? On nie umie! Niewiniątko się znalazło! Biedny misio!

– Tylko nie misio – mruknął z niesmakiem Majk, budząc tym jeszcze większą wesołość.

Jego spojrzenie na ułamek sekundy skrzyżowało się przypadkowo ze spojrzeniem Pabla, który na widok wyrazu jego oczu spoważniał i sięgnął po swój kieliszek. Tymczasem Wojtek ze śmiechem poklepał go po plecach.

– Widzieliście, jaki cwaniak? – zawołał z uznaniem. – Nie umie, to nie umie, więc odczepcie się w końcu od chłopaka, nie? Brawo, Majk! Nie ma to jak dobry kamuflaż!

– Patrzcie go, jaki biedaczek! – zaśmiała się Dominika, pociągając Majka za ramię w stronę parkietu. – No chodź już, chodź, ty ofiaro losu! Nie umiesz walczyć, to chociaż zatańcz, co? To akurat umiesz świetnie! Zatańczysz z nami po kolei, a potem zastanowimy się z dziewczynami, jak można by ci pomóc!

Kiedy zniknęli w tłumie, a reszta kobiet ze śmiechem pobiegła za nimi, Pablo wychylił do dna wino ze swojego kieliszka i rozejrzawszy się wokół, zerknął na pozostałą w drugim końcu stołu rudowłosą Ninę, która jako jedyna przedstawicielka płci pięknej nie poszła tańczyć, lecz właśnie serwowała sobie sok pomarańczowy.

– Nino, masz może jakiś pomysł, gdzie jest moja żona? – zagadnął, podchodząc bliżej.

– Lodzia poszła pogadać na osobności z Izą – odpowiedziała mu rzeczowo dziewczyna. – Mówiła, że zaraz wróci.

– Ach, z Izą! – klepnął się w czoło Pablo. – No jasne, okej… dzięki.

– Zresztą o wilku mowa – dodała Nina, wskazując na przejście między stolikami, którym w istocie zmierzały ku nim Lodzia z Izą. – Już wracają.

***

– Czyli najbliższy czwartek o siedemnastej? – upewniła się Lodzia, ściskając porozumiewawczo dłoń Izy. – Super, będę bez pudła, przypomnisz mi tylko smsem adres, dobrze? No, trzymaj się, Izunia, i wielkie dzięki! Muszę już wracać do mojego bandziorka i trochę go przewietrzyć na parkiecie, zanim zapije mi się na śmierć tym waszym francuskim winem!

Roześmiały się obie, po czym Lodzia skręciła w stronę sektora dla VIP-ów, zaś Iza udała się do baru, by pobrać stamtąd tacę i pomóc koleżankom w zbieraniu brudnych naczyń z opustoszałych stolików. Na szczęście nadal czuła się nienajgorzej, co wzmacniało szanse na to, że jednak uda jej się wytrzymać do końca imprezy, która miała potrwać jeszcze tylko cztery do pięciu godzin. To wprawdzie nie było mało, ale w porównaniu do tego, co od rana miała już za sobą, również nie tak dużo – po prostu znośnie. Zwłaszcza że w natłoku pracy czas zazwyczaj leciał jak szalony, a stres związany z organizacją imprezy właściwie już całkowicie minął. Tłumy szalejące na parkiecie i wciąż przybywające do lokalu nowe grupki klientów, które nie znajdowały już dla siebie wolnych stolików, świadczyły o tym, że reklamowany od kilku tygodni po całym mieście Dzień Francuski w Anabelli udał się znakomicie mimo kilku drobnych, naturalnych wpadek, które zresztą umykały uwadze ogółu. W sukcesie imprezy nie przeszkodziła nawet paskudna jesienna pogoda, której dowodem były licznie porozkładane pod ścianą przemoczone parasolki oraz ślady deszczu na ubraniach i włosach przybywających z zewnątrz gości.

Zgodnie z przyjętym planem, zmęczone wielogodzinną pracą Klaudia, Lidia, Zuzia i Ola zostały już odesłane do domu, ustępując miejsca Patrycji, Martynie, Kindze i Alicji oraz dwóm podnajętym dorywczo kelnerkom, nad którymi dyskretną pieczę sprawowała Gosia. Ta ostatnia, podobnie jak Kamila, Tym i Tom, mieli zakończyć swą zmianę o dwudziestej drugiej, pozostawiając na posterunku wśród najbardziej doświadczonej ekipy tylko Izę, Wiktorię, Chudego i Antka, którzy co prawda również pracowali od samego rana, ale za to nazajutrz mieli dostać wolne.

„Wyśpię się co najmniej do dziesiątej” – obiecywała sobie Iza, zbierając wraz z koleżankami na tacę brudne kufle, wycierając z rozlanych napojów i okruszków blaty stolików, a na koniec na każdym z nich zapalając zwyczajową lampkę, która miała za zadanie kreować nastrój w czasie trwającej dyskoteki. – „Na noc napiję się mięty, a na śniadanie zrobię sobie coś lekkostrawnego… i zjem je… w końcu zjem. Spokojnie, powoli wszystko się unormuje, to tylko jakieś podłe zatrucie pokarmowe. Tylko dlaczego trzyma mnie tak długo?”

Cichy żal związany z faktem, iż z powodu złego samopoczucia nie mogła dziś w pełni przeżywać tak długo wyczekiwanej imprezy, a zwłaszcza skosztować żadnego z apetycznych smakołyków à la française, wciąż jej nie opuszczał, jednak z każdym kwadransem łagodziła go satysfakcja, że jednak udało jej się dotrwać do obecnej chwili, konsekwentnie grając rolę gospodyni imprezy. Wyglądało na to, że na szczęście nikt z wyjątkiem kolegów z zespołu nie zorientował się, że nie była dziś w najlepszej formie. Nawet Lodzia, z którą zdołały porozmawiać kilka minut przy schodach, umawiając się na najbliższy czwartek na zaległą herbatę na Bernardyńskiej, nie zauważyła, jak wiele wysiłku kosztował ją każdy uśmiech, wybuch śmiechu czy pozornie energiczny gest.

O tak. Gra pozorów, w której istotną rolę spełnił również świetnie wykonany przez Klaudię makijaż, przyniosła oczekiwany skutek, oszczędzając jej niewygodnych pytań i zbędnej troski ze strony tych, którzy dzisiaj mieli się tylko świetnie bawić. Martwił się o nią właściwie tylko Majk, ale on to co innego… on należał do zespołu, był po jej stronie barykady, zresztą przed nim nie chciała mieć tajemnic, oczywiście z wyjątkiem tej jednej… tej, która na zawsze będzie musiała pozostać zagrzebana na dnie serca. On zresztą dzisiaj grał w tę samą grę pozorów, a choć na ciele na szczęście nic mu nie dolegało, jego dusza była jeszcze bardziej chora niż żołądek Izy. Dowód? Innych niż poranna prośba o terapię chyba nie było trzeba, ale był jeszcze jeden, który ona w przeciągu ostatniego roku nauczyła się rozpoznawać bezbłędnie. Bo choć przez cały dzień w Anabelli rozlegał się jego zaraźliwy śmiech i nie ustawały żarty oraz przekomarzanki z przyjaciółmi, jego oczy nie śmiały się wcale – i ten drobny szczegół mógł umknąć każdemu, nawet Pablowi. Ale nie jej.

„Wytrzymam do terapii” – myślała, odstawiając talerze na blat nad zmywarką w kuchni, gdzie zmęczone całodzienną harówką Eliza i Dorota wydawały nieliczne już zamówienia. – „On mnie potrzebuje… chce tylko, żebym go wysłuchała, a to przecież nie wymaga dużego wysiłku. Zwłaszcza że jutro mam wolne i czas mnie nie ogranicza.”

– Iza, trzeba wykreślić te rzeczy z karty – poinformowała ją Eliza, podstawiając jej zamazaną długopisem kartkę z francuskim menu. – Okej? Te dania już nam wyszły, nie damy rady dopiec na bieżąco, zwłaszcza że pani Wiesia już poszła do domu. Będziemy wydawać tylko to, co zostało.

– Okej, jasne – pokiwała głową, przejmując od niej kartkę. – Zaraz poinformuję dziewczyny na sali, chociaż myślę, że jedzenia już dzisiaj dużo nie zejdzie. Teraz będą szły głównie napoje i alkohol, a o dwudziestej drugiej zamykamy kuchnię i będziemy wydawać tylko suche przekąski. Jeszcze godzinka, dziewczyny.

– Spoko, dajemy radę – zapewniła ją ze zmęczonym uśmiechem Eliza. – Chociaż powiem ci, że przydałyby nam się tu jeszcze ze dwie zmienniczki, zwłaszcza przy takich imprezach. Wprawdzie Aśka to już coś, Zuzka też nam czasem pomoże, ale to i tak za mało przy takim obłożeniu.

– Wiem, Liziu – skinęła głową Iza. – Myślimy o tym z szefem, tylko musimy zrobić to rozsądnie i systemowo. Od stycznia i tak będzie przetasowanie, jak otworzy się lokal na Czechowie, a pani Wiesia pójdzie na emeryturę, więc zatrudnienie co najmniej pięciu osób będzie absolutną koniecznością.

– No, serio – przyznała kucharka. – Myślcie o tym, i to jak najszybciej, bo sama wiesz, jak to jest. Wystarczy, że w sezonie grypowym jakieś choróbsko się przyplącze, i system nie wytrzyma.

Uporawszy się z misją przekazania pracującym na sali kelnerkom informacji o ograniczeniu dostępnego menu, Iza udała się do baru, by wesprzeć uwijające się tam jak w ukropie Wiktorię i Kamilę. Nadciągający do lokalu nowi klienci, którzy nie szli od razu na parkiet, lecz najpierw chcieli zamówić coś do picia, tłoczyli się bowiem głównie tam, a do tego coraz częściej do kolejki dołączali spoceni tancerze, którym po szaleństwach przy muzyce zaschło w gardle. Kiedy po drodze Iza rzuciła okiem w stronę sektora dla VIP-ów, zauważyła, że przy zastawionym pustymi butelkami stole zostało już tylko kilku pogrążonych w pogawędce panów, wśród których z daleka rozpoznała sylwetki Piotra, Jacka i Wojtka. Z całą pewnością nie było tam natomiast ani Majka, ani Pabla, to zaś znaczyło, że obaj wraz z paniami musieli udać się na parkiet. Przypuszczenia te zresztą szybko potwierdziła spotkana pod barem Gosia, która właśnie ze śmiechem informowała barmanki, że szef od godziny szaleje na parkiecie w podobnym stylu jak na majowych urodzinach, przez co notowania firmy, zwłaszcza wśród płci pięknej, nieustannie rosną.

– Zaraz pewnie wpadnie do was po wodę, bo jest tak zziajany, że już ledwo zipie! – zaśmiała się, ustawiając sobie na tacy podawane jej przez Kamilę butelki z piwem i świeże szklanki. – Chociaż jak on się stamtąd wyrwie, to ja nie wiem, te kobiety go dosłownie rozchwytują!

– To może zanieś mu wodę na parkiet? – zaproponowała Wiktoria, podając jej nad głową Kamili półlitrową butelkę z wodą gazowaną. – O, i jeszcze drugą dla Antka, on też już pewnie wszystko wypił. Hej, Iza, coś trzeba? My tu, jak widzisz, mamy urwanie głowy!

– Właśnie idę wam pomóc – oznajmiła Iza, wsuwając się za blat baru. – Słucham? – zwróciła się do najbliższego klienta. – Jakie piwo?… Do kufla czy dać z butelki?… Wódka z lodem? Jest, oczywiście. Ile razy?

„Gdybym była w lepszej formie, może i ja dałabym radę z nim zatańczyć” – pomyślała z nutką kłującego żalu, mechanicznymi gestami nalewając trunki, wydając zamówienia i przyjmując pieniądze. – „Ale to nieważne, jeszcze nieraz trafi się okazja. Zwłaszcza że ja nie jestem tu od tańczenia tylko od roboty.”

Wkrótce jednak nawet najprostsze myśli musiały metodycznie zostać usunięte z głowy, gdyż przewijająca się w zawrotnym tempie, przekrzykująca się klientela wymagała skupienia całej uwagi na obsłudze zamówień. Dudniąca muzyka, dobiegające z parkietu wrzaski, kołowrót przestawianych kufli i lejącego się piwa, las wyciągających się po nie rąk, stuk kasy fiskalnej i odliczanie pieniędzy – wszystko to wprawiło działającą jak automat Izę w stan gorączkowego odrealnienia spotęgowanego skrzętnie ukrywanym lecz znów nawracającym osłabieniem. Spowodowało ono, że z każdym branym do rąk kuflem palce zaczynały jej coraz mocniej drżeć, a drżenie to stopniowo przechodziło w nieprzyjemne mrowienie, które nie zwiastowało niczego dobrego. Kiedy dynamiczny obraz przed jej oczami znów powoli zaczął się przyciemniać, a gwar i huk muzyki przycichać i rozmywać się dudniącym echem, Iza zrozumiała, że natychmiast musi odpocząć i wypić choć kilka łyków wody, w przeciwnym razie grozi jej omdlenie.

Nalawszy sobie zatem wody do szklanki, odsunęła się od blatu, przy którym obecnie na szczęście zmniejszyła się już liczba klientów, i wypiła ją duszkiem, przykładając drżącą dłoń do czoła, by uspokoić nasilające się zawroty głowy. Wiktoria zerknęła na nią czujnie.

– Iza, wszystko okej? – rzuciła z niepokojem przez ramię, nie przerywając wydawania kufli z piwem. – Słabo ci? Słuchaj, dzięki za pomoc, ale teraz zostaw już tę robotę, leć na zaplecze i odpocznij sobie! No już, szybko! Bo zaraz nam tu fikniesz!

– Okej – szepnęła, odstawiając szklankę i jak robot kierując się ku wejściu na zaplecze.

Wiktoria jeszcze coś mówiła, ale ona nie zwracała już na to uwagi, nie miałaby już zresztą sił nawet na to, żeby się odwrócić. W uszach coraz bardziej jej szumiało, obraz przed oczami stopniowo ciemniał, a przecież jakoś jeszcze musiała dojść do szatni. Ukryje się tam, usiądzie i zaraz jej przejdzie… będzie dobrze… Niestety, jak na złość, wypita woda nie pozostała bez skutku, wznawiając stłumioną od dwóch godzin rewolucję w żołądku, który znów zaczął się boleśnie ściskać, jakby chciał wywrócić się na drugą stronę. Iza zawahała się, czy w związku z tym nie powinna najpierw udać się do łazienki, zwolniła zatem kroku i z trudem zawróciła, ledwie już widząc cokolwiek na oczy. Udało jej się jednak minąć wejście na salę i skierować się w stronę łazienki, choć z każdym krokiem potęgowało się wrażenie, że nogi, które stawia na podłodze, tracą czucie, jakby szła po pozbawionej grawitacji powierzchni księżyca. O tak, księżyca… księżyca w pełni, który tak kochała…

Nagle przed oczami zamigotały jej szybko przewijające się obrazy, wśród których jej odrętwiały umysł wyłapał i rozpoznał tylko kilka najświeższych – wizję sali udekorowanej w barwach flagi francuskiej, stojącego przy stole z kieliszkiem wina Wojtka i piękną twarz Natalii życzliwym gestem wyciągającej ku niej rękę. Dlaczego akurat te? Nad tym nie zdążyła już się zastanowić, bowiem w tym momencie obraz korytarza prowadzącego do łazienki ściemnił się całkowicie, a nogi zatonęły w bezgrawitacyjną przestrzeń kosmosu niczym w miękką watę. Ostatkiem świadomości wyłapała jeszcze tylko za plecami jakiś hałas, jakby odgłos szybko zbliżających się kroków… A może to było tylko złudzenie?…

– Iza! Do jasnej cholery!!!

Wystraszony nie na żarty Majk dobiegł do niej dosłownie w ostatniej chwili, gdy już załamały się pod nią kolana i bezwładnie osuwała się po ścianie. Rzuciwszy się szczupakiem, zdołał schwycić ją tuż nad podłogą, nim zdążyła uderzyć głową o posadzkę. Zaalarmowane jego krzykiem kucharki wyjrzały czym prędzej z kuchni, a po chwili podbiegła do nich również Gosia, która akurat w tym momencie wchodziła z tacą na zaplecze.

– Szefie, co się stało? Ach, Iza… o kurcze, co jej jest? – dodała z przestrachem. – Zemdlała?

– Zemdlała – potwierdził przykucnięty nad podłogą Majk, pośpiesznie układając sobie nieprzytomną dziewczynę w ramionach. – Dajcie mi do gabinetu trochę zimnej wody albo jakiegoś lodu i niech ktoś natychmiast zawoła mi tu Chudego! Gosia, ty leć po niego, okej? Ma tu przyjść natychmiast!

– Tak jest, szefie! – zawołały chórem wszystkie trzy dziewczyny, z miejsca rzucając się do wykonania zleconych im zadań.

– Tylko dyskretnie! – zawołał za nimi Majk, podnosząc się do pionu z Izą, której głowa opadła mu bezwładnie na ramię, a poluzowany kok rozsypał się jak domek z kart. – Nie siać tam paniki!

– Tak jest!

Do gabinetu było stąd niedaleko, brakowało już tylko kilku metrów. Majk wbiegł z Izą do środka, otwierając kopniakiem przymknięte drzwi, po czym, schyliwszy się nad kozetką, ułożył ją ostrożnie obok zeskładowanych tam czystych obrusów i podłożył jej pod głowę poduszkę.

– Boże drogi, Izulka… elfiku… – wyszeptał, przyklękając na podłodze i troskliwym gestem odgarniając jej z twarzy poplątane włosy. – Jestem przy tobie, skarbie… jestem…

W następnej chwili cofnął jednak rękę, gdyż do gabinetu wparowała Dorota, niosąc w rękach miskę z lodem i ściereczkę, a za nią Eliza z wyjętą z lodówki litrową butelką wody.

– Szefie, już!

– Dobra, dajcie najpierw wodę! – rzucił energicznie Majk, na powrót przybierając swą standardowo stanowczą minę. – Trzeba ją obudzić!

Wysiłki wszystkich trojga szybko przyniosły skutek – spryskana wodą Iza odetchnęła i poruszyła się, odzyskując przytomność. Działo się to jednak bardzo powoli, jakby z wielkim trudem wyłaniała się z czarnej dziury, która wcale nie chciała jej wypuścić. Dlatego dopiero po dłuższej chwili, wyłapując w świszczącym w uszach szumie przytłumiony gwar głosów, a w nim znajomy głos Majka, zdołała uchylić powieki i skomponować obraz ścian gabinetu oraz twarzy pochylających się nad nią z przejętymi minami kolegów. Do jej otępiałej świadomości powolutku zaczęło docierać, co się stało. A zatem zemdlała… jednak nie dała rady…

– Szefie, ja… – wymamrotała ze skruchą.

– Leż spokojnie, nic nie mów – polecił jej stanowczo Majk, przejmując od Doroty ściereczkę nasączoną wodą i przykładając jej do czoła. – Już dobrze… Dziewczyny, lodu nie trzeba, zostawcie mi tu tylko tę wodę. I wracajcie na stanowiska, poradzę już sobie. Aha, niech któraś przyniesie mi jeszcze tylko z waszej szatni jej płaszcz i torebkę… i buty.

– Dobrze, szefie. Już biegnę.

– Szefie, jestem! – zameldował się Chudy, który w tym samym momencie wparował do gabinetu, mijając się w progu z kucharkami. – Słyszałem już wszystko od Gosi. Co mam robić, jak pomóc?

– Tam jest moja kurtka – Majk wskazał mu ruchem głowy wieszak przy drzwiach. – Weź z kieszeni kluczyki od opla i podprowadź mi go pod samo wejście od kuchni. Zaraz zapakujemy Izę i odwieziemy ją na chatę, ty będziesz prowadził. Ja piłem wino, wolę nie siadać za kółko.

– Tak jest – skinął głową ochroniarz, oklepując kieszenie rzeczonej kurtki i z jednej z nich wyciągając kluczyki. – O, dobra, mam… już lecę, za minutę opel będzie na miejscu.

– Dzięki. Zostaw mi tu otwarte drzwi, okej? A po drodze weź jeszcze od dziewczyn rzeczy Izy i od razu wrzuć do samochodu.

– Jasne.

Kiedy kroki Chudego ucichły w korytarzu, Majk znów z poważną miną pochylił się nad Izą, która patrzyła na niego półprzytomnie spod ledwo uchylonych powiek, po czym, zwinnym gestem przekręciwszy jej na biodrach kelnerski fartuszek tak, by jego wiązanie znalazło się na wierzchu, ściągnął go z niej i odłożył na stos obrusów.

– Dziękuję – wydukała cicho. – Ale już sobie poradzę. Pojadę z Łukaszem sama… A ty zostań tu… masz gości…

– Dość, Iza – przerwał jej stanowczo. – Dość, słyszysz? Ani słowa więcej. Jedziemy.

Mówiąc to, wsunął rękę pod jej plecy i ostrożnie pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej. Następnie przechylił ją sobie na jedno ramię, drugie podłożył jej pod kolana i dźwignął ją z kozetki, unosząc do drzwi. Iza, której od tego manewru znów zakręciło się w głowie, poddała się bezwolnie jego gestom, nie mając już ani siły, ani odwagi, żeby protestować. Owionął ją znajomy zapach wody kolońskiej pomieszanej z zapachem przepoconej koszuli, która dopiero co zdążyła wyschnąć mu po tańcu, i natychmiast jej ciało opanowała przyjemna błogość… lecz chwilę później jak bumerang wróciła kolejna fala mdłości, nie pozwalając jej skonsumować tego metafizycznego okruszka, bowiem całą swą uwagę musiała teraz skupić na tym, by nie zwymiotować.

One thought on “Anabella – Rozdział CLVII

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *