Anabella – Rozdział CVII
Kiedy umilkł dźwięk organów i ludzie uczestniczący w niedzielnej mszy powoli opuścili kościół, klęcząca w jednej ze środkowych ławek Iza wreszcie mogła skupić rozproszone myśli. Odkąd godzinę wcześniej weszła do środka, w głowie miała jeden wielki kołowrót męczących obrazów i strzępków zasłyszanych słów, które starała się odsuwać od siebie, siłą woli skupiając się na odprawianym nabożeństwie. Niestety… dzisiejszy dzień był jednym z tych, kiedy nie umiała się modlić. Tak trudno było jej zebrać myśli i wzbudzić w sobie nadzieję, kiedy twardy głaz, który od rana leżał jej na sercu, zdawał się z każdą minutą coraz bardziej przygniatać ją do podłogi. Co prawda teraz, kiedy wreszcie została prawie całkowicie sama, a w monumentalnym wnętrzu kościoła zapadła niemal idealna cisza, jej zmęczony umysł odczuł odrobinę ulgi, jednak daleko jej jeszcze było do pełnego spokoju.
Czuła się dziś podobnie jak ponad rok temu, kiedy przychodziła tu po duchowy ratunek w okresie czarnej rozpaczy spowodowanej milczeniem Michała. Wówczas, po pamiętnym pocałunku na starówce i odnowieniu kontaktu smsowego, Michał stopniowo zamilkł, tak samo jak kilka lat wcześniej, gdy, odjechawszy we wrześniu do szkoły w Siedlcach, w ciągu kilku tygodni całkowicie wygasił ich relację, po cichu porzucając ją dla innej. Dziś Iza nie chciała o tym pamiętać. Wszak przebaczyła już Agnieszce, która ciężko odpokutowała wszystkie swoje błędy z przeszłości, wybaczyła też Michałowi, tak jak zawsze, z głębi kochającego na wieki serca, oraz była gotowa – prawie gotowa – wspólnie odbudować to, co wówczas zniszczył. A jednak, choć teraz wszystko zmieniło się na lepsze, choć Michał sam zabiegał o jej względy i nie otrzymując zbyt wiele w zamian, bez ogródek wyznawał jej miłość, choć pod jej stopami z opadającej mgły powoli zaczynała się wyłaniać jasna i szeroka droga ku szczęściu, ciemne i ponure echo atmosfery tamtych dawnych dni wciąż nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Zresztą nie chodziło tylko o Michała, z nim przecież wszystko było już na dobrej drodze. Męczyło ją co innego, jakieś tajemnicze nie wiadomo co, jakiś dziwny ból egzystencjalny, którego powodów nie rozumiała i zapewne dlatego nie wiedziała, jak się przed nim bronić. Mówiąc krótko, było jej dziś bardzo źle i ciężko na duszy, a ściśnięte na kamień serce znów biło nierówno, stwarzając ryzyko konieczności rychłej wizyty u kardiologa. Czy wpływ na to smętne samopoczucie miało wnętrze tego kościoła? Wiązało się z nim tyle wspomnień i skojarzeń… Ślub Hani i pana Szczepana sprzed ponad pięćdziesięciu lat… pogrzeb pani Ziuty, którego nie widziała, lecz który łatwo jej było zwizualizować sobie w wyobraźni… ostatnie pożegnanie pana Szczepana, w którym uczestniczyła osobiście… msze gregoriańskie w towarzystwie Kacpra i pana Stanisława… uśmiech życzliwej staruszki ubranej w żałobną czerń… jej prywatne modlitwy za ukochanych zmarłych… wydobyta z głębin dziecięcej pamięci wizja ojca z dnia tuż przed jego śmiertelnym wypadkiem, w niebieskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, z szarą z przemęczenia twarzą… i postać tak młodej jeszcze matki w kwiecistej sukience… Tak, to było tutaj. Tu, w tym kościele, z którym czuła się głęboko związana od samego początku, odkąd tylko trafiła w te okolice. Z czym jeszcze kojarzyło jej się to wnętrze? Zdawało jej się, że widziała je niedawno… może we śnie? Ech, nieważne! Nieważne… Nie powinna teraz się rozpraszać, a raczej skupić się na modlitwie, prosząc Boga, by pomógł jej jakoś się pozbierać.
Dlaczego czuła się tak podle? Nie mogła tego zrozumieć. Wszak ostatnio w jej życiu wszystko układało się całkiem nieźle, wręcz z każdym tygodniem lepiej. Jej dawne najsłodsze marzenia urzeczywistniały się po kolei jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nawet jeśli dziś, w wieku dwudziestu trzech lat, czuła się już zbyt sterana życiowym doświadczeniem, by rzucać się w nie na oślep i bez kontroli. Tak czy inaczej nie miała powodu do takiej emocjonalnej rozsypki, przeciwnie – powinna być spokojna, szczęśliwa i pełna nadziei. Jak wczoraj przez ten jeden krótki moment… przez ten jeden ułamek sekundy, gdy jej duszę oświetlił ów niebiański blask… Ha, owszem! Oświetlił ją, lecz cóż z tego? Chwilę potem to przelotne światło zniknęło, pozostawiając ją w jeszcze głębszej ciemności i pustce, w jeszcze głębszym poczuciu beznadziei. I to nie było nowe uczucie, ono trwało od wielu dni, ba, nawet od wielu tygodni, być może miesięcy i lat. Co prawda chwilami stawało się niezauważalne, może czasowo przygasało, ale jednak trwało nieustannie, wisiało nad jej głową jak miecz Damoklesa. Pojawiało się i znikało, na przemian rozluźniając i wzmacniając ów kamienny ścisk serca, ale zawsze było gdzieś w tle i prześladowało ją jak posępna, niewidzialna zmora.
Zapatrzona w ołtarz oświetlony teraz smugą światła padającego przez witrażowe okno Iza starała się odnaleźć źródło tego kryzysu, moment, w którym to się zaczęło. I to nie kiedyś, bo to, co było kiedyś, zostało już jakoś oswojone, ale wczoraj. Konkretnie wczoraj. Bo przecież jeszcze wczoraj aż do późnego wieczora czuła się całkiem dobrze, cieszyła się z powrotu do Lublina, z wizyty na Bernardyńskiej, z elegancko wyschniętych płytek w łazience i kuchni… i tak bardzo ucieszyła się z niespodziewanej wizyty Majka! Była zachwycona i przeszczęśliwa, że jednak udało jej się go zobaczyć i pożegnać się z nim osobiście przed wyjazdem. Więc dlaczego potem to się tak radykalnie zmieniło? Czy wpływ na to miało zachowanie Majka? Miała ciche wrażenie, że ono nie było do końca naturalne – tak jakby coś przed nią krył i tylko chwilami odsłaniał prawdziwego siebie, resztę obracając w żart lub rozmowę o konkretach zawodowych. A może on też odczuwał wczoraj to samo, z czym ona męczyła się teraz?
W jej pamięci odezwały się jego ponure słowa sprzed prawie roku, z tamtego szalonego wieczoru, kiedy nie zdążyła powstrzymać go od picia whisky. Tak, Izulka… Szmaciłem się przez kilka dni. Myślałem, że to mi pomoże na ten głupi ból egzystencjalny… na to cholerne poczucie beznadziei… Ścisk serca wzmógł się natychmiast, zadziałał jak metafizyczny barometr. Może to właśnie w tym tkwiło rozwiązanie zagadki?
„Hmm… to może być to” – myślała smutno, wpatrując się w centralny punkt ołtarza wciąż pięknie oświetlonego promieniem słońca. – „Majk i nasza terapia złamanych serc, porozumienie księżycowych dusz. To przecież tak działa. Raz on zdejmuje ze mnie złe myśli, a raz ja z niego, nawet nieświadomie. Czy to za pośrednictwem rozmowy w trybie terapii, czy to księżyca, czy przez doładowanie energii… każdy sposób jest dobry. Widocznie bardzo źle mu było wczoraj. Nie chciał gadać w trybie terapii, udawał, że jest wesoły, ale w środku musiało być mu strasznie ciężko. I sprzedał mi to, biedak…”
Wyjaśnienie to, choć obiektywnie absurdalne, chwilowo ją usatysfakcjonowało, a jej wrażliwa, skłonna do poświęceń natura na krótki moment odnalazła w tej koncepcji sens swojego działania i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Bo jeśli Majk przyjechał pożegnać się z nią przed urlopem głównie po to, by po cichu, w zakamuflowanym trybie terapii, podzielić się z nią swoimi troskami… jeśli zrzucił ich z siebie choć trochę za pośrednictwem metafizycznego kanału komunikacji, z którego tylko oni we dwoje umieli korzystać… jeśli w trudnej chwili w ten sposób instynktownie szukał jej pomocy i ją znalazł… to znaczyło, że była mu naprawdę potrzebna. I jeśli ten ciężar, który nosiła na sercu od wczorajszej nocy, był ciężarem zdjętym z jego serca, to zaiste – warto było pocierpieć.
„Mój ty biedaku” – myślała, wizualizując sobie w pamięci jego uśmiechniętą twarz, która tak mocno kontrastowała z niektórymi z jego słów. – „Nawet przede mną udajesz, żeby mnie nie martwić, a ja przecież i tak wszystko widzę i czuję. Zapomniałeś, że jestem twoją terapeutką? Nie ukryjesz się przede mną, nie oszukasz mnie, bo jestem taka sama jak ty. I wiesz, co ci powiem? Ja też cierpię od miesięcy, szarpię się i szamoczę jak zwierzę w pułapce, a co najgorsze, kompletnie nie wiem dlaczego. Naprawdę nie wiem! Nie może przecież chodzić tylko o Misia, bo teraz wszystko między nami coraz lepiej się układa. To jest coś więcej, coś znacznie gorszego. Taki sam ból egzystencjalny, który i ty bez przerwy czujesz, nawet jak udajesz, że wszystko jest okej. Tylko dlaczego ja też? Dlaczego? To kompletnie nie ma sensu…”
Westchnęła i oparła się łokciami na kościelnej ławie, kryjąc twarz w dłoniach. Chwilowe poczucie satysfakcji z pozornie rozwiązanej zagadki ustąpiło miejsca rezygnacji i przekonaniu, że to jednak nie był właściwy trop. Niestety, nadal niczego nie rozwiązała ani nie zrozumiała. Musiała szukać dalej.
Skąd zatem brał się u niej ów ból egzystencjalny? W przypadku Majka to było proste i oczywiste – choćby nie wiadomo jak się przed tym bronił, choćby na wszelkie sposoby próbował ratować sens swojego życia, tak naprawdę nie miał na to szans, gdyż nadal w głębi serca i duszy beznadziejnie kochał swoją Anabellę. Taka była prawda i nie mogło jej zmienić nic… żadna Wercia.
Wzdrygnęła się jak porażona zimnym prądem, natychmiast starając się odsunąć od siebie ten trudny, dziwnie bolesny temat. Nie, o tym lepiej było nie myśleć. Być może Majk nadal się wahał, nadal walczył ze sobą i rozmyślał nad opcją związania się z kimś innym niż Ania, żeby uratować choć część swoich marzeń, jednak ona, Iza, jego terapeutka i powierniczka największych tajemnic, wiedziała tak samo jak on, że taka inicjatywa była z góry skazana na niepowodzenie. Na tym właśnie polegał jego wielki dramat, na tym zasadzał się ów wewnętrzny ból, który od ponad siedmiu lat prześladował go w nawracający sposób, odbierając mu wszelką nadzieję. Rozumiała to doskonale i współczuła mu z całego serca, gotowa na każde poświęcenie, by choć trochę pomóc mu nieść ten niewidzialny lecz przytłaczający ciężar. Tak… to było oczywiste, w tym tkwił głęboki sens ich terapii.
Jednak dlaczego ona sama czuła się podobnie jak on? Przecież ona nie straciła nadziei, wręcz przeciwnie, w ostatnim czasie odzyskała ją z nawiązką! Dawna analogia pomiędzy stanem ich złamanych serc była już nieaktualna. Czyżby aż tak solidaryzowała się z Majkiem w trybie przyjacielskiej terapii, że jego cierpienie podświadomie stawało się jej cierpieniem? I to cierpieniem wbrew własnemu szczęściu? Ech, nie… to przecież absurd! Znowu ślepa uliczka.
„I tak tego nie rozwiążę” – pomyślała stanowczo, odsłaniając twarz i opierając obie dłonie na ławce. – „Tylko bardziej się zapętlę. Nie, to bez sensu. Z modlitwy też dzisiaj nic nie będzie, nawet za mamę i tatę… za Szczepcia… jakoś dzisiaj nie mam do tego głowy. Trudno, wrócę tu innym razem, a teraz trzeba się zebrać w garść i biec do pracy. Smutki smutkami, ale z obowiązków nikt mnie przecież nie zwolnił!”
Przeżegnawszy się, podniosła się z klęczek i cichym krokiem wyszła z kościoła, kierując się w stronę stancji.
***
– Był u mnie ten facet co wczoraj – zameldowała Wiktoria zaraz po powrocie Izy z miasta, gdzie załatwiała sprawy w kilku urzędach i banku. – Prosił, żeby przekazać, że jutro postara się przyjść koło trzynastej podpisać umowę. Zostawił dla ciebie te papiery… proszę.
Iza wzięła z jej rąk teczkę z dokumentami i otworzyła ją energicznym gestem, odkładając na blat baru kluczyki od peugeota.
– Okej, dzięki, Wika – pokiwała głową. – Jutro trzynasta. Hmm… z wierzchu wygląda w porządku, ale wczytam się w to jeszcze. Ten facet to nasz nowy dostawca mięsa – wyjaśniła jej, podnosząc głowę znad dokumentów. – Nazywa się Kuźnicki. Zapamiętaj go sobie, bo mam nadzieję, że powspółpracuje z nami dłużej. Jak na razie jest najsolidniejszy ze wszystkich dotychczasowych.
– O, to chyba dobrze, co? Dorota ostatnio narzekała, że szef pogonił już pięciu czy sześciu facetów od mięsa, żaden mu się nie podobał, do każdego miał jakieś „ale”, a dziewczyny przez to ciągle miały luki w dostawie. Antek osobiście musiał jeździć na zakupy do marketu, żeby zamówienia nie stanęły nam odłogiem.
– Wiem – przyznała Iza, składając z powrotem dokumenty i chowając je do teczki. – Szef miał rację, z tamtymi ciągle były jakieś problemy, jak nie z jakością towaru, to z rozliczeniami, papierami, terminowością… Na szczęście ten Kuźnicki… odpukać!… wydaje się sensowny, przynajmniej w pierwszym kontakcie. No i pani Wiesia nie ma uwag co do jakości drobiu i wieprzowiny – dodała z rozbawieniem. – A ten parametr jest przecież najważniejszy!
Roześmiały się obie, po czym Iza, zebrawszy z blatu kluczyki od samochodu, ruszyła w stronę wejścia na zaplecze.
– Aha, czekaj! – zatrzymała ją Wiktoria. – Piwa trzeba będzie domówić.
– Okej – skinęła głową, odwracając się w drzwiach. – Zaraz to załatwię. Chcesz pełną dostawę, beczka i butelki?
– Wszystko. Wolę mieć nadmiar towaru, niż jakby mi miało zabraknąć. Potem Kama może zapomnieć, a ja przecież od niedzieli jestem na urlopie. Załatw mi to na jutro, dobrze? I mocnego alko też by się trochę przydało, bo ostatnio sporo mi zeszło.
– W magazynku już nie ma zapasów? – zdziwiła się Iza.
– Tylko jakieś resztki. Ostatnio szef nie zamawiał, a ja nawet go o to nie prosiłam, bo było jeszcze wystarczająco. Ale teraz już trzeba. Wino też.
– Dobra, zrób mi listę, ile czego potrzebujesz. Napisz mi to na kartce, okej? Piwo zamówię od ręki, a resztą zajmę się jutro, po wino najlepiej pojadę osobiście. A jakby… ups, sorry, Gosia! – odskoczyła od drzwi, usuwając się z drogi idącej z zamówieniem na tacy koleżance. – Już lecę wam pomagać, załatwię tylko dwie sprawy papierkowe i zaraz staję z wami na salę.
„Aha, i jeszcze zaległe rozliczenie dla Ćwiklińskiego” – przypomniała sobie, wchodząc do gabinetu szefa i rzucając dokumenty na biurko. – „Ale to na szczęście nie jest takie pilne, zajmę się tym jutro po południu, jak na sali będzie trochę spokojniej.”
Był wtorkowy wieczór. Trzy dni pełnego szefowania firmą Majka pozwoliły jej wejść w tryb rutyny i załatwiać wszystkie konieczne sprawy na bieżąco, mimo że nowe pojawiały się z godziny na godzinę jak grzyby po deszczu. Zważywszy na fakt, że Karolina, Kamila i Antek byli jeszcze na urlopie, a Wiktoria i Ola wybierały się nań za kilka dni, sporo czasu spędziła na dostosowaniu grafika pracy zarówno damskiej, jak i męskiej części zespołu, przy czym w tym drugim przypadku, jak i w sprawach technicznych mogła liczyć na cenną pomoc Chudego. Pozostające na swoich stanowiskach kelnerki, spośród których na wieczornej zmianie pracowały dziś Klaudia, Lidia, Gosia i Zuzia, zazwyczaj dawały sobie radę w okrojonym składzie ze względu na mniejszą niż w sezonie akademickim liczbę klientów, jednak bywały godziny, zwłaszcza wieczorami, kiedy to w Anabelli odbywała się wakacyjna dyskoteka, że tłum na sali zaczynał niebezpiecznie gęstnieć, a wtedy również ona, Iza, musiała wkraczać do akcji, przepasując biodra kelnerskim fartuszkiem.
Obecnie do rozpoczęcia dyskoteki została jeszcze ponad godzina, ale i tak klientów było wyjątkowo dużo, co Iza zauważyła, przechodząc przez salę w drodze powrotnej z miasta. Specjalnie nie weszła do Anabelli przez kuchnię, lecz wzorem Majka pofatygowała się z parkingu przez główne wejście od strony bramy, żeby przy tej okazji zrobić kontrolny obchód po sali. Przy drzwiach natknęła się na Toma, którego postać była dla niej nieustannym wyrzutem sumienia, jako że ciągle nie mogła znaleźć czasu na spotkanie z nim i obiecaną rozmowę. Tom zresztą wcale nie nalegał, wręcz zdawał się jej unikać i ogólnie, jak sama zauważyła i co potwierdził jej również Chudy, od wielu dni wykazywał iście wisielczy humor. Dziś jednak jego wycofanie i zamknięcie w sobie wydawało się osiągnąć apogeum, bowiem na jej pozdrowienie kiwnął tylko głową i odwrócił się czym prędzej, wbijając wzrok w podłogę. Ponieważ nie miała czasu na zagadywanie go, Iza zapisała to w pamięci, postanawiając, że jeszcze dziś, przy najbliższej okazji, kiedy tylko znajdzie spokojniejszą chwilę, porozmawia z nim i wybada, co się dzieje i czy nie potrzebuje jakiejś pilnej pomocy.
Zachowanie Toma nie było zresztą jedyną rzeczą, jaka natychmiast po powrocie z urlopu przyciągnęła jej uwagę, bowiem ogromną zmianę zauważyła też w postaci Zuzi, głównie jeśli chodzi o wygląd. Dziewczyna już od jakiegoś czasu przestała podcinać swą niesforną, opadającą na oczy grzywkę, lecz, zapuściwszy włosy, odgarniała je na boki, odsłaniając czoło, a ponieważ włosy te w ciągu ostatnich tygodni dość znacząco jej urosły, optyczna zmiana owalu jej twarzy od razu rzucała się w oczy. Co prawda delikatne dziewczęce rysy nadal zdradzały młodziutki wiek, jednak wyglądała teraz dużo doroślej w porównaniu z jeszcze tak niedawnym image nieopierzonego podlotka. Poza tym w jej zachowaniu również coś się zmieniło – jak zauważyła wrażliwa na takie rzeczy Iza, Zuzia była dziwnie smutna i przygaszona, może nie aż tak bardzo jak Tom, ale mimo wszystko można było dostrzec, że coś z nią było nie tak.
Mając to na względzie, Iza już od niedzieli rozważała przeprowadzenie z dziewczyną delikatnej rozmowy, nie chciała jednak, by wyglądało to na wtrącanie się w nieswoje sprawy. Czekała zatem na jakąś spontaniczną okazję, która mogła nie nadarzyć się zbyt szybko, jako że Zuzia przez większość czasu pracowała na zmianie popołudniowej i tylko raz w tygodniu, we wtorki, przychodziła na noc. Ponieważ dziś był właśnie wtorek, Iza postanowiła, że spróbuje zahaczyć ją niezobowiązująco i podpytać, czy nie ma jakichś problemów, oraz w miarę możliwości rozmówić się również z Tomem.
Okazja niespodziewanie nadarzyła się sama. Kiedy, uporawszy się z pracą papierkową i telefonem do dostawcy, Iza sięgnęła po swój kelnerski fartuszek, przepasała się nim w biodrach, włożyła do kieszeni telefon i właśnie kładła rękę na klamce, by wyjść z gabinetu na salę, w tym samym momencie drzwi otworzyły się i zajrzała przez nie Zuzia.
– Ach… przepraszam, proszę pani! – zmieszała się, cofając się o krok. – Myślałam, że… chciałam chwilę z panią pomówić… ale jak pani teraz nie ma czasu, to ja może przyjdę kiedy indziej?
– Ależ nie, nie, Zuzieńko – zatrzymała ją szybko, w duchu zadowolona z takiego obrotu sprawy. – Mam czas, tylko właśnie szłam wam pomóc na sali. Ale rozumiem, że skoro ty się urwałaś, to chyba nie ma tam jeszcze mega tłumu?
– Nie, teraz jest trochę luźniej – odpowiedziała grzecznie Zuzia. – Na pewno potem będzie więcej ludzi, ale to dopiero za pół godziny, jak zacznie się dyskoteka.
– Czyli idealnie – stwierdziła Iza, wskazując jej gestem dłoni, by weszła do środka. – Wejdź, Zuziu, proszę. Załatwimy twoją sprawę od ręki i pójdziemy na salę obie, okej? Poczekaj, zamknę drzwi. No, usiądź sobie, nie stój tak – zaprosiła ją, podsuwając jej krzesło. – I mów. W czym mogę ci pomóc?
Zuzia posłusznie zajęła wskazane miejsce, jednak milczała, splatając ze zdenerwowania ręce. Iza nie chciała korzystać z oficjalnego miejsca na fotelu Majka, by nie stresować jeszcze bardziej swojej rozmówczyni, przycupnęła zatem na drugim krześle tuż obok niej i uśmiechnęła się życzliwie. Zuzia nieśmiało odwzajemniła jej uśmiech.
– Bo ja… chciałam przyjść z tym do pani, a nie do pana szefa – zaczęła cichutko. – Znaczy… on też jest dobry i zawsze wszystkim pomaga, ale ja wolę do pani. Bo to pani jest moim aniołem… i pani na pewno mnie zrozumie i się na mnie nie pogniewa.
– Pogniewa? – zdziwiła się Iza. – Za co miałabym się na ciebie gniewać?
– No… może gniewać to nie – zmieszała się dziewczyna. – Ale wiem, jak teraz jest ciężko z ludźmi, a jesienią będzie jeszcze ciężej, więc pomyślałam, że pan szef mógłby mieć mi za złe… i pani też… jakbym od września była trochę mniej dyspozycyjna.
Iza, która słuchała jej w napięciu, zaniepokojona nagłą myślą, że być może Zuzia chce odejść z pracy, na jej ostatnie słowa odetchnęła z ulgą.
– Niczego nie będziemy mieć ci za złe, Zuzieńko – zapewniła ją szybko. – Ani ja, ani szef, to mogę ci zagwarantować. Poza tym grafik zawsze da się dostosować… zawsze, albo prawie zawsze – poprawiła się po chwili namysłu. – Wszystko zależy od okoliczności.
– No właśnie o tym chciałam z panią porozmawiać – podjęła nieco uspokojona Zuzia. – Trochę mi głupio, bo ciągle jestem tu nowa, pracuję dopiero siedem miesięcy, ale bardzo mi na tym zależy i obiecuję, że w godzinach pracy, które pani mi wyznaczy, będę dawać z siebie wszystko. Tak, żeby i pani, i pan szef byli ze mnie zadowoleni.
– Przecież my ciągle jesteśmy z ciebie zadowoleni – odpowiedziała łagodnie Iza. – Jesteś wspaniałym pracownikiem, Zuziu, zawsze sumiennie wywiązujesz się ze wszystkich obowiązków, a do tego, o ile mnie pamięć nie myli, jeszcze ani razu nie poprosiłaś o urlop. Mimo że teraz są wakacje.
– Nie poprosiłam i nie poproszę – zapewniła ją Zuzia, aż rumieniąc się wobec tylu pochwał. – Będę pracować przez całe wakacje, ile tylko będzie trzeba. Za to od września…
Zawahała się i urwała, nabierając powietrza w płuca.
– Za to od września potrzebujesz jakichś wolnych pasm – dokończyła za nią spokojnym tonem Iza. – To już zrozumiałam. Jeśli nie chcesz zwierzać mi się, o co konkretnie chodzi, to ja nie muszę tego wiedzieć, natomiast…
– Nie, nie! – zaprotestowała żywo dziewczyna. – Ja właśnie chcę, żeby pani wiedziała. Chodzi o to, że od września chcę się trochę… wziąć za siebie – wyjaśniła z zakłopotaniem.
– O! – uśmiechnęła się Iza.
– Tak, proszę pani – pokiwała głową z poważną miną Zuzia. – Przemyślałam to na wszystkie strony i wiem, że muszę to zrobić. W sensie pójść do szkoły.
– Ach, do szkoły! – podchwyciła, przyglądając jej się życzliwie. – Do jakiej?
– Chciałabym zrobić liceum wieczorowe – odparła cichutko, jakby z zawstydzeniem. – I teraz jest chyba dla mnie najlepszy moment, żeby zacząć. Już nie mamy w domu takiej tragicznej sytuacji jak rok temu, ja mam stałą pracę, pan szef dobrze mi płaci, mama ma trochę renty, więc skończyły się, odpukać, problemy z pieniędzmi. I mam nadzieję, że tak zostanie. Dlatego pomyślałam, że muszę zrobić coś ze sobą, przynajmniej zdać maturę i nie zostać tak zupełnie bez wykształcenia. Za szkołę wieczorową trzeba zapłacić, wiadomo, ale policzyłam wszystko i wychodzi mi, że dam radę. Po drodze może dorobię sobie też jakieś kursy zawodowe… Nie wiem jeszcze, proszę pani – westchnęła. – Ale na tym liceum i na maturze bardzo mi zależy.
– Mhm – pokiwała w zamyśleniu głową Iza.
Przypomniały jej się słowa Majka z czasów, gdy na jej prośbę zatrudniał Zuzię w swojej firmie. Jak na moje oko taki podlotek powinien jeszcze zasuwać do szkoły… Ona też od samego początku była tego zdania, dlatego decyzja Zuzi, mimo że wiązała się z dodatkowymi komplikacjami dotyczącymi grafika pracy kelnerek, w gruncie rzeczy ucieszyła ją i z miejsca zyskała jej poparcie.
– Ja wiem, że w mojej sytuacji to może nie jest najlepszy pomysł – zastrzegła z zakłopotaniem Zuzia, zerkając na jej nieprzeniknioną minę. – Bo to niby do niczego nie jest mi potrzebne, jak pracuję tutaj… a pracuje mi się naprawdę super i nie chciałabym, żeby to wyglądało tak, że pani na początku mi pomogła, załatwiła mi tę pracę, a ja teraz, jak jakaś niewdzięcznica, zaczynam nawalać, jak tylko odbiłam się od dna. Bo ja wiem, że to może trochę tak wyglądać… ale ja naprawdę…
– Przestań, Zuziu – zestrofowała ją łagodnie Iza. – Wcale nie nawalasz. Ja się bardzo cieszę, że chcesz kontynuować naukę, bo sama wiem, jakie to ważne. Praca pracą, ale wykształcenie to jest coś, co należy w stu procentach do nas i czego nikt nam nie odbierze. Zresztą ja sama przecież też jeszcze studiuję i jakoś łączę to z pracą… wiesz, o tym, prawda? – uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Jesteśmy w bardzo podobnej sytuacji, więc nie stresuj się i działaj zgodnie ze swoim planem. Masz w tym moje pełne poparcie, a szef na pewno też nie będzie miał nic przeciwko temu. W razie czego porozmawiam z nim o tym osobiście.
– Dziękuję pani – szepnęła dziewczyna.
– I bardzo dobrze, że przyszłaś z tym do mnie zawczasu – dodała Iza. – Dzięki temu mamy cały miesiąc na zorganizowanie się i dostosowanie twojego grafika do nowej sytuacji.
– Czyli… mogę zapisać się do szkoły? – upewniła się nieśmiało Zuzia.
– Oczywiście, że możesz. O to nawet nie musisz mnie pytać, to twoja decyzja, będziesz tylko musiała jak najszybciej dostarczyć mi informację na temat twojego planu zajęć, żeby zgrać to z innymi dziewczynami, dobrze?
– Oczywiście, proszę pani – pokiwała głową rozpromieniona dziewczyna. – I postaram się zrobić tak, żeby…
Przerwał jej stuk gwałtownie otworzonych drzwi, przez które do gabinetu wpadł jak po ogień Chudy. Obie poderwały się z krzeseł na równe nogi.
– Łukasz, zwariowałeś? – zestrofowała go z miejsca Iza. – Nie strasz nas tak!
– Sorry, Iza, ale jest mega pilna sprawa! – odparł szybko ochroniarz. – Mieliśmy przed chwilą nawalankę pod kiblem, dwóch dopalonych typów tłukło się na maksa, musieliśmy interweniować.
– Nic się nikomu nie stało? – zaniepokoiła się.
– Nie no… Tom trochę oberwał, ma policzek zadrapany do krwi, ale mniejsza o to – machnął ręką Chudy. – Gorzej, że jeden z tych gówniarzy nagle stracił przytomność. Nie wiem, czy to od tego syfu, którym się najarał, czy od jakiegoś uderzenia, w każdym razie leży tam jak kłoda i…
– Wezwaliście pogotowie? – przerwała mu Iza.
– Tak, Klaudia już dzwoniła. Ale chyba trzeba będzie wezwać gliny. Szef zawsze…
– Wiem – skinęła głową, szybkim gestem zgarniając z biurka służbowy telefon. – Zaraz zadzwonię, tylko najpierw muszę sama to zobaczyć. Chodźmy!
Jak zawsze, pomimo zdenerwowania, jakie ogarnęło ją wobec raportu Chudego, jej umysł natychmiast przeszedł w tryb myślenia strategicznego nakazującego nie tracić czasu, tylko działać w jak najlepiej skoordynowany sposób. Podbiegła do drzwi, po drodze zerkając na Zuzię, która ze zmieszaną miną i mocniej niż zwykle zarumienionymi policzkami stała wciąż w tym samym miejscu, z niepokojem słuchając rozmowy.
– A, właśnie, Zuza! – przypomniała sobie, zatrzymując się w drzwiach, które Chudy usłużnie przytrzymywał jej w pozycji otwartej. – Zajmiesz się tą raną Toma, okej?
– Oczywiście, proszę pani – pokiwała skwapliwie głową dziewczyna.
Iza przyjrzała jej się uważniej, miała bowiem wrażenie, jakby młodziutka kelnerka lekko chwiała się na nogach, jednak, uznawszy, że to było tylko złudzenie, dała jej znak ręką, żeby zgasiła lampkę na biurku i wyszła za nią z gabinetu. Zuzia posłusznie wykonała zadanie i po chwili wszyscy troje wraz z Chudym pośpiesznie ruszyli korytarzem w stronę wyjścia z zaplecza.
– Leć do naszej szatni po środki opatrunkowe – instruowała ją w biegu Iza. – Komoda, środkowa szuflada po prawej, pamiętasz? Weź wodę utlenioną, gazę i jakieś plastry, idź do Toma i opatrz mu to. Łukasz, gdzie on jest? – zapytała rzeczowo, odwracając się do Chudego.
– Siedzi w składziku – odparł ów spokojnym tonem. – Ale spoko, Iza, nic mu nie jest, ma tylko zadrapany ryj i trochę krwi mu poszło. Bez przesady, od tego się nie umiera.
– Wiem, że nie, ale zdezynfekować trzeba – oznajmiła stanowczo. – Zajmij się tym, Zuza, okej? Weź też trochę wody destylowanej, żeby najpierw mu to obmyć.
– Tak jest, proszę pani – odpowiedziała grzecznie dziewczyna i rzuciwszy spod oka szybkie spojrzenie na twarz Chudego, pobiegła w głąb korytarza.
„Widzę, że oduczyła się już tego śmiesznego dygania” – pomyślała mimowolnie Iza, zmierzając za Chudym przez przepełnioną salę. – „I w ogóle jakoś tak zmieniła się ta nasza Zuzia… wydoroślała…”
Nie miała jednak czasu na rozmyślanie o Zuzi, trzeba było bowiem skupić się na rozwiązaniu problemu, do którego została wezwana. Rzeczywiście, tuż za drzwiami wejściowymi na salę, w okolicach męskiej łazienki na podłodze leżał nieprzytomny młody mężczyzna w wieku około dwudziestu lat, zaś nad nim tłoczyła się spora grupka osób, w tym próbująca go ocucić Klaudia oraz Tymek, który pilnował porządku wśród spanikowanego tłumu.
– Iza, dobrze, że jesteś! – zawołała Klaudia, podrywając się z podłogi, na której klęczała nad leżącym, bezskutecznie klepiąc go po twarzy. – Trzeba wezwać policję, chłopak kompletnie nie reaguje, tyle że na szczęście oddycha i serce mu bije. Pogotowie już jedzie, powiedzieli mi, żeby dać im pięć minut.
– Okej, dzięki! – odpowiedziała stanowczym tonem Iza, pochylając się nad nieprzytomnym mężczyzną. – Leć teraz na ulicę i poczekaj tam na karetkę, trzeba będzie poprowadzić ratowników, żeby nas bez sensu nie szukali.
– Dobra! – skinęła głową Klaudia.
Tymczasem Iza, nie zwlekając dłużej, wybrała numer alarmowy policji. Swego czasu przeszkolona w tym względzie przez Majka, wiedziała, że tego rodzaju sytuacje, związane z zagrożeniem życia lub zdrowia klientów, dla własnego bezpieczeństwa należy natychmiast zgłaszać do odpowiednich służb. Czekając na połączenie, mimo woli słuchała toczących się wokół rozmów wystraszonych towarzyszy nieprzytomnego chłopaka.
– Za mocno dopalił – tłumaczył komuś jeden z nich tuż za jej plecami. – Obaj mieli mega fazę, gadałem z nimi, byś nie uwierzył, jaki odlot… a potem pobili się z ochroniarzami i Adrian nagle fiknął do góry kopytami. Oby nic mu się nie stało, pogotowie zaraz ma być…
„Pobili się z ochroniarzami” – zarejestrowała mechanicznie Iza. – „Jeszcze może będą zwalać winę na naszych chłopaków, co? Niedoczekanie.”
Jednak ponieważ w tym momencie zgłosił się ktoś na linii, musiała skupić się na rozmowie z policjantem, kątem oka przyglądając się, jak Chudy pomaga Tymkowi odsunąć coraz gęściej zbierający się tłum gapiów na dystans kilku metrów, przygotowując teren do interwencji pogotowia.
– Tak, pogotowie wezwane, jeszcze nie przyjechało – relacjonowała, odpowiadając na pytania policjanta. – Niestety nadal jest nieprzytomny, ale oddycha… słucham?… Aha, co z tym drugim… przepraszam na chwilę, dopytam kolegi, dobrze? – odjęła telefon od ucha i podbiegła do Chudego. – Łukasz, policja pyta, co z tym drugim. Z tym, z którym ten się bił, zanim interweniowaliście.
– Tamten zwiał – odparł rzeczowo Chudy. – Kazałem Tymowi go trzymać, ale jak tylko zobaczył co z kumplem, to wyrwał mu się i uciekł na górę. Olaliśmy i nie goniliśmy gówniarza, zajęliśmy się tym, co fajtnął.
– Okej, dzięki – skinęła głową Iza, podnosząc z powrotem słuchawkę do ucha. – Halo? Ten drugi uciekł, proszę pana, nasi ochroniarze nie gonili go, bo zajęli się udzielaniem pomocy temu, który stracił przytomność. Aha… Tak… tak, dokładnie, mamy podejrzenie, że obaj byli pod mocnym wpływem jakichś narkotyków. I są nadal oczywiście… Pogotowie powinno zaraz być, koleżanka wyszła po nich na ulicę i… o, już są! – dodała, słysząc dobiegający z ulicy, zbliżający się sygnał syreny, który nagle urwał się jak nożem uciął. – Zaraz będzie udzielana pomoc medyczna. Tak… mhm, tak… Dobrze, rozumiem. Dziękuję bardzo, będziemy czekać.
Zakończywszy połączenie, schowała telefon do kieszeni fartuszka i przyklękła nad nieprzytomnym mężczyzną, by dla pewności sprawdzić, czy nadal oddycha. W tym momencie ciałem chłopaka wstrząsnęła nagła konwulsja, a jego gardła wydobyło się tępe charczenie i rzężenie. Zaalarmowany tym Chudy natychmiast rzucił się Izie do pomocy i oboje, porozumiewając się bez słów, a jedynie za pomocą spojrzeń i gestów, zgodnie przewrócili go mocniej na bok, układając w bezpiecznej pozycji. Iza odchyliła mu głowę, by udrożnić drogi oddechowe, w duchu mocno wystraszona widokiem jego wykrzywionej twarzy oraz serią przebiegających przez jego ciało dreszczy i konwulsji.
– Patrzcie, ale go telepie! – wołali jeden przez drugiego ludzie tłumu, który Tymek usiłował wciąż utrzymać w ryzach kilka metrów dalej. – Kurde, źle z nim!… Ale dopalił!… Wykończy się jeszcze… O jacie, ale rzęzi… nie wyjdzie z tego, o co zakład?… Ej, przestańcie, nie gadajcie pierdół!… Gdzie ta cholerna karetka?
Wystraszona nie na żarty Iza w odruchu desperacji, nie zastanawiając się, czy takie działanie jest w ogóle dozwolone, chwyciła leżącego za ramiona i potrząsnęła nim ostrożnie, jednocześnie modląc się, by ratownicy dobiegli tu jak najszybciej. Jej interwencja przyniosła niespodziewany skutek, bowiem chłopak nagle otworzył oczy i spojrzał na nią na wpół przytomnym wzrokiem, który jednak już w następnej chwili znów mu zmętniał. Wywrócił gałkami ocznymi tak, że tęczówki zniknęły mu w całości pod powiekami, i odgiął głowę do tyłu, wyprężając się w kolejnej konwulsji. Widok był tak koszmarny, że wśród obserwującego ich tłumu rozległy się piski przerażonych dziewczyn i przekleństwa mężczyzn zniecierpliwionych przedłużającym się oczekiwaniem na ratowników medycznych. Iza cierpliwie skorygowała pozycję jego ciała, starając się ignorować wstrząsające nim dreszcze.
– Już dobrze, połóż się bardziej na boku – mówiła opanowanym głosem, zwracając się do niego, mimo że nie miała pewności, że ją słyszy. – Nie na wznak, bo się udusisz… na boku… o tak, dobrze… leż tak, nie ruszaj się…
W bramie wreszcie rozległy się echem szybkie kroki kilku biegnących osób i u góry schodów pojawiła się grupa ubranych na czerwono ratowników pogotowia w towarzystwie wskazującej im drogę Klaudii. W tym samym momencie ciałem leżącego szarpnęła kolejna, najsilniejsza ze wszystkich konwulsja i nagle z jego ust bryznęła fala mętnych wymiocin, rozlewając się po podłodze i dosięgając również spodni stojącego obok Chudego. Iza, która w ostatniej chwili zdążyła odskoczyć, zerwała się na równe nogi, by umożliwić dostęp dobiegającym już do nich ratownikom.
– Porzygał się! – rozległy się głosy wśród tłumu. – I pogotowie już jest! Nareszcie!
Przekazawszy inicjatywę ratownikom, którzy z biegu zajęli się udzielaniem pomocy leżącemu, Iza podeszła do Chudego, który stał pod ścianą przy drzwiach od składziku i z niezadowoleniem oglądał swoje zabrudzone nogawki i buty.
– Zobacz, jak mnie ohaftował – powiedział z niesmakiem. – Muszę iść się przebrać i buty umyć. A co, trzeba coś ci pomóc? – zreflektował się. – Gliny przyjęły wezwanie?
– Przyjęli i zaraz tu będą – skinęła głową. – Trzeba będzie pewnie spisać protokół, więc bądź pod ręką jako bezpośredni świadek, okej? Ja niewiele pomogę, bo nie widziałam, co tu się działo.
– Jasne – odparł Chudy, nadal z obrzydzeniem oglądając swoje buty. – Jestem do dyspozycji, Iza, ty tu rozkazujesz. Toma i Tyma też zresztą możesz wziąć na świadków, interweniowaliśmy we trzech.
– Okej – westchnęła, obserwując z niepokojem wysiłki ratowników udzielających pomocy leżącemu chłopakowi. – Byle tego jakoś wyciągnęli, wygląda to fatalnie. Ale dobra, nie chcę teraz o tym myśleć, bo zwariuję. Idę zobaczyć, co z Tomem.
Mówiąc to, skierowała się w stronę składziku, gdzie rzekomo miał siedzieć Tom. Chudy podskoczył pierwszy i usłużnym gestem otworzył przed nią drzwi.
– Ja też tutaj – wyjaśnił jej spokojnie. – Gacie muszę zmienić, nie będę przecież w zarzyganych chodził.
Oboje weszli do pomieszczenia, które oprócz swojej pierwotnej roli magazynu pełniło również funkcję pokoju ochroniarzy, ci bowiem przebierali się tutaj częściej i chętniej niż w dedykowanej męskiej szatni na zapleczu restauracji, gdzie urzędował głównie Antek. W chwili, kiedy Iza z Chudym weszli do środka, Tom, któremu Zuzia właśnie opatrzyła zadrapany policzek i nakleiła na nim plaster, miał zamiar opuścić składzik, przez co wchodząca jako pierwsza Iza wpadła wprost na niego, odbijając się od jego szerokiej piersi jak od gumowego materaca.
– Ups, sorry, Iza – zawołał ze zmieszaniem ochroniarz, odruchowo łapiąc ją za ramię. – Właśnie miałem wychodzić.
– Spoko, nic się nie stało – odparła, krzywiąc się lekko, bowiem to drobne zderzenie natychmiast skojarzyło jej się z podobną sceną sprzed półtora tygodnia, kiedy to w radzyńskim szpitalu wpadła na Szymkiewicza. – Jak tam twoja rana?
Tom podniósł rękę do twarzy, dotknął lekko palcami plastra na policzku i wzruszył ramionami.
– E tam rana… małe zadrapanie – stwierdził niedbale. – Młoda już mi opatrzyła, ale od razu powiedziałem, że jak tylko trochę przyschnie, to ściągam to ustrojstwo z gęby. Wyglądam w tym pewnie jak debil.
– Racja – zgodził się z przekąsem Chudy. – Wyglądasz jak miękka faja, co boi się, że zemdleje, jak jej byle krewka poleci.
– A co miałem zrobić? – fuknął na niego Tom, wskazując Zuzię, która zwinnymi ruchami zbierała z niewielkiego blatu pod ścianą rozłożone tam środki opatrunkowe. – To ona mnie zmusiła. Powiedziała, że Iza jej kazała.
– Tak, to ja ją o to prosiłam – przyznała Iza, rzucając Chudemu dyscyplinujące spojrzenie. – Plaster możesz sobie za jakiś czas zdjąć, jeśli ci przeszkadza, ale trzeba było to zdezynfekować, nigdy nie wiadomo, co się dostanie do takiej rany. Dobra, chodźmy – dodała stanowczo, pociągając Toma za ramię do drzwi. – Łukasz, a ty się przebierz piorunem i też do nas dołącz, zaraz będzie policja. Zuza?
– Już idę, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna, wkładając zebrane ze stołu środki opatrunkowe do białej reklamówki, w której je przyniosła. – Tylko to zbiorę!
– Okej, spokojnie, ty nie będziesz potrzebna przy policji, więc jak skończysz, wracaj prosto na salę.
Zuzia skwapliwie pokiwała głową, nie odrywając się od swojego zajęcia. Tymczasem Iza z Tomem wyszli na zewnątrz, gdzie ratownicy, od których przyjazdu minęło zaledwie kilka minut, taszczyli w górę schodów umieszczonego na noszach chłopaka, Klaudia i Gosia sprzątały podłogę, a przytrzymywany wciąż przez Tymka na dystans tłum zaciekawionych gapiów obserwował scenę wynoszenia pacjenta, nie przestając komentować.
– Zabierają go do szpitala – mówili między sobą ludzie. – Oby z tego wyszedł… widzieliście jaką miał gębę? Aż zieloną!
– I zarzygał całą podłogę, te laski muszą teraz to zbierać… fu!
– Ale to może właśnie dobrze, bo pozbył się trochę tego świństwa nie?
– Myślisz? Mógł dać sobie w żyłę, a wtedy rzyganie nic nie da.
– Kolo mówił temu typowi z pogotowia, że Adi tabsy brał, no to wiesz…
Kiedy ratownicy zniknęli już z zasięgu wzroku, komentujące towarzystwo powoli zaczęło się rozrzedzać i albo opuszczać lokal śladem ratowników, albo wracać na salę Anabelli. Tymczasem Iza, odesławszy Toma na jego stanowisko, rzuciła się do pomocy dziewczynom, wycierając wraz z nimi umytą już podłogę ręcznikiem papierowym. Zużyte płachty papieru w miarę postępów pracy spiętrzyły się pod ścianą na tyle, że należało zebrać je w osobny worek na śmieci, by nie zapychać śmietników znajdujących się na sali i w łazience. Iza obejrzała się za Zuzią, którą mogłaby wysłać na zaplecze po worek, jednak dziewczyny nigdzie nie było, a w panującym zamieszaniu trudno było ustalić, czy wróciła już na salę, czy też – co było mniej prawdopodobne – jeszcze nie wyszła ze składziku.
– Dobra, umyjcie ręce i wracajcie do obsługi klientów, a ja skoczę worek i pozbieram to – zakomenderowała Iza, zwracając się do koleżanek. – Gdzie Chudy?
– Nie wiem – pokręciła głową Gosia. – Nie widziałam go już z dziesięć minut, może jeszcze myje te buty?
– Okej, mniejsza o to – machnęła ręką Iza. – Najpierw sprzątnę to, a potem go poszukam, byle byli tu razem z Tomem, jak przyjedzie policja. Jakbyście go widziały, to powiedzcie mu, żeby nigdzie nie znikał, tylko był pod ręką, okej?
– Jasne – odparła Klaudia. – Jak się napatoczy, to mu powiem. Zaraz zresztą będzie się zabierał za ogarnianie disco, znajdziesz go przy konsoli.
Następnie obie z Gosią udały się do łazienki, żeby umyć ręce, zaś Iza zawróciła na pięcie i pośpiesznie ruszyła przez salę w stronę zaplecza.
„Taki klub nocny to mimo wszystko nie jest łatwy kawałek chleba” – myślała, zwinnie przemykając między gęsto zapełnionymi stolikami. – „A Majk zawsze czuwa nad wszystkim, bez przerwy jest gdzieś w tle i takie akcje jak ta dzisiejsza w całości bierze na siebie. Do tego zaplecze papierkowe, formalności, umowy, dostawcy, ubezpieczyciele, reklamacje… Nawet jak ja mu trochę pomogę w tych papierach, to jednak wszystko i tak stoi na nim, ktokolwiek ma jakiś problem, wali jak w dym do szefa. Ta firma bez niego jest naprawdę jak okręt bez sternika i kiedy go nie ma, czuć ten brak aż do bólu. Ja się do niego nie umywam. Owszem, mogę zastąpić go na jakiś czas, dwa tygodnie, trzy, ale to jednak on i tylko on jest tu szefem. Antek miał rację, jak kiedyś powiedział, że na dłuższą metę bez niego Anabella nie byłaby Anabellą…”
– O, czekaj, zapytamy tej kelnerki! – zawołał jakiś męski głos niosący się od stolika, obok którego przechodziła, a jednocześnie ktoś znienacka chwycił ją za rękę na wysokości nadgarstka. – Hej, przepraszam! Czy…
– To ja przepraszam, ale bardzo się śpieszę – odpowiedziała mu szybko, starając się uwolnić rękę. – Zaraz do pana podejdę.
– E… nie, tylko chciałem zapytać, kiedy będzie Majk – rzucił mężczyzna, posłusznie puszczając jej dłoń. – Bo słyszałem, że dzisiaj to chyba w ogóle go nie ma?
Iza zerknęła na niego uważniej i od razu rozpoznała w nim jednego ze stałych gości Anabelli, którzy czasami spędzali tu cały wieczór aż do zamknięcia i dobrze znali się z Majkiem. Zdarzało się nieraz, że szef lokalu, w ramach swojego kontrolnego obchodu po sali, przysiadał się do nich na kilka minut, rozbawiając towarzystwo aż do łez, za co był zresztą bardzo lubiany nie tylko w tym gronie. Iza, która nieraz obsługiwała tych ludzi, jednak nigdy nie wdawała się z nim w dłuższe pogawędki, skojarzyła teraz jeszcze kilka innych znajomych twarzy i do głowy przyszło jej, że, pełniąc rolę stuprocentowej zastępczyni Majka, pod jego nieobecność powinna nie tylko poprawnie wywiązywać się z obowiązków administracyjnych, ale również podtrzymywać jego dobre obyczaje wobec stałych klientów.
– Nie ma go i nie będzie aż do piętnastego – odpowiedziała zatem grzecznie.
– Do piętnastego? Tak długo? – zdziwili się chórem siedzący przy stoliku goście. – Jak to?
– Jest na urlopie – wyjaśniła.
– Majk na urlopie! – zaśmiał się jeden z mężczyzn. – Serio? Ale co, że niby gdzieś pojechał? Czy siedzi sobie na chacie i leni się?
– Pojechał w góry – oznajmiła mu Iza.
Jednak już w momencie, kiedy wypowiadała te słowa, naszła ją przytomna refleksja, że może nie powinna udzielać takich informacji osobom postronnym. Czy Majk byłby z tego zadowolony? Może wcale nie chciał, by ktokolwiek wiedział, co robi na urlopie? Tymczasem towarzystwo zebrane przy stoliku zareagowało na tę wieść pozytywnym entuzjazmem.
– O, to fajnie! – zawołał mężczyzna, który ją zaczepił. – A wiecie, że ja też pod koniec sierpnia jadę w góry z moją kobietą? Gdzie Majk dokładnie pojechał? – zagadnął do zniecierpliwionej już tą rozmową Izy, która na te słowa pokręciła tylko głową na znak, że nie będzie udzielać dalszych informacji. – Nie powiedział wam nawet? Spoko, nic nie szkodzi… sami podpytamy go, jak wróci!
– A tak się zarzekał, że nie uznaje urlopów – dodał z przekąsem inny, nalewając sobie piwa. – I że na posterunku w swojej knajpie będzie dożywotnio i jeszcze jeden dzień dłużej, pamiętacie?
– No i co? Każdemu należy się trochę luzu!– dodał wesoło następny. – Pewnie pojechał na podryw! W Lublinie już obleciał wszystkie chętne, to teraz musiał zmienić klimat, żeby znaleźć świeżą krew. Ale będzie miał do opowiadania! Jak wróci, weźmiemy go na spytki!
Towarzystwo znów gruchnęło gromkim śmiechem, co Iza, uśmiechnąwszy się uprzejmie, potraktowała jako okazję do wycofania się. Na szczęście po otrzymaniu żądanej informacji mężczyźni nie zatrzymywali jej dłużej, dzięki czemu mogła bez przeszkód dotrzeć na zaplecze po worek na śmieci, a następnie wrócić z nim pod schody. Idąc przez salę, z daleka dostrzegła Klaudię i Gosię, które przystąpiły już do obsługi nowych klientów, a bliżej wejścia natknęła się na zmierzającą w stronę zaplecza Zuzię z reklamówką środków opatrunkowych w ręce.
– Zuza, a ty co? – zaczepiła ją zaskoczona. – Dopiero teraz z tym wracasz?
Dziewczyna drgnęła wystraszona, gdyż wcześniej nie zauważyła jej i w ogóle szła przez salę dziwnie zamyślona i rozkojarzona.
– Eee… bo ja… bo ja pomagałam panu Łukaszowi czyścić buty – wyjaśniła jej, oblewając się purpurowym rumieńcem. – I trochę zeszło…
– Dobra, nieważne – przerwała jej Iza. – Zanieś to szybko, schowaj do szuflady, umyj ręce i na salę! Trzeba pomóc dziewczynom.
– Tak jest, proszę pani.
Tymczasem na salę ciągle napływali nowi goście skuszeni perspektywą zbliżającej się dyskoteki. Ledwie Iza zdążyła powkładać zużyte kawałki ręcznika papierowego do worka, zawiązać go i odstawić do składziku, kiedy w Anabelli pojawił się oczekiwany funkcjonariusz policji w pełnym umundurowaniu. Na szczęście policja zdążyła już po drodze wymienić informacje z załogą karetki pogotowia i posiadała wiedzę na temat stanu zdrowia zabranego do szpitala chłopaka, w związku z czym Iza i wezwany naprędce do pomocy Chudy musieli odpowiedzieć tylko na kilka pytań dotyczących okoliczności zdarzenia. Z rozmowy tej wynikało, że interwencja ochroniarzy nie miała związku z utratą przytomności przez klienta, lecz jego stan był bezpośrednią konsekwencją zażycia jakichś niedozwolonych środków.
– Przynajmniej jeden problem z głowy – stwierdził spokojnie Chudy, kiedy oboje z Izą, pożegnawszy policjanta, wracali na salę. – Niepotrzebnie się stresowałaś, Iza, mówiłem ci przecież, że nic mu nie zrobiliśmy. Na swojej robocie to my się z chłopakami znamy, o to się nie martw.
Iza podziękowała mu uśmiechem i oboje rozdzielili się na środku sali, skąd Chudy podążył w stronę konsoli Antka, by rozpocząć codzienną dyskotekę, ona zaś udała się do baru po tacę i dołączyła do reszty kelnerek obsługujących klientów przy stolikach. Kiedy z głośników huknęła muzyka, a przez drzwi zaczęły płynąć kolejne tłumy klientów, nie miała ani sekundy na rozmyślanie o czymkolwiek, co nie było pracą, nawet o tym, że z każdym zrealizowanym zamówieniem coraz bardziej bolały ją nogi.
***
„Uff, nareszcie!” – pomyślała Iza, kiedy, posprzątawszy wraz z dziewczynami salę po zakończonej dyskotece, dotarła do gabinetu szefa i ostatkiem sił opadła na jego fotel za biurkiem. – „Ależ bolą te nogi! Coś czuję, że nabawiłam się bąbli… a niech to! Za to utarg będzie dzisiaj bajeczny” – dodała z satysfakcją. – „Chyba jeden z rekordowych, przynajmniej jak na sezon ogórkowy.”
Podbudowana tą myślą sięgnęła po leżący na wierzchu plik dokumentów i przejrzała je powoli, segregując na trzy zwyczajowe kategorie – pilne, mniej pilne i do archiwizacji.
„Jutro trzeba będzie od tego zacząć” – westchnęła, odkładając ostatni z papierów na właściwą kupkę. – „Dzisiaj nie dam już rady otworzyć kompa, oczy mi się zamykają. A nogi tak rwą, że na noc chyba trzeba będzie walnąć jakąś tabletkę przeciwbólową.”
Przerwało jej ciche pukanie do drzwi. Do gabinetu ostrożnie zajrzała Klaudia.
– Iza, mogę na chwilę?
– Jasne, Klaudziu, wchodź! – zaprosiła ją z uśmiechem.
– Uff, ale mnie nogi bolą! – jęknęła Klaudia, ciężko opadając na krzesło przy drzwiach. – Niezła jazda była, co? Dzisiaj zwaliło się do nas chyba pół Lublina!
– Oj tak – przyznała Iza. – Ja też nóg nie czuję, a jeszcze trzeba będzie jakoś dowlec się do domu. Dobrze, że mam niedaleko.
– A właśnie! – przypomniała sobie Klaudia, wyciągając z kieszeni telefon i z niepokojem zerkając na godzinę. – Ja z kolei za dwadzieścia minut mam autobus. Muszę się streszczać, bo jak nie zdążę, to następny będzie dopiero za godzinę z hakiem. Dobra, do rzeczy. Chodzi tylko o małą korektę w grafiku na weekend, zamieniam się z Gosią na zmiany. Wszystko dogadane, zamieniamy się jeden do jednego. Zapiszesz nam to?
– W weekend? – powtórzyła Iza, sięgając do szuflady biurka po teczkę z grafikami. – Czekaj… Jesteś wpisana na piątek od szesnastej, na sobotę od osiemnastej i na niedzielę.
– Sobota, chodzi o sobotę! – przerwała jej żywo Klaudia. – Gośka odwali tę zmianę za mnie, a ja zwolnię ją w niedzielę. Będę w pracy przez cały dzień, od otwarcia do północy.
– Dasz radę aż tyle? – skrzywiła się Iza, zerkając na nią z niedowierzaniem.
– Muszę – odparła stanowczo. – Za bardzo zależy mi na sobocie, żeby nie dać rady. Wiem, że to jest z deka naciąganie przepisów, ale wpisz nam to, Iza, nie czepiaj się. Wszystko jest ustalone z Gosią, zmiana jednorazowa w wyjątkowej sytuacji. Mam zaproszenie na kolację od mega faceta – wyjaśniła jej z tajemniczym uśmiechem.
– Ooo… to jakiś nowy? – zainteresowała się Iza, pochylając się bez dalszych protestów nad grafikiem, aby nanieść zmiany w odpowiednie rubryki tabeli.
– Aha – pokiwała głową Klaudia, a jej twarz przybrała wyraz rozmarzenia. – Poznaliśmy się dwa tygodnie temu na imprezce u kumpeli z liceum. Ech, mówię ci, jakie ciacho! Brunet, niebieskie oczy, ciemna cera, wysoki, super zbudowany… mmm, palce lizać! A do tego jaki szarmancki, wygadany, inteligentny… Urzekł mnie od pierwszej sekundy, po prostu egzemplarz na sto procent w moim typie, aż nie mogłam uwierzyć, że taki ideał naprawdę istnieje. W dodatku on też od razu się mną zainteresował, więc możesz sobie wyobrazić, w jakim byłam amoku! – zaśmiała się. – No i na koniec dałam mu numer telefonu. Byłam pewna, że zadzwoni zaraz na drugi dzień, a tu zonk.
– Nie zadzwonił? – zdziwiła się słuchająca z rozbawieniem jej opowieści Iza.
– Dopiero wczoraj. Ale przez te dwa tygodnie to był normalnie koszmar! Co ja się oczekałam! Siedziałam jak na szpilkach, w pracy non stop chodziłam z telefonem i sprawdzałam co pięć minut, czy przypadkiem ktoś nie dzwonił. Myślałam, że zwariuję! Dlatego teraz, jak już zadzwonił i zaprosił mnie na sobotę, nie mogę tego schrzanić – podsumowała stanowczo. – Poszłabym na tę kolację, nawet gdybym nie znalazła zastępstwa. Serio mówię. Choćbym miała zwiać na dziko ze swojej zmiany! Choćby szef miał mnie za to wywalić z roboty!
Iza roześmiała się, jeszcze bardziej rozbawiona jej determinacją.
– No co ty, Klaudziu! – odpowiedziała wesoło, zamykając teczkę z grafikami i chowając ją do szuflady. – Wywalić z roboty? Szef jeszcze na głowę nie upadł, o ile mi wiadomo, a gdyby nawet, to nie aż tak! – zażartowała. – Nie gadaj takich głupot, przecież jesteś jednym z naszych najlepszych pracowników! Spokojnie, sprawa załatwiona, zmiana w grafiku zapisana, pozostaje mi życzyć ci w sobotę upojnej kolacji – mrugnęła do niej porozumiewawczo.
– Dzięki – uśmiechnęła się Klaudia. – Nie ukrywam, że tym razem bardzo mi zależy… baaardzo! Jeszcze nikt nigdy nie wpadł mi w oko tak jak ten Bartek.
– Bartek – powtórzyła Iza tonem osoby, która chce zapisać sobie informację w pamięci.
– Aha. Pierwszy i jak dotąd jedyny facet, dla którego czuję, że mogłabym na serio stracić głowę. No, ale dobra, nie przeszkadzam ci już – zreflektowała się, zrywając się z krzesła. – Jeszcze raz dzięki i spadam, bo zaraz naprawdę spóźnię się na ten autobus!
Roześmiały się obie i Klaudia, nie zważając już teraz na ból nóg, pobiegła do szatni kelnerek, by przebrać się i zdążyć na nocny kurs do domu. Iza zerknęła na godzinę – było już pięć po drugiej, zatem czas najwyższy na końcowy obchód po lokalu, a następnie wygaszenie świateł i zamknięcie drzwi. Z niechęcią podniosła się od biurka, zmuszając przemęczone nogi do jeszcze jednej sesji wysiłku.
Klientów na sali na szczęście nie było już wcale, pracownicy też po kolei opuszczali Anabellę, aż w końcu, odprawiwszy również Chudego, który pod nieobecność Antka spontanicznie stał się jej prawą ręką, Iza została sama. Nieznośny ból nóg sprawiał, że przejście z jednego końca sali na drugi było ogromnym wysiłkiem, dlatego starała się z góry przemyśleć trajektorię i posprawdzać wszystko oraz pozamykać etapami tak, by nie musieć dwa razy biegać w to samo miejsce. Tym sposobem zamknęła wejście główne na zamek od lat umówiony z zaufanymi sprzątaczkami, które rano wchodziły z własnym kluczem, by dokładnie wysprzątać salę, a raz w tygodniu, w środy, również wypastować parkiet. Teraz, kiedy pod nieobecność Majka Iza w całości nadzorowała firmę i brała za to odpowiedzialność, tym bardziej doceniała rozmaite schematy, które ów wypracowywał latami i dzięki którym codzienna praca w firmie przebiegała w sposób z góry zorganizowany i przewidywalny.
Kończąc kontrolę wszystkich pomieszczeń na zapleczu i zamykając je przed wyjściem do domu, do tego stopnia weszła w szablon praktykowany przez Majka, że niemal fizycznie czuła przy sobie jego obecność. Tę samą opiekuńczą obecność, którą codziennie odczuwał pod jego rozkazami cały zespół, działając jak dobrze wyszkolony pluton wojskowy pod czujnym okiem dowódcy. Bezwarunkowa zwierzchniość szefa była dla wszystkich w Anabelli czymś tak oczywistym, że nikt nawet się nad tym nie zastanawiał, można ją było porównać do tlenu w powietrzu – niewidocznego lecz niezbędnego pierwiastka życia, bez którego na dłuższą metę wszystko szybko by się zawaliło. W ostatnich dniach Iza odczuwała tę zależność wyjątkowo mocno, wcześniej bowiem, mając Majka bez przerwy w tle, wciąż była tylko jedną z szeregu, nawet kiedy jako jego oficjalna zastępczyni wykonywała niektóre z najtrudniejszych obowiązków w firmie. Nigdy dotąd nie ciążyła na niej tak wielka odpowiedzialność jak teraz, odpowiedzialność, którą reszta zespołu chętnie jej oddała, zadowolona, że dla nich w zasadzie nic się nie zmieniło.
Dla nich nie, ale dla niej? Teraz cała firma Majka była na jej głowie, a choć miała już wprawę i wiedziała, jak to robić, ciężar psychiczny tej odpowiedzialności mocno dawał jej się we znaki. Właściwie jedyną rzeczą, która w znaczący sposób łagodziła emocjonalne skutki przejęcia steru w Anabelli, było bezgraniczne zaufanie, jakim darzył ją szef i którego dowód dawał właśnie teraz – poprzez pozostawienie całkowicie w jej rękach owocu swojej ciężkiej dziesięcioletniej pracy. Niby tylko na dwa tygodnie, ale jednak.
Zamykając na klucz drzwi od magazynku, w którym najpierw sprawdziła, czy ktoś nie zostawił jakiegokolwiek włączonego sprzętu, Iza po raz pierwszy w życiu w pełni zwizualizowała sobie ogrom tej codziennej pracy, jaką od lat Majk wkładał w rozwój firmy. Był tu przecież od dziesięciu lat, praktycznie dzień w dzień, noc w noc z niewielkimi wyjątkami trwał na posterunku, a pod koniec każdej dniówki osobiście sprawdzał i zamykał każde z pomieszczeń tego podziemia, w którym mieściło się jego królestwo. Anabella to było dla niego o wiele więcej niż źródło utrzymania czy nawet ambitne wyzwanie biznesowe – w tej firmie uzewnętrzniała się jego silna i kreatywna, a jednocześnie wrażliwa osobowość, która od prawie dwóch lat tak bardzo imponowała Izie. I zresztą chyba nie tylko jej, lecz każdemu z członków ekipy, która szefa traktowała niczym wyrocznię i absolutny autorytet.
Kiedy gasiła światło na korytarzu i wycofywała się do kuchni, by przez tylne wyjście opuścić lokal, fala bezgranicznego podziwu dla Majka, który postawił tu swoje małe imperium i tak prężnie je rozwijał, uderzyła ją z niespotykaną dotąd mocą. Był to podziw nie tylko dla jego skuteczności jako biznesmena, ale przede wszystkim dla jego wytrwałości w stawianiu tej budowli od podstaw, kamień po kamieniu, od dobrej dekady, czyli od czasów, kiedy ona sama była jeszcze kilkunastoletnim dzieckiem. Wyobraziła sobie ogrom wysiłku i poświęcenia, jakie musiało go to kosztować, zanim doszedł do obecnego etapu stabilizacji i nadwyżek finansowych, z których zresztą zawsze bardzo hojnie premiował swoich pracowników. W tym dobrym, niemal ojcowskim traktowaniu zespołu tkwił jeden z głównych kluczy jego sukcesu, a był to mechanizm, którego niejeden wielki biznesmen, taki jak choćby Roman Krzemiński, zupełnie nie rozumiał.
Iza skrzywiła się na to skojarzenie, ale jej myśli, raz ukierunkowane na ten tor, mimowolnie popłynęły w stronę Michała. On przecież zaczynał przygodę z samodzielnym biznesem w podobnym wieku jak Majk i miał do tego porównywalne predyspozycje charakterologiczne. Co prawda Michał nie budował swojej firmy od zera, lecz przejmował ją od ojca, jednak w ciągu kolejnych dziesięciu lat na pewno nie będzie próżnował i wiele wniesie w jej rozwój. Miał przecież tyle planów, tak jasną koncepcję tego, co chciał osiągnąć w przyszłości… Czy to już samo w sobie nie było imponujące? O tak, było, i to bardzo, powinna podziwiać go całym sercem, tak samo jak Majka. I przecież podziwiała! Jak mogłaby nie podziwiać tego, który od wczesnej podstawówki był dla niej całym światem?
Schowawszy klucze do torebki, przeszła przez podwórze, zerkając na srebrnego peugeota zaparkowanego pod jedną ze ścian kamienicy. Jakże chętnie skorzystałaby teraz z samochodu, zamiast wlec się na stancję na zmęczonych aż do bólu nogach!
„Gdybym miała gdzie postawić go na noc, to nawet bym się nie wahała” – pomyślała, niepostrzeżenie zapominając o Michale i podziwie dla niego, który właśnie usiłowała w sobie wzbudzić. – „Ale niestety, tam nie ma miejsca, a nie uśmiecha mi się mandat i do tego jeszcze blokada na koło. Nie, Iza, nie ma taryfy ulgowej, musisz iść na piechotę. Samochód weźmiemy jutro rano i pojedziemy na Czwartek, czas już podlać szefowi te kwiatki.”
Obietnica dana w sobotę Majkowi odzywała się w jej sumieniu już od wczoraj, zwłaszcza kiedy, zaglądając do torebki, natrafiała palcami na klucze od jego mieszkania. Co prawda kwiaty podlane tuż przed jego wyjazdem powinny spokojnie wytrzymać kilka dni, jednak początek sierpnia był dość gorący, a woda w zamkniętym i nasłonecznionym mieszkaniu mogła parować szybciej niż zwykle. Dlatego Iza postanowiła, że nazajutrz zajrzy tam z samego rana i dopiero potem pojedzie na kilka godzin na Bernardyńską, gdzie od dwóch dni spędzała przedpołudnia na fugowaniu płytek w łazience.
„Najpierw kwiatki, potem do południa fugowanie” – wyliczała w myślach, starając się w ten sposób odwrócić uwagę od bolących nóg. – „Pan Stasio sam odgrzeje sobie obiad, a ja swój zjem w pracy, dziewczyny rzucą mi jakiś talerz zupy w kuchni. Na trzynastą muszę być w Anabelli, bo przyjedzie Kuźnicki podpisać umowę… nie, zaraz! Muszę być wcześniej, przecież jeszcze trzeba przygotować papiery! Aaa… i jeszcze zamówić mocne alko dla Wiki! I skoczyć do sklepu po to wino… cholera! Nie dam rady. Trudno, tym razem nici z fugowania. Może w czwartek się uda…”
Dotarłszy na Narutowicza, bezszelestnie weszła do mieszkania i starając się nie budzić śpiącego gospodarza, wzięła szybki prysznic, który orzeźwił ją, lecz w żaden sposób nie ulżył jej zmaltretowanym nogom. Choć Iza rzadko wspomagała się tabletkami przeciwbólowymi, dziś wiedziała, że bez tego nie odpocznie, gdyż rwący ból mięśni i stawów nie pozwoli jej zasnąć do rana. Wygrzebała zatem awaryjny środek przeciwbólowy z dna torebki i łyknęła tabletkę, popijając wodą z plastikowej butelki, po czym ostatkiem sił opadła na poduszkę i naciągnęła na siebie kołdrę. Ból w nogach z początku nasilił się, ale po kilkunastu minutach, kiedy tabletka zaczęła powoli działać, stał się łagodniejszy i bardziej przyćmiony, pozwalając zmęczonemu umysłowi wyciszyć się i zapaść w stan przedsennego odrętwienia.
Stan ów, kiedy dusza oscyluje między jawą a snem, zazwyczaj był przyjemny, jednak dziś, być może z racji towarzyszącego jej w ostatnim czasie wyjątkowego napięcia i stresu, wyzwolił całą chmarę złych myśli i obrazów dotąd spychanych na dno podświadomości, stając się przez to rodzajem metafizycznej pułapki.
Oto przed jej oczami, choć miała je zamknięte, wyświetliła się skrzywiona twarz młodego mężczyzny, który dziś stracił przytomność w Anabelli. Miała ochotę krzyknąć, kiedy otworzył oczy i spojrzał na nią mętnym, nieprzytomnym wzrokiem, jednak ogarniająca ją senna niemoc nie pozwoliła jej wydobyć z gardła najlżejszego dźwięku. Patrzyła tylko przerażona, jak jego twarz coraz bardziej blednie, wręcz zielenieje i powoli przeistacza się w inną znajomą twarz… złośliwie wykrzywioną twarz Krawczyka! Ach, skąd znowu wziął się tu Krawczyk?! Czy nadal musi ją prześladować? Jego oczy błyszczą dziwnie… wpatruje się w nią świdrującym, na wpół obłąkanym wzrokiem… uśmiecha się podstępnie… z oddali echem docierają jego słowa wypowiedziane znienawidzonym, skandującym tonem. Pani jest osobą rozsądną… czyż nie, pani Izabello? Co pani powie na to, żebyśmy ubili razem mały in-te-re-sik?… Iza znów chce krzyknąć, poderwać się, ale nie może, bowiem jej ręce i nogi są na to zbyt ciężkie, jakby zamieniły się w stutonowe głazy.
Na szczęście twarz Krawczyka rozmywa się i stopniowo znika w szarej mgle… Iza oddycha z ulgą. Ten spokój trwa jednak tylko krótką chwilę, bowiem już w następnej przed jej oczami przewija się w zawrotnym tempie cała seria innych, bardziej lub mniej znajomych twarzy, wśród których w owym szalonym kołowrocie jest w stanie rozpoznać tylko niektóre. Victor patrzący na nią z wyrzutem w oczach… uśmiechnięty Radek… zmieszany Zbyszek… stary Krzemiński ze swoim fałszywym uśmieszkiem, za który Iza nigdy nie zdoła go polubić… wystrojona w drogie ciuchy Monika Klimek… Szymkiewicz puszczający do niej porozumiewawcze oko… Ewelina, asystentka Krawczyka, wyciągająca do niej wymanikiurowaną dłoń z liliową kopertą… Dlaczego akurat oni?… Ach, jest i Michał!
Obraz twarzy Michała stabilizuje się, wypierając ze sceny wszystkie inne. Nie jest to jednak ten sam Michał, z którym pięć lat wcześniej spędziła najpiękniejsze chwile swojego dotychczasowego życia… ani ten, z którym niedawno widziała się w Korytkowie i który na nowo wyznawał jej miłość, roztaczając przed nią plany wspólnej przyszłości w luksusowym domu pod wierzbami. Nie. Teraz przed nią stał Michał z koszmarnego okresu prawie pięciu lat dzielących te dwie jaśniejsze odsłony. Michał z pochmurną i niezadowoloną twarzą… z obojętnym i nieco drwiącym półuśmieszkiem, jakże podobnym do półuśmieszku jego ojca… ha!… że też wcześniej tego nie zauważyła!… Michał zimny i zdystansowany… Michał, dla którego nie była warta nawet chwili rozmowy, kiedy opuszczał ją na zaśnieżonym placyku pod kościołem… dla którego była nikim takim.
Nikim takim… nikim takim… nikim takim… – dudni jej w uszach aż do zawrotu głowy. Iza chce podnieść ręce i zatkać uszy palcami, żeby już tego nie słyszeć, ale nie może ruszyć się nawet o milimetr. Nikim takim… nikim takim… nikim takim… Ach, dość, dość! Nieprawda! To już przecież przeszłość! Teraz jest inaczej, teraz Michał ją kocha! Sam jej to powiedział, powtórzył jej to ostatnio aż trzy razy, a ona nawet mu nie odpowiedziała! Nikim takim… nikim takim… nikim takim… Co za bzdura! Ech, nie, to tylko sen! Michał ją kocha… kocha ją na nowo, tym razem prawdziwie, bo wreszcie zrozumiał, że oboje są sobie przeznaczeni! Tak było od zawsze, tyle że ona wiedziała to od razu, a on dopiero musiał to zrozumieć… ale już zrozumiał! Nikim takim… nikim takim… nikim takim… Dość! Co za udręka! Dlaczego te dwa słowa tak uparcie do niej wracają i dręczą ją w tak okrutny sposób? Przecież są już nieaktualne! Przecież już jest dobrze, a ona i on są na dobrej drodze ku szczęściu!
Dudniący głos na szczęście powoli przycicha i oddala się, znika w mlecznej sennej mgle. Iza znów oddycha z ulgą. Tak… to był tylko zły sen… nie ma się czym przejmować. Teraz już jest dobrze… dobrze, spokojnie i błogo… Jej palce stopniowo przestają ciążyć jak kamień i pod ich opuszkami Iza czuje miękki dotyk… skąd go zna? Nieważne. Liczy się tylko to, jak wielką przyjemność jej sprawia. W nozdrza uderza ją delikatny lecz wyraźny zapach… ach, to ten sam! Ten jeden, ukochany i niepowtarzalny… ten, który zawsze tak ją uspokaja i daje jej metafizyczne poczucie bezpieczeństwa…
Tabletka przeciwbólowa musiała zadziałać już z pełną mocą, gdyż mięśnie przestały rwać, a całe ciało Izy ogarnęło teraz przyjemne uczucie odrętwienia. Ostatnim przebłyskiem świadomości doszła w do wniosku, że do tej pory chyba jeszcze nie zdążyła naprawdę zasnąć, a tłoczące jej się pod powiekami obrazy były tylko podświadomym sposobem na rozładowanie napięcia nagromadzonego w ciągu dnia. Tak, to nic takiego, to były tylko wytwory jej przemęczonej wyobraźni. I zresztą już minęły, Bogu dzięki. Został po nich tylko ów rozkoszny zapach, który wciąż otulał jej zmysły subtelną mgiełką… Dopóki go czuła, była bezpieczna, spokojna i szczęśliwa… o tak, szczęśliwa! Szczęśliwa bez granic… A może i to tylko jej się śniło?…