Anabella – Rozdział CXIX
– Jak widzisz, mały elfie, na dalszą część urodzinowego wieczoru nie zaproponuję ci nic oryginalnego – uśmiechnął się znad kierownicy Majk, kiedy wjechali w uliczkę prowadzącą do jego bloku. – Żadnych hucznych imprez, wyjść do teatru, żadnych koncertów ani ognisk… Tylko małą domową kolację przy lampce francuskiego wina w moim skromnym towarzystwie. Nic więcej.
– Bogu dzięki! – odetchnęła z ulgą Iza.
Choć sama już kilka minut wcześniej zorientowała się, że nie jadą w żadne nieznane miejsce, a jedynie do niego do domu, wciąż nie wiedziała, co jeszcze mógł wymyślić i kogo zaprosić na kontynuację świętowania jej urodzin. Informacja, że będą tylko we dwoje, znacząco ją uspokoiła i przywróciła jej pełny komfort psychiczny, a zapowiedź lampki francuskiego wina tym bardziej wprawiła ją w wyśmienity humor.
– Wiem doskonale, że nie lubisz wielkich imprez na swoją cześć – ciągnął Majk, zwalniając i zjeżdżając na bok ulicy, by zaparkować. – Dlatego część oficjalną ograniczyłem do minimum, a na nieoficjalną zabieram cię w miejsce, gdzie w prezencie urodzinowym dostaniesz to, czego ostatnio na pewno ci brakuje. Mianowicie ciszę i spokój.
– Najlepszy prezent, jaki mogłabym dostać – przyznała z uśmiechem. – Jak ty dobrze wiesz, czego mi potrzeba… Bo tak się składa, że na lampkę francuskiego wina też mam dzisiaj wyjątkową ochotę.
Majk zaparkował, energicznym gestem zaciągnął hamulec ręczny i wyłączył silnik.
– Mam tylko nadzieję, że ci posmakuje – odparł, zerkając na nią spod oka. – Nie miałem pewności, jakie najbardziej lubisz, więc wybrałem według własnego uznania.
Kiedy wchodzili po schodach na trzecie piętro, Iza nagle przypomniała sobie o wiadrze pożyczonym sąsiadce z dołu, o czym, zgodnie z własnym przewidywaniem, w natłoku obowiązków zapomniała uprzedzić Majka. On jednak sam wiedział już o sprawie.
– Tak, oddała mi je – potwierdził spokojnie, otwierając drzwi swojego mieszkania. – Przyleciała z nim zaraz, jak tylko wróciłem. Domyśliłem się oczywiście, że to ty jej pożyczyłaś… i bardzo dobrze. Z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie – uśmiechnął się. – No, wchodź, Izula.
– Ach, jak tu ładnie pachnie! – zauważyła Iza, z przyjemnością wdychając apetyczny zapach unoszący się w przedpokoju. – Coś piekłeś?
– Mhm, zapiekałem przekąski do czerwonego wina. Mam nadzieję, że już wystygły.
Mówiąc to, zapalił światło w kuchni, gdzie na stole stała blacha do pieczenia wypełniona niewielkimi, artystycznie pozwijanymi zapiekankami na bazie kruchego ciasta z różnobarwnymi dodatkami. Iza podeszła zafascynowana.
– Szynka dojrzewająca i jakiś dobry ser francuski – odgadła, schylając się nad blachą, by lepiej przyjrzeć się owemu dziełu sztuki kulinarnej. – Do tego bazylia i inne przyprawy à la mon chef… mmm, wygląda przepysznie!
– Zobaczymy – uśmiechnął się Majk. – Poczekaj, sprawdzę… dobra, wystygły idealnie. Wyłożymy to teraz na jakiś talerz i zabieramy do salonu. Pomożesz mi? Muszę jeszcze znaleźć korkociąg.
Iza chętnie rzuciła się do pomocy. Umywszy ręce, z najwyższą pieczołowitością zabrała się za odrywanie od blachy i układanie na półmisku delikatnych, kruszących się w rękach przekąsek, które z bliska wyglądały jeszcze bardziej apetycznie.
„Upiekł je specjalnie na moje urodziny” – pomyślała wzruszona, zerkając na swego towarzysza, który, lekko psiocząc pod nosem, przekopywał szufladę kuchennej szafki w poszukiwaniu korkociągu. – „To takie miłe… aż mi głupio…”
Gdzieś na dnie podświadomości zaszemrała jej myśl, że Michał, który dziś zadzwonił do niej tylko przypadkowo, bynajmniej nie pamiętając o jej urodzinach, nigdy nie zdobyłby się na taki gest… że owszem, gdyby chciał, mógłby zasypać ją drogimi prezentami, urządzić wystawną imprezę… ale zrobić coś dla niej własnoręcznie? Nie, to zdecydowanie nie był jego styl. W ślad za tą ledwie majaczącą się myślą przemknęła druga, jeszcze bledsza i odleglejsza, niczym cień cienia we mgle… że wprawdzie nie od takich gestów zależało to, co w życiu najważniejsze, ale gdyby jednak… jednak… Bo czy nie właśnie takie miłe drobiazgi są ową symboliczną kroplą miodu, która na co dzień, w biegu szarych, pracowitych dni osładza gorzką rzeczywistość?
– No chyba że zabrałem go już do salonu – mruknął z zastanowieniem Majk, zamykając szufladę, w której nie znalazł poszukiwanego przedmiotu. – To w sumie możliwe. Przełożyłaś już? Super. W takim razie zabieramy żarcie i idziemy.
Mówiąc to, wziął ze stołu przygotowany przez Izę talerz z przekąskami i przeszedłszy przez przedpokój, z żartobliwym ukłonem otworzył przed nią drzwi od salonu, na ten moment tonącego w ciemnościach i oświetlonego jedynie poświatą padających od ulicy świateł latarni. Iza weszła do środka, mrużąc oczy, by jak najszybciej przyzwyczaić je do ciemności, jednak w tej samej chwili Majk, odstawiwszy po omacku talerz na stół, sięgnął do stojącej za kanapą lampy, która w ułamku sekundy zalała pokój ciepłym, rozproszonym światłem, podobnym do tego, jakie dawała biurkowa lampka w gabinecie szefa Anabelli.
Uśmiechnęła się na to skojarzenie, odruchowo zerkając na przykryty białym obrusem stół, na którym stały już przygotowane dwa nakrycia w postaci talerzyków ze sztućcami i pękatymi kieliszkami do wina oraz butelka czerwonego burgunda, zaś na środku blatu pysznił się szklany wazon wypełniony kompozycją herbacianych róż i pomarańczowo-czerwono-żółtych frezji. Ich barwy zlewały się w jeden złoto-rudy odcień, co wskazywało, że zostały dobrane właśnie pod tym kątem. Zaskoczona dziewczyna aż cofnęła się o krok.
– O kurczę – szepnęła oszołomiona. – Zwariowałeś…
– E tam! – machnął lekceważąco ręką Majk. – To nic takiego. Tylko skromna kolacja z racji urodzin mojego elfika… mojej prawej ręki i profesjonalnej nawigatorki mojego okrętu. Może trochę bardziej uroczysta niż zwykle, ale i tak niegodna okazji, zwłaszcza biorąc pod uwagę dług, jaki mam do spłacenia wobec szanownej jubilatki. Widzisz? Nawet nie ma świec, tylko zwykła lampka… No, rozluźnij się, Izulka – dodał, spoglądając z uwagą na jej spiętą minę. – Wiem, ze dzisiaj funduję ci same niespodzianki, i to wcale niekoniecznie miłe, biorąc pod uwagę twoją niechęć do takich imprez, ale po prostu nie miałem innego pomysłu na w miarę godne uczczenie twoich urodzin. A koniecznie chciałem to zrobić, nie darowałbym sobie, gdybyś dzisiaj miała tak po prostu, najzwyczajniej w świecie przepracować kolejną dniówkę. Po tych wszystkich przysługach, jakie mi oddałaś, po tych tygodniach ciężkiej harówki na rzecz mojej firmy, ogarniania papierów, bójek na sali, kontroli ze skarbówki i tak dalej, mam wobec ciebie tak kolosalny dług wdzięczności, że i tak jeszcze długo go nie spłacę. Dlatego dzisiaj chciałem wpłacić przynajmniej małą zaliczkę.
– Daj spokój – pokręciła głową do reszty już skonfundowana Iza. – Nawet nie mów o zaliczce, zapłaciłeś mi taką szaloną premię, że wczoraj aż mi się w głowie zakręciło, kiedy zajrzałam na konto.
– Nie mówię o pieniądzach – przerwał jej Majk. – Mowa jest o długu wdzięczności, a tego, jak sama doskonale wiesz, nie da się przeliczyć na kasę. Na całe dwa tygodnie wzięłaś na siebie wszystkie moje obowiązki, a potem zgodziłaś się przedłużyć to zobowiązanie o jeszcze jeden dzień. O tę sobotę, którą spędziłem u rodziców i za którą jestem ci stukrotnie wdzięczny. Nie mówiąc o tym, że podlewałaś mi kwiatki – dodał z uśmiechem. – A to też było dla mnie bardzo ważne.
– To był drobiazg – odparła, odsuwając od siebie nie do końca przyjemne skojarzenia, jakie nagle odezwały się w jej pamięci. – Zresztą… myślę, że znalazłbyś niejedną osobę, która chętnie podjęłaby się tego zadania – uśmiechnęła się z trudem. – Zwłaszcza w zamian za twoją wdzięczność.
Majk zerknął na nią czujnie i powoli pokiwał głową.
– Niewątpliwie – zgodził się. – Ale ja jednak nie każdego chciałbym widzieć w tej roli. Tak jak nie każdemu powierzyłbym klucze od własnej chaty.
Choć treść tego zakamuflowanego komplementu nie umknęła jej uwadze, w słowach Majka zaalarmowało ją co innego.
– Ach, właśnie! Klucze! – przypomniała sobie, rzucając się do drzwi. – Mam je w torebce w przedpokoju, poczekaj, od razu ci je oddam, żeby potem nie zapomnieć!
– Zostaw – zatrzymał ją spokojnie. – Nie chcę ich.
Przystanęła posłusznie i spojrzała na niego zdziwiona.
– Jak to?
– Po prostu. Nie oddawaj mi ich na razie, może jeszcze do czegoś się przyda to, że będziesz je miała. A ja, jeśli chodzi o dostęp do mojego mieszkania, ufam ci w stu procentach. Wręcz będę czuł się pewniej, wiedząc, że zapasowe klucze są u ciebie.
Iza spojrzała na niego z namysłem i po chwili zawahania zawróciła spod drzwi.
– Okej – odparła bez przekonania. – Skoro tak… Ale jesteś tego pewien?
– Absolutnie pewien – uśmiechnął się. – Trzymaj je na razie, sam się o nie upomnę, jak będę potrzebował. A wracając do tematu mojej zaliczki, jak mówię, nie miałem oryginalnego pomysłu, więc postawiłem na klasykę. Mała kolacja z winem, jakieś kwiatki… a właśnie, te kwiatki są dla ciebie – zaznaczył, wskazując na stojący na stole bukiet. – Wybacz, że nie taszczyłem go do pracy, tylko zostawiłem tutaj i od razu wstawiłem do wody, ale to dlatego, że nie chciałem go maltretować. Tak czy inaczej to dla ciebie, elfiku. W twoim kolorze i lepszej jakości niż tamte nędzne różyczki, które kupiłem ci w zimie w warzywniaku i których nie chciałaś zabrać, tylko zostawiłaś u mnie, żeby zakwitły.
– Dziękuję – szepnęła wzruszona Iza, przechylając się ponad stołem, by na chwilę zanurzyć twarz w pachnących kwiatach. – Są prześliczne… i tak cudownie pachną! A jeśli chodzi o tamte różyczki, to wtedy bardzo chętnie bym je ze sobą zabrała, tylko był mróz i bałam się, że go nie wytrzymają. U ciebie było im lepiej. Za to ten bukiet, jeśli pozwolisz, zabiorę sobie do domu – dodała stanowczo. – Skoro to mój urodzinowy prezent…
– Zabierzesz go i zrobisz z nim, co zechcesz – odparł Majk, sięgając na jedną z półek regału i biorąc z niej niewielki przedmiot. – Ale jeśli chodzi o prezent urodzinowy, to nie jest jeszcze ten właściwy.
Iza pokręciła głową, z niepokojem zerkając na małe pudełeczko zapakowane w biały papier, które wyciągnął ku niej na dłoni.
– Proszę, Majk, przestań – powiedziała błagalnie, cofając się spłoszonym gestem. – Tego już za wiele… serio, przeginasz…
– To tylko mały fancik – zapewnił ją z uśmiechem, podchodząc bliżej i wsuwając pudełeczko w jej dłoń. – Proszę… taka skromna, symboliczna pamiątka od starego frajera Majka. A przy okazji życzenia, których tak naprawdę jeszcze nie zdążyłem ci złożyć, bo ten toast na zapleczu to było tylko parę oficjalnych banałów. Usiądź sobie tutaj – nakazał jej łagodnie, wskazując na jeden z foteli, na który posłusznie opadła, sam zaś podszedł do stołu i sięgnął po butelkę z winem. – I możesz rozpakować swój prezent, a ja w tym czasie naleję trochę tego wina. Na szczęście znalazłem korkociąg – mrugnął do niej wesoło. – Jednak go tu przyniosłem. Widzisz? Skleroza już mnie serio bierze na starość.
Iza uśmiechnęła się i ostrożnymi ruchami palców zabrała się za rozpakowywanie pudełka z prezentem, starając się nie rozerwać ozdobnego papieru, w który było zawinięte. Nim jednak zdążyła się z tym uporać, Majk wprawnymi ruchami wytrawnego barmana odkorkował wino i nalawszy go nieco na dno kieliszków, wrócił do niej i podał jej jeden z nich. Następnie sam przysiadł na brzegu kanapy i uroczystym gestem wzniósł kieliszek w geście toastu.
– Za twoje zdrowie, Izulka – oznajmił z powagą. – Jeśli chodzi o życzenia, nie będę ich rozwlekał, bo tak naprawdę, oprócz tych standardów, których nasłuchałaś się już dzisiaj i masz ich pewnie po same uszy, chcę ci życzyć tylko jednego. Tego, o czym mówiła Ziuta i co ty sama często wspominasz w trybie terapii. Mianowicie tego, żebyś jak najszybciej znalazła to, czego szukasz. Bo wiem, że dalej szukasz… i że dopóki nie znajdziesz, nie zaznasz spokoju, a spokój, jak oboje już dawno ustaliliśmy, jest czymś, czego w codziennym życiu nie da się przecenić.
Iza, która po wzięciu z jego ręki kieliszka siedziała nieruchomo, zaprzestawszy rozpakowywania prezentu, słuchała go z najwyższą uwagą, w głębi serca czując, że jego słowa w bezpośredni sposób dotykają nienazwanego problemu, jaki dręczył ją od wielu tygodni. Ona sama, pomimo miliona bolesnych prób, nie umiała zwerbalizować tego, co ją męczyło. Lecz może jemu uda się to lepiej? Choćby tak jak teraz, zupełnie przypadkowo.
– Co masz na myśli? – zapytała cicho.
– To, co nazywasz swoją dobrą drogą – wyjaśnił jej. – Czyli w praktyce pakiet kluczowych decyzji, które każdy z nas musi podjąć na pewnym etapie życia, kiedy z jakiegoś powodu staje na rozdrożu i musi zdecydować, którędy iść dalej.
– Tak – szepnęła.
– Te decyzje czasami są oczywiste, a czasami wymagają niezłej łamigłówki, do tego i tak nie ma gwarancji, że podejmie się te najbardziej słuszne. Zwykle ma się tylko jedną szansę, szczęśliwcy czasem dostają dwie… ale to się zdarza bardzo rzadko.
Na mocy ulotnego skojarzenia w pamięci Izy odezwały się słowa Michała z kwietniowego spaceru z cmentarza do jej domu w Korytkowie. Nie proszę cię o nic więcej jak o odrobinę czasu. I o szansę, żebym mógł jakoś naprawić to wszystko… Jej dłoń trzymająca kieliszek z winem zadrżała lekko.
– A ja życzę ci dzisiaj, żebyś podjęła te najsłuszniejsze – ciągnął Majk. – Te, które będą dla ciebie najlepsze i przyniosą ci prawdziwe szczęście… dadzą ci na co dzień spokój, uśmiech i chęć do działania… pozwolą ci zasypiać i budzić się z lekkim sercem… po prostu przyniosą ci sens życia. Bo sens życia to coś, bez czego nie da się obyć – zaznaczył. – Tak jak nadzieja na przyszłość. Jeśli z jakiegoś powodu się je straci, to chyba lepiej od razu położyć się do grobu, ale jeśli się je ma, to zawsze jakoś się pociągnie ten i kolejny dzień. Byle samemu czegoś nie zawalić i nie zablokować sobie szansy na szczęście.
– Świetnie powiedziane – wyszeptała Iza.
– Mhm – uśmiechnął się. – Myślę o tym wszystkim od lat, praktycznie bez przerwy, więc wiem, co mówię. Pamiętasz, co gadałem ci kiedyś o księżycowym świetle, które pozwala zorientować się w ciemnościach, zanim pójdzie się w stronę prawdziwego słońca?
– Pamiętam – pokiwała głową, odwzajemniając mu uśmiech.
– Więc tego właśnie życzę ci w dniu twoich urodzin. Księżycowej drogi, którą wskaże ci twoja intuicja i która doprowadzi cię do prawdziwego źródła światła, czymkolwiek ono będzie i gdziekolwiek je znajdziesz, byle tylko przyniosło ci szczęście. Jesteś córą księżyca, nocnym elfem, który świetnie widzi w ciemnościach, ale którego w pełnym świetle łatwo oślepić i omamić, bo ma dobre, ufne serduszko i szczerą wiarę w ludzi. Taka czysta dusza jak twoja to skarb… bezcenny skarb, który niestety łatwo zniszczyć, bo kiedy nocny elfik raz pozwoli podciąć sobie skrzydełka, to one mogą już nigdy nie odrosnąć. Dlatego całym sercem życzę ci, żebyś zawsze wybierała tę bezpieczną drogę – dodał z uśmiechem. – Najbezpieczniejszą dla twoich skrzydełek.
– Dziękuję ci – szepnęła wzruszona tą wymowną metaforą Iza.
– Nie wszystko w życiu zależy od nas samych – mówił dalej Majk, wpatrując się w trzymany w dłoni kieliszek i refleksy światła odbijające się w purpurowym płynie. – Ale tam, gdzie możemy interweniować, zawsze lepiej unikać błędów, dlatego życzę ci, żebyś popełniała ich najmniej, jak się da. Nie mnie wpływać na twoje decyzje w konkretnych sprawach, zwłaszcza że w tych najważniejszych każdy musi działać sam i na własną odpowiedzialność, ale wiedz, że we wszystkim i w każdych okolicznościach jestem po twojej stronie. Pamiętaj o tym zawsze, Izabello – zaznaczył, zniżając głos niemal do szeptu. – Jestem po twojej stronie i życzę ci jak najlepiej, cokolwiek by się zdarzyło. Nigdy nie spłacę do końca mojego długu wobec ciebie, ale na ile tylko będę mógł, będę cię wspierał we wszystkim. Zawsze i we wszystkim, pamiętaj. Moja ty najgenialniejsza terapeutko… mój mały, kochany elfiku… moja bratnia, księżycowa duszyczko.
Słuchająca tych słów jak kojącej muzyki Iza poczuła, że łzy wzruszenia zaczynają napływać jej do oczu.
– Dziękuję, Michasiu – wyszeptała z wdzięcznością. – To najpiękniejsze życzenia, jakie mogłam dostać… dosłownie jakbyś czytał w moich myślach…
Majk, którego uwadze nie umknęły te nieuwolnione jeszcze łzy w jej oczach, przyglądał im się przez chwilę zafascynowany, po czym nagle ocknął się jak ze snu i wyprostowawszy się na miejscu, podniósł wyżej kieliszek z winem.
– Ale wystarczy już tych wstępów, bo nam wino wyparuje! – zarządził wesoło. – No już, pijemy! Za twoje zdrowie, Izula!
Wdzięczna mu za to sprawne rozładowanie atmosfery Iza również uniosła swój kieliszek i zanurzyła usta w aromatycznym, cierpkawym płynie, którego smak natychmiast oceniła jako wyjątkowy.
– Pyszne – powiedziała z uznaniem. – No, no, szefie, jestem z ciebie dumna. Wybrałeś znakomite wino!
– Racja… trzeba przyznać, że jest niezłe – zgodził się z satysfakcją, wychylając do końca zawartość swojego kieliszka. – Wytrawny burgund to jest to, tak jak myślałem. Jak widzisz, staram się nabierać doświadczenia – mrugnął do niej żartobliwie. – Może dzięki temu uda mi się wyrwać jakąś fuchę na twoim Dniu Francuskim. Co prawda nie liczę, że przydzielisz mi odpowiedzialną rolę nadwornego podczaszego, ale gdyby tak chociaż jakiś asystent… czeladnik… hmm?
Iza roześmiała się serdecznie, również dopijając do dna swoje wino.
– Nie żartuj! – pokręciła głową. – To twoja knajpa i ty rozdajesz karty, możesz przydzielić sobie taką rolę, jaką tylko zechcesz. A ja muszę się na to zgodzić, nawet gdyby to mi się nie podobało, bo zaraz na początku nauczono mnie, że rozkaz szefa to rzecz święta.
– Serio? Aż taki ze mnie tyran? – zdziwił się wesoło Majk. – No to okej, w takim razie zapisuję się do pomocy przy wyborze wina do menu, a za chwilę sprawdzisz, czy nadaję się też do ogarniania przekąsek. Daj kieliszek, doleję nam wina i siadamy do stołu!
Iza posłusznie oddała mu kieliszek i z nadal tylko w połowie rozpakowanym prezentem w dłoni podniosła się z fotela, obserwując, jak napełnia oba naczynia do połowy równie wprawnym gestem, jak kiedyś w knajpce na lubelskim deptaku robił to Victor. Skojarzenie to jednak nie sprawiło jej przykrości, przeciwnie, było całkiem miłe… aż dziwnie miłe… Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, najpierw bowiem musiała zrobić coś, bez czego nie wyobrażała sobie rozpoczęcia tej niespodziewanej urodzinowej uczty.
– No, siadaj – polecił jej Majk, odstawiając napełnione kieliszki na stół i wskazując jej jedno z krzeseł. – Ty tutaj, a ja po tamtej stronie, okej?
– Tak, ale to za chwilkę – odparła stanowczo. – Mam jeszcze prezent do rozpakowania, a najpierw muszę ci coś powiedzieć.
Majk spojrzał na nią zdziwiony i wyprostował się w oczekującym geście.
– Co takiego?
– Chcę ci podziękować – oznajmiła, podchodząc bliżej i podnosząc na niego pełen wdzięczności wzrok. – Wybacz, że dopiero teraz zebrałam się, żeby powiedzieć coś więcej, bo od godziny odpowiadam ci tylko półsłówkami i słabo się z tym czuję. Ale podobno lepiej późno niż wcale, prawda? – uśmiechnęła się. – Nadal nie wiem do końca, jak powinnam się zachować, bo to, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś, trochę mnie przytłacza, ale to nie znaczy, że nie jestem ci za to wdzięczna. Jestem, i to bardzo. Dziękuję ci, Majk. Przede wszystkim za pamięć, bo tak się składa, że oprócz Meli tylko ty pamiętałeś o moich urodzinach. Wiem, że gdyby nie ty, w pracy nikt by o tym nie wiedział, bo nikomu nigdy nie chwaliłam się datami. Tylko ty jeden znasz je z moich papierów, wcześniej znała też Basia, ale ona już u nas nie pracuje, zresztą wątpię, żeby to zapamiętała, bo niby po co? Nawet ja sama, kiedy zbudziłam się dzisiaj rano, kompletnie o tym nie myślałam. W ferworze pracy i czasu, którego ciągle jest za mało, po prostu zapomniałam.
Majk słuchał jej w milczeniu, stojąc nieruchomo przed nią jak zahipnotyzowany, zapatrzony w jej podświetloną z jednej strony twarz, na którą padał długi cień jej własnych rzęs. Jakże uwielbiał patrzeć na taką grę świateł na jej policzkach i szyi, na te drobne lśnienia i skrzenia w jej wielkich brązowych oczach, które teraz zdawały się być całkiem czarne, a jednocześnie pełne anielsko jasnego blasku.
– Dziękuję ci też za życzenia – ciągnęła Iza. – Jak zawsze są trafione w stu procentach i wpadają prosto do serca, bo ty naprawdę wiesz, czego mi potrzeba. Nie wiem, jak to robisz, musisz faktycznie czerpać inspirację z własnego doświadczenia, bo inaczej skąd byś tak dokładnie wiedział, że ostatnio ciągle myślę właśnie o tym? O tych wszystkich trudnych decyzjach, które mnie czekają… o mojej dobrej drodze… o sensie życia… To wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż kiedyś myślałam, tak ciężkie, że chwilami aż boli, a przecież nie da się tego uniknąć.
– Mhm – pokiwał głową Majk, przyglądając jej się badawczo. – I właśnie o tym chciałaś pogadać w trybie terapii, prawda?
– Tak… chyba tak – zgodziła się niepewnie. – Chociaż sama nie wiem do końca, jak ubrać to wszystko w słowa.
– Spokojnie, elfiku – odparł łagodnie. – Dzisiaj będziemy mieć na to dużo czasu. Od niedzieli, kiedy wspomniałaś, że potrzebujesz rozmowy, kombinowałem, jak to zrobić, żeby połączyć twoje urodziny z jakimś spokojnym pasmem na terapię, i wymyśliłem, że zabiorę cię tutaj. Uznałem, że tu będzie najwygodniej, bo nic nie będzie nas ograniczać, ani nam przeszkadzać. Oczywiście zostaniesz u mnie na noc – zaznaczył. – Na tych samych zasadach co zawsze i bez możliwości odmowy.
Iza uśmiechnęła się na ostatnie słowa, bynajmniej nie widząc powodu, aby odmawiać, zwłaszcza że już tyle razy korzystała z jego gościnności i zawsze czuła się tu wspaniale. W pewnym sensie to, że podczas sesji terapii u Majka zostawała u niego na noc, było już swoistym standardem, do tego nazajutrz wyjeżdżała do Korytkowa dopiero wczesnym popołudniem, walizkę miała spakowaną… Czy cokolwiek stało na przeszkodzie, żeby przyjąć zaproszenie, w dodatku wygłoszone w tak stanowczy sposób?
Przez krótki ułamek sekundy pomyślała o Michale, któremu to by się na pewno nie spodobało, ale szybko odsunęła od siebie tę wątpliwość. Michał nie musiał przecież o tym wiedzieć, a ona nie miała najmniejszego zamiaru go o tym informować i choć z wierzchu mogło wyglądać to dwuznacznie, jej czysto przyjacielska relacja z Majkiem nie pozostawiała pola do najmniejszych wyrzutów sumienia.
– Tak jest, szefie – odpowiedziała z przekornym uśmiechem. – Pod warunkiem, że do spania użyczysz mi koszuli twojej babci, bo jak zwykle mnie zaskoczyłeś i nie mam przy sobie żadnych rzeczy na zmianę.
– To się rozumie samo przez się – zapewnił ją z rozbawieniem Majk. – Koszula jest twoja, zawłaszczyłaś ją już sobie przez zasiedzenie… a raczej zależenie! – zaśmiał się. – Babcia chyba i tak już o niej nie pamięta, a nawet jak sobie przypomni, odkupię ją od niej za każde pieniądze. Do tego masz swój grzebień i szczoteczkę do zębów, są tam gdzie zawsze… pamiętasz?
– W najwyższej szufladzie przy lustrze – odpowiedziała bez wahania.
– Tak jest – skinął głową. – A co będzie jutro na śniadanie?
– Jajecznica à la mon chef!
– Dobra odpowiedź!
Roześmiali się oboje, po czym Iza, przepełniona nową falą uskrzydlającej radości, przypomniała sobie o trzymanym wciąż w ręce pudełeczku.
– Poczekaj, jeszcze mój prezent…
Jednym szybkim ruchem odwinęła ostatnią zakładkę papieru i z zaintrygowaniem obróciła w dłoni małe zamszowe pudełko w kolorze ecru. Widniał na nim taki sam napis i logo firmy jubilerskiej jak na białym pudełeczku z prezentem chrzcielnym dla małej Klary. Zmieszana tym odkryciem czym prędzej otworzyła wieczko – na atłasowej wyściółce w środku znajdował się srebrny łańcuszek z niewielkim wisiorkiem w formie półksiężyca.
– Ach! – szepnęła, podnosząc oczy na Majka. – Księżyc…
– Księżyc – potwierdził z uśmiechem. – Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego akurat on?
– Nie musisz – pokręciła głową, ostrożnie wyjmując wisiorek i przyglądając mu się ze wzruszeniem. – A ja nie muszę chyba mówić, że bardzo mi się podoba? Jest prześliczny… skromny i dyskretny, dokładnie taki, jak lubię. I ten księżycowy motyw… Po tych wszystkich naszych rozmowach identyfikuję się z nim jak chyba z żadnym innym – uśmiechnęła się. – Będę go nosić z wielką przyjemnością. Dziękuję ci. Mam tylko nadzieję, że nie kosztował jakiejś strasznej sumy? – spojrzała na niego z niepokojem.
– Oczywiście że nie – odparł spokojnie. – To nie jest złoto, tylko srebro, czyli relatywnie taniocha, zresztą sama widzisz, ile tu jest tego materiału. Tyle co kot napłakał. Chodziło mi o pamiątkę ze zindywidualizowanym motywem, a nie o kosztowny prezent, którego z powodu ceny mogłabyś nie chcieć przyjąć. Pomijając to, że do księżyca złoto nie pasowałoby tak dobrze jak srebro.
– To prawda – zgodziła się z radością.
– Jak już pewnie zauważyłaś, zamówiłem go na cito u twojego jubilera. Zainspirowała mnie ta opcja zindywidualizowanej oferty, kiedy odbieraliśmy twój prezent dla siostrzenicy, więc potem wróciłem do gościa i wynegocjowałem ultrapilną usługę odlania dla ciebie ze srebra takiego półksiężyca. Był gotowy dopiero na dzisiaj po południu, czyli zdążyłem go odebrać dosłownie w ostatniej chwili, ale co tam… ważne, że zdążyłem.
Iza pieczołowicie ułożyła wisiorek z powrotem w pudełeczku i zamknąwszy je, wyciągnęła do Majka obie ręce, by przytulić się do niego na znak wdzięczności. Bez wahania postąpił ku niej i ogarnął ją ramionami.
– Dziękuję, Michasiu – powiedziała cicho, wtulając policzek w jego koszulę i z przyjemnością wdychając jej zapach. – To przepiękny prezent. Jesteś taki kochany…
Na kilkanaście sekund zapanowała cisza. Schylony ku dziewczynie Majk znieruchomiał z twarzą do połowy ukrytą w jej włosach i przymkniętymi oczami, jakby chciał uwięzić tę scenę w zatrzymanym kadrze pamięci, nie obciążając jej ani słowami, ani obrazem, lecz nasycić ją jedynie ciepłem i kwiatowym zapachem tego drobnego ciała, które znów przez kilka chwil dane mu było trzymać w ramionach. Tak jak podczas tańca w Anabelli… tańca, który trwał może minutę, lecz za jedną taką minutę można by kupić cały świat!
Jeszcze jedna sekunda… i jeszcze jedna… i jeszcze… Dopiero wtedy Iza podniosła głowę i łagodnie wysunęła się z jego ramion. Puścił ją bez chwili zwłoki, ubierając twarz w najweselszy ze swoich uśmiechów.
– No! A teraz odłóż to i siadajmy wreszcie do stołu! – zarządził energicznie. – Obalimy wino i musisz skosztować moich przekąsek, sam jestem ciekaw, czy będą pasowały smakiem do tego burgunda.
***
– Są przepyszne, ale więcej już nie wciągnę! – zaśmiała się Iza, dokańczając przekąskę i zapijając resztką wina z dna kieliszka. – Trzy to aż za dużo na noc, ale jak tu się oprzeć? Jesteś mistrzem kuchni, szefie. To wino zresztą też jest bajeczne. Dolejesz mi jeszcze? – dodała, wyciągając pusty kieliszek w stronę siedzącego obok niej towarzysza. – Jeszcze tylko ostatnia lampka, więcej nie będę piła, żeby się nie upić!
– Jasne! – prychnął z pobłażaniem Majk, chętnie dolewając jej i sobie wina aż do opróżnienia butelki. – Upić się taką ilością wina! To nie jest brandy, proszę pani.
Iza przejęła z jego ręki napełniony kieliszek i z przyjemnością umoczyła usta w czerwonym trunku.
– Tak, wiem – uśmiechnęła się. – Takim jednym burgundem na dwoje ciężko się upić, zwłaszcza że twoje porcje od początku były większe niż moje. No i butelka jest już pusta, więc nawet gdybym chciała porządnie się znieczulić, to i tak nic z tego.
Majk zerknął na nią znad kieliszka, wychylił go powoli i pusty odstawił na stół.
– A chciałabyś? – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Bo jakby co, to mam w barku jeszcze jedną zapasową butelkę. Nie byłem taki głupi, żeby kupić tylko jedną, wieloletnie doświadczenie mimo wszystko robi swoje.
– Ach! – roześmiała się Iza. – Ty cwaniaku! Ja jeszcze nie mam takiego doświadczenia, ale zapamiętam to sobie. Trzeba uczyć się od lepszych!
– To co, wyciągamy drugą?
– Nie, na razie nie – pokręciła głową, poważniejąc. – To wszystko jest pyszne, ale jednak co za dużo to niezdrowo, zwłaszcza że jutro jadę do Meli. Nie chcę ryzykować bólu głowy w pociągu ani skacowanej miny na obiedzie u rodziny.
– No okej – zgodził się Majk, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Nie będę nalegał. W takim razie dopij powolutku te resztki i kolację będziemy mogli uznać za zakończoną.
Iza również rozsiadła się wygodniej, posłusznie pociągając kolejnego niewielkiego łyka wina i delektując się jego głębokim, cierpkawym smakiem. Dziwiło ją nieco, że do tej pory nawet przez chwilę nie zaszumiało jej w głowie, mimo że wypiła już kilka lampek, a głowy do alkoholu nigdy nie miała mocnej. Jednak czy należało się tym przejmować? Przeciwnie! Tym lepiej! Przypomniała sobie tezę, wygłoszoną kiedyś przez kogoś na jakiejś imprezie, że jakościowy alkohol łatwo człowiekowi krzywdy nie zrobi, i w duchu przyznała, że najwidoczniej coś w tym musiało być.
– Mówiłaś, że chcesz pogadać o sprawach filozoficzno-metafizycznych – podjął ostrożnie Majk po chwili milczenia. – W sumie w trybie terapii gadamy głównie o takich, ale rozumiem, że miałaś na myśli coś konkretnego?
Iza wpatrzyła się w resztkę wina w kieliszku i w odbijające się w nim złociste refleksy światła, które padało od lampki stojącej za jednym z foteli.
– Tak – odparła z zastanowieniem. – Miałam do ciebie kilka pytań, które wygenerowały mi się w głowie, kiedy ostatnio dopadała mnie deprecha. No wiesz, chodzi o takie różne dziwne pytania, które można zadać tylko komuś, kto w stu procentach nas rozumie… i tylko w trybie terapii, bo…
– Ostatnio dopadała cię deprecha? – przerwał jej podejrzliwym tonem Majk. – Dlaczego?
– Nie wiem – westchnęła. – Właśnie w tym względzie kompletnie nie rozumiem samej siebie. Niby nie mam żadnych powodów, żeby czuć się podle, a jednak są chwile, zwłaszcza w nocy, że wyłabym w głos jak wilk do księżyca. Nie wiem dlaczego. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, można tylko odwołać się do doświadczenia kogoś, kto sam to zna. Bo ty przecież wiesz, jak to jest, prawda? – dodała ciszej. – Wiesz, jak można się czuć, kiedy pojawia się taka chandra… taki dziwny ból egzystencjalny… Nawet jak mniej więcej wiadomo, skąd on się bierze, to nigdy nie do końca.
– Wiem – przyznał krótko.
Zerknęła na niego, dopiła resztę wina i odstawiła kieliszek na stół.
– Czasem to się dzieje zupełnie bez powodu, albo tak nam się przynajmniej wydaje – ciągnęła w zamyśleniu. – Bo ten powód pewnie gdzieś jest, musi być… Zresztą chyba to ostatnio męczyło mnie najbardziej. To, że nic z tego nie rozumiem – wyjaśniła, widząc jego wciąż podejrzliwą minę. – To jest strasznie deprymujące, bo ma się wrażenie, że goni się za uciekającą myślą, o której i tak wiadomo, że się jej nie złapie. Miałeś kiedyś coś takiego?
Majk, nie spuszczając z niej skupionego spojrzenia, powoli pokiwał głową.
– Miałem – odparł spokojnie. – Nawet całkiem niedawno.
– I?
– Dziwne uczucie. Z początku raczej nieprzyjemne. Nie jest fajnie gonić za jakąś zagadką, która przewraca całe myślenie do góry nogami i zaburza mentalny porządek, do jakiego przyzwyczaiło się od wielu lat. Ale ja stawiałem opór bardzo krótko. Od razu wiedziałem, że muszę skorzystać ze wszystkich dostępnych wskazówek, również tych metafizycznych, żeby jakoś złapać tę uciekającą myśl i zrozumieć, o co w tym chodzi. Wprawdzie pewności, czy faktycznie zrozumiałem, nadal nie mam, ale…
– No właśnie – szepnęła.
– Ale jest na to szansa i to mi chwilowo wystarcza – uśmiechnął się lekko. – Cóż… czas pokaże. W każdym razie wiem, o co ci chodzi z tą uciekającą myślą, i zgadzam się, że to jest bardzo męczące. Ale spróbuj popatrzeć na to inaczej, elfiku. Może to jest motywacja do tego, żeby przemyśleć wszystko głębiej i spróbować chociaż złapać koniec nitki?
– Koniec nitki? To znaczy?
– Koniec nitki, która poprowadzi cię do tego, czego szukasz i co nie daje ci spokoju – wyjaśnił. – Bo czasem jest tak, że zbyt mocno trzymamy się starych aksjomatów i zamykamy się na opcje, których dotąd nie braliśmy pod uwagę, a które może są tymi właściwymi. Dokładnie tymi, których szukamy. A ponieważ jesteśmy na nie zamknięci, nie rozważamy ich na poważnie i z góry je odrzucamy, nie dajemy sobie szansy nie tylko na to, żeby wdrożyć je w życie, ale nawet na to, żeby je sobie uświadomić. Wtedy zostaje nam tylko ta uciekająca myśl, która nas dręczy, a której nie potrafimy złapać, chociaż i tak próbujemy, bo to nie daje nam spokoju. Więc kręcimy się w kółko jak w więziennej celi.
– O tak! – przyznała żywo. – Właśnie tak się ostatnio czułam! Jakbym kręciła się w kółko po więziennej celi… dokładnie tak! Jak ty zawsze potrafisz ująć to jednym zdaniem!
Majk uśmiechnął się i przysiadłszy się bliżej do niej, ogarnął ją ramieniem.
– Chodź do mnie, mały elfie. Mówiłem ci już kiedyś, że jak gadamy na takie tematy, muszę cię czuć przy sobie. Tylko wtedy terapia działa na sto procent.
Iza przytuliła się do niego z radością. Miękka tkanina jego jasnej koszuli była tak przyjemna w dotyku… i tak cudownie pachniała…
– A teraz opowiedz mi wszystko – zażądał spokojnym tonem. – Dzisiaj mamy dużo czasu na rozmowę, więc możemy rozwinąć nawet najtrudniejsze tematy. Ostatnim razem, kiedy w takim duchu gadaliśmy na końcu świata, mówiłaś podobne rzeczy… że jesteś na rozdrożu, że nie wiesz, co masz zrobić… Chodziło o Miśka. Pamiętasz?
– Pamiętam – pokiwała głową.
– Widzę, że od tamtego czasu niewiele się zmieniło?
Znów pokiwała głową, kryjąc twarz w fałdzie jego koszuli na rękawie. A zatem rozmowa w trybie terapii wkraczała w decydujące stadium, Majk od razu skierował ją na właściwe tory, jak zwykle czytając jej w myślach. Wreszcie się tego doczekała… Jednak już pierwsze jego pytanie było problematyczne. Czy od tamtej pory niewiele się zmieniło? Przecież obiektywnie zmieniło się tak wiele!
Przed oczami mignął jej błękit tęczówek Michała, uścisk jego ramion w deszczu i jego szept przy samym uchu. Kocham cię… Rozłożone na lakierowanym blacie biurka plany domu pod wierzbami w Polanach… Bąbelki uwalniające się ze szklanki wody gazowanej, kiedy siedziała przy nim w hotelu, tak samo przytulona do jego ramienia jak teraz do ramienia Majka… Było jej wtedy tak dobrze! I zarazem jakoś tak… dziwnie…
W ślad za tym obrazem pojawiła się seria kolejnych. Niepewna, zafrasowana mina Amelii, kiedy oznajmiała jej, że oboje z Robertem przyjęli zaproszenie na obiad do Krzemińskich… Skąpany w ciemnościach sufit jej pokoju na stancji, w który podczas bezsennych nocy wpatrywała się całymi godzinami ze ściśniętym sercem… Dziwny strach chwytający za gardło w chwili, gdy już ogarniało ją przedsenne odrętwienie… Nieokreślone, męczące poczucie znajdowania się w potrzasku… w pułapce…
A z drugiej strony ten dzisiejszy telefon od Michała, tak czuły i pełen tęsknoty… Słodkie wspomnienia z przeszłości, które przywoływał… Romantyczna prośba o ustanowienie nowego magicznego miejsca spotkań w Korytkowie… To przecież zmieniało i porządkowało wszystko! Tak, niby tak… tylko dlaczego ona ciągle nie umiała tego poczuć tak głęboko jak kiedyś? Dlaczego nie umiała w pełni się tym cieszyć?
– Obawiam się, że niewiele – przyznała z namysłem po chwili milczenia. – Chociaż na to też nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo pod pewnymi względami na pewno teraz jest dużo lepiej. W ogóle dzisiaj czuję się jakoś inaczej… o wiele spokojniej niż wczoraj czy w poprzednich dniach. Sama nie wiem, ciągle mam mętlik w głowie. Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć.
Ku swemu zaskoczeniu poczuła, że ogarnia ją nagłe pragnienie odroczenia rozmowy na temat Michała. Rozmowy, której przecież od kilku tygodni tak bardzo pragnęła… Jednak czy na pewno była na nią gotowa? Do tej pory wydawało jej się, że tak, ale teraz? Teraz, kiedy pod policzkiem czuła ciepło ramienia Majka, wszystko wyglądało jakoś inaczej. Jakby jej problemy wcale nie były realnymi problemami, a jedynie sztucznym wytworem jej nie do końca już chyba zdrowej psychiki. Czy nie powinna jeszcze raz sama tego przemyśleć, zanim ubierze w słowa to, czego i tak nie potrafiła zrozumieć?
– Słuchaj, a może lepiej będzie, jak najpierw porozmawiamy o tobie? – zaproponowała, podnosząc głowę. – Bo ty też mówiłeś, jak wyjeżdżałeś na urlop, że chcesz pogadać w trybie terapii i że od ostatniego razu dużo się u ciebie zmieniło. Nie chciałabym zagarniać całego pasma terapii dla siebie, nie wiadomo, kiedy znowu uda nam się znaleźć na to czas, a kiedy mówisz mi o sobie, mam wrażenie, że to rzuca światło też na moje sprawy…
– Nie, Iza – przerwał jej stanowczo Majk. – Skończmy to, co zaczęliśmy. Owszem, potem możemy porozmawiać i o mnie, bo fakt, że jest kilka rzeczy, które chciałbym z tobą poruszyć, ale to nic pilnego. Zajmiemy się tym, jeśli starczy nam czasu, ale dzisiaj priorytetem są twoje problemy. Zwłaszcza że dziś są twoje urodziny. Prosiłaś mnie explicite o terapię i tego się trzymajmy.
– Okej – zgodziła się posłusznie.
– Pytałem o Miśka. Jak teraz wygląda sytuacja?
Jego głos był spokojny i opanowany, jednak gdyby Iza mogła widzieć jego twarz, dostrzegłaby na niej wyraz skrajnego napięcia, jaki rzadko pojawiał się na niej nawet w najbardziej pogmatwanych sytuacjach zawodowych. Ona jednak przymknęła oczy, by lepiej się skupić. Od czego powinna zacząć? Może od tego, co było kwintesencją całej sytuacji? Tylko… co właściwie nią było?
– Ostatnim razem mówiłaś, że frajer chce do ciebie wrócić i stara się naprawić wasze relacje rodzinne – ciągnął kamiennie spokojnym tonem Majk. – A ty zastanawiałaś się, czy możesz mu zaufać i dać mu drugą szansę. Pytałaś mnie nawet o radę w tej sprawie.
– Tak – przyznała. – Doradziłeś mi wtedy, żebym przestała się szamotać, tylko słuchała głosu serca i swojej intuicji. To teoretycznie była najlepsza możliwa rada, taka z gatunku otwartych, tyle że potem okazało się, że z wprowadzeniem jej w życie jest dużo gorzej – westchnęła. – Bo niestety ten głos serca często uporczywie milczy, zwłaszcza wtedy, kiedy najbardziej go potrzeba. Ale mam nadzieję, że w kluczowym momencie mnie nie zawiedzie. Ciągle uczę się go słuchać, wychwytywać go wśród własnych myśli, oczyszczać z wpływu innych ludzi… Niestety nadal tego nie umiem. Chwilami wręcz boję się, że poszłam w tym za daleko. No wiesz… że za bardzo wszystko racjonalizuję, zamiast tak po prostu, spontanicznie zdać się na bieg wypadków i popłynąć z falą. Zwłaszcza teraz, kiedy już praktycznie nic nie stoi na przeszkodzie.
– Dokąd płynie ta fala? – zapytał rzeczowo.
– Do domu pod wierzbami – odparła bez zastanowienia.
Jego ramię, do którego tuliła policzek, na krótki moment zesztywniało niczym beton, jakby z całej siły spiął wszystkie mięśnie, po czym rozluźniło się.
– Kapuję – odparł cicho.
– To oczywiście tylko taki symbol, chociaż Misio naprawdę go buduje – ciągnęła w zamyśleniu. – Kupił już tę działkę w Polanach niedaleko Korytkowa… wspominałam ci o tym, prawda?
– Wspominałaś.
– No więc kupił tę ziemię i zamówił plany domu. Pokazywał mi je, działkę zresztą też. Spokojne, malownicze miejsce, wymarzone na dom, a jednocześnie idealnie skomunikowane z Korytkowem i Małowolą. Projekt budynku też bez zarzutu, sypialnia z widokiem na te stare wierzby… przepiękne drzewa, od razu mi się spodobały. To będzie wspaniała rezydencja godna prawdziwego VIP-a.
– Domyślam się – mruknął Majk.
– Misio chce, żebym pomogła mu ją urządzić. Na razie kładzie kostkę od wjazdu z drogi asfaltowej i umówiliśmy, że jak zobaczymy się w ten weekend, pomogę mu wybrać kolory. Zastanawiałam się też, czy na podłodze położyć parkiet czy raczej płytki ceramiczne, ale na to jeszcze jest czas, najpierw budynek musi powstać w stanie surowym. Zresztą to wszystko nieważne… tak jak powiedziałam, ten dom to symbol. Symbol nowego rozdania, nowego życia, nowej szansy i tak dalej – skrzywiła się lekko. – Tylko że widzisz… mnie to wcale tak do końca nie cieszy. Sama nie rozumiem dlaczego, ale jakoś tak… nie bawi mnie to.
– Nie? – zdziwił się. – Nie jara cię urządzanie domu, w którym będziesz rządzić jako żona prawdziwego VIP-a?
– Nie żartuj sobie – pokręciła głową. – O tym jeszcze nie rozmawialiśmy. Fakt, że to w pewnym sensie wisi w powietrzu, ale na razie nie ma o tym mowy.
– Kwestia czasu – zauważył spokojnie.
– No tak… pewnie tak – zgodziła się. – Ale nie o to mi chodziło, Majk. Obiektywnie wszystko układa się jak w bajce, tak jak kiedyś marzyłam. Dom pod wierzbami, wspólne plany na przyszłość, naprawa relacji między naszymi rodzinami… bo to już jest faktem, wiesz? Misio zobowiązał ojca, żeby przeprosił Melę i Roberta. Mnie zresztą też.
– I co? Stary przeprosił?
– Tak, przeprosił. Nie znoszę tego człowieka, jego żony tak samo, ale to też jest mało ważne. Tak jak mówię, obiektywnie wszystko jest super, poukładało się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wystarczyło, że Misio zrozumiał parę rzeczy. Tylko co z tego? Problem jest nie w nim, tylko we mnie.
– W tobie?
– Niestety – westchnęła. – I boję się, że nawet ty mi w tym nie pomożesz. Wprawdzie nie ma na świecie lepszego terapeuty niż ty, ale sam przyznasz, że od pewnego momentu nasze doświadczenia rozjechały się. Z początku były bardzo podobne, ale teraz już takie nie są. Twoja historia jest jasna i prosta, a moja ostatnio skomplikowała się tak, że sama się w tym gubię. Męczy mnie coś, czego nie kapuję ani w ząb, myślę nad tym i myślę, modlę się, a i tak do niczego rozsądnego nie mogę dojść. Kręcę się w kółko, a najgorsze jest to, że popadam ze skrajności w skrajność. Raz czuję się tak podle, że aż mnie serce boli, a innym razem jestem spokojna i zadowolona, prawie szczęśliwa. To mnie przerasta, Majk. Nie mogę znaleźć klucza do tej zagadki, nie rozumiem samej siebie. Jeszcze pół roku temu… no, może rok… doskonale wiedziałam, czego pragnę. Wtedy nie mogłam tego mieć, ale moje oczekiwania i marzenia były jasne, mówiłam ci o nich w trybie terapii, a ty pomagałeś mi z tym walczyć. I to zaczynało nawet przynosić efekty. A dzisiaj? Dzisiaj mam to, o czym wtedy marzyłam… mam to na wyciągnięcie ręki, wystarczy powiedzieć tak… a ja nagle się waham. I do tego mam świadomość, że zachowuję się jak jakaś idiotka, która sama nie wie, czego właściwie chce. Źle mi z tym…
Głos zadrżał jej, a gardło zdrętwiało, jakby było z drewna. Czy to dlatego, że jej słowa, chaotyczne i wypowiedziane pod wpływem chwili, niepostrzeżenie zaczynały muskać sedno sprawy? Jeśli tak, to trzeba było to ciągnąć, iść za ciosem! Ach, terapia!… Niezawodna terapia, która za każdym razem pozwalała jej pójść o krok dalej! Jak dobrze było wyrzucić to z siebie przed człowiekiem, który rozumie… Już samo to przynosiło taką ulgę!
Poczuła, że Majk mocniej obejmuje ją ramieniem na znak wsparcia. Kochany Majk! Tylko z nim mogła się tym podzielić, tylko on znał pełną historię jej zszarganego serca, tylko przy nim mogła w pełni się otworzyć! Przylgnęła do niego ufnie, wciąż nie otwierając oczu. Ten zapach… na wpół zmysłowy, gdy kojarzył jej się z Michałem, na wpół kojący, gdy przypominał jej zmarłego ojca… Delikatny, przyjemny dreszcz przebiegł jej po karku i powoli rozlał się po całym ciele, znieczulając jej nerwy jak narkotyk.
– Pytałeś, jak wygląda obecna sytuacja z Misiem – podjęła po dłuższej chwili ciszy. – Więc próbuję ci ją nakreślić i odpowiedzieć na tamte pytania, które stawiałam wtedy na końcu świata. Co prawda nie na wszystkie znam odpowiedzi, ale cały czas staram się je znaleźć. Może jak wypowiem je głośno, to poukładam sobie wszystko w głowie? Nie wiem, spróbuję… Jeśli mi pozwolisz.
– Mów – szepnął Majk.
– No to po kolei – westchnęła. – Czy Misio chce ze mną być? Tak, i to bardzo. Przynajmniej tak deklaruje. Twierdzi, że mnie kocha, i zachowuje się tak, jakby mówił prawdę. Ale czy ją mówi? Tego nie wiem. I nie przekonam się, dopóki nie pozwolę mu tego udowodnić. Głupie, nie? – dodała smętnie. – Ty też na pewno to widzisz. Kiedyś nie zastanawiałabym się ani sekundy, nie żądałabym dowodów, ufałabym mu na słowo. A dzisiaj nie potrafię. Nie mogę pojąć, jak mogłam stać się taka wyrachowana…
Majk, który siedział nieruchomo zapatrzony w przeciwległą ścianę, zerknął na profil jej twarzy wtulonej w koszulę na jego ramieniu. Jej zamknięte oczy przypominały mu dziesiątki scen z przeszłości, kiedy widział ją właśnie taką – uśpioną i niewinną jak dziecko, a jednocześnie tak kuszącą wewnętrznym kobiecym czarem, że można było stracić głowę. Jedyna taka kobieta na świecie, wyjątkowa, nie do porównania z żadną inną… Czy miał oddać ją w ręce kogoś, kto prędzej czy później podetnie jej delikatne elfowe skrzydełka? Ta myśl była nie do zniesienia!
A z drugiej strony jak miał ją zatrzymać, jeśli ona sama będzie tego chciała? Wszak ciągle kochała tamtego gnojka… młodego drania, który w niczym na nią nie zasługiwał, ale miał to szczęście, że znalazł się w jej orbicie, gdy jej wrażliwe, wierne serce budziło się do miłości. To była jego jedyna przewaga, ale przewaga niemal nie do pokonania! Chyba że… chyba że… jeśli Iza naprawdę miała taką samą księżycową duszę… Jak ona to przed chwilą powiedziała? Twoja historia jest jasna i prosta. Uśmiechnął się ze smutnym pobłażaniem. Tak, oczywiście. Jasna i prosta. Jak cholera.
– To nie jest wyrachowanie, Izula – odpowiedział spokojnie. – To jest raczej wzrost świadomości. Ogólnie dobry znak, chociaż nie przeczę, że taki proces na początku może boleć.
– Tak myślisz? – pokręciła głową bez przekonania. – No, nie wiem. Ja interpretuję to bardziej jako przegrzanie materiału, utratę spontaniczności i świeżości uczuć, jakieś takie wewnętrzne wypalenie. Kacper zawsze mówi mi, że jestem zimna ryba, i czasem sobie myślę, że chyba coś w tym jest.
– Zimna ryba? – uśmiechnął się z przekąsem. – Tak ocenia cię Kacper, który twierdzi, że zna się na kobietach?
– Obawiam się, że ma w tym sporo racji – westchnęła Iza. – On jest taki emocjonalny i spontaniczny, że chwilami aż mu zazdroszczę. Niczego nie analizuje, nie zastanawia się… Jak czegoś chce, to po prostu idzie na żywioł. A ja tak nie umiem.
– Ja też nie – zapewnił ją stoicko.
Otworzyła oczy i podniosła na niego rozbawione spojrzenie.
– Ty? No, nie powiedziałabym. Kto jak kto, ale ty nie kojarzysz mi się z zimną rybą.
– Bo zimną rybą nie jestem – zgodził się. – Ale tak samo jak ty nie umiem iść na żywioł.
– Jak to nie? – wzruszyła ramionami, z powrotem układając głowę na jego ramieniu. – Nie przesadzaj. W porównaniu ze mną jesteś dymiącym wulkanem.
– Nie w tych najważniejszych sprawach, Iza. Nie miałem na myśli doświadczenia, hmm… ogniskowego – skrzywił się. – Myślałem, że rozmawiamy o poważnych uczuciach.
– Owszem. Ale pod tym względem też… Nie znam chyba faceta, który miałby tak wrażliwe serce jak ty i umiałby kochać tak głęboko. Wiem, że nie obnosisz się z tym i że rzadko kto zna tę romantyczną stronę twojej natury, ale ja ją znam dzięki naszej terapii i jestem pewna, że gdybyś był na moim miejscu, zachowywałbyś się zupełnie inaczej. Nie pytałbyś o nic, nie analizowałbyś, tylko po prostu sięgnąłbyś po szczęście.
– Gdybym był na twoim miejscu… – powtórzył w zamyśleniu Majk. – To znaczy?
– W tym sensie, że miałbyś jej wzajemność – wyjaśniła mu. – Wtedy nie pytałbyś o nic, tylko poszedłbyś na żywioł i nie zadawałbyś zbędnych pytań.
Uśmiechnął się i powoli pokiwał głową.
– Gdybym nie miał wątpliwości co do jej uczuć, to tak. Ale problem w tym, że taki luksus nigdy nie był mi dany. Ja nawet nie wiem, co to znaczy nie mieć wątpliwości, Iza. Całe moje życie to zgadywanie, domniemywanie i bujanie się między rozpaczą i nadzieją. W pewnym sensie nawet się do tego przyzwyczaiłem.
– No tak – szepnęła, poważniejąc. – Przepraszam, trochę się zagalopowałam. Prawda, że ty też jesteś mistrzem analizy i psychologicznych dociekań. Przez chwilę o tym zapomniałam.
– Nigdy nie powiedziałem kobiecie, którą kochałem, że ją kocham – zaznaczył spokojnie Majk. – I nigdy bym tego nie zrobił, dopóki nie miałbym pewności, że ona czuje to samo. Może to jest egoizm, może wyrachowanie, może frajerska delikatność, a może coś jeszcze innego… nieważne. Koniec kropka, Iza, przestajemy gadać o mnie – zmienił nagle ton. – Wracamy do twojego Miśka.
– Okej – pokiwała posłusznie głową, zmieszana tą dyskretną reprymendą. – Tylko przez te dygresje wypadłam z rytmu i nie pamiętam już, na czym stanęliśmy.
– Na razie dowiedziałem się, że Misiek przejrzał na oczy, naprawia, co spieprzył, niesie gołąbka pokoju pomiędzy wasze zwaśnione rody i buduje dla ciebie dom, ponieważ, jak twierdzi, kocha cię i chce się z tobą ożenić.
– Tego ostatniego nie powiedział – zaznaczyła dla porządku.
– Nie musiał – wzruszył ramionami. – To wynika z jego działania. Nie udawaj, że tego nie widzisz, Iza. Victor też ci tego nie mówił aż do momentu, kiedy w końcu odważył się i dostał kosza, ale przecież to cię nie zaskoczyło, wiedziałaś z góry, co planuje.
– No tak – pokiwała głową. – Masz rację.
– Tak więc od strony Miśka sprawa jasna, nie mam więcej pytań – podjął spokojnie. – Pozostaje twój stan ducha, który, jak mówisz, jest dziwnie niekompatybilny z obiektywną sytuacją. Znam dobrze takie dysonanse, może z innego kontekstu, ale znam. I przyznaję, że to nic fajnego.
– Naprawdę znasz? – podchwyciła z zaciekawieniem. – Skąd? O ile mogę zapytać.
– Możesz – skinął głową. – Tyle że mieliśmy nie mówić o mnie.
– Tak, ale to mi pomaga – zapewniła go skwapliwie. – Zwłaszcza jak mam świadomość, że wiesz, o czym mówię, bo masz takie samo doświadczenie.
– Takie samo to nie – sprostował. – Ale doświadczenie owszem. Typ łóżkowo-ogniskowy. Rozmawialiśmy już o tym kilka razy.
– Ach, to – skrzywiła się z rozczarowaniem, podnosząc głowę i odsuwając się od niego. – Ale to przecież nie to samo. Nie wiem, jak w ogóle możesz to porównywać.
Majk puścił ją bez oporu.
– Mówiłem tylko o towarzyszącym temu stanie ducha – zaznaczył stoicko. – Sytuacja analogiczna do twojej. Obiektywnie super passa, subiektywnie bagno. Stary frajer Majk ma powodzenie, laski na niego lecą, same dzwonią, przysyłają zaproszenia… Jeśli tylko zechce, może codziennie niezobowiązująco poobracać sobie inną, wyżyć się do woli i poczuć jak ogier. Sytuacja idealna, niejeden facet by mu pozazdrościł, po prostu żyć, nie umierać. A co w środku? Katastrofa, kac i nędza. O tym mówiłem, Iza. O tym i tylko o tym.
Przed oczami Izy, jak w ultraszybkim kalejdoskopie, przemknęły piękne twarze wszystkich znanych jej z Anabelli towarzyszek zabaw Majka. Monia, Kinia, przepiękna Ania… Ania numer 3, jak zapisał sobie kontakt do niej w telefonie… kilka innych, nieznanych jej z imienia, ale znanych z twarzy… blondwłosa Kama, Becia… no i tamta – Wercia. Jednak tym razem, chyba po raz pierwszy, oczami wyobraźni zobaczyła je nie na tle sali Anabelli, ale w tym mieszkaniu, na jego super wygodnym łóżku w sypialni, w jego pościeli, a potem w łazience, przeglądające się w tym samym lustrze, przed którym ona też nieraz myła zęby. Wzdrygnęła się mimo woli.
– Rozumiem – szepnęła.
Obserwujący ją spod oka Majk uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Widzisz? Twoja czysta duszyczka też czuje ten dysonans, bo jak tylko zacząłem o tym mówić, odsunęłaś się ode mnie z obrzydzeniem.
Iza aż podskoczyła.
– Ach, nie, nieprawda! – zawołała żarliwie, na nowo przypadając do jego ramienia i przytulając do niego policzek. – Z obrzydzeniem? Przestań gadać głupoty! Tyle razy już o tym rozmawialiśmy… Po prostu… uderzyło mnie to, że skojarzyłeś to z tym, co mówiłam o moich uczuciach i Misiu. Uważam, że to nie jest to samo.
– Wiem, co mówię – odparł tym samym spokojnym tonem, znów obejmując ją ramieniem. – Znam to uczucie aż za dobrze. Kontekst inny, to prawda, ale stan psychiczny taki sam albo jeszcze gorszy. Obiektywnie sukces pełną gębą, a w środku pustka, bezsens i totalny wyrzyg. Do tego wyrzuty sumienia i kac moralny. Ty przynajmniej nie masz problemu ze spojrzeniem rano w lustro.
– A ty masz? – zapytała cicho.
– Nie, teraz już nie – zaprzeczył spokojnie. – Nie daję sobie do tego powodów. Ale nieraz miałem, praktycznie po każdej takiej akcji i jeszcze długo potem. Wbrew pozorom, o które do pewnego momentu bardzo dbałem, nie nadaję się do tego stylu życia. Nie przeczę, że taka chwilowa przyjemność potrafi działać jak narkotyk i że jak już się w to wejdzie, to niełatwo z tego zrezygnować, ale ja jednak czuję się o wiele lepiej, kiedy jestem czysty.
Iza przymknęła oczy, czując, jak ogarnia ją dziwna lekkość i zaczyna jej się kręcić w głowie. Czyżby jednak wypite wino dawało o sobie znać? Co prawda z opóźnieniem, ale… Ech, co tam! To było nawet przyjemne uczucie! Podobne do ulgi… do radości… okraszone dziwną tkliwością, której źródła nie umiała sprecyzować, lecz którą czuła teraz tak wyraźnie… Skąd to się brało? Czy tak działał na nią półwytrawny francuski burgund z górnej półki? Jeśli tak, to chyba się od niego uzależni! Będzie piła go codziennie, szklankami, całymi butelkami, aż do utraty zmysłów…
– Ty może nie widzisz w tym analogii do tego, co obecnie czujesz, ale ja ją widzę – ciągnął Majk. – Powtarzam, że chodzi mi tylko i wyłącznie o stan psychiczny. Żadne z nas nie wczuje się na sto procent w sytuację drugiego, to oczywiste, skoro mamy inne doświadczenia. Ty nigdy nie zeszmaciłaś się tak jak ja, jesteś czysta, wierna… wierna w pełnym znaczeniu tego cholernego słowa… więc skąd możesz wiedzieć, jak to jest wstać rano po tak zwanej gorącej nocy i jedyne, na co mieć ochotę, to pójść do kibla i porządnie się wyrzygać? A z kolei ja, stary wieprz i hedonista od siedmiu boleści, nigdy nie miałem takich dylematów jak ty, ale ból egzystencjalny, o którym mówiłaś, znam doskonale. Rozumiesz już? On może mieć różne źródła, ale zawsze objawia się podobnie.
– Tak, rozumiem – pokiwała głową, wciąż upojona przyjemnym uczuciem lekkości, podobnym do wirowania w tańcu. – Tylko że u ciebie łatwo zidentyfikować, skąd on się bierze, a ja męczę się głównie przez to, że nie umiem namierzyć jego źródła. I to jest ta różnica.
– W tym kontekście tak – zgodził się w zamyśleniu. – Ale przecież mówiłem ci, że przez tamto też przechodziłem, i to całkiem niedawno.
– Faktycznie, mówiłeś. Przepraszam, jestem strasznie rozkojarzona, chyba to wino jednak na mnie działa. Czyli tak jak ja goniłeś za uciekającą myślą… Powiesz mi, o co konkretnie chodziło?
– Nie.
Znieruchomiała na kilka sekund, po czym podniosła głowę i spojrzała badawczo na jego spokojny i nieprzenikniony wyraz twarzy.
– Okej… rozumiem – odparła zbita z tropu. – Przepraszam, nie chciałam być wścibska. To tak z rozpędu, bo pomyślałam, że skoro gadamy w trybie terapii…
Majk zerknął na wzniesione ku niemu oczy oraz jej zmieszaną minę i uśmiechnął się.
– Kiedyś ci powiem, elfiku – obiecał łagodnie. – Ale nie dzisiaj ani nie w najbliższym czasie, okej? Dzisiaj musisz uwierzyć mi na słowo.
Odwzajemniła mu uśmiech i pokiwała głową.
– Wierzę ci – szepnęła.
– Ale dosyć o tym, bo znowu zeszliśmy z tematu – podjął stanowczo. – Wróćmy do ciebie i do Miśka. Zaczęliśmy terapię, to przynajmniej spróbujmy zidentyfikować, na czym może polegać twój problem.
– O niczym innym nie marzę – odparła, znów powracając do poprzedniej pozycji z policzkiem przytulonym do jego ramienia.
– O ile problem faktycznie dotyczy tylko Miśka – zaznaczył. – Bo to wcale nie jest powiedziane.
– Wiem. Też nie jestem pewna, czy na sto procent chodzi tylko o Misia, ale w jakimś stopniu jego też musi dotyczyć, bo inaczej nie miałabym tych wątpliwości. Chyba że to po prostu moja psycha już szwankuje – westchnęła. – Tego też nie wykluczam, bo te wszystkie jazdy z Misiem, z jego ojcem, z Krawczykiem i tak dalej… to mi jednak mocno dało w kość. Przed wakacjami byłam nawet u kardiologa, żeby wykluczyć chorobę serca, bo tak mnie czasem nawala, że aż nie mogę oddychać. Ale teraz coraz częściej zastanawiam się, czy nie powinnam raczej zapisać się do psychiatry.
– Serce ci nawala? – zaniepokoił się Majk. – Często?
– Czasami – odparła uspokajająco. – W sumie od lat żyję ze ściśniętym sercem, więc to by mnie nawet nie dziwiło, gdyby nie ten paradoks, którego nie rozumiem. Bo widzisz. Mniej więcej od maja… no, może czerwca… zaczęło mi się coraz lepiej układać z Misiem, w międzyczasie też Krawczyk sam się wyeliminował, więc i nim nie musiałam się przejmować… Powinnam czuć się lepiej, a nie gorzej, prawda? To by było logiczne. A ja właśnie wtedy zaczęłam mieć takie nieprzyjemne, nawracające skurcze serca, jakieś dziwne kłucia… Wprawdzie wcześniej też je miewałam, ale nie aż w takim natężeniu. Do tego one pojawiały się… i nadal się pojawiają… w takich całkiem przypadkowych sytuacjach. Pomyślałam więc, że to jakaś choroba serca i poszłam do kardiologa. No wiesz, do tego, co przyjmuje u nas na Zamkowej.
– Mhm – skinął głową. – Wiem. Podobno jeden z najlepszych w Lublinie.
– Też tak słyszałam. Więc poszłam do niego, przebadał mnie gruntownie, zrobił echo serca i nic konkretnego nie znalazł. Powiedział, że to prawdopodobnie tylko przejściowa arytmia na tle nerwowym.
– I na pewno wie, co mówi – zgodził się Majk, a w jego głosie zabrzmiała nuta ulgi. – Nie ma powodu, żeby nie ufać specjaliście. A co do kłucia serca, to czemu się dziwić? W ostatnim roku dostałaś końską dawkę stresu, do tego pracujesz ponad siły… swoją drogą, to ja pierwszy powinienem dostać za to w zęby – zauważył posępnie.
Iza pokręciła głową przecząco.
– Przestań, to absurd. Akurat z pracą to nie ma nic wspólnego, tego jestem pewna. Od lat działam w takim trybie, jestem przyzwyczajona do ostrej nawalanki i lubię mieć ciągłe zajęcie. Wręcz im intensywniej pracuję, tym lepiej czuję się mentalnie. Bez pracy chyba kompletnie już bym zbzikowała.
– No, powiedzmy – zgodził się bez przekonania. – Ale i tak mam wyrzuty sumienia, nic mi nie mówiłaś o tym sercu. A wcale się nie dziwię, że nabawiłaś się nerwicy, sama podlicz sobie te ostatnie hardcory, jakim musiałaś stawić czoła. Najpierw Misiek, który miał się zaręczać z tamtą lalą… pamiętasz, jak ciężko to przeżyłaś? Bo ja pamiętam doskonale, jak płakałaś mi w koszulę, a potem w słuchawkę. Potem te wszystkie akcje z Krawczykiem, z ojcem Miśka… śmierć Szczepana… myślisz, że to zostaje bez śladu na psychice?
– No tak – przyznała cicho. – Nie zostaje, masz rację.
– Do tego ten wypadek w Korytkowie, narodziny twojej siostrzenicy… To są bardzo mocne emocje, Iza, niejeden już by na twoim miejscu dostał nie tyle nerwicy co zawału serca. To, że akurat sytuacja z Miśkiem czy z Krawczykiem trochę się unormowała, nie znaczy wcale, że masz luz na innych frontach. Sprawa Krawczyka zresztą znowu wraca. Te wizyty Eweliny czy tej jego niby byłej żony… jakieś liściki, które ci wysyła… Ty nawet nie wiesz, ile nerwów to cię kosztuje, ile energii z ciebie wysysa i jak cię wypala od środka.
– To prawda – szepnęła.
– A do tego nie zapominajmy o Victorze – ciągnął z przekonaniem Majk. – Frajer też nieźle dowalił ci psychicznie, pamiętam, jaka byłaś roztrzęsiona. Wypiłaś mi przez to całą wódkę do pieczeni.
Iza mimo woli parsknęła śmiechem.
– Nie całą! – zaprotestowała. – Ty też piłeś ze mną!
– Piłem – przyznał. – I bardzo mile to wspominam, jak zresztą każdy twój pobyt u mnie. Ale wracając do tematu Victora, to jego wyskok też ci wtedy dowalił. Frajer poszedł va banque, oberwał za to po garach, ale przy okazji dał popalić i tobie. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to cię mogło na jakiś czas mocno zrazić i negatywnie nastawić do całego rodu męskiego. W tym również do Miśka.
Iza poderwała głowę i popatrzyła na niego w natchnieniu.
– Ach… wiesz co? Ty możesz mieć rację! Nie pomyślałam o takiej reakcji krzyżowej, ale coś w tym może być. Zwłaszcza że kilka razy miałam nawet takie dziwne, męczące wizje we śnie. Ukazywały mi się po kolei twarze różnych facetów i dręczyły mnie. Victor wracał tam regularnie, tak samo zresztą jak Misio, Krawczyk i jeszcze paru innych, którzy w jakiś sposób dali mi w kość.
– Ja też? – zaciekawił się Majk.
Spojrzała na niego i z uśmiechem pokręciła głową.
– Nie, ty nie. Przynajmniej nie w takim kontekście.
– Kapuję – skrzywił się. – Damsko-męski w moim przypadku odpada, tak?
– W przypadku Krawczyka też – zauważyła wymijająco. – Nie wygłupiaj się, Majk, to nie był ten klucz. Myślę, że bardziej chodziło o negatywne emocje, które aktywowały się we śnie, a ty kojarzysz mi się wyłącznie pozytywnie. Ale skoro już o tym mówimy… o kontekście damsko-męskim, jak to ująłeś… to naprawdę możesz mieć rację z tym moim pośrednim zrażeniem się do facetów – zastanowiła się. – Zwłaszcza że oprócz Misia Victor wcale nie był w tym roku jedynym, który zalazł mi za skórę.
– O! – podniósł brwi w górę. – Widzę, że ukrywasz przed swoim terapeutą jakieś kluczowe informacje. No, mów! – rzucił żartobliwie rozkazującym tonem. – Jaki jeszcze frajer ci się oświadczył?
– Nie oświadczył mi się – wydęła wargi. – Wręcz przeciwnie.
– To znaczy? – zerknął na nią podejrzliwie.
– To znaczy, że miałam niepowtarzalną okazję wcielenia się w rolę, jakiej jeszcze nigdy nie grałam – odparła z przekąsem. – Podobną do tej, którą Krawczyk proponował Lodzi, tylko w drugą stronę. Mianowicie dostałam ofertę przespania się z żonatym facetem, oczywiście w pełnej dyskrecji, za plecami jego żony. Nie wiem tylko, czy chodziło o jednorazowy numerek, czy też miałabym szansę na stanowisko stałej kochanki. Faworyty króla! – zaśmiała się. – Tego niestety nie zdążono mi dopowiedzieć, ale podejrzewam, że mój status zależałby od tego, jak wypadłabym za pierwszym razem. Więc chyba niestety skończyłoby się na jednej odsłonie, bo z moim marnym doświadczeniem okazałabym się raczej rozczarowująca.
Majk słuchał jej w skupieniu, nie spuszczając wzroku z jej na wpół rozbawionej, na wpół ironicznej miny. Na jej ostatnią uwagę uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust.
– Co to był za kretyn? Znam go?
– Nie – pokręciła głową. – A to, że nie zdążyłam ci jeszcze tego opowiedzieć, to tylko dlatego, że to było niedawno. Jakieś cztery tygodnie temu.
– Aha, w Korytkowie – domyślił się.
– No… prawie. Ściślej w Radzyniu. Chociaż to i tak na jedno wychodzi.
Starając się podejść do tej historii ze zdrowym dystansem, opowiedziała mu o nieprzyjemnej przygodzie z Szymkiewiczem, a także o jej zakończeniu w formie listu, jaki dołączyła do butelki wina zostawionej lekarzowi w umówionej knajpce Pod Świerkami. Majk słuchał w milczeniu z miną wyrażającą na przemian niesmak i rozbawienie.
– Brawo, mały elfie, elegancko go załatwiłaś – podsumował z uznaniem. – To się nazywa rozdeptać gościa z klasą. Chociaż powiem ci, że trochę szkoda tego francuskiego wina. Nie mogłaś mu podarować jakiegoś soku w kartonie albo litra mleka?
– Nie wpadłam na to! – parsknęła śmiechem. – Poza tym w kwestii Agi i Pepusia naprawdę nam pomógł, więc francuskie wino mimo wszystko mu się należało.
– Niezły frajer – pokręcił głową Majk. – Tupetu i fantazji nie można mu odmówić, pod tym względem mógłby spokojnie stanąć w szranki z naszym milusińskim panem Sebastianem.
– Prawda – przyznała. – Całe szczęście, że nie dałam mu swojego numeru telefonu, coś mnie przed tym powstrzymało, chociaż kilka razy domagał się chociaż jednego smsa. Teraz, kiedy o tym opowiadam, sama się z tego śmieję, bo patrząc obiektywnie, to było tak żałosne i idiotyczne, że aż zabawne. Ale wtedy, kiedy to się działo, wcale nie było mi do śmiechu. Byłam wściekła, nie mówiąc o tym, jaka czułam się upokorzona.
– Wyobrażam sobie – odparł, poważniejąc. – Takie rzeczy też mogą się odbijać na psychice, zwłaszcza że twoja była już na skraju wytrzymałości. Mój biedny elfiku… i co ja ci na to poradzę? Sama widzisz, jakie to przewalone.
– Co?
– Bycie piękną kobietą, dla której tłumy facetów tracą głowę.
– Pff! – prychnęła Iza, z żalem zerkając na stojący na stole pusty kieliszek po winie. – Jasne. Nabijaj się dalej.
– Nie nabijam się – zaprzeczył z powagą. – Mówię to całkowicie serio. Fakty zresztą świadczą same za siebie.
– Aha – skrzywiła się. – Przestań, Majk. To, że jakiś popapraniec nabrał ochoty na małą przygodę ze mną, wcale mi nie pochlebia. Wręcz przeciwnie, czułam się przy nim jak towar do kupienia za marne parę groszy. Widocznie pan doktor chwilowo nie miał pod ręką nic ciekawszego… e, co tam, jego problem. Nie zazdroszczę tylko jego żonie – dodała smutno. – Serio, nie chciałabym być na jej miejscu.
– Nie doceniasz samej siebie, mały elfie – pokręcił głową Majk. – I w sumie trudno powiedzieć, czy to źle czy dobrze, ale o tym pogadamy szerzej innym razem. Teraz najważniejsze jest znalezienie jakiegoś klucza do twojego bieżącego problemu. Nawet nie rozwiązanie go, bo nie to jest celem terapii, bardziej chodzi o to, żeby wygadać się i wywalić z siebie zmory, które dręczą i gryzą od środka. Z własnego doświadczenia wiem, że dzięki temu chociaż na jakiś czas da się poczuć odrobinę lepiej.
– W takim razie, jak dla mnie, dzisiejsza terapia już jest zaliczona na plus – uśmiechnęła się Iza, znów zerkając na kieliszek po winie. – Bo już teraz czuję się o niebo lepiej niż wczoraj czy nawet dzisiaj rano. A jakbyś jeszcze odkorkował tego zapasowego burgunda… Przed chwilą tak fajnie zakręciło mi się po nim w głowie…
Majk parsknął śmiechem na widok jej figlarnej miny, po czym, sięgnąwszy po odłożony na brzeg stołu telefon, aktywował wyświetlacz i zerknął na godzinę.
– Dwudziesta trzecia czterdzieści osiem – oznajmił wesoło. – Masz szczęście, cwaniaro. Jeszcze przez dwanaście minut trwają twoje urodziny i złota rybka musi spełnić każde twoje życzenie, więc nie mogę odmówić ci burgunda. Dostaniesz swoją butelczynę, mała moczymordko. A swoją drogą to wiedziałem, że w końcu cię rozpiję – pokiwał melancholijnie głową. – Spodobało ci się po tej akcji z brandy, co?
– Nieprawda! – zaprotestowała. – Brandy nie dotknę już nigdy więcej w życiu! I w ogóle nie znoszę żadnych mocnych alkoholi. Piję tylko dobre wino.
– Aha, jasne. A moja wódka do pieczeni? – przypomniał jej z przekąsem.
– Ech! – roześmiała się. – No dobra, masz mnie! Ale to się i tak nie liczy, to była awaryjna sytuacja. Okej, niech ci będzie, errata. Piję tylko dobre wino, a po wódkę sięgam wyłącznie w skrajnych przypadkach. Tak lepiej?
– Trochę lepiej – przyznał. – Chociaż de facto powinienem zażądać definicji tego, co rozumiesz przez „skrajny przypadek”, i wpisać to do umowy. Mój kumpel prawnik przeszkolił mnie w tym już na tyle, że wiem, jak dbać o swoje interesy. No dobra, idę po burgunda… ale pod jednym warunkiem – podniósł w górę palec.
– Jakim? – zapytała z rozbawieniem Iza.
– Takim, że zanim obalisz tę flachę i ululasz się w trupa, przygotujemy się grzecznie do spania. Nie chcę potem tłuc się sąsiadom nad głową, zwłaszcza że już prawie północ, a po pionie łazienkowym każdy dźwięk niesie się jak cholera. Dlatego zaraz dam ci koszulę nocną i świeży ręcznik, przygotowałem je już dla ciebie w sypialni. I pójdziesz pierwsza pod prysznic, okej? A ja w tym czasie posprzątam stół i pościelę sobie wyro.
– Tak jest, szefie! – zgodziła się wesoło, dziarsko zrywając się z kanapy i salutując przed nim żartobliwie. – Wprawdzie chętnie pomogłabym ci pozbierać te naczynia, ale to szef tu rządzi i wydaje rozkazy, a ja jestem od tego, żeby je wykonywać!
Majk parsknął śmiechem, luźnym gestem dłoni odgarnął sobie włosy z czoła i również dźwignął się z kanapy.
– Prowokuj mnie, prowokuj, mały elfie, to w końcu się doigrasz – rzucił do niej, grożąc jej żartobliwie palcem. – Jak ja bym ci wydał rozkaz, to dopiero byś zobaczyła… No, ale już, wystarczy głupich żartów! Idziemy po ręcznik!