Anabella – Rozdział CXVIII

Anabella – Rozdział CXVIII

– Dzwonię, żeby jeszcze raz potwierdzić nasze spotkanie w niedzielę – ciepły głos Michała w słuchawce jak zawsze obudził w Izie miłe wspomnienia sprzed ponad pięciu lat. – Postaram się wrócić z Poznania najszybciej, jak się da, nie tracić czasu, bo i tak mamy go za mało. Po obiedzie i zakończeniu zjazdu od razu wsiadam w samochód i startuję, buta nie będę żałował, nawet jakbym miał zabulić parę jakichś głupich mandatów.

– Nie, Misiu – przerwała mu z niepokojem. – Żadnego buta, proszę cię. Wolę, żebyś dojechał trochę później, ale za to cało i bezpiecznie. Na drodze nie ma żartów, czasem wystarczy przekroczyć prędkość o kilka kilometrów, żeby w awaryjnej sytuacji zabrakło paru sekund do nieszczęścia… zwłaszcza na zakrętach. Nie chcę, żeby coś ci się stało, kiedy będziesz się śpieszył do mnie.

– Spokojnie, będę jechał bezpiecznie – zapewnił ją Michał. – Większa prędkość tylko na pewniaka, na prostej drodze i z dobrą widocznością. Bez zbędnego ryzyka. Ale miło, że się o mnie martwisz, kotku – dodał miękkim tonem. – Powiedz, co u ciebie?

– Nic nowego – uśmiechnęła się. – Dzisiaj mam ostatnią przeładowaną dniówkę w pracy, ale jutro od rana wolne. Walizka spakowana, więc będę mogła się wyspać, a przed trzynastą ruszam pociągiem do Korytkowa.

– Super – odparł z zadowoleniem. – Jak dobrze, że to już tylko kilka dni! Stęskniłem się za tobą jak diabli. Szkoda, że zobaczymy się na tak krótko, ale mam nadzieję, że to wystarczy, żeby się dogadać, co? Muszę odebrać mój okup! – zaśmiał się znacząco. – I tym razem nie ustąpię ani na krok, rozumiemy się? Mam już dość tego czekania.

– Okej – szepnęła, czując, że serce zaczyna jej mocniej bić.

Było późne czwartkowe popołudnie dwudziestego sierpnia. Telefon od Michała zastał ją w trakcie przygotowań do wyjścia do pracy na ostatnią nocną zmianę przed wyjazdem na chrzest Klary, a ponieważ obiecała Majkowi tego wieczoru w pełni zastąpić go w firmowych obowiązkach, zależało jej na tym, aby się nie spóźnić. Jednak czy mogło być coś ważniejszego niż rozmowa z Michałem, który akurat teraz zdecydował się zadzwonić? Nie zdziwiło jej to nawet, jako że godzinę wcześniej dzwoniła Amelia, by złożyć jej życzenia z okazji urodzin, które wypadały właśnie tego dnia. Zaskoczona Iza dopiero wtedy uświadomiła sobie, iż w natłoku spraw zapomniała o własnym święcie, o którym zresztą zazwyczaj pamiętała tylko Amelia. Tym razem jednak, kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię Michała, przez głowę przebiegła jej myśl, że może i on dzwoni do niej z życzeniami. Co prawda, zdziwiłoby ją to bardzo, albowiem Michał nie miał w zwyczaju pamiętać o takich okazjach, jednak niedawno sam pytał ją o datę urodzin, więc…

Kiedy pierwsze zdania rozmowy jasno wykazały, że telefon nie miał nic wspólnego z datą jej urodzin, Iza przeszła nad tym do porządku dziennego tak naturalnie i spokojnie, jakby ani przez chwilę nie pomyślała o takiej ewentualności. Co tam urodziny… Najważniejsze, że zadzwonił! Po raz kolejny zadzwonił sam z siebie, z dbałości o podtrzymanie kontaktu i potwierdzenie umówionego spotkania, a wszystko, co mówił, znamionowało szczere zaangażowanie i tęsknotę, o jakich jeszcze pół roku temu nawet nie mogłaby pomarzyć.

Telefon ten miał poza tym szansę stać się kojącym balsamem na jej cierpiącą duszę, od kilku dni znów przytłoczoną owym nieznośnym bólem egzystencjalnym, którego źródła wciąż nie potrafiła jednoznacznie namierzyć. Co prawda domyślała się, że w jakiś sposób ból ten musiał być związany z Michałem i z niepewnością co do ich wspólnej przyszłości, która, choć w teorii już dawno przesądzona, w praktyce składała się z milionów męczących znaków zapytania. Jednak w czym dokładnie tkwiła jego istota? Czy w tym, że wciąż nie umiała do końca wyrzucić z pamięci ran, jakie Michał zadał jej w przeszłości? W tym, że ciągle trudno jej było w pełni mu zaufać? A może w tym, że od jakiegoś czasu kompletnie przestała rozumieć samą siebie?

Tak czy inaczej w stanie ducha, w jakim dziś się znajdowała, ów telefoniczny dowód uwagi z jego strony był znakiem, że konkluzje nocnych rozważań, jakie snuła od dwóch bezsennych nocy, tłukąc się po łóżku, mimo wszystko miały sens. I że chyba niepotrzebnie bała się ostatecznego kroku w jego stronę – kroku, przed którym zaledwie kilka miesięcy wcześniej nawet by się nie zawahała, lecz uczyniłaby go z radością i niebiańskim szczęściem w duszy. Z każdym słowem Michała rosło w niej przekonanie, że tocząca się właśnie rozmowa może okazać się decydująca dla całej ich przyszłości, a wszystko zależy od tego, co jeszcze dziś jej powie. Bo jeśli między wierszami wystarczająco mocno potwierdzi swe uczucia do niej… jeśli pozwoli jej znów zaufać mu bez zastrzeżeń…

– Wiesz? – podjął poufnym tonem Michał. – Tak sobie ostatnio wspominałem tamte czasy, kiedy byliśmy w szkole i co wieczór do ciebie dzwoniłem. Leżałem sobie w wyrze z telefonem przy uchu i słuchałem, co mówisz, albo sam gadałem jak najęty. Opowiadaliśmy sobie wszystko, co nam się zdarzyło w ciągu dnia, zwierzaliśmy się sobie… pamiętasz?

Iza uśmiechnęła się ciepło na to wspomnienie.

– Pamiętam, oczywiście, że pamiętam, Misiu.

– Nie mogliśmy się doczekać wakacji, bo wtedy mieliśmy się spotkać. Tęskniłem za tobą tak samo jak teraz, aż mnie skręcało i szlag mnie trafiał, że jeszcze tyle trzeba czekać. A potem, jak już wracałem ze szkoły na chatę, myślałem tylko o tym, że zaraz cię zobaczę. Pisałaś mi, że jesteś już w Korytkowie i czekasz na mnie… kurde, jak to mi się dłużyło! Do tej pory mam takiego flesza, jak do ciebie biegłem, a potem jak się całowaliśmy na powitanie.

Iza słuchała go na nowo ogarnięta słodką magią tamtego wspomnienia. O tak, ona też pamiętała każdy szczegół tamtego cudownego wieczoru! Chrzęst żwiru pod stopami, melodyjne cykanie świerszczy… a potem ciepło ukochanych ramion i smak najdroższych ust. Przez tyle lat pielęgnowała w pamięci tę wizję, tego „flesza”, jak właśnie ujął to Michał… zresztą podobnie jak kilka innych, jak choćby obraz ukwieconej łąki pełnej owadów i zimowej drogi wiodącej na pierwszą wspólną dyskotekę w Małowoli, kiedy za szybą samochodu tańczyły białe płatki śniegu. To były wspomnienia, na których przez ostatnich parę lat zasadzał się cały sens jej życia i które wryły się w jej wierne serce chyba już na zawsze.

Jednak to, że ona o tym pamiętała, było tak oczywiste jak to, że w ogóle żyła i oddychała. Michał był wszak jedynym mężczyzną w jej życiu, ukochanym od dzieciństwa, wyłącznym władcą jej serca od najmłodszych lat. Ale że i on o tym pamiętał? Tego się nie spodziewała! Nie sądziła, że tak dokładnie zachował obraz tamtych dni, wszak ona dla niego była tylko jedną z wielu, wspomnienia z nią związane mogły nakładać się na wizje dotyczące tylu innych kobiet… A jednak! Opisywał wszystko dokładnie tak, jak było, a to znaczyło, że wbrew pozorom utkwiło mu to w pamięci. Gdzieś na jej dnie, głęboko, tak głęboko, że prawie nie do odzyskania, ale jednak… jednak! Czy potrzebowała lepszego dowodu na to, że nigdy nie była mu do końca obojętna? I że w jego podświadomości nigdy nie przestała się dla niego liczyć? Nawet jeśli on, jak się zdaje, dopiero teraz wreszcie to zrozumiał.

– Tak bym chciał wrócić do tamtych czasów, kochanie – ciągnął miękkim i jakby smutnym tonem Michał. – Gdyby tak się dało zapomnieć o tym, co było potem, wymazać to jakoś… Kurde, żebyś ty wiedziała, jak mi wstyd, że byłem taki głupi i zachowywałem się jak gnojek! Ten numer z Agnieszką to był chwyt poniżej pasa, serio, nie wiem, jak mogłem się na to nabrać, musiałem mieć we łbie trociny. A przez to straciłem ciebie…

Każde jego słowo spływało teraz na duszę Izy jak słodka kropla leczniczego miodu, w magiczny sposób i w oszałamiającym tempie zaklejając stare rany i bolesne pęknięcia. Jakże tego potrzebowała! I to właśnie dziś! Skąd Michał wiedział, że od dwóch ciężkich dni w głębi duszy pragnęła właśnie takiego impulsu? Takiego znaku, potwierdzenia, że jednak wszystko idzie w dobrą stronę, i świadomości, że znajduje się na właściwej drodze… tej drodze… dobrej i jedynej…

Przez chwilę w jej umyśle mignął ulotny obraz rozległych pól i łąk z kępą drzew na majaczącym w oddali niewielkim wzgórzu oraz prowadzącą tam piaszczystą drogą wijącą się pośród miedz. Nie, to nie to. Powinna raczej pomyśleć o łące w Korytkowie, na której brzęczały owady, gdy ukochana głowa spoczywała wsparta na jej kolanach. O tak, to było właściwe wspomnienie. Łąka pachnąca letnimi ziołami, skąpana w promieniach wschodzącego księżyca… nie, zaraz!… skąpana w promieniach popołudniowego słońca. Oczywiście, że słońca! Słońca, które odbijało się w blond włosach Michała jak w najszczerszym złocie… zdawało się igrać w nich niczym blask płonącego ogniska…

Ogniska… Aha. Majk zapewne świetnie będzie się dziś bawił na takim ognisku. Adoracja? Raczej rozpusta. Chociaż na upartego można to nazwać i adoracją… w pewnym sensie. W pewnym sensie – jasne. Jak widać, szybko zrezygnował ze swych niedawnych wzniosłych deklaracji i rozważań na temat zdradzonych ideałów. Ale czy to źle? To było przecież w pełni zrozumiałe. Przyjemność jest jak narkotyk, pozwala choć na chwilę zapomnieć o tym, co nas boli. On potem nazwie to leczeniem ran, a ona jak zawsze w pełni go zrozumie i usprawiedliwi… jako jego przyjaciółka, terapeutka…

Stop. Ach, te uciekające myśli! Ostatnio ciągle to jej się zdarza, o czym by nie zaczęła myśleć, nigdy nie potrafi skupić uwagi na jednym wątku, lecz błądzi jak po manowcach, popadając ze skojarzenia w skojarzenie. Jakież to męczące, jakie nieznośne! O czym to myślała? Aha, o dobrej drodze i tamtej niezapomnianej łące zalanej promieniami słońca… o magicznym wieczorze sprzed lat, o żwirze chrzęszczącym pod stopami i cykających w trawie świerszczach…

– I tak sobie pomyślałem, że chciałbym spotkać się z tobą w niedzielę w tym samym miejscu co wtedy – kontynuował Michał ciepłym, miękkim głosem, który przyjemnie szemrał jej w uchu. – To by było takie fajne odgrzanie wspólnych wspomnień, co, Izulka? Bo przecież mamy ich sporo. Tylko problem w tym, że to miejsce teraz już jest trochę spalone – westchnął z niezadowoleniem. – Niestety za blisko jest nasz hotel. No wiesz, asfalt, samochody, światła, pełno ludzi… to już by nie było to.

– To prawda – szepnęła.

– Więc tak sobie wykombinowałem, że powinniśmy znaleźć sobie jakieś inne miejsce i zaczarować je od zera. Co ty na to? Gdzieś na uboczu, żeby nikt nam się nie plątał, ale tak, żebyś miała blisko od siebie. Masz może jakiś pomysł?

– Hmm – uśmiechnęła się z zastanowieniem. – Daj mi pomyśleć.

Ta na swój sposób romantyczna propozycja Michała mile ją zaskoczyła, tym bardziej że jak na niego była dosyć nietypowa. Lecz czy to nie był kolejny znak, jak bardzo zmienił się na lepsze? O tak, zmienił się zdecydowanie, w ostatnich miesiącach nie tylko spoważniał i nabrał odpowiedzialności, ale również stał się bardziej wrażliwy na detale, których kiedyś zdawał się nie dostrzegać, a które dla niej od zawsze były tak niezwykle ważne. Zaczarowane miejsca, wyryte na dnie serca wspomnienia, niezatarte w pamięci obrazy szczęśliwych chwil, drobne sentymentalizmy…

Bo ja też to mam niestety. Takie głupie sentymentalizmy… I założę się nawet, że moje schizy są jeszcze bardziej chore od twoich… Znajomy głos sprzed ponad roku, nieco splątany i wskazujący na głębokie upojenie alkoholem, nałożył się na chwilę na jej własne myśli, rozpraszając uwagę. Odrzuciła czym prędzej to skojarzenie i ze wszystkich sił skupiła się na zadanym jej pytaniu. Oto miała szansę wskazać w Korytkowie miejsce, które wraz z Michałem zaczarują od nowa swą odradzającą się miłością, jak niegdyś żwirową drogę nieopodal jej domu i pełną kwiatów łąkę przyległą do pola Klimków. Obydwa tamte miejsca były już w jakiś sposób wyeksploatowane, naznaczone wspomnieniami z okresu, po którym nastąpiła seria czarnych zdarzeń, więc lepiej było już do nich nie wracać. Tym bardziej że pamiętna łąka prawdopodobnie została już komuś sprzedana i jej dalszy los był niepewny, niewykluczone na przykład, że za jakiś czas zostanie ogrodzona lub zamieniona w pole uprawne. Nie, Michał miał rację, to musiało być całkiem nowe miejsce –symbol nowego, tym razem właściwego rozdania.

Znów w pamięci mignął jej obraz rozległej przestrzeni widocznej spod rozłożystych gałęzi ogromnego dębu, cichej, pachnącej ziołami i wiatrem, zalanej bladym światłem wschodzącego księżyca… Nie, to przecież nie było Korytkowo. Musiała szukać dalej. Kolejny obraz oświetlony błyskiem pamięci przyniósł jej to, czego szukała. Ciemna droga wśród pól i dwoje idących nią zakochanych, tak ściśle przytulonych, jakby byli jednym ciałem. Zosia i Zbyszek, którym wówczas, jako niemy świadek ich krótkich i ulotnych chwil szczęścia, w głębi duszy zazdrościła tej świeżo rozkwitłej miłości. Czy ona wkrótce będzie mogła poczuć tam to samo co oni?

– Wiesz co? – podjęła po dłuższej chwili. – Tak mi przyszło na myśl… Za stodołą Kulikowej jest taka trawiasta ścieżka na łąkę pod lasem, rzadko kto tamtędy chodzi, ale ja lubię czasem sobie tam pospacerować. To bardzo niedaleko mojego domu, tyle że w drugą stronę od waszego hotelu, więc… może tam?

– Aha, okej! – ucieszył się Michał. – Kojarzę, gdzie to jest, faktycznie tam jest taka zarośnięta ścieżka na pola. Bardzo dobre miejsce na spotkanie, potem możemy przespacerować się spokojnie pod las i z powrotem, nikt nie będzie nam przeszkadzał. Noo… szacun, Izka – dodał z uznaniem. – Ty to masz łeb! Sam bym lepszej lokacji nie wymyślił!

Iza parsknęła śmiechem, na co on odpowiedział tym samym, zupełnie tak jak kiedyś, w beztroskich czasach trzeciej klasy liceum, kiedy tak właśnie żartowali sobie przez telefon, rozmawiając nieraz do późna w nocy, a ona leżała już w łóżku przy zgaszonym świetle. I teraz to wszystko wracało, wreszcie wracało, tak jak zawsze tego chciała, jak sobie wymarzyła. Nie było innej drogi.

– No to super, jesteśmy umówieni – podsumował z satysfakcją Michał. – Jak tylko dojadę, dam ci znać smsem, a ty wyjdziesz na tę ścieżkę i poczekasz na mnie chwilę, okej?

– Jasne – uśmiechnęła się.

– Git. Nie mogę się doczekać, mała, serio… Ale dobra, teraz już nie będę wisiał ci na linii, mówiłaś, że jeszcze dzisiaj idziesz do roboty, tak?

– Tak – odparła żywo, z niepokojem zerkając na godzinę. – W sumie już powinnam się zbierać, żeby się nie spóźnić, a dzisiaj mam ciężką zmianę, wszystko będzie na mojej głowie. Masz rację, muszę już powoli kończyć.

– To trzymaj się, kochanie. Do niedzieli.

– Do niedzieli, Misiu.

Po zakończeniu połączenia szybko schowała telefon i pobiegła do łazienki, by przygotować się do wyjścia do pracy, bowiem czas, jaki pozostał jej do rozpoczęcia intensywnej dniówki w Anabelli skurczył się już do zaledwie kilkudziesięciu minut.

„Jednak nie pamiętał o moich urodzinach” – myślała, szczotkując zęby. – „Ale jakie to ma znaczenie? Nawet ja sama zapomniałam, a on już taki jest, że nie przywiązuje wagi do dat, okazji… Cały Misio” – uśmiechnęła się do swego odbicia lustra. – „Przecież właśnie takiego go kocham. Nigdy nie będzie pamiętał o żadnych urodzinach, rocznicach, nie wpadnie na to, żeby złożyć mi życzenia czy przynieść kwiatka, a z drugiej strony czasem potrafi być taki romantyczny, że Tom zzieleniałby z zazdrości!” – prychnęła mimowolnym śmiechem, aż pasta do zębów prysnęła na lustro. – „Tak jak z tym nowym miejscem do zaczarowania, z którego będziemy mogli zrobić naszą nową łąkę. Więc jednak odczuwa to samo co ja… po swojemu, tak bardziej powściągliwie, po męsku, ale jednak…”

Wytarłszy plamki rozbryzganej pasty, wypłukała zęby i popatrzyła w oczy swojemu odbiciu w srebrnej tafli lustra.

„Czy to nie cudowne, Izabello?” – zwróciła się do siebie w myślach. – „Wreszcie spełniają się twoje marzenia, wreszcie możesz być szczęśliwa. Zaczarujemy sobie z Misiem nowe miejsca, wspólnie zaczarujemy cały świat i życie w końcu odzyska sens! Tak… tylko najpierw muszę porozmawiać o tym z Melą” – przypomniała sobie, a jej twarz w lustrze natychmiast spoważniała i okryła się cieniem. – „To mi jednak strasznie ciąży na sumieniu. Może to zresztą i przez to ostatnio czułam się tak podle? Ech, nieważne!” – machnęła ręką, sięgając po szczotkę do włosów. – „Jutro się tym pomartwię, teraz nie ma czasu, jeszcze spóźnię się do pracy!”

***

Kolejna godzina pracy na sali, gdzie Iza pomagała Klaudii, Lidii i Gosi w obsłudze bieżących zamówień, upływała spokojnie i bez komplikacji. Klientów nie było jeszcze zbyt wielu, choć można już było zaobserwować ich napływ z racji zbliżającej się dyskoteki zapowiedzianej standardowo na godzinę dwudziestą. Jej organizacją jak zwykle zajmował się Antek, który od czasu odejścia Karoliny stał się mrukliwy i przygnębiony, jednak, choć snuł się po lokalu jak struty, unikając wszelkich rozmów z kolegami, swoim obowiązkom nie uchybił jeszcze ani razu.

Przy barze pracowała dziś Wiktoria oraz oddelegowana tam do pomocy Iwona, z którą Iza dzień wcześniej przeprowadziła rozmowę na temat przedłużenia umowy do końca września. Mając nadzieję, że sprytna i pojętna dziewczyna zgodzi się potem zostać w Anabelli na dłużej, wytypowała ją do przyuczenia się na tym właśnie stanowisku.

Nie możemy już nigdy więcej dopuścić do takiego wakatu na barze, jaki miałam ostatnio, kiedy Kama się pochorowała, a Wika była na urlopie – tłumaczyła Majkowi. – Koniecznie musimy mieć w odwodzie jeszcze kogoś, kto w awaryjnej sytuacji poradzi sobie z obsługą. Myślałam o Lidii, ale ona jest za dobra jako kelnerka, szkoda by mi było dawać ją na bar. Więc pomyślałam o Iwonie. Co ty na to?

Ponieważ szef nie miał zastrzeżeń do tego pomysłu, Iwona rozpoczęła dziś pod okiem Wiktorii naukę umiejętności barmańskich, podczas gdy jej koleżanka Agata, w zgodnej ocenie kolegów z zespołu dużo mniej zwinna i rozgarnięta, nadal pomagała w kuchni Dorocie i pani Wiesi, którą niebawem miała zwolnić ze zmiany Eliza. Zarówno w kuchni, jak i przy barze, gdzie Iza niejednokrotnie przystawała, by porozmawiać z koleżankami, tematem przewodnim ostatniej półgodziny były ciche ploteczki na temat Lidii i jej nieśmiałego adoratora, który dziś znów przybył do lokalu, by wypić zamówioną u niej czarną kawę.

– Ale bitej śmietany z owocami już nie odważył się zamówić! – parsknęła śmiechem Klaudia, kiedy razem z Gosią i Izą zatrzymały się przy barze u Wiktorii na kolejną serię konspiracyjnej wymiany spostrzeżeń. – Chyba ogarnął, że Lidzię to wtedy wkurzyło na maksa, i woli nie ryzykować podpadziochy!

– Co nie zmienia faktu, że dzięki niemu wprowadziliśmy ten deser na stałe do menu – zauważyła wesoło Iza. – I kto wie, jak dalej będzie chciał zwracać na siebie jej uwagę, to może doczekamy się kolejnych takich kulinarnych inspiracji?

– No… jeśli chodzi o inspiracje do zmian w menu, to w tym roku chyba nie będziemy mieć z tym problemu – uśmiechnęła się Klaudia, wymieniając znaczące spojrzenia z Wiktorią. – Jak wynika z nieoficjalnych przecieków…

Urwała, zgromiona dyscyplinującym spojrzeniem barmanki, która dała jej surowy znak, żeby była cicho. Iza popatrzyła na nią zdziwiona.

– Nie rozumiem?

– E, nie, nieważne! – machnęła beztrosko ręką Klaudia. – Ale z tą bitą śmietaną masz rację, ja na przykład już zawsze będę pamiętać, że ten punkt menu to inspiracja klienta zadurzonego na zabój w Lidce!

Wszystkie cztery prychnęły śmiechem, zerkając dyskretnie w stronę stolika A3, gdzie ubrany dziś w ciemnozieloną, wojskową koszulę mężczyzna powoli dopijał zamówioną kawę, nie spuszczając wzroku z uwijającej się nieopodal przy stolikach Lidii.

– Wiecie może, jak on ma na imię? – zaciekawiła się Gosia.

– Nie – pokręciła głową Wiktoria. – Też się zastanawiałam, ale nawet nie ma za bardzo jak się dowiedzieć, bo głupio tak podpytywać wprost, jeszcze sobie pomyśli nie wiadomo co. Ale wiecie co? – zniżyła głos. – Wydaje mi się, że Lidzia już się zorientowała, że typo do niej uderza, zresztą musiałaby być ślepa, żeby tego nie zauważyć. W każdym razie dzisiaj poznałam to po jej reakcji, bo jak szła do niego przyjąć zamówienie, to miała taką minę, że lepiej nie mówić.

– Czyli jaką? – zaciekawiła się Klaudia, spoglądając z rozbawieniem na Lidię, która, chwilowo nie mając już nikogo do obsługi, poprawiała ustawienie na wolnych stolikach nowych serwetniko-świeczników zakupionych przez szefa w Beskidach.

– Mniej więcej taką – odparła Wiktoria, wykrzywiając komicznie twarz w grymasie zniesmaczenia i skrajnej niechęci, na co pozostałe koleżanki znów parsknęły śmiechem. – Można powiedzieć, że jak dla niego niezbyt dobrze rokującą.

Ponieważ obsługująca pod jej okiem bar Iwona właśnie zakończyła wydawanie alkoholu i nie mając chwilowo klientów, podeszła do Wiktorii, starsze stażem koleżanki, które nie chciały na razie wtajemniczać jej we wszystkie sekrety zespołu, jak na komendę zakończyły temat adoratora Lidii i po wymianie kilku neutralnych uwag rozproszyły się, wracając do swoich obowiązków.

„Oby tylko nie było dzisiaj jakichś bójek albo innych nieprzewidzianych sytuacji” – myślała Iza, zmierzając w stronę wyjścia z lokalu, by zapytać kontrolnie któregoś z ochroniarzy o stan tej części sali. – „Bo takie rzeczy lubią dziać się akurat wtedy, kiedy nie ma szefa. Ale co tam, ze wszystkim damy sobie radę… byleby dobrze bawił się na tym ognisku.”

Skrzywiła się na ostatnią myśl i odsunęła ją od siebie, rozglądając się za Chudym albo Tomem, z których przynajmniej jeden powinien znajdować się w tej okolicy. Dopiero po chwili zauważyła obydwu ochroniarzy pochylonych nad blatem przy konsoli, gdzie rozmawiali z grzebiącym niemrawo w komputerze Antkiem. Ku jej zaskoczeniu razem z nimi stał tam również Tym, którego w teorii nie powinno już tu być, gdyż ponad dwie godziny wcześniej zakończył swoją zmianę. Nim Iza zdążyła skręcić w tamtą stronę, by z nimi porozmawiać, jej wzrok padł na idące środkiem sali w stronę zaplecza dwie kolejne koleżanki, Olę i Zuzię, które pracowały dziś na popołudniowej zmianie i podobnie jak Tymek od kilku godzin miały już wolne.

„O co chodzi?” – pomyślała zdezorientowana. – „Przecież dziewczyny skończyły po południu, Tymek tak samo… Czy jest coś, o czym nie wiem?”

Kiedy podeszła do konsoli Antka, rozmawiający z nim ochroniarze jak na komendę podnieśli głowy i cofnęli się, witając ją z uśmiechem.

– Wszystko gra – zapewnił ją Chudy, zanim zdążyła o cokolwiek zapytać. – Nie bij, Iza, już wracamy na posterunek, musieliśmy tylko ustalić parę rzeczy z Antkiem. No wiesz, mamy różne swoje porachunki, a za chwilę disco, więc wszystko trzeba dopiąć przed.

Iza zerknęła ze współczuciem na milczącego smętnie, odwróconego do nich bokiem Antka i przez głowę przebiegła jej myśl, jak bardzo musiał się męczyć, w tak podłym stanie ducha będąc co chwila zmuszanym do jakiejś rozmowy.

„Biedak” – przebiegło jej przez głowę. – „Nie dość, że musi ogarnąć dyskotekę, co zawsze robił z Karolą, to jeszcze oni mu jakimiś porachunkami gitarę zawracają.”

– Jasne – pokiwała głową, mierząc podejrzliwym spojrzeniem Tymka. – Nie wnikam w wasze wewnętrzne umowy, ale chociaż jeden z was powinien być na sali i pilnować porządku, a nie sterczycie całą bandą przy konsoli. Zwłaszcza że niektórzy to chyba są tu z nadgorliwości, co?

– Ha, widzicie? To o mnie! – roześmiał się Tymek. – A, skubana! Dobrze mówiłeś, Chudy, spostrzegawcza z niej bestia!

– No a co! – prychnął z triumfalną miną Chudy. – Nie ostrzegałem was, że z Izą nie ma żartów? Zna na pamięć wszystkie nasze grafiki i nic jej nie umknie!

– Pewnie że nie – uśmiechnęła się nie bez satysfakcji Iza, rozbawiona, choć w duchu też mile połechtana tymi uwagami. – Ale spokojnie, Tymuś, pracoholizmu nie zwalczamy, jeśli chcesz dzisiaj popracować ponad normę, to ode mnie masz zielone światło.

Ochroniarze roześmiali się, łącznie z milczącym dotąd Tomem, przy czym czujnej uwadze Izy nie umknął fakt, że ten ostatni, choć w ostatnich dniach wykazywał o wiele lepszy humor niż wcześniej, dziś wydawał się mocno spięty, jakby czegoś się obawiał. Odruchowo powiodła wzrokiem po stolikach, spodziewając się zobaczyć przy którymś z nich dwie obserwujące go koleżanki Darii, jednak nie dostrzegła nigdzie ani ich, ani ogólnie nic podejrzanego.

– Ja to jeszcze nic! – zaśmiał się tymczasem Tymek. – Moja norma nie jest tak przeładowana jak u Toma, co nie, Tom? – szturchnął go żartobliwie łokciem. – No, stary, nie pękaj! Masz minę, jakbyś pająka zobaczył! Luz! Dobrze będzie!

– Ja to załatwię inaczej – zapewnił go wesoło Chudy, szturchając Toma z drugiej strony. – No już, zbieraj się, Tom! Mamy jeszcze parę minut, skoczymy piorunem do składziku na strzemiennego i jakoś pójdzie! Trzeba tylko trochę rozbuchać odwagę, nie?

Iza, która przysłuchiwała się tej wesołej wymianie zdań, niewiele z niej rozumiejąc, machnęła na to ręką i przykazawszy Tomowi powrót na stanowisko, gdyż przez drzwi wejściowe wlewały się już tłumy gości, sama udała się w stronę baru z zamiarem wspomożenia koleżanek w obsłudze klientów. Najpierw jednak miała zamiar zajrzeć na zaplecze, by upewnić się, czy w kuchni wszystko działało prawidłowo, a ponadto zapytać Olę i Zuzię, dlaczego wróciły do pracy, choć to nie była ich zmiana. Ta kwestia szczególnie ją intrygowała, ale też odrobinę niepokoiła jako osobę odpowiedzialną za sprawowanie tego wieczoru pełnej kontroli nad klubem.

Jednak nim zdążyła dojść do połowy sali, zatrzymała ją Klaudia, meldując dla porządku, że zamieniły się z Gosią na obsługiwane sektory, a kiedy znalazła się wreszcie w okolicy baru, tam z kolei zaczepiła ją Wiktoria, pytając o jakiś drobiazg dotyczący dostawy alkoholu. Odpowiadając jej, Iza kątem oka zauważyła zmierzającą na zaplecze kolejną osobę, której dziś nie powinno być o tej porze w pracy, mianowicie Alicję, która przemknęła pośpiesznie obok baru, nie witając się z koleżankami.

„Tego już za wiele” – pomyślała stanowczo. – „O co tu, u diabła, chodzi?”

– Pomogłabyś mi parę minut na barze? – poprosiła ją przymilnie Wiktoria. – Potrzeba mi kogoś doświadczonego na ekspres, bo już rąk nam z Iwoną brakuje. Zaraz zacznie się dyskoteka, to wszyscy polecą tańczyć i będzie spokojniej, ale na razie zobacz, co się dzieje. Masakra jakaś.

Iza, która właśnie miała zamiar udać się za Alicją na zaplecze i zażądać od koleżanek wyjaśnień odnośnie do ich nieprzewidzianej obecności w Anabelli, zawahała się, zerkając na gęstniejący tłum przy barze, który w istocie należało na bieżąco rozładować. Wobec tego priorytetu i jasno wyrażonej prośby barmanki, rozwiązanie tamtej zagadki musiała odłożyć na później.

– Jasne, Wika – odparła, wsuwając się za bar, by zająć miejsce przy pracującym na pełnych obrotach ekspresie do kawy. – Już się robi.

Ledwie zdążyła przyjąć od klientów i zrealizować dwa zamówienia na kawę, z głośników gruchnęła muzyka rozpoczynająca dyskotekę. Spowodowało to znajomy efekt, na który czekały wszystkie zmęczone obsługą klientów kelnerki i barmanki – większość gości poderwała się jak na komendę i tłumnie runęła na odsłonięty, przygotowany do tańca parkiet, na którym migały już włączone przez Tyma światełka dyskotekowe. Jednak największa atrakcja czekała amatorów dyskoteki po zakończeniu pierwszego utworu, kiedy to niespodziewanie na parkiet wyszedł Chudy i zapowiedział rzadko praktykowany w Anabelli wieczór dedykacji muzycznych.

– Impreza potrwa do północy! – wołał do mikrofonu. – Muzykę z dedykacją można zamawiać przy konsoli, liczy się kolejność zgłoszeń! Uwaga! Pierwszy kawałek to dedykacja od nas, zespołu Anabelli, dla wszystkich naszych klientów obecnych dziś w klubie! Zapraszam was do rock’n’rolla!

Słowom tym odpowiedział przeciągły, radosny wrzask i gromkie brawa gości, a następujący po nich skoczny rock’n’rollowy utwór porwał na parkiet tak ogromne tłumy, że tancerze ledwo mieścili się na parkiecie. Skutkiem tego pozostała część sali wraz z okolicami baru praktycznie opustoszała, a po chwili boczne i górne światła przygasły, pozostawiając jedynie świecące w ciemności lampki w beskidzkich świeczniko-serwetnikach poustawianych na stolikach. Iza, która dzięki odpływowi klientów mogła przerwać pracę przy ekspresie, uśmiechnęła się, mierząc usatysfakcjonowanym spojrzeniem ten niespodziewany dla niej samej efekt iluminacyjny.

– Świetny trik z tymi światełkami – zauważyła z uznaniem, zwracając się do Wiktorii wśród rytmicznego huku basów. – Nawet nie pomyślałam, że to może zagrać tak nastrojowo, jak wyłączy się główne oświetlenie.

– To pomysł szefa – uśmiechnęła się barmanka.

– Szefa?

– Aha. Już w poniedziałek, jak ustawiałyśmy te serwetniki na stolikach, mówił, że można by z nich zrobić takie klimatyczne lampki na czas dyskoteki. I dzisiaj kazał nam to przećwiczyć. Pewnie nie zauważyłaś, ale Klaudia i Lidka już od piętnastu minut biegały po całej sali, żeby wszystkie pozapalać, zanim Tymek zgasi światła. No i fajnie wyszło, co?

– Mega – przyznała Iza. – Fakt, nic nie zauważyłam, bo walczyłam z tym ekspresem, rzeczywiście trzeba go wymienić, coraz bardziej podcieka wodą i gubi temperaturę. Ale te światełka są genialne, serio. Tylko czy to nie trochę dziwne, że szef kazał przetestować je właśnie dzisiaj? – dodała z niedowierzaniem. – Akurat jak go nie ma i nie może zobaczyć efektu?

Wiktoria rozłożyła tylko ręce w geście bezradności.

– Poza tym nie miałam pojęcia, że dzisiaj ma być wieczór dedykacji muzycznych – ciągnęła z zastanowieniem i skrywanym niezadowoleniem Iza. – W ogóle mam wrażenie, że dzisiaj jestem wyjątkowo niedoinformowana. Wprawdzie widziałam, jak chłopaki coś kombinowali u Antka przy konsoli, ale nic mi nie powiedzieli, łobuzy. Łukasz ściemniał na całego, a teraz, jak widzę, to właśnie on przejął cały show – dodała z rozbawieniem. – I trzeba przyznać, że świetnie mu to idzie! No, no… Chudy nam się wyrabia!

– Co nie? – zaśmiała się Wiktoria. – Rasowy wodzirej! A tak na serio to nie miał innego wyjścia, bo kto miał się tym zająć? Antek jest teraz nie do życia, więc szef nie chciał go implikować w żadne występy z mikrofonem, ma tylko puszczać muzę. No to ogarnianie dedykacji przypadło w udziale Chudemu. Spoko, nic mu nie będzie, jakoś wytrzyma do północy.

– To też był pomysł szefa? – zapytała Iza.

– No a czyj? – uśmiechnęła się Wiktoria. – Pewnie że szefa. Myślisz, że Chudy sam by się zgłosił do takiej roboty?

Iza zagryzła wargi, coraz bardziej poirytowana tą serią działań, które z jakiegoś niewiadomego powodu rozegrały się za jej plecami, mimo że to ona była dzisiaj odpowiedzialna za prawidłowe funkcjonowanie Anabelli. Co prawda nie musiała o wszystkim wiedzieć, a domaganie się, by koledzy z zespołu spowiadali jej się ze stu procent zadań, jakie powierzył im szef, byłoby rodzajem niebezpiecznej megalomanii, jednak akurat dziś, kiedy to ona miała nadzorować lokal pod jego nieobecność, byłoby to co najmniej wskazane.

„Aż tak się podjarał tym swoim, tfu!, ogniskiem, że zapomniał mi o tym powiedzieć?” – pomyślała, czując na dnie serca nieprzyjemne ukłucie znajomej igiełki. – „No okej, w sumie nic się nie stało. Wszystko działa jak w zegarku, ludzie super się bawią, parkiet aż pęka w szwach… A zresztą mniejsza o to. Byle wytrzymać do drugiej, a jutro jadę do Meli i Klarci… do Misia… Nie, spokój, o tym pomyślę, jak wyjdę z pracy, teraz nie mogę się rozpraszać. Zaraz, co ja miałam zrobić?” – zastanowiła się. – „A właśnie! Porozmawiać z Olą i z Zuzią, zapytać, po co tu przyszły poza swoją zmianą! I z Alą…”

– Wika, chyba nie jestem ci już potrzebna? – upewniła się, odkładając na bok ściereczkę, którą podczas obsługi klientów wycierała podciekającą wodę z ekspresu do kawy. – Jak klientela wróci, to jeszcze wam pomogę, ale teraz muszę coś załatwić na zapleczu.

– Nie, poczekaj! – zatrzymała ją skwapliwie Wiktoria, wskazując w stronę przepełnionego parkietu. – Dosłownie pół minutki… o, patrz, rock’n’roll już się kończy!

Iza popatrzyła na nią jak na wariatkę.

– I co z tego?

– To, że…

– Iza, mogę cię prosić na chwilę? – odezwał się tuż obok głos Toma, który, ku wyraźnej uldze Wiktorii, stanął nagle przed nimi, jakby wyrósł spod ziemi. – O tam, do Antka i Chudego. Okej? Mamy do ciebie sprawę.

– Jasne, Tomek – odparła z niepokojem Iza, natychmiast wychodząc zza baru i ruszając z nim w stronę parkietu. – O co chodzi? Jakiś problem?

– Nieee – pokręcił głową ochroniarz. – Tak tylko… Chudy zaraz wszystko ci powie.

Bynajmniej nie uspokojona tym zapewnieniem Iza podążyła wraz z nim w kierunku konsoli, odruchowo przyśpieszając kroku. Połączenie niepokoju i narastającego od pół godziny zdezorientowania powodowało, że jedyną rzeczą, jakiej w tej chwili pragnęła, było dowiedzieć się wreszcie, co się tutaj dzieje. Ponieważ jednak z racji głośno grającej muzyki w pobliżu parkietu nie dało się rozmawiać, musiała uzbroić się w cierpliwość, szła zatem w milczeniu za Tomem, który, doprowadziwszy ją na skraj parkietu, nagle zatrzymał się jak wryty. W tym samym momencie muzyka skończyła się, a tańczące tłumy również przystanęły, czekając na kolejny utwór.

– No co ty, Tomek, zwariowałeś? – ofuknęła swojego towarzysza Iza, która z rozpędu omal na niego nie wpadła. – Nie zatrzymuj się tak bez ostrzeżenia!

– No bo to już tutaj… – odparł skonfundowany Tom.

– Co tutaj?

– No… tutaj – powtórzył niepewnie, rzucając błagalne spojrzenie w stronę konsoli.

Jakby w odpowiedzi na tej właśnie części parkietu zapaliło się światło i na środek wyszedł Chudy, który szybko wyszukał wzrokiem kolegę i nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Jednocześnie, ku zaskoczeniu Izy, tuż obok nich pojawiły się również koleżanki z ekipy Anabelli, zarówno te pracujące na sali czy w kuchni, jak i dziewczyny, które przyszły poza godzinami swojej zmiany.

– A teraz, zanim przejdziemy do dedykacji zamówionych przez naszych gości, jeszcze jedna ode mnie i reszty zespołu naszego klubu! – zaanonsował do mikrofonu Chudy, wskazując nagle prosto na Izę, na którą Tymek jednocześnie skierował strumień światła. – Dla naszej koleżanki Izabelli z okazji urodzin, które dzisiaj obchodzi! Wszystkiego najlepszego od nas wszystkich, Iza!

Na te słowa ekipa Anabelli zareagowała gromką owacją, do której spontanicznie dołączyli znajdujący się na parkiecie goście, a stojące najbliżej jubilatki Klaudia i Ola uściskały ją serdecznie. Oszołomiona Iza, która teraz w kilku krótkich przebłyskach świadomości zrozumiała wreszcie, czemu miały służyć wszystkie uprzednio zaobserwowane dziwne manewry kolegów, roześmiała się, ogarnięta ulgą i wzruszeniem. A zatem nic złego się nie działo! I to dlatego nikt jej nic nie mówił! Chodziło o jej urodziny, o których koledzy widocznie skądś się dowiedzieli, i postanowili zrobić jej taką miłą niespodziankę! Co prawda nie lubiła w tak spektakularny sposób stawać w centrum uwagi, jednak ta chwilowa niedogodność nie mogła umniejszyć w jej oczach wartości tego niespodziewanego gestu.

– Wariaci – pokręciła głową, odwzajemniając uścisk roześmianej Klaudii. – Dziękuję…

– Dziękuj szefowi! To wszystko jego pomysł!

Iza spojrzała na nią po raz kolejny przyjemnie zaskoczona. A zatem to była sprawka Majka! Pamiętał! Jako jedyny oprócz Amelii pamiętał o jej urodzinach i choć sam był dzisiaj nieobecny, zadbał o to, by pozostali członkowie ekipy hucznie je uhonorowali. To natychmiast wyjaśniło jej zagadkę, skąd koledzy wiedzieli o tej dacie, skoro ona sama nigdy im o niej nie mówiła.

To jednak jeszcze nie był koniec.

– I uwaga! – dodał Chudy, dając znak Tomowi, który pokiwał na to głową z miną skazańca tuż przed egzekucją. – Teraz specjalnie dla Izy utwór jej ulubionego francuskiego wykonawcy! Zapraszamy do tańca!

Ledwie przebrzmiały jego słowa, z głośników huknęły dźwięki znane Izie od lat. Joe Dassin, A toi… Gardło ścisnęło jej się wzruszeniem, tym większym, że wiedziała, kto wybierał ten utwór. Jednak nim zdążyła wyjść z oszołomienia, nagle pofrunęła w górę, uniesiona nad podłogą w muskularnych ramionach Toma, który wśród śmiechu koleżanek i kolegów w ten zabawny, charakterystyczny dla siebie sposób porwał ją do tańca. Choć zaskoczona dziewczyna w pierwszej chwili z przestrachu zachłysnęła się powietrzem, już w następnym momencie roześmiała się, w lot domyślając się, że ów taniec był owym niewdzięcznym zadaniem, jakie Tom dostał na dzisiejszy wieczór i którego wizja tak psuła mu humor. Chcąc podziękować mu za to poświęcenie, a jednocześnie wyrazić uznanie dla odwagi, jaką to musiało go kosztować, objęła go ramionami za szyję i ze śmiechem ucałowała w policzek.

Jednocześnie światła nad parkietem znów przygasły, a zachęceni przez Chudego goście wrócili do tańca ku zadowoleniu zarówno Toma, jak i Izy, którzy dzięki temu mogli teraz wtopić się w tłum. Co prawda przestępujący w skupieniu z nogi na nogę ochroniarz wciąż budził tym lawiny śmiechu obserwujących ich koleżanek, jednak jego męka szybko dobiegła końca, bowiem po niespełna minucie tego niedźwiedziego tańca na środku parkietu zatrzymał ich Tym, któremu Tom natychmiast z ulgą przekazał swoją tancerkę i czym prędzej czmychnął pod ścianę sali.

– Ach! – zaśmiała się zaskoczona tym manewrem Iza.

– Odbijany! – oznajmił jej wesoło Tymek, pociągając ją w zwariowanym piruecie w głąb parkietu. – Teraz kolej na mnie!

Iza, która teraz stanęła już na własnych nogach, chętnie podążyła za nim. Co prawda jego ruchy nie świadczyły o jakichś szczególnie wysoko rozwiniętych umiejętnościach tanecznych, a z rytmem płynącego z głośników utworu nie miały za wiele wspólnego, jednak na taką okazję były w zupełności wystarczające, tym bardziej że Tym, w przeciwieństwie do Toma, nie wykazywał w tańcu ani cienia stresu, lecz podobnie jak ona świetnie się przy tym bawił.

– Skorzystam z okazji i póki mam czas, złożę ci życzenia! – zawołał jej do ucha, przekrzykując muzykę przy kolejnym zakręcie na brzegu parkietu. – Zdrówka i wszystkiego najlepszego, Iza!

– Dzięki, Tymciu! – odparła wesoło, zarzucając mu ramiona na szyję, aby go uściskać. – Jesteście wspaniali! Ależ mi zrobiliście niespodziankę!

– To był rozkaz szefa! – zaznaczył Tym. – Ale jak dla mnie wykonywanie takich rozkazów to sama przyjemność!

Mówiąc to, obrócił ją wokół siebie tak szybko, że zakręciło jej się w głowie i musiała na chwilę przymknąć oczy, przez co, wytrącona z równowagi, otarła się o tańczących obok ludzi i na moment straciła kontakt Tymkiem. W odruchu paniki wyciągnęła ręce, by odnaleźć go na oślep i przytrzymać się go, jednak jej dłonie trafiły w próżnię. Na szczęście już w kolejnej sekundzie, nim zdążyła do końca stracić równowagę, z powrotem wylądowała w męskich ramionach, które jednak tym razem objęły ją jakoś inaczej – w dziwnie znajomy sposób. Sam taniec też natychmiast się zmienił, stał się nagle profesjonalny i perfekcyjnie dostosowany do rytmu muzyki. Wiedziona bardziej instynktem niż myślą Iza odruchowo wtuliła się w te ramiona zaskoczona skojarzeniem, które samo jej się narzuciło, choć dziś przecież było niemożliwe… a jednak! Ten zapach miękkiej, bawełnianej koszuli, w którą z rozpędu na chwilę zanurzyła twarz, rozpoznałaby na końcu świata!

– Majk? – wyszeptała zdumiona, podnosząc oczy na swojego nowego partnera.

Ten, choć na tle głośno grającej muzyki nie mógł usłyszeć tego szeptu, ani w ciemnościach odczytać go z ruchu jej warg, dostrzegł zaskoczenie na jej twarzy i zaśmiał się z satysfakcją, jakby właśnie takiej reakcji się spodziewał. Nie powiedział jednak nic, a tylko mocniej ogarnął ją ramionami, prowadząc z wprawą po przepełnionym parkiecie w rytm powoli kończącego się już utworu.

Oszołomiona tą kolejną niespodzianką Iza poddała się w zupełności jego gestom i decyzjom, którym, w przeciwieństwie do tanecznych kroków Toma czy Tyma, mogła w pełni zaufać. Nie miała zresztą innego wyjścia, gdyż jej własna wola w tym momencie uległa całkowitemu unicestwieniu. Odurzona natłokiem wrażeń i urwanych myśli, z których żadnej nie zdołała uchwycić nawet w połowie, porwana muzyką, cudownym tańcem i ulubionym zapachem wody kolońskiej, który wciąż czuła w nozdrzach, na kilkadziesiąt sekund kompletnie straciła poczucie rzeczywistości. Co się z nią działo? Czuła się, jakby nagle znalazła się w jakimś innym wymiarze czasu i przestrzeni… Czy to wciąż była ona, Iza? Czy nadal znajdowała się na parkiecie Anabelli, dokąd zaledwie przed chwilą przyprowadził ją Tom? Czy mężczyzna, który właśnie przejął ją od Tymka, to na pewno był Majk? A może to była tylko jej wyobraźnia? Majk miał przecież dzisiaj jechać na ognisko, nie powinno go tu być… lecz przecież podobnie nie powinno być i Tymka… i Oli, i Zuzi, i Alicji…

Ech, nieważne… nieważne! Nic się nie liczyło, dopóki trwała muzyka i taniec… ten szalony taniec, który, zacząwszy się od zabawnego przytupywania Toma, nagle przemienił się w jedne z najpiękniejszych chwil w jej życiu! O tak, już teraz wiedziała, że nigdy go nie zapomni! Nie zapomni aż po kres swych dni, bowiem dotąd tylko kilka razy w życiu czuła się tak jak teraz. Taka lekka, uniesiona pod obłoki, jakby jej ciało na tych parę chwil straciło materialny wymiar, a stało się czystą duszą… niematerialnym obłokiem tańczącym w promieniu księżyca…

Nagle poczuła, że znów niespodziewanie przechodzi do innych rąk, a czyjeś twarde, silne ramiona unoszą ją w górę jak piórko.

– Teraz ja! – usłyszała rozbawiony głos Chudego.

Nie pytając jej o zdanie, podniósł ją z parkietu podobnie jak wcześniej Tom, lecz nie w pozycji pionowej, a poziomej, niczym małe dziecko kołysane w ramionach do snu. Iza nawet nie próbowała protestować, całkowicie ubezwłasnowolniona, z odrętwiałymi zmysłami i wszechogarniającym uczuciem przyjemnej słabości. Nie zauważyła zatem, że na tle ostatnich dźwięków kończącego się utworu, na znak szefa, który teraz osobiście przejął dowodzenie, wszyscy koledzy i koleżanki z ekipy Anabelli pośpiesznie opuścili parkiet i podążyli przez salę w stronę zaplecza.

– Chodź, Zuzka, nie gap się! – rzuciła dyscyplinującym tonem Klaudia, pociągając ze sobą Zuzię, która zupełnie nie zauważyła tego zbiorowego, zorganizowanego odwrotu, lecz wciąż stała na brzegu parkietu i jak zaczarowana wpatrywała się w Izę unoszoną bezwolnie wśród tłumów w ramionach Chudego. – Szybko, bo już się kończy!

Zuzia ocknęła się i pośpiesznie ruszyła za koleżanką, rzucając jeszcze ukradkiem spojrzenie w tył, gdzie muzyka właśnie ucichła, a tańczący ludzie zatrzymali się. Chudy jednak nie puścił zdezorientowanej Izy, lecz wciąż trzymając ją w tej samej pozycji, przedarł się z nią przez tłum i wielkimi krokami swoich długich nóg podążył z nią za kolegami na zaplecze. Ponieważ za nimi rozległ się monotonny głos Antka, który, przejąwszy na chwilę przypisaną dziś koledze rolę, zapraszał gości do zgłaszania muzycznych dedykacji, na sali zapanowała wrzawa i zamieszanie, dzięki czemu nikt z klientów nie zauważył nagłego zniknięcia praktycznie całej obsługi lokalu.

Tymczasem Chudy przeniósł odzyskującą już stopniowo zmysły Izę przez korytarz zaplecza i wszedłszy z nią do pokoju kelnerek, lekkim gestem postawił ją na ziemi. Natychmiast rozległa się przeciągła owacja zebranego tam już zespołu i huk kilku otwieranych szampanów, a następnie gromkie Sto lat, które wszyscy, na czele z roześmianym od ucha do ucha szefem, odśpiewali na jej cześć. W międzyczasie Eliza, Klaudia i Alicja rozlały szampana do kieliszków i rozdały zebranym.

– Zdrowia, pomyślności i spełnienia marzeń, Izabello! – zawołał wesoło szef, ubrany dziś w elegancką bawełnianą koszulę w kolorze ecru, wychodząc na środek i wznosząc uroczystym gestem swój kieliszek. – W imieniu nas wszystkich, z okazji twoich dzisiejszych urodzin i w dowód uznania i wdzięczności za twoją ofiarną pracę na rzecz firmy, tym oto szampanem wznoszę toast na twoją cześć! Jednocześnie, tak jak wam zapowiedziałem i o czym niektórzy z was już wiedzą – tu spojrzał znacząco na Klaudię i Wiktorię – chcę skorzystać z tej okazji i ogłosić wprowadzenie do menu i do ogólnego programu naszego klubu nowego punktu, którego inspiratorką jest Iza i który, jak się spodziewam, pozwoli nam wyróżnić się w pewien sposób na rynku lubelskich knajp. Chodzi o comiesięczny Dzień Francuski w Anabelli. Już dawno…

Przerwał mu śmiech i owacja kolegów stojących wokół z kieliszkami w rękach.

– No jasne! Można się było domyśleć! – wołały dziewczyny. – Francuskie menu i dyskoteka z francuską muzyką! Jak na urodzinach szefa! Ja już dawno mówiłam, że trzeba to zrobić na stałe! Pani Wiesiu, odgrzebujemy przepis na tę pieczoną śmietanę!

Na nowo oszołomiona, szczerze wzruszona Iza, kręciła tylko głową, wciąż zmuszona lekko opierać się o ramię Chudego, gdyż mięśnie w nogach z wrażenia aż jej drżały. Dzień Francuski… uznanie dla niej, życzenia… tak, to było niezwykle miłe… ale przecież wcale nie najważniejsze! Najbardziej spektakularnym efektem urządzonej dla niej uroczystości było to, że w ciągu zaledwie kilkunastu minut, jakie minęły od początku zaskakującej akcji na parkiecie, zniknął gdzieś ów męczący ścisk serca, który towarzyszył jej od wielu dni. Dziś wprawdzie ustąpił na chwilę w trakcie telefonicznej rozmowie z Michałem, lecz potem wrócił ze zdwojoną mocą. A teraz znowu zniknął bez śladu! Zniknął w trakcie tego szalonego, krótkiego tańca z kolegami, pozostawiając jej duszę lekką niczym motyl… niczym tańczący elf… Czy ta chwila spokoju i normalnie bijącego serca to nie był najpiękniejszy urodzinowy prezent, jaki mogła dziś dostać?

– Już dawno podjąłem tę decyzję – mówił dalej Majk. – Ale ponieważ teraz jest sezon urlopowy, a większość naszych gości to studenteria, uznałem, że zaczniemy jesienią, we wrześniu albo nawet w październiku. Do tego czasu przygotujemy się kulinarnie, pomyślimy o okazjonalnych dekoracjach na salę, zrobimy porządną akcję reklamową i wystartujemy, jak w pełni ruszy rok akademicki. Iza zajmie się organizacją i koncepcją całości – uśmiechnął się do słuchającej w milczeniu dziewczyny. – Oficjalnie przekazuję jej dziś w tej sprawie pałeczkę, a wszystkich zobowiązuję do pomocy jej w realizacji planu. Pamiętamy wszyscy motto, prawda? Kto się nie rozwija, ten stoi w miejscu, a w biznesie najważniejszy jest pomysł. Spróbujemy więc zainwestować w ten pomysł i zobaczymy, jak sprawdzi się w praktyce… ściślej mówiąc, na ile się sprzeda. Bo co do samej logistyki, skoro powierzam ją Izie, nie mam wątpliwości, że wszystko będzie działać jak w zegarku. A teraz koniec gadania! – ogłosił, wznosząc wyżej swój kieliszek. – Kochani, pijemy do dna za zdrowie Izabelli!

Po czym sam uroczyście wychylił swojego szampana, a inni ze śmiechem poszli w jego ślady, by następnie rzucić się do składania Izie indywidualnych życzeń, podczas gdy Zuzia, Iwona i Agata rozsypywały nad ich głowami garście wirujących w całym pomieszczeniu srebrno-złotych confetti.

– Ale byłaś zaskoczona! – śmiała się Ola, kiedy Iza ściskała ją po przyjęciu życzeń. – I dobrze, tak właśnie miało być! Nie zawiodłaś naszych oczekiwań!

– Chociaż strasznie ciężko było cię upilnować, żebyś nie zajrzała na zaplecze! – dodała wesoło Wiktoria, całując Izę w oba policzki. – Co ja się nastresowałam! Już sama nie wiedziałam, co wymyślić, żeby cię zatrzymać! No, kochana, wszystkiego najlepszego… Słyszałam, że kończysz dwadzieścia trzy? Trzy lata mniej niż ja, a jaka z ciebie mistrzyni, po szefie najlepsza w zespole! Jesteś naszym prawdziwym skarbem… zdrówka i szczęścia, Iza!

– Dziękuję, Wika… dziękuję – szeptała ze wzruszeniem Iza. – Ależ z was wariaci…

– Ale była beka! – zaśmiała się Klaudia. – Ten taniec w wykonaniu chłopaków położył mnie na łopatki! Już dawno się tak nie ubawiłam!

– Zwłaszcza Tomek jak dawał! – zauważyła z uznaniem Gosia, klepiąc zawstydzonego Toma po wielkim ramieniu. – No, chłopie, piątka z plusem! Widzisz, a tak się bałeś! Szefie, Tom powinien za to dostać jakąś dodatkową premię!

– Dostanie, wszyscy dostaną – zapewnił ją Majk, który stał teraz z boku i z rozbawieniem obserwował reakcje Izy. – Ale teraz nie ma czasu! Szybko składajcie jej te życzenia i śmigacie z powrotem na stanowiska. Tylko Zuzka i Agata zostają tu posprzątać. Chudy, ty już? To leć zmienić Antka, niech też zajrzy tu na chwilę!

– Tak jest, szefie!

W ciągu zaledwie kilku kolejnych minut ultraszybka impreza urodzinowa Izy została zakończona, a większość zespołu wróciła niepostrzeżenie na swoje stanowiska. Wkrótce z sali dobiegła muzyka, co znaczyło, że Chudy rozpoczął serię dedykacji zamawianych przez gości lokalu, zwalniając chwilowo z posterunku Antka, który z markotną miną przybył na zaplecze, by złożyć Izie spóźnione życzenia.

– Dzięki, Antoś – odpowiedziała, ściskając kolegę, który na jej cześć zmusił się, by naszkicować na wargach blady uśmiech. – Jesteś kochany… Ja też, bez okazji, życzę ci, żeby wszystko ci się ułożyło – dodała znacząco. – I pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz na mnie liczyć.

Antek pokiwał głową ze smętnym półuśmiechem i schylił się, by ucałować ją w policzek, po czym skręcił w stronę drzwi, by wrócić do swoich obowiązków. Kiedy wychodził na korytarz, stojący w wejściu Majk rzucił do niego półgłosem kilka słów i na znak wsparcia poklepał go po ramieniu.

– No dobra, wszystko nagrane – stwierdził z zadowoleniem, obserwując Zuzię i Agatę, które zgodnie z poleceniem zmiatały podłogę z rozrzuconych confetti. – Świetnie, dziewczyny, jak sprzątniecie ten bajzel, obie jesteście wolne. Wika, ty zgodnie z umową – spojrzał znacząco na Wiktorię, która wraz z Alicją i Klaudią ustawiała na dwóch tacach kieliszki po wypitym szampanie. – Kama staje na bar, a ty ogarniasz resztę. Chudy i Antek ci pomogą.

– Tak jest, szefie.

– A my idziemy – dodał, zwracając się do Izy, która właśnie dołączyła do koleżanek, by pomóc im zebrać kieliszki. – Zostaw to, one się tym zajmą, to dzisiaj ich działka.

Posłusznie odłożyła na tacę dwa kieliszki, które trzymała w rękach, i nie pytając o nic, poszła za nim przez korytarz zaplecza w stronę gabinetu. Nadal lekko oszołomiona, niezdolna, by zebrać myśli, w głębi duszy napawała się wciąż trwającym przyjemnym wrażeniem lekkości, które zdawało się wynikać z połączenia poczucia spokoju i uskrzydlającej radości. Tak dawno już tego nie czuła, tak bardzo jej tego brakowało…

– Widziałem, że zostawiłaś tu swoje rzeczy – powiedział Majk, kiedy minęli kuchnię i doszli do drzwi gabinetu. – No, wchodź, elfiku… czekaj, zapalimy na chwilę światło. Hmm? – dodał wesoło, zerkając na na nią spod oka. – Jak ci się podobała nasza zbiorowa urodzinowa dedykacja dla szefowej?

– To było… nie do opisania – pokręciła głową. – Tak mnie zaskoczyliście! I w dodatku to była cała seria, z jednego zaskoczenia w drugie. Wybacz, że tak milczę i nic nie mówię, po prostu tak mnie zatkało, że do tej pory nie mogę się pozbierać i ochłonąć.

– Fakt! – zaśmiał się Majk, sięgając na biurko po odłożone tam kluczyki od opla. – Wyglądasz, jakbyś nadal była w szoku.

– Bo jestem. To było zbyt gwałtowne przejście z trybu zwykłej pracy do trybu szalonej imprezy, a ten taniec… i to, co potem było na zapleczu… co to był za pomysł, Majk! Dziękuję ci, bo wiem, że to ty zorganizowałeś. Ale jednak to było za dużo jak na mnie – dodała ze zmieszaniem. – Nie jestem przyzwyczajona do takiego szalonego fetowania zwykłych urodzin, aż mi głupio było… Potraktowaliście mnie dzisiaj jak królową.

– I o to właśnie chodziło – uśmiechnął się, podrzucając w dłoni kluczyki od auta. – A teraz zabieraj swoje rzeczy i jedziemy.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Jak to… jedziemy? Dokąd?

– Dalej świętować twoje urodziny.

– Ale przecież już świętowaliśmy… Nie wygłupiaj się, Majk. Muszę wracać do pracy, mam dzisiaj zmianę do drugiej.

– Nic z tego – pokręcił głową. – Dzisiaj już nie będzie żadnej pracy, ani godziny dłużej. Bierz ten swój sweterek i torebkę i jedziemy.

Mówiąc to, schylił się po jej rzeczy odłożone na krzesło i podał jej do rąk. Iza wzięła je od niego odruchowo, jednak w geście tym widać było lekki opór.

– Nie martw się o swoją zmianę i kontrolę w firmie, zadbałem o to – zapewnił ją łagodnie. – Wika i Chudy zajmą się wszystkim za nas, jutro się z nimi rozliczę. A ty nie będziesz pracować w urodziny, na to się nie zgadzam. No już, jedziemy.

– Ale… dokąd? – zaprotestowała, wciąż nie ruszając się z miejsca.

– A jak myślisz? – uśmiechnął się.

Uśmiech ten sprawił, że na dnie serca znów zakłuła ją drobniutka igiełka, która od paru dni aktywowała się za każdym razem, gdy pomyślała to słowo – słowo, które teraz, choć wcale tego nie chciała, musiała wypowiedzieć. Musiała, bo jeśli jego zamiarem było to, co właśnie przyszło jej do głowy…

– Na ognisko? – zapytała cicho.

Majk, który właśnie nonszalanckim gestem przejeżdżał sobie dłonią po włosach, znieruchomiał na chwilę w tej pozycji, po czym bezwładnie opuścił rękę wzdłuż ciała.

– Na ognisko? – powtórzył zaskoczony.

– No… na tamto. Bo rozumiem, że to właśnie tam się wybierasz – odparła zmieszana jego reakcją. – To było przecież umówione od kilku dni.

– Nic takiego nie mówiłem – odparł powoli.

– No jak to? Specjalnie prosiłeś mnie o zastępstwo w firmie na cały wieczór, żeby tam pojechać. Przecież rozmawialiśmy o tym tego samego wieczoru, kiedy wróciłeś z gór, a ja przekazywałam ci list od tej pani.

– W żadnym wypadku – zaprzeczył stanowczo. – To jest jakaś dziwna, tendencyjna interpretacja moich słów, Iza. Owszem, prosiłem cię, żebyś zarezerwowała dla mnie dzisiejszy wieczór, i właśnie usiłuję to wyegzekwować, ale ani razu nie powiedziałem, że wybieram się na tamto ognisko. Ani mi to w głowie.

Iza patrzyła na niego zdziwiona i jednocześnie skonfundowana nieporozumieniem, które ewidentnie zaszło w tej sprawie, a które od kilku dni przyjmowała za pewnik i oczywistość. Majk w istocie nie powiedział wprost, że jedzie na ognisko, nie prosił ją nawet explicite o zastępstwo w firmie, a jedynie nie zaprzeczał, kiedy ona sama o tym mówiła. A zatem to była tylko jej interpretacja? Interpretacja, która w ostatnich dniach kosztowała ją niepotrzebnie tyle nieprzyjemnie gorzkich myśli…

– Zresztą dzwoniłem wczoraj do Asi w tej sprawie – ciągnął spokojnym tonem. – Skoro już dostałem takie ładne imienne zaproszenie, to wypadało się odezwać i lojalnie uprzedzić, że mnie nie będzie, prawda? Widzę, że nadal masz o mnie bardzo ciekawe mniemanie – uśmiechnął się z pobłażaniem. – Naprawdę myślałaś, że wrobię cię w ciężką zmianę w robocie po to, żeby samemu pojechać na jakąś śmieszną orgietkę? I to jeszcze centralnie w twoje urodziny? Może dupek ze mnie i frajer, ale aż tak na łeb nie upadłem.

Iza odwróciła wzrok, teraz już szczerze zawstydzona i zła na siebie, że w ogóle podjęła ten temat. Niepotrzebnie wyszła przed szereg, tylko zepsuła tym atmosferę. Bo niby na jakiej zasadzie Majk miał się przed nią tłumaczyć? Czy nie wystarczał sam fakt, że był dzisiaj w Anabelli? Był, nigdzie nie pojechał… zorganizował dla niej taką niespodziewaną urodzinową fetę… i tak cudownie z nią zatańczył! Na samo wspomnienie tego krótkiego tańca znów zrobiło jej się lekko na sercu, znów przepełniła je fala radości, która zmyła jak tsunami wszystkie smutki i złe myśli. Ach, po co w ogóle była ta dyskusja? Zamiast okazać mu wdzięczność, tym głupim oporem sprawiała mu tylko niezasłużoną przykrość!

Niesiona gorącym pragnieniem naprawienia swojego błędu, wyciągnęła rękę i pojednawczym gestem położyła mu na przedramieniu.

– Przepraszam, Michasiu – powiedziała ze skruchą. – Faktycznie źle cię zrozumiałam, a do tego ciągle jestem nieźle zakręcona, już sama nie wiem, co mówię. Nie gniewaj się… i przede wszystkim niczego mi nie tłumacz. To co, jedziemy? – dodała przymilnym tonem, podnosząc na niego oczy. – Obiecuję, że już nie będę zadawać żadnych głupich pytań.

Majk uśmiechnął się leciutko, z nieprzeniknioną miną wpatrując się w te oczy. Choć pytanie Izy na temat ogniska zaskoczyło go, paradoksalnie wcale nie sprawiło mu przykrości. Pokręciwszy głową, spokojnym gestem wskazał jej drzwi na znak, by poszła przed nim, po czym, zgasiwszy światło w gabinecie, poprowadził ją korytarzem zaplecza w stronę kuchni i znajdującego się tam tylnego wyjścia na podwórze kamienicy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *