Anabella – Rozdział CXLI

Anabella – Rozdział CXLI

„Cudownie!” – pomyślała z zachwytem Iza, poprawiając ostatnią fałdę nowych zasłon w kolorze piaskowego beżu, które właśnie skończyła wieszać w salonie na Bernardyńskiej. – „O to właśnie chodziło!”

Przesunąwszy ostrożnie na swoje miejsce stół, który wraz z ustawionym na nim krzesłem posłużył jej za podwyższenie do wieszania na wysokim oknie zasłon i firanek, otarła pot z czoła i raz jeszcze rozejrzała się po w pełni już urządzonym pomieszczeniu. Wszystko było na miejscu, łącznie z leżącym przed nowiutką kanapą niewielkim dywanikiem w identycznym kolorze jak zasłony oraz z wiszącym nad nią bluszczem, dla którego kratkę z miejscem na doniczkę zamontował Izie elektryk wezwany do ostatnich poprawek związanych z oświetleniem przedpokoju. Stojąca w kącie, odrestaurowana w kolorze jasnego dębu wielka szafa pana Szczepana nie była już pusta, Iza zdążyła bowiem przynieść z Narutowicza i umieścić w niej część ubrań, głównie zimowych, które nie były jej na razie potrzebne, jednak miejsca, które tam zostało, wystarczyłoby jeszcze na cztery razy tyle rzeczy.

„Można by też powoli przenieść książki” – stwierdziła, spoglądając na przeszkloną biblioteczkę ustawioną w kącie obok lśniącego nowością lakierowanego biurka, na które wprawdzie wydała więcej pieniędzy, niż to miała w planie, ale którego estetyka i wygoda urzekła ją na tyle, że nie mogła się oprzeć zakupowi. – „I przy okazji komputer, bo po co mi teraz laptop na stancji? Na razie i tak go nie używam, dopiero jak zaczną się zajęcia.”

Zajęcia na uczelni miały zacząć się za półtora tygodnia i do tego czasu Iza planowała pełną przeprowadzkę na Bernardyńską, gdzie właściwie już wszystko było gotowe, łącznie z podstawowym wyposażeniem kuchni. Dziś, korzystając z wolnego sobotniego poranka, udało jej się powiesić w oknach firany i zasłony, które, ku jej wielkiej satysfakcji, nadały mieszkaniu ciepła i przytulnego, domowego charakteru. Oczywiście nadal brakowało kilku drobiazgów, na przykład zaplanowanych zdjęć pana Szczepana i Hani oraz jej rodziców, na które nad łóżkiem wciąż czekało wolne miejsce, to jednak nie było pilne i mogło jeszcze trochę poczekać. Tym bardziej że zdjęcie rodziców z salonu w Korytkowie musiałaby jeszcze oddać do skopiowania w Radzyniu, a nie chciała zawracać tym głowy Amelii, która, jak się domyślała, nie miała pewnie ani minuty wolnego czasu.

Zainspirowana myślą o siostrze, z którą nie kontaktowała się już ponad dwa tygodnie, zrobiła sobie kawę w nowiutkim ekspresie i usiadła przy stole z telefonem, by do niej zadzwonić. Nim jednak zdążyła wybrać jej numer, aparat niespodziewanie uaktywnił się, wyświetlając nazwę przychodzącego połączenia, której wolałaby nie oglądać – Misio. Niestety wiedziała, że tym razem musi odebrać.

Po pamiętnym czwartkowym smsie Michał nie odzywał się już do niej, jednak w poniedziałek miał przyjechać do Lublina na egzaminy połączone z umówionym spotkaniem, więc zapewne chciał ustalić jego czas i miejsce. Nie mogła przed tym uciekać. Choć od czułego pożegnania na Zamkowej w jej nastawieniu względem niego tak wiele się zmieniło, spotkanie ze względów formalnych było konieczne i powinno się odbyć. Dla własnego dobra musiała jak najszybciej wyjaśnić niezręczną sytuację, w którą sama się wpędziła, i raz na zawsze uwolnić się od niego.

Nie znaczyło to jednak, że było jej z tym lekko. Im bardziej zbliżała się konfrontacja, tym silniej odczuwała wyrzuty sumienia z powodu swego niekonsekwentnego zachowania, Michał bowiem był, jaki był, jednak nikt nie zasługiwał na to, by igrać sobie z nim w takich sprawach. Tymczasem przez jej niezdecydowanie i tamte nieszczęsne pocałunki, do których w ogóle nie powinna była dopuścić, sytuacja skomplikowała się aż do absurdu. Jak teraz miała mu powiedzieć, że już go nie kocha, skoro kilka dni wcześniej z takim zaangażowaniem i tak namiętnie odwzajemniała mu czułości? Mimo wszystko to będzie strasznie głupio wyglądało, kiedy nagle tak radykalnie zmieni front, zwłaszcza po tym, jak zachowywała się przez całe lato – tak jakby stroiła sobie z niego żarty i perfidnie go zwodziła. A powiedzieć, że Michał tego nie lubił, to jakby nie powiedzieć nic… Tak czy owak wyjdzie na totalną idiotkę, która sama nie wie, czego chce.

Myśli te jedna po drugiej przemknęły jej przez głowę, kiedy przez kilka długich sekund z ciężkim sercem wpatrywała się w rozświetlony ekran. Dopiero po ich upływie, nabrawszy kilka razy mocniej powietrza w płuca, z determinacją odebrała połączenie i podniosła aparat do ucha.

– Słucham?

– Hej, kochanie – odezwał się po drugiej stronie linii ciepły acz niepewny głos Michała. – Masz teraz chwilę czasu?

– Tak, ale tylko chwilę – zaznaczyła chłodno, może nawet chłodniej, niż by chciała. – Zaraz będę wybierać się do pracy.

– Do pracy – mruknął. – Jasne… Dobra, słuchaj, Iza, bez jaj – dodał poważnie. – Tu już nie ma miejsca na zabawy w kotka i myszkę. Musimy pogadać. I to tak na serio. Wiesz, co mam na myśli, prawda? – w jego głosie zabrzmiało napięcie.

– No… nie do końca – odparła z zastanowieniem. – Ale że musimy pogadać, to fakt, i wolałabym, żebyśmy to zrobili osobiście. Rozumiem, że pojutrze będziesz w Lublinie?

– Będę – potwierdził stanowczo. – Planuję wyjechać w miarę rano, więc koło jedenastej, maksymalnie dwunastej powinienem być na miejscu.

– Gdzie się spotkamy? – zapytała rzeczowo.

– Mam już rezerwację w hotelu. Pamiętasz, taki był plan. Hotel Europa, zaraz obok ciebie. To może tam, co? Będziesz miała blisko.

– Hmm – zawahała się, znów uderzona wspomnieniem pierwszego spotkania z Victorem, który wówczas zatrzymał się dokładnie w tym samym hotelu. – No w sumie… wszystko mi jedno. Tam jest jakiś hol, gdzie można usiąść? Jakaś restauracja?

– No… podejrzewam, że coś jest – odpowiedział zbity z tropu. – Ale myślałem, że pójdziemy do mnie do pokoju. Tam będzie…

– Wykluczone – przerwała mu chłodno. – Spotkajmy się przed wejściem i wtedy zdecydujemy co dalej. O której?

Na linii na kilka sekund zapadła niezręczna cisza.

– Iza, proszę cię – odezwał się w końcu Michał, a w jego przygaszonym głosie zabrzmiała zniecierpliwiona nutka. – Ty nic nie rozumiesz…

– Pytam, o której – przerwała mu stanowczo w obawie, by nie zaczął poruszać jakichś niewygodnych tematów, o których wolałaby nie rozmawiać przez telefon. – Trzynasta?

– Trzynasta – zgodził się.

– Okej. W takim razie poniedziałek o trzynastej przed hotelem Europa.

– Będę na bank. Ale słuchaj – dodał z determinacją, czując po jej tonie, że zamierza zakończyć rozmowę. – Ja nie mogę tak się rozłączyć, najpierw muszę wiedzieć. Powiedz mi tylko to jedno. Gadałaś z tym pieprzonym gnojem Zbyszkiem, tak?

Iza wyprostowała się na krześle, by nabrać głębiej powietrza w płuca, bowiem takiego pytania się nie spodziewała. Jednak nie mogła nie pamiętać, że padło w ich rozmowach już nie pierwszy raz. O co mu chodziło?

– Ze Zbyszkiem? – powtórzyła podejrzliwie. – Nie rozumiem… Co ty masz z tym Zbyszkiem, że ciągle tak o niego dopytujesz? Gadałam z nim, owszem, ale to było już prawie trzy tygodnie temu, pierwszego września. Zresztą chyba mówiłam ci o tym.

– Pierwszego września? – powtórzył zdezorientowany Michał. – No tak, mówiłaś. I potem już nie miałaś z nim kontaktu?

W jego głosie zabrzmiało niedowierzanie i niepokój.

– Nie – pokręciła głową, mrużąc podejrzliwie oczy. – A powinnam mieć?

– Uch! – westchnął ciężko. – Ja pierdzielę, jak ja nienawidzę takich numerów! Czyli to nie to. No okej, sorry, pomyłka – dodał jakby jeszcze bardziej przygnębiony. – W takim razie ja już trzymam gębę na kłódkę i nie wyskakuję przed orkiestrę. Sama mi to powiedz.

– Ale co?

– No to, co masz do powiedzenia – odparł z rezygnacją. – Bo chyba coś masz, nie?

Iza zadrżała. Czy naprawdę o takich rzeczach musieli rozmawiać przez telefon? Jednak w następnej sekundzie dotarło do niej, że Michał przecież nie mógł wiedzieć, co miała mu do przekazania, i że musiało mu chodzić o coś zupełnie innego. Tylko o co? I jaki to mogło mieć związek ze Zbyszkiem?

– Od paru dni znowu mnie spławiasz i nie odbierasz telefonów – ciągnął nerwowo Michał. – A teraz gadasz ze mną takim tonem, jakbym ci, kurde, pół rodziny zabił. No to nie powiesz chyba, że nic do mnie nie masz, skoro tak się zachowujesz?

Iza westchnęła ciężko.

– Mam, owszem – odparła z wahaniem. – Ale to nie jest rozmowa na telefon, Misiu. Pogadamy o tym w poniedziałek, dobrze?

– Pogadamy w poniedziałek, zgadza się – potwierdził ponuro. – Tylko że ja muszę już teraz wiedzieć, o czym będziemy gadać. To naprawdę nie są żarty, ja traktuję sprawę bardzo poważnie. Zależy mi, żeby wyjaśnić to i uporządkować, serio mam już dość tej zabawy w ciuciubabkę. Proszę cię, Iza – dodał z naciskiem.

– To ja cię proszę, Misiu – odparła zmęczonym tonem. – Odłóżmy to do poniedziałku. Nie wypada mi o takich sprawach rozmawiać przez telefon.

– O takich sprawach, czyli o czym? – podchwycił szybko.

– O nas – szepnęła.

Na linii znów zapanowało milczenie.

– Właśnie tego się bałem – powiedział w końcu cichym, przytłumionym głosem Michał. – Tylko że jeśli to nie Zbychu… No dobra, okej, nie chcesz nic powiedzieć, to nie. Może i masz rację, przez telefon jest do dupy, pogadamy o tym pojutrze twarzą w twarz. Tylko chcę, żebyś wiedziała, cokolwiek masz mi do zarzucenia, że ja się w sprawie tego całego Krawczyka nie nabrałem. Fakt, że byłaś blisko, ale nie udało ci się.

– Słucham? – zdumiała się znowu Iza.

– Wiesz dobrze, o czym mówię – mruknął Michał. – O tym też pogadamy sobie w poniedziałek. A może to właśnie o to ci chodzi? – zastanowił się, jakby olśniony. – No? Mów, nie ściemniaj. O to?

Iza pokręciła głową, zastanawiając się, jak zakończyć tę absurdalną rozmowę.

– Proszę cię, Misiu… Poniedziałek, trzynasta, hotel Europa, okej? A teraz muszę już kończyć. Mam do wykonania jeszcze jeden ważny telefon, właśnie chciałam się tym zająć, kiedy zadzwoniłeś. O wszystkim porozmawiamy pojutrze.

– Pfff! – odetchnął z irytacją Michał. – Dobra, okej. Do poniedziałku. Tylko…

– Trzymaj się, cześć – przerwała mu szybko i zakończyła połączenie.

„To nie będzie łatwe” – pomyślała, drżącą z podenerwowania ręką sięgając po kubek z kawą. – „Ale przynajmniej on już się domyśla, od razu weszliśmy na właściwy ton…”

Przerwał jej sygnał przychodzącego smsa. Skrzywiła się i z niechęcią zerknęła na pulpit powiadomień, pewna, że to jakieś dopowiedzenie od Michała. Ku jej uldze i radości wiadomość przyszła z numeru zapisanego w kontaktach jako Magdalena.

Iza, jestem już w pociągu i jadę do siebie. Spędziłam w Lublinie cudowną dobę, zwiedziłam trochę starych miejsc, to było niezwykłe. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za rozmowę i życzliwość. Bądźmy w kontakcie i pamiętaj o mnie. Ściskam, Madi.

Pokiwała głową z uśmiechem.

Cieszę się, że pobyt Ci się udał. Ja też Ci dziękuję i będę pamiętać, odezwę się, jak tylko będę miała jakieś nowe wieści. Pozdrawiam Cię najserdeczniej, Iza.

„No tak, Krawczyk” – pomyślała, wchodząc w edycję kontaktu, by zamiast imienia Magdalena wpisać tam zdrobnienie Madi. – „Widzę się z nim już za tydzień i dwa dni. Ależ ten czas leci! A Majk już drugą dobę na antybiotyku… Ciekawe, jak dzisiaj się czuje.”

Westchnęła, odkładając telefon na stół i pociągając kolejnego łyka stygnącej kawy. Od czwartkowego wieczoru nie widziała Majka, który, dopóki istniało teoretyczne ryzyko zarażenia się od niego, wszystkim kategorycznie zabronił odwiedzania się w domu, a na wczorajszego krótkiego smsa z pytaniem o zdrowie, otrzymała od niego tylko zdawkową odpowiedź Jest ok. Nie pisała do niego, ani nie dzwoniła, nie chcąc mu się narzucać, gdyż na pewno ciągle był bardzo słaby, a bolące gardło utrudniało rozmowy przez telefon. Jednak tak bardzo pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej!

– Odezwij się, promyczku – szepnęła pół żartem do wygaszonego telefonu. – No, proszę, napisz mi coś… Halo, halo, tu stacja elfów! Odbiór!

I nagle aż podskoczyła, ekran bowiem rozświetlił się i pojawiło się na nim powiadomienie o nowym smsie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom – wiadomość naprawdę nadeszła z numeru Majka! Jakby czytał w jej myślach! Otworzyła ją z bijącym sercem.

Jak się czujesz, elfiku? Nie zaraziłaś się ode mnie tym cholerstwem?

Uśmiechnęła się i pokręciła głową, wpisując odpowiedź. Ani trochę, jestem zdrowa jak ryba. A Ty jak się czujesz?

Odpisał natychmiast. Dzisiaj już dużo lepiej. Antybiotyk działa, chociaż gardło dalej mam w rozsypce. W firmie wszystko gra?

Iza nie przestawała się uśmiechać. Jakąż radość sprawiała jej ta prosta wymiana zwyczajnych wiadomości! No i te dobre wieści! Czuł się lepiej, choroba zaczynała się cofać… niedługo znów będzie mogła regularnie go widywać!

Tak, szefie, radzimy sobie bez problemu. Sprawozdanie otrzymasz po powrocie, teraz skup się na leczeniu. Potrzebujesz może czegoś? W każdej chwili możesz zamówić u pani Wiesi coś pysznego, a ja Ci podrzucę.

Domyślała się, że odmówi, ale jednak chciała spróbować.

Nie, dzięki. Na razie próbuję przejeść te wszystkie zapasy, które podrzuciły mi przez Pabla jego mama i teściowa. One chyba myślą, że jestem wielorybem.

Iza roześmiała się w głos i zastanowiwszy się chwilę, z figlarnym błyskiem w oku odpisała. Wieloryb to przynajmniej nie jest zimna ryba. W każdym razie gdybyś czegoś potrzebował, daj znać.

Tym razem odpowiedź zajęła mu dobrych kilka minut, ale w końcu nadeszła. Teoria zimnych ryb do przedyskutowania może kiedyś, w bardziej sprzyjających okolicznościach. O ile takie nadejdą. Dziękuję, Izulka, na razie radzę sobie i niczego nie potrzebuję.

„Teoria zimnych ryb” – pomyślała z uśmiechem, wspominając ich przekomarzankę z urodzinowego wieczoru z burgundem. – „Ja też mam swoją własną. Taką, że zimna ryba w towarzystwie odpowiedniego wieloryba sama z siebie rozgrzewa się tak, że aż zaczyna się gotować! Ech, szefie, gdybyś ty wiedział…”

Odłożyła telefon i sięgnęła po kubek. Wtedy przyszedł jeszcze jeden sms, tym razem od Kamili. Iza, o której będziesz w pracy? Jakieś dwie dziewczyny chcą się u nas zatrudnić, zostawiły aplikacje, kazałam im przyjść dzisiaj na 16.00 na rozmowę. Dasz radę? Kama.

„Nowe ręce do pracy” – ucieszyła się Iza, odpisując twierdząco. – „Akurat od października, to się idealnie przyda. Gdyby tak jeszcze jakąś dodatkową kucharkę złowić… no i ze dwóch ochroniarzy, bo jeśli Majk podpisze umowę z Sajkowskim, w obecnym składzie za nic się nie ogarniemy. Muszę dzisiaj koniecznie odnowić ogłoszenie.”

***

– Wyślesz mi jej nowe zdjęcia? – poprosiła Iza, wysłuchawszy relacji Amelii na temat najnowszych postępów w rozwoju małej Klary. – Dwa miesiące skończone, to chyba już niedługo zacznie świadomie się uśmiechać, prawda?

– Oj, tak, czekamy na to z wielką niecierpliwością – przyznała Amelia. – Patrzy na nas już tak rezolutnie, że myślę, że to tylko kwestia dni. A wszystkie nowe zdjęcia są w tym samym albumie, do którego link udostępniłam ci ostatnio. Jak trzeba, to wyślę ci go jeszcze raz.

– Ach, okej… Nie, nie trzeba, Melu, odnajdę go sobie i pooglądam. Bardzo ci dziękuję. To powiedz teraz, jak wam idzie budowa. Udało się skończyć dach?

– Udało się – potwierdziła z satysfakcją. – I to zdążyli skończyć w ostatnim momencie, zanim ten deszcz się rozpadał, bo nie wiem, jak tam u was, ale u nas lało prawie tydzień. Dach jest cały, Robik montuje teraz z hydraulikami instalację wodno-kanalizacyjną, a do połowy października mamy mieć wstawione wszystkie okna. Zamówiliśmy je hurtem tydzień temu i… wiesz co? – zniżyła nagle głos. – Muszę ci coś powiedzieć.

– No?

– Nie wiem, może ja jestem przewrażliwiona, albo mam jakieś luki w pamięci i w dokumentach, które zbieram, ale mam wrażenie, że to się znowu stało – oznajmiła jej konspiracyjnym tonem.

– Co, Melu? – zaniepokoiła się Iza.

– Coś z pieniędzmi – wyjaśniła jej. – A konkretnie z naszym kredytem na budowę hali.

– To znaczy?

– No bo słuchaj. Braliśmy ostatnio w Radzyniu te okna, spora kasa, płacone z kredytu na budowę, na razie zaliczka, faktura pro forma, więc robiłam w tym porządki na bieżąco. Dokumenty elegancko skatalogowane, na koncie wszystko się zgadza, ale przy okazji zerknęłam sobie na saldo kredytu i do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Ono nie ma żadnego związku z rzeczywistością, Iza.

– Nie rozumiem – pokręciła głową. – W jakim sensie nie ma związku? Że nie odzwierciedla waszych wpłat? Może system jeszcze tego nie zaktualizował?

– Nie, w sensie, że jest za niskie.

– Za niskie? – zdziwiła się. – Jak to?

– No tak. Przecież głupia nie jestem, kredyt jest świeży, wiem, ile rat zapłaciliśmy, dopiero cztery, kapitał do spłaty powinien być niewiele mniejszy niż kwota kredytu, a tymczasem zmniejszył się o prawie piętnaście tysięcy ponad normę.

– Niemożliwe – szepnęła z niepokojem.

– Ja też nie mogę w to uwierzyć, bo to przecież nie ma żadnego sensu. Bank prędzej zedrze z kredytobiorcy ostatnią koszulę, niż pomniejszy mu należność, nie? Pomijam już nawet odsetki, ale saldo kapitału?

– Bez sensu – przyznała Iza.

– Niestety nie mam dostępu online do historii bieżących operacji na koncie kredytu, ale niedługo powinien przyjść wyciąg. No i będę musiała porządnie go przeanalizować – westchnęła. – Odkryłam to przedwczoraj i aż mi się gorąco zrobiło.

– A Robert wie?

– Jeszcze nie. Na razie nie chcę mu zawracać tym głowy, ma tyle roboty i nerwów z tymi hydraulikami, że nie mam serca dowalać mu jeszcze tego. Najpierw poczekam na ten wyciąg i spróbuję wydedukować, co jest nie tak. Może zamiast ściągnąć odsetki, odliczyli nam sto procent wpłat od kapitału?

– Nie wierzę – pokręciła głową Iza. – Systemy bankowe nie mylą się w ten sposób.

– Systemy nie, ale przecież zawsze może wkraść się jakiś ludzki błąd – zauważyła Amelia. – Może system się zawiesił, księgowali ręcznie i ktoś coś źle zapisał? Nie wiem, Iza, wiem tylko, że coś tu nie gra. Wiadomo, saldo jest na naszą korzyść, więc mogłabym się cieszyć i nie czepiać, ale gdzieś przecież jest luka i ktoś za nią zapłaci. Nie chcę narażać jakiegoś biednego urzędnika na ponoszenie kosztów błędu i sama na tym korzystać. O ile to faktycznie błąd ludzki – dodała znacząco. – Bo jest jeszcze ta druga opcja.

– Jaka? – zdziwiła się.

– Pamiętasz, co było z Waldkiem?

Iza zdrętwiała. Przed oczami jak w błysku światła mignęła jej twarz Michała, a następnie podstępnie uśmiechnęta twarz jego ojca.

– Nawet tego nie sugeruj, Melu – odparła ze zgrozą.

– Nie sugeruję, tylko biorę pod uwagę – sprostowała z zastanowieniem Amelia. – Na razie oczywiście sprawdzę te wyciągi, bo może to jednak jakaś bankowa pomyłka, którą łatwo skorygować, ale dziwi mnie to, że już po raz drugi w ciągu dwóch miesięcy mamy jakąś finansową niezgodność, a do tego po raz drugi ona jest na naszą korzyść. Raz się mogło zdarzyć, okej, ale dwa? Przyznasz, że to nie jest normalne.

– Nie jest – zgodziła się Iza, czując, że ręce zaczynają jej drżeć ze zdenerwowania. – A niech to, mam nadzieję, że to nie jest to, o czym myślisz. Wyjaśnij jak najszybciej sprawę tego wyciągu, Melu, i koniecznie daj mi znać, dobrze?

– Tak, jak tylko go dostanę, przejrzę bardzo dokładnie i postaram się wytropić, skąd to się wzięło. Ale powiedz, Izunia… z twojego punktu widzenia, jest opcja, żeby wmieszał się w to Michał?

Iza pokręciła głową, zagryzając wargi.

– Nie wiem. Mam nadzieję, że nie zrobił mi takiego numeru, ale to mi się zaczyna naprawdę nie podobać.

– No bo zobacz – podjęła Amelia. – Waldka w sierpniu ktoś ewidentnie podpłacił, on sam się przyznał, chociaż za nic nie chciał powiedzieć kto. Robik zaoszczędził na tym ładnych kilka tysięcy, jeśli nie kilkanaście. Radziłaś mi, żeby tego nie drążyć, więc machnęliśmy ręką i nie drążyliśmy, ale teraz mielibyśmy kolejnych kilkanaście tysięcy do przodu. Co prawda nie żywych oszczędności, tylko na saldzie kredytu, ale za tym przecież idą mniejszą odsetki, więc w sumie korzyść podwójna. I na to już się nie da machnąć ręką. Nawet jeśli to… nie gniewaj się, Izunia… nawet jeśli to Krzemińscy, bo w końcu tylko oni z wiadomych względów mieliby powód to robić, to sprawa byłaby bardziej między nimi a tobą. Fakt, jesteśmy rodziną, ale Waldek i kredyt to jednak sprawy Roberta, nie twoje, poza tym takie gesty powinno się uzgadniać. Więc ja nie rozumiem…

– Ja też – odparła stanowczo mocno już poirytowana Iza, w duchu przyznając, że rozumowanie siostry wyglądało niepokojąco logicznie. – I mam nadzieję, że to nie jest to, o czym myślimy, Melu, ale jeśli tak, to… to ja sobie wypraszam. Sprawdź, proszę, ten wyciąg, a ja przy najbliższej okazji, kiedy będę rozmawiać z Michałem, spróbuję poruszyć ten temat. To nie będzie łatwe, ale muszę to wykluczyć, bo jeśli miałoby się okazać, że oni… nie, nawet nie chcę o tym myśleć.

– Znaczy… wiesz – podjęła oględnie Amelia, jakby zdziwiona jej twardym tonem. – Ja rozumiem, że jeśli to sprawka Michała, to może to jest taki jego oryginalny pomysł, żeby ci się przypodobać. To by mnie nawet zbytnio nie zdziwiło, przecież gołym okiem widać, jak mu zależy na twoich względach…

Iza skrzywiła się, uznając, że tę uwagę najlepiej będzie przemilczeć. Nie chciała na razie informować Amelii o zmianie sytuacji dotyczącej jej relacji z Michałem, najpierw wypadało rozmówić się z nim osobiście, zwłaszcza że informacja o tajemniczym nadpłaceniu kredytu jeszcze bardziej komplikowała i tak już skomplikowaną sytuację. Niemniej, im dłużej nad tym myślała, tym bardziej prawdopodobna wydawała jej się opcja, że maczał w tym palce Michał lub, co gorsza, jego ojciec – i to było dla niej nie do zniesienia!

– Ale problem w tym, że takie rzeczy powinien załatwiać bezpośrednio z tobą i nie mieszać w to mnie i Robcia – ciągnęła ostrożnie Amelia. – Zwłaszcza bez naszej wiedzy i zgody. On po prostu musi zrozumieć, że to może mieć odwrotny skutek. Bo widzisz… Robert tamtym razem niby machnął ręką na ten dziwny rachunek od Waldka, ale to mu się już wtedy bardzo nie podobało. A tym razem, gdyby okazało się, że ktoś bez konsultacji z nim nadpłaca mu kredyt, to już na pewno by się na to nie zgodził, to by go wręcz dotknęło, wiesz, jaki jest honorowy. Ja zresztą też, nie mówiąc już o tobie. Dlatego dobrze by było, gdybyś… oczywiście jeśli po sprawdzeniu wyciągu okaże się, że to Michał… żebyś pogadała z nim i delikatnie mu wyjaśniła, że to nie jest najlepszy pomysł. Może chęci ma dobre, ale tak się przecież tego nie załatwia.

– Oczywiście że nie – przyznała z irytacją Iza. – I naprawdę mam nadzieję, że się mylimy, Melu, bo jak nie, to ja nie ręczę za siebie. Ale okej – zreflektowała się. – Na razie to przecież tylko nasze hipotezy i domysły. Więc póki co nie róbmy dymu i nie szargajmy sobie nerwów na zapas, po prostu sprawdź ten wyciąg i daj mi znać, może to jednak tylko jakaś przypadkowa pomyłka.

– Mam taką nadzieję – odparła pojednawczo Amelia, wciąż jakby zaskoczona ostrością jej tonu i reakcji. – Ale tak czy siak, nie podchodź do tego tak radykalnie, Izunia. Przecież jeśli to Michał, to na pewno chciał dobrze.

– Mhm – mruknęła niechętnie.

– Póki co zostawmy to do wyjaśnienia – mówiła dalej Amelia. – Jak tylko coś ustalę, odezwę się do ciebie natychmiast. Opowiedz mi teraz, co u ciebie. Jak przeprowadzka?

– Świetnie – ożywiła się Iza, chętnie schodząc z niewygodnego tematu. – Już wszystko mam skończone, nawet firanki i zasłonki w oknach zawiesiłam, tylko się wprowadzać. W przyszłym tygodniu spróbuję już wynieść się ze stancji, mamy z panem Stasiem umowę do końca września, więc od października tak czy inaczej muszę mieszkać u siebie. Zwłaszcza że cały czas i tak płacę czynsz, więc i dla mnie tak będzie korzystniej.

– A ten, jak mu tam było… Kacper? Wrócił już z więzienia?

– Wrócił – uśmiechnęła się. – Nadal zakochany po uszy w tej swojej kucharce, na jej polecenie szuka pracy, tylko wiesz, jak to jest z kandydatem po wyroku. To taki trochę wilczy list, obawiam się, że ciężko mu będzie coś znaleźć.

– No tak – przyznała Amelia. – Chociaż jeśli ma kwalifikacje, to może nie będą na to zbytnio zwracać uwagi. W końcu każdemu może powinąć się noga…

Mimo że rozmowa zeszła na neutralne tematy, Iza wciąż nie mogła przestać myśleć o sprawie dziwnego skurczenia się salda kredytu Roberta i konsekwencjach tego działania w przypadku, gdyby okazało się, że za jego plecami nadpłacił go Michał lub jego ojciec. Choć w przypadku Waldka nie bardzo wierzyła w takie gesty z ich strony, teraz zaczęła się poważnie obawiać, że koncepcja zasugerowana przez Amelię jest prawdziwa. A jeśli to nie była żadna próba przypodobania się jej, lecz przeciwnie – sprytny sposób na zobowiązanie jej i jej rodziny? Zamknięcia jej w pułapce, która za jakiś czas, gdy suma niechcianych zobowiązań (już teraz wynosząca blisko trzydzieści tysięcy) odpowiednio narośnie, stanie się trudna do opuszczenia? Bo przecież co innego, kiedy takie rzeczy „zostają w rodzinie”, a co innego, gdy o wspólnej rodzinie nie może być mowy!

Na tę błąkającą się mimochodem po głowie myśl aż robiło jej się zimno. Bo jeśli ta hipoteza miała w sobie choć ziarno prawdy, to musiałaby przyznać, że nie doceniała Romana Krzemińskiego. Dopiero teraz, patrząc na sprawę z nowej perspektywy, uderzył ją fakt, jak łatwo ojciec Michała zrezygnował z działki od Andrzejczakowej, mimo że jeszcze pół roku wcześniej był gotów za tę ziemię wydrapać jej oczy. Wówczas, w zimie, po pamiętnej kłótni, kiedy wyrzucała go za drzwi rodzinnego domu, poprzysiągł jej wszak zemstę, zapewnił, że jeszcze go popamięta. Więc jeśli wszystko, co działo się w ostatnich miesiącach, łącznie z woltą Michała i jego prośbą o drugą szansę, było tylko jednym wielkim wyrachowanym planem? Planem wkupienia się we względy Roberta i Amelii, by w dalszej perspektywie zniszczyć ich biznes i w ten sposób pozbyć się konkurencji?

„Nie, nie” – odpychała gorączkowo tę myśl, jednocześnie w roztargnieniu odpowiadając na kolejne pytania siostry. – „Przesadzam. Jeszcze nawet nie wiadomo, czy z tym kredytem to nie zwykła bankowa pomyłka, a ja już wymyślam niestworzone historie. Jeszcze trochę i wpadnę w psychozę, w jakąś manię prześladowczą…”

– Idziesz dzisiaj do pracy? – zapytała Amelia, wyczuwając chyba jej rozkojarzenie.

– Tak, oczywiście, Melu – przytaknęła. – Codziennie jestem w pracy. Zwłaszcza teraz, kiedy mój szef jest chory, a ja muszę zająć się wszystkim w jego zastępstwie.

– Twój szef się rozchorował? – podchwyciła Amelia. – To coś poważnego?

– Zapalenie oskrzeli, przeziębił się – wyjaśniła neutralnym tonem. – Do końca przyszłego tygodnia jest na antybiotyku, więc staramy się z kolegami ogarniać wszystko sami, żeby go nie implikować. Wiesz, jak to jest, chorobę trzeba wyleżeć, a nie zawracać sobie głowę sprawami firmowymi.

– Czyli wszystko spada na ciebie – stwierdziła z przekąsem Amelia. – Jak zwykle.

– Nie tylko na mnie – zapewniła ją spokojnie Iza. – Cała ekipa zwarła szyki, w takich sytuacjach jesteśmy elastyczni. To podstawowa dewiza w naszej firmie.

– No tak, mówiłaś kiedyś – westchnęła siostra. – I słusznie robicie, że odciążacie szefa w chorobie, niech człowiek sobie spokojnie wyzdrowieje. O pracodawcę trzeba dbać, wtedy on zadba i o was, wiadomo. Tylko szkoda mi ciebie, Izunia – zaznaczyła smutno. – Bo ty ciągle wszystkich zastępujesz i wyręczasz, teraz znowu nie odpoczniesz, przemęczysz się…

– To przecież moja praca, Melu – uśmiechnęła się. – Za to dostaję pieniądze.

– Prawda – zgodziła się Amelia. – Ale jednak pieniądze to nie wszystko. Wiem, że zarabiasz w tej knajpie świetną kasę, twój szef cię docenia i masz tam mocną pozycję, a ja jestem z ciebie bardzo dumna. Ale martwi mnie, żebyś nie straciła na tym zdrowia. Urlopu prawie nie miałaś, mnie i Robcia do tej pory męczą wyrzuty sumienia, a przecież jeszcze masz na głowie studia, za półtora tygodnia już zaczynasz zajęcia…

Iza pokręciła głową, w duchu zadowolona, że opowiedziała Amelii tylko o części swoich bieżących obowiązków i obciążeń, a zwłaszcza że przezornie nie wspomniała o trudnej sytuacji z Michałem, bo gdyby siostra wiedziała to wszystko, stresowałaby się chyba jeszcze bardziej od niej.

– Nie martw się, dam sobie radę – zapewniła ją uspokajająco. – Sama wiesz, jak to jest, czasem coś się spiętrzy, ale problemy są od tego, żeby je rozwiązywać. A powiedz mi jeszcze – zmieniła szybko temat – jak idzie wam w sklepie? Zatrudniłaś kogoś nowego?

– Na razie nie, bo po co? – odparła Amelia. – Przecież Aga wróciła do pracy.

– Ach, Aga! – Iza aż klepnęła się ręką w czoło. – No właśnie! Widzisz, jaka ze mnie gapa, że nie zapytałam… Jak się czuje Pepunio?

– Nieźle, cały czas robi postępy, chociaż z prawą nóżką ma jakiś kłopot, wiesz? – spoważniała siostra. – Aga bardzo się o to martwi. Rehabilitant ostrzegł ją, że kiedy mały nauczy się chodzić, może być tak, że będzie na nią trwale utykał.

– Oj… niedobrze – zmartwiła się.

– Ale z drugiej strony on jest jeszcze na tyle malutki, że wszystko może się wyprostować bez śladu – zaznaczyła Amelia. – Od wypadku minęły dopiero dwa miesiące, a już dużo nadrobił, więc trzeba być dobrej myśli.

– Muszę zadzwonić do Agi – westchnęła szarpnięta wyrzutami sumienia Iza. – Co ze mnie za matka chrzestna, że nawet raz na jakiś czas o maluszka nie zapytam… Wstyd.

– Daj spokój, Izunia, jesteś zapracowana po kokardy, Aga przecież to rozumie. Ale zadzwonić do niej zawsze możesz – przyznała. – Na pewno bardzo się ucieszy, ciągle o ciebie podpytuje.

– Zadzwonię – zapewniła ją. – To już postanowione, Melu. A jak reszta twojej ekipy? Zosia, Werka? Bo Marzenka to już nie pracuje, prawda? Szkoła się zaczęła.

– A wyobraź sobie, że pracuje! – odparła z przekorą Amelia. – Wprawdzie tylko w soboty, bo na tygodniu ma szkołę, ale to i tak jest dla nas duże wsparcie. Co do Zosi i Wery, to sprawują się znakomicie, zwłaszcza Wera. To był świetny nabytek, Iza – podkreśliła z uznaniem. – Jestem ci strasznie wdzięczna, że ją wtedy zatrudniłaś.

– Dziękuj nie mnie, tylko Andrzejczakowej – zaznaczyła Iza. – To ona ją poleciła, a mnie nawet nie wypadało odmówić. Ale tak czy inaczej cieszę się, że jesteś z niej zadowolona.

– Jestem bardzo zadowolona – przyznała siostra. – To sprytna dziewczyna, ambitna i naprawdę łebska, a do tego bardzo atrakcyjna z wyglądu, więc przyciąga nam klientów – dodała z rozbawieniem. – To dopiero jest interes!

– Ach! – parsknęła śmiechem Iza. – Naprawdę?

– Naprawdę. Żebyś to widziała! Dzięki niej goście z hotelu Krzemińskich walą do nas drzwiami i oknami… no wiesz, mam na myśli zwłaszcza męską część klienteli. Chociaż chłopaki z okolicy też nie próżnują. Zwłaszcza ten Marcin od Cieślików z Sokółki, pamiętasz go może?

– Aha, pamiętam – pokiwała głową po chwili zastanowienia. – Był w szkole trzy klasy niżej ode mnie, ale pamiętam… taki niepozorny, za to bardzo sympatyczny chłoptaś.

– No. To właśnie jemu nasza Werka bardzo wpadła w oko, mam wrażenie, że biedak wręcz zakochał się po uszy. Mieszka w Sokółce, więc dużo bliżej na zakupy miałby do Wicherka, ale ostatnio codziennie przylatuje do nas. Naprawdę codziennie! A najlepsze, że Dorotka raz słyszała, jak Cieślikowa go chwaliła, jaki to dobry syn się z niego zrobił, codziennie zakupy za nią robi i jeszcze podpytuje, czy czegoś więcej do domu nie trzeba, to on poleci i kupi… haha! Kobieta nie wie chyba jeszcze, że to zasługa naszej Wery! No, ale ja się w to nie wtrącam – zaznaczyła. – Zwłaszcza że dziewczyna mądra i widać, że się szanuje, w godzinach pracy jeszcze z żadnym z tych chłopaków jej nie przyłapałam, a mam wrażenie, że i po pracy trzyma ich na dystans. Ale że im się podoba, to się przecież gołym okiem widzi… Więc skoro dzięki temu obroty rosną, to tylko się cieszyć, prawda?

– Oczywiście! – przyznała wesoło Iza.

Jednak ton jej głosu nie współgrał z wyrazem twarzy, która zachmurzyła się lekko na wspomnienie postaci młodziutkiej Weroniki. To było silniejsze od niej, mimo że sama natychmiast się za to skarciła. Czy to dlatego że w dniu, kiedy zatrudniała ją w sklepie Amelii, dziewczyna skojarzyła jej się z tamtą Wercią? To samo imię, podobne włosy, rysy twarzy… Skojarzenie było wówczas na tyle nieprzyjemne, że przez moment nawet nie była względem Wery zbyt uprzejma, choć dopiero teraz rozumiała dlaczego. Ale przecież to było takie głupie! Tamta lubelska Wercia zniknęła już przecież na dobre z horyzontu Anabelli, zniknęła też chyba definitywnie z życia Majka… Z kolei Weronika z Korytkowa była bardzo miłą dziewczyną i okazała się znakomitą pracownicą, a ona sama również szybko obdarzyła ją sympatią. A jednak owo pierwsze skojarzenie pozostało gdzieś na dnie serca Izy niczym absurdalna zadra, do której wprawdzie przed nikim by się nie przyznała, ale której istnienia nie mogła wyprzeć z własnej świadomości.

– A Zosia? – zagadnęła, na wszelki wypadek zmieniając temat.

– No… z Zosią to już tak różowo nie jest – odparła Amelia, poważniejąc. – Nie ukrywam, że martwię się o nią.

– Co się dzieje? – zaniepokoiła się. – Nadal chodzi jak śnięta i rozpacza po kątach?

– No, może teraz jest odrobinę lepiej niż wcześniej, ale fakt, że snuje się jak widmo i prawie się nie uśmiecha. Na tle Werki wygląda jak Kopciuszek, a przecież wcześniej taka była z niej fajna, energiczna dziewczyna… Co prawda nie mam żadnych zastrzeżeń do jej pracy – zaznaczyła – bo obowiązki wypełnia modelowo, ale boję się, żeby jej się jakaś depresja w końcu nie przyplątała. Bo, moim zdaniem, ona ciągle nie zapomniała o tamtym chłopaku, wiesz? O tym waszym Zbyszku.

– Tak myślisz? – zapytała smutno Iza, mimo woli przypominając sobie przykre słowa Zbyszka o „zaśmiecaniu sobie telefonu starymi numerami”.

– Aha. Niestety. Byłam pewna, że to jej przejdzie, ale póki co nie przechodzi, a od jego wyjazdu minęły już przecież prawie dwa miesiące. Raz nawet ją o to zagadnęłam, to zaprzeczyła, powiedziała takim dumnym głosem, że wcale nie jest smutna, a o Zbyszku już dawno zapomniała. Ale myślisz, że jej wierzę? Pięć minut później nakryłam ją, jak ryczała schowana za regałem na zapleczu, normalnie rzeka łez. Głupia nie jestem, wiem, że to przez niego. Więc już nawet nie chcę jej dalej podpytywać – westchnęła. – Po co mam ją jeszcze bardziej rozżalać, wolę tego nie ruszać, może w końcu sama to przewalczy. Ty w ogóle widujesz się z tym Zbyszkiem? – zaciekawiła się nagle.

– Mhm – odparła z nutą niechęci Iza. – Siłą rzeczy, przecież jestem z nim na roku. Poza tym wiesz chyba, że Aga oddała mu kasę, a ja musiałam pośredniczyć, żeby mu ją przekazać?

– Tak, wiem, Izunia – westchnęła znów Amelia. – To była straszna gafa, nie sądziłam nawet, że Aga tak do tego podejdzie. Chociaż przyznaję, że obiektywnie miała rację. Tylko że znowu załatwianie takich przykrych spraw spadło na ciebie.

– Dla mnie to żaden problem, Melu – zapewniła ją szybko. – Odpowiadam tylko na twoje pytanie o Zbyszka. Widziałam się z nim trzy tygodnie temu, żeby oddać mu tę kasę, i powiem ci, tak a propos Zosi, że tego nie ma sensu rozgrzebywać. Dla Zbyszka to była tylko mała wakacyjna rozrywka, nic więcej, on zresztą z żadną dziewczyną jeszcze dłużej niż kilka tygodni nie wytrzymał.

– Wiem, wiem, domyślam się – zgodziła się Amelia. – Dla Zośki im dalej od takich gagatków, tym lepiej, tylko weź jej to wytłumacz… No ale trudno, może jakoś powoli jej przejdzie. Powiedz mi jeszcze na koniec, Izunia, bo nie chcę cię tyle trzymać na telefonie… kiedy planujesz wpaść do nas w odwiedziny? Dopiero na Wszystkich Świętych?

– Niestety chyba tak – odparła przepraszającym tonem. – Obawiam się, że wcześniej nie dam rady wyrwać się z Lublina. Ale co tam! – dodała weselej. – To przecież tylko kilka tygodni, zleci, zanim się obejrzymy. Ten czas pędzi teraz jak szalony, a najlepiej widać to po Klarci, sama przyznasz, co?

Po rozłączeniu się z siostrą, jej myśli znów jak bumerang wróciły do Michała, jego ojca i tajemniczych niezgodności w finansach Roberta i Amelii. Hipotetyczny spisek rodziny Krzemińskich przeciwko jej rodzinie z jednej strony wydawał jej się absurdalną projekcją zmęczonego, przeciążonego nadmiarem zdarzeń umysłu, jednak z drugiej dziwnie logicznie układał się w niepokojącą całość. A jeśli Roman Krzemiński wcale nie odpuścił w kwestii działki, tylko wziął się na sposób i czekał, aż Robert wybuduje tam „halę”, by jakimś sprytnym sposobem, przez zdobycie jego zaufania oraz takie właśnie dyskretne manipulacje finansowe, za jakiś czas móc przejąć całość? A jeśli Michał również cynicznie grał w tę grę? Jeśli jednak jej pierwsza intuicja była właściwa i jemu nigdy nie przestało chodzić o tę działkę, a „druga szansa”, o którą prosił, była tylko punktem wyrachowanego planu?

Zaniepokojona tą zbyt dobrze dopasowującą się w głowie układanką, chodziła po mieszkaniu w tę i z powrotem jak nieprzytomna, starając się przypomnieć sobie wszelkie, nawet pozornie najniewinniejsze lecz pod jakimś względem podejrzane okoliczności i zachowania Michała. Ta niewiarygodna zmiana w jego zachowaniu, której była świadkiem w ostatnich miesiącach… ta niezwykła jak na niego cierpliwość, która co prawda skończyła mu się podczas ubiegłotygodniowej wizyty w Anabelli, ale czy ona sama się do tego nie przyczyniła? Gdyby nie dała mu przyzwolenia na tamte pocałunki, prawdopodobnie dalej by się powściągał, a to do niego było raczej niepodobne. Sądziła, że ta zmiana to wynik jego uczuć, odnalezionej w sercu miłości do niej, szczerego pragnienia zdobycia jej zaufania, tymczasem być może rzeczywistość była zupełnie inna?

„Nie, nie, nie!” – powtarzała sobie gorączkowo, zaciskając dłonie w pięści. – „Przeginam, niepotrzebnie się nakręcam, to by już była przesada. Po co mieliby wdrażać aż taki skomplikowany plan? Dla głupich dwudziestu arów ziemi? Misiek chyba aż tak by mnie nie oszukiwał… Chociaż…”

Tak jak do przepełnienia czary wystarcza jedna kropla, tak do otwarcia oczu na prawdę wystarczy czasem jeden mały sygnał, jedna drobna niekompatybilność, która przeważy szalę, mimo iż wcześniej tysiąc podobnych drobiazgów nie budziło żadnych podejrzeń. Tak było też z Izą, dla której owym drobiazgiem, rzekomo łatwym do zignorowania, była informacja o niezgodności salda kredytu Roberta i Amelii. Niezgodność była na ich korzyść, ale to tym bardziej nie spodobało się Izie, która, nauczona złymi doświadczeniami z przeszłości, intuicyjnie węszyła w tym jakiś długoterminowy podstęp. Fałszywie przymilne zachowanie Romana Krzemińskiego i jego żony bardzo by do tej koncepcji pasowało. A Michał? Tak nagle, po latach zimnego milczenia, znów wróciłby do niej taki skruszony i zakochany, gdyby nie miał w tym jakiegoś interesu?

„Byłabym aż taka naiwna?” – myślała z mieszaniną niepokoju i niedowierzania. – „Przecież gdyby nie Majk i jego niechęć do Miśka, gdyby nie nasza terapia, dzięki której wyleczył mnie z niego… bo przecież to on wyleczył mnie z niego całkowicie, i to o wiele skuteczniej, niż sądzi… gdyby nie on, mój kochany promyczek, to ja bym przecież już dawno wpadła w to po uszy! Misiek już dawno miałby mnie w swoich sidłach, nie musiałby nawet czarować z tym domem w Polanach, miałby mnie na jedno skinienie! Zresztą już i tak prawie miał…”

Zadrżała, łącząc w głowie kolejne fakty. Dom w Polanach, który Michał budował z myślą o niej, jak przez cały czas sugerował i dawał jej odczuwać, mógł być przecież tylko haczykiem, podobnie jak spektakularna naprawa relacji rodzinnych. Tylko po co? Po to, żeby ją usidlić? Dla kawałka ziemi od Andrzejczakowej? Nie, to jednak nie miało sensu. Gdyby jeszcze była córą bogatych rodziców, ale ona przecież pochodziła z niezamożnej rodziny, która dopiero ostatnio dzięki ciężkiej pracy odrobinę zaczynała się dorabiać, a i tak gdzież rodzinie Staweckich do statusu majątkowego Krzemińskich!

To nieco przystopowało wyścig myśli w jej głowie. Poważne zamiary matrymonialne Michała, w które ona sama przecież już zaczynała wierzyć, jednak nie mogły być prawdą. To nie miało najmniejszego sensu, w żaden sposób się nie uzasadniało, a zatem musiało być tylko przykrywką, haczykiem, błyskotką, na którą miała dać się złapać. Nagle zachciało jej się śmiać z własnej głupoty. Jak mogła wcześniej tego nie rozumieć? Przecież Michał doskonale znał jej wierne uczucie i wbrew przedstawieniu, jakie przed nią grał, był całkowicie pewien swego, nie miał wątpliwości, że ona nadal go kocha i że po odpowienim urobieniu materiału może zrobić z nią, co tylko zechce. Czy nie to właśnie powiedział jej ostatnio?

Jesteś moja… Zawsze byłaś moja i będziesz moja, sama mi to powiedziałaś…

Pokręciła głową ze zgrozą. Jakaż naiwna była, sądząc, że mężczyzna, który kilka lat wcześniej zdradził ją i porzucił bez cienia żalu, mógł naprawdę myśleć o niej poważnie! Jak mogła zakładać, że na serio chciał się z nią ożenić? On? Z nią? Wolne żarty!

„Do niczego by nie doszło” – pomyślała z politowaniem dla samej siebie. – „Załatwiłby tylko to, co zaplanowali z ojcem w sprawie działki, i usłyszałabym słodkie bye-bye, baby! Najpierw oczywiście zaliczyłby mnie parę razy, tak chociaż dla sportu, już w poniedziałek miał na to wielką ochotę… i to akurat pewnie by mu się podobało, pod tym względem nigdy nie był zbyt wybredny” – skrzywiła się. – „A ja, głupia, zadurzona idiotka, zrobiłabym dla niego wszystko, o co tylko by mnie poprosił! Podpisałabym naiwnie jakieś dokumenty, Mela i Robcio też pewnie poszliby mi na rękę, a wtedy on, mając nas z ojcem w garści, wykręciłby się jak kot ogonem. I znowu zostawiłby mnie jak wtedy w tym śniegu… Boże! Nawet nie chcę myśleć, co by mnie czekało, gdybym dalej go kochała! Ależ by mi się oberwało! Chyba już nigdy bym się z tego nie podniosła…”

Rozumowanie to było niestety zbyt logiczne i prawdopodobne, by mogła je odrzucić, choć nadal tłukła jej się po głowie myśl, że chyba jednak przesadza. Chodząc gorączkowo po mieszkaniu na Bernardyńskiej, skrupulatnie układała puzzle kolejnych faktów, w miarę możliwości starając się ich nie naciągać. Na przykład sprawa Zbyszka, o którego Michał ciągle tak obsesyjnie dopytywał. W nowym świetle nawet to zaczynało mieć sens – być może niechcący albo po alkoholu wygadał się przed nim, pochwalił się przewrotnym planem, który realizowali wspólnie z ojcem, a teraz boi się, żeby Zbyszek niczego jej nie przekazał, zwłaszcza że po wypadku Pepusia obaj mieli na pieńku. Czy słowa Zbyszka w jakimś sensie tego nie potwierdzały?

Co do Micha to wcale nie jest tak, jak mówisz. Naiwnie wierzysz we wszystko, co on ci nawija, łykasz jego głodne kawałki… Wy wszystkie jesteście jak te pelikany

Niemal wyobraziła sobie rozbawionego Michała popijającego z kolegami piwo albo wódkę i przechwalającego im się, jak to, korzystając ze swojego uroku osobistego, pięknie udaje mu się rozgrywać tę naiwną, wciąż w nim zakochaną Izkę Wodnicką, a przy okazji również jej siostrę i szwagra. Czy nie mogło tak być? Ależ oczywiście, że mogło! Wręcz bardzo prawdopodobne, że właśnie tak było!

Jednak jedna rzecz zdecydowanie jej się nie zgadzała i nie mogła przymykać na nią oczu. Albowiem wciąż najsłabszym punktem tej przerażającej hipotezy była nikła korzyść, jaką Krzemińscy mieliby osiągnąć z tak szeroko i perfidnie zakrojonego planu. Czy mieli na celu coś więcej niż postawienie na swoim w sprawie działki od Andrzejczakowej? Może zależało im również na upokorzeniu przeciwnika? Niewykluczone, Roman Krzemiński i pod tym względem mógł jej poprzysiąc zemstę po pamiętnej awanturze. Niemniej to i tak nadal byłoby za mało, by wszczynać aż tak wyrafinowane działania… Rodzina Krzemińskich miała wszak tylko jeden nadrzędny cel – pieniądze. Coś, z czym kto jak kto, ale ona, Iza, na pewno im się nie kojarzyła. Nie miała ani wielkich pieniędzy, ani układów…

Urwała myśl, zatrzymując się gwałtownie na środku salonu. Pieniądze i układy?!

– Krawczyk! – szepnęła ze zgrozą i z wrażenia aż usiadła na pobliskie krzesło. – No tak… oczywiście!

Oto miała brakujące ogniwo swojej hipotezy! Aż nie mogła uwierzyć, że nie pomyślała o tym od razu. Przypomniała sobie bezczelne sugestie i fałszywe uśmieszki Krzemińskiego, kiedy rozmawiał z nią na chrzcinach Klary, a także to, z czym kilka dni wcześniej wyskoczył jej w Anabelli Michał. Jego oburzenie też przecież mogło być sfingowane… Właściwie wszystko w ich zachowaniu mogło być sfingowane z wyjątkiem chrapki na współpracę z Krawczykiem, na jego wpływy i pieniądze – to jedno w tym całym podłym planie mogło być rzeczywiste! Co prawda dopiero kilka tygodni temu Roman Krzemiński usłyszał explicite od Krawczyka jakieś ciepłe słowa na temat jej osoby i wywnioskował z nich, że miała u milionera wysokie notowania, jednak ów przecież pytał go o nią już wcześniej, kiedy przygotowywał swój szantaż, i to zainteresowanie musiało zwrócić uwagę ojca Michała. Widocznie doszedł do wniosku, że w tej sytuacji warto wykorzystać atuty syna i za jego pomocą przeciągnąć ją na swoją stronę, by móc finansowo korzystać ze względów, jakie okazywał jej Krawczyk. Czy nie dlatego na chrzcinach był taki zadowolony, tryskający świetnym humorem? Jego przewidywania potwierdziły się i wszystko szło zgodnie z planem.

Rodzina rodziną, ale o interesach też trzeba myśleć, a dobra relacja z taką osobą jak pan Krawczyk, przy jego możliwościach finansowych i układach w środowisku, to coś, o co zawsze warto zadbać

Niby udawał, że dopiero wtedy na to wpadł, ale jednak w pewnym sensie odkrył przed nią karty. Bo w tej sytuacji, o ile jej hipoteza miała rację bytu, nawet ewentualne małżeństwo Michała z nią nabierałoby sensu! Do pewnego stopnia oczywiście.

„No, może trochę przeginam” – stwierdziła z niesmakiem. – „W końcu Krawczyk to żaden mój brat czy swat, więc jego łaskawość dla mnie też może być czasowa. Aż tak chyba nie warto byłoby w to inwestować, co, Misiu? Za to poudawać do czasu osiągnięcia kilku większych celów finansowych, to i owszem. Hmm… Pytanie tylko, w jakiej drużynie gra Krawczyk. Od tego bardzo dużo zależy, bo co, jeśli on też robi mnie w konia i razem rozgrywają ten cholerny plan?”

To w istocie było kluczowe pytanie. Jeszcze kilka tygodni temu nie zastanawiałaby się nad odpowiedzią, mając niezbitą pewność, że Krawczyk współpracuje z Romanem Krzemińskim przeciwko niej i jej rodzinie – tym bardziej że sam przyznał, iż tak właśnie było. Jednak dziś sytuacja nieco się zmieniła, bowiem milioner nie tylko zapewnił ją, że zrezygnował z planów zemsty, ale wręcz, po swoich dziwnych metafizycznych przygodach, w których ważną rolę odegrała pani Ziuta, traktował ją jak niezastąpioną przewodniczkę w swym nowym, anty-racjonalnym postrzeganiu świata. Czy w takich okolicznościach mogła zakładać, że zgrywał się i próbował ją oszukać? Oczywiście nie mogła tego wykluczyć, ale serce podpowiadało jej, że tak nie było.

„Spróbuję go wyczuć przy najbliższej rozmowie” – postanowiła. – „Tamtym razem nawet nie zdążyłam zapytać go o Krzemińskiego, ale może to i dobrze? Teraz zrobię to ostrożnie, bo gdyby jednak okazało się, że mnie ołgał i dalej grają w jedną grę, to nie mogę niczego po sobie pokazać. Wprawdzie wątpię, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Oj, panie Bastku” – uśmiechnęła się, z rozbawieniem zwracając się do Krawczyka w formie używanej przez Magdalenę. – „Jeśli pan mnie oszukuje, to poważnie się pogniewamy…”

W następnej chwili spoważniała jednak i usiadłszy na kanapie, jeszcze raz przeanalizowała wszystkie hipotezy. Za każdą z nich przemawiały jakieś argumenty, jednak, jak to z hipotezami bywa, żadna nie dawała gwarancji pewności. Dlatego, pamiętając, że na razie i tak musi poczekać, aż Amelia otrzyma i przeanalizuje wyciąg z banku, uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie jedynie ostrożne działanie rozpoznawcze, bez wykonywania gwałtownych ruchów, które w przyszłości mogłyby okazać się fałszywe albo, w przypadku pomyłki, pociągnąć za sobą nieprzyjemną kompromitację.

„Jutro Misiek, za tydzień Krawczyk, a potem, kto wie, może w swoim czasie uda mi się też wyciągnąć coś ze Zbyszka?” – zastanawiała się, wpatrując się w żółknące liście jesionu za oknem, ledwo widoczne z tego miejsca przez gęstą firankę. – „Nie wiem, może to tylko moje chore wymysły, ale gdyby okazało się, że coś jest na rzeczy, trzeba będzie powiedzieć Robertowi i zacząć kontrdziałania, bo z takimi typami jak Roman Krzemiński naprawdę nie ma żartów. Ale jedno przynajmniej jest pewne i tu mam nad nimi przewagę: Misiek już nigdy mnie nie zwiedzie, nie omota, ani nie omami. Jestem od niego wolna… naprawdę wolna! A komu to zawdzięczam? No właśnie, komu?”

Uśmiechnęła się do siebie rzewnie, odgarniając z twarzy kosmyk włosów, i podniosła się z kanapy, bowiem należało już zbierać się do wyjścia. Sięgnęła na stół po odłożony tam telefon i już miała wrzucić go do torebki, kiedy przypomniała coś sobie i otworzywszy listę kontaktów, wyszukała w niej numer Michała. Następnie, podobnie jak wcześniej zrobiła to z kontaktem do Magdaleny, wykasowała pięć liter składających się na imię Misio i w okienko edycji kontaktu wklepała inną, jej zdaniem, bardziej adekwatną nazwę – Krzemiński Junior.

„Czas na zmiany” – pomyślała energicznie, chowając aparat do torebki i udając się do przedpokoju. – „Niby małe, ale jednak radykalne zmiany w życiu, Izabello.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *