Anabella – Rozdział CXVI

Anabella – Rozdział CXVI

Po zjedzeniu niedzielnego obiadu w towarzystwie pana Stanisława Iza wybrała się do pracy, w której, zgodnie z grafikiem, miała zameldować się o godzinie szesnastej. Niestety, opóźnienia wynikłego podczas przygotowywania posiłku nie dało się nadrobić, dlatego na schody prowadzące do Anabelli wpadła dopiero kilkanaście minut po wyznaczonej godzinie. Zła na siebie, gdyż nie znosiła się spóźniać, zbiegła w dół, mijając po drodze kilkoro wychodzących gości, z których jeden, starszy pan regularnie jadający tu obiady, ukłonił jej się z uśmiechem.

– Dzień dobry! – rzuciła w locie, odwzajemniając mu uśmiech.

Kiedy weszła na salę, zauważyła stojącego nieopodal Toma, który rozmawiał z Antkiem. Widok tego ostatniego, który oto wreszcie pojawił się w pracy po raz pierwszy od piątku, sprawił jej ogromną ulgę, choć jednocześnie wywołał niepokój, od razu bowiem dostrzegła niekorzystną zmianę w jego wyglądzie, zwłaszcza w twarzy, woskowo bladej i wymiętej, bez cienia uśmiechu, jakby nieruchomej.

„Biedak!” – pomyślała, kierując się natychmiast w tamtą stronę.

– Cześć, chłopaki! – rzuciła neutralnym tonem, na co obaj mężczyźni jak na komendę odwrócili się ku niej. – No, Antoś, jesteś wreszcie! Całe szczęście, bo już się martwiłam.

– Hej, Iza – odparł cicho Antek.

Spojrzała pytająco na Toma, który pokręcił tylko dyskretnie głową na znak, że nie jest dobrze. On sam zresztą też ostatnio bywał w nienajlepszym humorze, jednak przy Antku wyglądał dziś jak uosobienie optymizmu i pogody ducha, z czego sam chyba zdawał sobie sprawę.

– Dobra, załatwię to – obiecał mu, kładąc mu swą wielką rękę na ramieniu. – Trzymaj się jakoś, chłopie. I jak coś, to mów, jestem pod ręką i zawsze mogę pomóc. Chudy też.

– Dzięki – szepnął Antek.

Iza przyglądała mu się z rosnącym niepokojem.

– Antoś, jak się czujesz? – zapytała, kiedy Tom odszedł swoją kontrolną trasą w głąb sektora B. – Na pewno jesteś w stanie dzisiaj pracować?

– Dam radę – skinął głową, unikając jej wzroku. – Wiem, co chcesz powiedzieć, Iza. Nie było mnie dwa dni.

– Nie mam o to pretensji – zapewniła go szybko. – Zwłaszcza że uprzedziłeś i mogliśmy z Łukaszem zawczasu ogarnąć zastępstwo. Przecież rozumiem powód i…

– Ale to i tak najmniejszy kłopot – ciągnął ponuro Antek, nie zważając zupełnie na jej słowa, jakby ich nie słyszał. – Gorzej, że ja to muszę rozwiązać systemowo… raz a dobrze, uczciwie i po męsku. Ale ty się tym nie przejmuj – dodał, spoglądając na nią smętnym, jakby niewidzącym wzrokiem. – Załatwię to bezpośrednio z szefem.

– Jasne – pokiwała głową. – Jakbym mogła ci w jakikolwiek sposób pomóc, to możesz na mnie liczyć tak samo jak na chłopaków. A jak tylko przyjedzie szef…

– Przecież już przyjechał – wzruszył ramionami Antek, niemrawym ruchem głowy wskazując w kierunku baru. – O, tam jest.

Iza odruchowo spojrzała w tamtą stronę i rzeczywiście dostrzegła tam sylwetkę Majka, który rozmawiał z jakimś mężczyzną, oglądając wraz z nim trzymane w rękach dokumenty. Radość, jaka uderzyła ją na jego widok, była tak wielka, że podobnie jak poprzednim razem aż zakręciło jej się w głowie – do tego stopnia, że przez chwilę musiała przytrzymać się oparcia krzesła stojącego przy jednym z najbliższych stolików. Na szczęście udało jej się opanować na tyle szybko, że przygnębiony Antek niczego nie zauważył.

– Ach, rzeczywiście – odparła, siląc się na neutralny ton.

– Gadałem już z nim wstępnie, umówiliśmy się na dłuższą rozmowę – mówił dalej monotonnym, obojętnym głosem Antek. – Tylko najpierw musi załatwić coś z Ćwiklińskim. No i chciał poczekać, aż ty przyjdziesz. Sorry, Iza – dodał wymijająco, wskazując na swój kąt z konsolą. – Muszę teraz iść ogarnąć kable, Chudy pewnie znowu coś tam rozmontował, a potem, jak się zacznie, już nie będzie czasu na poprawki.

– Oczywiście, Antoś – odpowiedziała, cofając się o krok. – Leć, już cię nie zatrzymuję.

Starannie kryjąc emocje, które na widok Majka rozszalały się w jej duszy jak wiosenna burza, ruszyła przez salę w stronę baru, z daleka ogarniając dyskretnym wzrokiem jego postać. Miał dziś na sobie biały t-shirt i ulubione jasne dżinsy, a jego widok w tym codziennym stroju był na tej sali tak oczywisty i zwyczajny, jakby ani na jeden dzień nie opuszczał firmy. Patrząc na niego, swobodnie rozmawiającego ze swym gościem, w którym teraz istotnie rozpoznała Ćwiklińskiego, Iza po raz kolejny z pełną mocą uświadomiła sobie, jak dalece postać szefa była związana z tym lokalem, stanowiąc domyślny i niezastąpiony element jego przestrzeni. O tak… bez Majka Anabella nie byłaby Anabellą, nie miałaby nawet połowy swojego charakteru. Nie miałaby duszy.

„Jesteś, szefie!” – myślała z radością, idąc powoli między stolikami. – Jesteś… wreszcie jesteś! A jak się super opaliłeś!”

Rzeczywiście, jak zauważyła już z daleka, twarz i ręce Majka prezentowały niemal tak samo mocną opaleniznę, jaką ostatnio widziała u Kacpra, przez co jego ciemnoblond włosy wydawały się teraz jaśniejsze niż zwykle. Nie umknęło jej uwadze, że dzięki temu wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż zazwyczaj, jakby ten nieco ciemniejszy odcień skóry w tajemniczy sposób podkreślał w nim wrodzony seksapil. Z czym to się jej kojarzyło? Ach, tak…

W jej pamięci pojawiła się równie mocno opalona twarz Michała sprzed kilku tygodni i tamta myśl, która wówczas ją uderzyła – myśl o tym, jak bardzo był przystojny z tymi swoimi niebieskimi oczami fosforyzującymi na tle opalonych policzków. Wyglądał niemal tak plakatowo jak Krawczyk przed chorobą… nie, nie, stop! teraz lepiej nie myśleć o Krawczyku! A zatem Michał… i Majk, który tyle razy jej się z nim kojarzył. Obaj przystojni i atrakcyjni, lecz każdy z nich inaczej. A jednak było w nich coś podobnego – choćby ten znajomy ruch ręki odgarniającej włosy z czoła.

Serce zabiło jej mocniej, bowiem dokładnie w chwili, gdy o tym pomyślała, Majk przekazał trzymane w dłoni dokumenty Ćwiklińskiemu i podniósłszy rękę, przesunął nią po czole, odgarniając włosy, które w następnej sekundzie i tak sprężynującym ruchem z powrotem opadły mu w to samo miejsce. Ach, ten gest… Jak to możliwe, że obaj z Michałem robili to niemal identycznie? Jeszcze bardziej zwolniła kroku, by opanować emocje, zadowolona, że Majk nie patrzy na nią, wciąż pochłonięty konwersacją z dostawcą.

„Może teraz lepiej im nie przeszkadzać?” – przebiegło jej przez głowę. – „Bez sensu podejść tak od czapy i wtrącić się do rozmowy…”

Majk, który przybył do pracy kwadrans po piętnastej i z leżącego na biurku grafika dowiedział się, że o szesnastej Iza miała rozpocząć swoją zmianę, czekał na nią ze skrywaną niecierpliwością, w międzyczasie załatwiając bieżące sprawy firmy. W trakcie kontrolnego obchodu zdążył już porozmawiać z Kamilą i krążącą po sali Klaudią, od których dowiedział się o odejściu z pracy Karoliny i czasowym zatrudnieniu przez Izę dwóch nowych studentek, a następnie, rozmówiwszy się krótko z Antkiem, musiał zająć się przybyłym właśnie Ćwiklińskim, z którym godzinę wcześniej, pomimo niedzieli, umówił się na to spotkanie przez telefon.

Pełne przejęcie obowiązków szefa firmy było wprawdzie absorbujące, jednak nie na tyle, by przeszkodzić mu w jednoczesnej obserwacji głównego wejścia do lokalu oraz drzwi prowadzących na zaplecze, nie wiedział bowiem, którędy przybędzie Iza. Jako że godzinę temu, kiedy parkował opla na podwórzu, widział stojącego tam srebrnego peugeota, domyślił się, że dziewczyna przyjdzie do pracy piechotą, i obstawiał raczej wejście główne, jednak wolał zachować pełną czujność, dlatego celowo, rozmawiając z dostawcą, ustawił się tak, by mieć na oku obie potencjalne drogi.

Kiedy Iza weszła na salę przez główne drzwi, zauważył ją natychmiast i kątem oka śledził każdy jej krok, udając przy tym, że nie patrzy w jej stronę. Widział, jak od progu skręciła, by porozmawiać z Tomem i Antkiem, nie przegapił też chwili, kiedy go dostrzegła, a potem ruszyła pomiędzy stolikami w jego stronę. Nie umknęły mu również jej ostatnie manewry, kiedy kilka metrów przed barem zwolniła kroku, jakby się wahała, czy powinna podejść, gdy on zajęty był rozmową. Sam zresztą w duchu przyznawał jej rację, nie miał bowiem wielkiej ochoty witać się z nią przy Ćwiklińskim. Wystarczało mu, że tu była, że szła ku niemu przez salę, w metafizyczny sposób napełniając ją aż po sufit swoją obecnością.

Ona… z wierzchu drobna i niepozorna, skromnie ubrana w prostą czarną bluzkę i szarą spódnicę, jak zawsze wtopiona w tło, a jednocześnie tak niezwykła w tej swojej zwyczajności, że aż zapierało mu dech. Idąc, zdawała się rozświetlać przestrzeń wokół siebie nieziemską, magiczną poświatą, podobną do światła księżyca i bez wątpienia widoczną tylko dla niego, gdyż tylko on dostrzegał w niej to, kim była naprawdę – istotę z zaczarowanej krainy, której terytoria leżały gdzieś daleko poza zasięgiem ludzkich zmysłów, lecz która musiała być przystanią wiecznego szczęścia, skoro posiadała takich wysłanników. Jakże tęsknił za nią przez te ostatnie tygodnie! Ileż godzin spędził, myśląc o niej i gapiąc się w księżyc! I teraz oto miał ją w zasięgu wzroku, szła w jego stronę… niczym baśniowy elf zaklęty w ciele kobiety…

– Dobrze, tak się umawiamy, panie Andrzeju – rzucił spokojnym, konkludującym tonem, odkładając na blat baru dwie z czterech przeglądanych kartek, a kolejne dwie przekazując rozmówcy. – Proszę, oryginał dla pana, ja zostawiam sobie kopię. Dostawa we wtorek, a przelew zrealizujemy jutro, postaram się załatwić to z samego rana.

– Dziękuję – odpowiedział Ćwikliński. – Tak jest. Do widzenia, panie Michale.

Złożył kartki na pół i schował je do wewnętrznej kieszeni letniej marynarki, po czym obaj podali sobie dłonie w geście pożegnania. Majk swoim zwyczajem klepnął go jeszcze po przyjacielsku po ramieniu na odchodne, po czym sięgnął po odłożone na blat dokumenty.

– O, jesteś Iza! – dodał swobodnie, odwracając się nagle do dziewczyny, która obecnie była już tylko kilka kroków od nich. – Weźmiesz ode mnie te papiery? Trzeba będzie jutro to zrealizować.

Mówiąc to, mrugnął do niej z porozumiewawczym uśmiechem. Iza podeszła natychmiast i odwzajemniając mu uśmiech, posłusznie przejęła z jego rąk dokumenty.

– Oczywiście, szefie. Dzień dobry panu – ukłoniła się grzecznie Ćwiklińskiemu.

Mężczyzna odkłonił się skwapliwie.

– A, dzień dobry pani. I od razu do widzenia, bo już muszę lecieć… do następnego!

Po czym szybkim krokiem odszedł w głąb sali, kierując się w stronę wyjścia. Iza i Majk spojrzeli na siebie z twarzami rozpromienionymi jak słońce, a następnie bez słowa, wiedzeni jednym i tym samym nieopanowanym instynktem, zgodnie skierowali kroki na zaplecze.

***

– Dobra, wystarczy – zdecydował Majk, niechętnie zluźniając uścisk ramion. – Koniec doładowania. Osobiście mógłbym tak tankować godzinami, ale nie ma tak, proszę pana! Na przyjemności najpierw trzeba sobie zasłużyć.

Iza roześmiała się i posłusznie odsunęła się od niego, uszczęśliwiona powitaniem, które jak zawsze polegało na kilku chwilach wymiany pozytywnej energii w przyjacielskim uścisku. To działało jak czarodziejskie zaklęcie, wystarczyła jedna minuta i wszystko wracało na swoje miejsce, a delikatny zapach wody kolońskiej w ułamku sekundy przywracał jej poczucie bezpieczeństwa. Czuła się teraz, jakby to nie on lecz ona sama wróciła z dalekiej podróży i wreszcie mogła odetchnąć.

– Co nie znaczy, że na tym kończymy – zaznaczył z powagą Majk, wyprostowując się i przeciągając sobie dłonią po włosach. – Na razie uzupełniłem tylko wstępnie rezerwę, więc długo na tym nie pojadę, o dalszy ciąg upomnę się w odpowiednim czasie. Zakładam, że polecenie służbowe wydam jeszcze dziś – uśmiechnął się. – Tylko najpierw musimy przewalić robotę, bo po ilości tych papierów – wskazał na biurko, gdzie leżały przygotowane przez Izę stosy dokumentów – wnoszę, że moje zaległości biurokratyczne sięgają Himalajów.

– Mhm… albo nawet wyżej – przyznała wesoło. – Siadamy do tego od razu, czy najpierw chcesz załatwić jakieś inne sprawy?

– Siadajmy od razu – odparł, podsuwając sobie do biurka krzesło, a jej wskazując fotel po przeciwnej stronie. – Wolę mieć to jak najszybciej z głowy.

Usiedli nad dokumentami i Majk zabrał się za przeglądanie po kolei tych, które w odpowiednim porządku podsuwała mu Iza.

– Tu jest umowa Kuźnickiego. Na razie do końca miesiąca, podpisałam, tak jak kazałeś.

– Rozumiem, że rekomendujesz przedłużenie?

– Tak, zdecydowanie. Kucharki wreszcie zadowolone, mięso pierwsza klasa, dostawy na czas. Moim zdaniem, jak najbardziej możemy kontynuować współpracę.

– Okej – skinął głową z zadowoleniem, odkładając dokument na brzeg biurka. – Załatwi się, pogadam o tym z frajerem przy pierwszej okazji.

– Rozliczenie dla Zięby – podała mu kolejny dokument. – Wszystko już zapłacone, tylko musisz podpisać te dwa egzemplarze. Pieczątkę już przystawiłam. Jutro zresztą Zięba ma się po to zgłosić.

– Mhm – odparł Majk, sięgając po długopis i bez zastanowienia podpisując rozliczenie. – Już. Jak tam sprzęt w kuchni, wszystko gra?

– Gra, zmywarki chodzą bezbłędnie, chyba po raz pierwszy od roku przez całe dwa tygodnie nic się nie zepsuło. Tylko czas już wymienić filtry w wentylacji – zaznaczyła. – Niby wszystko działa, ale w zeszycie serwisowym było wpisane zalecenie wymiany w lipcu, a już mamy sierpień, więc lepiej to załatwić, zanim coś się zapcha. Zięba mówi, że umie serwisować takie rzeczy, więc zgodziłam się, żeby nam to zrobił. Zamówiłam go na środę.

– Świetnie – odparł Majk z mieszaniną satysfakcji i uznania. – Brawo, młoda. Ja bym na śmierć o tym zapomniał, a prawdą jest, że gdyby coś nam się zapchało w wentylacji, to mogiła. W podziemiu nie ma z tym żartów.

– Też tak myślę – uśmiechnęła się, w duchu ucieszona pochwałą. – Okej. Tutaj są umowy tych naszych nowych dziewczyn, Iwony i Agaty. Wprawdzie na razie tylko na okres próbny, do końca sierpnia, ale nie podpisywałam nic za ciebie, wolę, żebyś zrobił to osobiście.

– Jak się sprawują? – zaciekawił się Majk, sięgając po dokumenty. – Czekaj, przejrzę sobie… mhm… studentki bez kwalifikacji… Kamila mówiła, że planują zostać z nami tylko do końca września, to prawda?

– Tak – skinęła głową. – Ale na razie dobre i to, a do końca września jest jeszcze trochę czasu. Jak się sprawdzą po przeszkoleniu, to spróbuję namówić je na pozostanie u nas na dłużej, nawet jakby to miało być tylko dorywczo.

– Jasne.

Przejrzawszy aplikacje obu nowych pracownic, Majk znów sięgnął po długopis i podpisał zaległe umowy, z uznaniem dostrzegając staranność ich przygotowania łącznie z przystawionymi już na dole pieczątkami, a następnie przejął z rąk Izy kolejny plik papierów. Tym razem była to seria wystawionych i zrealizowanych rachunków, które musiał podpisać tylko dla formalności, dlatego mógł to robić taśmowo, bez większego zaangażowania uwagi. W gabinecie na kilka minut zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem przekładanych dokumentów.

Choć żadne z nich nie pokazywało tego po sobie, zwyczajność i rutynowość tej sceny obojgu sprawiała dziś niewysłowioną przyjemność, jak człowiekowi, który, wróciwszy po latach burzliwej tułaczki do domu, docenia urok prostych czynności codziennego dnia. Cichutki szmer sunącego po papierze długopisu, którym Majk podpisywał dokumenty, brzmiał w uszach Izy kojąco jak szum strumyka w pogodny letni dzień lub jak szelest pachnącej świeżością pościeli na chwilę przed zapadnięciem w zasłużony sen. Niewątpliwie wynikało to z ulgi, że szef wrócił już z urlopu i oto przejmował z jej rąk ster powierzonego jej okrętu, ona zaś mogła mu go oddać w stanie nienaruszonym, ustawionym na właściwy kurs. Ale to nie było tylko to.

Zerkając spod oka na jego postać po drugiej stronie biurka, odczuwała coś tak niezwykłego, że sama nie umiała tego nazwać – było to połączenie pulsującej radości, wzruszenia, które zdawało się sięgać najgłębszych zakamarków duszy, oraz sielskiego spokoju, jakiego nie zaznała już chyba od dobrych kilku tygodni. Kiedy pochylał się nad blatem, burza rozczochranych włosów opadała mu na czoło, zasłaniając twarz, a gdy odwracał głowę nieco w bok, na opalonym, gładko wygolonym policzku widać było wyraźniej niż zwykle długą, jaśniejszą bliznę, którą Iza zauważyła już dawno, lecz o którą nigdy jeszcze nie miała odwagi go zapytać. Pomyślała, że naprawdę wyglądał na wypoczętego, to zaś jeszcze bardziej potęgowało jej radość. Śledząc na wpół bezwiednie ruch jego prawej dłoni trzymającej długopis, ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie scenę sprzed ponad półtora roku, kiedy Majk przyjmował ją do pracy. Tak samo pochylony nad blatem szukał wówczas w stosie papierów jej aplikacji, a odczytawszy na niej oba jej imiona zareagował w sposób, którego wtedy nie rozumiała, a który dziś powiedziałby jej wiele, zapewne więcej niż komukolwiek innemu.

„Wtedy byliśmy obcymi sobie ludźmi” – pomyślała z melancholią, podsuwając mu w milczeniu kolejny rachunek do podpisania. – „Tyle że ja przypominałam mu Anię, a on kojarzył mi się z Misiem, bo tak samo odgarniał sobie włosy… o, właśnie tak!” – dodała z rozbawieniem, bowiem dokładnie w tym momencie Majk, jakby znów czytając w jej myślach, podniósł lewą rękę i przesunął nią po włosach. – „Ech, szefie… jak dobrze, że już wróciłeś!”

– I tyle, koniec rachunków, a teraz zobacz to – powiedziała na głos, wręczając mu dwie spięte ze sobą kartki.

Jedną z nich było odręcznie napisane wypowiedzenie Karoliny, zaś drugą jej dotychczasowa umowa o pracę z dopisaną pod spodem adnotacją o jej rozwiązaniu. Majk przebiegł oba pisma wzrokiem i jego twarz natychmiast spochmurniała.

– Tak, słyszałem już od Kamili – mruknął. – Jaką decyzję podjęłaś?

– Zgodziłam się przyjąć jej rezygnację w twoim imieniu – odparła rzeczowo. – Bez okresu wypowiedzenia, tak jak chciała. Uznałam, że tak będzie lepiej dla wszystkich, zważywszy na to, co ostatnio wyprawiała.

– A co wyprawiała?

Opowiedziała mu pokrótce o niezrównoważonym i nieodpowiedzialnym zachowaniu Karoliny w ostatnim czasie, a także o rozmowie, w trakcie której koleżanka wyraziła stanowcze postanowienie rezygnacji z pracy i wyjazdu w najbliższym czasie z Lublina. Zaniepokojona chmurą widoczną na obliczu szefa, starała się jak najbardziej dyplomatycznie dobierać słowa, by nie ustawić Karoliny w zbyt negatywnym świetle, lecz jednocześnie niczego nie przekłamać. Zgodnie z obietnicą daną koleżance, przekazała mu również przeprosiny. Majk wysłuchał jej z poważną miną.

– Czułem, że to się tak skończy – podsumował, spokojnym gestem kładąc umowę Karoliny na biurku i podpisując się pod adnotacją na dole. – I że tylko zrobię z siebie idiotę. Bardzo nie lubię takich precedensów, Iza, to jest mocny cios w moją długo wypracowywaną politykę kadrową.

– Wiem – odparła skruszona. – Przepraszam cię, Majk. To moja wina, bo to ja wtedy namówiłam cię na zmianę decyzji w sprawie Karoli i przyznaję, że nie miałam racji. Ty lepiej znasz się na ludziach, na przyszłość muszę o tym pamiętać.

Majk powoli pokiwał głową, przyglądając się spod oka kosmykowi włosów, który opadł jej na twarz, jakby czekał, kiedy podniesie rękę, żeby go odsunąć.

– Trudno – stwierdził stoicko. – Mleko się rozlało i nie będziemy już nad tym debatować. Zastrzegam tylko, że ostatni raz zgodziłem się na ponowne przyjęcie nielojalnego pracownika, który odszedł z pracy na własne życzenie. Na drugi raz nie będę tego tolerował. Pod żadnym pozorem – zaznaczył stanowczo.

– Tak jest, szefie – odparła pokornie, odgarniając dłonią ów kosmyk, który dopiero teraz zaczął jej przeszkadzać. – Masz pełną rację. Ja sama też będę pilnować, żeby ta zasada nigdy więcej nie została złamana.

– Okej – uśmiechnął się lekko. – Niech będzie. Tym razem wyszedłem na frajera i mięczaka, ale może do czegoś to było potrzebne. Okaże się. Tak czy inaczej podpisałem twoją decyzję, klamka zapadła i Karolina nie ma tu prawa powrotu, choćby Antonio błagał mnie o to na kolanach.

– Nie sądzę, żeby miał taki zamiar – westchnęła Iza, wspominając bladą, nieruchomą twarz Antka. – Biedak sam się nieźle przy tym nacierpi, widziałeś, jak on wygląda? Pomijam jego relację osobistą z Karolą, ale on też przecież prosił cię, żebyś przyjął ją z powrotem, ręczył za nią i obiecywał, że nie będzie więcej kłopotów.

– Taa – mruknął z przekąsem Majk. – Mniejsza o to. Zaraz pogadam z nim o tym jak facet z facetem, skończmy tylko te papiery. Co tam jeszcze masz?

– Tylko to – odparła cicho, podając mu ostatni przygotowany plik dokumentów.

– Co to jest? – zdziwił się, zerkając na formularz z urzędowymi podpisami. – Jakaś zwrotka ze skarbówki? Źle zrobione podatki?

– Nie. Raport z kontroli skarbowej.

Majk podniósł gwałtownie głowę i popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami.

– Co takiego?

– Mieliśmy kontrolę. Pod koniec lipca dostałeś pismo w tej sprawie.

– Ja? – zdumiał się jeszcze bardziej. – Pismo? Jakie pismo?

– Zawiadomienie o planowanej kontroli – wyjaśniła mu cierpliwie. – Dostałeś na pewno, widziałam pocztowe potwierdzenie odbioru, był na nim twój odręczny podpis.

Majk patrzył na nią ze szczerym zaskoczeniem i niedowierzaniem w oczach.

– Niemożliwe – pokręcił głową.

– Możliwe – uśmiechnęła się, rozbawiona tą nietypową dla niego luką w pamięci. – Nie patrz tak na mnie, szefie, przecież nie ściemniam. Nie wiem, co zrobiłeś z tym pismem, ale od listonosza odebrałeś je na sto procent, znam twój podpis jak swój własny. Nawet z początku byłam na ciebie zła, że nie zostawiłeś go na biurku i przez to zafundowałeś mi niespodziewany nalot tych kontrolerów. Wprawdzie nie sądziłam, żebyś zrobił to specjalnie po to, żeby mnie sprawdzić, ale fakt był faktem. Nie miałam szansy przygotować się na kontrolę i musiałam reagować w czasie realnym, a to w pierwszej chwili trochę mnie wkurzyło. Ale tylko trochę – zaznaczyła oględnie, widząc, że z jego twarzy nie schodzi wyraz oszołomienia. – I szybko mi przeszło. Rozumiem przecież, że w ostatnich dniach przed urlopem miałeś na głowie tyle spraw, że spokojnie mogłeś to przeoczyć. Nie mówiąc już o tym, jaki musiałeś być zmęczony…

– Ale czekaj, czekaj, Iza – przerwał jej, kręcąc głową. – Niech to diabli wezmą! Byłbym do tego stopnia kretynem, żeby odebrać pismo ze skarbówki i tego nie pamiętać? Przecież uprzedziłbym cię o tym, nie wrąbałbym cię świadomie w kontrolę z zaskoczenia. Co by o mnie nie powiedzieć, aż takim gnojkiem nie jestem.

– Przestań, ani przez chwilę cię o to nie podejrzewałam. Poza tym nic wielkiego się nie stało, kontrola przeszła szybko i bez większych problemów, a byłoby jeszcze szybciej i sprawniej, gdybym mogła się do tego z góry przygotować. Sprawdzali głównie papiery z zakupu peugeota i sprzętu AGD – dodała, ruchem głowy wskazując na dokumenty, które trzymał w ręce. – No i koszty eksploatacji vana i opla. Na szczęście wiedziałam, gdzie co jest, pokazałam im, sprawdzili sobie wszystko i się odczepili.

Majk znów pokręcił głową i pochylił się nad raportem z kontroli z miną człowieka, który nie może wyjść z szoku.

– No dobra, czekaj, przejrzę to. Mhm… kapuję, zwrot VAT… prawda, że trochę nam się tego nazbierało. Okej, samochody… A zeszłorocznych rozliczeń Krawczyka nie sprawdzali? – zapytał, podnosząc na nią wzrok.

Iza aż zadrżała na dźwięk nazwiska milionera, którego sprawa od kilku dni leżała jej ciężkim kamieniem na sercu.

– Nie – odparła zdziwiona, nieco blednąc. – Niby dlaczego mieliby je sprawdzać?

– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Tak mi tylko przyszło do głowy, bo jeśli gdzieś mógł być jakiś przekręt, to najprędzej u niego.

– Aha, okej – szepnęła. – Nie, o to akurat wcale nie pytali.

Majk zerknął czujnie na jej zmienioną minę i właśnie chciał coś powiedzieć, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się i zajrzała przez nie Zuzia. Na widok Izy i szefa siedzących przy biurku cofnęła się o krok.

– Ojej, przepraszam – wymamrotała zmieszana. – Ja do pani, bo chciałam tylko zapytać… ale nie wiedziałam, że pan szef już jest…

– Coś ważnego, Zuziu? – zagadnęła ciepło Iza.

Zerknęła przy tym na nią, a potem na Majka, natychmiast przypominając sobie rozmowę z Gosią i Wiktorią. Zmieszana mina dziewczyny, którą można było uznać za potwierdzenie tamtej hipotezy, sprawiła, że zrobiło jej się nieswojo i dziwnie smutno. Przez głowę przemknęła jej myśl, że jeśli to prawda, to nie chciałaby być na miejscu ani Zuzi, ani Majka, sama bowiem zbyt dobrze znała ból, jaki sprawiały nieodwzajemnione uczucia bez względu na to, kogo dotyczyły. Przed oczami mignęły jej po kolei znajome twarze Daniela i Victora, a potem postać Michała w dziesiątkach błyskawicznych fleszy z przeszłości, z których każdy przedstawiał go z inną dziewczyną. O tak, dobrze znała ten ból, i to zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.

„Cóż, takie jest życie” – pomyślała filozoficznie. – „A w tych sprawach każdy musi radzić sobie sam. Szkoda tylko, że jedni muszą znosić więcej niż inni.”

Na widok wahającej się Zuzi Majk odłożył raport na blat i podniósł się z krzesła.

– Czołem, mała, wchodź i nie krępuj się! – rzucił, uśmiechając się do niej życzliwie. – No już, nie bój się, nie przeszkadzasz nam. Mów Izie, z czym przyszłaś, a na mnie nie zwracaj uwagi. Zresztą skorzystam z okazji i zostawię was na chwilę, muszę coś załatwić.

– Dobrze, proszę pana… znaczy, panie szefie – wydukała nieśmiało Zuzia, nie ważąc się podnieść na niego wzroku. – Bo ja… chciałam tylko poprosić o małą zmianę w grafiku na jutro – zwróciła się skwapliwie do Izy. – Już się umówiłam na zastępstwo z panią Lidią, ona weźmie za mnie trzy godziny po południu, a ja odpracuję to we wtorek.

– Dobrze, poczekaj momencik – przerwała jej Iza, sięgając po leżącą na brzegu biurka rozpiskę dyżurów pracowników. – Niech zerknę, żeby nam się coś nie pomyliło. Chodź tu bliżej, Zuzieńko, pokażesz mi dokładnie, o jaką zmianę chodzi.

Dziewczyna podeszła posłusznie i obie schyliły się nad grafikiem, by nanieść nań rzeczoną poprawkę. Iza jednocześnie obserwowała spod oka Majka, który z zafrasowaną miną obszedł biurko dookoła, ze środkowej szuflady wyjął kluczyki do vana i rzuciwszy jej nad blatem wymowne spojrzenie, wyszedł z gabinetu.

„Zorientował się już?” – pomyślała z ciężkim sercem. – „Pewnie tak, skoro nawet Wika to zauważyła. Biedaku… przecież nic ci to nie da, że będziesz uciekał…”

– Proszę pani, czy ja mogę o coś poprosić? – zapytała konspiracyjnym szeptem Zuzia, kiedy za szefem na dobre zamknęły się drzwi.

– Oczywiście, Zuziu – odparła łagodnie. – W czym mogę ci pomóc?

– Chodzi o to, co mówiłam pani dwa tygodnie temu – wyjaśniła zmieszana. – O tej mojej szkole i dostosowaniu godzin pracy. Bo pan szef już wrócił i ja bym chciała, żeby o tym wiedział… i mam taką prośbę… czy pani mogłaby mu o tym powiedzieć zamiast mnie?

Iza przyglądała się z uwagą jej skonfundowanej minie.

– Oczywiście, że mogę mu powiedzieć – odparła z namysłem. – To przecież nic złego, nie będzie miał do tego żadnych uwag, wręcz ucieszy się, że dalej chcesz się rozwijać. Ale może jednak bardziej by wypadało, żebyś porozmawiała z nim o tym osobiście?

Zuzia pokręciła głową spłoszona.

– Wolałabym nie – zniżyła jeszcze bardziej głos. – Pani wytłumaczy mu to lepiej niż ja, a dla mnie pani poparcie też jest bardzo ważne. Bo ja… muszę się przyznać, że… że ja się pana szefa ciągle trochę boję – dokończyła jakby zawstydzona.

– Boisz się? – powtórzyła zdziwiona Iza.

– Aha – pokiwała głową jeszcze bardziej zmieszana dziewczyna. – Ja wiem, że on jest dobry i wyrozumiały i że wszyscy go lubią… Ja też, bo tak naprawdę to tylko raz na mnie nakrzyczał, wtedy, jak rozbiłam te słoiki… Ale jednak ciągle trochę się boję i wolę, żeby to pani z nim porozmawiała. Dobrze? – dodała przymilnie. – Będę pani za to bardzo wdzięczna i postaram się wszystko odpracować najlepiej, jak umiem. Obiecuję.

– W porządku, Zuziu, nie ma sprawy – odparła nieco zdezorientowana Iza. – Dla mnie to nie problem, a skoro ty tak wolisz…

Przerwało jej hałaśliwe wtargnięcie Majka, który wrócił do gabinetu, niosąc w ramionach wielkie tekturowe pudło, przez co w otwieraniu drzwi musiał pomóc sobie nogą. Obie z Zuzią popatrzyły na niego zaskoczone, po czym Iza w odruchu przytomności umysłu podskoczyła do drzwi, by otworzyć mu je szerzej.

– Dzięki – rzucił z wdzięcznością.

Podszedł do kozetki w rogu pomieszczenia i schylił się, by położyć tam pudło, po czym, wyprostowawszy się, spojrzał z zastanowieniem na Zuzię, która wraz z Izą śledziła z zaciekawieniem jego poczynania.

– Zuzka, mam do ciebie prośbę – rzucił do niej, wyjmując z kieszeni dwa kluczyki samochodowe, od vana i od opla.

Dziewczyna natychmiast posłusznie podeszła do niego i stanęła w typowej dla siebie w pozycji gotowości do przyjęcia zadania.

– Tak?

Majk wręczył jej kluczyki od opla.

– Poszukaj Chudego i powiedz mu, żeby poszedł na parking i przyniósł mi z opla drugie takie pudło. Tu są kluczyki. Niech przyniesie towar tutaj. Tylko ostrożnie! – zastrzegł. – Żadnego rzucania i innych takich numerów, tam są elementy szklane, więc ma się z tym obchodzić jak z jajkiem.

– Tak jest – szepnęła Zuzia, niepewnym gestem biorąc z jego ręki kluczyki.

Kiedy odwróciła się do drzwi, czujna na wszelkie jej reakcje Iza zauważyła, że cała jej twarz oblana była purpurowym rumieńcem. Ze smutkiem odwróciła oczy.

– Co to jest? – zapytała, kiedy Zuzia wyszła z gabinetu.

Majk uśmiechnął się tajemniczo, odkładając na biurko kluczyki od vana.

– Zaraz ci pokażę. Najpierw niech Chudy przyniesie drugą część, a ja w tym czasie załatwię coś ważniejszego, mianowicie odwalę przed tobą akt skruchy. Mam paść na kolana, czy zaakceptujesz go w formie na stojąco? – zapytał rzeczowo. – Już i tak wyszedłem na debila, więc wszystko mi jedno.

– Akt skruchy? – Iza spojrzała na niego podejrzliwie. – Z jakiego powodu?

– Z takiego – westchnął, wyciągając z tylnej kieszeni spodni białą kopertę i wręczając jej ją ze skonfundowaną miną. – Proszę. Bij po mordzie, elfiku. Zasłużyłem jak rzadko kiedy.

Iza odruchowo wzięła kopertę z jego ręki i rzuciła okiem na przybitą w lewym górnym rogu pieczątkę nadawcy. Był to Urząd Skarbowy.

– Ach! – roześmiała się. – Zawiadomienie o kontroli? Jednak je znalazłeś?

– Niestety.

– I gdzie było?

– W vanie. Przez cały czas zastanawiałem się, gdzie, do jasnej cholery, mogłem ewentualnie to wsadzić, i wyszło mi, że jedynym takim miejscem jest schowek przy kierownicy w vanie. Poszedłem sprawdzić, no i proszę… jest.

– Mhm – pokiwała głową Iza, która w międzyczasie otworzyła kopertę i przebiegła wzrokiem urzędowe pismo. – Tak, to jest to.

– Wybacz, Izula – podjął skruszonym tonem Majk. – Przysięgam, że nie mam pojęcia, jak to się stało, nie zrobiłem tego celowo. Jak widzisz, nawet nie otworzyłem tej korespondencji, a co najgorsze, nie mam najmniejszego przebłysku pamięci, kiedy i w jakich okolicznościach ją odebrałem. Serio, źle ze mną – dodał z zafrasowaniem. – Kolejny dowód na to, że starzeję się w zastraszającym tempie i niedługo będę się nadawał tylko do utylizacji.

Iza zerknęła na jego opaloną twarz i przystojną męską sylwetkę, za którą od lat oglądały się tabuny dziewczyn, i po karku przebiegł jej leciutki, przyjemny dreszcz, który czasem nawracał w jego obecności zupełnie bez powodu, zwłaszcza od czasu pamiętnego tańca na jego urodzinach. W głowie błysnęła jej myśl, że chyba trudno byłoby znaleźć kobietę, która, gdyby tylko dał jej taką możliwość, zrywając swą beznadziejną blokadę w sercu, nie chciałaby towarzyszyć mu we wspomnianym procesie starzenia się aż po kres jego i swoich dni. Przypomniała sobie twarz Pabla, jego oprószone przedwczesną siwizną skronie i pełne światła oczy wpatrzonej w niego Lodzi, a potem pomarszczoną twarz pana Szczepana. Prawda, że upływ czasu dla nikogo nie ma litości, ale czy to właśnie nie jest najpiękniejsze, kiedy umie się od tego abstrahować?

– To prawda – przyznała z powagą. – Degradacja postępuje u ciebie na wszystkich frontach, ale w tym wieku to przecież nic dziwnego. Myślałeś o tym, żeby wykupić ubezpieczenie na wypadek utraty pamięci?

Majk zerknął na jej przekorną minę i pokręcił głową przecząco.

– Nie, nie myślałem – odparł równie poważnie. – Jeśli uposażonym miałbym być ja sam, to gra niewarta świeczki. I tak potrzebowałbym kogoś, kto przypomniałby mi, że w ogóle zawarłem taką umowę, a sama powiedz, kto by się przejmował starym samotnym frajerem z postępującymi objawami Alzheimera?

– Każdy, kto zna go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, ile jest wart – odrzekła spokojnie Iza. – Zresztą myślę, że byłbyś całkiem fajnym, niegroźnym staruszkiem, którego łatwo byłoby ogarnąć, bo wieczorem i tak nie pamiętałby, co robił rano.

– Aha – skrzywił się Majk. – To mnie pocieszyłaś…

– Ale póki co nie przesadzaj – dodała, wzruszając ramionami. – Do Alzheimera jeszcze ci daleko, na razie wyglądasz jak młody bóg i okaz zdrowia, a musisz poharować jeszcze ładnych parę lat, żeby zarobić na emeryturę. Luki w pamięci z przemęczenia każdemu się zdarzają, mnie też, chociaż jestem od ciebie dobre dziesięć lat młodsza… ba, nawet jedenaście – uśmiechnęła się, odkładając pismo z urzędu na biurko. – Dlatego biorę to pod uwagę i nie gniewam się ani trochę o to zawiadomienie, a ty w zamian nie gniewaj się na mnie za Karolinę i będziemy kwita.

Majk przyglądał jej się z zastanowieniem przez dłuższą chwilę i jego twarz powoli się rozpogodziła.

– Okej – pokiwał głową. – Niech ci będzie, mały elfie, przegadałaś mnie. Za Karolinę się nie gniewam, to przecież była moja decyzja, nawet jeśli ty pośrednio mnie do niej skłoniłaś. Ty i Antek. A co do kontroli ze skarbówki, to i tak muszę się jakoś zrehabilitować po tej wpadce, to dla mnie sprawa honoru. Pomyślę o tym. Na razie powiedz mi…

W tym momencie drzwi do gabinetu znów się otworzyły i wparowała przez nie Zuzia, przytrzymując je w pozycji otwartej, by idący za nią Chudy z kartonowym pudłem w rękach mógł wygodnie przejść. Majk skinął głową z zadowoleniem.

– Dobra, daj to tutaj – wskazał mu kozetkę. – Tylko ostrożnie… Okej, dzięki.

– Nie ma sprawy, szefie – uśmiechnął się Chudy, oddając mu kluczyki od opla. – Proszę. Żebym nie zapomniał albo znowu gdzieś nie zgubił.

Majk spokojnym gestem przejął je od niego i schował do kieszeni spodni.

– Zginąłbyś za to, frajerze – zapewnił go, schylając się nad pudłami zdeponowanymi jedno obok drugiego na kozetce. – No dobra, młodzi, chcecie zobaczyć, co kupiłem w górach? To chodźcie tutaj, pokażę wam.

Iza i Zuzia, która teraz wyglądała już całkowicie normalnie, podeszły zaciekawione, przyglądając się, jak Majk otwiera pierwsze z pudeł, w którym znajdowały się jakieś kanciaste zawiniątka w szarym papierze pakowym. Wyjąwszy jedno z nich, ostrożnie odwinął papier i pokazał im – był to nieokreślonego przeznaczenia przedmiot wykonany po jednej stronie z jasnego, pomalowanego lśniącym lakierem drewna, a po drugiej z matowego szkła. Na płaskiej powierzchni jednego z boków wygrawerowany był napis Anabella, którego czcionkę Iza rozpoznała natychmiast – była identyczna jak na trzymanych przez Majka w domu kieliszkach z tym samym napisem.

– Co to? – zdziwił się Chudy, który, podobnie jak dziewczyny, przyglądał się prezentacji zakupu z wielkim zaintrygowaniem. – Jakiś wazon z rozkładaną mini-deską do krojenia?

Majk spojrzał na niego i parsknął śmiechem, podnosząc przedmiot bardziej do światła.

– Nie trafiłeś – odparł wesoło. – Chociaż pomysł ciekawy, muszę to zapamiętać! Nie… to jest serwetnik ze zintegrowaną osłonką do świeczki na baterie – wyjaśnił. – Przyuważyłem taki gadżet na straganie u jednego rękodzielnika w górach, spodobał mi się, więc pomyślałem, że można by zamówić coś takiego do nas na stoliki. Zerknij, Iza – dodał, podając jej serwetnik. – Jak ci się podoba?

Iza chętnie przejęła przedmiot z jego ręki i z ciekawością obejrzała go ze wszystkich stron, oceniając, że jak na swoje wymiary był wyjątkowo ciężki.

– Piękne – przyznała. – I solidnie wykonane. Takie cacko będzie się wspaniale prezentować na stolikach, prawda, Zuzieńko? Eleganckie i do tego oryginalne, zwłaszcza z tym napisem.

Stojąca przy niej Zuzia skwapliwie pokiwała głową.

– Mhm – uśmiechnął się z zadowoleniem Majk. – Facet chwalił się, że może wygrawerować na swoich produktach dowolny napis, więc od razu pomyślałem o nazwie firmy i zapytałem, czy w tydzień dałoby się zrobić dla mnie coś takiego w osiemdziesięciu egzemplarzach. Trochę go tym zaskoczyłem, ale chętnie podjął się zadania, wykonał je i nawet nie doliczył mi nic za ekspres.

– Aż w osiemdziesięciu egzemplarzach? – zdziwiła Iza.

– Aha – skinął głową. – Wiem, że stolików mamy tylko niecałe sześćdziesiąt, ale czasem są straty, coś może się stłuc i tak dalej, więc reszta będzie na zapas. Fakt, że to sporo, bulnąłem za to dość pokaźną sumę, ale nie żałuję, bo gadżecik jest naprawdę ładny. Zresztą zakup pójdzie w koszty, wpiszemy to jako wyposażenie lokalu. A właśnie, tutaj mam fakturę – przypomniał sobie, otworzył drugie pudło, wyjął z niego leżący na wierzchu papier i wręczył go Izie. – Proszę, szefowo. Już zrealizowana, trzeba będzie tylko ją opisać i zarchiwizować.

– Tak jest – uśmiechnęła się, przejmując od niego papier i oddając serwetnik. – Zaraz to zrobię. Ogólnie bardzo dobry pomysł, nie, Łukasz? – zerknęła na Chudego. – Wyposażenie lokalu, ozdoba stolików, znak rozpoznawczy firmy, a jednocześnie pamiątka z urlopu.

– No – zgodził się Chudy. – Szef to w ogóle ma łeb do takich rzeczy.

– Dobra, to przed zamknięciem lokalu pomożesz mi przenieść to na salę i jutro albo pojutrze dziewczyny porozkładają na stolikach – zarządził Majk, zawijając serwetnik z powrotem w papier i odkładając go do pudła. – A stare serwetniki pójdą do składziku. Tylko najpierw musimy zamówić te świeczki na baterie. Iza, zajmiesz się tym?

– Oczywiście, szefie. Jeszcze dzisiaj złożę zamówienie przez Internet.

– Doskonale. A ty, Chudy, możesz już wracać do roboty. Aha… przyślij mi tu Antka, okej? Muszę się z nim rozmówić, zanim wsiąknie w dyskotekę.

– Tak jest.

– To ja też już pójdę – odezwała się nieśmiało Zuzia, zerkając na Izę.

– A pewnie, chodź ze mną, mała – podchwycił Chudy, który był już przy drzwiach. – Akurat dobrze się składa, bo mam do ciebie sprawę.

– Dobrze – szepnęła Zuzia, znów znienacka oblewając się purpurowym rumieńcem.

Po ich wyjściu Majk, schylony nad kozetką, by zamknąć pudło, wyprostował się i spojrzał na Izę, która w międzyczasie usiadła przy biurku, analizując przekazaną jej fakturę.

– Zostaw to na razie, potem sobie ogarniesz – polecił jej, podchodząc do biurka. – Teraz muszę pogadać tu z Antonim, zajmę gabinet na pół godziny, okej?

– Ach, jasne! – Iza natychmiast zerwała się z krzesła. – Już się wynoszę. Zresztą i tak powinnam zajrzeć na salę i sprawdzić, czy nie trzeba pomóc dziewczynom.

– Ale potem wrócimy do naszej rozmowy i przerwanej sesji doładowania baterii – zaznaczył Majk. – Okej, mały elfie? Mam milion spraw, o których chciałbym z tobą porozmawiać, tylko wolałbym to zrobić na spokojnie.

– Ja też – odparła cicho, przypominając sobie trudną sprawę Krawczyka.

– Powiedz mi tylko, czy to już wszystko, jeśli chodzi o papiery?

– Taaak… – odparła z namysłem. – Zdaje się, że wszystko… a nie, czekaj, jeszcze jedno! – przypomniała sobie. – I muszę koniecznie dać ci to teraz, zanim zapomnę!

Przechyliła się przez biurko, niemal kładąc się na blacie, by sięgnąć do szuflady, która znajdowała się po przeciwnej stronie, i wyjęła stamtąd kopertę przekazaną jej dwa dni wcześniej przez blondynkę w różowej sukience. Majk z lekkim uśmiechem obserwował tę ekwilibrystykę, ogarniając dyskretnym spojrzeniem całą wygiętą w łuk sylwetkę dziewczyny, która w następnym momencie zwinnie wyprostowała się z powrotem, podając mu list w różowej kopercie.

– Od kogo to? – zapytał zdziwiony, biorąc go z jej rąk.

– Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą. – Ta pani nie przedstawiła mi się, ale z tego, co mówiła, wynikało, że dobrze się znacie. Taka blondynka w wieku… myślę, że mniej więcej w twoim, tak trochę po trzydziestce, trudno mi ocenić. Prosiła, żebyś zadzwonił na telefon podany w środku i potwierdził coś dzień wcześniej. Nie wiem co, ale zrozumiałam, że to jest jakieś zaproszenie i chodzi o potwierdzenie udziału.

Majk ze spokojną miną otworzył kopertę i rzucił okiem na treść listu.

– Mhm… okej – uśmiechnął się. – Masz rację, zaproszenie na ognisko w gronie starych łajdaków z liceum i nie tylko. Czwartek wieczorem. No dobra, zadzwonię do Asi i ogarnę to, jak by nie było, wypada się odezwać. Dzięki, elfiku.

Schował list do kieszeni spodni i zerknął spod oka na dziewczynę, która, nie patrząc na niego, układała na biurku przeglądane wcześniej dokumenty.

– Jak twoje plany na koniec tygodnia? – zapytał od niechcenia. – O ile pamiętam, obiecałem ci wolny weekend z piątkiem włącznie, dobrze mówię?

Iza podniosła głowę i spojrzała na niego z zaniepokojeniem.

– Tak… jadę do Korytkowa na chrzest siostrzenicy. Będzie z tym jakiś problem?

– Absolutnie nie – zapewnił ją pośpiesznie. – Od piątku masz bezwzględnie wolne, to już ustaliliśmy. Chodzi mi o czwartek. Masz już coś zaplanowane na wieczór?

Iza natychmiast domyśliła się, że była to pośrednia prośba o jej obecność tego wieczoru w firmie, by on mógł wziąć udział w owym „ognisku”, na które właśnie dostał zaproszenie. Pokręciła głową przecząco.

– Nie, nic. Jak najbardziej mogę być w pracy i zastąpić cię, jeśli jest taka potrzeba.

– Okej – odparł z zadowoleniem. – To na razie nie planuj nic na czwartek, dobrze? Pomyślę jeszcze, jak się zorganizować, ale trzymaj dla mnie to wolne pasmo. A gdyby…

Przerwało mu ciche pukanie do drzwi, w których w następnej chwili pojawiła się blada jak widmo twarz Antka. Oboje wymienili znaczące spojrzenia, po czym Iza w milczeniu dała znak, że później dokończą rozmowę, i ruszyła do drzwi, po drodze muskając przelotnie dłonią ramię Antka, by dodać mu otuchy.

– Wchodź, Antonio – powiedział ciepło Majk. – No już, frajerze, wskakuj i zamykaj drzwi. Tu nam nikt nie będzie przeszkadzał.

***

Wyświetlacz telefonu Majka, który ów uaktywnił właśnie w wyciągniętej do góry ręce, wskazywał godzinę trzecią dwadzieścia osiem. Siedząca w rogu kozetki, oparta o stos obrusów oraz pudło z serwetnikami Iza uśmiechnęła się do wzniesionych teraz na nią w pytającym spojrzeniu oczu mężczyzny, który od prawie godziny leżał wyciągnięty jak długi z głową na jej kolanach.

– Wiem, że przeginam – powiedział ze skruchą. – O tej porze, po takiej powalonej dniówce powinienem dopilnować, żebyś jak najszybciej poszła spać, a ja znowu cię tu trzymam jak ostatni frajer. Ale wybaczysz mi to i zostaniemy jeszcze trochę, prawda? – dodał proszącym tonem. – Jutro będę na miejscu, więc ty możesz przyjść dopiero wieczorem. Zdążysz się wyspać.

– Zdążę – zgodziła się pogodnie, po raz chyba setny przesiewając przez palce jego włosy na skroni. – To nie problem, przecież najważniejsza jest spokojna psycha. Nie martw się, położę się nad ranem i pośpię jak zabita do późnego śniadania, w końcu mam wakacje i nigdzie się nie śpieszę. Zresztą myślisz, że chce mi się teraz wstawać? Tak mi tu fajnie, wygodnie… no i muszę się jeszcze trochę tobą nacieszyć – dodała z uśmiechem. – Nie tylko ty tęskniłeś za naszym doładowaniem, ja też.

Uspokojony tymi słowami Majk uśmiechnął się z zadowoleniem i przymknął oczy, delektując się dotykiem jej palców we włosach.

– To mówisz, że taki numer z tym Krawczykiem? – zagadnął, wracając do tematu, który omawiali już od kilkunastu minut. – Za cholerę nie pamiętam tej jego eks małżonki, zresztą jego też z tamtego czasu ledwo że kojarzę. Owszem, pewnie bywał u mnie, ale jakoś niezbyt rzucał mi się w oczy, widocznie wtedy jeszcze nie nosił tych swoich kretyńskich garniturków. W sumie dopiero niedawno nawiązałem z nim bliższy kontakt. No, ale okej, mów dalej. Jak się skończyła ta rozmowa z jego byłą?

– Zwyczajnie – odparła w zamyśleniu Iza. – Pojechała z powrotem do siebie, nawet nie wiem gdzie, bo nie powiedziała, w jakim mieście teraz mieszka. Mówiła tylko, że na drugim końcu Polski. Na koniec wymieniłyśmy się telefonami i obiecałam jej, że jeśli będę wiedziała coś nowego o zdrowiu Krawczyka, to dam jej znać.

Majk otworzył oczy i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Obiecałaś jej kontakt? No co ty, Iza! Trzeba było ją spławić! Tak samo jak tę drugą jego lalę, Ewelinę. Przecież to jest jedno nasienie! Serio, dałaś jej swój numer telefonu?

– Dałam – skinęła głową, nieco skonfundowana jego reakcją. – Dlaczego miałam nie dać? To przemiła kobieta, zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie, a poza tym było mi się jej strasznie szkoda. Zwłaszcza jak się rozpłakała.

Majk poderwał głowę z jej kolan i podniósł się do pozycji siedzącej.

– Słuchaj, Iza, bez jaj – powiedział poważnie, próbując zajrzeć jej w oczy, które ona jednak natychmiast od niego odwróciła. – Nie możesz robić takich rzeczy. Chcesz znowu naiwnie dać się nabić w butelkę? Rozpłakała się… pff! Przecież to jest kolejna frajerka od Krawczyka! Nic ci to nie mówi? Ile jeszcze razy dasz się podejść? Z Eweliną rozegrałaś sprawę modelowo, jestem z ciebie dumny, ale z tą?… Była żona Krawczyka! Serio? Skąd masz pewność, że to naprawdę jego była żona? Nie znasz jej, mogła podać się za kogo chciała, odegrać przed tobą dowolny teatr. A ty wierzysz jej w ciemno?

Zmieszana tą reprymendą Iza pokiwała powoli głową, wpatrując się w podłogę.

– Wierzę – odpowiedziała cicho. – Nie wiem dlaczego, może to faktycznie głupie i naiwne, ale wierzę jej, Majk. Jestem pewna, że mnie nie okłamała.

– Pewna! – prychnął. – Daj spokój. Po jednym spotkaniu nikt nie może mieć takiej pewności, zwłaszcza jeśli w tle pojawia się osoba pana Sebastiana. Posłuchaj, mały elfie, to naprawdę nie są żarty – dodał poważnym tonem, ujmując jej obie ręce za nadgarstki i ściskając lekko w swoich. – Po tym, co się wydarzyło w sprawie Lodzi, nie możemy pozwolić sobie na żadne takie numery. Rozumiesz to? Ten facet to nieobliczalny wariat, można się po nim spodziewać najgorszych rzeczy, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. Zwłaszcza teraz, kiedy ma się za co mścić.

– Ten facet jest teraz bardzo ciężko chory – odparła smutno Iza.

Majk skrzywił się z przekąsem.

– Może tak, może nie – odparł, puszczając jej dłonie. – Tego też nikt z nas nie jest w stanie potwierdzić, niewykluczone, że tylko się zgrywa. Po Krawczyku spodziewałbym się naprawdę wszystkiego, to jest gnida jakich mało i chyba wystarczająco nam to udowodnił, co? Pomyśl, Iza. Gdyby był naprawdę ciężko chory, nie miałby głowy ani siły do tego, żeby truć ci krew, nie szukałby tak nachalnie kontaktu, nie nasyłałby na ciebie tej całej Eweliny… A jeszcze tego tylko brakowało, żeby zdzira dalej się tu włóczyła i przez przypadek wpadła na Pabla! Chłopak ledwo odetchnął psychicznie po tej traumie i co? Znowu dostanie po garach? Wykluczone, ja się na to nie zgadzam.

– Ja też nie – zapewniła go szybko, z jednej strony zmieszana jego stanowczym oporem, lecz z drugiej tym bardziej przekonana co do swojej racji. – Cały czas biorę to pod uwagę, Majk. Wszystko, co robię w tej sprawie, robię właśnie po to, żeby uchronić Pabla i Lodzię przed kontaktem z tymi ludźmi. Myślałam nad tym długo i za każdym razem dochodzę do wniosku, że lepiej będzie, jak wezmę to na siebie, zamiast narażać na to ich.

– Co niby masz wziąć na siebie? – zapytał podejrzliwie. – Kontakt z Krawczykiem?

– Aha – pokiwała głową. – Z Krawczykiem, z Eweliną i… z tą Magdaleną. Ona de facto miała kontakt do Pabla, a nie do mnie, najpierw była na górze u niego w kancelarii, ale ponieważ był na urlopie, to koledzy skierowali ją do nas. Na całe szczęście, bo nie wyobrażam sobie, jak by się poczuł, gdyby zaczęła go zagadywać o Krawczyka. Powiedziałam jej zresztą, żeby pod żadnym pozorem nie próbowała tego robić, i użyłam takich argumentów, że raczej mnie posłucha. Za to Ewelina i Krawczyk pewnie nie odpuszczą, więc ktoś, chcąc nie chcąc, musi to ogarnąć. Ja przynajmniej jestem w tej sprawie neutralna, więc…

– Nie, Iza, mowy nie ma – przerwał jej surowo Majk. – Absolutnie nie zgadzam się na żadne kontakty z tym człowiekiem. Ani z nim, ani z jego satelitkami od siedmiu boleści. Słyszysz? Nie ma takiej opcji.

Jego zdecydowany ton zdawał się kończyć dyskusję, lecz Iza nie miała zamiaru ustąpić. Mimo że, obiektywnie rzecz biorąc, co do Krawczyka miał rację, wspomnienie łez w oczach Magdaleny i brzmiące gdzieś na dnie jej czaszki echo dawnych słów babci wciąż nie dawały jej spokoju.

– Poczekaj – odpowiedziała cicho.

Podniosła się z kozetki i podeszła do biurka, na którym zostawiła swoje rzeczy przygotowane do wyjścia od czasu zamknięcia lokalu. Sięgnąwszy po torebkę, wyjęła z niej schowany w jednej z zamykanych kieszonek list od Krawczyka i bez słowa wręczyła go wciąż siedzącemu na swoim miejscu Majkowi. Wziął go ręki zaniepokojony, otworzył i przebiegłszy wzrokiem kilka nakreślonych linijek, spojrzał na nią do góry z bardzo poważną miną.

– Osobiste zaproszenie? – zapytał retorycznie. – Sprawa życia i śmierci? Widzę, że frajer leci po całości. Odpowiadałaś mu coś na to?

– Nie – pokręciła głową. – Jeszcze nie.

– Jeszcze? – prychnął.

– Jeszcze. Ale na poważnie to rozważam.

Usiadła z powrotem obok niego i znów wbiła wzrok w podłogę, czując, że to pomaga jej zebrać myśli.

– Wiem, że w teorii nie powinnam – podjęła z namysłem. – Zresztą w pierwszej chwili rozumowałam tak samo jak ty i dokładnie w tym duchu rozmawiałam z Eweliną. Ale popatrz na ten list… nawet nie na treść, tylko na to, jakim pismem jest napisany, jaki jest pognieciony i poplamiony. Ja tego nie zrobiłam, dostałam go już w takiej formie, więc sam widzisz, jak Krawczykowi musiała przy tym drżeć ręka. On musi być naprawdę bardzo chory, Majk – dodała poważnie. – Inaczej nie upokorzyłby się, wysyłając mi coś takiego. Znamy go przecież oboje, on bardzo przywiązuje wagę do blichtru i etykiety, nigdy nie pozwoliłby sobie na wysłanie tak szmatławie wyglądającej korespondencji, gdyby nie był postawiony pod ścianą. Poza tym, jeśli naprawdę tak bardzo zależy mu na spotkaniu ze mną, to gdyby tylko mógł, przyszedłby tutaj osobiście, nie wysyłałby Eweliny, żeby partaczyła mu robotę, prawda?

Majk pokręcił bez przekonania głową, wpatrując się z zagryzionymi wargami w trzymany w ręce list.

– Nie wiem, czego ode mnie chce – ciągnęła Iza. – Ta jego sprawa życia i śmierci brzmi bardzo dwuznacznie, sama mam mieszane uczucia, bo wiadomo, że nadal może mu chodzić o Lodzię. Biorę to pod uwagę. Ale nawet jeśli, to wolałabym wiedzieć to na pewno i dzięki temu nie mieć wątpliwości, jak się zachować. A w tej chwili je mam. Bo sam powiedz… a co, jeśli Krawczyk naprawdę jest bardzo chory, na pograniczu zjazdu z tego świata? I jeśli w ten sposób chce uregulować swoje sprawy duchowe? Wiem, że to do niego niepodobne, sama średnio w to wierzę… ale jeśli? Ja po tym liście już niczego nie wykluczam. Niby do Krawczyka to kompletnie nie pasuje, ale przecież nikt nie wie, jak by się zachował w takiej podbramkowej sytuacji.

– Hmm – mruknął Majk.

– Tak czy inaczej, od paru dni, odkąd dostałam to – ruchem głowy wskazała na list – ta sprawa leży mi kamieniem na sumieniu. I wiem, że jeśli nic z tym nie zrobię, tylko zostawię w zawieszeniu, to nie będzie mi dawać spokoju.

Majk znów pokręcił głową, podniósł rękę i przesunął ją sobie po włosach z zafrasowaniem na obliczu.

– Czyli co masz zamiar zrobić? – zapytał, oddając jej list. – Odpisać mu? Odnowić kontakt z frajerem, który szantażował cię jak ostatni dupek, a Pabla mało nie wpędził do grobu?

– Nie wiem – odparła bezradnie. – Naprawdę nie wiem, Majk. Biję się z myślami.

– Bo chyba nie zamierzasz usatysfakcjonować go osobistą wizytą? – ciągnął z niepokojem. – Wiem, że masz cholernie dobre, wrażliwe serducho, ale tego byłoby już za wiele i uprzedzam, że na to się nie zgodzę. Inne opcje typu sms czy odpowiedź pocztą jeszcze z trudem byłbym w stanie zdzierżyć, ale ta jest wykluczona.

– Rozumiem – odpowiedziała cicho. – Oczywiście, szefie. Nie zrobię niczego, na co nie będę mieć twojej zgody.

– Przestań z tym szefem – pokręcił głową. – To nie jest dobry moment ani okoliczność na przekomarzanki, to jest naprawdę bardzo poważna sprawa. Ten typ, chory czy nie, nadal jest niebezpieczny, a po tym, co odwalił w przypadku Pabla i Lodzi, nie możemy pozwolić sobie na popełnienie jakiegokolwiek błędu. Zwłaszcza ty musisz zachować czujność i nie dać mu się złapać w jakąś kolejną kretyńską zasadzkę.

– Wiem – westchnęła. – Ja to wszystko wiem, Majk, tylko co z tego? To nie zmienia faktu, że to mi ciąży na sumieniu, po prostu jakoś tak intuicyjnie czuję, że muszę coś z tym zrobić. Poza tym popatrz na to od strony praktycznej – dodała energiczniej, podnosząc głowę i rzucając mu odważne spojrzenie. – Najważniejsze jest to, żeby Pablo i Lodzia mieli spokój, prawda? To o nich trzeba zadbać przede wszystkim. O mnie mniejsza, zresztą już się w dużym stopniu na to uodporniłam, chcąc nie chcąc i tak co chwila przyjmuję różne wizyty w sprawie Krawczyka, jak nie Ewelina, to ta Magdalena… a nie wiadomo, kto jeszcze pojawi się na horyzoncie. On tak strasznie uparł się na to spotkanie ze mną, że jestem pewna, że nie odpuści, wręcz im bardziej będę go olewać, tym bardziej będzie natarczywy. Znasz go przecież.

– Hmm… tu akurat niestety masz rację – przyznał ponuro Majk. – Cholerny frajer! A taki był z nim spokój, jak leżał w tym szpitalu… Niech to diabli!

– Tak czy inaczej jestem w stu procentach pewna, że on dalej będzie tu nasyłał Ewelinę – ciągnęła stanowczo Iza. – Pomyśl tylko, przecież to będzie niekończąca się historia. Ja będę jej odmawiać, unikać jej, wywijać się, a ona na jego polecenie tym bardziej będzie za mną łazić i liczyć na zmęczenie materiału. Nie mówiąc już o tym, jak wtedy wzrasta ryzyko, że wpadnie gdzieś tu na Pabla, a tego przecież chcemy mu oszczędzić. Nie lepiej byłoby uciąć to od razu? Dowiedzieć się przynajmniej, o co mu chodzi? Bo jeśli dalej o Lodzię, to może tym bardziej trzeba wziąć to w swoje ręce? Nie zacietrzewiaj się w opcji na nie, Michasiu – dodała łagodniej, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Obiecuję, że niczego nie zrobię bez twojej wiedzy i zgody, wszystko będę z tobą konsultować. Przemyślimy to na spokojnie i jestem pewna, że razem znajdziemy najoptymalniejsze rozwiązanie. Jak zawsze.

Majk zerknął na nią spod oka i uśmiechnął się leciutko jednym kącikiem ust.

– Mhm – mruknął z pobłażaniem. – Tylko nie bierz mnie pod włos, mała cwaniaro. Już szukasz sposobu, jak wykorzystać moją słabość do ciebie, tak?

– Wcale nie – pokręciła głową, starając się przybrać urażoną minę, mimo że w duchu jego ostatnie słowa sprawiły jej przyjemność. – Odwołuję się tylko do twojego zdrowego rozsądku i proszę, żebyś nie zamykał się na żadne rozwiązanie. Ja sama też przeszłam w tym względzie ogromną ewolucję. Myślisz, że uśmiecha mi się spotykać z Krawczykiem? Wcale mnie do tego nie ciągnie, przeciwnie, to jest ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, po prostu nie chcę czegoś bezmyślnie zawalić. A niestety obawiam się, że jeśli nie zareaguję na jego list, to zamiast pozbyć się problemu, wywołam tym gorszą lawinę.

– No dobra – zgodził się ostrożnie Majk, przyglądając jej się spod oka. – Powiedzmy, że w głównych założeniach masz rację. Ale jednak nie we wszystkich, na przykład w tym, że to ty masz brać tę sprawę na siebie. To mi się nie podoba, Iza. Owszem, jestem za tym, żeby oszczędzić nerwów Pablowi i Lodzi i za ich plecami trzymać rękę na pulsie, ale równie dobrze mogę się tym zająć ja.

– Ty? – zdziwiła się. – W jaki sposób?

– Następnym razem, jak tylko zjawi się tu ta frajerka Ewelina, porozmawiam z nią osobiście w twoim imieniu. I to będzie taka rozmowa, że jej w pięty pójdzie. Jakby nie było, to jest mój lokal i mam prawo nie życzyć sobie, żeby nachodziła tutaj moich pracowników. A za Pabla też jej się oberwie przy okazji – dodał, zagryzając wargi. – Dotąd nie miałem możliwości porozmawiać sobie z panią lafiryndą, ale jak tylko trafi się taka okoliczność, to nie omieszkam z niej skorzystać.

– No okej – odparła bez przekonania. – Bardzo chętnie odstąpię ci nieprzyjemność rozmawiania z Eweliną, czemu nie? Problem tylko w tym, że to prawdopodobnie niczego nie rozwiąże, bo Krawczyk chce się widzieć nie z tobą, a ze mną i będzie drążył temat do skutku. Jeśli zabronisz Ewelinie wstępu do Anabelli, będzie mnie ścigała poza pracą, to przecież nie jest jakiś wielki problem wyśledzić, gdzie mieszkam, prawda?

– Nie jest – przyznał spokojnie. – Zresztą oni nawet znają twój numer telefonu, skoro podałaś go tej jego eks, więc i od tej strony mogą cię namierzyć.

– E… nie. Co do Magdaleny, to nie wierzę, że ona jest nasłana, intuicja mówi mi, że nie kłamie. Choć oczywiście głowy za to nie dam – zastrzegła. – Bo w sumie kto to wie? Krawczyk do różnych rzeczy może się posunąć, doskonale zdaję sobie z tego sprawę i uwzględniam to w kalkulacji. Ale i tak coś mi podpowiada, że powinnam zareagować. Nie wiem jak, wolałabym to omówić z tobą… Wiem tylko, że jakoś powinnam.

Majk pokiwał powoli głową, oparł się łokciami na kolanach i na dłuższą chwilę zapatrzył się w podłogę.

– Dobra, przemyślę to – obiecał w końcu. – Chociaż nie ukrywam, że jestem do tego nastawiony bardzo negatywnie. Frajer już wystarczająco napsuł nam nerwów, a teraz jeszcze przez niego przerwaliśmy doładowanie. I tego to już mu na pewno nie daruję.

– Ach! – roześmiała się rozbawiona tą uwagą Iza.

Zerknęła na jego rozczochraną czuprynę, która z racji pozycji ciała opadała teraz mocno w dół, i wyciągnąwszy rękę, łagodnym gestem przejechała mu po włosach, jednak nie, jak zwykle, po gęstych kosmykach na czubku głowy lub skroniach, lecz po krótko ściętej warstwie w okolicach potylicy. W tym miejscu wydawały się nieco twardsze… bardziej podobne do tamtych włosów… tych, których nie dotknęła jeszcze ani razu od ponad pięciu lat, choć ostatnio, gdyby tylko chciała, mogła mieć do tego niejedną okazję.

Co teraz robił Michał? Nie odzywał się od kilku dni, ona zresztą też milczała, ale przecież za tydzień zobaczą się osobiście. Tak… za kilka dni. Może wtedy wreszcie zdoła przełamać tę dziwną blokadę w sercu i odważy się pogładzić go po włosach? Tak jak teraz Majka. Nie, nie tak. Inaczej. Zupełnie inaczej. Jak kiedyś…

– Jest tylko jeden argument za – podjął Majk, nie podnosząc głowy, tak jakby w ogóle nie zauważył jej gestu lub nie chciał jej w nim przeszkadzać. – Jeden jedyny. I gdyby nie to, w ogóle nie rozważałbym tej opcji.

– Jaki argument? – zapytała, szybkim aktem woli odganiając od siebie myśli o Michale.

– Twoja intuicja.

Uśmiechnęła się i pokiwała głową, powoli, jakby na wpół bezwiednie wycofując dłoń z jego włosów, na co on natychmiast podniósł głowę, wyprostował się na miejscu i popatrzył na nią poważnym wzrokiem.

– Nie żartuję, Iza. Tylko to do mnie przemawia, cała reszta to naciąganie faktów i niepotrzebne proszenie się o kłopoty. Tak jak mówię, nie podoba mi się to jak diabli, ale okej… skoro powiedziałem A, muszę być konsekwentny i powiedzieć B.

– A i B? – zdziwiła się. – To znaczy?

– To znaczy, że zaufam twojej intuicji – wyjaśnił jej spokojnie. – Wiem, straszny ze mnie frajer i naiwniak, ale trudno, raz się żyje. W sumie nie mam innego wyjścia, niż zaryzykować i dać ci wolną rękę w tej sprawie. Proszę cię tylko o jedno, elfiku – zaznaczył, patrząc jej prosto w oczy. – Cokolwiek zrobisz, chcę o tym wiedzieć.

– Oczywiście – szepnęła, kiwając posłusznie głową.

– Zwłaszcza gdybyś zdecydowała się na jakieś bardziej hardkorowe zagrania, typu spotkanie z nim. Odradzam ci to i mam nadzieję, że tego nie zrobisz, ale, jak powiedziałem, zostawiam to do twojej decyzji. Warunek jest taki, że chcę bezwzględnie o tym wiedzieć. Jeśli intuicja podpowie ci, że musisz się z nim zobaczyć osobiście, ja chcę znać dokładne miejsce, datę i godzinę tego spotkania, jasne?

– Jasne, szefie.

– I nie chodzi mi tu o zaspokojenie potrzeb mojego wypaczonego ego – zaznaczył. – W innym przypadku nie wtrącałbym się w twoje sprawy, ale tam, gdzie idzie o Krawczyka, muszę trzymać rękę na pulsie. W szczególności mam na względzie twoje bezpieczeństwo, czuję się za nie odpowiedzialny osobiście.

Iza pokiwała głową i sięgnąwszy po jego dłoń, łagodnym gestem ujęła ją w obie swoje.

– Dziękuję ci, Majk – odpowiedziała z powagą. – Jesteś najgenialniejszym szefem na świecie. A właściwie to nie tyle szefem co autorytetem. Najlepszym i najbardziej wyrozumiałym. Moim najprawdziwszym przyjacielem.

Majk uśmiechnął się nieznacznie, jakby z pobłażaniem.

– Raczej starszym bratem – dodał z przekąsem, wpatrując się melancholijnie w jej dłonie zaplecione na jego dłoni.

– To też – zgodziła się pogodnie. – Bratem, ojcem, szefem, opiekunem, terapeutą, przyjacielem… długo by wymieniać. W każdym razie dziękuję ci za zaufanie, tym bardziej że widzę, jak bardzo musiałeś się przełamać, żeby dać mi wolną rękę. Wiem doskonale, że kontakt z Krawczykiem to nie jest tylko moja prywatna sprawa, ale też twoja i Pabla, więc musimy działać w porozumieniu. Dlatego obiecuję, że będę bardzo ostrożna. Na razie i tak do czasu wyjazdu do Korytkowa nie planuję żadnych większych działań, a spotkanie z nim wykluczam całkowicie. Raczej ograniczę się tylko do jakiegoś krótkiego smsa i poproszę go o czas do namysłu. Może tak być?

– Okej – skinął niechętnie głową.

– O wszystkim, jak mówiłam, będę cię informować na bieżąco – ciągnęła, zluźniając uścisk i powoli puszczając jego dłoń. – Chociaż myślę, że do końca miesiąca i tak nic się w tej sprawie nie zdarzy, a ja przynajmniej będę mieć czyste sumienie. Bardzo ci za to dziękuję, Majk. To dla mnie ważna rzecz.

– Nie ma sprawy, elfiku – uśmiechnął się. – Twój starszy brat zawsze jest do usług.

Odwzajemniła mu uśmiech i w gabinecie na kilka chwil zapadła cisza.

– Mogę cię zapytać o jedną rzecz? – zagadnął wreszcie Majk, jakby z zawahaniem.

– O co tylko chcesz.

– Czy w tej całej akcji z Krawczykiem, intuicjach, przeczuciach i interpretacjach jego listów miałaś jakiś znak od Ziuty?

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Nie – odparła po krótkiej chwili zastanowienia. – W tej sprawie akurat nie.

– A od innych? Na przykład od Szczepka, od twoich rodziców… no ogólnie od kogoś z tamtej strony?

– Też nie. Nic z tych rzeczy. Dlaczego pytasz?

– Dlaczego? – uśmiechnął się. – No… tak po prostu. Miewasz tyle akcji z mieszkańcami zaświatów, a ja razem z tobą, że jak tylko jest mowa o intuicji, to zaraz przychodzi mi na myśl kontakt z tamtym brzegiem. Zwłaszcza w kontekście naszej rozmowy telefonicznej sprzed tygodnia – dodał cichszym, znaczącym tonem. – Nie mówiąc już o mojej ostatniej metafizycznej przygodzie.

– Metafizycznej przygodzie? – powtórzyła zaintrygowana.

– Aha. Świeża rzecz, z wczoraj. Właściwie to od paru godzin szukam pretekstu, żeby ci o tym opowiedzieć, więc to może dlatego przyszła mi do głowy Ziuta? – zastanowił się. – Co prawda to nie z nią miałem okoliczność, tylko z tamtym… no wiesz, z moim aniołem stróżem, jak go nazywasz… ale to w sumie na jedno wychodzi.

Iza spojrzała na niego czujnie i serce, nie wiedzieć czemu, zabiło jej mocniej.

– Znowu przyśnił ci się twój anioł stróż?

– Nie, nie przyśnił mi się – pokręcił głową. – Lepiej. Był przy mnie na jawie.

– Jak to? – zdumiała się.

– No właśnie sam nie wiem, jak to możliwe – westchnął Majk, rozkładając ręce. – Niewykluczone, że to ja zbzikowałem, ale oddałbym mój chory łeb za to, że był przy mnie. W krytycznej sytuacji ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwem.

– Przed niebezpieczeństwem?

– Mhm. Zaraz wszystko ci opowiem, mały elfie. Jak dobrze wiesz, z nikim innym nie mogę o tym gadać, bo oficjalną diagnozę świra i lokum w wariatkowie miałbym wydane od ręki, a tego na razie wolałbym uniknąć. Nie mówiłem nawet babci, chociaż ona była ze mną, kiedy to się zdarzyło, siedziała obok, tak jak ty teraz. Zresztą tuż po fakcie miałem wielką ochotę zapytać ją, czy słyszała to co ja, ale z jej zachowania wywnioskowałem, że nie, więc dałem spokój. Zresztą może ja naprawdę jestem już zdrowo rąbnięty na umyśle? W sumie w moim stanie psychy to by mnie nawet nie dziwiło.

– Nie martw się, jeśli ty jesteś rąbnięty, to ja tym bardziej – zapewniła go uspokajającym tonem Iza. – Zwłaszcza to, co odwaliłam z tym piecem, kiedy gadaliśmy ostatnio przez telefon, bezwzględnie kwalifikuje się na wariatkowo. Ale co tam… przynajmniej żadne z nas nie jest w tym samo.

– Właśnie – uśmiechnął się. – To akurat jest pocieszające.

– Ale co się stało, że anioł stróż musiał cię ostrzec przed niebezpieczeństwem? – podjęła z niepokojem. – Mówisz, że byłeś wtedy z babcią. Mieliście jakieś zdarzenie na drodze?

– Dokładnie tak. Krótko po tym, jak wystartowaliśmy z babcią od rodziców, nawet nie zdążyliśmy jeszcze dobić do Rzeszowa. Najpierw jechaliśmy taką dosyć krętą i wąską drogą, ludzi było od cholery, bo wakacje i weekend, więc wiadomo, że niektórym puszczały nerwy. Zwłaszcza ci, co jechali z przeciwka, mieli przewalone, było ich dwa razy więcej niż w naszą stronę, ale tak ogólnie wszyscy się wściekaliśmy, bo tempo na tym odcinku było ślimacze, a w takim tłumie nie dało się wyprzedzać. W dodatku w pewnym momencie zaczął siąpić deszcz i na drodze zrobiło się ślisko.

– No to nieprzyjemnie – przyznała słuchająca go z uwagą Iza.

– Na szczęście zaraz potem wyjechaliśmy na szerszą krajówkę, więc, chociaż dalej padało, można było trochę dać po gazie i nadrobić, a jak się skorzystało z utwardzonego pobocza, to nawet powyprzedzać co większych maruderów. No i tak sobie jechaliśmy, coraz szybciej i szybciej… Nawet się nie zorientowałem, kiedy doszedłem do stu dwudziestu na liczniku, a ograniczenie tam było do siedemdziesiątki.

– Ech! – pokręciła głową Iza, zerkając na niego z wyrzutem.

– No wiem, wiem – westchnął. – Nie powinienem tyle pruć, zwłaszcza w takich warunkach, ale co zrobić… Przez pierwsze trzydzieści kilometrów wlokłem się jak glut, więc w końcu i mnie nerwy poniosły i jak tylko dało się jechać szybciej, chciałem odzyskać trochę straconego czasu. Nie wpadło mi do pustego łba, że, zyskując na trasie dwie minuty, można stracić życie. W każdym razie jechaliśmy tą drogą, deszcz dalej padał, więc widoczność słaba, a przed nami pojawił się taki długi, dosyć ostry zakręt. I wtedy usłyszałem ten głos… jego głos… Michał, wolniej!

– Ach… on na ciebie mówi „Michał” – szepnęła zdziwiona Iza, po raz drugi czując, że serce, nie wiedzieć czemu, zaczyna jej mocniej bić.

– Mhm – potwierdził w zamyśleniu Majk. – Chociaż właściwie to nigdy wcześniej w tych snach nie zwracał się do mnie po imieniu. Zawsze rozmawialiśmy tak raczej… bezosobowo, chociaż niby byliśmy na ty. A tym razem walnął mi po imieniu, ale nie „Majk”, jak wszyscy inni kumple i znajomi, z którymi jestem na ty, tylko właśnie „Michał”.

– Jak pani Ziuta – zauważyła cicho.

– Hmm… racja – zgodził się, rzucając jej czujne spojrzenie. – O tym nie pomyślałem. Chociaż w sumie nie ma nad czym myśleć, tak brzmi przecież nominalnie moje imię. Tak czy inaczej usłyszałem jego głos tuż obok, jakby mówił mi to prosto do ucha. Od razu go rozpoznałem, wiedziałem, że to on.

– I co zrobiłeś?

– Posłuchałem go. Natychmiast zdjąłem nogę z gazu i lekko przyhamowałem, nawet nie zastanawiałem się nad tym, to był impuls.

– I co? – szepnęła w napięciu.

– I wtedy zza tego zakrętu wypadła taka wielka ciężarówa – ciągnął Majk, wpatrując się w podłogę. – Facet zaiwaniał co najmniej tak szybko jak ja, sto dwadzieścia na liczniku to miał na bank… no i najdebilniej w świecie nie wyrobił się na zakręcie. Ślizgnęło go tak, że poleciał na mój pas, a jak przy tym dał po hamulach, to tak nim zakręciło, że stanął w poprzek drogi. Centralnie przede mną, jak możesz się domyślić.

– Boże drogi… – wyszeptała ze zgrozą Iza.

– No – uśmiechnął się lekko. – Wyhamowałem bez problemu, za mną kolejni, ten z ciężarówki wycofał, wrócił na swój pas i pojechaliśmy dalej, nikomu nic się nie stało. Ale wyobrażasz sobie, co by było, gdybym przed tym zakrętem nie zwolnił. Prawdopodobnie nie byłoby mnie tu dzisiaj, wróciłbym do Lublina w postaci szczelnie spakowanej w pudełko marmolady, ewentualnie siekanego mięsa na kotlety, a ty miałabyś w katalogu kolejnego sztywniaka, któremu mogłabyś nosić kwiatki na grób. Powiedz, zaglądałabyś tam do mnie czasami? – zagadnął żartobliwie, podnosząc głowę i zerkając na nią spod oka. – Co prawda nie wiem, czy bym o tym wiedział, ale jeśli tak, to byłoby mi miło, gdyby mały elfik wpadł czasem w odwiedziny do starego kumpla i zapalił mu światełko.

Iza zadrżała, siłą odpychając od siebie tę wizję. Po karku przebiegł jej zimny dreszcz.

– Przestań – szepnęła z wyrzutem.

– No co? – zaśmiał się Majk, wyraźnie rozbawiony tą myślą. – Masz już taką wprawę w ogarnianiu cmentarnych miejsc pamięci, że kto jak nie ty? Na babcię już bym nie mógł liczyć, bo przeszłaby do lepszego świata razem ze mną… no, jeszcze może Pablo z Lodzią wpadliby w odwiedziny raz w roku, moi starzy pewnie czasem też, ale tak to musiałbym tam gnić zupełnie sam.

– Przestań! – powtórzyła Iza, zaciskając zęby. – Słyszysz? Przestań, Majk. Nie gadaj takich rzeczy.

– Dlaczego? – wzruszył ramionami. – Sama mówiłaś, że masz dobry kontakt z zaświatami, a śmierć to rzecz naturalna. Więc próbuję się przyzwyczajać. Już drugi raz w życiu mam takie niebezpieczne zdarzenie na drodze, więc kto wie… może do trzech razy sztuka?

– Przestań! – podniosła głos. – Nie chcę tego słuchać!

Chwyciła go za ramię i potrząsnęła nim na znak protestu. Upiorna, nieznośna myśl, że Majk naprawdę był wczoraj w poważnym niebezpieczeństwie, wystraszyła ją post factum tak samo mocno jak kiedyś, prawie pięć lat temu, kiedy obie z Amelią dowiedziały się od lekarza o śmiertelnej chorobie matki i jej rychłej, nieuniknionej śmierci. To był dokładnie ten sam ściskający za gardło strach i paraliżujący ból na dnie serca. Co prawda tym razem poczuła tylko jego przedsmak, zniwelowany ulgą, że na szczęście nic się nie stało, jednak myśl, że mogło się stać, gdyby nie metafizyczna interwencja „anioła stróża”, uderzyła ją jak obuchem, uświadamiając jej silniej niż kiedykolwiek, jak bliskim jej sercu człowiekiem był Majk. Bliskim jak rodzina, niemal tak bliskim jak ojciec i matka, jak Robert czy Amelia… i gdyby miała go stracić… Nie. O tym nawet nie dało się myśleć!

Zaskoczony jej gwałtowną reakcją Majk, spoważniał, wyprostował się na miejscu i spontanicznym gestem ogarnął ją ramieniem, ona zaś przylgnęła do niego cała drżąca, bliska nerwowych łez.

– Przepraszam, elfiku – powiedział zmieszany. – No już, nie gniewaj się… Masz rację, nie powinienem tak kretyńsko żartować, to nie jest temat na wygłupy. Zwłaszcza że wcale nie śpieszy mi się jeszcze na tamten świat. Wręcz myślę, że chyba jednak mam tu coś ważnego do zrobienia, inaczej mój anioł nie zadawałby sobie trudu, żeby mnie ratować.

– To na pewno – szepnęła, tuląc policzek do jego ramienia.

Tak dobrze było czuć jego ciepło i zapach… Uspokajało ją to, nieprzyjemny ścisk serca powoli ustępował, zupełnie tak samo jak kiedyś, po koszmarnym śnie z Krawczykiem w roli głównej.

– Tak czy inaczej ostrzegł mnie w ostatniej chwili – ciągnął w zamyśleniu Majk. – To była kwestia dosłownie kilku sekund… właśnie tych kilku kluczowych sekund, o których wcześniej rozmawiałem z nim we śnie. Pamiętasz?

– Pamiętam – pokiwała głową twierdząco.

– On już wtedy w pewnym sensie mnie ostrzegał. Mówił o tych sekundach, o prędkości na zakrętach… Skubany musiał wiedzieć, że w przyszłości będę miał taką sytuację na drodze, i przypilnował, żebym zwolnił w odpowiednim momencie. Nie ma wątpliwości, że tylko dzięki temu zyskałem tych parę sekund, bo gdyby nie to, łatwo obliczyć, że znalazłbym się na zakręcie dokładnie w tej samej chwili co ta ciężarówka. Kiedy się ślizgnęła, wylądowalibyśmy z babcią centralnie pod nią, a wtedy nie byłoby czego z nas zbierać. To, że przed zakrętem zdjąłem nogę z gazu, uratowało nam życie. Miałaś rację, że nazwałaś tego typa moim aniołem stróżem – dodał ciszej. – Nie mogę się nadziwić, jak ty się cholernie znasz na tych sprawach, masz takiego niesamowitego czuja do wszystkiego, co przekracza granice fizyki… Dlatego nie próbuję już dyskutować z twoją intuicją – zaznaczył. – Nawet jeśli sam się z nią nie zgadzam.

Iza w odpowiedzi tylko mocniej przytuliła policzek do jego ramienia.

– Bardzo chciałem pogadać dzisiaj o tym, podzielić się z tobą tą szaloną przygodą – mówił dalej Majk. – W takich sprawach mogę liczyć tylko na ciebie, przynajmniej z góry wiem, że uwierzysz mi i nie weźmiesz mnie za wariata. Babcia raczej by mi nie uwierzyła. Niby była ze mną, a niczego nie słyszała, niczego nie zauważyła, w sumie nawet nie zdążyła za bardzo się wystraszyć. Dla niej to był tylko taki tam niegroźny incydent na trasie. Nawet pochwalila mnie, że jechałem ostrożnie, a potem, mam wrażenie, szybko o tym zapomniała. Ja za to do tej pory mam to w głowie.

– Ja też będę miała – westchnęła Iza. – I to długo. Wystraszyłeś mnie jak nie wiem co, nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by było, gdyby… Bogu dzięki, że wróciłeś cały i zdrowy.

Znów zadrżała, walcząc z własnym umysłem, który wciąż na siłę próbował skojarzyć opowieść Majka z klimatem ciemnych dni i tygodni naznaczonych widmem śmierci pani Wodnickiej. Dlaczego akurat z tym, a nie z niedawnym wspomnieniem śmierci pana Szczepana? Czy dlatego, że odejście staruszka było w pewnym sensie normalne i podświadomie oczekiwane, w przeciwieństwie do przedwczesnej śmierci matki, z którą trudno było się pogodzić? To też, na pewno… Ale czy tylko to?

Wyczuwszy dreszcz, który wstrząsnął drobnym ciałem przytulonej do niego dziewczyny, Majk jeszcze mocniej ogarnął ją ramieniem i przechyliwszy się ku niej, na krótką chwilę przylgnął ustami do jej włosów tuż nad linią czoła.

– Przepraszam cię, skarbie – powtórzył ze skruchą. – Nie chciałem cię wystraszyć. Nie bierz sobie tego do serca, w końcu nic się nie stało, wróciłem cały i zdrowy, a teraz przejmuję dowodzenie w firmie i w najbliższych dniach zluzuję cię, na ile tylko się da. Musisz wreszcie trochę odsapnąć, fizycznie i psychicznie, bo chociaż zgrywasz twardzielkę, to przecież widzę, że już ledwo trzymasz się na nogach po tym maratonie. I jeszcze ta Ziuta w piecu… Krawczyk ze swoimi odpałami… ech! Tego nawet koń by nie wytrzymał, a co dopiero taki mały, delikatny elfik. Zasuwasz od tygodni jak czołg pancerny, wszystko na twojej głowie, a ja jeszcze dowalam ci stresu i opowiadam jakieś straszne historie, przez które, nie daj Boże, nie będziesz mogła spać po nocach. Wybacz mi, Izula. Wybacz staremu frajerowi… Odpracuję to z nawiązką, obiecuję.

Jego łagodny ton, ciepło jego ramienia i oddechu, który czuła na czole i we włosach, sprawiały jej teraz taką przyjemność, że nie miała siły protestować, choć nie miała mu przecież nic do wybaczenia. Przesadzał… A może jednak częściowo miał rację? Może jej nerwowa reakcja była tylko efektem długotrwałego stresu, a dopiero teraz powoli puszczała adrenalina, na której rzeczywiście działała od wielu tygodni? Tak, to możliwe. Faktem było, że potrzebowała odpoczynku, może nawet bardziej, niż jej się wydawało.

– Mały, dzielny elfiku – szemrał dalej ściszony głos Majka gdzieś w okolicach jej skroni. – Nie gniewaj się na starego głupka, że tak cię katuje… że przetrzymuje cię po nocy i truje banialuki jak ostatni kretyn i niewdzięcznik, zamiast odwieźć cię do domu i kazać iść spać. Zaraz zresztą to zrobię, jeszcze tylko dwa ostatnie słowa. Muszę to powiedzieć, muszę ci podziękować. Za wszystko… za to, że jesteś i że zawsze mogę na ciebie liczyć… w trybie pracy i w trybie terapii… zawsze. Dziękuję, Izula. Za tę dzisiejszą rozmowę też. Gdybyś wiedziała, jak ja na to czekałem i jak cholernie mi tego brakowało…

– Mnie też – szepnęła.

– Wiesz? Ja już chyba naprawdę się starzeję – mówił dalej, podnosząc rękę i delikatnie gładząc ją po włosach. – Coraz częściej bierze mnie na różne półgłupawe sentymentalizmy, a ta jazda z metafizą, którą ostatnio uskuteczniam dzięki tobie, to już szczyt wszystkiego. Ale walić to. Przyzwyczaiłem się już i dobrze mi z tym. Już dawno się nauczyłem, że życie to ciąg szalonych niespodzianek i zakrętów, za którymi może czaić się wszystko. Z jednej strony taka mordercza ciężarówka, która w pięć sekund zmiata frajera z drogi i wysyła go na drugi świat, ale z drugiej to może być równie dobrze nowa nadzieja i… czy ja wiem?… może nawet szczęście? Takie szczęście, o jakim frajer kiedyś nawet nie marzył, bo nie miał zielonego pojęcia, że może istnieć taki jego rodzaj. Sam nie wiem, Izulka… Tak mówiła nasza cyganka, ale ja chyba nadal potrzebuję czasu, żeby poukładać sobie wszystko we łbie i mieć stuprocentową pewność co do niektórych spraw. Niby ją mam, już dawno zrozumiałem to i owo, ale jednak każdy dzień i każde zdarzenie, które mnie w tym utwierdza, to taki kolejny mały kamyk w moim fundamencie. Kto wie, może kiedyś jeszcze uda mi się na nim coś zbudować? Sama taka perspektywa, nawet w teorii, to już przecież nie byle co.

Dotyk jego dłoni na włosach był tak przyjemny, że Iza z błogością przymknęła oczy. Ach, gdyby tak mogła zasnąć tutaj, rozluźnić się i zapomnieć o wszystkim!

– Gdyby to zależało tylko ode mnie… no, mniejsza o to – westchnął Majk. – Tak mnie czasem nachodzi, zwłaszcza w skrajnych sytuacjach, takich jak ta akcja z ciężarówką i aniołem stróżem. Coraz bardziej szkoda mi czasu, chociaż wiem, że on jest potrzebny, bo pewne sprawy może załatwić tylko on. Stary już jestem, Iza… stary, a dalej głupi w tym swoim idealizmie za pięć groszy. Wiem o tym doskonale, ale nie potrafię z tego wyjść i zresztą nawet nie chcę. Urodziłem się patologicznym idealistą i taki już umrę. Ty za to jesteś jeszcze bardzo młoda, masz czas na myślenie i na życie… i nawet na błędy, jeśli to będzie konieczne.

– Tak myślisz? – uśmiechnęła się smutno.

– Mhm. Tak myślę, chociaż wolałbym, żebyś nie popełniała błędów, zwłaszcza takich, których łatwo uniknąć. To mimo wszystko zawsze drogo kosztuje. A z drugiej strony, kim ja jestem, żeby decydować o tym, co w twoim życiu jest błędem, a co nie?… Ech, Izulka! – pokręcił głową. – Jak ja bym chciał dojść kiedyś z tobą do takiego etapu terapii… czy raczej pełni porozumienia naszych księżycowych dusz… żebyśmy mogli o tym wszystkim porozmawiać otwartym tekstem. Tak całkowicie wprost, bez metafor i bez ściemy. Co prawda lubię te nasze metafory, nie powiem, że nie, ale chociaż raz chciałbym z nich wyjść jak ślimak ze skorupki i wywalić z siebie wszystko. Wszystko aż do ostatniego słówka, do ostatniej myśli, nawet tej w połowie pomyślanej…

– Przecież możesz to zrobić w każdej chwili – zapewniła go łagodnie Iza. – Od tego jest nasza terapia, Michasiu. A ja zawsze jestem do twojej dyspozycji.

Majk uśmiechnął się tylko, spoglądając spod oka na jej przymknięte powieki i falbankę cienia, jaki w słabym świetle stojącej na biurku lampki rzucały jej na policzki długie czarne rzęsy. Jednak w następnej chwili Iza poruszyła się, otworzyła oczy i podniosła głowę, odrywając policzek od jego ramienia.

– Zresztą, jak już przy tym jesteśmy, to ja też tego potrzebuję – podjęła z lekkim wahaniem. – Nawet wczoraj rano chodziło mi po głowie, żeby poprosić cię o to, jak tylko wrócisz.

– O terapię? – zapytał cicho, poważniejąc.

– Aha. O terapię. Nazbierało mi się kilka pytań, na które chyba tylko ty możesz pomóc mi odpowiedzieć. No wiesz, takich filozoficzno-metafizycznych, typowo w naszym stylu – uśmiechnęła się, podnosząc na niego oczy. – Z kim mam je porozkminiać, jak nie z tobą? Nawet jeśli nie uda mi się znaleźć odpowiedzi czy rozwiązań, to po prostu chcę to z siebie wyrzucić, nie dusić tego w środku.

– Okej – szepnął Majk.

– Oczywiście to już nie dzisiaj – zaznaczyła. – Bo faktycznie już jest późno i oboje powinniśmy iść spać. Ale w najbliższych dniach… tygodniach? Kiedy będziesz miał czas. Dla mnie w sumie nie ma znaczenia, kiedy to będzie, bo chodzi o rzeczy, które męczą mnie od dawna bez względu na okoliczności. A dobrze by było, żebyśmy mogli porozmawiać na spokojnie i o mnie, i o tobie… tak dla równowagi. Nie chcę być egoistką i zagarniać pasma terapii tylko dla siebie. Co się stało? – dodała zaniepokojona jego skrajnie poważną, jakby spiętą miną. – Coś nie tak?

– Nie, wszystko w porządku – uśmiechnął się natychmiast. – Nie ma sprawy, mały elfie. Znajdziemy sobie niebawem parę spokojnych godzin na pogawędkę w trybie terapii, nawet z urzędu jestem ci to winien, a i tak pewnie sędziwa starość mnie zastanie, zanim spłacę wszystkie moje długi. Tak czy inaczej w najbliższych dniach coś wykombinujemy, obiecuję.

– Dzięki – odparła ciepło.

– Ale teraz już zbieramy się i spadamy stąd – zadecydował stanowczo, cofając ramię, którym ją obejmował. – Nie ma żartów, musisz jak najszybciej iść spać, już grubo po czwartej, a ty ledwo żyjesz ze zmęczenia. Chodź, weźmiemy opla i podwiozę cię do domu.

Iza pokiwała posłusznie głową i podniósłszy się z kozetki, przejechała dłońmi po swej nieco pogniecionej bluzce i spódnicy, by je rozprostować. Majk spod oka śledził ten gest, dopóki dziewczyna nie sięgnęła po odłożoną na biurko torebkę, a wtedy sam również podniósł się do pionu i wyjął z kieszeni spodni kluczyki od opla. Za umieszczonym pod sufitem piwnicznym okienkiem gabinetu powolutku zaczynało świtać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *