Anabella – Rozdział CXVII

Anabella – Rozdział CXVII

– Dziękuję bardzo – skinęła głową Iza, przejmując z rąk pracownicy obsługi rachunek i potwierdzenie zamówienia. – Rozumiem, że w drugim tygodniu września mam się spodziewać telefonu od państwa?

– Tak, zadzwonimy, jak towar będzie do odebrania, i wtedy zadecyduje pani, co robimy z transportem – odpowiedziała uprzejmie kobieta. – Podamy też pani numer monterowi, jak już będzie wiadomo, kto będzie brał to zlecenie. Ale na razie proszę czekać, odezwiemy się.

– Dobrze, dziękuję. Do widzenia.

Schowawszy dokumenty do torebki, opuściła salon meblowy i wyszła na ulicę, z ulgą oddychając świeżym powietrzem sierpniowego popołudnia. Po kilku godzinach spędzonych w ciasnym kantorku nad skomplikowanym projektem mebli, które zamawiała do kuchni na Bernardyńskiej, miała wrażenie, jakby wyszła z więzienia. Jednak, choć zmęczenie mocno dawało jej się we znaki, rekompensowała jej to satysfakcja z efektu, jaki uzyskała wraz z projektantką, jeśli chodzi o ergonomiczne zagospodarowanie niewielkiego pomieszczenia oraz dobór kolorystyki wyposażenia. Zaprojektowane na wymiar, a następnie zamówione do produkcji i z góry opłacone meble miały być gotowe na drugi tydzień września, co i tak, jak dowiedziała się Iza, było bardzo krótkim terminem realizacji jak na tak zindywidualizowany projekt.

„Uff, chociaż jedno z głowy” – myślała, zmierzając chodnikiem w stronę Placu Wolności, gdzie, zgodnie z planem, miała zameldować się na godzinę szesnastą, by przed zmianą w pracy razem z Majkiem podjechać na cmentarz do pana Szczepana. – „Za tydzień parkiet w salonie, potem drzwi, no i trzeba by odebrać meble z renowacji, żeby już nie płacić za kolejny miesiąc. W sumie na początku września mogłabym meblować salon i przedpokój, do montażu zostałaby mi tylko ta kuchnia. Do połowy miesiąca wszystko powinno być gotowe, a jak doliczyć do tego tydzień czasu na obsuwy i drugi tydzień na przeprowadzkę, to wychodzi na to, że wyrobię się na styk, idealnie przed początkiem roku akademickiego. I o to chodziło!” – uśmiechnęła się z satysfakcją. – „Jeśli faktycznie uda się dotrzymać tego terminu, to chyba kupię sobie z tej okazji dobre wino i obalę je w całości, aż stoczę się od stół!”

Ponieważ do szesnastej zostało jeszcze ponad pół godziny, a do Placu było już niedaleko, skręciła najpierw w jedną z bocznych uliczek centrum miasta, gdzie mieścił się duży sklep jubilerski. Dzień wcześniej zamówiła tam złoty łańcuszek z krzyżykiem jako prezent chrzcielny dla Klary, a ponieważ na odwrocie krzyżyka kazała wygrawerować mikroskopijny napis Od cioci Izy dla Klary wraz z datą chrztu, na co jubiler potrzebował czasu, mogła odebrać zakup dopiero dziś po piętnastej.

„Świetnie się składa” – myślała, zmierzając szybkim krokiem w głąb ulicy. – „Akurat zdążę odebrać dzisiaj i nie będę już musiała o tym myśleć. A jutro skupię się na pakowaniu walizki, bo w czwartek znowu cały dzień zawalony.”

Niestety na miejscu czekała ją niemiła niespodzianka, na drzwiach sklepu wisiała bowiem kartka z informacją o przerwie zaplanowanej do godziny szesnastej. Poirytowana tym pechowym zbiegiem okoliczności Iza nie miała innego wyjścia, jak zrezygnować z czekania na powrót sprzedawcy, by nie spóźnić się na umówione spotkanie. Zawróciła zatem na pięcie i ruszyła w stronę Placu Wolności, na który, choć szła nieśpiesznie, i tak dotarła kwadrans przed czasem.

Stanąwszy na przystanku niedaleko znajomego kościoła, gdzie miał podjechać po nią Majk, wyjęła telefon, by sprawdzić, czy w międzyczasie nikt nie próbował się z nią kontaktować, bowiem w ulicznym hałasie mogła nie usłyszeć sygnału połączeń czy smsów. Pulpit powiadomień był jednak czysty. Kiedy podniosła znad niego głowę, jej wzrok padł na przejeżdżające ulicą samochody, spośród których jej uwagę zwróciło ekskluzywne porsche w kolorze opalizującego beżu. Jechała już raz podobnie wystawnym autem o lakierze w nieco tylko jaśniejszym odcieniu – autem należącym do Krawczyka, który wówczas, spotkawszy niby przypadkowo ją i Lodzię na ulicy, podwiózł je obie na Milenijną. Wzdrygnęła się na to wspomnienie, które nie dość, że samo w sobie było nieprzyjemne, dodatkowo odnowiło w niej wyrzuty sumienia związane z nadal niezałatwioną sprawą odpowiedzi na list i zaproszenie od milionera.

Po niedzielnej rozmowie z Majkiem, który dał jej w tej materii wolną rękę, decyzja niby była podjęta, jednak Iza, wciąż wahając się, czy aby na pewno dobrze zrobi, kontaktując się z Krawczykiem, odsuwała z dnia na dzień realizację tego postanowienia. Teraz jednak, pod wpływem przypadkowego skojarzenia z przejeżdżającym porsche, uznała, że czas załatwić tę sprawę, tym bardziej że po porażce pod sklepem jubilerskim pozostało jej kilka wolnych minut, które akurat mogła wykorzystać. Przejrzała zatem listę kontaktów w telefonie i krzywiąc się z niechęcią, z niespokojnie bijącym sercem, wybrała z niej numer Krawczyka, który już ponad rok temu przepisała z jego wizytówki, lecz dla którego historia połączeń i wiadomości tekstowych dotychczas była całkowicie pusta.

Ponieważ od paru dni stopniowo układała sobie w głowie treść wiadomości, którą miała zamiar mu przesłać, bez zastanowienia wklepała w okienko edycji przygotowane zawczasu słowa.

Dzień dobry, w nawiązaniu do Pana listu i propozycji spotkania, uprzejmie proszę o czas na ostateczną odpowiedź do końca sierpnia, gdyż obecnie wyjeżdżam na kilka dni z Lublina. Życzę zdrowia. Izabella Wodnicka.

Treść ta, nie zawierająca obietnicy spotkania, a jedynie odwlekająca w czasie decyzję w tej sprawie, wydawała jej się na tym etapie najodpowiedniejsza, mimo to, nim nacisnęła przycisk Wyślij, przez kilkadziesiąt kolejnych sekund musiała walczyć ze sobą, by pokonać wewnętrzny opór. W końcu jednak sms poszedł w eter, a na pulpicie wyświetlił się raport Doręczono.

„No i klamka zapadła” – pomyślała z ciężkim sercem, wrzucając telefon do torebki i podchodząc do brzegu chodnika, gdyż w głębi ulicy pojawił się już ciemnozielony opel Majka. – „Mam nadzieję, że nie wpakowałam się właśnie w jakieś nowe szambo. No, ale trudno, raz kozie śmierć. W tym przypadku nie ma dobrych rozwiązań, każde jest do bani, jak w antycznej tragedii, ale mimo wszystko odpowiedzieć mu wypadało, a teraz przynajmniej do końca sierpnia będę mogła grać na zwłokę.”

***

Grób pana Szczepana i Hani, oczyszczony z kilku zeschłych listków i gałązek przywianych przez wiatr podczas niedawnych deszczów, został uroczyście ozdobiony świeżą wiązanką białych róż, którą Iza zakupiła przy wejściu na cmentarz.

– Gdzie postawić te nowe? – zapytał Majk zajęty zapalaniem zniczy, zarówno tych przyniesionych przed chwilą, jak i wcześniejszych, które już powygasały, choć jeszcze nie wypaliły się do końca.

– O tu, na środku – pokazała mu palcem. – A te duże przesuń bardziej na bok. Jeszcze trochę dalej… mhm, właśnie tak.

Majk posłusznie wykonał jej polecenie i po chwili oboje stanęli w ciszy nad grobową płytą, by standardowo pomodlić się za dusze zmarłych. Płomień w zniczach, choć palił się równo, był prawie niewidoczny w pełnym słońcu sierpniowego popołudnia, którego ciepłe i radosne barwy kontrastowały z melancholijnym spokojem nekropolii. Jak nie omieszkała z dumą zauważyć Iza, biało-czarny pomnik państwa Matuszczyków, wciąż lśniący nowością, wyróżniał się spośród otaczających go starych grobów, które w większości pochodziły sprzed pół wieku czyli z czasów śmierci Hani.

„Zasłużyliście na takie godne miejsce pamięci” – myślała, spoglądając na porcelanowe fotografie obojga małżonków. – „A ja nigdy o was nie zapomnę, będę was tu odwiedzać, kiedy tylko będę mogła. Nawet jak już skończę studia i wyjadę z Lublina…”

Poruszyła się niespokojnie i czym prędzej odsunęła od siebie tę myśl. Jak by na to nie spojrzeć, do końca studiów było jeszcze daleko, po co było snuć aż tak odległe plany?

– Lubię tu z tobą przychodzić, wiesz? – zagadnął Majk, kiedy zmierzali już alejką w stronę wyjścia z cmentarza. – Ta twoja dbałość o kwiatki i lampki na grobie Szczepka rozwala mnie na łopatki. Aż zazdroszczę staremu frajerowi! – parsknął śmiechem. – Sam bym chciał kiedyś mieć taką obsługę!

– Przestań – zdyscyplinowała go surowym tonem Iza.

– Mówię serio – zapewnił ją z powagą. – To jest postawa godna najwyższego szacunku i naprawdę jestem ci za to wdzięczny. Nauczyłaś mnie doceniać te klimaty, w ogóle brać je pod uwagę. Bo ze wstydem przyznaję, że do tej pory kompletnie nie zawracałem sobie głowy pamięcią o zmarłych.

– Widocznie do tej pory nie umarł ci nikt bardzo bliski – odparła spokojnie. – Ja wcześnie straciłam rodziców i to dlatego… Wtedy na wszystko patrzy się inaczej.

– Na pewno – zgodził się. – Ale to nie tylko to. Ja wcale nie mogę powiedzieć, że nie straciłem nikogo bardzo bliskiego, bo z czworga moich dziadków nie żyją już troje, a mimo wszystko w dzieciństwie byłem z nimi dość mocno związany. Zwłaszcza z dziadkiem Stefanem, który po prostu za mną przepadał… z wzajemnością. Tylko że jak już umarł, to chociaż z początku mnie to zasmuciło, szybko przyjąłem ten fakt do wiadomości i… wstyd przyznać… z biegiem czasu praktycznie o nim zapomniałem. A powinienem pamiętać, bo on jako jedyny zmarły z mojej bliskiej rodziny jest pochowany w Lublinie i jego grób praktycznie mam pod nosem.

– I nie odwiedzasz go tam? – zdziwiła się Iza.

– Ekstremalnie rzadko – odparł zmieszany. – Czasem na zaduszki, i to też nie co roku, zwykle jak babcia mnie poprosi, bo potrzebuje podwózki do większego transportu kwiatków albo zniczy. Ale generalnie starowinka jeździ sobie tam do niego sama, sprząta, opiekuje się kwaterą… Wiem, Izula, wstyd, że jej nie pomagam – westchnął, zerkając na nią spod oka. – Ty na moim miejscu pewnie byłabyś u niego regularnie, jak u Szczepka.

– Gdzie jest pochowany? – zapytała rzeczowo.

– Na Lipowej. To jest taki stary cmentarz całkiem niedaleko twojej stancji, pewnie czasem go mijasz, jak idziesz na uczelnię albo…

– Wiem, gdzie to jest – przerwała mu z uśmiechem. – Nawet byłam tam ostatnio, dosłownie tydzień temu.

– Po co? – zdziwił się.

– Z panem Stasiem, na grobie pani Ziuty.

Majk aż przystanął na środku alejki i popatrzył na nią zaskoczony.

– Na grobie Ziuty? – powtórzył powoli. – To ona tam?…

– Aha – odparła beztrosko. – Jest pochowana właśnie na Lipowej. W końcu wymusiłam na panu Stasiu, żeby pokazał mi jej grób. Ciągle się od tego migał i wykręcał, ale tym razem uparłam się i nie odpuściłam, dopóki mnie tam nie zaprowadził. I teraz już wiem, gdzie to jest. Na szczęście – dodała, rzucając mu przekorne spojrzenie. – Bo pan Stasio odwiedza ją tam tak samo często jak ty twojego dziadka, a nie ma nikogo innego, kto by na bieżąco porządkował jej grób, więc teraz chociaż ja będę mogła się tym zająć. Tym bardziej że jest czym, bo to miejsce wygląda jak ruina.

Majk pokiwał głową i ruszył z miejsca z zamyśloną miną.

– No tak – mruknął. – A niech cię… znowu mnie zażyłaś.

– Zresztą przy jakiejś okazji będę musiała ci o tym opowiedzieć – podjęła, przypominając sobie tajemniczą postać, jaka przemknęła w tle cmentarnej alejki, gdy wraz z panem Stanisławem zapalali zgaszony przez deszcz znicz na grobie pani Ziuty. – Bo to nie jest zwykłe miejsce, jak możesz się domyślić. Moim zdaniem, nie bez kozery leży na uboczu, między dużymi drzewami i w ogóle ma nieciekawy klimat. Taki, że na pewno nie odważyłabym się tam zostać po zmroku, jak czasami zdarza mi się na cmentarzu w Korytkowie. O nie… co to, to nie – wzdrygnęła się. – Taki hardcore w tym przypadku nie wchodzi w grę, chociaż duchów niby się nie boję.

– Pokażesz mi ten grób? – zapytał Majk.

– Pewnie – uśmiechnęła się. – Kiedy tylko będziesz chciał.

– Chcę teraz.

Tym razem Iza zatrzymała się zaskoczona na środku chodnika, który prowadził prosto do odległej już tylko o kilka metrów bramy wyjściowej z cmentarza.

– Teraz?

– Tak, teraz – potwierdził stoicko, wyjmując z kieszeni telefon i zerkając na wyświetlacz. – Wiem, że mieliśmy jechać do firmy, ale nie ma jeszcze siedemnastej, dojazd na Lipową zajmie nam może piętnaście minut, a na Zamkowej poradzą sobie bez nas przez najbliższą godzinę albo i dłużej. Wika wróciła już z urlopu, Antek ma u mnie spory dług do odpracowania, więc dam im dzisiaj szansę się wykazać. A my tymczasem skoczymy sobie na grób Ziuty. Muszę go zobaczyć.

Widząc jego stanowczą minę, Iza posłusznie skinęła głową.

– Okej. W takim razie jedźmy.

Wyszedłszy poza teren cmentarza, śpiesznym krokiem udali się do zaparkowanego kilkanaście metrów dalej samochodu. Kiedy wsiedli do środka, z torebki Izy dobiegł dźwięk przychodzącego smsa. Domyślając się, że może to być zwrotna wiadomość od Krawczyka, z bijącym sercem wyjęła telefon. Nie myliła się.

Pani Izabello, dziękuję za wiadomość. Poczekam do końca sierpnia, liczę, że mnie Pani nie zawiedzie. Z szacunkiem, Sebastian Krawczyk.

– Coś się stało? – zaniepokoił się Majk, zerkając znad kierownicy na jej niewyraźną minę.

– Nie – pokręciła głową, po czym podała mu telefon, by sam mógł odczytać jej korespondencję z milionerem. – Tylko to. W końcu zebrałam się, żeby to załatwić.

Majk zerknął na wyświetlacz, przebiegł wzrokiem oba krótkie smsy i skrzywił się z niesmakiem.

– Niech on lepiej na zbyt wiele nie liczy – mruknął pod nosem, zagryzając wargi. – Bo jak tylko spróbuje odwalić jakiś numer, to będzie liczył, ale własne zęby na podłodze. No okej – westchnął, oddając jej telefon. – Tak jak obiecałem, zostawiam ci w tej sprawie wolną rękę, tylko proszę cię, Izula… bądź ostrożna. Bo jak cokolwiek złego ci się stanie przy tej akcji, to ja normalnie nie ręczę za siebie.

– Nie martw się, nic mi się nie stanie – zapewniła go łagodnie, w duchu mile poruszona tym wyrazem troski. – Będę bardzo ostrożna, a ty, tak jak obiecałam, będziesz wiedział o każdym moim kroku. Zresztą mam nadzieję, że to się szybko skończy. Dowiem się tylko dla spokoju sumienia, czego psychol ode mnie chce, i definitywnie zamkniemy ten temat.

Majk pokiwał głową z nieprzekonaną miną.

– Okej – westchnął, odpalając silnik. – Co mogę zrobić? Dałem ci zielone światło, więc będę w tym konsekwentny do końca. Chociaż to mi się za cholerę nie podoba.

***

– To tutaj – oznajmiła ściszonym głosem Iza, kiedy wraz z Majkiem dotarli w ciemny kąt cmentarza, który nawet dziś, przy słonecznej pogodzie, robił smętne i ponure wrażenie. – O, widzisz? Jest tabliczka z jej nazwiskiem.

– Józefina Woźniak – odczytał z trudem niewyraźny napis Majk, również instynktownie zniżając głos. – Józefina to zdrobniale Ziuta? Kurde, co za imię… Czterdzieści dziewięć lat. No to długo sobie nie pożyła, moja babcia już ma prawie osiemdziesiąt, a jeszcze nie złożyła broni. Ale wiadomo, że różnie z tym bywa, człowiek nigdy nie wie, kiedy szlag go trafi.

– Nigdy – przyznała Iza, schylając się, by wystawić na brzeg cementowej płyty przyniesione w reklamówce znicze.

– Czekaj, pomogę ci – ocknął się Majk. – Zbieramy najpierw te śmieci?

– Dobrze by było – pokiwała głową. – Zwłaszcza te stare, wypalone znicze, poprzednim razem postawiłam je tam z tyłu, za krzyżem, przydałoby się wywalić je na śmietnik. Te liście zresztą też… Wszystkiego pewnie nie damy rady, ale zapakujmy do tej reklamówki, ile się da, a resztę wyniesie się kiedy indziej.

Rutynowa współpraca przy sprzątaniu, którego schemat mieli opracowany już od dawna, pozwoliła im w kilkanaście minut doprowadzić grób pani Ziuty do przyzwoitego porządku. Na oczyszczonej, choć sfatygowanej i popękanej płycie Iza ułożyła jedną z dwóch zakupionych przy cmentarzu wiązanek białych dalii oraz dwa z czterech zniczy, pozostałe zaś zapakowała z powrotem do reklamówki, w której Majk powynosił śmieci na nieodległy śmietnik. W końcu oboje stanęli w milczeniu nad grobem, by odmówić modlitwę jak pół godziny wcześniej nad pomnikiem pana Szczepana i Hani.

Choć popołudnie było bardzo ciepłe, wręcz upalne, pod drzewami, przy starym ceglanym murze panował chłód. W tę pogodę byłby on nawet krzepiący, gdyby nie wisząca wraz z nim w powietrzu przenikliwa, jakby zatęchła wilgoć, która zdawała się jeszcze bardziej obniżać temperaturę tego zakątka. Warunki te, silnie kontrastujące z rozgrzanymi sierpniowym słońcem ulicami miasta, leciutko ubranej Izie po kilku minutach stania w bezruchu zaczęły dyskretnie dawać się we znaki.

– Miałaś rację, średnio przyjemne miejsce – odezwał się po długiej chwili ciszy Majk, który najwyraźniej też zwrócił na to uwagę. – Ciemno, ponuro i jakoś tak… obleśnie. Jakby mnie ktoś pytał o zdanie, to nie chciałbym tu leżeć. No, ale wiadomo, że Ziuta nie miała nic do gadania, gdzie ją położyli, tam położyli. W każdym razie cieszę się, że pokazałaś mi, gdzie to jest – dodał z powagą. – To mi przynajmniej w jakimś stopniu lokalizuje Ziutę w materialnej przestrzeni. A jak już na dzisiaj zaplanowaliśmy cmentarne klimaty, to dobrze się złożyło, bo przy tej okazji upiekliśmy dwie pieczenie przy jednym ogniu i… Zimno ci? – zaniepokoił się, widząc, że Iza rozciera sobie dłonią ramię, na którym pojawiła się lekka gęsia skórka.

– Trochę – przyznała. – Strasznie chłodno pod tym murem, nie?

Majk zerknął z niezadowoleniem po sobie, jakby żałował, że, będąc ubrany tylko w spodnie i t-shirt, nie ma czego z siebie zdjąć, by ją okryć.

– Zimno jak diabli, to prawda – odparł szybko. – Spadamy stąd, elfiku, i to już. Jeszcze mi się przeziębisz w środku lata… Bierzesz to z powrotem? – zdziwił się, widząc, że Iza schyla się po reklamówkę z pozostałymi zniczami i po odłożoną na bok drugą wiązankę kwiatów. – Po co ci? Zostaw wszystko u Ziuty.

– Nie – pokręciła głową. – Idziemy w jeszcze jedno miejsce. I teraz to ty prowadzisz.

– Ja? – zdziwił się, odruchowo przejmując od niej reklamówkę.

Oddała mu ją chętnie, sama zostawiając sobie tylko kwiaty.

– Aha. Ty – potwierdziła stanowczo. – Idziemy odwiedzić grób twojego dziadka Stefana.

– Ach…

Zaskoczony tym pomysłem Majk w pierwszej chwili miał minę, jakby zamierzał protestować, jednak po krótkiej chwili wahania zrezygnował z tego i posłusznie ruszył za nią w stronę centrum cmentarza.

– Którędy teraz? – zapytała rzeczowo, kiedy wyszli z ciemnego zakątka na główną aleję.

Panowała tam już normalna temperatura gorącego sierpniowego popołudnia. Majk pokręcił głową z zakłopotaniem.

– No właśnie tu mam problem – odparł niepewnie, rozglądając się wokół, jakby usiłował odnaleźć jakiekolwiek znajome punkty orientacyjne w przestrzeni. – Wszystkie te alejki wyglądają tak samo, a ja, jak już tam idę, to zawsze z babcią i to ona prowadzi. Poczekaj, może tędy?… Nie, jednak nie. Tam nie było takich wielkich drzew… Chyba lepiej będzie, jak spojrzę od strony wejścia, może wtedy przypomnę sobie, jak tam się szło?

Chodząc wraz z nim od alejki do alejki, Iza cierpliwie czekała, aż trafi na właściwą, bowiem od pierwszej chwili, kiedy dowiedziała się, że jego dziadek był pochowany na tym samym cmentarzu co pani Ziuta, zależało jej na odwiedzeniu jego grobu. Dlaczego? Może ze względu na niezwykle silnie zakorzenione w niej poczucie obowiązku wobec wszystkich zmarłych, którzy w jakikolwiek sposób zaistnieli w jej życiu? Co prawda tym razem był to dziadek Majka, więc z nią de facto nie miał nic wspólnego, jednak luźne skojarzenie z panią Ziutą wystarczyło jej jako powód, by i jego uhonorować dziś wiązanką kwiatów oraz zapaleniem znicza. Zresztą za te znicze i kwiaty jak zwykle płacił Majk, nie pozwalając jej w tym względzie na żadne negocjacje, a sympatia, jaką zaocznie żywiła wobec jego babci, tym bardziej skłaniała ją do choćby króciutkiej wizyty na grobie jej męża.

– To chyba będzie tam – zdecydował po dłuższej chwili zastanowienia Majk, prowadząc ją jedną z alejek wiodących na lewo od bramy cmentarza, pod którą w międzyczasie wrócili w celu odświeżenia jego pamięci. – Tak, gdzieś tam, pod tymi tujami… z tej albo z drugiej strony. Zaraz go znajdę.

Niestety, mimo że kilkukrotnie przeszli wskazaną alejkę oraz dwie sąsiednie, poszukiwanego grobu nie udało się odnaleźć.

– A niech to szlag! – mruknął z irytacją. – Przecież to było gdzieś tutaj… dałbym sobie łeb uciąć, że gdzieś pod tymi tujami.

– Głowy to ty lepiej za takie rzeczy nie dawaj – zażartowała Iza. – Bo stracisz ją szybciej, niż byś się spodziewał. A co do grobu dziadka to coś mi się wydaje, że dzisiaj go już nie znajdziemy… no trudno – machnęła ręką z rezygnacją. – Nie pamiętasz, gdzie to jest, to nic na to nie poradzimy, ja zresztą też już dzisiaj przeginam z tymi cmentarzami. Powinniśmy jechać do pracy. Tylko z tym trzeba coś zrobić – dodała, zerkając na niesione w ręce dalie. – Nie wyrzucę ich przecież, a do pani Ziuty już za daleko, bez sensu się cofać, więc chyba zostawimy je gdziekolwiek i…

– Nie – przerwał jej Majk. – Wiem, że właśnie wyszedłem na durnia, ale nie mam w zwyczaju oddawać pola bez walki i zaraz się zrehabilituję. Zwłaszcza że to może być jedyna okazja, żeby pójść tam z tobą. Nie mam pojęcia, jak na tym skorzysta mój dziadek, ale skoro sama z siebie pomyślałaś o nim i chcesz, żebyśmy razem postawili mu na grobie świeczkę, to tak zrobimy. Poczekaj… zadzwonię po wskazówki do babci.

Sięgnął do kieszeni po telefon i wybrawszy numer z listy kontaktów, zainicjował połączenie. Iza pokiwała z uznaniem głową, w duchu zdziwiona, że od ponad dziesięciu minut sama nie wpadła na to jakże proste rozwiązanie, jednak z drugiej strony czuła narastające wyrzuty sumienia. Bo czy faktycznie nie przesadziła dziś z tymi spacerami po cmentarzach, wywołując tym burzę w szklance wody? Skoro Majk zaangażował w to nawet swoją babcię… Wprawdzie on sam chciał dziś przyjechać na Lipową, ale miał zamiar poznać tylko miejsce wiecznego spoczynku pani Ziuty, nie planował odwiedzać grobu swego dziadka, a tym bardziej przez tyle czasu bezowocnie szukać jego położenia.

„To że ja mam hopla na punkcie wizyt na cmentarzach, nie znaczy, że mam do tego zmuszać innych” – pomyślała trzeźwo. – „A dzisiaj to już serio przeszłam samą siebie.”

– Cześć, babciu, Michał – rozpoczął tymczasem rozmowę Majk. – No… nie, nie, absolutnie nic się nie stało, dzwonię tylko na chwilę, bo chcę cię o coś zapytać… Jestem na Lipowej, no wiesz, na cmentarzu… mhm… i nie wiem jak trafić na grób dziadka Stefana. Przypomnisz mi, gdzie to było?… No serio… za cholerę nie mogę go znaleźć…

Iza odruchowo odeszła kilka kroków na bok, by mu nie przeszkadzać.

„Sama nie wiem, czy to normalne” – dumała dalej. – „Może to już przeszło u mnie w jakieś skrzywienie psychiczne? Ale co zrobić? Po prostu lubię wiedzieć, gdzie kto leży. Zawsze można tam zajrzeć, zapalić światełko, porozmawiać… Co prawda Majka dziadka kompletnie nie znałam, ale wystarczy mi sam fakt, że to jego dziadek. On też przecież nie znał moich rodziców, a ja tak bardzo chciałabym zabrać go kiedyś na grób mamy i taty…”

Uśmiechnęła się do siebie na tę powracającą czasami myśl, która za każdym razem sprawiała jej szczerą, antycypowaną przyjemność. Wyobrażała sobie moment, kiedy przyprowadzi Majka w to drogie jej miejsce… Majka, właśnie Majka, tylko jego. Jakąż radością byłoby dla niej, gdyby mogła choć w ten symboliczny sposób przedstawić go rodzicom! Zaanonsować im go jako swojego najlepszego przyjaciela i bratnią duszę…

– Dobra, babcia, nie teraz. Potem ci wszystko opowiem i wytłumaczę – kontynuował w tle głos Majka. – Mhm… jasne, wpadnę w niedzielę na obiad, czemu nie?… trzynasta, okej… Ale teraz powiedz mi szybko, jak tam się idzie… No, od bramy… Tak, jesteśmy właśnie pod główną bramą, bo próbowałem z tego miejsca… Słucham?… Z Izą. Tak… no, dokładnie… mhm… Nie, akurat wpadliśmy na cmentarz w całkiem innej sprawie, ale nie będę teraz tego tłumaczył, co? Mów tylko, jak się idzie do dziadka. Jak stoję plecami do bramy, to w lewo, nie?

„Tylko czy kiedykolwiek trafi się okazja, żeby zajrzał do Korytkowa?” – myślała dalej Iza, zerkając na niego ukradkiem. – „Raczej nie… niby po co miałby się tam wybierać? Zwłaszcza że Misio przecież strasznie go nie lubi…”

Drgnęła, siłą woli odpychając od siebie tę myśl, która niczym ciemna chmura przysłoniła słoneczną wizję sprzed chwili. Nie, tych dwóch wątków lepiej było w ogóle ze sobą nie mieszać, to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego.

– W prawo? – zdumiał się Majk, ruchem ręki dając Izie znak, żeby szła za nim. – Serio?… Byłem pewny, że w lewo… Czekaj, dobra, idziemy w prawo…

Nadal z telefonem przy uchu ruszył alejką wiodącą na prawo, zaś Iza posłusznie podążyła za nim.

– Aha, faktycznie, tu są takie same tuje… no, porąbało mi się wszystko, myślałem, że na lewo. Ale teraz już rozpoznaję, to było gdzieś w połowie tej dużej alejki, nie?… Trochę za połową?… Okej… Dobra, dzięki, już mam! – dodał z satysfakcją, zatrzymując się nagle przed ładnie utrzymanym pomnikiem z szarego granitu i wymownym ruchem ręki wskazując go Izie.

Natychmiast z ciekawością zerknęła na napis na pionowej płycie. Śp. Stefan Błaszczak. Żył lat 78. Pokój Jego duszy. Porcelanowa fotografia przedstawiała dość niewyraźną twarz starszego pana o ciepłym, budzącym sympatię spojrzeniu jasnych oczu.

– Tak, znalazłem… dzięki, babcia! – rzucił konkludującym tonem do słuchawki Majk. – To na razie, pogadamy sobie na spokojnie w niedzielę… Tak jest, odezwę się. No, trzymaj się!… Dzięki, pa!

Zakończywszy połączenie, schował telefon do kieszeni spodni i spojrzał na Izę.

– To tu – oznajmił retorycznie. – Widzisz, jaki ze mnie dureń? Uparłem się, że to jest na lewo, a było na prawo. Nie ma to jak otwartość umysłu… ech!

– Nie przejmuj się, na cmentarzach zawsze łatwo się zgubić – odparła spokojnie Iza, przejmując od niego znicze i ustawiając je na płycie grobu obok ułożonej tam wiązanki kwiatów. – Ja też niedawno z pół godziny szukałam grobu moich dziadków od strony taty, bo już dawno u nich nie byłam i zapomniałam, jak tam się idzie.

– Ty? – zdziwił się Majk.

– Aha – uśmiechnęła się. – Jak widzisz, w przypadku dziadków wcale nie jestem dużo lepsza od ciebie, a o zmarłych z dalszej rodziny nawet nie wspomnę, bo pojęcia nie mam, gdzie leżą, ani nawet jak się wszyscy nazywali.

– Hmm, to mnie trochę pociesza – pokiwał głową, schylając się, by pomóc jej w zapalaniu zniczy. – Ale tylko trochę, bo mimo wszystko z tym szacunkiem dla zmarłych masz rację. Oni przecież jeszcze niedawno żyli, byli między nami, mieli swoje plany, marzenia… zwłaszcza ci młodsi, chociaż starsi w pewnym stopniu też. A życie jest nieprzewidywalne i może się skończyć praktycznie w każdej chwili.

– O tak – przyznała smutno. – Wiem coś o tym.

– Ja też – westchnął. – Pokaż, potrzymam ci to… dobra, pali się, można przykryć.

Zapaliwszy znicze na idealnie wysprzątanej, wypolerowanej pastą płycie, wyprostowali się i jak zawsze stanęli nad nią ramię w ramię.

– Tak czy inaczej szacunek i pamięć im się należą – podjął cicho Majk, ruchem głowy wskazując na zdjęcie dziadka. – Tak jak jemu. Tyle się ze mną bawił, jak byłem mały, godzinami opowiadał mi bajki i różne historie z życia… Bardzo to lubiłem. Byliśmy naprawdę świetnymi kumplami, z babcią zresztą też. Tylko że potem, kiedy dziadek Stefek ciężko zachorował, kontakt nam się rozluźnił. Ja wtedy byłem na studiach, uczyłem się, balowałem, potem zacząłem realizować plany związane z firmą i ogólnie miałem mnóstwo spraw na głowie. Do tego wiadomo… młody, głupi, zakręcony… zakochany… – uśmiechnął się smętnie. – Kto by w takim stanie ducha i tępego młodego umysłu pamiętał o jakimś tam chorym dziadku?

– Taka kolej rzeczy – przyznała smutno Iza.

– Nie do końca – westchnął. – Jestem pewien, że ty byś na moim miejscu o nim pamiętała. Teraz dopiero widzę, jaki był ze mnie niewdzięcznik i lekkoduch. Po tym, ile ten człowiek dla mnie zrobił, powinienem był dużo częściej odwiedzać go w chorobie, a kiedy umarł, chociaż tutaj przychodzić regularnie, żeby zapalić mu jakiś znicz. Ty na pewno byś to robiła – powtórzył z przekonaniem. – Pod tym względem znam cię chyba lepiej niż samego siebie.

– Pewnie tak – przyznała w zamyśleniu Iza. – Ale przecież…

– Zresztą u rodziców jesteś regularnie, bez względu na to, jakie masz zmartwienia i kłopoty – mówił dalej Majk, wpatrzony w fotografię dziadka. – Smutna czy wesoła, nieszczęśliwie zakochana, załamana… wszystko jedno. Dla ciebie to nie stanowi przeszkody ani usprawiedliwienia, bo ty wiesz, co jest ważne. Tak, mały elfie… Jesteś młodsza o tyle lat, a stary frajer Majk ciągle czegoś się od ciebie uczy.

Iza pokręciła głową przecząco i przybliżywszy się do niego, wsunęła rękę pod jego ramię. Uśmiechnął się na ten gest, wciąż jednak nie odrywając oczu od zdjęcia dziadka.

– Pomijam to, że potem, jak dziadek już umarł, zbuntowałem się na całego i odpuściłem jakiekolwiek sprawy duchowe – ciągnął. – Bóg, śmierć, zaświaty, cała ta metafiza… miałem to kompletnie gdzieś. Skupiałem się na sobie, na swoich sprawach, problemach, na stawianiu firmy i… na swoim cierpieniu – dodał ciszej. – Nie wpadło mi do łba, jakie to było egoistyczne.

– Przestań – przerwała mu łagodnie. – Nie mów tak. Każdy ma swój charakter i odczuwa różne rzeczy po swojemu. Jesteś dla siebie zbyt surowy. Egoistyczne? Daj spokój. Z cierpieniem nie da się walczyć racjonalnie, a ty milion razy udowodniłeś, że jesteś dobrym i wrażliwym człowiekiem, który potrafi dbać o innych. Nawet to, jak opiekowałeś się Szczepciem… jak opiekujesz się twoją babcią…

– Nie – pokręcił głową. – Szczepan to Szczepan, w jego przypadku zresztą też dużo nauczyłem się od ciebie, więc to inna historia. Moja babcia na szczęście nie potrzebuje opieki, póki co jest w pełni samodzielna i w dodatku nadal jeszcze próbuje mnie wychowywać. Co prawda bezskutecznie – uśmiechnął się ze smutnym rozbawieniem. – Ale chyba już się pogodziła z tym, że od lat sprawiam jej o wiele więcej przykrości niż radości.

– Nie wierzę w to – szepnęła Iza.

– Jest tak, jak mówię – odparł stanowczo. – Może ostatnio to się odrobinę poprawiło, ale fakt pozostaje faktem. Zresztą ona to nie problem, mamy swój mały modus vivendi i jest okej, natomiast w przypadku dziadka ewidentnie zawaliłem sprawę. Teraz dopiero widzę to jak na dłoni. Kiedy chorował, bardzo rzadko go odwiedzałem, a po śmierci praktycznie o nim zapomniałem. I tego nie da się już naprawić. Jedyne, co mnie pociesza, to myśl, że może czegoś się przy tym nauczę. Późno bo późno, ale, jak głosi przysłowie, lepiej późno niż wcale. Prawda, elfiku? – uśmiechnął się do niej, wreszcie odrywając wzrok od fotografii dziadka.

Odwzajemniła mu uśmiech i przechyliła głowę, na chwilę przytulając policzek do jego ramienia.

– Prawda – odparła ciepło. – Ale naprawdę nie powinieneś oceniać się tak surowo, Michasiu. To, że ja mam manię chodzenia po cmentarzach, nie znaczy, że to jest norma dla wszystkich. Pewnie nie miałabym jej, gdyby moi rodzice żyli… Poza tym uważam, że zawsze lepiej jest okazywać empatię żyjącym niż zmarłym, a ty robisz to na co dzień i w tym względzie chyba nie masz sobie nic do zarzucenia. Twój dziadek na pewno nie ma do ciebie żalu, był bardzo miłym człowiekiem, widać to od razu po twarzy – dodała, wskazując na zdjęcie. – W ogóle lubię patrzeć na takie fotografie nagrobne, mają w sobie coś niezwykłego, bo ukazują żywy obraz ludzi, których już nie ma, i pomagają lepiej zachować ich w pamięci. Albo wyobrazić sobie tych, których nie znaliśmy, tak jak teraz ja jego. Opowiesz mi trochę o nim? – poprosiła, podnosząc na niego wzrok. – Chociaż kilka słów. Chciałabym wiedzieć o nim coś więcej, wtedy inaczej będzie mi się odmawiać modlitwę za jego duszę.

– Okej – skinął głową Majk. – Ale najpierw powiedz mi, czy już ci nie zimno? Bo jeśli tak…

– Nie, ani trochę – zapewniła go szybko. – To tylko tam pod murem było tak chłodno, tu już jest normalnie, wręcz gorąco.

– No dobrze – uśmiechnął się. – To co chciałabyś wiedzieć o dziadku?

– Nie ma tu napisanej daty śmierci. Dawno umarł?

– Prawie dziesięć lat temu. Ja byłem wtedy już po studiach i zaczynałem rozkręcać knajpę. Pamiętam, że musiałem odwołać takie jedno ważne spotkanie biznesowe, żeby pójść na pogrzeb, i to mnie, delikatnie mówiąc, nie zachwycało. Ech, młody dureń! – pokręcił głową. – Co prawda nie migałem się wtedy od obowiązków, pomagałem babci i mojemu ojcu, pogrzeb de facto załatwialiśmy we dwóch, ale tego, co wtedy miałem w głowie, dzisiaj serio się wstydzę. Pamiętasz, jak na samym początku nazwał mnie Szczepan? – zerknął na nią znacząco. – Jełop. Idealne określenie na mnie z tego okresu. Może dlatego tak mi się spodobało… No, ale mniejsza o to. Wracając do dziadka Stefana, jak już mówiłem, umarł po długiej chorobie. Miał toczeń układowy, walczył z tym latami i długo dawał radę utrzymywać się w pionie, ale pod koniec to już go ścięło na maksa.

– Co to za choroba? – zapytała Iza, zerkając ze współczuciem na zdjęcie zmarłego.

– Tak dokładnie to się nie znam, ale jakiś syf ogólnoustrojowy – wyjaśnił jej Majk. – Bardzo źle się czuł, pod koniec praktycznie nie wychodził z łóżka, a stawy tak go nawalały, że bez leków przeciwbólowych nie był w stanie w żaden sposób funkcjonować.

– Potworne – westchnęła. – Wiem, co to znaczy, moja mama też bardzo cierpiała. Tyle że u niej to potrwało tylko kilka miesięcy, nie musiała męczyć się latami. Twoja babcia pewnie bardzo to przeżywała?

– Siłą rzeczy – zgodził się. – Wprawdzie babcia Irenka to cholernie silna kobieta, psychę ma jak czołg i umie powściągać emocje, ale wtedy była zdruzgotana, dosłownie rozwalona w drobny mak. Nawet mniej po śmierci dziadka, bo, jak sama mówiła, on wtedy już był w lepszym świecie, ale wcześniej, w ostatniej fazie choroby. Kiedy wszystko go bolało, aż się zwijał, ona cierpiała razem z nim i to chyba był jedyny czas, kiedy kilka razy widziałem, jak płacze. Oczywiście przy nim nigdy tego nie robiła, zawsze była pogodna, bo wiedziała, że to mu sprawia ulgę. Dziadek nieraz mówił, że najbardziej na świecie kocha uśmiech Irenki… więc uśmiechała się dla niego aż do końca.

– Dzielna babcia – szepnęła Iza. – Na pewno bardzo go kochała.

– O tak, bardzo – pokiwał w zamyśleniu głową Majk. – I chyba właśnie w takich okolicznościach najlepiej okazuje się drugiej osobie uczucia, udowadnia się je. Nie w zdrowiu, tylko w chorobie, nie w czasie prosperity, tylko w czasie klęski, w nawale problemów… nie kiedy jest fajnie i wesoło, tylko kiedy przychodzi dół, deprecha i czarne chmury… bo właśnie wtedy najbardziej potrzebuje się wsparcia drugiego człowieka.

– To prawda – przyznała smutno Iza, czując, jak mocno i boleśnie ściska jej się serce.

Choć wolałaby uniknąć wywoływania zmór z przeszłości, w jej pamięci automatycznie odżył bolesny klimat czarnych tygodni sprzed śmierci matki i tych jeszcze czarniejszych, które nastąpiły potem. W świetle tego, co powiedział przed chwilą Majk, ówczesne zachowanie Michała bynajmniej nie świadczyło o miłości do niej… ba! było obiektywnym dowodem czegoś wręcz przeciwnego.

Wysunęła rękę spod ramienia Majka i schyliła się, by poprawić ułożenie kwiatów na grobowej płycie. Włosy opadły jej przy tym na policzki, tworząc chwilową zasłonę, pod którą mogła ukryć twarz, by nie pokazać po sobie nieprzyjemnych emocji, jakie wywołało w niej to wspomnienie. Potrzebowała kilku sekund, aby je opanować.

„Ale to było już dawno” – pomyślała stanowczo. – „A on był zbyt młody, żeby postrzegać to w takich kategoriach, w jakich teraz widzi to prawie trzydziestopięcioletni Majk. Ludzie z wiekiem się zmieniają, dojrzewają, nabierają doświadczenia… Misio teraz na pewno zachowałby się inaczej…”

Tak, niewątpliwie. Zmiana, jaka w nim nastąpiła na przestrzeni ostatnich miesięcy, była imponująca i bardzo obiecująca na przyszłość. W porównaniu do stanu sprzed pięciu lat Michał był teraz innym człowiekiem – dojrzalszym, bardziej odpowiedzialnym, pracowitym… do tego szczerze zaangażowanym w naprawę zniszczonych relacji między ich rodzinami, co z kolei było dowodem uczucia, w które nie powinna wątpić. Zresztą, skoro go kochała, nawet we wspomnieniach nie powinna wypominać mu dawnych błędów. One przecież nie miały już znaczenia.

Jednak ścisk serca nie ustąpił jeszcze przez kilka długich minut, wtrącając ją w dobrze znaną czarną otchłań egzystencjalnego bólu, który ostatnio, właśnie tak jak teraz, potrafił pojawić się znienacka, na mocy jakiegokolwiek niemiłego skojarzenia. Dopiero kiedy oboje z Majkiem wyszli z cmentarza i skierowali się do zaparkowanego nieopodal samochodu, mentalny powrót w tryb bieżących obowiązków zawodowych przyniósł jej względną ulgę.

– Co teraz? – zapytał rzeczowo Majk. – Mamy jeszcze coś do załatwienia na mieście?

– Nie – pokręciła głową, zapinając pas bezpieczeństwa. – Możemy jechać do pracy.

Zerknął badawczo znad kierownicy na jej przygaszoną, posmutniałą twarz.

– Wszystko w porządku? Czy coś nie tak?

– Nie, dlaczego? Wszystko okej – zapewniła, nie patrząc na niego.

– Na pewno? Bo mam wrażenie, że jesteś jakaś spięta.

– Spięta?

– Mhm. Ewidentnie coś ci zepsuło humor. Może to ja znowu chlapnąłem coś głupiego?

– Ależ nie, skąd! – zaprotestowała natychmiast, w duchu po raz kolejny w życiu podziwiając jego przenikliwość. – Wszystko jest w porządku, tylko może trochę przygnębiły mnie te cmentarze, chyba za dużo było tego na dzisiaj. Poza tym te smsy z Krawczykiem, no i trochę stresu, bo muszę dopiąć wszystko przed wyjazdem na chrzest Klary, a jeszcze nie jestem wyrobiona na zakrętach – tłumaczyła gorliwie. – Poza tym zdenerwowałam się trochę, bo nie udało mi się dzisiaj odebrać prezentu dla niej, chociaż byłam obok i akurat mogłabym to załatwić, gdyby w sklepie nie było przerwy do szesnastej. Ale to nic, pójdę jutro, chociaż wiadomo, że to mi jeszcze bardziej zagęszcza harmonogram.

Mówiąc to, jednocześnie zdawała sobie sprawę, że z całego serca pragnie porozmawiać o tym wszystkim z Majkiem. Porozmawiać szczerze i otwarcie w trybie terapii, na który przecież już się umówili. Ale nie teraz. Nie teraz i nie tutaj, nie w samochodzie, nie w drodze do pracy. Nie w biegu. Teraz nie było do tego warunków.

– Jaki to prezent? – zapytał słuchający jej z nieprzekonaną miną Majk. – I jaki sklep?

Wysłuchawszy jej wyjaśnienia, spokojnie pokiwał głową i odpalił silnik.

– Okej. W takim razie jedziemy do jubilera, odbierzemy łańcuszek dla twojej młodej i dopiero potem zameldujemy się w robocie.

– Ale… nie trzeba, Majk – zaprotestowała zaskoczona. – Ja sama jutro…

– Jedziemy teraz – powtórzył stanowczo, włączając się do ruchu. – Twój spokój to priorytet, zwłaszcza kiedy ciągle tak cię wykorzystuję. Zarezerwowałaś dla mnie pasmo w czwartek wieczorem, jak prosiłem? – upewnił się, zerkając na nią spod oka.

– Tak, oczywiście – pokiwała głową. – Pamiętam i mam to już wpisane w grafiku. Zajmę się firmą, a ty możesz spokojnie jechać na to ognisko z przyjaciółmi.

Majk uśmiechnął się lekko, hamując na czerwonym świetle.

– Ognisko z przyjaciółmi – powtórzył z przekąsem. – No… tak bym ich nie nazwał. Wprawdzie to brygada z dawnych czasów, część to moi koledzy i koleżanki z liceum, ale szumne słowa są tu niewskazane. Raczej określiłbym ich jako rozrywkowe towarzystwo wzajemnej adoracji… nie, to też złe słowo. Adoracja? – prychnął w rozbawieniem. – Raczej rozpusta. Chociaż na upartego można to nazwać i adoracją… w pewnym sensie.

Iza skamieniała na siedzeniu, sparaliżowana bolesnym ukłuciem znajomej cieniutkiej igiełki, która w specyficzny sposób przeszyła jej serce. Przypomniała sobie uśmiechniętą twarz pulchnej blondynki w różowej sukience i z różową kopertą w dłoni. W środku są wszystkie informacje, Majkuś będzie wiedział od kogo… Proszę powiedzieć, żeby zadzwonił dzień wcześniej i potwierdził, dobrze?

A więc to o takie „ognisko” chodziło? No tak, domyślała się tego przecież, nie było w tym nic zaskakującego. Ale z drugiej strony to, co mówił jej na końcu świata o zdradzonych ideałach i swoim marzeniu… Wtedy twierdził, że z tym skończył. Co prawda zastrzegł, że tylko do czasu, aż całkowicie straci wszelką nadzieję. Czyżby owa nadzieja na pochwycenie choćby połowicznego szczęścia u boku Werci jednak ostatecznie upadła? Czyżby wyrzekł się jej już definitywnie i wrócił na ścieżkę łatwej przyjemności, by znów w ten politowania godny sposób „leczyć” swoje rany? Przed wyjazdem na urlop wyczuwała w nim napięcie i skrywane cierpienie. Czyżby czas pobytu w górach wykorzystał na przemyślenie swojego życia i podjęcie ostatecznej decyzji? Takiej decyzji… decyzji, której ona nie pochwalała, lecz do której on miał przecież pełne prawo.

Ach, dlaczego to serce musi tak boleć! Jakoś tak inaczej niż przed chwilą na cmentarzu… tak, że aż dusi… W każdym razie był to kolejny powód do rozmowy w trybie terapii. Oczywiście o ile Majk w ogóle będzie chciał o tym rozmawiać.

– Ale mniejsza o to – ciągnął beztrosko, skręcając w stronę ścisłego centrum miasta. – Chciałem się tylko upewnić, czy zarezerwowałaś dla mnie ten czwartek, a skoro tak, to tym bardziej mam obowiązek podwieźć cię do tego jubilera, żebyś mogła to załatwić jeszcze dzisiaj i mieć sprawę z głowy. Już i tak mam u ciebie takie długi, że nie wiem, kiedy je spłacę.

– Okej – szepnęła w roztargnieniu Iza. – Dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *