Anabella – Rozdział CXXVI

Anabella – Rozdział CXXVI

– Kurde – mruknął Zbyszek, niechętnie przejmując z rąk Izy paczkę z banknotami. – Serio tego nie chce?

– Serio – skinęła głową. – Powiedziała, że nie przyjmie od was żadnych pieniędzy, chyba że sąd oficjalnie zdecyduje o odszkodowaniu. Ale bez tego to nie. Ja zresztą też nie mam zamiaru dłużej trzymać tego u siebie. Przekazałam to wtedy dla Agi, tak jak prosiłeś, ale skoro ona nie chce tego przyjąć, to oddaję ci to do rąk własnych. Paczka jest otwarta, bo pieniądze były przeliczane, ale nic nie brakuje. Sprawdź sobie. Właściwie to powinieneś przeliczyć je teraz przy mnie, tylko nie wiem, jak to zrobić – dodała, rozglądając się z zafrasowaniem po pizzerii, gdzie przy stolikach o tej porze siedziało już sporo osób. – Tutaj to nie bardzo, za dużo ludzi…

– Przestań, Iza – żachnął się Zbyszek. – Niczego nie będę liczył, wierzę ci na słowo.

– Jak uważasz – wzruszyła ramionami. – Tylko pamiętaj, że po odejściu od lady reklamacji nie uwzględniamy. Nie chcesz sprawdzić na miejscu, to twoja sprawa, ale uprzedzam, że jak potem uznasz, że czegoś brakuje, to ja się odżegnuję od wszelkiej odpowiedzialności. Zwłaszcza że jestem tylko pośrednikiem.

– Dobra, wyluzuj – mruknął ponuro, niedbałym gestem wrzucając paczkę do plecaka, który położył obok siebie na krześle. – Wiem, że masz mnie za gnoja, ale nie bój się, ja nie z tych. W dupie mam tę kasę, czaisz? Już dawno o niej zapomniałem, sto razy bardziej bym wolał, żeby ta dziewczyna zażądała od nas drugie tyle, niż żeby nam coś oddawała. Co za bagno, ja pieprzę…

Pokręcił głową i oparłszy łokcie o blat stolika, ukrył twarz w obu dłoniach. Iza patrzyła na niego spod oka, powoli popijając wodę mineralną, którą zamówili w oczekiwaniu na pizzę. Zbyszek bowiem uparł się, żeby przy okazji tego spotkania postawić jej obiad, ona zaś, jako że w istocie była głodna, a dawno już nie jadła pizzy, nabrała na nią wielkiej ochoty i po krótkim wahaniu przyjęła zaproszenie.

– Powiedz… jak się czuje ten dzieciak? – zapytał cicho, nie podnosząc głowy.

– Lepiej – odparła chłodno. – Do pełnej sprawności jeszcze mu daleko, przez jakiś czas będzie miał tyły w rozwoju, ale powoli powinien się wyciągnąć. Na szczęście mózg podjął wszystkie funkcje, gorzej z układem obwodowym, potrzebna mu jest długa rehabilitacja.

– Dalej leży w szpitalu?

– Nie wiem. Miał tam być do końca sierpnia, a już zaczyna się wrzesień, więc być może dzisiaj albo jutro go wypiszą. Nie mam najświeższych wiadomości na ten temat.

Zbyszek odjął ręce od twarzy i spojrzał na nią ponad stołem.

– Czyli jest lepiej – powtórzył powoli. – To całe szczęście. Bo, kurde, powiem ci wprost, Iza, bałem się tego, co mi dzisiaj powiesz. Zwłaszcza bałem się, że to będzie coś złego o tym dzieciaku, że mu się pogorszyło albo co… ewentualnie, że chodzi o… o coś innego. Do łba mi nie wpadło, że chcesz się spotkać, żeby oddać mi kasę, no serio, tego to kompletnie nie przewidziałem. Oczywiście nie jest mi z tym fajnie, ale cieszę się, że przynajmniej ten mały jakoś się wyciąga. Mówię poważnie. Dla mnie to kamień z serca.

– Dla nas też – odpowiedziała spokojnie.

– Ale słuchaj… serio ta dziewczyna nie chce wziąć od nas szmalu? – zapytał perswazyjnym tonem. – Co by jej szkodziło? Przecież, jak mówisz, mały potrzebuje rehabilitacji, a to na pewno sporo kosztuje. Słyszałem, że…

– Nie, Zbyszek – przerwała mu. – Aga nie weźmie od was ani grosza, podjęła już decyzję i na pewno jej nie zmieni. Pomijam to, że jest bardzo honorowa, bo to jedna rzecz, ale ona po prostu nie może tego od was przyjąć. Jej adwokat jej zabronił.

– A… jej adwokat – mruknął Zbyszek. – No, okej, kapuję. Z adwokatem oczywiście nie będziemy się boksować. A niech to diabli! – rzucił nagle z irytacją, łapiąc za swoją szklankę z wodą mineralną i ściskając ją kurczowo w dłoni. – I znowu ja będę musiał powiedzieć o tym chłopakom! Ja, zawsze ja! Jak zwykle!

Podniósł szklankę do ust i jednym haustem wypił z niej całą wodę, po czym z hukiem odstawił na stół. Iza przyglądała się temu z kamiennym spokojem.

– Sorry, Iza, już mi wali na psychę – podjął po chwili z rezygnacją. – Jackowi zresztą też. On to w ogóle jest w rozsypce, mówi, że ten wypadek śni mu się co noc, już pierdolca od tego dostaje. A jak jeszcze teraz się dowie, że twoja kumpela oddała kasę… ech, masakra! I po jakiego wała było jechać do tego cholernego Korytkowa! – dodał, zagryzając wargi. – Co w tym było takiego ciekawego? Wyjazd na zadupie, w jakieś, kurde, dzikie pole! Ja pierdzielę… Michu Krzemiński i te jego popieprzone pomysły!

Iza również sięgnęła po swoją szklankę i upiła z niej kolejnego niewielkiego łyka wody.

– Nikt wam przecież nie kazał tam jechać – zauważyła chłodno. – Na obijanie się, wyrywanie lasek i kręcenie w kółko beemką mogliście pojechać sobie do Zakopca… albo do jakiegoś Sopotu czy gdzieś tam. Do Korytkowa, o ile wiem, nie mieliście jechać na wakacje, tylko do roboty w hotelu. Taki był układ, prawda? Michał liczył na was, myślał, że pomożecie mu w sezonie, był gotowy wam za to zapłacić. A wy co? Nie tylko go zawiedliście, ale dodatkowo narobiliście takiego bagna, że szkoda słów. I ty jeszcze…

Przerwał jej kelner, który podszedł do nich z pizzą.

– Mała capriciosa i duża siciliana, proszę bardzo – zaanonsował, zestawiając na stolik dwa talerze. – Mała dla pani, jak rozumiem? Proszę… Podać panu jeszcze coś do picia?

– Nie, dzięki – mruknął ponuro Zbyszek.

– A dla pani?

– Dziękuję, wystarczy mi ta woda – uśmiechnęła się grzecznie Iza.

– Proszę bardzo.

Po odejściu kelnera oboje pochylili się nad swoimi talerzami, krojąc pizzę – Iza spokojnie, Zbyszek gwałtownymi, nerwowymi gestami, aż nóż skrzypiał po talerzu.

– Dobra, nie przerywaj sobie, opierdzielaj mnie dalej – rzucił z irytacją. – Posłucham, co mi szkodzi.

– Już skończyłam – odparła swobodnie, podnosząc do ust widelec z porcją pizzy.

– Nie no, dawaj! – prychnął ironicznie. – Opowiedz mi jeszcze, jakie to z nas dupki, a jaki mega super duper gość z twojego Micha! No! Startuj, nie żałuj sobie! Lubię słuchać takich naiwniaczek. Chociaż nie, kurna… wcale nie lubię! Innych może tak, ale nie ciebie… kurde, nie ciebie, Iza!…

Rzucił widelec na talerz i oparł czoło na dłoni, pochylając głowę nad talerzem i wpatrując się w swoją pizzę, jakby chciał obejrzeć każdy jej składnik z bliska. Iza przerwała jedzenie i przyglądała mu się podejrzliwie ponad stołem.

– Nie rozumiem – powiedziała powoli.

Zbyszek pokręcił głową, nie podnosząc wzroku znad pizzy.

– Nieważne – podjął cichszym, zrezygnowanym tonem. – Sorry, Iza, zapomnij… sam już nie wiem, co bredzę, serio nerwy mi puszczają. Ogólnie masz rację, nie będę się spierał. Jeśli chodzi o nas czterech, to fakt, daliśmy dupy na całej linii, temu nie da się zaprzeczyć. Nie powinniśmy byli w ogóle tam jechać, byłby święty spokój. Ale co do Micha – wycedził przez zęby – to wcale nie jest tak, jak mówisz. Nie wiesz, jaki mieliśmy z nim układ. Naiwnie wierzysz we wszystko, co on ci nawija, łykasz jego głodne kawałki jak tę, kurna, pizzę! Wy wszystkie jesteście jak te pelikany… No, ale dobra, okej – znów zdyscyplinował sam siebie. – Ja się nie wtrącam. Mierzi mnie tylko, że akurat ty… za bardzo cię szanuję, żeby mnie to nie mierziło. Jesteś równa babka, Iza, masz, kurde, tak poukładane pod sufitem, że serio, szacun. Dlatego tym bardziej nie mogę ścierpieć, że akurat ty… nie no, dobra, nieważne! – machnął ręką. – Wszystko i tak jest do dupy… rzygać się chce i tyle.

Skrzywił się z ponurą rezygnacją i podjąwszy z talerza widelec, wbił go w swoją pizzę. Iza w milczeniu poszła za jego przykładem. Nie chciała wtrącać się w niesnaski, jakie w czasie wakacji w Korytkowie podzieliły Zbyszka i Michała, za wszelką cenę wolała trzymać się od tego konfliktu z daleka, intuicyjnie wyczuwając, że jej zaangażowanie w tę sprawę mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Jednak w jego słowach było coś, co ją niepokoiło… coś, czego wcale nie chciała drążyć, choć być może powinna…

– Słuchaj… a jeszcze jedno – podjął niepewnie Zbyszek, znów odkładając na talerz widelec z porcją pizzy, którą już miał włożyć do ust. – Chciałem cię o coś zapytać… Już tamtym razem chciałem, tylko jakoś tak wyszło, że nie zapytałem.

– No? – spojrzała na niego znad talerza.

– Chodzi mi o… Albo nie – zmienił nagle zdanie i stanowczym gestem wpakował pizzę do ust. – Nieważne. Pieprzyć to. Całkiem spoko ta pizza, nie? – dodał neutralnym tonem. – Jak ci smakuje?

– Bardzo dobra – zgodziła się uprzejmie.

Zbyszek pokiwał głową i przez kilka minut oboje jedli w całkowitym milczeniu, nie patrząc na siebie, jak dwoje nieznajomych, którzy znaleźli się razem przy jednym stoliku tylko przypadkowo. Iza starała się nie myśleć o niczym i skupiać się wyłącznie na smaku pizzy, która w istocie była wyśmienita.

„Obiad z głowy, na koszt Zbyszka” – stwierdziła obojętnie, krojąc sobie na talerzu kolejną porcję. – „Może nie powinnam niczego z nim jeść, ale co tam… W sumie nawet trochę mi go szkoda. To przecież nie on wjechał w Pepcia, tylko tamten drugi debil.”

– Dobra, jednak zapytam – zdecydował się nagle Zbyszek.

Podniosła na niego wzrok i opuściła rękę z widelcem na stół w oczekującym geście.

– Chodzi mi o tę małą… o Zośkę – wyjaśnił, przeżuwając resztki pizzy. – Co tam u niej?

„Ach, jednak!” – pomyślała z nutą niechęci, wspominając, co o stanie emocjonalnym Zosi Kowalikówny mówiła jej ostatnio Amelia. – „Przypomniałeś sobie łaskawie? O nie, szanowny kolego, od Zosi to ci wara!”

– Pytasz z grzeczności, czy to cię naprawdę interesuje? – skrzywiła się z przekąsem.

– Z grzeczności – odparł obojętnym tonem, ładując do ust kolejny kawałek pizzy. – Tak przy okazji, jak już tu jesteśmy i gadamy. Spoko laska z niej była, dla mnie to jedyne, co w miarę fajnego się zdarzyło w tym walniętym Korytkowie. No to wypada zapytać, nie?

– Jasne – skinęła głową. – O ile mi wiadomo, u niej wszystko okej.

– Aha. To dobrze – odparł, spoglądając na nią wyczekująco, jakby spodziewał się, że doda coś jeszcze. – No to… pozdrów ją ode mnie, jakbyś ją tam kiedyś widziała.

– Nie będę jej widzieć co najmniej do końca października – odpowiedziała spokojnie. – Albo i dłużej. Zresztą sam ją pozdrów, masz do niej numer telefonu, nie?

– Już nie mam – oznajmił lekko. – Wykasowałem zaraz, jak wróciłem do Lublina. Nie lubię zaśmiecać sobie sprzętu starymi numerami.

Iza powoli wciągnęła powietrze w płuca, starając się nie pokazać po sobie oburzenia, jakie wywołały w niej te słowa. Wspomniała swoją ostatnią rozmowę z Zosią sprzed ponad miesiąca, jej zapłakaną twarz i nieśmiałe pytania o Zbyszka, który „chyba zablokował jej numer, bo nie da się mu nawet wysłać wiadomości”. To było niedługo po tym, jak widziała ich, kiedy, spleceni w najczulszym uścisku, szli trawiastą ścieżką za stodołą Kulikowej. Wówczas niechcący podsłuchała ich rozmowę, w której Zbyszek zapewniał Zosię o tym, że będą podtrzymywać kontakt – i co? Po tych słodkich deklaracjach nie zostało ani śladu, wystarczyło mu zaledwie kilka dni, żeby uznać jej numer za zaśmiecający mu telefon!

Ach, drań! Kolejny drań, jeden z tych najgorszych! Za takie słowa Iza najchętniej z miejsca dałaby mu w twarz! Nie mogła jednak tego zrobić, ani nawet okazać jakichkolwiek emocji, żeby nie zdradzić prawdziwego stanu ducha Zosi, której współczuła teraz z całego serca i którą spontanicznie postanowiła wziąć pod ochronę. Zbyszek niewątpliwie pytał o nią, by wybadać, czy nadal jej na nim zależało, widocznie cierpienie takich szybko porzuconych zdobyczy musiało go w jakiś perfidny sposób bawić. O nie, niedoczekanie! Za nic w świecie nie wolno było dać mu tej satysfakcji!

– Słusznie – stwierdziła równie obojętnym tonem. – Ona pewnie też już dawno zrobiła to samo. O takich śmieciowych epizodach lepiej nie pamiętać.

Zbyszek drgnął.

– Co masz na myśli? – rzucił twardo.

– Nic szczególnego – wzruszyła ramionami, ze smakiem dojadając przedostatni kawałek pizzy. – Mówię o kasowaniu niepotrzebnych numerów.

– Ale o jakie śmieciowe epizody ci chodzi?

– O głupie wakacyjne przygody – wyjaśniła mu stoicko. – Masz rację, że nie warto zaśmiecać sobie tym pamięci. Ani tej w głowie, ani tej w telefonie. No, jedz, jedz, bo ci wystygnie – dodała, ruchem głowy wskazując na jego talerz. – Zimna już tak dobrze nie smakuje.

Zbyszek zagryzł wargi, ale posłusznie pochylił się nad talerzem i wpakował sobie do ust wielki, niepokrojony kawałek pizzy. Iza tymczasem spokojnie przełknęła swój, po czym zabrała się za pracowite krojenie ostatniego, który został jej na talerzu.

„Masz rację, lepiej by było, gdybyście w ogóle nie przyjeżdżali do Korytkowa” – pomyślała ponuro, na zewnątrz zachowując kamienną twarz. – „Tu się zgadzamy w stu procentach. Nic dobrego z tego nie wyszło, tylko same kłopoty. Nie dość, że Pepik, to jeszcze ta biedna Zosia… Ale spokojnie, panie kolego, już ja się tym zajmę! Osobiście zadbam o to, żeby jak najszybciej o tobie zapomniała!”

– W każdym razie, jak ją kiedyś spotkasz, to pozdrów ode mnie, okej? – podjął po dłuższej chwili milczenia Zbyszek. – Tak z czystej uprzejmości.

– Okej – odparła swobodnie, podnosząc widelec do ust. – O ile nie zapomnę.

– Nie no jasne – uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Jak zapomnisz, to nic się nie stanie, to w sumie mało ważne. Tak tylko… jakby trafiła się okazja.

Iza pokiwała głową, kończąc przeżuwać ostatni kawałek pizzy.

„Aha, na pewno!” – pomyślała z irytacją. – „Już lecę. Niedoczekanie twoje!”

– A co myślisz o tym Erasmusie? – zmienił temat Zbyszek, widząc, że z jej strony nie doczeka się już żadnej reakcji. – Będziesz aplikować?

– O jakim Erasmusie? – zdziwiła się, odsuwając pusty talerz na środek stolika i sięgając po szklankę z wodą.

– No jak to o jakim? – zdziwił się również. – Nie widziałaś maila z dziekanatu? Jeszcze w czerwcu dostaliśmy na adres roku.

– Maila z dziekanatu? – powtórzyła zdezorientowana. – Nie, nie widziałam… Szczerze mówiąc, przez wakacje ani razu nie zaglądałam na pocztę, nawet mi to do głowy nie wpadło. A o co chodzi?

– No to zerknij sobie, bo akurat ciebie mogłoby to jarać. Są wolne stypendia na wyjazdy w ramach Erasmusa – wyjaśnił jej. – Ale nie te klasyczne na cały semestr, chociaż te też oczywiście, tylko takie krótsze, na parę tygodni. Jakieś takie zagraniczne staże w wybranych instytucjach państwowych czy coś w ten deseń… no wiesz, uczelnia ma podpisane różne umowy na wymianę międzynarodową, nie tylko z Francją, z innymi krajami też. I tam są w ofercie takie fajne krótkie staże.

– Aha – podchwyciła z zainteresowaniem Iza. – Ciekawa rzecz.

– No. Można aplikować od trzeciego roku. Terminy realizacji, o ile pamiętam, między listopadem a majem, bo trzeba się zmieścić w roku akademickim. Poczytaj sobie tego maila, tam wszystko jest.

– Okej, chętnie zerknę. Nie wiesz, czy ktoś od nas się wybiera?

– Nie wiem – pokręcił głową, dojadając pizzę i również odsuwając od siebie pusty talerz. – Ja sam się zastanawiam, ale raczej w tym roku jeszcze nie pojadę. Nie czuję się za pewnie w języku, a do tego nie wiem, kiedy zaczną ciągać mnie po sądach po tym cholernym wypadku, więc na razie wolę niczego nie planować. Za to ty mogłabyś się na coś takiego załapać. Jesteś najlepsza u nas na roku, więc kto jak nie ty?

Uśmiechnęła się i podniosła szklankę z wodą do ust, w duchu szczerze zaciekawiona opcją takiego krótkiego stypendium.

– Tak, sprawdzę to sobie i zastanowię się. W każdym razie dzięki za info.

– Nie ma za co – wzruszył ramionami. – Myślałem, że jesteś w temacie.

– No niestety nie. W wakacje za dużo miałam na głowie. Mam nadzieję, że od października uda mi się wrócić do jakiegoś bardziej ludzkiego rytmu. Okej, Zbyszek – dodała, zerkając na wielki wskazówkowy zegar wiszący na ścianie w głębi sali i odstawiając na stolik pustą szklankę po wodzie. – Wielkie dzięki za pizzę, była przepyszna, ale teraz już muszę zmykać, inaczej spóźnię się do pracy.

– Jasne – pokiwał głową. – To ja dziękuję, że zgodziłaś się ją ze mną zjeść.

– Była przepyszna – powtórzyła, kładąc obie dłonie na stoliku i podnosząc się z krzesła. – I w ogóle dzięki za spotkanie, cieszę się, że mogłam wreszcie pozbyć się tej kasy. No… to na razie, trzymaj się.

– Czekaj – zatrzymał ją Zbyszek. – Sekunda, okej?

– Hmm? – opadła z powrotem na siedzenie i spojrzała na niego pytająco.

– Słuchaj… czy my moglibyśmy się pogodzić? – zapytał proszącym tonem.

– Pogodzić? – zdziwiła się. – Przecież się nie gniewamy.

– No wiem, że nie… niby nie – pokiwał głową bez przekonania. – Ale ja i tak wiem, że jesteś na mnie zła. Mega równa z ciebie kobieta, inna pewnie w ogóle nie chciałaby ze mną gadać w takiej sytuacji, jestem ci za to bardzo wdzięczny, serio. Akcja z kasą się nie udała, ale i tak szacun, że się tego podjęłaś. Tak czy siak słabo się z tym czuję, bo wiem, że dalej jesteś na mnie wkurzona i masz mnie za dupka. N’est-ce pas?

– Chcesz, żebym zaprzeczyła? – uśmiechnęła się z pobłażaniem.

– Nie, nie musisz – odparł smętnie. – Wiem, jak jest. Fatalnie się to wszystko poskładało, ale co zrobić? Tego już nie zmienię. Chcę cię tylko prosić, żebyś nie brała mnie za wroga – dodał poważnym tonem. – I jak coś… bo za jakiś czas różnie może być… to pamiętaj, że jestem po twojej stronie.

Iza skrzywiła się lekko i sięgnąwszy po torebkę wiszącą na oparciu krzesła, tym razem na dobre podniosła się do pionu.

– Dzięki – odparła chłodno, patrząc na niego z góry. – Postaram się o tym pamiętać. Chociaż ja niestety nie mogę powiedzieć tego samego o sobie.

– Wiem – skinął głową. – Ale nigdy nie wiadomo, do czego ci się przydam. Tak jak powiedziałem, różnie może być.

– Nie wiem, o co ci chodzi – wzruszyła ramionami. – I nawet nie chcę wiedzieć. A teraz już na serio muszę iść. Trzymaj się, widzimy się w październiku na uczelni.

– Okej – szepnął, podnosząc dłoń w geście pozdrowienia. – Cześć, Iza. Trzymaj się.

Po czym, nie patrząc już na nią, znów tak samo jak na początku spotkania oparł łokcie na stoliku i z rezygnacją ukrył twarz w dłoniach. Kiedy, wychodząc z pizzerii, Iza raz jeszcze kątem oka zerknęła w jego stronę, wciąż siedział nieruchomo w tej samej pozycji.

***

– Dla nas to samo, sześć po pół litra! – zawołał klient, przekrzykując śmiejące się towarzystwo przy zsuniętych stolikach. – I jakieś czipsy do tego, nie, dziewczyny? Ej, no! Nie ryjcie tak, dajcie mi złożyć zamówienie!

– I weź paluszki! – dodała jedna z dziewczyn. – Tylko dwa razy, bo jak Adaś się rozkręci, to jedne pójdą na sam wjazd!

Studenckie towarzystwo ryknęło wesołym rechotem.

– Dwa razy paluszki – zakomenderował posłusznie chłopak. – Albo niech będą trzy.

– Dobrze, trzy – uśmiechnęła się służbowo Iza, notując zamówienie. – To wszystko?

– Na razie wszystko – potwierdził po chwili zastanowienia klient. – Jak coś, to będziemy domawiać.

– Oczywiście.

Zebrawszy hurtem zamówienia jeszcze z kolejnych dwóch stolików, Iza udała się w stronę baru, po drodze mijając rudowłosą Lidię, która z wyraźnie poirytowaną miną frunęła właśnie jak huragan w stronę sektora B z pełną tacą w rękach.

– Lidziu, coś się stało? – zagadnęła ją w przelocie. – Co masz taką minę?

– E, nic! – burknęła Lidia, krzywiąc się z niechęcią. – Nawet nie pytaj, Iza!

Po czym, nie zatrzymując się, zgarnęła z mijanego właśnie stolika dwa puste kufle i zniknęła w tłumie. Iza pokręciła głową z dezaprobatą i udała się do oblężonego baru, od paru dni wyposażonego w nowiutki ekspres do kawy, przy którym uwijały się Kamila i Wiktoria.

– Wika, dla mnie piwo na stoliki! – oznajmiła, rzucając na blat karteczkę z zamówieniem. – Zabiorę, jak będę wracać z kuchni, okej?

– Okej! – odparła Wiktoria zajęta przygotowywaniem drinków dla dwojga siedzących przy barze klientów. – Zaraz naleję. Dużo tego masz?

– Sześć, cztery i trzy, podlicz sobie sama! – zaśmiała się Iza, kierując się na zaplecze. – Ja już dzisiaj nie mam do tego głowy! Hej, Klaudziu! – dodała wesoło, mijając się w drzwiach z Klaudią niosącą na tacy kilka porcji tostów i herbatę. – Widzę, że u ciebie dostawa bezalkoholowa!

– No, bez, bez! – przyznała równie wesoło Klaudia. – Ale to akurat wyjątek, przed chwilą rozniosłam chyba z pięć butelek whisky! Trzeba będzie uzupełnić zapas w magazynku!

– Jasne! Dzięki za sygnał, zajmę się tym jutro!

Na sali panował nadzwyczajny gwar i tumult, mimo że do wyczekiwanej dyskoteki pozostała jeszcze ponad godzina, tymczasem ekipa Anabelli zmagała się z nagłym niedoborem kadrowym. Zgodnie z planem, na nocnej zmianie oprócz dwóch barmanek na sali miało pracować dziś sześć kelnerek, jednak ostatecznie zostały tylko cztery, bowiem Iwona tuż po rozpoczęciu zmiany została telefonicznie odwołana z powrotem do domu z powodu jakiejś pilnej sprawy rodzinnej, zaś Alicja przyszła do pracy z potwornym bólem głowy, który nasilił się pod wpływem hałasu i wysiłku, szybko eliminując ją z gry. Widząc słaniającą się na nogach koleżankę, Iza nie miała innego wyjścia, niż odesłać ją do domu i sama stanąć do pomocy na sali, a ponieważ od tygodnia nieobecny był też Antek, który zmagał się z poważnym przeziębieniem, zespół w okrojonym składzie ledwo wyrabiał się z bieżącą obsługą zamówień.

– Iza, może by zadzwonić awaryjnie po Gosię? – zapytała Ola, którą Iza spotkała w kuchni czekającą na przygotowanie zamówienia. – Może akurat nic nie robi w domu i mogłaby przylecieć nam pomóc? Przecież my się tu dzisiaj zarżniemy!… Lizka, miały być dwie sałatki! Słyszysz? Dołóż jeszcze jedną.

– Jak to dwie? – skrzywiła się Eliza, sięgając po drugi talerz i szybkimi ruchami nakładając nań z wielkiej misy porcję sałatki greckiej. – Na tej twojej kartce było tylko, że grecka, gdzie masz napisane, że dwie?

– Tam jest z boku taka dwójka – odparła z irytacją Ola. – Czytać nie umiesz?

– To jest dwójka, to?! – fuknęła się Eliza, podstawiając jej kartkę pod nos. – To jakaś bazgroła, a nie dwójka! Co to ja grafolog jestem? Naucz się pisać wyraźniej!

– Dobra, dziewczyny, spokojnie – rzuciła pojednawczo Iza. – Bez nerwów, damy radę. Liza, dla mnie też będzie sałatka, tylko włoska… i daj trzy paczki paluszków, trzeba przełożyć do szkła… Dobra, dzięki, ja sama już to zrobię. Gosia dzisiaj nie może – dodała, zwracając się do Oli. – Gadałam z nią wczoraj, specjalnie przekładała zmianę, bo dzisiaj ma jakieś spotkanie. O, jesteś, Zuzieńko! – ucieszyła się na widok dziewczyny, która z rozwianym włosem wpadła do kuchni z tacą pełną brudnych naczyń. – Słuchaj, jak skończysz roznosić zamówienia, to weź zapasowe serwetki z magazynku i uzupełnij na stolikach na sektorze B, okej? Widziałam, że na niektórych już się kończą.

– Tak jest, proszę pani! – skinęła głową Zuzia, po czym, odstawiwszy tacę na blat przy zmywarce, podała Dorocie kartkę z zamówieniem. – Trzy duże porcje frytek mają być, przyjdzie po to pani Lidia, bo ja muszę w końcu załadować tę zmywarkę. A jak tylko skończę, od razu polecę po serwetki! – zapewniła Izę zajętą przekładaniem paluszków do wysokich szklanych naczyń i ustawianiem ich na tacy.

– Okej, okej, nie pali się – pokiwała głową. – Działamy według priorytetów.

– Dobra, ja lecę! – rzuciła Ola, chwytając swoją tacę z gotowym już zamówieniem. – Wika leje mi to piwo, nie wiesz, Iza?

– Nie wiem. Miała lać, dla mnie też. Idź pytaj, ona też ma na barze kocioł nie z tej ziemi… O, jesteś, szefie! – rozjaśniła się na widok Majka, który po całodziennym załatwianiu spraw na mieście wpadł właśnie do kuchni tylnym wejściem od parkingu. – Bogu dzięki, bo my tu już ledwo wyrabiamy na zakrętach!

Majk rozejrzał się okiem gospodarza. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, wydawał się jednak być w jak najlepszym humorze.

– W czym trzeba wam pomóc? – zapytał natychmiast, odgarniając sobie zmierzwione włosy z czoła. – Rządźcie, dziewczyny, oddaję się bezzwłocznie w wasze ręce!

– Zajrzysz na salę, to sam zobaczysz, co się tam dzieje – odpowiedziała mu wesoło Iza, podnosząc swoją tacę, na której Eliza ustawiła właśnie zamówioną sałatkę włoską. – Dzięki, Liza, ja biegnę do Wiki po piwo!

Majk uprzejmie podał Dorocie półmiski, po które właśnie usiłowała sięgnąć na najwyższą półkę nad blatem, po czym skoczył za Izą na korytarz.

– Już dołączam! – rzucił za nią, skręcając pośpiesznie w stronę swojego gabinetu. – Zrzucę tylko z siebie kurtkę, łyknę trochę wody i melduję się na sali!

– Okej, szefie! – odkrzyknęła w locie. – Na spokojnie, nie śpiesz się, wszystko pod kontrolą!

Przybycie Majka, który, nie pytając o nic, z miejsca stanął do pomocy przy roznoszeniu zamówień, budząc tym zachwyt wielu znajomych klientów Anabelli, znacząco poprawiło sytuację i pomogło rozładować największy korek. Jednak dopiero kiedy Chudy, oddelegowany do obsługi dyskoteki w zastępstwie Antka, puścił długo wyczekiwaną muzykę i otworzył dla gości parkiet, obłożenie stolików wreszcie radykalnie spadło, pozwalając nieco odetchnąć zmęczonej ekipie.

– Uff, ale jazda! – powiedziała Klaudia, kiedy obie z Izą zniosły do kuchni kolejne dwie tace brudnych naczyń. – Normalnie nóg nie czuję, a to dopiero dwudziesta! Na szczęście teraz wszyscy poszli tańczyć, będzie chwila spokoju.

– Co prawda nie za długa – zauważyła z przekąsem Iza – ale zawsze jakaś. Trzeba będzie skorzystać i pomyć te upaprane stoliki na B. Zuza, załadujesz potem te kufle i puścisz zmywanie od nowa, musimy być na bieżąco – poleciła Zuzi, która wyjmowała ze zmywarki dymiące jeszcze po myciu naczynia, a na słowa Izy pokiwała skwapliwie głową. – Wika z Kamą koniecznie muszą mieć zapas szkła, Tymek i tak już im dzisiaj przynosił te nowe szklanki z magazynku. Dobra, ja biorę spray i idę na te stoliki.

– Idę z tobą – westchnęła Klaudia. – Ola i Lidzia poradzą sobie z zamówieniami, teraz dużo ich nie będzie.

W istocie na sali było teraz dość spokojnie, pomijając parkiet pełny ludzi skaczących w rytm dudniącej muzyki, która uniemożliwiała rozmowę. Ponieważ w ostatnich tygodniach utarło się, że na czas dyskoteki boczne i górne lampy gasły, a jedyne źródło światła stanowiły nastrojowe lampki w świecznikach ustawionych na stolikach, praca kelnerek w tym paśmie była dodatkowo utrudniona, musiały bowiem w dużym stopniu polegać na swojej znakomitej znajomości każdego zakamarka sali. Uporawszy się z czyszczeniem na wpół po omacku zachlapanych piwem stolików, Iza i Klaudia wróciły na zaplecze, gdzie, stanąwszy w głębi korytarza obok damskiej szatni, mogły wreszcie wymienić kilka zdań niezagłuszanych przez muzykę.

– Ty nie wiesz przypadkiem, co się stało Lidii? – zapytała konspiracyjnie Iza. – Teraz już się trochę uspokoiła, ale godzinę czy dwie temu wyglądała jak furia w ataku szału. Aż się bałam stanąć jej na drodze!

– No! – zaśmiała się Klaudia. – Też to widziałam, normalnie chodziła i zabijała wzrokiem! Jak bazyliszek! No co? Nie wiesz dlaczego? – mrugnęła do niej porozumiewawczo.

– Pewnie wmieszał się w to ten jej adorator? – domyśliła się, na co Klaudia pokiwała głową twierdząco. – No, ale jak to? Był u nas dzisiaj? Ja go na sali nie widziałam…

– Był, był! – zapewniła ją rozbawiona. – Tylko że wyszedł minutę przed tym, jak ty stanęłaś na stoliki za Alę. Wcześniej siedziałaś nad papierami u szefa w gabinecie, to nie widziałaś, jaka była akcja!

– No, jaka? – zaciekawiła się.

– Teoś przyniósł jej kwiatka w doniczce! Taką małą pelargonię!

– Teoś? – zdumiała się Iza.

Klaudia również spojrzała na nią zdziwiona.

– A co, to ty nie wiesz, jak on ma na imię? Wika ci nie mówiła?

– Nie! – zaśmiała się. – Teoś?

– No, Teofil! Wika wczoraj sprytnie go podeszła i przedstawił jej się!

– Ach! Jakie oryginalne imię!

– No, i to bardzo. Ale słuchaj… Lidzia jest wściekła jak stado os, bo nie życzy sobie jego umizgów, a on niby taki niepozorny, ale za to uparty i wytrwały jak żaden! Zaczęło się od tej bitej śmietany z truskawkami, pamiętasz? Ona dopiero wtedy zajarzyła, że on do niej uderza, i to ją wkurzyło na maksa. No bo wiesz… nie dość, że ogólnie ma wywalone na facetów, chyba jeszcze gorzej niż Chudy na kobiety, to jeszcze gostek jej się kompletnie nie podoba, a wiadomo, jak się można czuć w takiej sytuacji. Zresztą komu by się podobał taki zasuszony stary kawaler w stylu sprzed dwóch epok?

– No… gusta są różne – zauważyła oględnie Iza. – Każdy może się komuś spodobać, a on przecież z wierzchu wygląda całkiem sympatycznie. Ale masz rację, takie niechciane umizgi to nic przyjemnego. I co z tą pelargonią?

– Przyniósł jej dzisiaj taką różową w doniczce – parsknęła śmiechem Klaudia. – Romantycznie, co? Próbował jej to wręczyć, jak zamawiał kawę. Lidka przeżyła szok, ale to przecież klient, więc nie mogła być nieuprzejma. Dlatego bardzo grzecznie odmówiła kwiatka, przyjęła tylko zamówienie i przybiegła do mnie, żebym natychmiast zamieniła się z nią na sektory. No to się zamieniłam, co mi szkodziło… Trzeba sobie pomagać w trudnych sytuacjach, nie?

– A on co zrobił?

– Najpierw się zdziwił, że to ja przyniosłam mu kawę, a nie ona. Ale nic nie powiedział, tylko się przygasił i przez pół godziny siedział smętnie nad tą kawą z pelargonią na stoliku. W sumie to aż mi go nawet trochę szkoda było.

– No tak – pokiwała głową Iza. – Biedny Teoś. Z boku to może wyglądało zabawnie, ale dla niego na pewno nie było śmieszne. Dla Lidzi też.

– Fakt – zgodziła się Klaudia. – W każdym razie posiedział drętwo jeszcze te pół godziny, a kiedy przyszłam zebrać filiżankę po kawie i przyjąć kasę, to zapytał, czy mogę w jego imieniu przekazać Lidce pelargonię. Zaskoczył mnie tym, w pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo z jednej strony trzeba być uprzejmym, ale z drugiej wolałam nie brać tego na siebie. Przecież Lidzia by mnie zabiła! Więc mówię mu, że teraz nie mogę się tym zająć, bo mam pilne zamówienie do realizacji, ale jeśli mu zależy, to niech zostawi to na barze. Trochę wkopałam Wikę, ale miałam nadzieję, że ona jakoś sobie z tym poradzi.

– No i co?

– Wika oczywiście nie zajarzyła motywu, a ja nie zdążyłam jej uprzedzić. Teoś posłuchał mojej rady, zostawił u niej pelargonię i poszedł sobie. A reakcję Lidki, jak się o tym dowiedziała, to już sama widziałaś – znów parsknęła śmiechem. – Delikatnie mówiąc, trochę się wkurzyła. Wice oberwało się za kolaborację z przeciwnikiem, a pelargonia natychmiast poleciała do śmietnika przy barze.

– Do śmietnika? – skrzywiła się z dezaprobatą Iza.

Zamilkła jednak rażona wspomnieniem sprzed kilku miesięcy – wspomnieniem pięknego bukietu czerwonych róż, które tarzały się w kurzu na chodniku rzucone tam jej własną ręką, kiedy uciekała przed Victorem.

– No okej, rozumiem – dodała oględnie. – W takiej sytuacji trudno nad sobą zapanować.

– Dokładnie – zgodziła się Klaudia. – Ale nie martw się, historia Teosiowej pelargonii skończyła się happy endem, bo Kama zlitowała się, wygrzebała ją ze śmietnika i postawiła obok tego sztucznego bluszczu na półce nad ekspresem. Nawet tak bardzo się nie połamała, tylko kilka listków odpadło.

– Aha… A co na to Lidzia?

– Lidka oczywiście była wściekła, ale teraz na szczęście już jej trochę przeszło. Tylko na Kamę dalej jest śmiertelnie obrażona. Dobra, chodź, pokażę ci tę legendarną pelargonię! – dodała wesoło, pociągając ją z powrotem w stronę wejścia na salę. – Kama powiedziała, że jak Lidzia jej nie chce, to ona sobie ją weźmie i będzie podlewać!

– Okej, pokaż! – zgodziła się Iza, chętnie ruszając za nią. – I zerkniemy przy okazji, jak wygląda sytuacja na stolikach. Mam nadzieję, że wszyscy jeszcze tańczą.

Zgodnie z jej przewidywaniem, stoliki wciąż były prawie całkowicie puste, gdyż większość gości szalała przy muzyce na parkiecie, a ci, którzy chcieli zamówić coś do picia, podchodzili bezpośrednio do baru. Lidia, którą właśnie minęły w wejściu na zaplecze niosącą kolejną tacę z zebranymi z sali brudnymi kuflami, wyglądała teraz całkowicie normalnie, uśmiechnęła się nawet w przelocie do Izy, co było znakiem, że zdążyła już odzyskać humor po stresującej przygodzie z pelargonią. Nieco poturbowany niewielki kwiatek w plastikowej doniczce stał w istocie na półce za barem obok zdobiącego ten kąt sztucznego bluszczu, zza którego prawie nie było go widać. Klaudia wskazała go dyskretnie Izie i obie wymieniły rozbawione spojrzenia. Mimo że Iza nie chciała kpić z nieporadnych działań Teofila, któremu po cichu współczuła nieodwzajemnionego uczucia do Lidii, nie mogła udawać, że incydent z pelargonią sam w sobie nie był zabawny.

W międzyczasie przez przekrzykujący muzykę tłum przy barze przecisnął się Chudy, dając Wiktorii znak, że czegoś od niej chce. W tym samym momencie płynący z głośników utwór skończył się, więc zanim zaczął się kolejny, przez kilkanaście sekund można było rozmawiać normalnie.

– A ty, Łukasz, nie na konsoli? – zdziwiła się Iza. – Ustawiłeś automatyczną playlistę?

– Nie, szef przejął disco – odparł Chudy. – Ja zaraz wracam na kwadrat pilnować porządku, Tom miał już jakiś mały problem na schodach, przyda mu się wsparcie. Wpadłem do was tylko na chwilę po kawę dla szefa. Wika, zrobisz mu espresso?

– Jasne, dla szefa priorytetowo – uśmiechnęła się Wiktoria, sięgając po filiżankę i odwracając się do błyszczącego nowością ekspresu do kawy.

– Bez dodatkowej wody – zastrzegł Chudy, na co Wiktoria wzruszyła ramionami i posłała mu przez ramię pobłażliwe spojrzenie na znak, że doskonale zna upodobania szefa. – I w miarę szybko, okej?

– Dobra, idź, ja już mu zaniosę tę kawę – zdążyła zadeklarować Iza, nim muzyka znowu huknęła z głośników, czemu zawtórował radosny ryk gości zebranych na parkiecie.

Chudy spojrzał na nią, pokiwał głową z zadowoleniem i podniósł rękę na znak podziękowania, po czym, mijając łukiem tłum przy barze, odszedł w głąb sali, gdzie po kilku krokach natknął się na Zuzię. Młodziutka kelnerka, która, podobnie jak wcześniej Lidia, wracała właśnie z tacą pełną brudnych naczyń zebranych ze stolików, na widok jego wysokiej sylwetki wyrosłej niespodziewanie tuż przed nią, drgnęła tak mocno, że ustawione na brzegu tacy pudełko z serwetkami zachwiało się i upadło na podłogę. Chudy natychmiast rzucił się, by je podnieść, a ponieważ w tym samym momencie Zuzia, balansując pełną tacą, przykucnęła, by zrobić to samo, oboje nad podłogą niechcący zderzyli się głowami.

Klaudia zerknęła porozumiewawczo na Izę i obie przez chwilę obserwowały, jak Chudy, podniósłszy pudełko, pomaga dziewczynie wrócić do pionu, nie upuszczając zawartości tacy, odkłada serwetki na miejsce, po czym z troską odgarnia jej z czoła włosy, by sprawdzić, czy nie nabiła sobie guza, zaś Zuzia potrząsa głową przecząco i uśmiecha się do niego na znak, że wszystko w porządku. Ta krótka, niema scena, bez znaczenia dla niewtajemniczonych lecz dla koleżanek z zespołu Anabelli niezwykle wymowna, wywołała ciepłą falę sympatii w sercu Izy.

„Łukasz oczywiście nie ma zielonego pojęcia, że ona się w nim kocha” – pomyślała z nutą rozbawienia, przyglądając się jak rozpromieniona, zarumieniona z wrażenia Zuzia wbiega z tacą na zaplecze lekkim krokiem tańczącego motyla. – „Takie rzeczy totalnie wykraczają poza sferę jego percepcji. Owszem, lubi ją bardzo, wręcz traktuje jak swoją pupilkę, ale głowę daję, że ani przez sekundę nie pomyślał o niej w ten sposób…”

Odkąd z ulgą dowiedziała się od koleżanek, że obiektem cichych westchnień Zuzi nie był wcale Majk lecz Chudy, z zainteresowaniem i sympatią obserwowała drobne reakcje dziewczyny, która dostawała skrzydeł u ramion za każdym razem, gdy tylko wysoki ochroniarz choćby na sekundę pojawił się w zasięgu jej wzroku. Tym bardziej że okazji do widywania go Zuzia miała teraz więcej niż wcześniej, bowiem, jako że od września poszła do zaocznego liceum i popołudnia miała zajęte, w Anabelli pracowała głównie na nocnej zmianie, tę zaś z punktu widzenia ochrony zazwyczaj obstawiał właśnie Chudy przy pomocy Toma.

Podobnie jak wcześniej miało to miejsce w przypadku Antka i Karoliny oraz Toma i Darii, a ostatnio także zakochanego w Lidii Teofila, również w tym przypadku koleżanki z ekipy dyskretnie obserwowały rozwój sytuacji, na bieżąco wymieniając się uwagami. Ponieważ sceptyczne podejście Chudego do spraw damsko-męskich było ogólnie znane, żadna z nich, nie wyłączając Izy, nie wróżyła zbyt świetlanej przyszłości młodzieńczemu uczuciu Zuzi, jednak, jako że nie wpływało ono negatywnie na wydajność dziewczyny w wypełnianiu obowiązków, Iza nie tylko nie zamierzała robić jej na temat żadnych uwag, ale nawet nie wspomniała o tym szefowi. Ów bowiem, o ile nie dotyczyło go to osobiście, z zasady nie wtrącał się w tę sferę życia swoich pracowników, a skoro w tym przypadku zdawał się pozostawać w takiej samej nieświadomości jak Chudy, Iza uznała, że dla dobra Zuzi tak należy tę sprawę zostawić.

Towarzyszące końcowi krótkiego, skocznego utworu wycie na parkiecie zaświadczyło o tym, że goście znakomicie się bawią i proszą o więcej. Ponieważ na salę napłynęły dwie kolejne hordy żądnych dyskoteki młodych ludzi, zaczęło brakować stolików, zaś Klaudia, Zuzia, Ola i Lidia musiały udać się czym prędzej do obsługi nowo przybyłych. Dawszy im znak, że za chwilę do nich dołączy, Iza ustawiła na małej tacy espresso, które Wiktoria właśnie przygotowała dla szefa, i udała się z nim w stronę konsoli. Tam jej głównym zadaniem było przedarcie się przez dziko skaczący tłum, w którym zupełnie przypadkowo natrafiła wzrokiem na znajomą twarz i aż przystanęła z wrażenia.

Była to Daria, ukochana Toma – we własnej osobie! Szalała na parkiecie w mieszanym towarzystwie, wśród którego, pomimo migających świateł, Iza bez trudu rozpoznała jej dwie znajome koleżanki. Omijając szerokim łukiem parkiet, by ktoś nie potrącił jej tacy z kawą, omiotła wzrokiem część sali obok drzwi, by wyszukać tam sylwetkę Toma i po jego minie wywnioskować, czy zauważył już niespodziewaną przybyszkę. Jednak na to, by mogła go dostrzec z tego miejsca, było zbyt ciemno i panował zbyt duży tłok.

„A niech ją!” – pomyślała z niechęcią, zerkając na Darię, której zgrabna sylwetka ubrana w żółto-kremową sukienkę odcinała się jasno na tle tłumu. – „I po co tu przylazła? Tylko po to, żeby go prowokować? Tak jakby nie było w Lublinie innych lokali…”

Przez kilkanaście sekund przyglądała się z niesmakiem, jak Daria uwiesza się na szyi jednego z chłopaków ze swojego grona i wraz z nim wygina się w tanecznej figurze niemal do podłogi, czemu towarzyszył śmiech i oklaski towarzystwa, po czym, zerknąwszy jeszcze raz w stronę, gdzie powinien stać niewidoczny w ciemnościach Tom, z westchnieniem udała się w stronę konsoli, mijając po drodze niemiłosiernie huczący muzyką głośnik.

Zajęty obsługą dyskoteki Majk, ledwie widoczny w ciemnym kącie oświetlonym tylko słabą poświatą bijącą od ekranu komputera, ucieszył się na jej widok i z uśmiechem przyjął kawę z jej rąk, na migi przekazując jej podziękowanie. Pokiwała głową i wymieniwszy z nim porozumiewawcze spojrzenia ponad konsolą, dała znak, że życzy mu smacznego. Panujący tu jeszcze większy huk niż przy barze uniemożliwiał jakąkolwiek rozmowę, lecz w czym mogło im to przeszkadzać, skoro i tak rozumieli się bez słów?

Odchodząc w stronę zaplecza zerknęła raz jeszcze przez ramię. Migające kolorowe światła dyskotekowe raz za razem rzucały barwne łuny na rozczochraną fryzurę szefa lokalu, który dziś w zastępstwie swoich pracowników i ku uciesze stałych klientów podjął obowiązki didżeja. Jak głosiła firmowa legenda, kiedyś to on zajmował się obsługą muzyki, pełniąc tę rolę osobiście i na wyłączność, dopóki jego zaufania w tym względzie nie zdobył Antek. Iza, wówczas nie będąc jeszcze zatrudniona w Anabelli, nie mogła pamiętać tych czasów, jednak teraz wystarczył jej rzut oka na jego pracę przy konsoli, by potwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że znał się na tym doskonale i czuł się tu jak ryba w wodzie.

Jeszcze jeden rzut oka wstecz, nim będzie musiała wrócić do obsługi sali – błysk światła na ułamek sekundy oświetlił profil Majka, który, wciąż lekko schylony nad konsolą, właśnie podnosił do ust filiżankę z espresso. Serce Izy zabiło mocniej i przez chwilę miała wrażenie, że rozpływa jej się w piersi niczym topniejący w słońcu śnieg. Jakże bliska była jej ta męska sylwetka oświetlona fleszem migającego światła! Bliska aż do bólu!… Ból ów – jakiś dziwny, bo na swój sposób sprawiający przyjemność – szarpnął gwałtownie jej ciałem, jakby chciał rozerwać je na strzępy. A może to wcale nie był ból?… Może to było coś innego… wręcz przeciwnego?…

Myśl, którą sama bała się pomyśleć, urwała się na szczęście jak nożem uciął, bowiem w zasięgu jej wzroku pojawiła się inna sylwetka, ta widziana poprzednio – sylwetka Darii, która wraz ze swymi dwiema koleżankami i trzema towarzyszącymi im młodymi mężczyznami podchodziła właśnie do baru, przeciskając się przez tłum. Klaudia i Ola, które zmierzały w przeciwną stronę z tacami pełnymi porcji frytek i piwa, również ją dostrzegły i kiedy Iza mijała je, by wziąć z baru większą tacę, wszystkie trzy wymieniły znaczące, zdegustowane spojrzenia.

„Ciekawe co z Tomkiem?” – pomyślała z niepokojem, siłą odsuwając od siebie wspomnienie dziwnego impulsu sprzed chwili, po którym wciąż jeszcze lekko drżało jej serce. – „Muszę to sprawdzić, może jakimś cudem jeszcze jej nie zauważył?”

– Lidziu, ja biorę sektor B – oznajmiła koleżance, którą spotkała w korytarzu zaplecza. – Były tam jakieś zamówienia?

– Były dwa na piwo – odparła rzeczowo Lidia. – B trzy i B osiem, Wika już wie i nalewa.

– Okej, przejmuję. Ty zostań na C.

– Tak jest.

Zaniósłszy piwo na sektor B, rozejrzała się za Tomem, jednak nigdzie nie było go widać. Dopiero kiedy obeszła wszystkie przydzielone stoliki i wyjrzała kontrolnie na schody, dostrzegła go w towarzystwie Chudego zajętych rozmową z grupą młodych ludzi, którzy przekrzykiwali się, coś im tłumacząc. Z miny Toma, którego widziała z profilu, niewiele można było wywnioskować, cofnęła się zatem i wróciła do pracy ze smutnym przekonaniem, że nawet jeśli do tej pory nie zauważył Darii, to była to niestety tylko kwestia czasu.

***

– I co, wyjaśniło się cokolwiek w sprawie lokalu na Czechowie? – zapytała Iza, kiedy po zamknięciu Anabelli oboje z Majkiem usiedli wreszcie w ciszy i spokoju w gabinecie.

– Sprawa w toku – odparł, rozsiadając się w fotelu i odkręcając butelkę z wodą mineralną. – Facet co prawda zaczyna blefować, ale zwisa mi to, w ciemno nie będę grał.

– Jak to zaczyna blefować? – zaniepokoiła się Iza, która zajęła miejsce na kozetce, by wyprostować zmęczone nogi.

Majk upił długiego łyka wody i odstawił butelkę na biurko.

– Wczoraj dzwonił, żeby mi powiedzieć, że ktoś inny jest zainteresowany – wyjaśnił jej. – Co oczywiście ma sugerować, że powinienem pośpieszyć się z decyzją. Ale nie ze mną takie gierki, ja mam czas. Jeśli ten „inny” chce to wziąć, to niech bierze, bardzo proszę. Ja muszę się zastanowić.

– Słusznie, szefie – zgodziła się.

– Pablo pomaga mi ich prześwietlić – ciągnął spokojnie Majk. – Może na sobotę będzie już coś wiedział, ale i tak się nie pali. Powiedziałem tamtemu frajerowi, że daję sobie czas na decyzję do ostatniego tygodnia września. Jeśli w międzyczasie ktoś inny się na to rzuci… w co wątpię, bo upchnąć teraz taki lokal skonfigurowany stricte pod gastronomię wcale nie jest łatwo… no to niech się rzuca, powodzenia. Dla mnie to nie jest sprawa życia i śmierci.

Iza drgnęła, uderzona skojarzeniem jego ostatnich słów z listem od Krawczyka. Tę sprawę wszak też musiała dzisiaj załatwić, a Majk jakby czytał w jej myślach.

– Gdyby dzwonił, to powiedz mu, że będę dopiero w poniedziałek, okej? – dodał, znów sięgając po butelkę z wodą. – Podałem mu nasz numer służbowy, ale w tej sprawie wolałbym gadać z nim osobiście.

– Ja też wolałabym, żebyś ty sam to załatwiał – zaznaczyła stanowczo. – Mogę zajmować się wszelkimi sprawami bieżącymi, zamówienia, dostawy, rozliczenia, papiery, nie ma problemu, ale w grubszych akcjach wolę cię nie zastępować. I nawet nie powinnam.

– W tym nie masz jeszcze wprawy – przyznał, pociągając łyka wody. – Dlatego mówię, że jakby dzwonił, to spław go i odeślij do mnie na poniedziałek. Ja jutro będę w podróży i nie będę odbierał, więc jest opcja, że frajer odezwie się do ciebie.

– Jasne – pokiwała głową, zerkając na niego spod oka. – O której wyjeżdżasz?

Jako że nazajutrz był piątek i z Liège przybywała Ania, Majk, zgodnie z obietnicą daną Lodzi i Pablowi, miał pojechać po nią do Warszawy samochodem, by pomóc jej przetaszczyć ciężki bagaż. Przy tej okazji miał zamiar spotkać się osobiście z jednym z warszawskich kontrahentów z branży, z którym czasami współpracował w obsłudze lokalnego cateringu, gdy ów akurat potrzebował wsparcia na terenie Lublina i okolic. Ich kontakty, dość rzadkie, bo zdarzające się co najwyżej raz lub dwa do roku, ograniczały się zawsze do ustaleń telefonicznych, jednak obaj od dawna mieli w planach spotkanie się kiedyś osobiście, na co obecnie nadarzała się idealna okazja.

– Samolot ląduje o czternastej trzydzieści kilka – odparł rzeczowo. – Z Janickim umówiłem się na dziesiątą trzydzieści u niego w firmie, więc koło ósmej najpóźniej będę musiał wyjechać. Z powrotem zjedziemy z Anią pewnie w okolicach osiemnastej albo i później, bo odprawa na lotnisku swoje potrwa, poza tym jutro piątek i na trasie będzie tłok. A ponieważ wiozę ją prosto do rodziców, dostałem od mamy Pabla zaproszenie na kolację i nie mogłem odmówić.

– Oczywiście – uśmiechnęła się Iza. – Mamie Pabla trudno odmówić, zresztą po takiej dniówce będziesz przecież strasznie głodny. Ja w firmie wszystkim się zajmę – zapewniła go na wszelki wypadek. – I w sobotę zdam ci raport.

– Dzięki, elfiku.

Zakręcił butelkę i odstawił ją na blat, po czym oparł się głębiej w fotelu i przymknął powieki. W gabinecie zapadła cisza. Iza obserwowała go spod oka, udając, że nie patrzy w tamtą stronę, jednak jej uwadze nie umknęła jego zamyślona, jakby znużona mina. Czy myślał o Ani? Jutro miał ją zobaczyć i spędzić z nią pół dnia sam na sam… Pomimo na wpół zwycięskiej walki, jaką w ciągu ostatniego roku stoczył z własnym sercem, to musiała być dla niego elektryzująca okoliczność. Ów sentymentalny powrót do przeszłości był w jego życiu kolejnym wielkim wydarzeniem i prawdopodobnie nie przejdzie bez śladu, lecz na kolejne długie tygodnie odciśnie na jego duszy bolesne piętno.

„Nadal ją kochasz” – myślała ze ściśniętym sercem. – „I to się już nie zmieni, ona na zawsze pozostanie w sferze twoich marzeń i ideałów. Nigdy nie zrozumiesz, że w realnym życiu nie pasowalibyście do siebie. Gdybyś dostał taką szansę jak ja w przypadku Misia…”

Poruszyła się niespokojnie na kozetce, odpychając od siebie nieznośną myśl, której zalążek wracał do niej co jakiś czas i za każdym razem przerażał ją do szpiku kości. Nie, nie. Nie wolno jej było nawet przez ułamek sekundy dopuszczać jej do siebie. W ogóle nie myśleć o tym. Nie myśleć o Michale. Zwłaszcza nie teraz, kiedy była tu z Majkiem, a on myślał o Ani – ach, te podobieństwa, analogie… one chyba kiedyś ją zabiją! To na nich oparła się ich terapia złamanych serc, która, patrząc wstecz, była najcudowniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek jej się przydarzyła, lecz która, choć na początku była taka prosta, teraz z jakiegoś niezrozumiałego powodu sprawiała jej coraz większy ból. I to okropne poczucie niemocy… pułapki…

– Chodź do mnie, elfiku – poprosił nagle Majk, odsuwając się od biurka razem z fotelem i wyciągając do niej ręce. – Chodź tu natychmiast, bo zwariuję.

Poderwała się z miejsca i bez wahania podeszła do niego, on zaś, jak miał to w zwyczaju w chwilach cierpienia, ogarnął jej talię ramionami i przytulił policzek do jej brzucha, kryjąc twarz w fałdach jej bluzki. Nie pytając o nic, od razu wiedząc, czego mu potrzeba, wsunęła obie dłonie w jego potargane, przepocone po całej dniówce włosy. W głowie mignęła jej myśl, że przydałoby im się już porządne mycie, aby mogły odzyskać swoją jedyną w swoim rodzaju miękką sypkość, lecz zaraz potem wzruszyła na to ramionami. Jakie to miało znaczenie? To były włosy Majka, takich nie miał nikt inny na świecie… i nikt inny tak jak ona nie znał ich faktury, w obojętnie jakiej odsłonie. Czy jakakolwiek inna kobieta, choćby i Ania, miała okazję tak często ich dotykać?

– Ciężko ci, prawda? – szepnęła ze współczuciem.

Pokiwał głową twierdząco i jeszcze mocniej przytulił policzek do jej brzucha.

– Wiem dlaczego – ciągnęła łagodnie. – Nie musisz mi nawet tłumaczyć. Powiedz mi tylko, jak mogę ci pomóc. Jeśli w ogóle mogę.

– Możesz – szepnął. – Ty wszystko możesz, mały elfie, sama nawet nie wiesz, jaką masz moc. A z drugiej strony nic nie da się zrobić… Klincz i pat.

– Wiem – odszepnęła smutno.

– Cholerny pat. Tyle razy już chciałem go przełamać… tyle razy byłem na granicy… Ale nie potrafię. Nie umiem, Iza. Boję się, że stracę wszystko. Jestem tchórzem i hipokrytą do kwadratu, ale nie umiem inaczej.

– Przestań – pokręciła głową. – Nie jesteś ani tchórzem, ani hipokrytą, tylko…

– Jestem – przerwał jej stanowczo, zaciskając z całych sił powieki. – Wiem, co mówię. Jestem śmierdzącym tchórzem i pieprzonym, wyrachowanym hipokrytą. Korzystam z wygodnego pretekstu, żeby nachapać się okruszków, które mi się nie należą, dopóki jeszcze mogę z nich korzystać, i robię to świadomie, z premedytacją. I będę to robił dalej, do oporu. Ale na dłuższą metę to nie przejdzie… To przecież kiedyś musi walnąć! To się musi skończyć.

– Co masz na myśli? – zdziwiła się.

– Mówiłem ci, że posprzątałem w końcu te stare papiery w szafie? – zagadnął, nie odpowiadając na jej pytanie. – Te, o których Ziuta wspomniała mi we śnie?

– Nie mówiłeś – pokręciła głową, jeszcze bardziej zdezorientowana tą nagłą zmianą tematu.

– No to posprzątałem. W tamtym tygodniu, kiedy ty byłaś na chrzcinach siostrzenicy, a potem leczyłaś katar. Właściwie wszystko przemieliłem przez niszczarkę i wywaliłem, to były stare śmieci, dawno przeterminowane, bez sensu było trzymać to w szafie tyle lat. Ale przynajmniej wiem, o co chodziło Ziucie.

– O co? – szepnęła, zatrzymując w napięciu ruch dłoni w jego włosach.

– O zdjęcie – odparł cicho. – Znalazłem w tych szpargałach takie jedno zdjęcie. Nawet nie pamiętam, skąd je mam i jak tam trafiło. A może to Ziuta je podrzuciła? – uśmiechnął się z ironią. – Nie wiem, nieważne, w każdym razie tam było i kiedyś pewnie nieraz je widziałem, tyle że wtedy nie robiło na mnie aż takiego wrażenia.

Iza znów powoli zaczęła gładzić jego włosy, jednak ruch jej dłoni był bezmyślny, mechaniczny, niemal bezwiedny. Czy musiała zadawać to pytanie? Przecież z góry znała na nie odpowiedź. Cóż, musiała – on najwyraźniej tego od niej oczekiwał.

– To było jej zdjęcie?

Dlaczego te słowa z takim trudem przeszły jej przez gardło? Jakby były najeżone milionem kłujących szpilek… Majk pokiwał głową.

– Tak, stare zdjęcie Ani sprzed jakichś dziesięciu lat. Jest na nim w ujęciu, które wyjaśnia wszystko. Oczywiście wiedziałem to już dawno, ale teraz dostałem potwierdzenie jak nie z tego świata, a ponieważ naprowadziła mnie na to Ziuta, to chyba faktycznie to jest inny świat. Metafiza par excellence. Tylko to daje mi odrobinę nadziei, elfiku. Tylko to.

Iza słuchała ze ściśniętym sercem, w które z każdym jego słowem wbijały się kolejne cieniutkie szpileczki. Co się z nią działo? Dlaczego było jej tak źle, że nawet nie umiała zapytać, o jakie metafizyczne potwierdzenie mu chodziło? I o to, dlaczego znowu mówił o nadziei, której przecież nie miał?

– Krótko mówiąc, na tym zdjęciu jest moja Anabella – skonkludował cicho Majk rwącym się ze wzruszenia półgłosem. – Wcześniej, lata temu, kiedy je oglądałem… bo przecież nieraz musiałem je mieć w rękach, chociaż tego nie pamiętam… wcześniej tego nie wiedziałem. I nie mogłem tego wiedzieć, bo to jeszcze nie był ten czas. Ale teraz już wiem i mam pewność, że czas to spirala i że można się w niej zapętlić tak, że nie wiadomo, w którą stronę płynie. Czasem do przodu, czasem wstecz, a czasem chyba i tak, i tak. Natomiast ona… Anabella… jest tylko jedna. Jedna jedyna. W czasie czy poza nim, wszystko jedno.

Jeszcze mocniej ogarnął ramionami jej talię. Iza nadal mechanicznymi ruchami palców przesiewała jego włosy. Anabella… metafizyczne potwierdzenie… czas… Ach, jakże chciałaby zobaczyć to zdjęcie! Może to by jej coś wyjaśniło? Może zrozumiałaby coś więcej?

– Szczepek pierwszy mi to podpowiedział. On też miał swoją Hanię, więc wyczuł to idealnie, stary cwaniak. Cyganka mówiła o tym od początku, chociaż ściemniała na maksa. A ja… odkąd to pojąłem, wszystko w moim życiu nabrało innego sensu. Ułożyło się w całość jak porozwalana układanka, która wcześniej wydawała się bez ładu i składu, niemożliwa do skompletowania. A to było całkiem proste. Wystarczyło zrozumieć, co znaczy odbicie w lustrze… i wyższość światła księżyca nad światłem słońca… Zrozumiałem to dość szybko. Tylko co z tego? – wzruszył nagle ramionami. – Co z tego, Izula, skoro to niczego nie zmieniło? Skoro dalej muszę tkwić w tym klinczu i żywić się tylko okruchami? Ech, głupi frajer ze mnie… stary i głupi…

Zamilkł na chwilę i poruszył głową, wiodąc nią za monotonnym ruchem jej palców.

– Nic nie mówisz, elfiku – szepnął smutno.

Iza zadrżała, poruszona przejmującą aż do głębin duszy nutką w jego tonie. Powinna mu coś odpowiedzieć. Chciał tego, sam o to prosił. Powinna go jakoś pocieszyć… Dlaczego nie umiała znaleźć słów? Dlaczego to, co mówił, zdawało się piłować jej duszę na pół niczym tępym, zardzewiałym nożem? Przecież wiedziała to wszystko! Wiedziała od początku, on sam zawsze jej powtarzał, że nigdy się z tego nie wyleczy. Że na zawsze Anabella pozostanie w jego sercu tą jedyną. Wiedziała to… zatem dlaczego dzisiaj to tak bardzo ją bolało?

Niemniej powinna coś mu odpowiedzieć. Taka była zasada terapii. On potrzebował wsparcia, a ona była tu po to, żeby mu go udzielić. Dlaczego nie potrafiła znaleźć w głowie żadnej sensownej odpowiedzi?… Mogła właściwie zapytać tylko o jedno… o coś, od czego, jak instynktownie czuła, zależał dalszy los całej ich terapii.

– Pokażesz mi to zdjęcie? – zapytała cicho.

Majk znieruchomiał, jakby zaskoczony tym pytaniem, i milczał przez długą chwilę, po czym powoli pokręcił głową.

– Nie – odparł stanowczo. – Może kiedyś, ale teraz nie.

Uśmiechnęła się ze smutną rezygnacją. No tak. Znowu to samo. Już tyle razy słyszała to z jego ust! Powiem ci o tym kiedyś, nie teraz. Pokażę ci zdjęcie kiedyś, nie teraz. Czy tak powinna wyglądać szczera, przyjacielska terapia?… A z drugiej strony – może i miał rację? Może tak właśnie było lepiej?

– Zresztą nie mam go przy sobie – dodał jakby tonem usprawiedliwienia. – Schowałem w bezpiecznym miejscu, do którego nikt nie ma dostępu.

– W twojej tajnej szufladzie ze skarbami? – domyśliła się.

– Mhm – uśmiechnął się smętnie. – Tylko ty o niej wiesz… i tylko tobie mówię o tym zdjęciu, ale nie mogę ci go pokazać. Nie mogę pokazać nikomu. Nie gniewaj się, elfiku.

Ostatnie słowa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odblokowały w niej werbalną blokadę. Schyliła się nad nim i gestem, w którym zawarła wszystko, co przepełniało jej serce, a czego nawet nie umiałaby wyrazić słowami, odgarnęła mu włosy z czoła.

– Ależ nie gniewam się – zapewniła go łagodnie. – Za co miałabym się na ciebie gniewać, Michasiu? Przecież tak tylko zapytałam, nie musisz mi niczego pokazywać. I tak domyślam się, co czujesz, jak ci źle… Powiedz mi tylko jedno. Wytrzymasz jakoś jutro?

Majk uśmiechnął się, z przymkniętymi oczami rozkoszując się dotykiem jej dłoni, teraz już innym, nie takim mechanicznym jak wcześniej lecz przepełnionym tym, co czasami czuł w ruchu jej palców i za czym najbardziej wyła jego dusza. Karmił ją tym jak głodnego wilka, dla którego podstępem wykradł jedzenie… A może wcale nie musiał kraść? Przecież ona teraz nie mogła myśleć o tamtym! Nie mogła mieć aż takiej podzielności uwagi, to byłoby fizycznie niemożliwe! Ten dotyk należał zatem do niego, był jego własnością. Nawet jeśli tamtego też dotykała w taki sposób… nawet jeśli będzie to robić dalej… tam… w domu pod wierzbami…

– Wytrzymam – skinął głową, luzując nagle uścisk ramion i z powrotem opadając w głąb fotela. – O to się nie martw. To był tylko jeszcze jeden mały kryzys starego frajera, ale już mi o wiele lepiej. Dziękuję ci.

Iza posłusznie wycofała się i z powrotem usiadła na kozetce. Majk przyglądał się spod półprzymkniętych powiek jej zamyślonej, jakby nieobecnej twarzy. Więc ona naprawdę sądziła, że on bał się jutrzejszego dnia? Nadal wierzyła w to w tej swojej uroczej naiwności? Mimo że już tyle razy pękł… że tyle razy powiedział jej więcej, niż powinien… Nie rozumiała tego. Nie rozumiała nic a nic. Tak oczywiście było lepiej, ale ileż by dał za to, żeby w tej czystej duszyczce choć na jedną krótką chwilę rozbłysło światełko, które inaczej oświetliłoby jego postać… które postawiłoby go obok tamtego… Jakże chętnie stanąłby z nim w szranki! Jednak jak tu walczyć, jeśli jest się przegranym już na samym starcie?

– Majk?

– Hmm?

– Wiem, że może to nie jest dobry moment – wyartykułowała z trudem Iza, wysiłkiem woli zmuszając się do wydobycia z siebie każdego słowa – ale muszę koniecznie powiedzieć ci to dzisiaj.

Majk natychmiast poderwał się w fotelu i spojrzał na nią w napięciu.

– Co takiego?

– Chodzi o Krawczyka – rzuciła odważnie. – Umówiłam się z nim w poniedziałek u niego w domu. Między dziesiątą a jedenastą.

– Ach… okej – odetchnął z ulgą. – Krawczyk. Myślałem, że coś gorszego.

Przysunął sobie fotel bliżej biurka, sięgnął po opróżnioną do połowy butelkę z wodą i odkręciwszy ją, upił kilka długich łyków.

– Przepraszam, że tak głupio zmieniam temat – ciągnęła z zakłopotaniem Iza. – Ale jutro jesteś w Warszawie, a w weekend już będzie za późno, żeby zawracać ci tym głowę. Obiecałam, że powiem ci, jak umówię się z nim na spotkanie, więc mówię.

– I bardzo dobrze – odparł swym zwyczajnym tonem, zakręcając butelkę i odstawiając ją na miejsce. – Dziękuję ci za tę informację, spodziewałem się jej zresztą w najbliższych dniach. Czyli jednak nie zmieniłaś zdania? – zerknął na nią uważnie.

– Nie – pokręciła głową. – Muszę się z nim zobaczyć, wyjaśnić kilka spraw i przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego tak mu zależy na tym spotkaniu. Nie mam na nie najmniejszej ochoty, ale wiem, że nie zaznam spokoju, dopóki tego nie wyjaśnię, dlatego chcę jak najszybciej zrzucić to z sumienia. Obiecuję, że postaram się spędzić tam tylko tyle czasu, ile będzie konieczne – zaznaczyła. – Mam nadzieję, że to nie potrwa dłużej niż godzinę.

Majk pokiwał powoli głową.

– W porządku – odparł spokojnie. – Tak zadecydowałaś, więc tak będzie. Chcesz, żebym cię tam podwiózł? Ja albo Chudy?

– Nie, dziękuję. Wolę jechać sama.

– W takim razie weźmiesz peugeota – zadecydował stanowczo. – To jest dosyć daleko na obrzeżu miasta, nie będziesz się taki kawał tłukła autobusem.

– Dobrze… dziękuję, szefie.

– I niestety będę musiał poinformować o tym Pabla – dokończył Majk tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Oczywiście Lodzi ani słowa o frajerze, ale skoro ma dojść do takiej bezpośredniej konfrontacji, to Pablo bezwzględnie musi o tym wiedzieć. Obiecałem mu, że niczego w tej sprawie nie będę przed nim ukrywał.

Popatrzyła na niego z niepokojem.

– Okej… Ale jeśli on się nie zgodzi?

– Nie zgodzi się? – wzruszył ramionami. – Na co? Na twoje spotkanie z panem Sebastianem? Przecież nie może ci tego zabronić. Nawet ja nie mogę, chociaż od początku nie ukrywam, że chętnie bym to zrobił. Jesteś autonomicznym podmiotem, który działa według własnego sumienia, Izabello – uśmiechnął się. – A ja wierzę, że jeśli tak podpowiada ci intuicja, to musi w tym być jakiś sens. Może kiedyś dowiemy się jaki… Tak czy inaczej moim i Pabla obowiązkiem jest zadbać o twoje bezpieczeństwo – zaznaczył z powagą. – Dlatego obaj musimy dysponować informacją o tym, kiedy i której godzinie masz zamiar stawić się w jaskini lwa.

– Rozumiem – pokiwała głową. – Myślę, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, ale dziękuję wam za troskę. Trochę mi tylko głupio, że zatruję tym Pablowi imprezę… Może powiesz mu to dopiero w niedzielę?

– Nie, powiem mu od razu. Nie bój się, to twardy chłopak – dodał uspokajająco. – Zresztą myślę, że on też chętnie się dowie, czy frajer Krawczyk przypadkiem dalej nie pije do Lodzi, a tej informacji nikt oprócz ciebie raczej z niego nie wyciągnie. Sam sporo o tym myślałem i przyznaję, że pod tym względem masz rację. Dlatego z wielką niechęcią, ale udzielam ci na to spotkanie mojego braterskiego błogosławieństwa – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Oczywiście z zastrzeżeniem, że jeżeli Krawczyk odwali jakikolwiek brzydki numer, to osobiście zrobię z niego marmoladę.

– Dziękuję – odwzajemniła mu uśmiech, po czym znów spoważniała. – I jeszcze raz cię przepraszam, że tak nieuprzejmie zmieniłam temat. Za tę drętwą dzisiejszą terapię też… Nie gniewaj się na mnie. Po prostu nie wiedziałam, co mam powiedzieć, żeby nie zabrzmiało głupio. Zwłaszcza w kontekście jutrzejszego dnia.

Majk oparł oba łokcie na blacie, wsparł policzki na dłoniach i patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Iza również zamilkła, znów nie mogąc znaleźć słów, jakby wszystkie, które znała, teraz nagle ulotniły jej się z głowy.

– Nic nie zabrzmiało głupio – zapewnił ją w końcu. – A ja właściwie chciałem tylko, żebyś pogłaskała mnie po włosach. Dostałem swoje, więc jestem usatysfakcjonowany i jutro mogę ruszać w trasę z pełnym bakiem. Nota bene już jest cholernie późno – dodał, podnosząc się z fotela, okrążając biurko i sięgając na stojący przy drzwiach wieszak po swoją skórzaną kurtkę. – Wstawaj, mały elfie, i zbieraj się, odwiozę cię do domu.

Iza posłusznie poderwała się na równe nogi.

– Dzięki – rzuciła pośpiesznie. – Ale muszę jeszcze skoczyć na sekundę do damskiej szatni, zostawiłam tam torebkę i sweter.

Narzuciwszy na siebie kurtkę, Majk poklepał się po kieszeniach i z jednej z nich wyciągnął kluczyki od opla.

– Leć – skinął głową, spokojnym ruchem ręki wskazując jej drzwi.

Jednak kiedy dziewczyna mijała go, nagle zastąpił jej drogę. Podniosła na niego pytający wzrok i zadrżała, napotkawszy poważne spojrzenie jego stalowoszarych oczu.

– Jutrzejszy dzień to tylko epilog, elfiku – powiedział cicho. – Prawdziwa gra toczy się dzisiaj. Ujmując to filozoficznie, jutro jest pretekstem dla dziś. Bardzo ci dziękuję za terapię. A teraz biegnij po swój sweter i torebkę – dodał swobodnie, cofając się, by odsłonić jej drogę. – Czekam na ciebie przy wyjściu na parking.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *