Anabella – Rozdział CXXVII

Anabella – Rozdział CXXVII

„Dlaczego tak mi źle?” – myślała smutno Iza, czesząc włosy przed wąskim lustrem w łazience na stancji. – „I to akurat teraz, kiedy powinnam być w jak najlepszym humorze! Wszystko się układa, a ja czuję się tak podle… wręcz z dnia na dzień coraz gorzej…”

Z westchnieniem odłożyła grzebień i krytycznym wzrokiem oceniła swoją postać w lustrze. Ruda bluzka o lejącej, delikatnie połyskującej, zamszowej fakturze korzystnie ocieplała jej bladawą cerę i podkreślała aksamitny brąz tęczówek, odcinając się jaśniejszym odcieniem na tle eleganckiej ciemnobrązowej spódnicy i butów w tym samym kolorze. Bluzkę tę Iza kupiła specjalnie na dzisiejszą okazję, jaką była inauguracyjna impreza w nowym domu Lodzi i Pabla, skuszona zarówno jej miedziano-kasztanową barwą, jak i miękkością pięknie układającego się materiału. Efekt całości, w jej odczuciu, był zadowalający, do pełnej harmonii brakowało tylko jakiegoś drobiazgu na szyję, która, jak uznała, wyglądała na zbyt odsłoniętą z racji dość głęboko wyciętego dekoltu.

Zawróciwszy do pokoju, wyjęła z szuflady biurka białe pudełeczko, a z niego srebrny wisiorek z półksiężycem, który dostała w prezencie urodzinowym od Majka. Zakładała go ostatnio dość często, zwłaszcza gdy chciała poprawić sobie humor, drobiazg ów zdawał się bowiem mieć magiczną właściwość rozjaśniania jej myśli i wywoływania na twarzy uśmiechu nawet wtedy, gdy było jej ciężko na sercu. Teraz również to zadziałało – po otworzeniu pudełka zgaszona twarz Izy rozświetliła się jak wiosenne niebo, a kiedy, wróciwszy do łazienki, zapięła sobie na szyi łańcuszek, z satysfakcją konstatując, że jego długość idealnie wpisywała się w kadr dekoltu bluzki, po raz pierwszy od kilku godzin na jej ustach zagościł uśmiech.

„O tak… o wiele lepiej” – pomyślała, układając sobie wisiorek na szyi tak, by znajdował się idealnie pośrodku. – „Niby taki drobiazg, a robi cały efekt!”

W nagłym przypływie energii obróciła się przed lustrem, by sprawdzić, jak kreacja prezentuje się z profilu, i pomimo krytycznego nastawienia nie mogła jej nic zarzucić – bluzka i spódnica leżały idealnie, a równo uczesane, lśniące włosy dopełniały odświętnego efektu. Wróciła zatem do pokoju, by zapakować potrzebne rzeczy do torebki, było już bowiem po wpół do osiemnastej, czyli, zgodnie z ustaleniami, za niecały kwadrans powinien po nią podjechać Majk. Nie chciała, żeby musiał na nią czekać.

Sięgając po telefon, zauważyła na pulpicie powiadomień informację o nowym smsie. Wiadomość była od Michała.

Hej, kochanie, mam już info na temat egzaminów. Terminy są 22 i 24 września, ale w Lublinie będę od poniedziałku 21-ego. Już uprzedziłem starego i rezerwuję sobie lokację. Nie mogę się doczekać. M.

„Dwudziesty pierwszy, hmm…” – zastanowiła się, opuszczając rękę z telefonem i lekko marszcząc brwi. – „To jest, zdaje się, za jakieś dwa tygodnie. Tak, za dwa tygodnie i dwa dni. Okej, zdążę się zorganizować”

Super, Misiu – odpisała. – Dzięki za informację, będę mieć to na uwadze. Iza.

Mimo że treść smsa zdała jej się nieco zbyt chłodna i lakoniczna, nie miała już teraz czasu, żeby się nad nią zastanawiać, wysłała zatem czym prędzej wiadomość i niecierpliwym gestem wrzuciła telefon do torebki. Jeśli chciała zdążyć, musiała się pośpieszyć.

Skompletowawszy zawartość torebki, zabrała z krzesła czarny angorowy sweter, który przygotowała sobie na wypadek, gdyby wieczorem w ogrodzie Lodzi zrobiło się chłodno, a także zapakowane w błyszczący papier pudełko z prezentem dla gospodarzy imprezy, po czym wyszła do przedpokoju, z miejsca natykając się na pana Stanisława. Ten aż podskoczył na jej widok.

– Aj, pani Izo! Ale pięknie pani wygląda! – zawołał z uznaniem. – Jak prawdziwa dama!

– Dziękuję, panie Stasiu – uśmiechnęła się.

Mężczyzna przyglądał jej się ze szczerym uznaniem.

– Niechby no Kacper tak panią zobaczył… oj, to by dopiero było! – pokręcił głową. – Ależ by nam tu szalał! Bo ja właśnie o nim chwilę z panią chciałem… – dodał z powagą. – W sensie o zakupach na jego powrót. Tylko że pani chyba bardzo się śpieszy, co?

– Tak, niestety, śpieszę się tragicznie – przyznała Iza, kładąc rękę na klamce. – Bardzo przepraszam, panie Stasiu, ale muszę już iść, zostały mi tylko trzy minuty.

– Trzy minuty? – zdziwił się.

– Trzy minuty do umówionej godziny na dole – wyjaśniła mu. – Przyjaciel podjedzie po mnie samochodem.

– Ach, przyjaciel! – uśmiechnął się znacząco pan Stanisław. – Pewnie jaki kawaler? No pewnie, pani Izo, przecie nie będę tu pani trzymał, jak się pani śpieszy. Niech pani idzie, a o Kacprze pogadamy innym razem.

– Tak jest, jutro przy obiedzie – obiecała, otwierając drzwi na klatkę. – Sama panu o tym przypomnę. Dzisiaj jak zwykle wrócę późno, ale mam klucze. Dobrej nocy, panie Stasiu!

Po czym, zamknąwszy za sobą drzwi, pośpiesznym krokiem zbiegła po schodach i wypadła na ulicę, gdzie dokładnie w tym samym momencie pod jej kamienicę podjechał ciemnozielony opel. Serce zabiło jej radośnie i w ułamku sekundy wszystkie ciężkie myśli, z którymi borykała się przez cały dzień i poprzednią noc, rozpłynęły się w powietrzu jak kamfora.

– Melduję się! – rzuciła wesoło, zajmując miejsce na fotelu pasażera. – Uff, ledwo się wyrobiłam, jesteś punktualny co do minuty!

Majk uśmiechnął się, zerkając znad kierownicy na jej odświętnie ubraną sylwetkę.

– Hej, elfiku. Nie musiałaś się tak śpieszyć, przecież Lodzia nam głów nie pourywa, jak spóźnimy się kilka minut. Co tam dla nich masz? – zaciekawił się, ruchem głowy wskazując na pudełko z prezentem, które właśnie ustawiała sobie na kolanach.

– Zdobiony komplet świeczników – odparła rzeczowo, sięgając po pas bezpieczeństwa i zapinając go. – Taki fajny, w stylu retro, w sam raz na uroczyste kolacje przy świecach. Pewnie mają już coś takiego, ale w nowym domu zapasowy komplet nigdy nie zaszkodzi.

– W nowym domu każdy element wyposażenia zawsze się przyda – zgodził się Majk. – Nie chcesz odłożyć sobie tego na tylne siedzenie?

– Nie, potrzymam tutaj. Przecież to niedaleko, ani się obejrzymy i trzeba będzie wysiadać.

– Prawda – skinął głową. – To co, ruszamy?

– Ruszamy, szefie!

Uśmiechnął się znowu i przejechawszy sobie dłonią po włosach, które, jak nie omieszkała zanotować Iza, musiały być świeżo umyte, bo aż lśniły z daleka, zwolnił sprzęgło i samochód ruszył w dół dość mocno dziś zatłoczonej ulicy.

– No patrz, niby sobota, a korki jak na tygodniu – zauważył, ustawiając się w kolejce do świateł na skrzyżowaniu. – Tak łatwo się stąd nie wydostaniemy.

– Może wszyscy dzisiaj jadą na jakieś imprezy? – poddała z zastanowieniem. – Albo robią zakupy dla dzieci do szkoły? Dopiero co zaczął się rok szkolny.

– Mhm, możliwe – zgodził się pogodnie.

Iza po raz kolejny zerknęła na niego spod oka, próbując wyczytać z jego twarzy ukryte emocje. Choć nie śmiała zapytać go wprost o wrażenia z wczorajszego dnia, kiedy wracał z Warszawy sam na sam z Anią, po czwartkowej rozmowie w gabinecie nie miała wątpliwości, że ta spokojna mina była tylko maską. Maską hipokryty, jak to nazywał, maską, którą zakładał nawet przed nią, lecz którą zapewne w jakimś momencie zerwie z twarzy, prosząc o kolejną sesję terapii. Kiedy to będzie? Raczej nie dziś, może dopiero za kilka dni, ale stanie się to niemal na pewno, a prawdopodobieństwo wybuchu niekontrolowanych emocji rosło wraz z pozorami szampańskiego humoru, jaki okazywał na zewnątrz.

Tak dobrze już go znała! Jego miny, jego reakcje… te ulotne zmiany na twarzy, która czasami na kilka sekund traciła swój chojracki wyraz i oblekała się mgiełką tęsknej melancholii… te jego gesty, z których zwłaszcza jeden, ów specyficzny sposób odgarniania do tyłu włosów, od początku był tak bliski jej sercu… Widziała teraz zarys jego sylwetki tylko kątem oka, gdy odwrócony do niej profilem siedział nad kierownicą w oczekiwaniu na zielone światło, ale nawet nie musiała patrzeć, by dostrzegać każdy szczegół. Miał na sobie czarne sztruksy i tę samą miękką, bawełnianą koszulę w odcieniu ecru, w którą był ubrany ponad dwa tygodnie wcześniej na jej urodzinach, to zaś w jego prywatnym dress code oznaczało wyjątkowo odświętny strój. Co prawda nie zrezygnował ze swojej czarnej skórzanej kurtki, która, jak zdążyła zauważyć, leżała luźno rzucona na tylne siedzenie, jednak fakt, że zamiast ulubionych wytartych dżinsów założył czarne, eleganckie spodnie, mówił sam za siebie.

Nonszalancki sposób, w jaki opierał rękę na kierownicy, przyciągnął uwagę Izy i skupił ją na jego dłoni. Nagle, na mocy potężnego skojarzenia, przypomniała sobie dłonie Michała – dłonie, na które kilka lat temu, w ów zimowy wieczór, gdy pierwszy raz zaprosił ją na pizzę, patrzyła z takim wzruszeniem… te same, które obserwowała podczas zeszłorocznego spotkania w Old Pubie, gdy nalewał sobie wodę… i ostatnio, w Korytkowie, kiedy rozkładał przed nią na lakierowanym blacie biurka plany domu w Polanach. Dlaczego pomyślała o tym właśnie teraz?

– No i klęska, na tym już nie przejedziemy – zauważył Majk, wskazując na semafor, na którym zielone światło świeciło się od kilkudziesięciu sekund, podczas gdy oni, stojąc dość daleko w kolejce samochodów, nawet jeszcze nie zdążyli ruszyć z miejsca. – Ciekawe, czy na dalszych skrzyżowaniach też tak jest, ale obawiam się, że tak.

– Ja też – przyznała w roztargnieniu Iza, odrywając wzrok od jego dłoni i przenosząc go na drogę. – Pewnie w całym centrum dzisiaj takie korki.

– Już za osiem szósta, nie ma szans, żebyśmy dojechali punktualnie. Napiszesz Lodzi smsa, że spóźnimy się piętnaście minut?

Iza natychmiast sięgnęła po torebkę.

– Oczywiście. Już piszę.

Wyjąwszy telefon, aktywowała wyświetlacz, na którym pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości. Misio. No tak, oczywiście. Przecież przed wyjściem wysłała mu smsa i nie sprawdziła, czy coś odpowiedział.

To co? Weźmiesz sobie wolne na te dni? – brzmiał sms.

Wytrącona z kontekstu musiała zerknąć na poprzednią wiadomość i swoją odpowiedź, żeby zrozumieć sens tego pytania.

„Dwudziesty pierwszy do dwudziestego czwartego?” – zastanowiła się. – „Aż tyle? Cztery dni? Hmm… to się może nie udać, Misiu”.

Pokręciła głową, szukając w głowie odpowiednich słów, by w jakiś dyplomatyczny sposób zniuansować obietnicę, do której nawiązywał, lecz którą przecież dała mu tylko wstępnie. Nie było mowy aż o czterech dniach! Dwa tak, ale cztery? Już nawet dwa wolne wieczory trudno jej będzie odrobić, zamieniając się z koleżankami, w końcu to nie zależało tylko od niej. Chyba żeby poprosiła o to bezpośrednio Majka… On na pewno dałby jej te cztery dni wolnego, tak po prostu, bez żadnych dodatkowych warunków. Zrozumiałby. A zatem – może go o to zapytać? Akurat siedział tuż obok, okazja nadarzała się sama…

Zerknęła na niego niepewnie. Mimo że wpatrywał się w semafor, na którym świeciło się czerwone światło, zareagował od razu.

– Coś nie tak? – spojrzał na nią pytająco.

– Nie, nie… wszystko w porządku – odparła szybko, porzucając bez odpowiedzi wiadomość od Michała i czym prędzej wyszukując numer Lodzi. – Momencik.

Z ciężkim sercem, znów przytłoczona głazem, który od rana tylko na ostatni kwadrans przestał ją przygniatać, wpisała wiadomość do Lodzi i wysłała ją. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

Spokojnie, nie śpieszcie się, i tak jeszcze nie wszyscy dojechali. Czekamy na Was!

– Już odpisała – poinformowała Majka, który właśnie ruszał na zielonym świetle. – Mówi, żebyśmy się nie śpieszyli.

– Okej – skinął głową.

Minęli płynnie skrzyżowanie i po chwili dojechali do kolejnego, na którym znów musieli ustawić się w kolejce do czerwonego światła. Cichutki dźwięk niemal całkowicie zagłuszony przez szum silnika… i znów na pulpicie powiadomień pojawiła się ikonka przychodzącego smsa. Misio.

Zależy mi na tym.

Zawahała się, po czym z westchnieniem wygasiła telefon i wrzuciła go z powrotem do torebki. Nie, teraz nie da rady skupić się na odpowiedzi. Musi nad nią pomyśleć, sformułować ją tak, żeby nie zabrzmiała zbyt szorstko, a jednocześnie była wystarczająco jednoznaczna. Jakoś trzeba będzie to zniuansować, bo cztery pełne dni wolnego w końcu września przecież nie wchodziły w grę! Nie śmie poprosić Majka aż o tyle, zresztą… po co jej to? Przecież Michał w te dni będzie stale w Lublinie, na głowie będzie miał egzaminy, na pewno będzie chciał się do nich przygotować, powtórzyć sobie materiał… Ona nie musi wtedy przy nim być. Może iść do pracy na popołudniową zmianę, a zarezerwować dla niego tylko wieczory. Wszak wieczory są najważniejsze… Tak, trzeba będzie jakoś mu to wytłumaczyć, przekonać go, ale w taki sposób, żeby nie poczuł się urażony. Teraz nie miała na to ani czasu, ani warunków.

Majk przyglądał się dyskretnie znad kierownicy jej poczynaniom, jednak niczego już nie komentował. Po co? Nieważne, z kim korespondowała, liczyło się tylko to, co właśnie dostrzegł – srebrny wisiorek z półksiężycem połyskujący na jej szyi. Wisiorek, o którym Iza niestety już zapomniała, bo gdyby pamiętała, że ma go na sobie, może nie byłoby jej znowu tak strasznie ciężko na sercu… Zielone. Tym razem ruszyli ze skrzyżowania na pierwszych światłach i pomknęli przez mniej już zatłoczone ulice w stronę peryferii miasta.

– Przebiliśmy się jakoś – stwierdził z satysfakcją Majk. – Teraz już dojedziemy piorunem.

Pokiwała głową w milczeniu. Czy nie powinna jednak z czystej grzeczności zapytać go o wczorajszy dzień? Może tego właśnie od niej oczekiwał?

– Widziałem się wczoraj z tym Janickim – oznajmił nagle, jakby w odpowiedzi na jej wahanie. – U niego w firmie.

– Aha, i co? – podchwyciła. – Jak go odbierasz?

– W porządku gość. Trochę zakręcony, ale zna się na rzeczy i ma świetne pomysły, doceniam takich ludzi. Pogadaliśmy sobie dobre dwie godziny, poczęstował mnie pyszną kawą, akurat tego trzeba mi było po podróży i przebijaniu się przez to powalone miasto. Nie lubię Warszawy – skrzywił się. – Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że na biznes to jest idealne miejsce, daje mega możliwości.

– Na pewno – zgodziła się, zerkając na niego ukradkiem. – Czyli spotkanie się udało?

– Udało się, zdecydowanie. Cieszę się, że poznaliśmy się osobiście, teraz zupełnie inaczej będzie nam się gadać przez telefon. Mam nadzieję, że kiedyś wpadnie do Lublina, wiszę mu dobrą kawę.

– No tak – uśmiechnęła się. – Postawimy mu najlepszą, jaką tylko Wika umie zrobić. To super, że tak fajnie wyszło. A jeśli chodzi o… resztę dnia? – zapytała ciszej.

– Reszta też w porządku – odparł swobodnie. – Samolot przyleciał prawie punktualnie, odprawa poszła zadziwiająco szybko, więc mogłem zgarnąć Anię z bagażami już parę minut przed szesnastą. Oczywiście zdążyliśmy się wpakować w te nieszczęsne korki na mieście, ale to było wliczone w plan, zresztą pocieszam się, że godzinę później byłoby jeszcze gorzej. Na trasie też nie dało się jechać za szybko, ja zresztą po moich wakacyjnych przygodach już nie jestem taki wyrywny za kierownicą. Frajer Majk coraz bardziej się starzeje! – zaśmiał się. – Nawet Ania to zauważyła. Tak czy inaczej przed dziewiętnastą byliśmy w Lublinie – dodał rzeczowo. – Podsumowując, wszystko poszło zgodnie z planem.

– To super – szepnęła.

Zamilkli, a ona nie miała odwagi dalej go wypytywać. Zresztą, gdyby chciał, sam powiedziałby coś więcej, więc skoro na tym skończył, to widocznie nie chciał. I bardzo dobrze. Ona wcale nie miała ochoty o tym słuchać, za bardzo ją to bolało. Poza tym… poza tym musiała obmyślić jakąś wyważoną odpowiedź dla Michała. Nie powinna zostawiać jego smsów zbyt długo bez reakcji, zwłaszcza że dotyczyły tak ważnych spraw.

Z wahaniem sięgnęła ręką do torebki i znowu wygrzebała z niej telefon. Korzystając z tego, że Majk miał teraz do wykonania kilka menewrów, by wyjechać na drogę prowadzącą do domu Lodzi i Pabla, po raz wtóry otworzyła skrzynkę smsową i wpatrzyła się zamyślonym wzrokiem w ostatnie wiadomości, które wymieniła z Michałem.

Zależy mi na tym. Jej przecież też zależało. Ale aż cztery dni? Co będą robić przez tyle czasu? Jak długo potem będzie musiała to nadrabiać? Ekran wygasł samoistnie, ona zaś nie aktywowała go już, lecz bezwiednie opuściła aparat na kolana obok pudełka z prezentem dla Lodzi i zapatrzyła się przez boczną szybę w mijane domy jednorodzinne skąpane w morzu wczesnojesiennych kwiatów.

– Piękna dzielnica, prawda? – zagadnął Majk.

– Piękna – przyznała z uśmiechem. – Te kwiaty w ogrodach są niesamowite, o każdej porze roku inne. Teraz na przykład wszędzie pełno wrzosów. Nie wiedziałam, że one mają aż tyle odcieni. U Meli za domem jest kilka, ale one są takie klasyczne, fioletowe, a tutaj zobacz… o, widzisz? Na przykład tu. Cała feeria barw!

– Fakt – zgodził się wesoło. – Widać, że ci mieszkańcy bardzo o to dbają, a Lodzia też będzie w tej okolicy silną kwiatową konkurencją.

– Tak mówisz? – spojrzała na niego z rozbawieniem.

– Oczywiście. Jej tata to zapalony ogrodnik, ona też uwielbia kwiaty, a Pablo… no dobra! – prychnął pobłażliwie. – Tak uczciwie, to jego nigdy to nie waliło, ale nawrócił się pod jej wpływem i teraz potrafi od ręki wykupić dla niej pół kwiaciarni. Więc podejrzewam, że w ten ogród też zainwestuje grubą kasę, o ile już tego nie zrobił. Zaraz zresztą się przekonamy – dodał, zwalniając. – Już jesteśmy na miejscu.

Rzeczywiście jeszcze kilka sekund i za kolejnym zakrętem wyrosła przed ich oczami znajoma bryła domu Pabla i Lodzi oświetlona promieniami zniżającego się już powoli ku zachodowi słońca. Iza, która była tu ostatnio przed wakacjami, od razu zauważyła, że ogrodzony teren posesji, wówczas jeszcze rozkopany i zastawiony materiałami budowlanymi, teraz był już elegancko zagospodarowany i wysprzątany, a przy podjeździe, na którym stało kilka równo ustawionych samochodów, rosły całe grządki świeżo posadzonych kwiatów. Część z nich stanowiły wielokolorowe, bujnie rozrośnięte wrzosy.

– Aha, widzisz? – zaśmiał się Majk, wskazując je Izie, gdy parkował samochód na ostatnim wolnym miejscu na podjeździe. – Masz i swoje wrzosy! Mówię ci, że Lodzia za nic w świecie nie odpuści konkurencji!

Jego ton był tak zaraźliwie wesoły, że i ona, pomimo niezbyt dobrego humoru, roześmiała się, sięgając ręką, by odpiąć pas bezpieczeństwa. Majk poszedł za jej przykładem, po czym wygasił silnik, zaciągnął hamulec ręczny i wyjął kluczyki ze stacyjki.

– Hmm… nieźle. Jesteśmy spóźnieni tylko jedenaście minut – zauważył. – Zmieścimy się w kwadransie akademickim, tak, pani studentko?

– Tak jest, szefie – zgodziła się, schylając się po torebkę, którą odłożyła na podłogę opla. – Ale chodźmy, bo na zameldowanie się gospodarzom zostały nam tylko cztery minuty, a to wcale nie jest dużo.

– Zdążymy. Chociaż fakt, że wszyscy inni chyba już są na miejscu… Iza?

Podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco, zdziwiona lekką zmianą w jego głosie. Jako że dość mocno przechylił się na fotelu w jej stronę, z miejsca napotkała poważny wzrok jego szarych oczu, w których odbijał się ciepły poblask popołudniowego słońca. Po karku przebiegł jej nagle delikatny, na wskroś przyjemny dreszcz… znajomy, o, jakże znajomy!… Nie chciała tego, ale nie miała na to żadnego wpływu i… tak było dobrze.

– Prześlicznie wyglądasz w tej bluzeczce – powiedział cicho. – Olśniewająco. To jest idealnie twój kolor, elfiku.

Mimo że w przeszłości już nieraz nazywał różne odcienie złoto-rudego brązu jej kolorem, ten niespodziewany komplement w jego ustach był tak wzruszająco miły, że musiała mocniej nabrać tchu, którego na ułamek sekundy prawie jej zabrakło. Nagle, nie wiedzieć czemu, świat rozbłysnął milionem najpiękniejszych barw, a zachodzące słońce oświetliło jej duszę jak niebiańska poświata… lekkie niczym piórko serce zatrzepotało jej w piersi jak upojony wolnością ptak, który z radością rozwija skrzydła, by wzbić się w przestworza…

– Dziękuję – szepnęła, spuszczając oczy.

Wpatrzony w czarną falbankę jej rzęs Majk chciał coś jeszcze dodać, jednak w tym właśnie momencie, nim zdążył dobrze otworzyć usta, leżący wciąż na kolanach Izy telefon rozdzwonił się sygnałem przychodzącego połączenia. Oboje spojrzeli nań odruchowo. Na ekranie widniało rozświetlone na niebiesko imię – Misio.

Intensywne barwy otaczającego świata natychmiast przybladły, niebiańskie światło zgasło jak zdmuchnięta świeca, a wzbijający się w przestworza ptak spadł w dół jak kamień przyciągany nieubłaganą siłą grawitacji. Zmieszana Iza sięgnęła po dzwoniący aparat, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc, co powinna z nim zrobić. Majk wyprostował się na fotelu i z pobłażliwym uśmiechem sięgnął do klamki drzwi kierowcy.

– Odbierz sobie – powiedział spokojnie. – Ja poczekam na zewnątrz.

– Nie – odparła szybko, stanowczym gestem odrzucając połączenie i wygaszając ekran. – Później oddzwonię, teraz nie ma czasu. Musimy iść, z kwadransa akademickiego zostały nam już tylko dwie minuty.

Po czym, wrzuciwszy telefon do torebki, podjęła z kolan prezent dla gospodarzy i wysiadła z auta, nie oglądając się na niego. On zresztą wysiadł w tym samym momencie, bo trzask jego drzwi nastąpił tuż po tym, jak ona zamknęła swoje. Następnie musiał otworzyć bagażnik i coś z niego wyciągnąć, bo wyraźnie usłyszała charakterystyczne trzaśnięcie tylnej klapy, a potem odgłos sygnału blokowanych zamków. Dopiero wtedy zerknęła za siebie.

Majk, niosący na jednej ręce przewieszoną przez przedramię kurtkę, a w drugiej dużą kolorową torbę na prezenty, uśmiechnął się do niej, z rozbawieniem wskazując na okno domu, przez które machali już do nich zebrani w środku przyjaciele. Do uszu Izy dobiegły ich przytłumione śmiechy i przekrzykiwania. Oboje odmachali im wesoło, po czym przeszli obok pozostałych zaparkowanych samochodów, a potem przez otwartą furtkę udali się obsadzoną kwiatami alejką ku wejściu do domu.

***

– No nie, ja muszę jednak usiąść sobie tutaj z tym moim klocuszkiem! – zaśmiała się Ania, sadowiąc się na fotelu w wielkim salonie Lodzi i Pabla wraz z Edziem, którego dotąd trzymała na rękach, a teraz usadziła sobie na kolanach. – Siadaj no tu, facet! Ależ ty jesteś już ciężki, mówię ci! Rośnie z ciebie chłop na schwał, jeszcze trochę i to ty będziesz nosił na rękach ciocię, a nie ona ciebie!

Zebrani w salonie przyjaciele, stojący wokół z kieliszkami białego wina w rękach, roześmiali się aprobująco. Po zakończeniu pierwszej części imprezy, jaką było zbiorowe oglądanie wnętrza pięknie wykończonego domu i ogrodu, goście zostali zaproszeni do salonu na apéritif, a następnie miała się odbyć wspólna uroczysta kolacja. Mały Edzio, który w czasie zwiedzania domu spał smacznie w ramach poobiedniej drzemki, niedawno obudził się i z nowymi siłami towarzyszył zebranym, przechodząc z rąk do rąk i zachwycając przybyłych swoją dziecięcą urodą oraz bystrym, rezolutnym zachowaniem.

– To tylko kwestia czasu – zgodził się Pablo, spoglądając z dumą na syna. – Na razie jeszcze trochę podrośnie, zje ze dwie tony bananów, potem Majk, zgodnie z umową, przeszkoli go na ochroniarza, a ja dla równowagi dam mu kilka lekcji retoryki oraz savoir-vivre’u. I będziemy mogli oddać go do dyspozycji pań nie tylko jako tragarza, ale również jako wytrawnego lwa salonowego.

Towarzystwo, wśród którego znaleźli się niemal wszyscy goście z regularnie urządzanych przez Pabla przyjęć w Anabelli, znowu roześmiało się chóralnie, zaś wystrojony w jasnoniebieskie odświętne ubranko Edzio, ani trochę nie onieśmielony tłumem nieznajomych gości, zawtórował im, wesoło błyskając ciemnymi oczkami.

– Ach, mój ty przyszły salonowy lwie! – podchwyciła Ania, tuląc do siebie chłopca i całując go w złote loczki. – A niech was! Ale wiesz, że masz rację, bracie? Lew to przecież jego znak zodiaku, noblesse oblige!

– Jest uroczy! – przyznała Dominika. – A jaki przystojniak! Anita, żałuj, że nie wzięłaś ze sobą Zosi, mogłabyś przedstawić ją kawalerowi! – dodała, zwracając się do koleżanki. – Trzeba korzystać póki czas, za kilka lat trudno będzie się do niego dopchać!

– To już nie moja sprawa, Dominisiu – uśmiechnęła się Anita. – Nie mam zamiaru bawić się w swatkę, młodzi niech radzą sobie sami. A Zosię następnym razem wezmę – zgodziła się wesoło. – Chociaż tylko pod warunkiem, że Justyna też przyprowadzi i pokaże nam w końcu swoich chłopaków.

– Właśnie! – podchwyciła Asia.

– Pokażę, pokażę – pokiwała sceptycznie głową Justyna. – Dzisiaj ich nie brałam, wolę, żeby zaraz na wjeździe nie obrócili Pablowi w proch nowego domu. Ale to już stare konie, Anitko, starszy ma już trzynaście i pół. W porównaniu do Zosi i Edzia to różnica prawie pokolenia… A tak, owszem, bardzo chętnie – uśmiechnęła się do Pabla, który krążył wśród gości z odkorkowaną butelką białego wina, pilnując, by nikomu nie zabrakło alkoholu. – Pyszne jest to winko, muszę ci to przyznać.

– Francuskie – zaznaczył z powagą Pablo, napełniając jej kieliszek. – Majk podpowiedział mi, jakie kupić, bo ja znam się tylko na piwie, a on ostatnio specjalizuje się właśnie w winie.

– Serio, w winie? – zaśmiał się Kajtek, szturchając łokciem Majka stojącego obok niego w towarzystwie Wojtka i Maćka. – No patrz! A ja zawsze myślałem, że wolisz piwo i brandy! Starzejesz się, kolego!

Stwierdzenie to zostało skwitowane kolejnym wybuchem śmiechu towarzystwa, którego cała uwaga natychmiast przeniosła się na Majka. Ów pokiwał głową i wykrzywiwszy twarz w komicznym grymasie, przybrał teatralnie przerysowaną pozę zgarbionego dziadka, któremu ze starości trzęsą się ręce, skutkiem czego wino omal naprawdę nie wylało mu się z kieliszka na podłogę. Przyjaciele nagrodzili tę niemą scenę brawami i owacją, klepiąc go po plecach i po kolei przybijając z nim piątki.

– Nie no, dziadek będzie z ciebie pierwszorzędny! – przyznała Dominika, podchodząc do niego, by żartobliwie poczochrać go po włosach, co w tym gronie było już rodzajem towarzyskiej tradycji. – Tylko jeszcze to futro musi ci porządnie posiwieć, bo na razie nie widzę tu ani jednego siwego włoska. A nie, czekaj! – zawołała, odstawiając kieliszek na pobliską komodę i obiema rękami przeczesując mu włosy na skroni. – Czeeeekaj! Jest! Jest jeden! Ha! Jest jeden siwy! Sami zobaczcie!

Towarzystwo roześmiało się znowu, przy czym panowie pokręcili tylko z pobłażaniem głowami, podczas gdy panie natychmiast rzuciły się, by na własne oczy obejrzeć znalezisko. Majk z ostentacyjnie zrezygnowaną miną pozwalał grzebać sobie we włosach, najspokojniej w świecie dalej popijając wino.

– Ja też chcę! – zawołała Ania, podrywając się z miejsca i stawiając Edzia na podłodze. – Poczekaj tu, obywatelu, nie ruszaj mi się stąd ani na krok, ciocia zaraz wraca!… No wiecie co! Ani mi się ważcie robić beze mnie takiej ważnej ekspertyzy!

– Lodziu, ty też chodź i zobacz! – zaśmiała się Dominika, zwracając się z daleka do gospodyni, która wraz z Izą, Niną i Julką była zajęta zastawianiem stołu w przyległej jadalni. – Musisz potwierdzić to oficjalnie swoim autorytetem pani domu!

Ponieważ do jadalni prowadziły wielkie, otwarte teraz na oścież drzwi, dziewczyny przygotowujące stół od początku mogły bez przeszkód przysłuchiwać się zabawnej rozmowie toczonej w salonie, co jakiś czas wymieniając spojrzenia i parskając śmiechem na co lepsze żarty. Iza chętnie przyjęła propozycję Lodzi, by wraz z jej dwiema przyjaciółkami pomóc nakryć stół do uroczystej kolacji. Pozwoliło jej to w mechaniczny sposób wykonywać czynności, które jako wytrawna kelnerka miała we krwi, bez konieczności uczestniczenia w rozmowie, co dzisiaj wyjątkowo było jej na rękę.

Na wezwanie Dominiki Lodzia przekazała Ninie przyniesione właśnie z kuchni brakujące sztućce i rzuciwszy przyjaciółkom rozbawione spojrzenie, posłusznie udała się do salonu, by dokonać oficjalnego oglądu włosów Majka. Stłoczone przy nim kobiety rozsunęły się, by zrobić jej miejsce.

– Widzisz? Sama powiedz, Lea. Siwy, nie? – zawołała Ania, wskazując jej palcem na skroń Majka. – O tu! Ej, patrzcie, jest i drugi!

Lodzia wspięła się na palcach, by lepiej zobaczyć okazywane jej dowody rzeczowe.

– Prawda – przyznała wesoło. – Dwa siwiutkie jak u gołąbka. U mojego bandziorka też tak się zaczynało, a teraz… sami widzicie! – wskazała na oszronione skronie męża, budząc tym kolejny wybuch wesołości. – Majk idzie w jego ślady, za dwa lata u niego będzie to samo!

Pablo uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo do Majka ponad głowami kobiet, po czym, dolawszy wina Maćkowi, pytającym wzrokiem pokazał butelkę Wojtkowi, który również chętnie podstawił swój kieliszek. Majk, wreszcie uwolniony, nonszalanckim gestem odgarnął sobie czuprynę z czoła i przyciągnąwszy Lodzię do siebie, objął ją ramieniem.

– No, nie wiem, gwiazdeczko! – rzucił wesoło. – Ja bym nie był tego taki pewien. Pod pewnymi względami twój pantofel jest niedościgniony, ja nawet nie próbuję się z nim równać.

– I słusznie – zgodził się stoicko Pablo. – I tak nie masz szans, frajerze.

Po czym, odstawiwszy pustą butelkę po winie na stolik pod oknem, schylił się nad Edziem, który w międzyczasie podbiegł, wyciągając do niego rączki, i podniósł go z podłogi.

– No, chodź do taty, mały rozbójniku – uśmiechnął się do niego. – Wyrodna ciotka zostawiła cię na pastwę losu, co? Widzisz? Ucz się, synu. Takie są właśnie kobiety.

Kajtek, Wojtek i Maciek pokiwali filozoficznie głowami na znak, że w pełni zgadzają się z tą opinią, na co Justyna wzruszyła lekceważąco ramionami, a Dominika w żartobliwym geście pokazała im język.

– Ale co fakt, to fakt – pokiwała głową Ania, całkowicie ignorując uwagę brata. – U Pawła na ciemnych włosach siwiznę widać od razu, a ten gagatek – tu poczochrała Majka żartobliwie po zmaltretowanej czuprynie – ma taki praktyczny kolor sierści, że trzeba się naprawdę dobrze przyjrzeć, żeby cokolwiek wyhaczyć!

– Ja wyhaczyłam! – pochwaliła się z dumą Dominika. – Pierwsza zauważyłam siwe pióro, pamiętajcie!

– Nie martw się, kochanie, nikt ci tej zasługi nie odbierze – zapewnił ją z przekąsem Kajtek.

Majk stoickim gestem poprawił sobie włosy i upił kolejnego łyka wina z kieliszka.

– Przynajmniej teraz zacznie wyglądać trochę poważniej – dodała Justyna, zerkając na niego z lekko złośliwą miną. – Tylko sama nie wiem, czy to dobrze czy źle z punktu widzenia naszego zakładu matrymonialnego. Jak myślicie, dziewczyny?

Asia, Dominika i Anita popatrzyły po sobie z zastanowieniem.

– Noo… na dwoje babka wróżyła – stwierdziła Asia. – Zależy, w jaką półkę wiekową potencjalnych kandydatek będzie chciał uderzać.

– Oczywiście w młodsze – zawyrokowała z przekąsem Justyna. – Wszystkie sensowne w jego wieku już dawno zajęte, musi się ratować świeżą krwią. Pytanie tylko, czy ta świeża krew będzie nim zainteresowana.

– E, pewnie, że będzie! – zaśmiała się Dominika, wskazując na Pabla. – Jeśli naszej ślicznej i młodziutkiej Lodzi spodobał się taki stary siwy zgred, to Majk też ma pełne pole do popisu. Byle się pośpieszył, bo za parę lat już tak różowo nie będzie!

– Ja ci zaraz dam starego siwego zgreda! – oburzył się żartobliwie Pablo, na co koleżanki roześmiały się jak na komendę. – Słyszysz, Edwardzie? – zwrócił się do trzymanego na rękach syna. – Te krwiożercze hetery publicznie postponują twojego rodzonego ojca! Jak się na nich zemścimy?

Edzio spojrzał na niego z uważną, skupioną minką, bezskutecznie usiłując zrozumieć jego słowa, co wzbudziło jeszcze większe rozbawienie damskiej części towarzystwa.

– Edi, nie słuchaj go! – zaśmiała się Ania. – Nie daj się podburzać do agresji!

– Zgred może i stary, ale za to jary! – wziął Pabla w obronę Wojtek. – A ja nie chcę tego słuchać, do cholery, w końcu jestem jeszcze starszy od niego!

– To fakt – pokiwała głową Justyna, zerkając na niego przekornie.

– Ale ty aż tylu siwych włosów nie masz, Wojtuś – zauważyła Asia. – W sumie prawie wcale. Nawet Maciek ma ich więcej niż ty.

– Ja? – zdumiał się Maciek, przejeżdżając sobie odruchowo ręką po włosach. – Niby gdzie?

– A o tu! – Asia wskazała palcem na jego skroń. – Co najmniej sześć, jak nie osiem!

– A Kajtuś ma z piętnaście – stwierdziła Dominika, podchodząc do męża i sprawdzając mu włosy na skroni w podobny sposób jak wcześniej Majkowi. – Pokaż… o, tutaj jest kilka. I po drugiej stronie też. Ale to już stara gwardia, od pół roku jest tak samo, nic nie przybywa.

– Nie licytujcie się! – prychnęła śmiechem Anita. – Pabla i tak nikt nie przebije!

– Zemścimy się, co, Edi? – ciągnął z powagą Pablo. – Obmyślimy dla tych niegrzecznych pań jakiegoś paskudnego psikusa. Hmm, co ty na to?

– Ale za co? – zdziwiła się Justyna. – Za siwego zgreda? Przecież to sama prawda!

Tymczasem Lodzia, ubrana dziś w niebieską sukienkę w podobnym odcieniu jak ubranko Edzia, z włosami jak zawsze splecionymi w piękny długi warkocz, cichutko podeszła do męża, z czułością pogładziła go po oszronionej skroni, i wspiąwszy się na palce, podała mu usta. Zaskoczony mężczyzna natychmiast odpowiedział na ten gest, ogarniając ją wolnym ramieniem i przytulając do siebie w gorącym pocałunku, któremu z wielkim zaciekawieniem przyglądał się trzymany przez niego na drugim ramieniu Edzio. Ta niema, publiczna manifestacja uczuć, będąca swoistą odpowiedzią na poprzedzającą ją dyskusję, wywołała wielki aplauz towarzystwa.

– Brawo, gwiazdeczko! – klasnął w dłonie Majk. – Widzicie, hetery? Szach i mat!

– Stary zgred górą! – zaśmiał się Kajtek.

– Dobra, wygrałeś! – zawołała Asia do uśmiechniętego triumfalnie Pabla. – Zemsta zbyteczna, panie mecenasie!

– Miałby się za co mścić! – prychnęła Dominika. – Przecież wiadomo, że to tylko żarty!

– A ty nie ciesz się tak, Majk! – rzuciła Justyna. – Pablo ma przynajmniej ustabilizowaną sytuację, a ty co? Wziąłbyś wreszcie przykład z kumpla i pomyślałbyś poważnie o życiu, zanim całkowicie osiwiejesz!

– Właśnie! – podchwyciła Asia. – Wystarczy, że przegrasz nasz zakład! No, nie bądź głupi! Przecież to najlepsze rozwiązanie, wszyscy byśmy na tym tylko skorzystali!

– A najbardziej ty sam! – dodała z przekonaniem Dominika.

– Taaaa! – zareagowali ironicznym chórem Wojtek, Kajtek i Maciek, którzy przysłuchiwali się z pobłażaniem rozmowie, popijając resztki wina. – Jaaaasne! Słuchaj ich, Majk, to świetnie na tym wyjdziesz!

– A wy cicho! – zgromiła ich Justyna. – Nie znacie się na rzeczy, to nie wtrącajcie się i nie psujcie nam roboty!

– Poza tym sami też macie interes, żeby wygrać ten zakład, nie? – zauważyła Asia.

– Ja i tak trzymam kciuki za Majka – oznajmił jej przekornie Maciek.

– Ja też – dodał spokojnie Wojtek.

– To trzymajcie sobie po cichu! – odparowała im Justyna. – Ciągle nastawiacie go negatywnie i przez was wszystkie nasze wysiłki biorą w łeb!

Majk uśmiechnął się i pokręcił głową z rozbawieniem.

– Jasne, zwalajcie swoje niepowodzenia na nas! – popukał się w czoło Kajtek. – A co to Majk, przedszkolak? Nie ma własnego rozumu i musi was pytać o zdanie?

– Ale to właśnie wy wywieracie na niego negatywny wpływ! – zawołała Dominika. – Na wiosnę już się wydawało, że sprawy są na dobrej drodze… i co? I nic! Znowu nic i nic! A ja miałam cichą nadzieję, że może dzisiaj przedstawi nam kogoś…

Kajtek i Maciek prychnęli śmiechem, a Wojtek machnął ręką z rezygnacją.

– Spokojnie, Dominisiu, i na to przyjdzie czas – zapewniła ją wesoło Anita. – Co prawda Majk na ten moment wydaje się nieprzemakalny, ale jeszcze trafi się taka, co przemoczy go do suchej nitki!

– O, to, to! Przemoczy go tak, że trzeba będzie wyżymać! – podchwyciła ze śmiechem Asia.

– Ja też tak uważam – zgodziła się Justyna. – Aż mu ta nastroszona fryzura oklapnie!

– Niedoczekanie wasze, drogie panie hetery – oznajmił im z uśmiechem Majk, po czym, odstawiwszy opróżniony kieliszek na komodę, podszedł do Pabla, który nadal stał nieco z boku z synkiem na ręce, obejmując drugim ramieniem Lodzię. – Dobra, daj, stary, teraz ja wezmę Edka, żebyś mógł spokojnie czynić honory pana domu. No, chodź do mnie, łapserdaku! – zwrócił się wesoło do chłopca, który na te słowa aż zapiszczał z radości i natychmiast wyciągnął do niego rączki. – Gdzie twój samolot?

– Lota! – zawołał Edzio, wskazując paluszkiem na wyjście z salonu. – Tam!

– No to chodź, sprawdzimy, czy jeszcze umie latać – zapowiedział Majk, niosąc go w stronę drzwi. – I czy skrzydło mu przypadkiem znowu nie odpadło.

– O, przepraszam! Edi jest teraz mój! – zaprotestowała Ania, podrywając się na miejscu i biegnąc za nimi. – Zostawiłam go tylko na chwilę i właśnie chciałam wziąć go od Pawła! Słyszałeś, Majk?! Oddawaj mi mojego bratanka, podstępny porywaczu!

– Nic z tego! – zaśmiał się Majk, przyśpieszając kroku, na co Edzio jeszcze głośniej zapiszczał z radości, uderzając go obiema rączkami po plecach.

– Sibko, sibko! – zawołał ze śmiechem. – Buka Maka, sibko!

– Co, Edek, uciekamy cioci? – podchwycił Majk, wypadając z nim z salonu na hol. – No to już! Szybko, szybko! Galopem! Nie damy się złapać!

Zachwycony Edzio piszczał teraz z frajdy na całe gardło, co niosło się echem po całym domu i budziło rozbawienie obserwującego ich towarzystwa. Sądząc po odgłosach dobiegających z głębi holu, Majk pobiegł z nim po schodach na górę, Ania zaś, zaśmiewając się do rozpuku, rzuciła się za nimi.

– A, łobuzy! – wołała wesoło. – Czekaj no, Edi, zaraz was dogonię! A jak tylko was złapię, to obydwaj macie przechlapane!

– Tylko wróćcie niedługo, bo zaraz będziemy siadać do stołu! – zawołała za nimi Lodzia.

– Tak jest, gwiazdeczko! – odkrzyknął gdzieś z oddali Majk, po czym tupot nóg, śmiechy i piski powoli ucichły, co znaczyło, że cała trójka udała się po schodach na podddasze.

Zebrani w salonie popatrzyli po sobie z uśmiechem.

– Edi uwielbia Majka – oznajmiła Lodzia. – Zresztą wszystkie dzieci go uwielbiają, Tosia po prostu za nim przepada. Aż szkoda, że jej tu dzisiaj z nami nie ma… Ale teraz przepraszam was – dodała, wysuwając się łagodnie z objęć Pabla i ruszając w stronę jadalni. – Rozmawiajcie sobie spokojnie dalej, ja muszę wrócić do kuchni.

– Pomóc ci w czymś, Lodziu? – zaoferowała się Asia.

– Nie, dzięki, mam już trzy dziewczyny do pomocy! – uśmiechnęła się. – Damy sobie radę bez problemu!

Po czym, wróciwszy do jadalni, z satysfakcją zmierzyła wzrokiem stół, na którym Iza w międzyczasie ułożyła sztućce, a Nina z Julką ozdobiły każde z nakryć niewielkim bukietem przygotowanych zawczasu niezapominajek.

– Ale widziałyście, jak Majk sprytnie zmienił temat? – zaśmiała się w kułak po jej wyjściu Dominika, zwracając się do reszty koleżanek. – Wywinął się z opałów jak piskorz!

– Nic mu to nie da – zapewniła ją z przekąsem Justyna. – Przy stole nam nie umknie, jak tylko siądziemy do kolacji, obedrzemy go ze skóry!

Roześmiały się wszystkie, po czym, nie zwracając uwagi na mężczyzn, którzy skorzystali z tej okazji, by we czterech wyjść na taras, skupiły się w konspiracyjnym kółeczku, dyskutując między sobą przyciszonym głosem. W przyległej jadalni, gdzie cztery młodsze dziewczyny szykowały stół na kolację, Lodzia zerknęła na Izę i obie wymieniły ponad stołem spojrzenia pełne smutnej dezaprobaty.

***

– Twoje zdrowie, Edek! – zawołał Majk, podnosząc w górę kieliszek z czerwonym winem. – Niniejszym, jako twój prawowity ojciec chrzestny, mam zaszczyt wznieść oficjalny toast z okazji twoich pierwszych urodzin! Wprawdzie to już było dwa tygodnie temu, ale nie będziemy się czepiać szczegółów, co nie, hultaju? – zagadnął wesoło do chłopca, który, trzymany na rękach przez stojącą obok Anię, zaśmiał się radośnie i wyciągnął do niego rączkę. – Mówią mi, że to ja się starzeję, a ty to niby co? Drugi roczek już się zaczął i tylko patrzeć, jak strzeli ci trzy, cztery, a potem dziesięć! Ha! Nie wierzysz? Pożyjesz trochę na tym świecie, to sam się przekonasz, jak ten czas nawala, mały frajerze!

Zgromadzeni wokół stołu goście, którzy na czas toastu za przykładem Majka podnieśli się z krzeseł z kieliszkami wina w rękach, roześmiali się zgodnym chórem.

– Druga okazja do toastu to kolejna rocznica wzajemnego, całkowicie dobrowolnego założenia sobie kajdan przez tych oto państwa – tu wskazał na Lodzię i Pabla, na co wszyscy zebrani znowu zareagowali śmiechem. – Jak wszyscy wiemy, za trzy dni mijają dwa lata, odkąd ten oto mój kumpel frajer przysiągł przed Bogiem i ludźmi tej oto gwiazdeczce, że do grobowej deski będzie jej pantoflem, czego my wszyscy nota bene byliśmy świadkami!

Przerwał mu kolejny wybuch śmiechu, w którym uczestniczyli również ubawieni tym dyskursem gospodarze.

– Wszyscy się zgodzimy, że pierworodny efekt tego dobrowolnego aktu poddaństwa, wyrażony w postaci tego oto młodego dżentelmena – ciągnął Majk, wskazując na Edzia – przekroczył wszelkie, nawet najbardziej wygórowane oczekiwania! Ja sam potwierdzam to swoim autorytetem dumnego ojca chrzestnego! Dlatego pozwólcie, kochani – zwrócił się do Lodzi i Pabla – że w imieniu wszystkich nas tu obecnych złożę na wasze ręce wielkie gratulacje. No i cóż można dodać… Czekamy na więcej!

Ostatnia uwaga, poparta entuzjastyczną owacją gości, sprawiła, że wszyscy zaczęli teraz jedno przez drugie przekrzykiwać się, by dodać coś od siebie, zaś rozpromieniony Pablo zapewniał ich, że prędzej czy później życzeniu wyrażonemu przez Majka stanie się zadość. Rozbawiona i jednocześnie uroczo zarumieniona Lodzia groziła mu żartobliwie palcem, co budziło tym większy śmiech stojącego wokół stołu towarzystwa.

– Hej, spokój! Jest jeszcze trzeci powód do toastu! – zawołał Majk, na co towarzystwo uspokoiło się i znowu zamieniło się w słuch. – Mianowicie taki, że dziś gwiazdeczka i jej pantofel podejmują nas w swoim nowym, rewelacyjnie urządzonym domu, który, jak wszyscy mamy nadzieję, a ja osobiście mam niezbitą pewność, będzie na długie lata ich rajem na ziemi! I tego im życzmy, kochani! Zdrowie Lodzi, Pabla i Edka! Do dna!

Na to wezwanie towarzystwo zgodnie wychyliło wino z kieliszków i znów rozległy się brawa, po czym wszyscy z powrotem zasiedli na krzesłach, by zabrać się za jedzenie kolacji. W naturalny sposób posypały się żarciki, zarówno pod adresem Pabla i Lodzi, jak i Majka, którego Dominika, Justyna, Asia i Anita, znowu wzięły w obroty, tym razem nawiązując do jego własnego przemówienia.

– Ty hipokryto! – wołała do niego Dominika. – Pablowi życzysz więcej, a sam co?! Zrobiłbyś chociaż jeden krok, żeby go dogonić!

– Jakbym miał zrobić, to nie jeden, tylko od razu z dziesięć – zapewnił ją wesoło Majk. – I w parę lat przegoniłbym frajera o kilka długości. Ale co zrobić… nie ma szans – rozłożył bezradnie ręce. – Muszę przecież wygrać zakład! Pomijając wszystko inne, nawet teściową, najzwyczajniej honor mi na to nie pozwala!

Ta celowo prowokacyjna uwaga wywołała przy stole przeciągły okrzyk i istną lawinę kolejnych komentarzy, które w uszach Izy, zajmującej skromnie miejsce na samym końcu stołu, zlewały się teraz w jeden wielki i nie do końca zrozumiały gwar.

– Majk jest niesamowity – zauważyła cicho siedząca obok niej Julka. – Mieli rację, że właśnie jego wytypowali do wzniesienia toastu, nikt by tego lepiej nie zrobił. Uwielbiam jego żarty. Powiedz, Iza, on zawsze ma taki świetny humor? Bo ja mam wrażenie, że on chyba nigdy nie przestaje się uśmiechać!

– Coś w tym jest – zgodziła się Iza, pod pogodnym tonem kryjąc smutek, jakim napełniła jej serce ta z pozoru niewinna uwaga.

– Bardzo go lubię – ciągnęła Julka, nakładając sobie na talerz porcję sałatki jarzynowej, którą na początku kolacji Pablo uroczyście zaprezentował jako własne dzieło. – On zresztą ma w sobie coś takiego, że po prostu nie da się go nie lubić. To mi się rzuciło w oczy od razu, jak tylko pierwszy raz go zobaczyłam. Przesympatyczny facet, a jaki show potrafi odstawić! Swoją drogą już dawno nie byłam u was w Anabelli, muszę to koniecznie nadrobić… Mmm, pyszna ta sałatka Pabla, nałóż sobie i spróbuj. No… nakładaj, Iza! – dodała stanowczo, podstawiając jej salaterkę. – Nie będziesz przecież tak siedzieć nad pustym talerzem, chyba nie powiesz mi, że nie jesteś głodna!

Iza uśmiechnęła się grzecznie i bez protestu nałożyła sobie na talerz łyżkę sałatki, która w istocie wyglądała pysznie, lecz na którą, choć nic nie jadła od obiadu, jakoś w ogóle nie miała ochoty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *