Anabella – Rozdział CXXXI
– Proszę mi wybaczyć te niedogodności, pani Izo – powiedział Krawczyk, kiedy po zakończeniu interwencji zespołu obsługi Iza z powrotem zajęła swoje miejsce na krześle i z przyjemnością zanurzyła usta w świeżej kawie. – Niestety mój stan zdrowia ma swoje wymagania. Mniej więcej co dwie godziny muszę dokonać zmiany pozycji i twardości materaca, to pozwala mi uniknąć odleżyn i zachować względną formę.
– Oczywiście, rozumiem – pokiwała głową.
– Tak więc, nie przedłużając, pozwoli pani, że wrócę do tego miejsca naszej rozmowy, w którym ją przerwaliśmy – podjął, układając sobie wygodnie nogi i drżącą dłonią poprawiając na nich koc. – Jak wspomniałem, chcę panią prosić o opinię dotyczącą bardzo osobistego zdarzenia, czy raczej przeżycia… właściwie to ciągu zdarzeń czy przeżyć, szczerze mówiąc, sam nie wiem jak to nazwać. Nie ukrywam, że czuję się z tym dość niezręcznie. Od wielu lat, odkąd przyjąłem stricte racjonalistyczny tryb myślenia i działania, nie zwykłem poruszać takich tematów, tym bardziej z osobami, które znam tylko powierzchownie, jak panią… Nie mówiąc już o tym, że jest pani ode mnie w przybliżeniu dwa razy młodsza – uśmiechnął się lekko jednym kącikiem bladych ust. – A jednak jakimś dziwnym i niezrozumiałym dla mnie zbiegiem okoliczności, zupełnie niezależnie od mojej woli, doszedłem do sytuacji, kiedy mój los być może zależy od pani. Podkreślam „być może” – zaznaczył – bo wciąż nie mam pewności, czy to nie jest tylko wytwór mojej chorej wyobraźni, efekt zbyt silnej podświadomej chęci znalezienia wyjścia z kanału, do którego trafiłem. Nie wiem. Niemniej już samo to, w jaki sposób odpowiedziała pani na moje pierwsze pytanie, pani reakcja, fakt, że pani nadal tu ze mną jest… Ja to muszę dokończyć, pani Izabello – powiedział stanowczo, patrząc jej prosto w oczy przenikliwym wzrokiem z głębi zapadniętych, podkrążonych na sinawo oczodołów. – Nie mam nic do stracenia, a jeśli miałbym zyskać choćby cokolwiek, to…
Zawiesił na chwilę głos i nagle spuścił głowę, wpatrując się w leżący na kolanach koc. Podobnie jak wcześniej ujął jeden z jego krańców w rękę i zacisnął ją na nim w drżącą pięść.
– Tak czy inaczej decyzję już podjąłem – dokończył cicho. – Reszta zależy od pani.
– Postaram się pomóc na tyle, na ile będę umiała – zapewniła go cicho Iza. – Proszę mówić.
Krawczyk pokiwał powoli głową i znów podniósł na nią wzrok, w którym teraz czaił się niepokój przemieszany z determinacją.
– Dobrze, załatwmy to. To, co chcę pani opowiedzieć, zaczęło się dość, powiedziałbym, niepozornie i nie przywiązywałbym do tego żadnej wagi, gdyby nie miało ciągu dalszego, którego istoty nie jestem w stanie wytłumaczyć w sposób racjonalny. Ale po kolei. Mniej więcej w połowie lipca, kiedy wyszedłem już ze szpitala i od ponad tygodnia byłem w domu, przyśnił mi się sen. A właśnie – przerwał sobie, zerkając na nią czujnie. – Nawiążę do tego, co pani powiedziała wcześniej. Czy pani wierzy w sny, pani Izo? W takim sensie, że to nie jest tylko i wyłącznie projekcja podświadomości, ale że może w tym być coś więcej?
– Oczywiście – odparła swobodnym tonem, upijając łyka kawy. – To zdarza się nawet dość często. Na przykład sny prorocze, wizja czegoś, co w danym momencie jeszcze się nie zdarzyło, ale co ma się zdarzyć w przyszłości. Sama osobiście doświadczyłam tego przynajmniej raz, więc nie mam wątpliwości, że takie coś istnieje.
– Mhm – mruknął z zastanowieniem. – W normalnych okolicznościach miałbym na końcu języka słowo bzdura, ale w obecnej sytuacji cieszy mnie, że właśnie tak pani do tego podchodzi. Ostatnio czytałem trochę na ten temat i okazuje się, że faktycznie istnieją potwierdzone przypadki takich sennych proroctw. Naukowcy tłumaczą to wciąż niepoznaną potęgą ludzkiego umysłu, co jeszcze kilka tygodni temu tylko by mnie śmieszyło, ale dzisiaj, jak pani zapewne się domyśla, zapatruję się na to z dużo większą ostrożnością. Zresztą w moim przypadku nie chodzi o proroctwo, tylko raczej o wizję z przeszłości… co ważne, z przeszłości zupełnie mi nieznanej, a przynajmniej nieznanej do tamtego momentu. Zaraz to wyjaśnię – dodał na widok jej zdezorientowanej miny. – Ale żeby istota rzeczy była dla pani zrozumiała, muszę podać pani kilka szczegółów z mojego życia osobistego. Czy w tym względzie mogę liczyć na pani dyskrecję i ufać, że to, co powiem, zostanie między nami?
– Tak, oczywiście – skinęła głową, starannie kryjąc zaintrygowanie. – Chociaż wolałabym, żeby opowiedział mi pan tylko to, co jest absolutnie konieczne.
– Taki właśnie mam zamiar – zapewnił ją spokojnie. – Chodzi o zarys historii mojej rodziny, a ściślej o rodziców, których nigdy nie poznałem, ponieważ oboje zmarli przedwcześnie.
– Ach… przykro mi – szepnęła.
– Dziękuję – skrzywił się lekko. – To stara historia, do której nie lubię wracać i którą już dawno wyczyściłem z pamięci, a teraz wcale mi się nie podoba, że zostałem zmuszony ją odgrzebać. Ale cóż… mniejsza o to. Tak czy inaczej po przedwczesnej śmierci rodziców wychowywała mnie babcia od strony matki. Prosta kobieta, która ledwo wiązała koniec z końcem, a do tego była ciężko chora i sama również zmarła, kiedy miałem niecałe siedemnaście lat. Miała nawracającą gruźlicę płuc – wyjaśnił, zagryzając wargi. – Chorobę wynikającą z niedogrzania i długoletniego zaniedbania zdrowia. Gdybyśmy wtedy mieli więcej pieniędzy, jestem pewien, że można by ją było uratować, pożyłaby jeszcze chociaż parę lat. Ale i o to mniejsza – machnął niecierpliwie ręką. – Wracając do tematu, babcia praktycznie nie znała mojego ojca, widziała go na żywo tylko raz, na ślubie, kiedy żenił się z moją matką, a jej córką. Mieszkali dość daleko, na Podkarpaciu, skąd ojciec pochodził i gdzie zabrał matkę. Zamieszkali u jego rodziny i tam, według tego, co przekazała mi babcia, wydarzył się jakiś wypadek, w wyniku którego ojciec stracił życie.
– Rozumiem – wtrąciła cicho. – Mój też zginął w wypadku, kiedy byłam mała.
Krawczyk zerknął na nią spod oka.
– Nigdy nie wnikałem, o jaki wypadek chodziło, właściwie to przyjąłem rzecz do wiadomości i nie interesowałem się okolicznościami śmierci ojca. Zresztą babcia nie wiedziała na ten temat prawie nic. Po jego śmierci moja matka nabrała wody w usta i nie chciała o tym rozmawiać, więc, jak sądzę, babcia nawet nie drążyła tematu. Była bardzo dyskretną, wyrozumiałą i dobrą kobietą – westchnął. – Mówiąc potocznie, aniołem.
– Jak miała na imię? – zapytała cicho Iza.
– Marianna – spojrzał na nią zdziwiony. – Dlaczego pani pyta?
– Tak tylko… żeby móc o niej myśleć po imieniu – wyjaśniła mu nieco zmieszana. – Wtedy łatwiej mi sobie wyobrazić nieznaną mi osobę. A pan… zdaje się, że pan bardzo kochał babcię, prawda?
Krawczyk uśmiechnął się pobłażliwie i wzruszył ramionami.
– Tylko bez idealizmu, pani Izo. Czy ja wyglądam na człowieka, który umie kogoś kochać? Pragnąć, pożądać może tak… ale kochać?
– Nie, rzeczywiście nie – przyznała po chwili zastanowienia, mimo woli przypominając sobie smutną opowieść Magdaleny. – Ale to teraz, bo kiedyś, kiedy pan był młody, mogło być inaczej. A pana babcia…
– Mniejsza o to – przerwał jej niecierpliwie. – Niepotrzebnie zrobiłem uwagę na temat jej charakteru, to był jeden z tych zbędnych szczegółów, o których miałem nie mówić. Wróćmy do rzeczy. Po śmierci ojca moja matka wróciła do Lublina i zamieszkała z powrotem u babci. A dwa miesiące później urodziła mnie.
– Ach… czyli urodził się pan już po śmierci ojca? – szepnęła ze współczuciem.
– Tak jest – skinął głową. – I co ważne, nie miałem na jego temat żadnych informacji, żadnego zdjęcia, nic. Podobno matka miała jakieś jedno zdjęcie ze ślubu, ale babcia straciła je wraz z innymi dokumentami podczas pożaru mieszkania, który wydarzył się, kiedy miałem niecałe dwa lata, więc de facto nigdy nie widziałem nawet twarzy własnej matki. O ojcu oczywiście nie mówiąc. Wiedziałem tylko, że imię dostałem po nim, nazywał się dokładnie tak jak ja, Sebastian Krawczyk… hmm, i widzi pani? Znowu nieistotny szczegół. Tak czy inaczej matka też długo nie pożyła, zmarła na powikłane zapalenie płuc, kiedy miałem kilka miesięcy. I myślę, że to wystarczy, jeśli chodzi o podstawowy kontekst – podsumował chłodno, opierając się mocniej na poduszce. – Istotne jest jeszcze tylko to, że na tych szczątkowych informacjach kończyła się cała moja wiedza na temat rodziców. Tak jak wspomniałem, całkowicie odciąłem się od tej historii i celowo wymazałem ją z pamięci. Babcia i tak niewiele na ten temat wiedziała, a ja sam nie chciałem znać szczegółów. Oczywiście kiedy osiągnąłem pełnoletniość, mógłbym zacząć ich szukać, tropić losy przodków, ale nie interesowało mnie to. Oni i tak nie żyli, więc co by mi to dało? Nie miałem zamiaru tracić czasu, wysiłku ani pieniędzy na takie sentymentalizmy.
Skrzywił się znowu, nabierając mocniej powietrza w płuca.
– A po co mówię to wszystko? – podjął po chwili milczenia. – Otóż po to, żeby usytuować w tym kontekście mój lipcowy sen. Tak jak wspomniałem, nie przywiązywałbym do niego żadnej wagi, gdyby nie to, co stało się później, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że już wtedy nie zrobił na mnie wrażenia. Po pierwsze dlatego, że niezwykle rzadko miewam sny… a po drugie, jeśli już, to są to co najwyżej jakieś niepowiązane ciągi obrazów, w dodatku połączone ze sobą w tak absurdalny sposób, że trudno doszukiwać się w nich czegokolwiek innego niż chaotycznej projekcji wyobraźni. Tymczasem ten sen był inny niż wszystkie, jakie miałem do tej pory, niezwykle realistyczny i konkretny, a do tego ułożony w logiczny ciąg scen. Co więcej, zapamiętałem go w szczegółach, a to też raczej mi się nie zdarza. Oczywiście z początku zlekceważyłem to, a raczej próbowałem zracjonalizować, położyłem to na karb choroby i przyjmowanych leków, które mogłyby wywołać taki efekt, jednak to nie zmienia faktu, że obrazy, które zobaczyłem w tym śnie, zostały mi w głowie i przez wiele dni nie dawały o sobie zapomnieć. Właściwie to mam je przed oczami i teraz – dodał ciszej. – Jakbym je widział wyświetlone na jakimś ekranie… Domyśla się pani, co mogło mi się śnić, prawda? – spojrzał na nią z uwagą.
Iza powoli pokiwała głową.
– Domyślam się – odparła ostrożnie. – Co, a raczej kto. Z tego, co pan przed chwilą opowiedział, wnioskuję, że przyśnili się panu rodzice. A przynajmniej jedno z nich.
– Tak jest – spojrzał na nią z uznaniem. – Sprytna z pani bestyjka. Rzeczywiście przyśnili mi się rodzice, głównie ojciec, chociaż była tam i matka, widziałem dokładnie twarze obojga, a nawet słyszałem ich głos. Zaznaczam przy tym, i chcę to podkreślić jeszcze raz z całą mocą, że w rzeczywistości nie znałem ich i nigdy nie miałem do dyspozycji choćby jednego ich zdjęcia, więc nie mogłem potwierdzić, że to faktycznie oni, chociaż tak mi się w tym śnie przedstawili. Co prawda nie słowami, ale kiedy śniłem, w jakiś sposób to wiedziałem, miałem głębokie przekonanie, że to byli oni.
Zamilkł znów, przymykając oczy, przez co jego woskowo blada, ułożona na poduszce twarz przez chwilę zdała się Izie twarzą manekina, a nie żywego człowieka. Bezszelestnie podniosła do ust filiżankę ze stygnącą kawą i ostrożnie upiła łyka.
– Widziałem niektóre sceny z ich życia – podjął cichym, jakby poufnym tonem milioner. – Jakąś wiejską zabawę, na której razem tańczyli, dom w górskiej dolinie, gdzie mieszkali potem, prawdopodobnie to był ten u rodziny ojca… ale głównym wątkiem snu były okoliczności jego śmierci. Zawsze zakładałem, że chodziło o jakiś wypadek komunikacyjny, tymczasem ze snu wynikało, że ojciec zginął przez nieostrożność, kiedy wracał nocą do domu taką wąską ścieżką przez las. Chyba spóźnił się na ostatni autobus i nie miał jak wrócić z pracy, tak to zrozumiałem… więc poszedł na skróty górskim szlakiem. To była droga, którą, jak wynikało z mojego sennego przekonania, doskonale znał, ale wtedy była już późna noc i padał deszcz. Ojciec potknął się o coś w ciemności, bodaj o wystający korzeń drzewa, poślizgnął się i spadł z dużej wysokości, a raczej stoczył się po stromym zboczu. Widziałem, jak spadał, uderzając głową w pniaki, które wystawały tu i ówdzie po ściętych drzewach – wzdrygnął się, nie otwierając oczu. – Potem widziałem jego leżące nieruchomo ciało… wpadł częściowo do takiego kamienistego strumyka, który płynął na dole, głowę i kark miał pod wodą… Widziałem moment, kiedy go znaleźli, a na koniec słyszałem krzyk matki, kiedy dowiedziała się o jego śmierci. Do tej pory zresztą mam go w uszach.
– To straszne – szepnęła wstrząśnięta Iza. – Przecież ona była wtedy w ciąży.
– Tak by w istocie wynikało z logiki wydarzeń – przyznał Krawczyk, otwierając oczy i przyglądając jej się świdrującym wzrokiem. – Ale w takim kontekście trudno przecież mówić o logice. Proszę mi powiedzieć, pani Izo. Czy pani wierzy w to, że faktycznie mogłem widzieć we śnie sceny z przeszłości i śmierć ojca, którego nie znałem i o którego losach nie wiedziałem praktycznie nic?
– Wierzę – odparła bez wahania.
– Czy, w pani opinii, wpisuje się to w sferę, którą nazwała pani metafizycznym kontaktem z duszami zmarłych?
– Myślę, że tak – pokiwała głową. – Chociaż, jak wspominałam, to jest bardzo subiektywne doświadczenie. Pan sam powinien to wiedzieć… a raczej czuć.
– Dobrze, powiem pani, co było dalej – podjął wymijająco. – Ale najpierw dokończę temat tego snu. Tak jak podkreśliłem, widziałem w nim bardzo realistycznie nie tylko rzekomą scenę śmierci mojego ojca, ale przede wszystkim jego twarz, całą jego postać, sposób poruszania się, mimikę… słyszałem też jego głos i głos matki, co w jednym i w drugim przypadku nie mogło być projekcją wspomnień z dzieciństwa, bo takich po prostu nie miałem. No… jeśli chodzi o matkę, to załóżmy, że w mózgu kilkumiesięcznego niemowlaka coś tam się może nieświadomie zakodować, ale ojca nie znałem wcale. Więc taki sen, racjonalnie rzecz ujmując, nie może być niczym innym niż wytworem wyobraźni, a jego realistyczna forma musi wynikać z wytężonej pracy podświadomości, zwłaszcza u osoby będącej na silnych lekach, w tym przeciwbólowych. Przyzna pani, że to jest bardzo prawdopodobne wyjaśnienie dla kogoś, kto szanuje naukę i nie wierzy w żadne powroty z zaświatów czy inne dyrdymały?
– Czyli nadal uważa pan, że to dyrdymały? – zapytała z niedowierzaniem.
Krawczyk zerknął na nią czujnie i pokręcił głową z zafrasowaną miną.
– Sam nie wiem – odparł w zamyśleniu. – Z jednej strony chciałbym w to nie wierzyć, móc z pełnym przekonaniem wrócić do mojego bezpiecznego formatu racjonalisty i nie strugać przed panią wariata… ale z drugiej, im dłużej z panią rozmawiam… No dobrze – machnął ręką. – Tak czy inaczej przez kilka dni bezpośrednio po tym śnie tak właśnie to sobie tłumaczyłem. Bagatelizowałem, kpiłem sobie z tego, oczywiście w myślach, bo nikomu nie miałem zamiaru chwalić się taką chorą wizją, to byłoby poniżej mojej godności. Byłem przekonany, że pobudzona lekami podświadomość spłatała mi takiego paskudnego figla, wyciągając z zamierzchłej przeszłości historię, którą dawno już wymazałem ze świadomej pamięci, a osoby, które widziałem we śnie, to nie byli żadni moi rodzice, tylko wytwory przestymulowanej wyobraźni. Myślałem sobie, sprytne, bo sen dotyczył akurat osób, których nie pamiętam, więc nie mogę sprawdzić, na ile odzwierciedlał rzeczywistość. To tym bardziej skłaniało mnie do zlekceważenia go, a jednak ciągle chodził mi po głowie, nie mogłem o nim zapomnieć… co zresztą tym bardziej mnie irytowało. Jeśli dołożyć do tego chorobę, problemy diagnostyczne i złe rokowania, to może pani sobie wyobrazić, jaki był w tym czasie stan mojej psychiki.
– Wyobrażam sobie – pokiwała głową Iza, przyglądając mu się ze szczerym współczuciem.
– Ten sen dodatkowo mnie podminował, bo chociaż nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy, zaczęły mi się przypominać różne opowieści z dzieciństwa, zwłaszcza jedna rozmowa z babcią. Pozwoli pani, że nakreślę istotę sprawy. Kiedy miałem kilkanaście lat, razem z kolegami z podwórka mieliśmy okres fascynacji duchami, nawiedzonymi domami i tak dalej. Śmialiśmy się z tego oczywiście i dla żartów straszyliśmy dziewczyny, a one, jak to dziewczyny, naprawdę się bały – uśmiechnął się z rozbawieniem, pod którym, jak zdało się Izie, mignęło nikłe światełko wzruszenia. – Aż w końcu naskarżyły na nas naszym opiekunom, w moim przypadku babci. Babcia oczywiście poczuła się w obowiązku przeprowadzić ze mną rozmowę dyscyplinującą, którą wtedy całkowicie zignorowałem, ale która przypomniała mi się teraz w szczegółach i nie ukrywam, że post factum mocno zadziałała mi na nerwy i psychikę. Nawet jeśli próbowałem zignorować to wspomnienie, sytuacja, w jakiej się znalazłem, mianowicie ciężka choroba, o której właśnie dowiedziałem się, że prawdopodobnie okaże się śmiertelna, nie pozwoliła mi podejść do tego tak lekko, jak bym tego chciał. A więc, przechodząc do sedna sprawy… hmm… Pani wybaczy, muszę natychmiast napić się wody – przerwał sobie nagle, kładąc dłoń na gardle i nerwowym ruchem drugiej ręki sięgając po pager. – Zapomniałem o nią poprosić, a niestety nie mogę mówić tak długo bez regularnego nawilżania gardła.
– Oczywiście – szepnęła Iza.
Wydawszy polecenie pokojówce, która pojawiła się w niespełna minutę po sygnale pagera, mężczyzna znów opadł na poduszki i przymknąwszy oczy, w milczeniu czekał na jego wykonanie. Głęboko poruszona jego opowieścią, a jeszcze głębiej zaufaniem, jakim obdarzył ją, wybierając ją na powiernicę tak intymnych przeżyć, Iza powoli dopijała swoją kawę, przyglądając mu się ukradkiem spod oka. Jego wychudzona twarz odzwierciedlała silne zmęczenie, które w jego stanie nie było niczym dziwnym, zważywszy że rozmowa trwała już ponad dwie godziny i bez wątpienia była dla niego wyczerpująca nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. A jednak intuicja podpowiadała jej, że nie wolno mu teraz przerywać – bez względu na to, ile czasu będzie potrzebował, musiała zostać, aż wysłucha go do końca.
„Dobrze, że zdecydowałam się tu przyjść” – pomyślała. – „On chyba naprawdę potrzebuje takiej rozmowy, ten sen o rodzicach mocno dał mu popalić, a że na rozmówczynię wybrał sobie właśnie mnie, to cóż… nie wnikajmy w to. Widocznie ma wokół siebie tylko takich ludzi jak Ewelina, a z nią faktycznie ciężko byłoby rozmawiać o metafizyce, więc z braku innych opcji pomyślał o mnie. Biedak… serio mi go szkoda. Może jest psycholem i bezwzględnym draniem, ale jakieś ludzkie odruchy mimo wszystko ma, zdarzają mu się nawet przebłyski wrażliwości, chociaż za wszelką cenę stara się je zamaskować. Musiał mieć naprawdę niełatwe dzieciństwo… zresztą Magdalena też o tym wspominała… To wprawdzie nie usprawiedliwia jego stylu działania i traktowania ludzi jak śmieci, ale może chociaż w jakiś sposób tłumaczy, dlaczego taki jest?”
W momencie, kiedy dopiła ostatni łyk kawy, drzwi sypialni otworzyły się i pokojówka wniosła dzbanek z wodą i szklankę, którą w milczeniu napełniła w obecności chorego i włożyła mu do ręki, pomagając mu unieść się do pozycji siedzącej. Krawczyk skrzywił się przy tej operacji, ale szybko się opanował i łapczywie, jednym długim łykiem wychylił płyn ze szklanki.
– Proszę nalać jeszcze – polecił pokojówce, która natychmiast spełniła jego życzenie. – Dobrze. A teraz proszę odstawić dzbanek na szafkę i może pani odejść.
Kobieta skinęła głową i zebrawszy na tacę opróżnioną filiżankę Izy, pośpiesznym krokiem opuściła sypialnię, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Krawczyk upił jeszcze połowę zawartości szklanki i z ulgą odstawił ją na szafkę.
– Uff – odetchnął, opadając z powrotem na poduszki. – Proszę mi wybaczyć, pani Izo, te leki działają wysuszająco, muszę się pilnować, żeby nie dopuścić do odwodnienia organizmu. I tak pewnie wieczorem czeka mnie kroplówka albo dwie, ale tym będę się martwił potem. Teraz nie ma na to czasu.
– Ależ jak najbardziej jest czas – zapewniła go łagodnie Iza. – Niech pan się nie śpieszy, to forsowna rozmowa, a pan jest chory i nie powinien zbytnio się wysilać. Obiecałam, że zostanę u pana, ile będzie trzeba, i dotrzymam słowa. Najważniejsze, żeby oszczędzał pan zdrowie, bo to jest teraz u pana towar najbardziej deficytowy.
– To prawda… niestety – westchnął milioner. – Dziękuję pani, to mnie uspokaja. Martwi mnie tylko to, że o trzynastej trzydzieści mam zaplanowany obiad, a nie wolno mi opuszczać ani zmieniać pór posiłków. No, ale dobrze, mamy jeszcze trochę czasu, więc do rzeczy. Mówiłem o mojej rozmowie z babcią na temat duchów zmarłych, co wówczas tylko mnie śmieszyło i co oczywiście zlekceważyłem jako zabobony starszej pani, ale teraz… Proszę mi powiedzieć – dodał, zniżając głos. – Czy słyszała pani o tym, jakoby dusze zmarłych przodków przychodziły do żyjących na krótko przed ich śmiercią? Jakoby ukazywały im się we śnie albo nawet na jawie po to, żeby zasygnalizować, że niedługo przyjdzie na nich czas?
Wzdrygnął się przy tym, patrząc na nią w napięciu, a jego blade usta zdały się zblednąć jeszcze bardziej. Iza poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Słyszałam – przyznała ostrożnie. – Ale tego akurat nie uważałabym za regułę. Z tego, co wiem, część umierających rzeczywiście widzi osoby z tamtej strony, jednak to dzieje się dopiero na kilka chwil przed śmiercią, a wielu innych w ogóle nie widzi nikogo. Z kolei są też ludzie, którzy przez pół życia mają sny z osobami zmarłymi w roli głównej i nie jest to wcale znak ich rychłej śmierci, bo żyją sobie dalej spokojnie i nikt ich z tego świata nie zabiera. Takie sny mogą mieć różne znaczenia, czasem prorocze, czasem doradcze albo ostrzegawcze… Ja sama takie miewam, moja siostra czy znajomi też, więc pana snu o rodzicach na pewno nie wiązałabym ad hoc z zapowiedzią śmierci – dodała uspokajająco. – Trudno mi to ocenić, ale kto wie… może to jest nawet coś wręcz przeciwnego?
– Przeciwnego? – podchwycił w napięciu.
– No tak… w tym sensie, że to nie jest zapowiedź śmierci, tylko może właśnie zapowiedź życia? – wyjaśniła mu z zastanowieniem. – Nie wiem, nie chcę o niczym przesądzać, ale takie sny bywają bardzo przewrotne, proszę pana. Na danym etapie nie da się ich zinterpretować jednoznacznie, dopiero z czasem nabierają sensu.
– Hmm – mruknął Krawczyk, a jego twarz powoli uspokoiła się i wygładziła. – To by się nawet zgadzało… Dziękuję, pani Izo, pani słowa są dla mnie niezwykłym wsparciem psychicznym, a to jest nieocenione i może pani być pewna, że będę umiał się za to odwdzięczyć. Tylko proszę nie myśleć, że boję się śmierci – zastrzegł, zerkając na nią uważnie. – Bo nie boję się, chociaż nie przeczę, że wolałbym jej jeszcze długo nie oglądać. Po prostu wolałbym, żeby, jeśli już ma przyjść, przyszła normalnie i bez takich głupich fajerwerków. Jakieś wizje, sny, zapowiedzi… Jeśli chodziłoby w tym tylko o to, żeby mi przekazać, że niebawem umrę, to szkoda zachodu, bo ja to doskonale wiem, żadna tajemnica. Ale skoro pani twierdzi, że to niekoniecznie tak… No dobrze, pozwoli pani zatem, że będę kontynuował. Pominę już rozmowę z babcią, bo skoro odniosła się pani do istoty tego, co mnie męczyło, to chyba nie ma sensu dalej tego drążyć. Podkreślę tylko, że ta idea powrotu zmarłych przodków jako zapowiedzi śmierci chodziła mi po głowie przez wiele dni i bynajmniej nie poprawiała mi humoru. Oczywiście starałem się ją odrzucać, podobnie jak to senne przekonanie, że widziałem moich rodziców i scenę śmierci ojca. Nie wierzyłem w to, ale dręczyło mnie to mimo wszystko. To wtedy, powołując się na racjonalizm, ale tak naprawdę inspirowany myślami związanymi z tym snem, zażądałem od lekarzy pełnej prawdy na temat mojego stanu zdrowia. I dostałem ją, zgodnie z życzeniem – uśmiechnął się smętnie. – Ich opinia była i nadal jest jednoznaczna. Jeden z nich, nota bene najstarszy wiekiem profesor, ujął to chyba najbardziej obrazowo, mówiąc, że uzdrowić mnie może tylko cud, bo medycyna nie daje mi żadnych szans, może tylko zapewnić przedłużenie życia o rok czy maksymalnie dwa.
Zamilkł na moment i sięgnąwszy po szklankę z wodą, powoli upił z niej długiego łyka. Iza przyglądała mu się, mimo woli przywołując na pamięć obraz starszego lekarza z Radzynia, który delikatnie lecz równie uczciwie jak profesor wspomniany przez Krawczyka informował ją i Amelię o ciężkim stanie zdrowia matki oraz jej nieuniknionej śmierci. Pani Wodnickiej medycyna nie dawała wówczas nawet roku życia, lekarz mówił o co najwyżej kilku tygodniach – i tak się właśnie stało. A zatem w czym taki łajdak jak Krawczyk miałby być lepszy, żeby dostać szansę na życie, skoro nie dostała jej ona, dobra kobieta, która w życiu nie skrzywdziła nawet muchy?
„Nie, tak nie wolno” – zgromiła się w duchu za tę myśl. – „Te sprawy podlegają pod inną sprawiedliwość… nie mnie o tym decydować.”
– Nie muszę chyba podkreślać, że ta opinia lekarska, pomijając jej przesłanie, miażdżące nawet dla najtwardszego racjonalisty, jest w pełni zbieżna z hipotezą związaną z moim snem – podjął Krawczyk, odstawiwszy na szafkę pustą szklankę. – Zapowiedź rychłej śmierci potwierdzona diagnozą medyczną nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek wątpliwości, czyż nie? Więc nawet jeśli kpiłem sobie z moich sennych wizji, trudno było mi od nich całkowicie abstrahować. I tak męczyłem się przez kilka dni, walcząc sam ze sobą… aż do następnego snu.
– O? – zdziwiła się Iza. – Miał pan jeszcze jeden?
– Tak – skinął głową, znów przymykając oczy. – Pozwoli pani, że nie będę opowiadał go w całości, bo oprócz samej końcówki nie dotyczy on, jak sądzę, istoty spraw, o których rozmawiamy. Był on raczej projekcją wspomnień z młodości… bardzo pięknych wspomnień – zniżył głos, a na jego blado-żółtą twarz wybiegł delikatny uśmiech. – Dzięki tej wizji mogłem jeszcze raz na nowo, bardzo realnie przeżyć chwile, które już nigdy nie wrócą… odzyskać to, co na własne życzenie straciłem bezpowrotnie i chociaż jeszcze do niedawna wmawiałem sobie, że wcale tego nie żałuję, to dziś… Ale nie, wystarczy – przerwał sobie, otwierając oczy i wyprostowując nogi, na których drżącą ręką poprawił sobie koc. – Znowu wchodzę w nieistotne szczegóły, a miałem tego nie robić. Tak więc, jeśli chodzi o ten sen będący ciągiem wspomnień… wspomnień, zaznaczam, dobrze mi znanych, niemających nic wspólnego z wyobraźnią czy przekraczaniem granic ludzkiego umysłu… to oczywiście też różnie można go interpretować. Słyszałem nieraz o filmie życia, który przewija się przed oczami umierających. Wprawdzie to podobno dzieje się tuż przed śmiercią, jednak w moim przypadku taki film równie dobrze mógł być kolejną zapowiedzią odroczonego wyroku… bo niby czemu nie? – wzruszył ramionami. – Skoro do jakiegoś stopnia dałem się wkręcić w poprzedni, to ten też mógł łatwo wpisać się w taką poetykę. Mniejsza o to. Istotna z tego snu była tylko, jak wspomniałem, sama jego końcówka, kiedy to, ni stąd, ni zowąd, pojawiła się w nim osoba znana mi z poprzedniego. Mianowicie moja matka.
– Aha – szepnęła Iza. – Rozpoznał pan ją?
– Rozpoznałem. Oczywiście tylko na bazie tego, co śniło mi się wcześniej, bo tylko tam po raz pierwszy i jedyny w życiu widziałem tę twarz. We śnie nie byłem nawet zbytnio zdziwiony tym, że ją widzę, to mi się wydawało całkowicie naturalne. Co ciekawe, matka nie była tam sama, ale w towarzystwie innej kobiety, dużo starszej od niej, chociaż młodszej od mojej babci, takiej trochę, jak by to powiedzieć… bez konkretnego wieku. W każdym razie nie znam i nigdy wcześniej nie widziałem na oczy tej osoby, nie mam pojęcia, skąd mogła się tam wziąć.
– Może to ktoś z pana dalszej rodziny? – poddała z zastanowieniem.
– Nie wiem – powtórzył stanowczo. – Być może. Nie znam nikogo z mojej dalszej rodziny i nawet nie chcę znać. Tak czy inaczej matka i ta kobieta były tam we dwie, a ich pojawienie się przerwało ciąg wspomnień, które śniłem, co nawet trochę mnie zdenerwowało. Właściwie chwilę potem już się obudziłem, ale zdążyłem zapamiętać gest matki, która wskazywała na tę drugą tak, jakby bardzo chciała zwrócić na nią moją uwagę. Nic nie mówiła, ta scena była bezgłośna, ale gest był raczej jednoznaczny. Coś w stylu patrz na nią i zapamiętaj ją. Obudziłem się, jak mówię, poirytowany z racji przerwania projekcji przyjemnych wspomnień, a do tego jakiś taki… wewnętrznie roztrzęsiony. To był środek nocy, a ja do rana nie mogłem już zasnąć, nie byłem w stanie uciszyć gonitwy myśli, chociaż wbrew zakazom lekarza nałykałem się środków nasennych. Do dziś mnie dziwi, że tej nocy w ogóle nie zadziałały, bo zwykle wystarczy jedna tabletka i tracę świadomość. Może to od interakcji z innymi lekami? Nie wiem. W każdym razie męczyłem się tak do samego rana i to mi do tego stopnia dało w kość, że tej nocy podjąłem decyzję, która chodziła za mną od paru dni.
Odetchnął mocniej i sięgnął po opróżnioną szklankę, zerkając na stojący obok dzbanek z wodą, jakby próbował ocenić, czy da radę jej sobie nalać. Iza natychmiast odczytała tę intencję i zerwała się z krzesła, by mu usłużyć.
– Jaką decyzję? – zapytała, ostrożnie nalewając wody do trzęsącej mu się w dłoniach szklanki.
– Taką, żeby sprawdzić, czy osoby, które mi się przyśniły, to faktycznie byli moi rodzice – wyjaśnił. – Dziękuję, pani Izo, sam bym pewnie porozlewał… Ściślej, chodziło o zdobycie wszelkich możliwych dokumentów na ich temat, w szczególności dokumentów ze zdjęciami.
– I zdobył je pan? – zaciekawiła się.
– Oczywiście – skinął głową. – To nie było nawet trudne, już dawno mógłbym to zrobić, gdyby tylko mnie to interesowało. Wystarczyło zaangażować trochę środków, opłacić odpowiednich ludzi i wysłać ich na poszukiwania w rozmaitych archiwach, zwłaszcza że znałem nazwę miejscowości, w której mieszkał i zginął mój ojciec. Z matką, która pochodziła z samego Lublina, było jeszcze łatwiej, dokumenty z jej młodości, procesu edukacji i tak dalej były dosłownie pod ręką. Kwestia odpowiednich kwot wspomagających zaangażowanie osób wynajętych do ich wyszukania oraz łamiących opory urzędników… czyli standardowa procedura – uśmiechnął się. – Jak pani może się domyślić, nie żałowałem na to środków, a ponieważ sprawa psychicznie wyjątkowo mnie męczyła, zapłaciłem nie tylko za usługę, ale również za jak najkrótszy czas jej wykonania. Skutkiem tego po trzech dniach miałem komplet dokumentów, jak mnie zapewniono, wszystkich, jakie tylko dało się zdobyć w związku z moimi rodzicami.
Iza patrzyła na niego w napięciu, nie śmiejąc zadać pytania, które cisnęło jej się na usta. Krawczyk dopił spokojnie swoją wodę i znów odstawił opróżnioną szklankę na szafkę.
– Zapewne interesuje panią, czy zdjęcia potwierdziły moją senną wizję – domyślił się, zerkając na nią z lekkim rozbawieniem. – A jak pani myśli?
– Myślę, że tak – odparła niepewnie.
– Gdyby nie potwierdziły, nie zawracałbym pani tym głowy, czyż nie? To jest właśnie pierwsza rzecz, która sprawiła, że racjonalistyczne fundamenty, na których zbudowałem całe moje życie, zatrzęsły mi się pod nogami. Pani otworzy najniższą szufladę, dobrze? – wskazał jej na szafkę przy łóżku. – I poda mi tę białą kopertę… o właśnie. Wybaczy pani, że nie będę pokazywał wszystkich dokumentów, które otrzymałem, pewne informacje wolałbym zachować wyłącznie dla siebie, jednak chciałbym, żeby zerknęła pani na dwa zdjęcia.
Mówiąc to, mocno trzęsącymi się rękami wygrzebał z trudem z podanej mu koperty dwa stare czarno-białe zdjęcia i wyciągnął je w stronę Izy. Obydwa miały format legitymacyjny ze śladami starych pieczątek w jednym bądź drugim rogu, co wskazywało, iż zostały odczepione od jakichś oficjalnych dokumentów. Pierwsze z nich przedstawiało całkiem przystojnego, ciemnowłosego mężczyznę w białej koszuli z kołnierzykiem, zaś drugie przepiękną, młodziutką dziewczynę o łagodnych ciemnych oczach, w której rysach Iza natychmiast dostrzegła uderzające podobieństwo do Krawczyka z czasu przed chorobą.
– To są jedyne fotografie, jakie udało mi się zdobyć – oznajmił, odkładając na bok kopertę. – Reszta papierów zawiera różne bardziej czy mniej istotne dane, ale już bez zdjęć. Niemniej te dwa w zupełności wystarczają mi do identyfikacji.
Iza pokiwała głową, oddając mu zdjęcia.
– Wdał się pan w mamę – uśmiechnęła się. – Podobieństwo aż rzuca się w oczy.
– Tak pani mówi? – skrzywił się milioner, niechętnie zerkając na zdjęcie. – Może i tak, ja zbytnio tego nie widzę, te resztki człowieka, które ostatnio oglądam w lustrze przy myciu zębów, wydają mi się raczej niepodobne do niczego. Ale to jest nieistotny szczegół, pani Izo. O wiele ważniejsze jest to, że osoby z tych zdjęć, które na podstawie zdobytych dokumentów mogę ponad wszelką wątpliwość uznać za moich rodziców, są dokładnie tymi samymi osobami, które widziałem we śnie. Mówiąc szczerze, poniekąd się tego spodziewałem. W momencie, kiedy otrzymałem do rąk tę kopertę, wyjąłem z niej papiery z tymi zdjęciami i rozpoznałem na nich ojca i matkę ze snu, nawet nie czułem jakiegoś wielkiego zdziwienia, wręcz mam wrażenie, że byłbym rozczarowany, gdyby okazało się, że to zupełnie inni ludzie. Nie wiem, skąd taka paradoksalna reakcja na coś, co podważa racjonalne podstawy mojego postrzegania świata, ale tak po prostu jest. Co pani o tym myśli, pani Izabello?
– O pana paradoksalnej reakcji? – zapytała niepewnie.
– Nie, ogólnie o tej całej sprawie. Chciałbym poznać pani zdanie, zanim dokończę moją historię, bo został w niej jeszcze jeden ważny punkt. Mianowicie punkt dotyczący bezpośrednio pani.
– Mnie? – szepnęła spłoszona. – Czy ja też się panu śniłam?
– Nie – pokręcił głową. – Ale proszę nie uprzedzać etapów, tylko odpowiedzieć mi na pytanie. Co pani myśli o tym, że widziałem we śnie twarze moich rodziców, których wcześniej nie znałem, a które, jak potwierdzają te zdjęcia, w stu procentach odpowiadają rzeczywistości? Jak pani oceni to, że w sennej projekcji patrzyłem na śmierć mojego ojca, jakbym był naocznym świadkiem tego zdarzenia, podczas gdy wtedy jeszcze nie było mnie na świecie? To była śmierć, której dokładnych okoliczności nie zna chyba nikt, a na pewno nie ma o niej nic w tych dokumentach – ruchem głowy wskazał na odłożoną na bok łóżka kopertę. – Nawet w akcie zgonu jest wpisane tylko liczne urazy głowy i kręgosłupa w wyniku nieszczęśliwego wypadku, co samo w sobie nie wyklucza wypadku komunikacyjnego, ale idealnie pasuje również do zdarzeń, które widziałem we śnie. Jak pani interpretuje takie zbieżności w świetle swoich idealistycznych przekonań o istnieniu życia pozagrobowego? Czy taką senną wizję uznałaby pani za kontakt ze zmarłymi?
– Tak – skinęła głową. – Bez cienia wątpliwości. W moim przekonaniu, to, że widział pan zdarzenia z przeszłości, której, patrząc zdroworozsądkowo, w żaden sposób nie mógł pan znać, jest dowodem na to, że przekroczył pan we śnie granicę wymiaru metafizycznego i znalazł się w rzeczywistości pozamaterialnej.
– Czyli że na chwilę umarłem? – uśmiechnął się sceptycznie.
– Nie, tego nie powiedziałam. Po prostu z jakiegoś powodu znalazła się tam pana świadomość… nazwałabym ją duszą, ale pan pewnie tego nie lubi… i mógł pan przez chwilę widzieć i rozumieć więcej, niż byłoby to możliwe w granicach czysto materialnego świata. Podejrzewam, że ma to związek z pana chorobą i myślami o niej… o tym, co pana czeka…
– O śmierci – podpowiedział jej stoicko Krawczyk. – Proszę się przede mną nie krygować, pani Izabello, i nazywać rzeczy po imieniu.
– Dobrze – zgodziła się. – Miałam na myśli to, że w pewnych momentach życia, jak mi się zdaje i co potwierdza moje własne skromne doświadczenie, znajdujemy się bliżej tej sfery niż kiedy indziej. I wtedy…
– Ma pani na myśli sferę pozamaterialną? – przerwał jej czujnie.
– Tak. Różnie to można nazywać i różnie postrzegać, ale generalnie chodzi o to samo. Nieraz o tym myślałam i zawsze dochodzę do podobnych wniosków. Pewne myśli i postawy, a także sytuacje życiowe czy zdarzenia przybliżają nas do tej sfery, natomiast inne nas od niej oddalają. Postawa racjonalistyczna, która z założenia odrzuca wymiar metafizyczny, oddala nas od niego, podobnie jak materializm czy hedonizm, natomiast otwarte podejście i niewykluczanie takich kwestii, może nas do tej sfery przybliżać. Chociaż ja i tak jestem zdania, że największą rolę odgrywa tu cierpienie.
– Cierpienie? – podniósł w górę brwi milioner.
– Tak, chociaż niekoniecznie fizyczne, mam na myśli bardziej cierpienie duchowe. Kiedy człowiek długo cierpi albo bardzo tęskni za czymś, czego pragnie, a czego nie może mieć, jego dusza staje się… ja to kojarzę z księżycowym światłem, ale to w sumie tylko metafora… powiedzmy, że jego dusza uwrażliwia się na kwestie pozamaterialne i przez to jest bardziej podatna na sygnały z tamtej strony. Myśli o śmierci, swojej albo kogoś innego, na kim nam zależy, mają taką właśnie moc, przybliżają nas do tej cienkiej granicy innego wymiaru i czasami nawet pozwalają ją przekroczyć. Możemy wtedy mieć różne przeczucia, łatwiej odczytujemy znaki, zbiegi okoliczności… no i sny. Chociaż z mojego doświadczenia wynika, że takie rzeczy dzieją się nie tylko w snach, ale mogą przenikać również do rzeczywistości.
– Hmm – mruknął Krawczyk, zerkając na nią spod oka.
– Natomiast jeśli chodzi o pana konkretne doświadczenie – ciągnęła z przekonaniem Iza – czyli o ten sen z rodzicami, to sam pan widzi i rozumie, że nie da się tego wytłumaczyć wyłącznie w kategoriach racjonalnych. Jeśli coś nie jest racjonalne, a jednak mamy pewność, że zaistniało, tak jak pan jest pewien, że przyśnił się panu taki właśnie sen, to znaczy, że pochodzi z wymiaru metafizycznego. To jest, moim zdaniem, kwestia zerojedynkowa. Jeśli nie ma na to innego wyjaśnienia, to z braku innych możliwości trzeba przyjąć właśnie takie. Tak jest nie tylko najprościej, ale po prostu inaczej się nie da.
– Inaczej się nie da – uśmiechnął się blado Krawczyk. – To ciekawe, bo chociaż z racjonalną logiką niewiele to ma wspólnego, ja też doszedłem do tego samego wniosku. Oczywiście zakładając, że wykluczymy u mnie chorobę psychiczną, w wyniku której pomieszała mi się chronologia i to, co było przyczyną, uznałem za skutek. Albo na odwrót.
– To znaczy? – nie zrozumiała Iza.
– Brałem całkiem poważnie pod uwagę taką możliwość – wyjaśnił jej spokojnie. – Mianowicie to, że w wyniku traumy związanej z chorobą nabawiłem się jakichś zaburzeń psychicznych i uległem rodzajowi polekowych halucynacji, przez co wyobraziłem sobie sceny i zdarzenia, które post factum ustawiłem w niewłaściwej kolejności. Czyli że najpierw zleciłem odnalezienie dokumentów dotyczących moich rodziców, następnie obejrzałem ich zdjęcia, a dopiero na końcu przyśnił mi się ten sen. Oczywiście wiem doskonale, że tak nie było i że szukanie dokumentów rozpocząłem tylko dlatego, że zainspirował mnie do tego sen… a właściwie dwa sny… ale analizując tę przygodę w kategoriach racjonalnych, nie chciałem wykluczać nawet takiej opcji. Problem w tym, że ona też ma swoje słabe strony – wzruszył ramionami. – Bo niby po co miałbym tak ni stąd, ni zowąd kazać szukać tych dokumentów? O rodzicach nie myślałem od wielu lat, nie interesowały mnie ich losy, nie miałem więc najmniejszego powodu, by się tym zajmować. Jednak, jak to się mówi, tonący brzytwy się chwyta, więc kiedy fundamenty racjonalizmu zaczęły mi się usuwać spod stóp, rozpaczliwie szukałem najbardziej absurdalnych wyjaśnień tego, co mi się przydarzyło, byle tylko nie mieszać w to metafizyki. Tymczasem pani wytłumaczyła to przed chwilą tak prosto… Jeśli nie da się wyjaśnić czegoś inaczej niż w kategoriach pozamaterialnych, trzeba po prostu przyjąć takie wyjaśnienie. I sprawa załatwiona. Tak, pani Izo?
W jego głosie zabrzmiała nutka ironii.
– Tylko czy pani zdaje sobie sprawę z tego, ile takiego racjonalistę jak ja kosztuje wyzbycie się przekonań, na których do tej pory budował całe swoje życie? – zapytał swoim zwyczajnym, irytującym tonem, który, jak dopiero teraz zauważyła Iza, w ostatniej części rozmowy całkowicie porzucił. – Myśli pani, że to jest jak pstryknąć palcami? Że z dnia na dzień można ot tak sobie zmienić umysł jak skarpetki i nagle zacząć wierzyć w coś, w co nie wierzyło się od lat? Przyjmować bezkrytycznie wyjaśnienia, które całkowicie kłócą się z koncepcją rzeczywistości, jaką wyznawało się przez całe życie? A gdybym to ja kazał pani wyzbyć się idealizmu i z dnia na dzień stać się moją wspólniczką w najtwardszych interesach, gdzie nie ma miejsca na sentymenty, litość czy inne takie fanaberie? Wyobraża pani sobie taką me-ta-mor-fo-zę?
Jego podkrążone oczy błysnęły gorączkowym blaskiem. Iza pokręciła głową.
– Nie – odparła grzecznie. – Ale ja przecież nie nakłaniam pana do żadnej metamorfozy. Odpowiadam tylko na pytania, które sam pan mi zadał. Prosił pan o moją subiektywną opinię.
Krawczyk spojrzał na nią uważniej i rysy jego twarzy powoli złagodniały, znów przybierając skrajnie wyczerpany wyraz.
– Tak… to prawda – westchnął. – Przepraszam, pani Izo, zagalopowałem się. Chyba nadal próbuję walczyć z wiatrakami, chociaż de facto mentalnie już złożyłem broń. Proszę się na mnie nie gniewać, rozmowa z panią wywraca mi cały świat do góry nogami, więc jakoś próbuję się bronić. To jest operacja na otwartym mózgu, która wcale nie jest dla mnie przyjemna.
– Tak, wiem – zapewniła go łagodnie. – Ja to doskonale rozumiem, proszę pana.
– Obieca mi pani, że to nie jest nasza ostatnia rozmowa? – zapytał, wpatrując się w nią świdrującym wzrokiem. – Proszę, pani Izabello. Czuję, że powoli zaczynam słabnąć, więc obawiam się, że dzisiaj nie zdołamy tego dokończyć, a tym bardziej omówić wszystkich spraw, które chciałbym z panią poruszyć… bo ta nie jest wcale jedyna. Proszę – podkreślił z naciskiem. – Zależy mi na tym jak na własnym życiu, zresztą pewnie i tak na jedno wychodzi. Niech mi pani to obieca.
Iza odwróciła oczy, wahając się, czy powinna zgodzić się na kolejną wizytę w tym domu. Z jednej strony było jej go żal, a jej dusza urodzonej sanitariuszki sama z siebie wyrywała się do pomocy, jednak z drugiej… to był przecież Krawczyk, jej wróg! Człowiek, który swego czasu napsuł jej tyle krwi, zszarpał nerwy, a jej przyjaciołom wyrządził tyle zła… człowiek, który, jak sam dzisiaj przyznał, chciał z zemsty na niej zniszczyć skromny biznes Amelii i Roberta… metodycznie zatruć życie jej rodzinie…
– Proszę, pani Izo – ciągnął perswazyjnym tonem milioner. – Wyznaczmy z góry datę pani przyszłej wizyty u mnie. Będę czuł się z tym bezpieczniej i spokojniej, będę miał na co czekać. Nie nalegam na bardzo bliski termin, sam chcę mieć czas, żeby dogłębnie to wszystko przemyśleć, ale gdyby udało się umówić jeszcze we wrześniu? Co pani powie na poniedziałek za trzy tygodnie? Dwudziesty ósmy września, godzina tak jak dziś, hmm? Wiem, że pani jest studentką, ale wtedy nie będzie pani jeszcze miała zajęć. Możemy się tak umówić?
Iza podniosła na niego niepewny wzrok.
– Pozwoli pan, że jeszcze chwilę się nad tym zastanowię, dobrze?
– Oczywiście – skinął natychmiast głową z satysfakcją. – Wrócimy do tego na koniec rozmowy, proszę tylko przez cały czas pamiętać, że bardzo mi na tym zależy. A teraz niech pani mówi dalej.
– Dalej? – spojrzała na niego zdziwiona.
– Tak, nie dokończyła pani przecież swojej opinii – wyjaśnił jej, układając się na poduszkach w pozycji bardziej leżącej. – Przerwałem pani, a chciałbym, żeby pani kontynuowała. Mówiła pani o tym, że jeśli nie da się inaczej zinterpretować takich zdarzeń, jakie stały się moim udziałem, to należy przyjąć interpretację metafizyczną. Załóżmy, że jestem skłonny się z tym pogodzić i przyjąć ją. Tylko jak mam to wszystko rozumieć? Mimo wszystko nadal pozostaję racjonalistą, a racjonalista z założenia analizuje takie rzeczy pod kątem pragmatycznym, szuka ich przyczyn i potencjalnych skutków, wskazówek co do dalszych działań. Proszę o ocenę, pani Izabello. Dlaczego i po co przyśnił mi się taki sen? Czy to w jakiś sposób może wpłynąć na moją sytuację?
– Tego nie wiem – pokręciła głową zmieszana. – Zadaje mi pan zbyt trudne pytania. Oczywiście jak najbardziej mogę się z panem podzielić moimi prywatnymi przemyśleniami, ale nie chciałabym brać odpowiedzialności za to, jak wpłyną one na pana postrzeganie sytuacji, stan psychiczny czy tym bardziej dalsze działania. Właściwie to nadal nie rozumiem, dlaczego uważa mnie pan za ekspertkę w tej materii – rozłożyła ręce. – Obawiam się, że pod tym względem pan mnie zdecydowanie przecenia.
– Hmm – mruknął Krawczyk, znów przymykając znużone oczy. – No dobrze, niech będzie, wyjaśnijmy to od razu. Miałem zamiar zachować tę sprawę na koniec, kiedy już poznam pełne pani zdanie, ale może i ma pani rację. Powinna pani wiedzieć, skąd wzięła się moja prośba o wizytę i rozmowę, a przede wszystkim dlaczego zwróciłem się z nią właśnie do pani. Zaznaczę tylko, że jeśli chodzi o pani odpowiedzialność za mój stan psychiczny i podejmowane działania, to proszę się tym nie martwić – uśmiechnął się leciutko. – Jestem dorosłym człowiekiem, który sam decyduje o sobie, przynajmniej dopóki jeszcze posiadam wystarczająco siły i jasności umysłu, by zajmować się swoimi sprawami, więc odpowiedzialność za skutki naszej rozmowy biorę w całości na siebie. Jak pani sama była łaskawa zauważyć, to ja poprosiłem panią o spotkanie, ja podjąłem tematy, na które rozmawiamy, zatem wszystko, co usłyszę od pani, usłyszę na własne życzenie i deklaruję, że nigdy, w żaden sposób nie będę pani obwiniał za ewentualne skutki działań, jakie w związku z tym podejmę w przyszłości. W tym względzie proszę nigdy, również po mojej śmierci, nie mieć żadnych, najmniejszych wyrzutów sumienia.
Iza poruszyła się niespokojnie na krześle, uderzona ostatnim zdaniem jego wypowiedzi. Mimo że doceniała szczerość milionera, który uczciwie i coraz odważniej odkrywał przed nią swe najskrytsze myśli, wciąż trudno jej było przyzwyczaić się do trybu rozmowy, w której tak jawnie i spokojnie nawiązywał do ewentualności swojej rychłej śmierci. Owszem, jego bezsilnie spoczywająca na poduszce, trupio blada twarz z przymkniętymi powiekami zdawała się jedynie potwierdzać te słowa, a zło, jakie wyrządził w przeszłości, przemawiało za karą, którą obecnie sprawiedliwie ponosił, jednak żałosny, budzący litość i współczucie widok, jaki sobą prezentował, niespodziewanie zasiał w jej sercu podobne ziarenko buntu, jaki niegdyś szarpał nim na wieść o nieuchronnej, szybko zbliżającej się śmierci matki. Nagle zdała sobie sprawę, że nie tylko nie chce śmierci Krawczyka – której zresztą nie chciała od początku, szczerze życząc mu wyzdrowienia, odkąd tylko dowiedziała o jego chorobie – ale że jego klęska w walce o życie dotknęłaby ją tak, jakby był dla niej kimś bliższym, niż mogłaby przypuszczać. Do tego ta zapłakana twarz Magdaleny, która znów pojawiła jej się przed oczami, patrząc na nią błagalnym, pełnym smutku wzrokiem…
– Dobrze, wróćmy do naszego tematu – podjął po chwili milczenia Krawczyk, wciąż nie otwierając oczu, przez co jego sine oczodoły wydawały się przerażająco puste. – Żeby wyjaśnić, dlaczego tak bardzo zależało mi na rozmowie właśnie z panią, muszę dokończyć moją opowieść o wydarzeniach z przełomu lipca i sierpnia. Stanąłem na tym, że po uzyskaniu dokumentów na temat moich rodziców, które potwierdziły ich tożsamość ze snu, przydarzyło mi się coś jeszcze… coś, czego nie umiem wyjaśnić w żaden racjonalny sposób, chyba że przyjmę wspomnianą już tezę, według której jestem psychicznie chory lub mam halucynacje wywołane farmakologicznym pobudzeniem zmysłów. Pozwoli pani, że naszkicuję krótko okoliczności, w jakich to się zdarzyło, mniemam, że mogą one być ważne dla uchwycenia istoty rzeczy, a być może pozwolą w jakiś sposób… już nawet niekoniecznie racjonalny, ale jakikolwiek… wyjaśnić to, co przeżyłem.
Przerwał na chwilę i powolnym gestem, z wielkim trudem podniósł drżącą dłoń i położył ją sobie na czole, jakby chciał ochronić oczy przed światłem, którego w sypialni było wszak niewiele.
„Źle się czuje” – pomyślała z niepokojem Iza. – „Zgrywa przede mną chojraka i za wszelką cenę chce dokończyć rozmowę, ale coraz z nim gorzej. Może jednak powinniśmy zawołać tych ludzi, żeby podłączyli go pod kroplówkę? Jeszcze się odwodni, albo straci przytomność i potem będzie na mnie…”
– Otóż pod sam koniec lipca, dzień po tym, jak otrzymałem do ręki dokumenty dotyczące rodziców, przez całe popołudnie czułem się wyjątkowo źle – podjął zmęczonym, ale zdeterminowanym tonem Krawczyk. – Był u mnie lekarz, dostałem doraźne środki na uśmierzenie bólu, następnie zostałem podłączony pod kroplówkę wzmacniającą i zasnąłem. Przebudziłem się, kiedy był już środek nocy, ale ponieważ nie pozwalam całkowicie zasłaniać okien, a przed domem są latarnie, w pokoju było na tyle jasno, że wszystko było względnie widać. Otóż, kiedy się przecknąłem, zobaczyłem, że ktoś siedzi na krześle przy moim łóżku, dokładnie tak jak pani teraz – otworzył na chwilę jedno oko i uniósł lekko dłoń, wskazując na jej krzesło. – Właśnie tu, w tym samym miejscu. To była kobieta. Nie zdziwiło mnie to jakoś szczególnie, bo na polecenie lekarza obsługa domowa miała zaglądać do mnie co jakiś czas, żeby na bieżąco sprawdzać, czy jeszcze żyję, a skoro, zasypiając, czułem się naprawdę źle, lekarz mógł przed wyjściem nakazać, żeby ktoś czuwał przy mnie na stałe. Chciało mi się pić, więc poprosiłem o szklankę wody, która stała przygotowana na szafce, a ta kobieta podała mi ją i nawet pomogła mi się dźwignąć na poduszkach tak, żeby nie naruszyć kabla kroplówki, bo przecież ciągle byłem do niej podłączony. Moją uwagę zwróciło to, że miała bardzo zimne ręce.
Iza zerknęła na niego czujnie, tknięta wspomnieniem z upalnego dnia, kiedy to, wysiadłszy z pociągu na peronie w Radzyniu, poczuła na swoim ramieniu dotyk chłodnej, wręcz nienaturalnie zimnej dłoni. Czyżby?… Serce zabiło jej mocniej, a po karku przebiegł znajomy lodowaty dreszcz.
– Wtedy spojrzałem na nią dokładniej i zorientowałem się, że to nie jest nikt z moich pracowników – mówił dalej Krawczyk. – W ciemności nie było dokładnie widać rysów twarzy, ale jej strój, dość, powiedziałbym, dziwaczny, wykluczał taką ewentualność, ponieważ w moim domu odpowiedni, jednolity dla całej obsługi ubiór jest jednym z podstawowych warunków przystąpienia do pracy. Akurat do tego przywiązuję wielką wagę, dlatego do tej pory dziwię się samemu sobie, że nie spostrzegłem tej anomalii od razu. Może to dlatego, że byłem jeszcze zaspany i strasznie chciało mi się pić? Tak czy inaczej z góry założyłem, że to ktoś z mojej obsługi, po prostu inna opcja nawet nie przyszła mi do głowy, więc kiedy zorientowałem się, że to jednak ktoś obcy, byłem tak zaskoczony… i przyznam się przed panią, że chyba nawet wystraszony… że aż zakręciło mi się w głowie. Chciałem na nią krzyknąć, kazać jej się wynosić, a potem pociągnąć do odpowiedzialności moich pracowników, że pozwolili jej tu wejść bez mojego pozwolenia… ale nie mogłem. Czułem się, jakbym miał w głowie karuzelę, wszystko wirowało mi przed oczami, aż zaczęło mnie mdlić. W międzyczasie ta kobieta usiadła z powrotem na krześle i dopiero wtedy zawrót w głowie ustąpił, a z moim postrzeganiem zmysłowym stało się coś bardzo dziwnego – dodał ciszej. – Bo chociaż w pokoju było dość ciemno, nagle bardzo dokładnie zobaczyłem jej twarz, a zwłaszcza oczy… ale nie tak, jakby padało na nią jakieś światło, tylko tak, jakby nagle skrajnie wyostrzył mi się wzrok, albo jakbym miał na oczach rodzaj noktowizora, który zachowuje wszystkie kolory i niuanse.
Wzdrygnął się lekko na to wspomnienie i jeszcze bardziej osunął się na poduszkach, przyjmując pozycję prawie całkowicie leżącą. Iza słuchała go z coraz mocniej bijącym sercem. Dziwaczny strój… zwracające uwagę oczy… Chyba już wiedziała, dlaczego Krawczyk chciał rozmawiać właśnie z nią!
– Rozpoznałem ją od razu – mówił dalej. – To była ta sama kobieta, która towarzyszyła mojej matce w drugim śnie. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
– Aha – szepnęła Iza.
– Może pani sobie wyobrazić moją reakcję – westchnął. – Miałem ochotę wyskoczyć z łóżka na równe nogi. Oczywiście mój stan to wykluczał, zerwałem więc tylko kabel od kroplówki i nabawiłem się ataku bólu, bo, jak pani pewnie już zauważyła, nie mogę sobie pozwalać na zbyt gwałtowne i niekontrolowane ruchy, to natychmiast skutkuje potwornym kłuciem w okolicach żołądka i watroby. Tamten atak był wyjątkowo silny, zwijałem się więc z bólu, a wtedy ta kobieta położyła mi na brzuchu swoją zimną rękę i… może pani mi wierzyć lub nie, ja sam nadal do końca nie mogę w to uwierzyć… ból natychmiast zniknął.
– Zniknął – uśmiechnęła się bez najmniejszego zdziwienia.
– Tak, ustąpił całkowicie, dosłownie w ułamku sekundy. Co więcej, nie tylko przestało mnie boleć, ale również ogólnie poczułem się lepiej… wręcz doskonale, jak nowo narodzony. Jakbym nagle stał się całkowicie zdrowy. Nagle mogłem o własnych siłach dźwignąć się i usiąść na łóżku, jestem wręcz przekonany, że gdybym wtedy spróbował wstać, to również to udałoby mi się bez żadnego problemu. Jednak nie próbowałem, zbyt byłem zaskoczony. Siedziałem więc i patrzyłem na tę kobietę… do tej pory nie mam pojęcia, kim ona jest, ale jej twarzy nie zapomnę nigdy… a ona patrzyła na mnie. I w końcu odezwała się.
Zamilkł na chwilę, znów przyciskając dłoń do czoła, jakby walczył z falą coraz mocniej ogarniającej go słabości. Iza patrzyła na to zaniepokojona, jednak w pełni świadoma tego, że nie może mu teraz przerywać.
– Co powiedziała? – szepnęła.
– Zapytała mnie, czy chcę żyć – odparł cicho Krawczyk. – Ja z kolei zapytałem, kim jest, ale nie odpowiedziała mi, tylko znowu postawiła to pytanie: chcesz żyć? Powiedziałem, że tak, oczywiście tak… A ona mi na to, żebym nie łudził się, że lekarze mi pomogą, bo na moją chorobę medycyna nie zna skutecznej terapii. I że jeśli chcę żyć i wyzdrowieć, to muszę zaufać nie lekarzom, ale samemu sobie. Zapytałem ją, co to znaczy, przecież ufam sobie i zawsze ufałem, inaczej nie doszedłbym do tego, kim jestem i co mam. I wie pani, co ona wtedy zrobiła?
– Co? – zapytała w napięciu Iza.
– Wyśmiała mnie i popukała się palcem w czoło – odparł, zaciskając blade wargi. – I powiedziała: ależ ty jesteś głupi, synu. Uwłaczające, czyż nie? W każdym innym przypadku wezwałbym obsługę i wyrzuciłbym ją za to na zbity pysk, ale fakt, że to była osoba ze snu… to mnie kompletnie paraliżowało. Tym bardziej że nie miałem pewności, czy to się działo na jawie, czy jednak to był kolejny sen albo polekowa halucynacja. A ona mówiła dalej. Powiedziała, że mam spojrzeć w siebie, bo jest tylko jedna dobra droga, która prowadzi do życia.
– Ach! – wyrwało się Izie.
Krawczyk jednak nie zwrócił na to uwagi.
– Oczywiście nie miałem pojęcia, o co jej chodzi, więc poprosiłem, żeby nie mówiła do mnie szyfrem, tylko wyrażała się jasno, bo nic z tego nie rozumiem. Przyznaję, że nie byłem zbyt uprzejmy, teraz nawet trochę tego żałuję… o ile oczywiście to nie była halucynacja, bo nadal mam co do tego wątpliwości – zaznaczył znużonym tonem. – A ona mi na to, że jeśli jestem na tyle głupi, że nie potrafię spojrzeć w swoje serce… tak się wyraziła… to mam się zwrócić do kogoś mądrzejszego, kto mnie poprowadzi. Zapytałem, kto to taki, a ona odpowiedziała mi tylko jedno słowo. Izabella.
Iza zadrżała, wyobrażając sobie tę scenę. Nie miała już żadnych wątpliwości, z kim rozmawiał Krawczyk, jednak czy przydzielenie jej roli jego duchowej przewodniczki nie było lekką przesadą?
– Znam kilka osób o imieniu Izabella, jednak od razu wiedziałem, że może chodzić tylko o panią – zaznaczył milioner, z trudem otwierając oczy i mierząc ją badawczym wzrokiem. – Nie wiem, skąd wiedziałem, po prostu miałem tę pewność i nadal ją mam. Mimo to chciałem dopytać o to tę kobietę, upewnić się na sto procent… Niestety, w tym momencie znowu mocno zakręciło mi się w głowie, a kiedy wróciłem do zmysłów i otworzyłem oczy, jej już nie było. Widocznie skorzystała z tej okazji, żeby wymknąć się niepostrzeżenie. Ja natomiast znów poczułem się słabo i źle, wróciły wszystkie moje dolegliwości, więc nawet nie miałbym siły wołać moich ludzi i szukać jej. Wiedziałem zresztą, że to byłoby daremne.
Znów przymknął oczy, a właściwie powieki same mu opadły jak zmorzonemu snem niemowlęciu. Iza patrzyła na to z rosnącym niepokojem.
– Przeleżałem więc resztę nocy, patrząc w sufit i próbując ustalić, czy to był sen czy jawa – mamrotał dalej. – Mój racjonalny umysł podpowiadał mi, że to tylko kolejny sen, halucynacja po silnych lekach, które dostałem tego popołudnia, jednak w szklance nadal było trochę wody, którą na pewno wypiłem, a której wówczas nie dałbym rady sam sobie nalać z dzbanka. Krzesło też stało w tym samym miejscu, a zazwyczaj stoi pod ścianą, pokojówka, która zajrzała do mnie nad ranem, nie potrafiła odpowiedzieć mi na pytanie, kto je tam postawił. Nie wiem, może ja naprawdę zwariowałem? – westchnął. – To jest całkowicie prawdopodobne, sam już zaczynam w to wierzyć. A jednak słowa tej dziwnej kobiety dały mi do myślenia… wzbudziły absurdalną nadzieję… nadzieję, której chyba sam się boję, a jednocześnie nie potrafię się jej wyzbyć. Ech… już prędzej wyzbędę się racjonalizmu, jeśli to faktycznie mogłoby mi uratować życie! Tak czy inaczej musiałem zobaczyć się z panią – dodał stanowczo, z najwyższym wysiłkiem uchylając powieki. – Musiałem, pani Izo. Nawet jeśli to są wymysły mojej chorej psychiki, potencjalnie jest pani jedyną osobą, która może pomóc mi cokolwiek z tego zrozumieć… utrzymać się na powierzchni… Nie lekarze, tylko pani. Dlatego już następnego dnia po tej halucynacji zacząłem zabiegać o spotkanie z panią, a kiedy pani w końcu przyjęła moje zaproszenie, przysiągłem sobie, że choćbym miał się skompromitować, będę z panią szczery i niczego przed panią nie ukryję. Było ciężko, przyznaję… nadal nie potrafię się przemóc i porzucić pewnych racjonalistycznych schematów… ale mimo to opowiedziałem pani wszystko tak, jak było, a przynajmniej jak wydaje mi się, że było. Proszę mi powiedzieć, co pani o tym myśli?
Iza pokręciła głową z zafrasowaniem. Najprostszą metodą przerwania tej szalonej rozmowy i zapobiegnięcia kolejnym byłoby udać, że nie rozumie, o co chodzi, i wycofać się z dalszego kontaktu. Jednak wiedziała doskonale, że nie wolno jej tego zrobić. Skoro była potrzebna w takiej sprawie, a ten człowiek tak szczerze się przed nią otworzył… Od dawna odgadywała, że jej życiowym powołaniem była rola wspomożycielki cierpiących dusz, i tyle razy już pełniła tę misję, że nawet jeśli tym razem takiej pomocy potrzebował jej największy wróg, nie mogła mu przecież odmówić. Co prawda nie wiedziała, na czym miałaby polegać ta pomoc, ale choćby chodziło tylko o rozmowę, o duchowe wsparcie, na które ów zniszczony ciężką chorobą wrak człowieka nie mógł liczyć z niczyjej strony, bo sam tak właśnie ukierunkował swoje życie… Nie, nie mogła odmówić podjęcia tej roli – skoro ktoś stamtąd na nią liczył, powinna w ślepo podjąć to metafizyczne wyzwanie. Musiała jednak mieć pewność, że się nie myli.
– Pozwoli pan, że odpowiem pytaniem na pytanie – odparła ostrożnie. – To dla mnie bardzo ważne. Jak wyglądała ta kobieta?
Krawczyk zacisnął mocniej przymknięte powieki.
– Tak jak mówiłem, dość dziwacznie – odparł z namysłem. – Była w średnim wieku, na oko z dziesięć lat starsza ode mnie, no, może trochę mniej… i miała bardzo charakterystyczne oczy.
– Takie duże, błyszczące i czarne jak węgiel? – zapytała w napięciu.
Mężczyzna natychmiast podniósł powieki i spojrzał na nią z zaintrygowaniem.
– Tak – odparł zaskoczony. – Pani ją zna?
– Zdaje się, że znam – pokiwała głową. – Podejrzewam też, że miała na sobie taką wielką kolorową chustę z frędzelkami i ogólnie wyglądała jak cyganka. Czy tak?
– Dokładnie tak – wyszeptał zdumiony Krawczyk, któremu nagle przybyło sił na tyle, że zdołał dźwignąć się na poduszkach do pozycji półsiedzącej. – Pani mnie zdumiewa, pani Izo… Więc jednak! Pani ją zna… i to dlatego ona mówiła mi o pani…
– Nie wiem, dlaczego mówiła o mnie – zaznaczyła stanowczo Iza. – I nie będę ukrywać, że to mi się wcale nie podoba, stawia mnie w bardzo trudnej sytuacji wobec pana. Proszę mi wierzyć, nie jestem cudotwórcą ani nikim takim. Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób mogłabym panu posłużyć radą, chociażby trafnie wytłumaczyć sens słów, które ona wypowiedziała do pana i których sama nie rozumiem, bo dotyczą przecież pana osobiście. A już tym bardziej nie wiem, jak mogłabym przyczynić się do pana wyzdrowienia. Nie jestem ani lekarzem, ani psychologiem, ani nikim, kto w profesjonalny sposób umiałby panu pomóc. To wszystko jest szalone – pokręciła głową. – Po prostu szalone.
– Niemniej pani zna tę kobietę – zauważył Krawczyk, wciąż uniesiony w dziwnie skulonej pozycji półsiedzącej, jakby podtrzymywał ciało siłą skrajnie napiętych mięśni.
– Owszem, znam – przyznała.
– Kto to jest?
Zawahała się, jednak widząc naglące spojrzenie jego niezdrowo błyszczących oczu, uznała, że w świetle tego, co jej opowiedział, miał prawo do tej informacji.
– Pani Ziuta – wyjaśniła mu. – A dokładnie pani Józefina Woźniak, żona mojego gospodarza ze stancji na Narutowicza.
Krawczyk zluzował mięśnie i opadł bezwładnie na poduszki.
– Żona… pani gospodarza ze stancji? – wyszeptał z niedowierzaniem. – To chyba jakaś kpina, pani Izabello. Skąd żona pani gospodarza wzięłaby się u mnie w domu? I niby jak?
– Nie wiem, jak ona to robi – odparła spokojnie Iza. – Ale faktem jest, że robi to regularnie. W sensie przenikania granic, pojawiania się nagle i znikania, przekazywania zaszyfrowanych wiadomości z tamtej strony i tak dalej. Ja się do tego już przyzwyczaiłam… Aha, przepraszam – dodała, podnosząc rękę do czoła. – Zapomniałam dodać ważny szczegół. Ona nie żyje od dwunastu lat.
– Co takiego? – wytrzeszczył oczy Krawczyk, podrywając się gwałtownie na miejscu.
Manewr ten, co było do przewidzenia, sprawił mu ból, jednak zagryzł zęby i podciągnąwszy wyżej kolana, zdołał go na chwilę względnie opanować.
– Jak to… nie żyje? – wydusił z trudem. – Pani sobie ze mnie… żartuje… pani Izo?
– Nie, nie żartuję – pokręciła głową. – Ale nie mam zamiaru panu tego udowadniać. Ma pan świetnych informatorów, ludzi na każde skinienie, a do tego nieograniczone środki finansowe, więc niech pan sam sobie to sprawdzi. Józefina Woźniak. Jest pochowana na cmentarzu na Lipowej. Ja sama za pierwszym razem też…
Urwała zaniepokojona, gdyż chory nabrał nagle chrapliwego oddechu w piersi i zaniósł się potwornym kaszlem, w wyniku którego jego blada twarz najpierw spurpurowiała, a następnie zaczęła przybierać fioletowy odcień. Jednocześnie jego wychudzone ciało zwinęło się w kłębek tak gwałtownie, że koc, którym był przykryty, zsunął się z łóżka i spadł na podłogę. Wystraszona nie na żarty tym widokiem Iza uznała, że tym razem nie ma na co czekać.
– Proszę pani! – zawołała, biegnąc do drzwi. – Pomocy!
Drzwi rozwarły się natychmiast i do sypialni wpadła pokojówka z pagerem w dłoni. Rzuciwszy okiem na zwijającego się na łóżku, kaszlącego chrapliwie milionera, gorączkowo wcisnęła po kolei wszystkie możliwe przyciski pagera, a sama rzuciła się na pomoc – w samą porę, gdyż chory przesunął się w swoich konwulsjach już tak blisko krawędzi łóżka, że zaistniało ryzyko, iż za chwilę z niego spadnie.
– Pani mi pomoże! – zawołała do Izy, która na to wezwanie bez wahania skoczyła z powrotem w stronę łóżka. – Nogi! Niech pani trzyma mu nogi!
Iza posłusznie wykonała polecenie, przerażona nie tylko szkieletową chudością roztrzęsionych kończyn Krawczyka, ale przede wszystkim tym, jak wielka siła wydobywała się z nich w wyniku niekontrolowanych drgań, przez co we dwie z pokojówką ledwie zdołały go przytrzymać. Na szczęście w następnym momencie do sypialni wbiegły kolejne osoby, w tym ekipa męska, która, odsunąwszy od łóżka obie kobiety, natychmiast zajęła się ustabilizowaniem chorego w odpowiedniej pozycji na boku. Dzięki ich sprawnym działaniom jego męczący kaszel powoli zaczął się uspokajać, jednak wstrząsające ciałem konwulsje nadal trwały, a z jego ust wydobył się przeciągły jęk bólu.
– Gdzie pielęgniarka?! – warknął z niecierpliwością jeden z mężczyzn, który, jak zorientowała się Iza, dowodził męską częścią zespołu obsługi. – Szybko! Trzeba zastrzyk!
Rzeczona pielęgniarka w białym fartuchu, która najwidoczniej, sądząc po szybkości przybycia, musiała stacjonować w domu chorego, by stale być do dyspozycji na wypadek takich ataków, w tym właśnie momencie wpadła do pokoju, w locie otwierając podręczną torbę z przyborami medycznymi, i również przypadła do łóżka. Oszołomiona przerażającą sceną Iza usunęła się pod ścianę i stała tam z bijącym sercem, w duchu modląc się, żeby pomoc udzielana Krawczykowi okazała się skuteczna.
„Jeszcze się przekręci przez to wszystko” – myślała z przestrachem. – „Za długo trwała ta rozmowa, za bardzo się wymęczył… Nie powinnam była do tego dopuścić. On jest przecież chory… bardzo chory… Cokolwiek złego w życiu zrobił, teraz dostaje za to po garach tak, że lepiej nie trzeba. Nawet Lodzia i Pablo by mu tego nie życzyli. Boże, biedak, jak on cierpi… Przez te sny narobił sobie nadziei, a teraz za to płaci. I to jak! Do tego ja i moja rola w tym wszystkim… Pani Ziuto, to nie jest ani trochę zabawne” – dodała z wyrzutem, zwracając się do „cyganki”. – „Nie powinna pani mnie w to wplątywać, ja przecież nie wiem, jak mu pomóc. Boże drogi, byle teraz jakoś go z tego wyciągnęli… tak go roztelepało… Ale już chyba jest lepiej? Oby…”
W istocie, interwencja pielęgniarki, która podała choremu zastrzyk, zdała się przynieść pozytywny skutek, kaszel bowiem uspokoił się całkowicie, mięśnie Krawczyka rozluźniły się, a konwulsje ustały. Wciąż jednak oddychał chrapliwie, jakby z wielkim trudem wciągał powietrze w płuca, a sinawo-fioletowy kolor jego twarzy utrzymywał się, co, przynajmniej w opinii nieznającej się na sprawach medycznych Izy, wyglądało bardzo groźnie.
– Już jest doktor! – oznajmiła kolejna pokojówka, wpadając do sypialni. – Właśnie wjeżdża przez bramę, zaraz tu będzie!
– Byle szybko! – rzucił mężczyzna, który wciąż przytrzymywał chorego w bezpiecznej pozycji na boku. – Z oddechem robi się coś niedobrego!
– Pan skoczy po stojak do kroplówki! – nakazała innemu pielęgniarka, przytrzymując palec na nadgarstku Krawczyka, by stale kontrolować puls. – Doktor na pewno zleci coś dożylnie, niech sprzęt będzie od razu gotowy!
Jeszcze minuta i do sypialni w towarzystwie kolejnej pokojówki wbiegł starszy mężczyzna o surowym wyglądzie, z czarną torbą w dłoni, w którym Iza natychmiast domyśliła się lekarza. Ruchem ręki nakazał wszystkim odsunięcie się od łóżka, co wykonali bez szemrania, i sam pochylił się nad chorym, by zbadać jego stan. Następnie, wezwawszy do siebie z powrotem pielęgniarkę, wydawał jej przyciszonym głosem jakieś polecenia, przekazując wyjęte z torby ampułki, ona zaś ostrożnie przelewała je po kolei do strzykawek i podawała Krawczykowi w formie zastrzyków. Po kilku minutach ich wysiłków stan chorego poprawił się na tyle, że jego oddech wreszcie mu się wyrównał, twarz odzyskała względnie normalny kolor i nawet zdołał otworzyć oczy.
– Proszę teraz odpocząć – powiedział do niego lekarz. – Dzisiaj już żadnego wysiłku, tylko odpoczynek, żadnych rozmów i wizyt. Podamy panu zaraz kroplówkę na wzmocnienie, a doustnie aż do wieczora tylko lekkie posiłki. W formie płynów – zwrócił się do pokojówki, która pokiwała na to skwapliwie głową. – Na obiad najlepiej rosół z kury, czysty, bez żadnych twardych kawałków.
– Tak jest, panie doktorze.
Lekarz zamknął torbę i zerknąwszy jeszcze raz na pacjenta, który, leżąc teraz bezwładnie na wznak, znowu przymknął oczy, odszedł od łóżka, po czym odwrócił się w stronę reszty obsługi tłoczącej się pod ścianą w oczekiwaniu na dalsze polecenia. Jego wzrok prześlizgnął się po pracownikach Krawczyka i zatrzymał się na wycofanej pod komodę Izie.
– A, to pani tak go zdenerwowała? – rzucił do niej przyciszonym lecz surowym tonem, aż zadrżała, szarpnięta gwałtownymi wyrzutami sumienia. – Słyszałem. Wprasza się pani na domowe wizyty i robi mi czarną robotę! To pani nie wie, że pacjent jest w stanie wykluczającym nadmierny wysiłek i emocje?
Iza pokręciła głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć na tak postawione pytanie.
– Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, co pani mogła narobić? – podniósł z poirytowaniem głos. – Czy pani w ogóle nie ma wyobraźni?
– Proszę zostawić ją w spokoju! – wycharczał nagle słabym lecz stanowczym głosem Krawczyk. – Ani słowa więcej!
Wszyscy zebrani odwrócili się w jego stronę. Blady, z czołem zroszonym potem, leżący bezwładnie na poduszkach milioner wyglądał jak upiór i prezentował sobą iście godny pożałowania widok, jednak gniewny błysk w jego oczach wzbudzał taki respekt, że niektórzy aż cofnęli się o krok.
– Ale… – usiłował zaprotestować lekarz.
– Ani słowa! – wycedził autorytarnie Krawczyk, który zdał się nagle nabrać nowych sił. – Zna pan umowę, czyż nie? Ta pani jest moim o-so-bis-tym gościem i jest tutaj na moje zaproszenie. Może wchodzić do tego domu i wychodzić z niego, kiedy tylko chce, o każdej porze dnia i nocy. Czy to jest jasne dla wszystkich?
Powiódł wzrokiem po twarzach zebranych, którzy bez wyjątku, łącznie z lekarzem, jak na komendę pokiwali głowami twierdząco.
– Jeśli ktokolwiek jeszcze raz waży się podnieść na nią głos albo zrobić jej jakąkolwiek inną przykrość, będzie miał do czynienia ze mną – zaznaczył twardo milioner. – A ja wtedy nie ręczę za siebie i za swoje decyzje. Nie rę-czę – podkreślił ostrzegawczo. – Czy zostałem dobrze zrozumiany?
– Tak jest – szepnęło kilka osób, podczas gdy pozostali ograniczyli się tylko do kolejnego pokiwania głowami.
– Dobrze – odetchnął, przenosząc wzrok na wystraszoną i zmieszaną Izę. – Pani Izabello, zechce pani do mnie podejść… proszę.
Ton jego głosu zmienił się teraz i stał się łagodny, niemal błagalny. Iza posłusznie podeszła do łóżka, odprowadzana milczącym, pełnym respektu spojrzeniem zebranych. Kiedy zbliżyła się, Krawczyk poderwał głowę i kark z poduszki, przechylił się ku niej i chwycił ją za rękę, którą przytrzymał kurczowo w obu swoich wychudzonych, spoconych dłoniach. Następnie przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie, spoglądając jej do góry prosto w oczy.
– Za trzy tygodnie… dwudziesty ósmy… – wyszeptał gorączkowo.
– Dobrze – zgodziła się bez wahania. – Będę u pana dwudziestego ósmego o dziesiątej.
– Obiecuje pani? – upewnił się, wciąż gniotąc w rękach jej dłoń.
– Obiecuję. Dokończymy wtedy naszą rozmowę. Ale teraz już pójdę, dobrze? Tak jak każe pan doktor. On ma rację, musi pan odpocząć, nabrać sił… Proszę, niech pan zadba o siebie – dodała łagodnie. – Nie chcę, żeby coś się panu stało.
Mężczyzna odetchnął z ulgą i opadł z powrotem na poduszki, puszczając jej dłoń.
– Dziękuję – uśmiechnął się blado, a w jego zapadłych oczach mignęło ciepłe światełko. – Proszę się nie martwić, nie umrę tak szybko. Na pewno nie przed dwudziestym ósmym, na to sobie nie pozwolę. Cóż… w takim razie do widzenia, pani Izo. Dziękuję pani i… do następnego.
– Do następnego – odpowiedziała, starając się uśmiechnąć. – Niech pan się trzyma i niech pan będzie dzielny. Do widzenia.
Po czym, zebrawszy z oparcia krzesła swoją torebkę, minęła stojących w milczeniu pracowników obsługi oraz lekarza i wyszła z sypialni, jeszcze na ułamek sekundy odwracając się w drzwiach, by spojrzeć na chorego. Była już przy nim pielęgniarka, która przystępowała właśnie do podłączenia mu kroplówki, zaś dwie inne osoby ustawiały za wezgłowiem łóżka potrzebny do tego stojak. Krawczyk jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi, wciąż nie odrywając oczu od wychodzącej dziewczyny, a pochwyciwszy krótkie spojrzenie, jakie posłała mu od progu, uśmiechnął się do niej, z trudem podnosząc drżącą dłoń w porozumiewawczym geście.