Anabella – Rozdział CXXXII
– Czyli jednak nie chodziło mu o Lodzię? – upewnił się Majk, stawiając na biurku talerz zupy przyniesiony z kuchni. – O, proszę… tu jest łyżka. Jesteś tego pewna?
Usadzona w fotelu Iza pokiwała głową twierdząco.
– Tak – odparła cicho, biorąc z jego ręki łyżkę i bez entuzjazmu zanurzając ją w zupie. – Nie mam co do tego wątpliwości. Owszem, przyznał się, że wcześniej bardzo mu na niej zależało i chciał ją mieć, nazwał to pasją, powiedział, że go zaślepiło… Ale teraz już o tym nie myśli. Ma o wiele poważniejsze sprawy na głowie.
Majk szerokim ruchem ręki przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej przy biurku.
– Albo ściemnia – zauważył sceptycznie. – Jakoś trudno mi uwierzyć w takie bajeczki.
– Nie, nie ściemnia – pokręciła głową. – W sprawie Lodzi odpuścił całkowicie, mogę za to ręczyć. Powiedział mi to jasno i wiem, że nie kłamał. Jeszcze miesiąc temu chciał się na nas mścić, na mnie, na Pablu, pewnie i na tobie… Zaczął już nawet przygotowania do tej zemsty, ale odpuścił. Nie martw się tym i Pablo też niech się nie martwi. Lodzia jest całkowicie bezpieczna.
Uśmiechnął się ze smętnym niedowierzaniem.
– Jedz, elfiku – westchnął, wskazując jej na talerz z zupą. – Chociaż parę łyżek, okej? Musisz się wzmocnić, wyglądasz, jakby frajer przepuścił cię przez magiel, a potem jeszcze przejechał po tobie walcem.
Posłusznie podniosła do ust łyżkę z odrobiną zupy i przełknęła ją z trudem, nie czując ani trochę głodu. Jednak faktem było, że od rana nic nie jadła, pomijając cappuccino u Krawczyka, które trudno było traktować jako posiłek. Do Anabelli dotarła dopiero po szesnastej, sprawiając tym ogromną ulgę czekającemu jak na szpilkach Majkowi, którego po wyjeździe z posesji milionera tylko zdawkowo poinformowała smsem, że już jest po spotkaniu i niebawem przyjedzie do firmy. Nie sądziła, że zabierze jej to prawie trzy godziny.
Kiedy opuściła bajkową posesję Krawczyka i żeliwna brama zamknęła się za nią niczym podwoje Sezamu, bardzo szybko odczuła serię nieprzyjemnych skutków fizycznych, które nakazały jej zatrzymać samochód na poboczu, by uspokoić nerwowe drżenie mięśni i natłok myśli huczących w głowie jak wzburzony wodospad. Oparła zatem czoło o kierownicę i przymknęła oczy, starając się wygasić w pamięci obraz wyniszczonej, zanoszącej się chrapliwym kaszlem postaci Krawczyka oraz nakładającą się nań wizję czarnych oczu „cyganki”, która patrzyła na nią nakazującym, nie znoszącym sprzeciwu wzrokiem.
Choć wydawało jej się, że przesiedziała tak co najwyżej kilkanaście minut, kiedy przecknęła się i stwierdziła, że może już ruszać dalej, a jej wzrok padł na elektroniczny zegar na tablicy rozdzielczej samochodu, ze zdumieniem spostrzegła, że minęła już godzina piętnasta, co oznaczało, że od wyjazdu z domu Krawczyka minęły już dobre dwie godziny. To przywróciło jej względną równowagę i jasność umysłu, dzięki czemu bezpiecznie dojechała do centrum i zaparkowała samochód na tyłach kamienicy przy Zamkowej sześć. Niestety, kiedy wysiadła z auta, nogi ugięły się pod nią tak, że ledwie zdołała dojść do drzwi i zejść do kuchni, skąd po chwili zabrał ją do gabinetu wezwany przez kucharki, poważnie już zaniepokojony jej przedłużającą się nieobecnością Majk.
Czy istniało na świecie miejsce, w którym mogłaby czuć się bezpieczniej niż w przystani jego troskliwych ramion? Wystarczyło kilka minut, jakie spędziła przy nim w gabinecie, by jej nerwy ostatecznie ukoiły się, pozostawiając tylko w mięśniach nieprzyjemną słabość, która zresztą mogła częściowo wynikać z faktu, iż od rana nie miała nic konkretnego w ustach. Ów ostatni argument, którym zasłoniła się, by nie martwić i tak już zmartwionego Majka, został przez niego potraktowany bardzo poważnie, skutkiem czego, mimo że nie czuła głodu, musiała mu obiecać, że zje choć odrobinę przyniesionej z kuchni zupy.
– Nie wierzysz mi? – uśmiechnęła się blado znad talerza. – Widzę, że nie wierzysz. Myślisz, że Krawczyk znowu mnie przegadał i dałam mu się naiwnie nabrać, jak kiedyś z tym listem w pudełku czekoladek.
– Nie przeczę, że tego się obawiam – odparł ostrożnie Majk. – Nie gniewaj się, skarbie, ale ktoś musi trzymać rękę na pulsie i pilnować, żebyś znowu nie dała się wykiwać. Jesteś dobrym duszkiem, który chętnie pomógłby każdemu kosztem samej siebie, ale w przypadku tego typa powinnaś zachować dwieście procent ostrożności. Zobacz, co on dzisiaj z tobą zrobił – dodał, sięgając po jej dłoń i ściskając ją lekko w swojej. – Jeszcze nawet teraz drżą ci łapki… no, jedz, jedz. Wtrząchnij tę zupę i zaraz wszystko mi opowiesz.
Iza pokiwała głową, odwzajemniając mu uścisk dłoni, po czym znów pochyliła się nad zupą i ze zdziwieniem stwierdziła, że dopiero teraz jej na wpół odrętwiałe zmysły powolutku zaczynały odczuwać jej smak.
– Pablo też chodził dzisiaj po ścianach – mówił dalej Majk, przesuwając dłonią po czole i włosach. – Niby udaje, że to po nim spływa, ale jednak ciągle ma tę sprawę z tyłu głowy i wcale nie uważa jej za zakończoną. Wysłałem mu właśnie smsa, że wróciłaś cała i zdrowa, odpisał: Bogu dzięki. Teraz ma klientów i nie może się wyrwać z kancelarii, ale jak skończy dniówkę, ma tu zajrzeć na chwilę po wieści.
– Aha – pokiwała głową, przełykając kolejną porcję zupy. – Akurat dla niego wieści są dobre.
– Chciałbym w to wierzyć – mruknął. – Ale wcale mnie to nie przekonuje, Krawczyk to bydlak na cztery łapy kuty. Pablo od początku podejrzewał, że nawet jeśli planuje coś brzydkiego, to raczej nie odkryje przed tobą kart, a tylko za twoim pośrednictwem postara się uśpić naszą czujność. To jednak nie był dobry pomysł, żebyś tam jechała – dodał ponuro. – W dodatku całkowicie sama, bez obstawy. Straszny głupek ze mnie. Kiedy tak długo nie wracałaś i nie odzywałaś się, obaj z Pablem żałowaliśmy jak cholera, że na to pozwoliliśmy. Dwóch starych idiotów – pokręcił głową, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach. – Puścić świadomie i dobrowolnie takiego małego elfika do jaskini lwa… Bogu dzięki, że już jest po wszystkim. To nie na moje nerwy, Iza.
Troska o nią, jakiej dowodem były te słowa, zalała serce Izy ciepłą falą wzruszenia. Myśl o tym, że Majk do tego stopnia martwił się o nią, kiedy była u Krawczyka, z jednej strony wprawiała ją w zakłopotanie, ale z drugiej była niezwykle miła… tak dziwnie miła, wręcz słodka… upajająca jak pamiętny urodzinowy burgund… Lecz przecież i Pablo martwił się o nią – widocznie obaj czuli za nią odpowiedzialność, byli wszak jedynymi osobami, którym zwierzyła się ze swoich planów dotyczących tej wizyty.
– Przestań, Michasiu – powiedziała łagodnie, odkładając łyżkę i delikatnym gestem gładząc go po ramieniu. – Niepotrzebnie się o mnie niepokoiliście, byłam całkowicie bezpieczna. Fakt, że kosztowało mnie to sporo nerwów, ale to nie dlatego, że zostałam źle przyjęta, tylko z innych względów. Zresztą pod koniec września znowu tam idę.
Majk oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na nią z niepokojem.
– Słucham?
– Muszę – powiedziała cicho. – Obiecałam mu.
– Iza – szepnął z wyrzutem.
– Muszę – powtórzyła, również zniżając głos do szeptu. – On mnie potrzebuje.
Pokręcił głową z bardzo poważną miną.
– Nieźle cię przerobił. Jadłaś coś u niego albo piłaś?
– Tylko cappuccino.
– Nie dosypał ci tam czegoś?
– Nie wygłupiaj się – odparła z dezaprobatą. – Nawet nie miałby jak. Musiałaby to zrobić jego obsługa, bo to oni przygotowywali mi tę kawę.
– A może? – zerknął na nią podejrzliwie.
– Przestań, Majk – pokręciła głową. – Nikt mi niczego nie dosypał, jestem w pełni władz umysłowych, a to, że tak mnie dzisiaj ścięło i wyglądam jak przepuszczona przez magiel, to po prostu nerwy… no i efekt tego, co tam zobaczyłam. Widziałeś ten jego dom, prawda?
– Widziałem – mruknął. – Wygląda jak jakieś muzeum pałacowe.
– Dokładnie tak – przyznała. – Jak muzeum. Wielkie, zimne przestrzenie, luksus, idealny porządek i totalna pustka. Nie chciałabym mieszkać w takim domu – wzdrygnęła się. – Do tego ta jego obsługa… szybka, milcząca, zdyscyplinowana, wytresowana do perfekcji… Trzyma ich bardzo twardą ręką, niewykluczone, że pod jakimś szantażem, albo po prostu płaci im tak dużo, że chodzą jak w szwajcarskim zegarku. Dom pełen ludzi, ale kiedy się tam wejdzie, wydaje się, że prawie nikogo nie ma. Pustka, luksusowa pustka, w każdym sensie. I w tym wszystkim on. Biedny chory człowiek, który nawet nie ma z kim pogadać na poważne tematy, kiedy tego potrzebuje.
– Tak ci go żal? – skrzywił się Majk, zerkając na nią z niedowierzaniem. – A kiedy cię szantażował, wpieprzał się z buciorami między Lodzię i Pabla, nasyłał na niego swoją lafiryndę i podburzał nam Ćwiklińskiego, to też było ci go żal?
– Nie – pokręciła głową. – Ale to było kiedyś.
– Kiedyś! – prychnął, zrywając się z krzesła i przemierzając gabinet w kilku szybkich krokach. – Ha! Kiedyś! A teraz co? Wierzysz, że frajer się zmienił? Z wilka przeistoczył się w słodką owieczkę, której tak ci żal, że musisz udzielać jej długofalowego wsparcia?
– Nie, nie zmienił się – odparła spokojnie Iza. – Jest, jaki był, chociaż wydaje mi się, że nikt z nas nie zna go do końca. On też nosi maskę, Majk, jak każdy. Wiadomo, że ma to, na co zasłużył, sam tak zorganizował sobie życie, otoczył się takimi a nie innymi ludźmi, wielu do siebie zraził, narobił różnych świństw i przekrętów, to prawda. Teraz za to płaci. I jest to całkowicie sprawiedliwe, nie mówię, że nie – zaznaczyła. – Wręcz rzadko zdarza się na tej ziemi taki spektakularny przykład sprawiedliwości, którą wymierza los, a nie ludzie. Ja w żadnym razie go nie usprawiedliwiam, nie bronię ani nic z tych rzeczy. Ale to nie zmienia faktu, że jest mi go żal.
– Jasne – skinął głową, zagryzając wargi. – Okej. W takim razie zapytam po raz trzeci, bo to jest kluczowe w tym wszystkim. Jesteś absolutnie pewna, że frajer nie będzie już więcej smalił cholewek do Lodzi?
– Na sto procent – odparła bez wahania.
– Skąd ta pewność?
– Powiedział mi to.
Majk prychnął śmiechem, na chwilę chwycił się obiema rękami za głowę, po czym rozłożył je w geście bezradności.
– Wiem, co o tym myślisz – pokiwała głową Iza. – Ale ja mu wierzę. Może jestem zbyt ufna i naiwna, jednak moja ufność i naiwność też mają swoje granice. On nie kłamie, Majk. Gdybyś widział, w jakim jest stanie… jak wygląda… jakie ma ataki… Widziałam to na własne oczy i zapewniam cię, że tego nie da się udawać. To jest człowiek z jedną nogą w grobie, który ledwo może obrócić się w łóżku na drugi bok, a do łazienki muszą go wozić na wózku inwalidzkim. W takim stanie raczej trudno myśleć o amorach.
Popatrzył na nią z uwagą, podszedł z powrotem do biurka i zrezygnowanym ruchem znów zajął miejsce na krześle.
– Serio, aż tak z nim źle? – zapytał cicho.
– Bardzo źle – odparła smutno. – Po prostu fatalnie. Ledwo go poznałam.
W krótkich, ale obrazowych słowach opisała mu stan Krawczyka, jego upiorny wygląd oraz ataki bólu, jakich była naocznym świadkiem, a także fachowe interwencje zespołu medycznego i domowej obsługi.
– Lekarz ochrzanił mnie na koniec, że zmęczyłam go rozmową i naraziłam na zbyt silne emocje – westchnęła. – I niestety miał rację. On niby nic forsownego nie robił, po prostu leżał na łóżku i rozmawiał, ale ja sama widziałam, że to go stopniowo wykańcza. Fakt, że próbował zgrywać przede mną twardziela, pić kawę i palić tego swojego elektronicznego papierosa, to mogło mu jeszcze dodatkowo zaszkodzić. Kawy więcej narozlewał, niż wypił, a przy papierosie wystarczyło, że mocniej zaciągnął się dymem, i dostał takiego napadu kaszlu i bólu, że nie wiedziałam, co robić. Przy kolejnym ataku było już tak źle, że aż zaczął sinieć i tracić oddech, musiałam wołać o pomoc. Wyszedł z tego dopiero, jak dali mu serię zastrzyków i podłączyli pod kroplówkę.
– Hmm… no to ostro – mruknął Majk. – Nie sądziłem, że aż tak go sponiewierało.
– Jest naprawdę bardzo ciężko chory – podsumowała smętnie. – Właściwie to jest choroba śmiertelna. Medycyna nie może mu pomóc, lekarze dają mu maksymalnie dwa lata życia, i to pod warunkiem stosowania się do wszelkich zaleceń, zabiegów wspomagających i trybu funkcjonowania, który wymaga mnóstwa wyrzeczeń. Sama widziałam, jak to wygląda. Jest przykuty do łóżka, nie ma mowy, żeby dał radę chociaż na chwilę stanąć na własnych nogach, a co dopiero wrócić do normalnego działania. Dlatego uwierz, Majk, i Pablo też niech uwierzy, że dla Krawczyka Lodzia to już w ogóle nie jest temat. On teraz stoi nad otwartym grobem i jedyne, o czym myśli, to rzeczy ostateczne.
Majk zerknął na nią spod oka.
– Powiedzmy. Ale do czego jesteś mu potrzebna ty?
– Do tego, żeby mógł o tym porozmawiać – odparła spokojnie. – O śmierci w wymiarze duchowym. Jak twierdzi, nie ma w swoim otoczeniu ludzi, z którymi mógłby poruszać takie tematy, więc zwrócił się z tym do mnie.
– Aha… jasne. Akurat do ciebie – uśmiechnął się pobłażliwie.
– Tak. Odesłała go do mnie pani Ziuta.
Majk drgnął i popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami, a jego twarz natychmiast spoważniała.
– Ziuta? Żartujesz! Gadała z Krawczykiem?
– Mhm – skinęła głową. – Przyszła do niego najpierw we śnie, a potem też na jawie i powiedziała mu, że jeśli chce żyć, musi zwrócić się o pomoc do mnie.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Ja pierdzielę… zwariowała? – wyszeptał ze zgrozą. – Wrobiła cię w duchową pomoc temu palantowi?
– Na to wygląda – uśmiechnęła się smutno. – Dała mi zadanie, a ja muszę je wykonać. Czułam to zresztą już wcześniej, zanim zgodziłam się na to spotkanie. Odkąd dostałam od niego tamten list, coś mi podpowiadało, że muszę tam pójść. I sam widzisz, co się okazało.
– Widzę – mruknął, po czym, pochyliwszy się do przodu, oparł łokcie o kolana i znów ukrył twarz w dłoniach.
– Dlatego nie dziw się, że tak mi dzisiaj puściły nerwy – mówiła dalej Iza, wpatrując się z rozrzewnieniem w burzę jego rozczochranych włosów, które miała teraz na wyciągnięcie ręki, ale których nie mogła dotknąć, dopóki sprawa Krawczyka stała między nimi niczym niewidzialny mur. – Nie sądziłam, że ona rozmawia nawet z nim, ale skoro tak jest… skoro odesłała go do mnie… to kto wie, może naprawdę do czegoś jestem potrzebna?
Majk pokiwał powoli głową, po czym podniósł ją i oderwawszy ręce od twarzy, w jedną z nich ujął jej dłoń i na chwilę podniósł do ust.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Masz rację. Obiecałem ślepo ufać twojej intuicji i nie robić takich uwag, a znowu dałem ponieść się emocjom. Wybacz mi, elfiku. Od paru dni psychicznie nie mogę się pozbierać, a do tego jeszcze ta dzisiejsza nerwówka…
Serce Izy ścisnęło się mocno, a stonowane barwy półmrocznego gabinetu zdały jej się jeszcze bardziej zblednąć i poszarzeć, jakby światło padające z okienka pod sufitem w ciągu kilku sekund przygasło co najmniej o połowę. Oczywiście… przecież Majk od paru dni przeżywał psychiczny rollercoaster, a Ania wyjechała do Belgii dopiero wczoraj. Powinna o tym pamiętać… i przecież pamiętała… Pamiętała, tylko po prostu od soboty nie chciała o tym myśleć, podobnie jak o kilku jeszcze innych sprawach. W pewnym sensie nawet paradoksalnie cieszyła się, że trudna wizyta u Krawczyka zajęła jej uwagę i zszargała nerwy – dzięki temu mogła skuteczniej wypychać z myśli tamto. Owo nienazwane tamto, które bolało, gdy tylko zahaczała o nie rąbkiem świadomości…
– Nie będę z tym dyskutował – mówił dalej Majk. – Jeśli to prawda, że frajer jest jedną nogą po tamtej stronie Styksu, to ja nie mam sumienia przeszkadzać ci w niesieniu mu pomocy, zwłaszcza jeśli wmieszała się w to Ziuta. Zrobisz to, co będziesz uważała za stosowne i co podpowie ci twoje dobre serduszko, a ja… ja we wszystkim będę cię wspierał.
– Dziękuję – szepnęła, kładąc mu dłoń na przedramieniu.
Uśmiechnął się leciutko, wpatrując się w jej palce odcinające się jasną plamą na czarnym rękawie jego koszuli. Były takie drobne, szczuplutkie, delikatne… a jednak miały w sobie niezwykłą moc przenoszenia najpotężniejszych gór… uzdrawiania najgłębszych ran… roztapiania jednym krótkim dotykiem najbardziej zmarzłych lodowców… Więc nawet ten cholerny frajer Krawczyk zdążył już to zrozumieć?
– Serio gadaliście o snach i rzeczach ostatecznych? – zapytał cicho, nie odrywając oczu od jej dłoni. – Jakoś trudno mi sobie wyobrazić pana Sebastiana rozprawiającego na takie wzniosłe tematy.
– Serio – pokiwała głową. – Nie mogę powtórzyć ci, co mówił mi o swoich prywatnych sprawach, bo obiecałam mu, że to zostanie między nami, ale jednym z przewodnich motywów naszej rozmowy była jego choroba i śmierć, kwestie życia pozagrobowego i ogólnie istnienie lub nieistnienie rzeczywistości pozamaterialnej.
– Hmm… niebanalnie.
– Też mnie to zdziwiło, ale skoro chciał o tym mówić… Widać było, że z jednej strony wstydzi się tego i traktuje jak rodzaj słabości, a z drugiej ma głęboką potrzebę pogadania o tym z kimś, kto go nie wyśmieje. Pani Ziuta wskazała mu mnie, więc teraz już rozumiem, dlaczego tak się uparł na to spotkanie… Zresztą fakt, że poszedł za jej sugestią, a nie sam to wymyślił, nawet mnie w jakimś stopniu uspokaja. Po jej wizycie zrozumiał przynajmniej, że wymiaru metafizycznego nie można na sto procent wykluczyć, jest wręcz skłonny do pewnego stopnia przyjąć, że coś w tym jest. Kto wie, co będzie dalej? – zastanowiła się. – Może dzięki temu trochę ogarnie się moralnie i stanie się lepszym człowiekiem?
– Wierzysz w to? – uśmiechnął się pobłażliwie Majk.
– Nie bardzo – westchnęła. – Ale w obliczu śmierci i takich dziwnych przeżyć metafizycznych, jakie ostatnio mu się przytrafiły, wszystko jest możliwe. Już sam fakt, że planował na nas zemstę, ale po akcji z panią Ziutą zrezygnował z niej i jeszcze otwarcie się do tego przyznał… Nie wiem, może jestem naiwna, ale ja w tym widzę dużą zmianę na plus. I jeśli mam pełnić w tym procesie jakąś rolę… Tylko nie powtarzaj tego, co ci mówię, Pablowi, dobrze? – podniosła na niego spojrzenie. – Wiem, że Krawczyk to drań i po tym, co nawywijał w sprawie Lodzi, nikt z nas nie ma moralnego obowiązku dbać o jego uczucia, ale o tym, o czym teraz mówię, wolałabym, żebyś wiedział tylko ty.
– Niczego nie będę mu powtarzał – zapewnił ją Majk, patrząc jej prosto w oczy. – Samemu Krawczykowi, gdyby jakimś trafem los jeszcze mnie z nim zetknął, też nie będę dawał do zrozumienia, że cokolwiek wiem. Owszem, jest łajdakiem, jakiego świat nie widział, ale akurat ten rodzaj maski trzeba uszanować u każdego. Tym bardziej dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – dodał ciszej. – Dzięki temu będę mniej się martwił, kiedy znowu do niego pojedziesz.
Iza podniosła dłoń i delikatnie przejechała mu nią po policzku.
– Jesteś kochany – szepnęła.
Majk przymknął oczy pod tym niespodziewanym dotykiem, a jego twarz rozjaśniła się jak oświetlona promykiem niewidzialnego słońca.
– O kwestiach metafizycznych Krawczyk może rozmawiać tylko ze mną – ciągnęła półgłosem Iza, walcząc z pokusą wsunięcia palców w jego włosy, czego jednak nie chciała robić bez wyraźnego żądania z jego strony. – Tak przynajmniej twierdzi i myślę, że nie kłamie, bo zresztą po co miałby kłamać? A ja z kolei na takie głębokie tematy mogę rozmawiać tylko z tobą. Pomijam, że poziom dyskusji z nim czy kimkolwiek innym, w porównaniu do naszych filozoficznych pogawędek z trybu terapii, to po prostu przedszkole… pod tym względem jesteś moim mistrzem i to się nigdy nie zmieni – uśmiechnęła się. – Dlatego zależy mi, żebyś wiedział, jaki jest prawdziwy powód, dla którego zgadzam się na te wizyty u niego. Z zewnątrz wygląda to tak absurdalnie, że można by mnie wręcz podejrzewać o syndrom sztokholmski albo coś takiego, więc tym bardziej chcę, żebyś chociaż ty wiedział, dlaczego to robię. Poza tym w razie czego, gdyby trzeba było rozkminić filozoficznie jakąś kwestię, będziesz mógł mi pomóc na bieżąco, a ja będę ci za to bardzo wdzięczna. Naprawdę, Majk. Ja przecież sama z siebie nie pchałam się do niesienia pomocy Krawczykowi… to nie był mój pomysł.
– Wiem, Izula – szepnął, sięgając po jej dłoń i przytrzymując ją w obu swoich. – Wiem, mój mały elfiku. Co możesz poradzić na to, że jesteś aniołem zesłanym z nieba i uzdrowicielką poszarpanych dusz? Ja to wiedziałem od dawna, prawie od początku, teraz mam na to tylko kolejny dowód. Więc skoro nawet taki zbir jak Krawczyk uderza do ciebie o duchową pomoc, to z tym po prostu nie da się dyskutować. Dlatego w niczym nie będę ci przeszkadzał, chcę tylko, żebyś była bezpieczna. Bo dzisiaj naprawdę bałem się o ciebie.
Iza przechyliła się mocniej w jego stronę i delikatnym gestem nakryła obie jego ręce drugą, wolną dłonią.
– Niepotrzebnie – szepnęła. – Ale dziękuję ci. A jeśli chodzi o Pabla…
– Pogadam z nim – zapewnił ją ciepło. – Załatwię to sam, przekażę, co mi powiedziałaś na temat stanu zdrowia frajera, i przekonam go, że sprawę Lodzi możemy uznać za zamkniętą. W sumie cieszę się, że mam dla niego takie wieści, on też zasługuje po tym wszystkim na trochę spokoju i psychicznej ulgi.
– Właśnie – pokiwała głową.
– A teraz…
Przerwały mu głośne, szybko zbliżające się kroki na korytarzu. Oboje z Izą odruchowo rozłączyli dłonie i podnieśli głowy. Do gabinetu wpadł Chudy.
– Sorry, szefie, ale jest problem! – rzucił od progu. – Ktoś okrada klientów na sali. Dwóm kobietom zginęły torebki, strasznie panikują, jedna płacze…
– Cholera – mruknął Majk, podnosząc się z miejsca. – Dzięki, Chudy, już idę gasić ogień. Trzeba będzie wezwać policję, tylko najpierw pogadam z tymi klientkami.
– Ja pomogę – zaoferowała się Iza. – Co mam robić?
Majk zgarnął z biurka telefon służbowy i ruszył za Chudym do drzwi.
– Ty? Ty idziesz do domu – oznajmił jej stanowczo. – Dzisiaj zwalniam cię z roboty, nie ma opcji, żebyś po takiej nerwówce wyszła mi na salę. Wracasz natychmiast na chatę i odpoczywasz. Pogadamy jutro.
– Ale… – zaprotestowała, w duchu jednak przyznając mu rację, bowiem gdy tylko podniosła się z fotela, poczuła, że wraca jej drżenie mięśni i nieprzyjemna słabość w nogach.
– Bez dyskusji, Iza – rzucił Majk, odwracając się na chwilę w progu. – Polecenie służbowe.
– Tak jest – szepnęła poslusznie. – Dziękuję, szefie.
***
Świeżo zaparzona herbata stygła pod spodeczkiem, malując na nim parą wodną kropelkowe wzory. Siedząca na krześle nad blatem biurka Iza, otulona w szlafrok, którym okryła się po wyjściu spod prysznica, patrzyła w zamyśleniu na spodek, tylko kątem oka zahaczając o leżący obok telefon. Tak, zaraz będzie dzwonić. Jeszcze tylko chwila odpoczynku i zacznie załatwiać wszystko po kolei.
Znużenie, które opanowało ją po powrocie na stancję, kiedy wreszcie puściła całodzienna adrenalina, sparaliżowało jej umysł na tyle, że wszystko, co robiła, wykonywała z rozleniwieniem i w zwolnionym tempie. Dopiero teraz w pełni uświadomiła sobie, jakim wyczuciem i zmysłem obserwacji wykazał się Majk, zwalniając ją z nocnej zmiany i odsyłając do domu – gdyby została w pracy, i tak nie dałaby rady wypełniać swoich obowiązków, a wręcz w roztargnieniu mogłaby narobić jakichś szkód. Jak kiedyś, dawno temu, gdy wylała na Krawczyka kawę i usmarowała mu marynarkę porcją tiramisu.
Wspomnienie to, silnie kontrastujące z obrazami z dzisiejszego dnia, w szczególności z wizją wyniszczonej twarzy i całej postaci milionera, znów skierowało jej uwagę na telefon leżący nieruchomo na blacie jak wyrzut sumienia. Tak, powinna zadzwonić. Dziś, jeszcze dziś, póki sprawa była świeża, a ona pamiętała każdy szczegół. Tak… zaraz zadzwoni. Zadzwoni najpierw do Magdaleny, a potem wykona też ten drugi zaległy telefon – do Michała. A może raczej powinna zacząć od niego? Czekał wszak na sygnał od soboty, od tamtego smsa, który Iza otrzymała w dniu imprezy u Lodzi i Pabla, a na który do tej pory jeszcze mu nie odpowiedziała. Nie dlatego że nie chciała, po prostu nie zdążyła… a raczej nie chciała odpowiadać byle jak, tylko zadzwonić jak człowiek i porozmawiać z nim bezpośrednio, wyjaśnić to przedłużające się milczenie i na nowo złapać nić porozumienia, która już wkrótce doprowadzi ich do… Tak. Dziś będzie miała na to wystarczająco czasu. Wykorzysta ten wolny wieczór, który tak niespodziewanie dostała od szefa na odpoczynek po ciężkich przejściach u Krawczyka, a kiedy załatwi oba telefony, wreszcie będzie mogła z czystym sumieniem położyć się do łóżka.
A zatem kto pierwszy? Michał? Magdalena? Oba telefony z jednej strony były ważne i pilne, a z drugiej oba mogły jeszcze trochę poczekać. Poczekać chociaż odrobinę dłużej, kilka minut, kwadrans… Ten do Magdaleny chyba jednak był mniej pilny, w końcu ona i tak się go nie spodziewała, podczas gdy Michał czekał już drugi dzień. Drugi? Czy nawet trzeci? Nie, dopiero kończył się drugi. Ostatni sms od niego przyszedł zaraz po tym, jak nie odebrała połączenia w samochodzie.
Kropelki pary wodnej na dnie spodeczka, który przykrywał wciąż parującą herbatę, poruszały się i łączyły ze sobą, jakby były żywe. Dwie największe z nich właśnie się spotkały i zlały w jedną większą, która odbijała światło przez soczewkę grubego szkła. Na ich tle zalśniły dwa jaśniejsze punkty, jakby oczy… stalowoszare oczy, w których odbijał się pomarańczowy blask zachodzącego słońca. Prześlicznie wyglądasz w tej bluzeczce, elfiku…
Wyprostowała się i w panicznym pośpiechu chwyciła za telefon, gorączkowo tłamsząc w sobie ten obraz. Tak, musi natychmiast zadzwonić do Michała. I to teraz, już, natychmiast! Jak mogła kazać mu tak długo czekać! Dlaczego nie odezwała się od razu, nie wysłała mu chociaż zwrotnego smsa? Jeszcze się obrazi, jak to on… A jeśli już się obraził? To było nawet prawdopodobne, wszak od sobotniej wiadomości, w której napisał, że czeka na kontakt z jej strony, nie dał więcej znaku życia.
Szarpnięta nagłym wyrzutem sumienia czym prędzej, nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, drżącymi palcami wybrała z listy kontaktów jego numer i zainicjowała połączenie. Misio. Pierwszy sygnał… drugi… trzeci… Nie odbierał. Kolejne sygnały, buczące w uchu, przeszywające mózg jak cienkie, nieznośne igiełki, które tak dobrze znała… Ileż razy wbijały się w jej serce! Piąty… szósty…
Poczta głosowa. Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygna… Uff, zdążyła przerwać, zanim nagrała się wiadomość. Żadnych nagrań, żadnej poczty głosowej, musi dodzwonić się do niego osobiście. Przeprosić za te dwa dni milczenia, usłyszeć jego głos, po jego tembrze ocenić, czy bardzo się na nią pogniewał. No to jeszcze raz. Pierwszy sygnał… drugi…
Albo wszystko, albo nic… albo ona, moja wymarzona Anabella, albo żadna…
Piąty… szósty… Poczta głosowa. Zostaw wia… Stop. Nie odbiera, widocznie jest zajęty. Będzie musiała poczekać i zadzwonić później, a tymczasem może wykonać telefon do Magdaleny. Trzeba by wyszukać jej numer… Jest. A może jednak wstrzymać się jeszcze kilka minut i zaczekać? Może Michał zaraz oddzwoni?
Sięgnęła po filiżankę z herbatą i zdjęła z niej spodeczek, ciepłe kropelki wody kapnęły jej na rękę i na blat. To nic. Pociągnęła łyk ciepłego płynu i przymknęła oczy, czując lekkie ćmienie w skroniach, tak jakby zaraz miała zacząć boleć ją głowa. Jak to dobrze, że mogła być teraz w domu i spokojnie napić się herbaty, zamiast uwijać się na dusznej sali Anabelli, gdzie ta nieszczęsna głowa rozbolałaby ją na pewno! Ten drobny lecz jakże zbawienny komfort dzisiejszego wieczoru zawdzięczała jemu – Majkowi. Troskliwemu, dobremu, kochanemu Majkowi, który też przecież dźwigał w sercu wielki ciężar.
W odłożonym na blat spodeczku mignął świeży obraz jego spuszczonej głowy z twarzą ukrytą w dłoniach i plątaniną włosów tuż w zasięgu jej ręki. Dlaczego nie mogła ich dzisiaj dotknąć? Tak bardzo tego chciała, tak pragnęła… może nawet bardziej niż wtedy, w sobotę, na lipniakowej łące zalanej księżycowym blaskiem… bardziej, niż była w stanie to pojąć, bardziej, niż chciała sobie uświadomić. Zresztą taka była przecież jej rola terapeutki – wspomóc go jakoś w psychicznym dołku, w jaki wpadł jak zawsze po odjeździe Ani. Miała wspomagać go za każdym razem, kiedy tego potrzebował. Taka była umowa.
Wybacz mi, elfiku. Od paru dni psychicznie nie mogę się pozbierać… Czy to nie był z jego strony sygnał, że potrzebuje pomocy? Jego psychiczny dół był przecież nieunikniony, przewidziała go nie tylko ona, ale nawet Lodzia. Obie wiedziały, że to się tak skończy, że wizyta Ani będzie go drogo kosztowała. I że prędzej czy później będzie potrzebował wsparcia. A jednak ona, jego etatowa terapeutka, dzisiaj nawet nie umiała pogłaskać go po włosach. Coś ją blokowało, powstrzymywało przed tym gestem, tak jakby się go bała.
Zaraz… bała się? Nie, chyba jednak nie. Niby dlaczego miałaby bać się Majka? Po prostu nie wypadało jej tego robić, kiedy w powietrzu wisiało napięcie związane z Krawczykiem. Ten zresztą zawsze wszystko psuł, nawet nieświadomie. Ale to nic. Wszystko przecież da się nadrobić. Chyba.
Księżycowa dusza zawsze wie, gdzie znaleźć swoją drugą połówkę…
Jeszcze jeden łyk herbaty, na oślep, nie otwierając oczu. Telefon milczał, widocznie Michał nie mógł teraz oddzwonić. W takim razie Magdalena. Tak… ale to za chwilę. Jak tylko otworzy oczy. Na razie powieki były zbyt ciężkie, nie chciały się podnieść, zresztą smak herbaty z zamkniętymi oczami był jakby głębszy, intensywniejszy, bardziej wyrazisty… Ciepły napój rozlewał się w żołądku i zdawał się promieniować po całym ciele jak przyjemna fala, którą skądś już znała. Dziwne, bo smakował teraz prawie jak wino… jak francuski burgund o cierpkawo-owocowej nutce…
Jakże chętnie poszłaby już spać! Zwłaszcza że to delikatne ćmienie w głowie stopniowo zaczynało się wzmagać. To niewątpliwie był znak przemęczenia. Powinna załatwić, co miała do załatwienia, wyłączyć światło i wreszcie odpocząć. Tak, nie ma na co czekać.
Otworzyła oczy, nieśpiesznie odstawiła filiżankę na biurko i sięgnęła po telefon. Na liście kontaktów widniało wybrane już i zaznaczone imię Magdalena. Wystarczyło nacisnąć przycisk z zieloną słuchawką.
***
– Boże drogi – wyszeptała po raz kolejny Magdalena. – Tak… rozumiem…
Jej cichutki, łagodny głos, w którym jednak wyczuwało się napór emocji, sprawiał, że Iza z jak największą starannością dobierała słowa, usiłując wyeliminować zbyt dosadne sformułowania, a jednocześnie nie przekłamać tego, co miała jej do przekazania. Zdawała sobie sprawę z tego, że nawet najdelikatniejsza forma językowa nie była w stanie zmniejszyć kalibru informacji o bieżącym stanie zdrowia Krawczyka, zwłaszcza dla kogoś, komu jego los nie był obojętny.
– Tak to mniej więcej wygląda – zakończyła swoją smutną relację. – Czyli obiektywnie nie najlepiej, chociaż muszę podkreślić, że opiekę pan Krawczyk ma znakomitą. I obsługa domowa, i zespół medyczny… Wszyscy są pod ręką i reagują natychmiast, są bardzo zaangażowani. Od tej strony rzadko który chory ma takie zaplecze.
– To na pewno – odparła smutno Magdalena. – Ale niech mi pani powie coś więcej o tych jego atakach. Mówi pani, że ból pojawia się przy każdym mniej ostrożnym ruchu?
– Tak. Wystarczy, że za mocno się przechyli albo za szybko podniesie się na poduszkach i już go skręca. A do tego ma te napady kaszlu… Przy ostatnim z nich prawie stracił oddech.
– No tak, płuca – westchnęła. – To był zawsze jego słaby punkt. A proszę mi powiedzieć – przypomniała sobie nagle – czy on w ostatnim czasie… mam na myśli czasy przed chorobą, bo teraz rozumiem, że to nie wchodzi w grę… czy w ostatnim czasie Sebastian palił papierosy?
– Tak, palił, ale tylko papierosa elektronicznego – odparła rzeczowo Iza.
– Elektronicznego – szepnęła Magdalena. – Rozumiem. To i tak postęp, chociaż nawet tego nie powinien.
– Zresztą nawet dzisiaj, kiedy u niego byłam, uparł się, żeby zapalić – dodała lojalnie. – I właśnie przez to miał jeden z tych napadów kaszlu.
– Ech!… – westchnęła ciężko kobieta. – Cały Bastek… Więc pali nawet w chorobie?
– Sam przyznał, że nie powinien, podobnie jak pić kawy, lekarze twardo mu tego zabronili. Ale te dwie rzeczy uważa za swoje podstawowe codzienne przyjemności i nawet w takim stanie zdrowia nie chce ich sobie odmawiać. Ja to zresztą nawet jakoś rozumiem – dodała łagodnie. – Trudno jest żyć w rygorystycznym reżimie zdrowotnym, zwłaszcza gdy końca nie widać, a ma się swoje wieloletnie przyzwyczajenia.
– To prawda – przyznała cicho Magdalena. – Zresztą Sebastiana nie da się do niczego zmusić, jeśli sam się do tego nie przekona. Tylko że w tym przypadku… O kawę mniejsza, on jest kawoszem od wczesnej młodości i tyle w tym dobrego, że kiedy miał wybór między dobrą kawą a porcją alkoholu, zawsze wybierał kawę. Ale te papierosy? Tytoń to jedno, dobrze, że chociaż z tego zrezygnował, ale samo zaciąganie się dymem… jakimkolwiek… to nie wpływa dobrze na płuca, zwłaszcza gdy ma się obciążenia genetyczne.
– Obciążenia? – powtórzyła z rozpędu Iza.
– Tak, niestety. Jego matka i babcia zmarły obie na choroby płucne, trudno uznać, że to był przypadek. Bastek nie powinien w ogóle palić papierosów, to był zawsze jeden z punktów zapalnych między nami… no ale co zrobić? To jego życie i jego wybory, w końcu jest świadomy, czym to grozi, zwłaszcza w obecnym stanie.
Iza przymknęła powieki, czując, że ból głowy zaczyna się wzmagać, to jednak nie przeszkodziło jej wyciągnąć z pamięci słów Krawczyka, które w pełni potwierdzały to, co właśnie powiedziała Magdalena. Matka długo nie pożyła, zmarła na powikłane zapalenie płuc… wychowywała mnie babcia… miała nawracającą gruźlicę płuc… Zdecydowanie takimi informacjami mogła dysponować tylko osoba, która doskonale znała milionera i była z nim na tyle blisko, żeby znać najwrażliwsze szczegóły jego życia osobistego. Ten drobny acz wymowny detal, podobnie jak uwaga o kawie i alkoholu, ostatecznie uwiarygodnił w jej oczach Magdalenę, mimo że już wcześniej intuicyjnie wierzyła jej na słowo.
– Może nie powinnam mówić o takich osobistych rzeczach – podjęła smutno kobieta. – Ale ufam pani i chcę być z panią całkowicie szczera. Nie mam nikogo innego, z kim mogłabym porozmawiać o Bastku, a skoro on sam zaprosił panią do siebie i pozwolił się oglądać w takim stanie… Tak czy inaczej jestem pani niezwykle wdzięczna za te informacje, pani Izo. Nawet jeśli bolą… a bolą bardzo… – jej głos załamał się i przeszedł w szept – to są dla mnie nieocenione. Nie wiem, jak mam pani dziękować za ten telefon.
– Nie ma za co – odparła łagodnie Iza. – Ja cały czas pamiętałam o pani, tylko do tej pory nie wiedziałam nic nowego o stanie zdrowia pana Krawczyka. Dopiero dzisiaj…
– Dziękuję – zdławiony szept Magdaleny zaświadczył o tym, że nie mogła już dłużej opanować łez. – Dziękuję, pani Izo… jest pani aniołem. Przepraszam…
Ciche chlipnięcie w słuchawce sprawiło, że serce Izy ścisnęło się współczuciem. Cóż jednak mogła powiedzieć w takiej chwili? Żadne słowa nie wydawały jej się na miejscu, mogła tylko milczeć. Jednocześnie, pomijając obietnicę, jaką w sierpniu dała Magdalenie, nie opuszczało jej głębokie, intuicyjne przekonanie, że dobrze zrobiła, dzwoniąc do niej i przekazując jej te informacje.
„Ty go nadal kochasz” – pomyślała smutno, słuchając kolejnych nieopanowanych, zdławionych chlipnięć po drugiej stronie linii. – „Mimo że on już dawno o tobie zapomniał, ciebie nadal obchodzi jego los…”
Podniosła rękę do czoła i odruchowo przycisnęła palce do nasady nosa, czując nasilający się ból głowy. Musiała jednak dokończyć tę rozmowę.
– Pani mi wybaczy, pani Izo – podjęła po dłuższej chwili Magdalena, a w jej poszarpanym głosie czuć było nadludzki wysiłek, jaki wkładała w to, by się opanować. – Nie chcę robić scen… to silniejsze ode mnie… ale już się uspokajam. Proszę mi powiedzieć… czy Sebastian mówił pani coś więcej o swojej chorobie? I o tym, jakie są rokowania?
Iza zawahała się. Do tej pory nakreśliła jej tylko swoje naoczne obserwacje dotyczące bieżącego stanu Krawczyka, z delikatności nie wspominając o nawiązaniach, jakie wielokrotnie czynił do swojej rychłej śmierci. Jednak czy w obliczu tak bezpośrednio postawionego pytania miała moralne prawo to przemilczeć? Jednego była pewna – ani słowem nie mogła wspomnieć o filozoficzno-metafizycznym aspekcie swej rozmowy z milionerem, to była tajemnica, którą mogła podzielić się tylko z Majkiem, a nawet z nim nie do końca. Natomiast co do suchych informacji na temat rokowań medycznych… Tu chyba nie musiała ukrywać prawdy, skoro Krawczyk sam jej nie ukrywał.
– Niech mi pani powie wszystko, co pani wie – mówiła dalej nieco bardziej opanowanym tonem Magdalena. – Proszę, pani Izo. Niech pani się nie przejmuje moimi reakcjami, poradzę sobie z tym, najważniejsze jest dla mnie, żeby wiedzieć… znać prawdę… nawet najgorszą. Sebastian nie jest z tych, którzy lubią owijać w bawełnę, więc jeśli rozmawiał z panią o tym, to na pewno powiedział pani prawdę. On ma swoje wady i potrafi być bezwzględny, czasem coś ukrywa, manipuluje, ale w takich sprawach nie kłamie. Nie wiem, co sprawiło, że tak pani zaufał – dodała ciepło – ale skoro sam zaprosił panią do siebie, żeby, jak pani wspomniała, po prostu porozmawiać, to znaczy, że on też, tak samo jak ja, dostrzega w pani wyjątkową osobę. A proszę mi wierzyć, że u niego taka intuicja to rzadkość. Pani Izo? – ton jej głosu przyjął nagle błagalną nutę. – Niech mnie pani nie dręczy, proszę…
– Dobrze, powiem wszystko, co wiem – odparła z determinacją Iza, zaciskając powieki, gdyż ból głowy nasilał się teraz z każdą minutą. – Nie chciałam pani denerwować, ale skoro pani pyta wprost… Pan Krawczyk w istocie wspomniał w naszej rozmowie o rokowaniach co do swojej choroby i zrobił to dokładnie tak, jak pani mówi, bez owijania w bawełnę. Powiedział, że medycyna jest bezsilna, lekarze nie dają mu żadnych szans na pełne wyleczenie i szacują, że przy dobrze dobranej kuracji i rygorystycznym stosowaniu się do zaleceń ma przed sobą maksymalnie dwa lata życia.
W słuchawce na kilka sekund zapanowała idealna cisza, po czym rozległ się w niej zgłuszony jęk, w którym krył się taki ładunek bólu, że Iza aż skamieniała z niepokoju. Może jednak nie powinna była tego mówić? Magdalena jednak szybko się opanowała, jakby świadoma tego, że jeśli chce się dowiedzieć czegoś więcej, nie może pozwalać sobie na niekontrolowane wybuchy emocji.
– Przepraszam – szepnęła. – Dwa lata… Boże drogi…
– Bardzo mi przykro – odparła ze współczuciem Iza. – Chciałabym mieć dla pani lepsze wiadomości, ale niestety mam tylko takie.
– Tak, tak, oczywiście – przytaknęła żarliwie. – Bardzo za nie dziękuję, pani Izo… bardzo. Również za to, że nie odmówiła pani prośbie Sebastiana i zdecydowała się z nim spotkać. Pamiętam, jak zaznaczała pani poprzednim razem, że niezbyt go lubi i że nie zamierza się z nim widywać, a jednak zmieniła pani zdanie. Tak bardzo pani za to dziękuję… Dzięki temu i ja mam o nim jakieś nowe informacje z pierwszej ręki. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak się pani za to odwdzięczę.
– Proszę o tym w ogóle nie myśleć – powiedziała łagodnie Iza. – Przecież obiecałam to pani, więc teraz po prostu dotrzymuję obietnicy. Poza tym, mówiąc całkiem szczerze, myśl o pani była jednym z powodów, dla których ostatecznie zdecydowałam się przyjąć zaproszenie pana Krawczyka, chociaż w istocie bardzo się wahałam.
– A ja czekałam z niecierpliwością na jakikolwiek sygnał od pani – odpowiedziała drżącym głosem Magdalena. – Właściwie to już traciłam nadzieję, ale nie chciałam sama dzwonić i się narzucać. Wierzyłam, że jeśli będzie pani coś wiedziała, to pani o mnie nie zapomni. I nie zawiodłam się. Od pierwszej chwili, kiedy tylko panią zobaczyłam, czułam, że trafiłam pod dobry adres. Bóg mi panią zesłał, pani Izo… zesłał mi anioła, o którego tak prosiłam…
Iza pokręciła głową, jednak nie miała już siły protestować, bowiem ból głowy narastał i stawał się nie do wytrzymania.
– Chciałabym znać wszystkie szczegóły dotyczące zdrowia Bastka – ciągnęła już o wiele spokojniej Magdalena. – Nadal mam do pani milion pytań, ale nie śmiem już dłużej nadużywać pani grzeczności i trzymać pani na telefonie. Poza tym za chwilę wychodzę do pracy, mam dzisiaj nocny dyżur. Dlatego proszę mi powiedzieć, czy w najbliższych tygodniach wchodziłaby w grę opcja osobistego spotkania?
– Osobistego? – zdziwiła się Iza. – Pani, o ile pamiętam, nie mieszka w Lublinie.
– Nie mieszkam, ale przyjadę – zadeklarowała stanowczo. – Wezmę dwa dni wolnego, wsiądę w pociąg i przyjadę, to nie jest duży problem. Zwłaszcza w takiej sprawie. Proszę tylko powiedzieć mi, kiedy mogłaby pani znaleźć dla mnie dwie godzinki. Chciałabym porozmawiać z panią dłużej, koniecznie twarzą w twarz. I najlepiej jak najszybciej. Czy w przyszłym tygodniu byłoby to możliwe?
Przytłoczona bólem głowy Iza spróbowała przypomnieć sobie zobowiązania zaplanowane na przyszły tydzień, jednak to zadanie wydało jej się na ten moment zbyt wymagające. Poza tym, jeśli Magdalena rzeczywiście przyjedzie do Lublina i spędzi tu dwa dni, zawsze da się tak dostosować grafik w pracy, by wykroić dla niej jakieś pasmo na rozmowę.
– Myślę że tak – odparła grzecznie. – We wrześniu jestem cały czas w Lublinie, więc nie powinno być z tym problemu. Proszę tylko o wcześniejszą informację, kiedy pani przyjeżdża, dobrze? Wtedy umówimy się konkretniej.
– Oczywiście – przytaknęła skwapliwie Magdalena, a jej głosie zabrzmiała tak gorąca wdzięczność i sympatia, że Iza, pomimo bólu głowy, nie mogła się nie uśmiechnąć. – Zadzwonię albo wyślę smsa, jak już zabukuję sobie na sto procent wolne w pracy. To będzie raczej w przyszłym tygodniu, bo w tym już nie dam rady niczego ruszyć, ale w weekend może wezmę na to konto kilka zastępstw… no, w każdym razie jakoś to załatwię i odezwę się.
– Dobrze – pokiwała głową Iza, z całej siły zaciskając powieki, by zneutralizować fale narastającego bólu w czaszce. – W takim razie jesteśmy umówione.
– Czy nie mówiłam, że pani jest aniołem? – dodała ciepło Magdalena. – Tak się cieszę, że się zobaczymy! Gdyby pani wiedziała, jak ta perspektywa stawia mnie na nogi… No, ale wystarczy – zdyscyplinowała samą siebie. – Tyle czasu mi pani poświęciła, że już mam wyrzuty sumienia. Bardzo pani dziękuję za telefon, za wieści o Bastku, za obietnicę spotkania… jednym słowem za wszystko… i już dłużej pani nie przeszkadzam.
– Cała przyjemność po mojej stronie, pani Magdaleno – odparła równie ciepłym tonem Iza. – Wszystkiego dobrego, jesteśmy w kontakcie. Do następnego.
– Do następnego, pani Izo. Jeszcze raz dziękuję.
Połączenie zakończyło się w samą porę, bowiem ból głowy stawał się już tak nieznośny, że zaczęło jej się robić ciemno przed oczami. Drżącą dłonią sięgnęła do szuflady po przechowywany tam blister tabletek przeciwbólowych, wyłuskała z niego jedną i połknęła, popijając resztą herbaty. Następnie, zgasiwszy palącą się na biurku lampkę, ostatkiem sił wyciszyła dźwięk telefonu do zera, odłożyła aparat na blat i wsunęła się pod kołdrę, z ulgą wtulając policzek w chłodną poduszkę i przymykając powieki.
„Już nie dam rady zadzwonić do Misia” – pomyślała drętwo. – „Nie dzisiaj… jutro… załatwię to jutro z samego rana. A niech to, ależ trzaska ta głowa! Jednak przegięłam, przemęczyłam się… oby tabletka zadziałała jak najszybciej!”
***
– Hej, Iza! – wesoły głos Marty w słuchawce telefonu zaświadczył o jej jak najlepszym humorze. – Jak ja cię dawno nie słyszałam!
– Ja ciebie też, Martusiu – odparła z uśmiechem. – Co u ciebie?
– Wszystko super, gra i tańczy! – zapewniła ją beztrosko. – Ale przyznaję, że miałam wyrzuty sumienia, że tak długo się do ciebie nie odzywałam. Milion razy miałam zamiar zadzwonić, tylko ciągle coś mi wypadało… No i sama widzisz.
– Jakbyś czytała w moich myślach – odparła z lekkim zmieszaniem Iza. – Ja też myślałam o tobie i już nieraz chciałam się odezwać, ale zawsze jakoś tak zeszło…
– Teraz musimy to nadrobić! – zapowiedziała wesoło Marta. – Jestem już w Lublinie, wczoraj zjechałam z wakacji i teraz biorę się za siebie, głównie za przygotowania do roku akademickiego i za nadrabianie zaległości towarzyskich. Co byś powiedziała na jakieś małe spotkanie na mieście?
– Bardzo chętnie – zgodziła się natychmiast, nawet nie próbując się zastanawiać, gdzie upchnie kolejne zobowiązanie na najbliższe tygodnie, lecz spontanicznie zostawiając to sobie na później. – Jak najbardziej jestem za nadrobieniem naszych zaległości.
– Byle nie u ciebie w knajpie! – zastrzegła Marta. – Bo, jak się domyślam, pewnie nadal pracujesz w Anabelli?
– Oczywiście – uśmiechnęła się mimo woli. – Właśnie tam idę, zaraz zaczynam zmianę.
– A jakże by inaczej, byłam tego pewna! – parsknęła śmiechem Marta. – Nie mów mi tylko, że przeharowałaś całe wakacje, nawet nie chcę o tym słyszeć! Pracoholiczko ty… Tak czy siak wszędzie tylko nie tam, okej? – dodała poważniej. – Nie chcę, żeby ciągle ktoś odrywał cię od stolika i zaganiał do pracy, pytał o rady i tak dalej. Umówmy się gdzieś na neutralnym gruncie, żebyś była wolna i żebyśmy mogły pogadać na spokojnie. Mam ci tyle do opowiadania!
– A ja muszę osobiście pogratulować ci zdanego egzaminu na prawko – zaznaczyła Iza. – Sms to był tylko wstęp, teraz musimy jeszcze oblać to porządnie jakimś dobrym winem!
– A chętnie, chętnie! – zgodziła się entuzjastycznie. – Masz rację, jest co oblewać! To prawko to była dla mnie przepustka do raju… bo pewnie zapomniałam ci napisać, że kupiłam już własny motocykl?
– O, serio? – zaśmiała się Iza. – Kto by się tego spodziewał!
– Ej, nie śmiej się ze mnie! – zawołała wesoło Marta. – Gdybyś raz złapała bakcyla i przekonała się, co to znaczy spędzić wakacje na motocyklu, to przestałabyś się nabijać! Ale dobra, opowiem ci wszystko, jak się spotkamy, przez telefon nawet nie ma sensu zaczynać. Siądziemy sobie gdzieś, pogadamy, oblejemy moje prawko… oczywiście wino stawiam ja! No i chcę cię też podpytać o tego Erasmusa.
– O Erasmusa? – zdziwiła się Iza, przypominając sobie mgliście rozmowę ze Zbyszkiem. – Chodzi ci o te staże zagraniczne dla studentów?
– Dokładnie tak. Dopiero wczoraj otworzyłam tamtego maila z dziekanatu i kompletnie nie wiem, o co chodzi, a widzę, że to może być ciekawa oferta. Wyjaśnisz mi? – zagadnęła przymilnie. – Ty pewnie wszystko obczajasz jak zwykle i domyślam się, że sama też będziesz chciała skorzystać, bo przecież kto jak nie ty? Więc pogadałybyśmy o tym trochę, a potem opowiedziałabyś mi też, co robiłaś w wakacje, bo mam nadzieję, że jednak nie spędziłaś całych dwóch miesięcy w tej piwnicy na Zamkowej, co? Nawet mi nie mów! To gdzie byśmy się umówiły, hmm? Może w tej samej knajpie na starówce, co byłyśmy kiedyś, jak mnie Radek rzucił? Pamiętasz, jak wtedy ryczałam? – zaśmiała się pogodnie. – Ech, jaka ja byłam głupia! Czekaj… jak ona się nazywała?
– Old Pub – podpowiedziała jej Iza.
Rozbawiona beztroską paplaniną Marty, w którą ciężko było wtrącić choćby jedno słówko, nie omieszkała zauważyć lekkiego tonu, jakim koleżanka bez najmniejszego zająknięcia wspomniała o Radku.
– O to, to! – podchwyciła Marta. – Właśnie! Old Pub! To może tam, co? Kiedy byś mogła?
– Jeszcze nie wiem, Martusiu, nie odpowiem ci tak z marszu – odparła z zastanowieniem. – Sprawdzę, co mam już zaplanowane na najbliższe tygodnie, i dam ci znać, okej? Bo wiesz – dodała tonem usprawiedliwienia – nie chodzi tylko o pracę, ale kończę też remont w tym moim mieszkanku na Bernardyńskiej, chciałabym się tam wprowadzić przed październikiem. I na przykład jutro przyjeżdża facet, który będzie mi montował meble w kuchni, w piątek mam zaplanowaną wymianę drzwi…
– Jasne, Izka, bez spiny! – zawołała żywo Marta. – Dasz znać smsem i się dogramy, przecież wiem, jaki zawsze masz kocioł. Ty to wręcz lubisz, co? Ech, wariatko… To mówisz, że kończysz już remont? – zaciekawiła się. – Strasznie bym chciała zobaczyć, jak się urządziłaś! Mam nadzieję, że jak już skończysz, to zorganizujesz jakąś małą parapetówkę, co?
– Oczywiście – zapewniła ją Iza. – Parapetówka jest przewidziana na sztywno i z góry cię na nią zapraszam, ale to dopiero w październiku, jak już wszystko będzie gotowe.
– Pewnie! Przecież wiem, jaka z ciebie perfekcjonistka! – zaśmiała się Marta. – To co? Jesteśmy w kontakcie i pogadamy dłużej już na żywo?
– Tak jest – potwierdziła wesoło. – Do końca tygodnia odezwę się na pewno, obiecuję! Trzymaj się Martusiu!
– No, pa! Do zobaczenia!
Zakończywszy połączenie, Iza zerknęła na godzinę wyświetloną na ekranie telefonu, odłożyła telefon do torebki i przyśpieszyła kroku. Do rozpoczęcia wieczornej zmiany w Anabelli zostało jej tylko kilka minut.
***
„Martusia ewidentnie wyleczyła się już z Radka” – myślała Iza, zbierając ze stolików puste kufle po piwie. – „I mam nadzieję, że definitywnie. Ech, wtedy w Old Pubie taka była załamana, zdruzgotana, ciągle zakochana bez pamięci… a mnie wyrzucała, że jestem zimna i bez uczuć. I co? Teraz chyba sama widzi, że miałam rację. Radek nie był wart jej uwagi, wpakowałaby się przez to tylko jeszcze głębiej w niepotrzebne bagno. W pułapkę bez wyjścia…”
Wzdrygnęła się, aż kufle zaszczękały jej na tacy, starając się czym prędzej wykasować w głowie ostatnie zdanie. Pułapka… pułapka bez wyjścia… Na szczęście w tym momencie zaczepił ją jakiś młody klient siedzący na C6 w towarzystwie trzech kolegów, wyciągając ku niej ramię w przejściu między stolikami.
– Przepraszam, można prosić jeszcze cztery piwa? – zapytał grzecznie. – Takie same.
– Oczywiście, zaraz koleżanka przyniesie – uśmiechnęła się służbowo. – Już przekazuję zamówienie. Czy podać coś jeszcze?
– Nie, tylko piwko – pokręcił głową, cofając ramię. – Dzięki.
Ten krótki incydent pozwolił jej otrząsnąć się ze złych myśli i skierował jej uwagę na bar, przy którym dostrzegła Zuzię rozmawiającą z Wiktorią.
– Zuzanko, zanieś, proszę, cztery kufle piwa na C sześć – poleciła dziewczynie. – Wika, nalej jej, dobrze? Ja muszę odnieść te brudy, niech Agata od razu załaduje do zmywarki, bo potem znowu zabraknie… Dzięki!
„I znowu nie zdążyłam oddzwonić do Misia” – przypomniała sobie, wchodząc w korytarz zaplecza. – „A niech to! Teraz nie ma szans, będę musiała przełożyć to na jutro. Przeginasz, Iza… przeginasz i to ostro… Tylko co ja mogę na to poradzić? Wszystko ciągle tak pechowo się składa…”
Przepełniona wyrzutami sumienia, z posępną miną udała się do kuchni, by zdeponować tam brudne naczynia do mycia, po czym ruszyła z powrotem na salę po następne. Był już wtorkowy wieczór, a ona od soboty jakimś fatalnym zbiegiem okoliczności nadal nie zdołała skontaktować się telefonicznie z Michałem, mimo że oboje podejmowali takie próby. Najpierw w poniedziałek podczas rozmowy z Magdaleną tak mocno rozbolała ją głowa, że musiała wyciszyć telefon i natychmiast pójść spać, a potem, kiedy rano odkryła, że Michał próbował oddzwonić, znów nie zdołała dobić się do niego, bowiem odzywała się tylko poczta głosowa. Następnie, kiedy w końcu sam zadzwonił, ona akurat była w trakcie zakupów, jakie oboje z panem Stanisławem robili pod kątem zbliżającego się powrotu z więzienia Kacpra, nie mogła więc odebrać, ale obiecała mu smsem, że postara się zadzwonić jeszcze raz koło osiemnastej, tuż przed rozpoczęciem zmiany w pracy. I właśnie wtedy, dokładnie w paśmie, kiedy miała wykonać ten telefon, zadzwoniła Marta, zajmując jej rozmową cały czas przewidziany dla Michała!
„Jak pech, to pech” – myślała ponuro. – „Misio musi być już wściekły i zresztą wcale mu się nie dziwię. Pewnie chciał pogadać, pochwalić się pracami w Polanach, od tygodnia przecież buduje ten dom, a do mnie nawet nie da się dodzwonić…”
Idąc ostrożnie wzdłuż przejścia między pełnymi klientów sektorami A i C, mechanicznymi ruchami zbierała ze stolików brudne naczynia i ustawiała piętrowo na tacy, która przez to stawała się coraz cięższa.
„Powinnam jakoś mu to zrekompensować” – myślała dalej, dostawiając na tacę ostatnie cztery kufle, które mogly się tam jeszcze zmieścić, i zawracając w stronę zaplecza. – „Dwudziestego pierwszego przyjeżdża do Lublina na te swoje zaległe egzaminy, więc może faktycznie spróbuję pozamieniać się z dziewczynami i uwolnić dla niego chociaż dwa pełne dni? Tylko czy akurat wtedy nie zwali mi się tu Magdalena?” – zastanowiła się. – „E, nie, mówiła, że będzie raczej w przyszłym tygodniu, a to by był dopiero czternasty do osiemnastego. Martusia też w przyszłym… Kacper wychodzi piętnastego, powinnam wtedy być w domu, ale to też nie koliduje… A Bernardyńska? Właśnie! Muszę sprawdzić, na kiedy mają mi przywieźć te szafki…”
Odniósłszy naczynia do kuchni, automatycznie przekazała je Agacie, która wyspecjalizowała już się w ładowanu zmywarek na tyle, że w mocno obciążonych pasmach wieczornych stało się to jej wyłącznym zadaniem, po czym znów wróciła na salę, by zbierać ze stolików kolejne kufle, szklanki i talerze. To nudne, rutynowe zajęcie dziś wyjątkowo jej odpowiadało, nie wymagało bowiem od niej większego skupienia, lecz mogło być wykonywane całkowicie mechanicznie, tym bardziej że wspomagało ją w tym ponad półtoraroczne kelnerskie doświadczenie.
„Krawczyka umówiłam na dwudziestego ośmego” – kontynuowała swoje rozważania, kierując się tym razem w stronę sektora A. – „Tu zresztą też nie ma kolizji, bo jakby co, to u niego i tak będę rano, ale przecież Misio jasno mówił, że będzie w Lublinie od dwudziestego pierwszego do dwudziestego czwartego. Muszę zerknąć dzisiaj na grafik i zastanowić się, z kim by się zamienić, bo już więcej wolnego bez odrabiania brać nie mogę…”
Urwała myśl, bowiem w tym momencie przy stoliku A2 pod ścianą zauważyła znajomą, charakterystyczną postać Teofila ubranego w staromodną, płócienną koszulę ze sztywnym kołnierzykiem. Ponieważ mężczyzna był tu stałym klientem i zazwyczaj przesiadywał właśnie w sektorze A, nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że tym razem wyjątkowo nie był sam. Naprzeciw niego siedział bowiem nie kto inny niż Lidia, która, jak Iza doskonale pamiętała z dzisiejszego grafika, miała zacząć swoją zmianę dopiero o dwudziestej, jednak najwyraźniej przyszła dziś do pracy wcześniej. Oboje siedzieli wyprostowani w oficjalnej pozie z rękami równo ułożonymi na kolanach i rozmawiali z bardzo poważnymi minami, przy czym łatwo można było zauważyć, że mówiła głównie Lidia, zaś Teofil słuchał jej z uwagą i najwyższym szacunkiem, nie próbując w żaden sposób jej przerywać.
Scenka ta na tyle ją zaintrygowała, żę przynajmniej na chwilę pozwoliła jej zapomnieć o własnych troskach. Spotkana chwilę potem przy wyjściu z zaplecza Klaudia dyskretnym gestem wskazała jej rozmawiającą w półmrocznym kącie parę.
– Widziałaś? – rzuciła konspiracyjnie, odciągając ją nieco na bok. – Właśnie trwa operacja na otwartym sercu.
– To znaczy? – zdziwiła się Iza, mimo woli znów zerkając w tamtą stronę.
– Lidzia właśnie go spławia – wyjaśniła jej. – Inaczej mówiąc, przeprowadza z nim poważną rozmowę, po której prawdopodobnie stracimy na zawsze naszego ulubionego stałego klienta. No ale co zrobić? – wzruszyła ramionami. – Same jej to z Wiką doradziłyśmy.
– Wy? – Iza spojrzała na nią jeszcze bardziej zdziwiona. – Jak to?
– No tak, po prostu – odparła spokojnie. – Zwyczajnie szkoda nam Teosia. Jeśli biedak ma się dalej męczyć w ten sposób i tracić czas na daremne amory, to lepiej niech już Lidka przywali mu raz a dobrze i skończy te cierpienia. Przecież gołym okiem widać, że chłopina się zaangażował, a ona, mówiąc delikatnie, nie jest zainteresowana.
– Prawda – przyznała smutno Iza.
– Więc powiedziałyśmy jej, że jeśli nie ma zamiaru dać mu szansy, to niech przynajmniej ukróci jego męki, bo już ciężko na to patrzeć – ciągnęła Klaudia. – Najpierw trochę się fuknęła, ale potem przemyślała to i przyznała nam rację, wręcz uznała, że trzeba to załatwić jak najszybciej. No i załatwia, jak widzisz. Wika obiecała jej wczoraj, że jak tylko Teoś pojawi się dzisiaj na sali, da jej znać smsem. Tak zrobiła, a Lidka musiała być gotowa i niedaleko, bo przyszła dosłownie po dwudziestu minutach. I tak sobie rozmawiają.
– Aha – pokiwała głową Iza, nie mogąc powstrzymać się od kolejnego ukradkowego rzutu oka w ich stronę. – Trochę szkoda, miły ten Teoś… Ale miałyście rację.
– Szkoda – przyznała Klaudia. – Ja sama już zdążyłam go polubić, a tą akcją z pelargonią to w ogóle wszystkie nas rozczulił. Kama zresztą dalej mu podlewa tego kwiatka – uśmiechnęła się. – Facet jest jak z innej epoki, totalnie odklejony od rzeczywistości, niemniej bardzo sympatyczny. Będzie nam go brakowało, no ale co zrobisz? – rozłożyła ręce. – Lidzia go nie chce, zresztą wcale jej się nie dziwię, ja sama też w tym sensie nigdy bym na niego nie spojrzała. No to po co ma się biedak dalej na nią nakręcać? Takie rzeczy najlepiej jest ucinać od razu. Przynajmniej będzie wiedział, na czym stoi, i pójdzie sobie szukać szczęścia gdzie indziej, a Lidka wreszcie będzie miała spokój.
– Fakt – przyznała smętnie Iza. – Chociaż i tak mi go żal.
– Mnie też – westchnęła Klaudia. – Wice i Kamie tak samo. Jak by na to nie spojrzeć, to był mega fajny klient, przywiązałyśmy się już do niego. Ale co poradzić? Takie jest życie.
– Niestety – szepnęła.
– A wiesz co, Iza? – przypomniała sobie Klaudia. – Tak z innej beczki. Parę dni temu była tu u nas Daria, ta od Toma, widziałaś ją może?
– Aha, widziałam – skrzywiła się. – Z tymi swoimi dwiema koleżaneczkami i z jakimiś facetami. Trudno było jej nie zauważyć. A co? – zaniepokoiła się. – Tom mówił wam coś na ten temat?
– No właśnie nic – odparła z nutą zdziwienia Klaudia. – Myślałam, że może z tobą rozmawiał. My z Wiką i z Olą nawet nie mamy pewności, czy on ją w ogóle widział, chociaż łaziła po całej sali i obściskiwała się z tymi chłopakami, jakby chciała mu zrobić na złość. Dziwna laska, nie? – dodała, widząc zdegustowaną minę koleżanki. – Zachowuje się tak, jakby się z nim drażniła.
– Tak jakby – przyznała Iza, zagryzając usta. – Mam nadzieję, że to była jednorazowa akcja i nie będzie tego powtarzać. Tomek nic mi nie mówił i nawet z wierzchu nie widać po nim, żeby stracił humor, ale kto go tam wie? Może tylko się kamufluje, żebyśmy go o nic nie pytały? Myślisz, że jest opcja, że jej nie zauważył?
– Nie wiem – pokręciła głową Klaudia. – Dla mnie to prawie niemożliwe, ale w sumie niewykluczone. Tom wtedy pracował tylko do dwudziestej trzeciej, w dodatku mieli z Chudym jakieś zadania od szefa, coś przestawiali w składziku, a na sali siedział głównie Tymek. Więc kto wie? Może jakimś cudem na nią nie wpadł i zdążył pójść do domu, zanim przeparadowała mu przed samym nosem?
– Miejmy nadzieję – mruknęła z dezaprobatą Iza.
Tymczasem na salę wlał się falą cały tłum nowych gości, co natychmiast przyciągnęło uwagę obu kelnerek. Świadome tego, że za chwilę trzeba będzie ich obsłużyć, obie jeszcze raz zerknęły ukradkiem na parę rozmawiającą przy stoliku A2 i wymieniwszy znaczące spojrzenia, czym prędzej wróciły do swoich obowiązków.
***
Dzwonek telefonu przeciął ciszę panującą w mieszkaniu na Bernardyńskiej, gdzie Iza właśnie oczekiwała na fachowca mającego zamontować jej kuchenne meble. Paczki z nimi dojechały sklepowym transportem już rano i leżały spiętrzone na lśniącej nowymi płytkami podłodze w kuchni, a częściowo również w przedpokoju, jednak oddelegowany do montażu robotnik miał dojechać na miejsce dopiero przed godziną dwunastą.
„I w dodatku pewnie się spóźni” – pomyślała z niezadowoleniem, wyszukując telefon w odłożonej na parapet torebce. – „Mam nadzieję, że nie za dużo, bo…”
Wyprostowała się w zaalarmowaniu, bowiem na wyświetlaczu widniało znajome imię – Misio. Jako że dziś rano znów próbowała do niego zadzwonić, a on nie odbierał, spodziewała się, że odezwie się w ciągu dnia, kiedy znajdzie w telefonie informację o jej próbie połączenia. Jednak czy musiał zadzwonić akurat teraz, kiedy dosłownie za chwilę miała przyjąć w mieszkaniu montera? A z drugiej strony, jeśli nie odbierze teraz, znów nie wiadomo kiedy zdołają się zsynchronizować… Jeszcze chwila zawahania i niepewnym gestem palca zainicjowała połączenie.
– Misiu?
– No, nareszcie, Iza! – rzucił do słuchawki Michał z mieszaniną ulgi i poirytowania. – A już myślałem, że do końca świata się do ciebie nie dodzwonię!
– Ja też próbuję od poniedziałku – zauważyła tonem usprawiedliwienia. – Ale kiedy dzwonię, ty nie odbierasz, a kiedy ty dzwonisz, to ja akurat nie mogę. Teraz zresztą też mam tylko kilka minut, bo…
– Ja też się śpieszę – przerwał jej szybko. – Mam taką jazdę w robocie, że już zapominam, jak się nazywam. Dopiero co wróciłem z Warszawy, a tu sprawy w hotelu do ogarnięcia, bo ojciec specjalnie zostawił je dla mnie, kapujesz? Jakby nie mógł, kurde, odwalić chociaż części roboty, wiedział przecież, że nie mam czasu. Do tego jeszcze wywaliło mi się parę kłopotów na placówkach w Małowoli, a o budowie w Polanach to już nawet nie wspomnę.
– Wszystko tam w porządku? – zapytała z troską Iza.
– W porządku, w porządku – rzucił ze zniecierpliwieniem. – Tylko z Waldkiem trochę się spiąłem, rządzić mi tam chciał, nie? Ostatnio za dużo sobie pozwala, dupek jeden, już ja go ustawię… Ale dobra, zostawmy to – przerwał sam sobie. – Co u ciebie, skarbie?
Jego głos zabrzmiał teraz cieplej, łagodniej.
– Wszystko okej – zapewniła go. – Tylko jestem zapracowana, tak samo jak ty.
– Nie odbierasz telefonów, nie odzywasz się – w jego tonie pojawił się wyrzut. – Wiadomo, ja też nie zawsze jestem na linii, ale ty od soboty nawet nie odpowiedziałaś mi na smsa.
– Nie odpowiedziałam, bo chciałam porozmawiać z tobą bezpośrednio – wyjaśniła mu ze zmieszaniem. – Pisanie to za mało, chciałam cię usłyszeć. Tylko że sam widzisz…
– No, widzę, widzę – odparł ponuro. – I powiem ci, że mam tego szczerze dość, Iza. Już nawet nie chodzi o te telefony, tylko tak ogólnie… o naszą sytuację. O to zawieszenie i udawanie, że jest okej, jak nie jest. Mam tego dość. Tęsknię za tobą.
– Ja za tobą też – odpowiedziała cicho, z dziwnym oporem, jakby te słowa nie chciały jej przejść przez usta. – Ale przecież już niedługo przyjedziesz do Lublina… za dwa tygodnie, prawda?
– Tak, będę dwudziestego pierwszego – potwierdził nieco spokojniej. – Ale to nie o to chodzi, Izka. Ja mogę poczekać, nawet nieważne ile, zresztą teraz mam taki zapieprz, że i tak nie wiem, kiedy lecą dni. Chodzi o nas, rozumiesz? O nas. Bo co z tego, że przyjadę za te dwa tygodnie, jeśli to ma dalej tak wyglądać? Może ciebie to urządza, ale ja naprawdę dłużej tego nie wytrzymam. Nie cierpię nie wiedzieć, na czym stoję.
Znajoma nuta zniecierpliwienia i urazy w jego głosie wzmogła w duszy Izy i tak już skumulowane wyrzuty sumienia. Trudno było zaprzeczyć, że miał rację, od wielu tygodni oboje tkwili w męczącym zawieszeniu, a tak przecież nie powinno być. Powinni byli wyjaśnić wszystko dwa tygodnie temu w Korytkowie, na umówionym spotkaniu za stodołą Kulikowej w wieczór po chrzcinach Klary. Powinni byli… Ona przecież tego chciała, była na to gotowa! Wreszcie gotowa na to, o czym marzyła od lat i czego on też w końcu zdawał się pragnąć – na uścisk jego ramion, na dotyk jego ust… na poważne słowa, które wreszcie przecięłyby to pasmo niepewności i skradania się do celu… Po to przecież tam poszła, po to czekała na niego dwie godziny na zimnym wietrze, aż nabawiła się kataru! Czy to była jej wina, że wtedy nie przyjechał? A z drugiej strony – czy można było winić za to jego? Miał przecież wtedy w tym Poznaniu nieprzyjemne problemy żołądkowe, bardzo źle się czuł… To, że nie zdołali się zobaczyć, nie było niczyją winą. Tak się po prostu pechowo złożyło.
– No, ale okej, sorry – podjął łagodniejszym tonem Michał, jakby i on pomyślał dokładnie o tym samym. – Ostatnio ciągle mamy pecha, nawet to, jak mijaliśmy się z tymi telefonami przez ostatnich kilka dni… To jest tak bez sensu, że już mi nerwy od tego siadają.
– Wiem, Misiu – pokiwała głową. – Wiem…
– I chciałbym w końcu coś z tym zrobić, serio – dodał z determinacją. – Ułożyć to jakoś i mieć konkretny punkt zaczepienia, a nie wisieć w niedopowiedzeniu i przez to musieć się szamotać, odreagowywać i tak dalej. Wiesz, jak to jest. Jak nie wiadomo, na czym się stoi, to łatwiej zrobić coś głupiego, a potem żałować i źle się z tym czuć. Ja też nie jestem, kurde, z kamienia. Po prostu przychodzi taki moment, kiedy trzeba podjąć konkretne decyzje i trzymać się ich, przestać się rozdrabniać, tylko raz a dobrze ustabilizować sytuację, nie? Zwłaszcza jak już się wie, czego się chce na dłuższą metę… a ja to doskonale wiem. Muszę tylko mieć to zaklepane i skonkretyzowane, bo inaczej wali mi na czaszkę i przestaję nad sobą panować. Zróbmy coś z tym, Iza, co? – dodał prosząco. – Proszę cię. Wtedy wszystko będzie inaczej.
Iza słuchała go, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wyrzuty sumienia, jakie narosły w jej duszy w ostatnich dniach, kiedy nie mogli się zdzwonić, potęgowały się teraz z każdym jego słowem. Bo czy to jednak nie była jej wina, że od soboty nie znalazła czasu na telefon? W sumie gdyby tylko trochę bardziej się sprężyła, postarała…
– Nie gniewaj się, że tak wyskoczyłem na ciebie z nerwami – mówił dalej ciepłym, smutnym głosem Michał. – To tylko dlatego, że ja po prostu już tak nie mogę. Brakuje mi cię, mała. Wczoraj, jak wracałem z tej Warszawy, to mnie tak walnęło, że aż musiałem się zatrzymać na stacji benzynowej i posiedzieć chwilę w aucie na parkingu, żeby się uspokoić. Myślałem sobie, niech to szlag, ja nie chcę tak żyć… do diabła, nie chcę! Zależy mi na tobie i tylko na tobie, teraz rozumiem to jeszcze wyraźniej niż wcześniej. Za każdym razem coraz bardziej to do mnie dociera. Tylko ty się liczysz… tylko ty, kochanie… Powiedz, nie gniewasz się na mnie? – zniżył głos prawie do szeptu.
– Ależ skąd, Misiu – pokręciła głową skonfundowana. – Co to jest w ogóle za pytanie? Niby za co miałabym się na ciebie gniewać? To raczej ja mam wyrzuty sumienia przez te nieudane telefony i przepraszam cię za to.
– Wiesz? – podjął nieco pewniejszym tonem. – Śniła mi się ostatnio ta dziwna cyganka… Indianka… cholera wie, co to za babsko, ale trzeba przyznać, że potrafi nieźle się przyczepić. To też mnie zresztą wkurzyło, bo nie lubię takich głupich snów. No a wcześniej jeszcze matka… Nie będę ci opowiadał, jak mnie wpieniła swoim ględzeniem, za to tym bardziej zrobię jej na złość i to najszybciej, jak tylko się da.
– Śniła ci się cyganka? – podchwyciła z zaintrygowaniem Iza.
– No – westchnął. – Nie wiem, czemu tak wrzepiła mi się w mózg ta czarownica, ale to nieważne, walić ją. Słuchaj, powiedz mi coś z innej beczki – przypomniał sobie. – O ile oczywiście wiesz, o co chodzi… ale co tam, zawsze wolę zapytać, niż nie zapytać. Ojciec wspominał mi, że ma w perspektywie jakieś mega układy biznesowe w Lublinie, w grę wchodzą duże pieniądze, a ty niby masz mu pomóc w rozkręceniu sprawy. Nie chciał powiedzieć, o co dokładnie chodzi, bo, jak twierdzi, życie nauczyło go trzymać takie rzeczy dla siebie, dopóki się nie wykrystalizują, ale miał przy tym taką głupią minę, że aż mnie to wkurzyło. Masz jakiś pomysł, co mógł mieć na myśli?
Iza wzdrygnęła się na wspomnienie swojej ostatniej rozmowy z Romanem Krzemińskim i jego obrzydliwych sugestii związanych z Krawczykiem. Po poniedziałkowej wizycie u milionera miała już lepszy ogląd sytuacji, jednak faktem było, że nie zdążyła poruszyć z nim tego tematu, mimo że początkowo miała to w planie. Czy zresztą warto było drążyć ten wątek? Sympatia i zaufanie, jakie ostatnio okazywał jej Krawczyk, wystarczająco wyjaśniały owe ciepłe słowa, jakie padły na jej temat z jego ust w rozmowie telefonicznej z Krzemińskim, a że ów w związku z tym coś tam sobie nadinterpretował… Nie warto było tracić nerwów na tak żałosne sugestie, to było poniżej jej godności.
Lecz z drugiej strony czy powinna ukrywać to przed Michałem? Zwłaszcza że jego własny ojciec nie tylko nic mu nie powiedział o swoich konszachtach z Krawczykiem, ale jeszcze sypał idiotycznymi aluzjami na jej temat! A zatem, jeśli ona też w to wejdzie i przemilczy sprawę, czy nie stanie się poniekąd mimowolną wspólniczką Romana Krzemińskiego? Oczywiście że tak! W pewnym sensie razem z nim stanie przeciwko Michałowi, który wszak miał prawo wiedzieć o Krawczyku. Jeśli nic mu nie powie, za jakiś czas może z tego urosnąć niepotrzebne, niszczące nieporozumienie, którego przecież nie chciała.
– Hmm, czyli jednak coś wiesz – stwierdził z niezadowoleniem Michał, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Słuchaj, Iza, nie rób sobie ze mnie jaj, okej? Chyba nie powiesz mi, że kręcisz z moim starym jakieś interesy za moimi plecami, co?
– Nie, Misiu – odparła szybko, zaniepokojona tą interpretacją. – Daj spokój, to niedorzeczne. Nie kręcę z nikim żadnych interesów, ani z twoim ojcem, ani z nikim innym, w tym również z osobą, którą on ma na myśli. Bo ja oczywiście wiem, o kogo mu chodzi – wyjaśniła z rezygnacją. – O takiego jednego biznesmena z Lublina, z którym znają się od dawna. Ty być może też go znasz, przynajmniej ze słyszenia. Nazywa się Sebastian Krawczyk.
– Sebastian Krawczyk? – powtórzył z zastanowieniem. – Czekaj… faktycznie, gdzieś już mi się obiło o uszy to nazwisko. Czy to nie jest przypadkiem ten gostek, co handlował umowami dla deweloperów?
– Nie wiem, czym handlował, nie interesuje mnie to – wzruszyła ramionami. – Znam go tylko z knajpy, gdzie pracuję, przez jakiś czas był naszym stałym klientem, a nawet współpracował z moim szefem. Nic nie słyszałam o umowach dla deweloperów, w ogóle nie mam pojęcia, czym się ten facet zajmuje. Wiem tylko, że jest bardzo bogaty i ma sieć układów w środowisku biznesowym. Ale ja nie mam z tym nic wspólnego.
– Czekaj… czekaj – zatrzymał ją Michał. – Chyba kojarzę typa… jeśli to ten, o którym myślę, to przecież to jest bardzo gruba ryba. Zresztą mój stary z byle kim się nie zadaje, więc tym bardziej to by mi do niego pasowało. Serio, Błaszczak z nim współpracował? – dodał z niedowierzaniem.
– Tak, ale już nie współpracuje – zaznaczyła z niechęcią. – A współpraca dotyczyła tylko obsługi imprez biznesowych, jakie ten pan urządzał w naszym lokalu. Obsługiwałam je jako kelnerka i tylko stąd go znam. Żadnych interesów z nim nie robię, Misiu. Cokolwiek twierdzi na ten temat twój ojciec, nie wierz mu.
– Okej – mruknął bez przekonania.
– A w ogóle to porozmawiamy jeszcze o tym, jak spotkamy się na żywo, dobrze? – dodała Iza, coraz bardziej zdenerwowana tym niewygodnym wątkiem rozmowy. – Przez telefon za długo by o tym gadać, a poza tym ja zaraz…
Przerwało jej głośne pukanie do drzwi.
– Przepraszam cię na chwilę, muszę otworzyć – rzuciła szybko do słuchawki. – Mam w domu montera, wpuszczę go tylko i zaraz wracam, dobrze?
Mówiąc to, odjęła od ucha telefon z nieprzerwanym połączeniem i pobiegła do przedpokoju, by otworzyć drzwi. W progu w istocie stał młody mężczyzna ze skrzynką narzędzi w ręce.
– Dzień dobry, ja na montaż mebli – ukłonił się uprzejmie.
– Tak, bardzo proszę, pan wejdzie, wszystko już jest na miejscu – odpowiedziała pośpiesznie, pokazując mu trzymany w dłoni telefon. – Przepraszam najmocniej, mam pilną rozmowę. Poradzi pan sobie? Paczki leżą tutaj.
– Oczywiście – uśmiechnął się robotnik. – Proszę sobie nie przeszkadzać.
Iza odwzajemniła mu pełen wdzięczności uśmiech i zostawiwszy go w przedpokoju, skręciła do salonu, z powrotem podnosząc aparat do ucha.
– Już jestem – powiedziała. – Wybacz… Mam w kuchni mały remont, a ten pan był umówiony, musiałam mu otworzyć. Teraz już mogę rozmawiać.
– Remontujesz kuchnię na stancji? – zdziwił się Michał.
– Właściwie to chodzi o wymianę mebli – odparła wymijająco. – Ale rzecz już jest ogarnięta, nikt nie będzie nam przeszkadzał. Tak więc, wracając do tego, co mówiłam, porozmawiamy sobie na spokojnie, jak będziemy widzieć się w Lublinie, okej? Masz rację, trzeba to wszystko po kolei poomawiać, powyjaśniać… Ja też jestem za tym, żeby to wyczyścić, tyle że takie rzeczy załatwia się nie przez telefon, ale w bezpośrednim kontakcie, w cztery oczy. Poza tym mam do ciebie jeszcze jedną sprawę – dodała tajemniczo, wiodąc wzrokiem po odnowionym salonie. – I ona też nie jest na telefon.
W słuchawce na długą chwilę zapadła cisza. Iza uśmiechnęła się, wyobrażając sobie reakcję Michała, kiedy przyprowadzi go do tego mieszkania, za dwa tygodnie w pełni już wykończonego – ależ będzie zdziwiony! Tak czy inaczej miał rację. Jeśli mieli myśleć poważnie o wspólnej przyszłości, był już najwyższy czas na to, by w końcu uregulować te wszystkie niedopowiedzenia. Wyjaśnić mu sprawę Krawczyka, pokazać mieszkanie na Bernardyńskiej i przede wszystkim…
– Znaczy… o co chodzi? – odezwał się w końcu Michał, a w jego głosie zabrzmiało zaniepokojenie. – Nie możesz powiedzieć teraz?
– Nie mogę – odparła z przekorą. – Dopiero jak przyjedziesz do Lublina. Chcę zobaczyć twoją reakcję na żywo.
Znów cisza w słuchawce.
– Gadałaś ze Zbyszkiem? – zapytał w końcu cicho.
– Ze Zbyszkiem? – zdziwiła się. – No… owszem, gadałam, spotkaliśmy się w pizzerii jakiś tydzień temu. Dlaczego pytasz?
– Nie, nic – zmieszał się. – Po co się z nim spotykałaś?
– Czy to ważne? – odparła ostrożnie. – Mieliśmy sprawę do załatwienia.
– Hmm – mruknął z niezadowoleniem Michał.
– Przy okazji powiedział mi o Erasmusie, bo w tym roku są ciekawe możliwości, wiesz? – zmieniła szybko temat, nie chcąc, by na jaw wyszła sprawa Agnieszki, a zwłaszcza pieniędzy, które oddała Zbyszkowi. – O tym zresztą też chciałabym z tobą pogadać, ale to już jak przyjedziesz, na ten moment nic pilnego. To co? Powiesz mi jeszcze w dwóch słowach, jak ci idzie budowa w Polanach? – zagadnęła, uznając, że ten temat będzie jeszcze wygodniejszy. – Oczywiście jeśli się nie śpieszysz.
– Śpieszę się jak diabli – odparł ponurym tonem. – Właśnie miałem mówić, że zaraz będę musiał się rozłączyć, bo już mi się drugi telefon urywa, a ten cymbał Grzesiek też mi spokoju nie daje. Okej, masz rację, wyjaśnimy to wszystko na żywo. Będę w Lublinie dwudziestego pierwszego i pamiętaj, że obiecałaś mi załatwić sobie wolne pasmo na te dni – zaznaczył. – A co do Polan, to po prostu wyślę ci wieczorem parę zdjęć z budowy, okej? Szczegóły opowiem ci, jak przyjadę, bo teraz długo by gadać.
– Jasne, tak się umawiamy – zgodziła się skwapliwie.
– Serio, te telefony są bez sensu – ciągnął z niezadowoleniem. – Szlag mnie trafia, że nie możemy się zobaczyć, pogadać jak ludzie i przełamać wreszcie raz a dobrze tych cholernych lodów. Myślałem, że coś dzisiaj załatwię, a tu znowu dupa na całej linii. Myślisz, że to po mnie spływa? Ja naprawdę strasznie za tobą tęsknię, mała – dodał smętnie. – Tak, że już wymiękam… męczę się… Znowu nie będę mógł spać po nocach.
Wyznanie to sprawiło, że Iza poczuła nagły nawrót wyrzutów sumienia.
– To przecież tylko dwa tygodnie, Misiu – szepnęła łagodnie. – Od dziś nawet niecałe.
– Dwa tygodnie! – prychnął. – Dwa pieprzone tygodnie! Ty wiesz, ile to jest? Dla mnie to jak sto lat. Jak mam to wytrzymać? Ja chcę wreszcie odzyskać to, co straciłem! Ty naprawdę tego nie kapujesz, Iza? Chcę cię w końcu poczuć, chcę cię mieć na maksa, a nie tylko ciągle czekać, czekać, czekać!… Mam już dość tego czekania. Nie nadaję się do tego, rozumiesz? Jestem taki, że albo…
Urwał, a przez szmery i trzaskania, jakie rozległy się w słuchawce, słychać było, że odpowiada niecierpliwie komuś, kto był obok niego.
– Dobra, muszę kończyć – podjął po chwili poirytowanym tonem. – Niestety, mam ważną rozmowę z klientem i dłużej już nie mogę się wykręcać.
– Oczywiście, Misiu – odparła szybko, w duchu czując coś w rodzaju ulgi. – Leć do swoich obowiązków, dokończymy tę rozmowę, jak przyjedziesz do Lublina. I trzymaj się… widzimy się już niedługo.
– Nie powiesz mi chociaż na koniec, że mnie kochasz? – zapytał cicho. – Czy to też dla ciebie nie jest słowo na telefon?
Zaskoczona Iza zaniemówiła, czując, jak cała krew odpływa jej z twarzy, a nogi uginają się w nieprzyjemny sposób, jakby były z waty. Minęła sekunda, dwie… kolejna… jakby cała wieczność…
– Misiu… – szepnęła w końcu bezradnie.
– Tak, już idę, do cholery! – huknął tymczasem do kogoś Michał. – Chwila moment, okej?! Dobra, Iza, dokończymy to potem – rzucił pośpiesznie do słuchawki. – Dokończymy, to ci gwarantuję, bo ja tego tak nie zostawię. A teraz sorry, kotku, serio muszę kończyć. Trzymaj się, pa!
Połączenie zakończyło się i w salonie zapadła cisza przerywana głuchym stukaniem dobiegającym z kuchni, gdzie monter w międzyczasie przystąpił już do pracy. Oszołomiona Iza, wciąż trzymając w dłoni telefon z wygaszonym już wyświetlaczem, na uginających się nogach podeszła do stołu i opadła na najbliższe krzesło.
„Dwa tygodnie” – pomyślała, wpatrując się tępym wzrokiem w żółknące już liście jesionu za oknem. – „Tak, Misiu… dwa tygodnie i wszystko się ułoży. Tak jak powiedziałeś, to nie są sprawy na telefon.”