Anabella – Rozdział CXXXVI
Mimo że jej zmiana w Anabelli zaczynała się dopiero osiemnastej, Iza udała się do pracy godzinę wcześniej, by dopilnować naprawy zmywarki, na którą umówiła Ziębę. Czuła, że po wczorajszej niesubordynacji była to winna koleżankom, szefowi i ogólnie firmie. Wyrzuty sumienia odezwały się z pełną mocą w ciszy, jaka zapadła w domu, gdy zmęczony Kacper położył się do łóżka i zasnął na kamień, ona zaś zaczęła wybierać się do wyjścia – to wtedy jej serce jęły przenikać igiełki niepokoju. Mimo wszystko wykonała wczoraj coś obiektywnie niedopuszczalnego, bez uprzedzenia zostawiając koleżanki z salą pełną klientów, bez nadzoru, który aż do powrotu szefa był wszak jej obowiązkiem. A jeśli ktoś z ekipy miał jakiś problem? I jeśli trzeba było go rozwiązać, a jej akurat tam nie było?
„Mam nadzieję, że szef wrócił niedługo po tym, jak wyszłam, i wszystko ogarnął” – myślała, przyśpieszając kroku. – „Ale jednak nie powinnam była stawiać ich wszystkich w takiej sytuacji. Zachowałam się jak, nie przymierzając, Karolina! Przecież wiem, że w pracy nie ma żartów.”
Co prawda nie obawiała się zbytnio gniewu Majka, on wszak nigdy się na nią nie gniewał, wiedział zresztą, że ostatnio miała ciężki czas. Jednak sama myśl, że wczoraj zaniedbała obowiązki, na całą resztę dniówki zwalając mu na barki nadzór w firmie, budziła w niej piekące wyrzuty sumienia. On przecież wczoraj też musiał być potwornie zmęczony, cały dzień jeździł po mieście i załatwiał milion spraw, które nazbierały się przez weekend, wieczorem miał to spotkanie z Sajkowskim, a na koniec, kiedy przyjechał do firmy, musiał jeszcze wziąć na siebie wszystkie obowiązki, których nie dopełniła ona.
„Niedopuszczalne” – pomyślała ze wstydem. – „Przepraszam cię, Michasiu. Przepraszam i wszystko odrobię z nawiązką, za każdą zawaloną godzinę odpracuję dwie. Dziewczynom też to wynagrodzę, każdej dam dodatkową godzinę wolnego, a sama będę zachrzaniać w ich miejsce. Nie powinnam była wczoraj tak zrobić, wiem. To mnie po prostu przerosło…”
Kiedy mokrą od deszczu ulicą zbliżała się do kamienicy przy Zamkowej sześć, wyrzuty sumienia z powodu zaniedbanych obowiązków stawały się coraz silniejsze, a dodatkowo dołączyło do nich powracające jak bumerang zażenowanie związane z wydarzeniami z poprzedniego wieczoru. Bo skoro Lodzia widziała jej wczorajszą gorącą scenę z Michałem, trudno było oczekiwać, że nie widzieli jej inni. Zachowała się tak skrajnie nieprofesjonalnie! Ona, której szef tak ufał i zawsze stawiał ją za wzór… Ach, wstyd! Potworny wstyd! Jak mogła do tego dopuścić?
Nie mając odwagi wejść do lokalu głównym wejściem, z obawy, że natychmiast wpadnie na Majka i będzie musiała spojrzeć mu w oczy, skierowała się okrężną drogą na tyły kamienicy. To, że po jej wczorajszych wyczynach szef z uprzejmości nie dzwonił, ani nie wysyłał smsów, nie zmieniało faktu, że nie mógł na sto procent liczyć na jej obecność w pracy, więc zapewne sam przyjechał dziś wcześniej, żeby dopilnować bieżących spraw w firmie. A jednak nie… na parkingu w podwórzu nie było ciemnozielonego opla. Nie było zresztą też vana, co znaczyło, że ktoś z ekipy, być może razem z szefem, pojechał po jakąś dostawę.
Świadomość, że Majka nie było jeszcze w firmie i moment stanięcia z nim twarzą w twarz odroczy się, pozwalając jej wejść w rytm pracy i dzięki temu lepiej się na nie przygotować, sprawił jej szczerą ulgę. Uspokojona zbiegła po schodkach do kuchni, gdzie jak zwykle krzątały się kucharki.
– O, Iza! – ucieszyła się Dorota. – Jesteś już! Jak się czujesz?
– Wszystko w porządku, dziękuję, Dorciu! – odparła z uśmiechem. – I przepraszam was za wczoraj, już wracam do roboty. Zięby jeszcze nie było, prawda?
– Nie, a miał być? – zdziwiła się kucharka.
– No tak, miał zmywarkę nam naprawić – wyjaśniła jej Eliza, wycierając mokre ręce w ściereczkę. – Hej, Iza, fajnie, że już jesteś. Na którą go umówiłaś?
– Na siedemnastą, czyli za chwilę powinien przyjść. Pójdę na salę, poczekam tam na niego. Mam nadzieję, że wczoraj nie działo się nic ekstra? – zagadnęła z niepokojem.
– Nie, chyba nie – uśmiechnęła się Eliza, przyglądając jej się spod oka. – Dziewczyny dały sobie radę, a o żadnych burdach u chłopaków też nic nie słyszałam. Ale wiesz, my tu siedzimy uziemione w kuchni, to niewiele do nas dociera. Zapytaj Wiki albo Antka, Chudy pojechał przed chwilą po towar.
– Szef mu kazał? – zapytała.
– Nie, sam pojechał, to chyba było z góry umówione. Szefa jeszcze dzisiaj nie było.
– Okej – skinęła głową. – Dzięki, Liziu.
Ponieważ w każdej chwili mógł przyjść Zięba, zrezygnowała z przebrania się w szatni kelnerek i zajrzała do gabinetu szefa, by zostawić tam na szybko płaszcz i torebkę. Pomieszczenie było puste i wyglądało, jakby od wczoraj nic się w nim nie zmieniło, mimochodem zwróciła uwagę, że nawet służbowy telefon, który po rozmowie z klientką odłożyła na lewą stronę biurka, spoczywał obok zeszytu z kontaktami w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiła. Na środku blatu leżały jednak klucze od lokalu oraz biała teczka z dokumentami, których wczoraj tam nie było, a to znaczyło, że Majk musiał zostawić je tam niedawno.
„Pewnie wszedł głównym i nie zaglądał do kuchni” – pomyślała, wycofując się z gabinetu i cichutko zamykając drzwi. – „Dlatego Liza jeszcze go dzisiaj nie widziała. A teraz znowu gdzieś wybył… Może z Chudym po ten towar?”
Okoliczność ta była jej bardzo na rękę, nie miała zresztą czasu dłużej o tym myśleć, gdyż ledwie zdążyła dojść do połowy korytarza zaplecza, przez wejście od strony baru wpadł zdyszany Zięba, skierowany tu zapewne przez którąś z kelnerek.
– No, jestem, jestem, proszę pani! – zawołał na jej widok. – Przepraszam za spóźnienie, zeszło mi się trochę u poprzedniego klienta.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się Iza. – Nic nie szkodzi, panie Jarku, co to jest dziesięć minut spóźnienia? Tyle co nic. Proszę od razu do kuchni, pokażemy panu, która to zmywarka. A przy okazji będę mieć jeszcze kilka pytań… ale to potem, najważniejsza jest naprawa – zaznaczyła, wprowadzając go do kuchni. – I tak planujemy wymianę, jednak zależy nam, żeby sprzęt pochodził jeszcze chociaż kilka dni.
Naprawa okazała się bardziej skomplikowana niż zwykle, jednak po godzinie wysiłków i siarczystych przekleństw, jakich nie żałował sobie Zięba, sprzęt udało się wreszcie uruchomić. Oddawszy go do użytku Agacie, której stałym zadaniem było bieżące napełnianie i opróżnianie wszystkich trzech zmywarek, Iza poprosiła mężczyznę o ocenę przyłączy w kącie oraz zdjęcie minimalnych i maksymalnych wymiarów pod nową zmywarkę. W tym czasie do kuchni wpadały co jakiś czas koleżanki realizujące zamówienia na sali, jednak poza krótkim przywitaniem Iza nie miała możliwości dłużej z nimi porozmawiać, umknęły jej zatem badawczo-zaciekawione spojrzenia i uśmiechy, jakie, zerkając na nią, wymieniały między sobą zwłaszcza Lidia i Ola. Dopiero kiedy Zięba, wystawiwszy rachunek za usługę, udał się do wyjścia, Iza pierwszy raz tego wieczoru wyszła za nim na salę, na której o tej porze było jeszcze względnie luźno.
– Hej, Iza! – mrugnęła do niej zza baru Wiktoria.
– Hej – odparła, podchodząc do blatu, przy którym nie było akurat ani jednego klienta. – Sorry za wczoraj, musiałam wyjść awaryjnie, mam nadzieję, że…
– Spokojnie! – przerwała jej wesoło barmanka. – Każdy chciałby mieć taką awarię! Nie tłumacz się, kochana, i nic się nie martw, dziewczyny na stolikach poradziły sobie bez problemu. Na szczęście żadnych bójek nie było, a klienci tańczyli aż do pierwszej i zamawiali głównie napoje. Standard i rutyna, dzisiaj od otwarcia tak samo.
– Bogu dzięki! – odetchnęła Iza przepełniona ulgą, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności jej karygodna niesubordynacja miała wielkie szanse całkowicie rozejść się po kościach. – A nie wiesz, kiedy Chudy pojechał po ten towar?
– Jakoś po szesnastej – zastanowiła się Wiktoria. – No, może trochę wcześniej… Czemu pytasz? Zaraz powinien wrócić.
– Szef pojechał z nim?
– Nie, szefa jeszcze nie było. Przynajmniej ja go nie widziałam.
– Był, musiał być, zostawił w gabinecie dokumenty i klucze – zapewniła ją Iza.
– Możliwe – zgodziła się pogodnie Wiktoria. – Ja tu jestem dopiero od piętnastej. Ale powiedz mi, Iza – zniżyła poufnie głos, nachylając się ku niej nad blatem z porozumiewawczym uśmiechem. – Ten facet, z którym wczoraj byłaś… to coś poważnego?
Iza spojrzała na jej minę, która niestety nie pozostawiała wątpliwości, że było dokładnie tak, jak się obawiała – jej wczorajsza rozmowa z Michałem nie przeszła niezauważona. Pokiwała głową z rezygnacją.
– Aha – odparła wymijająco, rozglądając się po sali, by sprawdzić, które z kelnerek były już na miejscu zajęte obsługą stolików. – Zuzki jeszcze dzisiaj nie było?
– Nie, chyba ma dopiero na dwudziestą pierwszą.
– Ach, no tak, faktycznie! – uderzyła się dłonią w czoło. – Masz rację, zapomniałam, że dzisiaj wtorek…
– Bo wiesz co? – kontynuowała niezrażona Wiktoria, znów zniżając głos. – Ja wczoraj przez cały czas miałam wrażenie, że on mi się z kimś kojarzy, tylko nie mogłam załapać z kim. No i dopiero w nocy, jak już dojechałam do domu i szłam spać, przypomniało mi się, że to jest ten sam chłopak, co mnie kiedyś o ciebie pytał. To było już dawno, chyba jeszcze w zimie. Ale pamiętam, to był na bank on.
– Mhm, tak mogło być – zgodziła się pogodnie Iza, w istocie przypominając sobie sytuację, o której mówiła Wiktoria. – Słuchaj… a jak z alko? Nie trzeba czegoś domówić? Macie z Kamą wystarczająco piwa?
Wiktoria zerknęła na nią uważnie, widząc, że Iza ewidentnie nie chce kontynuować tematu, który od wczoraj stanowił najgorętszą sensację w kuluarowych rozmowach kelnerek. Wyglądało na to, że przynajmniej na razie nic więcej nie da się z niej wyciągnąć, zatem trzeba było po prostu cierpliwie poczekać na dalszy ciąg, czyli na kolejną wizytę nieznajomego przystojniaka.
– A tak, piwo by się przydało – przyznała neutralnym tonem. – Wczoraj wyszło z pół tej wielkiej beczki, zresztą butelkowane też leciały jak woda i dzisiaj pewnie będzie tak samo. Mocne do drinków jeszcze są, w razie czego mamy zapas w magazynku, ale piwa spokojnie możesz domówić.
– Okej, zajmę się tym – zapewniła ją Iza. – A woda mineralna?
– Też jest, ale dobrze by mieć zapas. No i coca-cola.
– Jasne, biorę się za to od razu. Skoczę tylko na chwilę do Antka, zapytam, czy wszystko gra, i zaraz siadam do zamówień. A potem staję z dziewczynami na salę. Dzisiaj już bez awarii – mrugnęła do niej.
Wiktoria aż podskoczyła i otworzyła usta, jednak Iza tylko uśmiechnęła się i lekkim krokiem odeszła w stronę konsoli Antka. Chwilę potem do baru podbiegła Ola wracająca z tacą brudnych talerzy z sektora A.
– I co? – szepnęła konspiracyjnie do Wiktorii, dyskretnie zerkając za Izą. – Powiedziała coś?
– Niewiele – odszepnęła jej barmanka. – Nie zaprzeczyła, jak zapytałam, czy to coś poważnego, ale dalej nie chciała gadać, ciągle zmieniała temat.
– Aż taka tajemnicza? – zaśmiała się cicho Ola. – No, no… to też o czym świadczy! Zwłaszcza w przypadku Izy. Klaudia będzie niepocieszona!
– Już jest! Jej teoria na temat szefa upadła wczoraj z hukiem, a tak się przy niej upierała… no ale cóż, trudno, każdy może się pomylić. Ja wam mówię, że to był ten chłopak, w którym Iza kocha się od lat – dodała z przekonaniem. – Jestem tego prawie pewna.
– Myślę, że masz rację – przyznała Ola. – Chociaż nie będziemy mieć pewności, dopóki nie usłyszymy tego od niej.
– Wiadomo, ale jednak na razie nie forsujmy – zastrzegła Wiktoria. – Nie chce gadać, to nie, jak zmieni zdanie, to sama powie. Przecież jeśli to na poważnie, to za jakiś czas temat i tak wypłynie, to nieuniknione. Pamiętasz, jak było z Basią? Też się tak tajniaczyła, a potem nagle okazało się, że bum!… wychodzi za mąż!
– Mam nadzieję, że Iza, w przeciwieństwie do Basi, przynajmniej zaprosi nas na weselisko – odparła z rozbawieniem Ola. – A sprawa raczej nieodległa, bo jak to będzie dalej szło z takim przytupem jak wczoraj…
Zawiesiła znacząco głos i obie znów prychnęły śmiechem, zasłaniając usta dłońmi.
***
Mijały godziny, już dawno zaczęła się dyskoteka, a Majka nadal nie było. Zapytany o niego Chudy, który przed dziewiętnastą przyjechał wreszcie z transportem i przy pomocy Tymka rozładował go w kuchni i magazynku, oznajmił Izie, że dzisiaj jeszcze go nie widział, co zgadzało się z wcześniejszymi raportami Elizy i Wiktorii. Iza, która z początku nawet cieszyła się z chwilowego odroczenia momentu spotkania z szefem, powoli zaczęła się niepokoić. Czy na pewno wszystko było w porządku?
Zostawiwszy dziewczynom do obsługi stoliki, na których, jako że większość gości szalała na parkiecie, obecnie było niewiele zamówień, udała się do gabinetu, by sprawdzić telefon. Żadnej wiadomości od Majka nie było, na pulpicie powiadomień widniała natomiast informacja o jednym nieodebranym połączeniu od Michała.
Misio. Nazwa kontaktu, pod którą zapisała jego numer, nagle wydała jej się zbyt ciepła, zbyt poufała, wręcz infantylna, a przez to irytująca. Czy nie powinna znaleźć innej, odpowiedniejszej, takiej, która najtrafniej zdefiniowałaby jej nowy stosunek do niego? Kiedy następnym razem zadzwoni lub przyśle smsa, ów wyświetlony na ekranie Misio przynajmniej nie będzie jej denerwował… Po chwili smętnego zastanowienia machnęła jednak na to reką i odłożywszy telefon do torebki, podeszła do biurka, by przejrzeć leżące tam dokumenty.
Inspekcja białej teczki zdecydowanie ją uspokoiła – bez cienia wątpliwości były to dokumenty dotyczące lokalu na Czechowie, które wczoraj Majk zabrał na spotkanie z Sajkowskim. Skoro zatem zostawił je tutaj, musiał potem wrócić do Anabelli, a jako że papiery leżały na biurku wraz z kluczami do lokalu, znaczyło to, że był tu prawdopodobnie dziś tuż po otwarciu, kiedy pracowała inna zmiana kelnerek, a Chudego jeszcze nie było w pracy. Najwidoczniej wypadło mu coś nieprzewidzianego, tak czy inaczej gdzieś krążył i mógł się pojawić w firmie dosłownie w każdej chwili.
Uspokojona wróciła na salę, gdzie w drzwiach zaplecza wpadła na wbiegającą tam pośpiesznie Gosię.
– O, Iza, właśnie cię szukam! – rzuciła, wskazując jej ręką w stronę baru, przy którym tłoczyło się kilkanastu amatorów drinków. – Idź do Wiki, ktoś chce się z tobą widzieć. No wiesz, ten adwokat od szefa, pan Paweł – dodała znacząco.
Iza natychmiast ruszyła w tym kierunku.
– Jasne, dzięki, Gosiu! Już lecę!
Wizyta Pabla, który pracował trzy piętra wyżej, nie była w Anabelli niczym nadzwyczajnym, jednak, zważywszy na późną porę oraz nieobecność Majka, mimo wszystko serce na nowo ścisnęło jej się niepokojem. A jeśli to miało jakiś związek?… Pablo jednak, choć wyglądał na przemęczonego, miał całkowicie normalną minę.
– Cześć, Iza – rzucił, przekrzykując huk muzyki i jednocześnie ściskając jej rękę. – Podobno nie ma Majka, odesłali mnie do ciebie. Możemy chwilę pogadać?
– Oczywiście – skinęła głową, wskazując mu wejście na zaplecze.
– Ależ tu u was kocioł o tej porze! – zauważył z rozbawieniem Pablo, kiedy szli do gabinetu korytarzem zaplecza. – I jeszcze te egipskie ciemności, tylko światełka na stolikach się palą. Fajnie to wygląda, nie powiem, ale jak ma się nieprzyzwyczajony wzrok, to ciężko przebić się od wejścia przez te poodsuwane krzesła. Niezła pułapka, ja sam przed chwilą omal nie wybiłem sobie zębów!
Iza uśmiechnęła się w roztargnieniu.
– Proszę, wejdźmy tutaj, tu jest cicho i spokojnie – zaprosiła go, otwierając drzwi od gabinetu i zapalając światło. – Majka faktycznie jeszcze nie ma, chociaż może wrócić w każdej chwili. Coś mu przekazać?
– Nie, chodzi o papiery dla mnie – odparł Pablo. – Nie wiem, na ile wdrożył cię w tę sprawę, ale on co do zasady wdraża cię we wszystko, więc może zdążył ci przekazać. Wczoraj miał spotkanie z tym facetem z Koncertowej.
– Tak, z Sajkowskim – przytaknęła.
– Dokładnie. Dzwonił do mnie zaraz potem i pytał, czy może mi podrzucić dokumenty, które wyprodukowali wspólnie na spotkaniu. Wersja robocza umowy do sprawdzenia pod kątem prawnym. Wiesz coś o tym?
Iza zerknęła na białą teczkę leżącą na biurku.
– O umowie do sprawdzenia nic nie wiem, bo nie widziałam się z nim jeszcze – odpowiedziała ostrożnie. – Jakoś mijamy się od wczoraj. Ale jeśli chodzi o papiery, to na bank to są te – dodała, podchodząc do biurka, sięgając po teczkę i podając mu ją. – Zerkniesz?
Pablo bez wahania przejął z jej rąk teczkę, otworzył i w skupieniu przejrzał dokumenty.
– Mhm – mruknął. – Tak, to jest to. Dobra, powiem ci szybko, o co chodzi – podjął, zamykając teczkę. – Obiecałem Majkowi, że zerknę na to na dniach, ale wczoraj za cholerę nie mogłem, dzisiaj też, kończyliśmy pilną sprawę, dopiero teraz zjeżdżam na dłużej na chatę po trzech dobach koczowania w kancelarii.
– Tak, słyszałam – pokiwała ze współczuciem głową. – Lodzia mi wspominała, była tu wczoraj z przyjaciółmi, czekali na ciebie.
– Ano czekali – westchnął. – I niestety się nie doczekali. Gwiazdeczka musiała wracać beze mnie, zostałem z Jackiem i z Piotrkiem na górze na całą noc. Podpieraliśmy się już nosami, ale musieliśmy przygotować te pieprzone papiery, inaczej byśmy się nie wyrobili. Na szczęście dzisiaj dopięliśmy wszystko i mamy z głowy, jutro Piotr jedzie sam na rozprawę, a ja dostałem za to zasłużony dzień wolnego. No i właśnie… Będę jutro byczył się w domu, to mogę zerknąć Majkowi na te papiery, bo potem znowu nie wiadomo, jak będzie z czasem. Dlatego biorę to dzisiaj od ciebie – oznajmił, podnosząc w dłoni białą teczkę. – Jutro rzucę okiem, czy to się kupy trzyma, i bez względu na to, czy będę miał jakieś uwagi czy nie, skontaktuję się z frajerem telefonicznie, okej?
– Oczywiście – zgodziła się bez wahania. – Przekażę mu to, jak tylko wróci.
– Super, dzięki – uśmiechnął się, kierując się ku drzwiom. – W takim razie odmeldowuję się i spadam na chatę. Przede mną obiecana sesja reanimacji męskich zwłok w profesjonalnym wykonaniu mojej żony, więc nie mogę się spóźnić. To moja nagroda za te trzy dni poniewierki! – zaśmiał się, a oczy błysnęły mu łobuzersko. – Jak widać, czasem opłaca się poharować ponad normę!
Iza roześmiała się razem z nim, wyobrażając sobie ową reanimację i lśniące przy tym czułym blaskiem oczy Lodzi, która niewątpliwie będzie umiała wynagrodzić przemęczonemu mężowi ciężkie doby spędzone na pracy w kancelarii.
– A nie, czekaj… jeszcze jedno! – przypomniał sobie Pablo, nagle zawracając w drzwiach. – Cholera, widzisz, jaki ze mnie osioł? Już zaczyna mi na mózg padać po tej parszywej orce… Wybacz, Iza. Zapomniałem ci podziękować.
– Za co? – zdziwiła się.
– Jak to za co? Za Krawczyka – wyjaśnił, z powagą ujmując jej dłoń. – Wiem wszystko od Majka i jestem ci cholernie wdzięczny za to małe śledztwo, jego wynik bardzo mnie uspokaja. Swoją drogą, tak jak wspominałem ostatnio i nadal to podtrzymuję, jesteś aniołem dobroci… jednym z tych cudownych aniołów, które los rzuca ludziom na drogę, żeby pomagały im tam, gdzie sami sobie nie radzą. Moja żona też należy do tego gatunku – uśmiechnął się łagodnie – i widocznie takie niebiańskie istoty przyciągają się wzajemnie, skoro oboje trafiliśmy na ciebie. Dziękuję ci, Iza.
Mówiąc to, schylił się i z szacunkiem musnął ustami jej dłoń.
– Ależ… nie ma za co, Pablo – odpowiedziała zmieszana, wycofując rękę. – To nie był dla mnie żaden problem, zwłaszcza że spotkałam się z nim nie tylko w waszej sprawie.
– Tak, wiem – skinął głową. – Dlatego tym bardziej podkreślam: jesteś aniołem. Słyszałem, że chcesz kontynuować spotkania z bydlakiem… i cóż, tak samo jak Majk nie śmiem się w to wtrącać, zostawiam to twoim decyzjom. Niemniej chcę cię zapewnić, że zawsze jestem po twojej stronie i gdyby cokolwiek się działo… pamiętaj o tym, dobrze?
– Dobrze – uśmiechnęła się. – Dziękuję ci, Pablo.
– A teraz naprawdę zjeżdżam! – podjął zupełnie innym, wesołym tonem. – Jak możesz się domyślić, śpieszy mi się do domu, a najpierw muszę przecież przebrnąć żywy przez tę waszą piekielną ciemnicę na sali!
– Ach! – parsknęła śmiechem. – To może dam ci ochroniarza, żeby cię ubezpieczał?
– Nie ma mowy, to byłoby niehonorowe! – zaprotestował, otwierając drzwi i wychodząc na korytarz. – Jakem dzielny rycerz, który nie boi się smoków ani ciemności, podejmuję tę rękawicę! No, trzymaj się, Iza – dodał ciepło. – Kłaniaj się ode mnie swojemu szefowi i powiedz mu, żeby czekał na sygnał ode mnie. Odezwę się jutro w ciągu dnia.
– Tak jest! – pokiwała głową. – Wszystko mu przekażę. Ty też się trzymaj, pozdrów ode mnie Lodzię i… udanej reanimacji! – mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Pablo w żartobliwym geście podniósł w górę kciuk, po czym, błysnąwszy szelmowsko oczami jak Kacper, z szerokim uśmiechem, który niczym promyk jutrzenki oświetlił jego zmęczoną twarz, odszedł korytarzem w stronę wyjścia z zaplecza.
***
„Zadzwonię po dziesiątej” – postanowiła Iza, otwierając pocztę mailową na telefonie. – „Wcześniej może jeszcze spać, nieładnie byłoby go budzić. Nie wiadomo, co tam wczoraj mu wypadło, ale przecież chyba nic złego… Gdyby to było coś złego, to już byśmy wiedzieli… Niemniej zadzwonię.”
Postanowienie to podniosło ją nieco na duchu, bowiem od końca wczorajszej zmiany w pracy niepokój o nieobecnego wciąż Majka nie opuszczał jej ani na chwilę, na przemian tylko potęgując się lub słabnąc. Czekała na niego do zamknięcia lokalu, którego podjęła się osobiście, wysyłając pozostałych pracowników do domu, jednak nie pojawił się aż do końca. Czy na pewno nic się nie stało? Starała się myśleć pozytywnie, zwłaszcza że po takim krótkim czasie raczej nie było powodu do obaw, jednak żadna racjonalizacja nie była w stanie całkowicie usunąć ciężaru, jaki od wczoraj znów, choć z innego powodu niż wcześniej, nie przestawał przygniatać jej piersi.
Prawdą było, że rola szefa firmy nie ograniczała się wyłącznie do organizacji pracy na miejscu, lecz Majk miał też wiele obowiązków, spotkań i formalności do załatwiania na mieście. Poza tym obecnie doszła przecież jeszcze sprawa lokalu na Czechowie, być może właśnie tam pojechał wczoraj na zaproszenie tego Sajkowskiego i nie dał rady już wrócić na Zamkową? Takie krótkie nieobecności szefa nie były zresztą niczym dziwnym, reszta ekipy niemal tego nie zauważyła… Tyle że do niej zwykle się w takich sytuacjach odzywał. W końcu była jego zastępczynią, prawą ręką… Z drugiej strony w ferworze jakichś rozmów czy spotkań mógł zwyczajnie zapomnieć, tak jak swego czasu na śmierć zapomniał o piśmie z Urzędu Skarbowego. A gdyby cokolwiek złego mu się stało, byłyby już jakieś wieści, miałby je choćby Pablo, którego rodzina była w stałym kontakcie z rodziną Majka. Nie, nie było się czym martwić. Prawdopodobnie dziś ta sprawa już się rozwiąże, Majk wpadnie do firmy jak zwykle i wszystko jej wytłumaczy, a ona wtedy powie mu, że dała Pablowi do sprawdzenia dokumenty z Koncertowej.
Rozumowanie to uspokajało ją, jednak jeszcze bardziej uspokoiłby ją głos Majka w telefonie, a ponieważ miała już kilka pretekstów, by do niego zadzwonić, uznała, że zrobi to niebawem. Na razie jednak było jeszcze za wcześnie, Majk zwykle rano odsypiał zarwane noce, nie chciała przerywać mu odpoczynku. Dlatego, jako że o dwunastej była umówiona z Martą w Old Pubie i między innymi miały porozmawiać o stażach w ramach programu Erasmus, o których wcześniej wspominał też Zbyszek, dla zabicia czasu postanowiła zapoznać się z dokumentacją przesłaną jeszcze w czerwcu przez dziekanat. Usiadła zatem na nowej kanapie w swoim mieszkanku na Bernardyńskiej, gdzie przed chwilą odebrała i kazała ustawić we właściwych miejscach brakujące meble, i z niemałym trudem odnalazła właściwą wiadomość, przy okazji usuwając z uczelnianej skrzynki pocztowej nagromadzony tam od wielu tygodni spam.
Analiza niezwykle interesujących informacji zawartych w załącznikach do maila z dziekanatu pochłonęła ją na tyle, że kiedy zamknęła pocztę, na ekranie telefonu wyświelała się już godzina dziesiąta czterdzieści sześć.
„Ach, już prawie jedenasta!” – zdziwiła się. – „Zaraz trzeba będzie lecieć. Nie ma na co czekać, dzwonię!”
Wyszukawszy prywatny numer Majka, zainicjowała połączenie, jednak natychmiast włączyła się poczta głosowa. Niepokój szarpnął sercem Izy. To niby nie było nic takiego, mógł teraz spać i specjalnie wyłączyć telefon, żeby nikt mu nie przeszkadzał, jednak pamiętała, że w takich razach raczej wyciszał go tylko do zera, by potem mieć dostęp do historii nieodebranych połączeń i móc na bieżąco oddzwaniać. Ale może telefon mu się po prostu wyładował? Tak czy inaczej należało wysłać mu chociaż jednego kontaktowego smsa. Kiedy uruchomi telefon, odbierze go i odpowie… prędzej czy później.
Drżącymi z rosnącego zdenerwowania palcami otworzyła skrzynkę smsową i po chwili zastanowienia wklepała wiadomość.
Szefie, wszystko w porządku? Wczoraj w nocy był Pablo, wziął do analizy prawnej Twoje dokumenty od Sajkowskiego, ma do Ciebie dzwonić, jak skończy. Ja jestem dziś w pracy od siedemnastej, ale gdyby trzeba było, mogę przyjść wcześniej. Odezwij się, jak tylko będziesz mógł. Iza.
„Nic więcej nie mogę zrobić” – stwierdziła, wysławszy smsa. – „Teraz Martusia, potem obiad w domu, a od siedemnastej moja zmiana… i mam nadzieję, że do tej pory już wszystko się wyjaśni.”
***
Ponieważ, zgodnie z przewidywaniem Marty, Old Pub na starówce o tej porze był jeszcze zamknięty, dziewczyny udały się do innej kawiarni w sąsiedztwie, gdzie ze względu na relatywnie wczesną porę i marną pogodę, nie było prawie nikogo.
– I dobrze! – skonstatowała wesoło Marta, zajmując miejsce pod oknem z uroczym widokiem na skąpane we wciąż padającym deszczu uliczki starego miasta. – Tu będzie miło i spokojnie, a jaki fajny widok! Ja i tak zamawiam tylko kawę, na jedzenie za wcześnie. A ty?
– Ja też – skinęła głową Iza. – Nawet nie potrzeba mi karty, wezmę zwykłe cappuccino.
Zamówiwszy kawę, którą podano im niemal natychmiast, zatonęły w rozmowie, a właściwie w monologu Marty, którego Iza słuchała, od czasu do czasu wtrącając tylko jakieś słówko na znak, że śledzi wątek. Marta, ubrana dziś w czarne skórzane spodnie i takąż kurtkę, które do złudzenia przypominały kombinezon motocyklowy, z rozpuszczonymi blond włosami, zdrowo opaloną twarzą i oczami rozświetlonymi jak słońce, wyglądała prześlicznie, a do tego tryskała iście szampańskim humorem. Gdyby ktoś przyglądał się z boku obu koleżankom, zauważyłby silny kontrast, jaki zaznaczał się między tą rozbuzowaną energią i blaskiem radości dziewczyną a jej ciemnowłosą towarzyszką o dwa razy bledszej cerze i wielkich ciemnobrązowych oczach, która, choć starała się uśmiechać, siedziała jakby przygaszona, co jakiś czas nerwowo zerkając na odłożony na blat telefon.
Marta zupełnie nie zauważała tych dyskretnych symptomów roztargnienia koleżanki, z podekscytowaniem opowiadając jej swoje barwne wakacyjne przygody. Zgodnie z tym, czego Iza poniekąd sama się domyślała, po zdobyciu wymarzonego prawa jazdy kategorii A świeżo upieczona motocyklistka spędziła całe lato na wycieczkach, jakie odbywała na swoim nowym sprzęcie zakupionym za zaoszczędzone pieniądze.
– Zobacz, jakie cacko! – mówiła z entuzjazmem, pokazując jej zdjęcia wyświetlone na ekranie swojego telefonu. – Tata dołożył mi brakującą sumę, bo powiedział, że jak już kupować, to coś porządnego. Ja też tak uważam! O, widzisz? Tutaj jest zbliżenie… i tu z drugiej strony. Mega bryka, co?
– Mega – uśmiechnęła się z mimowolnym rozbawieniem Iza. – Chociaż muszę uwierzyć ci na słowo, Martusiu, bo ja się na tym kompletnie nie znam.
– No to uwierz! – zaśmiała się Marta. – Przez dwa miesiące zrobiłam na nim prawie dwa tysiące kilometrów, a nadal wygląda i jeździ jak nówka spod igiełki!
– Aż tyle przejechałaś? – zdziwiła się.
Rozbawiona jej zdziwieniem Marta opowiedziała jej o swoich letnich podróżach, które nie były wcale spontanicznymi wycieczkami po okolicy, lecz zorganizowanymi eskapadami na długie dystanse odbywanymi w towarzystwie grupy doświadczonych motocyklistów. Przedstawicielkę owej grupy poznała przypadkowo, kiedy obie tego samego dnia odbierały w urzędzie prawo jazdy tej samej kategorii, to zaś, jak zapewniła Izę Marta, natychmiast zbliżyło je do siebie i skłoniło do długiej rozmowy zakończonej wymianą numerów telefonu. Małgosia, bo tak było na imię nowej znajomej Marty, szybko wprowadziła ją w swoje środowisko fanów motocykli, oczywiście zdominowane przez mężczyzn, choć kobiet, jak się okazało, również w nim nie brakowało. Ponieważ akurat trwał sezon wakacyjny, Marta z marszu załapała się na wspólną dwutygodniową eskapadę na Mazury, która następnie została przedłużona o kolejne dwa tygodnie, tym razem w celu zwiedzenia linii polskiego Wybrzeża.
– Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jakie to jest wrażenie! – mówiła w natchnieniu, przewijając kolejne zdjęcia. – Taka podróż i zwiedzanie Polski z siodełka motocykla to jest coś niesamowitego! Nie da się porównać z niczym innym! O, zobacz na przykład ten zachód słońca nad jeziorem… Zjeżdżaliśmy już wtedy do bazy w takim małym pensjonacie. Albo to… Trasa do Sopotu, tam z przodu widać już z daleka linię morza… Widzisz?
– Aha – pokiwała głową Iza. – Piękne zdjęcia. A domyślam się, że na żywo to musiało wyglądać jeszcze piękniej.
– Bez porównania! – zapewniła ją żywo Marta. – Jak teraz sobie pomyślę, że wszystkie poprzednie wakacje spędzałam, siedząc w Lublinie, albo wyskakiwałam tylko czasem na wiochę do babci, to normalnie aż mnie skręca. Dopiero teraz widzę, ile straciłam! O nie, nigdy więcej! Życie jest za krótkie, żeby przegnić je w jednym miejscu i nie zasmakować podróży, nie pozwiedzać świata… Sama nie rozumiem, jak mogłam tak długo bez tego żyć!
– A to kto? – zaciekawiła się Iza, wskazując na młodego mężczyznę w motocyklowym kombinezonie, który pojawił się na zdjęciu już kolejny raz, pozując na tle dwóch motocykli z przytuloną do niego czule Martą.
Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby właśnie na to czekała.
– Patryk – oznajmiła z dumą. – Mój nowy facet.
– Ach! – szepnęła Iza, zerkając na nią ze szczerym zaskoczeniem. – Naprawdę?
– Naprawdę! – zaśmiała się Marta. – A co? Wyglądasz, jakbyś nie wierzyła! Pewnie myślałaś, że po przygodzie z tym idiotą Radkiem zaszyję się w mysiej norze, albo pójdę do klasztoru, co? Nic z tego, Izka! Zaczynam nowe życie!
– Właśnie widzę – uśmiechnęła się Iza, jednak był to uśmiech nieco wymuszony.
Choć cieszyła się, że Marta była w dobrej formie i tryskała szczęściem, wiadomość o nowym związku koleżanki, a zwłaszcza o ekspresowym tempie, w jakim się rozwinął, jakoś nie sprawiła jej radości. Wrażenie to wzmogło się jeszcze bardziej, kiedy Marta, kipiąc entuzjazmem, opowiedziała jej więcej szczegółów. Ów Patryk był synem warszawskiego biznesmena, który swego czasu rozwijał interesy również w Lublinie, a jego dzieci chodziły tu do szkoły. To stąd ów przystojny dwudziestopięciolatek miał w Lublinie liczne znajomości, między innymi związane ze środowiskiem motocyklowym, które po wyprowadzce do Warszawy podtrzymywał i kultywował, wybierając się z dawnymi kumplami w wakacyjne eskapady. Podczas tegorocznego wyjazdu na Mazury, jako że Marta i Małgosia dopiero co zrobiły prawo jazdy, każda z nich dostała w przydziale od grupy osobistego opiekuna, który miał ją wspierać w trasie swoim doświadczeniem i pilnować, by w młodzieńczym zapale nie przekraczała zasad bezpieczeństwa. Opiekunem Marty, jak łatwo było się domyślić, został właśnie Patryk, a opieka, jaką sprawował nad młodą adeptką motocykla, szybko zaskutkowała rozwojem nie tylko jej umiejętności w zakresie prowadzenia jednośladu, ale również wybuchem uczucia, jakie zrodziło się między nimi przy tej okazji.
– Nawet nie umiem ci opisać, jaka jestem szczęśliwa! – referowała Marta, a jej oczy promieniowały blaskiem, który Iza doskonale znała z czasów Radka. – Patryk to cudowny facet, po prostu ideał! Nigdy bym się nie spodziewała, że ktoś taki w ogóle może istnieć! I nie chodzi tylko o to, że podoba mi się z wyglądu, bo to jest oczywiste, ale pod innymi względami też jest jak szyty na miarę dla mnie. Perfekcyjnie się dogadujemy, mamy te same zainteresowania, nawet słuchamy tej samej muzyki… Kocham go do szaleństwa! Sama nie wiem, jak ja mogłam zadawać się z takim Radkiem, a potem jeszcze beczeć przez niego jak głupia! Pamiętasz, jaka byłam nieszczęśliwa? Nie jadłam, nie spałam, ryczałam dniami i nocami… pff, jakby było o co! – prychnęła z politowaniem. – Ale ty, Iza, byłaś mądrzejsza, od razu mi przepowiedziałaś, że szybko się z tego wyleczę, bo jeszcze nie zdążyłam za głęboko wsiąknąć. I co? Przyznaję, miałaś sto procent racji! Teraz Radek obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg, a nawet jeszcze mniej, żałuję tylko tego czasu i nerwów, które na niego straciłam. Serio, co ja w nim widziałam? Patrykowi to on mógłby buty czyścić! Chociaż ja nawet na to bym nie pozwoliła!
Iza słuchała jej cierpliwie, w głębi duszy coraz mniej przekonana do owego Patryka, którego wprawdzie jeszcze nie znała, ale którego styl i tempo działania mówiły same za siebie. Czy to możliwe, żeby Marta znów dała się aż tak zaślepić? Naprawdę chciała zafundować sobie powtórkę z rozrywki? Syn warszawskiego biznesmena, który podczas wakacyjnego wyjazdu na motocyklu wziął pod opiekę nową, ładną koleżankę, by służyć jej swoim doświadczeniem podczas jazdy oraz wspólnego podziwiania romantycznych zachodów słońca nad mazurskimi jeziorami… Trudno było o bardziej banalny scenariusz, więc i jego dalszy ciąg był do przewidzenia. Czy Marta tego nie widziała? Iza nie mogła uwierzyć, że koleżanka, która niespełna rok temu zarzekała się na wszystkie świętości, że dostała nauczkę i nigdy więcej nie da się oszukać, znów tak bezkrytycznie łyknęła haczyk, niemal identyczny jak w przypadku Radka, i wpakowała się w kolejny uczuciowy rollercoaster.
„Serio po akcji z Radkiem nie zapaliła jej się w głowie żadna czerwona lampka?” – myślała z niedowierzaniem, przyglądając się jej rozświelonej szczęściem twarzy. – „Tak łatwo dała się urobić… w trzy czy cztery tygodnie! Ja wprawdzie też latami byłam głupia jak but i udowadniałam to na prawo i lewo, ale jednak nigdy w życiu nie zadurzyłabym się w takim tempie w nowo poznanym facecie, o którym nie wiedziałabym praktycznie nic! Ja tak po prostu nie umiem…”
A Michał? – podpowiedział jej natychmiast jakiś chochlik z dna duszy. Z trudem powstrzymała się od wzruszenia ramionami. Cóż… Michał, którego odbicie nota bene widziała jak na dłoni w naszkicowanym przez Martę opisie Patryka, był jej wielką życiową pomyłką, nie było wątpliwości, że tu jej serce i rozum popełniły wielki i niewybaczalny błąd. Jednak nie zmieniało to faktu, że tamto młodzieńcze uczucie również rosło latami, nie było impulsem chwili, podobnie jak nie była nim pamiętna noc w motelowym pokoju, mimo że dziś żałowała i wstydziła się ze wszystkich sił swojej ówczesnej naiwności. Chybione uczucie do Michała, niegdyś silne i prawdziwe, dziś już od dawna martwe, przynajmniej stało się doświadczeniem, z którego ona, w przeciwieństwie do Marty, umiała wyciągnąć wnioski. Owszem, sprawa Michała nie była jeszcze zakończona i niewątpliwie nadal będzie ją dużo kosztowała, ale trudno było postawić znak równości między jej życiową pomyłką a tym, co wyprawiała teraz Marta. Czy ona naprawdę nie widziała, że zmierza prostą drogą do kolejnej przepaści? Że znowu na własne życzenie, nie wyciągając wniosków z przeżytego doświadczenia, chce zafundować sobie ból i rozpacz, których przecież tak łatwo mogła uniknąć?
„Nie podoba mi się to” – pomyślała smutno, tylko piąte przez dziesiąte słuchając jej radosnej paplaniny. – „Ale czy powinnam się wtrącać? To nie moja sprawa. Zwłaszcza że pewnie już i tak jest za późno…”
Ostatnia myśl zainspirowała ją. A może jednak jeszcze nie było za późno? Może Marta była dopiero na pierwszym etapie zauroczenia i nie posunęła się jeszcze do tego, co zdarzyło się rok wcześniej z Radkiem w wakacyjnym pokoju z widokiem na roztoczański las? Jeśli jeszcze tego nie zrobiła, miałaby czas przejrzeć na oczy… tym dłuższy, im dłużej powstrzyma się od tego ostatecznego błędu, po którym Patryk wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zachowa się jak Radek… jak niegdyś Michał wobec niej samej… Prędzej czy później, ale tego, że tak to się skończy, Iza była niemal pewna. Czy zatem w duchu kobiecej solidarności nie było jej obowiązkiem uczulić na to Martę, której świeże uczucie uderzyło do głowy niczym mocne wino, a różowe okulary oprócz oczu przysłaniały również mózg?
– A jak tylko trafi się okazja, to koniecznie muszę ci go przedstawić! – perorowała dalej. – Sama zobaczysz, jaka różnica! Jak niebo a ziemia!
– Chętnie go poznam, Martusiu – uśmiechnęła się łagodnie Iza. – Rozumiem, że często odwiedza cię w Lublinie?
– W każdy weekend – odparła rzeczowo, dopiero teraz upijając łyka kawy. – A czasami zdarza się, że wpada i na tygodniu. Chociaż jak zacznie się rok akademicki, może być rzadziej, bo w tym roku kończy studia na UW… drugi kierunek – zaznaczyła. – Pierwszy już skończył, europeistykę, ale jego tata uznał, że przyda mu się jeszcze coś z zakresu ekonomii i zarządzania, więc robi i to. Trochę śmieszne, nie? – skrzywiła się lekko. – Radek też był na zarządzaniu.
– W istocie – zgodziła się Iza, zastanawiając się, jak ugryźć temat, który chciała podjąć. – Analogia aż rzuca się w oczy, dlatego mam nadzieję, że to nie jest zapowiedź powtórki z rozrywki.
Marta spojrzała na nią zdziwiona, poważniejąc.
– Co masz na myśli? – zapytała z nutą urazy w głosie. – Chyba nie chcesz zasugerować, że Patryś to taki sam dupek jak Radek?
– Nie, niczego nie sugeruję – pokręciła głową. – Nie mam prawa do osądzania ludzi, których nigdy w życiu nie widziałam. Mówię tylko, że mam nadzieję, że nie będzie powtórki z tego, co już raz przeżyłaś. Tylko tyle.
Jednocześnie odruchowo zerknęła na leżący przed nią na stoliku telefon i nadal nie widząc na ekranie żadnego powiadomienia, nieco nerwowym ruchem podniosła do ust filiżankę z kawą. Marta przyglądała jej się z miną człowieka, który właśnie został strącony z najpiękniejszych obłoków na ziemię.
– Ale dlaczego tak mówisz, Iza? – zapytała z wyrzutem w głosie, wydymając lekko wargi jak urażone dziecko. – Myślisz, że jestem taka zaślepiona, że nie widzę, jaki on jest?
Iza pokiwała powoli głową.
– Niestety tego właśnie się obawiam, Martusiu.
– No to się mylisz! – zapewniła ją żywo, wciąż z urazą w głosie. – Nie jestem taka głupia, żeby drugi raz pakować się w takiego gnojka jak Radek! I sama się o tym przekonasz, jak osobiście poznasz Patryka. Noo… teraz to już koniecznie muszę ci go przedstawić!
– Mówiłam już, że chętnie go poznam – zgodziła się Iza. – Mam zresztą nadzieję, że się mylę i że Patryk jest choć w połowie tak wspaniały, jak go opisujesz. Bardzo ci tego życzę i jeśli na dłuższą metę okaże się, że tak jest, to z całego serca będę się cieszyć twoim szczęściem. Ale na razie minęło bardzo mało czasu, Martusiu… Sama powiedz ile. Dwa miesiące?
– Dwa, odkąd się znamy, bo w związku jesteśmy trochę krócej – odparła nieco przygaszonym tonem Marta. – Ale kiedy jest się czegoś pewnym…
– Radka też byłaś pewna, pamiętasz? – przypomniała jej cierpliwie. – A potem skończyło się tak, jak się skończyło. Tylko proszę, nie zrozum mnie źle. Ja nie chcę gasić twojego szczęścia jak jakaś stara wiedźma, która zazdrości go innym, po prostu mam wątpliwości. Jeżeli okażą się nieuzasadnione, to razem z tobą będę skakać z radości aż pod sufit, ale na razie… Zobacz, za moment zaczynamy trzeci rok, będziemy kończyć licencjat, pisać pracę i tak dalej. Potrzebujemy spokojnej głowy, czasu, którego i tak nigdy nie ma, a przede wszystkim sprzyjającej atmosfery. Nie mówię, że na ten czas trzeba zrezygnować z uczuć, bo z tego raczej nie da się zrezygnować… Ale w takiej sytuacji może warto chociaż zwolnić tempo?
– Do czego zmierzasz? – zapytała cicho Marta.
– Nie chcę się wtrącać – zaznaczyła nieco zmieszana Iza. – To są twoje sprawy, zresztą nawet nie pytałaś mnie o zdanie…. Ale jednak, biorąc pod uwagę moje przykre doświadczenia z przeszłości, o których zresztą kiedyś ci mówiłam, czuję, że nie powinnam milczeć. Spotykasz się z Patrykiem, twierdzisz, że go kochasz, a on kocha ciebie, okej… niemniej sprawdź to. Tylko o to cię proszę, Martuniu, bo nie chciałabym znowu patrzeć na twoje łzy. Już tamtym razem naprawdę mi ich wystarczyło, a myślę, że tobie tym bardziej.
– Nie rozumiem – pokręciła głową Marta. – W jakim sensie mam to „sprawdzić”?
– W takim, żebyś potrzymała go jeszcze trochę na dystans – wyjaśniła jej spokojnie. – I nie szła na całość, dopóki nie będziesz go pewna w stu procentach.
– Masz na myśli… łóżko? – szepnęła Marta, patrząc na nią z niepokojem. – Ale przecież my już dawno… właściwie od samego początku…
Iza odruchowo przymknęła oczy, jakby otrzymała niewidzialny cios.
– Okej – westchnęła z rezygnacją. – Przepraszam, niepotrzebnie to powiedziałam. To naprawdę nie jest moja sprawa. Wybacz, Martusiu.
Przy stoliku na chwilę zapadła niezręczna cisza. Obie sięgnęły po swoje filiżanki i sączyły kawę w milczeniu, unikając się wzrokiem.
– Noo… ja w sumie też niepotrzebnie tak się rozgadałam – mruknęła w końcu Marta. – Nawijam w kółko o sobie, a nawet nie zapytałam cię, jak spędziłaś wakacje. Byłaś pewnie u siostry na wsi, tak?
Odgadując w tych słowach pragnienie zmiany tematu, Iza posłusznie przeszła do zwięzłego zrelacjonowania jej wydarzeń z wakacji, w tym narodzin siostrzenicy oraz wypadku małego Pepusia i okoliczności z nim związanych. Przez chwilę wahała się, czy nie wyłączyć z tej opowieści wątku Zbyszka i Kuby, jednak uznawszy, że sprawa prawdopodobnie i tak się nie ukryje, pod klauzulą obietnicy nierozpowiadania tego dalej, nakreśliła jej zachowanie kolegów w Korytkowie i ich rolę w tym nieprzyjemnym zdarzeniu. Marta, która dotąd słuchała w roztargnieniu, jakby myślami była gdzie indziej, ożywiła się natychmiast.
– No coś ty! Żartujesz! – zawołała zdumiona. – Zbyszek? Kuba? Odwalili coś takiego? No to nieźle sobie nagrabili!
– Najbardziej nagrabił sobie ten ich kumpel, który siedział za kierownicą – sprostowała dla porządku Iza. – Ale oni dwaj oczywiście też oberwą rykoszetem. W najbliższych miesiącach wszyscy pięciu staną przed sądem, nie ma jeszcze terminów, ale Zbyszek mówi, że przez to odpuszczają w tym roku Erasmusa, żeby być do dyspozycji. I słusznie, ja to popieram, bo mimo wszystko są sprawy ważne i ważniejsze.
– Fakt – zgodziła się wstrząśnięta tymi wieściami Marta. – Ale że Zbyszek i Kubuś? Aż nie mogę uwierzyć, że zrobili taki numer! No to niezłe miałaś przeboje w te wakacje, Izka, nie zazdroszczę ci. Założę się, że nic nie odpoczęłaś, a tu przecież za chwilę trzeba wracać na zajęcia. Chociaż z drugiej strony powiem ci, że chętnie już zobaczę naszych ludzi z roku… Widziałaś się może z kimś z nich w wakacje?
– Oprócz Zbyszka i Kuby niestety z nikim – pokręciła głową. – Spotkałam za to kilka osób z polonistyki. Akurat wczoraj byli u mnie w klubie.
– Aha – mruknęła bez specjalnego zainteresowania Marta.
– Ty zresztą pewnie też widziałaś się z Danielem? – zagadnęła od niechcenia Iza, przyglądając się jej spod oka. – Pamiętam, jak umawialiście się, że całe lato będzie szaleć na motocyklach. Nie chciał jechać z wami na te Mazury?
Marta wzruszyła ramionami.
– Nieee – odparła z niechęcią. – Nikt mu nawet nie proponował, to tylko ja wkręciłam się przez Gośkę… Zresztą Dan i tak by nie pojechał, miał zamiar pracować w tej swojej pizzerii i nie brać urlopu. W sumie to nawet nie wiem, co u niego, trochę rozluźnił nam się kontakt… A powiedz, z innej beczki, a propos tego Erasmusa – zmieniła szybko temat. – Czy ja dobrze zrozumiałam, że w drugim semestrze można wyjechać na miesiąc na staż zagraniczny i dalej być normalnie wpisanym na listę tutaj?
Iza pokiwała głową, posłusznie porzucając temat Daniela, który najwyraźniej był dla Marty niewygodny.
– Tak. Właśnie dzisiaj wczytałam się w te dokumenty i to wygląda całkiem ciekawie. Nasza uczelnia ma podpisane umowy z różnymi instytucjami zagranicznymi, również we Francji, Belgii i Szwajcarii, czyli tam, gdzie nas by interesowało, bo mówi się po francusku. Musiałabym jeszcze zerknąć dokładniej na tę listę, ale bez wątpienia każdy da radę znaleźć tam coś dla siebie. Wygląda to tak. Jedziesz na cztery tygodnie do takiej instytucji i zaliczasz staż, wyrabiasz sobie kontakty i doświadczenie, ale jednocześnie możesz dalej pracować nad licencjatem, a zaległości z zajęć w Lublinie zaliczasz na spokojnie po powrocie.
– Aha – pokiwała głową Marta. – Cztery tygodnie to w sumie niedługo. Ty się wybierasz?
– Nie wiem – westchnęła Iza, znów ukradkiem zerkając na ciemny ekran telefonu. – Bardzo bym chciała, podobałoby mi się to, ale nie wiem, czy dam radę się wyrwać. Spiętrzyło mi się tyle obowiązków, że już teraz doba jest za krótka, a jakbym miała jeszcze zniknąć z pracy na cztery tygodnie…
– Wiedziałam, że tak będziesz kręcić – wydęła usta Marta. – Tylko na to czekałam! Praca! Serio, Iza… Jeśli ktoś z naszego roku powinien na to pojechać, to ty jesteś pierwsza w kolejce i nawet nie powinnaś się zastanawiać, tylko korzystać z okazji! Jak ty nie dasz nam przykładu, to reszta tym bardziej będzie się bała zapisać, brałaś to pod uwagę? Ja na przykład chętnie bym wyskoczyła do Francji albo do Belgii na taki staż… tylko najlepiej w zimie, kiedy i tak nie da się jeździć na motocyklu – zastrzegła. – Na przykład luty, ewentualnie marzec. I właśnie chciałam dzisiaj z tobą o tym pogadać, bo gdybyś ty się zdecydowała, to ja też, a wtedy mogłybyśmy pojechać tam razem.
Iza uśmiechnęła się, w duchu urzeczona taką wizją. W końcu cztery tygodnie to nie była wieczność, przy odrobinie wysiłku i dobrej woli wszystko dałoby się pogodzić, a w grę wchodził przecież rozwój zawodowy związany z jej kierunkiem studiów.
– Okej, Martuś, zastanowię się – obiecała. – Termin aplikowania jest do końca października, więc jeszcze mamy czas. A teraz wiesz, co zrobimy? – dodała, mrugając do niej. – Nie wiesz, bo chyba zapomniałaś, o czym rozmawiałyśmy przez telefon, ale ja ci przypomnę. Zawołamy tutaj tę kelnerkę, niech zabierze filiżanki po kawie i przyniesie nam po lampce pysznego czerwonego wina. Pamiętasz już? Przecież miałyśmy oblać twoje prawko!
– Ach! – roześmiała się Marta. – Racja, przez to wszystko zupełnie mi to z głowy wypadło! Okej, zamawiamy! Ale ja stawiam!
– Nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęła się Iza, ruchem ręki wzywając kelnerkę.
W tym momencie ekran telefonu rozświetlił się i na pulpicie pojawiła się ikonka powiadomienia o nowej wiadomości tekstowej. Iza aż podskoczyła i drżącą z radości ręką chwyciła telefon, by otworzyć smsa. Przyszedł z numeru zapisanego jako Antek.
Iza, jak możesz, to wpadnij do roboty przed 16.00. Ma przyjść Rogalski obgadać nową umowę, a nie wiem, czy będzie szef. Nie mogę się do niego dodzwonić. Daj znać, czy będziesz, okej? Antek.
– Iza, co jest? – zaniepokoiła się Marta, widząc nagłą zmianę na twarzy koleżanki. – Jakaś zła wiadomość?
– Nie, nic takiego – pokręciła głową, starając się za wszelką cenę ukryć rozczarowanie i odradzający się niepokój. – Tylko kolega z pracy, chce, żebym przyszła dzisiaj trochę wcześniej. Zamów to wino, Martusiu, dobrze? Muszę mu odpisać.
Po czym, pochyliwszy się znów nad aparatem, wpisała wiadomość zwrotną. Ok, będę przed 16.00. Napisz albo zadzwoń, gdyby coś się zmieniło. Iza.