Anabella – Rozdział CXXXVII

Anabella – Rozdział CXXXVII

Obiad na Narutowicza Iza zjadła tylko z panem Stanisławem, zostawiając porcję do odgrzania dla Kacpra, który rano gromko zapowiedział, że udaje się na miasto szukać pracy i od tamtej pory jeszcze nie wrócił, a następnie, przywdziawszy lekki płaszcz przeciwdeszczowy, ze ściśniętym sercem udała się do Anabelli. Niepokój, jaki przepełniał jej duszę w związku z milczeniem Majka, rósł z każdą upływającą godziną, a racjonalne wytłumaczenia, którymi starała się karmić od rana, powoli przestawały już działać.

„Na pewno zaraz przyjedzie” – wmawiała sobie na siłę, idąc mokrym chodnikiem w stronę Zamkowej. – „Kto wie, może nawet już tam jest, tylko miał jakiś problem z telefonem? To by wyjaśniało, dlaczego przez tyle czasu się nie odezwał, przecież takie rzeczy się zdarzają. Przyjdę, a on już będzie na miejscu… Będzie rozstawiał chłopaków, ochrzaniał Chudego, wymądrzał się i szarogęsił jak zawsze… Tak będzie, musi być…”

Było to jednak zaklinanie rzeczywistości, w które sama już nie bardzo wierzyła. A jeśli jednak coś się stało? Ten brak kontaktu z każdą kolejną minutą stawał się coraz bardziej nienormalny, wręcz złowrogi, lecz jednocześnie w każdej sekundzie wszystko mogło się wyjaśnić, wystarczyłoby, żeby postać szefa nagle pojawiła się w zasięgu wzroku.

Przypomniała sobie milczenie Michała, kiedy czekała na niego za stodołą Kulikowej, aż nabawiła się kataru, a on wtedy nawet nie wyjechał z Poznania, bo… zatruł się parówkami. Pomijając wszystko, również strach o niego i wyrzuty sumienia, jakie wówczas czuła, rozwiązanie tamtej sytuacji okazało się tak prozaiczne, że aż groteskowe. Dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej? Może wytłumaczenie nieobecności i milczenia Majka było całkowicie banalne, tak banalne, że nikt nawet nie zwróci na to uwagi, i tylko ona, szarpana irracjonalnym strachem o niego, przeżywała dziś taką apokalipsę?

Odwrotnie niż wczoraj nie odważyła się zejść do Anabelli kuchennymi schodkami, lecz wolała pójść głównym wejściem, nie chcąc rozczarować się brakiem opla na podwórzowym parkingu. Pragnęła do ostatniej chwili łudzić się, że kiedy wejdzie na salę, gdzieś w tle już z daleka dostrzeże charakterystyczny kontur rozczochranej czupryny szefa, i w tym momencie oddałaby wiele za to, żeby tak właśnie mogło się stać.

Jako że nie było jeszcze szesnastej, a na sali znajdowali się głównie goście korzystający z menu obiadowego, tylko połowa stolików była zajęta, pozostałe stały puste.

– O, hej, Iza! – ucieszyła się Alicja, która właśnie niosła tacę z kilkoma miseczkami z zupą. – Dobrze, że jesteś! Antek cię szuka, ma problem, a szef gdzieś nam się zapodział, musisz ratować sytuację.

– Tak, Alu, wiem – odparła zgaszona. – Antoś pisał do mnie, właśnie dlatego jestem wcześniej. Nie wiesz, czy jest już Rogalski?

– Nie mam pojęcia… A to o niego chodzi? Nie, chyba raczej nie. Ja przynajmniej nikogo z dostawców dzisiaj tu nie widziałam.

– Okej, dzięki – skinęła głową. – Sprawdzę na zapleczu.

W gabinecie, jak zauważyła od razu od progu, nic się od wczoraj nie zmieniło. Walcząc z narastającym niepokojem, który zimną dłonią coraz mocniej ściskał ją za gardło, wyjęła klaser zawierający bieżące umowy z dostawcami, by sprawdzić, o co mogło dzisiaj chodzić Rogalskiemu. Nie miała od Majka żadnych instrukcji w tej sprawie, nawet nie wiedziała o takim spotkaniu, jednak skoro ten człowiek miał tu dzisiaj przyjść, to trzeba było jakoś się na to przygotować.

Umowa w istocie kończyła się z dniem trzydziestego września, czyli za dwa tygodnie, prawdopodobnie chodziło więc tylko o to, żeby ją zaktualizować i przedłużyć. Pragnąc zająć się czymkolwiek użytecznym, co pozwoliłoby jej choć na chwilę odgonić złe myśli, Iza otworzyła komputer i wyszukała w nim umowę z Rogalskim zapisaną w wersji elektronicznej.

„Tak będzie szybciej” – pomyślała mechanicznie. – „Zaktualizujemy, wydrukujemy i on podpisze od razu, a szef potem… jak wróci…”

Zostawiwszy na biurku gotowy do pracy komputer i dokumenty, na uginających się nogach podeszła do kozetki i opadła na nią bezsilnie, kryjąc twarz w dłoniach. Co się z nią działo? Miała wrażenie, jakby za chwilę miała się udusić. Tak bardzo się niepokoiła, pewnie aż za bardzo, wręcz absurdalnie… Ale jeśli naprawdę coś się stało? Z drugiej strony wciąż żywa była nadzieja, że za chwilę drzwi od gabinetu otworzą się i stanie w nich Majk… tak zwyczajnie, jak zawsze… a wtedy cały wszechświat, który teraz zdawał jej się rozbity w kawałki, wróci na swoje miejsce jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

„Może powinnam pojechać do niego do domu?” – przyszło jej do głowy. – „Załatwić Rogalskiego, a potem wsiąść w peugeota i podjechać tam chociaż na chwilę, tak tylko, żeby sprawdzić, czy wszystko okej. Zobaczyć, czy tam jest…”

Rogalski przyszedł spóźniony o dwadzieścia minut, których upływu Iza zresztą nawet nie zdążyła zauważyć. Zebrawszy się w garść, posadziła go naprzeciw komputera przy biurku, proponując szybkie i sprawne załatwienie sprawy przedłużenia umowy.

– Ale… jak przedłużyć? – zdziwił się mężczyzna. – Tę starą to już nie… Przecież ja właśnie umówiłem się dzisiaj z panem Błaszczakiem, żeby renegocjować warunki, wspominałem mu o kosztach i w ogóle… Nic pani nie mówił?

– Nie – pokręciła głową zmieszana. – O renegocjacji nic nie słyszałam.

Rogalski odetchnął z niezadowoleniem i wywrócił niecierpliwie oczami.

– No bo koszty przecież wzrosły i w tej formule to już mi się nie opłaca. Przed weekendem rozmawiałem o tym z panem Błaszczakiem przez telefon, umówiliśmy się na dzisiaj na szesnastą. Obiecał mi, że spotka się ze mną osobiście, bo ma dla mnie jakieś nowe propozycje. Jakiś dodatkowy adres planował do obsługi, z lepszym dostępem niż tutaj, no i więcej towaru… Ale jak pani nic nie wie, to co ja będę gadał – machnął ręką. – A niech to, tak coś czułem, że dzisiaj nic nie załatwię!

– Proszę wybaczyć – odparła Iza, zamykając komputer. – Nie dostałam w tej sprawie instrukcji od szefa, a to znaczy, że chce się tym zająć osobiście. Renegocjacje warunków umowy prowadzi u nas wyłącznie on, więc ja niestety panu nie pomogę.

– No widzę, widzę – mruknął z niechęcią mężczyzna, podnosząc się z krzesła. – Już mnie tknęło, jak dzwoniłem, żeby potwierdzić tę szesnastą, a on od rana nie odbierał telefonu. Nie wiem, po jaką cholerę tu przyjeżdżałem.

– Przykro mi, że fatygował się pan na darmo – ciągnęła z trudem Iza. – Proszę przyjąć przeprosiny, które składam też w imieniu szefa. Sama nie wiem, co się stało, musiało mu wypaść coś bardzo pilnego, skoro nie dojechał na umówione spotkanie. Jednak na pewno niebawem do pana zadzwoni i wyjaśni to sam.

– Tak, tak – pokiwał niecierpliwie głową dostawca, kierując się do drzwi. – Tylko po co ja się tu dzisiaj tłukłem, i to w taki deszcz… No nic, trudno, dziękuję pani. Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedziała cicho.

Po wyjściu Rogalskiego mechanicznymi ruchami schowała dokumenty do klasera i odłożyła go na miejsce, po czym z wahaniem otworzyła szufladę biurka, skąd wyjęła przechowywane tam kluczyki od peugeota.

„Pojadę!” – pomyślała. – „Sprawdzę chociaż, czy jest w domu. Gorzej, jeśli go nie ma, bo wtedy to już naprawdę nie wiem…”

Myśl przerwał jej dobiegający z torebki dzwonek telefonu. Skoczyła w tamtą stronę jak antylopa, omal nie przewracając wieszaka. Trzęsącymi się rękami wygrzebała dzwoniący aparat z torebki. Na ekranie wyświetlał się jakiś nieznajomy numer. Znów rozczarowanie… Odebrać? A jeśli to jakiś bank albo telefonia z natarczywymi ofertami? Albo jakiś ankieter? Nie miała dzisiaj siły rozmawiać z takimi ludźmi. Więc nie odbierać? A jeśli to jednak coś ważnego?

Nim zdążyła się zdecydować, telefon przestał dzwonić, a ona w tej samej sekundzie pożałowała, że jednak nie odebrała połączenia. W obecnej sytuacji powinna wszak odbierać każde, bo kto wie, z jakiego numeru mógł próbować się dodzwonić Majk? Dzwonek rozległ się ponownie – tym razem odebrała natychmiast.

– Iza? – usłyszała znajomy niski głos po drugiej stronie linii. – Tu Pablo. Lea dała mi twój prywatny numer, więc dzwonię na ten, a nie na wasz służbowy.

– Cześć – szepnęła strwożona. – Coś się stało?

– No właśnie usiłuję to ustalić – w głosie Pabla również brzmiała nuta niepokoju. – Pierwsze podstawowe pytanie: czy Majk jest dzisiaj w pracy?

– Nie ma – odparła drżącym głosem. – Nie ma go od wczoraj i właśnie też już się o niego martwię, bo nie odzywa się i ma wyłączony telefon. A dzisiaj zawalił umówione spotkanie z dostawcą i nawet nie uprzedził mnie, że go nie będzie.

– Cholera – mruknął Pablo. – Od kiedy go nie ma?

– Od wczoraj – odparła niepewnie. – Tak mi się wydaje, bo wczoraj leżały tu te dokumenty i klucze, ale w sumie mógł je przynieść jeszcze w poniedziałek.

– A ty kiedy ostatnio go widziałaś?

– Przedwczoraj – szepnęła, czując, że kręci jej się w głowie.

– Reszta ludzi u was w firmie też?

– Nie wiem… musiałabym popytać. Ci, z którymi rozmawiałam, wczoraj go nie widzieli.

– Ustal to – polecił jej poważnym tonem. – Nie siej tam paniki, ale ustal dyskretnie, kiedy ostatnio był na Zamkowej, bo to mi się bardzo nie podoba.

– Wiesz coś na jego temat? – zapytała słabo, siadając na kozetce, gdyż nogi znów zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa.

– Jakbym wiedział, to bym nie pytał – odparł ponuro Pablo. – Ogarnąłem mu te dokumenty i od południa usiłuję się do niego dodzwonić. Nie odbiera, jak już sama wiesz, ale tym bym się zbytnio nie martwił, gdyby nie to, że wczoraj też go nie było i w ogóle od poniedziałku wieczorem nie odzywał się, a niby tak mu się strasznie śpieszyło z tymi papierami. To mnie tknęło, Lea też się przejęła i poradziła mi, żebym na wszelki wypadek podjechał do niego na chatę sprawdzić, czy wszystko w porządku. Właśnie stamtąd wróciłem, nikogo nie ma, drzwi zamknięte, cisza, samochodu pod blokiem brak. Więc dzwonię do ciebie zapytać, czy jest w firmie, ale skoro go nie ma i nie kontaktował się nawet z tobą, to obawiam się, że mamy problem.

– Boże… – szepnęła pobladłymi wargami.

– Tylko bez paniki, Iza – powiedział łagodnie Pablo. – Ja też martwię się o niego jak cholera, bo on raczej takich numerów nie robi. Ale bądźmy dobrej myśli. Może zaraz się znajdzie, mam taką nadzieję, niemniej nie możemy tracić czasu. Trzeba działać.

– Tak jest – pokiwała głową, podbudowana myślą, że nie jest z tym sama i że Pablo, którego nieobecność Majka niepokoiła tak samo mocno jak ją, w tej trudnej chwili przejmie sterowanie. – Powiedz mi, co mam robić.

– Na razie ustal, kto u was widział go jako ostatni i kiedy to było. To może być ważne.

– Dobrze.

– A ja wsiadam w auto i jeszcze raz podjadę pod jego blok – ciągnął Pablo. – Może uda mi się pogadać z którymś z sąsiadów, spróbuję dowiedzieć się, kiedy ostatnio był w domu. Mam nadzieję, że frajer nie robi sobie jakichś głupich jaj, bo mu normalnie łeb urwę… Dobra, tak się umawiamy, Iza. Idź teraz podpytaj swoich ludzi, tylko bez wywoływania sensacji, okej? To niepotrzebne. Na razie spróbujemy znaleźć go sami, dopiero gdyby się nie udało, dzwonię do Wojtka, a on w pięć minut stawia na nogi całą policję w tym mieście. Nie chciałbym się posuwać do czegoś takiego, ale jeśli okaże się, że nie ma innego wyjścia, nie będę się wahał nawet sekundy. Póki co działamy na własną rękę.

– Tak jest – szepnęła.

– Super, idź robić swoje, a ja zabieram się za moje zadanie i jesteśmy w kontakcie. Zadzwonię niebawem. Bądź pod tym numerem, dobrze?

– Będę.

– Okej, to na razie. I nie denerwuj się, myśl pozytywnie. Znajdziemy go.

Iza pokiwała głową, nie będąc już w stanie wydusić ani słowa, gdyż w tym momencie z oczu trysnęły jej łzy. Pablo rozłączył się, a ona dalej siedziała na kozetce z aparatem w dłoni, nie będąc w stanie zebrać myśli. Blady strach, który od kilku godzin trzymał ją za gardło, ściskał je teraz aż do utraty tchu. Tak potwornie bała się o Majka! O tego kochanego, drogiego jej sercu przyjaciela, który tak nagle zniknął, zostawiając po sobie przerażającą, ziejącą lodowatym chłodem pustkę… A jeśli się nie odnajdzie? Jeśli coś mu się stało? Jeśli?…

Nie, nie mogła napędzać w ten sposób spirali strachu, Pablo przecież prosił, żeby nie panikowała. Musiała się uspokoić i dyskretnie przepytać ekipę Anabelli, by dowiedzieć się, kto i kiedy widział Majka w firmie po tym, jak ona sama po szkoleniu z samoobrony pożegnała się z nim na parkingu. Wówczas patrzył na nią tak dziwnie… jakby pytająco… A jeśli to też miało coś wspólnego z jego zniknięciem?

Wzdrygnęła się z przerażenia i zerwała się na równe nogi. A jeśli on chciał coś jej wtedy powiedzieć, ona zaś zignorowała to, zajęta neutralizowaniem efektów swojego głupiego zachowania? Co prawda sam mówił, że porozmawiają wieczorem, ale może czekał wtedy na jakieś pytanie, jakiś sygnał zainteresowania? A jeśli potrzebował… terapii? Ostatnia myśl sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie.

W jednym ułamku sekundy przed oczami przeleciały jej w zawrotnym tempie obrazy, a w głowie wybrzmiały słowa, które mogły wyjaśniać wszystko. Obrazy i słowa związane z tym, co dla niego w ostatnim czasie było najważniejsze – z ostatnią wizytą Ani w Polsce.

Oto Majk zginający się przez Anią w żartobliwie przerysowanym ukłonie. To dla mnie zaszczyt, Madame… Sylwetka przytulonej pary tańczącej walca na trawniku przy hortesjach… A potem jego słowa na księżycowej łące, gdzie odnalazł ją, by w trybie terapii szukać chociaż chwilowego ukojenia.

Proszę cię, zatrzymaj ten czas. Zrób w nim chociaż mały wyłom, żeby to cudowne „dzisiaj” jeszcze trochę potrwało, żeby nie skończyło się tak szybko…

Pragnął zatrzymać czas, bo miał go tak mało… Ania odjeżdżała już nazajutrz… Jak on musiał wtedy cierpieć! Zwłaszcza wtedy, tamtego wieczoru, w bolesnym rozkroku między chwilowym szczęściem i czekającą go od nowa pustką samotności…

Boję się tego, Iza… Boję się przyszłości, bo nie mogę o nią walczyć. Jestem przegrany. Gdybym zawalczył, straciłbym moje okruszki szczęścia

To przecież było niedawno, zaledwie półtora tygodnia temu! A jeśli on tego nie uniósł? Wszak wiele razy po wizytach Ani reagował z takim właśnie opóźnieniem – najpierw przez kilka dni trzymał się całkiem nieźle, a potem nagle zbijało go z nóg. Tak, to mogło być to… to prawie na pewno było to!

Przypomniała sobie kolejne jego słowa, tym razem wypowiedziane w wieczór, gdy wróciła z wizyty u Krawczyka. Wybacz mi, elfiku. Od paru dni psychicznie nie mogę się pozbierać

A zatem sam przyznał, że już wtedy miał psychiczny dołek! A co dopiero musiało dziać się potem! Oczywiście bez przerwy nosił tę swoją maskę, umiał przecież grać jak nikt, ale ona, akurat ona powinna była wychwycić symptomy nadchodzącej katastrofy! Jako jego terapeutka, świadoma zagrożenia, powinna była w tym czasie zachować większą czujność, trzymać rękę na pulsie. Przecież nawet Lodzia ją o to prosiła… A ona co? Zajęła się sobą, egoistycznie skupiła się na własnych rozterkach i siłą wymuszanych myślach o Michale! Zawracała sobie głowę tamtym pajacem, zamiast pomóc człowiekowi, któremu, gdyby tylko mogła i umiała, przychyliłaby nieba!

Konkluzja ta jeszcze bardziej zdruzgotała Izę, obciążając jej serce już nie tylko dławiącym strachem, ale i wyrzutami sumienia, które miażdżyły je niczym buldożer. Czuła się winna i chciało jej się płakać z rozpaczy. Tak bardzo pragnęła cofnąć czas! Wrócić do tamtej chwili na parkingu i zapytać Majka, dlaczego tak na nią patrzy, czy przypadkiem nie potrzebuje terapii. A jeśli on właśnie na to czekał? Jeśli czekał na to pytanie, na jakiś gest z jej strony i nie doczekawszy się, pękł w samotności? Wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebował… właśnie wtedy, kiedy jej przy nim nie było…

Nie było jej, bo uciekła jak idiotka! A potem, zamiast porozmawiać z nim w trybie terapii i spróbować wyciągnąć go z tego psychicznego kryzysu, traciła czas na jakieś rozmowy i głupawe pocałunki z Michałem! Leczyła się ze swoich prywatnych problemów, zamiast wesprzeć Majka, który akurat wtedy potrzebował jej pomocy! Zawaliła terapię w najbardziej kluczowym momencie… zawiodła go… tak bardzo go zawiodła…

Na myśl o tym chciało jej się wyć, albo rzucić się na podłogę i z bezsilnej rozpaczy rwać sobie włosy z głowy. Jednak jak na złość nie mogła sobie ulżyć w taki sposób – przeciwnie, musiała natychmiast się uspokoić, doprowadzić do ładu swój wygląd i udać się na salę, by wykonać zadanie zlecone jej przez Pabla. On przecież niedługo zadzwoni i będzie pytał o wyniki ustaleń. Musiała być na to gotowa.

Naginaną do granic wytrzymałości siłą woli opanowała drżenie rąk, otarła oczy i wspomagając się podręcznym lusterkiem, które nosiła gdzieś na dnie torebki, skomponowała twarz, nadając jej spokojny, nawet lekko uśmiechnięty wyraz. Następnie, odruchowo wygładziwszy na sobie fałdy skromnej ciemnobrązowej sukienki, w którą dziś była ubrana, z kamienną twarzą i duszą wyjącą jak wilk udała się na salę, by porozmawiać z kolegami i koleżankami.

Starając się, zgodnie z poleceniem Pabla, nie wywoływać sensacji, zagadnęła po kolei barmanki i kelnerki, mimochodem wplatając w rozmowę pytanie o to, kiedy ostatnim razem widziały szefa. Zarówno one, jak i podpytani w podobnym duchu Antek oraz Tom złożyli zgodne zeznania, jednoznacznie wskazujące na to, że od poniedziałkowego popołudnia, kiedy po szkoleniu z samoobrony Majk pojechał załatwiać sprawy na mieście, nikt w lokalu już więcej go nie widział. Niespodziewaną bombą okazała się dopiero rozmowa z Chudym, który oznajmił Izie, że szef był w Anabelli w poniedziałek w nocy, kiedy już trwała dyskoteka, ale wpadł tylko na chwilę, by zostawić dokumenty w białej teczce.

– Dał mi je, a ja położyłem na biurku w gabinecie, tak jak kazał – zaznaczył. – A co? Zrobiłem coś nie tak?

– Nie, Łukasz, wszystko okej – odparła, z trudem kryjąc emocje, jakie wywołało w niej to odkrycie. – Dokumenty są, gdzie trzeba, już je zagospodarowałam, dzięki. A powiedz mi… w jakim humorze był wtedy szef?

– W bardzo dobrym – zapewnił ją Chudy. – Uśmiechnięty, żartował jak zwykle, tylko śpieszył się gdzieś jak cholera. Nawet na salę nie wchodził, tylko dał mi tę teczkę przy schodach i zaraz musiał gdzieś lecieć.

– Okej, dzięki. Wracaj na stanowisko.

Sprawdziwszy, czy nie dzwonił Pablo, Iza przepasała się kelnerskim fartuszkiem, schowała prywatny telefon do kieszeni, by mieć go stale pod ręką, i zaciskając zęby, zabrała się do pracy. Nie mogła siedzieć bezczynnie, tym bardziej że zbliżała się powoli godzina rozpoczęcia dyskoteki i tłum na sali gęstniał, należało więc pomóc koleżankom w rutynowej obsłudze stolików.

Rewelacje zasłyszane od Chudego stawiały zniknięcie Majka w nieco innym świetle. Był zatem w Anabelli jeszcze w poniedziałek w nocy, ale tylko przelotem, zostawił Chudemu białą teczkę, nawet nie wchodząc na salę, bo tak strasznie gdzieś mu się śpieszyło… Dokumenty do gabinetu przyniósł zatem Chudy i zapomniał się tym pochwalić, klucze pewnie też położył tam on albo Tymek. Gdzie zatem pojechał Majk? W pierwszej chwili pomyślała, że może dostał jakąś złą wiadomość od rodziców i pilnie musiał wyjechać do Rzeszowa, ale przecież wtedy by ją uprzedził… Poza tym przeczył temu dobry humor, w jakim widział go Chudy. Dokąd więc będący w szampańskim nastroju szef mógł się tak śpieszyć, by potem na dwa dni przepaść jak kamień w wodę? Była pewna możliwość.

Przed oczami Izy przesunęły się widmowe wizerunki dziewczyn, z którymi Majk nieraz już leczył ciałem duchowe rany po wizytach Ani. Kinia, Monia, Becia, Kama… Wercia… Ach, znów to znajome ukłucie w sam środek serca cienką i okrutną igiełką!… Nieważne, tak czy inaczej to była opcja, którą zdecydowanie należało brać pod uwagę. Pamiętała, co Majk mówił rok wcześniej, w wieczór, kiedy wypiła za niego brandy.

Tak, Izulka. Szmaciłem się przez kilka dni. Myślałem, że to mi pomoże na ten głupi ból egzystencjalny… na to cholerne poczucie beznadziei…

Co prawda potem zapewniał ją, że już z tym skończył, jednak pod wpływem nowej fali cierpienia mógł przecież zmienić zdanie i wrócić do tego sposobu terapii, być może jedynego w miarę skutecznego – jedynego, w którym ona akurat nie mogła mu pomóc. Nie mogła? Ech… Iza uśmiechnęła się smutno. Jak on to powiedział? Ja nie tak… zupełnie nie tak, Izulka. Jesteś dla mnie święta… Jasne. Gdyby wiedział, co czuła wówczas, gdy to mówił, jak bardzo pragnęłaby nie być taka święta…

„O czym ty myślisz, idiotko?” – zdyscyplinowała się, brutalnie wracając do rzeczywistości. – „Ty się lepiej módl, żeby on faktycznie był teraz u którejś z nich! To w tej sytuacji byłoby najlepszą opcją. Przynajmniej wiedziałabyś, że jest bezpieczny…”

W istocie interpretacja ta, choć przykra, paradoksalnie byłaby uspokajająca. Brzmiała zresztą całkiem prawdopodobnie, nie pasował tylko jeden szczegół – choć w przeszłości Majk nieraz zrywał się na takie upojne spotkania ze swoimi kochankami, nigdy nie zapominał uprzedzić o tym kogoś z ekipy Anabelli. Pod tym względem był bardzo skrupulatny, dbał, by nie zostawiać firmy bez kontroli, dlatego zawsze przekazywał informację o swojej nieobecności oraz bieżące wskazówki Basi, ewentualnie Wiktorii czy Antkowi, a potem również jej samej. Nigdy, przynajmniej odkąd ona tu pracowała, nie zdarzyło mu się przepaść tak zupełnie bez wieści, jak kamień w wodę. Nigdy też nie zawaliłby w ten sposób umówionego spotkania z Rogalskim…

Owszem, tak było dotychczas – jednak może tym razem stało się inaczej? Może ból egzystencjalny był tak silny, a potrzeba zaradzenia mu tak pilna, że nie zważał na sprawy zawodowe? Może zresztą po cichu liczył, że ona, jego doświadczona zastępczyni, i tak sobie ze wszystkim poradzi? Czy nie to chciał jej przekazać w poniedziałek, kiedy tak dziwnie na nią patrzył? Może próbował ją uprzedzić, lecz zrezygnował z tego z obawy, by go nie potępiła, nie wytknęła mu, że znowu zdradza swoje ideały? Ech… gdyby wiedział…

Oczekiwanie na telefon od Pabla wydłużało się, a jego milczenie zdenerwowana i coraz bardziej wystraszona Iza intuicyjnie interpretowała jako zły omen. Uspokajała się jednak, że może nie dzwoni, bo nadal próbuje się czegoś dowiedzieć, tymczasem ona, jak sądziła po rozmówieniu się z Chudym, miała dla niego dość istotne informacje. Zresztą to właśnie Pablo mógł tu najbardziej pomóc. Z tego, co słyszała kiedyś od Lodzi, osobiście znał większość tych dziewczyn od niezobowiązujących czułości, podobno kiedyś sam również bawił się w to razem z Majkiem, więc może będzie miał jakiś konkretniejszy pomysł, gdzie go szukać? Nie chodziło przecież o to, żeby przeszkadzać Majkowi w leczeniu ran, a jedynie o lakoniczną informację, że żyje i jest bezpieczny. Niczego więcej Iza nie chciała – tylko zapewnienia, że nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo.

Czas płynął w nerwowej acz pracowitej atmosferze, wybiła dwudziesta i zaczęła się dyskoteka, a Pablo wciąż się nie odzywał. Wykończona psychicznie bezowocnym czekaniem Iza udała się do gabinetu, by schronić się tam przed huczącą muzyką, i w odruchu determinacji sama wybrała jego numer. Odebrał od razu.

– Tak, Iza, już do ciebie jadę! – rzucił tylko na tle hałasu, który niewątpliwie był szumem silnika samochodu. – Czekaj na mnie, za pięć minut będę!

– Dobrze – szepnęła zmrożona, on jednak już zdążył się rozłączyć.

Była pewna, że do końca życia nie zapomni tych potwornych, przerażających kilku minut, które ledwo żywa przesiedziała na kozetce w gabinecie, ze wszystkich sił starając się opanować frenetyczne drżenie mięśni. Nie płakała, patrzyła tylko tępo w przeciwległą półkę z klaserami, które jawiły jej się przed oczami jak rozmyta, wielokolorowa plama. Po upływie wspomnianego czasu na korytarzu rozległy się szybkie kroki i do gabinetu wpadł zmoczony deszczem Pablo, ubrany dziś inaczej niż zwykle, w granatowe dżinsy i flanelową koszulę w jasną kratkę. Iza poderwała się do pionu blada jak płótno.

– Słuchaj, nie jest dobrze! – rzucił od progu, po czym podszedł do niej i z poważną miną spojrzał jej w oczy. – Nie chciałem już dzwonić, tylko przyjechałem osobiście, bo musimy natychmiast to przedyskutować i podjąć decyzję, co dalej. Dowiedziałaś się czegoś od waszych ludzi?

– Tak – pokiwała głową, uderzona falą ulgi, że nie przyjechał tu z najgorszą wiadomością, której przez moment już się spodziewała. – Chudy widział go w poniedziałek w nocy, przywiózł dokumenty i znowu gdzieś pojechał, śpieszył się…

– A wczoraj?

– Wczoraj na bank go tu nie było. Ale co do poniedziałku, to mam pewien pomysł, nie wiem, na ile trafiony, bo…

– To chyba bez znaczenia – przerwał jej Pablo. – Najpierw i tak musimy sprawdzić jego mieszkanie.

– Jak to? – wyszeptała.

– Byłem tam drugi raz, nikt go nie widział od niedzieli, ale sąsiadka z dołu zeznała mi, że wczoraj wieczorem słyszała jakiś straszny łomot i daje głowę, że to było u niego. Dobijałem się, ale drzwi zamknięte na głucho, cisza jak grobie. Więc obszedłem blok dookoła, żeby zerknąć od tyłu na okna, czy może któreś jest otwarte, albo światło się świeci…

– I co? – zapytała, czując, że brakuje jej powietrza.

– Wszystko pozamykane, za to znalazłem jego samochód – odparł ponuro Pablo. – Zaparkował go z drugiej strony, obok placu zabaw, dlatego wcześniej go nie widziałem. Teraz idę i patrzę, a opel stoi jak byk… nie wiem, od kiedy, ale stoi. Słuchaj, Iza – dodał stanowczo – musimy jakoś dostać się do jego mieszkania. Wezmę któregoś z twoich chłopaków, okej? Obawiam się, że trzeba będzie wyważyć zamek, więc będę potrzebował pomocy. Mam nadzieję, że macie tu jakieś podstawowe narzędzia? Śrubokręt, młotek i takie tam?

Iza patrzyła na niego przerażona, jednak na ostatnie słowa ocknęła się i pokiwała głową.

– Tak, mamy, oczywiście… ale nie będą potrzebne. Ja mam klucze.

– Klucze? – zdumiał się Pablo. – Do mieszkania Majka?

– Tak – potwierdziła, sięgając po torebkę i gorączkowo wyszukując w niej rzeczony przedmiot. – O, to są te… zapasowe. Dał mi je, jak był na urlopie, bo chciał, żebym podlewała mu kwiatki, a potem nie zabrał z powrotem, tylko kazał trzymać. Więc noszę je przy sobie… na wszelki wypadek…

Głos zadrżał jej na myśl o tym, że dziś był taki właśnie „wszelki wypadek”. Tak jakby Majk przeczuwał wówczas, że coś takiego może się zdarzyć… Olśniony Pablo chwycił klucze i twarz na chwilę mu się rozjaśniła.

– Kobieto! – zawołał, podnosząc ręce, jakby miał zamiar złapać się za głowę. – I ty mi to mówisz dopiero teraz?! No, ale okej, skąd mogłaś wiedzieć… Dobra, jadę tam! – oznajmił zdecydowanie, kierując się do drzwi.

– Jadę z tobą! – zawołała Iza, rzucając się za nim. – Pablo, proszę… Mogę ci się do czegoś przydać.

– Okej – zgodził się natychmiast. – Chodźmy.

Wciąż rozdygotana, ale teraz już przytomna i gotowa do działania Iza chwyciła szybko swój przeciwdeszczowy płaszczyk i torebkę, po czym skoczyła za nim do wyjścia.

– Weźmiemy też tego waszego Chudego, okej? – powiedział Pablo, zanim doszli do wyjścia z zaplecza. – Cholera wie, do czego może być potrzebny, wolę go mieć pod ręką.

– Tak jest, już go wołam – pokiwała głową.

Wezwany w trybie natychmiastowym do towarzyszenia im Chudy zebrał się w niespełna minutę i podążył za nimi na ulicę, w biegu z niepokojem dopytując o powód tej nagłej eskapady.

– Do szefa? – zdziwił się. – A co się stało?

– Nie wiadomo – odparł zdawkowo Pablo. – Właśnie jedziemy to sprawdzić.

Jego czarny volkswagen stał zaparkowany nieopodal, za rogiem Zamkowej. Wszyscy troje wskoczyli więc do środka i już po chwili jechali prostą, dobrze znaną Izie drogą na osiedle Majka. Chudy zajął miejsce pasażera z przodu, zaś Iza, siedząc sama na tylnej kanapie, z pustką w głowie i sercem ściśniętym na kamień obserwowała skąpaną w strugach deszczu drogę oświetloną pomarańczowym i białym światłem stojących tu gęsto latarni. Znów popadła w nieprzyjemne uczucie odrealnienia, jakby patrzyła na samą siebie z boku, gdzieś spoza zdrętwiałego ze strachu ciała. Nie chciała myśleć o tym, co zastaną w mieszkaniu Majka, musiała po prostu działać na bieżąco, minuta po minucie. Czuła, że jeśli zacznie się nad tym zastanawiać i pozwoli rozszaleć się wyobraźni, nie wytrzyma tego i postrada zmysły.

Jednocześnie dziękowała Bogu, że nie została z tym sama, lecz mogła biernie poddać się rozkazom Pabla, który ani na chwilę nie tracił zimnej krwi. W duchu szczerze podziwiała tego hiperinteligentnego człowieka, który z najmniejszych drobiazgów potrafił wyciągać właściwe wnioski, a dziś po raz kolejny udowodnił swoją przenikliwość, gdy, tknięty niepokojem o najlepszego przyjaciela, nie zlekceważył jego nieobecności ani milczącego telefonu, lecz natychmiast zaczął działać. Była mu za to tak niesamowicie wdzięczna!… W lusterku wstecznym widziała teraz jego skrajnie poważną twarz, uważnie wpatrzone w drogę oczy i zacięte wargi, a biorąc pod uwagę szybkie, nerwowe ruchy ręki, którą przekładał dźwignię skrzyni biegów, nietrudno było zauważyć, że był bardzo zdenerwowany. Czy jednak można było się temu dziwić? On też, tak jak ona, całym sobą bał się o Majka.

***

Ponieważ Chudy nie śmiał już o nic więcej dopytywać, przez całą drogę w czarnym volkswagenie panowała idealna cisza. W milczeniu podjechali pod blok Majka i wysiadłszy, wszyscy troje biegiem, skacząc w strugach deszczu przez zbierające się na chodniku kałuże, udali się na górę. Zebrane na drugim piętrze przy otwartych drzwiach mieszkania pani Antosiakowej trzy sąsiadki z zaciekawieniem odprowadziły ich wzrokiem, szepcząc coś między sobą.

– Otwieramy – mruknął przez zęby Pablo, dopasowując klucz do środkowego zamka.

Drzwi ustąpiły natychmiast, już po pierwszym przekręceniu klucza, i wszyscy troje weszli do znajomego przedpokoju wyłożonego ciemnym drewnem, gdzie Pablo od razu zapalił światło. Na szafce leżała rzucona niedbale w poprzek skórzana kurtka Majka z rękawem zachlapanym zaschniętym błotem, a obok niej kluczyki od opla. W oczy niemal nieprzytomnej ze strachu Izy rzucił się srebrny breloczek w kształcie literki M, który półtora roku temu dała mu na urodziny.

A zatem był w domu… Dlaczego więc nie otwierał i nie reagował na hałas, kiedy dwukrotnie do drzwi dobijał się Pablo? Dlaczego również teraz, kiedy tu weszli, w mieszkaniu panowała głucha cisza? Wszyscy troje popatrzyli po sobie, dzieląc się tą samą myślą bez słów. Pablo stanowczym ruchem ręki zatrzymał Izę, wskazując jej miejsce przy drzwiach.

– Zostań tutaj! – nakazał jej. – Chudy, idziemy.

Rozumiejąc, że chce w ten sposób oszczędzić jej widoku, jaki za chwilę mogą tu zastać, posłusznie przystanęła tam, gdzie jej kazał, szeroko otwartymi oczami śledząc sylwetki obu mężczyzn, którzy udali się w głąb mieszkania.

– Tu go nie ma – oznajmił Pablo, zajrzawszy ostrożnie do sypialni. – Sprawdź w salonie.

– Jest! – krzyknął Chudy, zerknąwszy przez drzwi, i obaj z Pablem wskoczyli tam jak po ogień. – Szefie! Co się dzieje?! Słyszy mnie szef?!

– Pokaż, odsuń się! – zawołał Pablo. – Majk! Stary, co jest?! Ja pieprzę… Majk!

Iza słuchała tych głosów przerażona, nie będąc w stanie wykonać najmniejszego ruchu, jakby zamieniła się w posąg z kamienia. Wiedziała tylko, że Majk tam był, ale…

– Dobra, żyje! – usłyszała wreszcie pełen ulgi głos Pabla i sama omal nie upadła na podłogę, gdy nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty. – Chudy, chodź tu, pomóż mi! Dawaj go tutaj, trzymaj z tamtej strony… no już! Majk? Majk! Czy ciebie totalnie pogięło?! Coś ty narobił, kretynie?! Majk, do cholery jasnej!!! Chudy, trzymaj go, trzeba będzie dać mu w mordę na obudzenie… Majk!

Do stojącej wciąż w przedpokoju Izy, która, aby utrzymać się na nogach, musiała oprzeć się plecami o drzwi wejściowe, dobiegł odgłos silnego klepania po policzku, a potem cichy jęk Majka. Żył… to było najważniejsze! Ale co mu się stało?

– Skuł się w cztery dupy tą brandy – usłyszała usłużne wyjaśnienie oznajmione głosem Chudego. – Cztery butelki obalił, tu jeszcze piąta stoi napoczęta.

– Widzę – odparł ponuro Pablo. – A niech cię, cholerny frajerze… aleś nas wystraszył! Myślałem, że skończę dzisiaj z zawałem. Majk? Słyszysz, co do ciebie mówię, ty pijany wieprzu!? Coś ty nawyprawiał! I gdzieżeś się tak uświnił, w jakimś błocie się tarzałeś czy co? Gadaj, do cholery! Słyszysz?!

– Chyba nie słyszy – stwierdził Chudy. – Jest napruty jak bombowiec.

– Cholera, najgorzej, jak przegiął z promilami – zaniepokoił się na nowo Pablo. – Trzeba będzie zaraz go wyrzygać, a jak to nic nie da, to wzywamy pogotowie. Iza!

Walcząc z zawrotami głowy i słabością kolan, Iza dopiero teraz pośpiesznie zrzuciła z siebie płaszczyk przeciwdeszczowy, odłożyła go na szafkę obok kurtki Majka i posłusznie zajrzała do salonu. Jej oczom ukazał się apokaliptyczny widok powywracanych krzeseł i odsuniętego, zwiniętego częściowo w harmonijkę dywanu oraz podłogi usłanej kawałkami rozbitego szkła, walającymi się butelkami po brandy i jakimiś śmieciami, które wyglądały na kawałki patyków i ubłoconych liści.

– Znaleźliśmy frajera – oznajmił jej Pablo, teatralnym gestem wskazując na nieprzytomnego, półleżącego na podłodze i bezwładnie opartego o róg kanapy Majka, którego głowę podtrzymywał Chudy. – Proszę, popodziwiaj sobie swojego szefa w pełnej krasie. Założę się, że w takiej odsłonie jeszcze go nie widziałaś.

Wstrząśnięta Iza nie mogła nie przyznać mu racji – Majk wyglądał strasznie. Pomijając otępione alkoholem rysy brudnej, nieogolonej twarzy i bezwładność ciała, które starał się utrzymać w ryzach przykucnięty przy nim Pablo, całe ubranie od stóp do głów miał utytłane w zaschłym błocie, a w jego zmierzwioną, przepoconą czuprynę z posklejanymi kosmykami włosów wplątane były takie same skrawki ubłoconych liści, jakie walały się po całej podłodze. Wyglądało to tak, jakby ostatnie dwa dni spędził na przedzieraniu się przez dżunglę, a na koniec stoczył krwawą walkę z jakimś lwem albo niedźwiedziem.

Widok był tak koszmarny i żałosny, że Iza z trudem opanowała łzy. Jednak, choć serce wyrywało jej się z piersi, by podbiec do sponiewieranego Majka, nie chciała pozwalać sobie na żadne tego rodzaju dramatyczne sceny przy Pablu i Chudym. Dla własnego dobra musiała zachować zimną krew.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytała więc tylko cicho.

– Tak, ale to zaraz – skinął głową Pablo. – Ogarniemy go trochę, tylko najpierw musi wyrzygać tę brandy, przynajmniej tyle, ile jeszcze nie zdążył przetrawić. Zobaczymy, czy to coś pomoże, ale gdyby się nie ocknął i dalej było z nim tak kiepsko, to zadzwonisz po pogotowie, okej? Nie wiem, w jakim tempie to pił – ruchem głowy wskazał na walające się przy kanapie i fotelu puste butelki po brandy – ale jeśli poważnie się zatruł, to niestety potrzebna będzie pomoc medyczna.

– Dobrze – szepnęła na nowo wystraszona Iza. – To może zadzwonię od razu?

– Nie, na razie zostaw – zatrzymał ją Pablo. – Teraz pójdzie się wyrzygać, to powinno trochę pomóc. Chudy, bierz go z tamtej strony, stawiamy frajera do pionu… Okej, uwaga!… Iza, odsuń się!… No już, wstawaj, menelu jeden! Dawaaaj, do góry!… Wstawaj, słyszysz? Bo zarobisz po ryju! Chudy, weź go pod bok… a ja z tej strony… Dobra, super. A teraz musimy jakoś zawlec pijaka do łazienki.

Odsunąwszy się w kąt pokoju, Iza obserwowała wysiłki obu mężczyzn, którzy z niemałym trudem lecz dość szybko zdołali podnieść do pionu i podtrzymać w tej pozycji lecącego im przez ręce, nadal bezwładnego Majka.

– Aleś się skuł, chłopie, ja pierniczę! – pokręcił głową Pablo, kiedy dowlekli go pod drzwi od łazienki. – Majk? Majk! Obudź się, do cholery, i zacznij kumać, bo zaraz zapakuję cię do karetki i wyślę na toksykologię! Słyszysz?! Obudź się, zapity żulu, impreza czeka! Idziemy rzygać!

– To może ja sam się tym zajmę, panie Pawle? – zaoferował się Chudy, przejmując na siebie cały ciężar ciała Majka i wciągając go do łazienki. – Znam chwyt i nieraz już to robiłem, a tu jest trochę za mało miejsca na nas trzech.

– Okej, to działaj – zgodził się Pablo, ostrożnie przekazując mu Majka i zamykając za nimi drzwi. – Ale jakbyś potrzebował pomocy, to wołaj mnie natychmiast!

– Dobra! – odkrzyknął Chudy. – No, szefie, tutaj… schylamy się…

Jeszcze chwila i z łazienki dobiegły odgłosy, które zaświadczały ponad wszelką wątpliwość, że wszystko idzie zgodnie z planem. Pablo wycofał się do salonu, przymknął drzwi dla wygłuszenia efektów dźwiękowych i zwrócił się do Izy, która wciąż stała w tym samym miejscu nieruchoma i blada jak słup soli.

– Chwała Bogu, chyba się udało – odetchnął i rzeczywiście w całej jego postawie widać było wielką ulgę. – Dobrze, że uparłem się, żeby tu dzisiaj wejść, a ty miałaś klucze, przecież ten kretyn do jutra zachlałby się na śmierć… Zobacz, jaki burdel tu zrobił – wskazał z dezaprobatą na pobojowisko w salonie. – Wybabrał wszystko w błocie i jeszcze szkła natłukł, o ścianę jakimiś szklankami walił, cymbał jeden… Teraz już wiem, skąd ten łomot, który wczoraj słyszała sąsiadka.

Iza zerknęła uważniej we wskazaną stronę i zadrżała z żalu na widok obitej ściany oraz leżących pod nią na podłodze stłuczonych kawałków cienkiego szkła. Nawet z daleka na jednym z większych dostrzegła wyraźnie fragment znajomego graweru stanowiący resztki napisu Anabella. A więc stłukł i te nowe… dokładnie w ten sam sposób co tamte, sentymentalne. Być może nie zrobiłby tego, podobnie jak nie upiłby się brandy, gdyby ona nie nawaliła z terapią… gdyby przy nim była… Znów poczuła łzy w gardle i musiała skupić całą siłę woli, aby je opanować.

– To jeszcze nie koniec, ale mam nadzieję, że powoli go z tego wyciągniemy – ciągnął już o wiele spokojniejszym głosem Pablo. – Wolałbym to zrobić bez pogotowia i szpitala, niemniej do rana musimy trzymać rękę na pulsie i reagować, gdyby działo się coś złego.

– Tak, wiem – szepnęła, kiwając głową.

Pablo przyjrzał jej się uważnie i jego twarz przybrała łagodny, ciepły wyraz.

– Dzielna z ciebie dziewczyna, Iza – powiedział z powagą, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Widać, że mocno się wystraszyłaś, ja zresztą też dopiero teraz do siebie dochodzę, frajer zafundował nam dzisiaj niezłą adrenalinę. A mimo to jesteś twarda, nie płaczesz, nie panikujesz, tylko działasz jak komandos. Żelazny duch i przytomny umysł w ciele małego elfika – uśmiechnął się. – Bo tak cię nazywa ten bęcwał twój szef, prawda?

– Tak – odwzajemniła mu bledziutki uśmiech.

– No wiem, wiem – pokiwał głową. – Fajna ksywka, pasuje do ciebie idealnie. Majk wiedział, co robi, mianując cię swoją prawą ręką, ma nosa do ludzi, skubaniec… No dobrze, to teraz posłuchaj. Musimy działać dalej. Ja zajmę się z Chudym kompleksowym ogarnianiem naszego menela. Jak już się wyrzyga, zobaczymy, na ile kuma czaczę, i spróbujemy go wykąpać, to też mu dobrze zrobi. Upaprał się jak świnia, nie wiem, gdzie on się tak szlajał… W każdym razie wrzucimy go pod prysznic, a ty pójdziesz przygotować dla niego łóżko w sypialni, okej?

– Tak jest – poderwała się na miejscu.

– Poszukaj też dla niego jakichś świeżych gaci… w sensie bielizny, spodni mu nie trzeba, bo pójdzie spać… czystej koszulki i ewentualnie jakichś niezbyt grubych skarpetek.

– Dobrze.

– No i wodę mineralną, żeby miał co pić – dokończył tonem organizatora Pablo. – Przygotuj to wszystko, zapakujemy go do wyra, a potem…

– No dobra! – dobiegł z łazienki donośny głos Chudego. – Chyba już!

Na ten sygnał Pablo dał Izie znak, że później dokończą rozmowę, i natychmiast pobiegł do łazienki, ona zaś udała się do kuchni po butelkę wody, a następnie do sypialni, by wykonać polecenie przygotowania łóżka na Majka. Ulga, jaką odczuwała od kilku minut, nadal oszałamiała ją na tyle, że chwilowo nie była w stanie analizować ani zaistniałej sytuacji, ani własnych uczuć, więc skupiała się tylko na działaniu – tak było najlepiej.

Kiedy, wracając z kuchni, przechodziła obok łazienki, oprócz perorującego niskiego głosu Pabla i odpowiadającego mu od czasu do czasu Chudego, ku swej wielkiej radości wychwyciła słaby, bełkotliwy dźwięk trzeciego głosu. A zatem Majk choć częściowo odzyskał już przytomność i nawet próbował udzielać Pablowi zdawkowych odpowiedzi! To był bardzo dobry znak, pierwszy promyk słońca po długiej i ciężkiej burzy…

„Biedaku…” – myślała z żalem, prześcielając od nowa prześcieradło na łóżku w sypialni, gdzie, w przeciwieństwie do salonu, panował standardowy porządek. – „Ależ sobie dowaliłeś tym razem! Odkąd pamiętam, tak źle jeszcze nigdy nie było… I jak ja sobie wybaczę, że nie było mnie przy tobie, kiedy to się działo? Nie dopuściłabym do tego. Boże drogi, cztery butelki brandy! I już zaczynałeś piątą…”

Pamiętała jego wyznanie sprzed zaledwie kilku tygodni. Brandy to dla mnie symbol… Dopóki trzymam szlaban na brandy, to znaczy, że jeszcze mam jakąś tam nadzieję na odmianę losu… W świetle tych słów wypita brandy, symbol złamanej obietnicy, jaką dał jej prawie rok temu, oraz rozbite o ścianę kieliszki z napisem Anabella nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości co do przyczyn tego kryzysu. Kryzysu, którego można było uniknąć, gdyby ona, terapeutka od siedmiu boleści, nie straciła czujności w najbardziej kluczowym momencie… kryzysu, który, gdyby nie Pablo, mógł naprawdę zakończyć się tragicznie…

Niemniej dobiegający z łazienki szum wody i niskie pomruki głosu Pabla brzmiały w jej uszach jak kojąca muzyka. W porównaniu do tego, jak sytuacja wyglądała jeszcze pół godziny temu, teraz już wszystko było dobrze, a przynajmniej relatywnie dobrze. Po tych kilku koszmarnych godzinach wreszcie mogła odetchnąć i cieszyć się, że nie skończyło się o wiele gorzej. Bo co by było, gdyby nie znaleźli Majka w domu? Wówczas prawdopodobnie znaleźliby go za późno… Iza była bowiem niemal pewna, że, zanim zaczął pić brandy, pojechał wykrzyczeć się na końcu świata – wpadła na to od razu, gdy zobaczyła walające się w salonie i wplątane w jego włosy ubłocone liście dębu. Oczywiście nie mogła powiedzieć tego Pablowi, bo to by oznaczało zdradzenie powierzonej jej w zaufaniu tajemnicy, jednak sama praktycznie nie miała co do tego wątpliwości.

A zatem pomimo błota i lejącego deszczu pojechał na koniec świata, by szukać ukojenia w swej oazie samotności… Prawdopodobnie dopiero kiedy to nie pomogło, zdecydował się odurzyć alkoholem. Bogu dzięki, że zrobił to w domu! Mógł przecież zawieźć te pięć butelek brandy na koniec świata i tam je wypić … Któż by go wtedy tam znalazł? Ona sama może w końcu, po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości, pomyślałaby o tej opcji, ale co wydarzyłoby się do tego czasu? Zadrżała na tę myśl. Nie, lepiej nawet sobie tego nie wyobrażać. Ważne, że go znaleźli – w samą porę.

Tym razem się udało, a na przyszłość trzeba będzie pilnować, żeby to się nigdy więcej nie powtórzyło. Co prawda, biorąc pod uwagę jego znakomicie rozwinięte umiejętności aktorskie, zadanie to nie będzie łatwe nawet dla niej, jednak któż inny znał na tyle dobrze jego tajemnice, by umieć w porę wychwycić sygnały nadchodzącego kryzysu? Owszem, tym razem nawet ona, zajęta swoimi problemami z Michałem, nie popisała się i zawaliła terapię, dała się zaskoczyć i wykiwać jak dziecko, jednak na przyszłość już będzie czujniejsza i nigdy więcej nie pozwoli Majkowi aż tak się stoczyć. Nigdy więcej nie dopuści do tego, żeby w taki sposób niszczył sobie zdrowie!

Tak, będzie czujniejsza… Lecz czy to na pewno zależało tylko od niej? Świadomość, że w ostatnich dniach Majk tak mocno cierpiał – zdecydowanie najmocniej, odkąd pamiętała, jeśli siłę cierpienia mierzyć miarą skutków, jakie wywołało – a mimo to nie zwrócił się do niej o pomoc w trybie terapii, grając przed nią taką samą komedię jak przed innymi, sprawiała jej cichą lecz głęboką przykrość. Dlaczego nic jej nie powiedział, dlaczego nie poskarżył się, dlaczego nie wysłał jej alarmowego smsa? Przecież tyle razy obiecywali to sobie wzajemnie! Dlaczego wzgardził jej pomocą i nie chciał skorzystać z terapii, która, jak twierdził, zawsze tak bardzo mu pomagała? Dlaczego tym razem postanowił radzić sobie sam?

„Może nie chciał mnie przeciążać” – pomyślała smutno, wyklepując poduszkę i układając ją na łóżku wraz z kołdrą. – „Wiedział, że mam straszny kocioł, najpierw te akcje w Korytkowie, Klarcia, Pepcio, ciągły stres… potem Misiek i te moje głupie wątpliwości, którymi niepotrzebnie się z nim podzieliłam, a na koniec jeszcze Krawczyk… Do tego pochwaliłam mu się, że mam problemy z sercem, a on tak się tym przejął! Więc może nie chciał mi dowalać jeszcze swoich kłopotów? Ech, biedaku kochany…” – westchnęła z żalem. – „Przecież te wszystkie moje problemy nie mają żadnego, najmniejszego znaczenia, kiedy w grę wchodzisz ty! Czy ty naprawdę jeszcze tego nie rozumiesz?”

Uporawszy się z przygotowaniem łóżka, podeszła do wielkiej szafy z przesuwnymi drzwiami, u dołu wyposażonej w szuflady. Zapamiętała, że z którejś z nich Majk wyciągał kiedyś skarpetki, a to znaczyło, że właśnie tam musiał przechowywać bieliznę. Najwyższa półka była jednak zamknięta, dopiero w dwóch niższych znalazła to, czego szukała.

„To pewnie ten jego słynny sejf z najcenniejszymi skarbami” – pomyślała smutno, szykując na oparciu fotela świeże ubrania, o które prosił Pablo. – „Mniej ważne trzyma w komodzie w salonie, a w tej zamykanej szufladzie chowa te, których nie pokazuje nikomu. I co z tego? Ja i tak się domyślam, jakiego rodzaju to są pamiątki i z kim związane…”

Podskoczyła w zaalarmowaniu, gdyż w tym momencie drzwi łazienki, w której od paru minut nie leciała już woda, otworzyły się z hukiem i w przedpokoju rozległ się tupot kroków oraz hałas obijania się o ściany – to Pablo z Chudym taszczyli do sypialni zataczającego się, ledwie trzymającego się na nogach Majka. Miał teraz mokre, świeżo umyte włosy i był ubrany jedynie w owinięty wokół bioder kolorowy ręcznik, a choć przytomność już mu względnie wróciła, nadal z racji silnego upojenia alkoholem zdawał się niewiele rozumieć z tego, co z nim robiono.

– I jazda na wyro, frajerze! – zakomenderował Pablo, po drodze zgarniając z fotela bieliznę i białego t-shirta, które przygotowała, a teraz milczącym gestem wskazała mu Iza. – Dzięki, młoda. Chudy, tutaj… daj go z tej strony, okej? No, kładź się, menelu zatracony, musisz założyć świeże gacie… Ściągaj mi ten ręcznik, jeszcze łeb ci nim wytrę, żebyś poduszki nie pomoczył. Iza, odwróć się, bo będzie męski striptiz! – zaśmiał się, na co Iza posłusznie odwróciła się i skierowała się do drzwi. – Całkiem za darmo, ale dzisiaj chyba nie warto!

– Iza… – usłyszała za sobą cichy jęk Majka, w którym zabrzmiała nuta zdziwienia.

– Tak, zachlana mordo, Iza też tu jest – potwierdził spokojnie Pablo. – Masz szczęście, że dałeś jej klucze do swojej nory, bo bez tego to byśmy ci tu dzisiaj niezłą rozwałkę urządzili. No już, czuj czuwaj! Wciągamy to na tyłek! Chudy, pomóż mi… Dobra, a teraz pokaż mi ten swój zakuty łeb, żulu, trzeba ci wytrzeć kudły. O tak… Ha! Gorąco ci, co? Ty cholerna szumowino… i było tyle chlać? Czekaj no, naskarżę mojej mamie, a ona już przekabluje twojej, będziesz miał przewalone! Dostaniesz uwagę do dziennika, i to na czerwono!… Ech, ty frajerze, aleś się popisał! A niech cię! No dobra, pokaż mi tę girę… hmm, skarpety ci daruję, bo mi się tu ugotujesz, wskakuj już pod kołdrę… A nie, moment! Jeszcze picie. Chudy, daj mi tę butelkę, co?

Iza, która w międzyczasie wyszła do przedpokoju i oparłszy się o ścianę, ukryła twarz w dłoniach, w milczeniu słuchała monologu Pabla, z całego serca wdzięczna mu za to, jak przytomnie zareagował, a teraz zajął się Majkiem. Czy ona, gdyby przyjechała tu sama i znalazła go w takim stanie, umiałaby tak szybko i skutecznie udzielić mu pomocy? Wszak zanim zadzwonił do niej Pablo, sama też wpadła na pomysł, by przyjechać na Czwartek i sprawdzić, czy Majk jest w domu, wyciągała już z szuflady w gabinecie kluczyki od peugeota… Na myśl o tym, że mogła teraz być z tym sama, aż robiło jej się słabo. Oczywiście zrobiłaby wszystko, żeby mu pomóc, zadzwoniłaby na pogotowie, sprowadziłaby posiłki, ale ile czasu by jej to zajęło? Czy w panicznym w strachu o niego umiałaby zachować zimną krew i podjąć właściwe decyzje? Wcale nie była tego taka pewna.

„Bez męskiej pomocy niewiele bym zdziałała” – myślała, słuchając, jak Pablo w asyście Chudego usiłuje wymusić na Majku, by napił się choć kilka łyków wody. – „A oni tak szybko go przenieśli, ogarnęli, wykąpali… Pablo to prawdziwy przyjaciel… a ja? Jestem tu jak piąte koło u wozu. Jedyne, co umiałam, to zawalić terapię…”

– Musisz, stary, chociaż łyka… ale porządnego, okej? – tłumaczył głos Pabla dobiegający z sypialni. – Chudy, podtrzymaj mu ten łeb… Majk, pij, słyszysz? Musisz się napić, bo po tym rzyganiu całe flaki ci wypali! No już, menelu cholerny… brandy chlać umiałeś, a wody to już panicz tknąć nie raczy, co? Hmm… a może lepiej pójdzie ci ze szklanki? Chudy, skocz do… albo nie, czekaj! Iza!!! Przynieś jakąś szklankę, co?!

– Tak jest, już przynoszę! – odkrzyknęła, natychmiast rzucając się w kierunku kuchni.

Wróciła po kilkunastu sekundach ze szklanką i podbiegła z nią do łóżka, gdzie Majk, ubrany już w świeże rzeczy i przykryty kołdrą jedynie do pasa, półleżał na wysoko ułożonej poduszce, z głową podtrzymywaną przez Chudego, który w milczeniu wykonywał wszystkie rozkazy Pabla. Ten ostatni siedział na brzegu łóżka z butelką, usiłując wmusić przyjacielowi wodę, ta jednak, sądząc po śladach na poduszce i koszulce Majka, rozlewała się tylko, gdyż półprzytomny, mocno odurzony alkoholem mężczyzna odruchowo wzbraniał się przed jej piciem. Iza z trudem powściągnęła emocje, jakie na ten widok na nowo rozszalały się w jej duszy, przyznając Pablowi pełną rację – teraz kluczowe było to, by Majk się nie odwodnił, i wszyscy troje musieli zewrzeć szyki, by tego dopilnować.

– Dzięki, Iza. Daj, może z tego łatwiej będzie mu wypić – powiedział Pablo, wyciągając rękę po szklankę. – Z butelki nie chce, prycha jak kot i rozlewa, frajer jeden.

– Nalej, ja potrzymam – odpowiedziała cicho. – Może ja spróbuję mu podać?

– Spróbuj – zgodził się, usuwając się nieco, by zrobić jej miejsce. – Ja mu w takim razie tylko łeb potrzymam. Okej, Chudy, zostaw go już, ja się tym zajmę. A ty idź do łazienki i przynieś tu jakiś suchy ręcznik, okej? Trzeba będzie to powycierać.

– Tak jest – odparł posłusznie Chudy.

Wzruszona do granic lecz z wierzchu spokojna jak głaz Iza przysiadła na brzegu łóżka obok Pabla i ostrożnie przysunęła szklankę z wodą do ust Majka. Widok z bliska jego twarzy, zmiętej, wyczerpanej i niezdrowo zaczerwienionej od alkoholu, bezsilnie przymkniętych powiek i spierzchniętych, wysuszonych warg sprawił, że znów z trudem opanowała łzy, których słony smak czuła w gardle od kilku godzin. Jak długo jeszcze to wytrzyma? Kiedy pęknie? Czuła, że ten moment wkrótce będzie musiał nadejść, zbyt wiele kosztowała ją już ta gra pozorów.

Jednak znów musiała wziąć się w garść. Teraz najważniejsze było to, żeby Majk napił się jak najwięcej wody – w przeciwnym razie konieczne będzie przetransportowanie go do szpitala, by tam podano mu kroplówkę nawadniającą. W szpitalu zaś, biorąc pod uwagę powód, dla którego tam trafi, niewątpliwie nasłucha się upokarzających komentarzy, czego zarówno ona, jak i Pablo woleliby mu oszczędzić. Jeśli jednak nie będzie innego wyjścia…

– Majk? – powiedziała łagodnie, przytykając brzeg szklanki do jego ust. – Majk… Proszę, wypij trochę tej wody… tylko troszkę, dobrze?

Majk zamruczał coś tylko pod nosem i odwrócił się, unikając szklanki, a głowa opadła mu bezwładnie tak, że oparł się brodą o własny tors. Iza w ostatniej chwili zdołała wycofać szklankę, by przy tym manewrze znów nie oblał się wodą.

– Czekaj, zrobimy inaczej – zatrzymał ją Pablo.

Usiadł teraz głębiej u wezgłowia łóżka i przyciągnął do siebie Majka, sadzając go bardziej w pionie i opierając tył jego głowy o własną pierś, dzięki czemu łatwiej mógł ją ustabilizować. Następnie dał Izie znak, by spróbowała jeszcze raz.

– No, dalej, ostatnia szansa – zapowiedział. – Słyszysz, ochlaptusie? Albo pijesz, albo dam ci w mordę i siłą wleję ci to do gardła. Dosyć tego dobrego! Pij!

– Pij, Majk – poprosiła cicho Iza, znów przystawiając mu szklankę do ust. – Proszę, pij…

Niestety, nadal nie reagował, a kilka kropelek wody, które ostrożnie wlała mu do ust, wypłynęło z nich z powrotem i pociekło mu po brodzie. Podniosła oczy na Pabla i oboje spojrzeli po sobie z rezygnacją.

– Nic z tego – mruknął Pablo. – Sama widzisz. Obawiam się, że bez pomocy medycznej jednak sobie nie poradzimy.

Iza zacisnęła wargi. Nie miała odwagi sprzeciwiać się Pablowi, zwłaszcza że jego decyzje do tej pory były bezbłędne, jednak czuła, że nie wolno jeszcze się poddać, lecz trzeba zrobić wszystko, by nie odwozić Majka do szpitala i spróbować przywrócić go do formy w domu. Zrobić dla niego choć tyle. Przecież za kilka godzin, kiedy minie najgorsze odurzenie alkoholem, wróci mu przytomność, do tego zacznie go suszyć, więc sam będzie błagał o picie. Nawet teraz musiał przecież być spragniony, świadczyły o tym jego spierzchnięte, wręcz popękane wargi, choć był w takim stanie, że pewnie nawet tego nie czuł. Niemniej Iza była przekonana, że gdyby przynajmniej na moment odzyskał nieco pełniejszy kontakt z rzeczywistością, zacząłby współpracować i udałoby się choć trochę go napoić. Jednak jak to uzyskać? Jak do tego doprowadzić? Jak przebić się choć na krótką chwilę przez ten mur alkoholowego otępienia?

Nagle serce zabiło jej mocniej. Przypomniała sobie urodzinową noc i jego nagły zryw do picia wódki, od którego udało jej się odwieść go w samą porę, choć tak bardzo się przy nim upierał. Wówczas wystarczył jeden gest… ów jedyny „awaryjny” gest, na który Majk dotąd zawsze reagował. Czy jednak tutaj to miało szanse się udać, skoro był praktycznie nieprzytomny? I czy mogła zrobić to przy Pablu? Przy Pablu, a teraz i przy Chudym, który właśnie wrócił z ręcznikiem i czekał przy drzwiach… Ech, nieważne! Nieważne! Co ją obchodzili inni, liczyło się tylko to, żeby pomóc jemu!

Dała Pablowi znak, że spróbuje jeszcze raz, i znów ostrożnie przytknęła brzeg szklanki do ust Majka. Jednocześnie podniosła drugą rękę i wsunęła ją w jego włosy. Były wciąż wilgotne po myciu i splątane od energicznego wycierania ręcznikiem, jakiemu poddał je Pablo, nie miały więc owej miękkości, którą tak uwielbiała, a jednak… jednak to nadal były jego włosy! Rozpoznawała je bezbłędnie palcami nawet teraz – posklejane w mokre kosmyki, lecz wciąż te same, jedyne takie na świecie… Słodki prąd przebiegł przez całe jej ciało. Czy mogła dłużej oszukiwać samą siebie? To już nawet nie było możliwe.

– Pij, Majk – poprosiła łagodnie, odgarniając mu owe kosmyki ze skroni i zza ucha najdelikatniejszym, najczulszym gestem, jaki tylko umiała nadać swoim palcom. – No… pij.

I wtedy stał się mały cud. Majk nagle sam z siebie podniósł nieco głowę i niemrawo uchylił powieki. Iza z bólem dostrzegła, że oczy miał mętne i przekrwione, jednak przez moment błysnęło w nich przytomniejsze światełko.

– Iza… – wymamrotał.

– Tak, to ja – odparła pośpiesznie, podsuwając mu bliżej warg szklankę i wciąż nie przestając gładzić go po włosach. – Musisz napić się trochę tej wody. No, proszę… pij.

Pokiwał głową i posłusznie pociągnął łyka wody, a po nim następnego. Siedzący nieruchomo Pablo przyglądał się temu w milczeniu, przenosząc tylko uważny wzrok ze szklanki, z której łyk po łyku znikała woda, na dłoń Izy wciąż delikatnie gładzącą włosy Majka. Wyglądało to tak, jakby jedno z drugim miało związek… tak czy inaczej liczyła się skuteczność.

– Jeszcze – szepnęła, kiedy w szklance pokazało się dno.

Pablo, który odstawił już wcześniej butelkę z wodą na szafkę nocną, lecz nie zdążył jej zakręcić, sięgnął teraz szybko po nią i napełnił szklankę, którą wyciągnęła w jego stronę.

– No, jeszcze trochę – powiedziała prosząco, podając ją Majkowi. – Jeszcze tylko kilka łyków, dobrze? Proszę…

Znów pokiwał głową, przymykając powieki, i z trudem upił kilka kolejnych łyków wody, opróżniając szklankę prawie do dna, po czym, równie nagle jak się ocknął, z powrotem zapadł w poprzedni stan bezwładu i otępienia. Iza cofnęła obie dłonie i spojrzała pytająco na Pabla.

– No, brawo, młoda! – powiedział ten z uznaniem, podnosząc opadającą na bok głowę Majka ze swojej piersi i układając ją z powrotem na poduszce. – Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale skuteczności nie można ci odmówić, frajer wychlał prawie dwie szklanki jak zaprogramowany robot! Nie odzywałem się, żeby nie zapeszać, normalnie aż bałem się oddychać! – parsknął śmiechem, po czym spoważniał. – Tak czy inaczej dobra robota. To nam ratuje sytuację.

– Zostawimy go tutaj? – zapytała cicho.

– Na razie zostawimy – odparł po chwili zastanowienia. – Zasnął żul, to niech sobie śpi, ważne, żeby pił wodę. Do rana powinno być lepiej.

Iza pokiwała głową, po czym, odstawiwszy szklankę na szafkę, dała Chudemu znak, by podał jej ręcznik, i zabrała się za ostrożne wycieranie piersi i szyi Majka z porozlewanej wody. Następnie sięgnęła po kołdrę, okryła go nią troskliwie i poprawiła mu poduszkę pod głową. Pablo przyglądał się temu uważnie, od czasu do czasu zerkając spod oka na jej spokojną, skupioną twarz.

– Dobra, czas na decyzje – podsumował w końcu, podnosząc się do pionu. Iza zrobiła to samo. – Menel idzie grzecznie spać i zaczyna się regenerować, a my musimy omówić dalszą strategię. Chudy, zostań tu z nim chwilę, co? – zwrócił się do ochroniarza, który w milczeniu warował za ich plecami. – Jakby coś chciał, zwłaszcza wody, to mu podaj. Ja muszę pogadać z Izą.

– Jasne – skinął głową Chudy, krytycznym wzrokiem spoglądając na śpiącego Majka. – Chociaż jak na moje oko to teraz już nic nie będzie chciał. Walnął w kimę i pośpi do rana.

– Prawdopodobnie tak – zgodził się Pablo, wskazując Izie, by wyszła przed nim do przedpokoju. – Ale przez parę godzin nie możemy spuszczać go z oka, musimy mieć pewność, że mu się nie pogorszy. Ja osobiście zostanę z nim na całą noc, teraz popilnuj mi go tylko przez moment.

– Tak jest.

Po wyjściu do przedpokoju, Pablo przymknął drzwi i ująwszy Izę za oba ramiona, popatrzył jej poważnie w oczy. Wytrzymała to spojrzenie, choć wciąż zbierało jej się na łzy.

– Posłuchaj, dzielna kobieto – powiedział. – Musimy ustalić co dalej. Ja na razie z nim zostanę, ktoś musi popilnować go aż do rana, nie ma opcji, żeby w nocy był tu sam. A ty weźmiesz Chudego i wrócicie do pracy. Jesteście tam potrzebni.

– Oczywiście – pokiwała głową.

– Nastaw się, że trzeba będzie przez kilka dni ogarniać firmę bez szefa, zanim wyleczymy go ze skutków tych fantazji.

– Tak, wiem. Poradzimy sobie.

– W to nie wątpię – uśmiechnął się lekko. – Widziałem przed chwilą próbkę twojej skuteczności i ciągle jestem pod wrażeniem. Ale wracając do rzeczy – spoważniał znowu. – Mam nadzieję, że jutro nasz moczymorda poczuje się trochę lepiej, ale i tak jeszcze do następnego wieczora trzeba będzie ustalić przy nim dyżury. Będzie się odtruwał, a to nigdy nie jest przyjemne, zwłaszcza po takiej ilości mocnego alkoholu. Wiem coś o tym – skrzywił się lekko. – Tak czy inaczej musi mieć tu kogoś do pomocy, zwłaszcza do pilnowania, żeby pił dużo wody, a potem coś zjadł.

– Ja mogę pomóc – zaoferowała się bez wahania.

– Wiem – skinął głową. – Ale ty masz na głowie jego firmę i pewnie milion własnych obowiązków, a ja z kolei rano muszę jechać do pracy. Mógłbym zadzwonić do jeszcze kilku kumpli, każdy chętnie by z nim posiedział, ale nie chcę wtajemniczać w to zbyt wielu osób. Chudemu też przykazałem, żeby trzymał jęzor za zębami, w takich sprawach niepotrzebny jest rozgłos.

– To prawda – przyznała. – Łukasz nic nie wygada, można na niego liczyć.

– I dobrze. Tak czy inaczej przyda nam się do pomocy ktoś trzeci, więc myślę, że poproszę o to Leę. Ona jest wtajemniczona w sprawę, zawiezie rano Edwarda do babci, a sama pomoże nam tutaj.

Iza pokiwała głową, nie chcąc protestować, ani narzucać swoich usług, mimo że najchętniej ani na krok nie odchodziłaby od łóżka Majka. Jako że wszystkie swoje siły wkładała teraz w opanowanie emocji i zachowanie pozornie spokojnej twarzy, postanowiła nadal biernie podporządkowywać się we wszystkim poleceniom Pabla – to było najprostsze i zarazem najrozsądniejsze rozwiązanie.

– Świetnie – podjął z satysfakcją. – Ustalę to z nią i będziemy w kontakcie, rano zadzwonię do ciebie i umówimy się na dalsze kroki, okej?

Znów pokiwała głową.

– Dobrze.

– I jeszcze jedno – w jego głosie zabrzmiało wahanie. – Jesteś prawą ręką Majka, znasz go pewnie niewiele gorzej ode mnie i widujesz codziennie. Powiedz mi, masz jakiś pomysł na wyjaśnienie, dlaczego on to zrobił?

Zaskoczona tym pytaniem Iza tym razem nie zdołała wytrzymać jego przenikliwego, świdrującego spojrzenia i ze zmieszaniem odwróciła oczy. Nie chciała kłamać, a jednocześnie nie mogła przecież powiedzieć Pablowi o prawdziwej, wciąż żywej przyczynie kryzysu psychicznego Majka.

„Klincz, pat” – błysnęło jej w głowie. – „Boże, jak z tego wybrnąć?”

– Chodzi mi o to, czy w ostatnim czasie zdarzyło się w jego życiu coś, co by uzasadniało taki radykalny numer. Nie podejrzewam, żeby chodziło o problemy na tle zawodowym, ale może się mylę?

– Nie – pokręciła głową, uszczęśliwiona, że przynajmniej w tym aspekcie nie musi kłamać, ani nic ukrywać. – W firmie wszystko gra, nie mamy żadnych poważniejszych problemów, wręcz przeciwnie.

– Tak sądziłem – skinął głową Pablo, nie odrywając uważnego wzroku od jej twarzy. – Dla niego zresztą pieniądze to nie jest powód, żeby odwalać takie akcje, znam go na tyle, że jestem tego pewien. To raczej coś innego… Nawet domyślam się, o jaki rodzaj problemu może chodzić. Sam kiedyś, jak wspomniałem, miałem taki epizod, jeden jedyny raz w życiu upiłem się do nieprzytomności whisky. Zresztą do tej pory nie mogę na nią patrzeć… Tak czy inaczej rozumiem mechanizm. Są w życiu sytuacje, kiedy nie da się nad sobą zapanować, i podejrzewam, że u Majka to było właśnie coś takiego.

Iza pokiwała tylko głową, połykając łzy.

– Nie pytałbym cię o to, gdyby nie fakt, że sam nic nie wiem, a chciałbym jakoś mu pomóc – ciągnął ostrożnie Pablo. – Powiem wprost, boli mnie to, Iza. Cholernie mnie boli. Kocham tego frajera jak rodzonego brata, w ogień bym za nim poszedł, a dzisiaj tak się o niego wystraszyłem, że jeszcze do tej pory włosy stoją mi dęba na głowie. Ale on od dawna nie zwierza mi się z takich spraw. Istnieje między nami pewna blokada z przeszłości, której jeszcze do końca nie zdjęliśmy, bo… cóż, życie bywa przewrotne i nawet kiedy sprawa przechodzi do historii, pozostaje po niej dyskomfort, który ciężko jest przewalczyć. Ale może teraz byłaby do tego okazja?

Iza milczała, aż za dobrze rozumiejąc każde jego słowo, jednak świadoma tego, że niestety nie będzie mogła mu pomóc. Tajemnica, którą Majk powierzył jej w zaufaniu, musiała pozostać tajemnicą, dopóki on sam nie zdecyduje się odsłonić jej przed swoim najlepszym przyjacielem.

– Jednak nie chciałbym strzelić kulą w płot – mówił dalej Pablo. – Dlatego jeśli wiesz cokolwiek o jakichś zdarzeniach, które w ostatnim czasie mogły go tak sponiewierać… Oczywiście doceniam twoją lojalność i nie mam zamiaru na siłę ciągnąć cię za język – zaznaczył. – Chodzi mi tylko o ogólny kierunek. Zobacz, jak życie uczy nas pokory. Pierwszy protestowałem i śmiałem się, kiedy nasze koleżanki podpytywały Majka o takie rzeczy, wierzyłem w ciemno w jego wersję, tymczasem dzisiaj, w obliczu tego, co wykonał, sam jestem zmuszony postawić to pytanie. Stawiam je tobie, bo po pierwsze wiem, jak bardzo Majk cię ceni i jak ci ufa, a po drugie po twojej reakcji widzę, że coś wiesz, albo przynajmniej się domyślasz. Powiedz mi tylko tak ogólnie, Iza. Czy, wedle stanu twojej wiedzy, jest obecnie w jego życiu ktoś, z czyjego powodu mógłby odwalić coś takiego? Oczywiście mam na myśli kobietę.

Ostatnie słowo wymówił ciszej i z wahaniem, zerkając przy tym na przymknięte drzwi od sypialni, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno nic z ich przedpokojowej rozmowy nie przeniknie przez nie do środka. Iza spuściła głowę, zagryzając wargi. Kłamać Pablowi byłoby rzeczą podłą, ale powiedzieć prawdę – niemożliwą. Mogła więc tylko milczeć, czując się jak winowajca, bo przecież to on był jego przyjacielem od dzieciństwa… to on powinien wiedzieć najwięcej…

– Z twojego milczenia wnioskuję, że tak – stwierdził Pablo. – To już dużo. Znam tę osobę?

Iza nabrała tylko powietrza w płuca, w duchu błagając Boga, by zlitował się nad nią i w jakiś sposób zakończył tę męczarnię.

– Czyli znam – mruknął ponuro. – Dobrze, ostatnie pytanie, Izabello. Wybacz, że tak cię męczę, ale wolę wybadać ciebie, niż gadać z nim i nieudolnie grzebać w jego ranach. Proszę, oszczędźmy mu oboje niepotrzebnego cierpienia. Czy to jest jakaś nowa sprawa?

Iza z trudem pokręciła głową przecząco.

– A więc stare demony? – zapytał cicho.

Tym razem skinęła głową, czując, że i tak, nie mówiąc nic, powiedziała za wiele. Pablo zagryzł wargi i tym razem to on spuścił głowę, wpatrując się w czubki swoich butów. W przedpokoju zapadła ciężka, niezręczna cisza.

– Okej – szepnął w końcu. – Obawiam się, że rozumiem. Dziękuję ci.

Dopiero wtedy, zebrawszy się na odwagę, Iza ostrożnie podniosła na niego oczy. Jego twarz była szara i zafrasowana, jednak wysilił się na smutny uśmiech.

– Dobre z ciebie stworzenie, Iza – powiedział ciepło. – Prawdziwy anioł, będę to powtarzał bez końca, bo taka jest prawda. Majk nie zwierzyłby się z czegoś takiego byle komu… Tak czy inaczej nie martw się, nie dam mu nic po sobie poznać – zapewnił ją. – Nie powiem mu, że wyciągnąłem z ciebie coś, czego pewnie nie chciałby, żebym wyciągał. To nie wpływa na twoją lojalność wobec niego, bo sytuacja jest wyjątkowa i lepiej, żebym i ja wiedział, co jest grane. To będzie dla mnie ciężkie jak cholera, ale postaram się zrobić, co tylko potrafię, żeby mu pomóc. Tak czy inaczej jeszcze raz ci dziękuję i… cóż, działamy – westchnął. – Musimy wyciągnąć frajera z tego bagna, jakoś ugasić ten pożar. Weź teraz Chudego i…

Przerwał mu dobiegający z kieszeni dźwięk powiadomienia na telefonie. Spokojnym gestem wyjął aparat i uśmiechnął się leciutko.

– Lea – oznajmił, otwierając wiadomość.

W miarę czytania jego twarz ścięła się i przybrała wyraz rosnącego zaniepokojenia.

– A niech to szlag! – mruknął.

– Coś się stało? – zapytała również zaniepokojona Iza.

– Znasz przysłowie o nieszczęściach, które chodzą parami? – odparł ponuro, inicjując połączenie i podnosząc telefon do ucha. – No to ja mam dzisiaj właśnie tak zwany komplet. Lea pisze, że Edward dostał nagłej gorączki, od godziny nie może jej niczym zbić.

– O kurczę – szepnęła ze współczuciem.

– Fakt, że już po południu był jakiś taki marudny, dziwiło nas to… Lea, kochanie, co się dzieje? – rzucił łagodnie do słuchawki. – Mhm, dostałem właśnie… tak… Ile?… cholera… A od kiedy?… Rozumiem, czyli nie tak długo, może lek jeszcze nie zdążył zadziałać?… No, nie stresuj się, skarbie, to pewnie tylko jakiś wirus, zwykła trzydniówka albo coś… Jutro z rana zawieziemy go do lekarza, albo lepiej, wezwiemy kogoś, kto przyjeżdża do domu. Artek nam kogoś poleci… No, nie martw się… Tak, jestem u Majka i właśnie mamy problem… No, długo by opowiadać, znaleźliśmy go w mieszkaniu, skuł się brandy jak świnia… Powinienem zostać u niego na noc, bo ledwo żyje, ale w tej sytuacji… – tu spojrzał na Izę, która natychmiast na migi dała mu znak, że go zastąpi. Skinął jej głową z wdzięcznością. – W tej sytuacji zostawię go z Izą, ona też jest tu z nami i dobrze się nim zajmie. A ja już jadę do domu, gwiazdeczko. No… spokojnie. Czekaj na mnie i nie martw się, będzie dobrze. No, pa!

Zakończywszy połączenie, schował telefon do kieszeni spodni i spojrzał na Izę.

– Tak, jedź do domu, Pablo – podchwyciła pośpiesznie. – Masz teraz na głowie ważne rodzinne sprawy, musisz być przy Lodzi i Edziu. A ja posiedzę z Majkiem, przypilnuję go i cały czas będę pod telefonem.

– A nie będziesz potrzebna na Zamkowej? – zawahał się.

– Dam Chudemu instrukcje, poradzą sobie sami. Weźmie opla, mamy go tu przecież pod ręką, podjedzie tam i wszystko ogarnie. Spokojnie, już nieraz tak było. Zresztą nawet jak czegoś się nie dopnie, to co z tego? Firma przez parę godzin się nie zawali, są rzeczy ważne i ważniejsze. Ja bardziej przydam się tutaj.

– Racja – zgodził się. – Zwłaszcza że masz na tego bałwana swoje magiczne sposoby, o wiele skuteczniejsze niż ja. Tylko czy poradzisz sobie w razie, gdyby trzeba było użyć siły fizycznej? – popatrzył na nią niepewnie. – Głupio mi w tej pierwszej fazie zostawiać ci na głowie schlanego frajera, nie wiadomo, co może mu strzelić do łba, jak trochę wytrzeźwieje.

– Jeśli zajdzie taka potrzeba, sprowadzę znowu Chudego albo kogoś z chłopaków – zapewniła go spokojnym, zrównoważonym tonem Iza. – Ale nie sądzę, żeby to było konieczne. Nie martw się, poradzę sobie.

Pablo przyglądał się jeszcze przez chwilę jej wymęczonej, ale opanowanej twarzy, po czym pokiwał głową i przyjacielskim gestem położył jej dłoń na ramieniu.

– No dobrze, dzielna amazonko – zgodził się. – Anioły już tak mają, że sfruwają z nieba dokładnie wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne, a ty już kolejny raz udowadniasz nam wszystkim swoją niebiańską naturę. Dziękuję ci. Mój dług wobec ciebie rośnie w tempie komety, ale spłacę go, obiecuję. Majk też jest ci winien jakąś niebanalną premię, choćby za to, że zawsze jesteś dokładnie tam, gdzie powinnaś być.

„Nieprawda” – pomyślała smutno.

– Dobrze, zajmij się nim – podjął, kierując się do drzwi. – Powinien spać do rana, pilnuj tylko, żeby miał wodę, no i ogólnie monitoruj, co się z nim dzieje. Gdyby coś było nie tak… no wiesz, z oddechem, z zachowaniem… natychmiast dzwoń na pogotowie. I do mnie też.

– Tak jest.

– Super, to zostawiam cię na froncie, a w międzyczasie pomyślę, jak się zorganizować, żeby cię zmienić. Dam znać rano, okej? W każdym razie jutro ktoś na bank przyjedzie zwolnić cię z posterunku, żebyś mogła odespać zarwaną noc. Aha, czekaj, tu masz te jego zapasowe klucze – wyjął z kieszeni spodni klucze do mieszkania i odłożył na szafkę. – Schowaj je sobie, kto wie, do czego jeszcze się przydadzą. Trzymaj się tu dzielnie, a ja wracam na chatę. No niech to diabli! – pokręcił głową, z zafrasowaniem przesuwając dłonią po czole. – Jeszcze nam tylko choroby w domu brakowało… No nic, lecę, Iza. Jeszcze raz wielkie dzięki i jesteśmy w kontakcie!

– Dzięki, Pablo. Pozdrów Lodzię i zdrowia dla Edika… Mam nadzieję, że to nic poważnego.

Pablo pokiwał smętnie głową, podniósł dłoń w geście pozdrowienia i wyszedł, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Iza chwilę jeszcze stała nieruchomo, by zebrać siły na ostatni etap dzisiejszej gry aktorskiej, po czym, odetchnąwszy z głębi stwardniałych na kamień płuc, zajrzała do sypialni i wezwała Chudego, by udzielić mu instrukcji na resztę nocnej zmiany w pracy oraz za jego pośrednictwem zorganizować nazajutrz uruchomienie w normalnym trybie Anabelli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *