Anabella – Rozdział IX
– Tak, i wyobraź sobie, jak mi szczęka opadła, kiedy go zobaczyłam – relacjonowała Iza, kładąc książki na parapecie pod salą wykładową i sięgając do plecaka po kanapkę. – On też od razu mnie skojarzył, ale przy wszystkich udawał, że się nie znamy. Zresztą fakt, że to w sumie żadna znajomość… O samym zatrudnieniu też rozmawiał ze mną dosyć oficjalnie.
– Ale nic nie nawiązywał do tamtego? – zdziwiła się Marta, podciągając się tyłem na rękach, by usiąść na wysokim parapecie.
– Niewiele – machnęła ręką Iza. – Trochę tylko wypytał o pana Szczepcia, chciał wiedzieć, czy buty mu pasowały i czy go odwiedzam… a reszta to były same formalności. I bardzo słusznie – dodała stanowczo. – Teraz jest moim szefem, jesteśmy w relacji hierarchicznej, do tego jestem nowa w zespole, więc nawet niezręcznie byłoby wracać do tego epizodu. I z mojej strony, i z jego… Ale pomijając już to wszystko, pomyśl tylko, jaki zbieg okoliczności!
– No przyznaję, niebanalny! – parsknęła śmiechem Marta.
– A gdybyś widziała, jak pan Szczepcio się zdziwił! – zaśmiała się Iza, nadgryzając swoją kanapkę. – I ucieszył… Za każdym razem o niego wypytuje i prosi, żeby podziękować mu za te buty. Przesadza trochę, bo ja już raz podziękowałam w jego imieniu i myślę, że to wystarczy.
– A tak ogólnie to jak ci się pracuje? – zagadnęła Marta.
– Bardzo dobrze. W weekend rzeczywiście był ukrop, dokładnie tak, jak mówiła Basia, ale ja nie z takimi rzeczami miałam do czynienia – uśmiechnęła się lekko. – Tyle że jeszcze nie mam wprawy w podawaniu tych zamówień. Raz wylałam kawę, Bogu dzięki, że tylko na podłogę, a nie na klientkę… Na szczęście dziewczyny są fajne i we wszystkim mi pomagają. Zgadałam się zwłaszcza z jedną, Olą, chociaż tylko na tygodniu pracujemy razem, w weekendy jej nie ma, bo studiuje zaocznie. Ale te inne dziewczyny też są w porządku. Ogólnie jestem bardzo zadowolona, tam jest zupełnie inna atmosfera niż u Marciniakowej.
– Wyobrażam sobie – pokiwała głową Marta. – To była jakaś wyjątkowo wredna baba. I tak miałaś szczęście, że Kacper odpowiednio się nią zajął… A właśnie, co u niego? – mrugnęła żartobliwie do Izy. – Nadal zalicza te swoje blondyny z wielką rufą?
– Tuzinami – zapewniła ją z dezaprobatą Iza, dojadając kanapkę. – I to nie tylko blondyny. Mówiłam ci już, że on nie wybrzydza, bierze każdy towar, który wpadnie mu w ręce… Co prawda może nie powinnam tak mówić o tych dziewczynach – zreflektowała się. – Ale chyba same wiedzą, co robią…
– Otóż to – zgodziła się Marta.
– A co do Kacpra… – zamyśliła się na chwilę Iza. – To jest fajny chłopak i trzymamy wielką sztamę, ale powiem ci, że boję się o niego… Mam przeczucie, że jeśli dalej tak będzie żył, to kiedyś w końcu się doigra. Wprawdzie nie wiem, w jaki sposób, ale to się narzuca, życie w takim bagnie nigdy dobrze się nie kończy.
– A przecież całkiem rozgarnięty z niego facet – zauważyła Marta. – Z wyglądu niczego sobie, nawet mówiłaś, że ostatnio przyzwoicie zarabia na tej swojej budowie…
– Dokładnie tak – przyznała Iza. – Ale jest strasznie narwany i nieodpowiedzialny, gada nam bez przerwy o honorze, a te dziewczyny traktuje jak zabawki. I ani trochę się tego nie wstydzi, dla niego to jest tak normalne jak zjedzenie śniadania i umycie zębów. Chociaż dla nich pewnie też… No trudno, nie chcę w to wnikać, to ich sprawa. Powiedz mi lepiej, co z tym twoim Radkiem? Odzywał się do ciebie ostatnio?
– Pewnie – uśmiechnęła się Marta. – Codziennie się odzywa, jak nie telefon, to chociaż sms, wczoraj wysłał mi ich chyba z dziesięć. A w sobotę znowu mamy się spotkać. Idę na miasto z nim i z jeszcze jedną parą… wiesz, to jego najbliższy kolega z dziewczyną – dodała wyjaśniająco, na co Iza skinęła głową. – Idziemy we czwórkę, w sumie szkoda, że ty nie masz chłopaka, bo skoro on bierze kumpla, to ja mogłabym wziąć ciebie… Ale jak masz być sama, to trochę głupio by było.
– No co ty, nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby przeszkadzać ci w podrywaniu Radzia! – zaśmiała się Iza. – Zresztą to i tak odpada, przecież ja w soboty pracuję wieczorami…
– Racja – klepnęła się dłonią w czoło Marta. – Zapomniałam.
– Zresztą podejrzewam, że prędzej czy później i tak go poznam – ciągnęła wesoło Iza. – Jak to dalej pójdzie w tym tempie, to jeszcze przed feriami przedstawisz mi go jako swojego chłopaka… No żesz, a niech to, cała się upaprałam tym masłem i pasztetem! – przerwała sama sobie, wyrzucając do kosza obok papier po kanapce i oglądając sobie z niezadowoleniem wysmarowane masłem dłonie. – Masz pod ręką jakąś chusteczkę?
– Mam – Marta zeskoczyła z parapetu, wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i podała jej jedną. – Trzymaj! I streść się, bo musimy już lecieć na zajęcia.
Iza pokręciła głową, szorując sobie ręce chusteczką.
– Leć na razie sama – westchnęła, widząc, że na dłoniach ma wciąż tłuste plamy. – Ja niestety muszę jeszcze skoczyć do łazienki i umyć ręce mydłem, nie pójdę przecież z takimi tłustymi… Weźmiesz mi plecak do sali?
– Jasne – skinęła głową Marta, przejmując od niej plecak. – Tylko śmigaj piorunem!
Iza szybkim krokiem skierowała się do damskiej toalety, w drzwiach mijając się z grupką rozgadanych studentek, które właśnie stamtąd wychodziły. Na korytarzach pustoszało, wszędzie zaczynały się już zajęcia. Dziewczyna obejrzała się i dostrzegła, że jej grupa nadal stała pod salą, oczekując na prowadzącego.
„Spoko, zdążę” – pomyślała, wchodząc do łazienki. – „Siwucha zawsze się spóźnia, w dwie minuty jakoś doczyszczę sobie te łapy…”
Nie śpiesząc się już zbytnio, podeszła do jednej z umywalek, wycisnęła odrobinę mydła ze ściennego dystrybutora i zabrała się za intensywne szorowanie tłustych dłoni, co było o tyle utrudnione, że z kranu leciała wyłącznie zimna woda. Właśnie kończyła, kiedy z tyłu, za jej plecami, uchyliły się drzwi, ktoś wszedł do łazienki i powoli podszedł do sąsiedniej umywalki. Odruchowo podniosła głowę i ku swemu zaskoczeniu rozpoznała charakterystyczną studentkę z długim warkoczem, która na początku semestru na wykładzie z filozofii pożyczyła jej długopis. Dziewczyna w milczeniu odkręciła wodę i chłodziła sobie nią dłonie.
– Cześć – zagadnęła ją z uśmiechem Iza, zakręcając swój kran i strzepując wodę z rąk. – Pamiętasz mnie?
Dziewczyna jednak nie tylko nie odpowiedziała, ale wręcz w jej wyglądzie i zachowaniu pojawiło się coś niepokojącego. Chwyciła się bowiem kurczowo jedną dłonią umywalki, drugą przykładając sobie do czoła, zachwiała się na nogach, a jej blada jak płótno twarz wydawała się z każdą sekundą blednąć jeszcze bardziej.
– Co się stało? – zapytała z niepokojem Iza, wycierając szybko ręce w papierowy ręcznik. – Źle się czujesz?
Dokładnie w tej chwili dziewczyna zachwiała się jeszcze mocniej i oparłszy się o wykaflowaną na biało ścianę, zaczęła się po niej osuwać, usiłując jednocześnie panicznymi ruchami rąk przytrzymać się umywalki. Nie zastanawiając się ani sekundy, Iza podskoczyła i przytrzymała ją mocno wpół.
– Co się dzieje? Słabo ci? – zapytała z przestrachem, podtrzymując ją ramieniem i usiłując nie dopuścić do tego, by upadła. – Czekaj, wyprowadzę cię stąd… usiądziesz gdzieś sobie.
Powolutku, czując, że dziewczyna jest na granicy utraty przytomności, wyprowadziła ją z łazienki z zamiarem umieszczenia jej na najbliższej ławce. Zauważyła, że cały ich rządek znajdował się po przeciwnej stronie holu, niedaleko schodów, przy wejściu w korytarz, gdzie zajęcia miała zazwyczaj polonistyka. Jednak po przejściu jeszcze kilku kroków na plączących się coraz bardziej nogach dziewczyna straciła nagle przytomność i osunęła się zemdlona na podłogę. Na szczęście była szczupła i drobna, w związku z czym jeszcze szczuplejsza od niej Iza zdołała podtrzymać ją i zamortyzować upadek, chroniąc jej zwłaszcza głowę, którą, ukląkłszy przy niej na podłodze, ostrożnie ułożyła na swoim kolanie.
Scena ta natychmiast wywołała reakcję stojącej w głębi przeciwległego korytarza kilkuosobowej grupy studentek, które podbiegły do nich całą chmarą i otoczyły leżącą dziewczynę.
– Lodziu, co się stało?! – pytały z przestrachem.
– Podnieście jej nogi w górę!
– Chyba zemdlała!
– Nie chyba, tylko na pewno! Lodziu?! – jedna z dziewczyn próbowała ocucić zemdloną klepaniem w policzek. – Hej, obudź się!
– Powachlujcie ją czymś!
– Czekajcie, dajcie jej trochę powietrza – rzuciła wysoka dziewczyna o ciemnorudych włosach, która stanowczym gestem odepchnęła koleżanki i przyklękła przy zemdlonej. – Zgłupiałyście? Nie tłoczcie się tak nad nią! Co się stało? – rzuciła do Izy.
– Zemdlała – odparła Iza. – Słabo jej się zrobiło w łazience. Próbowałam ją wyprowadzić, ale nie zdążyłyśmy dojść do ławki…
– Trzeba wezwać pielęgniarkę! – zawołała gorączkowo jedna z koleżanek. – Lecę poprosić, żeby sekretarka zadzwoniła!
Kończąc te słowa, pobiegła w głąb korytarza.
– Ala, zawołaj też chłopaków! – rzuciła za nią rudowłosa. – Trzeba ją przenieść na ławkę!
– Jasne, już ich wołam! – rzuciła tamta i po chwili zniknęła za załomem korytarza.
Po kilkunastu sekundach na miejsce dramatycznej akcji podbiegło dwóch kolegów z mocno przejętymi minami.
– Co się stało? – zapytał jeden z nich, zanim jeszcze dobiegli do tłoczącej się na środku korytarza grupki. – Serio, Lodzia zemdlała?
– Tak, szybko, pomóżcie przenieść ją na ławkę! – zarządziła stanowczym tonem rudowłosa. – Na podłodze zimno jak diabli, jeszcze się przeziębi! A ty, jak już jej trzymasz głowę, to trzymaj, tylko uważaj na warkocz – powiedziała do Izy, która na te słowa podniosła się posłusznie, wciąż przytrzymując ostrożnie głowę zemdlonej.
„Lodzia” – pomyślała, wpatrując się z fascynacją w jej prześliczną twarz o delikatnych rysach. – „Jakie dziwne imię…”
Dwaj studenci schylili się i unieśli koleżankę z podłogi z zamiarem położenia jej na ławce, jednak gdy tylko do niej dotarli, dziewczyna ocknęła się i rozejrzała się wokół błędnym wzrokiem. Iza z rozpędu opadła na ławkę pierwsza i wraz z rudowłosą pomogła chłopakom usadzić na niej Lodzię, która chwyciła ją teraz kurczowo za rękę podobnie panicznym gestem jak w łazience. Iza domyśliła się, że nadal musiało mocno kręcić jej się w głowie.
– Oprzyj się o mnie – powiedziała ciepło. – Będę siedzieć bez ruchu, aż zrobi ci się lepiej.
Dziewczyna posłusznie wsparła głowę na jej ramieniu i podniosła drugą, mocno drżącą dłoń do czoła. Koleżanki i koledzy stłoczyli się wokół ławki.
– Lodziu, lepiej ci? – dopytywała rudowłosa. – Przynieść ci jakiejś wody?
Wciąż blada jak ściana dziewczyna pokręciła tylko głową przecząco i mocniej oparła się na ramieniu Izy, która nie bez sentymentu przypomniała sobie przytrzymującego się jej na ulicy pana Szczepana bez jednego buta.
„Taki chyba mój los” – pomyślała z melancholijnym rozbawieniem. – „Wszyscy opierają się na mnie, jakbym była jakimś osiłkiem albo bohaterem ratującym świat! Zajęcia już się zaczęły, ale trudno, posiedzę tu z nią jako podkładka pod głowę, ile tylko trzeba. Bogu dzięki, że już odzyskała przytomność…”
Widząc, że sytuacja została opanowana, zestresowane do tej pory towarzystwo nieco się rozluźniło. Jeden z dwóch studentów, którzy nieśli zemdloną, przykucnął teraz tuż przy niej, ujął jej na wpół bezwładną dłoń za nadgarstek i przytrzymał w skupieniu.
– Bartek, co ty robisz? – zapytała podejrzliwym tonem jedna z koleżanek.
– Sprawdzam jej puls – odparł spokojnie chłopak. – Milion razy to robiłem, mówiłem przecież, że mój ojciec jest lekarzem… Weźcie tak się nie pchajcie, na plecy mi już włazicie! – dodał z poirytowaniem, gdyż grupka tłoczyła się coraz ściślej wokół ławki. – Zostawcie jej trochę powietrza, co?
– Ale po co sprawdzasz jej puls? Przecież już jest przytomna – popukała się wymownie palcem w czoło inna dziewczyna.
– No co, Bartek lubi bawić się w doktora – zażartował drugi, puszczając oko do stojących obok niego koleżanek, które parsknęły na to lekkim śmiechem. – Ma to nawet w genach. Tylko uważaj, żebyś nie przesadził, stary, bo jak mąż się dowie, to jeszcze tobie samemu przyda się pomoc medyczna!
„Mąż?” – pomyślała ze zdziwieniem Iza, odruchowo zerkając na prawą dłoń dziewczyny, którą ta ciągle przytrzymywała się kurczowo jej przedramienia.
Rzeczywiście, na jej serdecznym palcu lśniła złota obrączka ślubna, która na pierwszy rzut oka nie była zbyt widoczna spod efektownego pierścionka z błękitnym szafirem. Przed oczami Izy stanęła nagle rozjaśniona szczęściem twarz Amelii w białym welonie… Uśmiechnęła się ciepło do tego wspomnienia.
– Ala idzie z sekretarką – oznajmiła konspiracyjnym tonem jedna z dziewczyn, zerkając w głąb korytarza.
– Aha – pokiwała głową inna. – Pani Sylwia dzwoni bransoletkami, że już stąd ją słychać!
Towarzystwo parsknęło cichym śmiechem, jednak stłumiło go szybko, gdyż do stłoczonej grupki, wraz ze studentką, która wcześniej pobiegła po pomoc, podeszła mocno obwieszona biżuterią kobieta w średnim wieku uczesana w imponujących rozmiarów kok. Władczym gestem odsunęła dwie stojące najbliżej osoby i pochyliła się nad Lodzią.
– I jak, lepiej się pani czuje? – zapytała z troską, przykładając jej dłoń do bladego czoła. – Nie ma dzisiaj pielęgniarki, możemy tylko wezwać pogotowie… ale chyba już nie trzeba, co?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie – szepnęła tak cicho, że Izę ogarnęła obawa, iż tylko ona ją słyszy. – Dziękuję pani.
– Próbowałam dzwonić do pani męża – ciągnęła sekretarka. – Miałam jakieś dwa numery w dokumentach, komórkowy nie odpowiadał, ale stacjonarny w pracy odebrała jakaś pani i obiecała, że go powiadomi. Może niech pani sama się z nim skontaktuje? Albo z kimś innym z rodziny. Przecież trzeba panią zawieźć do domu, gdzież pani jeszcze będzie na zajęciach siedziała po czymś takim!
Przysłuchujący się uważnie Bartek, który wciąż trwał w przykucniętej pozycji przy ławce, na te słowa podniósł głowę i spojrzał znacząco na rudowłosą dziewczynę.
– My ją odwieziemy, co, Nina? – zadeklarował. – Zanim rodzina przyjedzie, to my już dawno sobie z tym poradzimy. Koleżanka wie, gdzie ona mieszka – dodał wyjaśniającym tonem do sekretarki. – A ja pojadę z nimi, bo może przydać się facet do pomocy. Weźmiemy taryfę… gdzie to jest, Nina?
– Na Milenijnej – odparła Nina, patrząc niepewnie na Bartka. – Ty, ale może lepiej by ją najpierw zawieźć do jakiegoś lekarza? Jeszcze w domu jej się pogorszy i co wtedy? Nie wiadomo, co jej jest, może niech ktoś ją zbada dla pewności?
– Tak bym zrobiła – przyznała jej rację sekretarka. – Akurat dzisiaj tak się złożyło, że pielęgniarka była tylko do dwunastej, dosłownie godzinę temu wyszła. Ale zawsze możemy zadzwonić po pogotowie. Mieliśmy zemdlenie, więc nie powinni się denerwować, że wzywamy ich bez powodu…
– Nie, nie trzeba – zaprotestowała słabym głosem Lodzia, wciąż wsparta na siedzącej w milczeniu Izie. – Bardzo pani dziękuję, ale nie róbmy takiego zamieszania… już mi lepiej.
Co prawda jej upiornie blada twarz przeczyła tym słowom, jednak sekretarka uznała to zapewnienie za satysfakcjonujące i nakazawszy studentom, by w razie potrzeby natychmiast do niej zapukali, wróciła do sekretariatu, donośnie podzwaniając bransoletkami. Ruda usiadła na ławce z drugiej strony Lodzi i ponad jej głową spojrzała na Izę.
– Ja cię skądś kojarzę – zagadnęła. – Ale chyba nie jesteś z polonistyki?
– Nie – uśmiechnęła się Iza. – Z romańskiej.
– I też z pierwszego roku?
– Aha. Pewnie widziałaś mnie na wykładzie z filozofii, razem go mamy na auli.
– Ano tak, możliwe – przyznała tamta. – Mam właśnie wrażenie, że znam cię z widzenia… Dziewczyny, może by jednak przynieść Lodzi tej wody? – dodała, zwracając się do koleżanek. – Mówi, że nie chce, ale nie ma co jej słuchać, niech któraś skoczy do automatu i przyniesie pół litra niegazowanej…
Jedna z dziewczyn posłusznie odeszła w głąb korytarza, zaś pozostałe z zaniepokojeniem przyglądały się bledziutkiej twarzy Lodzi i kręcąc głowami, szeptały coś między sobą. Kolega Bartka założył sobie ręce na piersi i patrzył w milczeniu na swojego kumpla, który, wciąż nie zmieniając pozycji, ustalał teraz półgłosem z Niną strategię przewiezienia koleżanki taksówką do domu. Po paru minutach wróciła z wodą wysłana po nią dziewczyna i obie z rudą namówiły apatycznie siedzącą Lodzię do upicia z butelki kilku niewielkich łyków.
– Czekajcie, a może zrobimy jej kompres z wody na czoło? – zawołała w natchnieniu Nina. – Ktoś ma pod ręką chusteczki higieniczne?
Bartek natychmiast sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej paczkę chusteczek i podał Ninie, która przejęła ją z jego ręki energicznym gestem.
– Super, dzięki, Bart! – rzuciła. – Dajcie mi tę butelkę, dziewczyny, nalejemy trochę… O, Pablo przyjechał! – dodała zdziwiona, spoglądając w stronę schodów. – Tak szybko?
Pozostali natychmiast odwrócili głowy i spojrzeli w tym samym kierunku; również Lodzia podniosła oczy i na jej blade wargi wybiegł leciutki uśmiech. Po schodach wbiegał na górę przystojny mężczyzna ubrany w długi wełniany płaszcz, który rozpinał sobie w locie, ściągając jednocześnie z głowy czapkę i upychając do kieszeni rękawiczki. Jego twarz wyrażała najwyższy niepokój.
– Kto taki? – zapytała jedna z koleżanek, zdezorientowana niezwykłym imieniem wymówionym przez rudowłosą.
Mężczyzna, którego wiek Iza pobieżnie oceniła na trzydzieści parę lat, rozejrzał się błyskawicznie po holu i dostrzegłszy zbiegowisko przy ławce oraz machającą do niego ręką Ninę, bez chwili wahania ruszył biegiem w ich stronę.
– Mąż Lodzi – wyjaśniła spokojnie rudowłosa, na co Bartek natychmiast podniósł się do pionu i cofnął o krok.
Zebrane towarzystwo, nie wyłączając Izy, patrzyło teraz z zaintrygowaniem na przybysza, który w kilku susach dobiegł do ławki i przykucnąwszy przed Lodzią, chwycił w obie ręce jedną z jej dłoni, zaglądając jej z przestrachem w oczy.
– Lea, skarbie, co się stało? – zapytał cichym, poważnym głosem. – Co się dzieje, kochanie?
Stanowczym gestem poprosił Izę, żeby ustąpiła mu miejsca, a gdy ta posłusznie odsunęła się i wstała z ławki, by mógł usiąść przy ciągle słaniającej się dziewczynie, zajął szybko jej miejsce, ogarnął Lodzię ramionami, przytulił do piersi i gładził ją czule po włosach, pokrywając delikatnymi pocałunkami jej skroń i czoło.
– Powiedz, gwiazdeczko, co tobie jest? Boże, jaka ty jesteś blada… słabo ci? Maleństwo kochane, nie strasz mnie tak, proszę…
Lodzia pokręciła tylko bezradnie głową i przytuliła się do niego ufnie, przymykając oczy. Wśród stojących wokół studentów zapanowało idealne milczenie. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali tę romantyczno-dramatyczną scenę, a choć jej główną bohaterką była Lodzia, widać było, że wszyscy szczególną uwagę skupiają na jej mężu, który, jak zdążyła się zorientować Iza, był dotychczas znany tylko rudowłosej, podczas gdy pozostali musieli go widzieć po raz pierwszy.
Uwagę od razu zwracał fakt, że był on od swej żony dużo starszy, a jego elegancki strój (nie dało się nie zauważyć, że pod długim, rozpiętym teraz płaszczem miał markowy garnitur z krawatem), również robił wrażenie w kontraście do zwykłych ciemnogranatowych dżinsów i prostego sweterka Lodzi. W jego niekłamanym przestrachu i czułych gestach, jakich nie szczędził dziewczynie, było coś takiego, że wrażliwe serce Izy ścisnęło się i wypełniło podobnym wzruszeniem jak w dniu ślubu Amelii, kiedy patrzyła na rozjaśnioną wewnętrznym blaskiem twarz Roberta.
„Ależ ten facet ją kocha!” – pomyślała, przyglądając się z zafascynowaniem przytulonej parze. – „Jak Robi moją Melcię… Jacyż oni muszą być ze sobą szczęśliwi! Oby tylko nic złego jej się nie działo…”
Mężczyzna nadal gładził Lodzię po włosach i szeptał coś do niej, o coś ją pytał, ale kiedy po raz drugi pokręciła bezradnie głową, podniósł oczy na stojących wokół studentów i spośród nich wychwycił wzrokiem rudowłosą Ninę. Iza dopiero teraz zwróciła uwagę, że miał ciemnobrązowe oczy o inteligentnym, przenikliwym spojrzeniu i południowy typ urody, zupełnie odmienny od tego, jaki reprezentowała jego żona.
– Co jej się stało? – zapytał rzeczowo Ninę. – Źle się poczuła na zajęciach?
– Słabo jej się zrobiło w łazience i zemdlała na korytarzu – poinformowała go rudowłosa, wskazując na stojącą skromnie z boku Izę. – Koleżanka na szczęście ją podtrzymała, dzięki temu nie upadła i nie uderzyła się w głowę.
Poważne spojrzenie mężczyzny natychmiast przeniosło się na Izę.
– Dzięki – rzucił do niej krótko.
– Ona już od rana była jakaś niewyraźna – zauważyła stojąca obok Ala. – Blada strasznie, myślałam, że głowa ją boli, bo tak się na zajęciach podpierała ręką…
– Nie macie tu jakiegoś lekarza albo chociaż pielęgniarki? – zapytał mąż Lodzi, znów zwracając się do Niny.
– Właśnie pech, bo pielęgniarki już dzisiaj nie ma – wyjaśniła mu, tym razem wskazując na stojącego obok chłopaka. – Mieliśmy odwieźć ją z Bartkiem taryfą do domu i tak kombinowałam, żeby najpierw zawieźć ją na przebadanie do jakiejś przychodni…
Mężczyzna rzucił przelotnie okiem na Bartka i pokręcił głową.
– Do przychodni? Szkoda czasu, zabieram ją natychmiast do szpitala – oznajmił stanowczo. – Gdzie są jej rzeczy?
– Pod salą, za piętnaście minut mamy wykład… Zaraz wszystko jej przyniosę! – zaoferowała się jedna z koleżanek i biegiem ruszyła w głąb korytarza.
Mężczyzna znów pochylił się z troską nad Lodzią, której głowa spoczywała mu bezwładnie na piersi, i pogładził ją delikatnie po bladym policzku.
– Będziesz mogła wstać, kochanie? Powiedz, perełko… dasz radę iść?
– Spróbuję – odparła cichutko, kiwając głową.
Iza widziała, że wkłada wielki wysiłek w to, by podtrzymywana przez męża podnieść się z ławki i utrzymać na chwiejących się nogach. Koleżanka, która pobiegła po jej rzeczy, wróciła po chwili zdyszana z plecakiem oraz płaszczem zimowym i podała je mężczyźnie.
– Potrzymaj mi jeszcze na chwilę ten plecak, dobrze? – poprosił, biorąc do ręki tylko płaszcz i pomagając Lodzi włożyć go na siebie. – Powolutku, skarbie… no, wkładaj łapkę w rękaw, nie bój się, cały czas tu jestem i mocno cię trzymam…
Zapiął jej wprawnym ruchem zamek błyskawiczny, troskliwym gestem założył jej czapkę na głowę i okręcił szyję szalikiem, a następnie szybko zapiął własny płaszcz i sięgnął po plecak, który posłusznie trzymała w ręce koleżanka. Skinął jej głową w geście uprzejmego podziękowania, zarzucił sobie plecak na jedno ramię, drugim wciąż obejmując i podtrzymując słaniającą się na nogach żonę, po czym powoli poprowadził ją w stronę schodów.
Towarzystwo z wytężoną uwagą obserwowało chybotliwy chód dziewczyny, który załamał się po kilku krokach na tyle, że mąż znów musiał mocno ją podtrzymać, aby nie upadła na podłogę.
– Nic z tego – pokręcił głową, zdjął plecak z ramienia i podał go najbliżej stojącej osobie, którą tym razem okazał się być Bartek. – Trzymajcie mi to.
Chłopak bez wahania wziął od niego plecak, on zaś schylił się i podłożywszy Lodzi jedno ramię pod plecy, a drugie pod kolana, dźwignął ją w górę, po czym z bardzo poważną miną ruszył ku schodom, dając znać Ninie i Bartkowi, żeby zeszli z nim. Następnie zbiegł ostrożnie po schodach, unosząc w ramionach dziewczynę, której długi warkocz kołysał się zwieszony prawie do samej ziemi. Dwoje studentów z plecakiem Lodzi podążyło zaraz za nim. Kiedy wszyscy czworo zniknęli za zakrętem klatki schodowej, pozostałe na holu towarzystwo popatrzyło po sobie z zafrasowanymi minami.
– Biedna Lodzia – pokręciła głową jedna z dziewczyn. – Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Mąż zaraz się nią zajmie – zapewniła ją inna. – Zawiezie ją do szpitala, zrobią jej badania… jak coś będzie, to szybko wykryją i dadzą konkretne leki.
– Ale widziałyście, jaki ekstra facet? – dodała poufnym tonem kolejna. – Nina mówiła, że on jest od Lodzi sporo starszy, ale nie sądziłam, że to taki elegant i przystojniak.
– Ja go skądś kojarzę – powiedział kolega Bartka. – Na bank widziałem już go kiedyś na mieście, tylko nie pamiętam gdzie. Na pewno był luźniej ubrany, ale gębę kojarzę bezbłędnie.
– Przynajmniej wreszcie go sobie obejrzeliśmy, szkoda tylko, że przy takiej przykrej okazji…
***
Korzystając z tego, że rozmawiający nie zwracali na nią najmniejszej uwagi, Iza dyskretnie wycofała się z towarzystwa i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego korytarza, z niepokojem zerkając na zegarek. Ćwiczenia z gramatyki francuskiej zaczęły się już pół godziny temu, zatem nie wypadało wchodzić w połowie zajęć, mimo że Marta zabrała wszystkie jej rzeczy do sali. Po chwili wahania postanowiła nie robić przedstawienia i do przerwy zaczekać na korytarzu. Wróciła pod okno, przy którym wcześniej jadły drugie śniadanie, i w zamyśleniu zapatrzyła się w uczelniany dziedziniec, przez który wśród prószącego śniegu przemykali zmierzający na zajęcia studenci.
„Jaka śliczna ta Lodzia…” – pomyślała, wspominając bladą twarz zemdlonej dziewczyny o eterycznych, ujmująco subtelnych rysach. – „Ma taką delikatną urodę w stylu retro, do tego te niesamowite włosy… Właśnie tak powinny wyglądać baśniowe księżniczki. Wcale się nie dziwię, że tak wcześnie wyszła za mąż, gołym okiem widać, że ten facet za nią szaleje. Niby gadał do rzeczy i zachował się bardzo przytomnie, szybko zabrał ją do szpitala, ale nie dało się nie zauważyć, że sam był zdrowo wystraszony. Tak szybko przyjechał! Musiał chyba z miejsca rzucić wszystko i biec do niej… Oby tylko nic jej się nie stało, oby pomogli jej w tym szpitalu…”
W jej pamięci odżyła smutna opowieść pana Szczepana i ściskająca za serce wizja zrozpaczonego męża, którego lekarz w szpitalu przyszedł poinformować, że właśnie stracił ukochaną żonę…
„Nie, nie!” – wzdrygnęła się natychmiast. – „To była inna sytuacja, inne czasy… Teraz takie rzeczy to rzadkość, medycyna jest na innym poziomie niż czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu. Pomogą jej, zdiagnozują i wszystko będzie dobrze…”
Przypomniała sobie słowa Amelii, które ta wypowiedziała przy okazji siostrzanych zwierzeń na kilka dni przed swym ślubem z Robertem. Wiesz, Izunia, czasami boję się, czy nie stanie się coś złego przez to, że jestem taka szczęśliwa… zbyt szczęśliwa. A jeśli za to trzeba będzie kiedyś słono zapłacić? Wspomniała też własną odpowiedź. Przestań, Melciu, nie myśl tak, no co ty?… Kto bardziej niż ty zasługuje na szczęście? Ty już swoje w życiu wycierpiałaś… Za wszystko zapłaciłaś z góry…
„Czy za prawdziwe szczęście zawsze trzeba słono zapłacić?” – zadumała się, opierając łokcie na parapecie, a brodę na dłoniach. – „Zasłużyć owszem, tak powinno być… ale zapłacić? I to aż taką cenę jak pan Szczepcio? To przecież okrutne, nieludzkie… On tak bardzo kochał swoją Hanię, mogli żyć sobie razem szczęśliwie jeszcze kilkadziesiąt lat! Czy Bóg odbiera ludziom ukochane osoby po to, żeby na tym świecie nie zaznali zbyt wielkiego szczęścia? Albo żeby tylko przez chwilę poczuli jego smak? Moje też przecież trwało tak krótko… Ech!” – westchnęła. – „Nieważne, nie będę o tym myśleć i psuć sobie humoru. Mam nadzieję, że tej Lodzi mimo wszystko nic nie będzie… Muszę nauczyć się myśleć pozytywnie. A skoro już nie poszłam na gramerę, to przynajmniej zejdę na dół i kupię sobie dobrą kawę! Dobrze, że jeszcze jakieś drobne zostały mi w kieszeni…”
Skuszona perspektywą nieplanowanej sjesty przy kawie, zbiegła na parter do znajomego automatu, w którym zazwyczaj kupowały z Martą ciepłe napoje. Tam jednak czekała na nią przykra niespodzianka, bowiem maszyna była czasowo nieczynna ze względu na planowaną konserwację.
„A niech to!” – pomyślała z rozczarowaniem. – „Nawet kawy napić się nie można… A może w drugim budynku są jakieś automaty? Na pewno… Dziedzińcem nie przejdę w takim ubraniu, bo mróz jak diabli, ale chyba da się tam dostać łącznikiem. Hmm… Jeszcze nigdy tamtędy nie szłam, może przy okazji sprawdzę sobie tę drogę?”
Pomysł wydał jej się na tyle dobry, że bez wahania wspięła się przeciwległą klatką schodową na drugie piętro, gdzie znajdował się rzeczony łącznik. Umożliwiał on przejście do sąsiedniego, oddalonego o kilkadziesiąt metrów budynku bez wychodzenia na zewnątrz. Po kilku minutach znalazła się na przestronnym holu, który o tej godzinie był pustawy z racji trwających na całej uczelni zajęć, na ławkach pod ścianą siedziało tylko kilka niewielkich grupek studentów. Rzuciwszy okiem dookoła, od razu zauważyła dwa automaty z kawą ustawione w przejściu wiodącym na kolejną klatkę schodową i skierowała się w tamtą stronę.
W tym samym momencie zza załomu korytarza dochodzącego z lewej strony do holu wyszli dwaj rozmawiający ze sobą studenci, którzy, omal nie wpadłszy na Izę, zatrzymali się gwałtownie tuż przed nią. Dziewczyna podniosła głowę i również stanęła jak wryta, blednąc w ułamku sekundy jak płótno. Świat zawirował jej przed oczami i rozmył się jak we mgle, a czas zatrzymał się jak na stop-klatce. Przed nią stał Michał. Jej Michał… ten sam co dawniej, ze swą cudowną falą blond włosów i błękitem ukochanych oczu, za którymi tak bardzo tęskniła… Równie zaskoczony jak ona, znieruchomiał i przez kilka chwil patrzył na nią z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.
– Ups, sorry! – rzucił tymczasem przepraszającym tonem jego kolega, wysoki szatyn o wesołym, sympatycznym obliczu. – O wybaczenie koleżankę proszę!
Po czym, ukłoniwszy się ceremonialnie wciąż stojącej nieruchomo dziewczynie, uśmiechnął się do niej szeroko i ruszył dalej, pociągając za sobą kolegę, który w zaskoczeniu dał się poprowadzić bez oporu w głąb holu. Oszołomiona Iza odwróciła się i spojrzała za nimi, a wtedy po raz drugi napotkała spojrzenie błękitnych oczu, bowiem Michał dokładnie w tej samej chwili również odwrócił się, by popatrzeć za nią… Skinął jej lekko głową i podniósł dłoń w nieco niepewnym geście pozdrowienia, a następnie, nie patrząc już na nią, ruszył w swoją stronę, podejmując przerwaną rozmowę z kumplem. Jeszcze kilka sekund i zniknęli jej z oczu, zbiegłszy w dół przeciwległą klatką schodową.
Iza przeszła jeszcze kilka kroków na drżących z wrażenia nogach i zatrzymała się za tym samym załomem korytarza, zza którego wyszli obaj studenci. Tam oparła się o ścianę i przymknęła w upojeniu oczy. Zapomniała o swojej kawie, zapomniała, po co w ogóle tu przyszła, niemalże zapomniała, gdzie jest… Nie potrafiła i nawet nie chciała o niczym myśleć, wystarczyło jej, że wciąż trwała zanurzona w magii przeżytej właśnie chwili… Nie liczyło się nic, tylko to, by zachować ją w sobie nietkniętą myślą ani słowem, przedłużyć ją i ponapawać się nią jeszcze trochę, jeszcze odrobinę, jeszcze choć przez kilka sekund…
Ów cudowny, niespodziewany prezent od losu przepełnił ją na nowo nieodczuwaną już od lat słodyczą, radością, jakiej już dawno nie było jej dane zaznać i której smaku prawie już nie pamiętała. Kiedy na wpół bezwiednie wróciła pod swoją salę, kiedy w przerwie musiała odpowiedzieć na całą serię pytań Marty, zaniepokojonej jej nieobecnością na zajęciach, kiedy wróciła do domu i zajęła się przygotowaniem spóźnionego obiadu dla siebie, Kacpra i pana Stanisława, a potem usiadła z nimi przy stole i podjęła wspólną pogawędkę przy jedzeniu, jej umysł w pełni panował nad sytuacją, pozwalając jej reagować przytomnie i mówić do rzeczy. Jednak były to tylko pozory, bowiem jej dusza bujała w obłokach, w nienazwanych przestrzeniach odległych o miliardy lat świetlnych od rzeczywistości.
Spotkali się… Dostrzegł ją i rozpoznał… Jakiż był zaskoczony! Najwidoczniej nie wiedział, że ona też od października studiowała w Lublinie. Nie wiedział – ale teraz już wie! Wie… i może właśnie teraz o niej myśli? Zapewne zdążył już o niej zapomnieć, jej obraz zatarł się w jego pamięci przez tych kilkanaście długich miesięcy, kiedy jej nie widział, ale teraz może odżyje w niej na nowo… Jej postać wróci w jego myśli, w jego wspomnienia, a dzięki temu może znów odnajdzie drogę, którą niepostrzeżenie przeniknie do jego serca… Popatrzył na nią i pozdrowił ją, a choć był z kolegą i nie miał jak z nią porozmawiać, to przecież nic straconego, spotkają się jeszcze, studiują przecież w tym samym mieście, na tej samej uczelni! On dopiero dziś dowiedział się o tym… On… jej ukochany…
Wspomnienie wyrazu zaskoczenia na twarzy Michała nie mogło nie przywołać jej na pamięć tamtego niezapomnianego zimowego dnia i spotkania na oblodzonych schodkach budynku poczty w Korytkowie. Iza? To ty? Znów słyszała tamten jego zdziwiony głos… Dziś nie wypowiedział ani słowa, ale wyczytała w jego oczach to samo zdumienie… zdumienie, od którego wtedy wszystko się zaczęło… Jakby czas zakreślił wielkie koło i przywrócił tamte chwile, dając jej dyskretny sygnał, że historia wkrótce się powtórzy…
O tak, powtórzy się! Jednak tylko do momentu osiągnięcia apogeum szczęścia, bo tym razem ona nie pozwoli go sobie wydrzeć, lecz przedłuży je i zatrzyma już na zawsze! Michał nie ożeni się z żadną córką grójeckiego biznesmena! Co za pomysł, żeby martwić się tak absurdalną opcją, jakimś głupim, nierealnym planem starej Krzemińskiej, któremu przyklaskiwali nawet Robert i Amelia… Przecież to do niej, Izy, Michał należał od zawsze i na zawsze! Wprawdzie sam jeszcze tego nie rozumiał, ale przyjdzie czas, że zrozumie. A świat też jeszcze kiedyś się o tym przekona…
Kiedy wykąpana i przebrana w piżamę wsunęła się pod kołdrę, jej bijące dziś radosnym rytmem serce ogarnął cichy spokój i głębokie przeczucie, że jeszcze nic nie jest stracone, że jeszcze kiedyś będzie szczęśliwa… i to nieziemsko szczęśliwa, szczęśliwa aż do łez! Być może poczeka na to długo, ale w końcu się doczeka, prędzej czy później znów poczuje to zapierające dech w piersiach szczęście, które czuła już kiedyś, dawno temu na korytkowskiej łące… To stanie się może za parę miesięcy, może dopiero za parę lat… nieważne. Cóż to jest kilka lat wobec tych, które już spędziła na swym wiernym, cierpliwym czekaniu?
Upojona przedsmakiem owych cudownych chwil z przyszłości, która dziś jawiła jej się w najjaśniejszych barwach, Iza zapadła w przyjemny, spokojny sen, odprowadzona na próg krainy marzeń wizją błękitnych oczu spoglądających na nią spod bujnej blond grzywy i mocnym zapachem korzennych perfum, który – nie wiedzieć czemu – na samym pograniczu jawy i snu na krótką chwilę zamienił się w świeży powiew eau de Cologne…