Anabella – Rozdział X

Anabella – Rozdział X

Gwar sobotniego wieczoru w Anabelli narastał wraz z liczbą gości, którzy coraz gęściej obsiadali stoliki i tłoczyli się wokół baru. Wyposażona w prosty biały fartuszek, jaki obowiązkowo nosiły wszystkie kelnerki zatrudnione w lokalu, Iza już od prawie trzech godzin krążyła z tacą między kuchnią, salą i barem, przyjmując i donosząc zamówienia oraz obsługując rachunki na kasie fiskalnej, z której – ku wielkiemu zadowoleniu Basi – nie musiała się przeszkalać z racji swego wieloletniego doświadczenia ekspedientki.

– Iza, na C dwadzieścia trzy zmienia się klient – rzuciła Ola, kiedy mijały się w przelocie przy wejściu do kuchni. – Zajrzyj tam, ja muszę iść na sektor A, od dziesięciu minut wiszą mi tam dwa stoliki.

– Jasne – skinęła głową Iza. – Zaniosę tylko to zamówienie i lecę.

Przy wejściu na zaplecze wpadła na Basię oraz idące za nią dwie młodsze kelnerki, Gosię i Klaudię, z którymi dziś pracowała po raz pierwszy, mimo że jej staż w lokalu wynosił już prawie trzy tygodnie.

– Dziewczyny, robimy przelot po sali i zbieramy puste naczynia – zarządziła Basia, zatrzymując je wszystkie przy drzwiach. – Zostawiamy kufle i szklanki na wodę, a reszta wraca na bieżąco na zmywak, bo potem się nie ogarniemy. Antek za chwilę od nowa rusza z muzyką, ludzie pójdą potańczyć i wtedy będzie czas to pozbierać… Co tam, Chudy? – zagadnęła do ochroniarza, który podszedł do nich właśnie z głębi sali. – Coś wam trzeba?

– Nie, od was nic – pokręcił głową Chudy. – Kiedy będzie szef?

– Nie wiem, miał być zaraz po dwudziestej drugiej, ale spóźnia się – odparła Basia, zerkając na wiszący nad barem wielki zegar elektroniczny. – Jest na jakimś spotkaniu z Krawczykiem, mieli ubijać interes, więc sprawa może się przeciągnąć… A co, jakiś problem?

– E, nic, poradzimy sobie – machnął ręką Chudy, zawracając na pięcie. – Ale jakby wrócił, to niech któraś da mi znać, że już jest, okej?

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się Basia i znów zwróciła się do kelnerek. – A wy co tak stoicie, dziewczyny, lećcie działać, robota czeka!

Wszystkie trzy rozproszyły się natychmiast, wracając do swoich obowiązków – Gosia i Klaudia poszły w stronę kuchni, zaś niosąca tacę z zamówionymi napojami Iza udała się na salę. Muzyka właśnie została wznowiona po kwadransie przerwy, więc musiała uważać na zmierzających na parkiet ludzi, aby przedostać się do jednego z najbardziej oddalonych od baru stolików niedaleko drzwi. Po podaniu napojów siedzącej tam hałaśliwej grupce studentów, wracała już z pustą tacą na zaplecze i dochodziła właśnie w okolice baru, gdy usłyszała, że ktoś głośno wykrzykuje jej imię… w dodatku doskonale znanym jej głosem.

– Iza!!! – rozbrzmiał tubalny głos Kacpra, który rozpoznałaby na końcu świata. – Czekaj!

Odwróciła się szybko i rzeczywiście zobaczyła przed sobą masywną sylwetkę Kacpra, który biegł za nią, przeciskając się przez tłum i ciągnąc za sobą za rękę niską szatynkę o okrągłych kształtach i bardzo ładnej buzi.

– No, nareszcie! – sapnął Kacper. – Lecimy za tobą przez całą salę, szybka jesteś jak piorun…

– Pracuję – uśmiechnęła się Iza. – Sam widzisz, jaki mamy ruch, trzeba się dwoić i troić. Widzę, że w końcu zdecydowałeś się do nas zajrzeć… Miło mi, ale niestety dzisiaj długo z tobą nie pogadam, przełożona by mnie prześwięciła. W każdym razie fajnie cię tu widzieć… to znaczy was – sprostowała, spoglądając na jego towarzyszkę, która stała obok w milczeniu.

– A właśnie! – klepnął się w czoło Kacper, obejmując dziewczynę ramieniem. – Dureń ze mnie, miałem was zapoznać! Żabciu, to jest właśnie Iza, o której ci mówiłem – oznajmił, na co obie wymieniły kurtuazyjne skinięcia głową i uśmiechy. – W dechę dziewczyna, moja przyszywana siostra! A to jest Marlenka…

– Martyna – sprostowała z lekką urazą dziewczyna.

– Kurde, przepraszam cię, koteczku, oczywiście – podchwycił skonfundowany Kacper. – Chciałem powiedzieć Martynka… Dokładnie to miałem na myśli, tak mi się tylko głupio chlapnęło. Jaka tam Marlenka… jasne, że Martynka! No, nie gniewaj się, myszko – przytulił dziewczynę i z głośnym cmoknięciem ucałował ją w policzek. – Właśnie miałem iść o ciebie pytać, Iza – zmienił skwapliwie temat, rozglądając się ostentacyjnie wokół – Mieliśmy wpaść z Martynką tylko na jedno piwko, zobaczyć ten twój lokal… ale chyba zostaniemy trochę dłużej, bo fajną muzę grają. W ogóle bardzo przyjemna miejscówa, co nie, żabciu? – uśmiechnął się szeroko do swojej towarzyszki.

– Przynieść wam jakieś piwo? – zapytała rzeczowo Iza. – Macie gdzieś zajęty stolik?

– Nie, dopiero co wpadliśmy – pokręcił głową Kacper. – Pobawimy się z godzinkę i zmykamy, mamy coś ważnego do załatwienia – tu mrugnął porozumiewawczo do Martyny. – Ale jakbyś miała jakiś stolik pod ręką, to fajnie by było. Piwo chętnie, a do tego czipsy… I gdzie się pchasz, palancie?! – krzyknął nagle na jakiegoś postawnego, mocno podchmielonego studenta, który przepychając się do baru, potrącił łokciem Martynę, aż syknęła z bólu. – Uważaj, jak chodzisz, co?!

– Wal się – mruknął lekceważąco chłopak, nie zatrzymując się i nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.

Kacper aż podskoczył.

– Coś ty powiedział, gówniarzu?! – ryknął na niego z oburzeniem, podbiegając za nim z miną koguta gotowego do walki. – Zaraz w ryja dostaniesz! Chodź no tu! Wracaj i przeproś kobietę! – dodał groźnie, łapiąc go za ramię i popychając w stronę swojej towarzyszki, która wymieniła z Izą zaniepokojone spojrzenia. – No, już!

– Odwal się! – zirytował się chłopak, wyrywając mu ramię.

– Czekaj no, ty gnoju! – sapnął z wściekłością Kacper. – Kobietę uderzyłeś i nie chcesz przeprosić? Ja cię zaraz nauczę kultury!

Rzucił się w jego stronę i przez chwilę obaj szamotali się, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Przechodzący obok klienci odsunęli się, by wyminąć ich szerokim łukiem.

– Kacper, zostaw! – zawołała proszącym tonem Martyna. – Przecież nic się nie stało, nie musi mnie przepraszać…

Jednak wyprowadzony z równowagi Kacper nie tylko nie posłuchał jej prośby, ale właśnie w tym momencie odwinął się i wymierzył swemu przeciwnikowi silny cios pięścią w podbródek, skutkiem czego ów zachwiał się na nogach i potoczył do tyłu, z trudem zachowując równowagę. Szybko jednak wrócił do pionu, z zaskoczeniem przejechał dłonią po miejscu uderzenia i z wściekłością rzucił się na Kacpra w odruchu odwetu. Ludzie siedzący na wysokich krzesłach wokół baru oraz stojący przy ladzie, gdzie barmanka Wiktoria serwowała piwo z dystrybutora, odwrócili się jak na komendę i spojrzeli w ich stronę. Wystraszona Martyna wydała krótki, przejmujący pisk i obiema rękami zasłoniła sobie oczy.

– Kacper, przestań! – zainterweniowała Iza, odkładając szybko tacę na blat baru i podbiegając do przepychających się mężczyzn. – Uspokój się, co ty robisz?!

Przeciwnicy nie zwracali jednak uwagi na próby mediacji, siłując się teraz w miejscu z twarzami nabrzmiałymi z wysiłku, podczas gdy stojący w pobliżu goście, wydając okrzyki dezaprobaty, poodsuwali się dla własnego bezpieczeństwa, zostawiając wokół nich puste pole. Przepełniona niepokojem Iza chwyciła Kacpra za ramię, twarde teraz jak stal z racji napiętych do granic możliwości mięśni.

– Kacper, przestań, proszę cię – perswadowała półgłosem, czując jak ogarnia ją nie tylko coraz większe zdenerwowanie, ale i wstyd. – Dajże spokój, nie rób mi tu burd…

– Odsuń się, Iza! – wycedził rozkazująco Kacper, oddając swojemu przeciwnikowi kopniaka, którego tamten właśnie mu wymierzył. – Bo jak ten gnojek jeszcze ciebie walnie, to normalnie go zabiję!

Okrzyki zebranych wokół gości wzmogły się. Jedni wyrażali niezadowolenie z powodu rozgrywającej się na ich oczach bójki, inni zaś starali się mediować i skłonić przeciwników do zaprzestania walki, jednak gdy kilku z nich zostało mocno odepchniętych, wycofali się znowu na bezpieczny dystans. Przerażona Martyna nadal zasłaniała sobie obiema dłońmi oczy, zerkając tylko od czasu do czasu przez palce. Iza spojrzała na nią, znów na zacietrzewionego Kacpra, po czym, widząc, że nic nie wskóra, bezradnym gestem załamała ręce.

– Kacper, proszę cię – pokręciła głową. – Proszę…

– Co tu się dzieje?! – rozległ się nagle tuż obok niej surowy głos.

Przez otaczających przeciwników ludzi przepchnął się energicznie właściciel lokalu, którego charakterystyczną czuprynę rozpoznano natychmiast w zebranym gronie. Ubrany był dziś, nietypowo jak na niego, w elegancką, rozpiętą pod szyją białą koszulę i casualową marynarkę, w której wyglądał znacznie poważniej niż w swojej codziennej skórzanej kurtce i wytartych dżinsach.

– O, jest Majk! – rozległy się głosy wśród stłoczonych wokół gości. – Kurka, Majk, ciężko cię poznać w tym mundurze!

– Majk, dobrze, że jesteś, bo masz burdę na pokładzie! – zaśmiał się jeden ze studentów, nonszalancko popijając piwo z trzymanego w ręce kufla. – Zobacz, jakie ostre sztuki, nie da się ich rozdzielić! Jacek poleciał po twojego ochroniarza…

– Patrz, jacy dżentelmeni! – wyjaśnił wesoło jakiś inny głos. – Leją się po ryjach o kobietę!

Iza, która nadal stała obok Kacpra splecionego w morderczym uścisku z przeciwnikiem, poczuła na sobie krótkie, twarde spojrzenie szefa i momentalnie zbladła jak ściana.

„Nie…” – błysnęło jej w głowie. – „On teraz pomyśli, że to przeze mnie się pobili…”

Szef szybkim krokiem podszedł do przeciwników, stanowczym ruchem chwycił obu za ramiona i szarpnął mocno, próbując ich rozdzielić, co udało mu się jednak tylko na chwilę.

– Spokój! – huknął groźnie, widząc, że obaj, dysząc z wściekłości, usiłują wrócić do walki. – Spokój, powiedziałem, bo skończycie dzisiaj obaj za kratkami!

– Spadaj, gnoju! – warknął Kacper, odpychając go z całej siły jedną ręką. – Nie wtrącaj się, bo też ci skuję ryja!

– Kacper! – krzyknęła w desperacji przerażona tą odzywką Iza.

– Spokój! – powtórzył twardo szef, nie dając się odepchnąć i wciąż usiłując rozdzielić walczących. – No już, frajerzy, koniec nawalanki! Ostrzegam ostatni raz!

– Szefie, my to załatwimy! – zawołał podbiegający właśnie do nich Chudy. – Szef ich puści, to nasze zadanie… Tomek, dawaj!

Tuż za nim zbliżał się w istocie szybkim krokiem Tom, budzący respekt swą postawną sylwetką. Obaj ochroniarze podeszli od tyłu do wciąż siłujących się przeciwników i każdy chwycił jednego z nich za ramiona, co pozwoliło im bez większego trudu ich rozdzielić, a następnie unieszkodliwili ich za pomocą chwytu Nelsona, nie zważając na sypiące się pod ich adresem groźby i przekleństwa. Gęstniejący wokół tłum obserwatorów nagrodził tę szybką i spektakularną interwencję gromkimi brawami i okrzykami uznania.

– No i zobaczcie, chłopakom lepiej nie wchodzić w drogę!

– Tylko trzymaj go za łeb, bo ci wierzgnie z drugiej strony!

– Brawo, panowie! Dobra robota!

Na wpół odrętwiała Iza, czując, że z nerwów kręci jej się w głowie, wycofała się pod bar, skąd wraz z innymi koleżankami obserwowała, jak ochroniarze, na polecenie i w asyście szefa, siłą wyprowadzają z lokalu stawiających nadal opór uczestników bójki. Dygocząca z emocji Martyna wymknęła się cichaczem, nie przyznając się do znajomości z Kacprem. W pierwszym odruchu Iza chciała sama wybiec za nimi i sprawdzić, co z nim zrobią, jednak kiedy ruszyła z miejsca, kolana ugięły się pod nią tak mocno, że musiała przytrzymać się baru, i potrzebowała kilkunastu sekund, żeby względnie opanować tę nerwową słabość.

– Ej, co tam się stało? – dopytywała Ola, która dopiero teraz dołączyła do reszty kelnerek, gdyż wcześniej obsługiwała gości w innej części sali.

– Jakaś bójka była – wyjaśniła jej Basia. – Iza, widziałaś to z bliska? O co tam poszło?

Iza, którą przepełniał palący wstyd pomieszany z niepokojem o Kacpra, pokręciła tylko głową, niezdolna w tym momencie do udzielania jakichkolwiek wyjaśnień.

– No, nieważne – machnęła ręką Basia. – Chłopaki już sobie poradzili, sytuacja opanowana. Wracamy na salę.

Kelnerki posłusznie wróciły do swoich obowiązków. Iza zabrała z blatu swoją tacę i na uginających się jeszcze nogach z powrotem ruszyła do przydzielonego jej dziś odległego sektora sali przy samych drzwiach wejściowych. Zbieranie pustych naczyń, odnoszenie ich do kuchni, przyjmowanie nowych zamówień i donoszenie gościom tych już zrealizowanych skutecznie zajęło jej uwagę i pozwoliło nieco uspokoić zbyt mocno bijące serce.

Po kilkunastu minutach na salę wrócili obaj ochroniarze, którzy z powrotem zajęli swoje stanowiska, a po chwili pojawił się również szef, którego zaraz przy drzwiach zaczepiło kilka osób, wdając się z nim w ożywioną pogawędkę. Z wymienianych wesołym tonem urywków zdań, które poprzez grającą głośno muzykę dobiegały do sprzątającej zwolnione stoliki Izy, wynikało, że towarzystwo żartuje sobie z jego nietypowo eleganckiego stroju.

– Majk, no powiem ci, że w takim gajerze to jeszcze cię nie widziałam! – zawołała jedna z dziewczyn. – Gdyby nie ten fryz, to chyba bym cię nie rozpoznała!

– Właśnie lecę się przebrać! – zaśmiał się szef, ściągając z siebie marynarkę i nonszalanckim gestem zarzucając ją sobie na ramię. – Czuję się w tym kaftanie jak ostatni kretyn, ale co zrobić? Miałem spotkanie biznesowe, kolacja w willi milionera, musiałem trzymać fason! I powiedzcie mi, że życie nie jest ciężkie! – dodał wśród wybuchów śmiechu całego towarzystwa. – No dobra, spadam, muszę zrobić nalot na zapleczu, bo jakaś rewolucja tam wybuchła pod moją nieobecność… Trzymajcie się!

Klepnął przyjaźnie po ramieniu jednego z mężczyzn i ruszył przez salę w stronę baru. Kiedy mijał stolik, przy którym Iza zbierała na tacę puste filiżanki po kawie, zerknął w jej stronę, dostrzegł ją i jego uśmiechnięta wciąż szeroko twarz natychmiast spoważniała, przybierając surowy wyraz. Iza zadrżała pod tym twardym spojrzeniem, jednak już w następnej chwili, ku jej wielkiej uldze, kolejna grupka gości zaczepiła szefa i otoczyła go ze śmiechem, wciągając w wesołą rozmowę. Pozwoliło to na nowo zdenerwowanej dziewczynie dokończyć ustawiania naczyń na tacy i bez przeszkód wrócić z nimi na zaplecze.

„No i podpadłam mu” – myślała w drodze przepełniona nową falą niepokoju. – „Zdaje się, że długo tu nie popracuję. Kacper jak zwykle narozrabiał i narobił wszystkim kłopotów. Ale ja też… niepotrzebnie pozwalałam mu tu przychodzić, sama jestem sobie winna. Ciekawe, co z nim zrobili, mam nadzieję, że nie wezwali policji…”

Wracając na salę, drgnęła znów nerwowo, gdyż przy drzwiach od zaplecza błysnęła fosforyzująco biała koszula szefa.

– Na szesnastą mam tu mieć cały zespół w komplecie – mówił właśnie stanowczym tonem do towarzyszącej mu Basi. – Wszyscy mają stawić się bez względu na grafiki, zebranie strategiczne…

Urwał na chwilę, zauważywszy skonfundowaną Izę, która przystanęła pod ścianą, nie mogąc zdecydować się, czy przejść koło nich, czy raczej się wycofać. Przez jego twarz znów przebiegł lekki cień, jednak zniknął w ułamku sekundy, ustępując miejsca jego standardowej, beztroskiej minie.

– Zadzwoń do tych, których dziś i jutro nie ma – ciągnął, zwracając się do Basi. – Zorganizuj tylko dziewczyny… chłopaków ja już sam ustawię. Kelnerki z dzisiejszej zmiany poinformuje Iza – dodał, znów spoglądając na dziewczynę i dając jej znak ręką, żeby podeszła bliżej. – Chodź no tu, młoda, masz zadanie… Powiesz swoim koleżankom ze zmiany, zanim wyjdą do domu, że w poniedziałek na szesnastą wszyscy w trybie wyjątkowym mają stawić się w firmie na zebranie ekipy. Pełna mobilizacja, obecność obowiązkowa.

– Dobrze, szefie – pokiwała skwapliwie głową Iza.

– Załatwimy to – zapewniła go Basia, przyglądając mu się z zaintrygowaniem. – Mam tylko nadzieję, że to nic złego? Wszyscy będą pytać…

– Nic złego – uśmiechnął się uspokajająco szef, przerzucając sobie na drugie ramię zdjętą marynarkę i kierując się w stronę swojego gabinetu. – Nawet wręcz przeciwnie… Dobra, dziewczyny, działajcie, a ja lecę doprowadzić się do ładu. Odsapnę chwilę, przebieram się i po północy staję z wami do roboty.

Szybkim krokiem odszedł w głąb korytarza, zaś Basia, rzuciwszy Izie porozumiewawcze spojrzenie, skierowała się w przeciwną stronę do kantorka, w którym swoją przebieralnię miały kelnerki i kucharki. Iza została na środku sama.

„Gada ze mną normalnie, więc chyba aż tak bardzo nie gniewa się za Kacpra” – myślała w rozgorączkowaniu. – „Ale jakiż wstyd, Boże… Jednak wypadałoby go przeprosić!”

Przez chwilę stała nieruchomo, wahając się, co zrobić, po czym w nagłym przypływie desperacji rzuciła się w stronę, w którą podążył szef. Na samym końcu korytarza, już pod drzwiami gabinetu, dostrzegła jego białą koszulę.

– Szefie!

Zatrzymał się i odwrócił. Dziewczyna podbiegła do niego z duszą na ramieniu, równie mocno przepełniona wstydem i wyrzutami sumienia co zdeterminowana, by wyjaśnić sytuację i nie zostawiać jej w zawieszeniu.

– Szefie, ja… chciałam pana bardzo przeprosić – powiedziała ze skruchą. – Znaczy za tego Kacpra, za to, jak się zachowywał i co mówił… za tę całą sytuację. To w pewnym sensie moja wina, bo on tu przyszedł ze względu na mnie. Nie przyszłoby mi do głowy, że zrobi taką awanturę…

Szef uśmiechnął się lekko.

– To twój chłopak? – zapytał obojętnym tonem.

– Nie – zaprzeczyła szybko. – Ale jesteśmy w bliskiej relacji… po prostu mieszkamy razem. To znaczy nie w tym sensie – sprostowała, widząc, że jego twarz obleka się wyrazem rozbawienia. – Chodzi mi o to, że…

– Mniejsza o to, cofam pytanie – przerwał jej, poważniejąc. – Z zasady nie wnikam w prywatne życie i relacje osobiste moich pracowników, jeśli nie rzutuje to na pracę, którą wykonują. Zakładam, że to był jednorazowy przypadek… Ma frajer szczęście, bo mogłem wezwać gliny i narobić mu dymu, ale zlitowałem się i puściłem go do domu. Jednego i drugiego zresztą… W każdym razie, jeśli masz jakiś wpływ na tego herosa, zadbaj o to, żeby taki numer więcej mi się w tym lokalu nie powtórzył.

– Oczywiście, szefie – pokiwała głową. – Jutro z nim o tym porozmawiam, i tak miałam taki zamiar. Chciałam tylko powiedzieć, że strasznie mi wstyd za tę scenę… i zapytać, czy… – urwała niepewnie, podnosząc na niego przepełnione niepokojem oczy.

– Czy?

– Czy szef bardzo się na mnie gniewa – szepnęła z ciężkim sercem.

Mężczyzna przez kilka sekund przyglądał jej się w milczeniu i delikatny, pobłażliwy uśmiech rozświetlił mu twarz. Pokręcił powoli głową.

– Nie, elfiku – odparł ciepłym, spokojnym tonem. – Ja nie gniewam się o takie drobiazgi.

– Dziękuję – szepnęła jeszcze ciszej.

„Znów nazywa mnie elfem” – przebiegło jej przez głowę. – „Nie wiem, dlaczego akurat tak mnie ochrzcił, ale to chyba znaczy, że naprawdę się nie gniewa…”

– Wracaj na salę i poinformuj koleżanki o poniedziałkowym zebraniu – podjął szef, przewieszając sobie przez przedramię niesioną w ręce marynarkę i przesuwając dłonią po włosach. – Niektóre zaraz wychodzą do domu, niech już Basia nie zawraca sobie jutro głowy telefonami do nich… O co chodzi, coś jest nie tak? – dodał podejrzliwym tonem, widząc, że dziewczyna przygląda mu się jakimś dziwnym, jakby nieobecnym wzrokiem.

Iza ocknęła się jak z transu.

– Nie, wszystko w porządku – pokręciła głową zmieszana. – Przepraszam. Po prostu szef kogoś mi czasami… przypomina.

Na ostatnie słowo twarz szefa natychmiast oblekła się szarym cieniem i na kilka chwil przybrała ten sam surowy wyraz, który widziała już u niego kilkakrotnie i który zazwyczaj pojawiał się na jego obliczu zupełnie bez powodu.

– Wracaj do pracy – rzucił chłodno, naciskając klamkę u drzwi swojego gabinetu.

Zdziwiona tą nagłą zmianą nastroju Iza grzecznie skinęła głową, odwróciła się i ruszyła korytarzem w stronę wyjścia z zaplecza, przy którym natknęła się na wracającą z sali Olę.

– O, Iza, dobrze, że cię widzę! – zawołała. – Ja zaraz się zbieram, dzisiaj jestem tylko do północy. Zostajesz z Klaudią i Basią, Ala już poszła do domu. Na szczęście klienci też powoli się przerzedzają, sporo osób już wyszło, a Antek mówi, że będzie grał tylko do wpół do pierwszej, to wtedy większość sobie pójdzie… To co, widzimy się w poniedziałek?

– Tak, właśnie! – podchwyciła Iza. – Szef kazał wam powiedzieć, że na poniedziałek na szesnastą zwołuje jakieś ważne zebranie. Wszyscy mają być bez pudła. My akurat mamy szczęście, bo wtedy i tak pracujemy, ale inni będą musieli się zorganizować. Zaraz powiem Klaudii. Nie będzie zachwycona, to jej wolny dzień, poza tym słyszałam, jak mówiła, że w poniedziałek po południu ma zeniajakiś kurs, ale cóż…

– Rozkaz szefa rzecz święta – odparła Ola, patrząc na nią z lekkim zaniepokojeniem. – Ale o co chodzi? Wiesz coś więcej? Po co mu to zebranie?

– Nie wiem – pokręciła głową Iza. – Nawet Basi nie powiedział nic konkretnego, tyle tylko, że to nic złego… ale nie wiadomo, w jakim sensie. Jakbym jeszcze dzisiaj czegoś się dowiedziała, to wyślę ci smsa albo zadzwonię.

– Okej – uśmiechnęła się Ola. – Może faktycznie po brandy szefowi rozwiąże się język.

– Po brandy? – powtórzyła zdziwiona Iza. – Po jakiej brandy?

– Nie wiesz, że szef po ciężkim dniu pociąga sobie brandy w gabinecie? – zaśmiała się cicho Ola, pochylając się do niej w konspiracyjnym geście. – W zespole wszyscy o tym wiedzą. Rzadko to robi, zwykle machnie sobie jakieś piwko i tyle, ale jak ma ostrzejszy dzień, to w ruch zawsze idzie oryginalna brandy. Dzisiaj był na jakimś spotkaniu biznesowym u Krawczyka… wiesz, u tego milionera… więc pewnie zestresował się i obciągnie na to konto mocną setę. Na szczęście ma wyczucie i wie, kiedy przestać, ale to i tak już jest u niego, moim zdaniem, taki delikatny nałóg… No, ale co się dziwić? – rozłożyła ręce. – Tyle rzeczy ma na głowie, że bez małego resetu nie daje rady…

Iza pokręciła głową z niesmakiem, ale powstrzymała się od komentarza i sięgnąwszy po swoją tacę, udała się na salę, po drodze dyskretnie przecierając klejące jej się już ze zmęczenia i niewyspania oczy.

***

„Niestety, nie mogę się tak łudzić” – myślała smutno, zmierzając do domu pustą ulicą skąpaną w rozproszonym świetle latarni sodowych, które oświetlały na pomarańczowo ośnieżony chodnik. – „On ma już teraz swoje życie, w którym nie ma dla mnie miejsca. Przecież gdyby chciał, już dawno by się do mnie odezwał…”

Była druga dwadzieścia. Iza wracała po zakończonej zmianie w Anabelli z zamiarem porządnego wyspania się i odzyskania równowagi po ciężkich przeżyciach, a rano przeprowadzenia poważnej rozmowy z Kacprem. Wyrozumiała reakcja szefa na jego wybryk, z którym i ona została automatycznie powiązana, przepełniła ją ulgą, choć z drugiej strony wiedziała, że tak naprawdę nie było w tym za wiele jej winy. Gdyby chciała, mogłaby nie przyznawać się do Kacpra i nie byłoby tej nieprzyjemnej afery, nie musiałaby nikogo przepraszać… Jednak szczere przywiązanie do tego niesfornego, lecz w głębi duszy dobrego i sympatycznego chłopaka, który swego czasu odzyskał dla niej od Marciniakowej ciężko zarobione pieniądze, nie pozwoliło jej odciąć się od niego w trudnej chwili i pomimo zszarpanych nerwów cieszyła się na myśl o tym, że zachowała się dziś wobec niego lojalnie.

Myśli o tym kotłowały jej się w głowie aż do zakończenia zmiany i opuszczenia lokalu, jednak kiedy wyszła na ulicę i mroźne powietrze owiało jej twarz, w jej pamięci odżyły cudowne chwile, kiedy w taką samą mroźną noc wracała z dyskoteki w Małowoli, ze swojej pierwszej imprezy u boku Michała. Ten mróz sprzed czterech lat pachniał tak samo i tak samo szczypał w policzki… Wtedy również świat był pusty i uśpiony, jak ten dzisiejszy nocny Lublin, choć wtedy znajdowali się wśród ośnieżonych pól i wiejskich krajobrazów rodzinnych stron… Byli wtedy razem, we dwoje… była taka szczęśliwa…

Ten drobny impuls jak zwykle wystarczył do tego, by jej myśli zresetowały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i wypełniły po brzegi Michałem. Tym Michałem, którego kilka dni wcześniej spotkała na uczelni i który od tamtej pory znów zniknął jej z oczu, choć minął już ponad tydzień.

„Nie oszukujmy się, gdyby mu zależało, już dawno by mnie znalazł” – myślała ponuro, wchodząc do bramy swojej kamienicy i wspinając się po słabo oświetlonych schodach. – „Ale jego to nie obchodzi… To, że zdziwił się, kiedy zobaczył mnie w Lublinie, tym bardziej świadczy o tym, że zupełnie już go nie interesuję. Ma przecież kumpli, część ludzi z Korytkowa wie, że pojechałam na studia do Lublina, plotki szybko się niosą, łatwo mógł się dowiedzieć… Boże, dlaczego ja ciągle jestem taka głupia i naiwna? Wmawiam sobie, że będzie dobrze, a nie mam do tego ani cienia racjonalnej przesłanki. Wręcz przeciwnie…”

Z westchnieniem wyjęła klucze, po czym, starając się nie robić hałasu, otworzyła drzwi i weszła do przedpokoju. Następnie, nie zapalając światła, aby nie budzić śpiących domowników, rozebrała się z wierzchnich ubrań i jak najciszej wsunęła się do swojego pokoju. Jednak nim zdążyła zamknąć za sobą drzwi, usłyszała dobiegający z przedpokoju szept:

– Iza?

– Kacper? – odszepnęła, z powrotem uchylając drzwi.

– Mogę na chwilę?

– Wejdź.

Wsunął się za nią do pokoju i cicho zamknął drzwi. Iza podeszła do swojego biurka, zapaliła lampkę i odwróciła się do niego. Stał przed nią skonfundowany jak mały chłopiec przyłapany na wykradaniu cukierków, a w oczy od razu rzucała się biegnąca mu przez prawy policzek szrama, która wyglądała na mocne zadrapanie.

– Czekałem, aż wrócisz – odezwał się z zakłopotaniem. – Nie mogłem spać, no kapujesz, sumienie mnie gryzło…

– Co ci się stało w policzek?

Odruchowo przeciągnął dłonią po szramie i machnął ręką.

– E, nic takiego – odparł lekceważąco. – To ten dupek mnie podrapał. Nawet nie umie walczyć jak mężczyzna, tylko drapie pazurami jak baba… I przez niego Marlenka mi dzisiaj uciekła! Chociaż może to i lepiej? – zastanowił się. – Już i tak straciłem na dzisiaj całą ochotę na bal… Ale nieważne – przerwał sam sobie i podszedł do stojącej z surową miną dziewczyny. – Iza… wiesz, co chcę powiedzieć. Przepraszam.

– I co z tego, że przepraszasz, Kacper? – zapytała Iza, postanawiając skorzystać z okazji do przemówienia mu do rozsądku. – Powiedz mi, kiedy ty się wreszcie nauczysz najpierw myśleć, a potem działać? Po co było tak się rzucać, przecież tamten chłopak nic wielkiego ci nie zrobił…

– Jak to nie?! – oburzył się Kacper. – Uderzył Marlenkę i nie chciał przeprosić, a ja…

– Martynkę – sprostowała nie bez złośliwości.

– Cholera, no i widzisz, zawsze mi się myli… – pokręcił głową. – Ja nie wiem, co ja mam z tą pamięcią do imion…

– Gdyby zależało ci na dziewczynie, to pamiętałbyś dobrze jej imię – podkreśliła Iza, nie spuszczając z niego surowego wzroku. – Ale ty myślisz tylko o tym, żeby się pobawić, a reszta cię nie obchodzi… Ja ci mówię, Kacper, przemyśl to na poważnie, bo jak dalej będziesz tak żył, to zobaczysz, że w końcu się doigrasz. Nie chcę ci prawić kazań – dodała, widząc jego skrzywioną minę – ale sam masz swój rozum, więc przemyśl to po prostu. A co do dzisiejszego wieczoru… i po co nam to było? No powiedz, po co? Przecież nie było żadnego powodu do takiej awantury, a przez ciebie i ja miałam kłopoty…

– Kłopoty? – podchwycił z niepokojem. – Jakie kłopoty?

– Podpadłam szefowi i musiałam go za ciebie przepraszać – oznajmiła mu z powagą. – I tłumaczyć mu, dlaczego przychodzą do mnie znajomi, którzy z miejsca urządzają mu w lokalu bójki. Myślisz, że to było dla mnie przyjemne? Sam się zastanów… Tak czy inaczej obiecałam mu, że to się więcej nie powtórzy – dodała z naciskiem.

– Nie powtórzy się, no co ty, Iza! – obiecał skwapliwie Kacper, który słuchał reprymendy z rosnącym zakłopotaniem. – Sam wiem, że dzisiaj przegiąłem, poniosło mnie i zaćmiło przez tego gówniarza… Ale nie chcę już więcej robić ci problemów. Dlatego obiecuję, że nie będę już zaglądał do tej twojej knajpy, dopóki sama mi na to nie pozwolisz.

– Nie będziesz? – upewniła się Iza, uznając, że to chyba rzeczywiście jest najlepszy pomysł na uniknięcie kolejnych nieprzyjemności.

– Przysięgam! – oznajmił uroczyście Kacper, waląc się pięścią w pierś na poparcie swych słów. – A ty wiesz, że jestem człowiek honoru i przysięgi zawsze dotrzymuję!

– Okej – westchnęła z niezbyt przekonaną miną.

Kacper przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu podszytym niepokojem, po czym podszedł bliżej i ujął jej dłoń w obie swoje. Nie protestowała.

– Nie gniewasz się na mnie? – zapytał cichym, jakby proszącym tonem. – Powiedz, że nie gniewasz się, Iza…

– Nie gniewam się – uśmiechnęła się leciutko. – Tylko bardzo cię proszę, Kacper, pamiętaj na drugi raz…

– Nie będzie drugiego razu – zapewnił ją żarliwie, puszczając jej dłonie i spontanicznym gestem ogarniając ją ramionami. – Chodź, przytul się do mnie i już się nie złość, okej?

Iza pokiwała głową, posłusznie przytuliła głowę do jego ramienia i przymknęła oczy. Przez głowę przebiegła jej myśl, że dziś, po tych wszystkich ciężkich przygodach, właśnie tego jej trzeba było – przytulić się do kogoś. Tak po prostu, najzwyczajniej w świecie przytulić się do drugiego człowieka…

– Nie mogłem zasnąć, strasznie się bałem, że na serio obrazisz się na mnie za tę akcję – ciągnął cicho Kacper. – I musiałem na ciebie poczekać, przeprosić cię… przytulić… o tak – objął ją mocniej ramionami. – Od razu inaczej się czuję. No, przytul się, Iza, nie bój się, bez takich… Mówiłaś, że lubisz się przytulać, a ja ci powiedziałem, że do mnie możesz zawsze, kiedy tylko chcesz. Ja tak cię lubię i szanuję, że w ogień bym za tobą wskoczył… Zresztą żałuję, że nie posłuchałem cię, kiedy odciągałaś mnie dzisiaj od tego gnojka, wyszło na to, że cię olałem. Strasznie mi głupio, że narobiłem ci problemów…

– Dla ciebie to też mogło źle się skończyć, Kacper – zauważyła Iza. – Szef mógł wezwać policję, sam mi to powiedział. Notowaliby cię za bójkę, potem latami wisiałoby ci to na koncie… i po co?

Kacper westchnął tylko lekko i milczał przez chwilę, tuląc ją do siebie.

– Ten twój szef to równy gość – podjął w zamyśleniu po kilku sekundach ciszy. – Dogadaliśmy się, w sumie to dzięki niemu zeszła ze mnie para… Umie gadać z ludźmi. Ja się na tym znam, od razu wyczuwam, kto jest kto, a po nim widać, że to w porządku facet. I ma posłuch, ci jego goryle słuchają go jak generała w wojsku.

– Prawda – przyznała nie bez podskórnej dumy Iza. – Wszyscy bardzo go lubią, a kadra pod jego okiem chodzi jak w zegarku. Dlatego pomyśl, jak mi było dzisiaj głupio… No, ale mniejsza o to, już nie mówmy o tym – zreflektowała się. – Obiecałeś, że to się nie powtórzy, a ja trzymam cię za słowo.

– Nie powtórzy się, Iza – zapewnił ją Kacper.

– A teraz musimy iść spać – oznajmiła stanowczo, wyplątując się z jego ramion i odsuwając się od niego. – Już prawie trzecia nad ranem, jutro niedziela, ale przecież nie możemy spać do południa… Wracaj już do siebie, Kacper, ja muszę jeszcze szybko umyć się, przebrać i iść do łóżka, już ledwo trzymam się na nogach.

– Jasne – skinął głową, idąc posłusznie w stronę drzwi. – Należy ci się po takim dniu. Dobranoc, Iza, śpij dobrze i wyśpij się.

– Dobranoc – uśmiechnęła się, patrząc za nim z sympatią. – I dziękuję ci za to przytulanie – dodała cichutko, bardziej do siebie niż do niego, kiedy już zamykał za sobą drzwi. – To mi dzisiaj naprawdę dobrze zrobiło…

***

Lekki śnieżek figlował w powietrzu, pobłyskując w pomarańczowym świetle ulicznych latarni i opadając na pokryty miękkim puchem chodnik. Zmierzająca w stronę ulicy Bernardyńskiej Iza z przyjemnością przypatrywała się migoczącym, roziskrzonym płatkom, które tańczyły w smugach światła niczym rój owadów.

„Piękna zima” – pomyślała, poprawiając na ramieniu dość ciężki dziś plecak, w którym niosła zakupy dla pana Szczepana. – „To już koniec stycznia, ale chyba prawdziwe mrozy dopiero się zaczynają. Ciekawa jestem, czy pan Szczepcio wybrał się dzisiaj na spacer, bo jeśli tak, to mam nadzieję, że ubrał się porządnie, jest chyba z dziesięć na minusie…”

Instynktownie zwolniła kroku, gdyż przed nią, niczym wyrzut sumienia, wyrosła monumentalna bryła znajomego kościoła… Rzut oka w stronę znajdującego się z boku wejścia wskazał jej, że budynek był otwarty, bowiem dwie ciemne kobiece postacie wchodziły właśnie do środka podświetlone smugą padającego od wewnątrz światła.

„Może by tak wejść?” – przebiegło jej przez głowę. – „Na małą chwilkę, tylko krótka modlitwa, którą jestem winna pani Ziucie, i biegnę do pana Szczepcia… Zaraz zresztą osiemnasta, jakaś msza się zacznie… Akurat zdążę odmówić requiem, co mi szkodzi?”

W spontanicznym odruchu skręciła w stronę kościoła i wsunęła się do środka przez wielkie drewniane drzwi. Wewnątrz rzeczywiście trwały przygotowania do mszy lub nabożeństwa, wokół ołtarza kręcili się ministranci, a w ławkach zbierali się ludzie. Iza podeszła cichutko do ostatniej ławki i przyklękła obok jakiejś starszej kobiety, która modliła się żarliwie z twarzą ukrytą w dłoniach.

Mimo że w kościele było znacznie więcej ludzi niż poprzednio, tym razem dziewczyna nie miała problemu ze skupieniem uwagi na modlitwie za zmarłą żonę pana Stanisława, której nieznajoma postać, z racji faktu, że mieszkała w jej dawnym pokoju, stała jej się dziwnie bliska. Co prawda niesforny piec kaflowy nie odezwał się ostatnio ani razu, jednak w podświadomości Izy pani Ziuta była w ten czy inny sposób obecna, a mimowolne skojarzenie jej z tym, co mówiła spotkana w grudniu na ulicy cyganka, jak i tajemnicza kobiecina z cmentarza w Korytkowie, nadawało sprawie modlitwy za jej duszę wyjątkową, choć niezrozumiałą dla niej wagę.

„I bardzo proszę, Panie Boże, o spokój dla jej duszy” – dopowiedziała w myślach po zakończeniu modlitwy za zmarłych. – „Tak jak dla mamy i taty… Niech będzie spokojna i niech nie straszy już nigdy w tym piecu… Wprawdzie nie wierzę, że to ona, to jakiś absurd wymyślony przez Kacpra… ale tak czy inaczej niech jej tam będzie dobrze w tych zaświatach… Niech spoczywa w pokoju.”

Zakończywszy modlitwę, tym razem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, Iza podniosła się kolan, starając się nie przeszkadzać modlącej się tuż obok starszej pani. Jednak nim wyszła z ławki, staruszka usłyszała szmer i podniosła na nią oczy okolone gęstą siecią zmarszczek. Przez jeden ulotny moment w podświadomości Izy mignęło, że gdzieś już widziała podobne oczy… A może po prostu spotkała już gdzieś tę kobietę? Była to staruszka mniej więcej w wieku pana Szczepana, o mocno pomarszczonej i zmęczonej twarzy; ubrana była na czarno, co mogło wskazywać na żałobę po bliskiej osobie, a obok niej, na podłodze przy klęczniku, leżała laska i czarna skórzana torebka.

„Czy to nie ta pani, którą widziałam tu tamtym razem?” – przebiegło jej przez myśl. – „Może tak, może nie… nie pamiętam.”

Staruszka przyglądała jej się przez chwilę z uwagą, po czym jej twarz rozjaśnił lekki uśmiech. Iza odruchowo odpowiedziała tym samym i nie zastanawiając się już dłużej nad tym, gdzie też mogła już widzieć tę kobietę, poprawiła na ramieniu plecak z wiktuałami dla pana Szczepana i cichutko wymknęła się z kościoła na ulicę.

***

– Panie Szczepciu, nie można tak się upierać – pokręciła głową Iza, nalewając wody do szklanki i stawiając ją przed staruszkiem wraz z przygotowaną wcześniej wieczorną dawką lekarstw. – Ja wiem, że leki doraźnie pomagają, ale jednak coraz częściej ma pan w nocy te duszności, trzeba by sprawdzić, co to jest. Pani Jadzia też tak uważa, myśli pan, że nie wiem, co tu się działo w grudniu, kiedy mnie nie było? Wiem o wszystkim, o karetce pogotowia też… Skoro lekarz mówi, że trzeba pana przebadać na oddziale, to przecież wie, co mówi, nie ma się czego bać… No, niech pan zażyje te leki – dodała stanowczo. – Już po dziewiątej, najwyższy czas.

– Ja wcale się nie boję, Haniu – zapewnił ją pan Szczepan, posłusznie połykając swoje tabletki i popijając wodą. – W moim wieku to już człowiek niczego się nie boi, a najmniej śmierci. Chodzi o zasadę. Ja z tymi konowałami nie chcę mieć nic do czynienia, a szpital… Nie chcę tam być. Nie chcę i już.

– Ja to przecież rozumiem – zapewniła go łagodnie Iza, z troską przyglądając się jego poszarzałej twarzy z podkrążonymi na sinawo oczami. – Wiem, że szpital źle się panu kojarzy, wiem, że to dla pana ciężkie przejście psychiczne, ale skoro trzeba, to trzeba, a to przecież będzie tylko kilka dni. Zrobią panu badania, echo serca, sprawdzą, skąd te duszności, i puszczą do domu, a dzięki temu będzie pan miał lepiej dopasowane leczenie, lepiej będzie się pan czuł, silniejszy pan będzie…

– Nie – pokręcił stanowczo głową. – Nie pójdę tam.

– No dobrze – westchnęła z rezygnacją Iza. – Porozmawiamy o tym jeszcze następnym razem,  może w końcu pan się przekona…

– Nie przekonam się – pokręcił głową. – Wolę umrzeć, niż iść do szpitala… i w ogóle nie mówmy już o tym. Lepiej dokończ mi opowiadać o tej twojej starszej siostrze i jej mężu – zmienił sprytnie temat. – Mówiłaś, że niedawno się pobrali. Ona ma na imię Amelka, dobrze pamiętam?

– Tak – uśmiechnęła się Iza. – A jej mąż to Robert. Tak, niedawno, w sierpniu… Poznali się jeszcze w szkole, ale wtedy Mela nie myślała o nim poważnie. Chce pan posłuchać, jak to było? – dodała wesoło.

Jako że pan Szczepan wykazywał żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło jej rodziny, Iza opowiedziała mu pokrótce nie tylko historię rozwoju uczucia pomiędzy Amelią i Robertem, ale również kilka innych wątków z ich życia, omijając skrupulatnie tylko jeden z nich – ten dotyczący Michała. O nim jednym nie umiała mówić, zbyt wiele emocji wiązało się z tym tematem, tym bardziej, że jego bądź co bądź pesymistyczny wydźwięk nie poprawiłby staruszkowi humoru, a tylko mógłby niepotrzebnie go przygnębić.

– Pokazałabym panu zdjęcia, ale niestety nie mam ich przy sobie – mówiła, ścierając kuchenny stół po wspólnie zjedzonej kolacji. – Nie brałam takich rzeczy do Lublina, bo po co? Ale kiedyś może przywiozę mój ulubiony album z dzieciństwa, to pooglądamy sobie razem i poopowiadam panu więcej… i o moich rodzicach, i o krewnych, i o sąsiadach… Tak, żeby sobie trochę pogawędzić. A może pan ma jakieś zdjęcia, które chciałby mi pan pokazać? – spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Bardzo chętnie zobaczyłabym Hanię…

Przez twarz pana Szczepana przebiegł cień wzruszenia.

– Tak… – szepnął. – Mam gdzieś zdjęcia… Sam już nie pamiętam, gdzie je schowałem, pewnie w którejś z szuflad. Ukryłem je kiedyś głęboko, żeby nie wpadały mi w ręce, nie chciałem ich oglądać… Ale tobie je pokażę, odszukam je dla ciebie. Jakimś innym razem, Haniu. Muszę się zastanowić…

– To oczywiste, panie Szczepciu – uśmiechnęła się Iza. – Nie mówiłam wcale, że dzisiaj, już zresztą nie ma czasu, muszę zaraz wracać do domu i przygotować się na jutro na zajęcia. Ale gdyby pan kiedyś znalazł te zdjęcia, to bardzo bym chciała je zobaczyć. Jestem bardzo ciekawa, jak pan wyglądał w młodości – mrugnęła do niego żartobliwie. – Na pewno był pan zabójczo przystojny, jak przedwojenni amanci filmowi!

Pan Szczepan spojrzał na nią zdziwiony, po czym oboje roześmiali się, patrząc na siebie porozumiewawczo ponad pustym już i wytartym do czysta stołem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *