Anabella – Rozdział VIII
Zgodnie z zaleceniem, dwadzieścia minut po osiemnastej Iza stawiła się w kamienicy przy Zamkowej sześć i z lekką tremą, charakterystyczną dla momentów poprzedzających kluczowe wyzwania, zeszła po kamiennych schodkach prowadzących do restauracji Anabella. W lokalu o tej porze było już sporo gości, kolejni napływali stopniowo, coraz gęściej zapełniając poustawiane na sali stoliki i krzesła przy barze, zaś obsługa w postaci trzech młodych mężczyzn z zakasanymi rękawami przenosiła część stolików na bok, odsłaniając dużą część parkietu po prawej stronie od wejścia.
Iza z zaciekawieniem spojrzała w tamtym kierunku i z miejsca rozpoznała widzianego kilka dni wcześniej Antka, który – dziś ubrany w kraciastą flanelową koszulę – zdawał się nadzorować pracę kolegów, sam rozwlekając w międzyczasie po podłodze jakieś poplątane kable.
Dziewczyna podeszła do baru, przy którym kilku roześmianych mężczyzn popijało piwo na wysokich stołkach przy blacie, i zatrzymała się niepewnie, rozglądając się za jakąkolwiek znajomą twarzą. Na jej szczęście chwilę później z zaplecza wyszła niosąca dwa dzbanki z sokiem Basia, która od razu nawiązała z nią kontakt wzrokowy.
– A, to pani – skinęła głową, odstawiając dzbanki na blat i wyciągając do niej rękę. – Dobry wieczór. Szef już jest, ma urwanie głowy, ale zaraz powiem mu, że pani przyszła… O właśnie, szefie! – rzuciła do mężczyzny ubranego w jasne dżinsy i granatową koszulkę polo, który dziarskim krokiem wyparował z zaplecza z plikiem papierów w ręku. – Mam tu jedną panią do pracy, wie szef, z tych aplikacji…
Iza podniosła głowę i skamieniała z zaskoczenia, widząc przed sobą znajomą twarz i bujną, niesfornie rozczochraną ciemnoblond czuprynę kierowcy vana, który pamiętnego deszczowego wieczoru w listopadzie pomagał jej odprowadzić do domu pana Szczepana. Co prawda dziś wyglądał nieco inaczej z racji lżejszego ubrania oraz mocnego, kilkudniowego zarostu na twarzy, którego wtedy nie miał, jednak dziewczynie wystarczył ułamek sekundy, by rozpoznać go bez najmniejszego cienia wątpliwości.
„Szef?!” – pomyślała zdumiona.
Mężczyzna spojrzał na nią i również znieruchomiał, opuszczając wzdłuż ciała rękę, w której trzymał swoje kartki, a jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia. Ocknął się jednak natychmiast, uśmiechnął się na widok jej zdumionej, nieco spłoszonej miny i jak gdyby nigdy nic skinął jej głową.
– Witam – rzucił, uprzejmym gestem wyciągając rękę i ściskając jej dłoń. – Michał Błaszczak. Zaraz pogadamy… Basiu, gdzie masz te aplikacje? – zwrócił się do kelnerki, nim Iza, która drgnęła mimowolnie na dźwięk imienia, jakim jej się przedstawił, zdołała cokolwiek odpowiedzieć. – Nie zdążyłem zerknąć, niech to szlag trafi…
– U szefa na biurku – wyjaśniła grzecznie Basia, wskazując ruchem ręki drzwi na zaplecze.
– Dobra, okej – kiwnął głową, po czym wręczył jej trzymane w ręku papiery. – Wrzuć mi na razie te faktury do szuflady, potem się tym zajmę… Antek już działa? – dodał, wychylając się zza baru w stronę sali i zerkając aprobująco na ekipę przygotowującą parkiet. – W porządku, jak skończy, powiedz, żeby do mnie zajrzał, mam do niego słowo.
– Dobrze, szefie.
– I czekaj… jeszcze jedno – przypomniał sobie mężczyzna. – Był ktoś od Krawczyka?
– Był jakiś człowiek – odparła Basia. – Właśnie miałam to mówić… Był po piętnastej i prosił, żeby przekazać, że Krawczyk przyjedzie tu koło dwudziestej i chce z szefem rozmawiać osobiście.
– Świetnie – mruknął bez większego entuzjazmu szef, po czym machnął ręką i spojrzał na Izę, wskazując jej nonszalanckim gestem drogę na zaplecze. – Zapraszam.
Iza posłusznie udała się we wskazanym kierunku, rozpinając i ściągając po drodze płaszcz zimowy, w którym zaczęło jej się już robić gorąco. Mężczyzna poprowadził ją w milczeniu wąskim, jasno oświetlonym korytarzem w głąb labiryntu pomieszczeń gospodarczych; po drodze minęli szeroko otwarte drzwi prowadzące do kuchni, w której wśród gwaru rozmów i szczęku naczyń uwijały się kucharki, po czym dotarli do mieszczącego się na samym końcu korytarza pokoju, który, jak domyśliła się Iza, musiał być jego gabinetem.
Było to niewielkie, oświetlone ciepłym światłem pomieszczenie, zapewne jedna z dawnych piwnic kamienicy, z wąskim, ciemnym o tej porze okienkiem pod samym sufitem i ścianą zastawioną ściśle regałami, na których poukładane były różnokolorowe klasery. Na środku stało wielkie, zawalone papierami biurko z miękkim fotelem, tuż przy drzwiach stały dwa krzesła, a w kącie ustawiona była wąska kozetka, na której piętrzyły się poskładane na stos czyste ręczniki i obrusy. Mężczyzna gestem ręki zaprosił dziewczynę do środka, sam również wszedł i zamknął za sobą drzwi.
– No i proszę, jaka niespodzianka – uśmiechnął się, odgarniając ręką w tył swoją rozczochraną czuprynę. – Kto by pomyślał… Miło mi cię znowu widzieć, nocny elfie. Jak się miewa nasz nieznośny dziadek?
Iza, którą ów znajomy gest na ułamek sekundy przyprawił o delikatny ścisk serca, na wzmiankę o panu Szczepanie ochłonęła natychmiast i odwzajemniła mu uśmiech.
– Całkiem nieźle, proszę pana – odparła grzecznie. – Ostatnio jest trochę słabszy, ale i tak trzyma się dobrze jak na swoje osiemdziesiąt dwa lata.
– Osiemdziesiąt dwa – pokiwał głową w zamyśleniu. – Piękny wiek…
– Bardzo się wzruszył, kiedy przysłał mu pan te buty – dodała Iza, patrząc na niego porozumiewawczo. – To był naprawdę świetny pomysł… i bardzo miły gest.
Mężczyzna nie skomentował tego ani słowem. Uprzejmym ruchem podstawił jej krzesło, dając znak, żeby usiadła, po czym sam zajął miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka.
– Pan Szczepan bardzo żałował, że nie mógł panu podziękować – ciągnęła Iza, częściowo po to, by uniknąć niewygodnej ciszy. – Więc ja skorzystam z tej niespodziewanej okazji i podziękuję za niego. Właściwie powinnam podwójnie, bo najpierw dał pan przecież dla niego te pieniądze na zakupy…
– Dobra, daj już spokój, młoda – machnął nonszalancko ręką mężczyzna. – Buty należały mu się tak czy inaczej, chodził przecież w jakichś zdezelowanych łapciach sprzed potopu… Mam tylko nadzieję, że pasują?
– Pasują idealnie – zapewniła go, na co przez jego twarz przebiegł wyraz satysfakcji.
– Więc mówisz, że dziadek ostatnio słabszy? – zmienił temat, przyglądając jej się spod oka.
– Tak, proszę pana – westchnęła. – Z sercem chyba nie najlepiej, ale nie chce iść na badania, uparty jak nie wiem co…
– A ty zaglądasz do niego regularnie, jak się domyślam?
– Dość regularnie – przyznała. – Przez całe święta nie było mnie w Lublinie, ale teraz staram się zaglądać częściej, zwłaszcza odkąd on się słabiej czuje. Więc pomagam mu posprzątać, ugotować jakiś ciepły obiad… w sumie nic wielkiego, ale on i tak bardzo się z tego cieszy.
– Hmm – mruknął pod nosem mężczyzna, patrząc na nią z zastanowieniem. – No dobrze – ocknął się jakby. – O dziadku jeszcze pogadamy, pozdrów go ode mnie przy jakiejś okazji, a teraz do rzeczy… Co cię do mnie sprowadza? Rozumiem, że szukasz roboty?
– Tak – skinęła grzecznie głową. – Szukam pracy dorywczo, wszystko jedno jakiej i najlepiej wieczorami, bo studiuję dziennie, więc…
– Co studiujesz? – przerwał jej.
– Filologię romańską. Czyli język francuski… i wszystko, co z nim związane.
– Francuski – skrzywił się z niechęcią, odwrócił wzrok i milczał przez chwilę, przekładając jakieś papiery na biurku. – Okej. Gdzieś tu miałem tę twoją aplikację… Jak się nazywasz?
– Wodnicka. Izabella Wodnicka.
– Wodnicka… – mruknął, szperając nadal w papierach. – Czekaj, tu chyba to miałem… o, jest! Wodnicka. Izabella Anna…
Drgnął lekko i na chwilę podniósł na nią oczy, w których błysnęło jakieś dziwne światło… jednak natychmiast zgasło, a jego twarz przybrała na kilka sekund skrajnie poważny i surowy wyraz. Iza skinęła głową.
– Tak jest.
– Korytkowo – odczytał obojętnym tonem. – Nic mi to nie mówi… Gdzie to jest?
– Pod Radzyniem Podlaskim, mniej więcej sto kilometrów na północ od Lublina – wyjaśniła mu rzeczowo. – Mieszkam tam od dzieciństwa, do Lublina przyjechałam na studia.
– W porządku – kiwnął głową, wczytując się w dalszą część formularza. – Certyfikat księgowej… Doświadczenie w pracy w sklepie? Kasa fiskalna, faktury VAT…
– Tak – potwierdziła Iza. – W tym mam naprawdę spore doświadczenie. Moja siostra prowadzi sklep, wcześniej zajmowała się tym mama, ale zmarła prawie trzy lata temu… Przez ponad dwa lata prowadziłyśmy go we dwie, więc nabrałam wprawy we wszystkim, co dotyczy obsługi sprzedaży. Ale mogę się przyuczyć do każdej pracy – zaznaczyła. – Mogę być kelnerką, pracować w kuchni, przy sprzątaniu… gdzie tam mnie pan przydzieli.
Mężczyzna odłożył dokument na biurko, oparł się mocniej na fotelu, skrzyżował ręce na piersiach i przez kilkanaście sekund przypatrywał jej się w milczącym skupieniu. Iza nie wytrzymała jego uważnego, świdrującego wzroku i spuściła oczy.
– Oczywiście najpierw musiałabym się przeszkolić – ciągnęła dużo mniej pewnym siebie tonem. – Tak z marszu mogłabym nie dać rady, zwłaszcza jako kelnerka, bo jeszcze nigdy…
– Przeszkolenie to rzecz oczywista – przerwał jej spokojnym tonem. – Nikt nie wymaga od nowicjuszy, żeby pracowali z marszu. A ja potrzebuję w zespole ludzi do wszystkiego, otwartych, elastycznych i gotowych dostosować się do aktualnych potrzeb… Pracowitych – podkreślił znacząco. – Leni i ściemniaczy nie toleruję, żegnamy się przy pierwszej okazji. Dlatego podoba mi się to, co tu napisałaś – dodał, sięgając znów po jej aplikację i lekkim ruchem rzucając ją na biurko. – Podoba mi się tym bardziej, że nie to wyszło ode mnie, tylko od ciebie. Zresztą przy dziadku też nie próżnowałaś… doceniam to. No dobra, młoda – wyprostował się na fotelu, kładąc obie dłonie na blacie. – Nie ma co się zastanawiać, potrzebuję teraz ludzi. Przyjmę cię na okres próbny.
– Dziękuję panu – szepnęła Iza.
– A teraz konkrety – ciągnął rzeczowym tonem. – Najpierw wymiar i forma zatrudnienia… Od razu zaznaczam, że nie znoszę zatrudniać ludzi na śmieciowych zleceniach, robię to tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę. Mówisz, że chcesz dorywczo? – popatrzył na nią z zastanowieniem. – Czyli cały etat w żadnym wypadku nie wchodzi w grę?
– Niestety nie – odparła, zaskoczona takim postawieniem sprawy. – Ale gdyby pół… Już pracowałam w tym wymiarze od listopada do grudnia i jakoś dawałam radę…
– Pół etatu – skinął aprobująco głową. – W porządku, stoi. Dwadzieścia godzin, mogę tygodniowo odjąć ci dwie, jeśli podejmiesz się pracy w nocy między północą a drugą nad ranem. To najcięższy czas, klientów jeszcze sporo, a na sali nieciekawie. Czasami nawet rzygowiny trzeba sprzątać, od razu mówię… Dlatego daję bonus za to pasmo, w godzinach albo w premii, jak kto chce.
– Dobrze – zgodziła się chętnie Iza. – Nie boję się rzygowin. Mogłabym odrobić te godziny z piątku na sobotę albo z soboty na niedzielę, bo wtedy nie mam na drugi dzień zajęć i mogę zostać do oporu.
– Znakomicie – na twarzy mężczyzny pojawił się dyskretny wyraz zadowolenia. – W weekendy mam największy problem, bo dziewczyny zrywają mi się do chłopaków, do rodziny… Wolą odbębnić swoje na tygodniu, a jak jeszcze jakaś choroba się przyplącze, to zdarza się, że z soboty na niedzielę po północy tylko jedna kelnerka zostaje mi na całą salę.
– Ja nie mam rodziny – odpowiedziała cicho Iza. – Tylko siostrę w Korytkowie, ale w Lublinie nikogo. Mogę pracować cały weekend, nawet tak wolę, bo na tygodniu mam studia…
– Dobrze, grafik ustalisz sobie z Basią – przerwał jej spokojnie. – Możecie to ustawić tak, że będziesz pracować głównie w weekendy, a na tygodniu tylko parę godzin… no, umówicie się. Zaczniesz jako kelnerka, a potem ewentualnie zastanowimy się nad zmianą stanowiska – sięgnął jeszcze raz po jej formularz, wczytał się w rubrykę z opisem doświadczenia i pokiwał powoli głową. – Okej. Teraz wynagrodzenie – podniósł wzrok znad kartki i spojrzał na nią wyczekująco. – Ile chcesz zarabiać?
Iza zmieszała się lekko.
– No, nie wiem – zawahała się. – Może niech pan sam zaproponuje?…
Mężczyzna uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Świetny z ciebie negocjator – zakpił, znów opierając się plecami o oparcie fotela i krzyżując ręce na piersiach. – Mistrzyni dbania o własne interesy… No, młoda, śmiało, nie bój się i rzucaj cyferkami! – zaśmiał się. – I tak dam ci tyle, ile sam uznam za stosowne, ale zawsze lubię wiedzieć, na ile rozjeżdżamy się z pracownikiem we wzajemnych oczekiwaniach. No?
– W poprzedniej pracy za dwadzieścia godzin tygodniowo miałam siedemset złotych – odpowiedziała niepewnie Iza. – To była co prawda umowa na…
– Ile?! – przerwał jej z niedowierzaniem.
– Siedemset – powtórzyła z powagą. – Wiem, że to niedużo, ale zgodziłam się na początek…
– Frajerka! – prychnął i pokręcił głową z politowaniem. – I pewnie bez ZUS-u?
– Bez – szepnęła Iza.
– Co tam robiłaś?
– Sprzedawałam ubrania w komisie odzieżowym – wyjaśniła. – I zajmowałam się też kasą fiskalną, fakturami…
– Za siedem stów miesięcznie? – uśmiechnął się kpiąco. – Brawo. Widzę, że lubisz dawać się robić w balona… Ale dobra, nie przedłużajmy – zreflektował się. – To mi wystarczy, już widzę, jaka z ciebie obrotna bizneswoman. Do rzeczy. Zwykle za cały etat daję na początek dwa i pół na rękę, do tego ZUS i inne składki, a po okresie próbnym, jeśli przedłużamy, podnoszę jeszcze o parę stówek w zależności od tego, na ile jestem zadowolony z pracownika. Czyli za pół etatu zaczniesz od tysiaka dwieście do kieszeni, dwa miesiące jako okres próbny, w tym szkolenie, a potem się zobaczy. W pierwszym miesiącu pięćdziesiąt procent z góry na rozruch, potem płatne z dołu. Pasuje?
– Pasuje – skinęła głową Iza, w duchu zachwycona tą nieosiągalną dla niej dotąd kwotą proponowanego zarobku, jak i korzystnymi warunkami płacy.
– W porządku. Zaczniesz jutro – oznajmił stanowczo mężczyzna, podnosząc się z krzesła.
Iza również zerwała się ze swojego.
– Dobrze, proszę pana.
– Zajmie się tobą Basia – ciągnął spokojnie, wychodząc zza biurka. – To będzie twoja przełożona, przeszkoli cię i wytłumaczy ci, jakie tu panują zasady. Ustalicie też grafik w porozumieniu z innymi dziewczynami, a ja na jutro albo pojutrze przygotuję ci umowę. Dzisiaj mam urwanie głowy, ale jutro do tego siądę, te sprawy z zasady załatwiam na bieżąco… No, a teraz daj mi łapkę na powitanie w zespole – rzucił cieplejszym tonem, wyciągając do niej rękę, którą podała mu posłusznie. – Trzymamy sztamę i współpracujemy, tak? – uśmiechnął się.
– Tak – odwzajemniła mu uśmiech. – Bardzo dziękuję, proszę pana.
– Podziękujesz po miesiącu, jak zobaczysz, jaki tu jest zachrzan – pokiwał głową, puszczając jej dłoń i gestem drugiej ręki wskazując jej wyjście. – No, koniec audiencji, lecimy, a jutro meldujesz się u Basi. Ustalcie tam sobie, o której… i do roboty!
– Tak jest – skinęła głową, wychodząc na korytarz, gdzie z miejsca wpadła na zmierzającego do gabinetu Antka, którego uderzyła drzwiami w ramię. – Ojej, przepraszam…
– To ja przepraszam – skonfundował się chłopak, zerkając niespokojnie na wychodzącego za Izą mężczyznę. – Szefie, Basia mówiła, że miałem tu przyjść…
– Tak, mam do ciebie sprawę – skinął głową szef, zamykając za sobą drzwi od gabinetu. – Ale najpierw muszę na chwilę zajrzeć do dziewczyn do kuchni, a ty w tym czasie zaprowadź tę małą do Basi i niech ustalą sobie grafik… Przyjąłem ją właśnie do pracy – wyjaśnił, widząc jego zdezorientowaną minę.
– Aha – szepnął chłopak.
Przyjrzał jej się uważniej i uśmiechnął się, na co Iza również odpowiedziała mu uśmiechem. Przez chwilę patrzyli na siebie na wpół badawczo, na wpół porozumiewawczo.
– Leć, Antek, nie gap się! – zaśmiał się szef, klepiąc go lekko po ramieniu. – Jeszcze zdążysz napatrzeć się na nową koleżankę, a teraz zasuwaj z nią do Basi i za dwie minuty meldujesz się u mnie, jasne?
– Jasne, szefie – skinął głową Antek i spojrzał na Izę. – Chodźmy.
– Aha, a tę umowę dla ciebie zostawię u Basi – zatrzymał ich jeszcze szef, zwracając się do Izy. – Jutro albo pojutrze.
– Dobrze, proszę pana – odparła grzecznie. – Bardzo dziękuję.
Uśmiechnął się lekko, podniósł dłoń w geście pozdrowienia i skierował się w stronę kuchni. Antek poprowadził Izę w stronę wyjścia z zaplecza, po czym wyszli na przepełnioną salę, rozglądając się za Basią.
– Pewnie poszła na stoliki – pokiwał głową chłopak, opierając się ramieniem o framugę wejścia za bar. – Poczekam tu chwilę z tobą, ale za dwie minuty spadam, szef ma do mnie jakiś interes. A, zapomniałem… Antek jestem – wyciągnął do niej rękę.
– Iza – odparła, podając mu swoją.
– Miło mi – uśmiechnął się. – Chyba zresztą już raz się widzieliśmy…
– Aha – przyznała wesoło. – W tamtym tygodniu. Dzieliliśmy się jednym długopisem.
– Właśnie! – podchwycił Antek, patrząc na nią z sympatią. – Pamiętam! Czyli będziesz u nas pracować?
– Tylko na pół etatu – sprecyzowała. – Na więcej nie mogę, bo studiuję w trybie dziennym.
– Pół czy nie pół – machnął ręką Antek. – Ja też zaczynałem od połówki. Tutaj dużo ludzi się przewija, jedni odchodzą, inni przychodzą… ale jest osiem czy dziewięć sprawdzonych osób, które pracują tu od lat. A ja od razu dam ci radę – dodał znacząco. – Do szefa nie mówi się „proszę pana”, on tego nie cierpi. Mówi się tylko i wyłącznie „szefie”.
– Aha, okej – kiwnęła głową Iza, patrząc na niego lekko zmieszana. – Nie wiedziałam. Zostałam przyjęta przed chwilą, więc tak naprawdę moim szefem jest dopiero od pięciu minut…
– Racja! – zaśmiał się Antek. – Nie martw się, wszystkiego się nauczysz, Basia cię przeszkoli… O, jest wreszcie! Basiu? – zwrócił się do wracającej z sali z tacą koleżanki. – Szef kazał powiedzieć, że przyjął tę dziewczynę i masz się nią zająć – wskazał na Izę. – Ja muszę lecieć.
Basia odłożyła tacę i z uśmiechem podała rękę Izie.
– Bardzo się cieszę – powiedziała życzliwie. – Wiedziałam, że tak będzie… A skoro tak, to chyba wygodniej będzie, jak od razu przejdziemy na „ty”. Mam na imię Basia.
– Iza.
– Miło mi. Na jakim masz być stanowisku? Szef już to ustalił?
– Powiedział, że mam zacząć od kelnerki – odparła grzecznie Iza. – Ale umówiliśmy się, że jeśli będą dla mnie jakieś inne zadania, to nie ma sprawy… tym bardziej, że jeszcze nigdy nie pracowałam jako kelnerka. Dzisiaj mam tylko ustalić grafik i zacząć od jutra.
– Jasne – uśmiechnęła się Basia, sięgając leżący pod blatem terminarz. – Zaraz zerkniemy, grafiki mam na zapleczu, wezmę tylko rozpiskę rezerwacji i zobaczymy, kiedy jest najgęściej… Wika, ogarniesz tu teren? – zwróciła się do szczupłej blondynki, która nie przerywając obsługiwania klientów siedzących na wysokich krzesłach przy barze, pokiwała tylko twierdząco głową. – Ola, Klaudia i Gosia są na sali, zaraz jeszcze przyślę wam Kamilkę, a potem sama też wracam, bo gęsto się robi…
***
– W weekendy mam najdłużej, dwa razy po sześć godzin – relacjonowała Iza, krojąc na desce odparzonego pomidora. – Szef odjął mi dwie z pensum, bo będę pracować w paśmie nocnym, a pozostałe sześć wyrobię popołudniami na tygodniu. Na razie mam ustawione po trzy w poniedziałki i w środy. Czyli wtorki i czwartki po zajęciach mam wolne, do tego niedziele, bo jak wrócę z nocki, to już do poniedziałku mam luz.
– Taka praca w nocy nie jest dobra dla organizmu – zauważył sceptycznie pan Stanisław. – Ale pani młoda, to pewnie da sobie radę. W pani wieku łatwiej się dostosować do takiego nieregularnego trybu życia.
– Poradzę sobie, panie Stasiu – zapewniła go z uśmiechem Iza, kładąc plasterki pomidora na przygotowane na dużym talerzu kanapki i posypując je solą.
– Tylko pamiętaj, że gdyby ten typo próbował cię oszwabić, to od razu walisz do mnie – zastrzegł Kacper, który z łakomą miną nie odrywał oczu od przygotowujących się kanapek. – Bardzo dobrze, że tym razem to jest facet, bo w razie czego będę mógł bezproblemowo skuć mu ryja.
– Dzięki, Kacper, myślę, że nie będzie takiej potrzeby – uśmiechnęła się Iza. – Znam go już trochę z innego kontekstu, to bardzo w porządku człowiek… Proszę, jedzcie – dodała, stawiając pomiędzy obydwoma panami talerz z kanapkami, na które Kacper rzucił się natychmiast jak wygłodniały wilk.
– Zawsze tak się mówi – zaznaczył z pełnymi ustami. – A potem płacz i zgrzytanie zębów… Ale nie radzę mu, niechby tylko spróbował nie zapłacić ci jak tamta czarownica! – przełknął pierwszą kanapkę jak pelikan i odgryzł wielki kęs z następnej. – Zaraz miałby ze mną do czynienia, a ja bym się nie patyczkował! Świetne kanapki, Iza, dzięki, głodny byłem jak diabli… W każdym razie pamiętaj, że jakby co, to jedno słówko i gościo od następnego dnia zaczyna zbierać kesz na sztuczną szczękę!
Iza z uśmiechem pokręciła głową, stawiając przed nim kubek z herbatą, a drugi podsuwając gospodarzowi.
– Ty się, Kacper, lepiej nie odgrażaj – zwrócił się do niego pan Stanisław. – I żadnych burd nie urządzaj, bo tylko będziesz miał z tego kłopoty. A wczoraj gdzie tak się znowu włóczyłeś po robocie, co? Pewnie wypłatę dostałeś i poszedłeś balować na całą noc?
– Dostałem – przyznał spokojnie Kacper, słodząc sobie herbatę i upijając z kubka wielkiego łyka. – A ty się nie czepiaj, stryj, co? Zaraz coś ci odpalę za lokal i na zakupy, wiesz, że jestem człowiek honoru i słów na wiatr nie rzucam. Miałem dać ci wczoraj, ale zapomniałem. Umówiłem się z taką jedną blond Anetką… mmmm… co za sztuka! – rozmarzył się. – Buźka jak aniołek, ciałka ile trzeba, a gorąca taka, że hej… Wziąłem od niej numer i coś czuję, że jeszcze nieraz zadzwonię… No co się tak na mnie gapisz, stary zgredzie? – wzruszył ramionami na zdegustowaną miną gospodarza, sięgając po kolejną kanapkę. – Do domu przecież ci nie przyprowadzam, obiecałem, a ja jak coś obiecam, to słowa dotrzymuję. Umówiłem się z nią na mieście, mam taką stałą knajpkę na Kalinie… Obok jest motel, dobrze żyję z właścicielem, więc awaryjnie wynajmuje mi pokoik na godziny.
Sięgająca po dzbanek z herbatą Iza drgnęła lekko na słowo motel i poczuła, jak ściska jej się serce. Przed oczami mignęły jej sceny z przytulnego pokoju małowolskiego motelu, z jej ostatnich prawdziwie szczęśliwych chwil w życiu… z jej pierwszej i jedynej nocy spędzonej z Michałem. Nie bój się, Izulka…
„Czy on traktował mnie tak jak Kacper te dziewczyny?” – pomyślała smutno, nie słuchając już dalszych wywodów chłopaka, ani nie zwracając uwagi na sprzeczkę, w którą chwilę potem wdał się z gospodarzem. – „Myślał o mnie tak jak Kacper o nich? Taka jedna… czyli jedna z wielu… Za nic miał to, że był dla mnie jedynym, że byłam gotowa oddać mu całe życie, na zawsze. Byłam jedną z wielu, jak u Kacpra te słodkie blondyneczki z wielką rufą… Ach, nie… nie wolno mi tak myśleć, bo zwariuję! Przecież on mnie kochał! Był czas, kiedy kochał mnie naprawdę, czułam to tak mocno… Czyżbym się myliła? Tak doskonale umiałby udawać?”
– Czekaj, młoda, a ta twoja knajpa to jak się nazywa? – zagadnął Kacper, przechwytując mimochodem ostatnią kanapkę z talerza.
– Anabella – odparła z westchnieniem, wybudziwszy się ze swych posępnych rozważań.
– Czekaj… Anabella? – zastanowił się Kacper. – Coś słyszałem o takim lokalu, Bożenka albo Marzenka mi mówiła… To gdzieś na starówce?
– Zaraz obok – skinęła głową Iza. – Niedaleko stąd zresztą, na Zamkowej, taki duży klub w podziemiu kamienicy.
– Nie znam, ale słyszałem – pokiwał głową Kacper. – Nie chodzę za bardzo po śródmieściu, to nie mój kwadrat, ale chyba muszę kiedyś tam się wybrać, zobaczyłbym, gdzie pracujesz… Może z Anetką bym się tam umówił? Albo lepiej z Bożenką, bo ona zna miejscówę… Tylko czy ja wziąłem od niej numer telefonu?… – podrapał się z zastanowieniu po głowie, przełykając ostatni kęs kanapki.
Iza pokręciła z dezaprobatą głową, wymieniła znaczące spojrzenia z panem Stanisławem i w milczeniu zabrała się za zbieranie pustych naczyń ze stołu.
***
– Punktualność przede wszystkim – zaznaczyła Basia, mażąc długopisem po skrawku kartki, na której zanotowane było jakieś stare zamówienie. – Szef nie znosi spóźnialskich, nie ma też mowy o urywaniu się przed czasem.
– To oczywiste – przytaknęła Iza.
– Jeśli chodzi o napiwki, mamy wolną rękę – ciągnęła Basia. – Ale już na samym początku umówiliśmy się całym zespołem, że zrzucamy wszystkie do jednej puli i po zakończeniu dniówki dzielimy się po równo ze wszystkimi pracownikami z grafika. Kucharki nie pracują na sali, ochroniarze nie dostają napiwków, a przecież wszyscy pracują dla firmy, więc uznaliśmy, że tak jest najsprawiedliwiej.
– To uczciwa formuła – przyznała Iza. – Bardzo mi się podoba i będę się do niej stosować.
– Dobrze. Teraz sprzątanie. Codziennym ogarnięciem lokalu zajmuje się kompleksowo firma zewnętrzna, przychodzą tu rano i sprzątają wszystko na blaszkę przed otwarciem. My natomiast załatwiamy tylko takie bieżące rzeczy, wiesz, jak coś się rozleje, nachlapie, rozsypie… Wtedy trzeba to szybko zetrzeć czy pozmiatać i tu nie ma wyznaczonych osób, robi to po prostu ten, kto jest najbliżej.
Iza pokiwała głową.
– Okej. Jeśli chodzi o mnie – mówiła dalej Basia – jestem niby przełożoną wszystkich kelnerek… ale bez przesady. Po prostu jak coś trzeba albo jest jakiś bieżący problem, zwracasz się z tym najpierw do mnie, a nie bezpośrednio do szefa. On i tak jest przeciążony.
– Rozumiem – skinęła głową Iza.
– A jeszcze co do szefa… – dodała Basia. – W relacjach między nim a nami też obowiązują konkretne zasady, takie, powiedziałabym… tradycyjne. Nie mamy w tym względzie spisanego regulaminu, ale przyjęła się pewna praktyka i każdy nowo przyjęty pracownik musi się do niej dostosować.
– Oczywiście – zgodziła się skwapliwie Iza. – Na razie wiem od Antka tylko tyle, że do szefa trzeba mówić „szefie” i nie inaczej.
– Tak – uśmiechnęła się Basia. – On nie wymaga tego oficjalnie, ale tak się przyjęło i my sami pilnujemy tego między sobą. Bez spoufalania się. To w końcu nasz pracodawca, który stworzył od podstaw tę firmę, zatrudnia nas i płaci nam za robotę, a nie za inne rzeczy… więc dla zwykłego szacunku wypada nam zachować taki lekki dystans. Co prawda na pewno zauważyłaś, że ten układ nie jest symetryczny, szef jest bardzo otwarty i do wszystkich zwraca się per „ty”, nawet z większością klientów jest po imieniu, po prostu taki ma styl bycia. Ludzie zresztą bardzo go za to lubią… ale my z naszej strony mamy zasadę, że nie spoufalamy się i zwracamy się do niego „szefie”. Tak przyjęło się od lat i on też to akceptuje.
– Wszystko jasne – odpowiedziała z uśmiechem Iza.
– Druga rzecz to nasz podział obowiązków – kontynuowała Basia. – Bezwzględne pierwszeństwo ma zawsze zarządzenie szefa. Ogólnie każdy ma coś tam do zrobienia i czuwa nad swoją działką, ale zdarza się, że szef wyznacza kogoś z marszu do jakiegoś innego zadania, każe na przykład gdzieś pojechać, komuś pomóc, coś załatwić w innym miejscu… rozumiesz. Wtedy takie polecenia wykonuje się bez gadania, po prostu rzucasz wszystko i idziesz. On bardzo ceni sobie dyscyplinę, ale i elastyczność, sam zresztą też, kiedy zachodzi taka potrzeba, włącza się w pracę na dowolnym stanowisku, zamienia się w kelnera, kucharza, szofera, księgowego, dostawcę, didżeja czy nawet ochroniarza… I tego samego wymaga również od nas. No, może akurat od dziewczyn nie żąda, żeby zastępowały ochroniarzy – sprecyzowała z uśmiechem – a dokumentacją i finansami zajmuje się wyłącznie sam, ale chodzi o ogólną zasadę.
– Tak, rozumiem – pokiwała głową Iza.
– Dlatego kiedy napisałaś w tamtym formularzu, że nie upierasz się przy żadnym stanowisku, od razu sobie pomyślałam, że szefowi to się bardzo spodoba – mrugnęła do niej Basia. – Byłam prawie pewna, że cię przyjmie, tylko nie chciałam nic mówić, bo to on o tym decyduje. Tym bardziej, że… tak mówiąc między nami… on też miewa gorsze dni i potrafi strzelić epickiego focha, więc gdybyś trafiła na taki moment, to nawet przy najlepszej aplikacji nic by z tego nie było. No, ale mniejsza o to. Jeśli chodzi o resztę zespołu, oni również mają wyznaczone osoby koordynujące. Przede wszystkim musisz wiedzieć, że w kuchni rządzi pani Wiesia, zapoznam cię z nią zaraz, to bardzo miła, starsza pani, nasza mistrzyni gotowania, szef ufa jej w kwestii menu jak samemu sobie. Do tego mamy dwie młodsze kucharki, Elizę i Dorotkę.
– Aha – szepnęła Iza, starając się na bieżąco notować sobie wszystkie te imiona w głowie.
– A ochroniarzami i obsługą techniczną od niedawna dowodzi Antek – mówiła dalej Basia. – Wcześniej zajmował się tym szef, ale teraz zlecił to jemu, oddelegował go też na stałe do spraw nagłośnienia i obsługi muzyki w czasie dyskoteki, mimo że wcześniej to też była jego niepodzielna działka… Cóż, szef nam się chyba trochę starzeje – uśmiechnęła się. – W każdym razie Antek to jego prawa ręka, ma tu mocną pozycję, chociaż, jak pewnie sama zauważysz, to zwykle on zbiera od szefa największe gromy i ochrzany. Nie wiemy, dlaczego tak jest… moim zdaniem, to znak, że szef wyjątkowo go lubi! – zaśmiała się. – Tak czy inaczej, jeśli trzeba będzie coś z tamtej działki… no wiesz, jakiś problem techniczny, wsparcie fizyczne, tego typu rzeczy… wtedy zwracasz się w pierwszej kolejności do Antka.
– Dobrze – pokiwała głowa Iza.
– Mamy dwóch stałych ochroniarzy – ciągnęła Basia. – Przedstawię ci ich potem, jeden to jest Tom, taki duży bysio, może widziałaś go przy drzwiach… A drugi ma na imię Łukasz, z wyglądu całkowite przeciwieństwo Toma, więc mówimy na niego Chudy.
Iza zerknęła na nią czujnie.
– Chudy… – powtórzyła szeptem.
– Aha. Niesamowity chłopak, bardzo silny, chociaż z wierzchu tego po nim nie widać. Zna z pięć sztuk walki, a w jednej był chyba kiedyś nawet mistrzem Polski. Szef wyhaczył go w tamtym roku na jakiejś imprezie i zaproponował mu pracę, dogadali się i teraz Chudy sam mówi, że nie wyobraża już sobie pracować gdzie indziej. Szef lubi mieć go pod ręką, kiedy mamy burdę na sali… bo i to niestety czasem się zdarza, szczególnie w paśmie nocnym, jak goście już mocno sobie podpiją.
– Jasne – szepnęła Iza.
– A właśnie, tak na przyszłość – podjęła Basia. – Gdyby trafił ci się tego typu problem… masz w grafiku dwie ciężkie nocki weekendowe, więc to cię prędzej czy później nie ominie… to pamiętaj, że twoim pierwszym adresem jest Antek, ale w bardzo pilnych sytuacjach możesz walić od razu do Chudego albo do Toma. A nawet prosto do szefa, on ma dużą wprawę w ugodowym rozładowywaniu konfliktów, więc czasami lepiej zostawić to jemu.
Iza pokiwała głową.
– I co jeszcze?… – zastanowiła się Basia. – Właściwie to by było chyba tyle na początek… Omówiłam ci zadania kelnerki, ale wszystkiego i tak nauczysz się na błędach, więc nie ma co dywagować. Masz jakieś pytania?
– Nie – uśmiechnęła się Iza. – Bardzo dziękuję za te wszystkie informacje, to mi daje jasny obraz sytuacji. Mogę zabierać się do roboty.
– Dzisiaj będziesz pracować pod moim nadzorem – oznajmiła jej Basia, podnosząc się z krzesła. – Początkujący zawsze mają dużo pytań i wątpliwości, więc będziesz mnie miała w zasięgu ręki. Akurat dobrze się składa, bo w środy o tej porze nie ma za dużo klientów, tłumy schodzą się dopiero wieczorem. Dzisiaj poćwiczysz trochę w komfortowych warunkach, a prawdziwy poligon zaliczysz dopiero z piątku na sobotę – mrugnęła do niej znacząco. – No to co? Zakładaj fartuszek, weź sobie bloczek i długopis do notowania do kieszeni i zasuwamy na salę!
***
Dzwonek telefonu przerwał Izie pracę nad wypracowaniem, które przygotowywała na zajęcia z francuskiej wypowiedzi pisemnej. Zerknęła na wyświetlacz i uśmiechnęła się na widok imienia Amelii, do której wcześniej, nie dodzwoniwszy się, wysłała smsa z informacją o podjęciu pracy w Anabelli.
– Bardzo ci gratuluję, kochanie – przepełniony życzliwą radością głos siostry jak zawsze napełnił jej serce przyjemnym ciepłem. – Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko to pójdzie, że tak cię przyjmą od razu… No, ale wiadomo, w dużym mieście o pracę o wiele łatwiej niż u nas, a ty jesteś dzielna i obowiązkowa, więc każdy szybko się zorientuje, że warto cię zatrudnić. Opowiedz mi teraz, jak tam jest i jakie masz zadania.
Iza z chęcią opowiedziała jej o swoich pierwszych wrażeniach z nowej pracy, w szczególności o życzliwym zespole ludzi i wyrozumiałych przełożonych.
– Basia bardzo mi pomogła, zwłaszcza w pierwszym dniu – tłumaczyła Amelii. – A potrzebowałam tego wyjątkowo, bo kompletnie nie znam się na pracy kelnerki. Najgorsza jest ta niezręczność… Z nerwów potrafią zatrząść mi się ręce, herbata leje się wtedy na spodeczek… wiesz, jak to jest – westchnęła. – Muszę jak najszybciej nauczyć się nad tym panować, nabrać więcej wprawy, bo mój kredyt zaufania prędzej czy później się skończy.
– Dasz sobie radę, przecież dopiero zaczynasz – zapewniła ją Amelia. – Twój szef szybko się przekona, że to wielkie szczęście mieć w zespole takiego pracownika jak ty.
– No… zobaczymy – odparła bez przekonania Iza. – Mam nadzieję, że go nie zawiodę, reszty ekipy też… No, ale już wystarczy tego gadania o mnie, Melciu. Radzę sobie i wszystko będę opowiadać ci na bieżąco, a teraz ty powiedz, co tam ciekawego u was. Ruszyło się coś w sprawie tej działki Andrzejczakowej?
– Na razie nic, mamy jeszcze dwa tygodnie na zastanowienie – odpowiedziała spokojnie Amelia. – Ale Robik bardzo chce w to wejść, więc właściwie już jesteśmy na dziewięćdziesiąt procent zdecydowani. Andrzejczakowa jest skłonna rozpisać nam należność na raty, więc łatwiej byłoby to opłacić, może nawet udałoby się bez kredytu?
– O, tak by było najlepiej! – podchwyciła z zapałem Iza. – Nawet gdyby ona sama policzyła jakiś procent, to jednak zawsze to co innego niż te rekiny z banku…
– Właśnie. Zwłaszcza że obroty cały czas nam rosną. Wychodzi na to, że hotelowa inwestycja Krzemińskich opłaca się i nam! – zaśmiała się.
Serce Izy, jak zawsze, zabiło mocniej na dźwięk drogiego jej nazwiska.
– Czyli praca na budowie wre pomimo zimy? – rzuciła, siląc się na obojętny ton.
– Wre to mało powiedziane! – podchwyciła Amelia. – Od zeszłego tygodnia trzy różne ekipy już tam pracowały. Nazwozili ciężkiego sprzętu i budynek rośnie jak na drożdżach, obecnie ma trzy piętra i coś mi się wydaje, że tak już zostanie… Górę przykryli taką wielką folią… pewnie teraz nie mogą kłaść dachu, bo śnieg, ale jak tylko zima się skończy, będą mieli załatwiony cały stan surowy. Potem jeszcze wykończeniówka, sama wiesz, ile to roboty… Do wakacji zawsze ktoś tu będzie pracował, a wszyscy ci robotnicy muszą jeść, zaopatrzyć się w różne rzeczy, więc przychodzą do nas tabunami.
– Tylko się cieszyć – uśmiechnęła się leciutko Iza.
– A Andrzejczakowa oplotkowała ich ostatnio na wszystkie strony – ciągnęła Amelia, zniżając nieco głos. – Zaprosiłam ją do nas na herbatę z ciastkiem, żeby porozmawiać o tych ratach za działkę… no i wiesz, jaka ona jest… zaraz wszystko nam przekablowała. Ona nienawidzi Krzemińskich, ale wszystko o nich wie… a może to właśnie dlatego! – parsknęła śmiechem. – W każdym razie opowiedziała nam wszystkie plotki, jakie krążą na ich temat po Korytkowie. Najlepsza jest ta o ich synu… Oni ten hotel budują z myślą o nim, mówiłam ci to już chyba?
– Tak, mówiłaś – szepnęła Iza, wstrzymując oddech.
– No właśnie. On w tym roku kończy licencjat z zarządzania i chce kontynuować na magisterskich, ale oni woleliby, żeby wrócił do Korytkowa i zajął się interesem. Może dlatego tak się śpieszą z budową… Ale mniejsza o to, powiem ci najlepsze! Jego matka chce, żeby jak najszybciej się ożenił! Jeszcze w tym roku, najdalej w przyszłym, bo to by dało im gwarancję, że wreszcie się ustatkuje. Sama wiesz najlepiej, jaki on jest – dodała lekkim tonem. – Nawet mówić nie warto… W każdym razie Krzemińska chce jak najszybciej spacyfikować kochanego jedynaka, zanim jakichś głupot nie narobi. Biedaczka od lat żyje w strachu, żeby synalek z jakąś nieodpowiednią, jak to ona mówi, dziewczyną się nie związał. A wiesz, jaka byłaby, według niej, odpowiednia? – prychnęła znów śmiechem. – Ech, łatwo możesz się domyślić… oczywiście taka z kapitałem! No i Krzemińska taką znalazła… To córka biznesmena spod Warszawy, chyba z Grójca, jeśli się nie mylę… Znają się ze starym Krzemińskim, bo razem kręcili jakieś interesy. Facet ma jedynaczkę rok młodszą od Michała, oboje z dzianych rodzin, fortuny jak malowane, więc zaradni rodzice już po cichu zawiązali pakt!
Perlisty śmiech Amelii po drugiej stronie słuchawki zadudnił w uszach Izy jak dźwięk żałobnego marsza. W głowie zamajaczyła jej niewyraźna myśl, że to dobrze, że rozmawiają przez telefon, bo Amelia przynajmniej niczego nie zauważy… zwłaszcza tej trupiej bladości, którą (ach, czuła to doskonale!) oblekła się jej twarz…
– Oczywiście młody nie jest zainteresowany – kontynuowała wesołym tonem Amelia. – Ani mu w głowie ożenek, chciałby dalej sobie szaleć i pewnie dlatego tak się upiera przy tej magisterce. Andrzejczakowa słyszała, że kłócą się o to od wakacji, jakieś dantejskie sceny ponoć odstawiali i tak się w końcu pożarli, że synalek od tamtej pory ani razu do nich nie zajrzał, nawet na Boże Narodzenie nie przyjechał… No i nie wiadomo, czy uda im się w końcu go wyswatać! – zaśmiała się znowu. – Chłopak jest niezależny, woli pobiegać po świecie i pobawić się przynajmniej do trzydziestki, a nie pakować się w domowe pielesze w wieku dwudziestu dwóch czy trzech lat.
Ulga, jaka na te słowa ogarnęła ściśnięte do bólu serce Izy, sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie.
– A co oni na to? – zapytała, starając się zapanować nad drżeniem głosu, a do tego w miarę możliwości nadać mu nutę rozbawienia.
– Nie wiadomo, pewnie będą próbowali namawiać go na tę znakomitą partię – odparła żartobliwym tonem Amelia. – W te wakacje albo w następne okaże się, na ile mają dar perswazji, ale coś mi się wydaje, że nieprędko go okiełznają. Chyba że użyją jakichś wyjątkowo mocnych argumentów! No cóż, zobaczymy… Takie to, jak widzisz, ploteczki u nas chodzą… Uśmiałam się przy tym nieźle, ale prawda jest taka, że ten ich hotel w sąsiedztwie jest nam bardzo na rękę, więc ja sama będę po cichu kibicowała zamysłom Krzemińskiej. Robcio mówi, że gdyby młody zamieszkał tu z własną rodziną i rzeczywiście pod okiem mamusi zajął się interesem, to mielibyśmy perspektywę na kolejne pokolenia. Marzy mu się Korytkowo jako znana miejscowość turystyczna, nieodkryta perła Podlasia! – roześmiała się. – I naprawdę moglibyśmy tak się reklamować!
Iza wydusiła z siebie lekkie parsknięcie śmiechem.
– No dobrze, Izunia, nie truję ci już, pewnie jesteś zajęta – zreflektowała się Amelia. – Siedzisz sobie na stancji czy jesteś gdzieś poza domem?
– Na stancji, piszę wypracowanie na jutrzejsze zajęcia – wyjaśniła Iza, z ulgą przechodząc na neutralny temat. – Do wieczora muszę je skończyć.
– A to tym bardziej nie będę ci już przeszkadzać – odparła szybko Amelia. – Jeszcze raz z całego serca gratulujemy ci oboje z Robertem. Kazał mocno cię uściskać i przekazać, że jest z ciebie dumny tak samo jak ja.
– Dziękuję wam, Melciu – uśmiechnęła się Iza. – Pozdrów go ode mnie, jesteście oboje tacy kochani… O wszystkim będę was informować, a wy też dawajcie mi znać, jak cokolwiek ciekawego będzie się działo w Korytkowie. Bardzo ci dziękuję za telefon.
Po rozłączeniu się z Amelią Iza oparła głowę na dłoni i zapatrzyła się w zamyśleniu w widoczne za oknem druty średniego napięcia, na których siedziały dwa nastroszone z zimna wróble. Nowe informacje na temat Michała, którymi właśnie została zbombardowana, docierały do jej umysłu powoli, jakby na raty.
„Chcą go wyswatać z jakąś bogatą dziewczyną” – myślała, czując znajome, nieprzyjemne ukłucie zazdrości w sercu. – „Na szczęście to go nie interesuje, stawia rodzicom opór, ale kto wie, jakich argumentów użyją w tej sprawie… Rodzinny biznes, interesy… To może go przekonać. Ależ to boli!” – westchnęła. – „A Mela tak spokojnie o tym mówi, żartuje sobie… Jest pewna, że już dawno o nim zapomniałam. Ech… gdyby wiedziała, jak mnie rani każde takie słowo! Gdyby ktokolwiek to wiedział… gdybym kiedyś, choć raz, mogła się komuś wygadać…”
***
Chudy lekkim ruchem zarzucił sobie na ramię plastikową skrzynkę z butelkami, którą podała mu młoda kucharka Eliza, i sięgnął po drugą, stojącą na blacie, aby umieścić ją sobie pod pachą.
– Dużo tam jeszcze tego macie? – zapytał z przekąsem, spoglądając na kilka podobnych skrzynek stojących na podłodze. – Na dwa razy chyba nie obrócę?
– Nie dasz rady – pokręciła głową Eliza. – Będziesz musiał przyjść trzeci raz. No co? Nie leń się tak, Łukasz, nic ci nie będzie… Iza, tam w magazynku już nic nie ma z takich rzeczy?
– Sprawdziłyśmy z Olą, nie ma – zameldowała Iza, stawiając na blacie trzy puste butelki po brandy i whisky. – Tylko to było, reszta jest pełna.
– Okej – skinął głową Chudy, unosząc swoje skrzynki w stronę wyjścia służbowego wiodącego na niewielką klatkę schodową na tyłach kamienicy. – Przygotujcie mi to w jednym miejscu, zaraz wszystko zabiorę. Szef mówił, kto ma z tym jechać?
– Antek – oznajmiła Eliza, zabierając się za obieranie leżącego na blacie selera. – Dostał kluczyki do dostawczaka i ma to załatwić. Sama słyszałam, jak szef mu to zlecał, więc jakby co, to nie daj się wrobić! – zaśmiała się. – Ty masz mu to tylko załadować.
– Iza, Basia kazała, żebyś już szła na salę – rzuciła Ola, która wpadła właśnie do kuchni. – Ludzie się schodzą, trzeba ogarnąć dwa stoliki na kwadracie D.
Iza kiwnęła głową i złapawszy do ręki jedną z leżących na blacie czystych tac, ruszyła posłusznie do wyjścia.
– Dorcia, trzy zamówienia – ciągnęła Ola, podając drugiej kucharce kartki z notatkami. – Dwie zupy, w sumie mogę je wziąć od razu…
Iza, którą Basia oddelegowała wcześniej do pomocy przy codziennym załadunku dostawczego vana z niepotrzebnymi rzeczami do wywiezienia, po raz pierwszy tego dnia wyszła na salę, gdzie rzeczywiście zaczynało się już zbierać coraz więcej ludzi. Kierując się wskazówką Oli, podeszła do stolika w środkowej części sali, zajętym przez ubraną w obcisłą czarną sukienkę dziewczynę o wyzywająco mocnym makijażu, która w oczekiwaniu na obsługę wyjęła z torebki podręczne lusterko i poprawiała sobie karminową szminkę na ustach.
– Tylko wodę mineralną z cytryną – rzuciła, zanim Iza zdążyła się odezwać.
– Dobrze – uśmiechnęła się grzecznie. – Ma być z lodówki?
– Nie, dzięki – odparła dziewczyna. – W temperaturze pokojowej.
Skończyła malować usta, zamknęła szminkę i rzuciwszy jeszcze jedno kontrolne spojrzenie w lusterko, schowała je wraz z pomadką do trzymanej na kolanach torebki, którą odłożyła na sąsiednie krzesło. Iza skinęła głową i odwróciła się, by przy okazji obsłużyć jeszcze kolejny stolik.
– Przepraszam – zatrzymała ją dziewczyna. – Jest już może Majk?
– Niedawno był – odparła uprzejmie Iza, która od paru dni wiedziała już, że wspomniana ksywka odnosiła się do szefa. – Krążył tu, ale nie wiem, czy gdzieś nie wyszedł… nie widziałam go już z pół godziny.
– Okej – machnęła ręką dziewczyna. – Poczekam.
Przyjąwszy zamówienia z dwóch kolejnych stolików, Iza udała się do kuchni, zlecając po drodze barmance Wiktorii przygotowanie napojów, które w powrotnej drodze zaniosła od razu klientom. Kiedy wracała z sali z pustą tacą, w drzwiach zaplecza wpadła na szefa, który właśnie udzielał instrukcji towarzyszącemu mu Antkowi.
– Dotankuj go trochę w drodze powrotnej, tak na pół baka. Kasa na paliwo u Basi. I nie zapomnij faktury… masz wszystkie dane?
– Mam, szefie – skinął głową Antek. – Już dawno zapisałem je sobie w telefonie.
– Dobra, to działaj! – szef klepnął go lekko w ramię. – Ja teraz wychodzę i dzisiaj już mnie nie będzie, zostawiam lokal pod kontrolą twoją i Basi. Chudego zagoń, żeby zniósł dziewczynom towar do kuchni, same mają niczego nie taszczyć, od tego są faceci.
– Tak jest.
– To leć już. Aha, jakby był ktoś… czekaj, gdzie jest Basia? – rozejrzał się, popatrzył na czekającą w milczeniu Izę i machnął ręką. – No nieważne, leć Antek – polecił chłopakowi, który posłusznie zawrócił w głąb zaplecza, podrzucając w dłoni kluczyki od samochodu. – Iza, ty powiesz Basi, jak wróci, że gdyby był ktoś w sprawie niedzielnej rezerwacji, to niech przekaże mu, że wszystko aktualne. W razie problemu niech dzwoni, ale uprzedź, że mogę mieć czasowo wyłączony telefon.
– Dobrze, szefie – kiwnęła głową Iza. – I jeszcze chciałam powiedzieć, że jakaś pani pytała o szefa… jest na D dwanaście.
Szef wychylił się zza baru, by zerknąć na salę. Sącząca swoją wodę mineralną dziewczyna w obcisłej sukience dostrzegła go i z uśmiechem pomachała do niego ręką, na co odpowiedział jej podobnym gestem i cofnął się na zaplecze.
– Okej, dzięki – rzucił do Izy, po czym zajrzał kontrolnie do pomieszczenia, w którym urządzona była szatnia dla personelu, i udał się do swojego gabinetu.
Iza podążyła do kuchni, gdzie ustawiła na tacy przygotowane do podania talerze z zamówionym obiadem, i niosąc je ostrożnie, wróciła na salę. W drzwiach znów natknęła się na szefa, który wyszedł na korytarz tuż przed nią, narzucając na siebie pośpiesznie swą skórzaną kurtkę. Dostrzegłszy ją, odwrócił się na chwilę, uśmiechnął się do niej, podniósł rękę w geście przyjaznego pozdrowienia i szybkim krokiem ruszył przez salę w stronę wyjścia. Na jego widok dziewczyna ze stolika D dwanaście odstawiła wypitą do połowy wodę i wstała ze swojego miejsca, a kiedy znalazł się blisko, zatrzymała go, zarzuciła mu ręce na szyję i na chwilę podała mu usta.
„Ach, to dziewczyna szefa!” – zrozumiała Iza, idąca powoli przez salę ze swą przepełnioną tacą. – „Ma dziś randkę, to dlatego do rana już go nie będzie…”
Z uśmiechem obserwowała, jak szef objął dziewczynę ramieniem, odwzajemniając jej pocałunek, po czym oboje ruszyli w stronę drzwi wyjściowych. Następnie podała zamówienie na dwóch obsługiwanych stolikach, zebrała w drodze powrotnej szklankę z niedopitą wodą mineralną i skierowała się z powrotem w stronę kuchni. Tuż przy barze zatrzymała ją Wiktoria.
– Widziałaś? – zapytała konspiracyjnie, ruchem głowy wskazując na opuszczającą właśnie lokal parę. – Szef na dzisiaj jest stracony dla świata, musimy radzić sobie sami.
– Właśnie wiem! – parsknęła śmiechem Iza. – Nawet kazał uprzedzić Basię, że będzie miał wyłączony telefon… Swoją drogą bardzo ładną ma dziewczynę – zauważyła, ściszając głos.
– Dziewczynę! – prychnęła z rozbawieniem Wiktoria. – A bo to jedną?
Iza spojrzała na nią zdziwiona.
– To nie jest jego stała dziewczyna?
– Zależy, co się przez to rozumie – odparła oględnie barmanka. – To jedna z kilku, z którymi spotyka się regularnie. Jakaś Becia, Wercia, Monia czy tam Kinia… ja ich nawet nie rozróżniam! – zaśmiała się cicho. – Antek jest w tym lepszy, kojarzy je wszystkie, jak to facet.
– Czyli szef… – zaczęła Iza, którą na tę informację ogarnęło zdziwienie i lekki niesmak.
Ten rys postaci szefa nie pasował jej do jego pozytywnego wizerunku, jaki zdążyła już naszkicować sobie w głowie. Dotąd była święcie przekonana, że jest to w stu procentach człowiek z zasadami, dlatego odczuła teraz coś w rodzaju smutnego rozczarowania.
„Ale cóż… każdy żyje tak, jak uważa za stosowne” – pomyślała, mimowolnie przypominając sobie Kacpra. – „Nikomu nic do tego.”
– Nie, nie ma nikogo na stałe – dokończyła jej myśl Wiktoria. – I nie pamiętam, żeby kiedykolwiek miał. Ale to nie znaczy, że nie spotyka się z dziewczynami – zaznaczyła wesoło. – Wręcz przeciwnie, całkiem sporo ich się tu przewija, jedne częściej, inne rzadziej… Ma naprawdę duże powodzenie i już niejedna próbowała go usidlić!
– O, w to nie wątpię – uśmiechnęła się Iza. – To przecież bardzo przystojny facet.
– Zgadza się – kiwnęła głową Wiktoria. – I do tego z charakterem. Podoba ci się? – mrugnęła do niej podstępnie.
– No… owszem – odparła zdziwiona tym pytaniem Iza. – Tak szczerze, to nigdy się nad tym nie zastanawiałam, nie myślałam o szefie w tych kategoriach… Ale nie da się ukryć, że to bardzo atrakcyjny mężczyzna – przyznała oględnie. – Na pewno może się podobać.
– Podoba się, i to bardzo – zapewniła ją Wiktoria. – Już parę dziewczyn z personelu Anabelli straciło przez to pracę… Basia nic ci nie mówiła? – zdziwiła się.
– Nie – odparła z zaciekawieniem Iza. – O tym nic a nic… Ale jak to straciły pracę?
– Tak naprawdę to same odeszły – powiedziała w zamyśleniu Wiktoria. – Bo każda z tych spraw zawsze kończyła się tak samo. Czyli niczym. Szef ma już na koncie parę złamanych serc, ja sama obserwowałam dwa takie przypadki… Ale trzeba mu oddać honor, że to nie były jego inicjatywy. Zresztą żadnej z tych dziewczyn nie zwolnił z pracy, to im było już głupio tu pracować i dlatego same odeszły.
– Ach, rozumiem – pokiwała głową Iza. – Wcale im się nie dziwię…
– Dla szefa to też nie było komfortowe, możesz sobie wyobrazić… Fakt, że spotyka się z różnymi i wcale się z tym nie kryje, ale nigdy nie wybiera nikogo wewnątrz zespołu. Nigdy – powtórzyła z naciskiem. – Dla niego pracownik to pracownik, bardzo tego przestrzega i z naszej strony też nie akceptuje w tym względzie żadnych numerów. Po prostu jest taka niepisana zasada, że jeśli należysz do zespołu, nie wolno spoufalać się z szefem… wiesz, zwłaszcza w tym sensie – uśmiechnęła się. – Myślałam, że Basia już ci to powiedziała…
– Nie – pokręciła głową Iza. – Mówiła o spoufalaniu, ale tylko tak ogólnie… Zupełnie nie rozmawiałyśmy o takich sprawach.
– Więc pamiętaj o tym – zaznaczyła ostrzegawczo Wiktoria. – Jesteś nowa, a my wszystkie… w sensie młodej damskiej kadry, bo nie liczę pani Wiesi! – zaśmiała się. – No więc my wszystkie jesteśmy odporne na uroki szefa, bo mamy stałych chłopaków, a Basia nawet narzeczonego… w wakacje wychodzi za mąż.
– Ojej, naprawdę? – ucieszyła się Iza. – Nie wiedziałam… To jakaś tajemnica czy mogę jej pogratulować przy okazji?
– Możesz, żadna tajemnica – machnęła ręką Wiktoria. – Na razie krótko tu pracujesz, ale powoli wszystkiego się dowiesz, to nieuniknione. A wracając do szefa… po prostu uważaj, żeby przypadkowo się w nim nie zakochać, bo to drogo kosztuje! – ostrzegła ją wesoło. – Oczywiście jeśli zależy ci na tej pracy.
Iza uśmiechnęła się na wpół smutno, na wpół pobłażliwie.
– Zależy mi – zapewniła ją spokojnie. – I chyba zostanę tu na długo, bo zakochanie się… czy to w szefie, czy w kimkolwiek innym… zupełnie mi nie grozi. Pod tym względem akurat świetnie nadaję się do zespołu.
– Czyli też masz chłopaka? – zainteresowała się Wiktoria.
– Może tak bym tego nie nazwała – odparła zachowawczo Iza. – Ale moje serce jest zajęte. I to na tyle mocno, że od tej strony jestem… można powiedzieć, bezpieczna.
Smutny uśmiech znów mignął na jej wargach, a twarz oblekła się lekką mgiełką. Wiktoria, która przyglądała jej się z zaciekawieniem, przez chwilę miała minę, jakby chciała zadać jej jakieś pytanie, ale ugryzła się w język.
– To dobrze – powiedziała łagodnie. – Tylko przypadkiem nie pogniewaj się na mnie, że to mówię. Byłam zresztą pewna, że Basia już wszystko ci naświetliła…
– No co ty, Wika, za co miałabym się pogniewać? – odparła skwapliwie Iza. – Ja jestem wam bardzo wdzięczna za te rady i pouczenia. Ta akurat nie jest mi potrzebna – zaznaczyła weselszym tonem – ale zawsze dobrze wszystko wiedzieć, nawet jeśli…
– Dwa duże piwa do stolika – przerwał jej podchodzący do baru młody człowiek z przerzuconym przez ramię plecakiem. – Siedzimy o tam, pod ścianą – wskazał palcem.
– Iza, B osiemnaście – rzuciła półgłosem Wiktoria, zabierając się natychmiast za nalewanie piwa z dystrybutora przy barze.
– Oczywiście – uśmiechnęła się do klienta Iza, przygotowując swoją tacę. – Proszę sobie usiąść, zaraz przyniosę zamówienie.