Anabella – Rozdział LI

Anabella – Rozdział LI

Stuk kół pociągu na torach i przesuwające się za oknem wagonu ośnieżone krajobrazy napełniały duszę Izy radosnym oczekiwaniem na spotkanie z Amelią i Robertem. Wracała do domu! Kolejny raz od ponad roku przemierzała tę samą kolejową trasę między Lublinem a Radzyniem Podlaskim, jak zawsze zatopiona w rozmyślaniach, na które w pociągu był najdogodniejszy czas.

„Mam nadzieję, że spodobają im się prezenty” – myślała, uśmiechając się do siebie. – „Rok temu nie mogłam kupić im nic sensownego, za to teraz wiozę pełno fajnych rzeczy. Choinka już na pewno ubrana, a Mela gotuje jak szalona… kochana Melcia! Jutro upieczemy razem te nasze tradycyjne pierniczki według przepisu mamy, muszę też zajrzeć na cmentarz, bo Mela z Robciem mogli nie mieć na to czasu. Dobrze, że wyjdą po mnie na peron, bo z tymi dwiema walizkami musiałabym się mocno nagimnastykować. No i jeszcze kwiaty…”

Jej rozświetlony wzrok padł na leżące na przyokiennym stoliku pomarańczowe frezje, które wczoraj dostała od Majka. Jeszcze dziś rano, wynosząc do przedpokoju walizki, miała zamiar zostawić je w wazonie na biurku i dać instrukcję panu Stanisławowi, by synowa wyrzuciła je, gdy zwiędną, jednak żal jej się zrobiło pięknych kwiatów i w ostatniej chwili podjęła spontaniczną decyzję, by zabrać je ze sobą. Co prawda nie ułatwiło jej to transportu z bagażami na dworzec, wręcz przeciwnie, kwiaty bardzo przeszkadzały jej na każdym kroku, ale teraz już nie żałowała, że je wzięła.

„Postawię je sobie w pokoju” – postanowiła, sięgając po wiązankę i na chwilę zatapiając w niej twarz. – „Tak ładnie pachną… Akurat wytrzymają do mojego wyjazdu do Belgii, oczywiście jeśli w drodze nie przemarzną. Szef kupił je specjalnie dla mnie, bo spontanicznie skojarzyły mu się ze mną… hmm, ciekawe. Wczoraj w ogóle był taki dziwny wieczór…” – zadumała się. – „Niby wszystko po staremu, a jednak jakoś inaczej. Jakby naprawdę o coś się na mnie pogniewał. Nie powie mi tego oczywiście, będzie zbywał i ucinał, ale ja to czuję i wiem że coś jest nie tak. Tylko co? Pewnie jednak chodzi o nią, chociaż on sam może tego nie łapać do końca. Już sam fakt, że rozmawiamy o Bressoux i że ja tam jadę, to dla niego w środku ciężkie przejście. Nie zawsze chce się przyznać, ale nadal nosi to w sobie, tak samo jak ja Misia…”

Z westchnieniem odłożyła kwiaty na stolik i zapatrzyła się w okno. Siedząca naprzeciwko niej kobieta obserwowała ją z zaciekawieniem spod oka.

„Tak mi się wczoraj znowu z nim skojarzył…” – myślała dalej Iza. – „Przez kilka sekund byłam taka szczęśliwa, jakbym naprawdę była z Misiem, jakby to on mnie przytulał! A przecież to tylko mrzonki, złudzenia… Misio za dziesięć dni będzie już zaręczony z inną. Nie wiem, jak to się dzieje, ale przy tej zwariowanej terapii z Majkiem zupełnie o tym zapominam. To są takie króciutkie chwile, przebłyski… ale ja wtedy jestem naprawdę idealnie szczęśliwa! Mój Boże, jak to jednak ciągle mocno we mnie tkwi… Jedna myśl o Misiu, jedno skojarzenie i już odlatuję… na śmierć zapominam, że sprawa jest beznadziejna… A to wszystko przez ten zapach!”

Usiadła głębiej na siedzeniu i przymknęła oczy, starając się przywołać ów dyskretny, a tak oszałamiająco przyjemny zapach, który za każdym razem coraz mocniej odurzał jej zmysły. Zapach, który tak naprawdę nie był zapachem Michała, a Majka, lecz który nie wiedzieć czemu kojarzył jej się właśnie z Michałem… A przecież Michał nigdy nie używał wody kolońskiej! Jego zapachem były te mocne, korzenne perfumy, które pamiętała dziś już jak przez mgłę. Skąd zatem brało się to skojarzenie? Nie umiała tego zrozumieć.

„No trudno, nieważne” – westchnęła, otwierając oczy. – „Nad skojarzeniami nie da się panować. Dziwne tylko, że przy Kacprze czy Victorze nigdy tego nie czuję… Ach, Kacper!” – przypomniała sobie nagle, smutniejąc. – „Jak ciężko musi mu być teraz w tym pudle! Wolność to jest jednak taki piękny stan! Człowiek wolny tego nie docenia, myśli o swoich sprawach, biegnie gdzieś, spotyka się do woli z innymi… Trzymaj się tam, Kacperku! Oby po Nowym Roku wszystko już się jakoś lepiej ułożyło…”

Cała droga zleciała jej na takich oto rozważaniach, które co chwila zmieniały swój bieg i skupiały się na tej czy innej osobie spośród grona znajomych i przyjaciół, zarówno z Lublina, jak i z Korytkowa. Czas biegł przy tym tak niepostrzeżenie, że nim się obejrzała, w przedziałowym interfonie odezwał się głos komunikujący, iż pociąg zbliża się do stacji Radzyń Podlaski. Iza energicznie poderwała się z siedzenia i zabrała się za ściąganie z półki obu swoich walizek.

***

– A Melcia nie mogła przyjechać? – zagadnęła Iza, kiedy po przywitaniu się z Robertem oboje ruszyli w stronę parkingu. – Pewnie ma dużo pracy w domu?

Niosący obie jej walizki Robert pokręcił głową.

– Nie, Iza – odparł. – Praca nie ma znaczenia. Mela bardzo chciała po ciebie przyjechać, ale dzisiaj od rana źle się czuje, więc nie pozwoliłem jej wychodzić z łóżka. Mam nadzieję, że jak wrócimy, będzie już dużo lepiej.

– Mela źle się czuje? – powtórzyła z niepokojem Iza. – A co jej jest, Robciu? Nic mi nie mówiła przez telefon… Jakieś nagłe przeziębienie?

– Nie, po prostu niedyspozycja – wyjaśnił jej uspokajająco Robert. – Spokojnie, to minie. Ależ ty dzisiaj tych bagaży nazwoziłaś! – dodał wesoło, pakując walizki do bagażnika samochodu. – I jaka ładna, nowa walizka! Światowa dama robi się z naszej siostrzyczki!

Jednak jego żartobliwy ton tylko częściowo odgonił niepokój, jaki ogarnął Izę w związku ze złym samopoczuciem Amelii. Od kilku lat, a ściślej od czasu, kiedy ich matka pewnego dnia również zaczęła „źle się czuć”, obie siostry, choć żadna z nich nie wypowiadała tego na głos, wykazywały wobec siebie nawzajem dyskretną obawę o stan zdrowia. Dlatego całą drogę ze stacji kolejowej do Korytkowa Iza przebyła z nieprzyjemnie ściśniętym sercem, mimo że ze szwagrem starała się rozmawiać jak najbardziej beztrosko.

Na szczęście Amelia, choć blada i wyraźnie osłabiona, osobiście otworzyła im drzwi i z radością uścisnęła Izę, zapewniając ją, że czuje się już dużo lepiej, a widok ukochanej siostry poprawia to samopoczucie o kolejne dwieście procent.

– Usiądź, Melu, ja sam zrobię herbaty – zadeklarował się Robert, usadzając Amelię w fotelu i troskliwie okrywając ją puszystym białym kocem. – A ty, Iza, leć się rozpakować, wstaw sobie te kwiatki do wazonu i wracaj do nas. Mela upiekła wczoraj super ciasteczka na twój przyjazd, zaraz podam je do herbaty. Obiad dopiero za trzy godziny, teraz zjemy sobie drugie śniadanko na słodko!

Po kilkunastu minutach, w trakcie których Iza nie tylko wstawiła kwiaty do wody i przebrała się, ale nawet zdążyła pomóc Robertowi w nakrywaniu stołu w salonie, wszyscy troje usiedli nad filiżankami z gorącą herbatą i talerzem z kruchymi ciasteczkami, przy czym Amelia pozostała w swoim fotelu, który mąż przysunął jej do stołu.

– Już ci lepiej, Melciu? – zapytała z troską Iza, podając jej dymiącą filiżankę. – Przedwczoraj nic mi nie mówiłaś, jak dzwoniłam, więc chyba dopiero teraz tak źle się poczułaś?

Robert i Amelia wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Nie, Izunia – odparła z bladym uśmiechem Amelia. – To już trwa kilka tygodni, ale nie chciałam ci tego mówić przez telefon… No, nie stresuj się, kochana! – dodała wesołym tonem na widok pobladłej na nowo z niepokoju twarzy siostry. – To nie jest zła wiadomość, tylko właśnie dobra! Spodziewamy się dziecka.

– Ach! – szepnęła zdumiona Iza, czując, jak serce jej zalewa fala ulgi i radości.

– Tak jest – potwierdził z dumą Robert. – Czekaliśmy z niecierpliwością na twój przyjazd, żeby ogłosić ci to osobiście. Dlatego w samochodzie trzymałem język za zębami, chociaż ledwo dałem radę, bo widziałem, jak się zmartwiłaś. Jak widzisz, Mela dosyć ciężko znosi początki, ale lekarz zapewnia, że wszystko jest w porządku, a te mdłości niedługo powinny ustąpić.

Iza, która słuchała go z zapartym z wrażenia tchem, wreszcie nieco ochłonęła i z radością zerwała się z krzesła.

– Moi kochani! – zawołała serdecznie, podbiegając do Amelii i schylając się, by ją ucałować, a potem do Roberta, aby go uściskać. – Tak się cieszę! I tak wam gratuluję! Czekałam na tę wiadomość od dawna, chociaż ostatnio już trochę zwątpiłam… a nie chciałam was o to pytać, bo to taki delikatny temat… Ale teraz? Co za nowina! Nareszcie!

– Nareszcie – przyznała rozpromieniona Amelia. – Długo czekaliśmy, ale wreszcie się doczekaliśmy. A to, że nie pytałaś o nic, nie naciskałaś, nie sugerowałaś na każdym kroku… ja jestem ci za to bardzo wdzięczna, Izunia, bo w takiej sytuacji naciskanie i dopytywanie naprawdę nie jest dobrym pomysłem. My też nie dopytujemy i nie naciskamy ciebie w wiadomej sprawie – uśmiechnęła się do niej znacząco. – Czekamy tylko na chwilę, kiedy przyjedziesz do nas już nie sama… no wiesz.

– Tak, wiem – pokiwała głową Iza, wchodząc w jej na wpół żartobliwy ton, by skorzystać z okazji do jednoznacznego podkreślenia swojego stanowiska. – W tym względzie nastawcie się, że jeszcze długo sobie poczekacie, a może nie doczekacie się nigdy, bo ja… pewnie zostanę starą panną. Ale czy to jakiś problem? Znakomicie odnajdę się w tej roli, przynajmniej będę mogła bez przeszkód rozpieszczać mojego siostrzeńca albo siostrzenicę!

– Nonsens! – zaśmiał się Robert, również podnosząc się z krzesła, podchodząc do Izy i obejmując ją ramieniem. – Banialuki! Iza starą panną? No popatrz, Melu, czy taka super dziewczyna może nie mieć wzięcia? Nigdy w to nie uwierzę!

– Ja też – przyznała Amelia, patrząc z czułością na siostrę. – Taka śliczna, dobra i mądra… Kolejki powinny się do niej ustawiać!

– I pewnie tak jest, tylko nic nam nie mówi – mrugnął do niej Robert. – Ja obstawiam, że ma tych kandydatów tak dużo, że sama nie wie, którego wybrać.

– Racja! – zaśmiała się Amelia. – To jest jedyne logiczne wytłumaczenie!

– Melu, Robciu, przestańcie! – zaprotestowała wesoło Iza. – Dlaczego rozmawiacie o mnie? Przecież dzisiaj mamy o wiele ważniejszy temat! O mnie na razie nie myślcie, będzie tak, jak ma być… Teraz musimy cieszyć się z nowego członka rodziny! Będę prawdziwą ciocią… chyba zaraz fioła dostanę z radości! Ależ prezent pod choinkę! Opowiadajcie mi o tym, mówcie wszystko po kolei. Kiedy ma się urodzić?

Rozmowa potoczyła się dalej w radosnej atmosferze. Zachwycona wspaniałą nowiną Iza wypytywała siostrę i szwagra o wszelkie szczegóły, upajając się ich szczęściem, które było również jej własnym. Oto spełniało się wreszcie jedno z jej najgorętszych marzeń! Od tak dawna widziała siebie w roli dobrej cioci, dla której dzieci Amelii będą jak własne. Wspomnienie małego Edzia, jego niemowlęcego ciepła i zapachu, a także wzruszenia, jakie odczuwała zawsze, gdy brała go na ręce, stało się dla niej najpiękniejszą obietnicą przyszłej, niekończącej się radości. Wszak Edzio, który tak ją zachwycał, był dla niej obcym dzieckiem… Jakimż więc spełnieniem będzie maleństwo z własnej, najbliższej rodziny, owo nowe życie, które nosiła pod sercem ukochana siostra!

Dziecko miało urodzić się w lipcu, co jeszcze bardziej ucieszyło Izę, gdyż w tym czasie planowała być na urlopie, to zaś pozwoliłoby jej pomóc siostrze na ostatniej prostej przed porodem oraz tuż po przyjściu dziecka na świat. Zadeklarowała również, że obecnie, kiedy Amelia nie czuła się zbyt dobrze, wraz z Robertem przejmie na siebie obowiązki związane z przygotowaniem wigilijnej wieczerzy, świątecznych posiłków i ogólnie prowadzenia gospodarstwa w ciągu tych kilku dni, które miała spędzić w Korytkowie.

– Właśnie po to tu jestem, Melciu – zapewniła ją z entuzjazmem. – Ty odpoczywasz, a ja na tych kilka dni przejmuję twoją rolę gospodyni. Sklep teraz na szczęście zamknięty, a do końca grudnia wystarczą wasze ekspedientki. Nikt nie robi wielkich zakupów tuż po świętach, dopiero na Sylwestra… A powiedzcie mi, jak wygląda teraz wasza ekipa pracownicza? Aga jeszcze pracuje?

– Bez przerwy – westchnęła Amelia, poważniejąc. – Nie daje sobie chwili wytchnienia. Ostatnio, kiedy zobaczyła, że gorzej się czuję… a nie mówiliśmy im jeszcze, z jakiego powodu, chcieliśmy, żebyś to ty dowiedziała się jako pierwsza… to wyręcza mnie dosłownie we wszystkim. Zosia też, ale Aga sama jest przecież w zaawansowanej ciąży, zaczyna ósmy miesiąc. Nie powinna tak się forsować. Ja już nie wiem, jak mam jej tłumaczyć, żeby uważała na siebie. Nie i nie. Zapowiedziała, że chce pracować do ostatniej chwili… no,  zresztą u Kmiecików z pieniędzmi nie za dobrze, więc jakoś tam ją rozumiem… ale jednak boję się o to jej maleństwo. Ona tak kompletnie nie dba o nie, tak je lekceważy…

Iza pokiwała smętnie głową.

– Tak, Melciu, wiem – odparła cicho. – Ale co poradzić? Aga potrafi być bardzo uparta.

– Prosiłam, żeby chociaż nie dźwigała ciężkich skrzynek – dodała Amelia. – Ale jej nie da się nic przetłumaczyć. Niby słucha, nic nie mówi, a potem zagryza zęby i dalej robi swoje. Dosłownie jak w jakimś amoku!

– Spokojnie, Melu, już nad tym panujemy – zapewnił żonę Robert, sięgając po ciasteczko. – Kazałem Piotrkowi mieć na nią oko i jak tylko trzeba coś przenieść albo zdjąć z górnej półki, to on natychmiast podskakuje i pomaga jej. Ma też pilnować, żeby nie rozładowywała towaru, to jego zadanie i od środy rozlicza się przede mną z jego wykonania.

Iza spochmurniała na wspomnienie Piotrka Siwca, z którego postacią wiązały się w jej pamięci jak najgorsze sceny z przeszłości. Wiedziała, że Robert wykonał swój plan i od połowy listopada zatrudnił chłopaka w sklepie do cięższych prac fizycznych, jednak nie lubiła o tym słuchać i zawsze kiedy Amelia wspominała o nim przez telefon, starała się szybko zmienić wątek rozmowy. Zarówno siostra, jak i szwagier chwalili Piotrka za sumienność i zaangażowanie, a także za umiejętności, bowiem poza pracą w sklepie pomagał także w pracach przygotowawczych do zbrojenia działki kupionej od Andrzejczakowej i świetnie radził sobie ze wszystkim, co zlecał mu Robert. Iza jednak wolała o nim nie słuchać i teraz również zmieniła temat, wracając do upajania się radosną wieścią dnia.

„Swoją drogą muszę wysłać do Agi smsa i spotkać się z nią jutro” – pomyślała nie bez niechęci, kiedy wieczorem po kolacji i kąpieli udała się do swojego pokoju. – „Dam jej te papiery od Pabla i przy okazji zorientuję się, w jakim jest stanie psychicznym. Choć niestety, z tego, co mówi Mela, wynika, że niewiele się zmieniło… a jeśli już, to na gorsze!”

Z westchnieniem usiadła na łóżku i melancholijnie wpatrzyła się w stojący na biurku bukiet pomarańczowych frezji, którym mróz najwyraźniej nie zaszkodził w trakcie transportu, bowiem po wstawieniu do wody nadal wyglądały pięknie i świeżo.

„Tyle smutku na tym świecie” – zadumała się, ogarnięta filozoficznym nastrojem. – „Tyle niepotrzebnego cierpienia, głupiej walki i nieporozumień…”

Myśl przerwało jej ciche pukanie do drzwi.

– Proszę – rzuciła życzliwie. – To ty, Melciu?

– Nie, tym razem to ja – odparł przyciszonym głosem Robert, kocim ruchem wsuwając się do pokoju i dokładnie zamykając za sobą drzwi. – Słuchaj, Iza, muszę z tobą chwilę pogadać – oznajmił poważnie. – Bardzo jesteś zmęczona i śpiąca?

– Ależ skąd! – zapewniła go zaniepokojona tym konspiracyjnym trybem Iza, wskazując mu krzesło stojące przy biurku. – Siadaj, Robciu, i mów. Domyślam się, że to jest coś, czego nie chciałeś mówić przy Meli?

– Dokładnie – skinął głową.

Zajął wskazane krzesło i oparł sobie dłonie na kolanach.

– Z jej zdrowiem jednak coś nie tak? – wyszeptała Iza, blednąc w obliczu tej hipotezy.

– Nie, z tym na szczęście wszystko jest dobrze – zapewnił ją uspokajająco Robert, na co Iza natychmiast odetchnęła z wielką ulgą. – I chciałbym, żeby nadal tak było, dlatego staram się, jak mogę, żeby ograniczać jej stres. Ale jest inny problem, o którym właśnie nie chcę jej mówić, żeby się nie gryzła… Tobie natomiast powiem, oczywiście z wielką prośbą, żebyś nikomu tego nie powtarzała.

– Dobrze, Robciu – obiecała Iza. – Nikomu ani słówka. To coś złego, prawda?

– Względnie – wzruszył lekko ramionami Robert. – Na mnie to nie robi wielkiego wrażenia, ale faktem jest, że nie wiadomo, jak to się skończy, a wolałbym, żeby Mela miała teraz spokojne nerwy. Domyślasz się pewnie, o co chodzi?

Serce Izy zabiło ciężko, boleśnie. Tak, po samym jego tonie domyślała się… niestety.

– O ten spór w sprawie działki? – zapytała cicho, odwracając wzrok.

– Tak jest – przyznał Robert. – I o tego idiotę Krzemińskiego. Wybacz, Iza, przez cały czas staram się pamiętać, że kiedyś miałaś co nieco do czynienia z jego synem, więc nie chcę używać przy tobie za mocnych słów wobec nich. Ale teraz sama już chyba wiesz, co to za ludzie. Tak czy inaczej mamy rosnący konflikt, bo Krzemiński nadal nie może przeboleć tej działki. Ostatnio miałem z nim kilka nieprzyjemnych spotkań, na szczęście udało mi się uchronić przed tym Melę, bo rozmowa była dość… niewybredna, że tak powiem. W każdym razie Krzemiński zapowiedział mi, że znajdzie na mnie haka i uruchomi wszelkie dostępne mu środki, żeby mnie zniszczyć.

– O Boże! – szepnęła zdruzgotana Iza.

– Oczywiście nie przejmuję się tym jakoś szczególnie, bo wszystkie dokumenty mam czyste – ciągnął spokojnym głosem Robert. – Ale to nie znaczy, że ten drań też będzie grał czysto. Dlatego spodziewam się, że w którymś momencie mogą pojawić się kłopoty. Z jego pogróżek zrozumiałem, że będzie chciał wszelkimi dostępnymi środkami przymusić mnie do sprzedaży. W międzyczasie podesłał mi już nawet jednego faceta, który zaproponował mi kupno działki po cenie rynkowej. Co prawda nie mam dowodów, że to była oferta na słupa, ale kto inny interesowałby się tą ziemią?

Iza pokręciła głową i spojrzała na niego krytycznym wzrokiem.

– Robciu – powiedziała tonem perswazji. – Nie gniewaj się, że otwarcie wypowiem swoje zdanie, ale… naprawdę chce ci się w to bawić? Nie lepiej byłoby sprzedać mu tę działkę i mieć święty spokój?

Robert aż podskoczył na krześle.

– Nigdy w życiu! – rzucił twardo, a jego policzki aż zapłonęły z oburzenia. – Ty może tego nie rozumiesz, Iza, ale ja nie cofnę się przed tym gnojkiem ani o krok, teraz to już jest dla mnie sprawa honoru. Jest też coś jeszcze… coś, co wolałbym zachować dla siebie, bo nie przejdzie mi to przez usta, ale uwierz mi, że mam swoje powody, żeby walczyć z tym bydlakiem do końca!

– Okej – westchnęła Iza, uznając, że sytuacja i tak jest już zbyt beznadziejna, by próbować ją naprawiać. – Rozumiem, masz z nim jakieś osobiste porachunki, a do tego dochodzi jeszcze to, co przyrzekliście Andrzejczakowej… No, nie denerwuj się, Robciu, przepraszam – dodała pojednawczo, wyciągając rękę, by pogładzić wzburzonego szwagra po ramieniu. – Tak tylko powiedziałam, bo przez cały czas myślę o Melci i o waszym maluszku, ich dobro jest przecież teraz najważniejsze.

– Oczywiście – zgodził się Robert nieco spokojniejszym tonem. – Ja ich nie dam skrzywdzić, o to się nie bój, Iza. Sam poradzę sobie z tym draniem. A tobie mówię o tym tylko po to, żebyś wiedziała, jak rzecz wygląda, bo po Korytkowie chodzą różne plotki. I żebyś się nie dziwiła, jak coś na ten temat usłyszysz, a przede wszystkim żebyś nie powtarzała takich rzeczy Meli.

– Tak jest – skinęła głową Iza. – Rozumiem, Robi. I dziękuję, że mnie uprzedziłeś, będę trzymać język za zębami. Melcia musi mieć teraz absolutny spokój, a ja jestem ostatnią osobą, która chciałaby jej go zaburzać. Aha, i posłuchaj – dodała ciszej. – Gdybyś potrzebował z mojej strony jakiegoś wsparcia, choćby finansowego… mam trochę odłożonych oszczędności, więc…

– Nie trzeba, Iza – uśmiechnął się Robert. – Dobra z ciebie siostrzyczka i bardzo się cieszę, że układa ci się jakoś w tym Lublinie, ale my, Bogu dzięki, od dobrego roku nie mamy już kłopotów z finansami. Trzymaj sobie swoje pieniążki i zbieraj na własny start w życie, a my, jeśli dobrze pójdzie, jeszcze ci w swoim czasie dołożymy. Chcę tylko, żebyśmy oboje… ty i ja… jak najbardziej zadbali o dobre samopoczucie Meli. Przyznam, że miałem zamiar prosić cię o pomoc w wyręczeniu jej w tych wszystkich domowych pracach na święta, ale ty sama to zaproponowałaś i jestem ci za to bardzo wdzięczny. A druga rzecz to jest właśnie ta prośba o oszczędzenie jej nerwów, jeśli chodzi o spór z Krzemińskim.

– Jasne, ani mru-mru – obiecała Iza. – Możesz na mnie liczyć, Robciu.

Robert z usatysfakcjonowaną miną podniósł się z krzesła.

– Dzięki – uśmiechnął się. – Czyli jesteśmy umówieni. A teraz nie przeszkadzam ci już – dodał, podchodząc bliżej i schylając się nad nią, by ucałować ją w czoło. – Mogę sobie wyobrazić, jaka jesteś zmęczona po ciężkim dniu. Idź spać i kolorowych snów, siostrzyczko!

– Dobranoc, Robi – odwzajemniła mu uśmiech Iza. – Wy też śpijcie dobrze.

Po wyjściu Roberta zgasiła światło i z westchnieniem wsunęła się pod kołdrę.

„Wszystkie mosty spalone” – pomyślała smutno. – „Robik nienawidzi Krzemińskiego, a Misio w Sylwestra zaręcza się z Sylwią. Koniec złudzeń. Ale w sumie… może to i lepiej?”

Z przyjemnością wtuliła twarz w świeżutką poduszkę i przymknęła oczy, wdychając roznoszący się po pokoju delikatny zapach frezji.

„Tak jest lepiej” – przekonywała samą siebie, powoli zapadając w sen. – „O wiele lepiej… tak jest nawet całkiem dobrze…”

***

Mróz zelżał nieco, lecz nadal trzymał, a ponieważ w nocy znowu dopadało śniegu, wigilijny poranek prezentował iście baśniową scenerię. Iza wracała z cmentarza, na którym uporządkowała grób rodziców, ozdobiła go gałązkami świerku i zapaliła przyniesione ze sobą lampki. Modlitwa w tym cichym, spokojnym miejscu nastroiła ją refleksyjnie, zwłaszcza w obliczu owego zderzenia dwóch wielkich tajemnic, jakie stały się udziałem jej rodziny – tajemnicy śmierci, która zabrała jej rodziców, oraz tajemnicy nowego życia, które nosiła pod sercem jej siostra.

Zadumana dziewczyna minęła już uśpione pod śniegową pierzyną pola i weszła pomiędzy pierwsze zabudowania Korytkowa, dochodząc do miejsca, gdzie droga rozwidlała się i skręcała albo w stronę kościoła i poczty, albo w przeciwnym kierunku, gdzie znajdował się rodzinny dom Izy oraz inwestycja hotelowa Krzemińskich. W tym właśnie momencie, zza rogu domu Kowalików stojącego tuż przy skrzyżowaniu, wyszedł młody człowiek ubrany w ciemną puchową kurtkę z kapturem zarzuconym na głowę. Iza obrzuciła go z daleka obojętnym spojrzeniem, nie kojarząc jego sylwetki z nikim znajomym, i właśnie miała minąć go bez słowa, kiedy chłopak nagle zatrzymał się, jakby zaskoczony.

– Iza? – zagadnął niepewnie.

Iza również przystanęła i spojrzała uważniej, starając się rozpoznać człowieka, który nie mógł być całkiem nieznajomy, skoro zwrócił się do niej po imieniu. Jednak ponieważ młody mężczyzna miał twarz pokrytą ciemnym, mocnym zarostem uformowanym w krótką bródkę, a spod kaptura nie widać było dobrze kształtu głowy i twarzy, jej wysiłek nie przyniósł rezultatu.

– Nie poznajesz mnie? – roześmiał się chłopak na widok jej zdezorientowanej miny. – No spoko, faktycznie możesz mnie nie pamiętać, nie widzieliśmy się już ładnych parę lat… Piotrek Siwiec.

– Ach! – szepnęła Iza, odruchowo cofając się o krok.

Rzeczywiście… Dopiero teraz w jej umyśle rozwiała się mgła. To był w istocie Piotrek Siwiec z Małowoli, dawny kolega Michała i nowo zatrudniony pracownik Roberta. Teraz już rozpoznawała dokładnie jego oczy i głos… Prawdopodobnie gdyby nie ten kaptur i zarost, sama by go sobie przypomniała.

– Widzę, że jesteś mocno zdziwiona – kontynuował wesoło Piotrek. – Nie poznałaś mnie, za to ja rozpoznałem cię od razu. Zmieniłaś się trochę, ale oczy masz te same. Wiesz chyba, że pracuję teraz u Roberta i u twojej siostry? – upewnił się.

– Tak, wiem – skinęła głową Iza, ochłonąwszy nieco z pierwszego, niezbyt przyjemnego wrażenia. – Słyszałam, że dobrze sobie radzisz. Wybacz, że cię nie rozpoznałam. To przez tę brodę…

– A tak! – roześmiał się znowu Piotrek, przeciągając po brodzie ręką ubraną w czarną dzianinową rękawiczkę. – Zapuściłem sierść od czasu, kiedy ostatnio się widzieliśmy. To już było z pięć lat temu, nie?

– Trochę ponad cztery – sprecyzowała smutno Iza.

– No tak, coś koło tego – zgodził się, nieco poważniejąc. – Chodziłaś wtedy z Michałem Krzemińskim, pamiętam. Ja też w tamtym czasie miałem go za dobrego kumpla, ale cóż… życie weryfikuje takie znajomości. Powiedz mi, jak żyjesz? Słyszałam, że studiujesz w Lublinie?

– Tak – odpowiedziała w roztargnieniu Iza. – Studiuję francuski i jednocześnie pracuję, mam etat w klubie nocnym.

– Słyszałem – pokiwał głową Piotrek. – Twoja siostra i Robert gadają o tobie bez przerwy, są z ciebie dumni jak pawie. Aga tak samo. Wiesz… bardzo się cieszę, że cię spotkałem, byłem nawet ciekaw, jak teraz wyglądasz. Ja mieszkam u rodziców w Małowoli, do roboty dojeżdżam, więc raczej mało miałbym okazji, żeby ci się przypomnieć. A czułem, że wypadałoby, skoro pracuję u Roberta. Swoją drogą równy facet z tego twojego szwagra.

– Równy – przyznała z dumą Iza, zadowolona, że Piotrek zszedł z tematu Michała. – I jeden z najpracowitszych ludzi, jakich znam. Poznałeś go przez brata, o ile pamiętam?

– Aha, przez Szymka – potwierdził Piotrek. – Pracowali kiedyś razem w Małowoli, w warsztacie u Grzesiuka. Już dawno słyszałem, że przeprowadził się do Korytkowa i rozkręcił z żoną biznes, ale nawet by mi do głowy nie przyszło, że kiedyś będę u niego pracował. Tak po prawdzie, to liczyłem na to, że zostanę w Małowoli… Ale nie wyszło. Przez cztery miesiące pracowałem u Krzemińskich na stacji benzynowej, ale stary wylał mnie po tym, jak mu się postawiłem… poszło o to, że kazał kantować klientów, a ja nie chciałem się podporządkować… no to zwolnił mnie i przy okazji potrącił mi połowę wypłaty. Ech… szkoda gadać! – machnął ręką. – Przekonałem się przynajmniej, na czym on zbił tę swoją kasę. Na ludzkiej krzywdzie. I nigdy im tego nie zapomnę… ani staremu, ani Michowi, bo on też mnie wtedy potraktował jak ostatnie ścierwo.

Iza słuchała w milczeniu, ze ściśniętym gardłem. Jakże okropnie czuła się za każdym razem, gdy ktoś w ten sposób mówił o Michale albo o jego rodzinie! Przeżywała wtedy bolesny dysonans między tym, co mówił jej rozum, a tym, co od zawsze nosiła w sercu. Dziś jednak, jak zauważyła na wpół podświadomie, owo nieprzyjemne uczucie było bardziej stonowane i jakby słabsze niż zwykle, a na pewno słabsze niż przy ostatniej rozmowie z Robertem. Może dlatego, że zdanie Piotrka nie było dla niej tak ważne jak zdanie własnej rodziny? A może nie tylko dlatego?

– Czyli zdecydowałeś się przyjechać do pracy w Korytkowie? – zagadnęła, starając się znowu zręcznie zmienić temat.

– Nie miałem innego wyjścia – odparł Piotrek, rozkładając ręce. – Na początku wcale nie byłem zachwycony tym pomysłem Szymka, bo to jest jednak codziennie parę kilometrów dojazdu w tę i z powrotem, ale teraz tej roboty nie zamieniłbym na żadną inną. Super mi się u was pracuje, ekstra atmosfera, aż chce się rano wstawać do pracy. Za Robertem to ja bym normalnie w ogień poszedł… A jak trzeba będzie podziałać przeciwko Krzemińskiemu, to też może na mnie liczyć – dodał z zaciętą miną. – Zawsze stanę po stronie uczciwego przeciwko nieuczciwemu. No, ale mniejsza o to… Powiedz lepiej, jak ci się wiedzie w tym Lublinie, podoba ci się?

– Bardzo – zapewniła go Iza. – Mam dużo znajomych i przyjaciół, z różnych środowisk i w różnym wieku… no i stałe źródło dochodu, miejsce, gdzie mogę się zaangażować i spełniać jako pracownik… a do tego studiuję to, co lubię, więc ogólnie jestem bardzo zadowolona. Co prawda doba czasami jest aż za krótka, żeby wszystko ogarnąć na bieżąco, ale daję radę.

– Super – odpowiedział jej z uśmiechem Piotrek. – Słyszałem od Roberta, że jesteś mega zorganizowana i w ogóle bizneswoman, jak twoja siostra albo i lepiej. A powiedz mi, to prawda, że na tej nowej działce ma powstać restauracja, a ty masz nią dowodzić?

– Ech, nie! – roześmiała się Iza. – No co ty! To są tylko pobożne życzenia Meli i Roberta, chociaż prawdą jest, że rozmawialiśmy kiedyś o tym. Ale to nic zobowiązującego, taki luźny pomysł rzucony przy rodzinnym stole.

– Nie wykluczaj tego – powiedział poważnie Piotrek. – Pracujesz w knajpie w dużym mieście, masz już fajne doświadczenie, a sama wiesz, jak w naszej okolicy brakuje takich miejsc. Podejrzewam, że taki lokal działałby o wiele lepiej niż ten cały hotel Krzemińskiego, zwłaszcza gdyby poprowadziła go taka szefowa jak ty – mrugnął do niej znacząco. – Nawet Aga ostatnio mówiła, że jakby co, to chętnie by w tym pomogła. Sklep sklepem, ale taka knajpa to by dopiero była inwestycja!

– Zostawmy to na razie, Piotrku – pokręciła głową Iza. – Niczego nie wykluczam, w swoim czasie omówię wszystko z Robertem i z Melą, ale… jednak nie jestem pewna, czy będę chciała wiązać swoje dalsze życie z Korytkowem.

– No tak, rozumiem – zmieszał się Piotrek. – Pewnie masz w Lublinie faceta albo coś… Jasne, Iza. Tak tylko zapytałem, bo pomysł jest naprawdę niegłupi, ale przecież nie chcę nic sugerować, każdy sam układa sobie życie. Chociaż, jak na moje oko, te wielkie miasta to tylko syf, bagno i wylęgarnia bydła – dodał z niechęcią. – Wystarczy spojrzeć na to, co się stało z Agnieszką po paru latach w Warszawie. Współczuję jej, wiadomo, ale tak szczerze, to… gdyby tam nie jeździła, nie byłaby teraz w takiej marnej sytuacji.

– Niby tak – westchnęła smutno Iza, przypominając sobie swoją wczorajszą rozmowę z Agnieszką. – Ale ja bym jednak tak na to nie patrzyła, Piotrku. Ona przecież pojechała tam na studia, na poszukiwanie swojej szansy zawodowej… a że przy tej okazji popełniła błąd w życiu osobistym, to inna rzecz. Cierpi za to, ale sam wiesz, jaka jest dzielna, chociaż ciężko jej teraz, zwłaszcza psychicznie.

To była prawda. Dzień wcześniej Iza z własnej inicjatywy spotkała się z Agnieszką, by przekazać jej dokumenty i instrukcje od Pabla. Mimo że procedura uzyskania alimentów od Rafała mogła być wszczęta dopiero po urodzeniu dziecka (co miało nastąpić za niecałe dwa miesiące, w połowie lutego), Iza chciała, by Agnieszka już wcześniej przestudiowała sobie wszystko, co powinna zrobić, i przygotowała się do tego z góry. Spotkanie z dawną przyjaciółką nie należało jednak do łatwych, wręcz przygnębiło ją na cały wczorajszy wieczór, Agnieszka bowiem znajdowała w stanie wyraźnej depresji i choć bez przerwy powtarzała, że jest Izie bardzo wdzięczna za pomoc, nawet przed nią nie umiała ukryć swej fatalnej formy psychicznej.

Chcę urodzić jak najszybciej i przestać nosić to w brzuchu – zabrzmiały w pamięci Izy jej ponure słowa. – Ty, Iza, nie wiesz, jak to jest… Za każdym razem, kiedy czuję, jak ono się rusza, przypomina mi się ten drań. Jak ja nienawidzę ich obojga!

Zacięta mina, z jaką wypowiadała te słowa, przerażała Izę i napełniała współczuciem, zarówno względem niej, jak i względem jej dziecka, które na cieplejsze uczucia matki raczej nie mogło liczyć. Sytuacji nie poprawiała również słabnąca kondycja finansowa rodziny Kmiecików, bowiem podupadły w ostatnich miesiącach na zdrowiu ojciec Agnieszki potrzebował coraz liczniejszych i coraz droższych leków, które drenowały ich i tak skromny budżet rodzinny.

Agnieszka, czując się winna tego stanu rzeczy, a w szczególności pogłębienia się sercowo-nerwowej choroby ojca, pracowała jak galernik, aby nie tylko nie obciążać rodziców utrzymaniem siebie, a w przyszłości i dziecka, ale również by choć trochę dołożyć się do leków i bieżących wydatków rodziny. Nie przejmowała się przy tym zupełnie swoim stanem, co budziło szczery niepokój nie tylko pani Kmiecikowej, ale i Amelii, a teraz również Izy, jednak żadna z nich nie była w stanie zmienić nastawienia dziewczyny. Paradoksalnie najlepszy skutek odnosił w tym względzie Robert, który nie próbował niczego jej perswadować, lecz po prostu zlecił Piotrkowi, by ten w sklepie sprawował nad nią dyskretny nadzór i w razie potrzeby wyręczał ją w najcięższych pracach.

– Ciężko ma, to prawda – przyznał posępnie Piotrek. – Haruje jak maszyna i nie chce przestać, za cholerę nie da się jej namówić, żeby odpoczęła. Ostatnio dźwignęła taką wielką skrzynkę z ziemniakami, nie zdążyłem dobiec, sama ją przeniosła… Aż mi się niefajnie zrobiło, jak to zobaczyłem – pokręcił głową. – To ważyło ze dwadzieścia kilo! Twoja siostra boi się, że ona sobie w końcu coś zrobi… sobie albo temu dziecku… a nie można zabronić jej pracować, bo to jest dla niej być albo nie być.

– Tak, wiem – westchnęła Iza. – To dla niej zawsze jakieś tam pieniądze i ratunek psychiczny, bo ona nie chce od nikogo jałmużny, na wszystko chce zapracować sama. Dlatego ja czekam tylko na moment, kiedy pozwiemy tego drania o alimenty. Mam nadzieję, że wszystko się uda, dla niej to by była wielka ulga finansowa. Chociaż wiadomo, że strat psychicznych już jej chyba nic nie wynagrodzi.

– Przewalone – zgodził się Piotrek, czubkiem buta rysując jakiś wzorek na śniegu. – Tylko że ja myślałem bardziej o zdrowiu dzieciaka. Mnie też szkoda Agi, bo rzeczywiście ma niefajną sytuację, ale jednak o tego malucha powinna bardziej zadbać. No bo co on winny? Jak już ojca ma kretyna, to niechby chociaż matka jakoś się zachowywała. Wiesz, powiem ci szczerze, Iza… Ja może nie jestem jakiś mega wrażliwy, ale na to, co ona wyprawia i jak traktuje tego biednego dzieciaka, to ja po prostu nie mogę patrzeć!

Iza zerknęła na niego spod oka. O ile kilka minut dotychczasowej rozmowy wstępnie przełamało lody i znacząco złagodziło jej pierwotne, negatywne nastawienie względem niego, o tyle teraz nieudawane emocje, jakie zabrzmiały w głosie Piotrka, definitywnie przeważyły szalę i dziewczyna poczuła do niego pierwsze promyki sympatii. Czy to naprawdę był ten sam rozrywkowy, często upojony alkoholem chłopak, którego przed czterema laty widywała na dyskotekach w Małowoli? Dziś jego wrażliwa i odpowiedzialna postawa, zza której zdawał się zresztą przebijać silny wpływ Roberta, mile ją zdziwiła i sprawiła, że w jej oczach wydawał się teraz zupełnie innym człowiekiem. Tym bardziej, że w kwestii Agnieszki i jej nastawienia względem własnego dziecka oboje zgadzali się w stu procentach…

Po pożegnaniu się z Piotrkiem, który na koniec jeszcze raz wyraził swoją radość ze spotkania i odświeżenia kontaktu, Iza pośpiesznym krokiem ruszyła do domu. Czekało tam na nią jeszcze sporo pracy związanej z przygotowaniem wieczerzy, przed wieczorem chciała także umyć sobie włosy, a do tego o szesnastej miał zadzwonić Victor. Jednak jej myśli wypełniała teraz głównie Agnieszka, a ściślej ów bolesny kontrast, jaki obserwowała między jej patologiczną postawą wobec własnego dziecka a tą właściwą, pełną miłości, jaką prezentowały szczęśliwe matki, takie jak Lodzia czy Amelia.

„Ludzie rodzą się z potwornie nierównymi szansami” – pomyślała smutno, kiedy ośnieżoną drogą zbliżała się do furtki rodzinnego domu. – „Szkoda tego maleństwa, ale co można zrobić? To Aga jest jego matką i to od niej wszystko zależy, my jesteśmy bezradni. I ja, i Mela, i Robik… Przecież nawet ten Piotrek ma ludzkie odruchy wobec obcego dziecka… a Aga co? W ósmym miesiącu ciąży dźwiga dwudziestokilowe ciężary i o własnym dziecku mówi to! Gdybym ja była na jej miejscu… Ech! Jakie to życie jest jednak podłe i skomplikowane!”

***

– Izunia, to jest prześliczne, ale przecież ty się strasznie wykosztowałaś na ten prezent – pokręciła głową Amelia, z zachwytem oglądając złotą biżuterię, którą pod choinkę podarowała jej Iza. – No zobacz, Robciu, przecież to jest czyste złoto, musiało kosztować majątek!

– Nie ma takiego majątku, który nie byłby warty ciebie, Melciu – uśmiechnęła się Iza, zajęta zbieraniem naczyń ze stołu po zakończonej wieczerzy wigilijnej. – Bardzo się cieszę, że ci się podoba, to jest najważniejsze.

– Może założysz te błyskotki, co, Mel? – zaproponował Robert. – Zobaczymy, jak w tym wyglądasz i zrobimy ci zdjęcie w królewskim rynsztunku.

Amelia ze śmiechem przystała na ten pomysł i przy pomocy męża oraz siostry założyła na siebie cały komplet złotej biżuterii, pozując następnie do sesji zdjęciowej, którą spontanicznie urządził dla niej Robert. Iza z radością przypatrywała się rozpromienionej, choć bledszej niż zwykle twarzy siostry, która w istocie w swej świątecznej odsłonie wyglądała dziś urzekająco.

– Ale super zdjęcia! – zachwycał się Robert, oglądając fotki na ekranie aparatu, a następnie podając go Izie. – Zobacz, mała, jaką masz piękną siostrę!

– Wiem o tym doskonale – zapewniła go wesoło Iza, przeglądając zdjęcia. – Ale tu naprawdę wyszłaś przecudownie, Melu. Wiesz co, Robciu? Powinieneś wywołać to na papierze i włożyć do albumu na pamiątkę dla przyszłych pokoleń. O, na przykład to… i to! Te dwa są najładniejsze!

– A właśnie! – podchwyciła żywo Amelia. – Dobrze, że mi przypomniałaś, Iza! Miałam ci coś pokazać i byłabym zapomniała… Robik, gdzie położyłeś te albumy z piwnicy?

Robert w odpowiedzi schylił się do dolnej szuflady wielkiego regału, który od lat meblował ich korytkowski salon, wyciągnął stamtąd dwa stare albumy oprawione w szare, wypłowiałe już płótno i bez słowa podał je Izie. Dziewczyna wzięła je z jego rąk i zaciekawiona usiadła z nimi na kanapie.

– Co to za zdjęcia, Melu? – zdziwiła się, kiedy, otworzywszy jeden z nich, na pierwszej stronie napotkała niewyraźne, pożółkłe fotografie wykonane w czerni i bieli. – Jakieś starocie… Skąd to wytrzasnęliście?

– Robik porządkował na święta piwnicę – wyjaśniła jej Amelia. – Zrobił to tak solidnie, że ogarnął nawet te rupiecie w kącie, za które nigdy nie chciało nam się zabrać, pamiętasz. No i znalazł tam te albumy. Jak myślisz, czyje to zdjęcia?

– Kogoś z naszej rodziny? – zapytała niepewnie Iza, przyglądając się twarzom nieznajomych ludzi uwiecznionych na kolejnych fotografiach. – Nikogo tu nie kojarzę, to są jakieś bardzo stare zdjęcia…

– To są zdjęcia naszej babci i dziadka od strony taty – oznajmiła jej Amelia. – Przerzuć jeszcze parę stron, tam jest ich zdjęcie ślubne. Widzisz? To babcia i dziadek Wodniccy. Anastazja i Tomasz.

Iza z zaciekawieniem patrzyła na zdjęcia przodków, których dotąd nie znała z wyglądu, a których nazwiska pamiętała jedynie jak przez mgłę z nagrobka na cmentarzu w Małowoli, dokąd w dzieciństwie kilka razy zabrał swe córki ojciec. Ponieważ jednak po jego śmierci kontakty matki z rodziną męża urwały się, Amelia i Iza również ich nie podtrzymywały, a samo istnienie babci i dziadka, którzy umarli jeszcze przed narodzinami starszej z sióstr, traktowały bardziej jak rodzaj legendy niż udokumentowaną rodzinną przeszłość.

– Tam dalej masz zdjęcia ich pierwszego syna, Jasia – ciągnęła Amelia, podchodząc i siadając obok niej, aby wygodniej komentować zdjęcia. – Umarł młodo na jakąś chorobę… nie wiem dokładnie na co, wyczytałam to tylko na odwrocie któregoś z tych zdjęć. A jeszcze dalej są zdjęcia taty, jak był niemowlakiem i malutkim dzieckiem.

– Ach! – zainteresowała się żywo Iza, niecierpliwie przewracając strony albumu. – Serio? Który to jest tata?

– Czekaj… nie, jeszcze dalej – pokręciła głową Amelia. – To jest ciągle Jaś. Tata urodził się dziewięć lat po nim… O, zobacz! Tu jest jego pierwsze zdjęcie. Z chrztu.

Fotografia przedstawiała ubrane na biało niemowlę przytrzymywane przez matkę ze stojącym za jej plecami ojcem. Iza, która dotąd nie widziała jeszcze ani jednego wizerunku ojca z lat dziecięcych, z głębokim wzruszeniem wpatrywała się w owo leciwe zdjęcie chrzcielne, a potem w kolejne fotografie dokumentujące dalsze etapy rozwoju chłopca.

– Widać, jaki był z niego łobuziak – zauważyła z uśmiechem Amelia. – Zobacz, ciągle w ruchu, poobijany, buzia wysmarowana, pewnie całymi dniami bawił się na dworze i chodził po drzewach… o, patrz, tu jest właśnie jedno, gdzie dziadek na siłę ściąga go z drzewa! Albo tutaj. Chyba budowali z bratem szałas.

Rozpromieniona Iza przeglądała zdjęcia z coraz większym zaciekawieniem, tym bardziej, że miała wrażenie, iż chłopiec kogoś jej przypominał. Czyż nie widziała już gdzieś kiedyś tej pucołowatej, umazanej buzi i jasnej czuprynki przyciętej w charakterystyczny dla tamtych czasów sposób? Jednak gdzie mogła go widzieć? A może kiedyś, we wczesnym dzieciństwie, przeglądała już raz ten album? Zupełnie tego nie pamiętała, ale pamięć potrafi przecież płatać różne figle…

– Te są mniej ważne – uznała Amelia, kiedy Iza przewróciła kolejną kartę albumu. – To z jakimiś znajomymi babci, są podpisane na odwrocie, ale kompletnie nie kojarzę tych nazwisk. Zobacz lepiej te następne, tam jest…

– Czekaj, Melu – zaprotestowała Iza, zatrzymując dłoń siostry, która zaczęła już przekładać stronę albumu. – Przecież to… o Boże!

Zaalarmowani jej zmienionym głosem, Amelia i Robert podnieśli czujnie głowy i z zaskoczeniem przyglądali się jej gwałtownie blednącej twarzy. Dziewczyna wpatrywała się jak zaczarowana w jedno ze zdjęć, które Amelia zakwalifikowała do puli najmniej ważnych, a które przedstawiało młodą kobietę w białej sukience trzymającą na kolanach chłopca. Zdjęcie to Iza widziała wiele miesięcy temu u pana Szczepana… Była to dokładnie ta sama reprodukcja, to samo ujęcie przedstawiające Hanię, zaś dzieckiem, które siedziało u niej na kolanach, był przyszły ojciec Izy i Amelii!

– Iza, co jest? – zapytał ostrożnie Robert. – Coś się stało?

– Ja ją znam – odparła gorączkowo Iza, drżącymi dłońmi wysuwając zdjęcie z foliowej zakładki albumu i odwracając, by odczytać adnotację nakreśloną ołówkiem na odwrocie. – Piotruś z ciocią Hanią od Elwiry… No właśnie! Małowola, 15 lipca… rok zatarty, ale to nieważne! Ciocia Hania… Boże… Melu, kto to była Elwira?

– To chyba jedna z sióstr prababci – odparła z namysłem Amelia, przyglądając jej się z niepokojem i podejrzliwością. – Tak, na pewno, kiedyś to sobie rozpisałam. Babcia taty miała dwie siostry, Anielę i Elwirę. A ta dziewczyna to pewnie córka tej Elwiry… tak myślę. Ale o co chodzi, Iza? Skąd ją znasz, przecież to jest zdjęcie sprzed pięćdziesięciu lat!

Wzruszona i rozgorączkowana tym odkryciem Iza potrzebowała kilku dobrych minut, żeby ochłonąć. Był to już drugi przypadek, kiedy na zdjęciu sprzed lat rozpoznała osobę, która pomimo faktu, że od dawna już nie żyła, stała jej się w jakiś sposób bliska. Pierwszy z nich dotyczył pani Ziuty… drugi Hani… i oba, każdy na swój sposób, miały w sobie coś niezwykłego!

Przypadkowe odkrycie realnych więzów krwi łączących ją z Hanią było dla Izy szokiem, choć obiektywnie nie powinno dziwić, zważywszy na jej ewidentne podobieństwo do dalekiej krewnej. Nieznanej, z innej linii, ale jednak krewnej! To dlatego jej twarz kojarzyła jej się z kimś nieokreślonym, kiedy pierwszy raz oglądała jej zdjęcia u pana Szczepana – miała rysy i cechy, które zapewne przewijały się wśród wielu osób z rodziny jej ojca widywanych w dzieciństwie na starych fotografiach. W jakimś procencie w jej żyłach i w żyłach Hani płynęła ta sama krew…

Kiedy opanowała pierwszą falę emocji, wyjaśniła wszystko czekającym cierpliwie Amelii i Robertowi. Ci, choć znali w zarysie historię leciwego przyjaciela Izy, dopiero teraz dowiedzieli się dokładniej, kim była Hania, a przy uważniejszym wpatrzeniu się w zdjęcie, oni również przyznali, że choć obydwie młode kobiety dzieliło kilkadziesiąt lat różnicy wieku, w istocie miały ze sobą coś wspólnego, jeśli chodzi o typ fizycznej urody.

– Jak by na to nie spojrzeć, to jest jednak niesamowity zbieg okoliczności, że tak zwyczajnie, na ulicy spotkałaś jej męża – zauważyła Amelia. – Po tylu latach od jej śmierci… właśnie ty! To jakieś dziwne zrządzenie losu… I zresztą skąd wiesz? Może w tym jest coś jeszcze głębszego niż sama relacja rodzinna?

Te słowa siostry, choć Amelia nie oczekiwała od niej odpowiedzi, utkwiły głęboko w sercu Izy i tłukły jej się po głowie przez całe święta. Myśl o tym, że odnaleźli się z panem Szczepanem w Lublinie jak dwa zabłąkane ziarenka w ogromnym korcu maku, zadziwiała ją, lecz jednocześnie napełniała nadzieją. Bo czyż ich spotkanie nie było dowodem na to, że w życiu wszystko jest możliwe? Scena rozegrana ponad rok temu na mokrej od deszczu ulicy wskazywała jasno na to, że czas i przestrzeń nie mają znaczenia, kiedy w grę wchodzi coś więcej… Cóż takiego zadziałało w tym przypadku? Nie wiedziała. Zapewne coś metafizycznego… może jakieś odwieczne przeznaczenie? Nieważne. W każdym razie Amelia miała rację, że w tym nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności musiało być coś głębszego. A co? To musiał chyba pokazać czas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *