Anabella – Rozdział LXXIV
– Brawo, Iza! Gratulacje! – wołały jedna przez drugą koleżanki z nocnej zmiany zebrane w służbówce kelnerek, do której rozpromieniona Iza zajrzała po przyjściu do pracy, by pochwalić się świeżo zdanym egzaminem na prawo jazdy. – No, dawaj pyska! Trudno było?
– Standardowo – odparła skromnie Iza. – Poza tym miałam dużo szczęścia i fajnego egzaminatora. Uff, co za ulga! Jeszcze cała się trzęsę.
– Podziwiam, że udało ci się zdać za pierwszym razem – powiedziała z uznaniem Ala. – Ja podchodziłam już trzy razy i w końcu odpuściłam. Chyba będę musiała podszkolić się i próbować do skutku, zainspirowałaś mnie.
– Ja zrobiłam prawko już prawie trzy lata temu – pochwaliła się Ola. – Tylko co z tego, skoro nie mam samochodu i od tamtej pory nie ćwiczyłam? Teraz na serio bałabym się sama wyjechać na miasto. Raz była taka akcja, że szef zadzwonił, żeby pilnie jechać po towar, a akurat nie było jeszcze ani Antka, ani Chudego. I Basia chciała wrobić mnie, bo niby mam prawko. Mówię wam, myślałam, że umrę ze strachu! Na szczęście Chudy zdążył przyjść i uratował mnie z opresji.
– Właśnie, Basia! – przypomniała sobie Klaudia. – Ciekawe, co tam u niej.
– Zadzwonię do niej i zapytam – zaoferowała się natychmiast Iza. – Szef ma w notesie służbowym jej numer, przynajmniej ten, z którego odzywała się ostatnio, więc spróbuję. Już nawet sama o tym myślałam, bo ona chyba jakoś teraz miała urodzić… Jak dzwoniła na Boże Narodzenie, to z dzieckiem wszystko było w porządku, ale jednak nadal musiała leżeć. Pomyślcie tylko, tyle miesięcy!
– Dzielna Basia – pokiwała głową Wiktoria. – Zadzwoń, Iza, i jak dowiesz się, czy wszystko u niej okej, to rzucisz mi jej aktualny numer, dobrze? Po porodzie wysłałabym jej chociaż smsa z gratulacjami.
– Jasne, nie ma sprawy – zgodziła się Iza. – Zadzwonię i wszystko wam przekażę. A teraz chodźmy, dziewczyny, szkoda czasu – dodała, przepasując się swoim białym kelnerskim fartuszkiem i wskazując na wyjście ze służbówki. – Pewnie naszło się już od groma klientów i Kama wymięka na barze, a Gosia z Zuzką i z Lidzią też same nie ogarną sali. Miło się gada, ale czas biec do roboty!
Dziewczyny zgodnie ruszyły do wyjścia, po drodze jeszcze raz gratulując Izie sukcesu, i wszystkie razem udały się na salę, gdzie rzeczywiście napływało już coraz więcej klientów. Iza udała się do sektora B, by przejąć go do obsługi razem z Gosią, tym samym zwalniając ze zmiany Zuzię, która pracowała nieprzerwanie od południa. Młodziutka pupilka zespołu Anabelli coraz lepiej radziła sobie na stanowisku młodszej kelnerki i nigdy nie schodziła z sali przed czasem, a do tego, gdy tylko miała jakąkolwiek wolną chwilę, z entuzjazmem biegła pomagać w kuchni. Jednak od pół godziny tłum przy stolikach gęstniał w takim tempie, że ani ona, ani Lidia nie nadążały z bieżącą obsługą, dlatego z ulgą przyjęły pomoc nadciągających z odsieczą koleżanek.
– Ja mogę jeszcze zostać i pomóc, proszę pani – zaproponowała nieśmiało, gdy Iza nakazała jej opuszczenie zmiany. – Nie jestem aż tak bardzo zmęczona, a jest tak dużo klientów, że może się przydam?
Iza spojrzała na nią z zastanowieniem i nieskrywaną sympatią, a ponieważ Zuzia rzeczywiście wydawała się tryskać niespożytą energią, po krótkim namyśle zgodziła się na propozycję i oddelegowała ją do pracy na kolejną, dodatkową godzinę.
– W takim razie weźmiesz do obsługi stoliki… hmm… – zastanowiła się, rozglądając się po sali. – Okej, od B cztery do B jedenaście – zdecydowała, ruchem głowy wskazując jej rząd stolików znajdujących się najbliżej drzwi wejściowych, niedaleko stanowiska, gdzie krążył ochroniarz Tom. – A za godzinę zgłoś się do mnie i zobaczymy, co dalej.
– Dobrze, proszę pani! – odparła z nagłą radością Zuzia, a jej zielone oczy rozbłysły jak dwa przeświecone słońcem szmaragdy. – Dziękuję!
Po czym, dygnąwszy przed nią, pofrunęła do swojego zadania tak rozpromieniona i pełna energii, jakby wstąpiła w nią nowa moc. Iza popatrzyła za nią nieco zdziwiona tą nader entuzjastyczną, a przez to niezrozumiałą dla niej reakcją i pokręciła głową z uśmiechem.
„Dobre, dzielne dziecko” – pomyślała z nutką wzruszenia. – „Siedem godzin zachrzanu za nią, a ona cieszy się, że może dalej pracować. Ileż to ma energii! Muszę zapisać jej tę godzinę podwójnie i poprosić Majka, żeby rzucił jej na dniach na konto jakąś konkretniejszą premię.”
Przekierowawszy Gosię na inny sektor do pomocy Klaudii, sama zabrała się za obsługę pozostałych stolików w środkowej części sali, na wysokości kąta z konsolą, gdzie siedział już Antek zajęty przygotowywaniem dyskoteki. Ponieważ Karoliny jeszcze nie było, rzadko zerkał w stronę restauracyjnej części sali, dlatego dostrzegł krążącą tam Izę dopiero po kilkunastu minutach, kiedy zdążyła obsłużyć już parę stolików i dwa razy obrócić z zamówieniami między salą, kuchnią i barem. Wiedząc, że miała dzisiaj egzamin na prawo jazdy, w pierwszej chwili chciał zapytać, jak jej poszło, jednak wstrzymał się na widok jej smutnej, zamyślonej miny, która tylko przy obsłudze klientów zmieniała się w wymuszony służbowy uśmiech.
Skłoniło go to do wniosku, że najwyraźniej Iza nie zdała egzaminu, w związku z czym lepiej było nie dopytywać jej o to specjalnie, przynajmniej na razie, dopóki negatywne emocje nie ostygną. Dlatego też, choć w pierwszej chwili chciał podejść i ją zaczepić, zrezygnował z tego pomysłu, z ciężkim sercem myśląc o tym, jak zareaguje na to szef, który na popołudniowej odprawie zapowiedział z tego tytułu niespodziankę. Niespodziankę, którą wszyscy inni już znali, choć zostali zobligowani do zachowania tajemnicy…
Tymczasem Iza rzeczywiście nie była w najlepszym nastroju. Co prawda pozytywny wynik dzisiejszego egzaminu znacząco poprawił jej humor, jednak nic nie miało wystarczającej mocy do tego, by na dłużej usunąć z jej serca głaz, jaki ciążył na nim od wielu dni, a w szczególności od wydarzeń ostatniego weekendu. Wyrzuty sumienia, choć pierwszej nocy skutecznie przytłumione alkoholem i kojącą obecnością Majka, nadal dręczyły jej duszę i zasnuwały myśli czarnym woalem żalu i psychicznego dyskomfortu. Przed oczami ciągle stała jej twarz Victora, który w niedzielę, zraniony i upokorzony, wrócił z przyjaciółmi samolotem do Liège… a przynajmniej taki miał plan, bowiem jego realizacji Iza nie mogła potwierdzić, jako że od czasu dramatycznej sceny na starówce nie odezwał się już do niej ani słowem. Cóż… czy mogła się temu dziwić? Po tym, jak go potraktowała, to milczenie było całkowicie naturalne, podobnie jak głuche milczenie Ani, która zapewne tym razem naprawdę się na nią obraziła, a nawet milczenie Lodzi, bo i ona od dnia swej imprezy urodzinowej nie odezwała się do niej ani razu, nie wysłała jej nawet najkrótszego smsa…
Myśl o tym, że na zawsze straciła przyjaźń Victora, a wraz z nią najprawdopodobniej sympatię Ani i być może również Lodzi, przepełniała jej serce smutkiem i żalem, jaki zawsze pojawia się w obliczu utraty czegoś bardzo cennego. Co prawda nie miała innego wyjścia, musiała zrobić to, co zrobiła, zresztą podobnie parszywie czuła się po odtrąceniu Daniela, a to było wszak krokiem ze wszech miar słusznym i jedynym możliwym, przyszłość potwierdziła to w stu procentach… A jednak było jej żal. Żal szczególnie tego, że nie umiała w porę zapobiec katastrofie, że wykazała się taką karygodną biernością i nieodpowiedzialnością, przez długie miesiące niepotrzebnie rozbudzając nadzieje Victora, niedostatecznie studząc jego zapędy i w ten sposób dając mu do zrozumienia, że wcale nie jest temu przeciwna. Ach, jakież okropne nieporozumienie! I wszystko z jej winy! Jak mogła do tego dopuścić? Czy kiedyś wreszcie nauczy się rozumu?
Jedno przynajmniej nie ulegało wątpliwości – z dwojga złego lepiej było zakończyć to teraz, niż brnąć w to jeszcze głębiej, nadal angażując myśli i uczucia Victora, który po sobotnim szoku na pewno będzie cierpiał, ale może dzięki temu tym szybciej się pozbiera. Owszem, pozbiera się, wyleczy, a kiedyś odnajdzie tę, która naprawdę była mu przeznaczona i która będzie umiała dać mu prawdziwe szczęście. Zrozumie, że odtrącając go, Iza miała rację, a jej kac moralny też za jakiś czas osłabnie i ustąpi miejsca uldze oraz przekonaniu, że postąpiła właściwie. Za jakiś czas… tak… ale jeszcze nie teraz. Teraz czuła się okropnie, a ciążące jej na sumieniu poczucie odpowiedzialności za cierpienie Victora paliło jej wrażliwe serce jeszcze gorzej niż wczoraj. O ileż łatwiej było samej cierpieć i samej być ofiarą, niż przysporzyć cierpienia drugiemu człowiekowi!
Poza tym to nie było wszystko. Choć Iza wciąż nie potrafiła objąć tego umysłem, od wielu dni męczyło ją coś innego, coś, czego nie mogła pozbyć się z podświadomości, a co dręczyło ją chyba jeszcze gorzej niż obecne myśli o Victorze. Co? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie, jedyne, czego była pewna, to własna niepewność co do przyszłości… i do przeszłości zresztą też… a właściwie to i do teraźniejszości, w której czuła się jak dziecko we mgle… Mętlik, jaki nosiła w głowie od pamiętnej rozmowy z Michałem na korytkowskiej drodze, bynajmniej nie ustąpił, a teraz nawet zdawał się pogłębiać. O tak… pogłębiał się stopniowo i narastał, zwłaszcza w przeciągu ostatniego tygodnia, który upłynął pod znakiem wizyty belgijskich gości. Skąd brało się to dziwne, nieprzyjemne uczucie, ta maleńka igiełka, która delikatnie lecz nieustępliwie kłuła jej duszę? Znajomy, cichy głos dobiegający z najczarniejszych głębin podświadomości podpowiadał jej uparcie, że nie chodziło tylko o Victora. Więc o co? A raczej o kogo? O Michała? Ech… Już sam fakt, że nie była tego pewna, znaczył więcej niż milion innych uczuć i emocji!
Bo może to naprawdę nie była kwestia ani Victora, ani Michała? Może bardziej ciążyła jej na sercu uśpiona, ale ciągle aktualna sprawa szantażu Krawczyka i powiązań, jakie miał z nim stary Krzemiński? W sobotę przeklęty milioner był przecież osobiście w Anabelli! Przyszedł tam, żeby ukradkiem poprzyglądać się Lodzi… Ach, drań, degenerat!… Lecz z drugiej strony przecież Pablo wiedział o wszystkim i sprawa Krawczyka była pod kontrolą, a ona, Iza, nie miała sobie w tym względzie nic do zarzucenia! Nie, to jednak nie było to… znowu nie to… Więc co? Dlaczego nadal, pomijając sprawę Victora, było jej tak źle i ciężko na sercu? Alkohol wypity wspólnie z Majkiem pomógł jej tylko na chwilę i też nie do końca. Nawet sam Majk i rozmowa z nim w trybie terapii po raz pierwszy nie rozwiała czarnych chmur nad jej głową, nie pomogła tak, jak pomagała jej w przeszłości… Tym razem jakaś słaba była ta terapia… jakaś nietrafiona… jak strzał kulą w płot… Dlaczego? Czy było z nią już tak źle, że nie umiała rozmawiać nawet z Majkiem?
Otóż to… Majk! Czy fiasko ostatniej sesji terapii było tylko jej winą? Sprzątając puste naczynia z opuszczonego właśnie stolika B trzynaście, Iza wróciła pamięcią do niedzieli, kiedy to oboje leczyli kaca po nocnej popijawie i próbowali kontynuować rozmowę, ta jednak kompletnie im się nie kleiła. A raczej kleiła się tylko do pewnego stopnia, przechodząc w liczne dygresje na tematy bezpośrednio niezwiązane z terapią, jak chociażby przepisy kulinarne na spaghetti z sosem śmietanowym czy francuską tartę łososiowo-szpinakową, pomnik na grobie pana Szczepana lub szantaż Krawczyka w kontekście zbliżającej się rozprawy sądowej Kacpra. Wszystko to oczywiście było bardzo ważne i warte omówienia, jednak w tej sytuacji stanowiło tematy zastępcze, zbyt powierzchowne i wymijające jak na tryb terapii. Terapia bowiem mogła pomóc tylko wtedy, gdy oboje szczerze otwierali przed sobą swe serca, tymczasem w ostatni weekend ani jedno, ani drugie nie potrafiło zrobić tego do końca. Ba, do końca! Ona przynajmniej próbowała… ale on?
Faktem było, że to ona poprosiła o terapię po traumie z Victorem, Majk zaś, owszem, ze wszystkich sił starał się ją pocieszyć i dał jej się wygadać do woli. Jednak co z tego, skoro na swój własny temat nie zająknął się ani jednym słówkiem? Co więcej, jej również nie pozwolił na jego podjęcie, jak ognia unikając każdej wzmianki o Ani i zmieniając wątek za każdym razem, gdy próbowała go o to podpytać. Iza bowiem, tknięta wyrzutami sumienia, że zawraca mu głowę wyłącznie własnymi sprawami, podczas gdy po świeżo zakończonej wizycie belgijskiej ekipy on sam pewnie też potrzebował pomocy i uwagi, kilkakrotnie usiłowała zainicjować rozmowę dotyczącą jego sercowych rozterek. Niestety – bezskutecznie.
A przecież ślepa nie była i dobrze widziała, że w jego duszy działo się coś poważnego! Doskonale wyczuwała w tonie jego głosu ukryty ładunek emocji, a do tego wystarczyło jej podsumować jego zachowanie z czasu wizyty Belgów, kiedy to, jako przyjaciel rodziny Pabla i szef Anabelli, choć brał aktywny udział w życiu firmy oraz organizacji urodzin Lodzi, zdawał się być nieobecny duchem, unikał większego zaangażowania w rozmowę, a tylko przemykał gdzieś w tle i przy każdej nadarzającej się okazji znikał z horyzontu.
Tak, właśnie tak to wyglądało! Wszak ona sama odczuła to boleśnie na własnej skórze, gdy w trudnych chwilach szukała go wzrokiem, a jego ciągle nie było i nie było. Jeśli dodać do tego fakt, że dobrowolnie zrezygnował z wyjazdu na wycieczkę do Kazimierza nad Wisłą, gdzie miałby niezawodną okazję do dłuższego pobycia sam na sam z Anią, a także to, że na innych spotkaniach zajmował się praktycznie tylko Tosią i Edziem, prawie zupełnie nie angażując się w rozmowy z dorosłymi, wniosek był jednoznaczny. Robił to specjalnie. Tak jak podejrzewała już wcześniej, celowo unikał Ani, uciekał przed nią, świadomie rezygnując z okazji, kiedy mógłby nasycić swą zakochaną duszę jej obecnością, a takie okazje trafiały mu się przecież nie częściej niż raz na wiele miesięcy. Ileż sił musiało go to kosztować! Jak bardzo musiał ze sobą walczyć! Ileż emocji stłumił przez tych kilka dni! A zatem niemożliwe, żeby nie potrzebował terapii!
Lecz z drugiej strony… Jeśli potrzebował wsparcia, to dlaczego jej o to nie poprosił? Dlaczego uciekał również przed nią, dlaczego walczył sam? Przecież ideą terapii było wzajemne zaufanie i to, by w sprawach związanych ze złamanym sercem nie mieć przed sobą tajemnic. Tymczasem od już wielu tygodni w zachowaniu Majka dało się wyczuć jakiś niezrozumiały opór przed otwarciem się przed nią, mimo że wcześniej, rok czy nawet jeszcze pół roku temu, on sam podkreślał, jak wielką ulgę sprawia mu wyrzucenie z siebie dręczących myśli i emocji. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Czy już jej nie ufał? A przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej… Lecz jeśli tak było, to w takim razie gdzie popełniła błąd? Czym go do siebie zraziła? A może nie chodziło o nią?… Może…
Przed oczami Izy, mechanicznie zestawiającej na jeden ze stolików kufle z zamówionym piwem, znów przemknęła przymglona scena z sobotniego wieczoru. Ta sama sceneria Anabelli i kobieca postać widoczna na tle baru – Wercia! Wercia wsuwająca dłoń we włosy pochylonego ku niej Majka… Czy w tym drobnym geście kryła się odpowiedź na nurtujące ją pytania? To przecież nie miało żadnego związku z ich terapią… A może jednak miało?… Ach, to nieznośne poczucie niepewności! To dręczące wrażenie bycia o krok od uchwycenia myślą sedna problemu i niezdolności do zrobienia tego! I do tego ta ledwo wyczuwalna, ale jakże dokuczliwa igiełka kłująca ją w samym środku serca… Który to już raz?
– Iza, ja już jestem i zmieniam Toma – oznajmił jej Chudy, którego wysoka sylwetka wyrosła nagle przed nią jak spod ziemi. – Zostanę dzisiaj do oporu i ogarnę wszystko sam, bo Tymka jednak dzisiaj nie będzie. Dzwonił do mnie i prosił, żeby wpisać mu do grafika zmianę, odrobi swoje jutro i pojutrze, okej?
Iza natychmiast ocknęła się ze swych trudnych myśli.
– Jasne, okej – skinęła głową, spoglądając na niego nie do końca przytomnym wzrokiem. – Cześć, Łukasz, zaskoczyłeś mnie, nie widziałam, kiedy przyszedłeś… Poczekaj, powtórz jeszcze raz. Tymka nie będzie, Tomek idzie do domu. A ty zostajesz do drugiej sam?
– Dokładnie – uśmiechnął się Chudy. – A powiedz mi, jak tam twój egzamin?
– Zdałam.
– O, super! – ucieszył się Chudy, wyciągając do niej rękę i ściskając jej dłoń. – Gratulacje! No to będzie święto, co? Wszyscy trzymaliśmy za ciebie kciuki, od tego wiele zależy!
– Wiele zależy? – uśmiechnęła się Iza, mile zdziwiona ogólnym zainteresowaniem, jaki budził w zespole jej egzamin na prawo jazdy. – No w sumie… w pewnym sensie racja. Chociaż dla naszych firmowych samochodów lepiej byłoby, gdybym nie zdała, bo…
Przerwał jej dobiegający zza ich pleców huk rozbijającego się szkła. Oboje z Chudym, podobnie jak klienci dookolnych stolików, odwrócili się natychmiast w tamtą stronę – to Zuzia, która zbierała naczynia ze stolików przy wejściu, musiała wykonać jakiś fałszywy ruch, gdyż taca zastawiona pustymi kuflami po piwie przechyliła się niebezpiecznie i kilka z nich upadło na podłogę, rozbijając się w drobny mak. Przerażona dziewczyna natychmiast odstawiła tacę na bok i rzuciła się do zbierania szkła. Iza i Chudy ruszyli jej z pomocą – Iza wyciągnęła z kieszeni zwitek ręcznika papierowego, by powycierać rozlane resztki piwa, zaś ochroniarz przykucnął przy Zuzi i wraz z nią zabrał się za ostrożne zbieranie na jedno miejsce rozbitych kawałków szkła.
– Nie, nie, panie Łukaszu… ja sama pozbieram – mamrotała Zuzia, oblewając się purpurowym rumieńcem wstydu. – Poradzę sobie, to moja wina… przepraszam…
– Spokojnie, mała – odparł uspokajającym tonem Chudy. – Przecież nic się nie stało. Uważaj tylko, żebyś nie pochlastała się tym cholerstwem.
– Poczekajcie, skoczę po szczotkę i szufelkę – zatrzymała ich Iza. – Tych małych kawałków już rękami nie zbierajcie, bo faktycznie można się pokaleczyć. Moment!
Porzuciła ręcznik papierowy, którym wycierała podłogę, i pośpiesznym krokiem udała się w kąt z konsolą, gdzie zawsze leżał do dyspozycji podręczny zestaw do zmiatania.
– O, Iza! – ucieszył się Antek, który w międzyczasie zdążył już zasięgnąć języka i dowiedział się od Wiktorii, że Iza jednak zdała dzisiejszy egzamin. – Słyszałem dobre wieści! Gratulacje! Mów, jak było?
– Dzięki, Antoś – uśmiechnęła się, sięgając po szczotkę i szufelkę. – Było dobrze, dwa razy miałam nieziemskiego fuksa i udało się… Ale wszystko opowiem ci ze szczegółami potem, okej? Teraz muszę lecieć sprzątać, mamy małą katastrofę.
Mówiąc to, wskazała na przykucniętych nad podłogą Zuzię i Chudego, którzy dokładnie w tym momencie przerwali zbieranie szkła, gdyż Zuzia nagle podskoczyła i poderwała się do pionu, podnosząc w górę palec wskazujący. Najwyraźniej, zdenerwowana swoją niezręcznością, nie zachowała należytej ostrożności przy zbieraniu szczątków kufli i pomimo ostrzeżeń kolegów zacięła się w palec kawałkiem szkła. Chudy również wyprostował się i stanowczym gestem chwycił ją za rękę, by obejrzeć ranę.
– Oho! – mruknął Antek. – Zdaje się, że już krew się leje.
– A mówiłam jej, żeby tego nie dotykała! – załamała na ten widok ręce Iza i rzuciwszy Antkowi przepraszające spojrzenie, pobiegła z powrotem na miejsce zdarzenia. – Zuzka! Co się stało? Skaleczyłaś się?
– Nic strasznego, Iza, to tylko małe rozcięcie – skonstatował spokojnie Chudy, sięgając do kieszeni po chusteczkę higieniczną i przykładając ją do krwawiącego palca Zuzi. – Trzymaj to, mała, owiń sobie, żeby nie kapało.
Cała drżąca, purpurowa z emocji Zuzia, z trudem tłumiąc łzy, posłusznie owinęła sobie palec chusteczką i spojrzała z przestrachem na Izę.
– Przepraszam, proszę pani…
– Nic się nie stało – zapewniła ją łagodnie Iza. – To tylko trochę szkła, każdemu się zdarza, gorzej, że przy tym się pokaleczyłaś… Ech, widzisz, mały uparciuchu? Jednak jesteś zmęczona. Niepotrzebnie pozwoliłam ci zostać, już pół godziny temu powinnaś była zejść ze zmiany… Tak czy inaczej teraz już z niej schodzisz – zadecydowała stanowczo, na co Zuzia posłusznie pokiwała głową. – Ja dokończę sprzątać i przejmuję obsługę twoich stolików, a ty zmiataj mi w tej chwili do domu! Trzeba by tylko na wszelki wypadek zdezynfekować ci ten palec…
– Dobra, ja się tym zajmę – ofiarował się natychmiast Chudy. – Mamy z chłopakami apteczkę full wypas, świeżutka jodyna, dosłownie wczoraj szef sprawdzał, czy wszystko uzupełnione. Chodź, mała, ogarniemy to! – zwrócił się do nadal roztrzęsionej Zuzi, która, nie śmiejąc podnieść na niego oczu, zaciskała tylko gorączkowo chusteczkę na krwawiącym palcu. – No, chodź i nie telep się tak, dzieciaku, przecież nic się nie stało. Od tego się nie umiera…
Zuzia znów pokiwała głową i posłusznie ruszyła z nim do wyjścia, by udać się do znajdującego się przy schodach składziku. Były tam przechowywane narzędzia i zapasowe meble, a ochroniarze trzymali tam również część swoich rzeczy i przebierali się po przyjściu do pracy, gdy nie chciało im się iść w tym celu na zaplecze. Iza odprowadziła ich wzrokiem i z westchnieniem pochyliła się nad resztkami rozbitego szkła, ostrożnie zmiatając je na szufelkę. Kiedy podniosła się do pionu, natrafiła wzrokiem na Toma, który, ubrany już do wyjścia, stał przy drzwiach i patrzył w jej stronę, spojrzeniem dając jej znak, że chce z nią porozmawiać.
Iza skinęła głową, ruchem ręki nakazując mu, by zaczekał, po czym udała się do kąta z konsolą, by wysypać do kosza na śmieci zmiecione resztki szkła. Następnie, wymieniwszy uśmiechy z Antkiem, który właśnie w tej minucie rozpoczynał dyskotekę, zawróciła w stronę czekającego na nią Toma. Na szczęście, ponieważ płynąca z głośników muzyka poderwała z miejsc większość gości, którzy tłumnie ruszyli na parkiet, obsługa stolików chwilowo przestała być najpilniejszym zadaniem.
– Co jest, Tomciu? – zapytała ciepło, kładąc dłoń na przedramieniu postawnego ochroniarza.
Zerknęła przy tym z troską na jego przygaszoną ostatnimi czasy i jakby odrobinę wychudłą twarz pokrytą lekkim zarostem, którego najwidoczniej nie chciało mu się usuwać, choć wcześniej zawsze golił się na gładko.
– Iza… mogę cię o coś poprosić? – zapytał z miną łączącą w sobie zmieszanie i determinację.
– Jasne – uśmiechnęła się życzliwie. – Po co pytasz? Przecież wiesz, że zawsze jestem do dyspozycji. W czym mogę ci pomóc?
– Bo widzisz, ja chciałbym… – zaczął niepewnie Tom, mnąc w dłoni ulubioną czarną kaszkietówkę, którą nosił na dworze bez względu na pogodę i porę roku. – Tak sobie pomyślałem, że… jak już parę razy gadaliśmy i ty mi doradzałaś… że może teraz też… Bo ja…
Urwał i rozłożył ręce na znak, że nie umie się wysłowić, choć bardzo by chciał. Iza pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym, poirytowana zbyt głośną muzyką dudniącą z ustawionego nieopodal głośnika, wskazała mu drzwi wyjściowe, sugerując w ten sposób, by przenieśli na zewnątrz, na schody, gdzie było znacznie ciszej i dało się rozmawiać bez przeszkód. Tom posłusznie podążył za nią i oboje zatrzymali się przy schodach, nieopodal drzwi od łazienek.
– Chciałbyś pewnie pogadać ze mną na prywatne tematy? – domyśliła się Iza, poufnie ściszając głos. – Chodzi o Darię, prawda?
– Mhm – mruknął smutno Tom, kiwając twierdząco głową. – Nie lubię zawracać ci głowy, ale… z chłopakami jakoś nie mogę o tym gadać. Zresztą Tymek tylko sobie żartuje, a Chudy kompletnie się na tym nie zna – dodał z nutą wyrzutu pod adresem kolegów. – Jego kobiety w ogóle nie interesują, jakby był z kamienia. A z dziewczyn to tylko z tobą mogę… bo tylko ty wiesz, o co chodzi, i tylko ty możesz mnie zrozumieć…
W pamięci Izy natychmiast odezwały się podobne słowa Majka. Kto lepiej pomoże w takich sprawach niż mój mały elfik? Kto lepiej zrozumie człowieka w rozpaczy? Nikt. Tylko ty, Izulka… Nagły smutek oblekł jej twarz. Tak, to były jego słowa. Tyle że to było kiedyś. Już dawno. Bo teraz Majk nie chciał jej się zwierzać, nie potrzebował już jej pomocy, a terapię traktował tylko jako własny obowiązek względem niej. Cóż. Trzeba było się z tym pogodzić. Teraz jej pomocy potrzebował Tom.
– Jasne, Tomciu – odparła łagodnie. – Nie ma sprawy, chętnie ci pomogę… oczywiście jeśli będę umiała. Ja już od paru tygodni podejrzewam, że coś się popsuło między tobą i Darią, bo zupełnie nie widuję jej w Anabelli… dobrze mówię? – upewniła się, na co Tom smętnie pokiwał głową. – No, powiedz mi. Co się stało?
Tom spojrzał na nią z niezdecydowaną i jakby spłoszoną miną.
– Eee… długo by mówić – odparł skonfundowany. – To nie jest gadka na pięć minut, a nie chcę teraz zabierać ci czasu, wiem, że masz robotę na sali. Chodziło mi raczej o to, żeby… że może byśmy któregoś dnia…
– Zostali po pracy i pogadali na spokojnie? – uśmiechnęła się porozumiewawczo Iza. – Tak jak wtedy, kiedy ćwiczyliśmy taniec? Hmm… Mam lepszy pomysł, Tomciu. Ustawimy sobie na sobotę w grafiku tę samą godzinę rozpoczęcia pracy, powiedzmy siedemnastą, a na szesnastą umówimy się gdzieś na mieście i pogadamy sam na sam przed robotą. Co ty na to?
– Okej – pokiwał skwapliwie głową Tom. – Ja bardzo chętnie, właśnie o coś takiego mi chodziło… Dzięki, Iza.
– Nie ma problemu – odparła, gładząc go przyjaźnie po muskularnym ramieniu. – Będę pamiętać i w wolnej chwili powpisuję nam to do grafika. Przestawimy Tymka częściowo na twoje pasmo, akurat dobrze się składa, bo on ma teraz kilka godzin do odrobienia. Dobra, w takim razie jesteśmy umówieni – podsumowała zdecydowanym tonem. – A teraz wracam na salę, a ty leć do domu na zasłużony odpoczynek, życzę ci miłego wieczoru!
– Dzięki – szepnął jeszcze raz z wdzięcznością Tom, a jego twarz po raz pierwszy od wielu dni nieco się rozjaśniła. – Na razie, Iza. Aha, i gratulacje, bo słyszałem…
– Tak, zdałam! – przerwała mu wesoło. – Wszyscy dziś mnie o to pytają, to miłe… Dziękuję, Tomciu, i pa, trzymaj się!
Wróciwszy na salę, zabrała się za pracę, którą przerwała Zuzia, czyli za zbieranie brudnych naczyń i śmieci ze stolików przy drzwiach, teraz w większości opuszczonych, gdyż klienci tłumnie szturmowali parkiet. W okolicy krążył już Chudy, który zapewnił Izę, że Zuzia po zdezynfekowaniu i opatrzeniu rany na palcu poszła do domu, a na innych sektorach uwijały się pozostałe kelnerki, przy czym schodzącą ze zmiany Lidię w międzyczasie zastąpiła Karolina. Dniówka jak co dzień, ciężka i intensywna ale za to owocna – taka, jakie Iza lubiła najbardziej.
Po kolejnych kilkunastu minutach pracy, kiedy obsługiwany przez nią sektor nie wymagał już chwilowo żadnej interwencji, gdyż goście nadal bawili się na parkiecie, a po picie zgłaszali się do baru, Iza postanowiła zajrzeć do Wiktorii i Kamili z pytaniem, czy nie potrzebują wsparcia. Nim jednak zdążyła zrobić dwa kroki w tamtą stronę, ktoś nagle podbiegł i ze śmiechem złapał ją za ramię.
– Iza! – usłyszała wesoły głos Marty. – Widzisz, Dan, mówiłam ci, że jeszcze będzie w pracy! No, gadaj szybko! Zdałaś?!
Odwróciła się z uśmiechem. Przed nią stała roześmiana Marta w towarzystwie Daniela obładowanego wielką sportową torbą i dwoma motocyklowymi kaskami. Choć oboje byli w zwykłych ubraniach, Iza natychmiast domyśliła się, że w torbie znajdowały się ich skórzane kombinezony i że właśnie wracali z przejażdżki na motocyklu.
– Zdałam – oznajmiła im z dumą, na co Marta z piskiem radości rzuciła jej się na szyję i wyściskała ją gorąco.
Daniel również z uśmiechem objął ją ramieniem i uścisnął.
– Gratulacje, Iza! – powiedział z uznaniem. – Obstawialiśmy z Martką, czy uda ci się za pierwszym razem, i powiem wprost, że oboje mieliśmy trochę obaw. Ale widać, że w przeciwieństwie do motocykla samochodu ani trochę się nie boisz!
Roześmiali się wszyscy troje.
– A wy co? – zagadnęła Iza. – Po wycieczce wpadliście do nas na disco?
– Ach… na disco? – zdziwiła się Marta, oglądając się za siebie, jakby dopiero teraz dostrzegła tłum szalejący na parkiecie. – Nieee… nawet o tym nie pomyśleliśmy. Prosiłam tylko Dana, żebyśmy podjechali do ciebie do pracy i sprawdzili, czy jesteś, bo musiałam się dowiedzieć, jak ci poszedł egzamin, po prostu umierałam z ciekawości! Co prawda wysłałam ci smsa, ale wiem, że jak jesteś w pracy, to nie masz czasu odpowiadać, więc zaciągnęłam Dana tutaj.
Iza patrzyła z uśmiechem na ich rozpromienione oblicza i po raz pierwszy przez głowę przebiegła jej myśl, że oboje mieli w sobie coś podobnego. Wprawdzie nie umiała sprecyzować co dokładnie, ale coś na pewno… Może to było coś zbieżnego w ich ruchach, może w twarzach, a może po prostu coś nieuchwytnego zmysłami, co łączyło ich w zupełnie nieświadomy sposób?
„Ach… porozumienie dusz!” – pomyślała w natchnieniu. – „No jasne! To nie tylko motocykl, ale chyba coś znacznie więcej! A gdyby tak on i ona…”
– No to skoro już tu jesteście, to może zostaniecie na godzinkę? – zaproponowała wesoło, ruchem głowy wskazując w stronę przepełnionego parkietu. – Impreza na całego, więc jeśli macie jeszcze odrobinę siły, to co wam szkodzi chwilę potańczyć?
Marta i Daniel wymienili niepewne spojrzenia.
– No… dzisiaj to chyba nie bardzo – pokręcił głową Daniel, podnosząc ręce z kaskami i torbą sportową. – Jesteśmy obładowani jak wielbłądy, a tu nawet nie będzie gdzie tego zostawić…
– E, to żaden problem, możecie zostawić sprzęt u mnie na zapleczu – zaproponowała natychmiast Iza. – Zaniesiemy to do szatni dla kelnerek… albo jeszcze lepiej! Do gabinetu szefa. Tam rzeczy będą bezpieczne i nikomu nie będą przeszkadzały. Hmm? Co wy na to?
Marta i Daniel znów popatrzyli po sobie i w jednej sekundzie twarze obojga rozjaśniły się uśmiechem.
– Okej! – zgodziła się Marta. – Skoro tak, to zostaniemy! Już dawno nie byłam na dyskotece, a tu macie bardzo fajną muzę!
– Stare dobre kawałki – przyznała z satysfakcją Iza. – Z tego przecież słynie Anabella! No dobra, chodźcie z tymi gratami, zrzucicie to sobie na zapleczu i możecie lecieć potańczyć.
Zaprowadziła Martę i Daniela na zaplecze, gdzie na jej odpowiedzialność zostawili sobie w gabinecie szefa sprzęt motocyklowy, i właśnie we trójkę wychodzili na korytarz, kiedy w drugim jego końcu pojawiła się sylwetka Majka w skórzanej kurtce z niepowtarzalną linią bujnej, rozczochranej czupryny. Mężczyzna z rozpromienioną twarzą podbiegł w ich stronę i nie bacząc na obecność Marty i Daniela, chwycił w ramiona zaskoczoną Izę, podniósł ją do góry i ze śmiechem okręcił wokół siebie, obijając się wraz z nią o ściany wąskiego korytarza zaplecza.
– Słyszałem już! – zawołał z entuzjazmem. – Ha! Wiedziałem, że zdasz za pierwszym razem! Liczyłem na to, byłem tego pewny! Wczoraj założyłem się o to z Tymkiem. I co? Wygrałem! Gratulacje, mała!
– Puść, wariacie! – zaśmiała się Iza, która przy tym szalonym obrocie aż zachłysnęła się powietrzem, odruchowo wczepiając palce w jego czuprynę. – Czyś ty oszalał?!
Za plecami obserwujących ich z z zaskoczeniem Marty i Daniela pojawiły się teraz również Klaudia i Ola, które wyszły z kuchni, niosąc w rękach tace z zamówieniami.
– Hmm – mruknęła znacząco Klaudia, puszczając porozumiewawcze oko do Oli. – A nie mówiłam? Punkt dla mnie.
– Aha – skinęła z uśmiechem głową tamta. – Ja też coraz bardziej zaczynam w to wierzyć. Ciekawa jestem, co powie na to Wika, ona nadal obstawia tego Belga.
Po czym obydwie, zerknąwszy raz jeszcze na promieniejącego jak słońce szefa, który właśnie zestawiał Izę na podłogę, udały się na salę, zatrzymując się tylko na chwilę przy barze, by z tłumionym śmiechem szepnąć poufne słówko Wiktorii. Tymczasem Iza, bezpiecznie wylądowawszy na własnych nogach, obiema rękami poprawiała sobie rozrzucone włosy.
– Zdałam – potwierdziła z uśmiechem, rozbawiona entuzjazmem Majka, który dziś zdawał się tryskać iście szampańskim humorem. – I całe szczęście, bo gdybym oblała, a szef przez to przegrałby zakład, to czekałoby mnie ostre potrącenie z pensji!
– No właśnie – zgodził się wesoło Majk. – Dlatego nie miałaś innego wyjścia, niż zdać!
Mówiąc to, zerknął badawczo na przyglądających im się z boku Daniela i Martę i pozdrowił ich lekkim ruchem dłoni.
– Ach! Przepraszam! – ocknęła się natychmiast Iza. – Ale ze mnie gapa! Nie przedstawiłam was! To są moi przyjaciele z uczelni. Marta jest ze mną na roku na romańskiej… Martusiu, poznaj mojego szefa.
– Majk – skłonił się z powagą Majk, wyciągając rękę do Marty.
– Bardzo mi miło – skinęła głową dziewczyna, chętnie podając mu dłoń.
– I Daniel – ciągnęła Iza. – Jest z polonistyki, z roku Lodzi. Raz nawet widzieliście się u niej na prywatce, chociaż pewnie już tego nie pamiętacie.
– Ja pamiętam – zapewnił ją Daniel.
Z respektem uścisnął rękę Majka, który przyglądał mu się przez chwilę z uwagą.
– Ja nie – stwierdził w końcu. – Za dużo was tam wtedy było jak na moje skromne możliwości kognitywne. Ale teraz już zapamiętam kolegę bez pudła.
– Daniel i Marta są zapalonymi motocyklistami – ciągnęła wyjaśniająco Iza. – Przyprowadziłam ich tutaj, żeby mogli zostawić sobie w bezpiecznym miejscu sprzęt… no wiesz, kombinezony, kaski… bo dopiero wrócili z przejażdżki i nie mieli co z tym zrobić, a chcą pobawić się na dyskotece.
– Znakomicie! – skinął głową Majk. – Zapraszamy i bawcie się dobrze.
– Dziękujemy – odparła grzecznie Marta, która z zaciekawieniem przyglądała mu się spod oka. – Iza, to my już lecimy na salę!
– Jasne! – podchwyciła Iza. – Poczekajcie, ja też z wami idę, wiszą mi stoliki do obsługi.
– Nie, ty zostajesz! – zatrzymał ją stanowczo Majk, dając Marcie i Danielowi znak, żeby szli sami. – Mam do ciebie sprawę.
Iza zerknęła na przyjaciół i rozłożyła ręce w geście bezradności, na co oni oboje parsknęli śmiechem i dziarsko ruszyli w stronę wyjścia z zaplecza, w którym minęli się z wracającą z sali Gosią. Majk ucieszył się na widok kelnerki i zatrzymał ją ruchem ręki, zanim zdążyła skręcić do kuchni.
– Gosiu, zerknijcie z dziewczynami przez piętnaście minut na stoliki Izy, okej?
Dziewczyna spojrzała pytającym wzrokiem na Izę, a potem znowu na niego.
– Sektor B – wyjaśniła jej rzeczowo Iza.
– Aha, okej – skinęła głową Gosia. – Tak jest, szefie. Na razie mamy spokój, większość klientów na parkiecie. Zaraz powiem Lidzi i ogarniemy to we dwie.
– Postaram się wrócić jak najszybciej – zapewniła ją szarpnięta wyrzutem sumienia Iza.
– I ja też do was dołączę – dodał stoicko Majk. – Przyda się dodatkowa para rąk w przerwie dyskoteki. Piętnaście minut i meldujemy się z Izą na stanowisku.
– Dobrze, szefie – uśmiechnęła się Gosia, zawracając w stronę kuchni. – Może być i pół godziny, damy radę.
Kiedy oboje z Majkiem znaleźli się w gabinecie, Iza przystanęła przy biurku, na którym piętrzyły się opracowane wczoraj dokumenty, i popatrzyła na niego wyczekująco. Majk mrugnął do niej, podszedł do regału z klaserami i z najwyższej półki zdjął wsuniętą między segregatory białą papierową teczkę.
– Podejdź, elfiku – powiedział ciepło, przywołując ją do siebie ruchem ręki.
Podeszła posłusznie, nie spuszczając z niego podejrzliwego wzroku. Majk z uśmiechem wyciągnął do niej teczkę.
– Proszę, szefowo – rzucił wesołym tonem. – Teraz twój ruch. Wybierasz kolor lakieru i jutro finalizujemy zamówienie.
– Co takiego? – zdumiała się Iza, odruchowo sięgając po teczkę i otwierając ją.
W środku znajdował się plik papierów, które, jak zorientowała się po szybkim, fachowym rzucie oka, dotyczyły zamówienia na firmę nowego samochodu marki Peugeot wraz z kompletem ubezpieczeń.
– Samochód? – szepnęła, podnosząc na Majka zaskoczony wzrok.
– Aha – potwierdził spokojnie. – Nowe auto na firmę.
– Ach! – ucieszyła się. – Naprawdę? Jednak zdecydowałeś się na kupno nowego? Ależ to znakomita wiadomość! Chłopaki będą zachwyceni!
– Owszem, już wiedzą o zakupie i cieszą się… zwłaszcza Chudy – przyznał Majk. – Ale wiedzą też, że jak chcą nim pojeździć, to muszą dobrze żyć z tobą.
– Jak to? – nie zrozumiała Iza.
– Zapowiedziałem im, że ty będziesz nim rozporządzać – wyjaśnił jej stoicko.
Iza opuściła ręce z trzymaną w nich dokumentacją.
– Ja? – wydukała oszołomiona.
Majk z uśmiechem wpatrywał się w jej przepełnione zdumieniem oczy.
– Tak, ty – odparł z satysfakcją. – Jak chyba wiesz, już dawno myślałem o rozbudowaniu naszej floty samochodowej, bo firma się rozwija, potrzeby rosną, a na stanie mamy tylko vana i mojego opla. Opel jest zarejestrowany na firmę, ale wiadomo, że jest to również mój prywatny samochód. Czasami zdarza się tak, że potrzebne są dwa, mnie akurat nie ma i do dyspozycji ekipy zostaje tylko van. Dlatego uznałem, że czas kupić coś nowego. Ten peugeot jest dobrym kompromisem między osobówką a dostawczakiem. Zobacz, ma z tyłu dobry dostęp i sporo miejsca na towar – dodał, przejmując z jej rąk dokumenty i wygrzebując spośród nich plik katalogowych fotografii auta. – Nie jest duży, ale pojemny, poza tym bardzo dobrze się prowadzi. A do tego jest francuski – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Jak możesz się domyślić, kupuję go z myślą o firmie… ale i o tobie.
Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– O mnie? – szepnęła. – Ale, jak to, Majk… ja przecież dopiero dzisiaj…
– Tak, to był mój warunek – zgodził się spokojnie Majk. – Powiedziałem jasno chłopakom, że nowy samochód, owszem, kupię, ale dopiero, jak Iza zrobi prawo jazdy. Oczywiście kazałem im trzymać język za zębami, żeby nie wywierali na ciebie nacisku i nie poganiali cię, ale możesz sobie wyobrazić, jaki miałaś cichy doping! – parsknął śmiechem. – Dzisiaj pół ekipy trzymało za ciebie kciuki!
– Wariacie – szepnęła Iza, dopiero teraz mocniej skupiając uwagę na zdjęciach auta. – Ależ piękna bryka! Ważne, że nie za duża, to podstawa, kiedy stacjonuje się w samym centrum miasta. Masz rację, że dodatkowy samochód był nam potrzebny od dawna i wszyscy to wiedzieli, ale… na serio czekałeś z tym na mnie? – zerknęła na niego z niedowierzaniem.
– Aha – potwierdził beztrosko.
– Nie wiesz, co robisz – pokręciła głową. – Ja dopiero co zdałam egzamin, jestem marnym, początkującym kierowcą, a ten samochód to przecież nówka spod igiełki!
– Czyli w sam raz auto godne szefowej szanującej się firmy – zapewnił ją pogodnym tonem Majk, nonszalanckim gestem odgarniając sobie włosy z czoła. – Oczywiście będą nim jeździć wszyscy, głównie chłopaki, ale pod twoją kontrolą i za twoim pozwoleniem. A tobie samochód będzie potrzebny nie tylko do pracy, ale też po to, żebyś mogła ćwiczyć. Wiadomo, że prawo jazdy odłożone do szuflady jest bezużyteczne, a w twoim przypadku nie możemy sobie na to pozwolić.
Iza nadal kręciła głową, starając się ochłonąć.
– Jesteś szalony, szefie – odparła w końcu. – Tak mnie tym zaskoczyłeś, że nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję ci… bardzo dziękuję. Chociaż tak szczerze, to nie mam pewności, czy na pewno zasługuję na takie zaufanie.
– Moje zaufanie masz od dawna – zapewnił ją spokojnie. – A powierzenie ci firmowego auta to drobiazg w porównaniu z tym, co powierzyłem ci w innych obszarach, tych o wiele ważniejszych. No, nie stresuj się tak, elfiku – podjął łagodnie, widząc, że Iza bierze głęboki oddech. – Myślisz, że po co poprosiłem cię, żebyś zrobiła prawo jazdy? Chcę mieć w tobie dodatkowego kierowcę, ale i odpowiedzialnego zarządcę nowego sprzętu oraz zmotoryzowaną reprezentantkę moich interesów. Naszych interesów – poprawił się z naciskiem. – Dlatego chciałbym od teraz znów odrobinę zmienić ci zakres obowiązków i poprosić, żebyś mniej pracowała na sali jako kelnerka, a bardziej wdrożyła się w proces aktywnego prowadzenia firmy. Łącznie z reprezentowaniem mnie w terenie, podpisywaniem umów i rozliczeniami u dostawców, wizytami w Urzędzie Skarbowym i innych miejscach, gdzie trzeba załatwić takie czy inne papiery. Ja sam ogarniam to od lat, ale chciałbym, żebyś i ty potrafiła obrócić się w tym szerokim kontekście i żebyś była moim zaworem bezpieczeństwa… tym zaworem, o którym kiedyś ci mówiłem. Zaufaną osobą na wypadek, gdybym z jakiegoś powodu musiał wypaść z gry. Gdyby po prostu coś mi się stało.
Jego głos spoważniał teraz, a uśmiech na moment znikł mu z twarzy. Iza poczuła mocne, nieprzyjemne bicie serca i dłoń, w której trzymała dokumenty, zadrżała jej nagle jak w febrze.
– Przestań, Majk – wyszeptała z mieszaniną niepokoju i wyrzutu. – Nie mów takich rzeczy.
Mężczyzna z uwagą obserwował jej mieniącą się emocjami twarz.
– Oczywiście to tylko tak… na wszelki wypadek – podkreślił spokojnie. – Ale jednak, jak już zapowiedziałem ci pół roku temu, chcę mieć w tobie prawdziwą zastępczynię, z góry przygotowaną na każdą okoliczność. Wymusiłem na tobie zrobienie uprawnień do prowadzenia pojazdów, teraz wyposażam cię w samochód i cóż… będę od ciebie wymagał – uśmiechnął się z przekorą. – Uprzedzałem już dawno, że będę dawał ci coraz odpowiedzialniejsze zadania, więc teraz nie masz innego wyjścia, jak się dostosować. To jest polecenie służbowe – dodał żartobliwie surowym tonem. – Do wykonania bez zbędnej dyskusji.
Otrzeźwiona tymi słowami Iza natychmiast podniosła głowę i wyprostowała się jak żołnierz w gotowości do działania.
– Tak jest, szefie – odparła szybko. – Zrobię wszystko, żeby nie zawieść twojego zaufania. Jak mówiłam, nie jestem pewna, czy zasługuję na aż takie… ale stanę na głowie, byle tylko wywiązać się ze wszystkiego, czego ode mnie oczekujesz.
Majk przyglądał jej się z rozbawieniem przemieszanym z czymś jeszcze… z czymś, co napełniało jego oczy charakterystycznym wewnętrznym blaskiem, tym samym, który rozświetlał je, gdy na tonącej w ciemnościach sali Anabelli obserwował sobotniego walca w wykonaniu Izy i Victora.
– Na pewno ze wszystkiego? – zapytał podstępnym tonem.
– Oczywiście – pokiwała głową z powagą.
– W takim razie poproszę o moje regulaminowe doładowanie elfikową energią – odparł, wyciągając do niej obie ręce. – Podwójna dawka z racji zaległości, panno Izabello.
– Ach! – uśmiechnęła się Iza, bez wahania odkładając teczkę z papierami na brzeg półki z klaserami i z radością wtulając się w jego ramiona. – Przecież wiesz, że nie o to mi chodziło, manipulatorze! Ale jeśli to też jest polecenie służbowe szefa…
– Polecenie służbowe, żołnierski rozkaz i jednocześnie moja uniżona osobista prośba – doprecyzował Majk, schylając się, by zatopić twarz w jej włosy. – Zapomniałaś, że twój szef bez tego nie jest w stanie funkcjonować? Nie wiesz, że kiedy go nie doładowujesz, pośrednio działasz na szkodę firmy? Co za niesubordynowana pracownica! Kupiłem jej samochód i nawet to nie pomogło!
Iza znów prychnęła śmiechem, wtulona w jego objęcia, z policzkiem na jego piersi i przymkniętymi oczami. Ach, teraz było dobrze! Chociaż przez chwilę nic jej nie martwiło, nic nie bolało… Wystarczyła chwila przyjacielskiego doładowania energii, kilka żartobliwych słów i jej ulubiony zapach markowej wody kolońskiej… Skąd wzięło się to srebrzyste światełko w jej duszy? Delikatne, rozproszone, a tak niezastąpione… Jak zbawcza lampka wskazująca drogę w ciemności… jak wpatrzone w nią srebrne oczy księżyca, który widziała podczas balu w Liège…
– Jak możesz być taką bezwzględną formalistką? – ciągnął z żartobliwym wyrzutem Majk. – To ja aż muszę wydać polecenie służbowe, żeby doczekać się należnego mi doładowania? O nie, mój niedobry nocny elfie. Nie zgadzam się na takie zapisy w umowie. Powiem więcej – dodał z powagą, odsuwając ją nieco od siebie, by popatrzeć jej w oczy. – Nie wiem, czy sama to zauważyłaś, ale ja w tym względzie prowadzę szczegółową i bezbłędną ewidencję. A wynika z niej, że od ładnych paru tygodni ani razu nie pogłaskałaś mnie po włosach. Nawet w czasie naszej weekendowej pijackiej terapii. Ani razu! I teraz sama powiedz… czy to jest dopuszczalne?
– Racja! – zgodziła się ze śmiechem Iza, natychmiast podnosząc obie ręce, by wsunąć je w jego włosy. – Niedopuszczalne! Wybacz, szefie… już to nadrabiamy!
– No! – mruknął z satysfakcją Majk, nadstawiając głowę jak łaszący się kot. – Nareszcie!
Jego włosy były miękkie i pachnące, a ich niezliczone kłęby przyjemnie wypełniały jej dłonie. Jakże jej tego brakowało! Miał rację – od wielu tygodni nie zdarzyła się ani jedna okazja, kiedy mogłaby ich dotknąć. Nawet w weekend, kiedy, najpierw upojeni alkoholem, a potem zmożeni kacem, siedzieli w jego mieszkaniu i gadali o jej trudnych sprawach, ani razu tego nie zrobiła. Dlaczego? Bo on jej o to nie poprosił. Nie tylko nie mówił nic o sobie, ale również nie prosił jej o doładowanie elfową energią, tak jakby to nie było mu potrzebne. Czy to przypadkiem nie to… między innymi… tak bardzo ją bolało przez ostatnie dni? Niewykluczone. A może…
Świecące w jej duszy srebrne światło zgasło nagle jak księżyc, który ni stąd, ni zowąd osnuwają gęste burzowe chmury. Przed jej oczami po raz kolejny mignęła zgrabna sylwetka dziewczyny podnoszącej rękę ku włosom Majka. Wercia! Ach, ta Wercia… Dlaczego ona ciągle się tu szwenda? Dlaczego bez przerwy tak się przy nim kręci? I dlaczego on tak łatwo pozwala jej dotykać swoich włosów?… Tych cudownych, miękkich włosów, które w trybie terapii powinny należeć tylko do niej, do Izy… To przecież ona jest jego terapeutką i etatową dostarczycielką życiodajnej, przyjacielskiej energii! Sam to przed chwilą powiedział! Czy na mocy terapii nie powinno jej przysługiwać wyłączne prawo do dotykania jego włosów? Zatem dlaczego ciągle wplatają się w nie jakieś inne palce? Zwłaszcza tamte… tamte…
Na zamglony obraz Werci nałożył się drugi, bledszy, tak niewyraźny, że prawie niewidoczny. A jednak Iza dobrze widziała ten ruch palców przeczesujących zmierzwione pukle jego włosów… jedynych palców, jakie kiedykolwiek miały prawo się w nich znaleźć… i ten dźwięczny głos, w którym brzmiało rozbawienie… No, pokaż, rumaku, poprawię ci tę grzywę! Ania?… Tak, ona. Właśnie ona, ta jedyna. To jej Majk oddał się przed laty w całości i na zawsze. To jej przyznał wyłączne prawo do swej niepowtarzalnej, epickiej czupryny, troskliwych ramion i kochającego serca. A kiedy ona nie chciała z tego prawa skorzystać, dopiero wtedy, w odruchu rozpaczy, pozwolił na to, by dotykały go inne dłonie – jakiekolwiek, obojętnie czyje i w dowolnej ilości, bo to już było dla niego bez znaczenia. Zatem również jej dłonie, Izy, były w jego włosach tylko jednymi z tłumu, miała do nich takie samo prawo jak Wercia i każda inna z tamtych.
Ach, nie! Stop! O czym ona znowu myśli? Dlaczego to tak uparcie do niej wraca? To przecież tylko terapia, akt przyjacielskiego wsparcia, jakiego równie dobrze mogłaby w potrzebie udzielić Kacprowi… albo Tomowi, gdyby tego chciał… Terapia… duchowa terapia, której – jak kiedyś powiedział przyjaciel-psycholog pana Szczepana – podlega każda nieodwzajemniona miłość… Misja pocieszania cierpiącego serca… gest solidarności… Tylko takie było jej prawo. Prawo, a jednocześnie moralny obowiązek.
– Kurde… tego mi było trzeba – zamruczał z zadowoleniem Majk, przechylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, by dłonie Izy mogły przeczesać przez palce każdy pukiel jego bujnej czupryny. – Minuta i czuję się jak nowonarodzony. To lepsze niż tydzień w jakimś gabinecie odnowy biologicznej czy innym SPA. Kolejny raz przekonuję się na własnej skórze, jakie cuda potrafią zdziałać łapki małego elfika. No i powiedz… dlaczego tak mi to reglamentujesz?
Iza pokręciła głową.
– Wcale nie reglamentuję – odparła z nutą wyrzutu. – Przecież wystarczyłoby, żebyś powiedział mi, że tego chcesz. A ty ostatnio o nic mnie nie prosisz i nie mówisz mi nic o sobie. Nic, ani słowa. Ta nasza ostatnia terapia w weekend… sam wiesz, jak wyglądała. Mówiliśmy tylko o mnie.
– Bo nasza terapia w weekend miała pomóc tobie, a nie mnie – zaznaczył szybko Majk, a mięśnie jego ramion jakby lekko zesztywniały. – To ty miałaś problem… i zresztą nadal mam wrażenie, że nie do końca pomogłem ci go rozwiązać, sam też mam jakiś niedosyt. Ale to nie dlatego, że nie gadałem o sobie, bo gdybym chciał się wygadać, to nie omieszkałbym tego zrobić. Ja nie potrzebuję pomocy.
– Nie? – szepnęła z niedowierzaniem.
– Nie – zapewnił ją spokojnie. – Uwierz, elfiku, jeśli będę jej potrzebował, zwrócę się do ciebie. Ja zawsze w taki czy inny sposób walczę o swoje. Tak jak dzisiaj o moje rytualne doładowanie elfikową energią.
Przerwało mu pukanie od drzwi. Oboje odruchowo podnieśli głowy i odsunęli się od siebie, a Iza szybko sięgnęła po odłożoną na półkę teczkę z dokumentami i zdjęciami samochodu. Do gabinetu ostrożnie zajrzał Antek.
– Szefie?
– Hmm? – mruknął Majk. – Co tam, Antonio?
– Mamy problem z dwiema klientkami – oznajmił mu Antek, zerkając przy tym z zaciekawieniem na Izę i na teczkę, którą trzymała w rękach. – Napruły się czymś jak wariatki i robią awanturę, nic do nich nie dociera, ani prośba, ani groźba. Chudy bezradny, bo on kobiet nie bije, więc nie ma pomysłu, jak to rozwiązać. No i kazał wołać szefa na pomoc.
– Okej – westchnął Majk. – Już idę. Gdzie one są?
– W sektorze C, Chudy ich pilnuje – odparł rzeczowo Antek, po czym spojrzał znacząco najpierw na niego, a potem na Izę. – A Iza… szef już jej mówił?
– Mówił, mówił – zapewniła go z uśmiechem Iza, w której duszy, nie wiedzieć czemu, na nowo błysnęło srebrne światło podobne do promieni księżyca z Liège. – Już wiem, że będziemy mieli w firmie nowe autko, tylko jeszcze nie do końca do mnie dociera, że i ja miałabym nim jeździć. Ale otrząsnę się powoli, a wy, chłopaki, w razie czego pomożecie mi, gdybym miała jakieś głupie pytania z dziedziny motoryzacji, dobrze?
Obaj panowie parsknęli śmiechem i zgodnie pokiwali głowami.
– Ech, no i co ja mogę powiedzieć, Antoś? – ciągnęła Iza. – Nasz szef to kompletny wariat, ale sam przyznasz, że na całym świecie nie ma lepszego. A skoro pozwala mi wybrać kolor lakieru – tu zwróciła się do Majka, który przysłuchiwał jej się z rozpromienioną miną – to przemyślę to przez noc i dam odpowiedź jutro. Mogę zabrać sobie do domu ten wzornik? – dodała, wskazując na trzymaną w ręce kartkę z próbkami kolorów lakieru.
– Oczywiście, proszę pani – zapewnił ją wesoło Majk.
– Dziękuję, szefie.
Skrupulatnie złożyła kartkę na cztery, schowała ją sobie do kieszeni kelnerskiego fartuszka i odłożyła resztę dokumentów na stojące pod ścianą krzesło.
– No to co, kochani? – podjął Majk. – Czas lecieć na salę i załatwiać nasze trudne sprawy!
– Tak jest, szefie! – odparli jednocześnie Iza i Antek, wymieniając wesołe spojrzenia.
Wszyscy troje skierowali się w stronę drzwi, przy czym Antek wyszedł pierwszy, by jak najszybciej wrócić na swoje stanowisko za konsolą, zaś Majk uprzejmie przepuścił Izę przodem, a sam cofnął się na moment, by zgasić światło i zamknąć za sobą drzwi. Jednak kiedy tylko odwrócił się, by wyjść z ciemnego gabinetu na korytarz, dziewczyna zatrzymała go, kładąc mu dłoń na przedramieniu, i wspięła się na palce do jego ucha.
– Ja i tak już wiem, jaki chcę kolor lakieru – szepnęła konspiracyjnie.
– No? Jaki? – zaciekawił się Majk.
– Srebrny. Jak księżyc.
– Okej – odszepnął zaskoczony.
– Jak księżyc w pełni – doprecyzowała z powagą Iza.
To powiedziawszy, słysząc za plecami głosy wychodzących z kuchni koleżanek, z porozumiewawczym uśmiechem odsunęła się od niego i odwróciwszy się na pięcie, dołączyła do zmierzających na salę Gosi i Oli. Majk stał przez kilkanaście sekund nieruchomo, patrząc za nimi, dopóki nie zniknęły za załomem korytarza, po czym uśmiechnął się do siebie i powoli pokiwał głową, spokojnym gestem zamykając za sobą drzwi od gabinetu.