Anabella – Rozdział LXXV
– Pani Izo, ja to się tak denerwuję, że aż mi się nogi trzęsą – wyznał Izie szeptem pan Stanisław. – Niechby to się już zaczęło! Najgorzej to tak czekać i czekać.
– Jeszcze dwie, trzy minutki i już wpuszczą nas na salę, panie Stasiu – odparła uspokajająco Iza, zerkając na wielki zegar zawieszony na ścianie w głębi sądowego korytarza. – Nic dziwnego, że pan się denerwuje, ja też nie powiem, żebym była spokojna. To taki ważny dzień! A niech pan pomyśli, co czuje teraz Kacper…
– Oj tak, oj tak… prawda! – westchnął pan Stanisław. – Biedny szczyl! Oby tylko za dużo mu nie zasądzili, bo wtedy to się już całkiem zmarnuje w tym więzieniu…
Oboje stali w dość dużym gronie osób czekających pod kilkoma sąsiadującymi salami rozpraw. W każdej z nich niebawem miała się rozpocząć jakaś rozprawa sądowa, a przedmiotem jednej z nich była sprawa Kacpra. Iza od rana czuła to samo podminowanie i stres co jej towarzysz, gdyż od tego, jak sprawy potoczą się w dniu dzisiejszym, w dużym stopniu zależała przyszłość Kacpra. Gdyby bowiem ów z jej powodu miał stać się ofiarą podstępnych knowań Krawczyka i dostać niesprawiedliwie surowy wyrok, sumienie chyba by ją zamęczyło, nawet jeśli tak naprawdę nie byłaby temu winna.
Na szczęście sprawą zajmował się profesjonalista Pablo, który kilka minut wcześniej przemknął pośpiesznie obok nich w towarzystwie swojego młodego kolegi Macieja. Już samo to podnosiło morale Izy, a kiedy adwokat zapewnił ją w przelocie, że na ten moment sytuacja Kacpra wygląda całkiem nieźle, i kazał jej być dobrej myśli, ścisk serca zelżał na tyle, że była w stanie ze względnym spokojem pocieszać roztrzęsionego pana Stanisława.
– O, ta zołza też już jest – mruknął z niechęcią mężczyzna, dyskretnym ruchem podbródka wskazując Izie przybyłą właśnie sąsiadkę, panią Kazimierę, która, podobnie jak oni, była dziś powołana na świadka w sprawie Kacpra. – Przylazła, żeby mieszać nam w kotle, stara czarownica!
Iza zerknęła w tamtą stronę, lecz napotkawszy surowy, niemal wyzywający wzrok pani Kazi, z posępną miną odwróciła oczy. Nie ulegało wątpliwości, że sąsiadka na pewno Kacprowi nie pomoże, przeciwnie, z jej strony można było się spodziewać jak najbardziej niekorzystnych zeznań. Na to jednak nikt już nie mógł mieć wpływu. Zresztą jakimż nieistotnym przeciwnikiem była pani Kazimiera w porównaniu do Krawczyka!
Jeszcze dwie minuty męczącego oczekiwania i drzwi właściwej sali rozpraw wreszcie się otworzyły. Poproszeni do środka Iza i pan Stanisław zajęli miejsca w głębi pomieszczenia, jak najdalej od pani Kazi, która z zaciętą, waleczną miną rozsiadła się w pierwszej ławce.
– Będzie nam robić czarną robotę, ja to pani mówię, pani Izo – szeptał konspiracyjnie pan Stanisław. – Przez nią chłopak tylko więcej dostanie. A w tym więzieniu to każdy tydzień się liczy, jak za długo posiedzi, to potem już nic z niego nie będzie. Ech! Czarownica jedna… Niech no mi tylko kiedy przyjdzie, żeby co jej pomóc albo co pożyczyć! Nawet niech jej się nie śni! Na zbity pysk wywalę!
– Spokojnie, panie Stasiu – westchnęła Iza. – Czarną robotę to ona zrobiła już na przesłuchaniu. Mają przecież w papierach jej zeznania, dzisiaj tylko powtórzy je przed sądem, nie sądzę, żeby to coś zmieniło.
Na sali pojawił prokurator i obaj adwokaci Kacpra. Wszyscy trzej wymienili między sobą grzeczności i uściski dłoni, po czym zajęli swoje miejsca i zatonęli w przeglądaniu dokumentów. Choć skupiona, a jednocześnie spokojna mina Pabla podnosiła Izę na duchu, oczekiwanie na rozpoczęcie rozprawy mimo wszystko mocno działało jej na nerwy. Przypomniawszy sobie nagle, że chyba zapomniała wyciszyć telefon, otworzyła torebkę, wyciągnęła z niej aparat i aktywowała wyświetlacz. Na pulpicie znajdowała się informacja o nieodebranej wiadomości tekstowej.
„Kto znowu?” – pomyślała z niechęcią, odruchowo otwierając skrzynkę.
Cześć, Iza, trochę czasu minęło, więc pomyślałem, że się odezwę. Mogę zadzwonić do ciebie dziś wieczorem? Michał.
Serce Izy zabiło tak gwałtownie, że aż zaszumiało jej w głowie. Niby spodziewała się, że Michał niebawem może się odezwać, w końcu miał do przeprowadzenia swą manipulacyjną akcję dotyczącą działki w Korytkowie i każdy na jego miejscu kułby żelazo póki gorące. W tym smsie nie było zatem nic dziwnego, łatwo było przewidzieć, że po prawie dwutygodniowej ciszy podejmie próbę nawiązania kontaktu. Spodziewała się tego, owszem… ale jednak wciąż nie była na to odporna. To szalone bicie serca jasno wskazywało, że przed nią jeszcze daleka droga, zanim nauczy się reagować w pełni obojętnie na sygnał od człowieka, którego nosiła w sercu przez tak wiele lat.
„Nie… nie teraz” – postanowiła w myślach, drżącą dłonią wyciszając telefon i wrzucając go na dno torebki. – „Później o tym pomyślę, teraz nie mogę się rozpraszać!”
Na salę wprowadzono Kacpra, który natychmiast nawiązał kontakt wzrokowy z Izą i ze stryjem. Wyglądał nadal mizernie, ale – ku wielkiej uldze i radości obojga – wcale nie gorzej niż wcześniej. Owszem, mocno wyszczuplał od czasów sprzed aresztowania, jednak proces fizycznej degradacji jego postaci na szczęście się zatrzymał, rysy jego twarzy wyrażały obecnie względny spokój, a w ruchach dawało się dostrzec przynajmniej odrobinę energii. Być może sam fakt, że dziś jego losy wreszcie miały się rozstrzygnąć, zamykając w ten sposób psychicznie męczący okres niepewności, chwilowo podniósł go na duchu. Na widok znajomych twarzy oczy chłopaka rozbłysły radością, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Skinął im na odległość dłonią, jakby chciał dać znak, że u niego wszystko w porządku, po czym zajął swoje miejsce na ławie oskarżonych obok pilnującego go strażnika.
– Nie jest z nim tak źle, pani Izo – szepnął z radością rozpromieniony pan Stanisław. – Widzi pani? Jak na niego wygląda całkiem dobrze!
– Aha – przyznała z uśmiechem Iza. – To prawda, panie Stasiu.
„Oby tylko wszystko poszło dobrze” – pomyślała jednocześnie z niepokojem. – „Oby nie było jakiejś wtopy, bo dla Kacpra najgorsze byłoby teraz rozczarowanie i brak nadziei…”
Zerknęła w stronę Pabla, który nadal ze skupioną miną naradzał się ze swoim asystentem, i mocniej nabrała powietrza w płuca.
„Trzymaj się, Pablo!” – zwróciła się do niego w duchu. – „Walcz o niego, proszę!”
Jednak, choć ze wszystkich sił starała się skupić na Kacprze oraz na tym, co działo się na sali, jej myśli nie mogły całkowicie się oderwać od otrzymanego przed chwilą smsa, a właściwie od czekającej ją decyzji w tej sprawie. Wiedziała tylko jedno – musi działać zadaniowo, na spokojnie i bez zbędnych emocji. Od kilku tygodni, które upłynęły od czasu rozmowy z Krawczykiem, a w szczególności od przykro zakończonego ostatniego spotkania z Victorem, jej nerwy były zbyt zszargane i napięte, by mogła sobie pozwolić na kolejne rozterki zakochanego serca i snucie mętnych hipotez. Dlatego musiała na chłodno podjąć najlepszą możliwą decyzję.
Przybyły na salę sąd zajął miejsca i rozpoczęła się rozprawa. Iza zwróciła uwagę, że prowadził ją ten sam sędzia co poprzednim razem, a wiedząc, że niekorzystną okolicznością dla Kacpra byłoby przełożenie rozprawy, przez pierwsze minuty słuchała w skupieniu, czy nie padnie taka informacja. Upewniwszy się, że nic takiego nie ma miejsca, a sędzia właśnie wszczął normalny tryb rozprawy, odetchnęła z ulgą i znów zatonęła w swych niespokojnych rozważaniach.
„Powinnam poczekać z bliższym kontaktem, aż wyjaśni się sprawa Krawczyka” – myślała, słuchając tylko piąte przez dziesiąte wstępnej części rozprawy. – „Dopiero po piętnastym maja mniej więcej będzie wiadomo, na czym stoimy i czy mamy otwartą wojnę z Krawczykiem. Bo jeśli z Krawczykiem, to i z Krzemińskimi…”
Przerwała myśl, bowiem w międzyczasie sędzia zaprosił do składania zeznań panią Kazimierę, której skrzekliwy głos aż ranił uszy swym wysokim, agresywnie brzmiącym tonem, uniemożliwiając skupienie uwagi na czymkolwiek innym.
– Nie dość, że świntuch, to jeszcze bezczelny, proszę wysokiego sądu! – mówiła z oburzeniem sąsiadka, oskarżycielskim gestem wyciągając palec w stronę Kacpra. – A do tego jaki agresywny! Raz, kiedy zwróciłam mu uwagę, że zachowuje się nieprzyzwoicie, to mało co mnie nie pobił! Laskę z ręki wyrwał, wyrzucił i pięściami groził! Aż się bałam, że mnie ze schodów zrzuci!
Kacper słuchał jej oskarżeń w milczeniu, ze spuszczoną głową, za to siedzący obok Izy pan Stanisław aż sapał z poirytowania.
– Ech, ty wiedźmo! – szeptał, zaciskając dłonie w pięści. – Czarownico ty…
„Muszę to odwlec na drugą połowę maja” – zamyśliła się znowu Iza, ignorując bojowy skrzek pani Kazimiery. – „Do piętnastego żadnych fałszywych ruchów, nawet jeśli chodzi o Misia… Mój Boże! Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że telefon od niego albo spotkanie będę rozważać w kategorii fałszywego ruchu, chyba bym się roześmiała w głos i popukała po głowie! A jednak… nie mam innego wyjścia. Co poradzę na to, że już nie mogę mu zaufać?”
Znów wróciła do rzeczywistości, bowiem sędzia, podziękowawszy pani Kazimierze, wezwał na świadka pana Stanisława, po którym miała zeznawać i ona.
– To jest dobry chłopak, proszę wysokiego sądu – zapewniał starszy pan, wskazując na Kacpra, który nadal siedział nieruchomo ze spuszczoną głową. – Może i narwaniec, może czasem prędzej coś zrobi, niż pomyśli, ale serce ma dobre i zła celowo nikomu nie wyrządzi. A jak coś trzeba, to zawsze pomoże.
„Prawda” – pomyślała smutno Iza.
– Nawet razem chodziliśmy do kościoła – ciągnął żarliwie pan Stanisław. – I z własnej kieszeni wyłożył pieniądze na gregoriankę za duszę mojej świętej pamięci żony. Tego to mu, wysoki sądzie, nigdy nie zapomnę, bo tak mnie tym wzruszył, że aż do tej pory łzy mi czasem w oczach stają.
Następnie świadek został poproszony o opisanie wydarzeń pamiętnego poranka, kiedy to skrwawiony Kacper wrócił do domu po nocnej balandze. Pan Stanisław przystąpił do tego z najwyższą dbałością o szczegóły, jednak w taki sposób, żeby w miarę możliwości, nie mijając się zbytnio z prawdą, postawić bratanka w jak najlepszym świetle. Iza słuchała go ze szczerym uznaniem dla jego elokwencji, wiedziała bowiem, że był to dyskurs, który pan Stanisław przygotowywał sobie w głowie już od paru tygodni. Ona sama również od kilku dni myślała o tym, co powie przed sądem, jednak kiedy zostało wywołane jej nazwisko, w głowie pozostała jej już tylko pustka i przekonanie, że musi po prostu tak improwizować, by jak najskuteczniej obronić Kacpra.
Jako że pan Stanisław opisał już szczegółowo wydarzenia z dnia aresztowania, Iza została poproszona tylko o potwierdzenie jego wersji, a jedyne pytania otwarte, które zostały do niej skierowane najpierw przez prokuratora, a potem przez Pabla, dotyczyły jej oceny działań Kacpra na przestrzeni całej ich znajomości. Ponieważ nie była pewna, czy opowiadanie o jego pamiętnej interwencji u Marciniakowej polepszy jego sytuację, czy raczej ją pogorszy, przemilczała ten wątek, mimo że dla niej samej był on kwintesencją porywczej, ale z gruntu dobrej natury chłopaka.
– Przez te półtora roku, odkąd się znamy, Kacper dał się poznać jako bardzo pozytywny człowiek – podkreśliła z przekonaniem, zerkając na chłopaka, który teraz podniósł już głowę i ze wzruszoną miną przyglądał jej się z daleka. – Ja osobiście mam same dobre doświadczenia, zawsze mogłam na niego liczyć i nigdy się nie zawiodłam. Owszem, przyznaję, że nie chciał słuchać ani moich rad, ani rad pana Stasia i żył tak, jak żył… ale jestem przekonana, że gdyby z góry wiedział, jak skończy się tamta bójka, przerwałby ją na czas. Nie narażałby celowo na niebezpieczeństwo zdrowia i życia innego człowieka.
Nim zdążyła wypowiedzieć połowę tego, co chciała ująć, sędzia podziękował jej za zeznania i odesłał na swoje miejsce. Przechodząc obok pani Kazi, pochwyciła jej wrogie spojrzenie, jednak krótki kontakt wzrokowy, jaki po chwili nawiązała z Pablem, upewnił ją w poczuciu, że wszystko poszło dobrze. Po niej przesłuchiwanych było jeszcze dwóch młodych mężczyzn, którzy feralnej nocy znajdowali się w lokalu z Kacprem i byli świadkami jego bójki, lecz Iza niewiele rozumiała z tego, co mówili, gdyż jej myśli znów powędrowały w stronę Michała i otrzymanego od niego smsa.
„Jeśli pozwolę mu zadzwonić, to będzie chciał się spotkać” – rozumowała, wpatrując się w pustą ławkę przed sobą. – „A jeśli się spotkamy, to nie wiadomo, co może być, bo ja jednak nadal jestem słaba. Pokazałam to wystarczająco w tamtą sobotę z Victorem… nawet z nim nie umiałam być twarda… a co dopiero byłoby z Misiem! Co innego pięć czy piętnaście minut przypadkowego spotkania, a co innego umówiona godzina czy dwie. Ech… zmanipulowałby mnie jednym palcem! Nie, nie mogę. A skoro spotkanie odpada, to i telefon. Tak będzie bezpieczniej.”
Siedzący obok niej pan Stanisław słuchał teraz z najwyższą uwagą prokuratora, który zabrał głos po zakończeniu przesłuchania świadków. Iza dyskretnie sięgnęła po torebkę odłożoną na sąsiednie krzesło i wsunęła do niej dłoń, by wygrzebać z jej wnętrza telefon. Skoro podjęła decyzję, należało załatwić sprawę jak najszybciej, nie dać sobie czasu na myślenie. Ostrożnie aktywowała wyświetlacz i starając się nie zwracać na siebie uwagi, powoli, jednym palcem wklepała wiadomość:
Misiu, dzisiaj nie da rady, mam kocioł do późnej nocy. Odezwę się, jak będę wolniejsza. Iza.
„Wyślij!” – rozkazała samej sobie z ciężkim sercem. – „No już! Wysyłamy! Nie ma się nad czym zastanawiać!”
I wtedy w jej pamięci pojawiła się twarz Michała i jego lśniące błękitne oczy, za którymi jeszcze pół roku temu poszłaby na samo dno piekła. Oczy te patrzyły na nią tak czule… z dawnym ogniem zainteresowania… Lecz na ile to była prawda, a na ile tylko wyrachowana gra? Nie powinna mieć złudzeń. Nawet jeśli Michał rzeczywiście zainteresował się nią na nowo, to jak długo potrwa ten stan? Do czasu, aż mu ulegnie i znów będzie na każde jego skinienie? Do załatwienia sprawy działki? A może do następnego razu w jakimś motelu?… Ech, to już lepiej zakończyć to teraz i oszczędzić sobie cierpienia! Lepiej niczego nie wskrzeszać, niż znowu naiwnie wdepnąć w pułapkę i na koniec jeszcze raz dobitnie poczuć, że jest tylko jedną z wielu! Jedną z tłumu, nikim takim… Bo skoro nawet piękna Sylwia okazała się dla niego nikim takim, to czego ona, już raz odtrącona Iza, mogła się spodziewać na dłuższą metę? Niczego. Musiała zachować rozsądek. Wbrew jego słodkim słówkom i żarliwym zapewnieniom, wbrew jego ostatniemu zachowaniu, tak rażąco sprzecznym z tym, co było wcześniej…
Prokurator skończył już mówić i na sali rozbrzmiewał teraz spokojny głos Pabla. Iza niby słuchała, ale nie docierała do niej treść ani jednego słowa, jakby to, co działo się wokół niej, było oddzielone od jej świadomości grubą mleczną szybą, na której nadal wyświetlał się rozmyty obraz błękitnych oczu Michała.
„Kłamałeś od zawsze i nadal będziesz kłamał” – mówiła do nich w myślach. – „Może nawet sam wierzysz w swoje kłamstwa, ale to i tak niczego nie zmienia.”
Zerknęła na wyświetlacz z gotowym do wysłania smsem. Jeszcze tylko kilka krótkich chwil wahania i wiadomość poleciała w przestrzeń, ucinając dyskusję sprzecznych głosów w jej duszy. Przyniosło jej to względną ulgę, przynajmniej chwilowo uwalniając od męczących dylematów. Dopiero wtedy ocknęła się i skupiła uwagę na słowach Pabla, który właśnie wieńczył wnioskami swój zwięzły, retorycznie dopracowany dyskurs.
– Dobrze powiedział! – szepnął do niej z uznaniem pan Stanisław.
Pokiwała głową z uśmiechem, po czym zahaczyła wzrokiem o Kacpra, z daleka dając mu dyskretny znak ręką, że wszystko będzie. Chłopak odwzajemnił jej uśmiech i puścił do niej oko, co wyraźnie świadczyło o tym, że i on jest dobrej myśli. Pierwsza część rozprawy właśnie się zakończyła i sąd zarządził przerwę. Za kilkanaście do kilkudziesięciu minut miał być ogłoszony wyrok. Iza zerknęła jeszcze raz na wyświetlacz telefonu, na którym dokładnie w tym momencie pojawiła się nowa wiadomość.
Ok, będę czekał. M.
***
– Dostał dziesięć miechów – oznajmiła Iza Marcie, kiedy przed ostatnimi popołudniowymi zajęciami usiadły na parapecie okna w uczelnianym holu, by wypić swą tradycyjną kawę z automatu. – To wcale nie tak dużo, bo zaliczą mu na poczet kary cztery i pół miesiąca aresztu tymczasowego, czyli ma jeszcze do odsiedzenia tylko połowę. A to znaczy, że we wrześniu już wyjdzie na wolność.
– Pięć miesięcy minie jak mrugnięcie okiem – przyznała Marta. – Najgorsze już za nim, teraz musi po prostu przetrzymać to do końca.
– Przetrzyma – zapewniła ją z przekonaniem. – Gdybyś ty widziała, jak się ucieszył z wyroku! Nie mieliśmy z panem Stasiem możliwości porozmawiać z nim po rozprawie, bo zaraz go wyprowadzili, ale widziałam, że od razu odżył, jakby mu skrzydła u ramion urosły. Nasz adwokat zrobił genialną robotę. On też był bardzo zadowolony, że udało się zejść z wymiarem kary poniżej roku więzienia, a do tego obiecał, że pogada ze znajomym naczelnikiem o jakichś przyzwoitych warunkach dla Kacpra. Uff, ależ ulga! Pan Stasio zachwycony, jak wyszedł z sądu, to aż się popłakał na ulicy ze wzruszenia.
Relatywnie korzystny wyrok w sprawie Kacpra w istocie napełnił Izę optymizmem, a pana Stanisława wprawił w istną euforię. Po zakończonej rozprawie starszy pan czym prędzej pobiegł do domu, by stamtąd zadzwonić z dobrą wieścią do brata i bratowej, zaś Iza z miejsca udała się na uczelnię, by zdążyć jeszcze na chociaż część zajęć. Następnie miała w planach zjeść szybko obiad i na wieczór udać się do pracy, a ponieważ rano nie zdążyła wypić kawy, przerwa spędzona z Martą na rozmowie przy ulubionym napoju jeszcze bardziej poprawiła jej nastrój.
– No dobrze, Martuś, wystarczy już o Kacprze – powiedziała energicznie, pociągając kolejny łyk aromatycznego płynu z papierowego kubeczka. – Teraz powiedz mi coś o sobie. Jak się bawiliście z Danielem w Anabelli? Ja miałam taki ukrop, że na koniec nawet nie zdążyliśmy porozmawiać.
– Było super – zapewniła ją Marta. – Wybawiliśmy się po wszystkie czasy, muzyka była po prostu cudowna! W dodatku Dan spotkał tam swojego kumpla z liceum, Mateusza, a on z kolei był w większym towarzystwie, więc przy okazji poznałam sporo fajnych ludzi. Widzieliśmy cię kilka razy, jak krążyłaś między stolikami, ale nas obsługiwała jakaś inna dziewczyna, taka ruda.
– Tak, Lidia – potwierdziła Iza. – Miała do obsługi sektor A, więc pewnie tam usiedliście. Szczerze mówiąc, to nawet nie zauważyłam, gdzie w końcu wylądowaliście.
– A raz nawet zajrzał do nas twój szef – podjęła Marta, zerkając na nią spod oka. – Osobiście przyniósł nam piwo, chipsy i paluszki. Bardzo fajny facet, ma super poczucie humoru i widać, że wszyscy go lubią.
– To prawda – uśmiechnęła się z dumą.
– A on chyba bardzo lubi ciebie, co? – mrugnęła do niej Marta. – Patrząc po tym, jak pogratulował ci zdanego egzaminu…
– Myślę, że tak – zgodziła się wesoło Iza. – Innych z ekipy też bardzo lubi, oczywiście z wzajemnością, bo my za nim po prostu przepadamy. Najlepszy szef pod słońcem. Ogólnie mamy w zespole bardzo dobre relacje, dlatego tak świetnie mi się tam pracuje.
Marta przyglądała jej się przez chwilę z uwagą znad kubeczka dymiącej kawy.
– No tak – pokiwała głową. – Nie dziwię się. Zresztą facet ma już swój wiek i duże doświadczenie, pewnie traktuje was tam wszystkich jak ojciec.
– Dokładnie tak.
– Hmm – mruknęła Marta. – Tak właśnie pomyślałam.
– W każdym razie cieszę się, że dobrze się bawiliście – podjęła ostrożnie Iza. – Ja to w ogóle mam wyrzuty sumienia, jeśli chodzi o Daniela, bo ostatnio okropnie zaniedbałam z nim kontakt, ale… może to i lepiej. Za to widzę, że wasza relacja coraz bardziej kwitnie! – dodała wesoło. – I to nie tylko na kanwie wspólnych zainteresowań motocyklowych!
– Tak, rzeczywiście – przyznała najspokojniej w świecie Marta, zerkając na nią z lekkim rozbawieniem. – Świetnie się dogadujemy z Danem, to super kumpel, a ja jestem mu bardzo wdzięczna za te przejażdżki na motocyklu i za to, że nie boi się dawać mi prowadzić swojego sprzętu, tylko cierpliwie mnie szkoli. Dzięki temu łatwiej mi będzie zdać egzamin na prawko, pomijając, że takie wycieczki za miasto to dla mnie sama przyjemność. Poza tym bardzo mi pomógł pozbierać się po tych wszystkich przebojach z… z Radkiem… – jej głos przygasł na chwilę, jednak widać było, że celowo wymawia imię byłego chłopaka, jakby chciała przełamać w sobie jakąś niewidzialną barierę. – I ogólnie nie przeczę, że dużo mu zawdzięczam. Ale jeśli myślisz, że między nami jest coś więcej – uśmiechnęła się z pobłażaniem – to od razu mówię, że się mylisz, Iza. Ja bardzo lubię Dana, to chyba oczywiste… ale jako facet to on zupełnie mi się nie podoba. Ja jemu zresztą też nie.
Iza odwróciła oczy, wstydząc się przyznać, że ostatnim razem w Anabelli rzeczywiście o tym pomyślała, przez co podświadomie weszła na tę samą drogę, którą niefortunnie poszła Lodzia, Ania i inni przyjaciele, snując dalekosiężne plany i formułując aluzje wobec niej i Victora. Wiedziała aż za dobrze, jak bardzo bywa to irytujące i do jakich złych skutków może doprowadzić, zatem ani przez moment nie chciała zagrać podobnej roli wobec Marty, tym bardziej że sama mogłaby podpisać się pod tym, co koleżanka powiedziała o Danielu. Ona przecież podobnie uważała go za wyjątkowo sympatycznego chłopaka, który jednak nigdy, nawet w najmniejszym calu jej się nie podobał.
– Jasne – szepnęła skonfundowana, na wszelki wypadek zanurzając usta w kawie.
– Nawet raz otwarcie o tym rozmawialiśmy, kiedy jego koleżanki z polonistyki zaczęły nam sugerować to i owo – kontynuowała stoicko Marta. – Pojechaliśmy za miasto, siedliśmy sobie na jakiejś miedzy i wyjaśniliśmy sobie sytuację prosto w oczy. I wiesz, co się okazało? Że pod tym względem rozumiemy się idealnie. Ani on, ani ja nie tylko nie jesteśmy zainteresowani wchodzeniem w żadne związki, ale wręcz mamy na to mentalną blokadę. Ja osobiście mam już naprawdę dość moich przygód z… z Radkiem – jej głos znowu lekko zadrżał, ale bardzo szybko zdołała to opanować. – Wystarczy mi tej przyjemności na co najmniej kilka lat. A Dan powiedział, że on też chce mieć święty spokój po pewnym… hmm… niepowodzeniu sercowym – tu zerknęła spod oka na zmieszaną Izę, która na te słowa tym głębiej zanurkowała twarzą w swoim kubku z resztką kawy. – I że niech inni gadają sobie, co tam chcą, a my się tym nie przejmujmy. A potem szczerze wyznaliśmy sobie, że ani on mnie nie pociąga, ani ja jego… no wiesz, w tym sensie fizycznym, damsko-męskim… więc jesteśmy idealnym materiałem na przyjaciół. Nie masz pojęcia, jaka to była dla mnie ulga, Iza! Dla Dana zresztą też. Koniec podtekstów, obaw, niepewności… Od tej pory spotykamy się bez ograniczeń, szalejemy razem na motocyklu i jest genialnie. Po prostu cudownie!
Jej oczy w ułamku sekundy nabrały blasku, jak zawsze, gdy przypominała sobie swe szalone motocyklowe eskapady z nadmiernie rozwiniętą prędkością i wiatrem we włosach. Iza patrzyła na nią z uśmiechem.
– Rozumiem cię, Martusiu – zapewniła ją, gniotąc w dłoniach pusty kubek po kawie. – Nie ma to jak męski kumpel, którego można traktować jak brata. Cieszę się, że tak się dogadaliście, to odrobinę uspokaja też moje sumienie. Ale teraz chyba trzeba już iść na zajęcia, jak myślisz? Czekaj, która godzina? Ups… już dwie po! Szybko na górę, bo się spóźnimy!
***
„Lodzia ewidentnie się na mnie pogniewała” – myślała smutno Iza, zmierzając ulicą na umówione spotkanie z Tomem. – „Od urodzin ani jednego smsa, a mnie jakoś głupio do niej pisać po tym, co naodwalałam w sprawie Vica. Ona już na pewno wszystko wie od Ani, a Ania musiała się na mnie śmiertelnie obrazić po tej akcji. I za Vica, i za odmowę przyjazdu do Bressoux… to zresztą na jedno wychodzi. Boże, jak ciężko! Do tego jeszcze Misio… i Krawczyk… Dobrze, że chociaż z Kacprem wszystko poszło po naszej myśli, a Pablo zachowuje się normalnie. Przynajmniej on jeden jest ponad tym.”
W wyznaczonym miejscu przed jedną z kawiarni na deptaku dostrzegła z daleka masywną sylwetkę Toma w czarnej koszulce i nieodłącznej kaszkietówce w tym samym kolorze. Mężczyzna czekał na nią, spacerując wzdłuż lokalu tym samym spokojnym krokiem, jakim przemierzał powierzoną mu pod ochronę część sali w Anabelli, jednak bez dawnej energii, ze smutkiem na obliczu i wzrokiem posępnie wbitym w chodnik.
„No dobra” – westchnęła na ten widok. – „Koniec użalania się nad sobą, teraz trzeba pomóc innym. Moja działalność psycho-terapeutyczna zatacza coraz szersze kręgi. Może powinnam pomyśleć o własnym gabinecie?”
Uśmiechnęła się do siebie w przypływie ponurej ironii, energicznym ruchem ręki poprawiła sobie na ramieniu torebkę i podeszła do Toma. Ochroniarz miał dziś bardzo niepewną minę, jakby zastanawiał się, czy jednak nie uciec i nie zrezygnować z rozmowy, o którą sam prosił, dlatego kiedy zasiedli już przy stoliku w kawiarni, pierwsze dziesięć minut Iza musiała poświęcić na ponowne oswojenie go i otoczenie spokojną, przyjacielską atmosferą. Urzekała ją przy tym na swój sposób nieśmiałość i nieporadność tego silnego, postawnego mężczyzny o gorylich ramionach, który, gdy tylko w grę wchodziły sprawy uczuciowe, zamieniał się w bezradne dziecko gotowe dać się poprowadzić każdemu, kto choć trochę umiał się poruszać na tym obcym i nieznanym mu terenie.
– No to powiedz, Tomciu, co się w końcu stało? – zagadnęła, podsuwając mu cukiernicę, by mógł posłodzić sobie zamówioną herbatę. – Co z Darią?
Tom westchnął ciężko i pokręcił głową.
– Zerwała z tobą? – zapytała cicho, widząc, że sam nie wydusi z siebie ani słowa.
– Nie wiem – odparł bezradnie.
– Nie wiesz? – zdumiała się Iza. – Jak to… nie wiesz?
– No właśnie nie wiem – potwierdził smutno Tom, a jego wielka dłoń niosąca na łyżeczce cukier zadrżała, aż białe ziarenka posypały się po całym stoliku.
Iza nie zwróciła na to uwagi, przyglądając mu się z niedowierzaniem.
– Nic nie rozumiem – szepnęła w końcu.
Tom wrzucił resztę cukru do herbaty i zajął się jej dokładnym mieszaniem.
– Zerwała i nie zerwała – podjął, nie patrząc na nią. – Tak pół na pół. Ale chyba bardziej zerwała. Ja już sam nie wiem, Iza.
W jego głosie zabrzmiała nutka rozpaczliwej rezygnacji. Iza przechyliła się ponad stolikiem i pełnym współczucia gestem położyła dłoń na wielkiej dłoni ochroniarza.
– Opowiesz mi o tym? – zapytała łagodnie.
Tom pokiwał głową, westchnął ciężko i drugą ręką odsunął od siebie filiżankę z nienaruszoną herbatą.
– Opowiem – odparł z determinacją. – Pewnie, że opowiem, po to tu jesteśmy. Sam cię przecież o to zahaczyłem. Tylko nie wiem za bardzo, jak zacząć… ale okej… No to tak. W tamte wakacje Daria zgodziła się zostać moją dziewczyną… A tak naprawdę to wyszło trochę głupio, bo ja sam nie miałem odwagi, żeby ją o to poprosić. To ona pierwsza mnie zapytała, czy chcę… to było po pierwszym tańcu, kiedy się odważyłem, żeby ją poprosić. Spodobało jej się to, bo było… no wiesz…
– Romantyczne? – uśmiechnęła się Iza.
– No – kiwnął głową z ponurą miną Tom. – Romantyczne jak cholera. Pocałowała mnie w tym tańcu… myślałem, że odlecę w kosmos. Gdybyś ty wiedziała, jak ja się czułem, Iza! – westchnął z bólem. – Jak w siódmym niebie!
– Wiem – szepnęła. – Wiem, Tomciu.
– Kurde, mówię ci, jeszcze nigdy w życiu nie byłem taki szczęśliwy jak wtedy! Nigdy tego nie zapomnę.
W jego niebieskich, głęboko osadzonych oczach pojawił się wyraz tkliwego rozrzewnienia, który urzekająco kontrastował z jego olbrzymią sylwetką i muskularnymi ramionami będącymi oznaką ponadprzeciętnej siły fizycznej.
– Więc ona zapytała mnie, czy chcę, żebyśmy byli razem – ciągnął smutno. – No to ja powiedziałem, że tak, no pewnie, co miałem nie chcieć. Ja bym dla niej wszystko… Tylko że już wtedy, pierwszego dnia, chyba była trochę niezadowolona, że sama musiała to załatwić, bo ja się nie odważyłem. No, ale kurde, Iza! – spojrzał na nią z rozpaczą. – To nie było tak, że ja nie chciałem, tylko na serio się bałem! Bałem się jak gówniarz… Generalnie to ja się nikogo nie boję – zaznaczył dla porządku. – W sensie facetów. Mogę się nawalać z każdym mięśniakiem, skoczyłby mi tylko… w ryja by dostał, aż miło. Ale z kobietą? To co innego! – westchnął. – Strach za gardło łapie, jakby mnie ktoś paralizatorem potraktował. Bo rozumiesz… gdybym ja ją zapytał, czy chce ze mną być, a ona by mi odmówiła, to dla mnie byłby taki nokaut, że chyba bym się nie podniósł.
Iza przyglądała mu się z pełnym sympatii współczuciem. Przez głowę przebiegła jej smutna refleksja, że mężczyźni, którym z trudem przychodzi okazywanie uczuć, nie mają łatwego życia w świecie kobiet. A przecież wielu z nich pod pancerną blachą swoich mięśni nosi czułe i wrażliwe serce! Na pamięć wróciły jej bolesne słowa Majka sprzed ponad roku. Nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham. Nie odważyłem się ani razu… Sama widzisz, jaki żałosny ze mnie frajer i tchórz. Czekałem z tym wyznaniem, aż będę pewien, że w odpowiedzi usłyszę to samo… Serce nagle zabiło jej tak mocno, że jej dłoń, nadal ściskająca ponad stolikiem wielką dłoń Toma, zadrżała, jakby przeszedł przez nią prąd.
„Nie, to nie jest tchórzostwo” – pomyślała stanowczo. – „To znak, jak bardzo wam zależy i jak mocno kochacie. Dobre chłopaki… silni i twardzi we wszystkim oprócz tego jednego miejsca w sercu, w które Amor wbił swoją strzałę…”
– Ale tak czy inaczej przez jakiś czas wszystko było dobrze, prawda? – zapytała ostrożnie.
Tom pokiwał głową w zamyśleniu.
– No tak… niby tak – przyznał bez przekonania. – Ale nie do końca. Przez cały czas czułem, że ona nie jest ze mnie zadowolona i że chyba waha się, czy dobrze zrobiła, że w ogóle to zaczęliśmy. Najbardziej to była zła o to, że byłem za mało… no wiesz…
– Romantyczny – westchnęła Iza.
– No – potwierdził ponuro, wpatrując się w stolik. – Za mało romantyczny i, jak to ona powiedziała, za mało spontaniczny… czy coś takiego. No wiesz, że taki drętwy jestem i tylko czekam na jej ruch – dodał wyjaśniająco. – Nawet jak kiedyś kupiłem jej kwiatki, bo tak mi Antek podpowiedział, to była zła, że przy wręczaniu bukietu znowu byłem niewystarczająco… no…
– Romantyczny – powtórzyła cierpliwie.
– Właśnie. Tak samo z tym podnoszeniem w tańcu. Za pierwszym razem to jej się podobało, a potem powiedziała, że i w tym jestem za sztywny. A ja po prostu nie wiedziałem, jak mam to zrobić, żeby było okej. Bo widzisz… ja się chyba po prostu do tego nie nadaję! – oznajmił w nowym przypływie rozpaczy, cofając rękę spod jej dłoni. – Ani nie umiem tańczyć, ani ładnie mówić… Nie umiem być romantyczny! Choćbym na łbie stanął, nigdy mi to nie wychodzi, zawsze zrobię coś nie tak! Więc to wszystko moja wina… to ja to zepsułem…
Oparł się obydwoma ramionami na stoliku i pochyliwszy się nad nim w przygarbionej pozycji, z całej siły ścisnął dłonie w imponujących rozmiarów pięści. W całej jego postawie widać było cierpienie i bezradność, która szczerze rozbrajała Izę.
– Nie myśl tak, Tomciu – odparła łagodnie. – Jesteś sobą i powinieneś pozostać sobą w każdej sytuacji. Już dawno mówiłam ci, że jeśli się kogoś kocha, to takiego, jakim jest. Nie wiąże się z nim warunkowo po to, żeby go zmieniać. No, ale okej, mów najpierw, co było dalej. Domyślam się, że Daria nie wytrzymała tego braku romantyzmu?
Ostatnie słowa wypowiedziała z mimowolnym przekąsem, zastanawiając się, jak ktokolwiek mógł wymagać romantycznych uniesień od Toma. Każdy, kto miał okazję nieco bliżej poznać muskularnego ochroniarza z Anabelli, wiedział, że posiada on zupełnie przeciwną naturę od tej, jaką chciała ukształtować w nim Daria. Jak trzeba było być naiwnym, by sądzić, że drugi człowiek jest plasteliną, z której da się ulepić wszystko?
„Do jakiego stopnia można kogoś zmienić, zwłaszcza jeśli on sam tego nie chce albo nie potrafi?” – pomyślała, czekając na odpowiedź Toma, której ten znowu nie był w stanie z siebie wydusić. – „Plan zamienienia w ideał kogoś, kto tym ideałem od początku nie jest, to droga donikąd, narażanie na cierpienie i siebie, i jego. Czysta utopia! Daria nigdy nie zrobi z Toma romantycznego Valentino, tak jak ja nigdy nie zrobię wiernego i uczciwego mężczyzny z Misia. Niestety, natury nie da się oszukać.”
– No dobrze – podjęła, widząc, że Tom znowu spuścił głowę i milczy. – To powiedz mi przynajmniej, kiedy to było. Z moich obserwacji wynika, że jakoś na przełomie lutego i marca?
Ochroniarz natychmiast podniósł głowę i spojrzał na nią zdziwiony.
– Tak… skąd wiesz?
– Gołym okiem było widać, że coś z tobą nie tak – wyjaśniła mu. – Wszyscy to zauważyli i bardzo ci współczuli, chociaż nikt z nas nie wiedział, co się tak naprawdę stało. Ale domyśliliśmy się, że to problem z Darią… że pewnie z tobą zerwała.
– Zerwała? – powtórzył niepewnie. – No właśnie chyba nie tak całkiem.
– To znaczy? – zdziwiła się znowu.
– Ech… nie wiem – westchnął posępnie Tom. – Powiedziała mi coś, czego nie rozumiem. Najpierw, że jestem drętwy, beznadziejny i do niczego się nie nadaję. Ale potem dodała, że jeszcze nie chce ze mną zrywać i że da mi ostatnią szansę.
– Jaką szansę?
– No właśnie nie mam pojęcia! – odparł z bólem. – Nie wiem, o co jej chodziło! Powiedziała tylko tyle, o tej ostatniej szansie… ale nic więcej mi nie wyjaśniła, poszła sobie i zostawiła mnie samego na ulicy. I od tamtej pory w ogóle zniknęła.
– Zniknęła? – szepnęła Iza. – Jak to?
– No… zniknęła – skinął głową Tom. – Po prostu nie mam z nią kontaktu. Jej telefon nie odpowiada, chociaż próbowałem dzwonić o różnych porach, podejrzewam, że zmieniła numer. Wyprowadziła się też z tej stancji, gdzie mieszkała. A ja jej tak szukałem… nawet raz byłem na uczelni, żeby ją namierzyć, ale tam to już się całkiem pogubiłem i nic z tego nie wyszło. Dwadzieścia budynków, pełno luda, nie wiadomo gdzie iść…
Głos mu się załamał i znowu spuścił głowę. Iza patrzyła na niego z zafrasowaniem, próbując uchwycić jakiś sensowny motyw działania Darii. Niestety, żadna z opcji, jaka przychodziła jej do głowy, nie była dla Toma pocieszająca.
– Tylko czasami widzę u nas te jej dwie koleżanki – podjął ponuro ochroniarz. – Od tamtej pory były już z pięć czy sześć razy, ale zawsze same, bez Darii. I jak tylko chcę je o nią zagadać, to zwiewają albo zmieniają temat. Mam wrażenie, że śmieją się ze mnie. Tak zresztą było od początku. Jakby się ze mnie nabijały…
– Ach… prawda – przyznała po chwili namysłu Iza.
Wysiliwszy pamięć, zwizualizowała sobie liczne sytuacje, w jakich w ciągu ostatniego roku widywała Darię w Anabelli, lecz nie mogła przypomnieć sobie ani jednej, w której dziewczyna pojawiłaby się w lokalu sama. Rzeczywiście, zawsze towarzyszyły jej dwie koleżanki, bez przerwy obecne w tle, nawet w czasie, kiedy trwał już jej związek z Tomem. Iza sama do tej pory nigdy nie zwróciła na to większej uwagi, jednak teraz, w świetle tego, co powiedział jej ochroniarz, informacja ta nabrała znaczenia.
– Dlatego poprosiłem cię o rozmowę – wyjaśnił, smętnie patrząc w stolik. – Chciałem zapytać się ciebie, jako kobiety, co o tym myślisz. I żebyś dała mi jakąś wskazówkę, bo ja sam już wymiękam. Po prostu nie wiem, co mam dalej robić. Szukać jej? Czekać?
„Szukać i czekać!” – pomyślała smutno Iza. – „Jak ja latami na Misia…”
– Powiedz mi, Tomciu – zagadnęła łagodnym tonem. – Nadal ją kochasz, prawda?
– No tak – pokiwał głową.
– Bardzo?
– No bardzo – westchnął. – Jak nie wiem co… jak cholera. Aż mnie, kurna, dusi.
Iza przechyliła się przez stolik i przyjaznym gestem położyła dłoń na jego muskularnym przedramieniu.
– Wyobrażam sobie – odparła oględnie. – Ale powiedz mi. Gdybym poradziła ci, że masz przestać ją kochać… dałbyś radę to zrobić?
Tom podniósł głowę i popatrzył na nią z zaskoczeniem.
– Przestać? – powtórzył niepewnie. – Ale jak to? No nie… jasne, że nie! No co ty, Iza. Ja bym dla niej wszystko! Tylko że po prostu nie wiem, co mam zrobić na ten moment, bo… ja już dłużej tak nie mogę…
Jego głos znów załamał się i zadrżał. Iza przypomniała sobie swą październikową rozmowę z Martą o Radku, jej bunt i rozpacz, jej krzyk… a potem jej na nowo uśmiechniętą twarz z ostatnich dni. Tak, Marta wyszła z tego obronną ręką. Udało jej się przewalczyć ból i rozczarowanie, gdyż, wspierana przez przyjaciół i zdrowy rozsądek, w porę podjęła odpowiednie kroki. Zbyt mało czasu minęło, by nieszczęśliwa miłość do Radka zdołała trwale zatruć jej serce. Nie zdążyła wyidealizować go sobie na tyle, żeby zatracić się w uczuciu do niego tak, jak Iza zatraciła siebie w uczuciu do Michała Krzemińskiego. Uczuciu, które od początku było absurdalne, lecz któremu dała wybujać w swoim sercu jak agresywnemu chwastowi, pozwalając, by z czasem stłumił w nim wszystko inne. Dopiero teraz zaczynała go plenić, lecz po latach to było takie trudne! Jakże inaczej by to wyglądało, gdyby zaczęła robić to od razu! Ileż cierpienia by dzięki temu uniknęła! Ileż zaoszczędziłaby go innym! Choćby Victorowi… Tak, Victor cierpiał przez nią, ale on jednak jakoś się pozbiera, bo uratuje go czas. Ten czas, który nie zdążył upłynąć i zasiać w jego sercu najgorszego chwastu. Ona miała dużo ciężej. Tak samo jak Majk…
Myśl o Majku natychmiast ścisnęła jej serce, wbijając w nie dobrze znaną, cieniutką szpileczkę. Majk nadal cierpiał, bo i on nie potrafił uciąć w porę czegoś, co nie miało sensu. Cierpiał… a jednak nie chciał z nią o tym rozmawiać. Gdybym chciał się wygadać, to nie omieszkałbym tego zrobić. Ja nie potrzebuję pomocy… Jasne. I ona miała w to uwierzyć? Więc nawet on kłamał… on, jej najlepszy przyjaciel, któremu ufała całym swoim sercem! Kłamał, bo nie chciał rozdrapywać ran… bo chciał zamknąć to i wreszcie zdusić w sobie, wyrzucając poza nawias wszystkich, nawet ją. A może to dlatego, że miał się komu zwierzać? Może nie była już jedyną osobą, która go rozumiała? Może…
Przed oczami po raz nie wiadomo który mignął jej nieznośny obraz Werci wsuwającej dłoń w jego włosy. Nie, nie! Nie myśleć o tym! To nie ma znaczenia! Czym ona w ogóle zajmuje sobie uwagę? Przecież dzisiaj jest tu po to, żeby pomóc Tomowi! Przyszła tutaj jako etatowa terapeutka, pielęgniarka… misjonarka złamanego serca…
– Posłuchaj, Tomek – podjęła poważnym tonem. – Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale jakieś tam swoje doświadczenie i intuicję mam. I jeśli mogę na szybko dać ci jakąś radę, to na pewno tę jedną. Nie szukaj już Darii.
– Nie? – szepnął na wpół ze zdziwieniem, na wpół z rezygnacją.
– Nie – potwierdziła stanowczo. – Nie chciałabym ranić twoich uczuć, bo rozumiem, co czujesz, ale z doświadczenia wiem, że najgorsze jest bezpodstawne podsycanie złudzeń. A złudzenia to pułapka, Tomciu. Im dłużej trwają, tym trudniej się z nich wyrwać, przez co życie nam ucieka, a my chodzimy po świecie struci i nieszczęśliwi. Ty jesteś silny facet, więc nie będę owijać w bawełnę i powiem to brutalnie. Jak na moje oko, Daria od początku tylko się tobą bawiła.
Tom westchnął ciężko i pokiwał głową.
– To nawet nie było brutalne, Iza – odparł smutno. – Sam to trochę czułem.
– Bawiła się – powtórzyła zdecydowanym tonem Iza. – A może nadal się bawi… bawią się we trzy z tymi jej koleżankami, które przychodzą do Anabelli specjalnie po to, żeby cię obserwować. Nie wiem, co potem z tym robią, może siedzą we trzy i śmieją się z tego? Poza tym ten jej tekst o ostatniej szansie… to, że nie postawiła sprawy jasno, tylko zniknęła w pół słowa, a ty od dwóch miesięcy nie wiesz, na czym stoisz… Brzydko. Nawet jeśli uznała, że się pomyliła i nie chciała dłużej z tobą być, to nie powinna tak cię dalej zwodzić i traktować cię, jakbyś był kamieniem bez serca. Bo to, że nie jesteś romantyczny i wylewny, nie znaczy przecież, że nic nie czujesz… Nie wiem, Tomek, ale sam chyba widzisz, że to nie jest dojrzałe zachowanie – podsumowała. – Mogę powiedzieć tylko tyle, że kiedy ktoś naprawdę kogoś kocha, to nie robi mu takich rzeczy. Rozumiesz, co mam na myśli, prawda?
Tom znów pokiwał głową, wpatrując się tępo w swą czarną kaszkietówkę, która leżała przed nim na stoliku obok filiżanki z niewypitą herbatą.
– Dlatego na twoim miejscu starałabym się odpuścić – ciągnęła Iza. – Nie mówię, że masz z miejsca wygasić to w środku… sama wiem, że tak się po prostu nie da, na to trzeba dużo czasu. Ale powinieneś przynajmniej odpuścić sobie na zewnątrz.
– To znaczy? – szepnął Tom, nie odrywając oczu od swojej kaszkietówki.
– To znaczy, że z wierzchu nie powinieneś pokazywać po sobie, że nadal zależy ci na Darii – poinstruowała go z powagą. – Zwłaszcza w Anabelli, a już szczególnie wtedy, kiedy przychodzą do nas te jej dwie koleżaneczki. Wiesz, o co mi chodzi? Skoro bawi je twoje cierpienie, to niech go nie widzą, niech nie mają tej satysfakcji. Niech patrzą sobie na wesołego i spokojnego faceta, a nie na kłębek nerwów i smutasa, który tylko włóczy się z kąta w kąt jak jakaś zmora. Nawet jeśli tobie zaleczenie ran zajmie jeszcze sporo czasu… bo dobrze wiem, że tego nie da się odsunąć od siebie w jeden dzień… to niech przynajmniej inni nie robią sobie z tego cyrku. Chociaż tyle. Rozumiesz, Tomciu?
– No… rozumiem – pokiwał głową, lecz głos mu zadrżał, a dłonie znów odruchowo zacisnęły się w olbrzymie pięści.
– Może ta dziewczyna nie jest aż taka głupia i zła… chciałabym w to wierzyć – ciągnęła energicznie Iza. – Ale obiektywnie jej zachowanie na razie wygląda bardzo słabo. Wybacz, że mówię to tak otwarcie, ale rozumiem, że o to właśnie ci chodziło. Chciałeś wiedzieć, co myślę na ten temat, więc mówię ci to wprost, bez zmiękczania i ściemy.
– No tak… dzięki – westchnął Tom.
– A z drugiej strony twoja sytuacja wcale nie jest taka zła – zapewniła go z przekonaniem. – Bo tak naprawdę w waszym przypadku nic się jeszcze na dobre nie zaczęło. W tym sensie, że sprawa nie trwa latami, z perspektywy całego życia wygląda jak drobny epizod, z którym prędzej czy później sobie poradzisz. Znam kilka takich przypadków, znam też przypadki odwrotne… w tym mój własny, o którym nie będę opowiadać, ale możesz wierzyć mi na słowo. Podsumowując… im szybciej to utniesz, tym lepiej, Tomciu – dodała łagodniej, przyglądając się jego przygnębionej, zrezygnowanej minie. – Uwierz, mówię ci to z mojego własnego, przykrego doświadczenia. Oczywiście zrobisz z tym, co uznasz za stosowne, ja tylko przedstawiam ci moje zdanie, o które mnie prosiłeś.
– Tak, wiem – szepnął. – Dzięki, Iza.
Ostrożnym gestem podsunęła mu filiżankę z wystygniętą już herbatą.
– A teraz pij – uśmiechnęła się. – No? Tomciu? Pij i głowa do góry, mój dzielny Herkulesie! Zobaczysz, że wszystko powoli się ułoży.
– Okej – odparł smutno Tom.
Posłusznie sięgnął po filiżankę i jednym haustem opróżnił jej zawartość, po czym, jakby tknięty jakąś myślą, zawahał się i spojrzał na nią niepewnie.
– Jak myślisz, Iza? – dodał nieśmiało, odstawiając pustą filiżankę na spodeczek. – Szef bardzo się na mnie wkurzy, jak przed robotą strzelę sobie na to jeszcze jakieś małe piwko? Wiesz, że nigdy nie piję, jak idę do pracy, ale tak coś czuję, że dzisiaj to by mi może trochę pomogło…
Iza roześmiała się i poklepawszy go aprobująco po dłoni, ruchem ręki dała znak siedzącemu za barem kelnerowi, by podszedł do nich z kartą.
***
– Chyba zawału dostanę – powiedziała Iza, podsuwając sobie fotel kierowcy bardziej do przodu i ostrożnie kładąc ręce na kierownicy. – Jeszcze nigdy nie jechałam czymś takim. Naprawdę jesteś pewien, że chcesz podjąć to ryzyko?
– Cóż… teraz już nie mogę się wycofać! – zaśmiał się Majk, zapinając pas bezpieczeństwa na fotelu pasażera. – Pomyśl, jak to by wyglądało? Ale nie martw się, faceci lubią ryzyko, to nam sprawia perwersyjną przyjemność. Dobrze ci się siedzi, mały elfie? Możesz jeszcze bardziej przysunąć sobie fotel. Ostatnio jechał na nim Chudy i odbił do samego końca, przecież gdzieś musiał upchnąć te swoje kilometrowe giry!
Iza parsknęła śmiechem i posłusznie przysunęła fotel o kilka centymetrów bliżej kierownicy, po czym sama również zapięła pas bezpieczeństwa.
– Gdzie tu się włącza wycieraczki? – zapytała rzeczowo.
– Tu, po prawej masz taką dźwignię – wskazał jej. – Podnosisz ją tak… i to jest pierwsza prędkość. A potem kolejne. No, spróbuj sama.
Iza ze skupieniem przystąpiła do zapoznawania się z podstawowymi funkcjami nowego samochodu, którego pachnące nowością wnętrze znacząco różniło się od znanych jej dotąd aut do nauki jazdy. Srebrny peugeot, który od kilku dni znajdował się na stanie firmy, został już przetestowany zarówno przez szefa, jak i przez Antka, Chudego i Tymka, a nawet przez Wiktorię, zbierając jak najwyższe noty. Dziś była kolej Izy, żeby przejechać się nowym autem, dłużej już nie dało się tego unikać, sama zresztą rozumiała, że musi przełamać swój opór i obawy, by móc służyć firmie również na tym polu.
Jako że tego dnia oboje dysponowali wolnym popołudniem, Majk zaprosił ją na krótką przejażdżkę po mieście, a ponieważ Iza czuła niechęć do jeżdżenia zupełnie bez celu, zaproponował, by przy tej okazji odwiedzili grób pana Szczepana. Dziewczyna z radością przystała na ten pomysł, gdyż w ostatnich tygodniach nie miała czasu na wizytę na cmentarzu, a choć myśl o tym, że samodzielnie ma poprowadzić nowy samochód, mocno ją stresowała, kiedy tylko wyjechali na ulicę, a następnie opuścili ścisłe centrum miasta, poczuła się o wiele pewniej i spokojniej, tym bardziej że auto rzeczywiście okazało się bardzo łatwe i wdzięczne w prowadzeniu. Zresztą… czego miała się bać, skoro tuż obok siedział życzliwie nastawiony i zawsze pomocny Majk?
Podróż przebiegła prawie modelowo i dopiero kiedy dotarli na miejsce, realny kłopot sprawiło jej manewrowanie po wąskim i ciasnym przycmentarnym parkingu, a szczególnie parkowanie między niewyraźnie namalowanymi liniami, z których jedna ostatecznie trafiła między koła peugeota.
– Uff! – odetchnęła po zatrzymaniu auta i wyłączeniu silnika. – Trochę krzywo stanęłam, ale już nie mam zdrowia ani motywacji, żeby to poprawiać.
– Nie jest źle – zapewnił ją z rozbawionym uśmiechem Majk, spokojnym gestem odpinając pas bezpieczeństwa. – A następnym razem będzie jeszcze lepiej, zobaczysz.
Iza pokiwała głową z niezbyt przekonaną miną, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Majka, po czym oboje wysiedli z auta, by kupić kwiaty i udać się na cmentarz. Ciche, ukwiecone alejki nekropolii przypominały, że trwała wiosna, buzując słońcem, bajeczną zielenią i milionem różnobarwnych kwiatów. Był przedostatni dzień kwietnia, nazajutrz Iza wybierała się na długi weekend do Korytkowa, gdzie w niedzielę miał się odbyć chrzest małego Pepusia. Chrzest w najpiękniejszą wiosnę! Skoro dało się ją odczuć nawet w mieście, to co dopiero na wsi! Jakże cudownie musiał wyglądać teraz ogród przy jej rodzinnym domu! I ta znajoma, ukwiecona łąka…
Wzdrygnęła się na tę myśl i odrzuciła ją od siebie gwałtownie. Nie, nie myśleć o Michale! Nie teraz. Zagłuszyć to nieprzyjemne wspomnienie i dławiący ją od prawie tygodnia wyrzut sumienia. Miała się odezwać… dać mu znak, kiedy będzie wolna… pozwolić mu chociaż zadzwonić… Obiecała mu to przecież. Tymczasem od chłodnego smsa, którego wysłała mu z sądu, nie odezwała się do niego ani słowem, za każdym razem, kiedy o tym pomyślała, odsuwając to na później. Tak, później, później… Jak już wróci do Lublina po długim weekendzie. Przecież Michał pewnie i tak nie przyjedzie teraz do Korytkowa, więc nie ma sensu nawiązywać z nim kontaktu, skoro ona przez kilka dni będzie poza Lublinem. Tak, odezwie się do niego po długim weekendzie. Albo po piętnastym. Czy po piętnastym nie byłoby logiczniej? Ze względu na Krawczyka i tak w ogóle… Hmm, zdecydowanie lepiej. Napisze do niego smsa po piętnastym. To tylko dwa tygodnie, no, może dwa i pół… Czas przecież tak szybko leci…
– Fundamenty już są – poinformował ją z satysfakcją Majk, kiedy zbliżyli się do grobu pana Szczepana, wokół którego leżały niewielkie sterty rozkopanej ziemi. – Zobacz, zainstalowali zbrojenia, teraz to już elegancko wyschło i po weekendzie będzie można stawiać pomnik.
– Ach, super! – ucieszyła się, zgarniając z cementowej płyty resztki starych, zwiędłych kwiatów i kładąc w ich miejsce nowo przyniesione, zakupione przed chwilą gałązki białego bzu. – Czyli jednak znaleźli dla nas czas?
Majk rzucił się do pomocy przy porządkowaniu grobu, zbierając zwiędłe kwiaty i wypalone lampki nagrobne do foliowej reklamówki, którą wyjął z kieszeni.
– Znaleźli – skinął głową, podstawiając Izie reklamówkę, by mogła wrzucić do niej śmieci. –Co prawda trochę im w tym pomogłem, bo wydzwaniałem ostatnio kilka razy, żeby wreszcie z tym ruszyli. Projekt gotowy, pogoda idealna, zaliczka wpłacona… Nie cierpię, jak coś mi wisi nad głową tygodniami.
– Aha – uśmiechnęła się Iza, zerkając na niego spod oka. – Z szefem nie ma żartów!
– Nie ma – przyznał z powagą.
Porządkowanie grobu jak zawsze przebiegło sprawnie i po kilku minutach oboje stanęli nad nim w skupieniu, by pomodlić się za dusze pana Szczepana i jego Hani. A jednak dzisiaj Izie jakoś ciężko było się modlić… Czy to dlatego, że od kilku tygodni miała wrażenie, że stoi na rozstaju dróg? Stoi tam i nie wie, którą z nich pójść… którą wybrać, żeby nie popełnić jakiegoś kosztownego błędu…
„A serce niczego mądrego mi podpowie” – pomyślała smutno. – „Niestety, Szczepciu. Mogę liczyć tylko na swój rozum. Chociaż z nim też w tych sprawach nie bywa najlepiej…”
Poczuła, że Majk obejmuje ją ramieniem, i przylgnęła do niego odruchowo, opierając głowę na jego ramieniu. Przez kilka minut oboje w milczeniu patrzyli na płonący znicz otoczony gałązkami białego bzu. Światełko pamięci o tych, którzy już odeszli z tego świata i którzy nigdy więcej nie zobaczą tak pięknej wiosny jak dziś…
– Życie jest krótkie – odezwał się nagle cicho Majk. – Takie cholernie krótkie, elfiku…
Pokiwała głową, nieco zdziwiona tą filozoficzną refleksją w jego ustach lecz w pełni z nią zgodna. Jak zresztą można byłoby się z nią nie zgodzić, stojąc nad grobem młodej, zaledwie dwudziestoośmioletniej kobiety, którą przedwczesna śmierć na całe pół wieku oddzieliła od ukochanego męża?
– Ja sam mam już więcej lat, niż miała Hania, kiedy zabrało ją z tego świata – ciągnął w zamyśleniu Majk. – I kiedy patrzę na tę jej tabliczkę, czuję się trochę, jakbym żył na kredyt. A mimo wszystko mam wrażenie, że ona i tak przeżyła więcej ode mnie.
– Tak – przyznała smutno Iza. – Ja też nieraz o tym myślałam. Czuję dokładnie to samo.
– Jesteśmy jak zombie – mówił dalej Majk, nie odrywając oczu od płonącego znicza. – Żyjemy tylko pozornie i tracimy czas. Bezpowrotnie…
– To prawda – wyszeptała cichutko.
– Ty jeszcze jesteś młoda – zauważył łagodnie. – Dwadzieścia trzy lata to jeszcze żaden wiek. A ja? Za niecały miesiąc kończę trzydzieści cztery. Powinienem już dawno mieć w pełni poukładany świat wokół siebie… nie tylko firmę, ale i dom, do którego chciałoby się wracać po robocie. Kogoś zaufanego, kto by przytulił o każdej porze dnia i nocy… i chociaż jednego takiego Edka… A tymczasem co? Klęska. Jestem jak ten jałowy ugór na samym końcu świata. Niby nie przejmuję się tym i rżnę głupa przed ludźmi, ale w środku to mnie jednak coraz bardziej boli.
Iza wstrzymała oddech, z jednej strony porażona tym smutnym wyznaniem, lecz z drugiej ucieszona, że oto Majk uderza w taką osobistą nutę. Ostatnio przecież tak rzadko to robił! Powinna zatem podchwycić tę niespodziewaną okazję do szczerej rozmowy, skłonić go na nowo do otwarcia przed nią serca. Na pewno tego potrzebował, inaczej nie zaczynałby takiego ciężkiego tematu! A ona wszak miała dziś dużo czasu i gdyby tylko chciał, mogłaby zostać z nim na cmentarzu aż do wieczora. Ach, zatrzymać go! Rozmawiać! Dać mu mówić! Tak, niech mówi… niech odkrywa przed nią swoją duszę, aby mogła pomóc mu w trybie terapii…
– Każdy człowiek, choćby nie wiem jak był zrezygnowany, przez całe życie podświadomie szuka szczęścia – odparła cicho, starannie dobierając słowa. – Nawet jeśli wie, że go nie znajdzie, to mimo wszystko ta potrzeba pozostaje w nim na zawsze.
– Nawet jeśli wie, że go nie znajdzie… – powtórzył w zamyśleniu Majk. – Tylko skąd on ma to wiedzieć? Skąd ma mieć pewność, że na pewno go nie znajdzie, Iza? Bo tak sobie wmówił i dobrowolnie zamknął się na wszystko?
Urwał na chwilę i mocniej objął ją ramieniem.
– A jeśli to błąd? – podjął cichszym i jakby lekko zdławionym głosem. – Jeśli los da nam niespodziewanie drugą szansę, to czy mamy prawo ją odrzucić? Bo jeśli to jest wciąż ta sama szansa, tylko widziana z innej strony? Jak w magicznym lustrze… Nie, Iza. Nie wolno zamykać się na szczęście. Życie jest skrajnie nieprzewidywalne i nigdy nie wiemy, co nas czeka za zakrętem…
Iza słuchała go z niedowierzaniem i lekko ściśniętym sercem. Jego słowa były jak powiew wiosennego wiatru na pustkowiu, pełne słońca i nowej nadziei… A zatem dlaczego nie podobało jej się to, co mówił? To były wszak słowa człowieka, który zdawał się powoli leczyć ze swych dawnych demonów i mentalnie otwierać się na życie. Czyż choć częściowo nie było to zasługą ich przyjacielskiej terapii? Powinna się z tego cieszyć! Cieszyć się i dopingować go, a potem sama wziąć z niego przykład! Dlaczego więc nie cieszyła się? Dlaczego jej serce przeszywało takie dziwne i irracjonalne poczucie straty? Jakże to? Nie chciała szczęścia dla własnego przyjaciela? Wolałaby, żeby nadal pozostawał na nie zamknięty? Zamknięty na szczęście… i na miłość?
Przed jej oczy wrócił tysiące razy odpychany obraz kobiecej postaci stojącej przy barze w Anabelli i czułym gestem wsuwającej dłoń w jego włosy. Wercia. Piękna dziewczyna o ciepłym uśmiechu, jedyna spośród tamtych wielu, która została w jego orbicie i ostatnio pojawiała się w niej coraz częściej. A jeśli on był już na drodze do przewalczenia dawnych sentymentów i złamania wieloletniej blokady w sercu? Jeśli lada moment zwycięży w tej walce i uwolni się wreszcie ze swych niemożliwych marzeń o Ani? Jeśli uzna, że jeszcze zdąży zacząć żyć, i postawi na przynajmniej połowiczne szczęście? Nie odtrąci go tak, jak ona sama odtrąciła szansę na połowiczne szczęście u boku Victora…
Ścisk w sercu nasilił się tak, że Iza aż zachwiała się na nogach. Po co jej to mówił? Szukał jej akceptacji, przyzwolenia? A może pochwały w trybie terapii? Przyjacielskiego wsparcia?… Zesztywniała nagle i nie panując nad własnym zachowaniem, odsunęła się od niego. Świat skąpany w wiosennym kwietniowym słońcu niespodziewanie ściemniał i stracił barwy, stał się szary i ponury jak listopadowy poranek. Majk bez słowa cofnął ramię i przez kilkanaście długich sekund przyglądał jej się spod oka.
– Wolałabyś, żebym został zatwardziałym idealistą, prawda? – zapytał w końcu z żartobliwą nutą w głosie, która jednak skrajnie kontrastowała z jego poważną, przygnębioną miną. – O to się nie bój się, elfiku. Nigdy nie przestałem i nie przestanę nim być.
Iza schyliła się nad grobem i nerwowym gestem poprawiła równo i nienagannie ułożoną tam gałązkę bzu. Następnie wyprostowała się i stanowczym ruchem zarzuciła sobie na ramię zsuwającą się torebkę.
– Wracajmy już, Majk – odparła cicho, nie patrząc na niego. – Późno się robi, a ja dzisiaj mam potwornie mało czasu.