Anabella – Rozdział LXXXIX
Nocną zmianę, na której z powodu natłoku klientów cały zespół Anabelli dwoił się i troił, Iza przeżyła jak w transie, ze wszystkich sił starając się odsunąć od siebie dręczące myśli o świeżo zakończonym spotkaniu z Michałem, by móc w pełni skupić na wymagającej uwagi pracy. Jako że szef przez pierwszą część wieczoru był na spotkaniu z klientem, cała organizacja i logistyka w lokalu spadała na nią, a kilka bójek między nietrzeźwymi gośćmi, których rozbrajaniem zajmowali się ochroniarze, wzywając ją do sporządzania protokołów szkód, skutecznie zajęły jej uwagę prawie do północy. Po powrocie Majka, który z miejsca włączył się do pomocy na sali, dziewczyna wprawdzie mogła odrobinę odetchnąć psychicznie, jednak ponieważ nadal miała pełne ręce roboty przy obsłudze stolików, dopiero po powrocie do domu i szybkim prysznicu znalazła czas na to, by wyjąć z torebki telefon.
Na pulpicie powiadomień czekała na nią informacja o trzech nowych smsach – wszystkie były od Michała.
Iza, to było bez sensu, dlaczego uciekłaś tak szybko? Nie dokończyliśmy rozmowy – mówił utrzymany w tonie wyrzutu pierwszy z nich, wysłany tuż po pożegnaniu na ulicy.
Musimy się spotkać jeszcze raz i dokończyć to, co nam przerwali. Okej? – brzmiała treść drugiego z nich, który przyszedł niedługo potem.
I wreszcie ostatni, wysłany dużo później, bo kilka minut przed północą: Proszę, Iza. Zależy mi.
Odczytawszy wszystkie po kolei, Iza z westchnieniem usiadła na łóżku i w zamyśleniu przejechała dłonią po czole. Było już wpół do trzeciej w nocy, a ona czuła się tak znużona i senna, że zastanawianie się nad tym, w jaki sposób dyplomatycznie odpisać Michałowi, na chwilę obecną przekraczało jej możliwości skupienia uwagi. Czy zresztą wypadało o takiej porze odpisywać na smsy?
„Nie, nie teraz, Misiu” – pomyślała stanowczo, odkładając telefon na brzeg biurka, wsuwając się pod kołdrę i sięgając do wyłącznika lampki nocnej, by zgasić światło. – „Muszę to przemyśleć, a tobie nic się nie stanie, jak poczekasz do rana. Ja na jedno słowo od ciebie czekałam całymi latami… tak długo… tak strasznie długo…”
Pod przymkniętymi powiekami, które okryły jej zmęczone oczy litościwą zasłoną ulgi i ciemności, błysnęły jeszcze jaskrawo niebieskie tęczówki oczu Michała… lecz już chwilę potem ich błękit przybladł stopniowo i rozmył się w białej mgle, która z kolei ustąpiła miejsca czarnej czeluści… Wyczerpana dziewczyna zapadła w krzepiący sen, tak głęboki, że rano nie obudził jej ani pierwszy, ani drugi, a dopiero trzeci sygnał alarmu budzika. Poranny pośpiech, a następnie absorbujące zajęcia na uczelni sprawiły, że nie miała zbyt wiele czasu na refleksje, i dopiero późnym popołudniem wysłała do Michała zwrotnego smsa.
Jasne, Misiu, nie ma sprawy. Zdzwońmy się jakoś po sesji, dobrze? Wcześniej nie dam rady czasowo. Pozdrawiam, Iza.
***
– Wejdź, dziecino, nie krępuj się – zapraszała ciepło pani Lewicka, wprowadzając onieśmieloną Izę do przestronnego, zalanego słońcem salonu. – Już zaparzyłam herbatkę, ciasteczka postawiłam… świeżo upieczone, specjalnie dla ciebie. O, tutaj sobie usiądź – wskazała jej jedno z krzeseł przy częściowo nakrytym stole, po czym, poczekawszy, aż dziewczyna zajmie miejsce, sama ulokowała się na sąsiednim. – I czuj się swobodnie, jak u siebie w domu, ani myśl się krępować!
– Dziękuję pani – szepnęła Iza.
Obiecane odwiedziny u matki Pabla i Ani już od półtora miesiąca leżały jej kamieniem na sumieniu, dlatego, kiedy tylko skończyły się zajęcia na uczelni i rozpoczęła się sesja, uznała, że czas wywiązać się ze zobowiązania i zebrawszy się na odwagę, wykonała długo odkładany telefon. Pani Lewicka nie tylko przyjęła to z wrodzoną sobie życzliwością, ale wręcz nie kryła najszczerszej radości i gorącego entuzjazmu, dzięki czemu mile zdziwiona jej reakcją Iza chętnie udała się do niej z wizytą, na którą umówiły się w piątkowe popołudnie. Pod wskazany adres dziewczyna przyjechała swoim służbowym srebrnym peugeotem, planując potem pojechać nim prosto na wieczorną zmianę do pracy.
– Jesteśmy dzisiaj same – ciągnęła gospodyni, sięgając po imbryk z herbatą. – Bo mój Stasio, jak tylko się dowiedział, że znowu umówiłam się z kimś na ploteczki, zaraz zabrał rakietki i pojechał z Darkiem… ze swoim przyjacielem znaczy… pograć sobie w ping-ponga. To jego wielkie hobby – wyjaśniła z uśmiechem. – Lat na karku ma już coraz więcej, to i szybciej się męczy niż kiedyś, ale jak tylko ma okazję na mały mecz ping-ponga, to nigdy sobie nie podaruje. O, proszę, herbatka… no, proszę, Izabelko. I ciasteczko sobie weź do tego. Świeżutkie, z najlepszymi truskawkami, niczym niepryskanymi, prosto od mojej starej znajomej z targu.
Iza posłusznie wzięła z eleganckiego talerzyka kruche ciasteczko z owocami, które w istocie okazało się wyśmienite zarówno w smaku, jak i w swej strukturze.
– Przepyszne – przyznała, z przyjemnością przełykając pierwszy kęs i popijając go aromatyczną herbatą. – Tak kruchutkie, że aż rozpływa się w ustach.
– To jeden z moich najlepiej sprawdzonych przepisów – oznajmiła z dyskretną dumą pani Lewicka. – Ulubione ciasteczka Anusi, zawsze piekę je dla niej, kiedy nas odwiedza. Mówi, że przyjazd do Lublina bez smaku maminych ciasteczek z truskawkami nie byłby w pełni udany! – uśmiechnęła się z czułością. – A że teraz akurat sezon na truskawki, to pomyślałam, że dzisiaj upiekę je dla ciebie. Ty mi zresztą tak dziwnie tę moją Anusię przypominasz… Im dłużej na ciebie patrzę, tym mniej to rozumiem, bo z buzi nie jesteście jakoś bardzo podobne, ale masz w sobie coś dokładnie takiego jak ona. Nawet nie wiem co, ale tak jest – pokręciła głową w zadziwieniu, przyglądając się życzliwie dziewczynie. – A Tosieńka pierwsza to zauważyła! Dzieci jednak zawsze widzą lepiej.
„Nie… to nie Tosia była pierwsza” – pomyślała Iza, a choć myśl ta w założeniu miała być żartobliwa, w jej sercu natychmiast odezwała się znajoma kłująca igiełka. – „Jeśli już, to druga… po nim.”
Na krótki ułamek sekundy przed oczami mignęła jej na wpół poważna, na wpół wzruszona twarz Majka, kiedy po raz pierwszy wypowiadał szeptem tamte słowa. Ty też mi kogoś przypominasz… Zerknęła na twarz pani Lewickiej, której oczy, identyczne w barwie i blasku jak oczy obojga jej dzieci, przywiodły jej gwałtownie na pamięć całą aurę spektakularnej urody i uroku osobistego Ani. I wtedy jak bumerang wróciła do niej myśl z wieczoru sylwestrowego, kiedy obie z Anią, ubrane w wieczorowe suknie, stały przed lustrem w łazience domu państwa Magnon w Bressoux – myśl o tym, że choć wiele osób widziało między nimi jakieś nieokreślone podobieństwo, tak naprawdę ona, Iza, nie umywała się do tej pięknej, rasowej kobiety, z którą zbyt pochopnie ją porównywano. Przyjmowała to zresztą jako oczywistość, bez najmniejszego cienia zazdrości, znała wszak swoje skromne miejsce w drugim lub nawet trzecim szeregu. Przepaść między nimi była tak ogromna, że pod żadnym względem nie dorastała Ani do pięt, była tylko jak przygaszone echo jej blasku, jak jej marne odbicie w mętnym lustrze… zaraz, zaraz… lustrze?
Podprogowy błysk odległego skojarzenia sprawił, że gwałtownie zabiło jej serce. Nie zdołała jednak uchwycić uciekającej myśli… tym bardziej że musiała skupić się na rozmowie. Odwróciwszy ze zmieszaniem wzrok, mechanicznym gestem podniosła do ust filiżankę z herbatą i upiła kolejnego łyka, starając się wsłuchać w dalsze słowa pani Lewickiej, która na szczęście nie przestawała mówić.
– A co do ciasteczek, to nasz Pawełek też je lubi – ciągnęła z satysfakcją. – W ogóle straszny z niego łasuch, od małego taki był. Lea mówi, że gotowanie dla niego to sama przyjemność, bo wszystko zjada z wielkim smakiem i o ile w innych sprawach potrafi okropnie wybrzydzać, o tyle w jedzeniu nigdy! – zaśmiała się. – Już w dzieciństwie tych ciasteczek potrafił zjeść całą blachę. Michał też w nich zasmakował, nawet kiedyś poprosił mnie o przepis i upiekł je na medal, pani Irenka sama przyznała, że nie odróżniłaby ich od moich. No, poczęstuj się, dziecinko, weź jeszcze jedno… I mów mi teraz, co u ciebie, bo ja tylko gadam i gadam, a ciebie do głosu nie dopuszczam. Jak tam na uczelni?
– Dobrze, proszę pani – odpowiedziała grzecznie Iza. – Mam kilka egzaminów, a najcięższy będzie z literatury, więc teraz staram się uczyć jej jak najwięcej. Chciałabym zdać wszystko w czerwcu, żeby mieć spokojne wakacje.
– To tak jak nasza Lea – uśmiechnęła się pani Lewicka. – Dzielne, kochane dziecko! Też ma dużo nauki, a z Edziulka teraz taki łobuziak się zrobił…
Imię to wywołało szeroki uśmiech na twarzach obu pań, na kilka minut skupiając ich uwagę na synku Lodzi i Pabla, który rósł jak na drożdżach i zaczynał już powoli chodzić przy meblach, choć, jak poinformowała Izę dumna babcia, nadal jego ulubioną i najskuteczniejszą formą przemieszczania się było raczkowanie. Następnie rozmowa w płynny sposób powróciła na poprzednie tory, podejmując na nowo wątek studiów, jako że sesja egzaminacyjna miała rozpocząć się już w następnym tygodniu i wszystkim zaprzątała głowę.
– Ale ty to jesteś pracowita jak mrówka, Izabelko – zauważyła z uznaniem matka Pabla. – Nie dość, że studia, to jeszcze praca, i to taka wymagająca… Rozmawialiśmy o tobie ostatnio, Paweł bardzo cię docenia, a Lea zawsze stawia cię jako przykład osoby, która wytrwałą pracą osiąga wspaniałe efekty i z której warto brać przykład. Już nieraz mówiła, że kiedy ma trudniejszy czas i ciężko jej pogodzić obowiązki w domu z nauką… bo wiadomo, że te studia są wymagające… to zawsze przypomina sobie o tobie i od razu wraca jej motywacja. A ja, kiedy o tym słucham, to aż mi serce rośnie, że w tym młodym pokoleniu są jeszcze takie dzielne dziewczyny jak wy dwie. Takie, co nie boją się wyzwań, tylko bez gadania robią, co należy, zamiast całe dnie spędzać na czesaniu włosów czy malowaniu paznokci.
Tu z uśmiechem wskazała na niepomalowane, krótko przycięte paznokcie Izy, która w istocie nigdy nie miała czasu na to, żeby poświęcać im jakąś szczególną uwagę, nie mówiąc już o ich regularnym malowaniu.
– No… czasami je maluję – odpowiedziała z lekkim zmieszaniem. – Chociaż tylko od okazji, do bardziej eleganckiego ubrania.
– I tak powinno być – zgodziła się ciepło pani Lewicka. – Ale nie przesiadujesz nad tym godzinami, nie stoisz bez przerwy przed lustrem, tylko przeznaczasz czas na robienie pożytecznych rzeczy. Siana w głowie nie masz, a to najważniejsze. No, weź sobie jeszcze ciasteczko, kochanie, nie krępuj się… Wprawdzie polskie, nie francuskie – zażartowała, puszczając do niej oko. – Bo słyszałam, że we francuskich słodyczach jesteś ekspertką, Paweł i Lea opowiadali mi, jakie przysmaki przygotowałaś na urodziny Michałka. Niektórych takich to nawet u Ani w Belgii nie kosztowali.
– To nie była moja zasługa – uśmiechnęła się ze zmieszaniem Iza. – Wszystko przygotowały po mistrzowsku nasze kucharki, ja tylko czuwałam nad organizacją.
– Ale pomysły i przepisy były twoje – zaznaczyła stanowczo kobieta. – A wiadomo, że bez dobrego dyrygenta to i najlepsza orkiestra nie zagra. Paweł nieraz opowiada mi, jak pomagasz Michasiowi w interesie, jaka jesteś niezastąpiona, nawet dokumentów się nie boisz. Dzielna… dzielna i kochana dziewczyna! – podsumowała, wyciągając rękę i przyjaznym gestem poklepując jej dłoń. – Ja sama bym ci za to nieba przychyliła.
– Dziękuję pani – pokręciła głową jeszcze bardziej skonsternowana Iza. – Ale niesłusznie mnie pani chwali, bo ja tylko wykonuję swoje obowiązki. Szef zleca mi zadania i płaci mi za ich wykonanie, więc nie ma nic niezwykłego w tym, że robię to, co mi każe.
– Z wierzchu tak to wygląda, to prawda – przyznała pani Lewicka. – Ale ja Michała znam od wczesnego dzieciństwa i widzę więcej, niż myślisz. A że lubię go bardzo i w głębi serca traktuję prawie jak własnego syna, to niedziwne, że chciałabym dla niego jak najlepiej. Zwłaszcza ze względu na Helenkę, jego mamę… Już chyba ci o tym wspominałam, co, Izabelko? Ale teraz powiem jeszcze raz. Ten twój szef to dobry, kochany, ale pogubiony w życiu chłopiec. Owszem, w biznesie dużo już osiągnął i może osiągnąć jeszcze więcej, bo ma do tego smykałkę i na swoim fachu się zna. Ale nikt nie ma nieskończonych pokładów sił i energii, a Michaś tylko w pozoru jest twardy jak skała.
Iza uśmiechnęła się leciutko. Któż wiedział to lepiej od niej? Może tylko Pablo… choć i to wcale nie było pewne.
– W środku to jest szlachetny i wrażliwy chłopiec – ciągnęła w zamyśleniu pani Lewicka, opuszczając na kolana dłonie, w których trzymała filiżankę z herbatą. – Bardzo pracowity i odpowiedzialny, pomysłowy, z charakterem, z przywódczymi cechami, co to w biznesie są niezastąpione… prawda. Ale to przecież tylko człowiek, nie komputer. A nie ma na świecie człowieka, który mógłby bez końca pracować w takim natężeniu jak on, poświęcić całe swoje życie pracy i wytrzymać to fizycznie i psychicznie. Nie mieć żadnej odskoczni, własnej rodziny, prawdziwego domu… ech! – westchnęła. – Żaden normalny człowiek długo tak nie pociągnie, bo albo zwariuje, albo popadnie w taki cynizm, w jaki już powoli zaczynał wpadać mój Paweł, zanim spotkał Leę. Widziałam już takich ludzi, niestety… cyników, samotników i pracoholików… z roku na rok coraz ciężej się z nimi rozmawia, aż w końcu zupełnie kontakt się zatraca, bo na własne życzenie odgradzają się od świata i tylko praca, praca, praca… a w życiu wielka pustka. I jak już wejdą w to za głęboko, to nic tego nie zmieni, nikt nie przemówi im do rozsądku, bo jest za późno.
Iza słuchała w milczeniu, z jednej strony przyznając rację każdemu słowu kobiety, a z drugiej ze smutną goryczą rozważając patowość sytuacji Majka. Jakże nieznośny musiał być ten psychiczny ciężar, jaki musiał nieść na co dzień, kiedy życzliwi mu ludzie, przekonani, że z własnej woli zaprzepaszcza szanse na szczęśliwe życie, próbowali „przemawiać mu do rozsądku”! Sama znała to aż za dobrze, a tu oto miała kolejny tego przykład.
– Dlatego ja już od dawna martwię się o Michała – westchnęła pani Lewicka. – Helenka tak samo… wiadomo, jak to matka. Pani Irenka, jego babcia, też się martwi, a ostatnio nawet Paweł zaczął trochę rozumieć, że jednak mamy rację, bo wcześniej to tylko się denerwował, jak mu o tym wspominałam. Mówił, żeby dać chłopakowi spokój, bo on wie, co robi, i sam układa sobie życie, a nam nic do tego. No niby racja… dorosły człowiek, to żyje sobie tak, jak chce. Ale co poradzę, że mi się serce kraje, kiedy na to patrzę? – pokręciła głową. – Ja tam się wtrącać nie będę, pomodlić się mogę tylko… ale tak bym chciała, żeby i temu chłopcu w końcu się jakoś życie ułożyło. Z korzyścią i dla niego, i dla wszystkich dookoła. Rozumiesz mnie, prawda, Izabelko?
– Tak, rozumiem panią – odpowiedziała cicho Iza. – Każdy by chciał jak najlepiej dla ludzi, których lubi. Ale on… Majk… z tego co wiem, nie narzeka na swoje życie – zaznaczyła niesiona chęcią wzięcia go w obronę. – Bierze je takim, jakie jest… jak mu los ułożył… zresztą w dużym stopniu sam poukładał je sobie tak, jak chciał. Nie mogę wypowiadać się ogólnie, ale jeśli chodzi o firmę, to dla nas Majk jest bardzo dobrym szefem. Stanowczym, świetnie zorganizowanym, a jednocześnie wyrozumiałym i nawet jeśli dusi w sobie jakieś frustracje, to nie wylewa ich na innych…
Urwała, przypominając sobie nieprzyjemną scenę z Karoliną, Zuzią, Chudym i rozbitymi słoikami z dżemem w roli głównej. Scenę, jaka miesiąc wcześniej rozegrała się na zapleczu Anabelli, doprowadzając do napięcia w całym zespole… Przed jej oczami mignęła czerwona z wściekłości twarz Majka, jego zacięte usta i oczy ciskające iskry. A potem przyjemny chłód świeżego powietrza na ulicy i jego zawstydzony głos. Masz rację, idiota ze mnie i cham… Niby od dawna wiem, że tak się nie robi… że nie wyżywa się bez sensu na niewinnych… a nadal, jak mi czasem strzeli na czaszkę, odpieprzam takie cyrki, że sam siebie nie poznaję. Niestety, matka Pabla miała rację. Dobrze wyczuwała, że Majkowi ciężko było żyć w trybie, w jakim żył, i choć frustracja z tym związana wylewała się z niego bardzo rzadko, nie zmieniało to faktu, że nosił ją ukrytą głęboko w sobie. Szkoda tylko, że matka Ani nie rozumiała, iż nic nie da się z tym zrobić, a nade wszystko nie domyślała się głównego powodu tego stanu rzeczy. O tym wiedziała tylko ona, Iza… i być może Lodzia. Ewentualnie jeszcze Pablo. Ale nikt więcej.
– To na pewno – przyznała ostrożnie pani Lewicka. – Ale ja myślę bardziej o nim samym. Właśnie o tym, co dusi w sobie, i o tej jego ciągłej pracy bez wytchnienia. Czy ty wiesz, Izabelko, że on od dziesięciu lat nie wziął sobie nawet jednego pełnego tygodnia wolnego? – pokręciła z dezaprobatą głową. – Helenka tyle razy go zapraszała, żeby przyjechał do nich, odpoczął sobie wreszcie… góry przecież mają niedaleko… Mój Paweł to od studiów co roku jeździł w góry, jak nie takie, to inne, chociaż na tydzień zawsze sobie przepustkę załatwił. I tyle razy chciał zabrać ze sobą Michasia! Nieraz mu to proponował, ale on zawsze nie i nie, bo praca i praca, bo nie ma czasu, bo firma się rozkręca i nie może jej zostawić… Wcześniej to rozumiem, rzeczywiście był na rozruchu, więc trudno mu było opuścić posterunek. Ale teraz?
Zerknęła spod oka na słuchającą jej w skupieniu Izę, jakby chciała ją o coś zapytać, ale nie zdecydowała się.
– Paweł to aż pożalił nam się ostatnio na niego, jak byli u nas z Leą na obiedzie – podjęła, zniżając konspiracyjnie głos. – A uwierz, że to się bardzo rzadko zdarza, bo on za Michasiem zawsze stoi murem. Jeden za drugim zresztą… zawsze tak było – pokiwała głową. – Jak w dzieciństwie któryś z nich coś nabroił, to ten drugi zawsze go krył, a kiedy sprawa się wydała, to obaj solidarnie brali winę i karę na siebie. Pół na pół, nawet jak tylko jeden zawinił.
– Prawdziwi przyjaciele – uśmiechnęła się Iza.
– Oj tak – przyznała pani Lewicka, odwzajemniając jej uśmiech. – Jak dwóch muszkieterów. A do tego obaj jeszcze naszą małą Anusię bronili, bo z niej też była mała rozrabiaka. Opiekowali się nią jako młodszą siostrzyczką, na placu zabaw pilnowali ją, hołubili, krzywdy jej zrobić nie dali… ech, łobuziaki kochane! – westchnęła, dyskretnym ruchem dłoni ocierając łezkę, która zakręciła jej się w oku na to wspomnienie. – No, ale o czym to ja mówiłam? A, o tych górach! No właśnie. Więc Paweł tym razem się rozżalił, bo w sierpniu jadą z Leą i Edziem w Beskidy. W tamtym roku nigdzie nie byli, a ostatnio Paweł tyle miał stresu w pracy, że chodził jak żywy kłębek nerwów… od pół roku zresztą taki wymęczony jest i zestresowany, że aż schudł. No, ale tak czy inaczej jadą w te góry i chcieli tam zaprosić Michała – wyjaśniła. – Zamówili już domek wczasowy, a Paweł na prośbę Lei specjalnie wziął większy, właśnie po to, żeby Michaś mógł zajrzeć do nich chociaż na kilka dni. Widzieli, że ostatnio jakiś markotny chodził, a że też zasłaniał się zmęczeniem i kłopotami w pracy, to wymyślili, że zabiorą go na kilka dni odpoczynku w góry. To był taki trochę podstęp, ale przecież z dobrego serca… No i co? Odmówił im – rozłożyła ręce w geście bezradności. – Jak zwykle!
Iza, która słuchała tego wywodu z coraz mocniej ściśniętym sercem, na ostatnie słowa kobiety odruchowo pokręciła głową. Czy powinna wspomnieć o tym, że Majk w międzyczasie, nota bene pod jej osobistym wpływem, był już na dobrej drodze do zmiany zdania w tej kwestii? W końcu nie była upoważniona do rozpowiadania o jego decyzjach, mimo że chętnie uspokoiłaby panią Lewicką. Widziała, że starsza pani naprawdę chciała jak najlepiej dla przyjaciela swego syna, a jednak jakoś trudno było jej o nim rozmawiać. Podobnie jak w Bressoux, gdy rozmawiała o Majku z Anią, albo ostatnio, gdy jego temat poruszyła Lodzia, na sercu czuła nieprzyjemnie zimny kamień, którego waga zdawała się rosnąć z każdym wymienionym słowem. Jakże chętnie zmieniłaby tok rozmowy! Co prawda od początku wiedziała, że pani Lewicka będzie chciała rozmawiać z nią o Majku, sama to przecież zapowiedziała, podając jej w kwietniu swój telefon, jednak nie zmieniało to faktu, że z jakiegoś nieokreślonego powodu nie była to dla niej przyjemna pogawędka. Może poniekąd dlatego tak długo zwlekała z tymi odwiedzinami?
– To prawda, w kwestii odpoczynku i urlopu mój szef rzeczywiście jest nie do zniesienia – odpowiedziała oględnie, siląc się na uśmiech. – Ale mam nadzieję, że w tym roku zaplanuje sobie chociaż z tydzień albo dwa wolnego.
– Oj… dobrze by było! – westchnęła pani Lewicka, smętnie kiwając głową. – Tylko że my z Helenką znamy go już na wylot, on nawet na tydzień nie zamknie tej swojej restauracji, a co dopiero na dwa. Taki to z niego pracoholik. Niereformowalny.
– Ale przecież nikt nie mówi o zamykaniu restauracji – wyjaśniła jej łagodnie Iza. – To wcale nie jest konieczne. Szef może sobie spokojnie wyjechać na urlop, a my… to znaczy ja i kilkoro najbardziej doświadczonych kolegów… zajmiemy się firmą i zadbamy o to, żeby wszystko działało jak zawsze.
– Ach… rzeczywiście! – szepnęła pani Lewicka, patrząc na nią w olśnieniu.
– Mówiłam już szefowi, że osobiście przejmę dowodzenie pod jego nieobecność, jak tylko wrócę z mojego własnego urlopu – ciągnęła nieco zmęczonym głosem Iza w nadziei na szybkie zamknięcie tematu. – Będę na nim akurat do końca lipca, więc w sierpniu mogę objąć posterunek i wszystkiego dopilnować. Ja też bardzo bym chciała, żeby szef odpoczął sobie chociaż raz na dziesięć lat. Sama chyba bym oszalała bez perspektywy tych kilku tygodni wakacji w roku, więc naprawdę nie rozumiem, jak on wytrzymał tak długo bez urlopu. I zgadzam się z panią, że to się musi zmienić, bo…
Urwała zdziwiona, gdyż w tym momencie jej rozmówczyni, która słuchała jej z coraz bardziej jaśniejącą twarzą, niespodziewanie poderwała się z krzesła i schyliwszy się ku niej, przytuliła ją i spontanicznie ucałowała w czoło.
– Kochane dziecko! – powiedziała ciepło, gładząc ją dłonią po włosach. – Dobra, dzielna dziewczyna… jak nasza Lea! Ja bym cię, dziecino, za to ozłociła!
– Ale to przecież nic takiego – uśmiechnęła się Iza, zmieszana tą emocjonalną reakcją starszej pani. – To tylko kwestia odpowiedniej organizacji moich obowiązków. I tak je wykonuję, chodzi tylko o to, żeby poprzesuwać akcenty i uwolnić szefa na te dwa tygodnie. To żaden problem, proszę pani.
– Nic takiego, żaden problem, tylko obowiązki – pokiwała głową pani Lewicka, sięgając po imbryk, by dolać herbaty. – Skromne, dobre dziecko z ciebie, Izabelko. Daj, kochanie, doleję ci, widzę, że już masz mało… o, bardzo proszę. Dla ciebie żaden problem, a tak naprawdę jesteś jedyną kompetentną osobą, która może tu naprawdę pomóc i zrobić coś konkretnego. Zwłaszcza że to musiało wyjść od ciebie – zaznaczyła. – Od ciebie, nie od Michasia, bo on sam dla siebie nigdy nic nie zrobi. Zaharuje się na śmierć, a dla siebie nikogo o nic nie poprosi, ja to wiem. Dlatego jestem ci podwójnie wdzięczna za to, co mówisz i co robisz, bo takiego wsparcia jak w tobie to ten chłopiec jeszcze chyba nigdy nie miał. W życiu prywatnym to owszem… ma przyjaciół, zwłaszcza mój Paweł to by za nim w ogień poszedł… ale w pracy? Tu już gorzej. Zawsze był zdany sam na siebie, tyle razy już go oszukali, wykorzystali… i to nawet najbliżsi współpracownicy! – westchnęła. – Tak ciężko w biznesie o ludzi godnych zaufania…
– To prawda – przyznała smutno Iza, przypominając sobie to, co kiedyś na ten temat mówił jej sam Majk. – Ale szef bardzo dużo nauczył się na błędach i z każdym rokiem organizacja firmy tylko na tym zyskuje.
– Zyskuje też dzięki tobie – zaznaczyła pani Lewicka, przyglądając jej się z zastanowieniem i jakby wahaniem. – Wiem, że jesteś skromną osobą, Izabelko, ale ja wiem, ile pomagasz Michałowi. Wprawdzie wiem to głównie od Pawła, czyli z drugiej ręki, bo z samym Michasiem to od kwietnia jeszcze ani razu nie widziałam się osobiście, ale Pawełek wszystko nam opowiada i bardzo cię chwali. Jak mówi, przynajmniej na tym polu… zawodowym, firmowym czy jak to tam nazwać… Michał ma realną pomoc, a to już bardzo dużo. Tego po prostu nie da się przecenić. Natomiast jeśli chodzi o sprawy osobiste…
Zatrzymała się na chwilę, znów przyglądając jej się spod oka, jakby wahała się, czy ciągnąć temat, zwłaszcza że twarz dziewczyny wyrażała teraz niepokój i spięcie, które mogły świadczyć o tym, iż nie była zbyt chętna do tej rozmowy.
– Nie gniewaj się, Izabelko – podjęła łagodnie. – Mówiłam ci już w kwietniu… wtedy u Pawła w domu, kiedy patrzyłyśmy razem przez okno, jak Michał bawi się z dziećmi… że chciałabym z tobą trochę dłużej o nim porozmawiać. Ale nie myśl, że zaprosiłam cię tylko po to i że chcę wyciągnąć od ciebie jakieś informacje o nim, bo zebrało mi się na ploteczki. Nie, dziecino – pokręciła głową. – To nie tak. Zaprosiłam cię przede wszystkim dlatego, że naprawdę bardzo cię polubiłam. Tak samo jak moja Ania.
Iza drgnęła na to imię i uśmiechnęła się smutno, przypominając sobie swą ostatnią rozmowę z Anią, która zakończyła się jej odmową przyjazdu w lecie do Bressoux. Stanęło na tym, że w maju Ania do niej zadzwoni. Nie zadzwoniła… To było oczywiście do przewidzenia po tym, co stało się tamtego wieczoru, jednak smutek i żal z powodu jej utraconej sympatii do tej pory nie opuściły Izy, a słowa pani Lewickiej tylko rozdrapały tę słabo zabliźnioną ranę w jej sercu.
– Tak, tak – zapewniła ją żywo starsza pani, dostrzegłszy cień wątpliwości na jej obliczu. – Ona za każdym razem mi powtarza, że Iza to wspaniała dziewczyna i nie da się jej nie lubić, a ja zgadzam się z nią w stu procentach. Paweł i Lea też, o Michasiu nie wspominając. Dlatego i ja chciałam poznać cię bliżej. Najpierw myślałam, że może za jakiś czas pojedziesz za tym Victorkiem do Bressoux – dodała ostrożnie. – Ale ty od razu wybiłaś mi to z głowy, jeszcze zanim odmówiłaś temu chłopcu, bo oczywiście słyszałam już i o tym… Nie gniewaj się, Izabelko, po prostu nikt nie robił z tego tajemnicy.
– Ależ nie gniewam się – odparła ze zmieszaniem Iza. – Przeciwnie, nadal jestem pani wdzięczna za to, co mi pani wtedy powiedziała. A zwłaszcza za to, że nie miała mi pani za złe tej decyzji.
– No co ty opowiadasz, dziecino! – pokręciła głową pani Lewicka. – Za co ja czy ktokolwiek inny miałby mieć ci za złe? W takich sprawach serce najlepiej podpowiada i trzeba słuchać jego głosu, bo ono zawsze najlepiej doradzi. Mieć za złe! Co też ta dziecina wymyśla! Przecież wszyscy rozumieją twoją decyzję. I ja, i Lea, i Ania…
„Ania też?” – pomyślała ze smutnym niedowierzaniem Iza, nie odważyła się jednak głośno wypowiedzieć tych słów.
– Uwierz mi, że byłabym ostatnią osobą, która mogłaby mieć ci cokolwiek za złe, jeśli chodzi o Victora – zapewniła ją łagodnie kobieta, zniżając głos. – Może w moim wieku to zabrzmi dziwnie i nieprzekonująco, ale… co tu dużo gadać, ja sama w młodości też miałam podobną sytuację jak twoja. Bardzo podobną, a nawet dużo gorszą. Dlatego wiem, Izabelko, jakie to jest trudne i jak paskudnie można się wtedy czuć. Zwłaszcza kiedy otoczenie, w tym własna rodzina, naciska, a do tego nawet rozum podpowiada, by wybrać tę obiektywnie korzystniejszą partię. No wiesz, korzystniejszą od strony materialnej czy środowiskowej – dodała znacząco. – Pieniądze, awans społeczny, pozycja towarzyska… takie sprawy. Za moich czasów to było jeszcze ważniejsze niż teraz.
Iza pokiwała głową na znak, że rozumie, mile zdziwiona tak osobistym wyznaniem kobiety, która przecież prawie jej nie znała. Sprawiło to, że teraz spojrzała na panią Lewicką inaczej niż wcześniej, w wyobraźni wizualizując sobie to, jak mogła wyglądać w młodości. Regularne rysy, lekko śniada cera… wciąż gęste, szpakowate włosy, które kiedyś musiały być czarne jak skrzydła kruka… i te piękne, ciemnobrązowe oczy o fascynującym blasku! Takie same jak oczy Pabla, które do szaleństwa uwielbiała Lodzia, szczęśliwa, że po nim odziedziczył je i Edzio… takie same jak oczy Ani, w których bez pamięci zakochał się Majk… Lecz nie, stop, nie idźmy aż tak daleko. Delikatna, znajoma igiełka znów niespodziewanie odezwała się w jej sercu, każąc jej pominąć ten szczegół. Wróćmy do pani Lewickiej, która kiedyś w istocie musiała być wyjątkowo piękną kobietą, bez wątpienia mocno przyciągającą mężczyzn i budzącą w nich namiętności…
– Ale ja zawsze uważałam, że kiedy idzie o wybór osoby, z którą mamy spędzić całe dalsze życie, to trzeba słuchać tylko i wyłącznie głosu serca – ciągnęła ciepłym tonem kobieta. – I do śmierci nie zmienię zdania w tej sprawie. Sama poszłam tą drogą i nigdy nie żałowałam, że wybrałam mojego Stasia, a możesz mi wierzyć, kochanie, że przeszkody i przeciwności piętrzyły się przed nami jak góry lodowe. Ale pokonaliśmy je stopniowo, bo od początku wiedzieliśmy, że to właśnie my we dwoje jesteśmy sobie pisani. Do dziś jestem w stu procentach pewna, że z nikim innym nie mogłabym być szczęśliwa – uśmiechnęła się ze wzruszeniem. – I serce od pierwszej chwili jasno mi to mówiło, chociaż moi rodzice i znajomi stręczyli mi innego chłopca… bogatszego, z lepiej ustosunkowanej rodziny… ech! I co by mi po tym było? – machnęła lekceważąco ręką. – Nic! Tylko smutek i tęsknota za Stasiem na całą resztę życia. Nie, Izabelko, ja ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, bo jak się kocha kogoś prawdziwie, to serce o tym wie i zawsze najlepiej podpowie.
– To prawda – szepnęła bez przekonania Iza.
Słowa pani Lewickiej, choć w założeniu miały potwierdzić słuszność jej decyzji w sprawie Victora, sprawiały, że na duszy znów czuła dziwny, nieznośny i do tego narastający ciężar. Przed oczami mignęła jej twarz Michała… jego błękitne oczy wpatrzone w nią z czułością i zainteresowaniem… Wszak serce od wczesnego dzieciństwa podpowiadało jej, że to on był tym jedynym, z którym pragnęła dzielić resztę życia. Jeszcze do niedawna nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości! Dlaczego zatem teraz, kiedy znów chciał z nią być, ona tak głupio przed nim uciekała? Czy jej zastrzeżenia i uzasadniony żal wobec niego mogły równać się z faktem, że to właśnie jego postać nosiła w sercu od kilkunastu lat? A jeśli przez te absurdalne uniki bezpowrotnie straci szansę na szczęście? Pozostanie jej tylko smutek i tęsknota… wieczna tęsknota za nim i za niespełnionym marzeniem, które uosabiał właśnie on… on i tylko on…
– Dlatego ja cię całkowicie rozumiem, Izabelko – uśmiechnęła się do niej pani Lewicka, znów przechylając się nad stołem, by przyjaźnie uścisnąć jej dłoń. – Jeśli czułaś, że ten Victorek to nie jest chłopiec dla ciebie, to bardzo dobrze, że go odrzuciłaś. A to, że nie pojedziesz do Anusi do Bressoux, to cóż… mówiłam ci już, że wcale tego nie żałuję. Wiadomo, że chciałabym dla mojej córci jak najlepiej i nie przeczę, że w pierwszej chwili bardzo się ucieszyłam, kiedy pojawiła się wizja, że może będzie miała tam w Belgii taką przyjaciółkę ja ty… siostrzaną duszyczkę w dokładnie takiej samej sytuacji…
Iza drgnęła. W jej pamięci ni stąd, ni zowąd odezwał się rozbawiony głos Victora. Anne Isabelle et Isabelle Anne! Les âmes sœurs! A zaraz potem odległy głos Majka. Przypominasz mi kogoś… kogoś bardzo dla mnie ważnego… Ach, ten nieznośny kamień na sercu! Jak się od niego uwolnić?
– Ale skoro to nie wyszło, to trudno – ciągnęła pogodnym tonem pani Lewicka. – Anusia i bez tego jest w Belgii szczęśliwa i krzywda jej się nie dzieje. Serce podpowiedziało jej, że Jean-Pierre to ten jedyny, a serca moich dzieci są jak moje i w takich sprawach nigdy się nie mylą. Paweł też to ma po mnie – zaznaczyła. – Dopóki nie spotkał Lei, to nic go nie brało, wygłupy jakieś urządzał… a jak tylko ją poznał, od razu wiedział, że to jest ta i żadna inna. Serce aż mu się do niej rwało, sam mi to powiedział, i jak wcześniej ani myślał o stałym związku, tak jej oświadczył się prawie natychmiast. Ani cienia wątpliwości nie miał! Ech, moja krew… No, ale nie o tym mówiłam – zreflektowała się, zerkając na słuchającą w milczeniu Izę. – Wracając… Anusia ma w Bressoux swój świat, który sama sobie wybrała, a ty, Izabelko, musisz myśleć o sobie i o swoim życiu. Ja to się wręcz cieszę, że zostajesz w Polsce, bo, jak już raz mówiłam, wartościowe polskie dziewczyny powinny uszczęśliwiać wartościowych polskich chłopców, a nie uciekać za granicę.
Iza znów pokiwała głową, zastanawiając się mimochodem, na ile ów głos serca, o którym z takim przekonaniem mówiła pani Lewicka, może się pomylić. Choć z drugiej strony… po co niby miała się nad tym zastanawiać?
– Tak czy inaczej jestem pewna, że i ty prędzej czy później znajdziesz swoje prawdziwe szczęście – dokończyła kobieta, uśmiechając się do niej ciepło. – A że Victor nie sprawdził się w tej roli, to trudno. Widocznie musisz poczekać na kogoś innego.
– Tak – odparła cicho Iza, czując, że powinna coś odpowiedzieć i w jakiś sposób okazać matce Ani wdzięczność za tak szczerą rozmowę. – Ma pani rację. Z tym, że ja nawet nie muszę czekać, bo… moje serce od dawna już wie, kto to jest – dokończyła nieco drżącym, na wpół zdławionym głosem.
Dlaczego te słowa przechodziły jej przez gardło z takim trudem? Dlaczego tak mocno biło jej przy tym serce? I dlaczego, mówiąc to, nie umiała patrzeć w twarz swej rozmówczyni, lecz musiała uciekać wzrokiem? Może w ogóle nie powinna o tym wspominać? Lecz przecież mówiła prawdę… szczerą i najczystszą prawdę…
Jednak nie tylko w niej te słowa wywołały emocje. Gdyby w tym momencie popatrzyła na twarz pani Lewickiej, zauważyłaby, że przebiegł przez nią jasny promień światła, jakby kobieta została olśniona jakąś nagłą myślą.
– Ach… rozumiem! – szepnęła, wpatrując się w napięciu odwróconą na bok twarz dziewczyny. – Więc już go spotkałaś… Mój Boże, Izabelko…
Cała jej twarz wyrażała teraz rosnące zaintrygowanie, stając się jednym wielkim znakiem zapytania. Kobieta wyprostowała się na krześle, powolnym gestem złożyła dłonie jak do modlitwy i otworzyła usta, jakby chciała wypowiedzieć cisnące jej się na usta pytanie, lecz nie mogła się na to odważyć. Na kilka chwil w jasno oświetlonym popołudniowym słońcem salonie zapadła cisza. Piękne ciemne oczy pani Lewickiej wpatrzone w zmieszaną minę Izy, coraz bardziej rozświetlały się i napełniały blaskiem…
– Tak, spotkałam – potwierdziła w końcu cichym głosem Iza, siląc się na blady uśmiech. – Można to tak nazwać, proszę pani. A tak naprawdę to nie musiałam go spotykać, bo po prostu znam go od dzieciństwa. Mieszkaliśmy i nadal mieszkamy w jednej wsi. Chodziliśmy razem do szkoły.
Rozświetlone oczy pani Lewickiej zgasły natychmiast jak zdmuchnięta świeca, a przez jej twarz przebiegł cień z trudem skrywanego rozczarowania.
– Ale nie chcę już nic więcej o tym mówić – zastrzegła Iza, poczuła bowiem, że jeśli za chwilę nie zmieni tematu, to chyba oszaleje. – Bardzo proszę mi wybaczyć… to dla mnie trudny temat.
Starsza pani aż podskoczyła.
– Ach, oczywiście, kochanie! – podchwyciła, czym prędzej nadając swej twarzy neutralny wyraz. – Nie musisz mi zdradzać swoich tajemnic, po co miałabyś opowiadać takie rzeczy obcej kobiecie! Kimkolwiek by ten chłopiec nie był i co by się nie działo, wiem, że taka mądra dziewczyna jak ty na pewno wybierze dobrze. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, Izabelko.
Mówiąc to, sięgnęła po talerz z ciastkami i zachęcającym gestem podsunęła go Izie, która, nie śmiejąc odmówić, posłusznie wzięła jedno z nich.
– Dziękuję – szepnęła.
– Jedz, jedz, kochanie – podjęła życzliwie kobieta. – I wybacz mi, że tak cię męczę. Nie chciałabym, żebyś miała mi za złe, że wyciągam z ciebie takie osobiste rzeczy, sama nie wiem, jak to się stało, tak jakoś potoczyła się nam ta rozmowa… A od czego to my zaczęłyśmy? – zastanowiła się. – Ach, od Michałka! No właśnie. To pewnie dlatego przez chwilę zaświtała mi w głowie taka piękna i szalona myśl… niestety zbyt piękna, żeby była możliwa. No trudno, nieważne – machnęła ręką. – Powiedz mi, czy ja mogę rozmawiać z tobą całkowicie szczerze?
Iza, uznawszy, że z dwojga złego woli już rozmawiać o Majku niż o sobie, skwapliwie pokiwała głową.
– Oczywiście, proszę pani – odpowiedziała grzecznie.
– Bo widzisz, kochanie – ciągnęła jakby z namysłem kobieta. – Nie ukrywam przed tobą, że już wtedy chciałam zapytać cię o kilka rzeczy a propos Michała. Jakby nie było, pracujesz u niego, widujesz go właściwie codziennie, a Paweł mówi, że on w biznesowych sprawach nikomu nie ufa tak jak tobie. Więc pomyślałam sobie… nie wiem, może i niesłusznie… że może będziesz wiedziała też inne rzeczy. Dla ciebie pewnie drobiazgi, ale dla mnie i Helenki najważniejsze.
Iza z trudem stłumiła westchnienie, domyślając się, o czym będzie mowa. Jaką smutną ironią losu było to, że zarówno Ania, jak i jej matka tak bardzo martwiły się o Majka i jego niepoukładane życie, podczas gdy szczęście, którego nigdy nie zaznał, zależało niegdyś od jednego słowa tej pierwszej! I jaką ironią losu było to, że już po raz kolejny to ona, właśnie ona, Iza, pełniąca trudną i niewdzięczną rolę jego terapeutki, będzie musiała o tym rozmawiać i jakoś wziąć go w obronę. Choć z drugiej strony – cóż było w tym ironicznego? To przecież nie żadna ironia losu, lecz po prostu jej powinność wynikająca z przyjaźni. Czyż nie, jakby to powiedział swym irytującym tonem Krawczyk?
– Chodzi mi o ten bardziej osobisty wymiar – doprecyzowała ostrożnie pani Lewicka. – Nie żebym chciała się wtrącać w jego sprawy, bo, jak już raz wspominałam, ja to się mogę tylko za niego pomodlić i dobrze mu życzyć, nic więcej. Ale zależy mi na tym ze względu na Helenkę, która tak się martwi… i na panią Irenkę, babcię Michasia… Gdybyś ty wiedziała, Izabelko, jak ona przepada za tym chłopcem! Nieraz już się przy mnie popłakała, że ulubiony wnuk tak jej się marnuje. Oczywiście wobec niego stara się być stanowcza i surowa – zaznaczyła. – Helenka mieszka daleko, nie ma już na syna prawie żadnego wpływu, więc pani Irenka czuje się w obowiązku w jej zastępstwie dbać o jego wychowanie. No, co prawda wiadomo – uśmiechnęła się – że trzydziestoparolatka się nie wychowuje, bo to już nie dziecko, tylko dorosły człowiek, ale dobrą radę dać i do sumienia przemówić nigdy nie zaszkodzi, prawda?
Iza uśmiechnęła się i pokiwała głową, w duchu wyobrażając sobie, z jakim poczuciem humoru Majk zareagowałby na informację o tym, że babcia nadal stara się go „wychować”. Lecz z drugiej strony czy nie wzruszyłaby go i nie zasmuciła wieść, że starsza pani, której Iza co prawda nie znała, ale do której od dawna żywiła niewytłumaczalną sympatię, popłakiwała sobie w ukryciu z jego powodu? A najsmutniejsze było w tym wszystko to, że Majk, nawet gdyby chciał, i tak nie mógłby nic na to poradzić.
– Tak więc, jak mówiłam, głównie ze względu na nie dwie chciałabym cię zapytać o taką jedną rzecz – ciągnęła pani Lewicka, przyglądając się spod oka jej poważnej i skupionej minie. – Oczywiście to nic wielkiego, nie bój się, dziecinko. Nie mam zamiaru stawiać cię pod ścianą, tak tylko zapytam dla spokoju sumienia. A może zresztą ty nic nie wiesz na ten temat? To też by coś znaczyło, bo przecież często widujesz Michała i takie rzeczy pewnie by ci nie umknęły… Ech, widzisz, jak ja gadam i gadam, krążę wokół tematu jak ta ćma wokół świeczki, a nic z tego nie wynika! – machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. – Ale to dlatego, że temat jest delikatny i nie bardzo wiem, jak mam go ugryźć, a nie chciałabym, żebyś źle to odebrała. No nic, dobrze. Najlepiej chyba będzie, jak najpierw powiem ci, co wiem, a ty ewentualnie potwierdzisz, zaprzeczysz albo coś dopowiesz. Może tak być, Izabelko?
Iza niepewnie pokiwała głową, gniotąc w palcach kruche ciasteczko, którego jak dotąd nie zdołała podnieść do ust i praktycznie zapomniała o tym, że je trzyma. Kamień na jej sercu znowu zaczynał nabierać stutonowej wagi, aż nieproporcjonalnej do rangi poruszanego tematu. I ta drobna, kłująca igiełka… ona była chyba jeszcze gorsza!
– Domyślasz się, że chodzi mi o te dziewczyny, z którymi się spotyka – mówiła dalej matka Pabla. – Nie chcę tego oceniać ani nie liczę na to, że da się na niego w jakikolwiek sposób wpłynąć, to przecież dorosły człowiek, w dodatku charakterny i na swój sposób przekorny – uśmiechnęła się lekko. – Mój Paweł też ma ten rys, że jak ktoś za bardzo na niego naciska, to specjalnie robi na odwrót, żeby postawić na swoim. Obaj z Michasiem są pod tym względem bardzo podobni. A ja już się nauczyłam i powtarzam to też Helence, że lepiej nic nie mówić, tylko modlić się i obserwować, a Pan Bóg już sam znajdzie sposób, żeby człowieka na dobrą drogę sprowadzić. Bo przecież Michał to jest taka dobra dusza… taki kochany chłopiec! Ty go znasz przede wszystkim z innej strony, Izabelko – zaznaczyła. – Jako przełożonego w pracy, szefa, u którego pracujesz, więc masz z nim może inne doświadczenia niż ja. Ale na pewno chociaż trochę poznałaś go już i od strony prywatnej, prawda?
Iza znów pokiwała głową twierdząco i nagle, nie wiedzieć czemu, w nozdrzach poczuła niepowtarzalny zapach… jajecznicy! Tej samej apetycznie pachnącej jajecznicy, którą Majk usmażył dla niej po przygodzie z brandy i którą później smażył za każdym razem, kiedy u niego nocowała. Skąd wzięło jej się to wspomnienie? Czy dlatego, że ów zapach kojarzył jej się z jego domem? Niewątpliwie. Lecz przecież były także inne skojarzenia! Miękka, pachnąca świeżością poduszka na wygodnym łóżku w sypialni… buteleczka wody kolońskiej na półce w łazience… seledynowa babcina koszula nocna z falbankami… zielone pączki kilku nierozkwitłych róż… woda w czajniku gotująca się w zalanej słońcem kuchni… olejny obraz z pomarańczowym kwiatem w salonie… Tak, to prawda, że znała Majka również od prywatnej strony – i to o wiele lepiej, niż mogłaby to podejrzewać pani Lewicka.
Myśl ta, ciepła jak powiew wiosennego wiatru, w niewytłumaczalny sposób sprawiła, że kłucie cieniutkiej igiełki w jej sercu nagle ustało, a ciążący na nim kamień zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zapewne nie na długo – ale jednak. Hmm… czy to nie było dziwne?
– No właśnie – skinęła głową pani Lewicka. – Dlatego wiesz, o czym mówię, Izabelko. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Michał od lat spotyka się z różnymi dziewczynami, a nigdy nic poważnego z tego nie wynika. Helenka długo myślała, że on po prostu szuka tej właściwej, więc kilka niepowodzeń po drodze musi być, to jest w jakiś tam sposób nieuniknione. Ale potem okazało się, że to wcale nie tak, bo on tego w ogóle nie bierze na poważnie. Zupełnie jak kiedyś mój Paweł. Oczywiście cały czas powtarzam Helence, że Michaś po prostu nie trafił jeszcze na tę swoją jedyną, ale to już tak długo trwa! Latka lecą, jeszcze trochę i bliżej mu będzie do czterdziestki niż do trzydziestki, a on dalej nic. Kiedyś, parę lat temu, sam powiedział matce, żeby niczego w tym względzie po nim nie oczekiwała, zresztą od tamtego czasu w ogóle wszystko się popsuło, bo… ech, powiem ci to, bo zależy mi na twoim zaufaniu, Izabelko… tylko nie powtarzaj nic Michasiowi, dobrze? Mógłby się pogniewać.
Iza po raz kolejny pokiwała głową, zastanawiając się, czy w ogóle powinna słuchać o takich szczegółach z osobistego życia Majka. Bo czy nie będzie to wobec niego swego rodzaju nielojalnością? Jednak nie umiała oprzeć się ciekawości.
– To było, jak mówię, kilka lat temu – podjęła z westchnieniem pani Lewicka. – Tak ze cztery czy pięć, jeśli dobrze liczę… z rok czy dwa po tym, jak nasza Anusia wyszła za Jean-Pierre’a i wyjechała do Bressoux – pokiwała głową z miną wskazującą na to, że wysila pamięć. – Aha… coś koło tego. Tak czy siak Michaś wtedy strasznie pokłócił się z Helenką… i z Wojtusiem, swoim ojcem, też. Oni wtedy już wyprowadzili się z Lublina pod Rzeszów, na stare włości po rodzicach Helenki, bo akurat tamtym obojgu się zmarło i zostawili w spadku dom, a Wojtek przeszedł na emeryturę. No, nie będę ci tego wszystkiego opowiadać – machnęła ręką. – W każdym razie wyjechali, a w Lublinie została tylko starsza pani Irenka, mama Wojtka. Michał zobowiązał się, że będzie jej pomagał, i trzeba przyznać, że do dziś wspaniale się z tego wywiązuje, chociaż ona, chwalić Pana Boga, jest jeszcze w znakomitej formie i na co dzień sama sobie radzi. Tylko jak trzeba ją gdzieś samochodem podwieźć, do jakiegoś dalszego kościoła albo do lekarza, to wtedy dzwoni do Michała, a on zawsze… ech, i widzisz? Znowu schodzę na manowce!
Pokręciła głową z dezaprobatą, jakby chciała skarcić samą siebie.
– W każdym razie, wracając do tematu, Michaś wtedy strasznie się posprzeczał z rodzicami – ciągnęła po chwili. – A głównie z mamą. Jak się domyślasz, poszło o te dziewczyny, bo Helenka dowiedziała się od pani Irenki, co on tam wyprawia w Lublinie, i chciała trochę ustawić go do pionu. Po prostu czuła się w obowiązku jako matka, zwłaszcza że nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, żeby jedyny syn, w którego dobre wychowanie włożyła tyle serca, zachowywał się w ten sposób. Tyle że niestety wyszło jeszcze gorzej – westchnęła. – Bo on w tej rozmowie bardzo ostro się postawił i od tamtej pory relacje z Helenką mają dość napięte. Nie żeby jakoś dramatycznie – zastrzegła – bo po tej awanturze szybko się pogodzili i niby wszystko się układa, ale jednak Michał od tamtej pory rzadko do nich dzwoni, a jak czasem ich odwiedza, to tylko z babcią i na bardzo krótko.
Iza słuchała w milczeniu. Tak dobrze rozumiała Majka! Ani jego rodzice, ani babcia, ani pani Lewicka jako wieloletnia przyjaciółka jego matki nie mogli wiedzieć, skąd brała się jego butna postawa i że była ona tylko tarczą, za którą krył swój ból i beznadziejne poczucie niespełnienia. O tym wiedziała chyba tylko ona, bo w tej materii Majk nawet Pablowi nie zwierzył się do końca. Tylko przed nią jedną w pełni odkrył ten smutny sekret od lat skrywany na dnie serca… Jakże to doceniała! I niestety nie mogła niczego powiedzieć pani Lewickiej, bo w ten sposób nadużyłaby zaufania Majka i zdradziłaby świętą tajemnicę terapii. A zatem ta rozmowa i tak nie miała sensu.
– Od tamtej pory o jego życiu osobistym już praktycznie wcale nie rozmawiają, bo Helenka boi się poruszyć temat – ciągnęła pani Lewicka. – Nie chce, żeby znowu się pogniewał, zwłaszcza że Michał już jest za stary na to, żeby dawać mu rady i wtrącać się w jego sprawy. Tylko pani Irenka nie zważa na to i czasami powie mu coś do słuchu, ale on to traktuje z przymrużeniem oka. Wysłuchuje tylko i nic nie odpowiada albo zbywa jakimś żartem. Pewnie dlatego, że bardzo kocha babcię i nie chce sprawiać jej przykrości – westchnęła. – Ale ona, biedaczka, i tak się martwi. No i modli się za niego bez ustanku, bo tylko tyle można zrobić.
– Tak – zgodziła się Iza, czując, że z grzeczności powinna wtrącić cokolwiek, by okazać zaangażowanie w rozmowę. – Modlitwa nigdy nie zaszkodzi, a do tego bardzo uspokaja. Ja sama to wiem z własnego doświadczenia.
– To prawda – przyznała pani Lewicka, zerkając na nią badawczo. – I coś mi się wydaje, Izabelko, że ty też nie masz łatwo w życiu. Taka z ciebie obrotna i zaradna osoba, a widać w tobie taki jakiś dziwny smutek… Ale o nic cię nie dopytuję – zaznaczyła szybko na widok jej zmieszanej miny. – Powiedziałaś, że nie chcesz rozmawiać o sobie, więc tego się trzymamy. Mówiłam o Michale. Chodzi mi o to, że on nikomu z nas się nie zwierza, a tymczasem gołym okiem widać, że przechodzi teraz jakiś ciężki okres. Nawet Paweł to przyznaje i oboje z Leą, jak już wspomniałam, martwią się o niego.
– Wiem, Lodzia już mi o tym mówiła – odparła cicho Iza. – Pytała, czy widać ten kryzys też w pracy, a ja odpowiedziałam, że tak, bo rzeczywiście szef miał w maju gorszy moment i wynikło z tego kilka trudnych sytuacji. Ale to nie był pierwszy raz – podkreśliła. – On tak czasem ma, a my wszyscy o tym wiemy i jesteśmy do tego przyzwyczajeni. I zresztą teraz już jest dobrze… normalnie.
– Hmm – mruknęła kobieta, która słuchała jej w napięciu, nie odrywając od niej uważnego spojrzenia. – Bo widzisz, Izabelko… coś ci powiem. Tylko proszę cię, pod żadnym pozorem nie powtarzaj tego Michałowi, pani Irenka urwałaby mi za to głowę. Nie zastanawiasz się, skąd ona wie o tych wszystkich jego wybrykach, skoro nie mieszka z nim i widuje go najwyżej raz w tygodniu, a on sam z niczego jej się nie zwierza?
– Rzeczywiście – przyznała zdziwionym szeptem Iza.
– No to powiem ci, tylko pamiętaj… to jest bardzo ścisła tajemnica! – zastrzegła pani Lewicka, podnosząc w górę palec. – Oprócz mnie i Helenki wiedzą o tym tylko Paweł i Lea, nawet Anusi nic nie wspominałam, bo ona i tak nic tu nie pomoże, ale tobie powiem, bo chciałabym, żebyś i ty była ze mną szczera. W końcu z nas wszystkich jesteś osobą, która najczęściej widuje się z Michałem. Otóż pani Irenka zna osobiście jedną z sąsiadek z jego bloku, taką miłą panią z tego samego piętra, prawie dokładnie w jej wieku…
„Aha!” – pomyślała z mimowolnym rozbawieniem Iza. – „Majk ma założony sąsiedzki monitoring dwadzieścia cztery godziny na dobę i nawet o tym nie wie!”
– Więc ta pani od czasu do czasu dzwoni do pani Irenki i wszystko jej opowiada. Oczywiście tylko tyle, ile uda jej się zauważyć, ale przecież jak się mieszka na tym samym piętrze, to trudno różne rzeczy przeoczyć, prawda? Zwłaszcza osoby, które wchodzą do mieszkania i z niego wychodzą. Tylko proszę cię, Izabelko…
– Nic mu nie powiem – zapewniła ją Iza. – Niech się pani nie martwi, umiem dotrzymać tajemnicy. A zresztą na tyle, na ile znam mojego szefa, to nie sądzę, żeby on się tym bardzo przejął, nawet gdyby się dowiedział. On ze swoich… hmm, kontaktów… nie robi tajemnicy, więc raczej to byłby dla niego co najwyżej powód do żartów – uśmiechnęła się mimo woli, wyobrażając sobie domniemaną reakcję Majka na taką rewelację. – Jestem prawie pewna, że podszedłby do tego z dużym poczuciem humoru i nie miałby tego za złe ani tej sąsiadce, ani swojej babci.
– Paweł mówił mi to samo – przyznała z zastanowieniem pani Lewicka. – Zresztą sam się z tego uśmiał i ani trochę nie zdziwił, bo prawdą jest, że w takim bloku sąsiad o sąsiedzie wie bardzo dużo, tak po prostu, z samej obserwacji, nawet przypadkowej. Bardziej chodzi mi o panią Irenkę i o jej stały kontakt z tą panią. Żeby Michaś się jednak o to nie obraził…
– Nic mu nie powiem – powtórzyła uspokajająco Iza.
– Dziękuję, kochanie – uśmiechnęła się matka Pabla. – No więc, wracając do sprawy, ta współpraca z sąsiadką trwa już kilka ładnych lat. Kiedyś, jak pani Irenka była świeżo po szpitalu i potrzebowała pomocy w codziennych czynnościach, Michał na dwa czy trzy tygodnie zabrał ją do siebie, żeby łatwiej móc ją doglądać w czasie rekonwalescencji. I to wtedy zapoznały się z tą sąsiadką. A że jego całymi dniami nie było w domu, to obie długo sobie rozmawiały, zapraszały się wzajemnie na herbatkę, a przy tym szybko się zaprzyjaźniły.
Iza pokiwała głową, z rozbawieniem i sympatią konstatując, że być może właśnie z tego okresu pochodziły ubrania babci, które Majk trzymał na osobnej półce w szafie, w tym niezapomniana seledynowa koszula nocna z falbankami. Koszula, w której już kilka razy zdarzyło się spać bez wiedzy starszej pani… Czy to mimo wszystko nie było zabawne? Ależ minę miałaby pani Lewicka, gdyby się o tym dowiedziała!
– I tak, od słowa do słowa, sąsiadka opowiedziała pani Irence, jak to Michaś ciągle sprowadza na noc do domu jakieś dziewczyny – mówiła dalej kobieta. – Nawet opisywała, jak każda z nich wyglądała i jak długo u niego była. Zwykle niedługo… kilka godzin… i jeszcze tej samej nocy albo najdalej nad ranem odjeżdżała, a raczej on odwoził ją autem i wracał do domu już sam.
Iza słuchała jej spokojnie, w duchu potwierdzając naszkicowany obraz sytuacji na podstawie słów wypowiedzianych kiedyś przez samego Majka. W tym domu nie będzie kobiety, dawno to sobie przysiągłem. Jedna noc, proszę bardzo, ale żadnych walizek, szczoteczek do zębów i ciuchów w szafie… nigdy. Relacja czujnej sąsiadki idealnie zbiegała się z tym założeniem i z niewiadomego powodu sprawiała Izie satysfakcję. Czy to dlatego, że ona sama wiedziała na ten temat dużo więcej, i to w dodatku wprost ze źródła, podczas gdy pani Lewicka oraz babcia i matka Majka mogły się tylko tego domyślać? A może to dlatego, że ona sama posiadała własną szczoteczkę do zębów, którą Majk przydzielił jej kiedyś i od tej pory przechowywał w najwyższej szufladzie łazienkowej półki przy lustrze? Nie… to głupie skojarzenie… Po co ona w ogóle myśli o takich bzdurach?
– Potem umówiły się, że sąsiadka będzie mieć na niego oko i od czasu do czasu powie pani Irence, co tam się u niego dzieje – ciągnęła pani Lewicka. – A że słowa dotrzymuje, to i na bieżąco mamy o nim różne wiadomości. I naprawdę nie chodzi o plotki, Izabelko – zaznaczyła po raz kolejny. – To przecież jego prywatne życie, a my poza modlitwą nie możemy tu nic zrobić. A już zwłaszcza ja. Nie przeczę, że los tego chłopca leży mi na sercu jak los własnego syna, ale przede wszystkim zależy mi na ich spokoju ducha… znaczy pani Irenki i Helenki – wyjaśniła. – O to, żeby one wreszcie mogły przestać się zamartwiać i żeby miały choć trochę nadziei. Takie, jak to się mówi, światełko w tunelu.
– Tak, rozumiem – skinęła głową Iza, starannie tłumiąc smutek, jaki ogarnął ją na te ostatnie słowa. – Tylko nie bardzo wiem, jaka w tym ma być moja rola i w czym mogłabym paniom pomóc.
– O właśnie! Już do tego dochodzę, Izabelko! – podchwyciła żywo pani Lewicka. – Bo widzisz… od jakiegoś czasu wszystko się zmieniło. Z jednej strony skończyło się, a z drugiej tak jakby zaczęło na nowo… sama nie wiem, trudno to zrozumieć. Mam na myśli Michała i te jego wygłupy – podkreśliła, widząc pytające spojrzenie Izy. – Bo on od paru miesięcy, a właściwie już z pół roku, jak nie dłużej, przestał przywozić do domu te dziewczyny. Przynajmniej sąsiadka ich nie widziała, a że to było dziwne, to obserwowała go z podwójną uwagą. I nic. Nagle, ni stąd, ni zowąd to się urwało, dosłownie jak nożem uciął.
Iza poczuła, że znów mocniej zaczyna jej bić serce, a zrzucony z niego kamień powoli wraca na swoje miejsce i na nowo zaczyna je przygniatać. Przez głowę przebiegła jej myśl, że ta rozmowa nie przyniesie jej nic dobrego i że tak naprawdę nie chce już słuchać dalej. Nie śmiała jednak przerywać pani Lewickiej.
– Najpierw pomyślałyśmy, że on po prostu zmienił miejsce spotkań – ciągnęła kobieta. – Że może zorientował się, że sąsiadka ma go na oku albo co… Ale po jakimś czasie okazało się, że jednak nie, bo mimo wszystko została jedna dziewczyna, która nadal co jakiś czas się u niego pojawia. Tylko jedna – podkreśliła z naciskiem. – Nieczęsto tam bywa, a ostatnio wcale, ale jak już jest, to zawsze zostaje na noc albo i na dłużej.
Kamień coraz mocniej przygniatający serce Izy zdążył już nabrać takiej wagi, że prawie nie mogła oddychać, a znajoma cieniutka igiełka znów wbiła się w nie jak zatruty sztylet. Ostatnio tak intensywne kłucie czuła kilka tygodni wcześniej, kiedy nosiła w sobie żal do Majka o to, że nie zwierzał jej się ze swych sercowych spraw i próbował radzić sobie sam, ignorując przyjacielską terapię. Lecz przecież potem wszystko się ułożyło, a ona obiecała mu, że nie będzie go o nic wypytywać, bo najważniejsze było porozumienie dusz i wymiana pozytywnej energii. Dlaczego teraz to znowu wracało? Czy znów, mimo że już to sobie wyjaśnili, czuła do niego żal o to, że nie powiedział jej nic na temat owej dziewczyny? To przecież byłoby absurdalne! Jakie miałaby prawo tego oczekiwać, skoro sama do tej pory nie opowiedziała mu wznowieniu kontaktu z Michałem Krzemińskim i o drugiej szansie, jaką postanowiła mu dać? Majk zresztą obiecał, że opowie jej o wszystkim, kiedy będzie na to gotowy… Ach, jakie to wszystko było pogmatwane!
Oczywiście domyślała się, kim była ta dziewczyna, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Spośród wspomnień zepchniętych na same dno świadomości bezbłędnie wyłoniło się jedno – zgrabna sylwetka ślicznej brunetki stojącej przy barze w Anabelli i czułym gestem wsuwającej dłoń we włosy Majka. Wercia. Co prawda nic z tego nie wyszło i Majk sam to potwierdził… nadal kochał tylko jedną kobietę na świecie… A jednak próba, którą podjął, choć zakończyła się rozczarowaniem, była faktem. Przynajmniej przez jakiś czas w jego myślach zagościła tamta – inna niż Ania.
– I tu jest właśnie ten najważniejszy punkt, Izabelko – mówiła dalej pani Lewicka. – Bo może ty wiesz coś więcej na jej temat? Skoro codziennie widujesz się z Michałem, to na pewno coś byś zauważyła. Zwłaszcza gdyby to było coś poważniejszego.
Iza pokiwała powoli głową, zastanawiając się, ile swojej wiedzy może przekazać pani Lewickiej, a za jej pośrednictwem również matce i babci Majka, jednocześnie nie zdradzając jego najskrytszych tajemnic. Zaoczna sympatia, jaką darzyła jego babcię, a także współczucie względem jego matki, która nadal wierzyła w zmianę życiowej postaci ukochanego jedynaka, nakazywały jej jak najszybciej uciąć te hipotezy, by nie narażać obu kobiet na dalsze życie w złudzeniu. Bezgraniczne zaufanie, jakim obdarzyła ją pani Lewicka, również było w tym względzie zobowiązujące, jak jednak miała ująć w słowa to, czego nie umiała (a może po prostu nie chciała?) ujmować nawet w myślach?
– Nie chodzi mi o szczegóły – zaznaczyła kobieta, przyglądając się w napięciu wahaniu widocznemu na jej twarzy. – Z opisu sąsiadki wynika, że to była dosyć młoda osoba, na pewno przed trzydziestką, szczupła, długie, ciemne włosy. Tylko tyle o niej wiemy… czyli właściwie nic. Ale nie to jest najważniejsze, raczej zależy mi na tym, żeby wiedzieć, na ile to jest poważne i czy dalej trwa. Rzecz w tym, że od dłuższego czasu sąsiadka nie widziała u Michała nawet tej jednej dziewczyny, a kiedy przyłoży się do tego jego ostatnie zachowanie, to można powyciągać różne wnioski. I te dobre, i te złe… Hmm, to co, Izabelko? – zagadnęła ciepło. – Wiesz coś może na ten temat?
Iza uśmiechnęła się smutno, uznając, że to, co powie, i tak nie będzie miało większego znaczenia, bo nie w epizodzie z Wercią krył się właściwy problem. Zresztą może to i lepiej, że uwaga starszych pań skupiła się właśnie na tym fałszywym tropie? Dzięki temu tajemnica złamanego serca Majka nadal pozostanie zakryta przed światem, będzie znana tylko im dwojgu… no, może czworgu, bo jeszcze Lodzi i Pablowi… ale nikomu więcej. Tak czy inaczej wypadało coś odpowiedzieć.
– Tak, wiem, o kogo może chodzić – przyznała, starając się nadać twarzy neutralny wyraz. – Rzeczywiście ostatnio spośród tamtych dawnych kontaktów szefa została tylko jedna dziewczyna. A przynajmniej tylko ta jedna przychodziła do Anabelli i pytała o niego, bo o wizytach domowych nie mogę się wypowiadać – zaznaczyła, na co pani Lewicka pokiwała głową na znak, że to oczywiste. – Ale myślę, że chodzi o tę samą osobę. Tak szczerze mówiąc, to ja sama niewiele o niej wiem, bo znam ją tylko z widzenia. W każdym razie jest bardzo ładna, a jeśli chodzi o typ urody, to pasuje do pani opisu.
– Ma na imię Weronika? – zapytała niewinnie matka Pabla.
– Tak – odparła nieco zdziwiona. – Widzę, że pani sama wie o niej tyle samo co ja.
– Ależ nie, nie! – zapewniła ją szybko pani Lewicka. – Tak mi się po prostu skojarzyło, bo Anusia wspomniała niedawno o jakiejś Weronice i zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie ta sama.
– Ta sama – skinęła twierdząco głową Iza. – Właśnie ona.
Ach, dlaczego ta igła w sercu kłuła tak bezlitośnie? Co się dzisiaj z nią działo? A może to był początek jakiejś choroby? Może powinna przebadać to serce, takie kłucie nie było przecież normalne. To zresztą nie byłoby dziwne po tych wszystkich przebojach z Krawczykiem, Victorem i Michałem, które kosztowały ją tyle nerwów i stresu…
– Czyli jednak – szepnęła pani Lewicka, nie spuszczając z niej przenikliwego wzroku.
– Lodzia zresztą też ją widziała – podjęła Iza, starając się zachować spokojny ton. – To było na jej urodzinach u nas w lokalu, pytały mnie wtedy o nią razem z Anią, a ja mogłam im odpowiedzieć tylko to, co teraz pani, bo niestety, jak już wspomniałam, nie znam bliżej tej osoby. Wiem natomiast, że szef… Majk… rzeczywiście zaangażował się w tę znajomość bardziej niż w inne, sam kiedyś o tym wspomniał w rozmowie ze mną. Tylko że…
Urwała, gdyż słowa uwięzły jej w gardle, jakby ktoś nagle odciął jej oddech. Tak, zdecydowanie, będzie musiała zbadać to serce, ewidentnie działo się z nim coś niepokojącego! Jednak teraz nie mogła o tym myśleć, należało zachować zimną krew i wytrzymać do końca wizyty, zrobić wszystko, żeby nie wystraszyć tym pani Lewickiej.
– Tylko że? – powtórzyła w napięciu gospodyni.
– Tylko że, o ile wiem, ostatecznie nic z tego nie wyszło – dokończyła z trudem.
– Nic! – westchnęła z nutą żalu kobieta. – No właśnie! Tego się obawiałam! Więc to przez to on miał ostatnio taki wisielczy humor… chodził jak struty, nawet nas nie odwiedził… i odmówił Pawłowi w sprawie tych gór…
– Tak – zgodziła się Iza, czując względną ulgę, że najboleśniejszą operację ma już za sobą. – Na pewno nie było mu z tym łatwo. Ale teraz chyba już doszedł do siebie. Na przykład na swoich urodzinach miał bardzo dobry humor.
– Tak, słyszałam, że tańczył do upadłego ze wszystkimi dziewczynami, jakie wpadły mu pod rękę – przyznała w zamyśleniu pani Lewicka. – Ale Pawła i Leę to jeszcze bardziej zmartwiło, mówią, że to u niego jest dziwne… wręcz nienormalne.
Iza powoli nabrała kolejną porcję powietrza w płuca. Przed oczami jej duszy roztoczyła się scena z urodzinowego wieczoru Majka. Z nastrojowego półmroku wychynęła jego szeroko uśmiechnięta twarz z wilgotną od potu czupryną… Zatańczymy? Buchająca żarem pierś, do której przytuliła policzek, podobnie jak dziesiątki innych dziewczyn tego wieczoru… szalony prąd burzący strumień krwi w żyłach… i ten niepowtarzalny zapach, którego echa nawet teraz jeszcze czuła w nozdrzach… Ileż seksapilu, rozbudzonego wielogodzinnym tańcem z licznymi partnerkami, miał w sobie tamtego wieczoru Majk, skoro nawet ona na kilka minut uległa temu impulsowi! Ach, aż wstyd o tym pamiętać! Wstyd… owszem… lecz z drugiej strony żal byłoby o tym zapomnieć…
– Nienormalne? – powtórzyła, lekko wzruszając ramionami, by wygasić w sobie ciepły prąd, jaki mimo woli załaskotał ją po karku na to wspomnienie. – Ale dlaczego nienormalne, proszę pani? No owszem, wiem, że szef raczej nigdy nie tańczy, ja sama pierwszy raz w życiu widziałam go na parkiecie. Ale czy w tym jest coś dziwnego albo nienormalnego? To przecież były jego urodziny, więc chciał zrobić wyjątek i pobawić się inaczej niż zwykle.
– Albo zagłuszyć coś, co go męczy – odparła smutno pani Lewicka. – Bo skoro nic mu nie wyszło z tą Weroniką, to może w ten sposób chciał o tym zapomnieć?
– To też możliwe – zgodziła się pogodnie.
Obie pokiwały głowami i w salonie zapadła cisza przerywana odgłosami dobiegającymi zza okna. Promienie popołudniowego słońca ciepłym blaskiem kładły się na białe ściany i jasny dywan, w powietrzu unosił się zapach herbaty i kruchych ciasteczek z truskawkami. Iza przypomniała sobie, że nadal gniecie jedno z nich w dłoni i ostrożnie podniosła je do ust. Było takie pyszne… Ech, teraz już było dobrze, już czuła się spokojniejsza. Dzisiejsza rozmowa z panią Lewicką, choć niełatwa, może jednak była do czegoś potrzebna? Kto wie? Powinna przemyśleć to na spokojnie, jak już wróci do domu po pracy. Jak dobrze, że przynajmniej to nieprzyjemne kłucie w sercu już powoli się uspokoiło…
– Hmm – mruknęła wreszcie matka Pabla, jakby budząc się z zamyślenia, po czym z uśmiechem sięgnęła po imbryk, by dolać Izie herbaty. – No dobrze, już nie będę cię męczyć tymi trudnymi tematami, Izabelko, porozmawiamy sobie teraz o czymś przyjemniejszym. O, patrz, herbata prawie nam wystygła! Może doparzę jeszcze, jak myślisz? A może wolisz kawę? Poszłybyśmy razem do kuchni i zaparzyłybyśmy sobie coś jeszcze… Bo posiedzisz jeszcze trochę u mnie, prawda, kochanie? Noo… nawet nie próbuj odmawiać, jeszcze się tobą nie nacieszyłam!