Anabella – Rozdział XC

Anabella – Rozdział XC

Sygnał przychodzącego smsa oderwał Izę od książki, nad którą ślęczała od prawie dwóch godzin, usiłując wkuć do głowy kolejną porcję historii literatury francuskiej. Egzamin, którego bała się najbardziej, zbliżał się wielkimi krokami, a jej zostało jeszcze tyle materiału… Niechętnie sięgnęła po telefon i otworzyła wiadomość. Na wyświetlaczu widniało imię Michała.

Hej, Iza, co u Ciebie? Jak egzaminy? M. Tych kilka prostych słów sprawiło, że mocniej zabiło jej serce. Prawie jak za dawnych lat, choć nieco inaczej – jakby ciężej. Hmm, ostatnio z tym sercem zdecydowanie było coś nie tak… Ale mniejsza o to. Teraz nie będzie o tym myśleć, trzeba coś odpisać.

Dziękuję, Misiu, jakoś idzie, przede mną jeszcze trzy, w tym jeden najgorszy. Właśnie uczę się do niego. Mam nadzieję, że u Ciebie też wszystko w porządku?

Wysławszy smsa, z westchnieniem odłożyła aparat na biurko i zmusiła się do ponownego pochylenia się nad książką. A jednak nie mogła się skupić na czytaniu. Napisał… znowu odezwał się pierwszy… Czy to nie było znaczące?

Kolejny sygnał powiadomienia przeszył ciszę mieszkania przy Narutowicza, aż podskoczyła na krześle. Stanowczo, trzeba przyciszyć ten dźwięk! Szybkimi ruchami palców wyregulowała głośność powiadomień i dopiero w następnej kolejności otworzyła czekającą w skrzynce wiadomość.

Nie jest źle, dzięki. Od tygodnia jestem w Korytkowie i chyba posiedzę jeszcze parę dni, mam kupę spraw do załatwienia, a ojciec znowu coś słabo się czuje.

Nim zdążyła odczytać tekst do końca, przyszedł kolejny sms.

Ale za to udało mi się popchnąć do przodu sprawę działki.

„Działki?” – pomyślała z niepokojem, rażona jak gromem skojarzeniem z łąką od Andrzejczakowej. – „Jakiej znowu działki?”

Jakiej działki? – odpisała tymi samymi słowami, przelewając myśl na treść smsa.

Na odpowiedź musiała poczekać ponad dwie minuty, przyszła w chwili, gdy już miała odłożyć trzymany w dłoni telefon na biurko.

No jak to jakiej? Przecież tej pod budowę mojej nowej chaty. Nie pamiętasz? Gadaliśmy o tym w knajpie.

Błysk przypomnienia rozświetlił jej umysł, napełniając duszę ulgą. Ach tak, oczywiście! Działka pod budowę własnego domu Michała. Bogu dzięki, że chodziło tylko o to…

No tak, rzeczywiście. Wybacz, Misiu, teraz już pamiętam. Cieszę się, że sprawa idzie do przodu, trzymam za Ciebie kciuki!

Po krótkiej chwili zastanowienia dopisała jeszcze kilka słów i wysłała w ślad za poprzednią wiadomością. I przykro mi z powodu Twojego taty. Mam nadzieję, że niedługo poczuje się lepiej.

Nie wypuszczała już aparatu z dłoni, pewna, że rozmowa będzie toczyła się dalej. Na jakiś czas mogła zapomnieć o nauce do egzaminu.

Dzięki, nie jest z nim źle – odpisał Michał. – Ale musi odpoczywać, dlatego jestem tu potrzebny. A co do działki, to mogę wysłać ci zdjęcie?

Iza uśmiechnęła się, odczytując ostatnie zdanie.

Jasne, wyślij – wklepała bez wahania, a nawet z nutą zaciekawienia.

Tym razem odpowiedź przyszła w formie dwóch następujących po sobie wiadomości mms ze zdjęciami. Na pierwszym z nich widoczna była lekko pofałdowana łąka pokryta gęstą zieloną trawą, z boku której rosły trzy dorodne wierzby płaczące z chylącymi się ku ziemi długimi gałązkami. Drugie zdjęcie ukazywało ten sam skrawek ziemi i te same trzy drzewa, tylko z innej perspektywy i w większym zbliżeniu. Iza przez dłuższą chwilę przyglądała się obu ujęciom, w wyobraźni wizualizując sobie bryłę domu ustawionego frontem do owych wierzb. Niewątpliwie w lecie musiały dawać przyjemny cień, a zimą zachwycać długimi, oszronionymi gałązkami.

Pod zdjęciami pojawiła się kolejna wiadomość tekstowa.

To jest właśnie ta działka. Wypada mniej więcej w połowie trasy między Korytkowem a Małowolą. Wiocha nazywa się Polany, pewnie kojarzysz. Obok jest tylko trzech sąsiadów, w dodatku w dosyć dużej odległości, więc jest spokojnie, ale nie odludnie. Dojazd super, obok jest asfaltówka. Co myślisz?

Iza przymknęła oczy, wyobrażając sobie to miejsce tak wyraźnie, jakby sama tam była. Przed nią stoi piękny dom, już wybudowany. Białe ściany i dach z ciemnoczerwonej dachówki. Wdzięczne wierzby schylone gałęziami aż do ziemi. W gałęziach tych gnieżdżą się ptaki, które pięknie śpiewają o poranku. Śpiewają i trzepoczą skrzydełkami… zupełnie jak tam… ach, tam!… w gałęziach wielkiego dębu na pustkowiu… na samym końcu świata…

Wzdrygnęła się i odruchowo poderwała z krzesła z telefonem w dłoni. Zdecydowanie, na tym krześle było zbyt niewygodnie! A skoro i tak nie uczyła się do egzaminu, tylko smsowała z Michałem, to lepiej będzie usiąść na łóżku. Opadła na nie i z westchnieniem otworzyła okienko edycji.

Piękna ziemia, Misiu. Bardzo mi się podoba, zwłaszcza te wierzby.

Odpowiedź zaczynała się od emotikonki z szerokim uśmiechem. Od razu wiedziałem, że spodobają ci się te drzewa! To co? Jak uważasz? Kupować?

Iza pokręciła głową z uśmiechem.

To Twoja decyzja – odpisała oględnie. – Mnie się bardzo podoba i na Twoim miejscu, jeśli cena byłaby przyzwoita, pewnie bym kupiła. Ale to tylko moja opinia.

Twoja opinia jest dla mnie najważniejsza – odpowiedział Michał, opatrując to zdanie emotką symbolizującą mrugnięcie okiem. – W takim razie nie zastanawiam się dłużej, tylko dzwonię i rezerwuję. Cena jest dosyć wysoka, ale potarguję się jeszcze. Dzięki, kochanie!

Nie ma za co, Misiu. Powodzenia!

***

– Trzy plus – szepnęła z niedowierzaniem Iza po wyjściu z sali egzaminacyjnej.

Słowa te powitała owacja koleżanek i kolegów, którzy czekali na nią na korytarzu.

– Brawo! Super, Iza! No widzisz? A tak się bałaś!

– Mówiłam przecież, że Izka wszystko umie, tylko ściemnia! – pokiwała głową Kinga.

– Gratulacje, kochana! – rzuciła z radością Marta, całując wciąż oszołomioną lecz jednocześnie uszczęśliwioną sukcesem koleżankę w oba policzki. – Zobacz, już mamy to z głowy!

– Kuba, powo! – rzucił tymczasem Zbyszek, zwracając się do kolegi, który właśnie wchodził na egzamin jako ostatni z grupy. – Trzymaj się!

– Czekamy tu na ciebie! – dodała Weronika.

Kuba skinął głową i odważnie otworzył drzwi, za którymi czekał na niego profesor. Końcowy egzamin ustny z literatury francuskiej dziewiętnastego wieku dobiegał już końca. Iza, która zdawała jako przedostatnia z roku, choć z części tematów nie była prawie wcale przygotowana, gdyż zabrakło jej na to czasu, jak zwykle kompensowała luki w wiedzy umiejętnością swobodnego wypowiadania się po francusku i sprawnego kojarzenia skrawków informacji, jakie litościwie w przebiegu egzaminu podsuwał jej wykładowca. Jej wytężony wysiłek umysłowy, zmierzający ku temu, by wbrew doświadczeniu znanemu od czasów króla Salomona nalać z pustego w próżne, okazał się owocny, a jego efekt zrobił na profesorze takie wrażenie, że nie tylko postawił jej ocenę pozytywną, ale nawet ową wymarzoną tróję opatrzył bonusowym plusem.

– No to czekamy na Kubusia i lecimy całą bandą na jakiś sok! – zapowiedziała wesoło Monika. – Ja to nawet nie wykluczam czegoś mocniejszego!

– Ja też! – zaśmiała się Kinga, przyglądając się dochodzącej powoli do zmysłów Izie. – Hej, Izka, tobie też by się przydało! Słyszysz? Obudź się! Jesteś kompletnie nieprzytomna!

– I nadal blada jak trup – dodała z dezaprobatą Marta. – No, Iza… uśmiech! Już jest po wszystkim!

– Wiem – uśmiechnęła się niepewnie Iza. – Ale jakoś nadal nie mogę się otrząsnąć. Uff… Uczyłam się od tygodnia, a wczoraj prawie całą noc, ale jak tylko weszłam do sali, wszystko mi się pomieszało. Nie wiem, jak to zrobiłam, że zdałam, to głównie zasługa Kosy. Gdyby mi nie podpowiadał, nic by z tego nie było. Chyba chciał mieć mnie dzisiaj z głowy! – dodała żartobliwie, przesuwając dłonią po czole i zmęczonych, zaczerwienionych z niewyspania oczach. – A ja jestem mu za to nieskończenie wdzięczna.

– Fakt, dzisiaj Kosicki nie oblał nikogo – zauważyła Weronika. – Chyba że jeszcze Kubie noga się powinie. Ale oczywiście tego mu nie życzmy! – parsknęła śmiechem, zerkając na zamknięte drzwi od sali. – Nie no… da radę, będzie dobrze!

– Kosa pewnie chce mieć spokój we wrześniu i dlatego dzisiaj wszystkich puszcza – podjęła Kinga. – Może planuje dłuższe wakacje?

Wszyscy roześmiali się aprobująco.

– Albo po prostu ma dobry humor – wzruszył ramionami Zbyszek. – Ja tam nie narzekam, dzisiaj poszedłem na luzie i trójeczka weszła jak po maśle. Ja zresztą po tej po gramatyce to już niczego się nie boję!

Towarzystwo gruchnęło śmiechem i natychmiast zamilkło, zatykając sobie usta, w porę przypomniawszy sobie, że za drzwiami przecież nadal trwa egzamin.

– Ej, słuchajcie, lepiej odsuńmy się stąd trochę – zarządziła półgłosem Weronika. – Bo jak będziemy tak ryczeć, to Kosa w końcu się wkurzy i obleje nam Kubę!

– Okej, jasne – wyszeptali pozostali i cała grupa zgodnie przeniosła się na drugą stronę korytarza, gdzie echo mniej się niosło, za to nadal można było mieć na oku wejście na salę egzaminacyjną.

Rozmowa potoczyła się dalej ściszonym tonem. Wreszcie, po kolejnych kilku minutach, drzwi otworzyły się i wyszedł zza nich rozpromieniony Kuba, z daleka pokazując kolegom uniesiony w górę kciuk. Zebrani natychmiast podbiegli do niego z gratulacjami, ściskając go jak wcześniej Izę.

– Co dostałeś? Tróję? No i dobrze! Brawo, Kuba!

– No to słuchajcie, jeszcze tylko dwa egzaminy i wakacje!

– Co tam, te dwa to już pryszcz! Kto by się bał kulturówki! Literatura była najgorsza!

– I gramatyka!

– Dobra, a teraz już koniec o egzaminach! Słyszycie?! Idziemy na piwko!!!

Roześmiane towarzystwo wzniosło chóralny okrzyk entuzjazmu, po czym znów zamilkło na widok wychodzącego z sali profesora, który zamknął drzwi po zakończonym egzaminie i i skinąwszy im głową, odszedł w głąb korytarza.

– Słuchaj, Iza – zagadnął Zbyszek, kiedy cała grupa schodziła po schodach, przekrzykując się i spierając w kwestii wyboru lokalu, w którym tak liczne grono mogłoby wygodnie czegoś się napić. – Miałem cię o coś zapytać, tylko ciągle się mijamy. Będziesz na wakacje w tym waszym Korytkowie?

Iza spojrzała na niego zdziwiona.

– Będę. A czemu pytasz? Oczywiście, że będę, w lipcu jadę na urlop do domu, do mojej siostry i szwagra.

– Tak, właśnie wiem – odparł żywo Zbyszek. – Słyszałem, że masz tam siostrę. W lipcu, powiadasz? To super się składa, bo pewnie się zobaczymy. No co? – uśmiechnął się z rozbawieniem na widok zaskoczonej miny dziewczyny i znaku zapytania w jej oczach. – Ja też jadę w lipcu do Korytkowa! Kuba tak samo. Michu Krzemiński zaprosił nas na miesiąc do siebie do hotelu!

– Ach! – wyszeptała szczerze zaskoczona.

– No. Mamy u niego pracować i przy okazji pomóc mu w ogarnięciu francuskiej wersji jakiejś reklamy. Mówił, że proponował to już tobie, ale masz za dużo na głowie i nie mogłaś – zaznaczył. – No i normalka, co się dziwić? Wszyscy wiedzą, jaka jesteś zabiegana, a my z Kubą chętnie się tym zajmiemy. A przy okazji zabawimy się w obsługę hotelową – zaśmiał się. – Jeszcze nigdy nie grałem takiej roli, zapowiada się mega zabawa!

Iza dla fasonu zawtórowała mu prychnięciem śmiechem, nadal nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia. Myśl o tym, że w lipcu będzie miała okazję spotkać w Korytkowie kolegów z roku, nie do końca ją zachwycała, naruszało to bowiem w pewien sposób intymność jej domowego azylu, jednak z drugiej strony fakt, że Michał zaprosił do siebie akurat ich dwóch, był na swój sposób znaczący. Podobnie jak znacząca była prośba o jej opinię w sprawie działki w Polanach i mnóstwo innych drobiazgów, dzięki którym Michał, choć z pozoru karnie trzymał narzucony mu dystans, na różne sposoby nie pozwalał o sobie zapomnieć. Pozwoliło mu to w ostatnim czasie skutecznie wrócić w orbitę jej życia, mimo że od majowego spotkania w Old Pubie nie tylko ani razu nie widzieli się osobiście, ale nawet nie rozmawiali przez telefon, a ich kontakt ograniczał się jedynie do niezbyt obfitej wymiany smsów.

„To ci dopiero!” – myślała, zmierzając ku wyjściu z uczelni u boku Marty i Zbyszka, którzy zajęli się właśnie ożywioną rozmową na temat motocykli. – „Więc ta zagraniczna reklama to jednak nie był blef! Hmm… ciekawe, czy tylko Zbyszek i Kuba jadą na wakacje do Korytkowa, czy Misio zatrudni też osoby ze znajomością innych języków. Będą pracować w obsłudze hotelu? No, no, ciekawie to sobie wymyślił!”

Tego wieczoru, wiedziona ciekawością, postanowiła zadzwonić do Amelii, żeby, pod pretekstem pochwalenia się siostrze pomyślnie zdanym egzaminem z literatury, podpytać ją dyskretnie o najświeższe nowinki z Korytkowa. Zachwycona dobrymi wieściami Amelia przez pierwszy kwadrans rozpływała się w gratulacjach i wyrazach dumy, a następnie, na prośbę siostry, zdała jej szczegółową relację ze swojego stanu zdrowia i samopoczucia, rozpoczynała już bowiem ostatni miesiąc ciąży. Mimo że ogólnie czuła się dobrze, w ostatnich dniach nawracały epizody zbyt podwyższonego ciśnienia, które zimą tak niepokoiły Roberta. Co prawda, jak zapewniał lekarz, na tym etapie nie były one niczym nienormalnym, jednak Amelia musiała się oszczędzać, o co jej mąż dbał z najwyższą skrupulatnością.

– Owszem, nie ukrywam, że pod koniec dnia jestem dość mocno zmęczona – mówiła pogodnym głosem. – Mała rośnie jak na drożdżach, więc jest już co dźwigać, a przez to co wieczór boli mnie kręgosłup. Ale Robik sam przyznaje, że nie mogę na cały dzień położyć się do łóżka, tylko dla zdrowia muszę zachowywać chociaż umiarkowaną aktywność. Pan doktor mówi to samo. Dlatego staram się pomagać, ile mogę, wszyscy teraz mają tyle pracy…

– Bylebyś nie przesadziła, Melu – zastrzegła słuchająca jej z uwagą Iza. – Teraz zdrowie twoje i Klarci jest najważniejsze, a do pomocy masz przecież dziewczyny. Bo Aga chyba już wróciła do pracy, prawda?

– Tak, wróciła – przyznała Amelia. – Od pierwszego czerwca. I powiem ci, Izunia, że nie mogę się nadziwić, ile w tej dziewczynie jest energii! Potrafi harować od rana do wieczora, wszystko zrobi, we wszystkim pomoże, sprzedaż obsłuży, ręce sobie po łokcie urobi przy rozładowywaniu towaru, a jeszcze przecież w międzyczasie zajmuje się dzieckiem!

– A właśnie, jak tam mój chrześniak? – uśmiechnęła się Iza. – Dużo urósł od początku maja?

– Niewiele! – parsknęła śmiechem Amelia. – Jak dla mnie to prawie nic! No dobrze… trochę na pewno urósł, bo widać po ubrankach, ale gołym okiem ciężko to ocenić, kiedy widzi się go codziennie.

– Codziennie? – zdziwiła się Iza.

– Aha. Agnieszka codziennie zabiera Pepusia do pracy. Nie chce zostawiać go matce, bo ona i tak ma urwanie głowy z obsługiwaniem starego Kmiecika, więc dla Agniesi nie ma opcji, żeby jeszcze obciążać ją wymagającą opieką nad niemowlakiem.

– No, ale… jak ona sobie radzi? W pracy przecież ma obowiązki, sama mówisz, że uwija się jak mrówka…

– Dokładnie tak – zgodziła się Amelia. – Dlatego mówię ci, że jestem w szoku, ile ona ma w sobie siły. Powiedzieć ci, jak to robi? Przywozi Pepusia do sklepu w wózku, stawia na zapleczu i w ten sposób przez cały czas ma go na oku. On ma dopiero trzy i pół miesiąca, więc jeszcze dużo śpi, a kiedy nie śpi, to jest bardzo grzeczny, wystarczy go nakarmić, dać grzechotkę, powiesić nad wózkiem coś ciekawego do oglądania i maluch sam się sobą zajmuje. Agnieszka ma układ z Zosią Kowalikówną, że od czasu do czasu Zośka przejmuje całą obsługę, a wtedy ona robi sobie kwadrans przerwy na karmienie i przewijanie. To działa całkiem sprawnie. Kiedy nie ma Zosi, to ja staram się pomóc, biorę Pepusia na spacer albo do nas do ogródka, żeby pospał sobie na świeżym powietrzu. Czasem też doskoczy Piotrek, chociaż rzadko, bo on teraz mniej działa w sklepie, a więcej na budowie. Ten to by przy Pepusiu najchętniej siedział cały dzień! – zaśmiała się. – Ale nie ma takiej możliwości, w trakcie dnia musi pomagać Robiemu. Chłopaki ostatnio całkowicie zniknęli nam ze sklepu, przywożą tylko towar, a reszta jest w damskich rękach. I powiem ci, kochanie, że gdybym nie miała tej Agniesi, to ja nie wiem, jak bym sobie poradziła.

Iza słuchała jej z mieszanymi uczuciami, wśród których dominowały mimo wszystko podziw i współczucie dla Agnieszki.

– Biedna, dzielna Aga! – westchnęła. – Zawsze marzyła o tym, żeby zrobić karierę poza Korytkowem i dzięki temu mieć łatwiejsze życie, a tu cóż… los zadecydował inaczej. Chociaż i tak na pewno jest szczęśliwa, że ma u was solidną pracę i dzięki temu jest samowystarczalna.

– Tak, praca u nas to dla niej chyba jedyna odskocznia i motywacja – przyznała Amelia, a jej głos spoważniał i posmutniał. – Finansowo na szczęście już odbiła się od dna, bo płacimy jej jak trzeba, a potem będzie miała szansę na świadczenie z Funduszu Alimentacyjnego… Aha, bo ja ci chyba jeszcze nie mówiłam, jak Giziak załatwia sprawę Rafała? – zreflektowała się. – Przecież to świeża rzecz.

– Nie, nie mówiłaś – podchwyciła z zaciekawieniem Iza. – Jak załatwił? Co to za fundusz?

– Ech… długo by gadać! – westchnęła Amelia. – Rafał, jak wiesz, zdecydowanie odmówił płacenia alimentów na dziecko. Od początku reagował na to bardzo agresywnie i nerwowo, a kiedy Giziak docisnął sprawę i powstała kwestia sądowego ustalenia ojcostwa, wyobraź sobie, że nasz kochany Rafaello nagle zwinął żagiel i zniknął. Wyprowadził się z miejsca, gdzie mieszkał, zmienił pracę i prawdopodobnie w ogóle opuścił Warszawę. Obecnie nie ma z nim kontaktu, po prostu szukaj wiatru w polu.

– Aha – mruknęła Iza. – Odpowiedzialny facet, nie ma co.

– Bardzo odpowiedzialny – zgodziła się z przekąsem Amelia. – Drugiego takiego ze świecą szukać. No, ale co zrobić, Iza? Agnieszka najadła się przez to nerwów, wiadomo, niemniej musiała przez to przejść, bo pieniądze na wychowanie Pepusia po prostu jej się należą. Zamożna przecież nie jest, w jej przypadku każdy grosz się liczy. Dzięki temu, że złożyła ten wniosek o alimenty, powinna za jakiś czas, jak już ogarną sprawę Rafała, dostać przynajmniej kilkaset złotych miesięcznie z funduszu. Musi mieć tylko wyrok sądu i złożyć odpowiednie dokumenty, ale tu już mecenas jej pomoże, byle udało się uregulować wszystko w sądzie. Ma pośrednie dowody na uwiarygodnienie ojcostwa, czy jak to się tam nazywa, w tym sensie, że może udowodnić, że mieszkała z Rafałem, kiedy zaszła w ciążę. Oczywiście to jeszcze trochę potrwa i na pewno nie obędzie się bez komplikacji, ale w końcu przecież jakoś się rozwiąże. A co do funduszu, to działa tak, że jeśli osoba wezwana do płacenia alimentów nie wypełnia tego obowiązku, to pieniądze do pewnej wysokości płacone są z puli państwowej.

– Hmm, okej… rozumiem. Ale co z Rafałem? Przecież skoro zniknął i nie zostawił adresu, to szukaj wiatru w polu. Niby jak załatwią z nim tę sprawę w sądzie?

– Nie wiem – rozłożyła ręce Amelia. – Rafał jest teraz na bakier z prawem. Nawet nie dlatego, że uchyla się od odpowiedzialności za dziecko, bo na razie oficjalnie nie jest jego ojcem, ale przez to, że ukrywa się i nie reaguje na wezwania sądu. A to znaczy, że owszem, chwilowo uniknie odpowiedzialności, bo policja z takiego błahego powodu listu gończego za nim nie wystawi, ale będzie miał znacząco utrudnione życie. Dopóki tego nie ureguluje, nigdzie nie będzie mógł zatrudnić się legalnie, kredytu w banku nie weźmie, żadnego świadczenia nie dostanie… Ogólnie same kłopoty.

– Aha, no to chociaż tyle – odetchnęła z satysfakcją Iza. – Jednak będzie miał chociaż minimalną nauczkę za takie zachowanie.

– To na pewno – zgodziła się Amelia. – Zawsze to jakaś sprawiedliwość, chociaż najważniejsze, żeby doprowadzić rzecz do takiego etapu, kiedy Agnieszka będzie miała spokojniejszy byt. Ale powiem ci, Izunia, że ja takich ludzi jak Rafał nie rozumiem – westchnęła. – Jak on mógł tak potraktować tę dziewczynę? Sam przecież tyle na tym stracił! Miałby takiego ślicznego synka, taką dzielną i pracowitą towarzyszkę życia… Robik wprost nazywa go idiotą.

– I ma rację – przyznała smutno. – Ale co zrobić, Melu? Tacy egoiści jak Rafał nie liczą się z uczuciami czy potrzebami innych, myślą tylko o sobie. Może zresztą ten Rafał nie jest do końca normalny? – dodała z zastanowieniem, przypominając sobie nagle szaleńczy błysk w oczach Krawczyka. – Ja bym nie wykluczała i takiej opcji. Tak czy inaczej pocieszające jest to, że każdego z takich łajdaków prędzej czy później dopadnie jakaś sprawiedliwość. W taki czy inny sposób.

– No tak – westchnęła znów Amelia. – Ale mimo wszystko szkoda mi Agnieszki. Wiadomo, że z jednej strony cieszę się, że mam takiego pracownika, bo dziewczyna naprawdę haruje za dwóch i zawsze można na nią liczyć. Zwłaszcza teraz, kiedy ja ze względu na mój stan mam ograniczone możliwości, jej wsparcie w sklepie jest nie do przecenienia. Jednak z drugiej strony, tak mi żal, kiedy na nią patrzę… Bo z nią psychicznie nie jest dobrze, Iza – zniżyła głos. – Niby z wierzchu wszystko w porządku, jest bardzo pomocna, w obsłudze klientów grzeczna i miła, ale ja przecież widzę, że coraz bardziej zamyka się w sobie. Działa jak zaprogramowany automat, a w środku jakby zamieniała się w kamień. Zwłaszcza względem Pepcia.

– Biedny Pepuś – szepnęła Iza. – On też przecież na to nie zasłużył. Aż mam wyrzuty sumienia, że jako jego mama chrzestna nie mogę przy nim być. A takie dziecko tak bardzo potrzebuje uwagi i czułości…

– O to się nie martw, Izunia – zapewniła ją Amelia. – Jeśli chodzi o czułość, to już my o niego dbamy. Ja codziennie staram się chociaż na trochę wziąć go na kolana i poutulać, Zosia też bawi się z nim zawsze, kiedy tylko może, a Piotrek codziennie po pracy, zanim pojedzie do siebie do Małowoli, bierze go na wieczorny spacer i przynajmniej pół godziny chodzi z nim na rękach po drodze albo u nas po ogródku. Gada coś do niego, pokazuje mu liście, drzewa, kwiatki… Agnieszka wprawdzie krzywo na to patrzy, ale toleruje to, bo dzięki temu ma czas, żeby spokojnie dokończyć sprzątanie, przygotować stoisko na kolejny dzień i zebrać się do domu. Czasami słyszę, jak Piotrek proponuje jej na koniec, że odprowadzi ich z Pepusiem albo podwiezie samochodem, ale ona nigdy się nie zgadza, chociaż wieczorem po ciężkiej dniówce już po prostu pada z nóg, a pchanie wózka z dzieckiem i bagażami przez całe Korytkowo to wcale nie jest lekki spacerek. Zwłaszcza że koło Kmiecików droga bez asfaltu i po deszczu robi się błoto. Ech, mówię ci, Iza, żal mi tej dziewczyny! Gdyby chociaż w domu miała normalną sytuację…

– No właśnie – pokiwała smętnie głową Iza, wspominając zachowanie ojca Agnieszki na chrzcinach Pepusia. – To jest chyba w tym wszystkim najgorsze. I Robcio ma rację, że gdyby udało się zorganizować dla niej osobne mieszkanie, to może trochę by jej to pomogło na psychikę. Mówisz, że już zaczęli budowę restauracji?

– Tak, dwa tygodnie temu – ożywiła się Amelia. – Robert z Piotrkiem i jeszcze z dwoma chłopakami z Małowoli, Konradem i Wojtkiem. To są ci sami, którzy pomagali nam w tamtym roku przy rozbudowie sklepu. Na razie wylewają fundamenty i zwożą materiały do budowy ścian. Fundamenty będą musiały porządnie wyschnąć, zanim będzie można dalej budować, więc cieszymy się, że akurat trafiła nam się taka ładna pogoda.

– Czyli udało wam się uruchomić ten kredyt na budowę?

– Aha, środki już mamy na koncie – zapewniła ją z zadowoleniem Amelia. – Teraz pozostaje tylko korzystać z pogody i działać. Robik chce przez wakacje postawić ściany, zrobić dach i do jesieni zamknąć stan surowy. Najtrudniej będzie z tym dachem, bo dekarze są teraz bardzo zajęci, udało się zamówić ekipę dopiero na przełom sierpnia i września. Tak więc trzeba będzie modlić się o pogodę na ten czas, bo gdyby wtedy lało, to robota mocno się opóźni. No i ściany będą niepotrzebnie moknąć…

– Nie martw się tym na zapas, Melu – uśmiechnęła się Iza. – Pogoda jest nieprzewidywalna, ale Robcio na pewno o wszystko zadba, a póki co cieszmy się, że jest ładnie i prace mogą iść do przodu. Ech, dzielny chłopak! Ciekawa jestem, ile zdążą wybudować do czasu mojego urlopu w lipcu. Pewnie jak przyjadę, to już z daleka zobaczę nowy budynek!

– A tak, to na pewno – przyznała z dumą Amelia. – W lipcu ściany, przynajmniej te nośne, już będą w trakcie budowy. Wszystko zależy od możliwości przerobowych. Zresztą niewykluczone, że na kilka najbardziej intensywnych tygodni Robik weźmie dodatkowych ludzi z ekipy od Krzemińskich.

– Od Krzemińskich? – zdumiała się Iza, której serce jak zwykle mocniej zabiło na dźwięk tego nazwiska,

Amelia zmieszała się nieco.

– No tak… na razie to są tylko luźne plany i raczej jesteśmy na nie, ale Robi nie chce niczego wykluczać, bo w pewnym momencie może bardzo zależeć nam na tempie. A że od Krzemińskich… No wiesz, oni ciągle coś tam u siebie budują, tych ludzi z ich ekipy znamy ze sklepu, zwłaszcza jednego, pana Waldka. On sam, jak się dowiedział, że zaczynamy budowę nowej hali… bo Robik tylko tyle mówi o naszej inwestycji, nazywa to „nową halą”… to zaraz się zadeklarował, że mogliby pomóc, bo u Krzemińskich na razie nie ma cięższej roboty. Dopiero w sierpniu ma być, bo zdaje się, że ich młody będzie coś budował. Słyszałam od Marczukowej, że już działkę pod własny dom kupuje, wiesz? – dodała z ożywieniem. – Może chce się żenić?

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– Wprawdzie o tym to nawet Dorotka nie słyszała, ale kto wie? – ciągnęła Amelia. – Może tym razem, po wpadce z tamtą panną w Sylwestra, chcą do ostatniej chwili utrzymać rzecz w tajemnicy? Tak podejrzewa Dorotka. W każdym razie pan Waldek też potwierdza, że mogliby nam pomóc tylko w czerwcu i w lipcu, bo od sierpnia szykuje im się zlecenie u młodego Krzemińskiego. A to w dodatku nie będzie w Korytkowie.

– Skąd wiesz, że nie? – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza.

Jako że miała na ten temat potwierdzone informacje ze źródła, czyli od samego Michała, zdumiewała ją potęga korytkowskich plotkarek, przed którymi trudno było utrzymać jakąkolwiek tajemnicę. Była stuprocentowo pewna, że Michał sam z siebie nie rozpowiadał na prawo i lewo o swoich planach, zatem jedynym źródłem wycieku informacji o zakupie działki budowlanej w Polanach mogła być jego matka. Wystarczyło, że zwierzyła się poufnie którejś z sąsiadek, a dalej już zadziałał standardowy efekt domina, co z jednej strony było zabawne, a z drugiej mimo wszystko nieco irytujące.

– Wiem na pewno – oznajmiła jej tonem oczywistym Amelia. – Tak wywnioskowały Marczukowa z Dorotką. Jeśli młody naprawdę kupuje działkę pod dom, to na pewno nie tutaj, bo już byłoby wiadomo którą i od kogo. Nie myśl, kochana, że to by się ukryło! Czyli wniosek z tego taki, że będzie się budował poza Korytkowem. Tylko dlaczego? Przecież tutaj mają hotel, młody ma go prowadzić, więc byłoby mu wygodniej, gdyby pobudował się gdzieś w pobliżu. Trochę to dziwne, nie?

– Dlaczego dziwne, Melu? – zapytała Iza, siląc się na obojętny ton. – Przecież mają też stację i motel w Małowoli, więc może Michał, jeśli ma to wszystko nadzorować, chce usytuować się gdzieś pomiędzy Korytkowem i Małowolą? To byłoby przecież logiczne.

– Hmm… może i masz rację – przyznała po chwili zastanowienia Amelia. – Chociaż my z Dorotką i tak obstawiamy, że on ma w zanadrzu jakąś nową pannę. Zresztą może to ona kazała mu pobudować dom poza Korytkowem? Fakt, że od czasu tamtej Sylwii jeszcze z żadną go tu nie widziano, a przecież chyba przywiózłby ją, żeby chociaż obejrzała hotel… no i do rodziców…

– Zostawmy to już, Melu – przerwała jej łagodnie Iza. – Mówiłaś o panu Waldku i pomocy przy budowie naszej restauracji.

– Naszej hali – poprawiła ją z naciskiem Amelia. – Pamiętaj, Izunia, żeby nie mówić o naszej inwestycji inaczej niż „hala”. Żeby ci się przypadkowo przed czasem jakieś słówko o restauracji nie wyrwało!

– Jasne – westchnęła. – No więc mówiłaś o pomocy pana Waldka i reszty jego ekipy przy budowie naszej hali…

– Właśnie. Oni chętnie by pomogli, bo zarobiliby sobie dodatkowo w czasie, kiedy u Krzemińskich jest przestój. Pan Waldek rozmawiał o tym wstępnie z Robertem, uprzedził tylko, że musiałby to lojalnie skonsultować z Krzemińskimi, bo jednak to jest ich główny pracodawca. Więc oboje z Robim uznaliśmy, że na tym sprawa się skończy, bo przecież stary Krzemiński za nic nie zgodzi się użyczyć nam ekipy. Komu jak komu, ale nam? – prychnęła. – Na to nie liczyliśmy ani przez chwilę. Tyle że zanim pan Waldek zdążył poruszyć temat, Krzemińskiemu znowu zdrowie siadło. On podobno po tym udarze bardzo źle znosi wysokie temperatury. Pamiętasz? Rok temu miał problemy ze zdrowiem, całe lato dochodził do siebie i dopiero jesienią mu się poprawiło.

– Pamiętam – skinęła głową Iza. – Czyli pan Waldek w końcu z nim nie porozmawiał?

– Z nim nie – odparła Amelia. – Ale za to przedstawił sprawę młodemu, kiedy tylko tu przyjechał i na czas choroby ojca przejął dowodzenie w firmie. No i młody się zgodził.

– Hmm – mruknęła Iza, a choć jej ton był obojętny i sceptyczny, serce zalała jej fala przyjemnego ciepła. – To chyba dobrze, prawda? A co na to Robert?

– Robert jest bardzo ostrożny – zapewniła ją Amelia. – Niczego nie wyklucza, bo w najbliższych tygodniach na pewno będzie potrzebował dodatkowych robotników, a w sezonie wcale nie jest tak łatwo ich znaleźć. Ale z drugiej strony Piotrek stanowczo mu odradza wchodzenie w jakiekolwiek układy z tym Michałem. Ma w tym względzie niedobre doświadczenia, a Robik wierzy mu i bierze to ostrzeżenie na poważnie. Obaj boją się, żeby to nie był jakiś nowy podstęp Krzemińskich.

– Podstęp? – powtórzyła zaskoczona Iza.

– No tak – odparła z namysłem Amelia. – Pomyśl tylko, Iza. Nie dość, że stary Krzemiński nienawidzi nas do szpiku kości za to, że za jego plecami kupiliśmy działkę od Andrzejczaków, to jeszcze nie wie, co na niej budujemy. Może podejrzewa, że to będzie jakaś konkurencja dla hotelu? Na pewno chciałby wiedzieć, co planujemy, więc podsyła nam szpiega. Niby pan Waldek wygląda na uczciwego człowieka, ale kto go tam wie…

– Ech, chyba przesadzacie, Melu – pokręciła głową Iza. – Nie można dać się zwariować. Zresztą, nawet gdyby Krzemińscy dowiedzieli się, jakie macie plany na przeznaczenie budynku, to co z tego? Każdemu wolno budować, co chce, oni też przecież prędzej czy później postawią restaurację hotelową, więc monopol i tak długo się nie utrzyma. Po prostu trzeba być konkurencyjnym bez względu na okoliczności.

– No… niby tak – przyznała z wahaniem Amelia. – Ale jednak wolelibyśmy na razie utrzymać to w tajemnicy. W każdym razie, jak mówiłam, Robi nie wyklucza przyjęcia na lipiec tych robotników, musieliby się tylko dogadać co do stawek. Wydaje się, że panu Waldkowi zależy na tej pracy, a skoro młody Krzemiński się zgadza, to bierzemy to pod uwagę. Na razie jesteśmy przed decyzją, ale jak przyjedziesz do nas na urlop, to już na pewno wszystko będzie ustalone. Kiedy dokładnie możemy się ciebie spodziewać?

– Dziesiątego lipca – odparła rzeczowo Iza. – Właśnie ustalam z moją ekipą dokładny grafik na wakacje i już mam prawie pełny obraz sytuacji. Biorę trzy tygodnie urlopu, od dziesiątego do trzydziestego pierwszego lipca, a na sierpień wracam, bo muszę we wszystkim zastąpić szefa. On też wybiera się na urlop i obiecałam, że przejmę ster pod jego nieobecność.

Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniej rozmowy z Majkiem, podczas której ów po raz kolejny potwierdził, że na poważnie zaplanuje w sierpniu dwutygodniowy odpoczynek, ale tylko pod warunkiem że na ten czas będzie mógł w pełni powierzyć jej pieczę nad firmą. Choć w głębi serca nieco obawiała się, czy na pewno da sobie radę z tak odpowiedzialnym zadaniem, myśl o tym, że dzięki temu Majk choć kilka dni odpocznie sobie w górach z Pablem, Lodzią i Edziem, sprawiała jej głęboką radość, chyba nawet głębszą niż perspektywa jej własnego urlopu. Zwłaszcza w świetle słów, które powiedział jej na koniec.

Nigdy jeszcze nie miałem w firmie nikogo takiego jak ty, Izulka. Jesteś jedyną osobą, w której rękach nie boję się zostawić sterów tej mojej łajby. Wiesz, po co głównie pojadę na ten urlop? Po to, żeby po powrocie móc z pełną mocą poczuć, co to znaczy wrócić do siebie… do bezpiecznego miejsca, gdzie nad wszystkim czuwa ktoś zaufany. Bez ciebie to by było niemożliwe, mój mały elfiku.

Czyż to nie był najwspanialszy komplement, jaki pracownik może dostać od szefa?

– Oczywiście – zgodziła się z satysfakcją Amelia. – Ten człowiek też na pewno potrzebuje odpoczynku, a kto by go zastąpił lepiej niż moja dzielna siostrzyczka? Widać, że masz tam wysoką pozycję i na pewno wywiążesz się z zadania modelowo. Ale najważniejsze, że do końca lipca będziesz z nami! – dodała z niepohamowaną radością w głosie. – Zwłaszcza w czasie, kiedy urodzi się Klarcia! Moja kochana… jak ja już nie mogę się tego doczekać!

– Ja też, Melu – zapewniła ją ciepło Iza. – Ja też.

***

– Proszę sobie usiąść i poczekać – nakazał Izie i panu Stanisławowi strażnik więzienny, wpuszczając ich do sali widzeń. – Za chwilę przyprowadzimy więźnia.

Drzwi zamknęły się i w obszernym pomieszczeniu zapadła głucha cisza, przerwana tylko na chwilę szurnięciem krzeseł, które oboje zajęli przy jednym ze stolików. Ciężka atmosfera więzienia nie sprzyjała rozmowom, dlatego czekali w milczeniu, tylko od czasu do czasu wymieniając między sobą krótkie spojrzenia.

Zaplanowane na połowę czerwca spotkanie z Kacprem przesunęło się o tydzień z powodu choroby pana Stanisława, ów bowiem poprosił o zmianę terminu, by doleczyć zapalenie gardła, jakie złapało go w ostatnim czasie pomimo pięknej letniej pogody na dworze. Iza, która akurat w tym czasie miała dużo nauki do jednego z egzaminów, chętnie przystała na tę zmianę, zależało jej zresztą na tym, żeby i pan Stanisław mógł skorzystać z okazji do zobaczenia bratanka, jako że Kacprowi przysługiwało tylko jedno widzenie na miesiąc.

Po kilku minutach oczekiwania, które w atmosferze ponurej, zamkniętej sali dłużyły się niemiłosiernie, w głębi wewnętrznego korytarza prowadzącego do oddziałów więziennych rozległy się kroki i zabezpieczone kratami drzwi otwarły się z łoskotem. Iza i pan Stanisław natychmiast poderwali się od stołu i uśmiechem postąpili w stronę wprowadzonego przez strażnika Kacpra. Ku ich radości chłopak wyglądał dziś jeszcze lepiej niż poprzednim razem, wręcz z daleka tryskał zdrowiem i szampańskim humorem.

– Iza! Stryj! – zawołał wesoło, podchodząc ku nim z szeroko otwartymi ramionami. – No żesz, hej, nareszcie! Dawaj pyska, stary capie! Jak tam twoje gardło? Lepiej ci już?

– Lepiej, lepiej – zapewnił pan Stanisław, ściskając go serdecznie na powitanie. – Ale w tamtym tygodniu to jeszcze słabo się czułem i musiałem odwołać. Ciebie też nie chciałem zarazić.

– Spoko, stryj, nie tłumacz się! – zaśmiał się Kacper, klepiąc go przyjaźnie dłońmi po obu ramionach. – Poczekałem sobie na was, co tam, tydzień w jedną czy w drugą… No, chodź tutaj, Iza! – dodał, wyciągając ręce do przyglądającej im się z uśmiechem dziewczyny i ogarniając ją ramionami w geście powitania. – Ale fajnie cię widzieć! Ach, to ciepełko… Serio, gostek, który wymyślił kobietę, był geniuszem!

– Pan Bóg – stwierdził pan Stanisław, przyglądając się z rozbawieniem tradycyjnej scenie przytulania Izy.

– Pan Bóg czy nie Pan Bóg, ja się w to nie mieszam – odparł oględnie Kacper, wtulając twarz we włosy dziewczyny i z całej pary wciągając w nozdrza ich zapach. – Mmm… ja pierniczę, Iza… odjeżdżam… Kim by nie był ten mistrz, ma u mnie za to szacun do końca życia! Świat bez kobiet to by było piekło na ziemi, ja wam to mówię – dodał, puszczając ją nagle i w filozoficznym geście podnosząc w górę palec. – Piekło bez dwóch zdań. A kto by w takim piekle wytrzymał? Na pewno nie ja!

Iza i pan Stanisław roześmiali się na te słowa, zajmując z powrotem miejsca przy stole.

– Przecież wytrzymujesz w nim już całe pół roku, Kacperku – przypomniała mu wymownie Iza. – I zresztą całkiem nieźle się trzymasz!

– Bo to pudło to nie jest żadne piekło – odparł stanowczo Kacper, również przysuwając sobie krzesło, by usiąść naprzeciwko nich. – To tylko czyściec na drodze do raju. A właściwie to czyściec, piekło i raj! Trzy w jednym. Ale najbardziej raj.

Mówiąc to, przymknął na chwilę oczy, a jego oblicze oblekł wyraz błogiego rozmarzenia. Iza i pan Stanisław przyglądali mu się podejrzliwie.

– Raj – powtórzył rozanielonym tonem Kacper. – Normalnie niebo na ziemi…

Iza i jej towarzysz wymienili między sobą znaczące i zaintrygowane spojrzenia.

– Ejże, Kacper! – prychnął starszy pan. – Ty coś kombinujesz! Jaki raj, jakie niebo? Przyznaj no się, co ci znowu łazi po tym pustym łbie!

Kacper uśmiechnął się tajemniczo, nadal nie otwierając oczu.

– Ja coś czuję, że w to musiała się wmieszać jakaś kobitka – dodał z przekąsem pan Stanisław. – Ani chybi, pani Izo! Niech pani patrzy, jaką ten szczyl ma minę! Przecież on nigdy o niczym innym nie myśli jak o kobitkach! Co innego mogłoby mu się tak na głowę rzucić? Alkoholu przecie w więzieniu nie dają…

– Prawda! – podchwyciła wesołym tonem Iza, nie spuszczając zaintrygowanego wzroku z Kacpra. – No mówże, Kacperku, bo umrzemy z ciekawości! Raj? Tutaj?

– Mhm – skinął głową Kacper, po czym otworzył oczy, wyprostował się na krześle i uśmiechnął się szeroko do swoich gości. – No i co się tak na mnie gapicie? Stryj to gały wytrzeszcza, jakby go kto dusił! Haha!… Spoko, nie bójcie się, nie zwariowałem! – dodał uspokajająco. – Po prostu życie nauczyło mnie, że raj… ach, raj, mówię wam! – westchnął znów, z błogością przymykając powieki – … że raj może być wszędzie. Nawet w takim pierdlu.

Mówiąc to, teatralnym gestem zakreślił dłonią przestrzeń wokół siebie i znów uśmiechnął się błogo, rozsiadając się mocniej na krześle. Iza i pan Stanisław po raz kolejny wymienili zdezorientowane spojrzenia.

– Ech, nic nie rozumiecie! – zaśmiał się rozbawiony ich minami Kacper. – No okej, nic dziwnego, ja sam się tego nie spodziewałem. Do łba mi nie przyszło, że ta robota na budowie, co nie wypaliła, to było najlepsze, co mogło mnie tu spotkać. I co? Okazało się, że jednak ma się tego fuksa w życiu! Ha! Nie pierwszy raz! Nawet Jasiek to przyznaje! Jak teraz sobie pomyślę, co ja wygadywałem, i że pan mecenas mógłby wstawić się do naczelnika… że naczelnik mógłby zmienić nam przydziały… ech! Aż mi włosy na łbie dęba stają! Bo jak ja bym pojechał na tę budowę… i jak teraz pomyślę, co by mi przeszło koło nosa…

Tu na chwilę aż złapał się obiema rękami za głowę.

– Kacper, ale mówże jaśniej… o co chodzi? – przerwała mu Iza, której ciekawość osiągała już szczytowe diapazony. – Masz na myśli tę pracę, którą obaj z Jaśkiem mieliście zacząć od czerwca?

– Mhm – pokiwał głową Kacper, a jego twarz na nowo oblekła się wyrazem rozmarzenia.

– To w końcu przydzielili cię na tę budowę czy nie? – dodał pan Stanisław, który słuchał go w takim samym napięciu jak Iza. – Bo ja już nic z tego nie rozumiem.

– Nie przydzielili mnie – pokręcił głową Kacper. – I będę za to naczelnikowi wdzięczny do końca życia albo i dłużej! Serio mówię, nie gapcie się tak! Nawet po śmierci będę mu wdzięczny! Do końca wieczności! Oczywiście o ile tam, po drugiej stronie, coś w ogóle jest – zaznaczył sceptycznie. – Tamten klecha, co święcił Izy pokój i piec, całkiem mądrze gadał, ale w tej sprawie to mnie tak do końca nie przekonał. A z drugiej strony… hmm… może i coś tam jest? Nie da się tego wykluczyć. Przecież stryjenka Ziuta ciągle do stryja stamtąd przyłazi, nie? A to by znaczyło…

– Kacperku, opanuj się – przerwała mu łagodnie Iza, zerkając na pana Stanisława. – Nie rozmawiamy teraz o życiu po śmierci, tylko o twojej pracy. Czyli nie pojechałeś na budowę, tylko zostałeś tutaj? O ile pamiętam, przydzielili cię do pralni?… albo może do kuchni? – zastanowiła się.

– Do kuchni! – podchwycił radośnie Kacper, znienacka waląc pięścią w stół, aż Iza i pan Stanisław podskoczyli na krzesłach. – Właśnie do kuchni!!! Do pralni poszedł Jasiek! A ja do kuchni! Pomagać przy dostawach! Ha! I to był strzał w dziesiątkę!

– Aż tak ci się tam spodobało? – zdziwił się pan Stanisław.

– Ba! – odparł tajemniczo Kacper, uśmiechając się podstępnie. – A jak myślisz, stryj? Ja tu, głupi, myślałem, że idę do więziennej kuchni skrzynki nosić… że to zwykła kuchnia jest, nie? Szlag mnie trafiał, że takie beznadziejne zadanie dostałem. A co się okazało? Wchodzę tam i widzę, że to nie żadna kuchnia, tylko, kurde… raj!!!

– Aha, czyli to w kuchni jest ten twój raj? – domyśliła się Iza, patrząc na niego z zastanowieniem. – Czekaj, Kacperku, niech pomyślę… czyżbyś spotkał tam jakiegoś anioła?

Jej żartobliwy ton podszyty był szczerym zaintrygowaniem. Kacper natychmiast przechylił się przez stół i złapał ją za rękę, po czym z radością uścisnął ją w obu swoich.

– A jak! – zawołał z mieszaniną ulgi i triumfu. – Widzisz, sama się domyśliłaś, Iza! No przecie, że tak! Anioła spotkałem! Anioła jak w pysk strzelił! Ach… pomyślcie tylko! Przecież jakby mnie przydzielili na budowę, a nie do kuchni, to nigdy bym jej nie spotkał!

Iza i pan Stanisław jak na komendę zagryźli wargi, aby stłumić uśmiech rozbawienia. Choć rozmarzona mina Kacpra od początku wskazywała na to, że do gry musiała wejść jakaś przedstawicielka płci żeńskiej, dopiero teraz jego nieskładna gadanina zaczynała nabierać sensu.

– Nie spotkałbym jej, nie zapoznał… wyobrażacie to sobie? Nawet nie wiedziałbym, że istnieje! – ciągnął Kacper, kręcąc głową ze zgrozą na taką hipotezę. – A ona tu cały czas była! Tutaj, w tym pierdlu! Codziennie w pracy dwa piętra pod moją celą! W prostej linii, licząc po skosie, to jakieś może… dwadzieścia metrów? Dobra, trzydzieści, bo stropy są wysokie. Ale niechby było i pięćdziesiąt… Co to jest pięćdziesiąt metrów, powiedz, stryj? Tyle co nic! Pestka!

– Pestka – przyznała Iza, z trudem starając się zachować powagę. – No dobrze, teraz już rozumiemy. Trafiłeś do pracy w kuchni i spodobała ci się tam jakaś kobieta.

– Jakaś?! – wykrzyknął ze wzburzeniem Kacper. – No weź, Iza! Nie żadna jakaś, tylko jedna taka na świecie! Ideał! Jak ją zobaczyłem, to aż mi gały wyszły na wierzch… o tak!

Tu wytrzeszczył oczy i otworzył usta, demonstrując poglądowo wyraz swojej twarzy na widok zjawiska ujrzanego w więziennej kuchni. Widok był tak komiczny, że Iza i pan Stanisław pomimo wysiłków nie zdołali powstrzymać prychnięcia śmiechem.

– Wybacz, Kacperku – odparła Iza, usiłując na nowo skomponować twarz. – Nie chciałam umniejszać jej wartości, tak mi się po prostu powiedziało. Nigdy bym nie podejrzewała, że w więzieniu mógłbyś spotkać kogoś, kto zrobi na tobie takie wrażenie. Opowiesz nam coś więcej o niej? – zagadnęła podstępnie, przypominając sobie jego słowa z pierwszego dnia, kiedy półtora roku wcześniej zjechał do mieszkania stryja. – Jak ma na imię? Jak wygląda? Czekaj, niech zgadnę. Czyżby to była blondynka z dużą… z pełnymi kształtami?

Oczy Kacpra natychmiast zalśniły blaskiem tysiąca gwiazd.

– A żebyś wiedziała, Iza! – odparł, zerkając na nią z uznaniem. – Ty to, kurde, niezła sztuka jesteś. Niby masz tę całą inwersję, a od razu łapiesz, co chodzi! Blondynka – pokiwał głową, przewracając oczami z zachwytem. – Piękna, dorodna blondyneczka… ideał! Mówię ci, stryj, takiej to ja jeszcze nigdy… ech, nigdy! – westchnął tęsknie. – Nic dodać, nic ująć, buzia jak marzenie, ciałka tyle co trzeba, tu i ówdzie trochę więcej, dokładnie tak, jak lubię. Cud natury, mówię wam! Z taką to ja bym mógł codziennie… po pięć razy, na śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację… i nie znudziłoby mi się do końca życia! Jak ją zobaczyłem pierwszego dnia w tej kuchni, to jakby mi ktoś młotkiem w dynię walnął! Jakby mi się cała, kurde, galaktyka na łeb zwaliła! A jak się do mnie uśmiechnęła, to tak mi się nogi ugięły, że myślałem, że zaraz mnie stamtąd wyniosą. Co za kobieta! Piękna, cudna, idealna! Jest młodszą kucharką – dodał rzeczowo. – Ma na imię Kasia.

Iza uśmiechnęła się z przekorą.

– Kasia? – zapytała podstępnie. – Jesteś pewien? A nie Basia albo Asia?

– Kasia! – powtórzył stanowczo, niemal z oburzeniem Kacper. – Ty mnie, Iza, nie podjudzaj, myślisz, że ja takiej rzeczy bym nie zapamiętał?! Że pomyliłbym jej imię? Przecież ono do niej najlepiej pasuje! Kasia! Kasia… Kasieńka… ach, Kasieńka!…

Jego głos przybrał miękką modulację, a oczy na nowo zamgliły mu się zachwytem. Iza znów zagryzła wargi, żeby stłumić śmiech. Choć żywiołowy entuzjazm Kacpra wobec nowo zapoznanej dziewczyny z więziennej kuchni nie mógł nie robić wrażenia, jego podniebne peany na jej temat jak zwykle należało traktować z przymrużeniem oka. Wszak nic dziwnego, że osadzony od ponad pół roku w więzieniu, rozpaczliwie spragniony kontaktu z kobietami chłopak niemal zgłupiał przy pierwszym kontakcie z osobą płci przeciwnej, w dodatku młodą, ładną i w jego typie urody. Nie mając w zasięgu żadnych innych kobiet, skupił uwagę na tej, którą tak niespodziewanie spotkał w więziennych murach, a jeśli i ona w jakikolwiek sposób odpowiedziała na jego zainteresowanie, to efekt, jaki właśnie przed nimi prezentował, nie był wcale trudny do przewidzenia.

– No dobrze, Kasieńka – odezwał się sceptycznie pan Stanisław, widocznie myśląc o tym samym. – Wiadomo, że tobie ta dziewczyna całkiem na łeb padła, boś żadnej innej od miesięcy na oczy nie widział. Ale co ona na to? Przecież ona chyba tutaj tylko w kuchni pracuje, a ty wyrok masz i w więzieniu siedzisz. To co jej po takim gałganie? Chyba że taka sama jak wszystkie tamte twoje…

– Co?!! – przerwał mu tubalnym rykiem Kacper, zrywając się z miejsca i z całej siły waląc pięścią w stół, aż echo poniosło się po sali widzeń, a Iza i pan Stanisław podskoczyli na krzesłach. – Wypluj to słowo, stryj! No, wypluj, do cholery, ale już!!! Ona taka sama?! Jak tamte?! A żeby cię!…

Do sali zajrzał zaniepokojony hałasem strażnik więzienny. Iza z daleka dała mu znak, że sytuacja jest pod kontrolą, na co mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą, pogroził więźniowi palcem i bez słowa wycofał się z powrotem na korytarz. Kacper natychmiast ochłonął i opadł na krzesło.

– Widzisz? Nie krzycz tak – zestrofowała go półgłosem Iza. – Chcesz, żeby nas stąd wyrzucili? A tobie jeszcze za te wrzaski dadzą jakąś karę!

– No okej – odetchnął Kacper, rzucając stryjowi urażone spojrzenie. – Sorry, Iza, masz rację. Poniosło mnie, bo jak stryj mi tu Kasię obraża, to we mnie aż się flaki gotują.

– Ech, Kacper, nie przesadzaj – zaprotestował pojednawczym tonem pan Stanisław. – Przecież nie chciałem nikogo obrazić. Może źle to ująłem, ale jak już komuś miałbym dopiec, to nie jej, a co najwyżej tobie. Po prostu pomyślałem, że żadna porządna kobitka z takim jak ty by się nie zadawała. No co, źle mówię? – wzruszył ramionami, ostentacyjnie ignorując fakt, że oczy Kacpra znów ciskają niebezpieczne iskry. – Więzień jesteś, po wyroku! Co by porządnej dziewczynie było po takim głąbie?

Wbrew obawom Izy, która na te słowa spodziewała się kolejnego wybuchu furii, Kacper nagle odzyskał humor i uśmiechnął się szeroko.

– A, to co innego – przyznał uspokojony. – Mnie możesz obrażać, stary capie, ile tylko chcesz, spływa to po mnie jak po kaczce. Zresztą masz nawet rację… w pewnym sensie. Ale o Kasieńce złego słowa powiedzieć nie dam! – zastrzegł z powagą. – I jak mi jeszcze raz porównasz ją do tamtych… do Jolki, Baśki, do Julitki… czy tam Judytki… do Marlenki… Martynki… do Ilonki i Iwonki… nawet do Reni… to serio, nie zdzierżę! One jej do pięt nie dorastają, kapujesz? Zapamiętaj to sobie, stryj, bo ja tym razem nie żartuję!

W tym miejscu podniósł w górę pięść i już miał nią swoim zwyczajem huknąć w stół, ale w ostatniej chwili zreflektował się i bezszelestnie opuścił ją na blat.

– Wszystkie tamte mogą się przy niej schować – ciągnął wyjaśniającym tonem, zwracając się teraz do Izy. – Nawet ty… nie gniewaj się, Iza… chociaż ładna jesteś i oczy masz jak z bajki, to przy Kasi po prostu wysiadasz. Sorry, że tak mówię, ale ty i tak masz tę swoją inwersję i jesteś dla mnie jak siostra, więc nie obrazisz się o to, co? – zerknął na nią z niepokojem.

– Oczywiście, że nie, Kacperku – zapewniła go rozbawiona Iza. – Ani myślę się obrażać. I nawet nie próbuję równać się z twoją Kasią.

– No bo z nią nikt nie może się równać – przyznał z rozmarzeniem Kacper. – I to nie tylko przez urodę, chociaż to też. Bo która by miała takie oczy! Niebieskie jak niebo, jak ta, kurde, woda w morzu na Lazurowym Wybrzeżu, co to kiedyś w katalogu widziałem… I taką buzię! Taki uśmiech! Takie rączki, nóżki… całe takie ciałko… mmm! Ja pierniczę… tego się po prostu nie da opowiedzieć! Jak ją sobie czasem w nocy bez ubrań wyobrażam, to aż mnie… ech! – pokręcił głową. – Marzenie ściętej głowy!

– A ty, świntuchu, to byś tylko o takich rzeczach myślał – zdyscyplinował go pan Stanisław, krzywiąc się z niesmakiem. – W nocy bez ubrań! Tylko jedno ci w głowie! Tfu! Ta dziewczyna, jeśli jest taka porządna, jak mówisz, to by ci za to co najwyżej po pysku dała!

– E, nie bój się, stryj! – zaśmiał się dobrodusznie Kacper. – Ja nie jestem taki głupi, żeby tak od razu ją odstraszyć! Pewnie, że bym po pysku dostał! Kasia nie jest z tych, co dają się dotknąć byle komu! Zresztą w kuchni, w więzieniu, to nawet warunków nie ma, żeby coś ten teges… nie, to na razie odpada – zapewnił z powagą. – I w ogóle muszę być ostrożny i cierpliwy, już pierwszego dnia to zrozumiałem. A raczej ona dała mi to do zrozumienia.

– Co ci dała do zrozumienia? – zaciekawił się pan Stanisław.

– No… że mam się trzymać z daleka – wyjaśnił mu pogodnie Kacper. – Przynajmniej na razie, bo jeszcze się nie znamy. Tak to odczytałem. No co się tak gapisz, stary zgredzie? Tu trzeba delikatnie, powoli… Kasia nie z tych, co tylko kiwniesz palcem i już ją masz. Co to, to nie! To jest inna rasa, trudniejsza do zdobycia. Wcześniej na takie jak ona to ja nie traciłem czasu, ale teraz to co innego, sytuacja się zmieniła i trzeba się dostosować. Chociaż ja i tak wiem, że jej się podobam – zaznaczył z dumą, wypinając pierś jak paw. – Niby nie daje tego po sobie poznać, ale ja się na kobitkach znam jak rzadko kto i od razu wyczuwam, kiedy teren jest podatny. Już ona tego przede mną nie ukryje! Ja wszystko widzę! Jak to oczkami ucieka, jak się rumieni… ach! – westchnął z zachwytem. – Na takiego króliczka to sama przyjemność polować! A jak już się go upoluje, to… mmm… – przewrócił z rozkoszą oczami. – Noż kurde! Na samą myśl aż mi mrówy po plecach chodzą!

– Czyli Kasia póki co trzyma cię na dystans? – zapytała Iza, z trudem powstrzymując się od śmiechu.

– Póki co – zgodził się Kacper. – Ale spokojnie, Iza, moja w tym głowa, żeby to długo nie potrwało. Na razie muszę się słuchać i być ostrożny, bo inaczej z raju mnie wywalą, nie? Jakbym przegiął, to wystarczyłoby jedno słówko Kasi do szefowej kuchni, ta stara jędza zaraz poleciałaby z gębą do naczelnika, a on zmieniłby mi przydział na robotę i po zabawie. O nie, nigdy! – pokręcił głową. – Taki głupi to ja nie jestem! Nie stać mnie na taki błąd. Moje hasło to ostrożnie i powoli.

– A to ciekawe! – zauważył z przekąsem pan Stanisław. – Ty i ostrożnie? Ty i powoli? To chyba jakaś rewolucja, Kacper, bo wcześniej toś ty się w ogóle nie krępował! Codziennie z inną bal na całą kamienicę!

– No to co? – wzruszył ramionami Kacper. – Nie czepiaj się, stryj. Co było wcześniej, to było, a teraz jest, jak jest. Musiałem zmienić strategię, okoliczności mnie do tego przymusiły, nie? Mówię przecież, że wcześniej takie wstydliwe nimfy jak Kasia omijałem szerokim łukiem, bo szkoda mi było czasu na podchody. Nie opłacało się, bo za długo trzeba by czekać na efekty, a jeszcze w takich razach wchodzi ryzyko, że się taka zakocha albo co… i potem z tego same kłopoty. No to w bagno nigdy się nie pakowałem. Ale tę Kasieńkę to ja muszę mieć! – zaznaczył stanowczo. – Choćbym miał na głowie stanąć, niebo i ziemię poruszyć… będę ją miał! Ach, Kasieńka… cud! Marzenie! – westchnął, a jego oczy na nowo zapłonęły zachwytem. – Nie wymknie mi się mój mały króliczek, moja mała słodka kuchareczka… o nie, mowy nie ma! W te niecałe trzy miesiące, co mi zostały do odsiadki, to ja już się zakręcę! Takiego romantyka poudaję i tak ją urobię, że hej! Ani się obejrzy, jak będzie moja!

– Ech, ty łachudro – mruknął pod nosem pan Stanisław. – Nic się nie zmieniłeś.

– A co! – zaśmiał się triumfalnie Kacper. – Zazdrościsz, stryj? Grunt podatny, to trzeba działać, nie? Myślicie, że nie umiem? Fakt, że największą wprawę mam na krótkich dystansach, ale jak trzeba, to dam radę i na długim… spoko! Najpierw gadka-szmatka, komplemencik, jeden, drugi… takie tam, no wiecie. Potem, jak już będzie klimacik, to za rączkę się chwyci, po szyjce się pomizia, aż w końcu i buziaka się skradnie… mmm! Cała przyjemność po mojej stronie! A dopiero jak stąd wyjdę, to przejdziemy do konkretów, bo tu to nawet nie ma gdzie. Tak czy siak Kasia będzie moja! – zaznaczył butnie. – Zapamiętajcie sobie moje słowa! Będzie moja! Przysięgam to na swój honor, a ja człowiek honoru jestem!

Tu na poparcie swych słów uderzył się pięścią w klatkę piersiową, aż jęknęło.

– Wstydź się, Kacper! – prychnął pan Stanisław. – Człowiek honoru! Drań jesteś i łajdak, tyle ci powiem. Jak ty możesz być taki wyrachowany? Po kim ty to masz? Przecież mój brat, a twój ojciec to porządny człowiek…

– E tam, stryj już ojca w to nie miesza, co? – machnął ręką Kacper. – Ojciec to ojciec, a ja to ja. Wyrachowany! Jasiek to samo mi powiedział. Najpierw, łajza, nawet słowa nie mógł znaleźć, myślał nad tym ze dwa dni, a potem łaaaał… wymyślił! I wali mi jak stryj: ty to, Kacper, wyrachowany jesteś! – skrzywił się komicznie, parodiując Jaśka. – A niech was… obaj to samo!

– A jak inaczej to nazwać, Kacper? – zapytała równie zniesmaczona jego dyskursem Iza. – Przecież sam nam opowiadasz, jak to w zaplanowany sposób będziesz próbował uwieść tę dziewczynę. I co gorsza, może ci się udać. A potem co? Znudzi ci się Kasia, to po prostu ją zostawisz, tak? A jeśli ona naprawdę się w tobie zakocha?

– Zakocha? – powtórzył z uniesieniem Kacper. – A niech to… Iza, ja przecież o niczym innym nie marzę! Gdyby tak mogło być, to… ech, marzenie! Jakby ona się we mnie zakochała, to ja bym ją normalnie na rękach nosił! Całymi dniami! Jak tak sobie pomyślę, że ona mogłaby… nie no, raj po prostu! Raj! A zostawić jej, to bym jej nigdy nie zostawił, no co ty! – zastrzegł skwapliwie. – Ja człowiek honoru jestem! Mówiłem wam przecież, że ona jedna nigdy by mi się nie znudziła! Zostawić ją, phi! Też pomysł! Taki ideał! No nigdy w życiu! Zawsze byłaby dla mnie pierwsza i najważniejsza. Wszystkie inne, Jolki, Baśki, Martynki czy Justynki, to by były tylko czasem, na przystawkę…

– Kacper!!! – wykrzyknęli naraz z oburzeniem Iza i pan Stanisław.

– No co? – zdziwił się Kacper.

– Że też ci nie wstyd, gówniarzu! – fuknął pan Stanisław. – Ty… ty baranie jeden! Pani Izo, niech mu pani powie coś do słuchu, bo ja już nie mam do niego cierpliwości!

– Kacper, tak nie wolno – pokręciła głową Iza, również załamana i zrezygnowana niereformowalnym myśleniem chłopaka. – Ja też nie mam siły już ci tego tłumaczyć po raz setny, bo to jest jak grochem o ścianę, ale zaczyna mi już być awansem żal tej dziewczyny. Przecież ty ją skrzywdzisz.

– Ja?! Skrzywdzić Kasieńkę?! – oburzył się natychmiast Kacper, aż podrywając się na krześle. – No co ty, Iza! Niech mnie ręka boska broni! Skrzywdzić! Ja bym takiej kobiecie nieba przychylił! Niechby mnie tylko wpuściła do raju, to i sama miałaby ze mną raj! Ech… no dobra, wiem, o co wam chodzi – machnął lekceważąco ręką. – O to samo co zwykle, a to się już nudne robi. Ale wy mnie jeszcze nie znacie – zaznaczył z powagą. – Za cholerę mnie nie znacie! Ja, kurde, nawet sam siebie nie znam, a co dopiero wy… A Kasię muszę mieć i koniec kropka. Choćbym miał sobie flaki wypruć! I będę ją miał, zobaczycie!

– No, okej – odparła pojednawczo Iza, widząc, że do jego otumanionej słodkim eliksirem głowy i tak nic nie trafi. – Na szczęście to Kasia o tym zdecyduje, a nie ty. Jak to się mówi, pożyjemy, zobaczymy. A teraz powiedz nam, co ty dokładnie robisz w tej kuchni? – zmieniła zgrabnie temat. – Na czym polega twoja praca?

– Obsługuję dostawy i pomagam we wszystkim, do czego trzeba męskiej ręki – wyjaśnił Kacper. – Jak przyjeżdża dostawczak z żarciem… no wiesz, skrzynki z kartoflami, ogórkami, z chlebem czy z mięsem i takie tam… to trzeba to rozładować. Sporo tego jest, bo codziennie muszą ugotować żarcie dla całego więzienia, a na przykład do zupy sporo warzyw idzie. No i potem też talerze, kubki, menażki i cały ten szpej. Wszystko trzeba przygotować do roznoszenia, potem pomóc przy zmywaniu…

– Ty pomagasz przy zmywaniu? – przerwał mu z niedowierzaniem pan Stanisław.

– Pomagam – skinął głową. – A co, nie wierzysz, stryj? Przecież nie zmywa się tego ręcznie, tylko trzeba do zmywarek załadować, a jak się umyje, to wyładować i w szafkach poustawiać. Wbrew pozorom to jest kawał roboty, zwłaszcza dla kobiet, więc szefowa kuchni zwaliła to na mnie i jeszcze takich dwóch. I dobrze – uśmiechnął się błogo. – Bo dzięki temu dłużej mogę być przy mojej Kasieńce.

– A z kucharek to tylko ona tam jest i szefowa? – zaciekawiła Iza.

– Nie, no gdzież! – Kacper spojrzał na nią, jakby zdziwiony jej ignorancją. – Przecież to jest ogromna kuchnia, codziennie żarcia dla kilkuset osób trzeba nagotować! Tam jest cały sztab kucharek i pomocnic. Kilka z nich to są więźniarki, oddelegowali je do kuchni tak samo jak mnie, a do tego jeszcze paru chłopaków z innych oddziałów. Ale większość jest spoza, w tym sensie, że są wolne, pracują tu tylko, a potem normalnie wracają do domu. Kasia też… ech, co za kobieta! – przewrócił z błogością oczami. – Jak ona cudnie wygląda w tym swoim białym fartuszku, w tym kucharskim czepeczku… Tylko dwa razy widziałem ją w normalnym ubraniu, jak już wychodziła do domu. Włosy ma długie, jaśniutkie jak aniołek z nieba… a te kształty… mmm!

– Pewnie jest tam najmłodsza? – zapytała Iza, cierpliwie przeczekawszy jego atak zachwytu.

– Najmłodsza – zgodził się pogodnie. – Ma niecałe dwadzieścia dwa lata, przypadkiem słyszałem, jak ją raz o to inna kucharka zapytała. Z całej brygady to jeszcze tylko jedna jest mniej więcej w jej wieku, ale tamta to nic ciekawego. Taka czarna maszkara na nogach jak patyki, płaska jak decha, a do tego wredna i nieużytek, nie umywa się do Kasi. No a reszta to już stare babiszony – skrzywił się. – Takie pod czterdziechę w górę, jednym słowem próchno. Szczerze wam powiem, że jakby Kasi w tej kuchni nie było, to ja bym tam chyba zwariował i zanudził się na śmierć. Ale z nią to co innego. Raj… no raj po prostu! Muszę tylko tak lawirować, żeby być przy niej jak najbliżej, a przy tym nie wzbudzić podejrzeń szefowej – zaznaczył poufnym tonem. – Niechby ta stara prukwa się zorientowała, to zaraz by mnie stamtąd wywaliła! Z czystej złośliwości! Dlatego mówię… ostrożnie i powoli.

– Ta – mruknął z przekąsem pan Stanisław.

– A tak, stryj, tak! – podchwycił spokojnie Kacper. – Mówię ci, że ty mnie jeszcze nie znasz. Przez te trzy tygodnie, kiedy pracuję w kuchni, nie popełniłem jeszcze ani jednego błędu. Bo głupi nie jestem! Jak pierwszego dnia Kasieńkę zobaczyłem, to jakby się niebo przede mną otwarło! Normalnie śpiewy anielskie usłyszałem! Nogi tak się pode mną ugięły, że prawie ukląkłem przed nią na podłodze! Ale intuicja od razu mi podpowiedziała, żeby nie forsować, bo co nagle, to po diable. Zresztą najpierw musiałem ochłonąć. Jak wróciłem wieczorem do celi, a Jasiek przyszedł zmachany z tej swojej pralni, to mówi, że prawie mnie nie poznał, bo wyglądałem, jakbym się jakiejś marychy najarał. Ale miał minę, hehe! – zaśmiał się wesoło. – A ja ze trzy dni do siebie dochodziłem… Tak naprawdę to do tej pory jeszcze nie całkiem wytrzeźwiałem.

– Oj tak, to widać – przyznała z rozbawieniem Iza. – Nawet teraz wyglądasz jak po dużej dawce mocnego alkoholu.

– I od razu życie nabrało innego smaku – ciągnął rozmarzonym głosem Kacper. – Teraz, z nią w tej kuchni, to ja bym mógł siedzieć w pierdlu jeszcze cały rok. Albo i dwa, wszystko jedno, nawet bym nie zauważył. Byleby sprawy szły do przodu i było gdzie porozwijać, jak to się mówi, skrzydła… Wiesz, stryj, jak to jest, nie? – mrugnął do pana Stanisława. – Iza pewnie nie wie, bo ma inwersję, ale ty w stryjence Ziucie też kochałeś się jak wariat, to na bank kapujesz, o czym mówię. Jakby mi ktoś cały świat zaczarował! Zamykam oczy… Kasia. Otwieram oczy… Kasia. Nawet jak jej nie ma, bo jestem w łóżku albo w kiblu, to i tak jest przy mnie, bo ciągle o niej myślę. Niosę raz jakąś skrzynkę, ciężką jak cholera, a skrzynka dla mnie jak, kurde, piórko, nawet nie wiem, kiedy ją przeniosłem! Bo we łbie miałem tylko jedno… że wejdę z tą skrzynką do kuchni, a tam będzie ona. Jasiek mówi, że nawet przez sen mamrolę Kasia, Kasia… I śmieje się ze mnie, łajza! – prychnął z pobłażaniem. – Niech lepiej pilnuje tej swojej Ali czy Eli… tej, co go w dupę kopnęła, a on dalej do niej wzdycha. Ja przynajmniej mam z Kasieńką jakąś perspektywę…

Godzina widzenia minęła pod znakiem nawracającej opowieści Kacpra o dziewczynie zapoznanej w kuchni, w związku z czym Iza i pan Stanisław nie zdążyli za wiele opowiedzieć o sobie, a jedynie naszkicować w kilku zdaniach bieżącą sytuację i wręczyć mu przyniesione prezenty. Nie wydawało się jednak, by to miało teraz dla niego znaczenie, zważywszy że wszystkie jego myśli nie krążyły już, jak wcześniej, wokół świata poza murami więzienia i upragnionej, zbliżającej się wolności, lecz w całości skupiały się na więziennej kuchni, która pod wpływem uroku młodziutkiej kucharki stała się dla niego niespodziewanym rajem na ziemi.

– Z jednej strony może to i dobrze, że tak się w niej zadurzył, pani Izo? – zastanawiał się pan Stanisław, kiedy po wyjściu z zakładu karnego zmierzali na parking. – Przynajmniej ma o czym myśleć, a przez to czas do września szybciej mu zleci i zanim się obejrzy, już wróci do domu. A z drugiej strony ja się boję, żeby z tego nie było jakichś kłopotów…

– Zwłaszcza dla tej dziewczyny – przyznała Iza, odblokowując drzwi swojego służbowego peugeota, którego pożyczyła z firmy na tę okoliczność. – Racja. Niech pan wsiada, panie Stasiu… Jaki jest Kacper, to my we dwoje dobrze wiemy, za to ta Kasia jeszcze nie ma o tym pojęcia. No ale cóż, przekona się sama i jeśli jest mądra, to da sobie z nim radę. Zresztą on pewnie i tak mocno koloryzuje – uśmiechnęła się z pobłażaniem, zajmując miejsce w fotelu kierowcy. – Bo z tej jego opowieści wynika, że ona wcale nie jest taka bardzo skora do amorów.

– Też tak myślę – pokiwał głową pana Stanisław. – On nam opowiada bardziej to, co by chciał, żeby było, a nie to, co jest. Która porządna dziewczyna chciałaby się zadawać z takim błaznem? I to z więźniem po wyroku? Wiadomo, zadurzył się, szczyl, i gada androny, ale jak tylko wyjdzie z więzienia, to szybko mu przejdzie i znowu będzie to samo. Bo ja to już w jego zmianę nie wierzę, pani Izo – dodał z westchnieniem. – Niby Ziutka mówiła, że on się zmieni, ale ja już nawet nie chcę się tym dręczyć. Będzie, co ma być, i już.

– Będzie, co ma być – zgodziła się Iza, uruchamiając silnik. – Ważne, żeby jakoś przetrwał te ostatnie trzy miesiące, a dzięki Kasi przynajmniej nie będzie się tam nudził. Zresztą sam pan przyzna, że to jest o wiele lepsze, niż gdyby miał siedzieć w celi załamany i nieszczęśliwy, jak to było na samym początku. Teraz przynajmniej depresja mu nie grozi… No dobrze, jedziemy. Niech pan zapnie pas, panie Stasiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *