Anabella – Rozdział LXXXVIII

Anabella – Rozdział LXXXVIII

Ciepły i pogodny wieczór ostatniego maja roztaczał wokół atmosferę późnej wiosny, tak buzującej świeżą zielenią i bogactwem kolorowych kwiatów, że serce Izy aż wyrywało się z piersi w odruchu spontanicznej radości. Tym bardziej że właśnie zmierzała w stronę starego miasta, by spotkać się z Michałem… Choć wizja tego spotkania od kilku tygodni spędzała jej sen z powiek, dziś prawie wcale nie czuła stresu, przeciwnie, cieszyła się nawet, że go zobaczy i dzięki temu spojrzy prosto w twarz kolejnemu problemowi, z którym dotąd nie umiała sobie poradzić.

„Ucieczka nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem” – myślała pogodnie, dochodząc do Bramy Krakowskiej dokładnie w chwili, gdy wielki zegar wybił godzinę siedemnastą. – „Kolejna rzecz, której muszę się nauczyć raz na zawsze. Rok temu duszę diabłu bym oddała za to, żeby Misio chciał ze mną być. A dzisiaj?” – zastanowiła się. – „Ba… Cieszę się, że go zobaczę, owszem… ale wolę nie forsować i po prostu poddać się biegowi wydarzeń. Niech los sam zadecyduje, jaka droga jest dla mnie dobra, a pani Ziuta na pewno da mi jakiś sygnał i poprowadzi mnie tam, gdzie trzeba. Byle powoli… Nie mogę zapomnieć, że nadal idę we mgle i muszę być bardzo ostrożna.”

Kiedy tylko minęła Bramę i weszła na rynek starego miasta, natychmiast w oddali dostrzegła sylwetkę Michała. Jedyną taką na świecie, w stu procentach rozpoznawalną, tę samą, którą latami widywała w swych najpiękniejszych snach… z cudowną burzą blond włosów lśniącą w promieniach popołudniowego słońca… Serce zabiło jej mocniej. Ubrany w ciemnogranatowe dżinsy i intensywnie niebieską koszulkę z krótkim rękawem Michał reprezentował sobą niezaprzeczalny ideał męskiej urody. Jego nienaganna sylwetka o zgrabnych, wysportowanych liniach aż biła po oczach ukrytą w mięśniach energią najświeższej młodości, jednocześnie epatując w pełni już dojrzałymi proporcjami ciała przystojnego, dwudziestotrzyletniego mężczyzny.

O tak… To już nie był ów dawny chłopiec o malowanych rysach, w którym mała Iza zakochała się na samym początku podstawówki, ani młodziutki osiemnastoletni chłopak, któremu oddała całą siebie w małowolskim motelu, lecz dorosły, pięknie zbudowany mężczyzna, za którym niewątpliwie nadal szalały całe tłumy dziewczyn. Cóż zresztą dziwnego w tym, że od lat miał u nich tak ogromne powodzenie? Był to wszak nie tylko wyjątkowo przystojny mężczyzna, ale do tego człowiek z pozycją, stojący u progu życiowej samodzielności, młody biznesmen, któremu nie brakowało ani pieniędzy, ani charakteru, ani charyzmy. I wszak to ona, Iza, była pierwszą, która się na nim poznała! Ona pierwsza na świecie, już prawie szesnaście lat temu, oddała mu swe serce! Każda inna była tylko kolejną… Czy to mimo wszystko nie była znacząca okoliczność?

Dostrzegłszy go, zwolniła kroku i szła w jego stronę jak zaczarowana, korzystając z tego, że Michał, schylony nad wyświetlaczem telefonu, chwilowo nie patrzył w jej stronę. W odróżnieniu od pamiętnej kwietniowej rozmowy na korytkowskiej drodze, kiedy to spotkanie z nim pod cmentarzem niemile ją zaskoczyło, wywołując silną reakcję obronną, dziś, w pełni gotowa na to, że go zobaczy, przez tych pierwszych kilka sekund postrzegała go zupełnie inaczej… prawie jak dawniej… To był przecież on, ten sam Michał, którego miłość, gdy pięć lat temu łykała trujące tabletki, była dla niej warta tyle co własne życie! Z daleka wyglądał jak ucieleśnienie jej odwiecznych marzeń i najsłodszych pragnień… tych, które co prawda przez ostatnie pół roku znacząco przybladły, lecz przecież w każdej chwili mogły na nowo się obudzić. Mogły… tak… jednak tylko pod warunkiem, że to jego nagle odrodzone zainteresowanie jej osobą nie było kolejnym kłamstwem i manipulacją. Tego zaś nie mogła wiedzieć na pewno.

Nim Michał podniósł głowę znad telefonu i zauważył ją wśród tłumu, rozbudzone na krótki moment marzenia Izy zdążyły karnie wrócić na właściwie miejsce. Nie, dziś nie było czasu na mrzonki. Tylko jedno było pewne i na dzisiejszym spotkaniu musiała trzymać się tego za wszelką cenę – dopóki Michał nie odzyska jej zaufania, narażanie się na kolejne fale bólu i rozczarowania nie wchodziło w grę. Musiała się bardzo pilnować.

Czekający niecierpliwie chłopak, nerwowo sprawdzający telefon w obawie, żeby Iza w ostatniej chwili nie odwołała spotkania, zauważył jej postać natychmiast, jak tylko podniósł głowę. Na jej widok jego twarz przybrała wyraz ulgi i radości, zaś w oczach rozbłysły mu ogniki zainteresowania i uznania. Choć dziewczyna nie uważała za stosowne ubierać się dziś szczególnie przebojowo i jej stonowana letnia sukienka na ramiączkach w kolorze połyskującego beżu nie umywała się spektakularnością i elegancją do pomarańczowo-rudej kreacji, w jakiej tydzień wcześniej widział ją w Anabelli, wyglądała w niej tak lekko i uroczo, że aż zaparło mu dech. Ileż w niej było wdzięku, ile dyskretnego czaru nie do wyrażenia słowami! I dziś była tu dla niego! Szła, aby wreszcie się z nim spotkać!

Kilkadziesiąt metrów, które ich dzieliły, szybko stopniały. Iza, udając, że jeszcze nie dostrzegła Michała, kątem oka doskonale widziała, że ów stoi nieruchomo w miejscu i przygląda jej się otwarcie w oczekiwaniu na moment, kiedy zwróci na niego wzrok. Dopiero kiedy znaleźli się twarzą w twarz, podniosła głowę i spojrzała na niego. Ach, te błękitne oczy! Ta intensywna barwa jego tęczówek dodatkowo podkreślona dziś przez niebieską koszulkę! Czy celowo ubrał się w ten sposób? Wszak doskonale wiedział, jak bardzo lubiła kiedyś u niego ów kolor.

– Cześć, kochanie! – rzucił ciepło Michał, energicznym krokiem postępując w jej stronę i wyciągając ku niej ramiona. – Super, że jesteś!

Jego gest nie doczekał się jednak odpowiedzi, jakiej oczekiwał, bowiem Iza zatrzymała się na środku chodnika i cofnęła się w odruchu uniku.

– Cześć, Misiu.

Jej spokojny, neutralny ton i zdystansowana postawa w mgnieniu oka zgasiły entuzjazm Michała i sprowadziły go na ziemię, każąc mu opuścić wyciągnięte ramiona. Czy to naprawdę była tamta dawna Iza, która jeszcze kilka lat temu nie widziała za nim świata? Niby ona… a jakby nie ona. Oto stała przed nim, świeża, zwiewna, lekko uśmiechnięta – lecz niedostępna jak skała! Jak to możliwe, że między nimi, którzy niegdyś byli ze sobą tak blisko, pojawił się ów niewidzialny mur, którego on, Michał, pomimo tak wielu wysiłków, od kilku miesięcy nie był w stanie zburzyć? Wszak był to nowy mur, którego jeszcze rok temu nie było! Skąd się wziął i dlaczego tak nagle wyrósł między nimi? Czy była to tylko kwestia absurdalnego konfliktu między ich rodzinami w sprawie działki od Andrzejczakowej? Czy bezpośrednim powodem tego powiewu chłodu było zachowanie jego ojca względem państwa Staweckich i samej Izy? Ech, gdyby to było tylko to! Bo jeśli o to chodziło, to pół biedy, przy odpowiednim działaniu dałoby się to jeszcze odkręcić. Lecz jeśli przyczyna tego stanu rzeczy była inna… głębsza?

– To co, wchodzimy? – zapytała grzecznie Iza, wskazując na drzwi do pubu.

– A tak, jasne! – ocknął się. – Idziemy. Zamówiłem dla nas fajny stolik, najlepszy w lokalu, mam nadzieję, że ci się spodoba… o, tędy, na prawo… Możemy już prosić kartę? – rzucił w przelocie do barmana, który przyglądał im się zza blatu baru. – Tędy, Iza, proszę…

Prowadząc dziewczynę przez labirynt niewielkich pomieszczeń, z jakich składał się pub, dyskretnym ruchem dłoni objął ją w talii, jednak w następnej chwili wycofał rękę, poczuwszy, że Iza stanowczo odsuwa się od niego. Po chwili zasiedli w jednym z kątów oddzielonych od reszty niewielkiej salki ażurowym przepierzeniem, przy stoliku ozdobionym wazonem z białym bzem i świeczką ukrytą w szklanej osłonie. Idący tuż za nimi kelner uprzejmym gestem podał im karty z menu, po czym schylił się nad stolikiem, by zapalić świeczkę.

– Dzięki – mruknął Michał, dając mu znak, że nie potrzebuje już asysty.

Tymczasem Iza, zerknąwszy z lekkim zdezorientowaniem na wręczoną jej kartę, odprowadziła kelnera wzrokiem do drzwi, a następnie przeniosła niepewne spojrzenie na swego towarzysza.

– Aż tak? – zapytała z uprzejmym zdziwieniem. – Masz ochotę na coś do jedzenia? Myślałam, że po prostu weźmiemy jakieś picie, wodę albo sok…

– Nie jesteś głodna? – uśmiechnął się Michał, zachęcającym gestem dłoni wskazując kartę. – No, zerknij, mała… może coś ci podpasuje? Podpowiem ci, że tu dają naprawdę świetne sałatki, już nieraz kosztowałem z kumplami. Może cesarską? Jak myślisz? Kiedyś bardzo ją lubiłaś.

– Ja? – uniosła brwi Iza. – Cesarską? Nie, Misiu… chyba pomyliłeś mnie z kimś innym. Ze mną nigdy nie jadałeś takich rzeczy.

W jej głosie zabrzmiało smutne rozbawienie, które zmieszało Michała bardziej, niż mógłby to zrobić jawny wyrzut. Zamilkł zatem skonfundowany i odwrócił oczy z miną wskazującą na to, że nie jest z siebie zadowolony i chętnie cofnąłby ostatnie słowa. Tymczasem Iza sięgnęła po kartę i dla świętego spokoju rzuciła okiem na menu, uznając, że mimo wszystko wypada skorzystać z zaproszenia, by nie stawiać swego towarzysza w niezręcznej sytuacji. Jednak w tle tej decyzji nie było ani cienia dawnej obawy, że odmowa mogłaby go do niej zniechęcić – był to raczej odruch wrodzonej delikatności oraz wyuczonej dyplomacji. Owszem, już na samym wstępie pomylił ją z jakąś inną dziewczyną, która lubiła sałatkę cesarską, co w oczach wielu innych kobiet byłoby dla niego dyskwalifikujące, ale… może to tym lepiej? Może dzięki temu łatwiej jej będzie trzymać dystans, na którym tak jej dzisiaj zależało?

Świadomość faktu, że musi zachować ów dystans, była głównym wyznacznikiem wszelkich jej działań przewidzianych na dzisiejszy wieczór i od tego nie dawała sobie pola do odstępstwa. Nie mogła sobie na to pozwolić, mimo że (a może właśnie dlatego że) fosforyzujący blask błękitnych oczu Michała po drugiej stronie stolika przypominał jej najpiękniejsze chwile sprzed ponad pięciu lat, z czasów zimowych ferii w połowie trzeciej klasy liceum, kiedy to wszystko się zaczęło. Wówczas te oczy patrzyły na nią ponad stolikiem w małowolskiej pizzerii zupełnie tak jak dziś! Co prawda wtedy oszałamiały ją bardziej niż teraz, sprawiały, że kręciło jej się w głowie, a w uszach szumiało, podczas gdy dzisiaj umiała patrzeć w nie z dużo większym spokojem i na zewnątrz nie okazywać żadnych emocji. To jednak nie znaczyło, że w głębi duszy była w stanie zachować pełną obojętność. Przeciwnie – gdy w wąskim przejściu do salki wyczuła dłoń Michała na swojej talii, zadrżała w środku jak za dawnych pięknych lat. A może raczej to drżenie przypominało jej coś, co zdarzyło się całkiem niedawno? Na króciutki ułamek sekundy w jej pamięci mignęła bowiem przyciemniona sala, dźwięk ulubionej muzyki i paraliżująco rozkoszny uścisk męskich ramion… Ech, nieważne! Tak czy owak znała już to drżenie i wiedziała, że było niebezpieczne! Rodziło ryzyko pozbawienia jej kontroli nad samą sobą, dlatego czym prędzej musiała się odsunąć… Odsunąć się i zachować dystans, dopóki nie będzie miała stuprocentowej pewności, że może z ufnością i głębokim spokojem poddać się tej fali.

Jednocześnie starała się zachować sprawiedliwość i nie zamykać oczu na to, co było pozytywne. Bo czyż, obiektywnie rzecz biorąc, zachowanie Michała nie uległo ostatnio ogromnej zmianie na plus? Znaczący był już sam fakt, że – w przeciwieństwie do pamiętnego spotkania sprzed roku – dzisiejszy wieczór potraktował nie jako okazję do napicia się wody i wymienienia z nią na szybko kilku słów, lecz jako zaplanowaną z góry romantyczną kolację przy świecach (a ściślej przy jednej świecy – jednak czy warto czepiać się o takie szczegóły?). Mimo wszystko był to w jego zachowaniu ogromny postęp, którego dawniej trudno było po nim oczekiwać, i choć wszystko, co robił, oczywiście mogło mieć podwójne dno, nawet w najzdrowszej nieufności względem niego gdzieś trzeba było postawić granicę.

– Ale skoro tak namawiasz, to wezmę grecką – oznajmiła ciepło, odkładając kartę na stolik. – A do tego herbatę. Zwykłą czarną.

Tych kilka prostych słów przywróciło Michałowi względną pewność siebie. Nie czekając na kelnera, podniósł się od stolika i osobiście udał się do baru, który znajdował się w sąsiednim pomieszczeniu oddzielonym od ich salki korytarzem, by zamówić jedzenie i picie. Zajęło mu to zaledwie dwie minuty, po upływie których wrócił do Izy, na nowo zaskoczonej jego nietypowym zachowaniem.

– Zaraz będzie żarcie – zapewnił ją z uśmiechem, z powrotem zajmując miejsce naprzeciwko niej i pochylając się ku niej nad stolikiem. – Zamówiłem obsługę w trybie turbo.

Iza parsknęła śmiechem.

– W trybie turbo? – powtórzyła z rozbawieniem. – Patrz, a u nas czegoś takiego nie ma. Musimy chyba o tym pomyśleć.

Michał zerknął na nią czujnie.

– U was, czyli u Błaszczaka? – zapytał z przekąsem.

– Tak, w Anabelli – zgodziła się pogodnie. – W sumie pomysł całkiem niezły, czemu nie? Musielibyśmy tylko ustalić jakiś sensowny taryfikator i dobrać kilka nowych osób, bo w pasmach, kiedy mamy największe obłożenie, ledwo wyrabiamy się z obsługą standardową. Taką bez turbo – znów uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Ale nie przeczę, że wszystko da się zrobić, to głównie kwestia optymalnego dobrania wielkości ekipy… no i popytu na taką opcję obsługi.

Michał przyglądał się jej rozpromienionej twarzy z mieszaniną zafascynowania i dyskretnego niezadowolenia.

– Widzę, że masz tam dużo do powiedzenia – zauważył od niechcenia. – I mocno się w to angażujesz. A to przecież nie jest twój biznes, nie?

– To znaczy? – nie zrozumiała Iza.

– W takim sensie, że u Błaszczaka pracujesz tylko jako najemnik – wyjaśnił jej, krzywiąc się nieznacznie. – Może na krótką metę to jest dobre, bo zawsze fajnie mieć trochę własnej kasy, zwłaszcza jak się studiuje w innym mieście. Ale patrząc perspektywicznie… Zresztą, tak na marginesie, to nie sądziłem, że wytrzymasz aż tak długo w jednym miejscu – dodał, zerkając na nią spod oka. – Większość moich kumpli, co gdzieś tam sobie dorabiają po mieście, zmienia robotę średnio raz na parę miesięcy. I to jest normalne. A ty, jak zaczęłaś u Błaszczaka, tak dalej tam siedzisz.

W jego głosie zabrzmiała subtelna nutka wyrzutu.

– Nie zaczynałam u niego – sprostowała spokojnie Iza. – Na samym początku pracowałam jako sprzedawczyni w komisie odzieżowym. I stamtąd rzeczywiście zwolniłam się po miesiącu, bo moja szefowa oszukiwała i ogólnie była osobą nie do życia. Najgorszemu wrogowi nie życzyłabym pracy z kimś takim. Natomiast jeśli chodzi o Anabellę – uśmiechnęła się delikatnie – to po prostu poczułam różnicę. I w kwestii finansowej… bo to w sytuacji, w jakiej wtedy się znalazłam, było kluczowe… i w kwestii atmosfery, motywacji, no wiesz… po prostu pozytywnych relacji międzyludzkich w miejscu pracy. A to jest coś, co dla mnie jest o wiele ważniejsze od pieniędzy.

Przy tych słowach w jej wielkich brązowych oczach zapaliło ciepłe światełko, które nie umknęło czujnej uwadze Michała, po raz kolejny wywołując na jego twarzy przelotny grymas niezadowolenia i niechęci.

– Zresztą swego czasu otrzymałam bardzo intratną propozycję zmiany pracy – podjęła Iza, wzdrygając się lekko na wspomnienie Krawczyka. – Mogłam zarabiać dwa albo trzy razy tyle, ale nie przyjęłam tej oferty ze względu na charakter człowieka, który miałby zostać moim nowym szefem. I ani przez sekundę nie żałowałam tej decyzji. Zresztą przyszłość dobitnie pokazała mi, że miałam rację.

W tym momencie do ich stolika podszedł kelner niosący na tacy dwie porcje sałatki greckiej, herbatę i wodę mineralną, które wprawnymi ruchami zestawił na blat. Michał skinął mu głową na znak, że niczego więcej nie potrzebują, po czym zachęcającym gestem wskazał Izie jedzenie.

– Dziękuję – uśmiechnęła się, najpierw do niego, a potem do kelnera, który, odwzajemniwszy jej służbowo uśmiech, odwrócił się i odszedł, by zająć się gośćmi z sąsiedniego stolika.

Oboje zgodnie pochylili się nad sałatką, przy czym Iza w głębi ducha doceniła fakt, że Michał zamówił dla siebie to samo co ona.

– Czyli, jak rozumiem, charakter Błaszczaka musi ci odpowiadać – podsumował z lekkim sarkazmem, przyglądając jej się z uwagą ponad płonącą świeczką. – Bo jeśli dla niego zrezygnowałaś z trzy razy większej kasy…

– Zrezygnowałam głównie ze względu na człowieka, który mi to zaproponował – sprostowała spokojnie. – Chociaż owszem… nie przeczę, że również ze względu na Majka. Myślę, że większość zespołu na moim miejscu zrobiłaby to samo. Kiedy ma się takiego szefa jak on, szansa, że trafi się na lepszego, jest jak jeden do stu… albo jeden do miliona – uśmiechnęła się, a jej oczy znów napełniły się wewnętrznym blaskiem.

Dystyngowanym ruchem nabrała porcję sałatki na widelec i bez pośpiechu podniosła go do ust. Michał jeszcze przez chwilę obserwował ją spod oka, po czym pokiwał głową i znów pochylił się nad talerzem.

– No okej – mruknął ugodowo, nieco nerwowym ruchem ręki grzebiąc widelcem w sałatce. – Tyle że i tak pracujesz tam jako najemnik… no wiesz, bez własnego wkładu i perspektywy rozwoju. Tak jak mówiłem, na czas studiów to może i ma sens, bo jakoś trzeba się utrzymać, a kasa na ulicy nie leży. Ale na dłuższą metę to taka formuła chyba cię nie urządza, co?

Ręka Izy niosąca do ust widelec z kolejną porcją sałatki zatrzymała się w locie i z powrotem opadła na stół, a jej pogodna twarz w ułamku sekundy oblekła się szarą mgłą. Który już raz słyszała takie słowa! Słowa, które zawierały w sobie prawdę… czystą i niepodważalną prawdę… Tak wiele osób mówiło jej o konieczności znalezienia własnej drogi zawodowej, zadbaniu o przyszłość i rozwój zgodny z wykształceniem i kompetencjami! W jej pamięci odezwała się plątanina nakładających się na siebie głosów, z których jedne mówiły po polsku, inne po francusku, ale wszystkie zgodnie wypowiadały się na ten sam temat.

Najpierw pełen przekonania głos Yvette na balu w Liège. Tacy ludzie jak ty są potrzebni do większych wyzwań niż jakaś tam praca w knajpie, którą, za przeproszeniem, może wykonywać każdy głupek. Powinnaś wykorzystać swoje możliwości, rozwinąć skrzydła… Jesteś tego warta, Isabelle.

Potem głos Roberta. Krzemińscy budują hotel z myślą o karierze syna, to my moglibyśmy ustawić interes pod naszą małą siostrzyczkę. Pomyśl tylko, Iza, taka nastrojowa knajpka z francuskim jedzeniem i francuską muzyką… Ty to przecież kochasz. Za cztery lata z hakiem skończysz pełne studia, wróciłabyś do Korytkowa i mogłabyś pociągnąć taki biznesik… A w tle słowa wypowiedziane głosem Beaty. Rodzinny interes to nie byle co, trzeba to ciągnąć, zwłaszcza jak się rozkręca… Bo tutaj to chyba tylko tak dorabiasz na czas studiów, co?

Następnie ciepły głos Victora, na którego wspomnienie aż zadrżała całą sobą. Wyobrażam sobie taką kawiarnię… nazywałaby się „Chez Isabelle”… i byłaby znana w całej dzielnicy! Wszyscy szliby tam w weekendy na spotkania towarzyskie, żeby napić się dobrej kawy… albo herbaty z prawdziwymi polskimi malinami, właśnie takiej, jaką lubi pani Isabelle… Bawiłoby cię to, prawda?

I wreszcie głos samego Michała sprzed niespełna dwóch miesięcy. Widziałem, że super sobie radzisz jako kelnerka, masz wprawę i w ogóle… ale na dłuższą metę to chyba nie jest robota dla ciebie? Zasługujesz na coś więcej, na własny biznes, o którym mi mówiłaś…

Choć sugestie zawarte w tych wypowiedziach dotyczyły różnych opcji rozwoju Izy, każda z nich zdecydowanie wykluczała jedno – jej pozostanie na stałe w Anabelli. Pomimo odpowiedzialnej funkcji, jaką pełniła w firmie Majka, opcja związania z nią całej przyszłości zawodowej była ślepą uliczką i na zdrowy rozum nie wchodziła w grę. Pomijając fakt, że nie miała żadnego związku z profilem wykształcenia, jakie właśnie zdobywała na studiach, była tylko pracą na zlecenie, zatrudnieniem w roli najemnika, jak właśnie dobitnie lecz w gruncie rzeczy słusznie nazwał to Michał. Tak… Iza sama musiała to przyznać i zresztą w głębi duszy przyznawała od dawna. Anabella to nie była droga dla niej. Nawet gdyby w przyszłości zdecydowała się pozostać w branży gastronomicznej, jej celem powinno być założenie i rozwój własnego biznesu, w który mogłaby z przekonaniem inwestować czas, pracę i wysiłek. Firmy, w której to ona byłaby panią i nikogo nie musiałaby pytać o zdanie.

To była prawda. Niezaprzeczalna i oczywista prawda, którą doskonale znała i która na co dzień powinna wyznaczać jej cel i drogę. Dlaczego więc jej serce wciąż w tak absurdalny sposób buntowało się przeciwko tej prawdzie? Dlaczego za każdym razem podobne uwagi jak to, co przed chwilą powiedział Michał, wywoływały w niej tylko niechęć i psychiczny dyskomfort? Czy coś było z nią nie tak? Czyżby podświadomie ulegała wygodzie obecnego rozwiązania, a w głębi duszy bała się podjęcia odpowiedzialności i działania na własny rachunek? To przecież było nieuniknione. Studia kiedyś się skończą i trzeba będzie na poważnie wziąć się za bary z życiem… przygotować się do tego odpowiednio wcześniej, tak jak robiły to Beata i Emilia… Zresztą sam Michał też – w tym względzie mógłby wręcz służyć jej za przykład. Dlaczego więc to, co mówił, odbierała jako irytujące?

Zamieszała widelcem w sałatce, nabrała na niego nową porcję i podniosła ją do ust.

– Nie, nie rozważam tej formuły na stałe – zapewniła go spokojnym tonem, siłą woli tłumiąc wewnętrzny krzyk protestu, jaki w tej sekundzie rozbrzmiał na dnie jej serca. – Ale do końca studiów wygodniej mi będzie pracować w Lublinie. Dlatego na razie nie mam zamiaru ruszać się z Anabelli.

– A potem? – podchwycił szybko Michał.

– Potem? – powtórzyła wymijająco. – No cóż, potem oczywiście coś się wymyśli. Tak czy inaczej będę dalej działać na pełnych obrotach – uśmiechnęła się lekko, znów zatapiając widelec w sałatce. – Bezczynność raczej mi nie grozi.

– Nooo… to na pewno nie – zgodził się skwapliwie Michał. – Każdy wie, że jesteś kobietą czynu, tak jak twoja siostra, więc nie ma opcji, żebyś odpuściła. A do tego masz mega talent do biznesu – dodał znacząco. – Wcześniej może tego nie było widać, ale teraz… Pokazałaś to nawet u Błaszczaka, bo takiej pozycji, jaką masz u niego, nie daje się byle komu, nie? Zastępczyni szefa! – wyrecytował z przekąsem, a w jego oczach błysnęła przelotna iskierka wrogości. – Pfi! Cwany lis po prostu zgapnął się, że jesteś w tym dobra! Ale ty jesteś warta o wiele więcej, Iza… o wiele więcej i pod każdym względem.

Przy ostatnich słowach ściszył głos, nadając mu przyjemny, aksamitnie modulowany ton, po czym przechylił się przez stolik, sięgając po jej dłoń. Pozostająca przez cały czas w pełnej gotowości na takie gesty Iza natychmiast czujnie porzuciła widelec i cofnęła obie ręce, nie pozwalając mu się dotknąć. Podniosła przy tym wzrok na jego twarz, a wtedy na nowo uderzył ją hipnotyzujący blask jego oczu, tak intensywnie błękitnych, jakby odbijał się w nim skrawek lazurowej wody na tropikalnym wybrzeżu. Serce mocniej jej zabiło… Michał skrzywił się z niezadowoleniem, lecz posłusznie wycofał rękę, po czym oparł się na blacie stolika, odsuwając nieco na bok talerz z ledwie napoczętą sałatką.

– Wspominałem ci przez telefon, że chcę z tobą o tym porozmawiać – podjął po chwili. – Czekałem właśnie na taką okazję jak dzisiaj… na rozmowę w cztery oczy… sam na sam, na spokojnie, kiedy nikt nie będzie nam przeszkadzał. A zauważ, że takiej okazji nie dałaś mi od prawie dwóch miesięcy – zaznaczył. – Wtedy zresztą, w Korytkowie, kiedy odprowadzałem cię z cmentarza na chatę, też nie chciałaś ze mną gadać, traktowałaś mnie jak wroga. Oczywiście nie twierdzę, że jestem czysty jak łza, bo wiem, że mam sporo za uszami, ale przecież jeszcze niedawno to nie robiło ci różnicy. Powiedz mi, Izulka… za co ty mnie aż tak nienawidzisz?

Pytanie to, opatrzone znaczącym zdrobnieniem jej imienia, było tak niespodziewane i nokautujące, że serce Izy w mgnieniu oka ścisnęło się i skręciło jak zeschły liść. Smutek, jaki zabrzmiał w głosie Michała, wywarł na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłoby to zrobić jakiekolwiek pochlebstwo, tym bardziej że, czego jak czego, ale takich słów w jego ustach jednak się nie spodziewała.

– Nienawidzę? – powtórzyła zmieszana, na wszelki wypadek odwracając wzrok. – Ależ skąd taki pomysł, Misiu… ja przecież nigdy tak nie powiedziałam…

– Nie powiedziałaś, to prawda – przyznał nadal tym samym, znacząco smutnym tonem. – Kiedyś mówiłaś mi nawet coś wręcz przeciwnego… Ale od pewnego czasu widzę, że to się zmieniło, zresztą mówisz inne rzeczy i dla mnie to w sumie na jedno wychodzi. Na przykład ciągle powtarzasz, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia. W ostatnich miesiącach walnęłaś mi to prosto w ryja już chyba z pięć razy.

Iza westchnęła, wbijając wzrok w widelec leżący na talerzu.

– Ty naprawdę myślisz, Iza, że to po mnie spływa jak po kaczce? – ciągnął smutno Michał. – Że mnie nie rusza? No dobra… wiem, że sam sobie na to zasłużyłem, bo wcześniej zachowywałem się jak idiota, co do tego nie ma dwóch zdań. Byłem głupi, przyznaję. Ale powiedz, naprawdę chcesz mnie za to wiecznie karać? Przecież już ci mówiłem, że żałuję tego wszystkiego i że chcę to jakoś naprawić.

Siedząca w absolutnym bezruchu Iza milczała jak głaz, sama zaskoczona faktem, że dziś jego słowa, które jeszcze miesiąc temu jednoznacznie zaklasyfikowałaby do kategorii słodkich i bezczelnych kłamstw, nie budziły w jej sercu buntu ani niechęci. Smutny ton, którym do niej mówił, miał bowiem w sobie coś autentycznego… na tyle autentycznego, że po raz pierwszy od wielu tygodni zaczęła dopuszczać do siebie wątłą myśl, że on być może nie kłamie… że mówi prawdę…

– Ja wiem, że ty mi nie wierzysz – kontynuował Michał, przyglądając się z uwagą jej posmutniałej minie. – Ale zastanów się, Izka, po co miałbym się w to bawić, gdyby mi nie zależało? Znasz mnie przecież i wiesz, że nie jestem z tych, co lubią się napraszać. To oczywiste, że po tym, jak mnie spławiłaś i zmieszałaś z gó… z błotem… – poprawił się kurtuazyjnie – powinienem był odpuścić i mogę ci zagwarantować, że w każdym innym przypadku dawno dałbym sobie spokój. Ale z tobą to co innego. Z tobą nie chcę odpuszczać ani na milimetr, bo zależy mi na naszej relacji jak na żadnej innej na świecie. Długo mi zajęło, zanim to ogarnąłem… zanim dotarło do mnie, jakim byłem kretynem… ale mówi się, że lepiej późno niż wcale. Każdy może popełnić błąd, nie? Ważne, żeby go zrozumieć i naprawić. A ja teraz już zmądrzałem i wiem, na czym naprawdę mi zależy. Nie wiem tylko, jak mam ci to pokazać… jak udowodnić…

Przerwał sobie na chwilę i pokręcił głową, zagryzając wargi. Iza ostrożnie podniosła oczy na jego twarz, korzystając z tego, że akurat na nią nie patrzył. To była wszak ta sama twarz, którą jeszcze niespełna pięć lat temu pokrywała deszczem najczulszych pocałunków… te same usta, których dotyk zaledwie rok temu był dla niej szczytem szczęścia… ten sam człowiek, którego od zawsze kochała swą pierwszą, najszczerszą i najczystszą miłością, ten, o którym marzyła od zamierzchłych czasów swojego dzieciństwa i któremu, jako jedynemu na całym świecie, oddała całą siebie… To przecież z nim i tylko z nim chciała iść przez życie, z nim jednym pragnęła stanąć przed ołtarzem w białym welonie! A może… może to jeszcze wcale nie było wykluczone? Bo jeśli dziś nie kłamał…

Michał westchnął i znów przeniósł na nią wzrok, na co Iza w popłochu odwróciła oczy, siłą woli próbując opanować gwałtowne bicie serca.

– Za pierwszym czy drugim razem mogłaś mi nie wierzyć, bo wiadomo… kiedyś nie zawsze mówiłem ci prawdę – ciągnął przygnębionym tonem, jakby czytając w jej myślach. – Ale teraz? Proszę cię, Izulka… dajmy sobie szansę. Tyle razy błagałem cię, żebyśmy wreszcie porozmawiali szczerze… tak na sto procent… jak kiedyś… Pamiętasz? – szepnął znacząco. – Hm, mała?… Pamiętasz te nasze rozmowy, kiedy obiecywaliśmy sobie, że zawsze będziemy szczerze mówić sobie wszystko?

Jego smutny ton zmienił się nagle, przybierając poufałą nutę. Serce Izy waliło teraz tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Wciąż nie podnosząc na niego wzroku powoli pokiwała głową. Jakże miałaby tego nie pamiętać! Tych pięknych chwil, kiedy zwierzała mu się ze swoich najskrytszych pragnień i tajemnic, a on słuchał z uśmiechem i obiecywał, że kiedyś spełni każde jej marzenie. Tak, obiecywał… lecz potem tak lekko i beztrosko złamał te obietnice!

– Wiem, że potem zachowałem się jak świnia – przyznał lojalnie. – I nie mam na swoje usprawiedliwienie nic poza tym, że byłem młody i głupi. Ale czy jak ktoś popełni błąd młodości, to znaczy, że trzeba go przekreślić już na zawsze? Proszę cię, Iza… porozmawiaj ze mną jak człowiek z człowiekiem. Nie graj kogoś innego, niż jesteś, ja przecież dobrze cię znam i wiem, że to nie jest twój styl. Powiedz, skarbie – dodał cichym, łagodnym tonem. – Czy po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy… nawet jeśli w międzyczasie wszystko się zwaliło… nie zasługujemy na chociaż jedną szczerą rozmowę?

Iza, która teraz już zdołała opanować zbyt mocne bicie serca, znów powoli pokiwała głową i podniosła na niego wzrok. Jej spojrzenie było jasne i spokojne, a jednocześnie krył się w nim, niczym światło skupione w soczewce, cały bagaż uczuć, jakie przeżyła przez kilkanaście lat w związku z nim – dla niego i przez niego.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytała cicho.

Pokiwał skwapliwie głową, wytrzymując jej spojrzenie.

– Okej – szepnęła. – Jak sobie życzysz, Misiu.

Znów spuściła oczy i wpatrzyła się w róg blatu stolika, starając się przywołać wszystkie dostępne zasoby silnej woli, by w tej niespodziewanie zainicjowanej „szczerej” rozmowie utrzymać odpowiednią linię dyplomatyczną. Przez głowę przemknęła jej myśl, że w sumie nieważne, czy on będzie kłamał, czy mówił prawdę, bo może o wiele istotniejsze było to, by ona sama skorzystała z okazji i wreszcie wygarnęła mu prawdę w oczy. Jednak czy zdoła zachować spokój na tyle, by zrobić to we właściwy sposób? Może bezpieczniej będzie po prostu go wysłuchać?

Tymczasem przez twarz Michała przebiegł dyskretny wyraz triumfu i zadowolenia. Pochylił się ponad stolikiem, po raz kolejny próbując chwycić jej dłoń, jednak Iza po raz kolejny stanowczo ją wycofała, przez co jego ręka zamachnęła się tylko w próżni.

– Nie wiem, dlaczego ciągle tak przede mną uciekasz – pokręcił głową z dezaprobatą, wracając do poprzedniej pozycji. – Tak jakbym był jakiś, kurde, trędowaty. No, ale okej… dzięki, że w ogóle się zgodziłaś – zaznaczył oględnie. – Tak czy siak, posłuchaj, Iza. Nie będę owijał w bawełnę, bo to nie ma sensu, za długo się znamy i za dużo mamy za sobą wspólnych przeżyć, żeby wydurniać się i odwalać przed sobą jakieś głupie gierki. Powiem ci, jak jest… a raczej jak chcę, żeby było. Serio, muszę to wyjaśnić, bo ogólnie nienawidzę takiej niepewności i zawieszenia, a co dopiero w tym przypadku… w naszym przypadku – dodał, znacząco podkreślając słowo naszym. – Od razu zaznaczam, że w tym, co zaraz powiem, nie ma ani grama ściemy, chociaż pewnie tak będziesz to odbierać. Ale ja nie żartuję, Iza. Naprawdę nie żartuję.

Iza milczała, nie podnosząc głowy.

– W kwietniu poprosiłem cię o drugą szansę – podjął zdeterminowanym tonem Michał, nie odrywając oczu od jej spuszczonych rzęs, które przy świetle świeczki rzucały długi cień na jej bladawe policzki. – Zgodziłaś się, chociaż bez wielkiego szału… rozumiem to oczywiście. Po tym, jak zachowywałem się wobec ciebie przez iks lat, mogłabyś po prostu dać mi kopa w dupę, a ja nie miałbym prawa mieć o to pretensji. To dla mnie jasne i oczywiste, Iza, nie myśl, że tego nie łapię. Ale z drugiej strony wiem… i tu, wybacz, że będę szczery do bólu… wiem, że ta sprawa nie jest dla ciebie obojętna. W sensie, że ja… nadal, nawet po tych wszystkich kretynadach… nie jestem dla ciebie tak zupełnie nikim. Dobrze mówię, mała? – zagadnął poufale, przechylając głowę, by lepiej zajrzeć jej w twarz, na której igrały coraz bardziej widoczne emocje. – No powiedz… Przecież widzę to po tobie, chociaż całkiem nieźle grasz twardzielkę i udajesz, że to cię nie rusza. Rusza cię. Może nie aż tak jak mnie, ale jednak. Hmm? Dobrze mówię?

Siłą wstrzymywane powietrze wymknęło się z płuc Izy w niekontrolowanym, urwanym westchnieniu. Pokręciła głową, z trudem zbierając myśli, wśród których dominowały dwie, tylko pozornie ze sobą sprzeczne – on ma rację! i jak on śmie tak do mnie mówić!

– Nie chcę odpowiadać na to pytanie, Misiu – wydusiła z siebie, starając się nadać swojemu głosowi pełen godności ton. – Ono w obecnej sytuacji jest totalnie nie na miejscu.

– Dlaczego? – podniósł brwi Michał. – Skoro mamy rozmawiać szczerze, to rozmawiajmy. Widzę, że dalej chcesz ze mną grać i unikać odpowiedzi. No, ale dobra… nie musisz mi tego potwierdzać wprost, ja to wiem i tak. Sam też niczego nie chcę przed tobą kryć, dlatego powiem to od razu. Bardzo mi na tobie zależy, Iza. Bardzo – podkreślił z naciskiem. – Tak bardzo jak nigdy nie zależało mi na żadnej innej kobiecie.

Iza uśmiechnęła się leciutko, na wpół ze smutkiem, na wpół z pobłażaniem. Chwilowe podejrzenie, że Michał może mówić prawdę, ulotniło się nagle jak kamfora. Bo czy w tym, co właśnie powiedział, było cokolwiek nowego? Stare, jakże dobrze znane jej słodkie kłamstewka! Schemat, który znała od wielu lat i na który już nigdy nie da się złapać.

– Nie wierzysz mi, wiem – pokiwał głową Michał, którego uwadze nie umknęła jej mina. – Myślisz, że ściemniam i że chcę cię oszukać. Zdaję sobie sprawę z tego, że na tle przeszłości nie wypadam wiarygodnie, okej… Ale zastanów się, Iza, po co miałbym to robić? Jaki miałbym w tym interes? No powiedz, jaki?…

Zawiesił głos, czekając na jej reakcję. Iza wzruszyła tylko lekko ramionami.

– No, dalej, powiedz to! – zażądał nalegającym tonem, w którym niespodziewanie zabrzmiała nutka kpiny. – Wal, nie krępuj się! Wyrzygaj mi prosto w ryj, że chcę ci wcisnąć kit tylko po to, żeby wyciągnąć od ciebie działkę od Andrzejczakowej! A najlepiej zarzuć mi, że chcę cię uwieść, ograbić z ziemi i porzucić, jak tylko osiągnę swój cel! No! Przyznaj się! Nadal tak myślisz, prawda? Cały czas podejrzewasz mnie właśnie o to, tak?

Iza zagryzła wargi, uznając, że odpowiedź jest zbędna.

– Jasne! – prychnął Michał, w odruchu bezsilnej irytacji ściskając obie dłonie w pięści. – Świetnie rozumujesz, Iza, serio. Dwadzieścia arów jakiejś głupiej ziemi! Za kogo ty mnie masz, do cholery! Mówiłem ci już dziesięć razy, że mam gdzieś tę twoją ziemię, ile razy mam to jeszcze powtórzyć? Sto? Dwieście? Mam podpisać ci na to cyrograf? Proszę bardzo, nie ma sprawy, podpisuję w każdej chwili własną krwią! Mów, na co mam ci przysiąc, żebyś mi uwierzyła, że nie chodzi mi o żadną ziemię?! Ani o ziemię, ani o żadne inne sprawy materialne! Chodzi mi o ciebie, rozumiesz? O ciebie i tylko o ciebie!

W jego głosie zabrzmiało autentyczne wzburzenie, które znów nieco zdezorientowało Izę, jednak jego ostatnie słowa przywróciły jej trzeźwe myślenie jak chluśnięcie lodowatej wody prosto w twarz.

– Nie krzycz tak, Misiu – upomniała go spokojnie, na co Michał posłusznie odetchnął i oparłszy się ramionami na stoliku, spuścił głowę, wpatrując się w blat.

– Okej, sorry – szepnął.

– Powiedz, na jakiej zasadzie miałabym uwierzyć chociaż w jedno twoje słowo? – ciągnęła cichym, opanowanym tonem Iza. – Chciałeś szczerej rozmowy, to okej… ja też będę szczera. Nie chcę wyrzucać ci tego, co kiedyś mi zrobiłeś, i tłumaczyć ci, jak bardzo zawiodłeś moje zaufanie. Gdybym miała opisać ci to wszystko po kolei, siedzielibyśmy tu do rana, a ja za dwie godziny muszę iść do pracy. Nie będę opowiadać ci o tym, co przeżyłam, kiedy mnie zdradziłeś i zostawiłeś bez słowa wyjaśnienia, a potem zamilkłeś na kilka lat i kompletnie nie widziałeś w tym problemu. Ani tego, co czułam w tamtym roku, kiedy sam odnowiłeś kontakt, spotkałeś się ze mną w tym lokalu, naobiecywałeś mi zamków na piasku, a kilka tygodni później przyszedłeś do Anabelli z Sylwią i przy mnie powiedziałeś jej, że dla ciebie jestem… ni-kim ta-kim.

Ostatnie dwa słowa wyskandowała dobitnie, nieświadomie naśladując charakterystyczny ton Krawczyka.

– Ja tak powiedziałem? – podniósł głowę Michał, patrząc na nią z niedowierzaniem.

Jego twarz wyrażała teraz zawstydzenie i głębokie zmieszanie.

– Aha – uśmiechnęła się smutno. – Co do słowa. Widzisz? Nawet tego nie pamiętasz. Za to ja nigdy tego nie zapomnę. To było dla mnie jak cios nożem w serce, wprawdzie jeden z wielu, ale wyjątkowo celny. Dla ciebie to pewnie nie miało znaczenia, za to we mnie coś wtedy pękło i gdyby nie ktoś, kto wtedy pomógł mi się pozbierać… no, ale mniejsza o to – machnęła ręką. – Tak jak powiedziałam, nie chcę do tego wracać. Przypomnę ci tylko jedno zdanie… inne, wcześniejsze. To, które usłyszałam od ciebie, kiedy próbowałam rozmawiać z tobą w Korytkowie ostatni raz przed moim… przed momentem, kiedy totalnie się załamałam – wzdrygnęła się lekko. – Pewnie tego też nie pamiętasz, ale przypomnę ci. Powiedziałeś mi wtedy, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. I o ile słowa to tylko słowa, o tyle ty całym swoim zachowaniem przez lata potwierdzałeś, że trzymasz się sztywno tej złotej dewizy. Więc powiedz, dlaczego teraz miałabym uwierzyć, że nagle zmieniłeś zdanie?

Słuchający jej z miną karconego uczniaka Michał nabrał mocno powietrza w płuca i wypuścił je z ciężkim westchnieniem, wczepiając palce w swe lśniące blond włosy. Iza natychmiast zwróciła uwagę na ten gest oraz na przesypujące się przez jego palce mocne i sypkie kosmyki, mimowolnie zastanawiając się, na ile były twardsze od włosów Majka. Jej dłonie nie pamiętały już tego na tyle, by móc postrzec tę różnicę…

– Iza, proszę – rzucił złamanym tonem Michał, podnosząc na nią swe fosforyzująco błękitne oczy. – Nie chcę się zarzekać, że tak nie powiedziałem, bo wtedy byłem niedorobionym kretynem i pewnie chlapnąłem niejedno, czego dzisiaj mogę się tylko wstydzić. Ale teraz już tak nie myślę. Zwłaszcza że to, co zrobiłem… to, że w ogóle wyszedłem z tej rzeki… w tym sensie, że cię zostawiłem – wyjaśnił ciszej, a w jego głosie zabrzmiał szczery wstyd – to był największy błąd mojego życia. Wtedy tego nie rozumiałem i bredziłem jak potłuczony. Co prawda nie pamiętam z tego ani słowa, ale mogę to sobie wyobrazić i nawet nie próbuję się bronić. Przepraszam cię za to, skarbie. Wiem, że skrzywdziłem cię przez swoją głupotę, ale uwierz, że przy okazji skrzywdziłem też samego siebie. Straciłem coś, za co teraz oddałbym wszystko.

Uodporniona już na czułe słówka Iza skrzywiła się tylko nieznacznie.

– No okej – westchnął Michał. – I tak mi nie wierzysz. Serio, nie wiem, co mogę zrobić, żeby odzyskać twoje zaufanie, ale zobaczysz, że zrobię wszystko, co tylko się da. Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że tu właściwie może pomóc tylko czas.

– Tak jest – zgodziła się natychmiast Iza.

Michał podniósł na nią czujne spojrzenie.

– Byle nie za długi – zastrzegł z niepokojem. – Zresztą… powiem inaczej. Ja mogę poczekać, ile tam chcesz, bylebym miał pewność, że mam na co.

– Noo… tej pewności to chyba nigdy nie można mieć – uśmiechnęła się z przekorą. – Życie jest pełne niespodzianek, Misiu.

– Nie drocz się ze mną, proszę cię, Izka – pokręcił głową. – Wiem, że to wszystko potoczyło się tak głupio, że teraz trudno to ogarnąć i że trzeba będzie budować na ruinach. Ale jestem na to gotowy – zaznaczył z powagą. – I przekonasz się, że nie żartuję. Powiedz tylko, że dajesz mi zielone światło na nowy start i że pozwolisz mi zacząć od zera.

– Od zera? – powtórzyła z zastanowieniem Iza.

– Znaczy… może nie do końca od zera – poprawił się szybko. – Bo niektóre rzeczy z tego, co było kiedyś… mam na myśli te dobre chwile… to chyba warto zachować w pamięci, co nie? To można zostawić, a zapomnieć tylko o tym, co było złe. Co ty na to?

– Twardy reset? – uśmiechnęła się z pobłażaniem.

– Można tak to nazwać – zgodził się bez wahania. – Chodzi mi o to, żebyśmy raz na zawsze uregulowali wszystkie zaszłości i wykasowali z pamięci to, co tylko niepotrzebnie nas obciąża. Po prostu nie chcę, żeby przeszłość ciągnęła się za nami jak smród po gaciach i dalej nas niszczyła – dodał ciszej, pochylając się w jej stronę nad stolikiem i wpatrując się w jej lśniące od światła świeczki oczy. – I mam nadzieję, że ty też tego nie chcesz.

Iza odwróciła czy i z posmutniałą miną poprawiła widelec nierówno leżący na brzegu talerzyka z niezjedzoną sałatką.

– Nie chcę – przyznała cicho. – Ale to chyba nie jest zależne od moich chęci, Misiu.

– Ależ jest! – zapewnił ją żarliwie Michał. – Przecież wszystko zależy tylko od nas, Iza! A właściwie od ciebie, bo ja swoją decyzję już podjąłem. Przeszłości i tak nie da się zmienić, nie? Za to można wyłowić z niej wszystko co najlepsze i pociągnąć to dalej. Pomyśl tylko, mamy za sobą tyle fajnych chwil… Wiesz, co mi się śniło ostatnio? – zniżył głos do znaczącego szeptu.

Iza pokręciła głową przecząco.

– Śniło mi się, że byliśmy razem na tamtym ognisku w Małowoli… no wiesz, tym naszym ostatnim, pod koniec wakacji przed klasą maturalną. We śnie przypomniał mi się dokładnie tamten wieczór, jakbym normalnie znowu tam był. Powiedziałaś mi wtedy, że… nie powtórzę dokładnie, jak to szło – zastrzegł zachowawczo – ale chodziło mniej więcej o to, że cokolwiek by się nie zdarzyło, ty i tak zawsze będziesz moja. To nie był tylko sen, wtedy naprawdę tak powiedziałaś. Pamiętasz to? – zerknął na nią badawczo.

Brązowe oczy Izy napełniły się melancholijnym blaskiem. Jakże miałaby nie pamiętać tego wieczoru! Jakże miałaby zapomnieć choć jeden szczegół ogniska w wesołym gronie przyjaciół… i tego, co było potem, gdy Michał zabrał ją do motelu swojego ojca. Była wtedy taka szczęśliwa! Każde słowo, gest czy zdarzenie z tamtego okresu trafiło wówczas na zawsze do tajemnego skarbca jej najpiękniejszych wspomnień, a teraz wystarczyło tylko uchylić jego wieka, by na nowo przeżyć dowolną z tamtych chwil. Również tę, o której mówił Michał.

Czy pamiętała tamte swoje słowa? Oczywiście że tak! Te i wiele innych… Wszak tyle razy zapewniała go o swojej miłości na wieki! To właśnie tamtego lata przysięgła mu, że zawsze będzie należała tylko do niego. Co prawda on sam, po tym, jak zachował się wobec niej, nie miał dziś moralnego prawa egzekwować od niej dopełnienia tej przysięgi, lecz czy ona sama przed sobą nie była nią związana? Przecież od wielu lat bezwzględnie dotrzymywała danego wówczas słowa i nie zmienił tego nawet przelotny pocałunek skradziony jej przez Victora. Nie zmienił nic, bo ona wcale go nie chciała, nie zgodziła się na niego z własnej woli. Nigdy nie zdradziła Michała. Zawsze była mu wierna, tak beznadziejnie, absurdalnie wierna, jak tylko można być. Nie umiała złamać przysięgi sprzed lat. Ech, naiwna romantyczna dusza! Stała w uczuciach aż poza granice rozsądku! Taka sama jak Majk, u którego tamtego wieczoru, po odrzuceniu Victora, z rozpaczy upiła się wódką…

Wspomnienie Majka wstrząsnęło nią nagle jak iskra elektryczna. W jej pamięci odżyły jego słowa sprzed zaledwie tygodnia. Nadal kocham Anabellę… i będę ją kochał zawsze… do końca życia… Wzdrygnęła się i podniosła wzrok na Michała, tym razem bez obaw spoglądając mu prosto w oczy.

– Pamiętam – odpowiedziała delikatnie drżącym głosem. – Oczywiście, że pamiętam, Misiu. Powiedziałam tak… nieraz zresztą… i jak pewnie wiesz, nigdy nie złamałam tego słowa. Za to ty, mimo że wiele razy obiecywałeś mi to samo… no, nie będę tego powtarzać, sam wiesz, jak było. Tak czy inaczej chyba nie zamierzasz teraz rozliczać mnie z obietnic, jeśli sam nie dotrzymałeś swoich?

Michał pokręcił głową przecząco.

– Nie – odparł ze skruchą. – Nie mam zamiaru z niczego cię rozliczać, nie myśl tak, kochanie. Chciałem tylko wiedzieć, czy nadal mam o co walczyć, bo to, jak ze mną rozmawiałaś do tej pory… Oczywiście nie mam o to pretensji – zaznaczył skwapliwie. – Chodzi mi tylko o to, żeby zamknąć już ten rozdział. Zawaliłem sprawę na całej linii, tu nie ma dwóch zdań, ale przecież zrozumiałem ten błąd i przeprosiłem cię za niego. Zobaczysz, że to się więcej nie powtórzy, a do tego udowodnię ci, jak poważnie traktuję tę sprawę. Tak naprawdę to chciałem się z tobą spotkać, żeby pogadać o konkretach, i teraz, kiedy już wiem, że mogę… Nie pijesz herbaty? – zapytał ciepłym tonem, wskazując na jej nietkniętą dotąd filiżankę. – Wystygnie ci.

Iza uśmiechnęła się leciutko i posłusznie sięgnęła po herbatę, zanurzając usta w chłodnawym już płynie.

– Okej, do rzeczy – podjął Michał, kładąc obie dłonie na blacie stolika. – Tak jak wspomniałem, chciałbym pogadać z tobą o konkretach. Najpierw wrócę dla świętego spokoju do tej łąki od Andrzejczaków, bo po prostu nie mogę ścierpieć, że oskarżasz mnie o taką bzdurę. Jeszcze raz to powiem, tym razem na spokojnie. Nie interesuje mnie ta działka, Iza – podkreślił dobitnie. – Uwierz, nie tylko nie jest mi do niczego potrzebna, ale wręcz mam już na nią alergię. Rzygać mi się chce, jak słyszę gadanie na ten temat, nie dość, że starzy trują tym tyłek na chacie, to jeszcze ty obracasz to bez sensu przeciwko mnie. Owszem, wiem, co naodwalał mój ojciec – przyznał z westchnieniem. – Ale mówiłem ci już, że on to nie ja i nie możesz obarczać mnie winą za jego odpały. Zwłaszcza że on ma tu coraz mniej do gadania. Niedługo firmę będę prowadził ja i to ode mnie będzie zależało, jaka będzie jej polityka i kierunek rozwoju. A ja mówię ci jasno: nie obchodzi mnie ta działka i teraz nawet gdybyś chciała mi ją oddać za darmo, nie wziąłbym jej dla samej zasady. Powiedz, nadal będziesz mnie katować tym bezsensownym podejrzeniem? Czy uwierzysz mi w końcu, że jest tak, jak mówię, i będziemy mogli wreszcie zakończyć ten temat?

Tak postawione pytanie, poparte przekonująco brzmiącym zapewnieniem o braku zainteresowania sporną ziemią, po raz kolejny tego wieczoru zdezorientowało Izę. Nie mając czasu na gruntowne przemyślenie sprawy, uznała, że lepiej będzie odsunąć ten temat w czasie i na razie pozostawić go w zawieszeniu.

– Tak, zakończmy go, Misiu – odparła znużonym tonem, sięgając po filiżankę z herbatą i upijając kolejnego łyka. – Nie chcę już o tym myśleć, to mnie w swoim czasie kosztowało za dużo nerwów, a teraz… teraz to w sumie i tak nie ma już takiego wielkiego znaczenia.

– Okej – odetchnął z nieskrywaną satysfakcją Michał. – Całe szczęście, bo już szlag mnie trafiał przez tę całą aferę. Będę miał przez to uraz psychiczny do końca życia i powiem ci, że gdybym kiedyś miał robić z tobą intercyzę, to ta działka byłaby pierwszym punktem, który bym tam wpisał.

Iza skamieniała z filiżanką przy ustach i omal nie zakrztusiła się przełykanym właśnie łykiem herbaty.

– Intercyzę? – powtórzyła zaskoczona, odstawiając filiżankę na stolik.

Ta jawnie matrymonialna aluzja zabrzmiała w ustach Michała tak egzotycznie i niewiarygodnie, że przez chwilę miała wrażenie, że chyba się przesłyszała.

– No… tak – zmieszał się nieco. – Oczywiście mówię to tylko tak w teorii, no wiesz… ogólnie, w razie czego. A wracając do tego, o czym chciałem z tobą pogadać – zmienił szybko temat – to chodzi mi głównie o nasze sprawy w Korytkowie. Jak mówiłem, mam zamiar wrócić tam po studiach i pociągnąć firmę ojca. Na początku to mnie nie bawiło, bo taki biznes na zadupiu słabo mi się komponował z wizją tego, co chciałbym robić w życiu. Mimo wszystko z natury nie jestem odludkiem i zawsze wolę większe miasto, gdzie jest więcej możliwości rozwoju. Wiesz o co chodzi, nie? – zerknął na nią badawczo.

– Tak, wiem – skinęła głową Iza, która nadal jeszcze nie otrząsnęła się z wrażenia po poprzedniej uwadze. – W dużym mieście zawsze są szersze perspektywy i można poznać sporo nowych ludzi.

– No właśnie – zgodził się skwapliwie. – Poznać nowych ludzi, nawiązać nowe kontakty, również te biznesowe. No i zrobić studia, bo wiadomo, że wykształcenie w dzisiejszych czasach to podstawa. Dlatego z początku trochę kręciłem nosem na wizję mojego starego, bo on, jak wiesz, od dawna chciał, żebym po dyplomie jednak wrócił na wiochę i przejął po nim firmę. W sumie nie dziwię się… całe życie włożył w ten interes, więc teraz chciałby, żeby coś z tego zostało i dla mnie, nie? Tyle że ja wcale nie byłem do tego przekonany, miałem swoje zdanie i tak mniej więcej do trzeciego roku byłem wręcz na sto procent pewny, że nie będę się w to bawił. No, ale potem trochę nam się w życiu powaliło i sytuacja się zmieniła – westchnął. – Ojciec dostał wylewu, więc, chcąc nie chcąc, musiałem na jakiś czas przejąć dowodzenie w firmie, dopilnować budowy hotelu, ogarnąć motel i stację w Małowoli… Ogólnie wyszło na to, że z marszu przejąłem wszystkie jego zadania, bo przy okazji okazało się, że matka nie nadaje się do niczego poza prowadzeniem domu i gotowaniem żarcia – skrzywił się. – Mało brakowało, a zawaliłbym przez to ostatni rok licencjatu… no, ale jakoś dałem radę. W każdym razie musiałem wdrożyć się w te obowiązki, i to na szybko, bo ojciec leżał chory, a interes musiał się kręcić. Ogólnie to nie był dla mnie łatwy czas.

– Wyobrażam sobie – szepnęła słuchająca go w skupieniu Iza.

– Ale to miało też swoje dobre strony – zaznaczył z powagą Michał. – Sporo się przy tym nauczyłem, bo jednak szefowanie w takiej firmie wymaga nie tylko wiedzy, ale i charakteru. Kiedy tak nagle i bez przygotowania musiałem wejść w to z buta, ogarnąć wszystko zupełnie samodzielnie, a nie zza pleców ojca, to dopiero dotarło do mnie parę spraw. Może nie od razu, bo na początku byłem wściekły, że muszę się tym zajmować, ale potem powoli zaczęło mi się zmieniać myślenie. Przede wszystkim doceniłem to, co przez lata robił mój stary, ile wysiłku musiał codziennie wkładać w to, żeby panować nad bieżącym działaniem firmy. No wiesz, finanse, ZUS, wypłaty… zatrudniamy w sumie kilkadziesiąt osób, i w Małowoli, i teraz w Korytkowie… A do tego te cholerne podatki! Na pewno sama też miałaś z tym do czynienia, jak jeszcze prowadziłaś biznes z siostrą, więc mniej więcej kojarzysz, co to znaczy. Rozliczenia, ulgi, formularze, kolejki w Urzędzie Skarbowym…

– Aha – przyznała tonem znawcy Iza. – Znam to doskonale. I to nawet nie z czasów prowadzenia sklepu z Melą, bo wtedy to była bardzo mała firemka i rozliczało się ją jednym palcem… bardziej z tego, co teraz robię w Lublinie.

– Teraz? – powtórzył niedowierzająco Michał.

– Mhm – skinęła głową. – W Anabelli zatrudniamy na stałe prawie dwadzieścia osób. A do tego dochodzą jeszcze pracownicy dorywczy i sezonowi, dostawcy, usługodawcy… zresztą sam wiesz, jak w większej firmie wygląda struktura zatrudnienia. Do tego rozliczenia dochodu i strat, no i właśnie te podatki. Na szczęście szef osobiście zajmuje się wypłatami wynagrodzeń, ale jeśli chodzi o całą resztę finansów, ustanowił mnie swoją plenipotentką i zwalił na mnie większość zadań, bo on śmiertelnie nie znosi tej papierologii. A ja przeciwnie, nawet ją lubię – uśmiechnęła się. – Owszem, załatwianie spraw w Urzędzie Skarbowym czy w ZUS-ie może nie należy do największych przyjemności, ale samo prowadzenie księgowości, trzymanie porządku w papierach… No, ale przepraszam, przerwałam ci – zreflektowała się, widząc nagle spochmurniałą i niezadowoloną minę swego towarzysza. – Mów dalej.

Michał pokręcił głową, nie spuszczając z niej uważnego wzroku.

– Chcesz powiedzieć, że prowadzisz Błaszczakowi finanse firmy? – zapytał, z trudem siląc się na neutralny ton. – W sensie, że odpieprzasz za niego całą robotę papierkową i jeszcze latasz po urzędach, żeby ogarniać jego sprawy?

– Nie do końca – sprostowała spokojnie Iza. – Nie mogę przecież całych dni spędzać na załatwianiu spraw zawodowych, mam na głowie studia i sporo innych obowiązków. Tak naprawdę to dzielimy się tym po połowie, a dokładniej to wygląda tak, że kto akurat ma czas i możliwości, ten załatwia to, co danego dnia jest do załatwienia. Czy to w lokalu, czy na mieście… Jesteśmy elastyczni – uśmiechnęła się z dumą. – Elastyczność to firmowa dewiza szefa, on sam też działa jak kameleon i potrafi zrobić wszystko… w sensie podjąć z marszu pracę na dowolnym stanowisku, na przykład kiedy trzeba kogoś zastąpić. A ja uczę się od niego i też staram się rozwijać umiejętności w każdą możliwą stronę.

– Czyli dajesz się wykorzystywać – stwierdził Michał, krzywiąc się z niechęcią. – Ha! Spryciarz wie, jak się urządzić… a niech go diabli! Mam nadzieję, że chociaż w miarę przyzwoicie ci za to płaci?

– Płaci mi uczciwie i bardzo godnie – zapewniła go nieco chłodniejszym tonem Iza. – Jeszcze ani razu nie czułam się wykorzystana, a dobrze wiem, co to znaczy, bo swego czasu pracowałam u kobiety, która była w tym mistrzynią. Przeciwnie, w Anabelli czuję się doceniona i obdarzona zaufaniem, a to, że mogę pomagać szefowi w prowadzeniu firmy i pełnić różne odpowiedzialne funkcje, jest dla mnie okazją do zdobycia cennego doświadczenia.

– Jasne – mruknął Michał, łapiąc nerwowo za odłożony na brzeg talerza widelec i wbijając go w niedojedzoną sałatkę. – Prawa ręka szefa, asystentka od wszystkiego. Prywatnie też świadczysz mu takie kompleksowe usługi? – prychnął nagle z ironicznym przekąsem. – Może nawet takie, za które płaci się w innej walucie?

Iza wyprostowała się na krześle, zmrożona aluzją zawartą w tej uwadze.

– Nie rozumiem, co masz na myśli – odparła urażonym tonem.

– Dobra, nic, nieważne – zreflektował się Michał, uznając, że chyba przesadził. – Sorry, Iza, trochę się zagalopowałem. Po prostu nie mogę znieść myśli, że taki Błaszczak manipuluje tobą, jak mu się żywnie podoba, a ty naiwnie w to wchodzisz i nie rozumiesz, że sama nic z tego nie masz. No dobra, jakieś tam doświadczenie, niech ci będzie… Ale doświadczenie można zbierać i na własnym gruncie, nie? A ty, zamiast inwestować w siebie, harujesz dla takiego… takiego… – zagryzł wargi, siłą powstrzymując się od wypowiedzenia słowa, które miał na końcu języka. – I w dodatku robisz to z takim zaangażowaniem, że aż mam podejrzenia, czy nie ma w tym jakichś prywatnych interesów. Czy raczej prywatnych relacji… głębszych niż zawodowe.

Ostatnie słowa wycedził przez zaciśnięte zęby, jakby z trudem przechodziły mu przez usta. Iza podniosła dumnie głowę. Dotknięta sposobem, w jaki Michał wyrażał się o Majku, co zresztą podskórnie irytowało ją nie od dziś, a także aluzjami, jakie padły w tym kontekście pod jej własnym adresem, w pierwszej chwili miała ochotę przerwać rozmowę i wstać od stolika, idąc za impulsem, który wstrząsnął nią jak ukłucie szpilką prosto w serce. Jednak po chwili przez głowę przebiegła jej myśl, że uwagi Michała mogły wynikać po prostu z odruchu zazdrości… zazdrości co prawda nieumotywowanej, bo przecież nie miał do niej najmniejszego powodu, jednak w tej sytuacji dość naturalnej. Czy de facto nie był to dobry znak i kolejny sygnał, że naprawdę mu na niej zależało? Może raczej tak powinna traktować te uwagi, zamiast obrażać się o nie?

Sorry, ale to mnie na serio męczy – ciągnął z determinacją Michał, któremu nie umknęła jej urażona mina. – I to chyba jeszcze bardziej niż tamten cholerny Belg. Za każdym razem, kiedy mówisz mi o pracy u Błaszczaka, mam wrażenie, że utożsamiasz się z tą jego budą tak, jakby to była twoja własna firma. A jak gadasz o nim samym, to już w ogóle… jaki to z niego świetny szef, bla-bla-bla, uczciwy, wspaniały, a do tego jeszcze… phi!… elastyczny! Cokolwiek by to znaczyło! Patrzysz na niego bezkrytycznie, jak przez różowe okulary, jednego złego słowa nie dasz na niego powiedzieć! A ja tego nie mogę znieść! – w tym miejscu jego błękitne oczy błysnęły takim ogniem, że Izie aż mocniej zabiło serce. – Nie mogę, rozumiesz?! Szlag mnie trafia, jak o tym myślę! Bo jakby się okazało, że tu chodzi nie tylko o sprawy zawodowe…

W tym miejscu jego dłoń, w której nadal trzymał widelec, ścisnęła się w pięść tak mocno, że aż nabrzmiały w niej żyły.

– Uspokój się, Misiu – przerwała mu łagodnie Iza.

W duchu rozdarta między urazą i przyjemnym poczuciem bycia wreszcie docenioną przez kogoś, na kim od lat zależało jej przecież najbardziej na świecie, nagle spontanicznie zapragnęła wyciągnąć rękę ponad stolikiem i pogładzić go dla uspokojenia po tej zaciśniętej pięści, podobnie jak kilka tygodni wcześniej starała się uspokoić emocje Toma cierpiącego podczas rozmowy o Darii. Powstrzymała się jednak, wiedząc, że nie może tego zrobić. Nie, jeszcze nie teraz… nie dziś… Czyż jednak mogła pozostać obojętna na komplement, jaki krył się w tym absurdalnym wybuchu zazdrości, może nawet nie do końca świadomym, ale przez to tym bardziej szczerym? To był już przecież drugi taki akt w ostatnich tygodniach, ten pierwszy dotyczył Victora i nie był taki całkiem nieuzasadniony, choć wystarczyło jedno jej zapewnienie o braku zagrożenia, a Michał przyjął to za dobrą monetę i już więcej do tego nie wracał. A teraz z kolei uwziął się na Majka – znowu niepotrzebnie i bez sensu!

Tylko skąd on miał to wiedzieć? Nie znał przecież prawdziwego charakteru jej relacji z Majkiem, a niektóre pozory rzeczywiście mogły mylić. Na króciutką chwilę przed oczami Izy zamigotały kolorowe światełka rozjaśniające błyskami ciemną przestrzeń… w uszach zabrzmiały jej odległe dźwięki francuskiej muzyki… opuszki palców zapulsowały delikatnym i przyjemnym drżeniem, które ciepłą falą przemknęło przez całe jej ciało… Czym prędzej wyprostowała się na krześle i skupiła wzrok na pochmurnej twarzy Michała.

– Przesadzasz trochę z tą interpretacją – podjęła nieco cieplejszym tonem. – Co prawda nie czuję się zobowiązana do wyjaśniania ci czegokolwiek, a tym bardziej do tłumaczenia się przed tobą z moich relacji z innymi ludźmi, ale okej… Miało być szczerze, to niech będzie szczerze, wyjaśnię to i już zakończmy ten temat, dobrze? Jeśli chodzi o moją pracę w Anabelli, to nie ukrywam, że to jest miejsce, w którym czuję się tak dobrze, że najchętniej zostałabym tam na zawsze. Ale oczywiście wiem, że to nie będzie możliwe – zaznaczyła. – Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w przyszłości muszę pójść na swoje… taka jest po prostu kolej rzeczy.

– Też tak uważam – przyznał Michał nieco spokojniejszym tonem.

– I dlatego tym bardziej jestem wdzięczna mojemu szefowi za to, że daje mi u siebie możliwości zdobycia doświadczenia na różnych polach działalności firmy – podkreśliła. – Między innymi za to, że wpuścił mnie w te papiery, bo to jest jednak bezcenna praktyka… i za to, że zobowiązał mnie do zrobienia prawa jazdy i nawet kupił nowy samochód, żebym mogła podjeżdżać nim do tych wszystkich ZUS-ów i innych urzędów. A poza tym…

– Co takiego? Błaszczak kupił ci samochód? – przerwał jej zmrożony tą informacją Michał.

– Nie. Kupił po prostu nowy samochód na firmę – sprostowała z lekkim zniecierpliwieniem Iza. – Wszyscy nim jeżdżą, tyle że ja jestem za niego odpowiedzialna i najczęściej z niego korzystam. Misiu, proszę cię… nie doszukuj się we wszystkim drugiego dna, dobrze? Chodziło mi o kwestię prawa jazdy, które przyda mi się na całe życie, a to, że zrobiłam je już teraz, na drugim roku studiów, zawdzięczam właśnie Majkowi. Niełatwo było znaleźć na to czas, ale musiałam, bo to było polecenie służbowe… i jestem mu za to naprawdę wdzięczna. Tak jak za wiele innych zadań, jakie mi powierza, w tym za rozmowy z kandydatami do pracy i za wszystko, co dotyczy kulisów prowadzenia firmy. Jak tak sobie pomyślę, to bez jego zaufania i wsparcia nie byłabym dzisiaj nawet w połowie tej drogi rozwoju, którą przeszłam od czasu przyjazdu do Lublina. A jak na możliwości, jakie miałam na starcie, to naprawdę przeszłam całkiem niezły dystans.

Umilkła na chwilę, wracając pamięcią do czasów, gdy pracowała u Marciniakowej. Wtedy trzysta złotych, jakie niesprawiedliwie potrąciła jej z wypłaty nieuczciwa szefowa, było dla niej ogromnym majątkiem, podczas gdy dziś czterokrotność tej sumy regularnie wpływała na jej konto w ramach samej premii. Fakt, że w firmie Majka robiła bardzo dużo, często kosztem snu, a teraz także kosztem koszmarnych zaległości na studiach… Z drugiej strony przecież nie robiła tego tylko dla pieniędzy…

Z głębin jej pamięci, niczym z dna studni, dobiegły echem wypowiedziane kpiącym tonem słowa Krawczyka. Każdy potrzebuje jakoś ustawić się w życiu, prawda? Nie pracuje tu pani przecież dla pięknych oczu pana Michała… świadczy mu pani pracę, a on pani za nią płaci. Czyż nie?

„Nie” – odpowiedziała mu przekornie w myślach, wizualizując sobie w pamięci pełne figlarnych ogników stalowoszare oczy Majka, które oto stopniowo zaczęły napełniać się srebrnym blaskiem, upodabniając się do oczu księżyca, jaki uśmiechał się do niej na balu w Liège. – „Wcale nie… wręcz przeciwnie!”.

Michał przyglądał jej się podejrzliwie ponad stolikiem. Mówiła przekonująco, tylko dlaczego znów tak mocno błyszczały jej oczy? Czy to był efekt świeczki płonącej na środku stolika? Ha! Dlaczego dziwnym trafem ten efekt pojawiał się zawsze, kiedy mówiła o Błaszczaku?

– Natomiast jeśli chodzi o moją prywatną relację z Majkiem, to… owszem, masz tu trochę racji – podjęła po chwili milczenia, wpatrując się w zamyśleniu w gałązki bluszczu zdobiącego przepierzenie za plecami Michała. – W tym sensie, że to rzeczywiście nie jest tylko relacja czysto służbowa, ale coś więcej. Mianowicie przyjaźń – wyjaśniła spokojnie, przenosząc na niego wzrok. – Tylko i aż. W każdym razie nic z tych rzeczy, które sugerujesz.

Michał skrzywił się, rzucając jej niedowierzające spojrzenie.

– Ta, jasne – mruknął z niechęcią. – Przyjaźń!

– Wiem, że go nie lubisz – ciągnęła spokojnie Iza. – W porządku, masz do tego prawo, ja nie wymuszam na nikim sympatii względem ludzi, których sama lubię i cenię. Wymagam tylko, żeby uszanowano moje wybory. Majka akurat cenię sobie wyjątkowo i nawet jak za jakiś czas odejdę z Anabelli, to chciałabym zachować jego przyjaźń, podobnie jak przyjaźń jeszcze kilku innych osób, które poznałam w Lublinie. Bo oczywiście nie wykluczam, że wyjadę stąd i wrócę do Korytkowa – zaznaczyła, podnosząc w górę palec. – Ale na ten moment jeszcze nie podjęłam tej decyzji i wcale nie jest powiedziane, że w ogóle ją podejmę.

W jej głosie zabrzmiała stanowcza, butna nutka, którą Michał odczytał jako rodzaj ostrzeżenia. Uznając, że lepiej będzie zadowolić się wyjaśnieniami, jakich mu udzieliła, i przynajmniej chwilowo zejść z niewygodnego tematu, powstrzymał się od słów, które cisnęły mu się na usta, i odłożył ściskany w dłoni widelec na talerz z sałatką.

– Okej, już nie burz się, Iza – odparł ugodowo. – Masz rację, doświadczenie zawodowe to fajna rzecz i w sumie nieważne, gdzie się je zdobędzie. Ważne, żeby potem wykorzystać je w odpowiedni sposób na własnych śmieciach, nie? A ja właśnie o tym chciałem z tobą pogadać, tylko niepotrzebnie zjechaliśmy na tego Błaszczaka – skrzywił się znowu. – Sorry, wkurzyło mnie to.

– Skończyłeś na tym, że w końcu doceniłeś swojego tatę za wysiłek, jaki wkładał w prowadzenie firmy – przypomniała mu uprzejmie Iza.

– Tak – westchnął Michał, zagryzając wargi. – Właśnie. To była pierwsza rzecz, która mnie uderzyła i zmieniła mi nastawienie. A druga, w sumie powiązana z tamtą, to była taka coraz wyraźniejsza myśl, że może jednak ten pomysł z powrotem do Korytkowa i pociągnięciem biznesu nie jest taki głupi, jak mi się wcześniej wydawało. Bo jakbym miał taki interes rozkręcać od zera… No wiesz, dotarło do mnie, że to wcale nie jest takie proste. Ojciec przez te wszystkie lata odwalił kawał dobrej roboty, więc bez sensu byłoby to tracić i powtarzać wszystko od początku tylko po to, żeby postawić na swoim. Nieee… idiotyzm! – pokręcił głową. – Zrozumiałem, że byłbym ostatnim debilem, gdybym się przy tym upierał i robił staremu na złość. Przecież ja sam bym na tym najwięcej stracił! Dlatego od pewnego czasu… tak mniej więcej od roku… mam wizję, że jednak pociągnę firmę ojca. Prawdopodobnie z siedzibą w Korytkowie – dodał znacząco.

– Sądzę, że to jest dobra decyzja – przyznała obiektywnym tonem.

– Najpierw myślałem o przeniesieniu głównej bazy do Małowoli – podjął Michał, przyglądając jej się spod oka. – No wiesz, z daleka od moich starych, a zwłaszcza od sąsiadek mojej matki, tych cholernych, wścibskich bab, którym tylko ploty w głowie i we wszystko się wtrącają. Nie masz pojęcia, jak ja ich nie trawię! – wzdrygnął się z obrzydzeniem. – Ale teraz jednak stawiam na Korytkowo, bo tam jest hotel, a rozwój tej nitki biznesu najbardziej mnie kręci. Mam kilka pomysłów, jak zdublować dochód, nawet korzystając z obecnej infrastruktury… oczywiście po uzupełnieniu paru ważnych braków, ale to akurat najmniejszy problem. W każdym razie chcę postawić na reklamę zagraniczną – wyjaśnił z powagą. – Już raz zresztą ci o tym wspominałem, nie?

– Tak, wspominałeś – skinęła głową. – Nawet chyba ze dwa razy.

– No właśnie. I na pewno mówiłem też o tym, że będę szukał współpracowników ze znajomością języków obcych. Mam na celowniku głównie angielski, niemiecki, rosyjski… i francuski.

Ostatnie słowo wymówił miękkim, znaczącym tonem.

– Tak, zdaje się, że faktycznie coś takiego mówiłeś – zgodziła się swobodnie.

Wiedziała już mniej więcej, do czego zmierzał Michał, jednak musiała zachować zimną krew i zrobić wszystko, by nie okazać emocji. Choć serce mocniej jej zabiło na myśl o tym, że oto materializują się jej dawne marzenia o współpracy biznesowej w Korytkowie, nadal musiała brać pod uwagę opcję, że to było tylko kłamstwo i manipulacja. A poza tym… czy taka współpraca w ogóle wchodziła w grę? Jak zapatrywaliby się na to Robert i Amelia? Dopóki to była tylko teoria, można było sobie pomarzyć, to przecież nic nie kosztowało. Ale gdyby ta wizja nagle miała się urzeczywistnić…

– Na początek chcę zlecić tym osobom przetłumaczenie materiałów reklamowych – mówił dalej Michał. – Plus zajęcie się rozpropagowaniem ich w odpowiednich miejscach za granicą. Mam już parę osób, które zrobią to dla mnie po angielsku i niemiecku, oczywiście na razie tak tylko kontrolnie, żeby zobaczyć, jaki będzie odzew. Za to nie mam jeszcze nikogo do rosyjskiego i do francuskiego – zaznaczył. – Dlatego, jeśli chodzi o ten drugi język, pomyślałem sobie, że może ty byś się zgodziła? Hm? Co byś na to powiedziała, Iza? W końcu od dwóch lat studiujesz francuski, a słyszałem od Zbycha, że jesteś najlepsza na roku. Więc biorąc pod uwagę naszą wieloletnią znajomość… no i to, co nas łączy…

Zawiesił znacząco głos, przyglądając jej się w napięciu ponad stolikiem. Iza milczała.

– No dobra, nie będę ściemniał – podjął po krótkiej chwili ciszy. – Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o taką klasyczną współpracę na umowę zlecenie, tylko o coś więcej. We wszystkich możliwych znaczeniach – podkreślił. – Domyślasz się na pewno, w czym rzecz, ale powiem to krótko. Mam na myśli nasz wspólny długofalowy biznes. Mój i twój.

– Mój i twój – powtórzyła szeptem Iza.

– Tak jest – skinął głową z uśmiechem. – Przy takim bliskim sąsiedztwie i wspólnych… hmm, celach życiowych… to się samo narzuca, nie uważasz? Oczywiście to by wymagało od nas paru mocnych ruchów – zaznaczył, poważniejąc. – W pierwszej kolejności twojej decyzji o powrocie na stałe do Korytkowa. To jest podstawa naszego dalszego działania i chociaż nie ukrywam, że wkurzyłem się trochę o tego Błaszczaka, to mam nadzieję, że inna opcja i tak nie wchodzi w grę… prawda?

Siedząca nieruchomo Iza nie zareagowała, co Michał skwitował tylko lekkim skrzywieniem ust.

– No dobra – kontynuował neutralnym tonem. – Drugi ruch to zakopanie topora wojennego między naszymi rodzinami. Ja osobiście już od jakiegoś czasu kombinuję, jak to rozegrać, bo ten konflikt, delikatnie mówiąc, nie jest nam do niczego potrzebny. To oczywiście nie będzie łatwe, bo sprawy zaszły trochę za daleko, a mój stary to cięty, uparty osioł i trudno jest go przestawić na normalny tok myślenia. Ale jeśli my we dwoje się dogadamy, to jestem pewny, że da się ogarnąć to bagno. Tak jak już powiedziałem, wszystko zależy od nas – dodał ciszej, pochylając się ku niej nad stolikiem, lecz tym razem nie ważąc się sięgnąć po jej dłoń. – Ode mnie i od ciebie. Zwłaszcza od ciebie, Izulka.

Przy ostatnich słowach jego głos przybrał ten sam miękki ton, który dawniej tak uwielbiała i który jeszcze rok temu, kiedy siedzieli razem w Old Pubie, sprawiał, że z wrażenia kręciło jej się w głowie. Dziś również, mimo że na zewnątrz trzymała fason, nie umiała pozostać wobec niego w pełni obojętna, chociażby z racji natłoku najpiękniejszych wspomnień, które na ten dźwięk jedno po drugim odżywały w jej pamięci.

– A za jakiś czas, mam nadzieję, przyjdzie kolej na nasz trzeci, najważniejszy ruch – ciągnął cicho Michał, nie odrywając oczu od jej twarzy, na której, pomimo jej wysiłków, odmalowywały się z trudem tłumione emocje. – Teraz jeszcze nie chcę mówić o tym wprost, bo wiem, że mi nie ufasz i pewnie znowu byś mnie oskarżyła, że chcę cię oszukać. Usłyszałbym, że kłamię i manipuluję, a wszystko tylko po to, żeby podstępem zabrać ci ziemię od Andrzejczakowej! Pff! – prychnął z niesmakiem. – Ja pierniczę, ale ściana… do czego myśmy doszli, Iza? Ale dobra, mniejsza o to. Ty i tak wiesz, co mam na myśli, a ja mogę powiedzieć tylko tyle, że dorosłem już do pewnych decyzji i biorę to na poważnie. Nie wierzysz mi, co? – pokiwał głową, widząc jej sceptyczną minę. – No to przekonasz się. Nie będę się zarzekał, bo samo gadanie nic nie daje, już się tego nauczyłem. Ale zobaczysz. Tak czy inaczej najważniejsze jest to, żebyś po studiach wróciła do Korytkowa – zaznaczył. – Od tego w sumie wszystko zależy… Powiedz mi, jakie masz plany? Kończysz tylko licencjat, czy chcesz ciągnąć to dalej i iść na magisterskie?

– Chcę iść na magisterskie – odparła stanowczo Iza, której to konkretne pytanie pozwoliło względnie ochłonąć z emocji. – Sam licencjat to mało, bez sensu byłoby przerywać naukę w połowie. Skoro już zaczęłam, mam zamiar zrobić porządny dyplom.

– Czyli jeszcze trzy lata? – skrzywił się Michał.

– Aha – uśmiechnęła się. – Dokładnie tak.

– Hmm – mruknął, przyglądając jej się w zastanowieniu. – To trochę długo. A nie myślałaś o tym, żeby magisterkę zrobić zaocznie? Mogłabyś po licencjacie odpuścić sobie dzienne i zacząć normalnie rozwijać biznes, a tylko co parę tygodni dojeżdżać sobie na weekend do Lublina…

– Nie, to odpada – przerwała mu zdecydowanym tonem Iza. – Po pierwsze studia językowe w formie zaocznej nie mają sensu. Po drugie na magisterskich chciałabym pojechać na parę miesięcy do Francji na jakąś wymianę studencką. W przyszłym roku pewnie jeszcze nie dam rady aplikować, ale potem jak najbardziej, szkoda byłoby nie skorzystać z takiej możliwości. A po trzecie nie chcę tak szybko stąd wyjeżdżać. Chcę jeszcze przez te trzy lata pomieszkać sobie w Lublinie.

Wspomnienie pustych pomieszczeń mieszkania przy Bernardyńskiej, skąpanych we wpadającym przez okno słońcu i pełnych śmiechu męskiej ekipy, która zaledwie dwa dni wcześniej zrywała i wynosiła deski z podłogi w salonie, zalało jej serce falą wzruszenia. Kochane chłopaki! Niebawem pomogą jej wykładać płytkami kuchnię i łazienkę, potem malować ściany… Za kilka miesięcy to miejsce, wciąż przepełnione metafizyczną obecnością Szczepana i Hani, będzie w pełni wyremontowanym, przytulnym mieszkankiem, jej prywatnym azylem na kolejnych kilka lat. Czy powinna powiedzieć Michałowi o tym, że ma własne lokum w Lublinie? Nie, chyba na razie lepiej to przemilczeć. Lepiej, żeby rodzina Krzemińskich wiedziała o niej jak najmniej. Zdecydowanie… tak będzie bezpieczniej.

– No okej – skinął głową Michał. – W sumie trzy lata szybko zlecą. Byle ich nie przespać.

– Otóż to – zgodziła się pogodnie. – A ja nie mam zamiaru spać, tylko ciężko harować, żeby zdobyć jak najwięcej kompetencji i doświadczenia.

– Już teraz masz go tyle, że mogłabyś iść w ciemno w każdy biznes – zauważył Michał. – No, ale dobra, niech będzie, wszystko w swoim czasie. Na razie trzeba się skupić na sprawach bieżących. To co? Jak będzie z tą naszą współpracą francuską, Iza? – mrugnął do niej nad stołem. – Wejdziesz w to?

Iza, która od kilku minut rozważała tę kwestię, zastanawiając się nad tym, co powinna mu odpowiedzieć, pokręciła głową przecząco.

– Nie, Misiu – odparła spokojnie. – Dziękuję ci za propozycję i za zaufanie, jakie się z tym wiąże, ale wolałabym na razie nie wchodzić w żadną współpracę. Pomijam fakt, że nie mam teraz czasu na kolejne obowiązki, bo i tak ledwo się wyrabiam na zakrętach, ale przede wszystkim obawiam się, że w tym przypadku straty przerosłyby ewentualne korzyści.

Michał zerknął na nią uważnie.

– W jakim sensie?

– W takim, że nasza współpraca mogłaby być niemile widziana – wyjaśniła mu ostrożnie. – A ja nie lubię niepotrzebnie mącić wody i wkładać kija w mrowisko.

– Masz na myśli mojego starego?

– Między innymi – przyznała wymijająco, wizualizując sobie w pamięci pogardliwie wykrzywioną twarz Krzemińskiej. – Ale nie tylko.

– A co albo kogo jeszcze? – zapytał z niepokojem.

Iza znów pokręciła głową na znak, że nie chce o tym rozmawiać. Michał przyglądał jej się w napięciu.

– Jeśli nie chodzi o mojego ojca, to zostaje tylko matka – domyślił się, a w jego głosie zabrzmiała nutka irytacji. – Ha! Na pewno! Ja pierniczę… No mów, Iza! Co ona znowu naodwalała? Pewnie nagadała coś głupiego twojej siostrze, tak?

Iza uśmiechnęła się smutno.

– Nie, Misiu, to nieważne – odparła łagodnie. – Zostawmy to, okej? Mówię tak ogólnie.

– Ogólnie? – powtórzył, jakby nieco uspokojony. – To znaczy?

– Mam na myśli cały ten klimat… w ciągu ostatnich lat on się bardzo zmienił na niekorzyść – wyjaśniła mu niepewnym głosem. – Sam przecież wiesz, jak wygląda nasza sytuacja w Korytkowie.

Michał pokiwał głową z nieco lekceważącą miną.

– No wiem – wzruszył ramionami. – Trochę dymu, parę plotek i gadanie niewyżytych starych bab. I co, przejmujesz się tym? Kiedyś takie rzeczy w ogóle cię nie obchodziły. W czym masz problem, Iza? Jeśli chodzi o mojego starego, to ja już go odpowiednio ustawię, o to się nie martw. Niech jeszcze raz spróbuje z czymś do ciebie wyskoczyć… do ciebie albo do twojej rodziny… Szybko go tego oduczę. Mimo wszystko mam tu sporo do powiedzenia, a jeśli chodzi o moje kontakty i relacje osobiste, to on na pewno nie będzie za mnie decydował – podkreślił stanowczo. – Ani on, ani moja matka. Skończyły się czasy, kiedy mogli mi mówić, co mam robić i z kim się zadawać. Teraz, jeśli chcą ze mną dobrze żyć, muszą dostosować się do moich decyzji.

Jego błękitne oczy błysnęły groźnie przy ostatnich słowach, z których najdobitniej zostało podkreślone słowo moich. Choć ta stanowczość w pewnym stopniu zaimponowała Izie, myśl o tym, że miałaby znaleźć się w centrum rodzinnego konfliktu i znów, w nowych okolicznościach, stanąć oko w oko z matką Michała, sprawiła, że zrobiło jej się niedobrze. Niewątpliwie po tym, co usłyszała od Krzemińskiej na drodze w Korytkowie, powrót przed jej oblicze u boku Michała byłby wielkim triumfem… Tak, byłby. Tylko po co jej były takie triumfy? Czy to sprawiłoby jej satysfakcję? O wiele bardziej wolałaby spokój. Ach, spokój! Tak bardzo potrzebowała spokoju!

Korzystając z chwili milczenia, jakie zapadło przy stoliku, Michał z uwagą przyglądał się jej zamyślonej twarzy, po raz kolejny analizując fenomen jej postaci. Niby zwykła dziewczyna, obiektywnie niewyróżniająca się urodą… przeciętne rysy… nieco zbyt blade policzki… Ale te jej oczy! Te długie rzęsy i niesforny kosmyk włosów tak uroczo opadający jej na policzek! Wdzięczne ruchy dłoni… jej uśmiech… jej głos… i to nieuchwytne zmysłami, a tak urzekające „coś”, które było chyba po prostu jej duszą. Ileż by oddał za to, by ta dusza znowu, jak dawniej, należała do niego! By mógł znów zobaczyć czułość w jej oczach, poczuć pieszczotliwy dotyk jej dłoni, przypomnieć sobie smak jej ust… Czy jakakolwiek inna kobieta mogłaby lepiej zrozumieć go i zaakceptować? I czy jakakolwiek inna lepiej niż ona pasowałaby do sielskiego krajobrazu Korytkowa, z którym zamierzał związać swoje przyszłe życie? Nie, po stokroć nie! To było miejsce Izy i tylko ją jedną chciał widzieć w tej roli.

– Niczym się nie przejmuj, Iza – zapewnił ją spokojnie. – Jeśli chodzi o klimat w Korytkowie, to biorę to na siebie. Fakt, że trzeba będzie zrobić z tym porządek. O współpracy biznesowej jeszcze pogadamy, na razie się nie pali, po prostu miej to na względzie. Oboje przecież wiemy, że ten twój francuski to byłby tylko pretekst, nie? Taka mała atrapa do ocieplenia stosunków i naprawienia tego, co się tak bez sensu schrzaniło… No, ale okej, możemy to odłożyć na później – machnął ręką. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, jak ja się na to zapatruję. Mam nadzieję, że niedługo i tak wejdziemy w oficjalną współpracę, a to doświadczenie, jakie teraz zbierasz u Błaszczaka, przyda się w tym jak znalazł. Co prawda wolałbym, żebyś zbierała je gdzie indziej, ale dobra… mniejsza o to.

Skrzywił się znowu i sięgnąwszy po szklankę z wodą, upił z niej niewielkiego łyka.

– Ja w każdym razie w przyszłym roku, jak tylko obronię dyplom, wracam do Korytkowa i zaczynam działać pełną parą – podjął, odstawiając szklankę na stół. – Biznes to biznes, ale muszę też prywatnie pomyśleć o odrębnym lokum, bo u starych nie mam zamiaru mieszkać. Fioła bym chyba dostał! Już i tak zastanawiam się, czy nawet na te wakacje nie przenieść się do biura do hotelu. Skołowałbym sobie jakieś wyrko i mógłbym tam spać… Może średnio wygodnie, ale za to miałbym święty spokój.

– Aż tak źle żyjesz z rodzicami? – zdziwiła się Iza.

– Nie no… tak bardzo źle to nie jest – odparł zachowawczo. – Ale co innego jak przyjeżdżam do nich na dwa czy trzy dni, a co innego, gdybym miał mieszkać u nich na stałe. Rozumiesz… Szybko byśmy się pogryźli, bo ja niestety nie mam do nich cierpliwości. Zwłaszcza matka jest wkurzająca, we wszystko się wtrąca, a ja nie lubię, jak ktoś na każdym kroku dyktuje mi, co mam robić. Dlatego muszę się uniezależnić i wybudować własną chatę. Wcale niekoniecznie w Korytkowie – zaznaczył. – Może być gdziekolwiek w okolicy, byle jak najdalej od moich starych. Niezależność to podstawa, nie? Tak czy siak, w najbliższym czasie chciałbym kupić gdzieś kawałek ziemi pod budowę… i właśnie pomyślałem sobie, że zapytam cię o radę.

– Mnie? – szepnęła zaskoczona.

– Aha, ciebie – uśmiechnął się, a jego oczy błysnęły ciepłym blaskiem. – Przecież wiesz, że na twoim zdaniu zależy mi najbardziej.

Iza odwróciła wzrok, uznając, że tego typu uwagę lepiej pominąć milczeniem. Nie umniejszało to jednak wrażenia, jakie wywarły na niej tak znaczące słowa w jego ustach.

– Na razie chodzi tylko o wybór miejsca – zaznaczył Michał. – Projekt budynku to kolejny etap, na razie nie zawracam sobie tym głowy. Na początek muszę kupić teren w jakimś spokojnym miejscu… spokojnym, ale z dobrym dojazdem do głównej drogi, bo wiadomo, jak u nas wygląda sytuacja w zimie. Jak sypnie śniegiem, to bez pługa się nie wykopiesz. Nie chcę też budować niczego w bliskim sąsiedztwie hotelu, bo tam już teraz jest kocioł, a ja wolałbym oddzielić interesy od prywatnego życia. Powiedz, Iza, tak na szybko i bez zastanowienia. Jakbyś miała wybierać miejsce na swój dom w Korytkowie albo okolicy, to o którym kwadracie najpierw byś pomyślała? Tym za kościołem? Przy drodze na Małowolę? Czy raczej w drugą stronę, za szkołą i sadem Zielińskich?

Iza uśmiechnęła się melancholijnie i na chwilę przymknęła powieki, pod którymi wyświetlił jej się obraz zalanej letnim słońcem łąki pełnej kwiatów i brzęczących owadów. O tak… tamta łąka. Łąka-wspomnienie, łąka-marzenie… łąka-symbol… Tylko symbol czego? Szczęścia? Czy raczej wiecznego niespełnienia?

– Ja osobiście? – odpowiedziała, otwierając oczy i przelotnie zahaczając wzrokiem o twarz Michała. – No cóż… ja bym wybrała akurat inny kawałek ziemi, taki, który tobie pewnie by się nie spodobał, bo jest daleko od utwardzonej drogi. W dodatku nie jest chyba na sprzedaż i szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, do kogo należy.

– Gdzie? – zapytał szybko.

– Mam na myśli ten kawałek łąki na górce obok pola Klimków i Dębiaków – wyjaśniła mu rzeczowo. – No wiesz, ten niedaleko lasu, przy drodze na cmentarz.

– Przy drodze na cmentarz? – powtórzył, krzywiąc się lekko. – Czekaj… która to łąka? Koło Dębiaka? Aha… chyba kojarzę.

„Nawet tego nie pamiętasz” – pomyślała smutno Iza, zerkając na niego spod oka. – „Nie masz zielonego pojęcia, dlaczego wybrałabym akurat to miejsce…”

– Okej, już wiem – skinął głową Michał. – Ten pasek dzikiej łąki, co ciągnie się aż pod las. Ja też nie mam pojęcia, czyje to jest, ale to kompletnie nieatrakcyjna ziemia, Iza. Dziwne, że ci się podoba, bo to chyba najgorsza okolica, jaka może być. Kto by chciał mieszkać w sąsiedztwie cmentarza? Poza tym tam nie ma dobrej drogi, sama glina i błoto, na wiosnę przy roztopach nie dałoby się wyjechać.

– Święta racja – przyznała spokojnie Iza, starannie wygaszając w sercu ciepło tamtego wspomnienia. – Przecież od razu powiedziałam, że mój wybór tobie pewnie by się nie spodobał. Z pragmatycznego punktu widzenia to rzeczywiście mało atrakcyjna lokalizacja, ale skoro zapytałeś, jakie miejsce przychodzi mi na myśl jako pierwsze, to odpowiedziałam uczciwie. Natomiast w twoim przypadku to oczywiście odpada, wiem o tym.

– Odpada – zgodził się Michał z nutą ulgi w głosie.

– I jeśli mam ci doradzić, gdzie powinieneś kupić ziemię pod budowę domu – ciągnęła obojętnym tonem – to sądzę, że chyba najrozsądniej byłoby wybrać jakieś miejsce na linii między Korytkowem a Małowolą. Skoro część interesów macie w Małowoli, a część w Korytkowie, to logicznie byłoby dla ciebie ulokować się gdzieś pomiędzy, żeby móc swobodnie i szybko dojeżdżać zarówno w jedną, jak i w drugą stronę.

– Ja też tak właśnie sobie pomyślałem – przyznał z satysfakcją Michał. – Czysta logika to podpowiada, nie? Nawet oglądałem kilka działek na sprzedaż na tym terenie i spodobała mi się zwłaszcza jedna, prawie idealnie w połowie drogi między Korytkowem i Małowolą. Na dniach będę przelotem w domu, to może podjadę tam jeszcze raz, zrobię parę zdjęć i wyślę ci, co? Powiedziałabyś mi, czy, twoim zdaniem…

– Hej!!! Micho?! Iza?! – rozległ się nagle wesoły, znajomy głos u progu sali, gdzie chwilę wcześniej weszła jakaś nowa grupka gości. – Nie no, bez kitu… to naprawdę oni!

Zaskoczeni Iza i Michał szybko podnieśli głowy i spojrzeli w tamtym kierunku. Przed nimi stali Zbyszek i Kuba z roku Izy w towarzystwie jeszcze dwóch innych kolegów oraz trzech nieznajomych dziewczyn. Całe towarzystwo ze śmiechem podeszło do nich i stłoczyło się wokół ich stolika, bez skrępowania dosiadając się na wolnych krzesłach.

– Cześć, Misiek! – rzuciła jedna z dziewczyn. – Dawno cię nie widzieliśmy!

– Cześć – mruknął z niezadowoleniem Michał, niechętnie podając rękę kolegom. – Co za niespodzianka.

– Hej, siadajcie, skorzystamy z tego, że mają stolik! – zawołał wesoło Zbyszek. – No już, dziewczyny… Aneta, łap krzesło! Maciek, siadaj koło Izy, tylko nie podrywaj jej, okej? Do końca sesji jest tylko moja, pomaga mi w gramatyce!

Towarzystwo roześmiało się, lokując się przy stoliku.

– Ej, a może nie powinniśmy tak się dosiadać na dziko? – zaniepokoiła się jedna z dziewczyn, zerkając na poirytowaną minę Michała. – A jak im przerywamy jakąś randkę?

– Eeee, nie, spokojnie! – pokręcił głową Zbyszek. – Oni są tylko kumplami z dzieciństwa, znają się jak łyse konie, bo są z jednej wiochy. Nic zobowiązującego, Michu sam mi to kiedyś mówił… co nie, Michu? I co robisz taką głupią minę? – wzruszył ramionami na mordercze spojrzenie Michała. – Zresztą Iza w ogóle nie zadaje się z facetami, a przynajmniej nie na poważnie. Woli naukę – wyjaśnił z powagą reszcie rozbawionych kolegów. – A ja właśnie na tym korzystam, bo tłumaczy mi francuską gramerę i dzięki temu może jakoś wyciągnę się na tróję.

– No, ale może mieli jakieś ważne tematy do obgadania…

– To dokończą sobie potem – machnął ręką Zbyszek, z beztroską miną siadając na krześle. – My i tak posiedzimy maksymalnie godzinkę i potem lecimy na koncert, nie?

– Cześć, Iza, nie znamy się, jestem Magda – przedstawiła się tymczasem dziewczyna, wyciągając do Izy rękę, którą ta uścisnęła z życzliwym uśmiechem. – Rozumiem z tego bełkotu Zbyszka, że ty też jesteś z romańskiej?

Iza pokiwała głową twierdząco.

– Aha, to jest nasza mistrzyni – doprecyzował Kuba. – Najlepsza na roku.

– Ooo… fajnie! – podchwyciło towarzystwo, po czym kolejne osoby wymieniły swoje imiona, przedstawiając się Izie. – Miło cię poznać!

– Dobra, młodzi, co zamawiamy? – przerwał im Zbyszek na widok podchodzącego do nich kelnera. – Szybko się decydujcie! Piwo? Jakieś paluszki? Chipsy?

– Ja bym zjadła taką sałatkę, jak ma Iza – odezwała się z zastanowieniem jedna z dziewczyn, lustrując z uwagą talerz Izy z niedokończonym daniem. – Jaka to jest?

– Grecka – wyjaśniła jej grzecznie Iza. – Bardzo dobra, polecam.

Jednocześnie oboje z Michałem wymienili ponad stolikiem znaczące spojrzenia – ona z rozbawieniem, on z nieskrywanym poirytowaniem. Sytuacja w istocie była dość niezręczna, choć każde z nich odbierało ją inaczej – o ile Michał wydawał się wściekły na ten najazd Hunów, o tyle dla Izy nagłe wtargnięcie znajomych skutkujące przerwaniem niewygodnego tematu było wielką ulgą, dawało jej bowiem czas na spokojne przemyślenie tego, co dziś usłyszała z jego ust. Co prawda nadal była przekonana, że nie może mu ufać, jednak dzisiejsze spotkanie mimo wszystko znów rozpaliło w jej sercu cieplejszą iskierkę.

Tak czy inaczej nie było możliwości uwolnić się od towarzystwa kolegów, którzy, zamówiwszy picie i przekąski, podjęli wesołą pogawędkę, nie zważając na manifestacyjnie zły humor Michała. Tym bardziej że w przeciwieństwie do niego Iza chętnie brała udział w rozmowie, śmiejąc się i żartując na równi z resztą, szczególnie w kwestii zbliżającego się zaliczenia z gramatyki francuskiej, przed którym Zbyszek drżał jak osika na wietrze. Wreszcie, po ponad godzinnej rozmowie, w którą w końcu włączył się również nieco rozpogodzony Michał, towarzystwo Zbyszka i Kuby zebrało się do wyjścia, mieli bowiem jeszcze dalsze plany na wieczór.

Iza natychmiast skwapliwie skorzystała ze sposobności, by do nich dołączyć, tłumacząc się koniecznością stawienia się niebawem na nocnej zmianie w pracy. Słysząc to, towarzystwo zgodnie oznajmiło, że Anabella jest im idealnie po drodze, w związku z czym chętnie odprowadzą ją aż na Zamkową, przy czym, o ile dziewczyna przyjęła to z radością, o tyle Michał zareagował jeszcze większą irytacją, mimo że ze wszystkich sił starał się ją ukryć. Jednak dziś sam musiał przyznać, że to Iza rozdawała karty.

Pożegnawszy się z kolegami tuż przed wejściem do bramy przy Zamkowej sześć, Iza podała przelotnie dłoń również Michałowi, wycofując ją, nim zdążył porządnie ją uścisnąć.

– Cześć, Misiu! – rzuciła beztrosko, starannie omijając wzrokiem jego oczy. – Dziękuję ci za zaproszenie, miło było w końcu zobaczyć się na żywo. Trzymaj się, będziemy w kontakcie!

Po czym, nie czekając na jego odpowiedź, weszła do środka i sfrunęła po schodach prowadzących w dół do Anabelli tak szybko, że, nim zdezorientowany Michał zdążył uwolnić się od towarzystwa kolegów i wbiec za nią do kamienicy, nie było już tam po niej ani śladu. Zirytowany do granic możliwości młody mężczyzna w odruchu bezsilności ścisnął dłonie w pięści, nie zdecydował się jednak na wejście do znienawidzonego lokalu. Zakląwszy zatem tylko siarczyście pod nosem, odgarnął sobie dłonią blond włosy z czoła, a następnie zawrócił na pięcie i wyszedł na ulicę, nerwowym gestem wyszarpując z kieszeni smartfona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *